3190
Szczegóły |
Tytuł |
3190 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3190 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3190 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3190 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRZYSZTOF BORU�
ANDRZEJ TREPKA
ZAGUBIONA PRZYSZ�O��
DO CZYTELNIK�W
Niniejsze wydanie �Zagubionej przysz�o�ci� r�ni si� znacznie od poprzedniego. Obecnie, w drugim wydaniu �Iskier�, wracamy do niekt�rych naszych pierwotnych koncepcji, a w szczeg�lno�ci, uk�adem w�tku fabularnego, do wersji drukowanej w latach 1953/54 w odcinkach �Ilustrowanego Kuriera Polskiego�, od kt�rej pierwsze wydanie ksi��kowe w 1954 r. odbiega w du�ym stopniu na skutek zmian redakcyjnych.
Autorzy
Z PRASY
CO SI� DZIEJE Z �CELESTI��?
KUFRA � 7. 3. 1995
Jak donosi korespondent MSSP S. �awrow z obserwatorium kosmicznego na �Promiennym� (KS�8), sztuczna planeta CM�2, zwana �Celesti��, zn�w uruchomi�a swe silniki.
Blisko dwa i p� roku temu informowali�my, �e sztuczny satelita CM�2 opu�ci� sw� star� orbit� i osi�gn�wszy tzw., pr�dko�� paraboliczn� wzgl�dem Ziemi pocz�� porusza� si� wok� S�o�ca po elipsie nieco wi�kszej od ziemskiej, staj�c si� miniaturow� sztuczn� planet�. W marcu 1994 roku, nie dokonawszy pe�nego okr��enia, ponownie uruchomiono silniki �Celestii�, odsuwaj�c si� jeszcze dalej od S�o�ca. W lipcu ub. roku CM�2 wysz�a ju� poza orbit� Marsa. Jak wynika z ostatnich obserwacji, wejdzie ona prawdopodobnie w po�owie maja br. w stref� najwi�kszego zag�szczenia tor�w planetoid. W najbli�szych miesi�cach b�dzie mo�na obserwowa� w okolicy konstelacji Lwa b�yski spowodowane dzia�aniem miotacza badonowego. Nie potrwa to jednak zbyt d�ugo, gdy� kilka dni temu �Celestia� w��czy�a po raz trzeci silniki i pocz�a zwi�ksza� pr�dko��, zmieniaj�c do�� gwa�townie p�aszczyzn� drogi.
CM�2 od przesz�o trzech lat nie utrzymuje zupe�nie ��czno�ci z Ziemi� � nie wiadomo wi�c, co si� na tym dawnym sztucznym ksi�ycu dzieje. Faktem jest, �e znalezione niedawno szczeg�owe plany �Celestii� nie przewiduj� wyposa�enia jej w silniki rakietowe wi�kszej mocy. Przebudowy musiano wi�c dokona� w ostatnich latach.
Dziwne zachowanie si� �Celestii� wskazuje, �e jej mieszka�cy maj� zamiar przenie�� t� ostatni� �twierdz� imperializmu� pod S�o�cem w dalsze regiony naszego uk�adu planetarnego, a mo�e nawet opu�ci� go w og�le, chocia� to drugie przypuszczenie wydaje si� nam nieprawdopodobne.
CZʌ� 1
CELESTIA
NIEZWYK�A UMOWA
Przeci�g�y, przyt�umiony d�wi�k, dzwonka wdar� si� niemi�ym zgrzytem w cisz� gabinetu. Wielki, c�tkowany dog, drzemi�cy u n�g prezydenta, podni�s� �eb patrz�c w twarz swego pana, jak gdyby zdziwiony, i� ten nie rusza si� z miejsca.
Prezydent Edgar Summerson wsta� niech�tnie z g��bokiego fotela i podszed� do telefonu.
� Halo! � rzuci� szorstko w s�uchawk�.
Naraz oczy jego zmieni�y wyraz. Na twarzy odmalowa�o si� podniecenie.
� No, to nie�le. Tak� Tak jak m�wi�em poprzednio� Ale czy pa�skie obliczenia, profesorze, s� �cis�e? To sprawa wielkiej wagi. I dlatego, jak ju� m�wi�em wczoraj wieczorem, chc� zna� dok�adny termin. No oczywi�cie, je�li zajd� nieprzewidziane zmiany, to nie b�d� mia� pretensji, lecz musi mi pan natychmiast o wszystkim sygnalizowa�. A wi�c za cztery dni wejd� w nasz� stref� dezintegracji*� Pod k�tem 28 stopni? Tak.. To jest zrozumia�e. Co? Prosz� nie przerywa� ani na chwil� obserwacji. �cis�a dyskrecja obowi�zuje w dalszym ci�gu. Tak! Nie cofam swego s�owa. Niech si� pan o to nie martwi. Zadzwoni� jeszcze do pana wieczorem.
Od�o�y� s�uchawk� i pocz�� wolno przechadza� si� po mi�kkim dywanie za�cielaj�cym gabinet. C�tkowany dog leniwie podni�s� si� z ziemi i wodzi� �lepiami za swym panem.
Prezydent podszed� do biurka. Przez chwil� b�bni� palcami po g�adkiej p�ycie, po czym zdecydowanym ruchem nacisn�� guzik. Na male�kim ekranie ukaza�a si� twarz sekretarza Williamsa.
� Niech pan zawiadomi konstruktora Kruka, aby w ci�gu pi�tnastu minut zjawi� si� u mnie.
*
P�mrok. Odurzaj�ca wo� kwiat�w, tytoniu i opar�w alkoholu wype�nia wn�trze sali. Wsi�ka w dywany i draperie. Unosi si� w�r�d tapczan�w i foteli otaczaj�cych pier�cieniem jasny dysk p�yty przeznaczonej dla ta�cz�cych.
Bij�ce z do�u �wiat�o nie rozprasza mroku, kt�ry zda si� osiada� ciemnym py�em na twarzach kobiet i m�czyzn drzemi�cych w fotelach lub roz�o�onych leniwie na mi�kkich poduszkach tapczan�w. Czasem kto� z nich rzuci t�pe spojrzenie na snuj�ce si� po�rodku sali pary. Z rzadka strz�p g�o�niejszej rozmowy wyrwie si� blado z nu��cego ucho zgie�ku perkusji.
�wietlisty kr�g mieni si� coraz to innymi barwami t�czy w takt g�uchych uderze� b�bna. Raz po raz spo�r�d kakofonii d�wi�k�w podnosi si� i raptownie ga�nie ostry, �wiszcz�cy j�k jakiego� instrumentu, podobny do g�osu syreny alarmowej. Jakby zbudzeni tym d�wi�kiem z u�pienia, tancerze wykonuj� szereg gwa�townych podryg�w, alby za chwal� pogr��y� si� zn�w w leniwym, jednostajnym ruchu.
Kotara zas�aniaj�ca wej�cie do sali gry rozsun�a si� bezszelestnie. W progu stan�o dw�ch m�czyzn. Starszy z nich zamruga� nerwowo wy�upiastymi oczami i wskazuj�c na sal� zwr�ci� si� do towarzysz�cego mu m�odego cz�owieka:
� Wi�c twierdzi pan, konstruktorze, �e nie uda si� panu obni�y� pod�ogi i zainstalowa� urz�dze� wytwarzaj�cych sztuczn� ros� bez zamkni�cia sali na dwa tygodnie? To niedobrze. To bardzo niedobrze � pokr�ci� niech�tnie g�ow� osadzon� na grubej szyi, zniekszta�conej zaburzeniami tarczycy.
M�odszy m�czyzna roz�o�y� bezradnie r�ce.
� Nie widz� innego wyj�cia � odpar�.
Ruch ten kontrastowa� jaskrawo z jego wysok�, barczyst� postaci�, z ciemnymi oczami patrz�cymi bystro spod jasnych, �agodnie zarysowanych �uk�w brwi.
� Zastanowi� si� � rzek� z wahaniem starszy m�czyzna. � Mo�e przystosujemy do ta�ca na ten okres inn� sal�. Niech pan jutro zadzwoni do mnie. Chocia�� zaraz� nie jutro, bo� � urwa� w p� zdania.
Od kr�gu ta�cz�cych par oderwa�a si� m�oda, przesadnie wymalowana kobieta i chwiejnym krokiem podesz�a do konstruktora.
� Ber! Sk�d si� tu wzi��e�? � zwr�ci�a si� do niego poufale i mi�kkim ruchem ramion usi�owa�a obj�� go za szyj�. � Ber! Chod� pota�czy� ze mn�. Chod�!
Przez twarz konstruktora przebieg� cie� niech�ci. Odsun�� delikatnie ramiona dziewczyny i odrzek� stanowczym tonem:
� Daj spok�j, Betty. Jestem tu s�u�bowo.
Wyraz zawodu odbi� si� w du�ych, zaczerwienionych oczach dziewczyny.
� A przyjdziesz? � nie ust�powa�a. � Prawda, �e przyjdziesz?
� Po co? Przecie� wiesz, �e nie lubi� takiej zabawy.
� Ale napijesz si�. Ze mn�. Koniecznie�
� Wiesz, �e nie pij�.
� Ale tak, troch�. Ze mn� � szepta�a przymilnie, przysuwaj�c twarz do jego policzka.
� Daj spok�j, Betty � powt�rzy� konstruktor ju� nieco szorstko.
� Ale z ciebie uparciuch. Brzydal jeste�! � zawo�a�a dziewczyna.
� Wiesz sama, �e tu nie bywam.
W oczach dziewczyny zapali�y si� z�e b�yski.
� Wiem, wiem! Gdyby tu by�a Stella � zasycza�a ze z�o�ci� � to by��
� Nie opowiadaj g�upstw � przerwa� konstruktor, wyra�nie ju� wytr�cony z r�wnowagi.
Na ustach starszego m�czyzny, obserwuj�cego scen� spod wp�przymkni�tych powiek, wykwit� ironiczny u�miech.
� Co ja s�ysz�? Panie Kruk? Wi�c to prawda, �e pan i Stella Summerson�
Urwa� w po�owie zdania.
Konstruktor chcia� gwa�townie zaprzeczy�, lecz oto kotara rozsun�a si� i w progu stan�� boy.
� Panie konstruktorze! � zawo�a� pochylaj�c si� w uk�onie. � Telefon do pana. Dzwoni sekretarz jego ekscelencji prezydenta Summersona.
*
Bernard Kruk w milczeniu wpatrywa� si� w zaci�ni�te usta prezydenta. Nieco zdziwione spojrzenie konstruktora jakby m�wi�o: � No c�, nie wezwa� mnie przecie� tak nagle po to, by s�owem nie przem�wi�. .
Prezydent patrzy� przez d�u�sz� chwil� na konstruktora, po czym zatopi� wzrok w wype�nionej blaskami fluoryzuj�cych lamp, zamkni�tej przestrzeni gabinetu.
� Co s�ycha� u pana w domu?
� Dzi�kuj�, ekscelencjo, wszyscy zdrowi.
Pytanie prezydenta podnieci�o ciekawo�� Kruka. Czy Summerson zwraca� si� kiedykolwiek w ten spos�b do podw�adnego? Czy troszczy� si� o czyje� osobiste sprawy? Albo chocia� udawa�, �e si� troszczy?
Tok rozmowy nie pozwoli� Krukowi na dalsze domys�y.
� Ma pan du�o pracy?
� Owszem, nie mog� narzeka� na brak zaj�cia, zw�aszcza w tym miesi�cu.
� Hm�
Prezydent stara� si� pokry� niezadowolenie u�miechem, kt�ry wypad� sztucznie.
� Bo chc� panu pom�c. Na nadmiar doliod�w pan pewnie nie choruje? M�g�bym mie� dla pana zaj�cie. Zupe�nie dodatkowe, poza zwyk�ymi obowi�zkami. P�atne, naturalnie, wed�ug umowy.
� S�ucham, ekscelencjo.
� Chodzi mi o spraw� w gruncie rzeczy b�ah�.� Z g�ry pana prosz� nie bra� jej zbyt do serca. To znaczy, nie wyobra�a� sobie niczego ponad to, co powiem. Orientuje si� pan w budowie miotaczy badonowych?
� Do�� dobrze.
� Od tej chwili rozmowa nasza pozostanie tajemnic�. Tajemnic� moj� i pana.
Kruk skin�� g�ow� patrz�c z zaciekawieniem na prezydenta.
� Trzeba b�dzie � ci�gn�� wolno prezydent � dokona� przebudowy miotaczy w ten spos�b, aby stref� dezintegracji mo�na by�o dowolnie kurczy� i rozszerza�. Jak pan si� zapatruje na realn� mo�liwo�� tego zadania?
Stref� dezintegracji nazywano w Celestii przestrze� ochronn� otaczaj�c� t� sztuczn� wysepk� kosmiczn�. Ka�de cia�o o �rednicy wi�kszej od 1 cm i gro��ce zderzeniem z Celesti� by�o niszczone w tej strefie dzia�aniem miotaczy wyrzucaj�cych �adunki cz�stek zwanych badonem.
Konstruktor zastanowi� si� chwil� chc�c da� prezydentowi jak najkonkretniejsz� odpowied�.
� Rozszerzenie strefy dezintegracji � odrzek� wreszcie � jest zadaniem wymagaj�cym gruntownej przebudowy ca�ej aparatury i znalezienia zupe�nie nowych rozwi�za� konstrukcyjnych. W�a�ciwie musia�bym zbudowa� nowe miotacze. A poza tym nasz miotacz badonowy w czasie pracy wykorzystuje maksymalnie energi�, a nawet dzia�a szkodliwie na reaktor i akumulatory. W chwili wystrzelenia �adunku badonowego przygasa �wiat�o w ca�ej Celestii, poniewa� musimy na ten czas skierowa� g��wny zas�b energii do miotacza, aby nada� cz�stkom badonowym pr�dko�� 60�000 km/sek. Rozszerzenie strefy dezintegracji by�oby mo�liwe tylko w wyniku zwi�kszenia mocy g��wnego reaktora atomowego. A na to trzeba by wybudowa� nowy reaktor.
� No dobrze � przerwa� prezydent. � Ale czy nie da�oby si� rozszerzy� strefy dezintegracji w inny spos�b, nie wymagaj�cy dodatkowego zu�ycia energii? Na przyk�ad przez przed�u�enie okresu istnienia badonu dwu� albo trzykrotnie?
� Niestety, ekscelencjo, to jest wykluczone w samym za�o�eniu. Badon po up�ywie u�amka sekundy od opuszczenia miotacza przemienia si� w antinevon, aby w tej postaci, praktycznie rzecz bior�c, powodowa� eksplozj�, a �ci�lej m�wi�c � rozpad �a�cuchowy* niemal ka�dej materii napotkanej na swojej drodze. Ale i jego istnienie jest kr�tkie. Nie dysponujemy �adnymi �rodkami, aby cho� w najmniejszym stopniu zmieni� stosunek tych liczb. To s� stosunki sta�e, zwi�zane z procesami j�drowymi.
� A gdyby tak pomy�le�? Pan jest taki zdolny. To by si� panu bardzo op�aci�o.
� Nie podejmuj� si� rzeczy nierealnych. Je�libym wiedzia�, do czego to ma s�u�y�, by� mo�e znalaz�bym jakie� inne rozwi�zanie.
� Chodzi� o pewne oszcz�dno�ci� Wszystkiego si� pan dowie w swoim czasie.
� Gdyby wystarczy�o tylko kurczenie strefy dezintegracji, sprawa by�aby daleko mniej skomplikowana.
Po kr�tkim wahaniu prezydent uczepi� si� nerwowo tej koncepcji.
� Doskonale. To ju� co� znaczy. Czy podejmie si� pan dokonania tego?
� Oczywi�cie. Sprawa jest nawet do�� prosta. Chodzi tu o zmniejszenie napi�cia pr�du, a poza tym o zmian� jego cz�stotliwo�ci. W ten spos�b zmniejszymy pr�dko�� wyrzucanych cz�stek, co przybli�y stref� dezintegracji.
� Ile czasu zaj�oby to panu?
Kruk zamy�li� si�, po czym odrzek� do�� flegmatycznie:
� Niedu�o. Ze trzy tygodnie. Mo�e troch� d�u�ej.
Prezydent skrzywi� si�.
� Ekscelencja wybaczy, ale trudno mi zaraz wzi�� si� do roboty � zastrzeg� si� konstruktor. � Ca�y tydzie� b�d� wyka�cza� terminow� prac� w zak�adach Kuhna. Podpisa�em umow�.
� Prosz� nie zapomina�, �e jest pan rz�dowym konstruktorem. A poza tym prace przeze mnie zlecone maj� zawsze pierwsze�stwo. Nie przypuszcza pan chyba, �e kto� albo co� mog�oby wypaczy� ten naturalny porz�dek.
Na to nie by�o odpowiedzi. Kruk zwiesi� g�ow�.
� Nie trzeba si� martwi� � podj�� Summerson �agodnie. � Sprawy na pewno u�o�� si� dla pana pomy�lnie.
Prezydent namy�la� si� chwil�. Wci�gn�� g��boko oddech i zacz��:
� Ot� Kuhn przed�u�y panu termin umowy. Przerwie pan prace rz�dowe, cho�by � to mia�o poci�gn�� jakie� straty. Nie dla pana oczywi�cie. Aha, jeszcze jedno pytanie: czy w obecnym stanie rzeczy mo�emy zniszczy� ka�de cia�o z chwil�, gdy wpadnie w stref� dezintegracji, mimo i� nie grozi Celestii zderzenie?
� To jest niemo�liwe, ekscelencjo. Tylko znikomy procent tych cia�, kt�re przybli�aj� si� do nas na odleg�o�� zasi�gu pocisk�w antinevonowych, jest atakowany przez miotacze � wyja�ni� konstruktor. � Dzia�anie miotaczy nie polega przecie� na walce z wszelk� materi�, chodzi tylko o ochron� przed katastrof�. A nam zagra�a jedynie to cia�o, kt�re mog�oby zderzy� si� z Celesti� i spowodowa� rozbicie jej �cian. Automat radarowy* reaguje wy��cznie na takie cia�a.
� A czy mo�na zmusi� radar do skierowania lufy miotacza przeciwko cia�u przebiegaj�cemu obok Celestii? � zapyta� prezydent.
� Nie. Jak ka�dy automat podobnego typu, reaguje on tylko na te zjawiska, w stosunku do kt�rych zosta� uczulony. Na tym polega r�nica mi�dzy nim a my�l�cym m�zgiem cz�owieka.
� Ale pan mo�e go uczuli�? To pewno drobnostka?
� Niestety�
� No? � zmarszczy� brwi Summerson. � Konstruktorze, prosz� pana o wyja�nienie.
Bernard zawaha� si� na moment.
� B�d� szczery: jest to dla mnie zupe�nie nowe zagadnienie, z kt�rym ani ja, ani o ile wiem, m�j poprzednik, nie spotkali�my si� jeszcze.
� A pan to potrafi zrobi�?
� Nie wiem� � zawaha� si� Kruk. � Chocia�� Mo�e� musia�bym � tak sprz�c miotacz z radarem, aby obraca� si� za ruchem cia�a, kt�re wpadnie w zasi�g jego dzia�ania. To trudny problem.
Prezydent, kt�ry ca�y czas wpatrywa� si� w twarz konstruktora, zerwa� si� z miejsca.
� Pan musi to zrobi�! � zawo�a�.
� Nie wiem � powt�rzy� konstruktor. Widocznie jednak nasun�o mu si� jakie� rozwi�zanie konstrukcyjne, bo oczy jego nagle zab�ys�y. � Zdaje si�, �e znalaz�em spos�b.
� Ile czasu to panu zajmie?
� Trudno powiedzie�. W ka�dym razie nie mniej ni� jakie� p� roku.
Summerson rzuci� si� gwa�townie.
� Pan �artuje! To jest wykluczone!
� Niestety, zadanie przekracza moje si�y.
Prezydent zagryz� wargi i przez chwil� wpatrywa� si� w pl�tanin� figur geometrycznych widniej�cych na przeciwleg�ej �cianie. A czy nie mo�na by � rozpocz�� wolno � omin�� ten ca�y problem� zautomatyzowania miotaczy? Gdyby tak na przyk�ad r�cznie?
� To zmienia posta� rzeczy � podchwyci� �ywo konstruktor. � W tym przypadku chodzi�oby tylko o mo�liwo�� wy��czenia dotychczasowego mechanizmu i wprowadzenia dodatkowych urz�dze� kierowniczych. Oczywi�cie, celno�� by�aby bez por�wnania mniejsza.
� Ale trafi� mo�na?
� Przypuszczam, �e tak. Zw�aszcza po kilku strza�ach, przy niezbyt du�ej odleg�o�ci i pr�dko�ci cia�a.
� No c�, je�li nie ma innej rady � r.. (Przejd�my jednak do sedna sprawy. Dokona pan obu prac przed chwil� om�wionych. Kuhnem niech pan sobie g�owy nie zaprz�ta, bior� to na siebie. Konkretnie, ile czasu potrzeba panu? Prosz� ten termin jak najbardziej przybli�y�, ja sowicie zap�ac�.
� Sporz�dzenie planu istniej�cych miotaczy zajmie mi dwa tygodnie � zacz�� wylicza� Kruk.
� Stop! � przerwa� prezydent. � Plany dostarcz�, nawet bardzo szczeg�owe. Jeszcze dzi� b�dzie pan m�g� przyst�pi� do opracowania projektu przebudowy. A p�niej szybko produkcja, monta� i gotowe. No, ile czasu panu potrzeba na to?
Kruk zastanawia� si�. By�o co� niezrozumia�ego w tym ponaglaniu.
Konstruktor nie pami�ta�, aby kiedykolwiek kto� przyk�ada� tak ogromn� wag� do terminu wykonania zam�wienia. Cho� zawierane umowy i transakcje operowa�y datami, lecz by�a to raczej zwyk�a formalno��. Tylko bardzo rzadko istotna potrzeba zmusza�a do zakre�lenia realnego terminu i to z regu�y przesadnie wyd�u�onego. Dla tocz�cego si� sennie �ycia, przyt�aczanego coraz bardziej jak�� chorobliw� martwot� poj�cie tempa stawa�o si� obce i nienawistne. Kt� w Celestii w og�le si� �pieszy�? Komu zale�a�o na czasie? Czy� cz�onkowie �wielkich rod�w� potrzebowali troska� si� o swe bogactwa? Od tego mieli policj�, mieli urz�dnik�w, in�ynier�w, technik�w i nadzorc�w Od tego mieli rz�d i swego prezydenta, kt�ry co prawda rzadko liczy� si� z ich zdaniem, ale za to swym �boskim autorytetem� zapewnia� trwa�o�� ustanowionego od wiek�w porz�dku. Nawet grupa opozycyjna �wielkich rod�w� ogranicza�a ostatnio sw� inicjatyw� tylko do niewybrednych intryg i plotek.
Czy� urz�dnicy, in�ynierowie i nadzorcy dbali o co� wi�cej, ni� o utrzymanie si� na swych dobrze p�atnych stanowiskach przy mo�liwie najmniejszym wysi�ku umys�owym czy fizycznym? Czy� drobniejsi producenci i kupcy, uzale�nieni od przedsi�biorstw nale��cych do �wielkich rod�w�, mogli marzy� o czym� wi�cej ni� o spokojnej wegetacji? Strach przed wszelk� zmian�, przed wszelkim po�piechem wi�za� si� z obaw�, �e dzie� nast�pny mo�e dla wielu z tych ludzi oznacza� koniec dotychczasowego, wzgl�dnie dostatniego bytu i zepchni�cie na dno poni�enia i n�dzy w szeregi �szarych�, kt�rych sytuacja materialna niewiele r�ni�a si� od po�o�enia czarnych niewolnik�w.
Bernard Kruk pojmowa� �wiat tak, jak nauczy�o go �ycie. Cho� posiada� t� przewag� nad wi�kszo�ci� ludzi swej sfery, �e d�uga i ci�ka droga, jak� przeby� od bezdomnego dziecka do generalnego konstruktora rz�dowego, nauczy�a go walki o okre�lony cel �ycia, jednak z ka�dym rokiem przesi�ka� coraz bardziej atmosfer� marazmu i bezruchu.
Lecz obecne zachowanie si� prezydenta by�o zupe�nie inne od tego wszystkiego, z czym Kruk spotyka� Si� dot�d.
Zimny, wyrachowany Summerson zapali� si� do czego� zagadkowego i coraz mniej ukrywa� swoje podniecenie. Udziela�o si� to konstruktorowi pod postaci� jakiego� nieokre�lonego, niemi�ego niepokoju.
� Wi�c ile? � pop�dza� prezydent.
� Je�li to musi by� pr�dko � dwa tygodnie czasu.
� Wykluczone! Trzy dni! Stawiaj pan swoje warunki! �mia�o!
Bezbrze�ne zdziwienie maluj�ce si� na twarzy Kruka by�o jedyn� odpowiedzi�.
� No? � ponagla� Summerson.
� To jest niemo�liwe � wyj�ka� Kruk. � Musia�bym nie je��, nie spa�. Przemieni� si� w automat. I nie wiem, czy nawet wtedy bym podo�a�.
� Konstruktorze Kruk! Trzy dni wyt�onego wysi�ku to niewiele, to nic � kusi� prezydent � w por�wnaniu z u�miechem fortuny, magicznej bogini szcz�liwc�w. A ona u�miecha si� do pana. Trzeba �apa� chwil�. Jedyn�! P�niej nie wr�ci. Wie pan przecie�, �e los lubi m�ci� si� na g�upcach, kt�rzy nie umiej� uszanowa� kaprys�w jego dobroczynnej �aski�
Kruk uczu� jakby podmuch gro�by. Nie wierzy� wprawdzie w �lepy los, pozna� natomiast ��d�o mo�nych a przewrotnych ludzi. Po nich spodziewa� si� ka�dej nikczemno�ci. Spojrza� przenikliwie na Summersona. Niech wie, �e zosta� w�a�ciwie zrozumiany.
Zrobi�, co b�d� m�g� � odpowiedzia� stanowczym tonem.
Ma�o � poruszy� si� prezydent. � Musz� mie� pewno��, �e uko�czy pan prac� w terminie. Pan daje gwarancj�, a ja doliody! Tak stoj� sprawy!
� Boj� si� dawa� przyrzeczenie na pi�mie. Niech mnie pan zrozumie, ekscelencjo.
� Dobrze, zadowol� si� solenn� obietnic�.
Kruk uczu� niepok�j. Obawia� si�, �e przeceni� swoje si�y, wiedzia� jednak, �e cofni�cie si� mo�e by� niebezpieczne. Ogarn�� go l�k jakby przed dostaniem si� w moc dzikiej bestii, takiej, jakie wed�ug legend istnia�y na Towarzyszu S�o�ca, zwanym Ziemi�. Bestie te mia�y podobno ostre pazury, okropne k�y i po�era�y ludzi.
� Powiedzia�em uczciwie, �e zrobi� wszystko, co b�d� m�g� � rzek� sil�c si� na spok�j.
Summerson przyj�� to jako taktyczny manewr. S�dzi� po sobie. Pomy�la�, �e gdyby on znalaz� si� teraz w po�o�eniu konstruktora, w ten sam spos�b dobija�by tangu. Wiedzia�, �e zap�aci wysok� cen�, ale mia�: te� najwy�sz� gwarancj�: Kruk wierzy w siebie i w mo�liwo�� terminowego wykonania zam�wienia.
� Sze�� tysi�cy doliod�w! � pad�o w chwilow� cisz� gabinetu.
Kruk milcza�.
� Podwajam sum�!
Znowu cisza.
Summerson drgn��. Sk�pstwo i strach mocowa�y si� w nim przez chwil�.
� Kr�tko�w�z�owato: dwa procent udzia�u w zyskach Sial Celestian Corporation.
Kruk uczu�, jak serce poczyna mu bi� gwa�townie. Trudno by�o uwierzy� w to, co us�ysza�. Sial Celestian Corporation by�o najwi�kszym przedsi�biorstwem Celestii obejmuj�cym produkcj� metalow� i maszynow� oraz tworzyw plastycznych. Stanowi�o ono trzon �przedsi�biorstw rz�dowych� � to znaczy nale��cych do trzech najbogatszych �wielkich rod�w� sprawuj�cych w�adz� w Celestii. Rody te skupia�y w swym r�ku r�wnie� znaczn� cz�� instytucji u�yteczno�ci publicznej i centralne urz�dzenia energetyczne. Wykluczone by�o, aby kogo� ze �zwyk�ych �miertelnik�w� dopuszczono do udzia�u w zyskach tego przedsi�biorstwa. On � Kruk, pracownik techniczny aparatu rz�dowego i do tego wywodz�cy si� z �szarych� � wsp�w�a�cicielem Sial Celestian Corporation? Taka cena przebudowy miotacza � to co� niezrozumia�ego. Wyczuwa� instynktownie jak�� nieokre�lon�, wisz�c� nad nim gro�b�.
� A je�li nie dotrzymam? � odezwa� si� g�osem dr��cym z wra�enia. � Wtedy znajd� si� w wi�zieniu. Nie, ja nie mog� da� gwarancji. Bardzo przepraszam ekscelencj�, ale da� nie mog�.
Prezydent przyblad�.
Nagle b�ysn�a mu my�l, kt�r� uzna� za genialny chwyt.
� A gdyby chodzi�o o co� zupe�nie innego?
Kruk spojrza� zdziwiony, nie pojmuj�c, co Summerson ma na my�li.
� Wiem o panu wi�cej, ni� pan sam wie o sobie. Od tego mam w Celestii wierne oczy i wierne uszy, aby nie by�o takiej ludzkiej sprawy, kt�ra by wymyka�a si� spod kontroli przynajmniej mojej pami�ci. Za chwil� us�yszy pan propozycj�, o jakiej nigdy dot�d nie marzy�. Udzia� te� pan dostanie, ja nie cofam niczego ze stawki. Prosz� zaczeka�. Dam panu plany miotaczy. Nagrod� tak�e.
Summerson w��czy� wzmacniacz, chc�c uprzedzi� c�rk�.
� Stello, przechodz� do saloniku w towarzystwie pana Kruka.
Bernard widywa� Stell� cz�sto na basenie i boisku. Lubi� patrze� w jej du�e, szafirowe oczy, zawsze jakby czego� zdziwione. Jej uroda wzbudza�a w nim zachwyt, poci�ga� go wdzi�k jej dwudziestu wiosen. Gdy my�la� o niej, cz�sto bra�a go z�o��, �e jest c�rk� prezydenta, miss Stell� � pierwsz� parti� w �wiecie. I teraz zn�w topi� wzrok w jej oczach.
� Zabawisz pana Kruka, dop�ki nie wr�c�. Jest naszym go�ciem � powiedzia� prezydent.
Zaszczyt, jaki spotka� Bernarda, zdziwi� i zaciekawi� go niepomiernie. On w prywatnych apartamentach Summersona, gdzie wed�ug tradycji prezydent uwa�a� go�ci za niemal r�wnych sobie? Nie bardzo wiedzia�, jak mia� si� zachowa�. Wreszcie rzek�:
� Nie by�o pani dzi� na p�ywalni� Zastanawia�em si� nawet� mo�e pani chora�
� Ale� by�am, tylko troch� p�niej. Przeszkodzi�a mi wizyta Jacka Handersona. Musia�am zaczeka�, a� sobie p�jdzie.
Wym�wi�a to tonem wyra�nego zniech�cenia. Krukowi wyrwa�o si� pytanie:
� Tak wcze�nie z�o�y� pani wizyt�?
Bernard zorientowa� si�, �e pope�ni� nietakt towarzyski. Mieszanie si� do prywatnych spraw zwi�zanych z domem prezydenta mog�o uj�� za prostackie grubia�stwo. Milczenie Stelli przej�o go l�kiem. Ale trwa�o to kr�tko.
� Wcale nie by�am zadowolona z tych odwiedzin � pad�a nieoczekiwana odpowied�, kt�ra roz�adowa�a zmieszanie Kruka. � Nie lubi�, jak mi co� burzy porz�dek dnia. Najch�tniej by�abym go przeprosi�a i posz�a zaraz na pla��. To by�a w�a�nie ta godzina. Ale nie mog�am. Jak pan s�ysza� zapewne, Jack zabiega o wzgl�dy ojca i to mu si� udaje. Chce si� ze mn� �eni�. A mnie si� on nie podoba � wyrzuci�a szybko. Potem, jakby zdziwiona brzmieniem w�asnych s��w, doda�a jako� melancholijnie: � Niech pan tego nikomu nie powtarza� Ojciec gniewa�by si� na mnie.
Kruk uczu�, jak ogarnia go podniecenie.
� Szkoda, �e nie jestem Handersonem � powiedzia� szczerze. I znowu ogarn�o go przera�enie, �e mo�e dopu�ci� si� bezczelno�ci.
� Szkoda� � pad�o jak echo. � To by�oby daleko m�drzej.
Odpowied� Stelli o�mieli�a go tak, �e zanim m�g� si� zastanowi�, us�ysza� sw�j g�os:
� Pani Stello, niech pani mi to powie bardziej zrozumiale.
� Niestety, jestem c�rk� prezydenta. Jedyn� c�rk��
Kiedy w pokoju zjawi� si� Summerson z grubym rulonem w r�ku, Stella wysz�a nie czekaj�c ojcowskiego rozkazu. A Kruk patrzy� z �alem gdzie� poza �cian� i wci�� jeszcze s�ysza� jej smutny g�os, wypowiadaj�cy tak prosto: �Niestety�.
Wzbiera� w nim �al, bezsilny �al�
� Pan to zrobi w trzy dni � wypowiedzia� prezydent twardo. � A oto plany.
Kruk przyj�� rulon z�o�ony z kilkudziesi�ciu po��k�ych ze staro�ci kartek. Rozwin�� go starannie, zacz�� wertowa� rysunki i obja�nienia.
� Zrozumiale uj�te? � zapyta� Summerson tonem, kt�ry ��da potwierdzenia.
� Owszem. Skr�c� robot�. Ale musz� zaznajomi� si� z nimi bardzo dok�adnie. Miotacz badonowy jest przyrz�dem wymagaj�cym wprost przesadnej precyzji. Najmniejsza niedok�adno�� mog�aby spowodowa� przy w��czeniu wybuch, a wi�c koniec wszystkiego. Przepraszam, �e pytam, ekscelencjo � doda� nie�mia�o. � Czy urz�dzenie b�dzie wykorzystane za trzy dni?
� Przypu��my� � odpar� prezydent niech�tnie. � Konstruktorze, musimy by� szczerzy: pan jest m�ody, energiczny i ow�adni�ty g�rnymi marzeniami, z kt�rych nierealno�ci zdajesz sobie sam spraw�. No c�, takie jest �ycie. Ot� ciesz� si�, a nawet bardzo, �e mog� doda� panu otuchy. Czasem �ycie pod naciskiem okoliczno�ci tworzy bajki. Pan �ni nierealny, zuchwa�y sen o szcz�ciu, wiem o tym doskonale. I oto ja, zwierzchnik �wiata i ludzi, zgadzam si� na ma��e�stwo mojej jedynej c�rki z panem pod warunkiem, �e za trzy dni mo�na b�dzie przesuwa� stref� dezintegracji oraz niszczy� cia�a przebiegaj�ce obok Celestii. Prosz� nie rozumie� tego, co m�wi�, w ten spos�b, i� zmusz� Stell� do ma��e�stwa z panem, m�ody cz�owieku. Ale ani s�owem nie sprzeciwi� si�, je�eli ona tylko zechce. Pan rozumie, jak na mnie � to nieprawdopodobnie du�o.
Kruk oniemia�. Najprz�d dozna� rozkosznego zawrotu g�owy. Ale kiedy zacz�� powoli si� opanowywa�, chmary rozta�czonych my�li zala�y mu m�zg: zagadkowy cel przebudowy miotacza, nielogiczno�ci, niedom�wienia, osoba Summersona, o kt�rego szczero�ci i prostolinijno�ci musia� w�tpi� I wreszcie to ostatnie�
Sprzeczne uczucia pl�ta�y si� w jaki� szalony, pulsuj�cy w�ze�. Uczu� b�l, fizyczny b�l w okolicy serca. Co� rodzi�o si� w nim nadziej�, wi�d�o zw�tpieniem, wybucha�o z�o�ci�. Obumiera�o, by za sekund� zmartwychwsta�. Walczy�y w nim na przemian to rado��, �e Stella b�dzie jego na zawsze, to uczucie, �e jest ju� tylko kart� rzucon� na st� a potrzebn� do wygrania atutu w postaci miotacza, to gniew o profanowanie jego serdecznej tajemnicy, tej �arliwej mi�o�ci nie wyznanej nawet przed samym sob�.
By�o mu te� bardzo na r�k�, �e Summerson, wr�czaj�c dokument umowy opatrzony wielk� piecz�ci� i nieczytelnym, ale znanym powszechnie podpisem, uzna� spraw� za za�atwion�.
Zapewniwszy, �e Kruk otrzyma pakiet akcji Sial Celestian Corporation i tytu� profesora w trzy dni po wykonaniu zam�wienia, prezydent przeszed� spokojnie do uzgadniania reszty szczeg��w pracy.
� Co i w jakiej ilo�ci jest panu potrzebne, aby wykona� zadanie? Stawiam do dyspozycji wszystko: ludzi, energi�, warsztaty�
� Prosz� ekscelencj� o jedno zasadnicze wyja�nienie � przypomnia� sobie Kruk. � Kt�ry miotacz ma by� przebudowany? Bo ta operacja z obydwoma w trzy dni � to oczywiste szale�stwo.
Summerson uda�, �e si� zamy�li�. Wola�by dokona� przebudowy obu miotaczy, ale zdawa� sobie spraw�, i� Kruk nie k�amie m�wi�c o szale�stwie. W tej sytuacji wiedzia� dobrze, co ma odpowiedzie�, i tylko przebieg�o�� kaza�a mu gra� na zw�ok�.
� Tylny � odpar� niedbale. � A drugi przygotuje pan w nast�pne trzy dni. To b�dzie ju� praca znacznie �atwiejsza. Plany s� przecie� dla obu identyczne.
� Wobec tego prosz� ekscelencj� o skre�lenie jednej literki i dopisanie �tylny�.
Podsun�� papier.
Prezydent bez s�owa dokona� zmiany.
� A teraz s�ucham � rzek� wracaj�c do poprzedniego pytania.
� Przede wszystkim musz� mie� od waszej ekscelencji plenipotencj� na dokonanie koniecznych zam�wie� w Sial Celestian Corporation z adnotacj� �pilne�, poniewa� tylko w tym wypadku solidnie i pr�dko wykonaj� niezb�dne urz�dzenia. Musz� posiada� r�wnie� prawo ingerencji w sprawy dotycz�ce elektryczno�ci, pocz�wszy od G��wnej Centrali O�wietleniowej, a sko�czywszy na centralnym reaktorze atomowym. Na to musz� mie� drug� plenipotencj�.
� Upowa�niam pana do dysponowania energi� stosownie do wymog�w zam�wienia � przerwa� prezydent. � W og�le nit stawiam �adnych ogranicze� pr�cz tego jednego: trzy dni. No niech pan m�wi dalej.
� Elektromonter�w Kuhna musz� te� mie� do dyspozycji, poza tym za� jego pozwolenie � tym razem jako ministra ochrony zewn�trznej, na wy��czenie miotaczy podczas prac monta�owych.
� Dlaczego pozwolenie od niego?
� Bo to b�d� co b�d� nara�a Celesti�. Moim obowi�zkiem jest r�wnie� uprzedzi� ekscelencj�, �e w przerwaniu pracy miotaczy kryje si� niebezpiecze�stwo katastrofy naszego �wiata. Przez godzin� czy nawet d�u�ej b�d� one nieczynne.
� Przecie� pan na razie przerobi tylko tylny. Czy on w og�le kiedykolwiek dzia�a?
� Rzeczywi�cie, nikt nie pami�ta, aby spe�nia� swoje funkcje. Celestia porusza si� z pr�dko�ci� 50 km/sek. w stosunku do S�o�ca. Ju� ta pr�dko�� wystarcza, aby jakie�, nawet bardzo drobne cia�o uderzaj�c o pancerz Celestii przebi�o go na wylot, wywo�uj�c jednocze�nie eksplozj� wskutek ogromnego tarcia. Niewielkie cia�a o �rednicy do 1 cm nie stanowi� niebezpiecze�stwa dla ca�ej Celestii dzi�ki specjalnej warstwie samouszczelniaj�cej w p�aszczu naszego �wiata. W ostateczno�ci powstanie niedu�y otw�r do kilku pomieszcze�, kt�re automatycznie zostan� odci�te od reszty �wiata. Cia�a wi�ksze jednak mog�yby spowodowa� bardzo gro�ne nast�pstwa. Miotacze wy�apuj� te w�a�nie cia�a. Obawy wi�c przed ich wy��czeniem s� zupe�nie zrozumia�e.
� Przesada � wtr�ci� Summerson krzywi�c si� niech�tnie.
� Mo�e i przesada � zgodzi� si� konstruktor. � Pustka mi�dzygwiezdna jest tak s�abo wype�niona materi�, i� ka�de cia�o wi�ksze od swobodnego elektronu czy, powiedzmy, atomu stanowi rzadko��. W naszych okolicach nieba zag�szczenie materii odpowiada rozmieszczeniu masy 20 atom�w wodoru w 1 cm3. W przeliczeniu na miligramy wyniesie to 0,00003326 mg na 1 km3 przestrzeni. Najlepszym sprawdzianem tego niech b�dzie fakt, �e za mojego �ycia stwierdzono zaledwie 17 drobnych uszkodze� w p�aszczu Celestii, miotacz czo�owy za� dzia�a� raz jeden. By�em w�wczas jeszcze dzieckiem.
� Niech si� pan Kuhnem nie przejmuje. Ju� ja to za�atwi�. Zdaje mi si�, �e to wszystko?
Kruk skin�� g�ow�.
� No, to niech si� pan zabiera do roboty. Plany sfotografuje pan w domu i to jak najpr�dzej, po sporz�dzeniu za� kopii zwr�ci mi pan natychmiast orygina�y.
*
Kruk wychodzi� ze swej domowej pracowni. W jednej r�ce ni�s� otrzymane przed dwiema godzinami plany, w drugiej �wie�e fotokopie. W s�siednim pokoju, kt�ry s�u�y� za jadalni�, usiad� na krze�le wpatruj�c si� w pierwsz� kopi�. Zatrzyma� zdziwiony wzrok na jej g�rnym rogu, por�wna� z paroma kolejnymi kopiami, potem z ostatni� i zdumia� si� jeszcze bardziej.
� Nad czym tam jeszcze �l�czysz? � zagadn�a go matka. � Czy nie widzisz, �e czekam na ciebie z kolacj�?
Bernard ockn�� si� z zamy�lenia.
� Niech mi mama nie przeszkadza. W�a�ciwie, przepraszam� jestem okropnie zaj�ty. Jakby tu powiedzie� A zreszt� � ju� id�.
Rozleg� si� dzwonek i w drzwiach stan�� wysoki m�czyzna w nienagannie skrojonym, czarnym garniturze. Kruk zna� tego cz�owieka � by� to inspektor policji, nale��cy do przybocznej stra�y prezydenta. Spojrza� jeszcze raz na kopi�, potem na niego i rzuci� troch� szorstko:
� Ma .pan do mnie interes?
� Tak�
� Czy poufny? � zapyta� Kruk s�ysz�c w g�osie przybysza zak�opotanie. Inspektor spojrza� na Mary Kruk, potem na jej dwunastoletniego synka majstruj�cego co� w k�cie i po�o�y� r�k� na stole.
� Prezydent Summerson poleci� mi zabra� to wszystko od pana.
Kruk zdziwi� si�.
� Kopie tak�e?
� Tak. Wszystko, jak powiedzia�em. Oto upowa�nienie.
Bernard przebieg� oczyma po papierze i zatrzyma� je na podpisie oraz niewielkiej, pod�u�nej piecz�tce.
� Prosz� � rzek� z pozorn� oboj�tno�ci�. � Wobec tego zam�wienie jest nieaktualne? Ja bez kopii nie mog� rozpocz�� roboty.
� O ile wiem, ma pan czeka� w domu na dalsze polecenia. Tu zdaje si� jest wyra�nie napisane. Ja ju� id�. Czy tu niczego nie brakuje?
� Niczego.
� Oto pokwitowanie.
Bernard w zamy�leniu odprowadzi� wzrokiem wychodz�cego policjanta.
Niebawem drzwi si� zn�w rozsun�y i do pokoju wpad� barczysty m�czyzna w kombinezonie. Na jego twarzy widnia� grymas niezadowolenia.
� Czego te typki tu si� szwendaj�?
� To ludzie prezydenta.
� Wiem. Wiem lepiej od ciebie. Ale czego oni .tu chc�?
� Nie denerwuj si�.. Summerson przys�a� go z kartk�. To w zwi�zku z pewn� robot�. Co u ciebie, stary, s�ycha�?
John Mallet opad� na fotel. Z wyrazem zm�czenia ukry� twarz w d�oniach, tak �e wida� by�o tylko ich szorstk�, sp�kan� sk�r�, a wy�ej srebrz�cy si� �an jeszcze bujnej czupryny.
� By�em u ciebie przed godzin� � zacz�� zwolna. � Matka m�wi�a, �e jeste� bardzo zaj�ty i nie wie, kiedy sko�czysz. Teraz, na szcz�cie, widz� ci� w domu.
� �le si� sk�ada. Johnny. Nie wiem, czy du�o czasu b�d� ci m�g� po�wi�ci�. Alem bardzo rad, �e� przyszed�. Siadaj do sto�u � zaprasza� Bernard.
Obaj m�czy�ni zaj�li miejsca obok siebie, a ma�y James naprzeciw. Mary Kruk wnios�a na st� spor� mis� z dymi�c� pieczenia barania w t�ustym sosie i drug� pe�n� grubego makaronu, po czym zaj�a miejsce obok m�odszego syna.
� Przyjemnie popatrze�, �e si� komu� jeszcze powodzi. U mnie od dawna nie pachnia�o mi�so � zauwa�y� technik nak�adaj�c na sw�j talerz skromn� porcj�. � Pracuj� dwa dni w tygodniu.
� Bierz wi�cej � zaprasza� Kruk.
� Wezm�. Dlaczego nie? Ale w miar�, bo po co �o��dek przyzwyczaja� do syto�ci.
� Johnnv, ja czuj� w tym wszystkim skryt� wym�wk�. Przecie� wiesz, �e je�li �yj� dostatnio, to nie krzywd� cudz� ani plam� na honorze. Zarabiam po prostu swoje 600 doliod�w, kt�re mi p�aci Summerson. Czy� mia�bym za��da� obni�ki? Chcesz, wystaram ci si� o dodatkowe zaj�cie w Sial.
� Na miejsce Henry Wooda lub Jima Browna, kt�rych wyrzuca z roboty. Nie, nie o to chodzi.
Zamy�li� si� na chwil�.
Znam ci� od takiego � rozpocz�� pokazuj�c r�k� nieco wy�ej pod�ogi. � Pracowali�my wtedy z twym ojcem u Kuhna.
Dla Kuhna. Przy jednakowych warsztatach. By�a to niby robota lekka, bo maszyny robi�y same na podstawie gotowych wylicze�. Przerwa� na chwil�.
� Lekka� lekka robota� � u�miechn�� si� gorzko. � Mia�e� czterna�cie lat, czyli niewiele wi�cej od mojego Toma, kiedy tw�j ojciec zachorowa�. Doktor Roth powiedzia�, �e nie wie, co to za choroba, ale k�ama� w �ywe oczy. Tak mu widocznie kazali. Tw�j ojciec wiedzia�, �e si� z tego nie wyli�e, ja wiedzia�em r�wnie�. Nie wiem, czy pami�tasz, �e poszed�em wtedy do samego Kuhna Ferdynanda, brata obecnego ministra. Do tego samego, kt�ry par� lat temu odebra� sobie �ycie w stanie zamroczenia. Nie chcieli mnie wpu�ci�, ale tak sekretarce zawr�ci�em g�ow� m�wi�c, �e przynosz� wiadomo�� bardzo potrzebn� szefowi, �e dosta�em si�. Przyj�� mnie uprzejmie, a jak�e, nie powiem� Z pozoru by� g�adki cz�owiek. Dopiero po �mierci okaza�o si� �e to narkoman i zwyrodnialec. Powiedzia�em mu, �e Godfrey Kruk umiera, bo nie naprawiono uszkodzonej przed kilku miesi�cami ochrony zabezpieczaj�cej przed zab�jczym promieniowaniem. Kuhn uda� zdziwienie twierdz�c, �e trzeba by�o w tej sprawie zwr�ci� si� do kierownika hali, a nie do niego. Powiedzia�em mu wi�c, �e Sherington wiedzia�. �e chodzili�my a� do wicedyrektora. A p�niej, �e trzeba da� rodzinie odszkodowanie, kt�re pozwoli�oby jej �y� troch� po ludzku. Kuhn, jak tylko to Us�ysza�, opar� r�k� na ma�ej figurce stoj�cej u niego na biurku i nagle jakby strumie� ciep�ej wody uderzy� mnie po nogach. W pierwszej chwili nie wiedzia�em, co to znaczy. Potem jednak zacz�o tak diabelnie pali�, �e w ko�cu cz�owiek by�by wy� z b�lu.
� Fale Green�Bolta�
� Tak. Ale wtedy jeszcze nie wiedzia�em, co to takiego. Zaci��em z�by i stoj�. A on jeszcze z u�miechem zach�ca: �M�wcie dalej, s�ucham�� czy co� w tym rodzaju. My�la�em, �e to mo�na wytrzyma�, ale nie, nie mo�na, trzeba mie� nerwy ze stali, aby to przypiekanie znie��. Nie wytrzyma�em, zacz��em si� cofa�. Spycha� mnie tak ukrytym gdzie� reflektorem a� do drzwi. Nie wytrzyma�em � westchn��. � To jego �lad � Kuhna.
Podni�s� nogawk� spodni pokazuj�c czerwon� blizn�, jak po oparzeniu.
Kruk patrzy� ponuro na blizn�. Pewno tak� sam� znalaz�by we w�asnym sercu, bo lata nie potrafi�y zetrze� koszmaru wspomnie� zwi�zanych z tym, co powinno by� najpogodniejsze w �yciu cz�owieka: dzieci�stwem i pierwsz� m�odo�ci�.
Mallet poruszy� dawn� ran�. Zaogni�a si� ona teraz i wzbiera�a w pami�ci Bernarda. Tamte obrazy cisn�y mu si� do m�zgu, jak �my do �wiat�a.
Wkr�tce po zdarzeniu, kt�rego obraz wydoby� Mallet z kr�gu wspomnie�, ojciec Bernarda rzeczywi�cie umar�. Dorastaj�cy ch�opiec i wdowa spodziewaj�ca si� dziecka stan�li oko w oko z tym, co Surnmerson z wy�yn prezydenckiego tronu pompatycznie zwyk� by� nazywa� losem: z pod�o�ci� ludzi rz�dz�cych w Celestii. Mary Kruk z trudem, tylko dzi�ki pomocy towarzyszy zmar�ego m�a, znalaz�a zaj�cie. Jako nie wykwalifikowana robotnica pracowa�a ponad si�y w Sial Corporation, �eby zarobi� bodaj na suchy chleb dla syna. Sobie musia�a odejmowa� od ust � kobiety bowiem by�y bardzo nisko op�acane.
Wkr�tce te� zabrak�o jej si�. Wyrzuceni z mieszkania tu�ali si� w�wczas po starych sk�adach na 73 poziomie. Bernard opu�ci� matk� nie chc�c by� dla niej ci�arem. Do��czy� si� wtedy do grupy bezdomnych dzieci �yj�cych z kradzie�y i �ebractwa. Ten stan nie trwa� na szcz�cie zbyt d�ugo. W krytycznej chwili, przed samym urodzeniem Jamesa � m�odszego brata Bernarda � przyszed� im z pomoc� Mallet. Skromny zasi�ek pochodz�cy podobno z jakiej� �tajnej kasy� nie m�g� wystarczy� jednak na d�ugo. John wystara� si� dla pi�tnastoletniego Bernarda o zaj�cie w warsztatach Frondy�ego.
To szcz�cie dziesi�ciogodzinnej har�wki za porcj� zupy i pi�� doliod�w tygodniowo zawdzi�cza� ch�opiec nie tylko Malletowi. By� bardzo zdolny � stale te� co� majstrowa� i d�uba�. Ca�y dzie� kr�ci� si� ko�o warsztat�w, przep�dzany przez technik�w i nadzorc�w. Jeszcze za �ycia ojca, gdy mia� lat dwana�cie, skonstruowa� zabawk�, kt�ra p�niej sta�a si� prototypem d�wigu talerzowego. Frondy kupi� w�wczas od niego t� zabawk� za pi�� doliod�w.
Mallet patrzy� w �cian�. Celowo poruszy� struny wspomnie� w sercu swego m�odego przyjaciela i nie chcia� przerywa� mu rozmy�la�.
A Bernard rozwija� w wyobra�ni z b�yskawiczn� szybko�ci� ta�m� minionych dni.
In�ynier Toddy�
Z nazwiskiem specjalisty budowy maszyn wi�za� si� �ci�le szcz�liwy zwrot w ponurym, zdawa�oby si� bez �adnych widok�w na lepsz� przysz�o�� �yciu podrastaj�cego Bernarda. In�ynier Toddy by� tym, kt�ry jako rzeczoznawca ocenia� jego zabawk�. Pewnie rozumia�, �e biednemu ch�opcu co� wi�cej si� nale�y ni� 5 doliod�w, ale jak mia� to powiedzie� wsp�w�a�cicielowi jednego z najwi�kszych przedsi�biorstw Celestii, kt�ry ju� przecie� zap�aci�?
Po roku pracy w warsztatach Frondy�ego �ycie Bernarda wkroczy�o w nowy etap. Toddy zaj�� si� nim. Jemu zawdzi�cza� Bernard swoje 600 doliod�w, jemu tak�e zawdzi�cza�, �e nie nabawi� si� tej okropnej choroby, kt�ra mieszka�c�w g�rnych poziom�w przygarbia�a przedwcze�nie ku ziemi. In�ynier by� samotny i chcia� prawdopodobnie przekaza� spadkobiercy swoj� wiedz�. A mo�e pragn�� tak�e wyr�wna� niesprawiedliwo�� zagrabienia przez Frondy�ego dziecinnej zabawki?
Z t� jego �mierci� te� nie by�a czysta sprawa � rozmy�la� Bernard. � Trudno uwierzy�, �eby poszed� na basen w nocy i ni st�d, ni zow�d utopi� si�. Przecie� p�ywa� �wietnie. Pewnie narazi� si� komu� dostojnemu albo za du�o wiedzia�. Oni takich diabelnie nie lubi�.
Bernard ockn�� si� z zadumy i spojrza� g��boko w oczy Malleta. Ile� ten cz�owiek m�g�by mu opowiedzie� o ci�kim �yciu ojca, �yciu pe�nym niezas�u�onych poni�e� i krzywd. By� przecie� najbli�szym jego przyjacielem.
Mallet poruszy� si�.
� Mo�e wydaje ci si�, �e wyci�gam sprawy, kt�re by�y i nie wr�c� � zacz�� z wolna.
� W�a�nie dobrze, �e przypomnia�e� mi tamto � przerwa� Bernard. � Teraz zw�aszcza� M�w dalej, to sprowadza cz�owieka na ziemi�. Trze�wo m�wisz.
� C� dziwnego? Trze�wy jest �wiat, w kt�rym �yjemy. Drapie�nie trze�wy. Ale ty si� �pieszysz, a ]a przyszed�em w innej sprawie. Je�li napomkn��em o rzeczach, kt�re dobrze znasz, to nie dlatego, �eby winszowa� ci b�d� co b�d� kariery, i nie dlatego, �eby j� pot�pia�. Chcia�em po prostu przypomnie� ci, kim by�e� ty, kim by� tw�j ojciec�
Przysun�� si� bli�ej do Bernarda.
� Chcia�bym z tob� porozmawia� w cztery oczy � rzuci� �ciszaj�c g�os.
� Przejd�my do pracowni � rzek� Bernard wstaj�c.
Po chwili znale�li si� w obszernym pomieszczeniu zastawionym licznymi przyrz�dami niezb�dnymi do pracy generalnego konstruktora rz�dowego.
� Czy nie ma tu gdzie aparat�w pods�uchowych? � Mallet rozejrza� si� podejrzliwie po k�tach. ,
� Wykluczone. Moja w tym g�owa i interes. Czego si� obawiasz? � Bernard nie m�g� ukry� zdziwienia.
� To, co powiem, nie powinno przesi�kn�� poza te �ciany. Wiem, �e ty umiesz trzyma� j�zyk za z�bami, ale �sprawiedliwcy� maj� nie tylko d�ugie r�ce, ale i dobre uszy. To, co powiem, jest spraw� mo�e nawet i gard�ow�.
� Nie obawiaj si�. C� wi�c takiego si� sta�o?
� Nic si� nie sta�o, mam tylko do ciebie pewn� pro�b�. A w�a�ciwie, dwie pro�by.
� S�ucham ci�, Johnny. Wiesz, �e zrobi� wszystko, co b�d� m�g� � powiedzia� serdecznie Kruk.
� Ze b�dziesz m�g�, to wiem, ale chodzi o to, aby� chcia�.
� No m�w wreszcie, o co chodzi � zniecierpliwi� si� Bernard.
� Znasz Korl�? Franciszka Korl�? Tego, kt�rego zwolnili ze Sial, gdy si� rozchorowa� na reumatyzm?
� Znam. Chcesz, aJbym mu w czym pom�g�? Oczywi�cie. Zrobi�, co b�d� m�g�.
� Nie o to chodzi. Korla ma osiemnastoletniego syna, Will mu na imi�. Niezwykle zdolny ch�opak. Stary Horsedealer uczy� go matematyki i fizyki, in�ynier Smith uczy� go chemii. Du�o te� od Hartleya skorzysta�. Ot� dobrze by by�o, gdyby� si� nim zaj��.
� Ja? � zdziwi� si� Bernard.
� Tak, ty. Wiem, �e twoim asystentem jest Jim Bradley. Na oficjalne przyj�cie drugiego ucznia, zw�aszcza z �szarych�, Summerson ci nie pozwoli. Nie o to nam zreszt� chodzi, aby dawa� �sprawiedliwcom� jeszcze jednego wybitnego fachowca, kt�ry b�dzie im s�u�y�. Chodzi o to, aby� ty wykszta�ci� Willa na wysoko wykwalifikowanego specjalist� i to nie w jednej dziedzinie. Chodzi o to, aby� mu da� sw� wiedz�. Oczywi�cie o tym, �e ty go uczysz, nie mo�e nikt wiedzie�. Wiesz najlepiej, jak �sprawiedliwcy� dbaj� o tajemnic� wszystkich urz�dze�.
Bernard by� zaskoczony propozycj�. Nie wiedzia�, co o niej s�dzi�. C� za dziwne pomys�y ma ten Johnny�
� Po co mam go uczy�, je�li nadal b�dzie tak jak jego ojciec klepa� bied�? � zawo�a� porywczo.
Mallet skrzywi� si� niech�tnie.
� Wi�c odmawiasz? � rzuci� kr�tko.
� Nie odmawiam, ale nie rozumiem celu tej ca�ej kombinacji.
� Chcemy mie� swego cz�owieka, wybitnego fachowca, kt�ry b�dzie zna� na wylot Celesti�, a jednocze�nie b�dzie jednym z nas � �szarym�. Takim jak jest Horsedealer.
� Ale po co, u diab�a?
� Po to, aby by�o nam lepiej � odrzek� John ukrywaj�c z trudem niezadowolenie, w kt�re wprawia�a go indagacja Kruka.
� No i w czym ci taki specjalista bez stanowiska� pomo�e?
� Pomo�e i to bardzo. Dam przyk�ad. Jest to w�a�ciwie moja druga pro�ba. Wiesz sam, jaki zaduch panuje w dzielnicy niewolnik�w. Morgan ogranicza im stale procent tlenu, oszcz�dza, jak m�wi�: �na ostatni� godzin� � John wybuchn�� jakim� ponurym, z�owrogim �miechem.
� Nigdy �nie pos�dzi�bym o to Franka Morgana�
� To niewa�ne, sk�d wysz�a inicjatywa. Niewykluczone, �e kt�ry� z dyrektor�w Morgana dogada� si� z kierownictwem innych przedsi�biorstw, do kt�rych nale�� niewolnicy. Nie bardzo jednak wierz�, aby to odbywa�o si� bez wiedzy Morgana, Summersona czy Mellona. W ka�dym razie, kto� na tym nie�le zarabia. Chodzi o to, aby pom�c czarnym. Ot� Will razem z kilkoma zaufanymi technikami opracowa� � projekt pewnych urz�dze�. Taki aparat b�dzie mo�na ustawi� w jakim� niewidocznym miejscu.
Powiedzmy, na polach Mellona, aby wyci�ga� tlen z powietrza tam, gdzie go jest w nadmiarze. P�niej przeniesie si� t� substancj� ch�onn� na dolne poziomy i wyci�gnie z niej tlen. Urz�dzenie to jest oparte na tej samej zasadzie co poch�aniacze Morgana. W ten spos�b damy troch� wi�cej tlenu czarnym.
� Ale� to kradzie�!
� M�wisz, �e kradzie�? Przecie� tu chodzi o powietrze � rzecz niezb�dn� do �ycia. Czy ty wiesz, co to za tortura, gdy si� pozbawi kogo� dostatecznej ilo�ci tlenu? Dowiedzia�em si� o tym, gdy mnie przed trzema laty przes�uchiwa�y zbiry Godstona. Zreszt�, to nie kradzie�, a po prostu odebranie z�odziejom �upu.
� Tak. Masz racj�. Ale� � zawaha� si� Bernard. � No wi�c, czego chcesz ode mnie?
� Aby� pom�g� im rozwi�za� pewne trudno�ci techniczne.
� Nie chc� si� miesza� do tej historii.
� Wystarczy, �e przejrzysz szkice i poczynisz poprawki. Wi�c jak?
Bernard toczy� z sob� wewn�trzn� walk�. Czu�, �e Mallet ma racj� i jego, Kruka, obowi�zkiem jest pom�c w ratowaniu tamtych z do�u. A jednak� By� przecie� generalnym konstruktorem rz�dowym, mia� wkr�tce sta� si� udzia�owcem Sial i zi�ciem wszechw�adnego prezydenta Summersona.
� Teraz sam rozumiesz, dlaczego chcemy mie� swego w�asnego wybitnego specjalist� � rzek� z westchnieniem Mallet. � Ty, niestety, ju� zbyt daleko odszed�e� od nas. Za wcze�nie zgin�� Toddy�
Nazwisko in�yniera Toddy zelektryzowa�o Bernarda. Czy�by Toddy sta� si� jego mistrzem nie tylko z w�asnej inicjatywy? Chcia� teraz wiedzie� wszystko. Natychmiast�
� Powiedz mi, Johnny, szczerze. Czy to, i� zosta�em asystentem Toddy�ego� � nie doko�czy� Wpatruj�c si� w twarz Johna p�on�cym wzrokiem.
� Tak. Toddy, cho� nie pochodzi� z �szarych� jak ty, by� jednak nasz. Ty� mia� by� jego nast�pc� nie tylko na stanowisku konstruktora rz�dowego� Zgin�� jednak zbyt wcze�nie. Potem � tamci � �sprawiedliwcy� � potrafili przewr�ci� ci w g�owie.
� Ale� Johnny! Jak mo�esz tak m�wi�?
Mallet nie odpowiedzia�. Patrzy� tylko ze smutkiem w oczy Bernarda.
Kruk jednak nie waha� si� ju� d�u�ej.
� Czy masz te szkice przy sobie? � zapyta� porywczo.
� Mam � Mallet si�gn�� do bocznej kieszeni kombinezonu i wyci�gn�� du�y notes. � Tu s� odr�czne szkice i obliczenia Willa. Znajdziesz tam r�wnie� projekty kilku innych aparat�w i pomys�y ulepsze�. Zorientujesz si�, co ch�opak umie.
Kruk pocz�� machinalnie przerzuca� kartki. Naraz uwag� jego przyku� jaki� rysunek. Na twarzy konstruktora odbi�o si� zdziwienie.
� Przecie� to�
� Tak � u�miechn�� si� John. � To reflektor Green�Bolta. I tym te� trzeba si� interesowa�.
Teraz Bernard zrozumia�, dlaczego Mallet przypomnia� mu ponur� scen� z lat m�odo�ci.
� Czy� czy� Czy to prawda, �e stowarzyszenie Nieugi�tych dzia�a nadal? � zapyta� �ciszaj�c odruchowo g�os. � Podobno�
� A wi�c, jak si� umawiamy? � przerwa� John. � M�wi�e�, �e jeste� bardzo zaj�ty, ale chyba troch� czasu znajdziesz, aby zaj�� si� tym notesem.
� Za par� dni b�d� mia� wi�cej czasu. Porozumiemy si� w�wczas r�wnie� w sprawie mo�liwo�ci kontaktu z Willem. Prosz� ci� jednak, pami�taj, �e niezale�nie od tego, jak potocz� si� moje losy, pozostan� zawsze sercem z warni � doda� u�wiadamiaj�c sobie, jakie wra�enie mo�e wywrze� na Mallecie wiadomo�� o jego ma��e�stwie ze Stell� Summerson i udziale w Sial.
� Oj, Ber! � odrzek� z westchnieniem John. � Serce to jeszcze bardzo niewiele. Czy mog� na ciebie liczy�?
� Mo�esz � potwierdzi� Bernard z przej�ciem.
Nagle da� si� s�ysze� kr�tki dzwonek.
� Wracajmy do pokoju � rzuci� nerwowo Bernard chowaj�c po�piesznie notes do szuflady.
W chwil� p�niej do jadalni wszed� spr�ystym krokiem inspektor policji. Obrzuci� Malleta nieprzyjaznym spojrzeniem.
� Ja w s�u�bowej sprawie do pana � rzek� podchodz�c do konstruktora.
Kruk zrozumia� intencje tego powiedzenia i ruchem r�ki wskaza� drzwi do pracowni.
Gdy znale�li si� sami, funkcjonariusz policji otworzy� teczk� i wysypa� jej zawarto�� na st�.
� Dwadzie�cia dwie kopie � o�wiadczy�. � Wszystkie. Niech pan sprawdzi.
Kruk usiad� i zacz�� przelicza�. Naraz na twarzy jego odmalowa�o si� zdumienie. Pomyli� si� i zacz�� liczy� od pocz�tku. Wreszcie wykrztusi� �w porz�dku�, niepewnie spojrza� na inspektora i machinalnie podpisa� podsuni�te mu pokwitowanie.
� Prezydent poleca panu �pieszy� si� z wykonaniem tego zadania. Zawarta umowa jest w mocy � o�wiadczy� inspektor na po�egnanie.
Po jego wyj�ciu Bernard wr�ci� do jadalni, lecz nie zasta� ju� Malleta.
Sta� chwil� z kopiami plan�w w r�kach. Jeszcze raz wpatrzy� si� w nie, jak gdyby oczom nie wierzy�.
� Summerson poobcina� rogi. I to tylko tam, gdzie by�a owa zagadkowa piecz�� � por�wnywa� niedawne spostrze�enia poczynione bezpo�rednio przed zabraniem plan�w przez inspektora. Niezrozumia�a tre�� piecz�ci, tajemniczy wyraz, i zaraz dalej data. Data sprzed przesz�o czterystu lat! To wszystko utkwi�o mu wyra�nie w pami�ci. Niejasne, ale gwa�towne w�tpliwo�ci ros�y w jego umy�le. Nigdy nie dowierza� Summersonowi. Teraz postanowi� dociec prawdy za wszelk�