3112

Szczegóły
Tytuł 3112
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3112 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Bahdaj Order z ksi�yca 1 - Cz�owieku, to wy nic nie wiecie? - Rotmistrz Oksza patrza� na Andrzeja szeroko rozwartymi oczami. Twarz mia� dziwnie zatroskan�. Ko�cist� d�oni� g�adzi� le��cy przed sob� list, kt�ry przed chwil� przeczyta� i po�o�y� na nie heblowanym stole. Przesuwa� palcami jak niewidomy czytaj�cy ksi��k�. Andrzej uni�s� tylko ramiona. By� bardzo zm�czony. Zdawa�o mu si�, �e Oksza kpi z niego. Rotmistrz trzepn�� palcami w bia�y arkusz papieru. - Kto wam wr�czy� ten list? - Major Smyga. - Zgadza si� - szepn�� do siebie. - Czy wiecie, o co jeste�cie oskar�eni? Andrzej poblad�. Ko�cami palc�w pociera� o mokr� wiatr�wk�. - Nie - wyszepta� prawie bezd�wi�cznie. Rotmistrz wbi� wzrok w bia�� kartk� papieru. M�wi� teraz wyra�nie, odr�buj�c jedno s�owo od drugiego, jak szczapy twardego drzewa. - Jeste�cie oskar�eni o przyw�aszczenie dwudziestu tysi�cy dolar�w... - To pomy�ka! - Andrzej zerwa� si�, stan�� przed rotmistrzem jakby gotowy do walki. Jego jasna g�owa si�ga�a niemal powa�y, zbitej z nie ociosanych okr�glak�w. - Siadajcie - rotmistrz skin�� such�, ruchliw� d�oni�. - Siadajcie - powt�rzy� twardo. - Wi�c to wy sami przynie�li�cie ten list z Budapesztu? - zapyta� nieco �agodniejszym g�osem. - Tak. - Kiedy wyszli�cie stamt�d? - W pi�tek. - To znaczy tydzie� temu? - Tak. Droga by�a trudna - doda� jak gdyby na usprawiedliwienie - Niemcy ju� s� na W�grzech. - Wiem. A te dolary? Te dolary kiedy�cie przynie�li? Andrzej przygryz� warg�. - Nic nie wiem o dolarach. W k�cie sza�asu poruszy� si� porucznik Ornak. Andrzej zna� go jeszcze sprzed trzydziestego dziewi�tego roku. Startowa� z nim kilkakrotnie w zawodach narciarskich. By� to G�ral z Nowego Targu. Po gimnazjum poszed� do podchor���wki i uko�czy� j� przed wojn�. Andrzej nie m�g� sobie teraz przypomnie�, jak on si� naprawd� nazywa�. - Kiedy byli�cie poprzednio w Zakopanem? - zapyta� Ornak, jak gdyby chcia� mu pom�c. - Dwa tygodnie temu... Ale nie w Zakopanem. Szed�em wtedy przez Pieniny i Gorce prosto do Rabki. To mnie w�a�nie zastanowi�o, dlaczego do Rabki. Do tej pory chodzi�em, zawsze na Zakopane... - Wi�c dwa tygodnie temu? - przerwa� mu rotmistrz i z niedowierzaniem pokr�ci� g�adko przyczesan� g�ow�. - Nie mieli�cie wtedy dolar�w? - Nie wiem, co nios�em - powiedzia� Andrzej podniesionym g�osem. - Mia�em poczt� i jak�� paczk�. - I nie wiedzieli�cie, co jest w tej paczce? - Nie wiedzia�em. Mieli�my rozkaz nie zagl�da� do paczek. To zarz�dzenie wyda� jeszcze pu�kownik Oberty�ski. - Ciekawe - powiedzia� rotmistrz do porucznika. - Okaza�o si�, �e zamiast dolar�w przyni�s� plik poci�tych gazet. - To k�amstwo! - Andrzej wyprostowa� si�. Zapadni�te ze zm�czenia oczy p�on�y gniewem. - Siadajcie - wycedzi� rotmistrz. - Mam tu w li�cie czarno na bia�ym, �e zabrali�cie w Budapeszcie dolary, a przynie�li�cie nam poci�t� gazet�. - Kto pisa� list? - Wasz bezpo�redni zwierzchnik. - Major Smyga? - Tak. - Wi�c o�wiadczam, �e k�amie. Przez ca�� drog� nie rozwija�em paczki. Wr�czy�em j� tak�, jak� dosta�em. Rotmistrz uni�s� gwa�townie r�k�. - Czekajcie. Czy major m�wi� wam, �e niesiecie jakie� pieni�dze? - Nie. - Komu oddali�cie poczt� w Rabce? - Siostrze Karpowicz z sanatorium dla dzieci. - Wr�czyli�cie jej osobi�cie? - Tak. - Otrzymali�cie poczt� powrotn�? - Tak. - Co w niej by�o? - Tylko poczta... To znaczy listy, papiery, nic wi�cej. - Kto by� przy wr�czaniu poczty w Budapeszcie? - Otrzyma�em j� wprost z r�k majora Smygi. Nikogo przy tym nie by�o. Rotmistrz zm�czonym ruchem przetar� czo�o. Naraz oczy jego �ciemnia�y, zmatowia�y. - Wi�c wy pos�dzacie waszego zwierzchnika, majora Smyg�, o to, �e zamiast dolar�w wr�czy� wam plik poci�tej gazety? - powiedzia� akcentuj�c ka�de s�owo. Andrzej �achn�� si�. - Ja nikogo nie pos�dzam. Powinienem wiedzie�, co nios�. Wtedy m�g�bym za to odpowiada�. Nasta�a d�uga chwila ciszy. Andrzej utkwi� t�py wzrok w ja�niej�cej na stole kartce. Przypomnia� sobie moment, kiedy major wr�cza� mu ten list. By�o to na �awce w parku. Teraz widzia� dok�adnie szerok�, p�ask� twarz majora, przypr�szon� jasnym zarostem, szare, ch�odne oczy wpatruj�ce si� w niego z uporem i grube wargi lekko rozchylone w p�u�miechu. Cztery dni temu Smyga �ciska� mu d�o�, �ycz�c dobrej drogi, a jednocze�nie wr�cza� mu w�asnor�cznie napisany wyrok. Tego Andrzej nie m�g� poj��. To by�o ponad jego si�y. Zm�czenie ot�pi�o go do tego stopnia, �e przez chwil� zapomnia�, gdzie si� znajduje. Dopiero ci�kie, zniecierpliwione westchnienie rotmistrza przywr�ci�o mu jasno�� my�li. Patrzy� na jego smag�� r�k� ze z�otym nalotem tytoniu na ko�cistych palcach. D�o� spoczywa�a na li�cie. - Ja od trzydziestego dziewi�tego jestem kurierem - powiedzia� jakby do w�asnych my�li. - Czy m�g�bym to zrobi�? Rotmistrz tar� wychudzony policzek. - B�d� was musia� postawi� pod s�d. Pieni�dze by�y przeznaczone dla organizacji w kraju. Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w... - �achn�� si� zniecierpliwiony. Andrzej u�miechn�� si� cierpko. - To ma by� nagroda? - Co? - mrukn�� z k�ta porucznik. - Ten s�d. - Cz�owieku, ni� innego nie da si� zrobi� - rzek� rotmistrz. - Sami przynie�li�cie na siebie wyrok. Andrzej gwa�townym ruchem uni�s� obie d�onie do skroni. - Przecie� to straszne. - Rozumiem, ale nic innego zrobi� nie mog�. - To dra�stwo - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by. - Pst!... - sykn�� rotmistrz i uni�s� ostrzegawczo r�k�. Kurier zwiesi� bezsilnie ramiona. Zdawa�o mu si�, �e jego r�ce s� odlane z o�owiu. Poczu� md�o�ci. "To z g�odu" - pomy�la�. - Cztery lata chodzi�em jak g�upi - wyszepta�, a potem machn�� tylko r�k�. - Jestem zm�czony, cholernie zm�czony. Od rana nic nie jad�em. 2 W pi�tek wyruszy� z okupowanego przez Niemc�w Budapesztu. Warunki trasy zmieni�y si� zupe�nie. Wszystkie etapy zosta�y zerwane. Musia� wi�c przej�� pieszo ca�� S�owacj�. W Zakopanem ��czniczka oznajmi�a mu, �e ma rozkaz zaprowadzi� go do oddzia�u partyzanckiego pod Turbaczem. Wiadomo�� ta zaskoczy�a go. Do tej pory oddawa� poczt� i powraca�. By� jednak tak zm�czony, �e nie zastanawia� si� nad tym. Chcia� jak najszybciej zda� poczt� i odpocz��. Mia� nadziej�, �e zostanie w Gorcach. Do Budapesztu nie by�o ju� po co wraca�. Po czterech latach ko�czy� s�u�b� kuriera. Gdy my�la� o tym, doznawa� uczucia �alu. Tyle lat w�dr�wki, tyle przebytych tras, tyle nieprzespanych nocy... Mia� takie wra�enie, jakby nagle zdradza� te szlaki, przekre�li� dni i noce sp�dzone na trasach - w�r�d s�o�ca i pod m��cym blaskiem gwiazd, w zielonym puchu wiosny i w �lepych zamieciach �nie�nych, w spokojnych czasach opadania li�ci, w ulewach i we mg�ach. Ile� to kilometr�w przemierzy� przez te gor�czkowe, pe�ne napi�cia lata, ile omin�� niebezpiecze�stw, ile razy �mier� zagl�da�a mu w oczy. Ci�ko by�o �egna� te chwile, trudno porzuca� szlak wielkiej przygody. I naraz ten nieoczekiwany cios, jak uderzenie tward� pi�ci� mi�dzy oczy: "Jeste�cie pos�dzeni o przyw�aszczenie dwudziestu tysi�cy dolar�w... B�d� was musia� postawi� pod s�d... Pieni�dze by�y przeznaczone dla organizacji w kraju..." By� straszliwie zm�czony, nie m�g� zasn��. Rzuca� si� w �piworze, cia�o parzy�o. Wolno, piekielnie wolno wl�k� si� czas. Sen nie chcia� przyj��. Tylko wspomnienia coraz wyra�niejszymi falami nap�ywa�y z g�uchej czelu�ci nocy. Najcz�ciej stawa�a mu przed oczami posta� majora Smygi. Widzia� dok�adnie moment, w kt�rym Smyga wr�czy� mu t� paczk�. By�o to dziewi�tnastego marca, w dzie� zaj�cia Budapesztu przez Niemc�w. Ranek pogodny, pachn�cy wiosn�. Ulice Budy zalane s�o�cem. Niebo go��biosine, rozpostarte nad koronkow� panoram� G�ry Zamkowej, a w dole Dunaj sun�cy cicho, m�tny od wiosennego przyboru. Smyga mieszka� na ulicy Uri w ekskluzywnej dzielnicy arystokrat�w, dyplomat�w, snob�w, wielko�wiatowych hochsztapler�w. Andrzej bywa� u niego rzadko, ale ilekro� mia� tam p�j��, ogarnia� go niesmak i zak�opotanie. Nie znosi� majora organicznie. Nie lubili go zreszt� wszyscy kurierzy. Traktowa� ich jak osobistych go�c�w, nie jak towarzyszy walki. Od dawna przeb�kiwano, �e to niebezpieczny cz�owiek. M�wiono, �e wygryz� Oberty�skiego, a potem sam zosta� mianowany na jego miejsce. Podejrzewano go o spekulacje pieni�dzmi organizacji. Jako szef wywiadu na ca�e W�gry, mia� nieograniczone mo�liwo�ci. Nikt go nie kontrolowa�. Sam rozporz�dza� wielkimi sumami. Podejrzenia nie by�y bezpodstawne. Smyga prowadzi� wystawny tryb �ycia. Widywano go w najwytworniejszych lokalach nocnych, wyje�d�a� do najmodniejszych uzdrowisk, zajmowa� wykwintny apartament, nie liczy� si� z pieni�dzmi. Oszcz�dny stawa� si� dopiero wtedy, gdy mia� do czynienia z kurierami. "Wi�c tak... - my�la� Andrzej wierc�c si� w �piworze. - Ten dra� poczu� pismo nosem. Zrozumia�, �e nadarza si� odpowiednia chwila, by zagarn�� okr�g�� sum� dla zabezpieczenia sobie bytu. Niemcy w Budapeszcie, organizacja rozsypuje si�, rwie si� ��czno�� z Londynem i z krajem. Mo�na skorzysta�. Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w przyda si� w tych niepewnych dniach wojny. Pakuje wi�c zamiast pieni�dzy poci�t� gazet�. Kurier jest pewny, zdyscyplinowany, wypr�bowano go przez cztery lata s�u�by. Nawet mu przez my�l nie przejdzie sprawdzi� zawarto�� paczki. Zalakowana, mo�e spokojnie w�drowa� w jego plecaku." Major goli� si� w �azience. - To pan, panie Andrzeju? - zawo�a� przez lustrzane drzwi. Potem w uchylonej szparce pokaza� namydlon� twarz. - S�ysza� pan, co si� dzieje? - zapyta� z przej�ciem. - Niemcy zaj�li miasto. - Psiakrew - zakl��. - Tego tylko brakowa�o. Zdaje si�, �e ko�czymy nasz� s�u�b�. - Mam dzisiaj wyruszy�? - Oczywi�cie, oczywi�cie - rzek� pospiesznie. - Jest wa�na poczta. Ca�e szcz�cie, �e trafi�em na pana. B�d� przynajmniej spokojny. Ja wiej� z mieszkania. Mog� mnie tu capn��. Zg�osi si� pan w Rabce u siostry Karpowicz w sanatorium dla dzieci, Parkowa szesna�cie. - W Rabce? - zdziwi� si� Andrzej. - Tak. Zmienili�my etap w kraju. W Zakopanem ju� �mierdzi. P�jdzie pan przez Pieniny i Gorce. Dawne etapy ju� niebezpieczne. Widzi pan, czego�my si� doczekali... - Czy mam wraca�? - zapyta� Andrzej. Smyg� odwr�ci� si�. - Oczywi�cie. B�dzie pan musia� przeprowadzi� mnie do kraju. Poczekam na pana. Z panem b�d� si� czu� najbezpieczniej. Zdaje si�, �e ca�a nasza robota na W�grzech traci ju� sens. Po prostu - ko�czy si�. Zreszt�, powiem panu, do�� mam tego. W kraju przynajmniej walcz�, a tu... Tutaj mo�na skisn��. Poczekam na dyspozycje, a potem pryskam. Mam nadziej�, �e to nie potrwa d�ugo - r�cznikiem skrupulatnie wyciera� g�adko wygolone policzki. - Wi�c gdzie ta poczta? - Ju� daj�. Przeszed� do przedpokoju, wyj�� z palta kluczyk, otworzy� nim skrzynk� zegara elektrycznego, wyj�� kilka list�w i spor� paczk� zawini�t� w gruby papier, starannie oplecion�, cienkim sznurkiem i zalakowan� w kilku miejscach. - Co w tej paczce? - zapyta� Andrzej. Major spojrza� na niego z ukosa. U�miechn�� si� jako� przekornie. - A je�li panu powiem, �e maszyna piekielna na Hitlera, czy to co� panu pomo�e? - roze�mia� si� chrypliwie. Po chwili dorzuci�: - Kurier ra�niej si� czuje, je�eli nie wie, co niesie. Zreszt� mamy instrukcje... - No, tak - skwitowa� Andrzej. - A wi�c powodzenia. Po powrocie zg�osi si� pan do pani As�anowicz z Komitetu. Tam zostawi� wiadomo��, gdzie ma mnie pan szuka�. Nast�pn� tur� przejdziemy ju� razem... "Wystrychn�� mnie na dudka - my�la� teraz Andrzej patrz�c w szar� tafl� ma�ego okienka, za kt�r� sta�a zbita �ciana lasu. - Szubrawiec, wierzy� w moje poczucie obowi�zku. Nie zawi�d� si�. Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w zostawi� sobie na czarn� godzin�. A potem jeszcze asekurowa� si� na wszelki wypadek, �eby kiedy� nie zarzucono mu kradzie�y organizacyjnych pieni�dzy. Zwali� wszystko na kuriera, rzuci� na� podejrzenie, wyda� wyrok. Przewiduj�cy gracz. Kto wie, mo�e kiedy� ka�� mu wyliczy� si� z pieni�dzy. Zawsze �atwiej jest wyst�powa� w roli patrioty, nieugi�tego rycerza sprawy, ni� w szmatkach zwyk�ego malwersanta, z�odzieja. Przebieg�y. Wola� nie wraca� ze mn� do kraju. Zadekowa� si� w jakiej� w�gierskiej dziurze. Ma nadziej�, �e przetrwa razem z tymi dolarami i doczeka si� lepszych czas�w, a potem... Potem b�dzie si� �mia� z naiwnego kuriera, kt�remu za sprzeniewierzenie organizacyjnych pieni�dzy gdzie� w g�stym zagajniku pod Turbaczem wpakowano kul� w �eb..." 3 Musia�o ju� �wita�, bo za male�kim okienkiem sza�asu wy�ania�y si� z szarego mroku zarysy �wierk�w. Zapad� nagle w sen ci�ki, pe�en niespokojnych zjaw i widziade�. Wspina� si� w�skim, spadzistym �lebem. Czarne ska�y, podobne do widmowych ptak�w, wisia�y nad nim, gro��c w ka�dej chwili zerwaniem. A dnem �lebu, niby sypki, zlodowacia�y �nieg, sypa� si� popi�. Naraz jedna ze ska�-ptak�w oderwa�a si� od calizny i run�a wprost na niego... Wtedy poczu�, �e kto� szarpie go za rami�. Z trudem otworzy� powieki. Przeciera� oczy. Nad nim sta� porucznik Ornak. "Jak on si� w�a�ciwie nazywa? - zastanawia� si�. - Ornak to przecie� jego pseudonim konspiracyjny. Dawniej, kiedy startowa�em z nim w zawodach zjazdowych, inaczej si� nazywa�..." Za oknem r�owi�y si� blado pnie smrek�w. Ornak szarpn�� go. - Wstawaj - szepn��. - Musisz wyrywa�. Andrzej patrza� na� nieprzytomnymi oczami. - S�uchaj, jak ty si� nazywasz? - Wstawaj! - przynagla� go porucznik. Mia� na sobie g�ralski p�ko�uszek, przepasany starym koalicyjnym pasem. Z ramienia zwisa� mu b�yszcz�cy od oliwy sten. - B�dziecie mnie s�dzi�? - zapyta� Andrzej ziewaj�c. - Nie. To �mierdz�ca sprawa. - Dlaczego? - Wiesz dobrze. Rotmistrz pos�a� do Rabki, do tej siostry. Nie ma jej. Zabra�o j� gestapo. - Mnie nie wierzycie? - Ja ci wierz�, ale s�d. - Chc�, �eby�cie mnie s�dzili. - Nie m�w g�upstw. Wstawaj. Ka�dy s�d da�by ci "czap�". - Za co? Ornak schwyci� za r�g �piwora, zacz�� go �ci�ga� z Andrzeja. - Spiesz si�. Ju� widno. Musz� ci� wyprowadzi� z obozu. Rotmistrz powiedzia�, �e najlepiej zrobisz, je�li wr�cisz do Budapesztu. Ja na twoim miejscu znalaz�bym tego majora i spra�bym mu mord� albo... - Albo co? - Zreszt� - r�b co chcesz. Rotmistrz powiedzia�, �eby� si� nie stara� przyczepi� do jakiego� oddzia�u, bo wtedy b�dzie ci� musia� odda� pod s�d. - On my�li, �e ja to zrobi�em? - Nie wiem, co on my�li. Wiem, �e kaza� ci� wyprowadzi� z obozu i radzi�, �eby� wr�ci� do Budapesztu. - Tam Niemcy. - Ale major te� tam jest. - Nie wiem. - Ja bym go znalaz�. Ja bym go pocz�stowa� za ten kawa�. Andrzej wygrzeba� si� ze �piwora. Palcami wyczesywa� z w�os�w zesch�e li�cie. - Ruszaj si�, cz�owieku - pogania� zniecierpliwiony Ornak. Zacz�� zbiera� swoje rzeczy. Zwin�� �piw�r i wsadzi� go do plecaka. Potem szybko sznurowa� ci�kie narciarskie buty. Ornak sta� nad nim ci�gle, przynagla� do po�piechu. - Po co ta ca�a heca? - zapyta� nagle Andrzej. I zaraz potem pomy�la�: "Lepiej wpakowaliby mi kilka ku�... Co ja teraz b�d� robi�?" Ornak wzruszy� ramionami. - Jeste� gotowy? Andrzej, jak gdyby chc�c odwlec chwil� odej�cia, wyci�gn�� paczk� w�gierskich symphonii. Pocz�stowa� porucznika. Ten nie zapali�. Schowa� papierosa do kieszeni. - Chod�my ju�. Wyszli wprost w g�sty, smreczynowy m�odnik. Wierzcho�ki drzew �arzy�y si� w bladym blasku wschodz�cego s�o�ca. Powietrze by�o ch�odne, wilgotne. Andrzej dr�a�. Nie wiedzia�, czy z zimna, czy ze zdenerwowania. W dali, mi�dzy ga��zie smrek�w, wdziera� si� siny, zamglony �a�cuch Tatr. Ci�ka rosa wisia�a na trawach, skapywa�a z ga��zi. W g�stwinie gwizdn�a wilga. A do�em, lasem, a� po dolin� Dunajca zaleg�a ci�ka, cierpka cisza. Andrzej zaci�gn�� si� g��biej dymem. Gorzki smak papierosa mdli� go, dym gryz� w piek�ce od niewyspania oczy. Szli w milczeniu, rozgarniali g�stwin�, przemykali mi�dzy wykrotami i zasiekami przylask�w. Andrzej przypatrywa� si� zgi�tym nieco plecom swego przewodnika. Podziwia� jego lekki, elastyczny krok. Taki krok maj� jedynie ludzie obyci z g�rami. "Jak on si� nazywa? Przecie� jeszcze w trzydziestym dziewi�tym roku podczas mistrzostw Polski startowa�em z nim do biegu zjazdowego." - S�uchaj - zagadn�� g�o�no - jak ty si� nazywasz? Tamten odwr�ci� ku niemu smag��, such� twarz. - Ja... ano Ornak - rzuci� przyja�nie. - Nie. Teraz... Teraz to wiem. Ale jakie twoje prawdziwe nazwisko? �mieszne, co, ale zapomnia�em. - Czy to wa�ne? - Przecie� wiedzia�em. Jeszcze w trzydziestym dziewi�tym startowali�my razem. M�czy mnie to... - Rajski - rzuci� tamten szybko. - No, w�a�nie - u�miechn�� si� Andrzej. - Przecie� w Nowym Targu co drugi to Rajski. Ty od dawna tu w lesie? - Od roku. A ty od (kiedy kursujesz? - Od samego pocz�tku. - Znasz W�adka, gajowego z Kro�cienka? - Znam. Chodzi�em z nim razem. - Co robi? - Nie wiem. Pewno zosta� w Budapeszcie. - Pozdr�w go, jak si� z nim zobaczysz. - Prawdopodobnie go nie zobacz�. - A mo�e... - Nie... Chyba �e wr�c� na W�gry. - Ja bym wr�ci�. Ja bym tego majora... - urwa� nagle i przy�pieszy� kroku. Andrzej my�la�, �e ta rozmowa nie mia�a w og�le sensu. Zacz�� j� jedynie po to, by przerwa� przykre milczenie. Gdzie� w g��bi �wiadomo�ci nurtowa�y go inne my�li. Przygn�bienie ogarn�o go wielk�, nienawistn�, szar� jak mg�a fal�. "Parszywe �ycie... Cztery lata na kurierskich szlakach i nagle rozpacz... Co robi�?" Porucznik jak gdyby odgad� jego my�li. - Co ty w�a�ciwie chcesz robi�? - zapyta� nie odwracaj�c g�owy. - Nie wiem... Ale chyba p�jd� na W�gry. - Kiedy? Andrzej wzruszy� ramionami. Zostawi� pytanie bez odpowiedzi. Ale po chwili rzek� jakby do w�asnych my�li: - Parszywe �ycie. Inaczej je sobie wyobra�a�em. My�la�em, �e inaczej to si� sko�czy. - Rozumiem - Ornak zwolni� nieco. Przechodzili przez g��boki jar zaro�ni�ty krzakami olchy. Kamienie usypywa�y si� spod ci�kich but�w. W dole p�yn�� potok. Bulgota� w�r�d g�stych zaro�li. - Rozumiem - powt�rzy� porucznik, gdy wspi�li si� na drugi brzeg jaru. - Paskudnie ci� wpakowa� ten major. Ja bym mu nie darowa�. Wyszli na ma�� polank�, obrze�on� jasnym seledynem �wie�ych smreczynowych ki�ci. M�oda trawa srebrzy�a si� ros�. W g�rze b�yszcza�o niebo jak kawa� b��kitnego szk�a. - Musimy si� po�egna� - powiedzia� Ornak staj�c na skraju polany. - Znasz chyba drog�. - Znam. - Omijaj Kowaniec, bo tam mo�esz si� naci�� na �andarm�w. - Dobrze. Ornak wyj�� spod p�ko�uszka ma�e zawini�tko w przet�uszczonym, ��tym papierze. - Masz. Mo�e ci si� przyda. Kawa�ek g�ralskiej spyrki i p� oszczypka. - Dzi�kuj�. Wsad� mi do kieszeni plecaka. - A fors� masz? - Mam troch�. Wystarczy... Porucznik spogl�da� na Andrzeja przymru�onymi oczami. Kurierowi zdawa�o si�, �e patrzy na� jak na skaza�ca. Nie chcia� przed�u�a� chwili po�egnania. Wyci�gn�� r�k�. - To... cze��! Nie martw si�, jako� dam sobie rad�. - Cze��! - nieco d�u�ej zatrzyma� d�o� Andrzeja w swej ci�kiej wilgotnej d�oni. - S�uchaj - powiedzia� przeci�gle. - Nie staraj si� dosta� do partyzantki. Z rotmistrzem nie warto zadziera�. Nie ma �art�w. Je�li si� dowie, rozwal� ci� na amen. Zreszt� on morowy ch�op. Pu�ci� ci� przecie�... - Dzi�kuj� - wyszepta� Andrzej z sarkazmem. - Pozdr�w go ode mnie. Powiedz, �e mu si� k�aniam. Uni�s� r�k� na po�egnanie i ruszy� nie patrz�c na Ornaka. Ten krzykn�� za nim: - Ja bym poszed� do Budapesztu. Ja bym odnalaz� tego drania... 4 Poci�g z Koszyc na Dworzec Zachodni przyjecha� po p�nocy. Andrzej znowu by� w Budapeszcie. T�um podr�nych wysypuj�cych si� z wagon�w przelewa� si� ospale przez peron. By� to t�um zm�czony i dziwnie obcy. W ka�dym spojrzeniu, w ka�dym niemal ruchu Andrzej wyczuwa� okupacj�. Mundury niemieckich �o�nierzy g�sto przetyka�y szar� plazm� cywilnej ci�by. Pomalowane na niebiesko latarnie �mi�y szarawym �wiat�em, nadaj�c twarzom wygl�d kamiennych masek. Nie czu� l�ku ani podniecenia. By� tylko zm�czony i przybity. Dopiero widok kogucich pi�r na czaku �andarma podzia�a� jak alarmowy dzwonek: "Trzeba uwa�a�!" �andarm spod opuszczonego na czo�o czaka lustrowa� twarze przeciekaj�cych przez w�skie przej�cie ludzi. Andrzej zatrzyma� si� na chwil�. Machinalnym ruchem dotkn�� kieszeni, w kt�rej trzyma� sfa�szowane dokumenty w�gierskie. Potem ju� zupe�nie spokojnie wcisn�� si� w ci�b�. Gdy przechodzi� obok �andarma, poczu� lekki skurcz gard�a. Nic wi�cej. Min�� zielony mundur z min� tak oboj�tn�, jakby wraca� z turystycznej wycieczki. Odetchn�� z ulg� i naraz krok jego sta� si� l�ejszy, jak gdyby pozby� si� przykrego balastu. Naraz poczu� na ramieniu czyj�� d�o�. Obejrza� si�. �ysawy m�czyzna w �le skrojonym, granatowym ubraniu �widrowa� go ma�ymi oczkami. "Szpicel" - pomy�la� Andrzej i naraz wyda�o mu si�, �e to kres jego d�ugotrwa�ej w�dr�wki. Zatrzyma� si�, posy�aj�c nieznajomemu znu�one spojrzenie. By� tak zm�czony, �e nawet my�l o gro��cym mu niebezpiecze�stwie nie sp�oszy�a oboj�tno�ci. - Dokumenty! - powiedzia� szpicel cichym g�osem. Andrzej wolnym ruchem wyj�� z wiatr�wki legitymacj� studenta Politechniki Budapeszte�skiej. Wed�ug niej by� m�odym W�grem, Antalem Siposem, urodzonym w Szekesfehervarze, studiuj�cym na trzecim roku na wydziale mechanicznym. Spogl�da� teraz t�po na cz�owieka w granatowym ubraniu, przegl�daj�cego sfa�szowany dokument. "Legitymacja jest dobrze zrobiona - my�la�. - Nie powinien si� skapowa�. Za t�py na to." - Sk�d pan wraca? - us�ysza� ostre pytanie. - Jak pan widzi, z wycieczki - odpowiedzia� spokojnie i wzruszy� ramionami, jak gdyby chcia� zwr�ci� uwag�, �e ma plecak. Szpicel przymru�y� oczy. - Sk�d? - Z g�r B�kk. - Aha... - szpicel poda� mu legitymacj� i jeszcze raz spojrza� spod przymarszczonych, rzadkich brwi. - A co pan ma w plecaku? - Ekwipunek i resztki �arcia. - Niech pan poka�e. Szpicel grzeba� chwil� w rozwi�zanym plecaku, ale gdy ze spodu wyci�gn�� r�g poplamionego �piwora, u�miechn�� si� z rezygnacj�. - To pan taki prawdziwy turysta - powiedzia� jakby do siebie i skin�wszy �ysaw� g�ow� odszed�. "Prawdziwy turysta!" - Andrzej u�miechn�� si� do siebie, zawi�za� plecak, zarzuci� go na jedno rami� i wyszed� z dworca. Plac Berli�ski ton�� w ciemno�ciach. Przetoczy�o si� kilka ci�ar�wek z �lepiami przygaszonych latarni. Ludzie gin�li w mroku. Zapanowa�a pustka. Andrzejem wstrz�sn�� dreszcz. W skroniach poczu� przenikliwy ch��d. "Jak w takim mie�cie znale�� Smyg�? Gdzie go szuka�? Czy major pozosta� jeszcze na W�grzech? Do kogo si� zwr�ci�? Przecie� wszyscy kurierzy rozpierzchli si� po �wiecie. A inni Polacy? Przeczesa�o ich gestapo. Pozmieniali adresy. Pouciekali z okupowanego miasta..." Przez ca�� drog� my�la�, �e najpierw uda si� do Marysi. By�a to ��czniczka pu�kownika Oberty�skiego, poprzednika majora Smygi. Pracowa� z ni� przez d�u�szy okres swej s�u�by i mia� do niej zaufanie. Ale gdzie jej teraz szuka�? Uda� si� na ulic� Stefanii by�oby szale�stwem. Dziewczyna na pewno dawno zmieni�a mieszkanie. Nie czeka�a, a� j� gestapowcy wy�uskaj�. Szed� wolno Wielkimi Bulwarami w kierunku ulicy Rakoczego. Jego podkute buty dzwoni�y g�ucho w ciszy i pustce. Nad miastem wisia�o niebo przepastne i gro�ne. Domy sta�y wymar�e. Naraz zaj�cza�y w g�rze syreny. Ich przera�liwy g�os rozni�s� si� pot�nie i natarczywie. Przetoczy� si� przez miasto raz i drugi. Ulica nagle o�y�a, jak gdyby razi� w ni� piorun. Z kamienic, ciemnych plastr�w gigantycznych uli, niby strwo�one pszczo�y wysypali si� ludzie. Kto� g�o�no krzycza� nawo�uj�c przechodni�w, by szybciej kryli si� w schronach. Kobiety obarczone dzie�mi biega�y wzd�u� chodnik�w. M�czy�ni d�wigali ci�kie tobo�y z po�ciel�. Kilku wyrostk�w wspi�o si� na taras kawiarni. Pokazuj�c na granatowe niebo spierali si�, z kt�rej strony nadlatuj� samoloty. Pijany w��cz�ga stan�� na �rodku jezdni. Roz�o�y� szeroko r�ce i �mia� si�, bliski szale�stwa. Andrzej przystan�� na chwil�. W skupieniu wyczekiwa� jakiego� odg�osu. Niebo by�o wci�� puste. Po�yskiwa�o blad� �un� rozgwie�d�onej nocy. Zbli�y� si� do niego cz�owiek z opask� na ramieniu. - Do schronu! - zawo�a� dr��cym g�osem. - Do schronu. Tu nie macie czego szuka�. Andrzej wzruszy� ramionami i powl�k� si� w kierunku bramy, nad kt�r� widnia�a blado �wiec�ca si� lampa ze strza�k� wskazuj�c� wej�cie do schronu. Min�� pust� bram� i zszed� do zat�oczonej piwnicy. By�o duszno i parno. Zalatywa�o piwniczn� st�chlizn� i ludzkim potem. Wyszuka� miejsce pod �cian�, zrzuci� z ramion plecak, usiad� na nim i poczu�, �e wali si� na niego zm�czenie. Nie wiedzia�, kiedy usn��. Gdy si� zbudzi�, schron by� pusty. W pierwszej chwili nie wiedzia�, gdzie si� znajduje. Zdawa�o mu si�, �e jest w sza�asie pod Turbaczem. Dopiero po chwili zobaczy� smug� �wiat�a, s�cz�c� si� szaro przez uchylone drzwi piwnicy. Podni�s� si�, ziewn�� g�o�no. Pod �cian� poruszy� si� jaki� cie�. Andrzej wzdrygn�� si� instynktownie. - Ale pan ma mocny sen - us�ysza� niski, zachryp�y g�os. W ciemno�ci zobaczy� sylwetk� starego m�czyzny, opartego plecami o �cian�. M�czyzna �mi� papierosa. Wion�o od niego tanim, kwa�nym winem. - Zaspa�em - rzuci� jakby na usprawiedliwienie. - Nie szkodzi, nie szkodzi - za�mia� si� tamten. - Jeszcze nas nie zasypa�o. - Czy bombardowali? - wyci�gn�� z kieszeni paczk� papieros�w. - To pan nic nie s�ysza�? Szcz�liwy z pana cz�owiek. Tu si� wszystko hu�ta�o jak podczas trz�sienia ziemi. - Zaspa�em. - Sko�czy�a si� zabawa - m�wi� tamten jakby do siebie. - Teraz Ameryka�cy do nas si� zabrali. Co noc przylatuj�. Wal�, gdzie popadnie. Zachcia�o si� nam wojny. Jak Ameryka�cy sko�cz�, to Ruscy przylec�. B�dzie zabawa... - czkn�� g�o�no i splun�� pod nogi. Potem dorzuci� intymnym tonem: - Ale mnie tam wszystko jedno. Nawet weselej. Jest towarzystwo i muzyka - zach�ysn�� si� �miechem. - A pan to co? - Ja? - mrukn�� Andrzej, nie rozumiej�c, o co tamtemu chodzi. - Pan te� nie ma gdzie mieszka�? - Przyjecha�em w nocy. Alarm zasta� mnie na ulicy. Nie zd��y�em wr�ci� do domu. - I dlatego pan tu zasn��? - pokiwa� tamten z niedowierzaniem kud�at�, rozczochran� g�ow�. - Ej, mocny pan ma sen. Tu si� wszystko trz�s�o, a pan chrapa� jak anio�. - By�em zm�czony. Stary zbli�y� si� do Andrzeja. Teraz Andrzej m�g� mu si� lepiej przyjrze�. By� to ma�y ko�cisty cz�owiek o wyn�dznia�ej, pomarszczonej twarzy. Mia� na sobie �mierdz�ce �achy. Bi� od niego kwa�ny od�r alkoholu. Andrzej odsun�� si� z obrzydzeniem. Stary tymczasem wyci�gn�� z worka p�kat� butelk�. - Napij si�, m�ody cz�owieku, nie wiemy, czy jutro gdzie� nas nie przysypie. Andrzej zas�oni� si� r�k�. - Dzi�kuj�. Teraz nie mam ochoty. Stary wyszczerzy� spr�chnia�e z�by. - W niobie b�dziesz mia� ochot�. - Dzi�kuj� - rzek� Andrzej ostro i szybkim ruchem zarzuci� plecak na ramiona. Chcia� min�� starego, ale tamten zagrodzi� mu drog�. - Ty� taki sam jak ja, tylko udajesz - powiedzia�. - Gdyby� mia� mieszkanie, to by� tu nie chrapa� do p�nego rana. Napij si�. Andrzej odtr�ci� wyci�gni�t� butelk�. - Powiedzia�em, �e nie pij�. - Min�� starego. S�ysza� za plecami jego pijacki �miech. - Lokator schron�w. Wa�ny. Zobaczysz, �e nas kiedy� razem przysypie... - wrzeszcza�, a na po�egnanie pos�a� mu wi�zank� soczystych, w�gierskich przekle�stw. Andrzej wyszed� na ulic�. O�lepi�o go s�o�ce. Ulica pulsowa�a ruchem. Dzwoni�y tramwaje. P�yn�y dwa strumienie ludzi. Miasto �y�o po swojemu, jakby tej nocy nic si� nie wydarzy�o. Andrzej da� si� unie�� pr�dowi przechodni�w. Szed� zamy�lony. Czu� si� bardzo samotny w tym wielkim, milionowym mie�cie. Gdy mija� ulic� Dob, naraz us�ysza� za sob� znajomy g�os. Kto� go wo�a�. Obejrza� si�. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e majaczy, �e jeszcze nie wyrwa� si� ze snu. A potem ogarn�a go nag�a rado��. Roz�o�y� szeroko r�ce i nie zwa�aj�c na przechodni�w, zawo�a� weso�o: - Marysia! To chyba cud, �e ci� tutaj spotka�em! 5 - Niestety, nie mam poj�cia, co si� sta�o z majorem Smyg� - powiedzia�a mu w tramwaju, kt�ry wi�z� ich na ulic� Telepes, gdzie mieszka�a od czasu zaj�cia Budapesztu przez Niemc�w. "Nikt nie ma poj�cia, gdzie si� podzia� major Smyga - my�la� z gorycz�, zeskrobuj�c niezbyt ostr� �yletk� dwudniowy zarost. W ma�ym lusterku odbija�a si� jego twarz. By�a wychudzona i spalona s�o�cem. Niebieskie oczy zmatowia�y od nadmiernego wysi�ku ostatnich dni, zapad�y g��boko. - Znowu daremny trud. Znowu rozczarowanie. Czy tym rozczarowaniom nie b�dzie ko�ca? Mo�e ju� nigdy nie uda mi si� odnale�� majora? By�em naiwny, my�l�c, �e z�api� go w Budapeszcie, tak jakbym przypuszcza�, �e on b�dzie tutaj czeka� na mnie: �Dzie� dobry, panie Andrzeju, jak to mi�o, �e pana spotka�em. Bardzo pana przepraszam, �e mia� pan z mojego powodu drobne przykro�ci. To tylko nieporozumienie. Postaram si� zrekompensowa� panu t� krzywd�...�" - ironizowa�, zaciskaj�c z w�ciek�o�ci� z�by. Po chwili pocieszy� si�: "Mo�e jednak Marysia zdob�dzie jakie� wiadomo�ci. Nie przyrzeka�a. M�wi�a, �e czasy s� niepewne i trudno dowiedzie� si� czego� o cz�owieku, kt�ry znikn�� nagle i zapewne zale�y mu na zachowaniu ostro�no�ci. Ale Marysia ma rozga��zione znajomo�ci w organizacjach konspiracyjnych. Mo�e jej si� uda..." Gdy my�la� o Marysi, ogarnia�o go wzruszenie. By�a dla wszystkich kurier�w symbolem po�wi�cenia i kole�e�stwa. To ona potrafi�a w najci�szych momentach znale�� rad� i pokrzepienie. Jednym u�miechem umia�a rozpromieni� czyj�� zgn�bion� twarz, pocieszy� zrozpaczonego, pokrzepi� s�abego, zn�kanego. Nap�yn�y wspomnienia: Marysia czekaj�ca w �le opalanych kawiarniach na kurier�w; Marysia id�ca przez za�nie�one drogi S�owacji w poszukiwaniu zagubionych ludzi; Marysia pochylona nad chorymi kolegami; Marysia zawsze u�miechni�ta, zawsze gotowa nie�� pomoc. Gdy przedstawi� jej sw� sytuacj� i opowiedzia� o Smydze, rzek�a z u�miechem: - Nie martw si�, ja ci pomog�. Zagrza�a troch� wody do golenia, rzuci�a na krzes�o czysty r�cznik i wysz�a, prosz�c go, by zachowa� ostro�no��, gdy� mieszka bez zameldowania. By� pewny, �e wysz�a w jego sprawie. My� si� d�ugo i starannie. Woda by�a ch�odna, pachnia�a rdz� i chlorem. Zdawa�o mu si�, �e wraz z brudem zmywa z cia�a zm�czenie. Potem podszed� do ma�ej kom�dki, wzi�� wod� kolo�sk� i skropi� sobie w�osy. Pokoik mie�ci� si� w suterenie, male�kie okienko wychodzi�o na ulic�. Andrzej widzia� w nim nogi przechodni�w, ko�a przeje�d�aj�cych samochod�w. Czasem zapl�ta� si� w prostok�t szyby pies, zaprzeczaj�c wycinkowemu charakterowi tego zdeformowanego �wiata. Andrzej po�o�y� si� na za�cielonym kocem ��ku. Czu�, �e znowu zasypia, ale by�o to z�udzenie. Sen ociera� si� tylko � jego powieki, pierzcha� wraz z my�lami, kt�re nap�ywa�y coraz natarczywiej. Wspomnia� ci�k� drog� przez Ni�ne Tatry. Ogarnia� go niepok�j na my�l, �e mo�e nie odnale�� Smygi. Zastanawia� si�, co zrobi w tym wypadku. My�li rwa�y si�, pi�trzy�y i nie m�g� u�o�y� ich w logiczn� ca�o��. Wzi�� wi�c z nocnego stolika star� gazet� i bezmy�lnie odczytywa� program wy�cig�w konnych. Po godzinie wr�ci�a Marysia. - Spij, �pij - powiedzia�a od progu. - Ja ci nie przeszkadzam. Zaparz� herbat�, a ty prze�pij si� troch�. Okropnie wygl�dasz. - Pr�bowa�em zasn��, ale nie mog�. Jestem tak roztrz�siony, �e wszystko ko�uje mi w g�owie. - Spr�buj jednak, mo�e ci si� uda. - Podesz�a do niego i ch�odn� d�oni� pog�adzi�a twarz. - Tak okropnie wygl�dasz. - To g�upstwo. Grunt, �ebym z�apa� tego drania. Marysia usiad�a na kraw�dzi ��ka. - By�am u Tuli. Znasz j�. Ta druga ��czniczka Oberty�skiego. Pyta�am o Smyg�. Andrzej uni�s� si� gwa�townie na �okciach. - I co? - W�a�ciwie nic o Smydze nie wie. Podobno wyjecha� z Budapesztu. - To niewiele. - Zna jedynie adres pewnej W�gierki, u kt�rej Smyga ukrywa� si� jaki� czas po wkroczeniu Niemc�w. Jest to prawdopodobnie jego przyjaci�ka. Ale to wszystko mgliste i niepewne. - Sk�d zna ten adres? - Zupe�nie przypadkowo. Kiedy� spotka�a W�adka, W�adek szed� w�a�nie do Smygi... - Czy W�adek jest w Budapeszcie? - przerwa� jej gwa�townie. - Nie. W�adek znik� gdzie� bez wie�ci. Wiadomo tylko, �e przez ca�y czas utrzymywa� kontakt ze Smyg�. Smyga zlikwidowa� wszystkie swoje sprawy... A mo�e tylko tak udawa�... Mo�e zak�ada� now� siatk�. M�wi� ci, teraz taki ba�agan, �e nikt nic nie wie. - Szkoda, �e nie ma W�adka. Zawsze mani takiego pecha. Marysia po�o�y�a d�o� na ramieniu Andrzeja. - W og�le jeste� narwany. Na twoim miejscu splun�abym na Smyg�. Czy warto nara�a� si� dla takiego drania? - Ja go musz� z�apa� - powiedzia� z uporem. - Ty mnie mo�e nie rozumiesz, ale ja go musz� za mord� zawlec pod Turbacz. Gdyby� tam by�a, gdyby� widzia�a spojrzenie Okszy, gdyby� s�ysza�a jego g�os, to mo�e by� mnie zrozumia�a. S�uchaj - zerwa� si� i usiad� obok Marysi - to przecie� okropne. Ty mnie znasz. Od kt�rego roku chodz� dla organizacji? - Od samego pocz�tku. By�e� przecie� pierwszym kurierem. Pami�tam doskonale, kiedy wyszed�e� pierwszy raz do Zakopanego. Spotkali�my si� wtedy na placu Franciszkan�w. �mia�e� si�, �e idziesz zobaczy�, czy w Tatrach ju� mo�na je�dzi� na nartach. - Tak. To by�o w pa�dzierniku trzydziestego dziewi�tego roku. Od tego czasu �a�� bez przerwy. A ten sukinsyn wsadzi� mi zamiast dolar�w poci�t� gazet�. Ja go musz� z�apa�... - My�lisz, �e on tylko z tob� tak zrobi�. On zawsze kr�ci�. Przecie� pami�tasz t� spraw� z Galianem. Nie wyp�aci� mu pieni�dzy, a potem t�umaczy� si�, �e da� t� fors� komu innemu. - Pami�tam. Dlatego w�a�nie musz� porachowa� si� z nim za wszystkich. Wierz mi, je�li tego nie zrobi�, nie b�d� m�g� pokaza� si� w�r�d swoich... ani tu, ani tam w kraju. Pomy�l�, �e rzeczywi�cie gwizdn��em te dolary. - Ty zawsze by�e� ryzykantem. Ale w tym wypadku ryzyko nie op�aca si�. B�dziesz go szuka� w Budapeszcie, a tymczasem sam wpadniesz. Nie masz poj�cia, jak teraz wy�apuj�. Musisz uwa�a� na ka�dym kroku... Andrzej zrobi� gest zniecierpliwienia. - Zrozum, dziewczyno, ja si� tak czuj�, jakby mi kto� naplu� w twarz. Musz� mie� �wiadomo��, �e ten dra� zap�aci za swoje. Albo go zaci�gn� na Turbacz, albo go ukatrupi�... - Przesadzasz. Przecie� ten Oksza u�atwi� ci ucieczk�. Wida� z tego, �e nie uwierzy� listowi Smygi. - Gdyby nie by�o tego faceta z Nowego Targu, to ju� dawno gni�bym pod Turbaczem. To tylko szcz�liwy dla mnie zbieg okoliczno�ci. - Tym razem znowu liczysz na zbieg okoliczno�ci, ale zapewniam ci�, �e teraz o to coraz trudniej. �wiat stan�� do g�ry nogami. Polacy rozprysn�li si� na wszystkie strony. B�dziesz mia� cholernie trudn� robot�. - Wsta�a, zacz�a krz�ta� si� wok� ma�ej kuchenki elektrycznej. - Tymczasem zrobi� ci herbaty. Wiem, �e lubisz mocn� herbat�. To ci mo�e rozja�ni w g�owie - �artowa�a. - Mam jeszcze troch� prawdziwej. Nie lubi� pi� tych lipowych zi�ek. Po�� si�, kochanie, wida�, �e ledwo zipiesz. Andrzej opad� na poduszk�, ale z coraz wi�ksz� uwag� przypatrywa� si� dziewczynie. By�a smuk�a i zgrabna. Mia�a �adne d�onie. - Mia�em cholernie trudn� drog� - powiedzia� cicho. - Cholern� drog�... My�la�em, �e ju� z tego nie wylez�. Pod Dobszyn� wpad�em w kocio�. Przeczesywali lasy. M�wi� ci, nie by�em jeszcze w takim kotle. �andarmi, hlinkowcy, wojsko... Na S�owacji ju� si� rusza. Pod D�umbirem spotka�em partyzant�w. �eby� wiedzia�a, jak� mia�em ochot� przy��czy� si� do nich... Ale wci�� my�la�em o tym draniu. A potem pod Dobszyn�. Ma�y odcinek, a szed�em trzy dni. Nie mia�em �arcia. My�la�em, �e tam zostan�... Szed�em tylko noc�... Ty wiesz, co to jest... Ale w�a�ciwie nie szed�em, tylko czo�ga�em si�... Wsz�dzie patrole, wsz�dzie plac�wki, g�sto, psiakrew... A ja by�em ju� taki s�aby, �e czo�ga� si� nie mog�em. Popatrz, jakie mam �okcie. - Odwin�� r�kaw koszuli, uni�s� �okie� zdarty do krwi. Marysia uj�a delikatnie jego r�k�. - Zrobi� ci opatrunek. - Dzi�kuj�, nie trzeba. Na mnie przysycha jak na psie. Marysia pokr�ci�a g�ow�. - Ej, Andrzej, Andrzej... I to wszystko przez tego... Uda�, �e nie s�yszy. - Najgorsze to, �e w�a�ciwie straci�em pewno�� siebie. Dziwne, prawda? Dawniej nigdy nie zastanawia�em si� nad tym. Szed�em, jakby mnie kto� za r�czk� prowadzi�. A teraz... Teraz to ju� inaczej. Zdaje mi si�, �e mi si� nic nie uda. A dlaczego? To proste. Nie mam w�a�ciwie celu. To tylko up�r pcha mnie naprz�d. Ale na jak d�ugo starczy tego uporu? Marysia przykucn�a przed szafk�. Wyci�gn�a bochenek chleba. - Zjesz chleba z morelowym d�emem. Niczego wi�cej nie mam. Takie czasy. - Szkoda, �e�my po drodze czego� nie kupili. Mam jeszcze troch� peng�. - Niewiele m�g�by� kupi�. D�em i turo. Sklepy ju� puste... Wszystko na kartki. - Lubi� bardzo chleb z morelowym d�emem... I herbat� oczywi�cie. Zreszt� nie martw si� o mnie. W�a�ciwie to mi si� nie chce je��. P�jdziemy do jakiej� knajpy, wsadzimy kelnerowi w �ap�, to nam poda co� solidnego. Z przyjemno�ci� patrzy� na czyst� serwetk�, �adne fili�anki i na r�ce Marysi. Pokoik by� ma�y, wilgotny. W k�tach zielenia�y plamy ple�ni. Ale bia�a serwetka, kilka kwiat�w stercz�cych w �adnym wazoniku i subtelny ruch d�oni Marysi stwarza�y nastr�j domowego ciep�a. Marysia smarowa�a chleb. - Ale� ty g�upi - powiedzia�a, rzucaj�c mu przelotne spojrzenie. - Dlaczego tak si� upierasz? Przecie� to wszystko... - Machn�a r�k�. - Tobie tego nie wyt�umacz�. - M�wisz, �e W�adek kontaktowa� si� ze Smyg�? - zapyta� wykr�tnie. - Tak. Widocznie Smyga, nie maj�c ciebie pod r�k�, chcia� wykorzysta� W�adka. Mo�e mia� zamiar wr�ci� do kraju. - Szkoda, �e nie ma W�adka. Gdyby by�, u�atwi�by mi zadanie. - Ca�e twoje zadanie polega na szukaniu wiatru w polu - zakpi�a. - Spr�buj� poszuka� wiatru w polu - rzek� sentencjonalnie. - Nie b�dziemy si� o to spiera�. Nalewa�a herbat� do fili�anek. W jej ruchach by�o wiele uwagi, jakby stara�a si� nie uroni� ani jednej kropelki. To mu si� bardzo podoba�o. Naraz zapyta�a: - W�a�ciwie co ty chcesz robi�? - P�jd� do W�gierki, u kt�rej mieszka�. - Tula zna tylko adres, poza tym nie wie, jak ona si� nazywa i kto to w og�le jest. - Jeszcze jedna zagadka do rozwi�zania. Pami�tasz, ile takich zagadek rozwi�zywali�my razem w sprawie Olgi Sperling? - To by�y inne czasy i inne Okoliczno�ci. Teraz mamy zwi�zane r�ce. - Pozostaj� jeszcze nogi i rozum. Sk�oni�a si� zabawnie. - M�j panie, podane do sto�u. Herbata jest ciemna jak jodyna. Na twoj� cze�� zaparzy�am p� paczki. - A gdy pierwsza usiad�a, doda�a: - Wi�c chcesz znale�� t� W�gierk�. Kiedy si� tam wybierasz? - Dzisiaj w ka�dym razie nie. Dzisiaj odpoczywam. P�jd� jutro rano. Musz� o tym pomy�le�. A dlaczego o to pytasz? - Bo... - u�miechn�a si� pojednawczo - mo�e mog�abym ci pom�c. Poca�owa� j� w r�k�. - Marysiu, jeste� prawdziwym anio�em... Ale w tym wypadku b�d� musia� podzi�kowa� ci za pomoc. Nie mog� ci� nara�a�. 6 Tallya utca 5. Zatrzyma� si� na skraju w�skiej, asfaltowanej uliczki i spojrza� w g��b g�sto zaro�ni�tego ogrodu. Za �ywop�otem bieli�a si� �ciana willi. Dalej by�y krzewy bzu, ja�minu i z�otego deszczu, osypane g�sto �wie�ym pachn�cym kwieciem. Z prawej strony stary cz�owiek zamiata� kort tenisowy. "Pewno dozorca albo ogrodnik" - pomy�la�. Chwil� waha� si�, czy zadzwoni�, ale wnet przezwyci�y� niepok�j, podszed� do niskiej bramy oplecionej listowiem dzikiego wina. Nacisn�� guzik dzwonka. Na odg�os dzwonka cz�owiek zamiataj�cy kort wychyli� si�, by ujrze� ukrytego za bram� przechodnia. - Kto tam? - zawo�a� g�o�no. "Oczywi�cie wszyscy lokatorzy maj� swe klucze" - pomy�la� Andrzej i zamiast odpowiedzie�, zadzwoni� jeszcze raz. Staruszek opar� miot�� o siatk� ogrodzenia i wolnym krokiem, mrucz�c co� pod nosem, zbli�a� si� do bramy. - Czego sobie pan �yczy? - zapyta� przeci�gle. Podejrzliwym spojrzeniem bada� wygl�d zewn�trzny nieznajomego. Andrzej u�miechn�� si� porozumiewawczo. My�la�, �e tym u�miechem zjedna sobie staruszka. - Czy w tej willi mieszka taka m�oda, przystojna pani? Twarz staruszka st�a�a. Wzrok si� wyostrzy�. - O kogo panu chodzi? - zapyta� ponurym, nic dobrego nie wr�cym g�osem. - Taka elegancka dama - zmru�y� cwaniacko oko. - Pan wybaczy, ale zapomnia�em, jak si� nazywa. Wczoraj odprowadzi�em j� do domu. To moja nowa znajomo��... Pan rozumie, nie zd��y�em jeszcze... - O kogo panu chodzi? - przerwa� mu staruszek. - Je�eli pan j� zna, to powinien pan wiedzie�, jak si� nazywa. Andrzej zrozumia�, �e wiele nie wsk�ra, ale z uporem odgrywa� dalej rol� przygodnego znajomego. - Taka elegancka... Przecie� tutaj wczoraj wchodzi�a. - Tu mieszkaj� sami eleganccy ludzie - u�miechn�� si� kpi�co staruszek. - A pan niech lepiej dowie si�, do kogo pan chce. - Pos�a� pogardliwe spojrzenie i pokaza� mu przygarbione plecy. - Niech pan chwil� poczeka! - Andrzej chcia� go zatrzyma� i spr�bowa� zjedna� sutym napiwkiem, ale staruszek wzruszy� tylko ramionami i poku�tyka� w kierunku kortu. Gdy by� ju� przy siatce ogrodzenia, odwr�ci� si� nagle i potrz�saj�c g�ow�, zawo�a�: - Pe�no teraz takich w��czykij�w. Czego pan tam jeszcze stoi? Andrzej ch�tnie pokaza�by mu po sztubacku j�zyk, ale skwitowa� pytanie niemrawym u�miechem, odwr�ci� si� i odszed�. "Trzeba by� ostro�niejszym - my�la� oddalaj�c si� od bramy. - Ludzie teraz boj� si�. Prawdopodobnie ogrodnik wiedzia� o nielegalnym przebywaniu polskiego uchod�cy w mieszkaniu W�gierki i nie mia� zamiaru udziela� jakichkolwiek informacji. Nie uda�o si�. Pope�ni�em nieostro�no��, kt�ra mo�e utrudni� dalsze poszukiwania." Tak rozmy�laj�c doszed� do skrzy�owania ulic. Przecznica pi�a si� stromo na ubocza Martonhegy. Z jednej jej strony sta�y pi�kne wille, z drugiej ku stromemu jarowi opada�y ��ki. By� to jeden z najbardziej uroczych zak�tk�w Budy, pe�en starych drzew, starannie utrzymanych ogrod�w, barwnych przylask�w i pachn�cych ��k. Na drogach spotyka�o si� dobrze ubranych m�czyzn, wypiel�gnowane kobiety, dzieci w towarzystwie piel�gniarek, najnowsze modele samochod�w. Najbogatszy Budapeszt za�o�y� tutaj podmiejsk� rezydencj�. Andrzej spojrza� na zegarek. By�a dopiero si�dma. Dzielnica ton�a jeszcze w porannym �nie. Tylko ogrodnicy, kierowcy samochod�w i s�u��ce zak��ca�y beztroski spok�j. Speszony pierwszym niepowodzeniem, obmy�la� nowy plan. Obierze sobie dogodny punkt obserwacyjny, z kt�rego b�dzie m�g� widzie� bram� i wychodz�cych z niej ludzi. Willa zapewne nie mia�a wielu mieszka�c�w, nietrudno wi�c b�dzie rozpozna� m�od�, samotn� kobiet�, przyjaci�k� majora Smygi. Plan ten wyda� mu si� realny. Przeszed� wi�c na drug� stron� jaru i �cie�k� wij�c� si� w�r�d zaro�li doszed� do punktu po�o�onego naprzeciw willi na ulicy Tallya. Sta�a tam ma�a �aweczka. Usiad� na niej, zapali� papierosa. Jar ton�� jeszcze w cieniu. Tylko najwy�sze" k�py tarniny i g�ogu jarzy�y si� w uko�nych promieniach s�o�ca. W dole szemra� strumie�, a g�r� ni�s� si� �piew ptak�w. B��kitna wa�ka usiad�a na dmuchawcu. Pszczo�y bzyka�y w zroszonej trawie. Wiewi�rka przemkn�a przez g�szcz listowia i przycupn�a na chwil� na ga��zi roz�o�ystej lipy. Z dali dochodzi� szum puszczonej z hydrantu wody. Andrzej siedzia� ze wzrokiem utkwionym w ma�ej bramie. Zdawa�o mu si�, �e jest gdzie� bardzo daleko od Budapesztu, w krainie spokoju i ciszy. Czeka� mo�e godzin�, zanim w bramie ukaza�a si� pierwsza posta�. By� to starszy pan w bia�ym p��ciennym ubraniu i s�omkowym kapeluszu. Szed� ra�nym krokiem, wywijaj�c cienk� laseczk�. Wybiera� si� widocznie na spacer, skr�ci� bowiem w boczn� �cie�k� i na chwil� zatrzyma� si�, przypatruj�c si� stadku sikorek buszuj�cych w g�stwinie tarniny. Po up�ywie p� godziny z bramy wysz�a t�ga kobieta w perkalowej sukni. Nios�a spory koszyk. Nietrudno by�o odgadn��, �e to s�u��ca. Trzeci� osob�, kt�r� Andrzej zauwa�y� w bramie obserwowanej willi, by� m�ody, elegancko ubrany m�czyzna. Przy pomocy ogrodnika otworzy� szeroko bram�. Po chwili z g��bi ogrodu wytoczy� si� wolno samoch�d. Andrzej przezornie ukry� si� za krzewy, by bystre oko ogrodnika nie spostrzeg�o go na czatach. Ogrodnik tymczasem szybko zamkn�� bram� i znik� w cienistej g��bi ogrodu. Po jakim� czasie starszy pan w s�omkowym kapeluszu wr�ci� ze spaceru. Mija�y minuty, kwadranse, godziny. Andrzej z coraz wi�kszym zniecierpliwieniem spogl�da� na zegarek. Dochodzi�a ju� jedenasta. Mia� zamiar porzuci� swe stanowisko i u�o�y� inny plan dzia�ania, ale nagle ujrza� w bramie r�ow� sukni�. Serce zabi�o mu �ywiej. "To pewno ona..." Kobieta wysz�a na zacienion� uliczk�. By�a to m�oda, wysoka, smuk�a kobieta o ruchach spr�ystych i wdzi�cznych, jak dobrze wygimnastykowana sportsmenka. Jej suknia na tle soczystej zieleni przesuwa�a si� jak r�owy ob�oczek. Andrzej zerwa� si� z �aweczki i szybkim krokiem skierowa� si� w stron� skrzy�owania ulic. Tutaj ich drogi powinny si� przeci��. Istotnie, gdy zbli�y� si� do skrzy�owania, tu� przed sob� zobaczy� kobiet� w r�owej sukni. Sz�a zamy�lona. Nie zauwa�y�a przechodnia. - Przepraszam pani� - zagadn�� Andrzej g�osem nieco st�umionym. - Mam wa�ne wiadomo�ci dla majora Smygi. Czy mog�aby pani skontaktowa� mnie z majorem? To bardzo wa�na sprawa. Wr�ci�em z Polski - wyszepta� jednym tchem. Kobieta zatrzyma�a si� gwa�townie. Rozbieganym spojrzeniem ogarn�a posta� Andrzeja. Sta�a przez chwil� wpatrzona w niego jak w z�� zjaw�. Wargi jej dr�a�y, jakby chcia�a co� powiedzie�, a nie mog�a wydoby� g�osu. Andrzej u�miechn�� si� przyja�nie. - Niech si� pani nie obawia. Kobieta cofn�a si� o p� kroku, stara�a si� opanowa� chwilowe zdenerwowanie. Zmru�y�a oczy, zacisn�a lekko wargi, potem powiedzia�a nienaturalnym g�osem: - Bardzo pana przepraszam, ale w�a�ciwie o co panu chodzi? - O majora Smyg� - szepn�� konfidencjonalnie. - Nie znam �adnego majora Smygi... i bardzo prosz�, �eby pan odszed� jak najszybciej. To chyba jaka� pomy�ka. Andrzej wiedzia�, �e k�amie. Zbyt gwa�townie wypiera�a si� znajomo�ci ze Smyg�. Postanowi� zagra� w otwarte karty. - Prosz� si� nie obawia�. Dowiedzia�em si�, �e major mieszka� w tej willi. Jestem jego kurierem. Przynios�em bardzo wa�ne wiadomo�ci. Od pani w tej chwili zale�y, czy potrafi� go odszuka�. - Uj�� j� lekko pod rami�. - Chod�my. Po drodze b�dziemy mogli rozmawia�. I prosz�, niech pani tak na mnie nie patrzy. Nie jestem ani konfidentem policji, ani agentem gestapo. Ryzykuj� tak samo jak i pani. Mia�em do pani zaufanie, wi�c dlatego przyszed�em. Rozmawiamy przecie� w cztery oczy. No, niech�e si� pani rozchmurzy... Z oczu jej znik� l�k, ale twarz wci�� jeszcze wyra�a�a zak�opotanie. - To chyba jakie� nieporozumienie - wyszepta�a, ruszaj�c wolnym krokiem. - Dowiedzia�em si�, �e major mieszka� w tej willi - powiedzia� Andrzej szeptem. - Mieszka� u pani. Niech�e pani zrozumie, �e s� w �yciu takie sytuacje, kiedy trzeba zaufa� cz�owiekowi. W tym wypadku ka�da minuta jest wa�na. Im szybciej odszukam majora, tym dla niego lepiej. Mam dla niego wa�ne wiadomo�ci. Je�eli pani zale�y na jego �yciu, to prosz�... - Czy to ma by� szanta�? - przerwa�a mu gwa�townie. - Prosz� w tej chwili odej��, bo w przeciwnym razie zawo�am... - O w�a�nie - podj�� Andrzej - pani w ka�dej chwili mo�e mnie odda� w r�ce policji. A jednak nie odejd�. Wiem, �e pani tego nie zrobi. - Uj�� j� mocniej pod r�k�. - Ca�y tydzie� przedziera�em si� z Polski na W�gry, �eby spotka� majora. Mog� pani� zapewni�, �e nie by�a to �atwa droga. W tej chwili tylko pani mo�e mi wskaza�, gdzie on przebywa. Od pani wszystko zale�y. Kobieta d�ug� chwil� sz�a w milczeniu. Wzrok wlepi�a w asfalt ulicy, g�ow� odwr�ci�a od Andrzeja. Naraz zatrzyma�a si�, jak gdyby powzi�a decyzj�. - Major Smyga wyjecha�. Otrzyma� paszport i wyjecha� za granic�. - Dok�d? - Tego mi nie powiedzia�. - Sk�d mia� paszport? Kobieta wzruszy�a tylko ramionami. - Tak mnie pan wypytuje, jakbym zna�a wszystkie tajemnice majora. Czy nie wystarczy panu to, co powiedzia�am? Wykaza�am maksimum dobrej woli. A teraz prosz� pana, �eby pan odszed� i ju� nigdy wi�cej mnie nie niepokoi�. Pan doskonale rozumie, w jakich warunkach teraz �yjemy. Niech mnie pan ju� wi�cej nie nara�a. - Skin�a g�ow� i niemal biegiem ruszy�a przed siebie. Andrzej sta� d�ug� chwil�, jakby wr�s� w tward� skorup� asfaltu. Dozna� uczucia rozpaczy. "A jednak ca�y wysi�ek na nic. Major ulotni� si�. Szukaj wiatru w polu." Potem jednak nap�yn�y znowu w�tpliwo�ci: "A je�li ta kobieta k�amie? Je�li w ten spos�b chcia�a si� mnie pozby�? Przecie� dosta� w obecnej chwili paszport to nie taka prosta sprawa. A wizy? Ca�e Ba�kany okupowane przez Niemc�w. Jak przedosta� si� przez Jugos�awi�, Bu�gari�, Turcj�?" R�owa suknia znikn�a za zakr�tem drogi. Andrzej postanowi� �ledzi� przyjaci�k� Smygi. Mo�e w ten spos�b odnajdzie majora? Mo�e dowie si�, dok�d wyjecha�? Ruszy� �wawym krokiem. Ulica skr�ca�a w�r�d g�stego szpaleru starych lip. Dalej bieg�a mi�dzy willami. W prawo prowadzi�a w�ska �cie�ka ku ulicy B�sz�rmenyi. Na niej w�a�nie ujrza� kobiet� w r�owej sukni. Kobieta kilka razy obejrza�a si�. Widocznie chcia�a sprawdzi�, czy kto� nie idzie za ni�. Zboczy� wi�c na jeszcze niniejsz�, strom� �cie�ynk�, kt�ra wiod�a do jaru, a potem ��czy�a si� ulic� Martonhegyi u jej wylotu przy B�sz�rmenyi. Przyspieszy� kroku, by nie zgubi� z oczu kobiety w r�owej sukni. Gdy zbli�a� si� do skrzy�owania ulic, zobaczy� j� na przystanku autobusowym. Zatrzyma� si� i ukry� za za�omem muru. Wnet od ulicy Nemethv�lgyi nadjecha� niebieski autobus. R�owa suknia znik�a w nim szybko. Gdy autobus odjecha�, podbieg� do stoj�cych u wylotu ulicy taks�wek. - Niech pan jedzie tras� "dw�jki" - rzuci� do zdumionego kierowcy, a gdy ju� ruszyli, wyt�umaczy�: - Mam tu ma oku pewn� kobiet�. Pan rozumie. Kierowca roze�mia� si� i porozumiewawczo zmru�y� oko. - Ma�e polowanie, co? - Czeg� si� nie robi dla kobiet - za�mia� si� Andrzej i pocz�stowa� kierowc� papierosem. - Najpierw musimy dogoni� jad�cy przed nami autobus, a potem pojedziemy za nim. Je�eli pan dobrze wywi��e si� ze swego zadania, b�dzie wi�kszy napiwek. - Zrobi si� - skin�� g�ow� kierowca. Przy ulicy Kekgolyo dop�dzili autobus. - Teraz musimy uwa�a� - t�umaczy� Andrzej. - Niech pan nie wyprzedza autobusu. Przy ka�dym przystanku prosz� zatrzyma� w�z. By�bym niepocieszony, gdyby wysiad�a niepostrze�enie. Jest w r�owej jedwabnej sukni. - Mo�e pan by� spokojny. Nie przepu�cimy jej tak �atwo... Kierowca nale�a� do ludzi jowialnych i rozmownych. Mi�dzy przystankami autobusowymi opowiada� Andrzejowi najnowsze dowcipy o Niemcach i Hitlerze. Przeklina� przy tym okupant�w, kartki �ywno�ciowe, polityk�w w�gierskich, a z rozrzewnieniem wspomina� dawne, do