3113
Szczegóły |
Tytuł |
3113 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3113 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3113 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3113 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam Bahdaj
Trzecia granica
Pami�ci J�zefa Krzeptowskiego
CZʌ� PIERWSZA
ZB�JNICKA DROGA
1
- Uciekamy - powiedzia� J�drek Bukowy do Mrowcy. Ten spojrza� na niego uwa�niej. Przymru�y� oczy i mrukn�� jakby do siebie:
- Jak chcesz, ale ja nie ociekam. Nie ma g�upich.
Bukowy u�miechn�� si� cierpko.
- Boisz si�?
- Nie. Tylko nie mam ochoty siedzie� w pace.
- To b�dziesz siedzia� w obozie.
- Jeszcze nic nie wiadomo.
- M�wi� mi porucznik. - Sk�d wie?
- Gada� z W�grami... Z tym oficerem, co nas eskortuje.
- Jeszcze nic nie wiadomo - powiedzia� spokojnie W�adek Mrowca. Opu�ci� nogi poza platform� wagonu, przygarn�� do siebie g�siorek wina, poci�gn��. Pi� d�ugo. Wino sp�ywa�o mu po brodzie. Bukowy wzruszy� ramionami. Usiad� obok W�adka. Zapatrzy� si�.
Jechali przez wielk� Nizin� W�giersk�. Wzd�u� tor�w ci�gn�y si� spalone s�o�cem pola kukurydziane. Dalej by�o pastwisko, a na pastwisku w przesyconym �wiat�em tumanie kurzu ci�gn�o stado byd�a. Potem w k�pach zielonych drzew ukaza�a si� osada; ma�e gliniane domy sta�y w po�odze zachodu. I znowu kukurydziane pola w szele�cie suchych li�ci i s�onecznym pyle.
Bukowemu krajobraz ten wyda� si� obcy. Obca mu by�a bezkresna, spalana r�wnina, obce p�askie, zaci�gni�te mg�� niebo, nawet wsie wy�aniaj�ce si� z k�p drzew, tchn�y dziwn� obco�ci�. Zat�skni� nagle za g�rami. Przymkn�� oczy. Poczu� o�ywczy powiew id�cy od regli, zapach smrek�w, us�ysza� szum potoku i zobaczy� sw�j dom stoj�cy w�r�d soczystych jesion�w, w zielonej ramie ��k.
- Uciekam - wyszepta�.
- Co m�wisz? - us�ysza� weso�y g�os W�adka. Ockn�� si�. W�adek poda� mu g�siorek. - Co� taki struty? �le ci? Madziary witaj� nas jak swoich. Wino daj�, winogrona, morele... Wnet dziewcz�ta b�d� przyprowadza� - za�artowa�.
J�drek odsun�� g�siorek. Powiedzia� sucho:
- Porucznik m�wi�, �e nas internuj�. Osobno oficer�w, osobno �o�nierzy. �o�nierze b�d� musieli pracowa�. Nas wioz� do Komarom.
- Sk�d wiesz?
- Co si� tak g�upio pytasz? - �achn�� si� zniecierpliwiony. - Ten madziarski oficer dobrze wie, dok�d nas wiezie. Podobno jest tam twierdza, a w murach cholernie wilgotno... Mnie tam nie zobacz�. Szkoda gada�.
- Ej, J�dru�, J�dru�... - za�mia� si� W�adek. - Nie zobacz� ci� w Komarom, ale wyl�dujesz za kratkami. Capn� ci� �andarmi i tyle.
- Mnie nie tak �atwo capn��.
- Nie kozakuj. M�wi� ci, lepiej przeczeka�. Zobaczymy, co i jak, a potem mo�na b�dzie wyrywa�.
- Nie - wyszepta� z uporem. - Ja do tej twierdzy nie pojad�.
*
Zbli�ali si� do Budapesztu. Spoza k�p, drzew, na tle bledn�cego nieba wida� by�o przedmiejskie domy w rozsypce, a nad nimi groty wie� ko�cielnych i bry�y wy�szych budynk�w. Bukowy wyj�� ze swego tornistra zmian� bielizny, r�cznik, myd�o, szczotk� do z�b�w. Zapakowa� je do torby po masce gazowej. By� zdecydowany, �e w�a�nie tutaj ucieknie. Kiedy zapina� torb�, us�ysza� za sob� g�os Mrowcy.
- Zbierasz si�?
- Jak widzisz - odpar� spokojnie.
- Ryzykujesz?
- Taki ju� jestem.
- Powiedzia�e� porucznikowi?
- Nikomu nie m�wi�em... tylko tobie.
- W mundurze capn� ci� od razu.
- Postaram si� o cywilne ubranie.
- I co b�dziesz robi�?
- Nad tym si� nie zastanawia�em.
- Kozak z ciebie. - W�adek pokr�ci� z uznaniem g�ow�.
Bukowy odwr�ci� si�, spojrza� mu w oczy.
- A ty?
- Ja?... M�wi�em ci, �e poczekam. Teraz jeszcze nie warto.
- My�la�em, �e brykniesz ze mn�. W�adek po�o�y� d�o� na ramieniu Bukowego. -
- Trzymaj si�, J�drek.
- Trzymaj si�.
Podszed� do drzwi wagonu. W drzwiach by�o t�oczno. �o�nierze, jak gdyby rozochoceni widokiem wielkiej stolicy, zacz�li �piewa�: "Wojenko, wojenko, c�e� ty za pani..." Bukowy u�miechn�� si� cierpko i �a�o�nie. Dra�ni�a go ta piosenka. Oczyma wyobra�ni zobaczy� granic� w�giersk�, gdzie po szesnastu dniach walk i ci�g�ego cofania si� sk�adali bro�. Widzia� czarne czaka w�gierskich �andarm�w z p�kami kogucich pi�r i t�pe, pozbawione wyrazu spojrzenia. Potem przypomnia� sobie moment, kiedy od��czy� si� na chwil� od oddzia�u; ukl�kn�� po polskiej stronie granicznego s�upka, spod darni wyrwa� palcami wilgotn�, kamienist� ziemi�. Zgarn�� j� w chusteczk�... Teraz poczu� jej ci�ar na piersi pod �o�niersk� bluz�. Grudy ojczystej ziemi... Po co to uczyni�? Nie wiedzia�. Nie wiedzia� r�wnie�, czy kiedy� rzuci t� garstk� ziemi pod przyzb� swojego domu. Wtedy by� s�oneczny poranek, grzbiety g�r wy�ania�y si� z mgie�, a do�em szumia� ukryty w buczynie potok. Szli w milczeniu, z wargami zaci�ni�tymi b�lem, z oczami utkwionymi w ziemi i kolejno sk�adali bro� na roz�o�onej na trawie plandece.
Tylko jeden Tadek Opiela nie z�o�y� broni. Bukowy - jak na zdartej ta�mie filmowej - zobaczy� teraz jego st�a�� z b�lu twarz, zaci�te usta, nabieg�e smutkiem oczy. Starszy strzelec Opiela, karabinowy z erkaem�w, �ciska� w d�oni mausera i z trwo�nym niedowierzaniem patrzy� na towarzyszy, a kiedy przysz�o rzuci� karabin, z jego piersi wyrwa� si� nieludzki skowyt. Zawr�ci� nagle. T�umi�c p�acz, �kaj�c tylko j�kliwie, d�ugo bieg� wzd�u� szeregu os�upia�ych �o�nierzy, a potem znikn�� nagle w g�szczu smreczyny, po polskiej stronie granicy.
To by�o trzy dni temu. Teraz zbli�ali si� do Budapesztu. Ju� w dali wida� ramp� towarowego dworca, a na peronie wpatrzonych w ich stron� ludzi. Poci�g wtoczy� si� wolno na podmiejsk� stacj�. �o�nierze wyskakiwali z wagon�w. Bukowy zosta� jeszcze chwil� na miejscu. Nie m�g� poj��, co si� wok� niego dzieje. Zrobi�o si� t�oczno. W�grzy ruszyli �aw� ku wagonom. Kobiety bieg�y z kwiatami, z koszyczkami pe�nymi owoc�w, m�czy�ni trzymali si� nieco z ty�u. Nie�li g�siorki wina, paczki z jedzeniem. M�oda dziewczyna z opask� Czerwonego Krzy�a na ramieniu d�wiga�a kufle z pieni�cym si� piwem. Starszy m�czyzna w s�omkowym kapeluszu uni�s� do g�ry r�k�, dr��cym g�osem stara� si� przekrzycze� wrz�cy t�um.
- Je�ce Polska ne zgin�a! Polak, Wenger dwa bratanki! Nech �yje! - wo�a� �aman� polszczyzn�. Za nim staruszka w czarnej sukni zakrywa�a oczy, chc�c powstrzyma� p�yn�ce �zy.
Bukowy rozejrza� si� bacznie. W g��bi peronu, pod budynkami magazyn�w zobaczy� czarne czaka z kogucimi pi�rami. �andarmi stali spokojnie; spod nasuni�tych na oczy czapek obserwowali k��bi�cy si� t�um.
"Obstawili dworzec" - pomy�la�. Zrozumia� jednak, �e na lepsz� sytuacj� nie mo�e liczy�. Zarzuci� wi�c torb� na rami� i wolno zsun�� si� z platformy wagonu. Przemyka� si� wzd�u� poci�gu. Przed ostatnim wagonem chcia� przej�� na drug� stron� poci�gu, lecz nagle stara kobieta w czerni zagrodzi�a mu drog�.
- Fiam - powiedzia�a po w�giersku - kis fiacskam... - W g�osie jej by�o tyle tkliwo�ci i �alu, �e chocia� nie rozumia�, co m�wi, zatrzyma� si� gwa�townie. Ona chwil� patrza�a na niego pe�nymi �ez oczyma, nagle unios�a s�kat� r�k� i niemal matczynym ruchem pog�aska�a go po twarzy.
Spojrza� w jej oczy wtopione w szare bruzdy zmi�tej twarzy i nagle powia�o zapachem rodzinnego domu. Ujrza� matk� stoj�c� na progu, skamienia�� i pe�n� troski. I wtedy co� go chwyci�o za gard�o. Chcia� powiedzie� cho�by s�owo, ale g�os zamar� mu w piersi. Chwyci� tylko kobiet� za kruche ramiona, przygarn�� do siebie. I naraz zrobi�o mu si� ciep�o. Poczu�, �e wszystko w nim taje. Tuli� j� jeszcze chwil�, lecz wnet pomy�la�, �e trzeba ucieka�.
Cofn�� si�. Odszed� bez s�owa. Pod z��czami wagon�w przepe�zn�� na drug� stron�. Zobaczy� przed sob� pusty tor, dalej nasyp, a pod nasypem star�, wal�c� si� szop�. Jeszcze raz spojrza� za siebie. Nikt go nie zauwa�y�. Przebieg� wi�c kilka krok�w i zsun�� si� zr�cznie z nasypu. Chcia� ukry� si� za szop�, lecz. w tym momencie spoza w�g�a wy�oni� si� m�ody m�czyzna. Na widok polskiego munduru jego twarz rozpromieni� u�miech.
- Polak! Lengyel katona! - zawo�a� gromko. Nie zwracaj�c uwagi na zak�opotanie Bukowego, ruszy� z wyci�gni�tym przed siebie g�siorkiem. - Dobre, madziarskie wino! - powiedzia� zachwycony tym nieoczekiwanym spotkaniem. - Napij si�, bracie!
M�wi� nie�le po polsku, wi�c Bukowy zatrzyma� si� zdumiony. W�gier, spostrzeg�szy jego zak�opotanie, wyja�ni� rzeczowo:
- Ja pol Wenger, pol Polak. Moja mama z Krosno... Maria Stokowska... Ja by� u dziadek w Krosno. Pij, brat! Dobre, madziarskie wino...
Chcia� mu poda� g�siorek, lecz Bukowy cofn�� si�.
- Nie mog�. Uciekam.
- Cz�owiek. A na co ty ucieka�? My przyjaciel... Wenger Polak dwa bratanki...
- I do szabli, i do szklanki - doko�czy� za niego Bukowy i nagle roze�mia� si�.
- I do szklanki - hukn�� rozbawiony W�gier. Znowu uni�s� g�siorek, jak gdyby chcia� napoi� Bukowego, lecz ten powstrzyma� go stanowczym ruchem.
- Ty, mo�e m�g�by� mi da� stare cywilne Ubranie?
- Mog�... Dlaczego nie... Tylko napij si� z Geza dobre, madziarskie wino.
Tym razem Bukowy ust�pi�. Chwyci� g�siorek w d�onie, ustami przywar� do szyjki, przechyli� i poci�gn�� tak mocno, �e a� mu zabulgota�o w gardle. Pi� d�ugo i �apczywie, a kiedy przesta�, odda� g�siorek Gezie.
- Teraz ty pij - rozkaza�.
W�gier poci�gn�� z g�siorka. Potem wierzchem d�oni wytar� usta. Bukowy roze�mia� si� g�o�no.
- To za�atwione. Gdzie masz to ubranie?
- Co tak spieszno? Mamy czas... Najpierw idziemy na dobra madziarska kolacja... na csirke paprikas, na gulyas... Madziarska kuchnia dobra... a ty g�odny...
Bukowy czu�, �e w jego �y�ach rozchodzi si� ciep�o. Zrobi�o mu si� nagle lekko i weso�o. Tr�ci� Gez� w rami�.
- Co� ty taki go�cinny? Nie znasz mnie.
- Nie gadaj... Ty lengyel katona. Ja pol Polak... Moja matka...
- Dobra... ju� wiem - przerwa� mu Bukowy. - Ale najpierw p�jdziemy po ubranie.
- Najpierw dobra madziarska kolacja... Cigany zene... - zrobi� taki ruch, jakby poci�gn�� smyczkiem po strunach. - Lubisz cyga�ska kapela?
- Ech, ty - roze�mia� si� Bukowy. - Niech ci b�dzie, ale jak mnie z�api�, to...
- Nie zlapiom, nie zlapiom - za�mia� si� Geza. Chwyci� Bukowego pod rami� i poci�gn�� w stron� ulicy.
2
Nie pami�ta�, jak d�ugo siedzieli w tej knajpie. Wiedzia� jednak, �e musi st�d ucieka�.
Noc... Doko�a rozpalone winem, spocone twarze i pa�aj�ce ogniem oczy. Na stacji gwizda�a lokomotywa, a tu, pod zwisami ga��zi, dzwoni�y cyga�skie cymba�y. I nagle nad sob� ujrza� skrzypka. Cygan mia� twarz hinduskiego bo�ka, a oczy zamy�lonego Buddy. Smyk w jego ciemnej d�oni lata� jak b�ysk na rozko�ysanej wodzie. Bukowy siedzia� zas�piony. Widzia� przed sob� st� z zalanym winem obrusem i pe�no szk�a, po�yskuj�cego ognikami �wietlnych refleks�w. S�ysza� chrypliwy g�os pijanego Gezy.
- Nie martw si�, brat... Za dwa miesi�ce Hitler kaput... Francuzy, Anglicy z wami... Linia Maginota... Du�e bombowce...
- Z nami - roze�mia� si� szyderczo Bukowy.
- A gdzie byli, jak my�my si� bili? Na co czekali? Na co?
Geza spojrza� zdziwiony, jakby nie zrozumia�, o co mu chodzi. Bukowy waln�� pi�ci� w st�:
- A nas zostawili samych. - Wtem z�apa� Gez� za rami� i przyci�gn�� do siebie. - Widzia�e� kiedy� natarcie czo�g�w?
Ten u�miechn�� si� g�upkowato.
- Ja?... Czo�gi? Cz�owiek, skond ja widzia� natarcie - czo�gi?
- No to pos�uchaj - powiedzia� twardo. Zamilk� na chwil�. Ludzie, kt�rzy siedzieli przy stole, chocia� nie zrozumieli, co m�wi, wpatrywali si� z uwag�. Bukowy zacisn�� wargi. Przygarn�� do siebie szklank� wina. Wypi�. Potem postawi� szklank� z �oskotem. - Najpierw - cisza, zupe�na cisza, jakby ziemia zamar�a. Potem ziemia zaczyna dr�e�. Nic nie widzisz, tylko ziemia dr�y. A potem nadlatuj� sztukasy. Pikuj�. - Pe�nym wyrazu gestem r�ki zobrazowa� swe opowiadanie.
Zwiii... zwiii... zwiii... Ziemia dr�y i j�czy niebo. A ludzi zupe�nie parali�uje. �ciskasz karabin i nie wiesz, co robi�. Najch�tniej wkopa�by� si� w ziemi�... po uszy... jak kret... A ziemia dr�y coraz mocniej. Patrzysz przed siebie. Ju� si� tocz� w kurzu... z ogromnym hukiem. Ju� pluj� ogniem. Czujesz, �e wali si� na ciebie �elazo i ogie�. A ty... jak robak przylepiony do ziemi... ma�y i bezsilny...
- Nagle urwa�, potoczy� po ludziach spojrzeniem i zakry� d�o�mi oczy. - Cz�owieku, kto by to wytrzyma�?
Nasta�a chwila ciszy. Ludzie spogl�dali po sobie, jak gdyby chcieli zapyta� - co si� sta�o. Kto� z boku zagadn��: "Co on m�wi? O czym opowiada?" Geza uni�s� palec do ust gestem nakazuj�cym milczenie. Potem nape�ni� szklank� winem. Podsun�� j� Bukowemu.
- Napij si�, brat! Nic na to nie poradzisz. Bukowy oderwa� d�onie od twarzy. Odsun�� szklank�. W jego oczach pojawi� si� �ywszy b�ysk.
- A byli tacy, co wytrzymali! - powiedzia� jak gdyby do siebie. - Tadek Opi�a ze Starego S�cza... karabinowy... To by� kozak! Mia� zimn� krew. Podpuszcza� czo�gi na pi��dziesi�t metr�w i grza� do nich z cekaemu.
Geza uni�s� r�ce gestem niedowierzania.
- Do czo�ga z cekaemu?...
Bukowy pokiwa� g�ow�. Naraz �achn�� si� gniewnie i znowu waln�� pi�ci� w st�.
- Ale co to pomog�o? Trafi� jeden... drugi... a inne sz�y na nas. Potem w lasach by�o ju� inaczej. To oni nas si� bali, a nie my ich. Bo noc� szli�my na bagnety. Gdyby by�y tylko noce... Ale potem nadchodzi�y dni...
Geza obj�� go mocno ramieniem.
- Nie martw si�, brat! Nic ci to nie pomo�e. Ludzie klepali go po ramionach. Wykrzykiwali przyja�nie:
- Dzielny polski �o�nierz!
- Jeszcze wojna nie przegrana!
- Polak W�gier dwa bratanki!
- J�zef Bem! Genera� Dembi�ski! Stefan Batory!
Kto� przywo�a� Cygana. Ten kocimi ruchami sun�� ku sto�owi. Siwy, t�gi m�czyzna o oczach jak roz�arzone w�gle zaintonowa� czardasza. Cygan w mig podchwyci� nut�. Smyk zamigota� po�yskliwie, zadzwoni�y cymba�y, zahucza�y basetle...
Kto� odsun�� s�siednie stoliki. M�oda kobieta w kwiecistej sukni jak jasna smuga wyp�yn�a nagle ze strefy cienia. Ruchy jej by�y mi�kkie, pe�ne powabu. Zacz�a ta�czy�. Siwy Madziar uj�� jej kibi�. Ruszyli zrazu wolno, rytmicznie, potem coraz szybciej. Zdawa�o si�, �e jasna suknia p�ynie w�r�d stolik�w w m��cym z lampion�w �wietle niby trzepoc�cy motyl. I nagle w oczach J�drka Bukowego wszystko sta�o si� barwnym ruchem, korowodem podporz�dkowanym rytmowi muzyki: ogorza�e twarze m�czyzn, rozpalone oczy, zalotne u�miechy kobiet, p�czniej�ce w ga��ziach lampiony, szk�o... wszystko zawirowa�o mu w g�owie. Zdawa�o mu si�, �e p�ynie w tym potoku �wiate�, barw i cieni, unosi si�, staje si� niewa�ki.
W�a�nie wtedy w jasnym prostok�cie drzwi bufetu zjawi� si� �andarm. B�ysn�y kogucie pi�ra, a rt�ciowe p�cherzyki �wiat�a potoczy�y si� po ostrzu nasadzonego na karabin bagnetu. Twarz �andarma ton�a w cieniu czaka.
Bukowy zastyg� w oczekiwaniu. By� pewny, �e �andarm podejdzie do niego, lecz ten jeszcze go nie spostrzeg�. Rozgl�da� si� W�r�d ta�cz�cych bli�ej par. J�drek zerkn�� w bok. Gezy nie by�o przy stole. Podni�s� si� wi�c wolno i krok za krokiem cofa� si� w stron� drzwi. Wtedy dopiero �andarm zahaczy� go bystrym spojrzeniem. Uni�s� gwa�townie r�k�, jakby go chcia� zatrzyma�, a gdy J�drek nie us�ucha� rozkazu, ruszy� w jego stron�. Bukowy nie czeka� d�u�ej. Odwr�ci� si�, kilkoma susami znalaz� si� w strefie cienia. Dalej by�y wielkie pnie drzew, a za nimi wysoki mur. Zawaha� si�, lecz po u�amku sekundy zrozumia�, �e to jedyna droga ucieczki. Rozp�dzi� si�. Skoczy�... ko�cami palc�w uchwyci� kraw�d� muru. Na chwil� zawisn�� ca�ym ci�arem cia�a, lecz wnet, jak na g�rskiej wspinaczce, podci�gn�� si�, wspar� kolanami i z ogromnym wysi�kiem wspi�� si� na mur.
W tym momencie w�r�d pni zobaczy� sylwetk� �andarma. Bieg� w stron� muru wo�aj�c co� po w�giersku, a za nim p�dzili m�czy�ni. Kapela ju� nie gra�a. J�drek zeskoczy� z muru. Znalaz� si� w niewielkim warzywnym ogr�dku. Z prawej mia� dom z o�wietlonymi oknami, z lewej star� szop�. Na �a�cuchu szarpa� si� zajadle pies. Jaka� kobieta krzycza�a w oknie. Nie by�o czasu na rozwa�ania. Bukowy pomkn�� przez zagony wprost ku szopie. Pies rzuci� si� na niego, lecz jeden mocny kopniak osadzi� go i uspokoi�. Bukowy min�� szop�. Przed sob�, w�r�d drzew, zobaczy� furtk�. Pchn�� j�. Nie ust�pi�a. Cofn�� si�. Nabra� rozp�du. By�a ni�sza od muru, wi�c przesadzi� j� jednym zrywem, a gdy opu�ci� si� na drug� stron�, znalaz� si� na ulicy.
By�a to w�ska podmiejska uliczka gin�ca w�r�d ogrod�w. W dali migota�o nik�e �wiat�o gazowej latami, a przez zasieki ga��zi przebija�y od czasu do czasu o�wietlone okna. By�o pusto... S�ysza� tylko skowyt psa w ogrodzie, a dalej za murem zmieszane, niewyra�ne g�osy biesiadnik�w. Ruszy� w przeciwn� stron�. Krok mia� chwiejny i oddech ci�ki. Wypite wino szumia�o mu w g�owie.
Gdy znalaz� si� w kr�gu �wiat�a, us�ysza� czyje� kroki. Kto� bieg�. Ci�kie, podkute buty wybija�y niespokojny rytm o p�yty chodnika. Bukowy obejrza� si�. By� pewny, �e to ten sam �andarm. Pchn�� wi�c pierwsz� napotkan� furtk�. W�ska �cie�ka zaprowadzi�a go do ukrytego w g�szczu krzew�w domu. Zobaczy� przed sob� oszklon�, ciemn� werand�. Min�� j� i po chwili znalaz� si� w g�stwinie zaro�li. Ukry� si� w cieniu. Widzia� przed sob� ciemn� �cian� domu. Tylko w ma�ym okienku p�on�o �wiat�o. Jasn� smug� ciek�o na �cie�k� i rozproszone gin�o w pl�taninie krzew�w.
Znowu by�o zupe�nie cicho, po chwili znowu odezwa� si� tupot podkutych but�w. Bukowy wcisn�� si� g��biej w krzaki. Nas�uchiwa�. Biegn�cy cz�owiek zatrzyma� si�. Zaskrzypia�y zawiasy furtki i znowu zadudni�y ci�kie kroki. Wnet na tle o�wietlonego okna ukaza�o si� czako �andarma. Kto� uchyli� okiennic�. Po chwili Bukowy us�ysza� niezrozumia�y dla� dialog; �andarm pyta� ostro, ukryta za okiennic� kobieta odpowiada�a nie�mia�o, zdziwionym g�osem. Wiedzia�, �e chodzi o niego. Czeka�. By� ju� tak zm�czony, �e zrezygnowa� z ucieczki.
Rozmowa urwa�a si� po chwili. �andarm zawr�ci�; przeszed� kilka krok�w i nagle b�ysn�� r�czn� latark�. Snop �wiat�a przeci�� mrok i wkr�tce zgas�. �andarm oddali� si�.
Kiedy jego kroki ucich�y, Bukowy wyszed� z krzak�w. Zbli�y� si� ostro�nie do furtki. Wtem za w�g�em domu ujrza� star� kobiet� w narzuconym na ramiona szalu. Drgn��, zatrzyma� si�; ona wyda�a kr�tki, st�umiony okrzyk i cofn�a si� gwa�townie.
- Niech si� pani nie boi - powiedzia� szeptem po polsku.
Nie zrozumia�a go. Cofn�a si� jeszcze o p� kroku, wysun�a przed siebie r�k�, jakby si� chcia�a broni�.
- Bitte... ruhe... - spr�bowa� �aman� niemczyzn�. - Ich bin polnische Soldat.
- Lengyel katona - gestem bezradnego zdumienia za�ama�a r�ce i zaraz doda�a nieporadn� mow� niemieck�: - Haben Sie aber Gl�ck... Ungarische Gendarmerie... Wiessen Sie?
- Aber ja... - odpar� uj�ty jej mi�ym g�osem. By� jednak tak wyczerpany i spojony, �e zachwia� si�. Kobieta podtrzyma�a go ramieniem.
- Seine Zug weg... Daleko, daleko... - doda�a po w�giersku. - Ist sehr p�no... M�ssen Sie schlafen.
Bukowy roz�o�y� bezradnie r�ce.
- Sehr gut schlafen, aber... gdzie? Kobieta pogrozi�a mu �artobliwie.
- Sie trinken... Zu viel trinken.
Bukowy z�apa� si� za g�ow� ruchem wyra�aj�cym zupe�n� bezradno��.
- Zu viel... mit ungarische Kameraden... G�owa boli.
Kobieta roze�mia�a si� cicho.
- Boli... boli... - przedrze�nia�a go �artobliwie. Naraz niemal matczynym ruchem uj�a go pod rami� i poci�gn�a za sob� ku werandzie. - Koramen Sie... heute schlafen...
Tkwi� jeszcze chwil� w miejscu, zdumiony tym nieoczekiwanym obrotem sprawy. Nie m�g� uwierzy�, �e nagle w�r�d tej g�uchej nocy w nieznanym mie�cie spotyka kogo�, kto bez zastrze�e� udziela mu pomocy. Kobieta szarpn�a go energiczniej.
- Kommen Sie... P�no...
Ruszy� za ni� bez oporu. Przeszli przez ciemn� werand�, przez przedpok�j i skierowali si� ku w�skim i spadzistym schodom. Drewniane stopnie zatrzeszcza�y cienko pod ich stopami, a kiedy zatrzymali si� w ciasnej sionce, kobieta pchn�a drzwi, przekr�ci�a kontakt. W g��bi, w nik�ym �wietle zakurzonej �ar�wki ukaza�o si� poddasze, ma�y pokoik oszalowany pop�kanymi deskami i a� po sufit zawalony gratami. Kobieta uj�a Bukowego za r�k�, zaprowadzi�a go do wielkiej pluszowej kanapy, potem spod okna wyci�gn�a koc.
- Schlafen Sie gut! - powiedzia�a mi�kkim g�osem.
Bez s�owa zwali� si� na kanap�. By� tak zm�czony, �e nie nakry� si� kocem. W g�owie szumia�o mu wino, a cia�o wyda�o mu si� ci�kie jak o��w.
Jeszcze chwil� widzia� nad sob� sylwetk� starej kobiety. Potem wszystko run�o w mi�kk�, bezdenn� ciemno��.
3
Kiedy si� ockn��, zdawa�o mu si�, �e le�y w k�cie towarowego wagonu, a obok niego �pi W�adek Mrowca. Jad� ju� bardzo d�ugo przez spalon� s�o�cem Nizin� W�giersk�... Nie wiadomo dok�d i w jakim celu. G�ow� mia� ci�k�, usta spieczone. Pali�o go pragnienie.
- W�adek, podaj manierk� - rzuci� jak przez sen.
Nikt mu nie odpowiedzia�. Wtedy zerwa� si�. Przetar� oczy. Nad sob� zobaczy� star� szaf�, na szafie wypchan�, oskuban� przez mole sow�; dalej ma�e zakurzone okno i ga��zk� wpychaj�c� si� na poddasze. Przypomnia� sobie wczorajszy wiecz�r, Gez�, knajp�, �andarma, ucieczk� i star� kobiet�. Nagle roze�mia� si�, bo ca�a sytuacja wyda�a mu si� nierzeczywista, jakby wymy�lona. �mia� si� d�ugo i zdrowo, lecz wnet ogarn�o go zak�opotanie. Tar� bezradnie zaro�ni�ty policzek. Zastanawia� si�, co ma dalej robi�. Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy si� zbyt d�ugo wahaj�. Pchn�� energicznie drzwi...
Naraz zatrzyma� si�. Us�ysza� bowiem, �e na dole kto� wchodzi do przedpokoju. Wnet na tle staro�wieckiej tapety zobaczy� m�od� kobiet�. Mia�a na g�owie bia�y czepek piel�gniarki, a na ramionach czarn� pelerynk�. Mi�kkim krokiem podesz�a do wisz�cego w g��bi lustra, zrzuci�a z ramion pelerynk�, zdj�a wolno czepek. Spod czepka wysypa�y si� g�ste pukle kasztanowych w�os�w. Przeczesa�a je palcami.
J�drek zobaczy� w lustrze odbicie jej twarzy. By�a m�oda, �wie�a i �adna; wysokie czo�o, wyra�ne �uki brwi, oczy du�e o figlarnym spojrzeniu, usta mocno wykrojone. Sta�a przed lustrem i wolnymi ruchami rozczesywa�a opadaj�ce na ramiona w�osy. Nagle drgn�a. Spostrzeg�a w lustrze Bukowego. Odwr�ci�a si� gwa�townie.
- To pan jest tym polskim �o�nierzem - powiedzia�a weso�o po w�giersku.
Bukowy zeszed� kilka stopni ni�ej.
- Nie rozumiem - wyb�ka� zmieszany.
- Ne rozumem, ne rozumem... Trzeba si� nauczy� w�gierskiego. Rozumem?
- Nie rozumiem - roze�mia� si� Bukowy. Kobieta machn�a z rezygnacj� r�k�.
- Po niemiecku nie b�dziemy rozmawia�, bo ja znam tylko par� s��w - rzuci�a, marszcz�c filuternie nosek.
Stanowczym ruchem uj�a Bukowego pod rami� i zaprowadzi�a go do �azienki. Tutaj poda�a mu czysty r�cznik, myd�o, a potem przyjrza�a mu si� uwa�nie.
- Kiedy pan ostatni raz si� goli�? - przejecha�a d�oni� po jego ostrej jak szczotka brodzie. Nie czekaj�c na odpowied�, poda�a mu z szafki przybory do golenia. - Wojenny zarost - szczebiota�a. - Za kwadrans ma pan by� wymyty, ogolony i wypucowany. Rozumem? - rzuci�a �artobliwie po polsku.
- Rozumiem, ale nie wszystko - u�miechn�� si� rozbawiony.
- To w porz�dku. Ja tymczasem przygotuj� �niadanie - uderzy�a go r�cznikiem i znikn�a za drzwiami.
Bukowy spogl�da� chwil� na zatrza�ni�te drzwi. U�miechn�� si�, pokr�ci� z podziwem g�ow�.
- Wspania�a dziewczyna! Dla niej warto by nauczy� si� tego przekl�tego j�zyka.
*
- Kiedy pan wyje�d�a do obozu? - zapyta�a przy �niadaniu starsza pani Varfalvi.
- Ja?... Ja wcale nie chc� do obozu - zaprotestowa� stanowczo Bukowy.
Siedzieli przy nakrytym bia�ym obrusem stole, a J�drkowi wydawa�o si�, �e �ni. Po tylu dniach tu�aczki, poniewierki, po dniach kl�ski i rozczarowa� nagle znalaz� si� w atmosferze spokoju, ciep�a i serdeczno�ci. Bia�y obrus, srebrne nakrycie, aromatyczna kawa, chrupi�ce bu�eczki... To wszystko wydawa�o si� zupe�nie nierealne. Rozmawiali ze starsz� pani� po niemiecku. Ewa przys�uchiwa�a si� uwa�nie, posy�aj�c J�drkowi u�miech lub przelotne spojrzenie. Czasem prosi�a babci� o przet�umaczenie czego�, co j� interesowa�o, czasem sama wtr�ci�a pojedyncze s�owo.
- Przecie� pan jest �o�nierzem, a s�ysza�am, �e �o�nierze musz� by� internowani - podj�a starsza pani.
- Nie, prosz� pani, ja nie potrafi� �y� w zamkni�tym obozie.
- Mo�e pan boi si� �andarmerii? Niech pan b�dzie spokojny. P�jd� na dworzec i zapytam, kiedy przyjedzie nast�pny transport. Przy��czy si� pan do transportu i nikt panu nie zrobi krzywdy.
- Nie o to chodzi - stara� si� wyt�umaczy� jej Bukowy. - Pani mnie nie rozumie. Ja jestem g�ralem, ja nie potrafi�... Ja ca�e �ycie w g�rach... w Zakopanem.
- W Zakopanem - zainteresowa�a si� nagle Ewa. - S�ysza�am o Zakopanem - zwr�ci�a si� do babci. - To wspania�a miejscowo��. Opowiada�a mi Marika, wiesz, ta lekarka. W trzydziestym �smym by�a zim� w Zakopanem.
Bukowy wskaza� palcem na siebie.
- Tak, ja z g�r, z Zakopanego. - Zacz�� pomaga� sobie gestami. Wsta� od sto�u, przybra� postaw� narciarza i balansuj�c zr�cznie cia�em, udawa�, �e jedzie na nartach. - Ja jestem narciarzem... Slalom, zjazd... Mi�dzynarodowe zawody... A latem wspinaczka, alpinizm... Latem jestem ratownikiem. Ewa o�ywi�a si�. Stan�a obok J�drka i niezdarnie na�ladowa�a jego ruchy.
- Ja te� je�d��... w Matrze... ale zupe�nie kiepsko...
- Bardzo kiepsko - przet�umaczy�a Bukowemu pani Varfalvi. - Najcz�ciej na nosie i na tym, na czym si� siedzi.
Zrobi�o si� nagle weso�o. J�drek wyzby� si� zak�opotania. J�� za po�rednictwem babci t�umaczy� Ewie.
- To nie szkodzi. Ja jestem dobrym instruktorem. Naucz� Ew�...
- Ale kiedy? Kiedy?
- No w�a�nie. Mo�e spotkamy si� po wojnie.
- Eee... - skrzywi�a si� Ewa. - Niech pan zostanie w Peszcie. Mamy tu blisko g�ry, a jak przyjdzie dobra zima, to poje�dzimy.
- Je�eli pani chce - rzuci� bez zastanowienia.
- No widzisz babciu, widzisz - natar�a z humorem Ewa. - On g�ral, narciarz i w og�le bohater Wysokich Tatr, a babcia chce go wpakowa� do obozu dla internowanych. Niech mu babcia powie, �eby zosta� u nas. Jako� si� u�o�y.
- G�upstwa pleciesz - roze�mia�a si� babcia.
- Wcale nie plot�. Niech mu babcia powt�rzy. Kiedy pani Varfalvi przet�umaczy�a J�drkowi �yczenie Ewy, ten spojrza� zdumiony.
- Teraz?...
- Odpocznie pan u nas. Mo�e pan zamieszka� na poddaszu. Uprz�tniemy.
- To niemo�liwe. Przecie� ja... bez papier�w... Mo�na powiedzie�, dezerter...
- To co pan w�a�ciwie chce robi�?
Pytanie zaskoczy�o Bukowego. Co w�a�ciwie teraz zrobi? Zas�pi� si�. Kilka razy przeczesa� palcami czupryn�.
- Zg�osz� si� do polskiego konsulatu. Staruszka pokiwa�a z politowaniem g�ow�.
- Tak, tak... a po drodze pana z�api�.
- Musz� zdoby� cywilne ubranie.
- A papiery?
- Papiery wyrobi� sobie w konsulacie. A potem...
- Co on m�wi? - wtr�ci�a nagle Ewa. - O jakim konsulacie?
A gdy babcia wyt�umaczy�a jej tre�� rozmowy, naburmuszy�a si� i natar�a na Bukowego:
- Konsulat - w porz�dku, ubranie - w porz�dku, ale my pana tak �atwo nie pu�cimy.
- Najpierw musz� to wszystko za�atwi� - zwr�ci� si� do pani Varfalvi. - A potem... Nie chcia�bym paniom robi� k�opotu.
- To dla nas nie k�opot... - u�miechn�a si� �agodnie. - Widzi pan... mieszkamy same... Ja jestem wdow�, a rodzice Ewy s� w Veszprem. Weselej by�oby nam z panem.
- Nie ma si� nad czym zastanawia� - wtr�ci�a energicznie Ewa. Podesz�a do szafy, wyj�a z niej jakie� cywilne ubranie. - Powiedz mu babciu, �eby przymierzy� - poprosi�a.
- Ale� Evike, to przecie� ubranie dziadka. Dziadek by� du�o ni�szy od pana... i szczuplejszy.
- Nie szkodzi - powiedzia�a weso�o. - Chodzi przecie� tylko o to, �eby si� dosta� do konsulatu.
*
Dwie godziny p�niej Bukowy z Ew� jechali taks�wk� w stron� ulicy Vaczi. Bukowy nigdy zapewne nie przypuszcza�, �e b�dzie wyst�powa� w od�wi�tnym ubraniu by�ego urz�dnika kolejowego, pana Frigyesa Varfalvi, nieboszczyka, kt�ry od pi�ciu lat "spoczywa� w Panu" na podmiejskim cmentarzu w Budakeszi. Czu� si� w tym stroju raczej nieswojo, ubranie bowiem sk�ada�o si� ze sztuczkowych spodni, wizytowej marynarki - wszystko w najlepszym gatunku i przesycone zapachem naftaliny. J�drek mia� wra�enie, �e go kto� wbi� w przyciasny pancerz. Marynarka przy ka�dym ruchu p�ka�a w szwach, a spodnie wrzyna�y mu si� w mi�nie brzucha i nie pozwala�y swobodnie oddycha�. Jednym s�owem - katorga. Modli� si�, �eby ta podr� trwa�a jak najkr�cej.
Tymczasem z przedmie�cia Ujpest na Vaczi by� spory kawa� drogi. Jechali przez wielkie, milionowe miasto. Kiedy znale�li si� w �r�dmie�ciu, J�drek zapomnia� o piekielnym pancerzu. Zacz�� si� rozgl�da� z wzrastaj�cym zainteresowaniem; oto Wielkie Bulwary, okaza�e budynki, ogromne tafle wystaw, wytworne fasady eleganckich kawiarni, kina z barwnymi reklamami. Na jezdni ruch, na chodnikach t�um przechodni�w, a wszystko w nieznanej, nieco egzotycznej atmosferze i w przyspieszonym rytmie.
"Sk�d ja si� tutaj znalaz�em? Co ja tu robi�?" - powtarza� w my�li i co chwila zerka� w stron� Ewy, jakby chcia� si� upewni�, �e nie �ni. Ewa pokazywa�a mu bardziej znane budowle: Dworzec Zachodni, Parlament, pomnik Kossutha, po drugiej stronie Dunaju zamek kr�lewski i G�r� Gellerta.
Wreszcie znale�li si� na Vaczi. Taks�wka zatrzyma�a si� przed zasobnie wygl�daj�c� kamienic�. Bukowy spostrzeg� nad bram� or�a i polski napis.
- To tu - powiedzia�a Ewa.
Wysiedli. Zbli�yli si� do bramy. Chwil� stali w milczeniu. Ewa uj�a jego d�onie. U�miechn�a si� ciep�o.
- �ycz� panu du�o szcz�cia. Niech pan za�atwi jak najlepiej i wraca do nas.
Bukowy wzruszy� ramionami.
- Nie rozumiem.
- Ne rozumem - za�artowa�a. - To nic. Ma pan nasz adres? Adres! - doda�a po niemiecku.
Bukowy si�gn�� do kieszeni. Wyj�� z�o�on� karteczk�.
- Mam, mam. Jak tylko za�atwi�, zaraz przyjad�.
U�cisn�a mocniej jego d�onie, spojrza�a mu ja�niej w oczy i nagle odesz�a wolnym krokiem, a kiedy znowu si� odwr�ci�a, skin�a mu r�k�.
- Powodzenia! Gl�ck!
- Dzi�kuj� - zawo�a� za ni�. - Dzi�kuj� za wszystko.
4
Siedz�cy za biurkiem urz�dnik ogarn�� Bukowego zdumionym spojrzeniem. By� to m�czyzna w sile wieku, barczysty, �ylasty. Twarz mia� such� i surow�, oczy patrz�ce przenikliwie. Przesun�� nagle le��ce na biurku papiery i jeszcze raz zmierzy� J�drka ch�odnym wzrokiem. Nagle na jego surowej twarzy pojawi� si� kpi�cy u�mieszek.
- C� to za maskarada? - zapyta� ubawiony. Bukowy wzruszy� ramionami.
- Uciek�em z transportu - wyja�ni� rzeczowo. - Potem przebra�em si� w byle co.
Twarz urz�dnika nagle st�a�a.
- To wy wojskowy?
- Tak.
- Z jakiego oddzia�u?
- Z dwudziestego pu�ku piechoty. Plutonowy... Urz�dnik chlasn�� d�oni� w blat biurka.
- To nie mamy o czym gada�. Musicie wr�ci� do oddzia�u. Taki porz�dek. I takie zarz�dzenie w�adz w�gierskich. My za�atwiamy tylko uchod�c�w cywilnych. J�drek u�miechn�� si� przekornie.
- Je�eli pan chce, to mog� by� cywilem.
- Cz�owieku, nie zawracaj mi g�owy. Widzieli�cie tych ludzi na schodach. Mamy tu urwanie g�owy, a wy - przetar� d�oni� spocon� �ysin� - wy mi tu wyje�d�acie z takimi sprawami. Nie - rzek� stanowczo. - Zg�osicie si� na dworcu do komendy wojskowej, a oni was odtransportuj� gdzie nale�y.
Bukowy �achn�� si�.
- To nie ze mn�... Ja do obozu nie pojad�.
Tamten drgn��, chcia� krzykn��, lecz powstrzyma� si� i wycedzi� ch�odno, g�osem nie znosz�cym sprzeciwu:
- A my was nie zarejestrujemy. Mog� wam najwy�ej da� papierek, �e�cie si� tutaj zg�osili, �eby was �andarmeria nie przymkn�a...
- Dzi�kuj� - mrukn�� zadziornie Bukowy.
- W takim razie r�bcie, co chcecie, tylko nie zabierajcie mi czasu.
Bukowy cofn�� si� o p� kroku, jak gdyby chcia� si� lepiej przyjrze� swemu rozm�wcy. Przymru�y� zaczepnie oczy.
- Dzi�kuje - powiedzia� z naciskiem. - My�la�em, �e mi pan pomo�e. - Rzuci� mu wzgardliwe spojrzenie i energicznym krokiem podszed� do drzwi, lecz w tej samej chwili drugie boczne drzwi uchyli�y si� nagle, a w nich stan�� m�ody m�czyzna. J�drek obejrza� si� instynktownie.
Chwil� patrzyli na siebie. Nagle tamten uni�s� r�ce gestem radosnego przywitania i zawo�a� weso�o:
- J�drek! Ch�opie, sk�d�e� si� tu zjawi�?
Bukowy pozna� go. Kilka b�yskawicznych skojarze�: Kasprowy, wiosna, s�o�ce, szale�cze zjazdy, dansing w "Empire", opalone twarze. A potem wsp�lna wycieczka na Pyszn�, B�yszcz, Kamienist�, Jarz�bcy, zjazd przez Ciel�ce Ta�ce... Tak, to przecie� Antek Wichniewicz, m�ody in�ynier z Krakowa.
Ju� by� w jego ramionach, ju� �ciskali si� mocno, serdecznie, a� do utraty tchu. Chaotyczna wymiana pierwszych wiadomo�ci, radosne podniecenie nieoczekiwanego spotkania... Naraz Wichniewicz odsun�� si� od niego, ogarn�� roze�mianymi oczami i parskn��:
- J�drek, wygl�dasz, jakby� wr�ci� z pogrzebu. Cz�owieku, co z tob�?
- Jak ci� widz�, tak ci� pisz� - za�artowa� Bukowy i pos�a� urz�dnikowi znacz�ce spojrzenie.
Wichniewicz nie zrozumia� tego przytyku. Zwr�ci� si� do urz�dnika:
- Panie majorze, nawet pan nie ma poj�cia, z kim pan rozmawia� - wskaza� na Bukowego. - To przecie� J�drek Bukowy, mistrz Polski w konkurencjach zjazdowych i najmorowszy ch�op pod s�o�cem.
Twarz majora wyd�u�y�a si� nagle, jego oczy zaokr�gli�y si�. Chrz�kn�� niepewnie i rzuci� wymijaj�co:
- Ze g�ral, to si� domy�li�em, bo strasznie zadziorny.
- G�ral - wykrzykiwa� rado�nie Antek Wichniewicz - i do tego fantastyczny narciarz, wspania�y taternik i w og�le klasa. M�wi� panu, z nieba nam spad�. Tacy ludzie b�d� nam teraz potrzebni.
5
Min�y dwa tygodnie.
Wichniewicz znalaz� si� na ulicy Uri. By�a to zaciszna, stara uliczka na G�rze Zamkowej w Budzie, z dw�ch stron ci�gn�y si� pe�ne dziwnego nastroju, pi�kne renesansowe kamieniczki. Szed� g��boko zamy�lony. Spieszy� si� na odpraw� do swego szefa, pu�kownika Oberty�skiego. Zatrzyma� si� przed bogato rze�bionymi, ukrytymi w renesansowym portalu drzwiami. Zako�ata� star� ko�atk�. Wkr�tce drzwi otworzy� mu m�ody cz�owiek, przypominaj�cy z wygl�du i postawy oficera.
- Cze��, Roman - przywita� go Wichniewicz.
- Cze��. Pospiesz si�. Wszyscy na ciebie czekaj�.
Wichniewicz skin�� mu g�ow�, zerkn�� przelotnie na zegarek.
- Dziesi�� po dziewi�tej... Ale mnie stary objedzie.
Skierowa� si� do widniej�cych w ko�cu korytarza drzwi. Pchn�� je. Kilku siedz�cych wok� sto�u m�czyzn zwr�ci�o ku niemu twarze. Oberty�ski, szczup�y, wysoki m�czyzna o siwiej�cych skroniach, zmarszczy� czo�o.
- Przepraszam, panie pu�kowniku - rzuci� Wichniewicz. - Za�atwia�em z Hajosem pewn� wa�n� spraw�...
- Wiem - przerwa� mu spokojnie pu�kownik.
- Prosz� siada�... Wi�c mo�emy zacz�� - zwr�ci� si� do siedz�cych wok� sto�u m�czyzn. W�r�d nich Wichniewicz zobaczy� zast�pc� Oberty�skiego - majora Smyg�, Fakulskiego - urz�dnika konsulatu do specjalnych porucze�, Dederkiewicza z komitetu.
Oberty�ski podszed� do rozwieszonej na �cianie mapy. Rozejrza� si� po obecnych i zacz�� cicho, lecz dobitnie, jak dow�dca na odprawie:
- Chcia�em panom zakomunikowa�, �e wczoraj otrzymali�my instrukcje od genera�a Sikorskiego z Pary�a... - jeszcze raz powi�d� spojrzeniem po obecnych, jak gdyby chcia� sprawdzi�, jakie wra�enie zrobi�a na nich ta wiadomo��. Potem ci�gn�� niskim, pi�knym g�osem: - Ja osobi�cie otrzyma�em polecenie zorganizowania przerzutu ludzi z W�gier do Francji. Wed�ug pobie�nych oblicze�, granic� przekroczy�o oko�o dziesi�ciu tysi�cy Polak�w, z tego wed�ug naszych informacji siedemdziesi�t procent stanowi� �o�nierze lub ludzie zdolni do s�u�by wojskowej. Chodzi nam o to, �eby tych ludzi w jak najkr�tszym czasie przerzuci� do Francji.
Pu�kownik odwr�ci� si� do mapy i energicznie przejecha� d�oni� po po�udniowej cz�ci W�gier.
- Prosz� uwa�a�. Wed�ug moich za�o�e� powinni�my przerzuci� ludzi do Jugos�awii, a stamt�d transportowa� ich statkami do Marsylii. Na granicy jugos�owia�skiej mamy kilka cywilnych oboz�w uchod�c�w, na przyk�ad w Nagykanyizsy i w Baresu. W tych obozach naj�atwiej b�dzie zorganizowa� punkty przerzutowe. Organizacj� przerzut�w przez granic� jugos�owia�sk� powierzam majorowi Smydze.
Smyga wyprostowa� si� po �o�niersku.
- Tak jest, panie pu�kowniku.
- Dodam panu jeszcze kilku ludzi - dorzuci� Oberty�ski. - Z W�grami dojdziemy �atwo do porozumienia. Gorzej b�dzie z Serbami, ale t� spraw� za�atwi� nasi ludzie w Belgradzie.
W tyra momencie Fakulski, ma�y drobny m�czyzna, ubrany z wyszukan� elegancj�, uni�s� r�k�.
- Czy mog� co� dorzuci�?
- Prosz� - skin�� g�ow� Oberty�ski.
- Je�eli chodzi o przerzut do Francji, jest jeszcze inna droga. Na w�asn� r�k� nawi�zali�my kontakt z W�ochami. W�osi zgodzili si� przepuszcza� przez swe terytorium naszych ludzi poni�ej lat osiemnastu i powy�ej czterdziestu.
- To �wietnie - u�miechn�� si� Oberty�ski - ale wi�kszo�� uchod�c�w to przecie� ludzie w granicach tych lat.
- B�dziemy im doprawia� w�sy - za�artowa� Dederkiewicz. - Albo odm�adza�.
Oberty�ski skarci� go surowym spojrzeniem.
- Panowie, teraz nie pora na �arty. Wichniewicz wsta� unosz�c r�k�.
- Panie pu�kowniku, jest jeszcze jedna sprawa, - Prosz� - skin�� na� Oberty�ski.
- Jak panu wiadomo, ju� teraz uciekaj� ludzie z Polski na W�gry. Wczoraj na przyk�ad przysz�o pi�ciu g�rali z Zakopanego.
- Wiem...
- Jestem pewny, �e ten ruch b�dzie si� stale nasila�. Chodzi wi�c o to, �eby tym ludziom r�wnie� u�atwi� przej�cie.
- Dzi�kuj� - przerwa� mu Oberty�ski. - W�a�nie o tym chc� teraz m�wi�. Mamy do�� dok�adne informacje z kraju, �e ze stref granicznych, zw�aszcza z rejonu �ywca, Podhala i Nowego S�cza, ludzie masowo zaczynaj� ucieka� przez S�owacj� na W�gry. Pr�cz tego w kraju zosta�o sporo oficer�w i podoficer�w, kt�rym uda�o si� zwia� z niewoli. Jest r�wnie� du�a liczba ogromnie nam potrzebnych fachowc�w, zw�aszcza z przemys�u lotniczego i zbrojeniowego. Ludziom tym nale�y u�atwi� ucieczk� i przej�cie. Sprawy techniczne rozpracujemy w najbli�szych dniach. - Zamilk� na chwil�, potem rzuci� Wichniewiczowi przyjazne spojrzenie. - A organizacj� przerzut�w z kraju powierzam panu, panie Wichniewicz.
Wichniewicz odwzajemni� si� u�miechem. - Dzi�kuj�, panie pu�kowniku.
6
Panie J�drku, c� to za przedpotopowe ubranie wisi w tej szafie? - zwr�ci� si� Wory�ski do Bukowego.
J�drek goli� si� przed lustrem. Teraz zerkn�� w stron� otwartej szafy i u�miechn�� si� niemal tkliwie.
- A to dziwna historia. Po�yczy�a mi je jedna �liczna W�gierka, kiedy zwia�em z transportu.
- To nie m�g� jej pan odda�?
- W�a�nie, w tym ca�y s�k. Mia�em jej adres na kartce i, cholerny �wiat, zgubi�em. A szkoda, bo dziewczyna by�a pierwsza klasa... - Zwr�ci� ku lustru namydlon� twarz i przejecha� maszynk�, pozostawiaj�c na policzku ciemny pas opalonej sk�ry. - I strasznie mi g�upio, bo jeszcze pomy�li, �e zabra�em ubranie jej dziadka i zwia�em.
- G�upia historia - powiedzia� Wory�ski. By� to m�ody student Politechniki Lwowskiej. Mia� jasne w�osy, twarz szesnastoletniego ch�opca i u�miech niewinnej dziewczyny. Teraz w po�piechu pakowa� walizk�. Wrzuca� do niej z szafy swoje rzeczy i Ubija� kolanem.
- G�upia historia - powt�rzy� J�drek. - Ju� dwa razy je�dzi�em w to miejsce i w �aden spos�b nie mog�em znale�� tego domu. To gdzie� daleko na przedmie�ciu, �wiat zabity deskami. Chcia�em nawet da� og�oszenie do gazety...
- Za bardzo si� pan tym przejmuje. - Wory�ski dopchn�� kolanem g�r� chaotycznie rzuconych rzeczy i z wysi�kiem zamyka� walizk�.
- A pan - zerkn�� w jego stron� Bukowy - jutro ju� b�dzie we W�oszech, w Trie�cie albo Mediolanie...
- Tak - potwierdzi� skwapliwie m�odzieniec. - Widzia� pan m�j paszport? Wed�ug paszportu mam w tej chwili siedemna�cie lat.
- Ma pan szcz�cie, bo na wi�cej pan nie wygl�da. Mam nadziej�, �e skrobnie pan jak� kartk� z Riwiery albo z Turynu.
- Musowo.
- Tylko nie wiadomo, czy pan mnie tutaj zastanie.
- Pan te� do Francji?
- Jeszcze nie wiem. Czekam... jestem do dyspozycji tych z g�ry - przymru�y� porozumiewawczo oko i zacz�� my� twarz w stoj�cej na krze�le miednicy.
- Szkoda, �e pan ze mn� nie jedzie - powiedzia� z odcieniem �alu Wory�ski. - Dobrze nam tu by�o, z�yli�my si� ze sob�.
Od dw�ch tygodni mieszkali we wsp�lnym pokoju, w obozie cywilnym w Hidegkut pod Budapesztem. Uchod�c�w umieszczono w prywatnych kwaterach. W�grzy byli dla nich niezwykle serdeczni i go�cinni. Niejeden wiecz�r sp�dzili z gospodarzami przy suto zastawionym stole i niejeden g�siorek wina wys�czyli, gaw�dz�c do p�nej nocy.
Po spotkaniu z Wichniewiczem w konsulacie Bukowy otrzyma� papiery cywilnego uchod�cy, umieszczono go niedaleko Budapesztu i polecono, by czeka� na dalsze dyspozycje. Wichniewicz da� mu do zrozumienia, �e w najbli�szej przysz�o�ci wykorzystaj� go do nawi�zania ��czno�ci z krajem.
- By�o nam morowo, panie Krzysiu - podj�� Bukowy rozmow�. - Ch�tnie bym z panem sypn�� si� do W�och. By�em dwa razy w Cortinie na zawodach... ale to g�ry. Warto by zobaczy� Turyn, Genu�... a potem Francj�.
- Czy ja wiem... - rzuci� w zamy�leniu student. - Czy to warto tak si� w��czy�? Jedni uwa�aj�, �e to wycieczka krajoznawcza, inni traktuj� to jako przygod�. A ja panu powiem, �e najch�tniej wr�ci�bym do kraju. Mi�dzy swoimi zawsze najlepiej. - Zabra� z por�czy ��ka tani p�aszcz z lichego drelichu, zarzuci� go na rami� i podszed� do J�drka.
- No to... cze��, panie J�drku. J�drek d�u�ej przytrzyma� jego d�o�.
- Cze��... Dobrze pan powiedzia�. Najlepiej w�r�d swoich... - U�cisn�� go, klepn�� w rami�. - Z�am kark, stary... I pisz.
Spojrzeli sobie w oczy, twardo, po m�sku. Student chwyci� walizk�. Wyszed�. Bukowy sta� jeszcze chwil� wpatrzony w nie domkni�te drzwi. Ogarn�o go dziwne uczucie... Kto� odje�d�a, kto� rusza w nieznane. Nie wiadomo, co go czeka na tej drodze. Nie wiadomo, czy znowu ich drogi skrzy�uj� si�...
Z zadumy wyrwa�y go czyje� kroki w sieni. Po chwili w progu zjawi�a si� Marysia, m�oda, weso�a i pe�na temperamentu dziewczyna. Przebywa�a w Hidegkut z polecenia i na rozkaz majora Smygi.
- Panie J�drku - zawo�a�a zdyszana - galopem ! Telefon do pana w kancelarii.
- Od kogo?
- Nie mam poj�cia. Niech�e pan si� ruszy! Nie b�d� na pana czeka�. - Z�apa�a go za r�kaw i poci�gn�a stanowczo.
Bukowy ruszy�, zrazu wolno, potem pu�ci� si� biegiem. Gdy wpad� do kancelarii obozu i podj�� s�uchawk�, us�ysza� g�os Wichniewicza:
- To ty, J�drek? �ap taks�wk� i przyje�d�aj do Pesztu. Czekam w "Astorii".
- A co si� sta�o? - zapyta� zdumiony.
- Przyje�d�aj. Wszystkiego dowiesz si� na miejscu.
*
Wichniewicz lubi� kawiarni� w hotelu "Astoria". Urz�dzona w dawnym stylu - wygodne, wy�cie�ane fotele, stylowe stoliki, ci�kie zas�ony - stwarza�y klimat solidnego, spokojnego dobrobytu. O tej porze by�o jeszcze pusto. W k�cie wy�szy oficer w�gierski w mundurze b�yszcz�cym od z�ota czyta� w skupieniu gazet�. Naprzeciw siedzia�a starsza pani w eleganckim angielskim kostiumie. Z b�ogim u�miechem delektowa�a si� fili�ank� kawy. Obok dwie m�ode kobiety rozprawia�y o czym� z werw�, lecz przyciszonym g�osem.
Wichniewicz wcisn�� si� wygodnie w klubowy fotel, roz�o�y� gazet�, ale nie czyta�. By� zbytnio zaj�ty w�asnymi my�lami.
Po chwili w wej�ciu, na tle witra�a, ukaza�a si� zgrabna sylwetka Bukowego. Wichniewicz skin�� mu dyskretnie. J�drek podszed� szybko, usiad� obok.
- Co si� sta�o? - zapyta�. Wichniewicz po�o�y� mu d�o� na ramieniu.
- Mia�em nosa, �e ci� zostawi�em pod Budapesztem... Mamy nareszcie robot�.
- A co?
- Wyobra� sobie, dosta�em polecenie zorganizowania przerzut�w z kraju.
- To �wietnie. Co mam robi�?
- Cz�owieku, przecie� m�wi�em, �e spad�e� mi z nieba, a ty si� jeszcze pytasz. Znasz s�owacki?
- Znam.
- Znasz g�ry?
- No... jasne...
- Masz ochot� waln�� si� do Zakopanego?
- Mam.
- To wszystko za�atwione.
- Co za�atwione ? - zdziwi� si� Bukowy.
- Za kilka dni idziemy razem do Zakopanego. J�drek z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�.
- Co� taki tajemniczy?
Wichniewicz skin�� na stoj�cego w k�cie jak mumia kelnera.
- Zaraz ci wszystko wyt�umacz�, ale wpierw musimy si� napi� po podw�jnym koniaku. Czy ty nie rozumiesz, �e zaczynamy nareszcie prawdziw� robot�? Przestajesz by� uchod�c�, zostajesz moim pierwszym kurierem.
Kelner zjawi� si� bezszelestnie i w profesjonalnym, pe�nym szacunku uk�onie czeka� na dyspozycje.
- Dwa podw�jne koniaki - rzuci� mu swobodnie Wichniewicz.
- Dwa podw�jne - powt�rzy� z szacunkiem i drobnymi kroczkami poszybowa� w g��b sali.
- Ciesz� si�, �e w t� pierwsz� drog� p�jdziemy razem - powiedzia� Wichniewicz.
Bukowy zamy�li� si�. By� wprawdzie przygotowany na podobn� wiadomo��, lecz mimo to Wichniewicz zaskoczy� go.
- Zaraz, zaraz... Jeszcze mnie nie zapyta�e�, czy si� zgodz� - powiedzia� z nutk� przekory.
- Jestem przekonany, �e i ty si� cieszysz. Nie masz zamiaru gni� tutaj w Budapeszcie. To nie dla ciebie.
- Sk�d wiesz? - przekomarza� si� J�drek.
- Nie udawaj. Przecie� z ciebie harna�.
- A gdybym chcia� dosta� si� do Francji, do wojska?
- Zgrywasz si�. Przecie� ty bez g�r to tak jak ryba bez wody. - Urwa�, gdy� w tym momencie zjawi� si� bezszelestnie kelner i postawi� przed nimi dwa kieliszki koniaku i dwie wody z lodem. Wichniewicz uni�s� kieliszek. - Za nasz� pierwsz� tur�! - wzni�s� toast.
Bukowy wypi�.
- Kiedy wyruszamy?
- Za kilka dni. Musz� tymczasem wpa�� do Koszyc. Mam tam dobrego znajomego, koleg�, z kt�rym studiowa�em w Wiedniu.
- W�gier?
- Nie... wyobra� sobie, Polak, Szymek Borecki. O�eni� si� ze S�owaczk�. Teraz prowadzi garbarni� pod Koszycami. �wietne zahaczenie. �yje dobrze z W�grami i S�owakami, ma liczne kontakty. Jestem pewien, �e zorganizuj� z nim punkt przerzutowy. Ty tymczasem przygotuj si� do drogi i pomy�l o swoich znajomo�ciach. Przecie� znasz sporo sportowc�w i wspinaczy z tamtej strony. Ka�dy kontakt mo�e si� nam przyda�.
- A po co my w�a�ciwie idziemy? - zagadn�� Bukowy.
Wichniewicza zaskoczy�o to pytanie. Dopiero po chwili zorientowa� si�, �e do tej pory nie wyja�ni� J�drkowi celu wyprawy.
- Ju� ci wspomnia�em, �e powierzono mi zorganizowanie przerzutu z kraju na W�gry. Id� na rekonesans. Przy sposobno�ci mamy jeszcze dwa zadania. - Zamilk� na chwil�. Rozejrza� si�, chc�c sprawdzi�, czy kto� ich nie dos�yszy. Nikt jednak nie zwraca� na nich uwagi. Dorzuci� wi�c spokojnie: - S�ysza�e� o rewelacyjnym polskim karabinie przeciwpancernym?
- Oczywi�cie. Widzia�em pod Rozwadowem, jak nasi grzali z tych karabin�w do niemieckich czo�g�w. Wspania�a bro�.
- To wyobra� sobie, �e na W�grzech nie znalaz� si� ani jeden egzemplarz. Musimy przynie��...
- No dobrze - przerwa� mu Bukowy - ale sk�d go wytrza�niesz?
- Nie martw si�. Mamy ju� dok�adne wiadomo�ci od oficer�w. Jeden taki karabin zakopali �o�nierze u ch�opa w stodole. Mam plan. To niedaleko, pod Tarnowem.
- To pierwsze, a drugie zadanie? - zagadn�� J�drek.
- B�dziesz tragarzem - za�artowa� Wichniewicz.
- Tragarzem?
- Musimy przenie�� kilka milion�w z�otych... Na plecach, oczywi�cie.
Bukowy wzruszy� ramionami.
- Przecie� to papier... nic nie wart...
- Mylisz si�. W kraju wci�� jeszcze stempluj�. Mam znajomych urz�dnik�w w krakowskich bankach. Na pewno nam pomog�. A forsa, sam rozumiesz, b�dzie nam w kraju potrzebna.
- Rozumiem - powiedzia� w zamy�leniu Bukowy. Naraz baczniej przyjrza� si� Wichniewiczowi. - Ty, Anto�... nie gniewaj si� na mnie... Wiem, �e je�dzisz na nartach i jeste� wysportowany, ale czy ty wiesz, co znaczy taka droga?
Wichniewicz u�miechn�� si� przyja�nie. Po�o�y� mu d�o� na kolanie.
- Ej, ty g�ralu! Ty g�ralu! Z tob� mog� i�� na koniec �wiata. - Potem skin�� szybko na kelnera: - Prosz� jeszcze dwa koniaki. - A J�drkowi szepn�� do ucha: - Harna� jeste�. Pijmy za takich jak ty harnasi�w.
7
Po tygodniu Bukowy, Wichniewicz i Borecki wyruszyli z Koszyc. Przed noc� mieli doj�� do ma�ej g�rskiej osady - Martinec.
Szli lesist� dolin� wzd�u� bystrego potoku. Zapada� zmierzch. W g��bi lasu by�o ju� mroczno, lecz gdy droga przecina�a polany i por�by, w g�rze ukazywa� si� czysty p�at nieba z nasi�kni�tymi s�o�cem ob�okami. Potem znowu zag��biali si� w mroczne tunele wy��obione w�r�d g�adkich, popielatych pni buk�w. W dole w kamiennym korycie szumia� potok, a gdy wiatr przeszed� ponad koronami drzew, zdawa�o si�, �e i w g�rze przewala si� spieniona woda.
Szli w milczeniu. Bukowy czu� bolesny ci�ar wypchanego plecaka, lecz w miar� up�ywu czasu doznawa� b�ogiego uczucia spokoju. Oto koj�cy wp�yw marszu - nie trzeba my�le�, wszystko zostaje zgubione w miarowym rytmie krok�w. Jest tylko ruch...
Borecki zatrzyma� si� nagle.
- To ju� niedaleko. Wy poczekajcie tu na mnie. P�jd� po Palinkasa. - Skin�� im r�k� i wnet znikn�� za zakr�tem drogi.
W dali s�ycha� by�o pianie kogut�w i poszczekiwanie ps�w - znak, �e osada znajdowa�a si� blisko.
Bukowy wy�lizn�� si� z rzemieni ci�kiego plecaka. Usiad� pod pot�nym pniem buka. wyci�gn�� z ulg� nogi. Wichniewicz zeszed� po kamieniach na brzeg potoku. Zanurzy� d�onie w wodzie, wyciera� nimi spocon� twarz. Nagle zwr�ci� si� do Bukowego:
- Jak dot�d, wszystko idzie dobrze.
Plan pierwszego przej�cia obmy�lili razem z in�ynierem Boreckim, o kt�rym wspomina� Wichniewicz w czasie rozmowy w "Astorii". Borecki mia� ich skontaktowa� z Palinkasem. Zar�cza�, �e jest to idealny przewodnik; mieszka niedaleko granicy, zna wszystkie przej�cia, zna ludzi, a przede wszystkim m�wi po w�giersku r�wnie dobrze jak po S�owacku. Palinkas mia� ich noc� przeprowadzi� przez granic�, a potem, ju� po s�owackiej stronie, odda� pod opiek� pewnego karczmarza, kt�ry powinien im u�atwi� znalezienie taks�wki lub samochodu. Postanowili bowiem przejecha� przez S�owacj�, �eby niepotrzebnie nie nara�a� si� na spotkanie z �andarmeri� lub, co gorsza, z Hlinkow� Gard�. Wydawa�o im si�, �e plan jest najodpowiedniejszy i najlepiej dostosowany do sytuacji.
Tymczasem Borecki zbli�a� si� do domu Palinkasa.
Dom sta� pod lasem, ukryty pod trzema pi�knymi wi�zami, osnuty tajemniczym mrokiem. By�o zupe�nie cicho. Nawet pies nie zaszczeka�. Borecki zbli�y� si� ostro�nie. Zatrzyma� si� przy drewnianej bramce. Co� go tkn�o bole�nie. Zobaczy� bowiem �lepe okna zas�oni�te okiennicami. Sta� chwil� w tej nabrzmia�ej ciszy, nie wiedz�c, co robi�. Wreszcie pchn�� furtk�. Zaskrzypia�y zardzewia�e zawiasy i znowu zapanowa�a cisza.
Okr��y� obej�cie. Wsz�dzie panowa�a martwota, jak gdyby powiew strachu wymi�t� �ycie z ca�ej zagrody. Ogarn�� go l�k, chcia� si� wycofa�. Podszed� jednak do drzwi i za�omota� pi�ci�.
- Jest tam kto? - zapyta� zd�awionym g�osem.
Nikt mu nie odpowiedzia�. Tylko z dachu zerwa� si� nagle dziki go��b. Zafurkota� w powietrzu skrzyd�ami, kolistym lotem zgin�� w konarach wi�z�w. Borecki nas�uchiwa� jeszcze chwil�. "Co si� mog�o sta�? Co si� mog�o sta�" - powtarza� w my�li. Uni�s� nagle d�o� do czo�a. Pod palcami poczu� zimne kropelki potu. Otar� je po�piesznie, zacz�� si� wycofywa�, a kiedy mija� trzy wi�zy, przy furtce zobaczy� nagle sylwetk� m�czyzny. Pozna� Palinkasa.
- To