3176

Szczegóły
Tytuł 3176
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3176 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3176 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3176 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agnieszka Ha�as Bia�e d�onie I Bezszelestnie zapada zmrok; rozbudzone cienie splataj� si� w czarn� sie�, a demony wype�zaj� ukradkiem ze swych kryj�wek, by dr�czy� �pi�cych. Zmrocza - duch o tysi�cu oblicz, ta, kt�ra daje czarodziejom moc - najpot�niejsza jest po zachodzie s�o�ca. Barwy Zmroczy s� dwie. I dwie s� odmiany magii. Srebro i czer�. M�wiono na niego "Krzycz�cy w Ciemno�ci". Sam sobie wybra� to przezwisko. Jego prawdziwe imi� brzmia�o inaczej i znali je tylko nieliczni. Pos�ugiwa� si� magi� czarn�, a by� niepospolicie utalentowany. Zdaniem niekt�rych, osi�gn�� poziom umiej�tno�ci wystarczaj�cy, by zosta� Mistrzem. Ale w �adnej z Siedmiu Krain nie nadaje si� tytu��w mistrzowskich tym, kt�rzy pos�uguj� si� magi� czarn�, okre�lan� r�wnie� mianem Zakazanej Sztuki. Czer� jest barw� tych mag�w, kt�rzy posiadaj� dar niedoskona�y - w jaki� spos�b upo�ledzony, zatruty. M�wi si�, �e ludzie ci s� przekl�ci, gdy� Zmrocza wymierza im kar� za grzechy pope�nione w kt�rym� z poprzednich wciele�. Na ich zakl�ciach ci��y skaza, ich umys�y stale s� na kraw�dzi szale�stwa. Wykorzystuj�c sw�j talent, we wszystkich Siedmiu Krainach dzia�aj� wbrew prawu i s� zwalczani jak przest�pcy. Stanowi� zagro�enie dla r�wnowagi �wiata - tak zapisano przed wiekami w �wi�tej Ksi�dze i jest to prawda. Kogo� pos�uguj�cego si� Zakazan� Sztuk� okre�la si� mianem ka-ira. �mij. Krzycz�cy w Ciemno�ci bardzo d�ugo by� jednym spo�r�d ka-ira. Przez wiele lat pozostawa� nieuchwytny dla tych, kt�rzy go tropili - �o�nierzy, mag�w srebrnych, inkwizytor�w, Egzorcyst�w. Kr��� o nim opowie�ci, z kt�rych ka�da kolejna jest dziwniejsza od poprzedniej. Wi�kszo�� z nich plotkarze zmy�lili od pocz�tku do ko�ca - ale nie wszystkie, o nie. Jednak historii o Lorraine, dziewczynie z Bia�ymi D�o�mi, nie us�yszycie w �adnej tawernie Shan Vaola. Nie zna jej ani jeden z tamtejszych bard�w. Krzycz�cy w Ciemno�ci nigdy nikomu jej nie opowiedzia�, on w og�le rzadko i niech�tnie opowiada� o sobie. A Lorraine Alexia Nevers znikn�a; najprawdopodobniej wyjecha�a gdzie� w dalekie strony. W ka�dym razie nikt nigdy ju� nie spotka� w Shan Vaola dziewczyny o tym imieniu. Czy historia ta jest prawdziwa? Nie wiem. Mo�e tak, mo�e nie. Mo�e jest prawdziwa tylko w cz�ci. Zreszt�, jakie to ma znaczenie... Nie b�d� opowiada� d�ugo. Wszystko zacz�o si� i sko�czy�o w ci�gu kilku godzin - pewnej niezwyk�ej nocy na pocz�tku jesiennego miesi�ca sethe. II Sz�a nie patrz�c, dok�d idzie. Ch�r g�os�w wci�� krzycza� w jej g�owie, zag�uszaj�c wszystkie inne d�wi�ki. G�osy bezustannie zmienia�y ton i nat�enie - rozkazywa�y, grozi�y, nawo�ywa�y, pociesza�y - ale nie s�ucha�a ich ju�. Nie mia�o to najmniejszego sensu. Sz�a, oboj�tna na wszystko i nie zaczepiana przez nikogo, przez t�um i pustk�, przez mg��. W ko�cu usiad�a w bramie jakiego� domu. Patrzy�a na przechodz�cych ludzi. Wszyscy bez wyj�tku spieszyli si� dok�d�, a ich twarze wydawa�y si� identyczne - wszystkie jednakowo szare i pozbawione wyrazu. G�osy przycich�y, lecz ona nie zwr�ci�a na to uwagi. T�um przechodni�w przerzedza� si� stopniowo. Wreszcie ulica opustosza�a. Dziewczyna zosta�a sama. To te� nie mia�o dla niej znaczenia. M�y� deszcz. Dr�a�a z ch�odu. Banda�e na d�oniach zamok�y, bole�nie ociera�y i dra�ni�y sk�r�. Zamkn�a oczy i stara�a si� je ignorowa�. Zapomnie� o b�lu, zapomnie� o... Zapomnie�. Dla niego wszystko zacz�o si� w tawernie znanej jako Salon Scaraveshii. Zacz�o si� od przepowiedni Cagliostra Zanurzonego W S�oju. Salon Scaraveshii mie�ci si� na jednym z ni�szych poziom�w Podziemi. Jego wn�trze przypomina grobowiec - mroczny i wilgotny, o �cianach pokrytych wykwitami ple�ni. Grobowiec pogr��ony w ciszy. Klienci Scaraveshii rzadko kiedy rozmawiaj� mi�dzy sob�. Klienci Scaraveshii maj� pos�pne oczy o pustych �renicach. Unikaj� blasku s�o�ca, przesypiaj� wi�c dni i budz� si� o zmroku; wychodz� na powierzchni� wtedy, gdy miasto �pi. Na sw�j spos�b stanowi� interesuj�cy t�um. Nekromanci, wied�my i z�odzieje twarzy; cz�onkowie bractwa katowskiego; �mije i ich �y�y. P�legendarna Scaraveshia P�osz�ca Ptaki to produkt nieudanego eksperymentu jakiego� maga srebrnego. Hybryda o twarzy kobiety, skrzyd�ach nietoperza i powykrzywianym, kalekim ma�pim ciele. Tamtego wieczoru w Salonie Scaraveshii by�o niemal pusto. Krzycz�cy w Ciemno�ci by� w nieszczeg�lnym nastroju. Traci� czas, czekaj�c na kogo�, kto zadeklarowa�, �e przyjdzie, lecz nie przyszed� - stch�rzywszy w ostatniej chwili, zapewne. Dla zabicia czasu gaw�dzi� z Cagliostrem, kt�rego s��j sta� na stoliku zaraz obok wej�cia. M�odszy brat Scaraveshii lubi� sp�dza� ca�e godziny na obserwowaniu przychodz�cych, z kt�rymi prowadzi� nast�pnie ci�gn�ce si� bez ko�ca dysputy. Jako �e nie posiada� ust ani krtani, pos�ugiwa� si� telepati� i poprzez lata �wicze� rozwin�� ow� zdolno�� w i�cie zadziwiaj�cym stopniu. W pewnej chwili leniwa konwersacja o niczym zosta�a brutalnie przerwana. Cagliostro bez widocznego powodu opad� na dno s�oja i wyda� z siebie przera�liwy telepatyczny skowyt. Jego nakrapiana sk�ra poblad�a. Krzycz�cy w Ciemno�ci spojrza� z nag�ym zainteresowaniem. - Hej, Cagliostro! Co si� dzieje? Bulgot. Potem niesamowity my�lowy krzyk, zgie�k kilkunastu przedrze�niaj�cych si� wzajemnie g�os�w- nieg�os�w... Szum. Nagle Cagliostro na powr�t rozwin�� macki i przem�wi�. Nieswoim, metalicznym tonem. - Zginiesz jeszcze dzi�. - Co takiego? - Zginiesz. Wiemy to prawie-na-pewno. Krzycz�cy w Ciemno�ci u�miechn�� si�, dopiero teraz wyczuwaj�c g�stniej�c� w powietrzu magi�, od kt�rej puls przyspiesza�, a sk�ra mrowia�a i zi�b�a... Wi�c to tak! A� dziwne, �e wcze�niej nie zorientowa� si�, jaki fenomen ma w�a�nie miejsce. Wszyscy znali wszak s�abo�� Cagliostra - u�omnego wr�bity. Duchy i demony przemawia�y do niego w najbardziej niespodziewanych momentach, ukazuj�c jego �lepym oczom rozmaite wersje przesz�ych i przysz�ych wydarze�. A on bezmy�lnie powtarza� ich s�owa, nie wnikaj�c w tre�� ani sens. Stare blizny na policzku niespodziewanie zak�u�y b�lem. �mij drgn��. - Zginiesz - rozbrzmia�o raz jeszcze w jego umy�le. - Tak s�dzimy. Szkoda... Ale ci�ko jest wymaza� wyrok zapisany w gwiazdach. Krzycz�cy w Ciemno�ci pochyli� si�, kilkakrotnie zastuka� w szklan� �ciank�. - Cagliostro! O czym m�wisz? Co widzisz? M�tny, zielonawy p�yn wype�niaj�cy wn�trze s�oja zafalowa�. - B��d! Wzywasz imi� tego, kogo odes�ali�my, p�ki zn�w nie b�dzie potrzebny. Nie ma tu Cagliostra. Jeste�my tylko my. Wielo��. �mij poczu�, �e ogarnia go zaciekawienie. - Kim jeste�cie? - To nieistotne, cz�owieku. Istotne jest tylko jedno. Na tyle, na ile mo�emy oceni�, dzisiejszej nocy czeka ci� �mier�. - W porz�dku, tyle zrozumia�em za pierwszym razem. W jaki spos�b umr�? - Nie widzimy... - nieg�os zaj�kn�� si�. - Nie wszystko zostaje nam ukazane. I nie wszystko wolno nam powiedzie�. Co� jednak ci zdradzimy. Kilka kawa�k�w w uk�adance, zapami�taj je dobrze! - Zamieniam si� w s�uch. -Trzy boginie. O�tarz u ich st�p. Dziewczyna w czarnym welonie. Kamie�, kamienienie, skamielina... Coraz mniej dr�g ucieczki dla tego, kt�rego tropi� wszystkie si�y. Ciekawo�� narasta�a. - Kto tropi? - Oczy. Oczy! Patrz� i szukaj�. Jednoocy. Kr�g zaciska si�, p�tla zadzierzgni�ta, sie� spleciona. A przej�cie nad otch�ani� cienkie jak w�os. Najprawdopodobniej zginiesz. Smutne, lecz prawdziwe. �mij potar� policzek. - Widzisz... Widzicie co� jeszcze? - G��boko pod ziemi�. Trzy boginie, trzy �renice. Bia�e d�onie. Serce, co kamienieje... Ale ty nie wierzysz nam, prawda? - Mo�e wierz�. A mo�e nie. Zgadnijcie, skoro tak lubicie zagadki! Telepatyczne westchnienie. - Czy ty wierzysz w cokolwiek, �miju? - Nie wiem. Powiedzcie co� jeszcze. M�wicie interesuj�ce rzeczy. - �artowni�! - gniewny syk-niesyk. - Porzu� krotochwile! Powiedzieli�my ci prawd�. Mamy swoje powody. Chcesz umrze�, czy wolisz �y�? - Zastanowi� si�. A wy... Kim jeste�cie? Powiedzcie! Delikatny kobiecy �miech. - Nie znasz nas? Naprawd�? Zamieszkujemy odmienny �wiat, lecz bliski twojemu; zawsze jeste�my w pobli�u, by patrze� i obserwowa�. Mo�esz nas kiedy� odwiedzi�, je�li b�dziesz chcia�. To nic trudnego, wystarczy opu�ci� swe cia�o i poszybowa� w g�r�, przez wielk� szaro��... - Chcecie mi pom�c? O to wam chodzi? Nieg�os przycicha�, jakby jego �r�d�o oddala�o si� stopniowo. - Tego nie musisz wiedzie�. Pami�taj, to dziwna noc. Tropi�. Nienawi�� z�era. Sie� spleciona, wszystko zapisane w gwiazdach... A mo�e co� si� uda zmieni�? - Jak? S�owa stawa�y si� niewyra�ne, �mij mia� problemy z ich rozr�nieniem. - Nie szukaj pomocy u przyjaci�, to nic nie da. Nie ufaj nikomu. Dzia�aj sam. Dziewczyna w czarnym welonie! Jej poszukaj. - Ona mi pomo�e? To macie na my�li? - Nie! Tak! Nienawi��... - znienacka przez korpus wr�bity przebieg�o konwulsyjne dr�enie, kikuty przednich �apek wykona�y kilka nieskoordynowanych ruch�w i znieruchomia�y. Przez kr�tk� chwil� nieg�os zn�w pobrzmiewa� g�o�no i wyra�nie. - Do��! Powiedzieli�my, co nale�a�o. Sie� spleciona. Teraz kolej na ciebie. Sam, z dala od ludzi, dzia�aj. Pr�buj. Poszukaj dziewczyny w czarnym welonie... Kamienica Narrath�w! Kamienica Narrath�w! Macki zadygota�y, zielony p�yn zapieni� si�; nieg�os przeszed� w chrapliwy, zamazany be�kot, kt�ry zdawa� si� trwa� i trwa�, bez ko�ca... Wtedy pojawi�a si� Scaraveshia. Podbieg�a do s�oja, str�ci�a pokrywk� i zacz�a pieszczotliwie g�adzi� �ys� g�ow� Cagliostra. Dotyk jej d�oni sprawi�, �e wr�bita uspokoi� si� i umilk�. Jego wytrzeszczone oczy zamkn�y si�, a macki rozlu�ni�y. Spa�. - Co si� sta�o? - spyta�a Scaraveshia, wyjmuj�c r�k� ze s�oja. Podejrzliwie zerkn�a na �mija. - Ty go tak zdenerwowa�e�? - Nie s�dz�. Po prostu jego duchy przem�wi�y dzi� g�o�niej, ni� zwykle. - Ta-ak! - ��te �lepia Scaraveshii b�ysn�y, cho� twarz pozosta�a nieruchoma. - I co, m�wi�y ciekawie? Wywieszczy�y ci co�? - I owszem - warkn��. Scaraveshia wyra�nie oczekiwa�a, �e powie co� wi�cej; powt�rzy� jej wi�c wszystko, co us�ysza� od g�os�w. Zachichota�a. - Lepiej uwa�aj! P�osz�ca Ptaki nie chce niczego sugerowa�, ale to brzmi jak przepowiednia, w kt�r� nale�y uwierzy�... - Nie m�w. - Przemy�l to sobie jeszcze. Ale P�osz�ca Ptaki s�dzi, �e us�ysza�e� s�owa prawdy, �miju. Niestety. Podziemia Shan Vaola s� naprawd� wiekowe. Kto wie, czy nie starsze, ni�li samo miasto. Maj� swoje sekrety i zazdro�nie strzeg� ich przed przybyszami. Tylko nieliczni wiedz�, dla przyk�adu, o istnieniu na najni�szym poziomie Podziemi tajnych koszar, stanowi�cych w�asno�� Elity. Tamtej nocy w owych koszarach, w kwaterze golem�w odby�a si� niecodzienna rozmowa. - Tr�joki Reohanie ar Vithanare, podejd�, by wys�ucha� rozkaz�w. Dryfowa�a nad posadzk�, nie dotykaj�c jej stopami. Czarodziejka, jedna z Dow�dc�w. Jej g�ow� otacza�a b��kitna aureola, ch�odne �wiat�o s�czy�o si� z pow��czystych szat. Wezwany opad� na jedno kolano, sk�oni� si�, pobrz�kuj�c zbroj�. - Pani. - Jeste� najlepszym �o�nierzem spo�r�d mych podw�adnych, Reohanie. Wiesz o tym r�wnie dobrze, jak ja. Sk�oni� si� ponownie. - Dow�dcy maj� dzi� dla ciebie specjalne zadanie. - Stworzono mnie, bym by� pos�uszny woli Dow�dc�w, o pani. - Pos�uchaj mnie uwa�nie. Ta noc jest szczeg�ln� noc�, astrolodzy s� co do tego zgodni. Zmrocza sprzyja dzi� tym, kt�rych barw� jest srebro. Czarodziejka zni�y�a g�os, u�miechaj�c si� zagadkowo. - Zmrocza sprawi�a, �e przed godzin� dozna�am wizji. Moje oczy ujrza�y przysz�o��, a serce uradowa�o si� na ten widok. Tej nocy jeden z przekl�tych zostanie pokonany sw� w�asn� broni�. Moce, kt�rym s�u�y�, odwr�ci�y si� od niego i przyrzek�y wskaza� nam, gdzie si� ukrywa. Postanowi�am, �e tobie powierz� pojmanie go. Ty, Reohanie, uczynisz moj� wizj� rzeczywisto�ci�. - B�dzie to dla mnie zaszczytem, o... - Sza! - czarodziejka unios�a d�o�. Golem drgn��, w trzech czerwonych �renicach b�ysn�� strach. - Jeszcze nie sko�czy�am. Moja wizja przedstawia�a jeden z wariant�w przysz�o�ci. Prawdopodobny, lecz nie jedyny. Nawet przy tak korzystnym uk�adzie gwiazd zbyt wiele zale�y od przypadku... Nie chc�, by ktokolwiek z moich podw�adnych nara�a� si� bez potrzeby. A zw�aszcza ty. Reohan pochyli� nisko g�ow�. - Co mam czyni�? - Moim �yczeniem jest, aby� rozes�a� po mie�cie swoich s�abszych braci. G�osy z za�wiat�w obieca�y naprowadzi� ich na w�a�ciwy trop. Niech to oni osacz� przekl�tego, zmusz� go do ucieczki w jak�� ciemn� szczelin�, sk�d wyj�cie jest tylko jedno. Niech go zm�cz�. Dopiero w�wczas wkroczysz do akcji ty. Pami�taj - nie musimy mie� go �ywego... Zrozumia�e�? - Zrozumia�em, o pani. Nie zawiod� zaufania Dow�dc�w. - Ufam, �e tak b�dzie. A teraz powsta� i sp�jrz na mnie, najlepszy z moich �o�nierzy. Us�ucha�. Czarodziejka wyci�gni�tym palcem dotkn�a jego trzeciego, pozbawionego powiek oka. Reohan zobaczy� srebrzysty rozb�ysk, poczu� przeszywaj�cy b�l. Jej b�ogos�awie�stwo. - Id�, Reohanie. Oby pot�ga prawdziwej magii wspiera�a ci�, gdziekolwiek p�jdziesz. I niech dokona si� to, co ma si� dokona�. Krzycz�cy w Ciemno�ci bez celu b��ka� si� po mie�cie, omijaj�c rz�si�cie o�wietlone g��wne arterie i place, a wybieraj�c opustosza�e boczne uliczki. Szed� donik�d i stara� si� nie my�le� o niczym. Wmawia� sam sobie, �e nie przejmuje si� us�yszan� przepowiedni�, a tym bardziej s�owami Scaraveshii. Wmawia� sam sobie, �e w og�le nie czuje niepokoju. �e m�tne, nieokre�lone przeczucia, zaczynaj�ce budzi� si� i mno�y� gdzie� w zakamarkach �wiadomo�ci, s� tak naprawd� omy�k�, b��dem, u�ud�, produktem ubocznym zm�czenia i irytacji. Bo przecie� ta noc niczym nie r�ni�a si� od tysi�cy innych jesiennych nocy. Na pewno. Potem zorientowa� si�, �e jego �ladem pod��aj� dwaj Jednoocy. Wy�onili si� znienacka zza zakr�tu - kr�pe, bia�osk�re sylwetki o nieproporcjonalnie ma�ych g�owach, z jednym krwawym okiem po�rodku czo�a. Nie�li zapalone pochodnie. Na nagich torsach widnia�y wytatuowane pentagramy. Symbol magii srebrnej. Symbol Elity. Musieli �ledzi� go ju� od jakiego� czasu, cho� nie mia� poj�cia, jak im si� to uda�o. Wycofa� si� w cie� jakiej� bramy, zanim zd��yli go dostrzec - tak przynajmniej s�dzi�. Uwa�a�, �e w labiryncie, jaki tworzy�y bezimienne zau�ki starszych dzielnic, nie natrafi� ponownie na jego �lad. Myli� si�. Za ka�dym razem, gdy zdawa�o mu si�, ze ich zgubi�, pojawiali si� ponownie. W ko�cu poczu� gniew. Dlaczego w�a�ciwie ucieka�? Czego chcia� unikn��? Jego oczy zal�ni�y paskudnie. - Chcecie zabawy, b�dziecie j� mieli... Zamiast i�� dalej, przyczai� si� w za�omie muru. Czeka�. Nied�ugo. Us�ysza� przybli�aj�ce si� kroki. I wydawane przez Jednookich d�wi�ki, przywodz�ce na my�l piskliwy �wiergot �wierszczy. M�g� zabi� ich czarami, ale nie zrobi� tego. Co� podpowiada�o mu, �eby oszcz�dza� si�y, zachowa� zakl�cia na p�niej... By�o inne wyj�cie. D�o� sama poszuka�a r�koje�ci no�a, palce zacisn�y si� mocno. Dali si� zaskoczy�. Mia�a dreszcze. Zimno nie pochodzi�o z zewn�trz. Jego �r�d�o le�a�o g��boko w niej samej. Zimno, poch�aniaj�ce j� powoli. �eby to si� ju� sko�czy�o, my�la�a. Przecie� wiem, �e niczego nie da si� zmieni�. Przecie� pogodzi�am si� z t� my�l�... �eby si� ju� sko�czy�o. Mijaj� minuty. Oddech za oddechem. T�tno zwalnia, wspomnienie kr�tkiego starcia zaciera si�, niknie. Na r�kach nie ma krwi. Golemy nie krwawi�. Budz�cy si� l�k, przenikaj�cy umys� niczym fala. L�k nie przed Jednookimi, tymi �a�osnymi tworami, kt�re dopiero w grupie stawa�y si� niebezpieczne. Przed czym� innym, nieznanym. Nag�a my�l kaza�a �mijowi przystan�� i wyj�� z kieszeni tali� kart. Od lat korzysta� z nich, gdy nie by� czego� pewien i potrzebowa� porady. Nauczy� si� polega� na wskaz�wkach, jakie dawa�y. Nie ok�ama�y go jeszcze nigdy. Przetasowa� je trzykrotnie, odwr�ci� pierwsz� z brzegu. Przez chwil� wpatrywa� si� w czarne linie drzeworytu, jakby nie wierz�c, �e naprawd� widzi to, co widzi. Le��c� po�rodku pustkowia trupi� g�ow� i kruka, wydziobuj�cego jej oczy. - Ach, tak? - szepn�� wreszcie, lekko zmienionym g�osem. Schowa� karty, ruszy� w kierunku nowszej cz�ci miasta. Cho� bardzo pragn��, �eby by�o inaczej, przeczucia zaczyna�y zmienia� si� w pewno��. Jednak aby uwierzy�, musia� odwiedzi� jeszcze jedno miejsce. U�pione znajomoobce zau�ki, placyki, podw�rka - jak zapomniany ogr�d o tysi�cu �cie�ek prowadz�cych donik�d. W�tpliwo�ci. Nie wiedz�c. Nie wierz�c. Wierz�c? Na ulicy Zegarmistrz�w panowa�a g�ucha cisza. Drzwi i okna zaryglowane, ani jednego przechodnia. �mij przyspieszy� kroku. Mia� wielk� nadziej�, �e pod rezydencj� bogatego kupca Ingo Narratha nie b�dzie nikogo. Kto� jednak tam by�. Kto� siedzia� w bramie, w cieniu ozdobnych arkad. Krzycz�cy w Ciemno�ci poczu�, �e ogarnia go ch��d. Dziewczyna w czarnym welonie i czarnym �a�obnym stroju. By�a sama. Siedzia�a skulona, z kolanami podci�gni�tymi pod brod�. Podszed�szy bli�ej zauwa�y�, �e jej oczy s� zamkni�te, a d�onie spowija gruba warstwa banda�y. Wiedzia� ju�, �e Scaraveshia mia�a racj�. G�osy nie k�ama�y. III Nie zareagowa�a na s�owa powitania. W og�le ich nie us�ysza�a. Wyobra�a�a sobie, �e znowu jest w domu. �e siedzi w swojej sypialni, wpatruj�c si� w trzaskaj�cy na kominku ogie�. Potrz��ni�cie za rami� wyrwa�o j� z odr�twienia. Kto� pochyla� si� nad ni�, m�wi� do niej. M�wi� ju� od d�u�szej chwili. Mia� zachrypni�ty, nieprzyjemny g�os. Nagle przypomnia�a sobie wszystko. Zdr�twia�a. Obcy - kimkolwiek by� - nic nie wiedzia� o... - Nie dotykaj mnie! - krzykn�a. Drgn��, cofn�� r�k�. - Nie zrobi� ci krzywdy - zapewni�, ale ze sposobu, w jaki to powiedzia�, nie da�o si� wywnioskowa�, czy m�wi szczerze. W mroku nie widzia�a twarzy, jedynie niewyra�ne zarysy sylwetki. Kim by� ten cz�owiek, czego chcia�? Nie interesowa�o jej to. - Odejd� - sykn�a. - Zostaw mnie i odejd�, natychmiast! Za�mia� si�. Nie by� to weso�y �miech. - A je�li nie zechc�? Co wtedy? - Mog� ci� zabi� koniuszkiem ma�ego palca - wyszepta�a, ale zbyt cicho, by m�g� us�ysze�. Wtedy nieznajomy zrobi� co� zaskakuj�cego. Usiad� obok niej, wprost na bruku. Nie odsun�a si�, nie pr�bowa�a odej��. Po co? Niczego nie musia�a si� obawia�. Ju� nie. - Co tu robisz? - spyta�. - Nie widzisz? Siedz� i czekam. Za�mia� si� znowu. - Sama jedna, po zmierzchu, w tym mie�cie? S�uchaj, dziecino, albo jeste� szalona, albo bardzo, bardzo niem�dra. Trzeciej mo�liwo�ci nie ma. Popatrzy�a na niego ch�odno i z niewiadomego powodu zdecydowa�a si� powiedzie� prawd�. - Umr� za kilka godzin. Tak powiedzia� mi medyk. Dziwi ci�, �e wszystko to - zabanda�owana d�o� zatoczy�a kr�g - nie ma dla mnie �adnego znaczenia? - Jak to? - Jeszcze nie zrozumia�e�? O wschodzie s�o�ca zako�cz� �ycie. Na to w�a�nie czekam. - Odchyli�a g�ow� w ty� i przymkn�a oczy, daj�c do zrozumienia, �e m�czy j� ta rozmowa. - Czy teraz wreszcie odejdziesz? - Nie. - Dlaczego? - Dlatego, �e nie. I ju�. Przez d�u�sz� chwil� oboje milczeli. - Lepiej jednak odejd� - powiedzia�a w ko�cu dziewczyna. - Nie chc�, �eby komukolwiek sta�a si� przeze mnie krzywda... - M�wisz powa�nie? - Jak najbardziej. Chcesz wiedzie�, co mi jest? - Wola�bym wpierw dowiedzie� si�, jak masz na imi�. Wcale nie zamierza�a odpowiada�. Odpowiedzia�a jednak. - Lorraine. Nazywam si� Lorraine Alexia Nevers... Po policzkach pop�yn�y jej �zy. - Mia�e� racj�. Niem�dra jestem - stwierdzi�a ze z�o�ci�. Unios�a welon, �eby otrze� oczy. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie bez zdziwienia skonstatowa�, �e Lorraine Alexia Nevers ma oko�o szesnastu lat.- Obiecywa�am sobie, �e nie b�d� ju� p�aka�. To strata czasu. - Naprawd� masz go a� tak ma�o? - Dlaczego mia�abym k�ama�? Chcesz, to powiem ci, co si� sta�o. - M�w. - Porazi� mnie z�y czar. Teraz z�era moje cia�o, zaczynaj�c od d�oni, i nie ma na niego antidotum. Moja matka... - dziewczyna zawaha�a si�, jej drobna buzia wykrzywi�a si� na moment. - Ona powiedzia�a, �e to bogowie ukarali mnie za jaki� straszliwy grzech. Kaza�a mi p�j�� do �wi�tyni, pokutowa�, z�o�y� przeb�agalne ofiary. Ale ja nie chcia�am. Uciek�am. Nie wierz� w bog�w. I nie chc�, �eby ktokolwiek przygl�da� si�, jak... - Mog� obejrze� te d�onie? - przerwa�, zaintrygowany. - Po co? Czy�by� by� czarodziejem? - Mo�e i jestem, dziecino. - I tak nic nie zobaczysz, jest za ciemno. - Zaraz temu zaradzimy. Pstrykn�� palcami w powietrzu i nad g�ow� Lorraine zata�czy� blady p�omyczek. Jarmarczna sztuczka, ale dziewczyna westchn�a g�o�no z zaskoczenia i podziwu. - Ty chyba naprawd�... Niezdarnie zacz�a odwija� banda�e. Krzycz�cy w Ciemno�ci wyci�gn�� r�k�, chc�c jej pom�c. Lorraine sykn�a ostrzegawczo. - Odsu� si�! Chcesz si� zarazi�? - �artujesz? - Akurat! Medyk twierdzi�, �e mog� skazi� ka�dego, kogo dotkn�. Jak osp� albo tr�dem. Kaza� spali� wszystko, czego dotyka�am... - Bez obaw - uspokoi� j�. - Mnie czary nie wyrz�dz� krzywdy. - Lepiej, �eby� mia� racj� - stwierdzi�a ponuro. - Popatrz. D�onie by�y bia�e. Sk�ra, nienaturalnie sucha, p�ka�a i �uszczy�a si� ca�ymi p�atami. Cho� niekt�re p�kni�cia sprawia�y wra�enie g��bokich, nie by�o �ladu zaczerwienienia, nie m�wi�c o krwi. Najdziwniej jednak wygl�da�y koniuszki palc�w - stwardnia�e i g�adkie niczym marmur. - Teraz widzisz? Rozumiesz? ROZUMIESZ?! - Kiedy to si� zacz�o? - Niedawno! Zmroczo, jak niedawno... Z godzin� przed zachodem s�o�ca. Zauwa�y�am takie ma�e, bia�e plamki na opuszkach palc�w. Kiedy ich dotyka�am, sw�dzia�y. I rozszerza�y si� szybko, dos�ownie w oczach. To bola�o - g�os Lorraine zadr�a� nagle. - Nie wiedzia�am, co si� dzieje. I ba�am si�, tak bardzo si� ba�am... Ale strach ju� min�� - dorzuci�a po chwili, ciszej i jakby do siebie. - Teraz nie musz� si� ba�. Wszystko ju� wiem. Wraz z zapadni�ciem zmroku to usta�o. Rozpocznie si� ponownie o �wicie. A z chwil�, gdy wzejdzie s�o�ce, ca�a zmieni� si� w marmurow� bry��. Nieznajomy w zadumie potar� policzek, przeci�ty, jak zauwa�y�a teraz dziewczyna, przez trzy uko�ne linie starych szram. Lorraine przez chwil� zastanawia�a si�, jaka przygoda pozostawi�a takie �lady; potem porzuci�a t� my�l. - Nie ma antidotum - powt�rzy�a na g�os, opieraj�c g�ow� o kolana. - Tak s�dzisz? Pytanie rozz�o�ci�o j�. - Ja nic nie s�dz�, taka jest po prostu prawda! - Sk�d wiesz? - Tak twierdzi� medyk. Wierz� mu, to m�dry i do�wiadczony cz�owiek. Dlaczego zadajesz bezsensowne pytania? Skoro nie mo�esz mi pom�c, po prostu odejd�! Chc� by� sama... Szelmowski u�mieszek na twarzy nieznajomego sprawi�, �e urwa�a w p� s�owa. - A gdybym powiedzia� ci, �e medyk si� myli�? Twarz dziewczyny, ju� wcze�niej blada, teraz przybra�a barw� kredy. - Nie - powiedzia�a g�ucho Lorraine. - Nie, nie... To nie mo�e by� prawda... Powt�rz jeszcze raz! - krzykn�a nagle. - Powt�rz, co m�wi�e�! - Ciszej. Zbudzisz ca�� ulic�. Nie, nie przes�ysza�a� si�. Wiem, jak mo�na ci pom�c. Chcesz, �ebym spr�bowa�? - Oszukujesz mnie - stwierdzi�a dziewczyna po chwili milczenia. - Zwyczajnie k�amiesz... Jak mo�esz? - Nie zwyk�em k�ama�, Lorraine. Jej wzrok sta� si� nagle lodowaty. G�os podobnie. - My�lisz, �e jestem dzieckiem? Nie pomaga si� komu� obcemu ot tak, bez powodu! Kim ty w�a�ciwie jeste�? Jaki masz cel? Co? Wyja�ni�. Na to ona parskn�a �miechem. - Drwisz sobie! - Nie. - Ciekawe! Przepowiednia, wspominaj�ca o mnie... Spodziewasz si�, �e uwierz� w tak� �liczn� bajk�? - Nie spodziewam si� niczego - Krzycz�cy w Ciemno�ci wsta�. - W porz�dku, nie b�d� ju� zabiera� ci twego cennego czasu. �egnaj, Lorraine. Tak jak przewidywa�, dziewczyna dogoni�a go, zanim zd��y� odej�� na dziesi�� krok�w. - Zaczekaj - rzuci�a. - Powiedz, co twoim zdaniem mi jest. Chc� wiedzie�. - A jak s�dzisz? - Nie wiem - wzruszy�a ramionami. - Ale nie s�dz�, by to by�a kara zes�ana przez bog�w. Bogowie nie istniej�. A nawet je�li... nie zrobi�am przecie� nic, za co mogliby mnie ukara�. - Masz s�uszno��. To ludzie ci� skrzywdzili, nie bogowie. Spojrza�a pytaj�co. - Rzucono na ciebie kl�tw�. Niezbyt skomplikowany czar, wystarczy zaledwie odrobina umiej�tno�ci. I nienawi��... Czy kto� ma powody, by a� tak ci� nienawidzi�? - Jak �miesz! - unios�a si� nagle. - Jak �miesz pyta� mnie o co� takiego... Zaj�kn�a si�, umilk�a. Po chwili wahania potrz�sn�a g�ow�. - Nie... Nie wiem! - Niewa�ne. Kl�twa r�wnie dobrze mog�a by� przeznaczona dla kogo� innego, wystarczy, �e przypadkiem dotkn�a� czego�, co by�o ni� ob�o�one... Lorraine przerwa�a mu niecierpliwie. - Zostawmy szczeg�y! Twierdzisz, �e jeste� w stanie zdj�� ze mnie czary? - Wiem, w jaki spos�b mo�esz unikn�� �mierci dzi� o �wicie. Prze�y� bezpiecznie jeszcze wiele dni. Czy to ci wystarczy? Dziewczyna zacisn�a wargi. - Co� kr�cisz... Powiedz, jaki to spos�b! - Nie! Nie teraz. I nie tu. - A gdzie? I kiedy? Przesta� bawi� si� ze mn�! To okrutne, wiesz? - Przepraszam. Nie z�o�� si� - powiedzia� pojednawczo, wyci�gaj�c r�k�. - Chod�. - Dok�d? - W bezpieczne miejsce. Bezpieczniejsze, ni� ta ulica. Chod�, m�wi� ci. I tak za d�ugo ju� tu stoimy... Lorraine milcza�a. Waha�a si� d�ugo. - Nadal my�l�, �e mnie ok�ama�e� - powiedzia�a wreszcie. - Nie, nic nie m�w. I tak mnie nie przekonasz. Wiem, �e pope�niam b��d, id�c z tob� gdziekolwiek. Ale... i tak p�jd�. Wiesz, dlaczego? Nie odpowiedzia�. Dziewczyna przygarbi�a si� nagle, z powrotem przes�oni�a twarz czarnym welonem. - Po prostu nie mam nic do stracenia. IV Cisza wype�nia�a staro�ytne korytarze, kr�te niczym jelita. Krzycz�cy w Ciemno�ci postanowi� by� ostro�ny. Umy�lnie kluczy�, wybieraj�c te przej�cia, z kt�rych bywalcy Podziemi - zar�wno ci stali, jak ci okazjonalni - korzystali najrzadziej. Trasa z konieczno�ci by�a d�uga i skomplikowana, �mij jednak szed� pewnie, nie obawia� si� zab��dzenia. Zbyt dobrze zna� te lochy. I wiedzia� doskonale, dok�d chce dotrze�. Mia� za to inne obawy. Jak dot�d - bezpodstawne. Nikt nie �ledzi� jego i Lorraine, nie pr�bowa� zatrzyma� ich ani atakowa� z zasadzki. Dwa czy trzy razy spotykali zakapturzone postacie, pod��aj�ce gdzie� w sobie tylko wiadomych sprawach, ale Krzycz�cy w Ciemno�ci zna� tych ludzi, a oni znali jego; mijali si� bez zb�dnych s��w, pozdrawiaj�c si� jedynie skinieniem d�oni. Nie, nie takich spotka� si� l�ka�. Wci�� wydawa�o mu si�, �e jest obserwowany. Bez ustanku czu� na sobie bystre, taksuj�ce spojrzenia wielu par oczu. Nie powiedzia� o tym dziewczynie. Nie by�o potrzeby, bo Lorraine o nic nie pyta�a. Sz�a w milczeniu, zupe�nie nie interesuj�c si� otoczeniem. Naprawd� jest jej wszystko jedno, my�la� �mij z rosn�cym zdumieniem. Nie obchodzi j�, gdzie jest i dok�d zmierza. Ta oboj�tno��... Kamie�. Tak. Nie k�ama�a. Ona rzeczywi�cie poma�u staje si� kamieniem... Zaniepokojony, pr�bowa� jako� o�ywi� Lorraine, sk�oni� j� do rozmowy. I prze�y� niespodziank�. - Chcia�a� wiedzie�, kim jestem. Powiem ci. - Nie trzeba. Domy�li�am si� ju�. - Czy�by? - To nie by�o zbyt trudne - u�miechn�a si� nieoczekiwanie. - Spos�b, w jaki poruszasz si� i m�wisz... Blizny na twojej twarzy... A twoje oczy maj� pionowe �renice. Nie my�l, �e nie zauwa�y�am. Za�o�� si�, �e widzisz w mroku jak kot, a �wiat�o wyczarowa�e� tylko ze wzgl�du na mnie. To mi�o z twojej strony... Krzycz�cy w Ciemno�ci. Usi�owa� ukry� zaskoczenie, ale niezupe�nie mu si� to uda�o. - Chyl� czo�a przed tw� przenikliwo�ci�, Lorraine. - Nie ma przed czym. S�ysza�am ju� kiedy� o tobie. - Doprawdy? - Tak. - u�miech znik� z jej twarzy. - I mi�dzy innymi dlatego ci nie ufam. - Rozumiem. - Z�y czarownik, ka-ira, istota przekl�ta, twierdzi, �e chce ocali� mi �ycie - ci�gn�a. - Mnie, drugiej istocie przekl�tej... Interesuj�ce, nieprawda�? Zabawny splot wydarze�... - Nie my�l, �e dzia�am bezinteresownie - przerwa�. - T�umaczy�em ci to ju�. Przepowiedziano mi, �e zanim nadejdzie �wit, to ty uratujesz mnie. - Ha! Ciekawe tylko, w jaki spos�b? - Sam chcia�bym wiedzie�, Lorraine. Znowu szli w milczeniu. Wra�enie, �e jest obserwowany, towarzyszy�o mu przez ca�y czas. Oczy, przypomnia� sobie nagle. Oczy patrz� i szukaj�. P�tla zadzierzgni�ta, sie� spleciona... Niech to szlag. Co� ty mi powiedzia�, Cagliostro? Kto przez ciebie przemawia�? �mij zwolni� kroku, rozejrza� si� uwa�nie, ale nie dostrzeg� niczego niepokoj�cego. Szeroki korytarz o g�adkich ceglanych �cianach �agodnie opada� w d�. By�o cicho. Za cicho... Krzycz�cy w Ciemno�ci zmarszczy� brwi. Instynkt ostrzega� go przed czym�, co czai�o si� tam, w mroku, poza zasi�giem czarodziejskiego p�omyczka, a �mij nie zwyk� lekcewa�y� takich ostrze�e�. Zatrzyma� si�, gestem nakazuj�c Lorraine, by post�pi�a tak samo. Ruchem d�oni zgasi� zakl�te �wiate�ko. Nas�uchiwa�, wstrzymuj�c oddech, i znienacka poczu� dreszcz. Us�ysza�. St�umiony chrobot. I jednostajne, �wiergocz�ce cykanie. Blisko, za blisko! - pomy�la� w oszo�omieniu. - To niemo�liwe, przecie� korytarz jest pusty... - I nagle zrozumia�. - �ciana, Lorraine! - sykn��, chwytaj�c j� za r�k�. - Na popio�y Piek�a, odsu� si� od �ciany! Spojrza�a na niego szeroko otwartymi oczami. - Co si�... W�r�d og�uszaj�cego turkotu i zgrzytu wielki kawa� muru odsun�� si� powoli. Wewn�trz powsta�ego otworu czerwono zamigota�y pochodnie. Jak mr�wki wyroi�y si� stamt�d kr�pe, bia�e postacie, ka�da z jednym okiem po�rodku czo�a. Nadzy i topornie zbudowani, przypominali prymitywne rze�by z gliny - tyle zd��y�a zauwa�y�. Krzycz�cy w Ciemno�ci mocno �cisn�� jej r�k�. - Wycofujemy si� - szepn��. - Z powrotem w g�r� tunelu, powoli i ostro�nie... Zaledwie po kilku krokach miarowe cykanie za ich plecami przerodzi�o si� w przera�liwy, zgrzytliwy zgie�k. �mij zakl��. - Dostrzegli nas! Biegnij! Us�ucha�a bez zastanowienia. K�tem oka zobaczy�a, jak w mroku rozkwita nagle o�lepiaj�cy grot zielonego �wiat�a, us�ysza�a mro��cy krew w �y�ach syk. I j�ki, zaskakuj�co ludzkie. Skr�ci�a w pierwszy boczny korytarz, zatrzyma�a si�, oddychaj�c ci�ko. �mij dogoni� j� niemal natychmiast. - Powstrzyma�em ich na jaki� czas - mrukn��, pocieraj�c okaleczony policzek. - Ale pewnie nie na d�ugo... Nie przystawaj, id�! Nie tamt�dy. T�dy! W d�, w d�; prowadzi� j� przez jakie� w�skie przej�cia, na wp� zablokowane zwa�ami gruzu i b�ota. Potyka�a si�, raz omal nie upad�a; �mij podtrzyma� j� w por�. Schody, kr�te schody. W d�, w d�, w d�. W og�le si� nie boj�, u�wiadomi�a sobie nagle Lorraine. Ani troch�. Nie ma ju� we mnie miejsca na strach. Przystan�li, nas�uchuj�c. Cykanie towarzyszy�o im nadal, dolatywa�o gdzie� z oddali, z g�ry. Potem ucich�o. Podj�li marsz. Ze stropu miarowo kapa�a woda, b�oto pod nogami sta�o si� bardziej grz�skie. Nagle Krzycz�cy w Ciemno�ci zatrzyma� si�. - S� przed nami - szepn��. - Nie ruszaj si�. Mo�e odejd�... Czerwony ognik rozb�ys� w�r�d czerni. Przez chwil� trwa� bez ruchu, potem powi�kszy� si� nieco i zn�w si� zatrzyma�. W ko�cu zgas�. �mij odetchn�� s�yszalnie, ale nie poruszy� si�. - Wol� zaczeka� jeszcze troch�. Nie podoba mi si�, �e tak �atwo mnie odnajduj�. Albo wyczu�y moj� aur�, albo kto� stale informuje ich, gdzie mnie szuka�... Szlag, nie podoba mi si� to.. . - Kim oni s�? - nie wytrzyma�a Lorraine. - Golemy. Wyhodowani przez mag�w srebrnych sztuczni ludzie. Poluj� na takich jak ja. - S� niebezpieczni? - To zale�y. Ci tutaj, Jednoocy, tylko w wi�kszej liczbie. W pojedynku z Tr�jokim cz�owiek ma marne szanse... - przerwa�, zawaha� si�. - Dla ciebie jednak... Dla takich jak ty ani jedni, ani drudzy nie stanowi� zagro�enia. Na moment straci�a dech. - Ej�e?! - Nie przes�ysza�a� si�. Zwykli ludzie z regu�y nie interesuj� ich mocodawc�w. - A wi�c... - Nawet o tym nie my�l - przerwa� jej gwa�townie, mocniej �ciskaj�c jej d�o�. - Sama nigdy nie wydosta�aby� si� z Podziemi. Idziesz tam gdzie ja, dziecino. Teraz nie masz ju� wyboru... Sza! Zawr�cili... Czerwony ognik zap�on�� ponownie, znacznie bli�ej. R�s�. Podzieli� si� na dwa, cztery, pi�� �wiate�ek. Pi�cioro oczu. - Nie nios� �uczyw - w g�osie �mija zad�wi�cza� sarkazm.- I milcz�. No, no. Czy�by w ko�cu zacz�li uczy� si� na b��dach? - Co zrobisz? - Zobaczysz. Teraz ani s�owa! Zamilk�a pos�usznie. Golemy by�y coraz bli�ej. Nie zawaha�y si� ani razu, �wietnie wiedzia�y, dok�d si� kierowa�. Trzydzie�ci krok�w... Dwadzie�cia... Pi�tna�cie... Krzycz�cy w Ciemno�ci skoncentrowa� si�, wyszepta� zakl�cie. Z jego d�oni wystrzeli�a sycz�ca kula sinego ognia i run�a na zaskoczonych Jednookich. Wrzaski. Fioletowe odblaski zata�czy�y na �cianach tunelu. Smr�d spalonego mi�sa. - Zabi�e� ich! - szepn�a Lorraine, czuj�c md�o�ci. - Jednym jedynym czarem... Wzruszy� ramionami. - Byli blisko. A ja mia�em szcz�cie. Gdybym si� sp�ni� cho� troch�, schwytaliby nas. - Wzi�� Lorraine za r�k�. Nie zareagowa�a. - Chod�. Nie mo�emy tu sta� i czeka�, a� pojawi si� nast�pna grupa... Pos�usznie ruszy�a za nim. Poszli w d� tunelu, wymijaj�c poskr�cane cia�a. Jeden z golem�w poruszy� si�, j�kn�� s�abo, znieruchomia� na powr�t. Szli d�ugo. Zbyt d�ugo. Krzycz�cy w Ciemno�ci zaczyna� ju� zastanawia� si�, czy nie zmyli� drogi. Potem zobaczy� blokad�. Spi�trzone wysoko kamienie, deski, gruz i ziemia ca�kowicie zagradza�y tunel, wznosz�c si� a� pod sklepienie. Rozejrza� si� podejrzliwie, ale w pobli�u nie by�o ani �ladu Jednookich. - Zawracamy, Lorraine. Jeszcze kilkakrotnie napotykali takie blokady, najwyra�niej wzniesione niedawno i w po�piechu. Chc� wci�gn�� mnie w pu�apk�, pomy�la� nagle �mij. Przegradzaj� wszystkie przej�cia, kt�rymi m�g�bym si� wymkn��... Kr�g zaciska si�, p�tla zadzierzgni�ta, sie� spleciona. Niech to szlag. Teraz nie mia� ju� poj�cia, dok�d idzie. Szed� na o�lep, dziwi�c si� otaczaj�cej go ciszy, w ka�dej chwili spodziewaj�c si�, �e w mroku b�ysn� znienacka szkar�atne �lepia i rozlegnie si� z�owr�bny, miarowy, cichy d�wi�k... Doczeka� si�. - Tym razem im nie uciekniesz - powiedzia�a spokojnie Lorraine, patrz�c na zbli�aj�ce si� �uczywa. - Nadchodz� z dw�ch stron... Szkoda. - Jeszcze zobaczymy - warkn�� �mij. Wyprostowa� si�, wyci�gn�� przed siebie obie r�ce, rozpo�cieraj�c szeroko palce. Jego twarz wykrzywi� skurcz, jakby grymas b�lu. - No, chod�cie! - zawo�a� g�o�no. - Czekam na was! Tamci zawahali si�. Lorraine zobaczy�a nagle, jak mrok pod sklepieniem pulsuje i t�eje, przybieraj�c fantastyczne kszta�ty - o�miornic, bazyliszk�w, ludzi z psimi g�owami, monstr�w nie maj�cych nazw w �adnym ludzkim j�zyku. W jej skroniach zat�tni�a krew, zimny pot wyst�pi� na sk�r�. W zabanda�owanych d�oniach zbudzi� si� b�l. A potem wszystko poch�on�� chaos. Pojawiaj�ce si� znik�d czarne k��by momentalnie oblepi�y sk�r�, wdziera�y si� do nosa, do ust, o�lepiaj�c i d�awi�c. By� mo�e krzycza�a; by� mo�e pr�bowa�a biec. Upad�a. Strach, potworny strach spad� na ni� fal�, sparali�owa�, �cisn�� zimnymi szponami gard�o, lepkim k��bem zatka� krta�. Z bezkszta�tnej masy mroku uformowa�y si� sylwetki, ju� nie ulotne jak zjawy, lecz uciele�nione; czu�a tu� obok siebie szorstko�� ich �usek, twardo�� szpon�w, lepko�� warg. Krzycza�y do niej - s�pi p�krzyk, p�skwir �widrowa� uszy, przenika� ka�d� cz�stk� cia�a... Ucieka�! Ucieka�! Uciekaj, Lorraine! - Lorraine! Powoli odzyskiwa�a przytomno��. Le�a�a na ziemi, kto� szarpa� j� za rami�, pr�bowa� podnie��. M�wi� do niej. Rozpozna�a ten g�os. - Ju� wszystko w porz�dku - powtarza� Krzycz�cy w Ciemno�ci. - Uspok�j si�... To by�y tylko czary, Lorraine, tylko z�udzenia. Ju� w porz�dku. Przepraszam, �e ci� nie uprzedzi�em... Nie s�dzi�em, �e zakl�cie podzia�a te� na ciebie... Nic ci nie jest? - Nnnie... Zamruga�a oczami, odzyskuj�c wzrok. Pod �cian� dopala�y si� porzucone pochodnie; w ich �wietle ujrza�a pochylon� nad sob� twarz, poszarza�� i �ci�gni�t�. - Krwawisz - wykrztusi�a. - Krew... z nosa... - Wiem. To nic. Wsta�, szybko. Droga wolna. - Gdzie... gdzie s�... - Uciekli - uprzedzi� jej pytanie. - U�y�em magii sprowadzaj�cej przera�enie. Nie starczy�o mi si� na nic innego. Zabawa z ogniem... m�czy... Niespodziewanie zachwia� si�, opar� o �cian�. Wyj�� z r�kawa chustk�, przy�o�y� do nosa, odj�� po chwili. Krew nie przestawa�a p�yn��. �mij zakl��. - Przesadzi�em nieco - mrukn��. - Troch� potrwa, zanim odbuduj� w sobie rezerwy... Szkoda, �e nie jeste� �y��, dziecino... Nie jeste�, prawda? Lorraine potrz�sn�a przecz�co g�owa. - Nie wiem nawet, o czym m�wisz. - Mniejsza z tym. Idziemy. Musimy si� st�d oddali�... Tunelem w d�, w d�, przez nieko�cz�ce si� spiralne zej�cia; przez cuchn�ce kr�lestwo szczur�w i kalekich p�askorze�b na pi��setletnich �cianach. Narastaj�ce zm�czenie. - Dok�d? Krzycz�cy w Ciemno�ci za�mia� si� gorzko. - W miejsce, o kt�rym m�wi�a wr�ba. Nie, na pocz�tku nie zamierza�em prowadzi� ci� tam... I to by� m�j b��d. Powinienem by� przewidzie�, �e i ta cz�� wr�by si� sprawdzi... - O czym ty m�wisz? - �wi�tynia trzech bogi�, Lorraine. To miejsce czeka na nas. By�o przpowiedziane, �e trafimy tam przed �witem. I tak si� stanie. W koszarach Reohan ar Vithanare beznami�tnie wys�ucha� kolejnego raportu. - �wi�tynia trzech bogi� - powt�rzy� wolno, gdy cykanie Jednookich wreszcie ucich�o. - A wi�c tam poszuka� schronienia... Doskonale. Podj�� decyzj�. Rozkaza�, by przyniesiono jego he�m i bro�. A tak�e pow��czysty bia�y p�aszcz z wyhaftowanym srebrn� nici� pentagramem. V - To tu? - Tu. Podziemne, sekretne sanktuarium. Przed laty w tym miejscu modlono si�, sk�adano ofiary... Teraz nikt ju� nie odwiedza tej komnaty, chyba �e szczury. Nikt nie wierzy ju� w moc tych trzech pos�g�w... - Ty te� nie, prawda? - Tego nie powiedzia�em. Krzycz�cy w Ciemno�ci zatkn�� przyniesion� pochodni� w zardzewia�y uchwyt na jednej ze �cian. Nast�pnie usiad� na najni�szym ze stopni prowadz�cych do o�tarza. Po chwili wahania Lorraine posz�a w jego �lady. Trzy marmurowe kobiety patrzy�y na nich z wysoka, ich twarze by�y g�adkie i nieprzeniknione. - Jeste�my w pu�apce - powiedzia� cicho �mij. - Chyba zdajesz sobie z tego spraw�. Golemy odnajd� nas tu pr�dzej czy p�niej. Nie mog�c czarowa�, nie b�d� w stanie obroni� si� przed nimi... - Nie mog�c czarowa�, nie mo�esz te� mnie uzdrowi� - przerwa�a rzeczowo Lorraine. - Mam racj�? Westchn��. Zbli�a�a si� trudna chwila. - Wcze�niej te� nie twierdzi�em, �e jestem w stanie to zrobi�. Wbrew jego przewidywaniom dziewczyna nie wybuchn�a gniewem. - Wi�c jednak - powiedzia�a bezbarwnym tonem. - Od samego pocz�tku to wiedzia�am. Jeste� oszustem. Nie wiem tylko, jaki mia�e� cel, oszukuj�c mnie. Ale to ju� i tak bez znaczenia... - Nie s�ucha�a� uwa�nie. Nigdy nie powiedzia�em, �e mog� zdj�� z ciebie kl�tw�. Tylko ten, kto wypowiedzia� formu��, mo�e cofn�� jej s�owa, tak g�osi prawo mag�w. Nie w tym rzecz. Obieca�em, �e zdradz� ci, w jaki spos�b mo�esz prze�y� dzisiejszy �wit. A to bardzo proste. Nie wymaga �adnych czar�w. Spojrzenie zielonych oczu by�o zimne jak kamie�. - M�w. - S�o�ce uaktywnia kl�tw�. Musisz kry� si� przed jego blaskiem, w�wczas zmiany na d�oniach nie b�d� rozszerza�y si� na reszt� cia�a. To wszystko. Zaniem�wi�a na chwil�. - Dlatego w�a�nie przyprowadzi�em ci� tu, do Podziemi - kontynuowa� �mij. - W tych lochach mo�na mieszka�, mo�na �y�. Mam tu przyjaci�. Zamierza�em zaprowadzi� ci� do nich. Mog�aby� tu zosta�... - Jako jeszcze jedna przekl�ta w�r�d przekl�tych? - Je�li tak chcesz to okre�li�, owszem. - Zaiste, urocza perspektywa - wycedzi�a Lorraine. - Pi�kny, �mia�y plan! A zastanowi�e� si� cho� przez chwil�, czy mnie uszcz�liwi�oby takie wyj�cie? Czy ty sam, gdyby� m�g� wybiera�, zdecydowa�by� si� tak powoli gni� gdzie� pod... - Nie wiem - przerwa� jej, nadspodziewanie szorstkim tonem. - Je�li mam by� szczery, nawet przez chwil� nie zastanawia�em si�, kt�r� mo�liwo�� wybierzesz. Pami�taj, mnie zale�y tylko na jednym: aby jako� prze�y� t� noc... A wed�ug przepowiedni ty jeste� ratunkiem. Kluczem do zagadki. To si� nie zmieni�o, bo do �witu jeszcze daleko... Jak s�dzisz, dlaczego to m�wi�? - Nie wiem, doprawdy - wzruszy�a ramionami. - Zagadka wci�� czeka na to, by j� rozwi�za� - ciemne oczy �mija b�ysn�y. - Sie� spleciona, my�liwi czaj� si� gdzie� tam, w mroku... A ja nie poddaj� si� �atwo, Lorraine. - Masz jaki� plan? - Owszem. Chc� poszuka� odpowiedzi na dr�cz�ce nas pytania. Dotrze�, �e si� tak wyra��, do �r�d�a przepowiedni. Miejsce, w kt�rym si� znajdujemy, ten o�tarz prastarych si�, bardzo u�atwi spraw�... - Mo�esz wyra�a� si� ja�niej? - Mog�. Wpierw jednak musz� uprzedzi� ci� o czym�. To, co zamierzam zrobi�, niesie z sob� ryzyko. Je�li mi si� nie uda...- zawaha� si�. - Gdy Jednoocy tu przyjd�, prawdopodobnie zgin�. Ty nie. Na ciebie nie powinni nawet zwr�ci� uwagi. Pami�taj, ukrywaj�c si� przed s�o�cem, prze�yjesz. A w ka�dym razie masz szans�... Lorraine zaci�a usta. - Przesta�! Nie m�w ju� o tym. Ja podj�am decyzj�. I nie zmieni� jej, niezale�nie od tego, co powiesz. �mij patrzy� na ni� d�ugo, bez s�owa. Nie spu�ci�a wzroku. Westchn�� ponownie. - Post�pisz, jak b�dziesz uwa�a�a za stosowne. Zreszt�, zobaczymy jeszcze, jak potocz� si� wydarzenia... - Co zamierzasz? Potar� policzek, krzywi�c si� nieznacznie. - Z�o�y� wizyt� w krainie duch�w. Nawi�za� kontakt z tymi, kt�rzy wyrzekli s�owa przepowiedni. Oni znaj� odpowiedzi. Jestem tego pewien. - Jak? - Trans, Lorraine. Rodzaj transu, nie wymagaj�cy recytowania formu�, wydatkowania mocy ani �amania praw. Wystarczy opu�ci� swe cia�o i poszybowa�... Zreszt� - u�miechn�� si� ch�odno - sama przekonasz si�, jak to wygl�da. Nawi��emy kontakt wsp�lnie. Zaraz. Bez obawy! To nie boli... Zanim zd��y�a zaprotestowa�, �mij zamkn�� oczy, przycisn�� obie d�onie do skroni. P�omie� �uczywa zachybota� si�, cienie zadrga�y. Lorraine poczu�a zawr�t g�owy. Gor�ca i ci�ka zas�ona opad�a jej na oczy, a r�ce i nogi nagle sta�y si� bezw�adne. Znikam, zd��y�a pomy�le�. Przestaj� by�... A potem ta my�l r�wnie� zgas�a niczym nakryta kloszem �wieca. (pustka) Unosi� si�. Szybowa�. Cia�o pozosta�o gdzie� w dole, w mrocznej komnacie przy zrujnowanym o�tarzu, podczas gdy uwolniony duch wzbija� si� wy�ej i wy�ej, przez nico��, przez bez�wietln� otch�a� pe�n� szelest�w i westchnie�. (w g�r�, przez wielk� szaro��) By� sam. Nigdzie w pobli�u nie wyczuwa� obecno�ci Lorraine, nie mia� jednak czasu zastanawia� si�, dlaczego tak jest. Us�ysza� g�osy. G�uche mamrotanie gdzie� na skraju s�yszalno�ci, szybko zwi�kszaj�ce nat�enie. - A wi�c przyby�e�, u�omny magu. - Przyby�em - potwierdzi�. - Nie spodziewali�cie si� tego, prawda? - Wr�cz przeciwnie - �miech. - Czekali�my na ciebie. Witaj w naszym kr�lestwie! - Gdzie dziewczyna? Powinna by� tu ze mn�... - Nie ma jej. Odes�ali�my j� tam, sk�d przyby�a. Chcemy rozmawia� z tob� i z nikim wi�cej. - Kim jeste�cie? - Nie wiesz? Nie domy�lasz si� jeszcze? - Domy�lam si�. I ciekaw jestem, czy domys�y s� s�uszne. - �artowni� - wysoki kobiecy g�os. - Ochota do �art�w nie opu�ci�a ci�, jak wida�... Intryguj�ce! Czy ten, kto w nic nie wierzy, nie l�ka si� niczego? - Nie odpowiecie mi? - Skoro tak bardzo tego pragniesz... G�osy przybra�y na sile, dolatywa�y ze wszystkich stron. - Ludzie r�nie nas nazywaj�; imieniem naszym jest wielo��. Z magii wzi�li�my pocz�tek, w pustce mamy sw�j dom. Jeste�my Zmrocz�. A Zmrocza jest nami. Nico�� to nasz �ywio�. - Jeste�cie bogami? Demonami? - Jeste�my umar�ymi - szept suchy jak piach. - A ty, u�omny magu, nale�ysz do nas. - Tak s�dzicie? Znowu �miech, cichy i drwi�cy. - My nic nie s�dzimy, taka jest po prostu prawda... Wy wszyscy tam, w dole nale�ycie do nas. - Dzisiejszej nocy odbywa si� spektakl w wielkim teatrze, wiesz o tym, �miju? A ty grasz w nim jedn� z g��wnych r�l. Ty, �liczna ma�a marionetka ta�cz�ca na sznureczkach! - A wam wydaje si�, �e to wy poci�gacie za sznureczki? - Taka w�a�nie jest prawda, u�omny magu. Otaczali go ciasnym kr�giem - pozbawione twarzy czarne kszta�ty, ruchliwe jak dym. Czu� na sobie spojrzenia ich niewidzialnych oczu. I powoli zaczyna� domy�la� si� wszystkiego. - To my zaaran�owali�my spektakl - zamrucza� aksamitny kontralt. - Rozpisali�my role, rozstawili�my kukie�ki i dekoracje, a p�niej pilnowali�my, �eby wszystko sz�o jak nale�y. Ach, jak�e nas to bawi�o! - Przem�wili�my do za�linionego stworzenia w s�oju - doda� nosowy baryton. - Przem�wili�my do pewnej srebrnej czarodziejki. Wywabili�my z domu to dziecko z bia�ymi d�o�mi i nak�onili�my j�, by skierowa�a si� tam, gdzie �atwo mog�e� j� znale��... - Wy rzucili�cie kl�tw� na Lorraine? - Nie. Chcesz wiedzie�, kto to zrobi�? A� tak interesuje ci� ta ma�a? - Powiedzmy, �e jestem ciekaw, ile� to wiecie o swoich marionetkach. Czarne sylwetki zafalowa�y, zirytowane. - My wiemy o was wszystko, pajacyku - zasycza�y ch�rem. - Wszystko! - Wiemy wszystko r�wnie� o Lorraine Alexii Nevers - podj�� kontralt. - Zapewne wiemy o niej wi�cej, ni� ona sama... Ale historia jej kl�twy nie jest szczeg�lnie interesuj�ca. Dziecko po prostu przez pomy�k� podnios�o ze sto�u list zaadresowany do kogo� innego. Ot, nieszcz�liwy wypadek... To si� zdarza! Je�li chcesz, mo�emy zdradzi� ci inny sekret. - To ci� naprawd� zaskoczy - mi�kki szept tu� przy jego uchu. - Twoja Lorraine to arystokratka. Wysoko urodzona, kt�ra ca�e dotychczasowe �ycie sp�dzi�a za murami Szmaragdowej Dzielnicy... Wr�cz nie spos�b w to uwierzy�, prawda? - Prawda - potwierdzi� machinalnie. Tej wiadomo�ci istotnie si� nie spodziewa�. - Trudno si� dziwi�, �e niczego nie podejrzewa�e�, �miju. Dziewczyna nie zachowuje si� jak kto�, w czyich �y�ach p�ynie szlachetna krew. Jest nie�adna. I taka ekscentryczna... Nie zdziwi� ci� jej str�j? Uwierzy�by�, �e ona od si�dmego roku �ycia bez przerwy chodzi w �a�obie, ot tak, dla kaprysu? - Mo�esz �atwo przekona� si�, �e nie k�amiemy - wtr�ci� baryton. - Dziecko z bia�ymi d�o�mi nosi na szyi miniatur� oprawion� w z�oto. Sw�j portret, namalowany akwarel� na smoczej ko�ci. Na odwrotnej stronie medalionu wygrawerowany jest herb i tytu�y. Je�li chcesz, sprawd�, kim ona jest i z jakiego rodu si� wywodzi. Zdziwisz si�, r�czymy! - Nie interesuje mnie jej pochodzenie. - Rzeczywi�cie. Jak mogli�my o tym zapomnie�? Ciebie interesuje co� innego. Odpowied�... Szukasz odpowiedzi na jedno jedyne pytanie! - Udzielicie mi jej? Chichotali; d�wi�k p�yn�� w�r�d nico�ci jak ko�ysane wiatrem strz�py babiego lata. - Ale� sk�d! Naprawd� wierzy�e�, �e to zrobimy? Ze przedwcze�nie zepsujemy sobie zabaw�? - Umarli te� potrzebuj� rozrywek, u�omny magu - zamrucza� kontralt. - A ciebie ciekawie si� obserwuje. Wiesz, dlaczego? W przeciwie�stwie do sztucznych ludzi dzia�asz spontanicznie. Jeste� pomys�owy. I za wszelk� cen� chcesz uratowa� �ycie. W przeciwie�stwie do ma�ej Lorraine, kt�r� przesta�o ju� obchodzi�, czy b�dzie �y�a, czy umrze... O, my lubimy patrze�, jak kto� walczy o �ycie, a ty robisz to wspaniale! Pozostali przytakn�li z entuzjazmem. - Tak usilnie stara�e� si� oswobodzi� dzi� z sieci, jak� pod naszym kierunkiem omota�y ci� golemy... Gdyby� tylko wiedzia�, jak niewiele brakowa�o, by� wymkn�� si� im ca�kowicie! Ale na to nie mogli�my pozwoli�, niestety. Wielki fina� naszego spektaklu dopiero si� odb�dzie. Nie mo�emy z niego rezygnowa�. - P�tla zadzierzgni�ta! - zapiszcza� znienacka dziecinny falsecik. - Sie� spleciona! Wpad�e� w ni� i zapl�ta�e� si� doszcz�tnie, a teraz paj�k zbli�a si� do ciebie! Ju� wiem, pomy�la� �mij. Wiem wszystko. Podejrzewa�em, �e tak si� to sko�czy... Trzy �renice. Tr�joki. - Domy�lny jeste� - zachrypia� baryton. - Tr�joki, pupilek swoich Dow�dc�w, na ich rozkaz najdalej za godzin� skrzy�uje z tob� miecze. Zanosi si� na niezwykle emocjonuj�cy pojedynek. W tej chwili tw�j przeciwnik przewy�sza ci� pod ka�dym wzgl�dem, ale s� w�r�d nas tacy, kt�rzy mimo wszystko stawiaj� na ciebie. Wierz� si�, �e nie poddasz si� do samego ko�ca. Nie zr�b im zawodu. Nie tra� ducha, pajacyku. Walcz. Nas interesuje walka. Nie jej wynik. - Nie s�d�, �e jeste� zupe�nie bez szans - odezwa� si� nagle melodyjny sopran. - Nadal mo�esz pokona� Tr�jokiego. Nie zdradzimy ci, jak; sam musisz do tego doj��. W ostatnim akcie musi by� miejsce na niepewno��, inaczej spektakl staje si� nudny... - Do��, do�� ju� tej rozmowy - zaszepta�y pozosta�e g�osy. - Musisz wraca�, tam w dole czas mija, antrakt dobiega ko�ca. Wykorzystaj dobrze te chwile, kt�re ci zosta�y! My�l! Pr�buj! Dostarczaj nam rozrywki! Gdyby za� przez przypadek uda�o ci si� wygra�, nie zapomnij, by zatrze� �lady... - A kiedy wszystko ju� si� sko�czy? Co w�wczas zrobicie? Czarne postacie zamazywa�y si�, rozp�ywa�y. G�osy cich�y. - Poszukamy sobie innych marionetek. I b�dziemy bawi� si� dalej. Zawsze, zawsze jest si� kim bawi�... Do zobaczenia, u�omny magu. Niech dokona si� to, co ma si� dokona�. G�osy umilk�y. Zosta� sam. Czu� w�ciek�o��. Bezsiln�. Oni lubi� przygl�da� si�, jak walczysz o �ycie. Wykorzystaj dobrze tych kilka chwil... My�l, pajacyku. Wysilaj umys�. Uwi�ziona w sieci m