3150

Szczegóły
Tytuł 3150
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3150 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3150 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3150 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lloyd Biggle Jr Pomnik Prze�o�y�: Marek Cegie�a 1 Ca�kiem nagle do Obriena dotar�o, �e umiera. Le�a� w ko�ysz�cym si� lekko hamaku z �yka drzewa tykwowego, niemal�e w zasi�gu py�u wodnego, wzbijanego przez fale za�amuj�ce si� na cyplu. Pieszczotliwe ciep�o s�o�ca dociera�o do� poprzez strz�piaste, purpurowe li�cie drzew sao. Kapry�ne podmuchy wonnego wiatru nios�y z cypla pokrzykiwania dzieci �owi�cych harpunami marnie. Pod r�k� wisia�a tykwa z napojem. S�odkie, d�wi�czne tony dziewcz�cego g�osu wznosi�y si� melodi� bardzo, bardzo starej pie�ni, a dr��cy, brz�kliwy akompaniament nabuli przydawa� zadumie Obriena s�odko-gorzkiej nostalgii. Pie�� t� �piewa�a niegdy� jego pierwsza �ona, ale by�o to tak dawno, �e teraz czas ten zdawa� si� by� poza zasi�giem pami�ci. �wiadomo�� bliskiej �mierci zimnym pr�dem przemkn�a mu przez my�l i obudzi�a z p�drzemki, przemieniaj�c senne zadowolenie w lodowato trze�we czuwanie. Umiera�. �ladem nag�ej fali paniki przyszed� b�l, w czasie kt�rego le�a� spokojnie z zamkni�tymi oczami i r�kami zaci�ni�tymi na brzuchu. Na czo�o wyst�pi� mu pot i sp�ywa�, wsi�kaj�c w jaskraw� tkanin� hamaka. B�l min��. Obrien poderwa� si� i pogrozi� pi�ci� drwi�cej pustce zielonkawo-b��kitnego nieba. - Na co czekacie, do cholery!? Na co czekacie!? Pie�� urwa�a si� nagle. Nabul g�ucho uderzy� o ziemie, a jego struny brz�kn�y dysonansem, gdy Dalia, kt�ra t� pie�� �piewa�a, podnios�a si� i po�pieszy�a do Obriena. Ten za� siedzia� na brzegu hamaka i rozgl�da� si� doko�a. Wielobarwne ro�liny otacza�y go kurtyn� rozpasanej urody, a ich po�yskliwe, zwisaj�ce kwiaty sennie zaprasza�y do wypoczynku i rozmy�la�. Obrien opad� na hamak i w�wczas poczu� pierwsze, przeszywaj�ce uk�ucie powracaj�cego b�lu. Z determinacj� ze�lizgn�� si� z hamaka na r�wne nogi i odsun�� na bok kwiaty. Dalia niespokojnie drepta�a wok� niego; na jej twarzy malowa�y si� nie wypowiedziane pytania. Po�piesznie zbli�y� si� praprawnuk Obriena, Fornri. Obrien popatrzy� na nich �yczliwie i nagle zrozumia�, dlaczego Dalia �piewa�a t� star� pie�� mi�osn�. Za rok, dwa z��cz� si� w ta�cu zar�czynowym. Zastanawia� si�, czy wystarczy mu �ycia, by m�g� im da� swe b�ogos�awie�stwo. Reszta m�odzie�y podnios�a si� z ziemi i przygl�da�a wszystkiemu z wyra�n� trosk�. M�odzi ludzie cz�sto go odwiedzali, muzyk� rozpraszaj�c nud�, kt�ra ci��y�a starcowi. Nie zrozumiej�, je�li im powie, �e ju� wi�cej nie potrzebuje rozrywki, bo umiera. Atak b�lu nie mija�, ale Obrien opanowa� gwa�town� ch�� chwycenia si� za brzuch, co i tak by nie pomog�o. - Do Starszego - powiedzia� kr�tko. Na ich twarzach odmalowa�a si� konsternacja. - To d�uga i m�cz�ca podr� - Fornri gra� na zw�ok�. - Mo�e rano... - Do Starszego - powt�rzy� Obrien i odwr�ci� si� do nich ty�em. Dolatywa�y go ich s�owa. Nie przypuszczali, �e starzec mo�e s�ysze� tak dobrze jak oni. - Je�li p�jdziecie tylko kawa�ek - Dalia m�wi�a dr��cym g�osem - a potem zawr�cicie, mo�e za�nie i zapomni. Nast�pi�a cisza, po kt�rej Fornri przem�wi� z g��bokim niepokojem w g�osie. - Nie. On jest Langri. Je�li pragnie odwiedzi� Starszego, musimy go zawie��. Obrien zostawi� ich z tym dylematem i niepewnym krokiem ruszy� w d� skarpy ku pla�y. Ledwie tam si� pojawi�, nadbieg�y dzieci rozbryzguj�c wod�. - Langri! Langri! - wo�a�y. W podnieceniu t�oczy�y si� wok� niego, pokazywa�y z�owione marnie w oczekiwaniu pochwa�y, wywija�y harpunami, �mia�y si� i pokrzykiwa�y. Marni by� p�askim, szerokim, przypominaj�cym gada stworzeniem, z mn�stwem odn�y i ma�� g��wk� na �miesznie d�ugiej szyi. Mia� nieprzyjemny wygl�d i nie nadawa� si� do jedzenia, ale by� bezcenny jako przyn�ta. Na tej planecie dzieci wcze�niej uczy�y si� p�ywa� ni� chodzi�, gdy� w morzu nie by�o niczego, co mog�o im wyrz�dzi� krzywd�, a kiedy umia�y ju� trzyma� harpun, zaczyna�y �owi� marnie - ich zabawa by�a nieod��cznym elementem tamtejszej gospodarki. Obrien zatrzyma� si�, by podziwia� co wi�ksze okazy, a w ko�cu gestem wskaza� le��c� na pla�y my�liwsk� d�ubank�. - Do Starszego - powiedzia�. - Hej! Do Starszego! Hej! Do Starszego! Dzieci pop�dzi�y do �odzi, �ci�gn�y j� na wod� i zacz�y zawzi�cie walczy� o miejsce. W�wczas nadszed� Fornri, energicznie opanowa� bijatyk�, przywr�ci� spok�j i wyznaczy� siedmiu ch�opc�w do wios�owania. ��d� wci�gni�to z powrotem na pla��, aby u�atwi� wej�cie Obrienowi. B�l zel�a�, wi�c Obrien nie przyj�� pomocy, z kt�r� zaofiarowa� si� Fornri; z wysi�kiem podszed� do �odzi z drugiej strony i wskoczy� do niej jak tubylec. Kiedy ��d� ruszy�a, otaczaj�ce j� dzieci zacz�y pryska� na ni� wod�, p�ywaj�c dooko�a i nurkuj�c pod jej dnem, p�ki wio�larze nie nabrali szybko�ci. Zostawili za sob� Dali�, kt�ra sta�a na wzg�rku z r�k� uniesion� w po�egnaniu. Zanurzaj�c wios�a, ch�opcy �piewali g�o�no - by�a to pie�� powa�na, bo i te� ich zadanie by�o powa�ne. Langri pragn�� widzie� si� ze Starszym, wi�c ich �wi�tym obowi�zkiem by�o si� �pieszy�. A Obrien opar� si� plecami o burt� i znu�onym wzrokiem obserwowa� pian� ta�cz�c� pod bocznym p�ywakiem �odzi; umiera� bowiem. Martwi�a go nie zbli�aj�ca si� �mier�, lecz �wiadomo��, �e powinien wcze�niej zda� sobie z tego spraw�. �mier� by�a nieuchronna od chwili narodzin, a Cerne Obrien mia� za sob� szmat �ycia. Chwilami zastanawia� si�, ile w�a�ciwie ma lat, gdy� w tym sennym �wiecie, gdzie noce by�y wilgotne, a dni ciep�e i s�oneczne, gdzie nie by�o p�r, roku, a miar� wieku cz�owieka by�a m�dro��, nie�atwo da�o si� wyczu� pulsowanie czasu. Ale Obrien nie potrzebowa� kalendarza, by wiedzie�, �e jest stary. Samotna chata, kt�r� zbudowa� na uroczym wzniesieniu nad cyplem, sta�a si� o�rodkiem gminy w miar� jak jego synowie, wnuki i prawnuki sprowadzali tam swe �ony. Wie� ta nazywa�a si� Langru, a jej p�omiennow�osych mieszka�c�w s�awiono ju� w legendach i pie�niach. I cho� tylko niewielu jego potomk�w odziedziczy�o po nim rude w�osy, wszystkich uwa�ano za ludzi ognia. Dziewcz�ta ch�tnie wybiera�y w�r�d nich m��w, a najdzielniejsi m�odzie�cy starali si� o wzgl�dy c�r ognia. Wielu spo�r�d nich osiedla�o si�, wbrew tradycji, w rodzinnej wsi �ony. Dla cz�owieka, kt�ry doczeka� si� pi�ciopokoleniowej rodziny, musia� nadej�� czas rozliczania si� z �yciem. Ka�dego ranka Obrien budzi� si� ze sztywnymi cz�onkami, opuchni�tymi od nocnej wilgoci. Porusza� si� powoli i �atwo m�czy�, a jego niegdy� ognistorude w�osy sta�y si� rdzawosiwe. Od kilku lat chorowa� - pocz�tkowo okresowe gniecenie w �o��dku przerodzi�o si� w sta�e, dokuczliwe podra�nienie, nast�pnie w d�ugotrwa�e ataki ostrego b�lu, ostatnio za� w prawdziwe m�czarnie. By�o to ju� unicestwiaj�ce dotkni�cie �mierci, kt�ra zbli�a�a si� tak wolno, �e nie zauwa�y� jej nadej�cia. �ycie da�o mu wi�cej szcz�cia ni� oczekiwa�, znacznie wi�cej ni� sobie zas�u�y�; powinien m�c zatem patrze� w oczy �mierci bez strachu czy �alu. Jednak jego marzenie, kt�re zrodzi�o si�, zanim ostatecznie u�o�y� sobie �ycie w�r�d tych ludzi, nic spe�ni�o si� jeszcze i wiedzia� z absolutn�, przera�aj�c� pewno�ci�, �e gdyby teraz umar�, ten cudowny �wiat by�by skazany na ca�kowit� ruin�, a pi�kny, szlachetny, pe�en mi�o�ci lud uleg�by zag�adzie. Po prostu wiedzia�. By� �wiadom tego prawie od chwili, gdy rozbi� si� przy l�dowaniu. Prze�wiadczenie to sprawia�o, �e gdy by� jeszcze m�ody, bez ma�a odchodzi� od zmys��w. Dyskutowa� sam ze sob�, roztrz�saj�c t� spraw� podczas d�ugich, nocnych spacer�w po pla�y. Godzinami kr��y� po swej chacie w mglistej ciemno�ci, obmy�laj�c ca�� strategi�, a� w ko�cu, dzi�ki natchnieniu, szcz�ciu i wytrwa�o�ci, znalaz� rozwi�zanie, kt�re musia� mie�. W bezkresnym kosmosie by� jedynym cz�owiekiem, kt�ry m�g� ocali� ten ukochany przeze� �wiat wraz z zamieszkuj�cymi go lud�mi, tak bliskimi jego sercu. I dokona tego. Uporczywie powtarza� sobie w pami�ci wszystkie nieodzowne kroki i wszystkie kontrposuni�cia na ka�dy mo�liwy ruch przeciwnika, a� got�w by� do dzia�ania z chwil�, gdy �wiat ten zostanie oficjalnie odkryty. Odkrycie ci�gle jednak nie nast�powa�o i wygl�da�o na to, �e on, Cerne Obrien, post�pi� jak g�upiec. Cieszy� si�, �e musi jeszcze na nie czeka�. Przyjemnie by�o tak wylegiwa� si� w hamaku z tykw� sfermentowanego soku pod r�k� i odgrywa� rol� prawdziwej wyroczni, darzonej szacunkiem, a nawet czczonej, Za m�odu przemierzy� jedyny kontynent na tej planecie wzd�u� i wszerz, odbywa� dalekie podr�e morzem. Pali� si� do przyg�d, uwielbia� ryzyko, za mc mia� wszelkie niebezpiecze�stwa tego �wiata, g��boko szanuj�c jego pi�kno, kt�rym syci� si� przy ka�dej okazji. Z wiekiem jednak zami�owanie do ryzyka os�ab�o, a krajobraz, kt�ry m�g� podziwia�, nie opuszczaj�c w�asnej wsi, mia� w sobie tyle zapieraj�cej dech urody, �e niejednemu wystarczy�aby na ca�e �ycie. By� cz�owiekiem prostym, bez wykszta�cenia. Nabo�na cze��, z jak� tubylcy traktowali jego domnieman� m�dro��, budzi�a w nim pop�och i zak�opotanie. Zwracali si� do� ze wszystkimi skomplikowanymi sprawami spo�ecznymi i gospodarczymi, a �e zetkn�� si� przedtem z wieloma r�nymi cywilizacjami i sporo zapami�ta� z tego, co zobaczy�, efektownymi rozwi�zaniami z �atwo�ci� zdoby� sobie ogromne powodzenie, kt�re go wcale nie cieszy�o. A teraz te wszystkie d�ugie, wspania�e, niezliczone i cudowne lata znalaz�y tak gorzki koniec: by� w kosmosie jedynym cz�owiekiem, kt�ry wiedzia�, jak ocali� ten �wiat i jego mieszka�c�w, a nie m�g� tego uczyni�, bo umiera�. Kilometr za kilometrem p�yn�li wzd�u� wybrze�a usianego dziesi�tkami wsi, kt�rych mieszka�cy, poznawszy Langriego, t�umnie gromadzili si� na brzegu, by go pozdrowi�. Nadchodzi� wiecz�r. Na twarzach ch�opc�w wida� ju� by�o zm�czenie. Posapuj�c �piewali z wysi�kiem, ale niezmordowanie wios�owali w r�wnym tempie. Ju� zmierzch pokrywa� morze wok� nich mgie�k� i barwi� purpur� l�d, kiedy wp�yn�li do p�ytkiej zatoki i niesieni przybojem dobili do szerokiej, spadzistej pla�y, usianej licznymi �odziami. Ch�opcy wyskoczyli na brzeg, wyci�gn�li ��d� daleko na piasek i wyczerpani zwalili si� na pla��, by po chwili poderwa� si� na r�wne nogi, promieniej�c dum�. Wieczorem b�dzie uczta, a oni wezm� w niej udzia� jako honorowi go�cie. Czy� nie przywie�li Langriego? Wszystkie wsie le�a�y na stokach wzg�rz od strony morza. Domy w nich otacza�y koli�cie centralny plac w kszta�cie owalu, sk�d o zmierzchu, z p�on�cych ognisk, na kt�rych przygotowywano posi�ki, unosi�y si� w niebo pi�ropusze wonnego dymu. Przej�cie Obriena g��wn� drog� wsi by�o wr�cz triumfalnym pochodem. Z nale�ytym szacunkiem pod��ali za nim uroczy�cie doro�li i pe�ne nabo�nej czci dzieci. Obrien min�� stoj�c� na �rodku placu ogromn� tykw�, kt�ra s�u�y�a do sygnalizacji, a nast�pnie ruszy� zboczem pod g�r�, w kierunku szczytu wzg�rza, gdzie znajdowa�a si� chata Starszego. Ten oczekiwa� Obriena z u�miechem na pomarszczonej twarzy. Miejscowym zwyczajem jedn� r�k� uni�s� w powitalnym ge�cie, drug� za� przy�o�y� do piersi, opieraj�c d�o� na ramieniu. Obrien przystan�� na dziesi�� krok�w przed nim i odpowiedzia� na powitanie w ten sam spos�b. Reszta przygl�da�a si� temu w milczeniu. - Pozdrawiam ci� - rzek� Obrien. - Twoje pozdrowienia s� nam tak mi�e, jak ty sam - odpar� Starszy. Obrien post�pi� naprz�d i zetkn�li si� d�o�mi, co nie le�a�o w miejscowym zwyczaju, ale wita� si� w ten spos�b z kilkoma starcami, kt�rych zna� prawie ca�e �ycie. - Kaza�em przygotowa� uczt� w nadziei, �e przyb�dziesz - powiedzia� Starszy. - Przyby�em w nadziei, �e b�dzie uczta - odpar� Obrien. W ten spos�b formalno�ciom sta�o si� zado�� i wie�niacy rozeszli si�, p�g�osem wyra�aj�c aprobat�. Starszy uj�� Obriena za rami� i poprowadzi� do zagajnika na szczycie wzg�rza, gdzie wisia�y hamaki. Stan�li naprzeciw siebie. - Min�o wiele dni - stwierdzi� Starszy. - Zbyt wiele - zgodzi� si� Obrien. Starszy by� wysoki, szczup�y i silny jak dawniej, ale w�osy jego by�y ju� srebrzystobia�e. Prze�yte lata wy��obi�y bruzdy na jego twarzy, pog��biaj�c je z czasem i przy�miewaj�c blask oczu. On te� by� stary i r�wnie� jak Obrien spodziewa� si� �mierci. - To d�uga droga - rzek� Starszy - a na jej ko�cu mi�kki hamak, pe�na tykwa i ca�a wie� przyjaci�. Spocznij sobie! Usadowili si� w hamakach g�owami do siebie, a jaka� dziewczyna przynios�a im tykwy z napojem. W milczeniu pili niespiesznie ma�ymi �ykami w z wolna zapadaj�cych nad wsi� ciemno�ciach. - Langri ju� nie jest podr�nikiem - zauwa�y� w ko�cu Starszy. - Langri podr�uje, gdy trzeba. - Pom�wmy wi�c o tym. - P�niej. Jak zjemy. Albo jutro. Jutro by�oby lepiej. - A wi�c jutro - zgodzi� si� Starszy i podsun�� tykw� Obrienowi. W dole wie� przygotowywa�a si� do uczty. Rozpalono nowe ogniska, kt�re roz�wietla�y plac, a najlepsi we wsi kucharze znosili mi�so kolufa, uprzednio d�ugo suszone, w�dzone, solone i marynowane specjalnie na tak� okazj� jak wizyta Langriego. Koluf by� prawdziwym morskim potworem - jeden z ledwo�ci� mie�ci� si� w my�liwskiej �odzi. Obrien cz�sto zastanawia� si�, ilu te� przodk�w obecnych mieszka�c�w planety postrada�o �ycie, zanim znaleziono spos�b �owienia tego zwierz�cia o �miertelnie truj�cym mi�sie i nim uda�o si� je tak preparowa�, by by�o jadalne. Kiedy ju� to osi�gni�to, mi�so kolufa okaza�o si� wy�mienite wprost nie do opisania. Obrien pr�bowa� tysi�cy potraw z kolufa - ka�dy kucharz mia� sw�j w�asny spos�b przygotowywania i przyrz�dzania mi�sa - a jedna by�a smakowitsza od drugiej. R�wnie� na odleg�ej pla�y ogniska strzeli�y wysokim p�omieniem i wkr�tce Obrien us�ysza� dudnienie nab�w. By�y to instrumenty strunowe podobne do nabuli i jak one zbudowane z tykwy, ale o wiele wi�ksze, stercza�y wysoko ponad g�owami graj�cych na nich muzyk�w. Dudnienie nab�w nie s�ab�o. Po chwili do��czy� swe dono�ne d�wi�ki raln - rodzaj b�bna z tykwy - a potem da�o si� s�ysze� pobrz�kiwanie nabuli. Rozpocz�y si� ju� ta�ce, gdy� w czasie takich uroczysto�ci m�odych tubylc�w nigdy nie trzeba by�o do tego namawia�. Z pochodniami w r�kach otoczyli kr�giem muzyk�w, by zaraz potem wi� si� korowodem przez wie�, spraszaj�c honorowych go�ci. Powiewy nocnej bryzy miesza�y apetyczne zapachy zbli�aj�cej si� uczty z ostr�, cierpk� woni� morza, faluj�cego niezmordowanie tu� za wej�ciem do zatoki. Kiedy korow�d ta�cz�cych nabra� rozp�du i ruszy� po wsi, do uszu Starszego i Obriena dolecia�y mieszaj�ce si� ze sob� s�owa hymnu pochwalnego i jakiej� pie�ni. Obrien czu� si� wyczerpany i gdyby mu czas pozwoli�, najch�tniej by si� przespa�, lecz kiedy Starszy dotkn�� jego ramienia, pos�usznie wsta�. W otoczeniu rado�nie �piewaj�cych tancerzy obaj zeszli na pla�� i zaj�li honorowe miejsca. Poza kucharzami i tancerzami, zebra�a si� ju� tam ca�a wie�. Wok� ognisk sta�y ogromne platformy u�o�one z pod�u�nych tykw, s�u��ce tancerzom za estrady. Na honorowym miejscu, po�r�d ta�cz�cych wie�niak�w, znajdowa� si� potr�jny tron. Jego �rodkowe siedzenie by�o wy�sze. Obrien i Starszy zaj�li ni�sze siedzenia tronu, a korow�d tancerzy ruszy� na powr�t do wsi, by sprowadzi� kucharzy. Zbli�ali si� w kilkuosobowych grupkach, a ka�dy z nich ni�s� swoje kulinarne arcydzie�o na tacy z tykwy, wy�o�onej kolorowymi li��mi i ozdobionej kwiatami. Byt mieszka�c�w planety ca�kowicie zale�a� od kaprys�w kolufa: je�li da� si� z�owi� - jedli do syta, je�li nie - chodzili g�odni. Zawsze jednak, bez wzgl�du na ilo�� mi�sa, kt�re mieli do dyspozycji, w przyrz�dzaniu go przechodzili samych siebie. Kucharze ustawili si� szeregiem na skraju pla�y. Tancerze zacz�li odbiera� od nich tace i kolejno, z wielk� ceremoni� cz�stowali Obriena. Brz�kliwe dudnienie muzyki nie ustawa�o, a tancerze elastycznymi ruchami wyginali swe cia�a w jej rytm, to sun�c spokojnie, to zn�w �ywo przeskakuj�c z jednej platformy na drug�. Obrien ogl�da� po kolei ka�d� potraw�, odrywa� kawa�ek mi�sa, z namaszczeniem smakowa�, zastanawia� si� przez chwil� i kr�ci� g�ow�. Potraw� przekazywano nast�pnie oczekuj�cym wie�niakom, a jej zawiedziony autor znika�. Jego miejsce na pocz�tku szeregu zajmowa� inny kucharz i tancerze przynosili nast�pne danie do oceny. Obrien pr�bowa�, dyskwalifikowa�, a potem z uwag� przygl�da� si� ta�com, dop�ki nie pojawi�a si� nast�pna potrawa. Wie�niacy �akomym wzrokiem obserwowali Obriena pr�buj�cego potrawy za potraw�. Langri nie by� nowicjuszem i wiedzieli, �e je�li kt�ra� z nich zyska sobie jego uznanie, b�dzie to naprawd� wielki zaszczyt dla kucharza. Nagle, spr�bowawszy odrobiny kolufa, Obrien przechyli� z zastanowieniem g�ow� i oderwa� wi�ksz� porcj�. Ponownie spr�bowa�, u�miechn�� si�, z uznaniem pokiwa� g�ow� i podsun�� kawa�ek Starszemu, kt�ry wzi�� go do ust, posmakowa� i sam u�miechem wyrazi� aprobat�. Obrien wzi�� tac� z mi�sem od tancerzy, kt�rzy powr�cili do szeregu oczekuj�cych werdyktu kucharzy, by og�osi� zwyci�zc�. Okaza�a si� nim pulchna kobieta w �rednim wieku. Nie posiadaj�c� si� ze szcz�cia tancerze podprowadzili do tronu. Obrien i Starszy podnie�li si� i pomogli jej zaj�� najwy�sze miejsce, za� wie�niacy wok� nich entuzjastycznie wyra�ali swe uznanie g�o�nym tupaniem bosych n�g. U tubylc�w bowiem, jak u wszystkich szanuj�cych dobre jedzenie lud�w, najwa�niejsze miejsce na ka�dej uczcie przys�ugiwa�o kucharzowi. Nast�pnego dnia rano, Obrien i Starszy szli wybrze�em, a� dotarli do niewielkiego pag�rka nad samym brzegiem. Usiedli na nim po�r�d mn�stwa s�odko pachn�cych, ko�ysz�cych si� na wietrze kwiat�w. �wiat�o poranka po�yskiwa�o na pomarszczonej wodzie. Kolorowe �agle flotylli my�liwskiej wygl�da�y jak kwiat przypi�ty do horyzontu. Z sennej wsi wi�a si� ku niebu pojedyncza stru�ka dymu. Dzieci p�ci obojga dokazywa�y na falach przyboju lub nie�mia�o podchodzi�)' brzegiem morza, by pogapi� si� na rozmawiaj�cych starc�w. - Stary jestem - westchn�� Obrien. - Jeste� najstarszym starcem - skwapliwie zgodzi� si� Starszy. Obrien u�miechn�� si� blado. Dla tubylca "stary" znaczy�o "m�dry". Starszy powiedzia� mu wi�c najwi�kszy komplement, a on odczuwa� tylko zaw�d i rozgoryczenie. - Jestem stary - rzek� - i umieram. Starszy raptownie obr�ci� si� ku niemu i popatrzy� na� z niepokojem. - Nikt nie �yje wiecznie, m�j przyjacielu - powiedzia� Obrien - a my obaj ju� od dawna oszukujemy �mier�, unikaj�c jej pal�cego ognia. - Ogie� �mierci mia� zawsze dostatek opa�u. Niech wi�c j� oszukuj� ci, co mog�. Ale ty wspomina�e� o jakiej� potrzebie... - O waszej potrzebie. Potrzebie ca�ego twojego ludu, kt�ry jest r�wnie� m�j. Starszy pokiwa� g�ow� w zadumie. - Jak zawsze, zamieniamy si� w s�uch, gdy m�wi Langri. Obrien wsta�, zrobi� kilka krok�w i zatrzyma� si� patrz�c na morze. - Pami�tasz, �e przyby�em z daleka i zosta�em z wami, bo statek, kt�ry mnie tutaj przywi�z� z nieba, nie m�g� ju� lata�. Znalaz�em si� tu przez przypadek, poniewa� zab��dzi�em, a m�j statek by� bardzo chory. - Pami�tam. - Inni te� tu dotr� - powiedzia� Obrien - a potem b�dzie ich wi�cej. Ludzi dobrych i z�ych, ale wszyscy b�d� mieli dziwn� bro�. - Pami�tam. By�em przy tym, jak zabi�e� mafa. - Dziwn� bro�... - powt�rzy� Obrien. - Nasz lud b�dzie bezradny. Ludzie z nieba zabior� t� ziemi� - co tylko b�d� chcieli. Wzg�rza i lasy, i pla�e, a nawet morze - matk� �ycia. �odzie b�d� p�ywa� na wodzie i pod wod�, zatruwaj�c j�, a koluf - podstawa �ycia - ucieknie na g��bokie wody, gdzie nie dosi�gn� go rybacy. Nasz lud b�dzie zmuszony wycofa� si� w g�ry, gdzie brak po�ywienia. Obcy przynios� ze sob� dziwne choroby i ca�e wsie zap�on� ogniem �mierci. Spustosz� brzegi m�rz, b�d� p�ywa� w wodzie i polowa�, ich domy b�d� wy�sze od najwy�szych drzew w lesie, a na pla�ach znajdzie si� wi�cej przybysz�w ni� marnli podczas wyl�gu. Nie b�dzie ju� naszego ludu. - Jeste� pewien, �e to prawda? - powiedzia� Starszy po chwili milczenia. - Nie dzi� i nie jutro, ale na pewno tak si� stanie. - Jeste�my naprawd� w wielkiej potrzebie... - powiedzia� cicho Starszy. Obrien popatrzy� na osza�amiaj�co pi�kny, �ukowato wygi�ty brzeg morza i pomy�la�: "Taka cudowna, dziewicza ziemia. Taki pi�kny, szlachetny, cudowny lud". Cz�owiek czuje si� potwornie bezradny, gdy umiera. Starszy podni�s� si� i przez chwil� stali obok siebie w milczeniu: dwaj starcy w blasku s�o�ca, oczekuj�cy wiecznej ciemno�ci. Starszy delikatnie po�o�y� d�o� na ramieniu Obriena. - Czy Langri nie mo�e temu zapobiec? Obrien zrobi� kilka krok�w w d� stoku i ukl�kn�� w bujnej zieleni. Zacz�� wyrywa� kwiaty, jeden za drugim, a kiedy b�yszcz�cy, wielobarwny kielich ciemnia� w jego d�oni, gni�t� go i odrzuca�, wyrywaj�c nast�pny. Starszy podszed� do niego i kl�kn�� obok. - Czy Langri nie mo�e... - My�l�, �e Langri m�g�by temu zapobiec, gdyby ludzie z nieba przybyli dzi� lub jutro. Je�li przyb�d� p�niej, Langri nie zapobiegnie, bo Langri umiera. - Teraz rozumiem. Langri musi nam wskaza� drog�. - Droga jest dziwna i trudna. - Zrobimy, co trzeba. B�dzie nam przy�wieca� m�dro�� Langriego. - Dziwna i trudna - powt�rzy� Obrien - nasz lud mo�e sobie nie poradzi�, albo te� droga, kt�r� Langri wybierze, nie b�dzie dobra. - Czego sobie �yczy Langri? Obrien wsta� z kl�czek. - Przysy�aj do mnie m�odych ludzi, po dziesi�� os�b. Sam b�d� wybiera�. Musz� mie� dla nich wiosk� na osobno�ci. Musz� je��, chocia� nie b�d� ani polowa�, ani zbiera�, a obowi�zek przygotowywania i dostarczania im jedzenia musi by� uczciwie roz�o�ony na wszystkie wsie. - Pierwsi przyjd� do ciebie dzi� jeszcze; twoje �yczenia b�d� moimi. Zetkn�li si� d�o�mi. Obrien odwr�ci� si� i szybko oddali�. Na pla�y czeka� na niego Fornri z m�odymi wio�larzami. Natychmiast odbili i postawili �agiel, gdy� wiatr sprzyja� powrotnej podr�y. Rych�o wyp�yn�li z zatoki. Obrien obejrza� si� i zobaczy�, �e Starszy stoi jeszcze nieruchomo na tym samym pog�rku z uniesionym ramieniem. 2 Cerne Obrien uczestniczy� w kosmicznych w�dr�wkach od dwunastego roku �ycia, a gdy ju� wystarczaj�co dojad�a mu rola cz�onka za�ogi, zaoszcz�dzi� troch� pieni�dzy i naby� zu�yty statek badawczy z demobilu. Warunkiem sprzeda�y - po cenie z�omu - by�o poci�cie go na �yletki, ale Obrien za�atwi� sobie troch� zapas�w i przekupiwszy dyspozytora, by nic nie widzia�, wystartowa� w Kosmos. By� tylko prostym, cho� dobrym, mechanikiem i nie mia� �adnych uprawnie�, by na pok�adzie statku kosmicznego m�g� dotkn�� si� czegokolwiek, pocz�wszy od ogniw retro-nowych, ale cz�sto obserwowa�, jak si� go prowadzi i s�dzi�, �e zna podstawy pilota�u. Nabytek Obriena mia� przewrotny charakter, zupe�nie jak jego pilot, ale kiedy ten u�y� swego przebogatego s�ownika przekle�stw i kilkakrotnie kopn�� w pulpit sterowniczy, wehiku� ustatkowa� si� i zachowywa� porz�dnie. Zupe�nie inaczej rzecz si� mia�a z naprowadzaniem go na w�a�ciwy kurs. Prawdopodobnie co zdolniejszy ucze� szko�y podstawowej wiedzia� wi�cej o astronawigacji ni� Obrien, kt�rego jedyn� pomoc stanowi� przestarza�y "Podr�cznik astronawigacji dla amator�w". Przez dziewi��dziesi�t procent czasu sp�dzonego w Kosmosie nie wiedzia�, gdzie si� znajduje, a przez pozosta�e dziesi�� mia� o swej pozycji tylko mgliste poj�cie, co i tak by�o bez znaczenia. Pragn�� zobaczy� obszary le��ce poza normalnymi szlakami kosmicznymi i ewentualnie na niewielk� skal� prowadzi� nielegalne prace poszukiwawcze, jednak�e g��wnie zale�a�o mu na tym, by by� panem siebie i samemu o wszystkim decydowa�. Kiedy ko�czy�y mu si� zapasy, szuka� jakiego� ma�ego, prywatnego kosmodromu, gdzie nie by�o �adnych przedstawicieli w�adzy, kt�rzy by� mo�e zechcieliby zobaczy� jego nie istniej�c� licencj� pilota. Dobrzy mechanicy cieszyli si� zawsze popytem, wi�c Obrien l�dowa� niepostrze�enie noc�, pracowa�, a� zarobi� na uzupe�nienie paliwa i zapas�w, a potem wymyka� si� z powrotem w Kosmos, nie budz�c niczyjego zainteresowania. Niby to zajmowa� si� poszukiwaniami, penetruj�c dziesi�tki zapomnianych lub jeszcze nie odkrytych asteroid�w, ksi�yc�w i niewielkich planet. Nie przyzna�by si� nawet przed samym sob�, �e te jego poszukiwania by�y tylko pretekstem, pozwalaj�cym mu podziwia� niezwyk�e krajobrazy dziewiczych ksi�yc�w lub doznawa� dreszczu emocji, gdy p�dzi� na nagim, wiruj�cym asteroidzie w niesko�czonym ci�gu roziskrzonych �wit�w i nag�ych zachod�w s�o�ca. Nikt by si� bardziej od niego nie zdziwi�, kiedy nieoczekiwanie sta� si� ogromnie bogaty. Nieomal przeoczy� asteroid zbudowany z czystej platyny, ale znajduj�ce si� tam z�o�a kryszta��w retronu spowodowa�y tak gwa�town� reakcj� instrument�w na pok�adzie statku, �e w ko�cu zrozumia� co to oznacza. Wraca� do cywilizacji z tym wielkim i niespodziewanym bogactwem, nie maj�c poj�cia, co z nim zrobi. Na statku nie znalaz� niczego, czym m�g�by ekranowa� pot�n� radiacj� retronu z luku �adunkowego. Kiedy startowa�, nie zna� swej pozycji w kosmosie, a �le funkcjonuj�ce instrumenty pok�adowe rych�o pog��bi�y jego dezorientacj�, on sam za� bezskutecznie walczy� o zachowanie resztek paliwa i podtrzymanie pracy zu�ytych silnik�w. Ostatecznie wybra� planet�, kt�ra, jak s�dzi�, dawa�a mu najwi�ksze szans� prze�ycia i na ni� skierowa� sw�j statek. By�a to rzeczywi�cie jego ostatnia szansa, gdy� niesprawny wska�nik paliwa wprowadzi� go w b��d. W�a�nie z powodu braku paliwa rozbi� si� przy pr�bie l�dowania. Mieszka�cy planety przyj�li go z otwartym sercem. Sta� si� bohaterem, kiedy swym laserowym pistoletem ustrzeli� odra�aj�c�, twardosk�r�, lataj�c� poczwar�, kt�ra nurkowa�a w morzu i �ywcem wyszarpywa�a mi�so z cia�a koluf�w. Mafy rozmno�y�y si� do tego stopnia, �e powa�nie zagra�a�y istnieniu g��wnego �r�d�a po�ywienia tubylc�w. Obrien wystrzela� wszystkie magazynki, u�miercaj�c mafy w locie i zabijaj�c im poczwarki i m�ode w wysokich, niedost�pnych l�gowiskach, co praktycznie doprowadzi�o do ich ca�kowitego wyt�pienia. W poszukiwaniu bogactw naturalnych przemierzy� nast�pnie ca�y jedyny kontynent planety, znajduj�c wy��cznie nieliczne, ubogie z�o�a w�gla i kilku metali. Ka�dy powa�ny poszukiwacz wzgardzi�by nimi, ale odkryte przeze� pok�ady dostarczy�y do�� surowca, by tubylcy jednym skokiem znale�li si� w epoce br�zu, otrzymawszy metalowe ostrza, kt�rych tak bardzo potrzebowali do uzbrajania harpun�w. Potem zainteresowa� si� morzem i wyposa�y� �odzie my�liwskie w boczne p�ywaki, kt�re zwi�ksza�y ich stateczno�� w czasie zaciek�ych zmaga� z kolufami. Przesta� my�le� o powrocie do cywilizacji. By� teraz Langrim - mia� w�asn� rodzin�, rozrastaj�c� si� wie� i nieprawdopodobny presti�. M�g� zosta� Starszym w stosunkowo m�odym wieku, ale my�l, by on - obcy - rz�dzi� tymi lud�mi, by�a mu wstr�tna. Odmowa jeszcze zwi�kszy�a szacunek tubylc�w. By� szcz�liwy. Mia� r�wnie� zmartwienia. Bogactwa naturalne planety by�y tak mizerne, �e nikogo nie mog�y skusi� perspektyw� intensywnej eksploatacji. Sama planeta by�a tak niego�cinna dla cz�owieka, �e bez koluf�w i rozmaitych odmian tykwy tubylcy nie mogliby prze�y�. Tylko nielicznych spo�r�d potrzebnych im przedmiot�w codziennego u�ytku nie da�o si� wykona� w ca�o�ci lub cho�by cz�ciowo z tykwy, ale mi�so uzyskane z po�ow�w kolufa, ledwie im wystarcza�o do �ycia. Na szcz�cie nie istnia� �aden galaktyczny popyt na tykwy. Niestety, planeta mia�a inne potencjalne bogactwo, kt�re czyni�o j� bezcenn�. By�a przepi�kna. Jej pla�e pokrywa� mi�kki piasek, woda w morzu by�a ciep�a, a klimat zachwycaj�cy. By�aby wspania�ym miejscem do sp�dzania urlop�w, olbrzymim o�rodkiem wypoczynkowym, gdy� to, co tak bardzo utrudnia�o �ycie tubylcom, na zasadzie paradoksu sta�oby si� magnesem dla turyst�w. Cz�owiek by� istot� obc� w tym �wiecie; tubylcy musieli by� potomkami cz�onk�w jakiej� zaginionej ekspedycji kosmicznej lub zapomnianej grupy kolonizator�w, kt�ra zab��dzi�a tu setki lat temu. Poza mi�sem kolufa - i to po d�ugotrwa�ej obr�bce - oraz kilkoma gatunkami korzeni i jag�d, fauna i flora tej planety by�a �miertelnie truj�ca dla cz�owieka. Na szcz�cie cz�owiek by� r�wnie truj�cy dla tamtejszych zwierz�t. O ile nie uton��, m�g� ca�kowicie bezpiecznie p�ywa� w morzu, gdy� nawet najbardziej �ar�oczny potw�r nie odwa�y�by si� go zaatakowa�. Po�kni�cie kropli ludzkiej krwi czy kawa�ka cia�a cz�owieka oznacza�o dla� niechybn� chorob� lub �mier�, a w tym okrutnym �wiecie pierwsze szybko poci�ga�o za sob� drugie. Cz�owiek drogo p�aci� za swoje bezpiecze�stwo, poniewa� tak niewiele rzeczy m�g� spo�ywa�, nie nara�aj�c swego zdrowia czy �ycia. Jadalne korzenie ucierano na ledwie zno�n� m�k�. Kilka odmian gorzkich owoc�w i li�ci doskonale nadawa�o si� do przyprawienia mi�sa kolufa, a pewna niewielka, mi�sista jagoda by�a wprawdzie bez smaku, ale zawiera�a sok, kt�ry po sfermentowaniu dawa� znakomity nap�j. I to by�o wszystko. Ale gdy cz�owiek b�dzie sprowadza� tu �ywno��, unika� truj�cych cierni i pokrzyw i zabezpieczy si� przed tymi formami miejscowych bakterii, na kt�re jest podatny, a dobrze zorganizowane uzdrowisko przedsi�we�mie konieczne �rodki ostro�no�ci, �wiat ten stanie si� wczasowiskiem Kosmosu. B�dzie rajem dla mieszka�c�w niezliczonego mn�stwa pustynnych, ja�owych, pozbawionych powietrza czy wody planet, kt�re swymi bogactwami naturalnymi przyci�ga�y ogromne rzesze ludzi. Ci, kt�rzy b�d� mogli na jaki� czas opu�ci� swe hermetyczne miasta, podziemne labirynty czy te� zasypywane piaskiem osiedla i sp�dzi� tu kilka dni, oddychaj�c bogat� w tlen atmosfer�, z nowymi si�ami powr�c� do surowych warunk�w �ycia. Na pla�ach stan� luksusowe hotele. Ma�e hoteliki, pensjonaty, wille do wynaj�cia pokryj� wzg�rza, gdzie obecnie wspania�e lasy pyszni� si� drzewami o bujnym, wielobarwnym listowiu. Milionerzy b�d� zajadle licytowa� si� w walce o najlepsze dzia�ki pod budow� swych rezydencji na pla�ach. Brzegi morza zape�ni� si� urlopowiczami. Zorganizuje si� wycieczkowe rejsy statkami, pasa�erowie spacerowych �odzi podwodnych b�d� poznawali fantastycznie bogate i dotychczas im nie znane formy podmorskiego �ycia, a przy zat�oczonych nabrze�ach zacumuj� �odzie my�liwskie do wynaj�cia, bo chocia� te odra�aj�ce potwory morskie s� niejadalne, ich �owienie stanie si� niezwyk�� atrakcj�. Dzi�ki cudownemu klimatowi interes kwit�by nieprzerwanie bez wzgl�du na por� roku. A by�by to interes przynosz�cy wielomiliardowe zyski. Wszystko to oczywi�cie doprowadzi do zepchni�cia na margines i wyniszczenia tubylc�w. Cho� oficjalnie istnia�y prawa, kt�re mia�y ich chroni�, a tak�e dzia�a� imponuj�cy Urz�d Kolonialny dbaj�cy o przestrzeganie tych praw, jednak Obrien zbyt dobrze wiedzia�, jak funkcjonuje tego rodzaju biurokratyczna machina rz�dowa. Tacy drobni wolni strzelcy, jak on sam, kt�rzy pr�bowali szybko troch� si� wzbogaci�, otrzymali surowe mandaty i wyroki wi�zienia. Natomiast przedsi�biorstwa dysponuj�ce du�ymi pieni�dzmi, wyst�powa�y o zezwolenia, a kiedy zrazu nie udawa�o im si� ich uzyska�, znajdowa�y luki w przepisach lub te� p�aci�y odpowiednie �ap�wki. Nast�pnie ci�gn�y �upie�cze zyski w majestacie prawa, kt�re mia�o chroni� tubylc�w. Turystyka morska i masowo uprawiane sporty wodne spowoduj� ucieczk� koluf�w na coraz to dalsze �erowiska i je�li tubylcom nie uda si� tam dotrze� albo dokona� radykalnych zmian w sposobie od�ywiania si� oraz dostosowa� swej struktury spo�ecznej i zwyczaj�w do nowej sytuacji, b�d� umierali z g�odu. Obrien szczerze w�tpi�, by cho� jedna z tych zmian dosz�a do skutku. A za sto czy dwie�cie lat, uczeni, kt�rych zawsze martwi� dawne tragedie, b�d� wylewa� �zy nad ich losem: "Rozwin�li wspania�� cywilizacj�. Niekt�re jej aspekty mia�y charakter oryginalny, a nawet unikatowy. Naprawd� wielka szkoda, �e uleg�a zag�adzie. Powinno by� jakie� prawo, �eby to chroni�". Przybywa�a m�odzie� ze wszystkich wiosek. B�yskaj�c wios�ami i �piewaj�c weso�e piosenki, nadci�ga�y �odziami wzd�u� wybrze�a dziesi�cioosobowe grupy opalonych w s�o�cu na br�z �licznych dziewcz�t i przystojnych ch�opc�w, a wszyscy umieli zar�wno �owi� kolufy, jak i tka�, gdy� w spo�ecze�stwie tym ka�dy bez wzgl�du na p�e� wykonywa� prac�, kt�ra mu najbardziej odpowiada�a. Byli w wieku beztroskiego szcz�cia, w wieku zwanym przez tubylc�w Por� Rado�ci, poniewa� wtedy to wolno im by�o zajmowa� si� �piewem i ta�cami, zalotami, lub te� - je�li tego w�a�nie pragn�li - nie robieniem w og�le nic, p�ki nie podj�li obowi�zk�w doros�ego �ycia. Chocia� z namaszczeniem wci�gali swe �odzie na pla�� przyl�dka i z nale�ytym szacunkiem zbli�ali si� do czcigodnego Langriego, Obrien dobrze wiedzia�, �e samym m�wieniem o gro��cej im zgubie nie b�dzie mu �atwo odwr�ci� ich my�li od przyjemno�ci dnia dzisiejszego. Jego pytania zaskoczy�y ich. Borykali si� z obcymi im poj�ciami. Dawali z. siebie wszystko, by powt�rzy� d�wi�ki nie do wym�wienia. Poddawali si� m�cz�cym pr�bom si�y i wytrwa�o�ci, sprawno�ci pami�ci i zdolno�ci pojmowania. Obrien niezmordowanie sprawdza� wszystkich po kolei, by w ko�cu wybra� pi��dziesi�t os�b. W lesie po�o�onym na uboczu, z dala od atrakcji pla�y, morza i wsi, nakaza� zbudowa� niewielk� osad�. Wprowadzi� si� tam ze swymi pi��dziesi�cioma uczniami i pracowa� / nimi od rana do wieczora, cz�sto do p�nej nocy, za� pozostali tubylcy lojalnie znosili �ywno��, przygotowywan� kolejno przez poszczeg�lne wioski. Fornri by� zawsze w pogotowiu, by w razie potrzeby s�u�y� pomoc�, a Dalia cierpliwie czeka�a z zimnymi napojami i wilgotnym li�ciem, kt�rym ociera�a czo�o Obriena, kiedy ten by� zm�czony, za� ca�y lud obserwowa� wszystko i czeka�. B�l w brzuchu to ust�powa�, to wraca�. Je�li tylko m�g�, Obrien nie zwraca� na� uwagi, ale gdy stawa� si� niezno�ny, zwalnia� swych uczni�w, p�ki nie poczu� si� lepiej. Jego w�asna regularna edukacja w szkole sko�czy�a si�, gdy podr�s� na tyle, �eby umkn�� wychowawcy klasy, ale nigdy nie przesta� si� uczy� i podczas kosmicznej w��cz�gi lizn�� wszystkiego po trochu w r�nych dziedzinach wiedzy. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, jak niewiele tego by�o i �e m�g� co� zna� nawet ca�kiem dobrze, ale nie mia� poj�cia, jak to wyt�umaczy� innym. O nauczaniu nie wiedzia� absolutnie nic. Sta� na skraju le�nej polany. Za plecami mia� zaimprowizowan� tablic� - rozci�gni�t� mi�dzy dwoma drzewami mat� z �yka, pokryt� warstw� wilgotnej, wyg�adzonej gliny. Zaostrzonym patykiem napisa� na niej cyfry od jednego do dziesi�ciu, a pod nimi starannie wyskroba� to, co jego zdaniem by�o pocz�tkiem arytmetyki: 1+1=2 1+1+1=3 Jego pi��dziesi�ciu uczni�w siedzia�o przed nim na ziemi, w r�nym stopniu zdradzaj�c brak uwagi lub zak�opotanie. Zza otaczaj�cych polan� drzew podgl�da�y ich dzieci, a dzieci by�y wsz�dobylskie, za� ich ciekawo�� - nienasycona. Po drugiej stronie polany, za plecami siedz�cych uczni�w, le�a�a osada. - Jeden oznacza jak�� pojedyncz� rzecz - oznajmi� Obrien. - Jeden dom, jeden harpun, jednego koluia, jedn� ��d�. Jeden i jeden to dwa - dwa domy, dwa harpuny, dwa koluly. - Banu! W pierwszym rz�dzie poruszy� si� jaki� m�odzieniec, a jego twarz wyra�a�a rosn�ce zmieszanie, w miar� jak Obrien m�wi� dalej. - Je�li masz harpun i ja ci dam harpun, ile b�dziesz mia� harpun�w? - Po co chcesz mi da� harpun, kiedy ju� jeden mam? - wypali� Banu. Ca�a grupa zawrza�a od coraz gor�tszych dyskusji i komentarzy. Obrien po bohatersku opanowa� zniecierpliwienie. - Banu, �owisz kolufy, a tw�j kolega daje ci sw�j harpun do potrzymania, �eby m�g� za�o�y� przyn�t�. Ile masz harpun�w? - Jeden - odpar� z przekonaniem Banu. - Ej, tam z ty�u, uwa�a�! - krzykn�� Obrien i ponownie zwr�ci� si� do Banu - Banu, ty masz dwa harpuny. Jeden i jeden to dwa. - Ale jeden z nich jest mojego kolegi - zaprotestowa� Banu - ja mam tylko jeden. Zawsze mia�em jeden. Po co mi dwa? Obrien wzi�� g��boki oddech i spr�bowa� jeszcze raz. - Sp�jrz na swoje palce. U ka�dej d�oni masz jeden, i jeden, i jeden i jeden, i jeden. Pi��. Pi�� palc�w u ka�dej d�oni. Gdyby koluf odgryz� ci jeden palec, ile by ci zosta�o? - podni�s� d�o� z rozcapierzonymi palcami. Nast�pnie zgi�� jeden. - Cztery. Pi�� odj�� jeden jest cztery. Licz! Ca�a klasa patrzy�a na rozcapierzone palce. Banu schwyci� si� za palec i wygina� go w prz�d i w ty�. - Nie mog� go odj�� - o�wiadczy� w ko�cu - w dalszym ci�gu mam pi��. - Psiakrew! Nie rozumiesz!? Pi�� czegokolwiek odj�� jeden daje cztery. Masz pi�� koluf�w, jednego zjadasz, zostaj� ci cztery. Jaki� ucze� siedz�cy na skraju polany wsta� i z oczami utkwionymi w tablic� ruszy� w jej kierunku jak w transie. Obrien wyszed� mu naprzeciw. - O co chodzi, Larno? - A co jest po dziesi�ciu? - spyta� Larno. Obrien pokaza� mu, pisz�c liczby od jedenastu do dwudziestu i powtarzaj�c je na g�os. - Ach tak! - wykrzykn�� Larno. - A dalej? Obrien cierpliwie wypisywa� liczby, g�o�no je powtarzaj�c. Reszta uczni�w straci�a zainteresowanie. S�ycha� by�o coraz g�o�niejsze rozmowy, jaka� dziewczyna pisn�a, kilka os�b gra�o w co� ma�� tykw�. Widz�c rosn�ce zainteresowanie Larny, Obrien nie zwraca� uwagi na zamieszanie i kolejnymi liczbami wype�nia� tablic�. - Ach tak! - zawo�a� Larno.- A po dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu? - Sto, sto jeden, sto dwa, sto... - A po stu dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu? - Dwie�cie. - A po dwustu dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu jest trzysta? - spyta� Larno. - Ach tak! I czterysta? I pi��set? Ach tak! A je�li jeden i jeden daje dwa, to dwana�cie i dwana�cie jest dwadzie�cia cztery, a sto i sto to dwie�cie. Ach tak! A je�li pi�� odj�� jeden jest cztery, to pi��set odj�� sto jest czterysta. I je�eli ka�de z nas ma dziesi�� palc�w, to dwoje ma dwadzie�cia palc�w, a my tu wszyscy mamy pi��set palc�w, nie licz�c oczywi�cie pana, Fornriego i Dalii. Ach tak! Obrien odwr�ci� si� i odszed� z ponur� min�. - Ach tak... - mrukn�� pod nosem. - Jak taki g�upi mechanik jak ja ma nauczy� arytmetyki pi��dziesi�ciu uczni�w, z kt�rych jeden jest geniuszem matematycznym, a reszta to tumany? Teraz uczy� j�zyka. Z tym by�o du�o lepiej. Dzi�ki jakiej� niezwyk�ej tradycji ten niezbyt liczny lud �yj�cy w odosobnieniu by� w�a�ciwie dwuj�zyczny - mowa tubylc�w nie przypomina�a �adnego z j�zyk�w, z kt�rymi kiedykolwiek zetkn�� si� Obrien, ale pos�ugiwali si� r�wnie� mow� uroczyst�, kt�ra by�a zniekszta�con� odmian� j�zyka powszechnie u�ywanego w galaktyce. Obrien wyr�s� w atmosferze tego j�zyka, zwanego wsz�dzie galaktyckim, a cz�owiek nie umiej�cy uczy� w�asnej mowy by�by durniem. Uczy� wi�c jej od chwili przybycia na t� planet� i dzi�ki niemu wielu starszych tubylc�w ca�kiem nie�le opanowa�o galaktycki, przekazuj�c go nast�pnie rodzinie lub ca�ej wsi. Wszyscy ci m�odzi ludzie zatem znali ju� ten j�zyk lub co� bardzo do� zbli�onego i z �atwo�ci� nauczyli si� pos�ugiwa� nim w mowie w stopniu, kt�ry Obrien uwa�a� za wystarczaj�cy. Uczy� r�wnie� przedmiot�w �cis�ych, a rzadko kt�ry kosmonauta, posiadaj�cy tylko praktyczn� znajomo�� podstawowych zasad, do�ywa chwili, gdy musi dzieli� si� w�asn� niewiedz� z innymi. Lecz Obrien wyk�ada� r�wnie� przedmioty, o kt�rych mia� jeszcze bardziej mgliste poj�cie, na przyk�ad ekonomi�, socjologi� i zarz�dzanie. Uczy� politologii, przeszukuj�c najg��bsze zakamarki pami�ci, by wykorzysta� wszystko, co mu tam pozosta�o i mia�o cho� lu�ny zwi�zek z konstytucjami, konwencjami i umowami oraz z socjalizmem, komunizmem, faszyzmem, teokracj�, w�adz� oligarchii, technokracj� i ich najr�norodniejszymi formami. Uczy� dyscypliny wojskowej, zasad wojny partyzanckiej i procedury kolonizacyjnej. Zbiera� swych uczni�w pod gwiazdami i uczy� ich historii lud�w galaktyki. Spodziewa� si�, �e ci m�odzi tubylcy b�d� z otwartymi ustami s�uchali jego opis�w straszliwych wojen kosmicznych, fantastycznych stworze�, dalekich �wiat�w i s�o�c liczniejszych od li�ci na drzewach w lesie, ale okaza�o si�, �e w nocy s� jeszcze mniej skoncentrowani ni� za dnia. - Czy widzicie tam te dwie jasne gwiazdy i jedn� ciemniejsz�? - spyta�, pokazuj�c harpunem. - Wycelujcie harpun mi�dzy te gwiazdy, a gdyby m�g� polecie� jak te statki kosmiczne, o kt�rych wam opowiada�em, dotar�by w ko�cu do s�o�ca Soi, kt�rego nie mo�na st�d dojrze� bez silnego teleskopu. Jak m�wi historia czy legenda, albo czyja� fantastyczna plotka, z tego uk�adu pochodz� wszyscy nasi przodkowie. Owe jasne gwiazdy nazywaj� si� Tarta i Rologne i dawno temu ich planety prowadzi�y ze sob� wojn�, a po obu stronach walczy�o tak wiele statk�w kosmicznych, �e ich liczby nie mogliby�cie obj�� umys�em. Przerwa� i jednym gniewnym spojrzeniem na kr�tko uciszy� szepty. - By�y tam tysi�ce statk�w, ale tak bardzo oddalonych od siebie, �e nawet nie znacie liczby, kt�ra mog�aby okre�li� odleg�o�� mi�dzy nimi, bo Kosmos jest tak ogromny. Statki te strzela�y do siebie ognistymi pociskami, kt�re topi�y jak wosk metal twardszy od grot�w waszych harpun�w, a ich za�ogi p�on�y jak patyki w ognisku. W ka�dej bitwie kilku statkom udawa�o si� przedrze� do macierzystej planety wroga i pociskami z ognia pali�y wsie wi�ksze od tego ca�ego lasu wraz z domami wy�szymi od najwy�szych drzew, ze wszystkimi �yj�cymi w nich lud�mi. Teraz nikt tam nie mieszka. Tam... Odwr�ci� si� i wskaza� harpunem w innym kierunku. - Tam jest �wiat zwany Waterno. W jego morzach �yje stw�r, przy kt�rym wasze kolufy wygl�daj� jak zabawki. Jest sto razy wi�kszy i m�g�by od razu po�kn�� ca�� wasz� ��d�. Kiedy przerwa�, us�ysza� jaki� szept. - Kto� powinien powiedzie� Starszemu. Langri powa�nie zachorowa� na g�ow�. By�o to prawdopodobnie nieuchronne - jego grupa zacz�a si� rozpada�. Ka�dego ranka uwa�nie rozgl�da� si� po twarzach uczni�w, by stwierdzi�, ilu jeszcze brakowa�o, a potem z determinacj� walczy� dalej. Uczy�, ile m�g�, improwizuj�c, kiedy musia�, co cz�sto si� zdarza�o. Podczas gdy wyk�ada�, Larno sta� na skraju polany i zajmowa� si� zadaniami matematycznymi, rozwi�zuj�c je na swej w�asnej tablicy. Z niezbyt pewn� pomoc� "Podr�cznika astronawigacji dla amator�w" Obrien przygotowywa� zadanie, po czym Larno z zapa�em wype�nia� tablic� symbolami matematycznymi ku zdumieniu tych, kt�rym chcia�o si� na to patrze�. W ko�cu Larno przerywa� Obrienowi: - Sko�czy�em zadanie. Mog� prosi� o nast�pne? Obrien si�ga� po "Podr�cznik". - Dobrze. Szybko�� twego statku, kt�rego pozycja jest taka jak poprzednio, wynosi pi��dziesi�t tysi�cy jednostek. Oblicz ilo�� paliwa potrzebnego na dotarcie do planety X i wej�cie na orbit� wok� niej. - Tak, tak! A to zadanie? Czy dobrze rozwi�za�em? - Sk�d, u diab�a, mam wiedzie�? - mrucza� Obrien pod nosem, wracaj�c do przerwanego wyk�adu. Kiedy tylko z�apa� Banu na drzemce, co cz�sto si� zdarza�o, brutalnie j� przerywa�. - Banu! Jak si� nazywaj� ci adwokaci? - Klarouse, Hraanl, Picrawley, McLindorffer i Webluston, miasto Schwalofro, planeta S chwa�a, Sektor 9138. Obrien gor�co dzi�kowa� losowi nawet za tak skromne dowody �aski: mia� matematycznego geniusza, rozwi�zuj�cego zadania, kt�rych nie rozumia�, oraz geniusza o doskona�ej pami�ci, kt�ry zapami�tywa� wszystko podczas snu, co dobrze si� sk�ada�o, bo w�a�nie najcz�ciej spa�. Banu zdawa� si� nigdy niczego nie zapomina�, chocia� tak ma�o rozumia� z tego, co zapami�ta�, �e przekopywanie jego pami�ci w poszukiwaniu potrzebnej informacji by�o zaj�ciem bardzo uci��liwym i zniech�caj�cym. Reszt� uczni�w stanowili po prostu zwykli kretyni. - Adwokaci... - zacz�� Obrien i nagle zgi�� si� wp�, chwytaj�c si� za brzuch. Po�pieszyli do� Fornri i Dalia, ale powstrzyma� ich ruchem r�ki, wyprostowa� si�, otar� pot z twarzy i m�wi� dalej. - Przyjdzie dzie�, �e adwokaci b�d� wam bardziej potrzebni ni� powietrze do oddychania, a ta firma prawnicza nie ba�a si� wyst�pi� w mojej sprawie przeciwko rz�dowi pewnego �wiata. Nie b�dzie te� ba�a si� wyst�pi� w waszym imieniu przeciwko ca�ej Federacji Galaktycznej, ale gdy umr�, mo�ecie mie� trudno�ci z odnalezieniem tej firmy. To by�o tak dawno i nazwiska mog�y si� ju� zmieni�. Adwokaci kosztuj�, czego nie rozumiecie, ale mo�e zrozumiecie to. Sp�jrzcie! Rozwin�� kawa�ek sukna i pokaza� gar�� wspania�ych kryszta��w. - Dobrze si� przypatrzcie - powiedzia�, a uczniowie gapili si� z rozdziawionymi ustami. - To s� kryszta�y retronu. Umo�liwiaj� podr�e mi�dzygwiezdne, s� wystarczaj�co rzadkie i warto�ciowe, by mo�na je by�o zamieni� na kredytki w ka�dym o�rodku finansowym galaktyki. W tylnych rz�dach powsta�o jakie� zamieszanie, wiec przerwa�, a� w akompaniamencie gwa�townych szept�w i pojedynczych pisk�w zapanowa� spok�j. Niekt�rzy ch�opcy wci�� zaczepiali dziewcz�ta, kt�re przewa�nie by�y tym zachwycone, a kilka par wr�cz nie przerywa�o wzajemnych zalot�w w czasie zaj��. Obrien nie ca�kiem zapomnia�, �e sam by� kiedy� m�ody. - Kredytki to pieni�dze - kontynuowa� - a adwokaci ��daj� mn�stwa pieni�dzy. We wraku mojego statku jest do�� kryszta��w, �eby mo�na by�o op�aca� ich us�ugi przez d�u�szy czas. Kryszta�y trzeba zakopa� w bezpiecznym miejscu - najlepiej w tej g��bokiej jaskini pod wzg�rzem o dw�ch szczytach. Wrak statku b�dzie pierwsz� rzecz�, kt�r� przeszukaj� ludzie z nieba, gdy si� zjawi�, a je�li kryszta�y nie b�d� dostatecznie g��boko zakopane, wykryj� je specjalnymi instrumentami. - M�wi�em o rz�dach - ci�gn�� Obrien. - Ludzie z innych �wiat�w nie rozumiej� takiego systemu jak wasz, gdzie przyw�dcy po prostu staj� si� i nie s� ani wybieram, ani mianowani, a wi�c b�dziecie musieli... Powr�ci� przeszywaj�cy b�l. Tym razem Obrien zwolni� uczni�w i pozwoli� Fornriemu i Dalii, by u�o�yli go w hamaku. Le�a� z zamkni�tymi oczami; twarz pokrywa� mu pot. Trzymaj�c si� r�kami za brzuch, powiedzia� cicho: - Jeszcze tyle do zrobienia, a tak ma�o czasu. Prawo, rz�dy, ekonomia i administracja kolonialna, i ca�a reszta, a ja jestem tylko g�upim mechanikiem i umieram. Nagle otworzy� oczy i raptownie usiad�. - Dzi� zn�w pi�� os�b odesz�o. Co z nimi? Fornri i Dalia z za�enowaniem wymienili ukradkowe spojrzenia. - Mo�e potrzebowali ich we wsi - powiedzia� przepraszaj�co Fornri. - Po�owy... - Po�owy! Czym�e jest pusty �o��dek w por�wnaniu z niewol� lub �mierci�? Czy� nie rozumiej�, �e nie b�dzie �adnych po�ow�w, je�li nie b�d� mieli Planu? - Nie rozumiej� tego, co chcesz, �eby zrobili - rzek� Fornri. - Mo�e jakby� powiedzia� im o tym Planie... - Jeszcze nie s� gotowi. Powinienem by� zacz�� wcze�niej. Opad� na hamak i zamkn�� oczy. S�ysza�, jak Dalia szepn�a: - A mo�e Starszy by pom�g�? - On robi co mo�e - odpowiedzia� Fornri - ale trudno mu kaza� im tu siedzie�, skoro uwa�aj�, �e s� potrzebni gdzie indziej. Jutro b�dzie jeszcze gorzej. Obrien poczu� powracaj�cy b�l. Pewnego dnia na zaj�ciach by�o tylko pi�tnastu uczni�w, a nast�pnego zaledwie dwunastu. B�l powraca� coraz cz�ciej, ale Obrien, gdy tylko m�g�, nie zwraca� na� uwagi i uparcie kontynuowa� nauk�. - Musicie zrozumie� ustr�j Federacji. Istniej� planety niepodleg�e, kt�re s� jego cz�onkami, planety niepodleg�e, nie wchodz�ce w jego sk�ad, oraz planety zale�ne, b�d�ce faktycznie w�asno�ci� tych pierwszych. Nudzi� ich; wi�kszo�� wydawa�a si� spa�. Zna� prawd� - cz�� prawdy; by� po prostu marnym nauczycielem, ale nic lepszego nie m�g� wymy�li�, by osi�gn�� sw�j cel, a czas ucieka�. - Musicie zacz�� jako niezrzeszony �wiat niepodleg�y, i uzyska� cz�onkostwo w Federacji, bo w przeciwnym razie, jak mi B�g mi�y, sko�czycie jako czyja� w�asno��. Nie wiem, jakie warunki musz� spe�nia� nowi cz�onkowie i dlatego b�d� wam potrzebni adwokaci. Banu? Monotonnym g�osem Banu wyrecytowa� nazwiska i adres. - Wiem, �e b�dziecie musieli umie� pisa� i czyta� - m�wi� dalej Obrien. - Wszyscy. Ca�a ludno��, nawet dzieci powy�ej pewnego wieku. Dobrze, �e znacie ju� galaktycki, ale nie wystarczy m�wi�. Je�li nie b�dziecie umieli pisa� i czyta�, nigdy nie dowiecie si�, co si� dzieje w galaktyce i nie b�dziecie mogli dba� o w�asne interesy. W ka�dym razie ten warunek przyj�cia do Federacji przewiduje, by chyba dziewi��dziesi�t pi�� procent ludno�ci umia�o pisa� i czyta�. Po po�udniu zaczniemy lekcje czytania, a kiedy ju� nauczycie si�, b�dziecie uczyli innych, codziennie, przy ka�dej okazji. Wszyscy musz� si� uczy�. - Musicie r�wnie� co� wiedzie� o biurokracji. Istnieje w ka�dym rz�dzie. Im wi�kszy rz�d, tym wi�ksza biurokracja. Rz�d daje, a biurokracja zabiera, by� mo�e nawet nie�wiadomie. Je�li nie b�dziecie wiedzieli, jak z-ni� walczy�, ukradnie wam wasz �wiat spod n�g. Istnieje wprawdzie Urz�d Kolonialny, kt�ry ma nadzorowa� administracj� zale�nych planet, ale w rzeczywisto�ci... I zn�w atak bezlitosnego b�lu. Schwyci� si� za brzuch. - Na co to wszystko? - za�ka�. Fornri i Dalia podskoczyli do niego. - Czy kt�ry� z nich wr�ci? - j�kn�� zesztywnia�y z b�lu Obrien. - Wszyscy m�wi�, �e mo�e jutro - powiedzia� Fornri. - Jutro mog� ju� nie �y�. Wszyscy mo�emy ju� nie �y�. Odtr�ci� r�k� Fornriego, chwiejnym krokiem podszed� do pnia le��cego na skraju polany i usiad�. - Zbyt d�ugo czeka�em, a teraz nie ma ju� czasu. Nie potrafi� was przekona� o gro��cym niebezpiecze�stwie. �aden ucze� ju� nie spa�, niekt�rzy wstali. - Ta planeta jest uboga - powiedzia� Obrien - ale ma co�, co jest bezcenne. Jest rajem. Jej ocean i pla�e s� cudowne. Klimat jest cudowny. Wszystko tu jest pi�kne. Z trudem wsta�, chwiej�c si� na nogach. Fornri chcia� go podtrzyma�, by nie upad�, ale Obrien odzyska� r�wnowag� i odsun�� si�. - Je�li komu� przyjdzie do g�owy za�o�y� na tej planecie o�rodek wypoczynkowy - m�wi� z przejmuj�c� powag� - jeste�cie zgubieni. Cz�owiek ten b�dzie waszym wrogiem i musicie z nim walczy� na �mier� i �ycie. Je�li pozwolicie mu zbudowa� cho� jeden dom wypoczynkowy, powstan� ich dziesi�tki lub setki, zanim ktokolwiek zd��y si� zorientowa�. B�dziecie musieli przenie�� wasze wioski w g��b lasu i je�li nawet pozwol� wam korzysta� z morza, nie b�dzie mowy o po�owach. Uzdrowiska spowoduj� ucieczk� koluf�w i b�dziecie umiera� z g�odu. A ja nie umiem was o tym przekona�... Zmoczy� si� i usiad� na pniu. Uczniowie stali bez ruchu. - Z kim ja mam tu pracowa� - powiedzia� zrezygnowanym g�osem. - Banu, kt�ry wszystko pami�ta, ale nigdy niczego nie rozumie. Fornri, m�j praprawnuk, kt�ry wola�by raczej �owi� w tym czasie kolufy, ale jest lojalny, i kt�ry rozumie, lecz rzadko pami�ta. Fornri po�yka� �zy. - A Dalia - Obrien z trudem wsta� i chwiej�c si� obj�� j� czule, ona za� p�aka�a z twarz� ukryt� w jego ramionach - jest tutaj nie po to, �eby si� uczy�, lecz by uwa�a�, abym si� nie rozchorowa�, a ja jestem bardziej chory ni