3139
Szczegóły |
Tytuł |
3139 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3139 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3139 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3139 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PATRICIA A. McKILLIP
Dziedziczka Morza i Ognia
Tom II Trylogii Mistrz Zagadek
(Prze�o�y� Jacek Manicki)
1
Ka�dej wiosny atmosfer� na zamku kr�la An podgrzewa�y tradycyjnie trzy donios�e wydarzenia: pierwsza w roku dostawa heru�skiego wina, zjazd lord�w z Trzech Prowincji na wiosenn� narad� oraz sama debata.
Pierwszej wiosny po tajemniczym znikni�ciu ksi�cia Hed, kt�ry wraz z harfist� Najwy�szego rozp�yn�� si� niczym mg�a na prze��czy Isig, to wielkie zamczysko o siedmiu bramach i siedmiu bia�ych wie�ach, jak kie�kuj�ce nasiono budzi�o si� do �ycia po d�ugiej smutnej zimie ciszy i �a�oby. Przygrzewaj�ce coraz mocniej s�o�ce wskrzesza�o ziele�, inkrustowa�o �wiat�ocieniami zimne kamienne posadzki i jak An d�ugie i szerokie wznieca�o w ludziach ch�� do dzia�ania. Stoj�c w ogrodzie Cyone, do kt�rego przez sze�� miesi�cy, jakie up�yn�y od �mierci matki, nikt nie wchodzi�, Raederle z An odnosi�a wra�enie, �e nawet umarli z An, kt�rych ko�ci dawno ju� oplecione zosta�y korzeniami traw, b�bni� niecierpliwie palcami w swych mogi�ach.
Otrz�sn�a si� z tych refleksji, wypl�ta�a z g�stwiny rozbuchanych chwast�w i zwi�d�ych ro�lin, kt�re nie przetrwa�y zimy, i przez otwarte na o�cie� drzwi wesz�a do sali narad. S�udzy pod okiem rz�dcy kr�la Mathoma strzepywali tam proporce poszczeg�lnych lord�w i zawieszali je pieczo�owicie na wysokich drzewcach. Lord�w spodziewano si� lada dzie� i zamek gotowa� si� gor�czkowo na ich przybycie. Podarki dla Raederle ju� nadesz�y: mlecznobia�y sok� z gatunku, kt�ry spotka� mo�na tylko po�r�d dzikich szczyt�w Osterlandu, od lorda Hel; z�ota brosza wielko�ci spodka od Mapa Hwilliona, kt�ry cienko prz�d� i stanowczo nie sta� go by�o na takie prezenty; oraz wysadzany srebrem flet z polerowanego drewna, nie wiadomo od kogo, co wprawia�o Raederle w konsternacj�, bo darczy�ca by� najwyra�niej dobrze zorientowany w jej upodobaniach. Rozwijano w�a�nie proporzec Hel, na kt�rym na zielonym polu widnia� stary odyniec z szablami jak czarne p�ksi�yce. Raederle zatrzyma�a si� na chwil� i z za�o�onymi na plecy r�koma patrzy�a, jak sunie w g�r� masztu. Kiedy dotar� na sam szczyt, by spoziera� stamt�d ma�ymi w�ciek�ymi oczkami na wielk� sal�, odwr�ci�a si� i ruszy�a na poszukiwania ojca.
Znalaz�a Mathoma w jego komnatach, dyskutuj�cego �ywo ze swoim ziemdziedzicem. Rozmawiali przyciszonymi g�osami i zamilkli, kiedy wesz�a, zauwa�y�a jednak wypieki wzburzenia na twarzy Duaca. Charakterystyczne cienkie jasne brwi i oczy koloru morza nie pozostawia�y cienia w�tpliwo�ci, �e w �y�ach jej brata p�ynie dzika krew Ylona, ale cierpliwo��, jak� przejawia� wobec ojca, mistrza w wyprowadzaniu ludzi z r�wnowagi, uwa�ana by�a powszechnie za niewyczerpan�. Raederle bardzo chcia�aby wiedzie�, czym tak go teraz Mathom rozsierdzi�.
Kr�l spojrza� na ni� wilkiem.
- Chcia�abym, ojcze, za twoim przyzwoleniem pojecha� na par� tygodni w odwiedziny do Mary Croeg z Aum - powiedzia�a dwornie, bo porannych nastroj�w Mathoma nie da�o si� nigdy przewidzie�. - Mog�abym si� spakowa� i wyruszy� jutro. Ca�� zim� sp�dzi�am w Anuin i czuj�... musz� zmieni� klimat.
Wyraz oczu Mathoma nie zmieni� si� ani na jot�.
- Nie - warkn��, odwr�ci� si� do niej plecami i si�gn�� po czark� z winem.
Zirytowana Raederle machn�a r�k� na dworskie maniery.
- Ani my�l� tu siedzie� i s�ucha�, jak targuj� si� o mnie niczym o krow� na targu w Aum. Wiesz, kto mi przys�a� podarek? Map Hwillion. Nie tak dawno na�miewa� si� ze mnie, kiedy spad�am z gruszy, a teraz, ledwie sypn�� mu si� pierwszy w�s i odziedziczy� jak�� osiemsetletni� ruder� z przeciekaj�cym dachem, zachciewa mu si� uderza� do mnie w konkury. Przecie� sam przyrzek�e� moj� r�k� ksi�ciu Hed; nie mo�esz po�o�y� kresu ca�ej tej dziecinadzie? Wol� s�ucha� kwiku �wi�skich stad z Hel podczas burzy ni� lord�w dyskutuj�cych z tob� na kolejnej wiosennej naradzie, co ze mn� pocz��.
- To samo ja - mrukn�� Duac.
Mathom popatrzy� na oboje. Posiwia� w ci�gu jednej nocy; �a�oba po Cyone pobru�dzi�a mu twarz, ale nie odebra�a ani nie os�abi�a stanowczo�ci.
- A co ja mam im jeszcze powiedzie� ponad to, co s�ysz� ode mnie od dziewi�tnastu lat? - zapyta�. - Przyrzek�em twoj� r�k� temu, kto pokona Pevena w grze w zagadki. Je�li zamierzasz uciec z domu i zamieszka� z Mapem Hwillionem pod tym jego przeciekaj�cym dachem, to �adna si�a ci� nie powstrzyma... oni to wiedz�.
- Ani my�l� wychodzi� za Mapa Hwilliona - powiedzia�a z naciskiem Raederle. - Chcia�abym po�lubi� ksi�cia Hed. Tylko �e nie wiem ju�, kim on w�a�ciwie jest, i nikt nie wie, gdzie si� podzia�. Dosy� mam czekania; dosy� mam tego zamku; dosy� mam lorda Hel k�ad�cego mi do g�owy, �e ksi��� Hed ignoruje mnie i zniewa�a; chc� tylko odwiedzi� Mary Croeg z Aum i nie rozumiem, dlaczego mi tego zabraniasz.
Mathom milcza� przez chwil�, kontempluj�c czark� wina. Potem jego twarz przyj�a nieokre�lony wyraz.
- Je�li chcesz zmieni� klimat - powiedzia�, odstawiaj�c czark� - mo�esz pojecha� do Caithnard.
Raederle zrobi�a wielkie oczy.
- Mog�? Odwiedzi� Rooda? Czy jaki� statek...
Duac r�bn�� otwart� d�oni� w st� z tak� si��, �e stoj�ce na nim czarki podskoczy�y z grzechotem.
- Nie.
Raederle spojrza�a na niego ze zdumieniem. Duac zwin�� d�o� w pi��. Patrzy� spod przymru�onych powiek na Mathoma.
- Mnie te� przed chwil� prosi�, �eby tam pojecha�, ale odm�wi�em. Chce �ci�gn�� Rooda do domu.
- Rooda? Nie rozumiem. Mathom odwr�ci� si� gwa�townie od okna.
- R�wnie dobrze mog�aby mi tu rajcowa� ca�a rada naraz. Chc�, �eby Rood zawiesi� swoje studia i wr�ci� na jaki� czas do Anuin; najpr�dzej przekonacie go do tego ty albo Duac.
- Sam mu powiedz - rzuci� nieugi�cie Duac. Pod kr�lewskim okiem zmi�k� jednak i usiad�, zaciskaj�c d�onie na por�czach krzes�a, jakby w ten spos�b pragn�� zachowa� cierpliwo��. - Mo�e wreszcie wyja�nisz, w czym rzecz. Rood odebra� w�a�nie Czeladnicz� Czerwie�; je�li zostanie na uczelni, zdob�dzie Czer� w wieku m�odszym ni� kt�rykolwiek z �yj�cych Mistrz�w. Bardzo dobrze tam sobie poczyna; zas�u�y� sobie, �eby da� mu t� szans�.
- Na �wiecie jest wi�cej zagadek ni� te zawarte w ksi�gach za murami Uniwersytetu w Caithnard.
- Owszem. Nigdy nie studiowa�em sztuki rozwi�zywania zagadek, ale zdaj� sobie spraw�, �e nie da si� rozwi�za� wszystkich naraz. Rood stara si�, jak mo�e. Po co ci on? Chcesz go pos�a� do g�ry Erlenstar, �eby przepad� tam bez wie�ci jak ksi��� Hed?
- Nie. Potrzebny mi tutaj.
- Do czego, na Hel? Gotujesz si� na �mier� czy co? - Duacu - szepn�a Raederle, ale brat nie zwr�ci� na ni� uwagi; czeka� uparcie na odpowied� kr�la. Wyczu�a, �e chocia� obaj s� teraz zirytowani i zaperzeni, ��czy ich wymykaj�ca si� wszelkim pr�bom zdefiniowania wi�. Nie doczekawszy si� od Mathoma odpowiedzi, Duac podni�s� si� ci�ko z krzes�a. - Na ko�ci Madira - powiedzia� - chcia�bym wiedzie�, co te� l�gnie si� w tym torfowisku, kt�re nazywasz swoim umys�em! - Z tymi s�owami wyszed� z komnaty, trzaskaj�c z ca�ych si� drzwiami.
Raederle westchn�a. Spojrza�a na Mathoma. Pomimo strojnej szaty, kt�r� nosi�, wyda� jej si� mroczny i nieprzenikniony jak kl�twa czarodzieja w blasku s�o�ca.
- Zaczynam nie lubi� wiosny - powiedzia�a. - Nie prosz� ci�, �eby� mi obja�nia� �wiat, chc� tylko wiedzie�, dlaczego nie mog� z�o�y� wizyty Mary Croeg w czasie, kiedy Cyn Croeg b�dzie tu na naradzie.
- Kim by� Thanet Ross i dlaczego gra� na harfie bez strun?
Zamurowa�o j�. Sta�a przez chwil�, szukaj�c w�a�ciwej odpowiedzi w na wp� zatartej wiedzy wyniesionej z wlok�cych si� niemi�osiernie godzin nauki rozwi�zywania zagadek. Potem odwr�ci�a si� i bez s�owa wysz�a z komnaty.
- I trzymaj si� z dala od Hel - dobieg� j� jeszcze g�os Mathoma, kiedy zatrzaskiwa�a za sob� drzwi.
Znalaz�a Duaca w bibliotece. Wygl�da� w zadumie przez okno. Podesz�a do niego i spojrza�a na miasto rozpo�cieraj�ce si� na �agodnym stoku opadaj�cym od kr�lewskiego dworzyszcza ku portowi, do kt�rego z porannym przyp�ywem i �opocz�cymi na wietrze barwnymi �aglami wychodzi�y statki kupieckie. Dostrzeg�a biel i ziele� statk�w Danana Isiga, przywo��cych niezr�wnane wyroby rzemie�lnik�w z g�ry Isig, i obudzi�a si� w niej nadzieja, �e z tego p�nocnego kr�lestwa nadchodz� wie�ci cenniejsze ni� ca�y ten wspania�y �adunek. Duac przest�pi� z nogi na nog�. Spok�j starodawnej biblioteki, unosz�cy si� w niej zapach sk�ry, wosku i �elaza starych tarcz, ukoi�y jego wzburzenie.
- To najbardziej uparty, despotyczny i irytuj�cy cz�owiek we wszystkich Trzech Prowincjach An - powiedzia� cicho.
- Wiem.
- Co� mu chodzi po g�owie; co� kipi za tymi jego oczami, jak z�e zakl�cie... Martwi mnie to. Bo gdybym mia� do wyboru skoczy� z nim na �lepo w bezdenn� przepa��, albo przej�� przez sad owocowy z lordami An, zamkn��bym oczy i skoczy�. Tylko co on knuje?
- Nie wiem. - Raederle opar�a si� �okciami o parapet i z�o�y�a brod� na d�oniach. - Nie wiem, dlaczego, ni z tego, ni z owego, chce mie� nas wszystkich w domu. Nic z tego nie rozumiem. Kiedy zapyta�am go po twoim wyj�ciu, dlaczego zabrania mi wyjecha�, on zapyta� mnie, dlaczego Thanet Ross gra� na harfie bez strun.
- Kto taki? - Duac spojrza� na siostr�. - Jak m�g�... No i dlaczego gra� na tej harfie bez strun?
- Z tego samego powodu, dla kt�rego chodzi� ty�em i goli� sobie g�ow� zamiast brody. Bez �adnego powodu, chyba �e za pow�d uzna� brak powodu. By� biednym cz�owiekiem i umar� ty�em.
- Jak to?
- Szed� bez powodu ty�em i wpad� do rzeki. Nikt go wi�cej nie widzia�, ale przyjmuje si�, �e uton��, bo nie by�o powodu...
- Dobrze ju�, dobrze - zaprotestowa� �agodnie Duac. - Mo�na by tak bez ko�ca.
Raederle u�miechn�a si�.
- Widzisz, co tracisz, nie b�d�c przyrzeczonym mistrzowi zagadek. - U�miech spe�z� z jej warg; pochyli�a g�ow� i przesun�a palcem po p�kni�ciu na starym tynku. - Odnosz� wra�enie, �e czekam na legend�, kt�ra ma sp�yn�� z wiosenn� wod� z p�nocy... Potem przypominam sobie kmiecego syna, kt�ry przyk�ada� mi do ucha muszle, �ebym pos�ucha�a zamkni�tego w nich szumu morza, i wtedy, Duacu, wtedy zaczynam si� o niego ba�. Tak d�ugo ju� go nie ma; od roku nie by�o od niego wiadomo�ci i tyle samo nikt nie s�ysza� gry harfisty Najwy�szego. Najwy�szy na pewno nie zatrzymywa�by tak d�ugo Morgona. Obawiam si�, �e co� im si� przytrafi�o na prze��czy Isig.
- Jak dot�d nikt nie s�ysza�, �eby Morgon przekaza� ziemw�adztwo - powiedzia� pocieszaj�co, ale zatroskanie nie Znikn�o z oczu Raederle.
- To czemu nie daje znaku �ycia? M�g�by si� przynajmniej odezwa� do swoich ziomk�w. Kupcy m�wi�, �e ilekro� zawijaj� do Tol, Tristan z Eliardem czekaj� ju� na nabrze�u i wypytuj� o brata. Napisa� do nich nawet z Isig, cho� powiadaj�, �e mia� tam ci�kie przej�cia. Podobno ma na d�oniach blizny w kszta�cie rog�w vesty i potrafi przemienia� si� w drzewo...
Duac zerkn�� na w�asne d�onie, jakby spodziewa� si� zobaczy� na nich podobne znamiona.
- Wiem... Najpro�ciej by�oby uda� si� do g�ry Erlenstar i zapyta� Najwy�szego, co si� z nim sta�o. Jest wiosna; prze��cz ju� chyba przejezdna. Eliard powinien tak zrobi�.
- Mia�by opu�ci� Hed? Jest przecie� ziemdziedzicem Morgona; nigdy go nie puszcz�.
- By� mo�e. Ale powiadaj�, �e w ludziach z Hed tkwi skaza uporu d�uga jak nos czarownicy. - Duac wychyli� si� nagle przez parapet; patrzy� w dal na podw�jn� kolumn� je�d�c�w sun�c� przez b�onia.
- Nadje�d�aj�. W pe�nym rynsztunku. - Kto?
- Nie mog�... b��kit. Orszak w b��kicie i czerni; to pewnie Cyn Croeg. Najwyra�niej spotka� po drodze kogo� w zieleni...
- Hel.
- Nie. To barwy zielono-kremowe; niewielu ich.
- Map Hwillion - westchn�a Raederle.
Duac pobieg� do Mathoma z wie�ci� o nadci�gaj�cych lordach, a ona sta�a przy oknie i patrzy�a, jak je�d�cy okr��aj� leszczyn�, to kryj�c si�, to zn�w wy�aniaj�c w pl�taninie czarnych, nagich ga��zi drzew. Pojawili si� znowu przy za�omie mur�w starego miasta i skr�cili na g��wn� drog�, kt�ra prowadzi�a na rynek, wij�c si� mi�dzy wiekowymi domami i sklepami, gdzie w otwartych szeroko oknach t�oczyli si� ju� pewnie gapie. Kiedy je�d�cy znikali ponownie w bramie miasta, Raederle wiedzia�a ju�, co zrobi.
* * *
Trzy dni p�niej, w pogodne popo�udnie, Raederle siedzia�a pod d�bem obok �winiopaski lorda Hel i splata�a w siateczk� �d�b�a trawy. Zewsz�d dochodzi�o ch�ralne chrumkanie i pochrz�kiwanie wielkiego stada �wi� z Hel, ryj�cego w cieniach d�bu. �winiopaska, kt�rej imienia nikt nie zna�, pyka�a z fajeczki pogr��ona w zadumie. By�a wysok�, chud�, milkliw� kobiet� o d�ugich, zmierzwionych siwych w�osach i szarych oczach; nikt ju� nie pami�ta� od kiedy opiekowa�a si� �winiami. Okaza�o si�, �e jest spokrewniona z Raederle poprzez czarownic� Madir w jaki� zagmatwany spos�b, kt�ry obie usi�owa�y teraz rozwik�a�. �winiopaska mia�a wspania�e podej�cie do �wi�; w stosunku do ludzi by�a raczej osch�a i nieufna, ale pi�kna, ognista Cyone, kt�ra odziedziczy�a po Madir upodobanie do �wi�, zdo�a�a si� z ni� jako� zaprzyja�ni�. Jednak nawet Cyone nie odkry�a tego, co teraz Raederle: niesamowitego zasobu wiedzy, kt�r� r�wnie� odziedziczy�a po Madir �winiopaska.
Raederle wzi�a kolejne mocne �d�b�o trawy i wplot�a je w mat�.
- Dobrze to robi�?
�winiopaska dotkn�a napi�tych pasemek i kiwn�a g�ow�.
- B�dziesz w tym mog�a wod� nosi� - burkn�a. - A wracaj�c do tematu, to chyba kr�l Oen mia� w Anuin �winiopasa, w kt�rym Madir si� durzy�a.
- Wed�ug mnie ona durzy�a si� r�wnie� w Oenie. �winiopaska spojrza�a na ni� ze zdumieniem.
- Po tym, jak wybudowa� wie��, �eby j� w niej uwi�zi�? Sama mi o tym opowiada�a�. Poza tym on mia� �on�. - Machni�ciem r�ki odp�dzi�a od siebie te s�owa razem z fajkowym dymem. - Nie wydaje mi si�.
- Nie s�ysza�am, �eby jaki� kr�l po�lubi� Madir. - Raederle skrzywi�a si�. - A przecie� jej krew przenikn�a jako� do kr�lewskiej. Zastan�wmy si�: �y�a blisko dwie�cie lat i w tym okresie panowa�o siedmiu kr�l�w. Fenela mo�emy chyba wykluczy�; zbyt by� zaj�ty wojowaniem, by sp�odzi� prawowitego ziemdziedzica, a co dopiero b�karta. Nie wiem, czy w og�le trzyma� �winie. Kto wie - dorzuci�a - czy nie jeste� potomkiem dziecka, kt�re Madir mia�a z kt�rym� z pozosta�ych kr�l�w. �winiopaska zarechota�a.
- O, w to w�tpi�. Ja, bosa, potomkiem kr�la? Nie zapominaj, �e Madir mia�a s�abo�� nie tylko do kr�l�w, ale i do �winiopas�w.
- To prawda. - Raederle przeplot�a do ko�ca �d�b�o i �ci�gaj�c brwi, �cie�ni�a splot. - Mo�liwe te�, �e Oen, kiedy zda� sobie spraw�, �e Madir nie jest jego wrogiem, poczu� do niej sympati�. A skoro ju� o Oenie i wie�ach mowa, to przypomina mi si� legenda o tym, jak za jego panowania z kr�lewsk� zmiesza�a si� krew Ylona. Oen wielce nad tym bola�.
- Ylona?
- Nie znasz tej historii? �winiopaska pokr�ci�a g�ow�.
- Imi� obi�o mi si� o uszy, ale legendy nie s�ysza�am.
- No wi�c by�o tak. - Raederle opar�a si� wygodnie o pie� d�bu, przymykaj�c powieki i wystawiaj�c twarz na s�o�ce prze�wituj�ce przez ga��zie. Zzute z n�g buty sta�y obok, po pasemku rozpuszczonych w�os�w wspina� si� pracowicie ma�y paj�czek. Strzepn�a go machinalnie. - To pierwsza zagadka, kt�rej rozwi�zania si� nauczy�am. Ot� ziemdziedzic Oena nie by� jego rodzonym synem, lecz dzieckiem jakiego� nieznanego morzow�adcy, kt�ry pod postaci� kr�la w�lizgn�� si� kiedy� do ma��e�skiego �o�a Oena. Dziewi�� miesi�cy p�niej �ona Oena powi�a Ylona, kt�ry sk�r� mia� jak piana, a oczy zielone jak morskie wodorosty. Rozgniewany Oen wybudowa� nad morzem wie�� dla swojego morskiego dziecka i osadzi� je tam z zakazem jej opuszczania. Pewnej nocy, pi�tna�cie lat po przyj�ciu na �wiat, Ylon us�ysza� dziwne tony harfy nadlatuj�ce od morza. Ich brzmienie tak go zachwyci�o, �e zapragn�� odkry� �r�d�o. Wyrwa� wiec go�ymi r�kami kraty z okna swojej izdebki, skoczy� w morze i przepad�. Dziesi�� lat p�niej Oen umar� i ku zaskoczeniu jego pozosta�ych syn�w ziemw�adztwo przesz�o na Ylona. Ylon powr�ci�, by obj�� sched�. Ale nie rz�dzi� d�ugo. Zd��y� si� tylko o�eni�, sp�odzi� syna r�wnie pos�pnego i praktycznego jak Oen, a potem uda� si� do wie�y, kt�r� Oen dla niego wybudowa�, i rzuci� si� z jej szczytu na ska�y. - Raederle poprawi�a naro�e splecionej z trawy siateczki. - To smutna legenda. - �ci�gn�a brwi, jakby co� jej si� przypomina�o, ale nie do ko�ca. - Tak czy owak, nikt jemu podobny nie odziedziczy� ju� nigdy potem ziemw�adztwa. I bardzo dobrze.
- Tak. - �winiopaska spojrza�a na fajeczk�, kt�ra tymczasem zgas�a. Wytrz�sn�a popi�, stukaj�c o korze� d�bu. Raederle obserwowa�a olbrzymi� czarn� macior�, kt�ra, dysz�c, po�o�y�a si� przed nimi w cieniu drzewa.
- Na Dis ju� chyba czas - zauwa�y�a. �winiopaska kiwn�a g�ow�.
- Wszystkie te� b�d� czarne jak w�gielki. Dark Noon j� pokry�.
Raederle popatrzy�a na ryj�cego w�r�d starych li�ci, odpowiedzialnego za stan Dis knura, wspania�ego potomka Hegdisa-Noona.
- Mo�e urodzi cho� jedno gadaj�ce prosi�tko.
- Mo�e. Wci�� na to czekam, ale magia ulotni�a si� widocznie z ich krwi, bo przychodz� teraz na �wiat nieme.
- Dobrze by by�o, gdyby niekt�rzy lordowie z An rodzili si� niemi.
Brwi �winiopaski unios�y si� nagle.
- A wi�c o to chodzi. - O co?
�winiopaska spu�ci�a wstydliwie wzrok.
- O wiosenn� narad�. To nie m�j interes, ale ty chyba nie po to siedzisz tu ze mn� od trzech dni, �eby ustala�, jak bliskimi jeste�my kuzynkami.
Raederle u�miechn�a si�.
- Nie. Uciek�am z domu.
- Uciek�a�... Czy tw�j ojciec wie, gdzie jeste�?
- On zawsze wie wszystko. - Raederle si�gn�a po kolejne �d�b�o trawy. Znowu posmutnia�a. Podnios�a nagle wzrok i spojrza�a w szare oczy �winiopaski. Przez chwil� wydawa�y jej si� jakie� obce, zaciekawione, taksuj�ce, pytaj�ce. Potem �winiopaska opu�ci�a g�ow�, wyd�uba�a spod korzenia �o��d� i cisn�a go czarnej maciorze.
- Ylon... - powiedzia�a cicho Raederle.
- To po nim masz ten dar �atwego przyswajania sobie rozmaitych drobnych umiej�tno�ci. Po nim i po Madir. A rozum po ojcu.
- By� mo�e. Ale... - Odp�dzi�a od siebie t� my�l, opar�a si� znowu o pie� i odetchn�a g��boko rze�kim powietrzem. - Przed wzrokiem mojego ojca nic si� nie ukryje, szkoda tylko, �e jest taki skryty. Przyjemnie wyrwa� si� na jaki� czas z tego domu. W zimie by�o tam tak cicho, jakby ka�de wypowiadane s�owo zamarza�o w powietrzu. My�la�am, �e ta zima nigdy si� nie sko�czy...
- To by�a z�a zima. M�j pan musia� posy�a� do Aum po �ywno�� i p�aci� za ni� podw�jn� cen�, bo w samym Aum ko�czy�y si� zapasy ziarna. Stracili�my cz�� stada; jeden wspania�y knur, Aloil...
- Aloil? - �achn�a si� Raederle.
- Us�ysza�am gdzie� to imi�. Spodoba�o mi si�.
- Nazwa�a� knura imieniem czarodzieja?
- To ten Aloil by� czarodziejem? Nie wiedzia�am. Zreszt� knur zdech�, chocia� robi�am, co mog�am, �eby go ratowa�. Sam lord pomaga� mi w�asnymi r�kami.
Twarz Raederle troch� z�agodnia�a.
- Tak. W tym Raith jest dobry.
- Ma to we krwi. Poruszy�a go �mier�... Aloila. - �winiopaska zerkn�a na rob�tk� Raederle. - R�b troch� wi�ksze oczka.
Raederle si�gn�a po nast�pne �d�b�o i dotykaj�c d�oni� ziemi, wyczu�a, �e ta dr�y pod t�tentem kopyt. Zaniepokojona, spojrza�a w kierunku linii drzew.
- Kto to? Czy Raith nie ruszy� jeszcze do Anuin?
- Nie, wci�� tu jest. Nie wiedzia�a�... - Swiniopaska urwa�a. Raederle, kln�c pod nosem, podnios�a si� z ziemi. Na polan�, p�osz�c �winie, wjecha� ze sw� �wit� Raith, lord Hel.
Osadzi� wierzchowca przed Raederle; jego ludzie odziani w jasn� ziele� i czer� r�wnie� si� zatrzymali. Raith patrzy� na ni� z dezaprobat�, �ci�gaj�c swe z�ociste brwi.
- Sp�nisz si� na narad� - powiedzia�a Raederle.
- Musia�em zaczeka� na Elieu. Co, na Hel, robisz po�r�d moich �wi�skich stad? Gdzie twoja eskorta? Gdzie...
- Elieu! - zawo�a�a Raederle do zsiadaj�cego z konia rudobrodego m�czyzny i podbieg�a, �eby go u�ciska�.
- Dosta�a� flet, kt�ry ci wys�a�em? - zapyta� z u�miechem Elieu.
Pokiwa�a g�ow�.
- To ty mi go przys�a�e�? Sam go zrobi�e�? By� taki pi�kny, �e a� si� przestraszy�am.
- Chcia�em ci zrobi� niespodziank�, a nie...
- Nie pozna�am ci� w pierwszej chwili z t� brod�. Od trzech lat nie rusza�e� si� z Isig; najwy�szy czas, �eby... - Urwa�a nagle. - Elieu, czy przywozisz jakie� wie�ci o ksi�ciu Hed?
- Niestety - odpar� �agodnie. - S�uch o nim zagin��. Przyp�yn��em z Kraal statkiem kupieckim; po drodze pi�� razy przybijali�my do brzegu i dawno straci�em ju� rachub�, ilu ludziom musia�em to powtarza�. Ale mam co� do przekazania twemu ojcu. - U�miechn�� si� i dotkn�� jej policzka. - Pi�kna jak zawsze. Jak samo An. Ale co robisz w�r�d �wi� Raitha?
- Gaw�dz� ze �winiopask�. To bardzo m�dra i interesuj�ca kobieta.
- Doprawdy? - Elieu spojrza� na �winiopask�, kt�ra z wbitym w ziemi� wzrokiem siedzia�a pod d�bem.
- My�la�em, �e wyros�a� ju� z takich wyskok�w - odezwa� si� ponuro Raith. - Nieroztropnie post�pi�a�, przyje�d�aj�c tu sama z Anuin; dziwi� si�, �e tw�j ojciec... Czy on wie, gdzie jeste�?
- Prawdopodobnie si� domy�la.
- Chcesz przez to powiedzie�...
- Och, Raithu, nawet je�li post�pi�am nieroztropnie, to moja sprawa.
- Sp�jrz tylko na siebie! W�osy masz jak wronie gniazdo.
Raederle unios�a odruchowo r�k�, �eby poprawi� fryzur�, ale zaraz j� opu�ci�a.
- To te� moja sprawa - powiedzia�a lodowatym tonem.
- To poni�ej twojej godno�ci zadawa� si� z moj� �winiopask�, jakby to by�a... jakby to by�a...
- Jeste�my spokrewnione, Raithu. Z tego, co wiem, ona ma takie samo jak ja prawo przebywa� na dworze w Anuin.
- Nie wiedzia�em, �e jeste�cie spokrewnione - wtr�ci� z zaciekawieniem Elieu. - W jaki spos�b?
- Poprzez Madir. Mia�a powodzenie. Raith wci�gn�� przez nos powietrze.
- M�a ci trzeba - burkn�� i szarpn�� wodze, zawracaj�c konia; w jego prostych, szerokich plecach i sztywnych ruchach by�o co�, co zaniepokoi�o Raederle. Poczu�a na ramieniu d�o� Elieu.
- Nie przejmuj si� - powiedzia� pocieszaj�co. - Wr�cisz z nami do Anuin? Bardzo bym chcia� pos�ucha�, jak grasz na tym flecie.
- Dobrze. - Przygarbi�a si� lekko. - Dobrze. Je�li i ty si� tam wybierasz. Ale zdrad� mi wpierw, co takiego wa�nego masz do powiedzenia mojemu ojcu, �e fatygowa�e� si� a� z Isig.
- Och... - Raederle wyczu�a w jego g�osie wahanie. - Chodzi o ksi�cia... o Naznaczonego Gwiazdkami.
Raederle prze�kn�a z trudem �lin�. �winie rozchrz�ka�y si�, jakby i im to imi� nie by�o obce. �winiopaska podnios�a wzrok.
- Co to za wiadomo��? - spyta�a Raederle.
- Chc� mu powt�rzy�, czego dowiedzia�em si� od Berego, wnuka Danana. Z pewno�ci� s�ysza�a� ju�, jak pewnej nocy Morgon znalaz� w tajemnych zakamarkach pod g�r� Isig miecz i zabi� nim trzech zmiennokszta�tnych, ratuj�c �ycie sobie i Beremu. Pracowa�em razem z Berem i Bere zapyta� mnie kiedy�, czym byli Panowie Ziemi. Powiedzia�em mu, co wiedzia�em, i zapyta�em, czemu go to interesuje. Odpar�, �e s�ysza�, jak Morgon opowiada Dananowi i Dethowi, �e w Grocie Zgubionych, do kt�rej nie wchodzi� nikt pr�cz Yrtha, znalaz� miecz z gwiazdkami i �e ten miecz wr�czy�y mu martwe dzieci Pan�w Ziemi.
�winiopaska wypu�ci�a z r�ki fajeczk�. Podnios�a si� z ziemi zwinnym, p�ynnym ruchem. Oboj�tno�� opad�a z jej twarzy jak maska. Zast�pi�y j� zdecydowanie i smutek, wy��obione przez wiedz� wykraczaj�c� daleko poza do�wiadczenie w dogl�daniu �wi�skich stad Raitha. Wzi�a g��boki oddech i krzykn�a:
- Co?!!!
Ten krzyk zabrzmia� jak grom z jasnego nieba. Raederle zatka�a sobie d�o�mi uszy, ale i tak s�ysza�a kwik przera�onych, staj�cych d�ba koni i pohukiwania usi�uj�cych je okie�zna� ludzi. A potem rozleg� si� d�wi�k tak samo nieoczekiwany i straszny jak krzyk �winiopaski: pe�en udr�ki i wzburzenia protest ca�ego �wi�skiego stada Hel.
Raederle otworzy�a oczy. �winiopaska znikn�a, jakby zmieciona w�asnym krzykiem. Oci�a�e, olbrzymie stado �wi�, kwicz�c z b�lu i strachu, d�wiga�o si� na nogi i zbite w jedn� mas� kot�owa�o niczym wielka fala, zmarszczki paniki rozp�ywa�y si� po same jego kra�ce. Wielkie knury kr�ci�y si� w k�ko z zamkni�tymi oczami, m�ode �winie nikn�y niemal w morzu szczeciniastych grzbiet�w, ci�arne maciory ko�ysa�y si� na boki. Konie wystraszone tumultem i naporem �wi� szala�y. Jeden, cofaj�c si�, nast�pi� na prosiaka. Podw�jny kwik przera�enia wydany przez oba zwierz�ta poni�s� si� po polanie niczym sygna� rogu bojowego. Z tupotem racic, z chrumkaniem, kwikiem i pochrz�kiwaniem dziewie�setletnia duma Hel rzuci�a si� do panicznej ucieczki, porywaj�c ze sob� ludzi i konie. Raederle, kt�ra ratowa�a si� ucieczk� na drzewo, dostrzeg�a z konaru d�bu Raitha, pr�buj�cego rozpaczliwie zawr�ci� konia i przedrze� si� do niej. Ale bez powodzenia. �wi�ski potop uni�s� go w sin� dal wraz z ca�ym orszakiem. Na ko�cu, zanosz�c si� �miechem, p�dzi� Elieu. Stado odp�yn�o i znikn�o mi�dzy drzewami. Raederle, siedz�c� okrakiem na konarze, zaczyna�a bole� g�owa; kiedy jednak wyobrazi�a sobie lorda Hel, wpadaj�cego do kr�lewskiej sali narad w Anuin w asy�cie wszystkich swoich �wi�, pop�aka�a si� ze �miechu. Trzy dni p�niej, wje�d�aj�c o zmierzchu na dziedziniec zamku ojca, stwierdzi�a, �e cz�� �wi� rzeczywi�cie dotar�a a� tutaj. Mury od wewn�trz udekorowane by�y proporcami przyby�ych lord�w; pod proporcem Hel zwisaj�cym lu�no w nieruchomym wieczornym powietrzu wylegiwa�o si� siedem wyczerpanych knur�w. Zatrzyma�a si� i znowu parskn�a �miechem, ale ju� nie tak serdecznym, bo humor psu�a jej �wiadomo��, �e za chwil� stanie przed obliczem Mathoma. Kiedy stajenny odbiera� od niej konia, zastanowi�o j�, jak to mo�liwe, �e pomimo obecno�ci tylu przyjezdnych panuje tu taka cisza. Wesz�a po schodach i otworzy�a drzwi sali narad; po�r�d d�ugich rz�d�w pustych sto��w zobaczy�a tylko trzy osoby: Elieu, Duaca i kr�la.
- Gdzie s� wszyscy? - spyta�a niepewnie, kiedy na ni� spojrzeli.
- Pojechali ci� szuka� - odpar� zwi�le Mathom. - Ca�a twoja rada?
- Ca�a moja rada. Wyruszyli przed pi�cioma dniami; prawdopodobnie rozproszyli si�, jak stado Raitha, po wszystkich Trzech Prowincjach An. Samego Raitha widziano ostatnio w Aum, jak pr�bowa� sp�dzi� w jedno miejsce swoje stado. - G�os mia� zirytowany, ale w jego oczach nie wida� by�o gniewu, tylko roztargnienie, tak jakby my�la� o czym� innym. - Nie przysz�o ci do g�owy, �e mo�emy si� o ciebie niepokoi�?
- Mnie - mrukn�� Duac, unosz�c do ust czark� wina - wygl�da�o to bardziej na wypraw� �owieck� ni� poszukiwawcz�. Kto wr�ci z trofeum. - Z wyrazu jego twarzy Raederle zorientowa�a si�, �e znowu spiera� si� o co� z Mathomem. Podni�s� wzrok na ojca. - Pozwoli�e� si� im rozpierzchn�� jak stadu wypuszczonych z klatki wr�bli. My�la�em, �e masz wi�ksz� w�adz� nad swoimi lordami. Nie widzia�em jeszcze takiego bezho�owia na naradzie, a tak ci przecie� na niej zale�a�o. Czemu do tego dopu�ci�e�?
Raederle usiad�a obok Elieu. U�miechn�� si� do niej i podsun�� czark� z winem. Mathom sta�; skwitowa� s�owa Duaca niecierpliwym machni�ciem r�ki.
- Nie przysz�o ci do g�owy, �e ja mog� si� o ciebie niepokoi�?
- Nie okaza�e� zaskoczenia, kiedy doniesiono ci, �e jej nie ma. Nie kaza�e� mi za ni� jecha�, prawda? Nie. Bardziej absorbuje ci� wypychanie mnie do Caithnard. A co ty chcesz w tym czasie robi�?
- Duacu! - warkn�� ostrzegawczo Mathom i Duac poprawi� si� niespokojnie na krze�le. Kr�l przeni�s� ponure spojrzenie na Raederle. - Powiedzia�em ci, �e masz trzyma� si� z dala od Hel. W zadziwiaj�cy spos�b wp�yn�a� zar�wno na �winie Raitha, jak i na moj� rad�.
- Przepraszam. Ale m�wi�am ci przecie�, �e musz� odpocz�� od tego domu.
- Tak ci tu �le? Tak bardzo chcia�a� si� st�d wyrwa�, �e nieroztropnie odby�a� podr� do Hel i z powrotem bez eskorty?
- Tak.
Mathom westchn�� ci�ko.
- Jak mog� wymaga� pos�usze�stwa od mieszka�c�w mojego kraju, skoro nie potrafi� utrzyma� dyscypliny we w�asnym domu? - By�o to pytanie retoryczne, bo mia� pe�n� kontrol� zar�wno nad krajem, jak i swoim domem.
- Gdyby� cho� raz w �yciu postara� si� wyja�ni� motywy swojego post�powania - odezwa� si� ze znu�eniem Duac - od razu by�oby inaczej. Nawet ja bym ci� s�ucha�. Spr�buj powiedzie� mi w prostych s�owach, dlaczego tak ci zale�y na sprowadzeniu Rooda do domu? Wyt�umacz mi to. Wtedy pojad�.
- Wci�� si� o to spieracie? - spyta�a Raederle. Popatrzy�a z zaciekawieniem na ojca. - Dlaczego chcesz, �eby Duac sprowadzi� Rooda? Dlaczego ka�esz mi trzyma� si� z dala od Hel, chocia� dobrze wiesz, �e w kraju Raitha jestem tak samo bezpieczna jak w swoim ogrodzie?
- Albo sam pojedziesz po Rooda do Caithnard, Duacu - powiedzia� Mathom - albo wy�l� po niego statek z prostym poleceniem. Jak my�lisz, co by mu bardziej odpowiada�o?
- Ale dlaczego...
- Niech ju� on �amie sobie nad tym g�ow�. Uczy si� rozwi�zywania zagadek, b�dzie wi�c mia� zaj�cie.
Duac z�o�y� d�onie jak do modlitwy.
- Dobrze - powiedzia�. - Dobrze. Ale ja nie zajmuj� si� zagadkami i lubi� jasne sytuacje. Przysi�gam na ko�ci Madir, �e dop�ki nie wyt�umaczysz mi dok�adnie, po co ci ten, kt�ry stanie si� moim ziemdziedzicem, je�li ty mi tu umrzesz, to pr�dzej widma Hel przest�pi� pr�g tego domu, ni� ja przywioz� Rooda do Anuin.
Oczy Mathoma zapa�a�y gniewem. Twarz Duaca nie straci�a nic z maluj�cej si� na niej stanowczo�ci, ale Raederle zauwa�y�a, �e brat prze�yka z trudem �lin�. Roz��czy� d�onie i zacisn�� je na kraw�dzi sto�u.
- Ty opuszczasz An - wyszepta�.
W ciszy, jaka zaleg�a, s�ycha� by�o st�umione przez odleg�o�� wrzaski morskich mew. Raederle poczu�a, jak taje w niej co� twardego, jakie� s�owo pozosta�e po d�ugiej zimie. Do jej oczu nap�yn�y �zy i dziewczyna, spogl�daj�c na Mathoma, zobaczy�a tylko jego rozmyt� sylwetk�.
- Ty wybierasz si� do g�ry Erlenstar - powiedzia�a. - �eby zapyta� o ksi�cia Hed. B�agam. Zabierz mnie ze sob�.
- Nie - pad�a �agodna, ale stanowcza odpowied�. Elieu kr�ci� powoli g�ow�.
- Mathomie - odezwa� si� cicho. - Nie r�b tego. Nawet p�g��wek zdaje sobie spraw�...
- Zwyczajna wyprawa do g�ry Erlenstar i z powrotem - wpad� mu w s�owo Duac - to bynajmniej nie wszystko, co on planuje. - Wsta� tak gwa�townie, �e nogi odsuwaj�cego si� krzes�a zaszura�y protestacyjnie po posadzce. - Dobrze m�wi�?
- Duacu, nie zamierzam rozg�asza� moich plan�w ca�emu �wiatu w czasach, kiedy samo powietrze jest jednym wielkim uchem.
- Nie jestem ca�ym �wiatem. Jestem twoim ziemdziedzicem. Nie przypominam sobie, �eby co� ci� kiedy� zaskoczy�o. Zachowa�e� kamienn� twarz na wie��, �e Morgon zwyci�y� w tej grze z Pevenem, taka sama by�a twoja reakcja, kiedy us�ysza�e� od Elieu o przebudzeniu si� dzieci Pan�w Ziemi. My�lisz precyzyjnie jak szachista, ale nie wydaje mi si�, �eby� wiedzia�, kto w tej grze jest twoim przeciwnikiem. Gdyby� zamierza� wybra� si� tylko do g�ry Erlenstar, nie posy�a�by� po Rooda. Sam nie wiesz, dok�d si� udajesz, prawda? Ani co tam odkryjesz, ani kiedy wr�cisz? I przewidywa�e�, �e gdyby byli tutaj i s�uchali tego lordowie Trzech Prowincji, podni�s�by si� krzyk, od kt�rego run��by strop. Zostawiasz mnie, �ebym stawi� temu niezadowoleniu czo�o, i po�wi�casz pok�j we w�asnym kraju dla czego�, co zupe�nie ciebie nie dotyczy, co jest spraw� Hed i Najwy�szego.
- Najwy�szy. - Jaka� zgrzytliwa, nieprzyjemna nuta w g�osie kr�la sprawi�a, �e imi� to zabrzmia�o niemal obco. - Mieszka�c�w Hed ma�o obchodzi �wiat poza granicami ich wyspy. I gdyby nie jeden przypadek, zastanawia�bym si�, czy Najwy�szy s�ysza� w og�le o istnieniu Morgona.
- To nie twoja sprawa! Odpowiadasz przed Najwy�szym za porz�dek w An i je�li dopu�cisz do rozlu�nienia wi�z�w mi�dzy Trzema Prowincjami...
- Nie trzeba mi przypomina�, za co odpowiadam! - I to m�wi kto�, kto nosi si� z zamiarem opuszczenia An nie wiadomo na jak d�ugo?!
- A czy zaufasz mi, je�li powiem, �e rozwa�y�em wszystkie za i przeciw i uzna�em, �e mimo wszystko warto zaryzykowa� chwilowym rozprz�eniem w An?
- Chwilowym rozprz�eniem! - �achn�� si� Duac. - Je�li wyruszysz na tak dalek� wypraw� i zostawisz An na tak d�ugo bez w�adcy, zapanuje tu chaos. Je�li podczas twojej nieobecno�ci rozlu�ni si� wi� spajaj�ca Trzy Prowincje, to, wracaj�c, zastaniesz tu umar�ych kr�l�w Hel i Aum oblegaj�cych Anuin, i sam Peven wkroczy do tej sali, by upomnie� si� o swoj� koron�. Je�li w og�le wr�cisz. Bo je�li przepadniesz jak Morgon, to w tym kraju rozp�ta si� terror.
- Istnieje taka mo�liwo�� - przyzna� Mathom. - Ale w swojej d�ugiej historii An nie raz wychodzi�o ju� obronn� r�k� z podobnych termin�w. Da sobie jako� rad� beze mnie.
- C� gorszego mo�e si� przytrafi� temu krajowi ni� chaos, jaki powstaje, kiedy umarli mieszaj� si� w sprawy �ywych? - Duac podni�s� g�os, rozsierdzony niezm�conym spokojem kr�la. - Jak mo�esz robi� to swojemu krajowi?! Nie masz prawa! A skoro opu�ci�a ci� rozwaga, to nie przys�uguje ci ju� ziemw�adztwo.
Elieu nachyli� si� do Duaca i chwyci� go za rami�. Raederle wsta�a, szukaj�c s��w, kt�re by ich ostudzi�y. I w tym momencie przechwyci�a spojrzenie jakiego� obcego, kt�ry wszed� niepostrze�enie do sali i zatrzyma� si� w progu, speszony krzykiem Duaca. By� to m�ody m�czyzna, ubrany prosto - w owcz� sk�r� i zgrzebn� we�n�. Rozejrza� si� z podziwem po pi�knej sali i zatrzyma� wzrok na Raederle. Straszny smutek maluj�cy si� w jego oczach sprawi�, �e dziewczynie serce si� �cisn�o. Post�pi�a kilka krok�w w jego stron� z dziwnym odczuciem, �e oto nieodwracalnie opuszcza przewidywalny �wiat. Mathom i Duac, zaintrygowani wyrazem jej twarzy, przerwali k��tni�. Mathom spojrza� na obcego. M�czyzna przest�pi� niepewnie z nogi na nog� i odchrz�kn��.
- Jestem... nazywam si� Cannon Master. Uprawiam ziemie ksi�cia Hed. Mam wiadomo�� dla kr�la An od... od ksi�cia Hed.
- Jam jest Mathom, kr�l An. Raederle post�pi�a kolejny krok.
- A ja jestem Raederle - wyszepta�a ze �ci�ni�t� krtani�. - Czy Morgon... kto jest teraz ksi�ciem Hed?
Cannon Master patrzy� na ni� przez chwil� w milczeniu, a potem bardzo cicho powiedzia�:
- Eliard.
- Jak to?! - wyrzuci� z siebie kr�l, burz�c cisz�, jaka zaleg�a.
- Nikt... nikt nie wie dok�adnie, jak to si� sta�o. - Cannon Master urwa�, �eby prze�kn�� �lin�. - Eliard wie tylko, �e Morgon umar� przed pi�cioma dniami. Nie wiemy jak ani gdzie. Wiadomo tylko, �e w bardzo dziwnych i strasznych okoliczno�ciach. Eliard wie to, bo przez ostatni rok �ni� o Morgonie i wyczuwa� co�... jak�� nienazwan� si�� wciskaj�c� si� w umys� Morgona. Morgon nie potrafi�... nie m�g� si� od niej uwolni�. Pod koniec nie by� ju� chyba nawet sob�. Nie mamy poj�cia, co to mog�o by�. Pi�� dni temu ziemw�adztwo przekazane zosta�o Eliardowi. Pami�tali�my naturalnie pow�d, dla kt�rego Morgon opu�ci� Hed, i zadecydowali�my... Eliard zadecydowa�... - Cannon Master znowu urwa�; na jego zm�czon� twarz wyp�yn�� blady rumieniec. Zwr�ci� si� nie�mia�o do Raederle: - Nie wiem, czy zgodzi�aby� si� przyjecha� na Hed, pani. W ka�dym razie my powitaliby�my tam ciebie z otwartymi ramionami. Uznali�my, �e wypada�oby ci� zaprosi�. By�em raz w Caithnard, zg�osi�em si� wi�c na ochotnika.
- Rozumiem. - Raederle odchrz�kn�a, �eby st�umi� �askotanie w krtani. - Powiedz mu... powiedz mu, �e przyjad�. Przyjad�.
Cannon Master sk�oni� si�.
- Dzi�kuj�, pani.
- Rok - szepn�� Duac. - Wiedzieli�cie, co si� z nim dzieje. Wiedzieli�cie. Dlaczego nikomu nic nie powiedzieli�cie? Dlaczego wcze�niej nie dali�cie nam zna�?
Cannon Master spl�t� d�onie.
- Sami... - wyb�ka� -... sami zadajemy sobie teraz to pytanie. Po prostu... �yli�my nadziej�. Nikt z Hed nie szuka� dot�d pomocy poza wysp�.
- Czy Najwy�szy si� do was odzywa�? - spyta� Elieu.
- Nie. Cisza. Ale za jaki� czas pojawi si� u nas bez w�tpienia harfista Najwy�szego, �eby z�o�y� w imieniu swego pana kondolencje z powodu �mierci... - Cannonowi g�os si� za�ama�. - Przepraszam. Nie mo�emy... nie mo�emy go nawet pochowa� w rodzimej ziemi. Poza Hed jestem bezradny jak owca; nie wiem nawet, w kt�r� stron� si� zwr�ci� po wyj�ciu z tego zamku, �eby trafi� do domu. Chcia�em wi�c was spyta�, czy poza granicami Hed podobne rzeczy przytrafiaj� si� ziemw�adcom tak cz�sto, �e nawet Najwy�szy nie jest nimi poruszony?
Duac otworzy� usta, �eby odpowiedzie�, ale ubieg� go Mathom:
- Nigdy - powiedzia�.
Cannon, przyci�gany wyrazem oczu kr�la, post�pi� krok w jego stron�.
- Jak to si� zatem sta�o? - zapyta� �ami�cym si� g�osem. - Kto go zabi�? Gdzie mo�emy szuka� odpowiedzi, je�li Najwy�szego to nie interesuje?
Kr�l An wygl�da� tak, jakby ca�� si�� woli powstrzymywa� krzyk, od kt�rego, gdyby wyrwa� mu si� z krtani, powypada�yby szyby w oknach sali.
- Przysi�gam na ko�ci niepokonanych kr�l�w An, �e znajd� wam t� odpowied�, nawet je�li b�d� musia� j� wydoby� od umar�ych.
Duac ukry� twarz w d�oniach.
- A wi�c s�owo si� rzek�o! - krzykn��, �ci�gaj�c na siebie zdumione spojrzenie Cannona. - A je�li mrok, kt�ry zabi� Morgona, wyrwie ci� z czasu i przestrzeni, kiedy b�dziesz przemierza� to kr�lestwo jak w�drowny kramarz, nie zadr�czaj mnie swoimi snami, bo nie mam zamiaru ci� szuka�!
- Opiekuj si� moim krajem, Duacu - powiedzia� cicho Mathom. - Istnieje w tym kr�lestwie co�, co z�era umys�y ziemw�adc�w, co wierci si� niecierpliwie pod ziemi� i ma w sobie wi�cej nienawi�ci ni� wszystkie ko�ci umar�ych Hel razem wzi�te. I kiedy to co� w ko�cu powstanie, to nie znajdzie si� na tej ziemi �d�b�a trawy, kt�rego by nie skazi�o swym dotykiem.
Z tymi s�owami rozp�yn�� si� w powietrzu tak szybko, �e Duac oniemia�. Gapi� si� na puste miejsce, w kt�rym Mathom sta� jeszcze przed chwil� i z kt�rego znikn�� niczym ciemny, zdmuchni�ty powiewem wiatru p�omie�.
- Przepraszam - wyb�ka� przestraszony Cannon - przepraszam... do g�owy mi nie przysz�o...
- To nie twoja wina - uspokoi� go Elieu. Twarz mu poblad�a. Dotkn�� nadgarstka Raederle; spojrza�a na niego nie widz�cym wzrokiem. - Zostan� w Hel - zwr�ci� si� Elieu do Duaca. - Zrobi�, co w mojej mocy.
Duac przesun�� d�oni� po twarzy, a nast�pnie po w�osach.
- Dzi�kuj� ci. - Spojrza� na Cannona. - Mo�esz polega� na moim ojcu. Dowie si�, kto i dlaczego zabi� Morgona, i powie to wam, nawet je�li b�dzie musia� w tym celu powsta� z grobu. Z przysi�gi, kt�r� z�o�y�, nawet �mier� go nie zwolni.
Cannon wzdrygn�� si�.
- Na Hed wszystko jest prostsze. Co umiera, jest martwe.
- Chcia�bym, �eby tak samo by�o w An. Raederle, zapatrzona w ciemniej�ce za oknem niebo, dotkn�a nagle jego ramienia.
- Duacu...
Stary kruk przelecia� nad ogrodem i machaj�c ospale skrzyd�ami, skierowa� si� nad dachami Anuin na p�noc. Duac odprowadza� go wzrokiem.
- Mam nadziej� - powiedzia� ze znu�eniem - �e nie pozwoli si� zestrzeli� i przyrz�dzi� na wieczerz�.
Cannon spojrza� na niego z przestrachem.
- Kto� powinien uda� si� do Caithnard i powiadomi� Rooda - powiedzia�a Raederle, �ledz�c czarne skrzyd�a be�taj�ce niebieskoszary zmierzch. - Ja pojad�. - Zakry�a d�o�mi usta i rozp�aka�a si�. Wspomina�a m�odego studenta w Bieli Pocz�tkuj�cego Mistrza, kt�ry kiedy� przyk�ada� jej do ucha muszl�, �eby pos�ucha�a szumu morza.
2
Dotar�a do Caithnard cztery dni p�niej. Spienione, zielonobia�e jak wspomnienie Ylona morze wnios�o na swych falach statek ojca do portu. Rzucono kotwice i Raederle z ulg� zesz�a na l�d. Stan�a na nabrze�u i rozejrza�a si�. �eglarze ze statku cumuj�cego po s�siedzku wy�adowywali wory z ziarnem, konie poci�gowe, p�ki owczych sk�r i we�n�, a z pomalowanego na kolory pomara�czowy i z�oty statku stoj�cego dalej sprowadzali silne konie o w�ochatych kopytach i znosili skrzynie ze z�otymi okuciami. Na l�d sprowadzono jej konia; na koniec, po trapie, wydaj�c po drodze instrukcje za�odze, zszed� kapitan statku ojca, Bri Corbett, by odprowadzi� j� na uniwersytet. �ypn�� m�tnym jak ostryga okiem na marynarza, kt�ry gapi� si� spod wora z ziarnem na Raederle, i ten szybko odwr�ci� wzrok. Potem wzi�� za uzdy oba wierzchowce i ruszy� przodem przez rojny port.
- Id� o zak�ad, �e to Joss Merle z Osterlandu - odezwa� si� w pewnej chwili, pokazuj�c Raederle statek o niskim, szerokim kad�ubie, z �aglami zielonymi jak igie�ki sosny. - Wy�adowany po bom futrami. Wsz�dzie bym pozna� t� jego bali�. A tam, za tym pomara�czowym statkiem, Halster Tull. Za przeproszeniem, pani. Dla kogo�, kto by� kiedy� kupcem, znale�� si� wiosn� w Caithnard to tak, jak zej�� z pust� czark� do piwniczki z winami waszego ojca; nie wie cz�owiek, na czym oko zatrzyma�.
Raederle u�miechn�a si� i dopiero teraz dotar�o do niej, jak dawno tego nie robi�a.
- Lubi� s�ucha� takich opowie�ci - powiedzia�a. Zdawa�a sobie spraw�, �e jej milczenie przez ostatnie dni musia�o go niepokoi�. Przy trapie pomara�czowo-z�otego statku, kt�ry w�a�nie mijali, gaw�dzi�a grupka m�odych kobiet w d�ugich, eleganckich, po�yskliwych szatach. Pokazywa�y palcami na wszystkie mo�liwe strony, ich twarze p�on�y podnieceniem. - Czyj to statek? - zapyta�a Raederle.
Kapitan otworzy� usta, ale zaraz je zamkn�� i �ci�gn�� brwi.
- Nigdy wcze�niej go nie widzia�em. Ale przysi�g�bym... Nie. To nie mo�e by�.
- Co?
- Gwardia morgoli. Ona bardzo rzadko rusza si� z Herun.
- Gdzie ta gwardia?
- To te m�ode kobiety. �liczne jak kwiatuszki, ale sp�jrz na kt�r�� krzywo, a wyl�dujesz w morzu w po�owie drogi do Hed. - Odchrz�kn��. - Za przeproszeniem.
Okr��yli stos bary�ek z winem.
- Kruk - mrukn�� kapitan, kr�c�c powoli g�ow�. - A ja, gdyby trzeba by�o, po�eglowa�bym z nim rzek� Ose do samej g�ry Erlenstar.
Raederle spojrza�a na� z zainteresowaniem.
- Naprawd�? Da�by� rad� przeprowadzi� statek mego ojca w g�r� Ose a� do g�ry Erlenstar?
- Prawd� m�wi�c, to nie. Nie ma na �wiecie statku, kt�ry przeprawi�by si� przez prze��cz. Mn�stwo tam katarakt i wodospad�w. Ale spr�bowa�bym, gdyby mnie o to poprosi�.
- A jak daleko by�by� w stanie na pewno dotrze� statkiem?
- Morzem do Kraal, a potem w g�r� Rzeki Zimowej, a� do miejsca, gdzie ��czy si� z Ose, a stamt�d niedaleko ju� do Isig. Ale pod pr�d �egluje si� wolno, zw�aszcza wiosn�, kiedy do morza sp�ywa woda z topniej�cych �nieg�w. No i �ajba musia�aby mie� kr�tszy kil ni� statek twojego ojca.
- Aha.
- Rzeka Zimowa jest na oko szeroka i spokojna, ale potrafi w ci�gu jednego roku tak zmieni� sw�j bieg, �e cz�owiek przysi�g�by, i� �egluje zupe�nie inn� rzek�. Ona jest jak tw�j ojciec; nigdy nie wiadomo, co za chwil� zrobi. - Kapitan ugryz� si� w j�zyk i zaczerwieni�, ale Raederle obserwuj�ca las ko�ysz�cych si� maszt�w kiwn�a tylko g�ow�.
- Zdradliwa.
Dotar�szy do ulicy, dosiedli koni, przejechali przez t�tni�ce �yciem miasto i zacz�li si� wspina� kr�t� drog� ku staro�ytnemu gmachowi uniwersytetu wznosz�cemu si� ponad bia�ymi pla�ami. Na ziemi przed bram� siedzia�o kilku student�w zatopionych w lekturze. Nie raczyli nawet podnie�� na nich wzroku. Kapitan, nie zsiadaj�c z konia, zastuka�. Otworzy� im student w wymi�tych czerwonych szatach i dosy� obcesowo zapyta�, czego chc�.
- Do Rooda z An - powiedzia� kapitan.
- Na twoim miejscu szuka�bym go w tawernie. Najlepiej "Pod Zaginionym �eglarzem" - to niedaleko nabrze�a - albo w "Kr�lewskiej Ostrydze"... - Dopiero teraz student zauwa�y� Raederle. - O, przepraszam, Raederle. Zechcesz wej�� i zaczeka�?
Raederle przypomnia�a sobie wreszcie imi� tego chudego, rudow�osego adepta sztuki rozwi�zywania zagadek.
- Pami�tam ci�. Nazywasz si� Tes. Uczy�e� mnie gwizda�.
U�miechn�� si� szeroko, mile po�echtany.
- Tak. Nosi�em wtedy B��kit Zaawansowanego Pocz�tkuj�cego, a ty by�a�... ty... - Urwa�, speszony wyrazem twarzy kapitana. - Mniejsza z tym. Mo�ecie zaczeka� w bibliotece Mistrz�w. Nikogo tam teraz nie ma.
- Nie, dzi�kujemy - powiedzia�a Raederle. - Wiem, gdzie jest tawerna "Pod Zaginionym �eglarzem", ale "Kr�lewska Ostryga"... ?
- To przy Ulicy Snycerzy. Na pewno pami�tasz. Dawniej nazywa�a si� "Oko Morskiej Wied�my".
- A tobie si�, ch�opcze, wydaje, �e z kim rozmawiasz? - wtr�ci� rozdra�niony Bri Corbett. - Na Hel, sk�d ona ma niby pami�ta� po�o�enie jakich� tam gospod i tawern, kt�rych co nie miara w miastach tego kr�lestwa?
- T� akurat pami�tam - burkn�a szorstko Raederle - bo ilekro� odwiedza�am tu Rooda, zastawa�am go z nosem albo w ksi�dze, albo w czarce. - Zawiesi�a na chwil� g�os, mn�c w d�oniach cugle. - Czy on... czy dotar�y ju� do was wie�ci z Hed?
- Tak. - Tes spu�ci� g�ow�. - Tak - podj�� cichym g�osem. - Wczoraj wieczorem przyni�s� je pewien kupiec. Na uniwersytecie wrze. Nie widzia�em od tego czasu Rooda, cho� przez ca�� noc by�em razem z Mistrzami na nogach. - Westchn�� i podni�s� wzrok na Raederle. - Pom�g�bym wam go szuka�, ale kazano mi zej�� do portu po morgol�.
- Nie szkodzi. Sami go znajdziemy.
- Ja go znajd� - wtr�ci� z naciskiem Bri Corbett. - Wierz mi, pani, caithnardzkie tawerny to nie miejsce dla ciebie.
Raederle zawr�ci�a konia.
- Kto�, kogo ojciec fruwa po �wiecie pod postaci� kruka, nie dba o pozory. Poza tym wiem, gdzie m�j brat najbardziej lubi przesiadywa�.
Poszukiwania nie przynosi�y rezultatu. Po odwiedzeniu p� tuzina tawern mieli ju� do pomocy �wit� m�odych, znaj�cych Rooda student�w, kt�rzy metodycznie i z podziwu godn� dok�adno�ci� przeczesywali kolejne przybytki, zagl�daj�c tam nawet pod sto�y.
- Kiedy on znajduje czas na studiowanie? - mrucza�a ze zdumieniem Raederle, obserwuj�c ich przez szyb� z ulicy.
- Nie wiem - przyzna� spocony Bri Corbett, wachluj�c si� kapeluszem. - Pozw�l, pani, �e odprowadz� ci� na statek.
- Nie.
- Jeste� zm�czona. I pewnie g�odna. Ju� tw�j ojciec przykroi mi �agli, kiedy si� o tym dowie. Znajd� ci Rooda i przyprowadz� na pok�ad.
- Sama chc� go znale��. Musz� si� z nim rozm�wi�. Studenci zako�czyli inspekcj� i wypadli z tawerny.
- Teraz spr�bujemy w "Nadziei Serca" przy Rynku Rybnym.
- Gdzie ten Rynek Rybny?
- W po�udniowej cz�ci portu. Ty, pani, zaczekaj tu mo�e na nas - dorzuci� student po chwili namys�u.
- Id� z wami - odpar�a.
Rynek pod gor�cym okiem popo�udniowego s�o�ca zdawa� si� skrzy� i ton�� w zapachu wypatroszonych, szklistookich ryb wy�o�onych na stragany. Kapitan j�kn�� cicho. Raederle pomy�la�a o trasie, jak� przebyli z pogr��onego w skupionej kontemplacji uniwersytetu, poprzez labirynt Caithnard do najha�a�liwszego miejsca w mie�cie, za�mieconego rybimi �bami i o��mi, pe�nego prychaj�cych kot�w, po czym si� roze�mia�a.
- Szynk "Nadzieja Serca"...
- To tu - sapn�� Bri Corbett, kiedy studenci wbiegali do �rodka. Ledwo m�wi�. Szynk by� ma�y, obskurny, nadgryziony z�bem czasu, ale za brudnymi szybkami witryny wrza�o. Kapitan spojrza� na Raederle, k�ad�c d�o� na szyi jej wierzchowca.
- Dosy� tego - warkn��. - Odwo�� ci� na statek, pani.
Raederle utkwi�a wzrok w wytartym kamiennym progu szynku.
- Nie wiem, gdzie jeszcze szuka�. Mo�e na pla�ach? Ale musz� go znale��. Czasami gorzej nie wiedzie�, co Rood my�li, ni� to wiedzie�.
- Znajd� go, pani, przysi�gam. A ty... - Kapitan urwa� i odwr�ci� g�ow�, bo w tym momencie drzwi szynku otworzy�y si� gwa�townie. W wyrzuconym przez nie cz�owieku, kt�ry potoczy� si� po bruku pod nogi konia Bri Corbetta, rozpoznali jednego z pomagaj�cych im student�w.
- Jest tam - wysapa� m�odzieniec, zbieraj�c si� z ziemi.
- Rood?! - wykrzykn�a Raederle.
- Rood. - Student dotkn�� ko�cem j�zyka k�cika rozkrwawionych ust i doda�: - Szkoda, �e� tego nie widzia�a, pani. Co� wspania�ego.
Pchn�� drzwi i rzuci� si� na �eb na szyj� w k��bowisko barw - b��kitu, bieli, z�ota - wiruj�cych wok� p�on�cej po�rodku czerwieni. Kapitan patrzy� na to niemal z nostalgi�. Raederle zakry�a twarz d�o�mi. Po chwili zsun�a si� z konia. Nad g�ow� przefrun�a jej i osiad�a na kocich �bach szata �rednio Zaawansowanego Mistrza. Raederle zbli�y�a si� do drzwi. W tumulcie karczemnej burdy uton�� zd�awiony protest kapitana. Z pl�taniny cia� wynurza� si� w�a�nie Rood w jasnej, porwanej szacie.
Policzek mia� rozci�ty, ale na jego twarzy malowa�a si� powaga i skupienie, zupe�nie jakby trwaj�ca w szynku m��cka na pi�ci oderwa�a go przed chwil� od nauki. Nad g�ow� przelecia�a mu oskubana g� bez �ba i pacn�a o �cian�. Raederle zawo�a�a do brata. Nie us�ysza� jej. Przygniata� kolanem do ziemi jakiego� studenta, pchaj�c jednocze�nie innego odzianego w Biel chudzielca w obj�cia zrozpaczonego szynkarza. Pot�ny student w z�otej szacie, szczerz�c w ferworze walki z�by, doskoczy� do Rooda od ty�u i ucapi� go jedn� r�k� za szyj�, a drug� za nadgarstek.
- Panie - wycedzi� - albo w tej chwili przestaniesz, albo rozerw� ci� na sztuki i porachuj� gnaty.
Rood, podduszony nieco chwytem za szyj�, zamruga� i szarpn�� si� gwa�townie; student pu�ci� go, osun�� si� na mokr� pod�og� i chwytaj�c spazmatycznie powietrze, zgi�� we dwoje. Teraz zmasowany atak przypu�ci�a ma�a grupka student�w towarzysz�cych Raederle. Raederle znowu straci�a z oczu Rooda; wynurzy� si� po chwili z ci�by tu� przy niej, zdyszany, uwik�any w walk� na pi�ci z ogorza�ym zwalistym rybakiem, kt�ry postur� przypomina� Bia�ego Byka z Aum. Wyprowadzane na korpus ciosy Rooda zdawa�y si� nie robi� na olbrzymie �adnego wra�enia. Na oczach Raederle z�apa� Rooda wielkim �apskiem za szat� pod szyj� i zamierzy� si� ogromn� pi�ci�. Niewiele my�l�c, wyr�n�a go w g�ow� dzbanem, kt�ry nie wiedzie� sk�d znalaz� si� w jej r�kach.
Dzban rozbi� si�, chlusn�o wino, byk pu�ci� Rooda i usiad�, mrugaj�c p�przytomnie. Rood dopiero teraz zauwa�y� siostr�.
Znieruchomia�, a wraz z nim niemal wszyscy pozostali w izbie. Tylko w k�tach wrza� jeszcze b�j. Raederle stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e jest zupe�nie trze�wy. Zewsz�d spoziera�y na ni� b��dne, pijane walk� oczy. Gapi� si� na ni� z rozdziawion� g�b� szynkarz, trzymaj�c za w�osy dwie g�owy, kt�re zderzy�yby si� niechybnie, gdyby nie jego interwencja. Przy wodzi� jej na my�l zaskoczon�, martw� ryb� ze straganu. Wypu�ci�a z r�ki szyjk� dzbana; brz�k, z jakim si� st�uk�a, zm�ci� cisz�. Raederle sp�on�a rumie�cem.
- Przepraszam - powiedzia�a, zwracaj�c si� do znieruchomia�ego Rooda. - Ale szukam ci� po ca�ym Caithnard, a nie chcia�am, �eby ci� uderzy�, zanim z tob� nie porozmawiam.
Ku jej uldze Rood poruszy� si� wreszcie. Obr�ci� si�, zachwia�, odzyska� r�wnowag�.
- Wy�lij rachunek mojemu ojcu - powiedzia� do oniemia�ego szynkarza.
Wyszed� z szynku, zbli�y� si� do konia Raederle i przy�o�y� czo�o do pod�o�onej pod siod�o derki. Sta� tak przez chwil� bez s�owa, potem odwr�ci� si� i spojrza� na siostr�.
- Jeszcze tu jeste� - mrukn��. - Chyba nie pi�em. Co, na Hel, robisz po�r�d tych rybich o�ci?
- A jak my�lisz? - spyta�a cichym, napi�tym g�osem, wyra�aj�cym ca�y smutek, zagubienie i strach, jakie odczuwa�a. - Jeste� mi potrzebny.
Rood wyprostowa� si�, otoczy� j� ramieniem i przygarn�� do siebie.
- Dzi�kuj� ci - zwr�ci� si� do kr�c�cego g�ow� kapitana. - Po�lesz kogo� na uniwersytet po moje rzeczy?
- Po wszystkie, panie? - spyta� Bri Corbett.
- Wszystkie. Po ka�de martwe s�owo i zasch