3177
Szczegóły |
Tytuł |
3177 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3177 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3177 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3177 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGnieszka ha�as
Dziecko
1. Bezdech
Czer�, gor�ca i lepka.
Komnata bez drzwi i okien.
Levard Sentier � do niedawna powszechnie szanowany cz�onek
gildii kupieckiej � u�wiadomi� sobie, �e nie ma dla niego ratunku.
Grzechy � jego grzechy � otacza�y go ze wszystkich stron.
Ma�e, lecz silne niczym imad�a �apki unieruchamia�y jego g�ow�, r�ce
i nogi. Cuchn�ce grobem oddechy owiewa�y jego twarz. Grzechy
chichota�y i drwi�y sobie z niego, a on rozpoznawa� ka�dy g�os.
Levard Sentier p�aka�. Na przemian wzywa� pomocy i b�aga� o
lito��. Bez skutku. Niezliczone pary b�yszcz�cych oczek obserwowa�y
go z zainteresowaniem, ale �adna z sylwetek nawet nie drgn�a.
Po niesko�czenie d�ugim czasie, a mo�e zaledwie po paru
minutach, jedna ze �cian rozst�pi�a si� wolno. Co� wype�z�o z otworu
i skierowa�o si� w stron� le��cego m�czyzny. W chwil� p�niej
krzyki ucich�y.
Wszystkie soki wyssane, pow�oka rozsypa�a si� w proch... Za
ma�o, wci�� za ma�o! G��d skr�ca wn�trzno�ci. Czym�e jest dla
potomka wielkiej pustki jedna �a�osna dusza?
Cierpliwo�ci. Przyb�d� nowe ofiary. Na pewno przyb�d�.
Zawsze przybywaj�.
Zmru�one �lepia, jarz�ce si� zielonawo po�r�d mroku. W
komnacie bez drzwi i okien, wype�nionej s�odko zgni�� woni� wyrzut�w
sumienia, odrzuconych wspomnie�, pogrzebanych g��boko tajemnic �
trwa�o oczekiwanie.
2. Bezsenno��
Olbrzymi ksi�yc wisi nisko nad spiczastymi dachami Shan
Vaola. U�miecha si�. Nie, nie u�miecha si�, raczej krzywi okr�g��
mordk� i mruga przekornie jednym srebrnym okiem... Niebia�ski
chochlik... B�azen!
Starzec zachwia� si� i ci�ko opar� o parapet okna. Poczeka�,
a� przyspieszony oddech uspokoi si�, a t�tno wr�ci do normalnego
rytmu. Zdusi� cisn�ce si� na usta przekle�stwo. Ba� si�. Naprawd�
si� ba�.
Wpatruj�c si� w czarne nocne niebo, przez kr�tk� chwil�
widzia� samego siebie z dawno minionych czas�w. Widzia� w�asne �ycie
rozbite na tysi�c kolorowych obrazk�w, przypominaj�cych od�amki
strzaskanego witra�u. Z rz꿹cym �wistem wypu�ci� powietrze z p�uc.
Dawniej... Dawniej by� silny. W postronnych budzi� zmieszany z
l�kiem podziw. Mia� twarde zasady i nie waha� si� ich stosowa�. W
�wiecie, w kt�rym przysz�o mu �y� wahanie oznacza�o kl�sk�, a on
chcia� wygrywa�. I wygrywa�. Inteligentny, bezlitosny, stopie� po
stopniu pi�� si� w g�r�...
A teraz?
Twarz starca wykrzywi� skurcz.
Wszystko zmieni�o si� w ci�gu kilku dni.
Ostatnia brama by�a blisko, coraz bli�ej. Widzia� j�, rozwart�
szeroko niczym wyg�odnia�a paszcza. Czu� bij�cy od niej ch��d,
silniejszy z ka�d� godzin�, cuchn�cy zgnilizn� i ple�ni�. Wiedzia�,
�e musi si� spieszy�.
Kiedy odwraca� si� od okna, na jego wargi wyp�yn�� nik�y
u�miech.
Istnia�a jeszcze jedna szansa. Wykorzysta j�, tak jak
wykorzystywa� wszystkie inne, ilekro� si� nadarza�y. Musi to zrobi�.
Musi wygra�. I wygra, tak jak wygrywa� przez ca�e �ycie.
Spu�ci� wzrok, popatrzy� na trzymany w d�oni zmi�ty i
pobrudzony skrawek pergaminu. Czerwonym atramentem napisano na nim
pewien adres.
I czyje� dziwaczne przezwisko.
Sk�ra odmie�ca by�a sina, pokryta siatk� chorobliwie
nabrzmia�ych �y�. Czarne wargi ods�ania�y spiczaste z�by, po�rodku
czo�a po�yskiwa�o wodni�cie trzecie oko, a nad lewym ramieniem
stercza� garb.
W Shan Vaola, mie�cie ska�onej magii, cz�sto rodz� si� podobne
stworzenia.
Odmieniec sta� na przedostatnim poziomie Podziemi, w miejscu
zwanym Rozwidleniem Gregorisa. W�ski korytarz rozga��zia� si� tu na
trzy jeszcze w�sze odnogi. U ich zbiegu tkwi�o przymocowane do
sklepienia okr�g�e szklane naczynie wype�nione fosforyzuj�cym
p�ynem. Os�ania�a je rdzewiej�ca metalowa siatka. Pod spodem, na
�cianie kto� wypisa� kred� kilka s��w w j�zyku mag�w. Zakl�cie,
przekle�stwo, imi� wroga, imi� ukochanej � czy mo�e pozbawione
znaczenia bazgro�y? Odmieniec nie wiedzia� i nie interesowa�o go to.
Odmieniec czu� si� nieswojo. Nie by� mieszka�cem Podziemi i
gdyby m�g�, przenigdy nie zag��bia�by si� w ich ponury labirynt.
Tego wieczoru jednak co� zmusi�o go, by prze�ama� swe opory.
Mia� do wykonania misj�. Gdy j� wype�ni, b�dzie wolny. To
jedno podtrzymywa�o go na duchu.
Nas�uchiwa� przez chwil�, jego ostro zako�czone uszy porusza�y
si� to w prz�d, to w ty�. Ze sklepienia wolno kapa�a woda, jej
d�wi�k g�uchym echem odbija� si� od pokrytych liszajami �cian. Poza
tym � cisza.
Sapi�c z wysi�ku garbus wspi�� si� na palce, wyci�gn�� rami�
najwy�ej, jak tylko m�g�. Zakrzywione szpony kilkakrotnie przeora�y
powietrze, nim w ko�cu brz�kn�y o obluzowan� siatk� i zagrzechota�y
ni� kilkakrotnie, daj�c um�wiony sygna�.
Cz�owiek od st�p do g��w ubrany w czer�, o si�gaj�cych ramion
ciemnych w�osach wy�oni� si� z mroku bezszelestnie niczym zjawa. Na
widok odmie�ca na jego twarzy odmalowa�o si� zdziwienie.
� Witaj, Marvin. Co� si� sta�o?
� List � odpar� garbus. Ludzka mowa wyra�nie sprawia�a mu
trudno��, g�os mia� gard�owy i bulgotliwy. � Jest do ciebie list,
czarowniku.
� Od kogo?
� Jaki� czciciel z�otego kr��ka przys�a� do nas swojego
s�u��cego, �licznego ch�opca w czerwonym ubranku. Czysta krew.
Szmaragdowa Dzielnica. Rozumiesz? � W gardzieli odmie�ca zagulgota�
�miech. � Dzieciak sporo ryzykowa�, pojawiaj�c si� samotnie na
Krzywej Alei... Ale tym razem w�os nie spad� mu z g�owy. Pu�cili�my
go wolno, obiecawszy solennie, �e dor�czymy list komu trzeba. Ze
wzgl�du na ciebie, rzecz jasna.
� I dobrze zrobili�cie � oczy tamtego b�ysn�y nagle. � R�cz�
wam za to. Gdzie list?
W sze�ciopalczastej �apie odmie�ca pojawi� si� z�o�ony we
czworo i zapiecz�towany arkusik. D�o� w czarnej sk�rzanej r�kawiczce
wyci�gn�a si� po� szybko.
� Dzi�ki ci, Marvin. Id� teraz, wracaj do swoich pieleszy. I
pozdr�w ode mnie znajomych z Krzywej Alei.
Gdy oddalaj�ce si� kroki ucich�y zupe�nie, trzasn�a
prze�amywana piecz��. Oczy pospiesznie przebieg�y po linijkach
chybotliwego pisma. Potem palce zmi�y kartk� i odrzuci�y j�;
pojawiaj�cy si� znik�d p�omie� obr�ci� kulk� w popi�, zanim
dotkn�a ziemi.
Czarno ubrany u�miechn�� si�. Trzy blizny przecinaj�ce prawy
policzek jak zwykle sprawi�y, �e u�miech ten przypomina� raczej
grymas.
� Czas wyj�� na powierzchni� � szepn�� Brune Keare, znany
r�wnie� jako Krzycz�cy w Ciemno�ci.
3. Woda, �wieca i heban
Dom by� okaza�y, zdradza� zamo�no�� w�a�ciciela. Od ulicy
oddziela� go pas starannie przystrzy�onej trawy i wysoki, solidny
mur. Fasad� zdobi�y s�abo widoczne w p�mroku p�askorze�by.
Zawieszona nad wej�ciem latarnia rzuca�a ��tawe �wiat�o na ciemn�
kurtyn� bluszczu.
Drzwi otworzy� m�czyzna w szkar�atnej liberii. Przez chwil�
taksowa� przybysza wzrokiem, potem cofn�� si� o krok, wykona�
zapraszaj�cy gest.
� Prosz� za mn�. M�j pan czeka.
Krzycz�cy w Ciemno�ci mimo woli zauwa�y�, �e od�wierny nie ma
na r�kach tatua�y, jakimi w Shan Vaola znakowano niewolnik�w. A wi�c
w�a�ciciel domu nie by� arystokrat�, a nuworyszem, kim�, kto zdoby�
fortun�, ale nie tytu� szlachecki...
Interesuj�ce, cho� ma�o istotne.
Wn�trze rezydencji przypomina�o labirynt, wielkie opustosza�e
mrowisko o korytarzach obwieszonych draperiami w kolorach sepii,
wina i owocu granatu. Pachnia�o przywi�d�ymi r�ami i kurzem.
Zm�czeniem.
� To ta komnata.
Ci�kie, intarsjowane drzwi otworzy�y si� bezg�o�nie i
zamkn�y na powr�t. Od�wierny nie wchodzi�, pozosta� na korytarzu.
Wewn�trz w dw�ch czteroramiennych �wiecznikach p�on�y woskowe
�wiece, nie mog�ce jednak rozproszy� mroku, kt�ry gnie�dzi� si� w
k�tach i zakamarkach, w fa�dach aksamitnych kotar, pod wysoko
sklepionym sufitem. Na �cianach niewyra�nie po�yskiwa�y z�ocone ramy
obraz�w. Zdawa�o si�, �e s� ich dziesi�tki � pejza�e, weduty,
portrety. Niekt�re pociemnia�y ze staro�ci, inne bi�y w oczy
jasnymi, �ywymi barwami. Puszysty dywan g�uszy� kroki.
Krzycz�cy w Ciemno�ci rozgl�da� si� z umiarkowanym
zainteresowaniem. Z pocz�tku wydawa�o mu si�, �e jest w
pomieszczeniu sam. Drgn��, kiedy stoj�cy pod oknem fotel odwr�ci�
si� nagle, skrzypi�c.
Siedz�cy w fotelu cz�owiek zdawa� si� drzema�. Oddycha� ci�ko
i chrapliwie. W blasku �wiec poorana zmarszczkami sk�ra mia�a
niezdrowy ��ty odcie�. Kiedy go�� podszed� bli�ej, opuchni�te
powieki unios�y si� wolno, ods�aniaj�c b��kitne jak u dziecka oczy.
� Prosz�, prosz� � zachrypia� starzec, prostuj�c si� i
obrzucaj�c przybysza przenikliwym spojrzeniem. � Zawo�a�em, a nocny
ptak odpowiedzia� na me wezwanie... Ty jeste� Brune Keare?
� Tak.
� �mij?
� Tak.
� Ciekawe zaj�cie.
Krzycz�cy w Ciemno�ci pomy�la� o demonach i powracaj�cych z
za�wiat�w zmar�ych. O z�odziejach twarzy, golemach i homunkulusach
go�czych. A tak�e o nagrodzie, jak� legalnie dzia�aj�cy czarodzieje
wyznaczali za pojmanie kt�rego� z renegat�w.
Pochyli� lekko g�ow�, �eby ukry� wype�zaj�cy na twarz u�miech.
� Mo�na tak powiedzie�.
� Zawsze uwa�a�em, �e czarna magia to interesuj�ca dziedzina.
Sovarnios Sheid wita ci� w swoich progach, magu � odszczepie�cze.
Krzycz�cy w Ciemno�ci odruchowo u�cisn�� wyci�gni�t� ku niemu
d�o�. By�a sucha jak pergamin i przera�liwie zimna.
� Witam pana r�wnie�, Sovarniosie Sheid.
� Czy wiesz, czemu ci� wezwa�em?
� Na razie nie. Ale zapewne wkr�tce si� tego dowiem.
B��kitne oczy przypatrywa�y si� mu bez mrugni�cia.
� Odpowied� jest prosta. Potrzebuj� twoich czar�w.
Potrzebuj�... twojej pomocy.
� Dlaczego akurat mojej, a nie kogo� z Elity? Przecie� sta�
pana na ich us�ugi, panie Sheid. Po co zaprz�ta� sobie g�ow� czarn�
magi�, gdy w zasi�gu r�ki jest ta legalna, srebrna?
Sovarnios potrz�sn�� g�ow�.
� Elita? Srebrni magowie? Wykluczone.
� Dlaczego?
� Kwestia dyskrecji. Bezpiecze�stwa. Zrozumiesz to p�niej,
kiedy...
� Wola�bym zrozumie� teraz.
Skrzekliwy starczy �miech.
� W twoich oczach widz� co�, co mi si� podoba, Keare, a co w
dzisiejszych czasach rzadko widuj�... Usi�d�. Wyja�ni� ci wszystko.
Chocia� w komnacie by�o ciep�o, Sovarnios zadr�a� nagle,
roztar� d�onie. Podni�s� z pod�ogi obszyty futrem p�aszcz i owin��
si� nim szczelnie. Zerkn�� w stron� okna, ale okiennice by�y
zamkni�te i nawet najl�ejszy podmuch nie porusza� zas�onami.
� Okradziono mnie � mrukn�� pos�pnie. � A kradzie� t� mog�
przyp�aci� �yciem. Ayen ka�ain... Czy wiesz, co znacz� te s�owa?
Krzycz�cy w Ciemno�ci skin�� g�ow�.
� W j�zyku mag�w�ten, kt�ry odnawia�.
� Ta-ak, znasz si� na rzeczy. Doskonale � starzec w zadumie
przyg�adzi� rzadk� br�dk�. � Ayen ka�ain, cudowny nektar o barwie
szafranu i zapachu nardu. Tak zwykli okre�la� go poeci. Eliksir
przywracaj�cy m�odo��, skuteczniejszy ni� jakikolwiek inny �rodek.
Dawno temu jego szklanka kosztowa�a pi�� tysi�cy yadhmarskich koron,
dwadzie�cia pi�� tysi�cy leri. Niewielu by�o sta� na zap�acenie
takiej ceny, ale ci, dla kt�rych nie stanowi�a ona przeszkody, nie
wahali si�. Odzyskanie m�odo�ci � pe�na odnowa � by�a zbyt wielk�
pokus�... Dzi� dla za�ywaj�cych ten p�yn ka�da jego kropla jest
cenniejsza ni� z�oto. Wiesz, dlaczego?
Sovarnios na moment zawiesi� g�os, potem kontynuowa� � ciszej
i, jak si� zdawa�o, z t�umionym gniewem.
� Ayen ka�ain. S�odka trucizna! Zaczyna dzia�a� ju� przy
pierwszej dawce i dop�ki za�ywa si� go regularnie, wszystko jest w
porz�dku. Ale kiedy przerwie si� za�ywanie, o, wtedy robi si�
nieciekawie. Dzieje si� co�, czego magowie Elity z pocz�tku nie
ujawniali. Koniec z pe�n� odnow�. W ci�gu kilku dni cz�owiek
starzeje si� na powr�t. Czasem o trzydzie�ci, czasem o
dziewi��dziesi�t lat, w zale�no�ci od tego, jak d�ugo sztucznie si�
odm�adza�. I wcale cz�sto po up�ywie tych kilku dni umiera.
Sama w sobie ta w�a�ciwo�� nie by�aby jeszcze tragiczna, ma
si� rozumie�. Ka�dy medal ma dwie strony, za ka�d� korzy�� trzeba
p�aci�. Tego uczy nas �ycie. To zrozumia�e, �e nawet cudowny lek ma
jak�� brzydk� wad�, kt�r� jego wynalazca pragnie jak najd�u�ej
utrzyma� w tajemnicy... Dlatego nawet po tym, jak wada ta wysz�a w
ko�cu na jaw, nadal nie brakowa�o takich, kt�rzy uwa�ali, �e pe�na
odnowa warta jest ka�dego ryzyka. Nieszcz�ni, kr�tkowzroczni
g�upcy! Cho� nie powinienem tego m�wi�, bo sam do nich nale�a�em...
Starzec przerwa�, westchn�� ci�ko.
� Przez d�ugi czas wszystko sz�o jak nale�y. W laboratoriach
Elity produkowano ayen ka�ain. Wi�cej i wi�cej, bo popyt r�s�. My
kupowali�my. Wi�cej i wi�cej, cho� ceny te� ros�y. I wszyscy byli
zadowoleni. Do czasu. Bo pewnego dnia, trzydzie�ci z g�r� lat temu
sta�o si� co� strasznego.
� Przewr�t na najwy�szym szczeblu Elity � powiedzia� cicho
�mij. Domy�la� si� ju�, o co chodzi. � Wiem.
� Oczywi�cie. Przewr�t. Obj�cie w�adzy przez nowego
arcymistrza. I zwi�zane z tym do�� radykalne zmiany w kodeksie
srebrnych mag�w. Jedn� z pierwszych by�o wydanie edykt�w
zakazuj�cych wytwarzania ayen ka�ainu i handlowania nim, a wkr�tce
potem tak�e za�ywania go. Arcymistrz Shaaner, niech b�dzie przekl�te
jego imi�, wprowadzi� te zakazy, bo jest konsekwentny. Odk�d obj��
sw�j urz�d, g�osi, �e czary s� dla czarodziej�w, nie dla zwyk�ych
ludzi. Zwyk�ym ludziom nie wolno korzysta� z dobrodziejstw Zmroczy!
Zabawne to i przera�aj�ce r�wnocze�nie, ale tym razem dla srebrnych
mag�w ideologia okaza�a si� wa�niejsza od pieni�dzy. Mogliby czerpa�
olbrzymie zyski, po kryjomu sprzedaj�c ayen ka�ain uzale�nionym, a
nikt tego nie robi. Nie mam poj�cia, dlaczego.
Ja sam zacz��em stosowa� eliksir w dniu sze��dziesi�tych
urodzin. Wystarczy�a kropelka ka�dego ranka, bym po tygodniu
odm�odnia� tak, �e nie poznawali mnie nawet najbli�si. Ostrzegano
mnie, �ebym pod �adnym pozorem nie przerywa� za�ywania go, wi�c nie
przerywa�em. Zakazy niczego nie zmieni�y, bo by�em na tyle
przewiduj�cy, by poczyni� zapasy, zanim edykty wesz�y w �ycie. Dzi�
z tych zapas�w zosta�o mi czterna�cie fiolek. Jedna wystarczy na dwa
lata. Dwadzie�cia osiem lat �ycia... To du�o. Nawet bardzo du�o. Dla
kogo� znajduj�cego si� w mojej sytuacji dwadzie�cia osiem lat mo�e
wydawa� si� wieczno�ci�...
Pi�� dni temu skradziono mi moj� wieczno��, �miju. Kto� w�ama�
si� do mego domu i skrad� zamkni�t� w szkle, pachn�c� nardem
wieczno��, mieszcz�c� si� w ma�ej szkatu�ce z czerwonego drewna
chao.
Ktokolwiek to by�, zna� si� na rzeczy i �wietnie wiedzia�,
czego szuka. Dzia�a� z czyjego� zlecenia, to wydaje si� pewne.
Zabra� szkatu�k� i nic poza tym. Nie, nie mam poj�cia, czyja to
sprawka. A swoj� drog� � patrz, c� za farsa... Policja Elity
dwukrotnie naruszy�a spok�j mojego domu w poszukiwaniu zakazanego
p�ynu. Niczego nie znale�li, ani za pierwszym, ani za drugim razem.
A teraz sekret mojego ma�ego schowka rozszyfrowa� bezb��dnie
pospolity z�odziej! Los lubi by� z�o�liwy, tak twierdz� kap�ani.
Niekt�rzy nazywaj� to... nazywaj� to sprawiedliwo�ci�.
Sovarnios odchrz�kn�� kilkakrotnie, przygarbi� si�.
� Z pocz�tku zmiany by�y niemal niezauwa�alne. Jeszcze
przedwczoraj mia�em czterdzie�ci lat. Na tyle wygl�da�em i na tyle
si� czu�em. �udzi�em si�, �e uda mi si� unikn�� najgorszego, �e moi
ludzie na czas znajd� z�odzieja. �udzi�em si�, ale niezbyt d�ugo
trwa�y te z�udzenia. Wczoraj rano... Wczoraj rano obudzi�em si� i...
G�os starca zadr�a� nagle, za�ama� si�. Sovarnios umilk� i nie
odzywa� si� przez d�u�sz� chwil�. W ko�cu uni�s� g�ow�, zmierzy�
rozm�wc� wzrokiem.
� Oto odpowied� na wszystkie twoje pytania � powiedzia�
spokojnie. � Chc�, �eby� wytropi� z�odzieja i dostarczy� mi z
powrotem m�j skarb najdalej do rana. Inaczej, jak podejrzewam,
b�dzie ju� za p�no... A teraz szczerze, prosz�. Jeste� w stanie to
zrobi�?
� Tak.
� Na pewno?
Krzycz�cy w Ciemno�ci nie spu�ci� wzroku.
� Nic nigdy nie jest przes�dzone z g�ry, panie Sheid �
powiedzia� spokojnie. � Mam tego �wiadomo��. My�l�, �e macie j� i
wy.
Starzec pokiwa� g�ow�, milcza� przez chwil�.
� Za ile? � spyta� w ko�cu.
� Moja cena to dwie�cie leri. W nowych monetach.
Sovarnios za�mia� si� ochryple.
� Zr�cznie! Ani du�o, ani ma�o...
�mij wzruszy� ramionami.
� Dla jednych ma�o, dla innych zbyt wiele. To rzecz wzgl�dna.
Czy zawarli�my umow�?
Stolik by� z hebanu. Wypolerowany czarny blat po�yskiwa�
olei�cie.
Na stoliku sta�y dwa �wieczniki i szklane naczynie z wod�.
Krzycz�cy w Ciemno�ci zdmuchn�� siedem z o�miu �wiec, tak �e
komnata pogr��y�a si� w niemal ca�kowitym mroku.
Wyrecytowa� formu��. Blizny na policzku natychmiast zak�u�y
b�lem, poczu� rozchodz�ce si� po twarzy ciep�o. Woda zabulgota�a,
wzburzy�a si� gwa�townie, w powietrze z sykiem wzbi� si� k��b pary.
Potem jej powierzchnia na powr�t si� wyg�adzi�a, odbity w niej
p�omie� �wiecy strzeli� zwielokrotnionym z�ocistym migotem.
�mij opar� g�ow� na r�kach. Wpatrywa� si� w wod�, nie odrywa�
od niej wzroku.
Wizja pojawi�a si� nagle, bez zapowiedzi; obraz wyp�yn�� z
krwistej, bezpostaciowej ciemno�ci i zawis� przed oczami niczym
motyl. Plamy koloru, jaskrawe, ostro rozgraniczone; kontury tak
wyra�ne, jakby r�ka malarza przed chwil� je nakre�li�a, jakby farba
dopiero zaczyna�a schn��.
Niewielki, sk�po umeblowany pokoik o drewnianych �cianach.
Zbita z desek pod�oga, spadzisty sufit.
Wewn�trz � trudny do opisania ba�agan, malowniczy chaos
pakowania lub rozpakowywania. Dwa pootwierane podr�ne kufry,
porozrzucane wsz�dzie ubrania, jakie� torby i zawini�tka...
Ani �ladu lokatora.
Ale szkatu�ka by�a tam. Na pewno.
Mrugn�� oczami i izdebka rozp�yn�a si�, rozwia�a bez �ladu;
zn�w widzia� tylko �wiat�o �wiecy odbijaj�ce si� w g�adkim lustrze
wody.
� I co? � spyta� niecierpliwie starzec. � Uda�o si�?
� Tak.
� Wiesz, gdzie szuka� z�odzieja?
� Wiem, gdzie szuka� eliksiru.
� Jeste� tego pewien?
W dal patrz�cym � zawodowym wr�bitom i wr�bitkom �
przywo�ywanie wizji przychodzi�o �atwiej. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie
mia� podobnej wprawy. Wiedzia� jednak, �e si� nie pomyli�.
� Tak � odpar� bez wahania.
� Co teraz?
� Czary, panie Sheid � u�miechn�� si� �mij. � Czas na
prawdziwe czary.
Skoncentrowa� si� i szybkim ruchem nakre�li� w powietrzu
tajemny znak. Zadzia�a�o natychmiast. Poczu� dreszcze, zakr�ci�o mu
si� w g�owie. Oczy zd��y�y zarejestrowa� b�yszcz�c� n�k� z�oconego
�wiecznika, �ciekaj�cy po niej strumyczek wosku, kraw�d� hebanowego
blatu, a potem
(potem ju� tylko wiatr)
targaj�cy w�osy i szarpi�cy za ubranie, wyciskaj�cy �zy z
oczu i wt�aczaj�cy oddech z powrotem do gard�a. P�d i lot, przez
szumi�ce wiry nieciemno�ci i nie�wiat�a.
Potem � bezruch.
Wyci�gni�ta d�o� natrafi�a na szorstk� twardo�� drewna.
Otworzy� oczy. Tak, to by�o to miejsce, pok�j ukazany mu przez
wizj�.
Zmru�one �lepia, jarz�ce si� zielonawo w�r�d mroku, na sekund�
rozb�ys�y ja�niej. Wyczulone zmys�y wychwyci�y w powietrzu jaki�
ruch, ledwie wyczuwaln� zmian�. Szpony drgn�y, rozwidlony j�zyk
wysun�� si� wolno. Czy�by okres oczekiwania mia� si� ku ko�cowi?
4. Joeme
By� sam. Wyczuwa� obecno�� ludzi, ale niezbyt blisko.
Podszed� do okna, otworzy� je, wyjrza�. I rozczarowa� si�.
Prostok�tne podw�rze, kilka krzak�w, jaki� niski i d�ugi budynek o
spadzistym dachu. To mog�o by� r�wnie dobrze przedmie�cie Shan
Vaola, jak jaka� zagubiona na pustkowiu pograniczna osada.
W g�rze okr�g�a tarcza ksi�yca, pokryta plamami niczym
przejrza�y owoc. Oczywi�cie. Ksi�yc wsz�dzie jest taki sam.
Zamkn�� okno i zabra� si� do przeszukiwania pokoju. Wizja nie
by�a na tyle precyzyjna, by wskaza� miejsce ukrycia szkatu�ki; ayen
ka�ain m�g� by� gdziekolwiek. Gdziekolwiek w obr�bie tych czterech
�cian i spadzistego sufitu.
�mij zajrza� pod ��ko, sprawdzi� oba kufry, przeszuka�
kieszenie walaj�cych si� po pod�odze ubra�. Bez rezultatu.
Na ��ku le�a�a podniszczona sk�rzana torba. Otworzy� j�,
bardziej z ciekawo�ci ni� z nadziej�. Nawet najbardziej roztargniony
z�odziej nie zostawi�by cennego �upu le��cego na widoku.
Wewn�trz by�y ksi��ki. Nic wi�cej. Krzycz�cy w Ciemno�ci
wybra� jedn� na chybi�-trafi�, zerkn�� na ok�adk�. Tytu� brzmia�
�K�amstwa�. Zaciekawiony, przerzuci� kilka kartek.
Poezja. Wiersze r�nych autor�w, przewa�nie pochodz�cych z
Seyonaru lub Mearing. Umiarkowanie znane nazwiska, w wi�kszo�ci
nale��ce do m�odych tw�rc�w. Val Taisso, Flavius Fenshi, Anja
�Naikiru� Hoeth... Ktokolwiek by� w�a�cicielem torby, mia� ca�kiem
niez�y gust.
Nagle co� zm�ci�o cisz�. Krzycz�cy w Ciemno�ci zesztywnia�.
Zdawa�o mu si� czy...? Nie. Odg�os krok�w z ca�� pewno�ci� nie by�
z�udzeniem.
�mij od�o�y� ksi��k�, nas�uchiwa� chwil�. Kroki przybli�a�y
si� szybko. Nie szuka� kryj�wki, sta� nieruchomo, koncentruj�c si�,
kontroluj�c oddech.
Drzwi otwar�y si�, skrzypi�c. Nieznajomy wszed� do pokoju,
cicho zamkn�� je za sob� i zasun�� rygiel. Krzycz�cy w Ciemno�ci
uzna�, �e najwy�szy czas dzia�a�.
Tamten by� zwinny jak kot i zaskakuj�co silny. W starciu ze
�mijem i jego zakl�ciem parali�uj�cym nie mia� jednak �adnych szans.
Komnata bez drzwi i okien rozjarza si� �wiat�em na powitanie
wchodz�cego. Ten natychmiast przykl�ka, pochyla g�ow�. Obita
aksamitem �ciana, kt�ra przed chwil� rozst�pi�a si� przed nim jak
rozchylaj�ce si� usta, teraz zrasta si� znowu, pulsuj�c leciutko.
� Wzywa�e� mnie, o panie? � pyta przyby�y.
Chwila ciszy. Potem odpowied�, d�wi�czna i wyra�na niczym
pojedynczy za�piew szarpni�tej struny.
Wzywa�em, karle.
� Czego pragniesz?
W twoim domu jest obcy. S�ysz� jego g�os, czuj� zapach jego
m�odej krwi. Czemu dot�d nie przyprowadzono go do mnie?
Przera�enie ma�ego cz�owieczka, krople potu na jego
pomarszczonym czole.
� To niemo�liwe! Zabezpieczenia...
Zniecierpliwienie.
Czy�by� w�tpi� w moj� prawdom�wno��? Powtarzam, do twego domu
wkrad� si� obcy, karle. Id�, znajd� go i przyprowad� tutaj. Nie ka�
mi czeka�!
Ma�y cz�owieczek ponownie zgina si� w uk�onie.
� B�dzie, jak rozkaza�e�, panie.
Krzycz�cy w Ciemno�ci ukl�k�, uwa�niej przyjrza� si� le��cemu.
I prze�y� moment zaskoczenia.
Kobieta. Czy raczej dziewczyna � nie�atwo by�oby okre�li� jej
dok�adny wiek. Jej twarz przypomina�a porcelanow� buzi� lalki.
G�adka, mleczna cera, drobne usta, lekko zadarty nos. Jasne jak len
w�osy by�y zaczesane do ty�u i zwi�zane bia�� wst��k� w ko�ski ogon.
Oczy mia�a zamkni�te, ale oddycha�a normalnie, serce bi�o
r�wno, bez zaburze� rytmu. Nie by�o powod�w do niepokoju.
Usiad� obok niej i czeka�. Ockn�a si� niebawem, zakaszla�a,
wolno otwar�a oczy. Pojawi�o si� w nich niedowierzanie. Potem
strach.
� Nie krzycz � �agodnie ostrzeg� �mij. � Nawet nie pr�buj.
Zaboli.
Nie pos�ucha�a. Spr�bowa�a. Zamiast krzyku z jej ust wydosta�
si� j�k.
� C-co si� sta�o?... Nie mog� si� ruszy�!
� Oczywi�cie. Parali� jeszcze nie ust�pi�. Le� spokojnie.
� Kim jeste�? Nie widz� ci�!
� Nie szkodzi. Ja widz� ciebie.
� Kim jeste�?
� Powiem ci swoje imi�, je�li ty powiesz mi swoje.
Po chwili wahania kiwn�a g�ow�.
� Niech b�dzie. Nazywam si� Joeme. Twoja kolej.
Przedstawi� si�. W oczach Joeme pojawi� si� b�ysk
zainteresowania.
� Czarodziej?
� Mo�na to tak nazwa�.
� S�uchaj, czarodzieju, w prawej kieszeni mam krzesiwo. Na
stole stoi kaganek. Zapalisz go?
Spe�ni� jej pro�b�.
Nas�czony oliw� knot pali� si� nier�wnym, skwiercz�cym
p�omieniem. Joeme milcza�a; �ledzi�a uwa�nie ka�dy ruch �mija, ka�de
drgnienie jego twarzy.
� Nie zabijesz mnie � stwierdzi�a w ko�cu. � Nie za to ci
p�ac�.
� C� za podziwu godna przenikliwo�� � zadrwi�. � Ciekawe,
czego dowiem si� w nast�pnej kolejno�ci?
Zmru�y�a oczy.
� A czego, dla przyk�adu, chcia�by� si� dowiedzie�?
� Zacznijmy od spraw prostych i przyziemnych. Gdzie schowa�a�
eliksir?
� Jaki eliksir?
� A jak ci si� zdaje? �rodek odm�adzaj�cy, kt�ry ukrad�a� z
rezydencji Sovarniosa Sheid w Shan Vaola.
Nic nie odpowiedzia�a.
Westchn��.
� Eliksir jest gdzie� w tym pokoju, Joeme. Mog� zmusi� ci�,
�eby� mi powiedzia�a, gdzie. Mam swoje sposoby. Ale wola�bym, �eby
do tej ewentualno�ci nie dosz�o.
Joeme patrzy�a na niego, nie spuszcza�a wzroku. Wyraz jej
twarzy nie zmieni� si� ani troch�.
� Naprawd� zrobi�by� to?
Nie, pomy�la�. I ona doskonale zdaje sobie z tego spraw�.
� Ty niczego nie rozumiesz � rzuci�a tymczasem dziewczyna,
u�miechaj�c si� lekko. � Nigdy nie zdradzi�abym ci, gdzie jest
ukryty. Zdoby�am go, nale�y teraz do mnie. I za nic nie pozwol�,
�eby m�j ojciec dosta� go z powrotem.
Krzycz�cy w Ciemno�ci znieruchomia�.
� Kto?
� M�j ojciec � powt�rzy�a Joeme z odcieniem irytacji. � On ci�
tu przys�a�, prawda?
Rzeczywi�cie, by�o podobie�stwo. Trudne do uchwycenia na
pierwszy rzut oka, ale nie pozostawiaj�ce w�tpliwo�ci. Co� w
sposobie, w jaki trzyma�a g�ow�, w wykroju ust, w tonie g�osu...
I jej oczy, jej oczy mia�y ten sam odcie� b��kitu.
� Dlaczego to zrobi�a�? � spyta�, nie ukrywaj�c ciekawo�ci.
Odwr�ci�a g�ow� do �ciany.
� Uwolnij mnie, to powiem. Mo�e.
� Dlaczego? � powt�rzy�.
� A jak s�dzisz? Do czego mo�e by� potrzebny �rodek
odm�adzaj�cy?
Musia� si� u�miechn��.
� Nie wm�wisz mi, �e do twojego osobistego u�ytku.
� Czemu nie? Nigdy nie jest za wcze�nie, �eby zacz�� my�le� o
staro�ci.
� Wolne �arty, moja droga. Pyta�em powa�nie. Okrad�a� w�asnego
ojca. Nie zrobi�a� tego bez przyczyny.
Chwila milczenia. Cienie na �cianach dr�a�y nieznacznie,
prawie niedostrzegalnie.
� Bo go nienawidz� � powiedzia�a w ko�cu Joeme, tak cicho, ze
ledwie j� s�ysza�. � Co, dziwisz si�? Czy�by� nie zna� tego uczucia?
Znasz. Na pewno.
Znam, pomy�la�, patrz�c na migocz�cy p�omyk kaganka. Pal�ca
si� oliwa sycza�a cicho. Potar� policzek. Dawny b�l... Zastarza�e
wspomnienia, zepchni�te na samo dno umys�u... Czer�, popio�y po
wygas�ym ogniu. Co utraci�? Co mu odebrano?
Sk�d bra� si� gniew?
� Widzisz? Nie r�nimy si� tak bardzo, jak mo�na by
przypuszcza� � rzuci�a nonszalancko dziewczyna, przez ca�y czas
obserwuj�ca go bacznie. � Chcesz, to odpowiem na twoje pytanie, ale
wpierw zdejmij ten czar. R�ce mi dr�twiej�.
� Zgoda.
Wypowiedzia� zakl�cie. Powietrze zawibrowa�o leciutko. Joeme z
westchnieniem ulgi roztar�a d�onie, przeci�gn�a si�, przyg�adzi�a
w�osy.
� Rozczarujesz si�. To najg�upsza, najbardziej banalna
historia, jak� mo�esz sobie wyobrazi�.
� M�w.
� Dobrze. Nie bardzo jest o czym, naprawd�... � b��kitne oczy
nagle straci�y swoj� weso�o��. � Widzisz, nie jestem legalnym
dzieckiem. Moja matka by�a s�u��c�, na swoje nieszcz�cie
�adniejsz�, ni� wi�kszo�� s�u��cych. Wpad�a mu w oko. Na kr�tko, bo
kiedy zasz�a w ci���, odes�a� j� z powrotem do rodziny, na wie�, a
mnie po prostu si� wyrzek�, nigdy nie przyzna� si�, �e jestem jego
c�rk�. Dzi�ki niemu nie mam nazwiska, nie mam maj�tku... i nigdy nie
mia�am okazji si� dowiedzie�, jak to jest, gdy ma si� ojca.
Podrzutek, wyrzutek, b�kart! Tym by�am przez ca�e �ycie, tak mnie
nazywano i tak mnie traktowano, a sprawi� to ja�nie wielmo�ny pan
Sovarnios Sheid.
�mij milcza�. Joeme potar�a czo�o, westchn�a.
� Tak, czarodzieju � powiedzia�a, ju� spokojniej. � Teraz
wiesz ju�, z czyjego ramienia dzia�asz, komu s�u�ysz. I co, nadal
s�dzisz, �e opowiedzia�e� si� po w�a�ciwej stronie?
� Ja nic nie s�dz�.
� I odpowiada ci ta oboj�tno��? Naprawd�?
Nie odpowiedzia�. Joeme pogardliwie wyd�a wargi.
� A nie wygl�da�e� mi na kogo�, kto p�aszczy si� przed lud�mi
pokroju Sovarniosa Sheid.
�mij wzruszy� ramionami.
� Pozory lubi� myli�. A teraz m�w, gdzie jest ayen ka�ain.
B��kitne oczy wpatrywa�y si� w niego ch�odno.
� Nie powiem ci. Szukaj, je�li chcesz, szukaj do woli. Ale na
twoim miejscu nie zostawa�abym tu ani chwili d�u�ej. Wiesz, co to za
dom? Wiesz, kto tu mieszka?
� Nie. Kto?
� Arthanamus � wym�wione cicho imi� zasycza�o niczym �lina
padaj�ca na rozpalony piach. � To willa Arthanamusa.
� A kim�e jest Arthanamus?
� Kolekcjonerem. Zbiera zabawki. I nie cierpi obcych. Bardzo
�atwo go rozgniewa�, a gdy ju� si� rozgniewa... Hej, s�uchasz mnie?
Nie s�ucha�. Patrzy�.
Bia�a wst��ka we w�osach. Broszka w kszta�cie motyla,
przypi�ta do �abotu bluzki.
Dziecinne opowie�ci, dziecinne z�o�ci i l�ki...
� Tak � powiedzia�a wolno Joeme, jakby odgaduj�c jego my�li. �
O tym zawsze marzy�am, i nadal marz�. Do tego by� mi potrzebny ayen
ka�ain. �eby zn�w sta� si� dzieckiem, ma�� c�reczk� tatusia... A ty,
czy pami�tasz swoich rodzic�w?
Nie odpowiedzia�.
� Ty te� nienawidzisz � szepn�a mi�kko. � Oboje nienawidzimy.
W gruncie rzeczy jeste�my podobni, nie dostrzegasz tego?
Nie odpowiedzia�.
W ciszy znienacka rozleg�o si� dono�ne stukanie do drzwi.
Joeme krzykn�a cicho. Krzycz�cy w Ciemno�ci znacz�co po�o�y� palec
na ustach.
� Milcz, nie odzywaj si� � sykn��.
Stukanie powt�rzy�o si�.
� Joeme! � zawo�a� ochryple m�ski g�os. � Otwieraj!
� Arthanamus � mrukn�a dziewczyna. B��kitne oczy b�ysn�y
drwi�co. � Ha! Ciekawe, co teraz zrobisz?
� Joeme? � zachrypia� ponownie g�os z korytarza, ciszej i
jakby niepewnie. � Kto jeszcze tam jest? Kto jest tam z tob�?
� Otw�rz drzwi � powiedzia� spokojnie �mij. � Dalej, Joeme,
zr�b to.
Spojrza�a z zaskoczeniem.
� Otw�rz drzwi � powt�rzy�.
Wzruszywszy ramionami wsta�a i odsun�a rygiel.
5. Zbieracz zabawek
Jako pierwszy do pokoju wlecia� gliniany ptak, pomalowany na
czerwono i ��to. Przysiad� na parapecie i za�wierka� g�o�no,
przekrzywiaj�c �ebek.
Za nim wbieg� w podskokach pies wyrze�biony z ciemnego drewna.
Na widok �mija zatrzyma� si�, warcz�c i obna�aj�c k�y.
Na ko�cu wszed� ko�ysz�cym si� krokiem karze� o
nieproporcjonalnie wielkiej g�owie, poro�ni�tej przez szorstkie i
spl�tane k�aki czarnych w�os�w. Jego szat� zdobi�y bogate hafty, na
piersi b�yszcza� ci�ki z�oty �a�cuch.
Joeme poblad�a.
� Ty suko � powiedzia� zimno karze�, staj�c przed ni�. � Da�em
ci schronienie, da�em ci prac�, a ty tak mi odp�acasz? Spiskuj�c z
obcymi pod moim w�asnym dachem?
� Nie znam tego cz�owieka, mistrzu. Widz� go pierwszy raz.
� K�amiesz.
� Nie � wtr�ci� �mij. � Wprawdzie trudno w to uwierzy�, ale
tym razem powiedzia�a prawd�.
Czarne karle �lepka �ypn�y wrogo w jego stron�.
� Kim jeste� i co robisz w moim domu? M�w, inaczej...
Arthanamus nie doko�czy�, klasn�� w d�onie. Z mroku za
drzwiami wy�oni�y si� trzy postacie. Trzej m�czy�ni w obcis�ych
kolorowych strojach i rogatych czapkach b�azn�w. Ich twarze grubo
pokrywa� makija�. Jedno skinienie kar�a wystarczy�o, by w ich r�kach
b�ysn�y obna�one szable.
Zanim �mij zd��y� uczyni� jakikolwiek ruch, dwaj byli ju� przy
nim, szachowali go broni�, zmuszaj�c, by cofn�� si� pod �cian�.
Trzeci, r�wnie� uzbrojony, stan�� nad Joeme. Dziewczyna poblad�a
jeszcze bardziej. Krzycz�cy w Ciemno�ci zachowa� spok�j.
� Moja kolekcja to unikat, cz�owieku w czerni � odezwa� si�
beznami�tnie Arthanamus. � A ka�da cenna rzecz ma to do siebie, �e
niczym magnes przyci�ga g�upc�w, pragn�cych j� sobie przyw�aszczy�.
Dlatego zadba�em, by m�j dom mia� odpowiedni� ochron�. Obecni tu
Veth, Lixor i Mucho�apka � s�ysz�c swe imiona, klowni kolejno
sk�aniali g�owy � przeszli pod moim okiem starann� tresur�. Nigdy
jeszcze mnie nie zawiedli. Nic nie jest w stanie sprawi�, by
zawahali si�, s�ysz�c m�j rozkaz. Wystarczy, �e wypowiem teraz
s�owo, a te b�yszcz�ce szable unurzaj� si� we krwi. Rozumiesz, co
m�wi�? Odpowiadaj tedy, gdy zadam ci pytanie, a mo�e uda ci si�
ocali� sk�r�. Co� za jeden, intruzie? Sk�d si� tu wzi��e� i jaki
masz cel?
Wszystkie �ciany w domu zbieracza zabawek wy�o�one by�y
drewnem, a sufity zdobione polichromi�. Zwiesza�y si� z nich lampy w
kszta�cie statk�w o wzd�tych �aglach, smok�w i syren.
Zabawki by�y wsz�dzie. Wygl�da�y z ka�dego k�ta, zza ka�dej
kotary; siedzia�y na sto�ach, krzes�ach i por�czach schod�w. Lalki
porcelanowe, lalki drewniane, lalki ze s�omy i szmatek; du�e i ma�e
figurki zwierz�t; ��deczki, dzwoneczki, gwizdki i sk�rzane pi�ki.
Wszystko, co kiedykolwiek dostarcza�o rozrywki dzieciom z Siedmiu
Krain.
Kszta�ty, kolory, b�ysk z�oce�. Gdzieniegdzie ruch � czasem
powolne pe�zanie, cz�ciej szybkie, trudne do uchwycenia drgnienie,
podskok, mysie smyrgni�cie.
� Moc Zmroczy dana jest nie tylko ludziom � m�wi� Arthanamus,
gdy szli nieko�cz�c� si� amfilad� pogr��onych w p�mroku komnat; on
przodem, za nim Krzycz�cy w Ciemno�ci i Joeme, nadal eskortowani
przez uzbrojonych klown�w. � Wype�nia r�wnie� przedmioty wykonane
ludzk� r�k�. Ja potrafi� rozbudzi� w nich t� moc, sprawi�, �e
zyskuj� �ycie. I nie ma to nic wsp�lnego ze srebrn� ani czarn�
magi�.
Zawiesi� na moment g�os. Drewniany pies w�szy� za czym� w
cieniu wielkiej porcelanowej wazy. Znalaz�szy szczekn�� rado�nie i
pogna� przed siebie, nios�c w pysku wypchanego kota z niebieskiego
aksamitu. Kot parska� gniewnie, na pr�no staraj�c si� wyrwa�. Gdy
oba zwierz�ta znik�y z pola widzenia, karze� roze�mia� si� cicho.
� Zabawki maj� w sobie co� tak wzruszaj�cego... Nigdy,
przenigdy nie mog�em zrozumie�, dlaczego dzieci w ko�cu si� nimi
nudz�. Dlaczego dorastaj�c wyrzucaj� wszystkie swoje dawne skarby.
�al mi takich zabawek, dlatego z mojego domu uczyni�em dla nich
przysta�.
Szli nie zatrzymuj�c si�. W w�skim przej�ciu zdobione
arabeskami draperie pod wp�ywem najl�ejszego podmuchu falowa�y jak
woda. Na brzegu glinianej misy z �akociami przykucn�� rze�biony
dziadek do orzech�w i wypuk�ymi oczami �ledzi� przechodz�cych. Nagle
podskoczy� i z �obuzerskim u�miechem zanuci� star� �o�niersk�
piosenk�. Krzycz�cy w Ciemno�ci z wysi�kiem oderwa� od niego wzrok.
� Tak, cz�owieku w czerni. Moi s�udzy, do kt�rych nale�y
r�wnie� obecna tu Joeme, stale podr�uj� po �wiecie. Z daleka i
bliska przywo�� mi r�ne zdradzone drobiazgi, cacka, kt�rych
�wietno�� przemin�a, porzucone przez swych ma�ych w�a�cicieli. U
mnie zawsze jest dla nich miejsce. Naprawiam po�amane, drutuj�
rozbite, czyszcz� zardzewia�e, pocieszam zap�akane i osamotnione. A
one na powr�t staj� si� pi�kne, pi�kniejsze ni� kiedykolwiek
przedtem. Niewtajemniczonym zaczynaj� w�wczas przypomina� dzie�a
sztuki, cenne niczym klejnoty. Wielu bogaczy proponowa�o mi ju�
kupno co bardziej malowniczych egzemplarzy z mojej kolekcji.
Odrzuci�em wszystkie oferty, bo najwa�niejsze jest dla mnie dobro
moich podopiecznych.
Karze� zatrzyma� si� znienacka, tupn�� nog�. Kukie�ki siedz�ce
na wielkiej wy�cie�anej sofie podskoczy�y wszystkie naraz, piszcz�c
jak stado wr�bli.
� Kocham moje zabawki, a one kochaj� mnie � powiedzia� g�o�no
i dobitnie Arthanamus. � Dlatego nie mam lito�ci dla obcych, kt�rzy
naruszaj� spok�j tego domu.
Tupn�� raz jeszcze. Haftowana srebrem kotara, przed kt�r�
sta�, drgn�a i rozsun�a si� powoli. Za ni� by�y dwuskrzyd�owe
drzwi zamkni�te na olbrzymi� k��dk�. Karze� wymamrota� co� i k��dka
rozp�yn�a si� w powietrzu, a drzwi z cichym skrzypieniem zacz�y
si� rozchyla�. Z ciemnej szpary powia�o ciep�em i jak�� zmys�ow�
nieuchwytno�ci�, pachn�c� troch� jak brzoskwinie i wi�nie, a troch�
jak rozk�adaj�ce si� w s�o�cu mi�so.
� Tych, kt�rych przy�api� na gor�cym uczynku w pokojach
zaj�tych przez moje ma�e skarby, od razu oddaj� w r�ce Vetha, Lixora
i Mucho�apki � powiedzia� oboj�tnie zbieracz zabawek. � Podobny los
spotyka nieuczciwych s�u��cych, je�li nie mam �adnych w�tpliwo�ci co
do ich winy. Gdy natomiast takie w�tpliwo�ci istniej�, podejrzani
trafiaj� do tego tu pomieszczenia. Posiada ono pewn� ciekaw�
w�a�ciwo�� � bezb��dnie odr�nia winnych od niewinnych. �aden
z�odziejaszek, oszust ani szalbierz nie wyszed� jeszcze stamt�d
�ywy. To moje ma�e miejsce pr�b. Nazywam je Purpurow� Komnat�.
Drzwi otwar�y si� tymczasem na ca�� szeroko��. Za nimi by�
mrok, g�sty jak mu�, nieprzenikniony.
Joeme krzykn�a i obwis�a w u�cisku trzymaj�cego j� klowna,
jej cia�em wstrz�sn�� szloch. Na twarzy Arthanamusa odbi� si�
niesmak.
� We� si� w gar��, dziewczyno. Czy m�wi�em do ciebie? Ty nie
zostaniesz poddana �adnej pr�bie. Zbyt dobrze s�u�y�a� mi przez te
wszystkie lata. Je�li oka�e si�, �e zas�u�y�a� na kar�, wymierz� ci
j� w jaki� inny spos�b. Nie, do Purpurowej Komnaty wejdzie dzi�
tylko jedna osoba.
Przeni�s� wzrok na �mija. Ten odwzajemni� spojrzenie.
� Dalej, cz�owieku w czerni. By� mo�e powiedzia�e� prawd�. Nie
da si� ukry�, �e wygl�dasz na maga-renegata. A czy rzeczywi�cie
przyby�e� tu, by odzyska� rzecz, kt�r� moja Joeme skrad�a rzekomo z
domu swego ojca... to zaraz poka�e Purpurowa Komnata.
�mij milcza�. Karze� podni�s� nieznacznie g�os.
� Pu�� go, Mucho�apka. Chc� zobaczy�, czy wejdzie tam
dobrowolnie.
Klown pos�usznie odst�pi� w ty�. Krzycz�cy w Ciemno�ci mrugn��
do Joeme i bez wahania przekroczy� pr�g, znikaj�c w mroku. Drzwi
zamkn�y si� za nim bez najmniejszego szmeru.
6. Ten, kt�ry si� przyczai�
Gdy tylko znalaz� si� w �rodku, ciemno�� przesz�a w czerwie�,
drgaj�c� i niespokojn� jak odblask po�aru.
Rozejrza� si�. Sta� w pozbawionym mebli kwadratowym
pomieszczeniu. �ciany, sufit, pod�oga, wszystko obite tu by�o mi�kk�
purpurow� tkanin�. Ani jednej �wiecy czy lampy � migotliwy blask
przes�cza� si� przez szpary, wydawa� si� przesyca� samo powietrze,
nagrzane i wibruj�ce leciutko niczym napr�ona struna.
Odwr�ciwszy si� �mij stwierdzi�, �e drzwi znikn�y. W ich
miejscu wisia�o teraz owalne lustro w z�oconej ramie, do�� du�e, by
mo�na by�o przejrze� si� w nim od st�p do g��w.
Krzycz�cy w Ciemno�ci popatrzy� na swoje odbicie.
Pocz�tkowo nie dostrzeg� w nim niczego niezwyk�ego. Jednak w
nast�pnej chwili obraz zacz�� marszczy� si� i falowa�, a potem
znikn�� zupe�nie. Jego miejsce zaj�y wiruj�ce kwiaty o wielu
p�atkach, we wszystkich kolorach t�czy. Ich kielichy bezustannie
zamyka�y si� i otwiera�y, tworz�c zmieniaj�ce si� stale mozaikowe
wzory.
Gdzie� na granicy �wiadomo�ci zabrzmia�y d�wi�ki � pulsuj�cy
rytm b�bn�w, a na jego tle narastaj�ce zawodzenie wielu g�os�w.
Kwiaty wirowa�y coraz szybciej i szybciej. �mij poczu� zawr�t g�owy.
Chcia� cofn�� si�, odwr�ci� g�ow�, zamkn�� oczy, lecz by�o za p�no.
Straci� przytomno��.
Czer�, gor�ca i lepka. Pot, kroplami wyst�puj�cy na sk�r�.
Znajome mrowienie w ko�cach palc�w, dr�twiej�ca sk�ra na twarzy.
Gdzie jestem?
We wn�trzu.
We wn�trzu czego?
Sza! Nie pytaj. Patrz.
Patrz!
Co widzisz?
Czer�, a potem
(powieki zdj�te)
obrazy, obrazy, niesko�czenie wiele obraz�w jak nadlatuj�ce
znik�d �my, otaczaj�ce ci� ze wszystkich stron...
Co widzisz, Brune?
Shan Vaola. Ulica Zegarmistrz�w w jasnym �wietle dnia. Jest
gwarna, pe�na ludzi pod��aj�cych gdzie� w swoich drobnych ludzkich
sprawach. Odruchowo przyspieszasz kroku, pochylasz g�ow�, �eby nikt
nie m�g� popatrze� ci w twarz. Nikt z nich nie mo�e ujrze� twojej
twarzy.
Noc � pora, gdy czujesz si� najpewniej. W mrocznym zau�ku
dw�ch Jednookich zast�puje ci drog�. W twoim r�ku b�yska n�. Nie
my�lisz, nie zastanawiasz si�. Oni nie s� lud�mi, to golemy,
bezrozumne pionki w r�kach twoich najwi�kszych wrog�w.
Walczysz, uciekasz, kryjesz si�.
Wielopoziomowy labirynt prastarych Podziemi, dok�d nie dociera
s�o�ce ani ksi�yc. Tylko tam ogarnia ci� poczucie bezpiecze�stwa.
Czasami.
Komnatka ukryta gdzie� na trzecim poziomie od do�u, wbudowana
w skomplikowany system sekretnych kana��w i przej��. Nikt poza tob�
nie wie, jak do niej trafi�. Jej wn�trze przypomina wi�zienn� cel�.
Jakie sny ci� tu nawiedzaj�, powiedz? Jakie s�owa wypisa�e� na jej
progu? Jak d�ugo b�dzie dzia�a� ich ochronna moc?
Rudery Krzywej Alei, ulicy zamieszkanej przez odmie�c�w.
Getto, do kt�rego nie zapuszczaj� si� nawet pozostali �mije. Ty
owszem.
Psiog�owiec, garbaty Marvin, Poparzony, Elsa Po�eraj�ca W�asny
Ogon, �limak, Lupus i pozostali. P�ludzie, p�zwierz�ta, kalekie
potomstwo srebrnych mag�w. Dlaczego uznali ci� za przyjaciela?
Dlaczego ty uwa�asz ich za przyjaci�?
O czym teraz my�lisz? �e chcia�by�, by wszystko wygl�da�o
inaczej?
Nie my�l. Patrz. Poczuj.
Czer�, gor�ca i lepka. Pot kroplami wyst�puj�cy na sk�r�.
Dr�twiej�ca sk�ra na twarzy, dreszcze przeszywaj�ce cia�o.
B�l, kt�ry pojawia si�, ilekro� brakuje si�, ilekro� brakuje
magii. L�k, kt�ry ogarnia ci� czasem tu� przed za�ni�ciem � l�k nie
przed mrokiem, lecz przed �wiat�em...
Zaprzeczysz?
Nie. Nie zaprzecz�.
Kim jeste�?
Jestem �mijem. Czarnym magiem.
Nie, Brune. Mylisz si�.
Nie jeste�.
� Nie jeste�.
Poderwa� do g�ry g�ow�, zamruga�.
Zn�w znajdowa� si� w Purpurowej Komnacie, lecz tym razem nie
by� sam.
W �cianach i suficie pojawi�y si� otwory, przez kt�re
spogl�da�y na� lalki, pajace i wypchane zwierz�tka. S�cz�ce si�
znik�d czerwone �wiat�o odbija�o si� w ich nieruchomych oczach.
Tym, kto przemawia�, okaza�a si� sylwetka odbita w
zwierciadle.
�mij wzi�� g��boki oddech, zastanawiaj�c si�, czy wierzy�
w�asnym oczom i uszom. Potem zrozumia�. Twarz widoczna w tafli
lustra jednym szczeg�em r�ni�a si� od jego w�asnej. Prawy policzek
� g�adki, bez �ladu blizn.
� Nie jeste� magiem, przyjacielu � powt�rzy� sobowt�r. G�os
r�wnie� niezupe�nie si� zgadza� � pozbawiony chrypki, �agodny i
mi�kki. �liski.
� Ciekawe, kim w takim razie?
� Kim�, kto przegra� � posta� z lustra roze�mia�a si� nagle. �
Ka�dy, kto tu trafia, jest przegrany. Purpurowa Komnata to nie
miejsce pr�b, lecz pu�apka. St�d nie wyszed� jeszcze nikt, z tego
prostego powodu, �e wszyscy mieli co� na sumieniu. W �wiecie ludzi
nie ma niewinnych, Brune.
S�owa poma�u dr��y�y umys�, dociera�y do wszystkich jego
zakamark�w. �mij przymkn�� oczy, czuj�c oszo�omienie. S�odki zapach
owoc�w stawa� si� coraz silniejszy. R�wnie wyra�na by�a wmieszana
we� nutka zgnilizny � niczym brudna piana unosz�ca si� na rzecznej
wodzie.
Tamten m�wi� nadal, stopniowo podnosz�c g�os.
� Jak podoba�o ci si� to, co ujrza�e� w moim zwierciadle? Czy
chcia�by�, by twe �ycie mia�o inne oblicze? Niestety! Gdyby tylko
mo�na by�o na �yczenie powr�ci� do krainy dzieci�stwa... Wszystkie
dzieci to przysz�e anio�y, przyjacielu. K�opot w tym, �e ka�dy
kolejny dzie� przynosi zaprzepaszczenie jakiej� szansy, czasem
drobnej, czasem wielkiej. Czy to z g�upoty, czy to z lenistwa
pope�niamy grzechy i grzeszki. Ka�de kolejne przewinienie sprawia,
�e niewinne dziecko stopniowo przemienia si� w besti�. A wszystkie
bestie trafiaj� w ko�cu do miejsc takich jak to.
� Kim jeste�? � spyta� cicho �mij. M�czyzna z lustra parskn��
�miechem. Lalki, pajace i zwierz�tka �mia�y si� razem z nim.
� Nie domy�lasz si�? Sam mnie przecie� stworzy�e�, Brune.
Powsta�em z wyrzut�w sumienia, kt�re ogarniaj� ci�, ilekro� my�lisz
o swym przegranym, brudnym �yciu. Ilekro� z t�sknot� wspominasz
dziecko, kt�rym kiedy� by�e�. Jestem �ywym obrazem wszystkiego, co
mog�e� osi�gn�� i czym mog�e� si� sta�. Nienawidzisz mnie, prawda?
Nienawidzisz mojego wygl�du, mojego g�osu? �wietnie. Tak powinno
by�. Nie, nie przywo�uj Zmroczy, to nic nie da. W Purpurowej
Komnacie nie zadzia�a �aden z twoich czar�w.
G�adka twarz w lustrze powi�kszy�a si�, wype�nia�a teraz sob�
ca�� tafl�. G�os rozbrzmiewa� dono�nie jak wielki dzwon.
� Chcesz wiedzie�, co teraz nast�pi? To b�dzie powolny proces,
�miju. B�dziemy tu siedzieli, ty i ja, w tym zak�tku na granicy snu
i pustki, gdzie zatrzyma� si� czas i zap�tli�a przestrze�. B�dziesz
s�ucha� moich s��w, p�ki tw�j umys� do reszty nie osunie si� w
szale�stwo. W�wczas ja wch�on� twoj� dusz�, a te cierpliwe
male�stwa, obserwuj�ce nas z ka�dego k�ta, zajm� si� cia�em...
Krzycz�cy w Ciemno�ci przesta� s�ucha�. Wiedzia� ju�, z kim �
a raczej z czym � ma do czynienia. To �wiat�o, ten g�os, ten od�r,
niemo�liwy do zamaskowania perfumami...
Dom zbieracza zabawek by� w rzeczywisto�ci wygodnym
gniazdkiem, jakie umo�ci� sobie w �wiecie ludzi jeden z nieczystych
duch�w. Jaki� chytry i podst�pny demon, umiej�cy zr�cznie si�
maskowa�. Xaith-ilvoor albo visshal... Ciekawe, w jaki spos�b uda�o
mu si� przenikn�� przez barier� mi�dzy �wiatami? Kto� go wezwa� i
nie odes�a�, zapewne... Arthanamus?
�mij potar� policzek. Czu� niech�tny podziw. Paskud urz�dzi�
si� wcale wygodnie! Przemieszkuj�c na styku dwu �wiat�w, mia� dost�p
zar�wno do magii swojej ojczyzny, jak do swego ulubionego pokarmu...
Po�o�ona na uboczu willa by�a zatem kryj�wk� my�liwego, za�
o�ywaj�ce w cudowny spos�b zabawki stanowi�y przyn�t�. Dla kogo? Dla
z�odziei, ale r�wnie� dla kupc�w, mi�o�nik�w sztuki oraz zwyk�ych
ciekawskich... Wszyscy bez wyj�tku trafiali zapewne do Purpurowej
Komnaty, gdzie z ut�sknieniem czeka� na nich demon, wiecznie �akn�cy
nowych dusz. A tak�e jego s�udzy � mali padlino�ercy... Sprytnie,
demonie, bardzo sprytnie. Ciekawe, czy Arthanamus naprawd� wierzy,
�e to jego dotyk o�ywia zabawki, nie za� twoja moc? Kim by�, zanim
po�o�y�e� na nim swoj� �ap�? Spokojnym rzemie�lnikiem? Bogaczem,
kochaj�cym pi�kne drobiazgi?
� Mo�esz ju� zrzuci� mask�, pomiocie Otch�ani � powiedzia� na
g�os Krzycz�cy w Ciemno�ci. Tamten drgn�� zaskoczony, przerwa� sw�j
monolog.
� Co m�wi�e�?
� Ze mo�esz ju� zrzuci� mask�, jest bezu�yteczna. Wiem, kim
jeste�. A twoje s�owa nie robi� na mnie wra�enia.
Oczy spogl�daj�ce na� z lustra � jego w�asne oczy � zamruga�y
niewinnie.
� Nie rozumiem.
� Ale� rozumiesz doskonale � u�miechn�� si� �mij. � Tym razem
dosta�e� w swe szpony niew�a�ciw� osob�. Wyobra� sobie, �e odpowiada
mi moje �ycie. Lubi� je takie, jakie jest. Kiedy dawno temu
dokonywa�em wyboru pomi�dzy srebrem a czerni�, dobrze wiedzia�em, na
co si� godz�. Wiesz, �e ani razu nie �a�owa�em p�niej tej decyzji?
� K�amiesz � sykn�� sobowt�r. Jego g�os na sekund� straci�
swoj� mi�kko��.
� Nie, nie k�ami�. Pos�uchaj! Nie b�d� wszczyna� z tob� walki.
R�b dalej to, co robi�e� dot�d, napychaj sobie ka�dun naiwnymi
chciwcami, kt�rzy przybywaj� tu, by okra�� kar�a z jego skarb�w. Ale
obawiam si�, �e mnie b�dziesz musia� wypu�ci� ze swej pu�apki,
Talbarrax.
Wymawiaj�c prawdziwe imi� demona zgadywa�, do ko�ca nie b�d�c
pewnym, czy trafi. Podj�te ryzyko op�aci�o si� jednak. Odgad�
s�usznie. Maska spad�a, demon zmuszony by� przybra� swoj� prawdziw�
posta�.
Widoczna w lustrze twarz �ciemnia�a, zadrga�a, jej kontury
zamaza�y si�. Po chwili faluj�ce linie u�o�y�y si� w nowy kszta�t. W
zwierciadle ukaza�o si� skulone stworzenie, ni to ptak, ni jaszczur,
o nastroszonych czarnych skrzyd�ach i �uskowatym ciele.
W�skie zielone �lepia zajarzy�y si� jadowicie.
� B��d, Brune � zaskrzecza� stw�r. � Ja nie zwyk�em wypuszcza�
st�d nikogo. Przenikn��e� moj� maskarad�, i c� z tego? Po prostu
zabij� ci� w ten mniej ciekawy spos�b...
Krzycz�cy w Ciemno�ci zmru�y� oczy. Jego d�o� niepostrze�enie
podpe�z�a w kierunku cholewki buta.
� Nadal masz apetyt na moj� dusz�, co, Talbarrax? A wi�c chod�
i we� j� sobie, g�upcze!
Reakcja by�a dok�adnie taka, jakiej si� spodziewa�.
Smr�d padliny zg�stnia� gwa�townie, zwierciad�o zasnu�o si�
mg��. W sekund� p�niej w powietrzu zmaterializowa� si� czarny
kszta�t i natychmiast, bez jednego d�wi�ku spikowa� w d�.
�mij odskoczy� w por�; zakrzywione szpony chybi�y go o w�os.
Zaraz potem w jego r�ku b�ysn�� sztylet, przyszpilaj�c czubek
jaszczurczego ogona do purpurowej pod�ogi.
Tak, tam, gdzie zawodzi�y czary, przydawa�a si� czasem
zwyczajna stal. Tylko nieliczne duchy by�y odporne na jej dzia�anie,
a Talbarrax do nich nie nale�a�.
Przygwo�d�ony demon upad�, wij�c si� niczym robak. Z rany
sp�ywa�a krew barwy bursztynu, t�ej�ca szybko w sople o
fantastycznych kszta�tach. W miar� jak stwora opuszcza�y si�y,
czerwone �wiat�o przygasa�o, wisz�cy w powietrzu od�r rzed�. Zabawki
znika�y jedna po drugiej, rozp�ywaj�c si� w k��bach t�ustego dymu.
Kontury Purpurowej Komnaty zacz�y si� rozmywa�. Krzycz�cy w
Ciemno�ci uzna�, �e nadszed� czas, by powr�ci� do realnego �wiata.
Nie zaszczycaj�c pokonanego wroga ani jednym spojrzeniem,
skierowa� si� w stron� zwierciad�a. Szklana tafla rozst�pi�a si�
przed nim niczym mg�a. Gdy przez ni� przechodzi�, w�ciek�y wizg
demona ucich� jak uci�ty.
Po drugiej stronie lustra nie by�o czerwieni ani czerni, lecz
zakurzona cisza zagraconego sklepu.
I schody wiod�ce na poddasze.
Gdy wchodzi� po tych schodach, co� uleg�o zmianie; czas stan��
w miejscu, a mo�e nie, mo�e tylko rozla� si� jak ka�u�a, paruj�c
szybko w ciep�ym powietrzu. Rzeczywisto�� zafalowa�a i wyg�adzi�a
si� ponownie. Gdzie� w ciszy g�o�no, jednostajnie tyka� stary zegar.
Na poddaszu by� pok�j podobny do pude�ka z niemalowanych,
szorstkich desek. W pokoju na stole p�on�� kaganek, pryskaj�c oliw�.
Przy stole siedzia�a Joeme.
Gdy wszed�, unios�a g�ow�.
� Wiedzia�am, �e wr�cisz � powiedzia�a bezbarwnym tonem. �
Wiedzia�am, �e znajdziesz drog�. Raduj si�. Arthanamus powiedzia�,
�e jeste� pierwszym, kt�remu uda�o si� przej�� pr�b� Purpurowej
Komnaty.
Krzycz�cy w Ciemno�ci wzruszy� ramionami.
� Mia�em szcz�cie.
Dziewczyna potrz�sn�a g�ow�.
� O nie, nie oszukasz mnie. To nie by�a kwestia szcz�cia.
Arthanamus twierdzi, �e jeste� r�wnie zdolny, jak magowie Elity.
Zaimponowa�e� mu, wiesz? A ja widz�, �e pomyli�am si� m�wi�c, �e
jeste�my podobni. Nie jeste�my podobni, �miju. Ani troch�.
M�wi�a patrz�c w przestrze�, bardziej do siebie ni� do niego.
� Wygl�dasz m�odo, a tak naprawd� jeste� zbyt stary, by
pami�ta� swoje dzieci�stwo. Daj�c ci czarn� moc, Zmrocza zabra�a
wspomnienia. Zawsze by�e� Krzycz�cym W Ciemno�ci i nikim wi�cej.
Milcza�.
Joeme poruszy�a si� gwa�townie, potar�a d�oni� czo�o.
� Niewa�ne. Zapomnij o tym, co powiedzia�am. Mam dla ciebie
propozycj�.
7. Niech zdecyduje los
Wsta�a. Dopiero teraz zauwa�y�, �e wygl�da�a inaczej. M�ski
str�j zamieni�a na prost� bia�� sukni�, rozpu�ci�a te� w�osy. Jej
szyj� okala�o co� przypominaj�cego obro�� z bia�ych i czarnych kulek
nawleczonych na cienkie nitki.
� Do�� d�ugo rozmawiali�my z Arthanamusem. On wie ju�, �e to
ty m�wi�e� prawd�, a nie ja. Jest przestraszony. W przesz�o�ci
kilkakrotnie miewa� zatargi z Elit� i nie chce teraz �ci�ga� na
siebie ich uwagi. Boi si�, �e gdyby srebrni magowie odkryli w jego
domu zakazany p�yn, za jednym zamachem skonfiskowaliby mu r�wnie�
jego kolekcj�. A to znaczy, �e do �witu trzeba b�dzie zabra� st�d
ayen ka�ain.
� Czy Arthanamus powiedzia� ju�, jak� kar� wymierzy ci za
ryzyko, na kt�re go narazi�a�?
Joeme roze�mia�a si�.
� Kar�? Arthanamus �wietnie rozumie, co mn� kierowa�o. Jego
te� kiedy� skrzywdzono w podobny spos�b jak mnie, cho� z innego
powodu. Rodzice porzucili go, bo nie chcieli wychowywa� kar�a;
dlatego tak cenne jest dla� wszystko, co kojarzy si� z
dzieci�stwem... Nie, �miju. Arthanamus nie tylko mnie nie ukarze,
ale nagrodzi. Nie b�d� ju� je�dzi� po �wiecie, szukaj�c porzuconych
zabawek. Od jutra zaczynam prac� w jego warsztacie. Nauczy mnie, jak
o�ywia� drewno, tkaniny i porcelan�...
� Dzi�ki mocy Talbarraxa? � przerwa� ch�odno Krzycz�cy w
Ciemno�ci. � Nie s�dz�, �eby do jutra demon P