3108
Szczegóły |
Tytuł |
3108 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3108 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3108 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3108 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antologia
Spotkanie w przestworzach
Tom - 1
Andrzej Drzewi�ski - W obj�ciach snu
Min�a godzina dziesi�ta. W sali zgaszono �wiat�o. Oczy Zygmunta z ulg� przyjmowa�y koj�cy p�mrok. Szpital, w kt�rym go umieszczono, mie�ci� si� w starym dziewi�tnastowiecznym budynku. Wysoko nad nim zawieszone by�o bia�e sklepienie, poprzecinane �ukami �eber; klasyczny neogotyk. Zamkn�� oczy. W drugim ko�cu sali kto� chrapliwie oddycha� przez sen. Na szcz�cie tego, kt�ry wczoraj ca�� noc kaszla�, przeniesiono do izolatki. Dzi�ki Bogu, gdy� nie mo�na by�o ju� wytrzyma�. Ostro�nie, aby nie urazi� chorego miejsca poprawi� sobie poduszk�. Przytulaj�c do niej nos stwierdzi�, �e ca�kiem �adnie pachnie. Nie wiedzia� dlaczego, ale zapach czystego p��tna wydawa� mu si� czym� swojskim. Wzrok prze�lizgn�� si� po bia�ej �cianie szafki i spocz�� na kubku z wod�. Chwil� zastanawia� si� czy chce mu si� pi�. Zrezygnowa� jednak, gdy pomy�la� o szeregu czynno�ci, kt�re musia�by wykona�, aby �ykn�� wody. Trzeba by�o odchyli� ko�dr�, wysun�� r�k�, chwyci� kubek; nie, to stanowczo za bardzo skomplikowane. �wiat�o, kt�re wpada�o przez przymkni�te powieki dziwnie odrealnia�o kszta�ty. Zm�czenie powoli, kropla za kropl�, wlewa�o mu si� w �y�y. Czu�, �e zaraz za�nie. Na szybie od drzwi korytarza kr�ci� si� jaki� senny komar. "Ciekawe - pomy�la� - czy on tak d�ugo mo�e?" Wszystko zla�o si� w monotonn� ca�o��.
Bieg�. Ci�gle biegi. Jego nagie cia�o przez ma�y czas biczowane by�o przez ga��zie. Wok� panowa�a ciemno��. Lecz tam wy�ej, nad drzewami ju� si� przeja�nia�o. Nied�ugo b�dzie �wit. Przystan�� zdyszany i czu�, jak w skroniach mowo t�tni mu krew. Od strony rzeki powia� lekki wiatr, kt�ry przyni�s� intensywn� wo� zgnilizny. Dziwnie kojarzy�a mu si� ze strachem. Ba� si� i by� �wiadom w tej chwili swego strachu. Wys�annicy kap�an�w, kt�rzy go �cigali, byli bezlito�ni. Wiedzia� o tym a� za dobrze. Jak by nie by�o, by� kiedy� jednym z nich. Kiedy�? Dla kogo�, kto zak��ci� porz�dek misterium Oryrysa nie by�o ratunku. O Izydo! Co za potwarz! Przekl�ty Setnehat, to on go sprowokowa�. A potem oskar�y� i wyda� wyrok. Setnehatowi nie podoba�o si�, �e traci na jego korzy�� przywileje i pos�uch. Ohydny starach... Przekle�stwo zamar�o mu w gardle, gdy� z ty�u us�ysza� szelest rozsuwanych trzon. B�yskawicznie obr�ci� si� na pi�cie. Lecz to tylko obcy grzbiet krokodyla powoli przesuwa� si� w kierunku wody. Odetchn�� z ulg�. Wida� by�o, jak obraz ksi�yca zata�czy� na zm�conej tafli. Lecz nie to przyku�o jego uwag�. Tam, za k�p� trzcin, dojrza� ciemn� sylwetk� cz�na. To by� ratunek. Staraj�c si� cicho rozgarnia� sitowie podkrad� si� do niego. Czu� jak stopy zag��biaj� mu si� w g�sty mu�. Przejecha� kilkakrotnie r�k� po burcie; nie by�o przywi�zane. Opar� na nim r�ce i cicho post�kuj�c zepchn�� je na g��bsz� wod�. Tam wskoczy�, uderzaj�c si� przy okazji bole�nie w nog�. Zagryz� wargi z b�lu. Potem, wios�uj�c r�koma, przep�yn�� kilkadziesi�t metr�w dalej i schroni� si� w g�stej k�pie sitowia. Na razie by� bezpieczny. Nieprzytomny ze zm�czenia rzuci� si� na dno i zasn�� kamiennym snem.
Sail p�yn�� ju� przesz�o pi�� godzin. Nied�ugo Wielki Ra uka�e �wiatu swoje oblicze, a on nie natrafi� nawet na �lady uciekiniera. Wok� panowa�a cisza przerywana od czasu do czasu g�osami zwierz�t. Teraz w�a�nie z brzegu odezwa� si� g�o�ny plusk. Najpewniej jaki� krokodyl udawa� si� na wczesne �niadanie. Rzeka, po kt�rej p�yn��, by�a wielkim darem dla ludu. Teraz, na szcz�cie, poziom wody by� niski. Dzi�kowa� za to Wielkiemu. W jesieni, w porze przyboru, ca�a Delta zamienia�a si� w jedno wielkie jezioro. Mi�dzy tysi�cami wysp, wysepek, k�p drzew na pewno uda�oby si� tamtemu schowa�. I tak, on jeden tylko spo�r�d wys�annik�w wybra� drog� wodn�. Inni w�drowali l�dem. Sail znal jednak uciekiniera i wiedzia�, �e b�dzie pr�bowa� dosta� si� na p�noc. A jak�� inn� drog� wybra� m�g� potomek rodu �eglarzy?! Sail dotkn�� zawieszonego na szyi znaku Ra. Z jego ust pop�yn�a cicha, poranna modlitwa. "Witaj Ty, kt�ry� ustanowiony W�adc� Wschodu i ca�ego �wiata! Ty, kt�rego stra�� przyboczn� s� wszyscy inni bogowie. Witaj w tej dobrej Twej godzinie i w tym dobrym dniu Twoim. O dobry Demonie �wiata, o promienista korono ziem zamieszkanych! Ty, kt�ry dzieckiem podnosisz si� z otch�ani, m�odzie�cem w ci�gu dnia si� stajesz, jako starzec zachodzisz! Pom� mi!"
Zbudzi� go przeszywaj�cy b�l chorego miejsca, kt�ry jednak po chwili ucicha. Zygmunt delikatnie otar� pot z czo�a. Wilgotn� gaz� wcisn�� pod materac. Poczu�, �e ma ogromne pragnienie, zupe�nie jak po d�ugim, wyczerpuj�cym biegu. Centymetr po centymetrze, jego r�ka zacz�ta zd��a� w kierunku kubka z wod�. Nareszcie wyczu� jego ch��d pod opuszkami palc�w. Zacisn�� je mocno. Przekr�ci� g�ow� w bok i stara� si� wla� sobie p�yn do ust. Uda�o mu si� to tylko cz�ciowo gdy� na poduszce wykwit�a du�a mokra plama. Pusty kubek odstawi� na pod�og�. Tak by�o wygodniej. Czu�, �e ogarnia go gor�czka, ale nie chcia� jeszcze zasn��. Mia� jeszcze ch�� cho� przez chwil� porozkoszowa� si� �wiadomo�ci�, �e nic go nie boli. A mo�e ba� si�, �e zn�w mu si� przy�ni� jakie� koszmary? Wzrok jakby mu si� poprawi�, gdy� w drugim ko�cu sali zobaczy� ��ko, kt�rego w dzie� jeszcze nie by�o. Najwidoczniej musieli przynie�� kogo� nowego gdy spa�. O ile m�g� dojrze� by� to m�czyzna w sile wieku, o ostrych rysach twarzy. Min�o kilka sekund zanim spostrzeg�, �e tamten r�wnie� nie �pi i najwyra�niej patrzy w jego stron�. Mia� ch�odne, b�yszcz�ce oczy. Zygmunt odruchowo u�miechn�� si� do niego. Chcia� da� mu znak solidarno�ci, kt�ry zawsze posy�aj� sobie ludzie po��czeni nieszcz�ciem. Tamten drgn�� i z widocznym wysi�kiem odwr�ci� g�ow� do �ciany. Widocznie by� albo tak chory, albo tak zniech�cony, �e wola� to zrobi�. Zygmunt po chwili z ulg� opu�ci� g�ow� na poduszk�. Zm�czy� si�. Ostatni� rzecz�, kt�r� widzia� przed za�ni�ciem by�o jego w�asne przedrami� z wbit� ig��, kt�ra za pomoc� rurki ��czy�a si� z butl� przezroczystego p�ynu.
Gdy si� obudzi�, s�o�ce k�ad�o si� ju� na horyzoncie. Przeci�gn�� obola�e mi�nie, usiad� i rozejrza� si�. Ogromna rzeka leniwie toczy�a swe m�tne wody. Wzd�u� niej rozci�ga�a si� ziele� najwspanialszych chyba w �wiecie zb�. Palmy leniwie drga�y na wietrze. Nad ��dk� z wrzaskiem przelecia� jaki� ptak. Powi�d� za nim wzrokiem. Och, jak�e mu zazdro�ci tej swobody!
Nagle jego uwag� zwr�ci� ruch w g�rze rzeki. Do barek p�yn�cych z po�udnia podp�ywa�a ��d� wype�niona �o�nierzami, najwyra�niej szykuj�cymi si� do ich gruntownego przeszukania. U�miechn�� si� szyderczo i splun�� w ich stron�. Mog� sobie szuka�...
W miar� up�ywu czasu ruch na rzece mala�. Wkr�tce min�a go kawalkada rybackich �odzi p�yn�cych do przystani. Ich podobne do wywr�conego sierpa p�ksi�yce o podniesionych rogach wywo�ywa�y w jego sercu mi�e dr�enie. Gdy zapad� zmrok, wyp�yn�� na g��wny nurt. Jego jedynym ratunkiem by�o dotarcie do port�w na p�nocy. Tam na pewno uda mu si� uj�� pogoni. Ale wiedzia�, �e ma przed sob� bardzo dalek� drog�. Rzeka to rozlewa�a si� szeroko, to sz�a w�skim korytem pomi�dzy rz�dami majestatycznych palm. Pl�tanina �odyg, trzcin i li�ci p�ywaj�cych po wodzie utrudnia�a wios�owanie. Wkr�tce jednak wyp�yn�� na szersz� przestrze�. St�d wiod�o dalej kilka odn�g. Po chwili namys�u wybra� t�, kt�ra prowadzi�a bezpo�rednio na p�noc. Znalaz� j� dzi�ki jasnemu �wiat�u Gwiazdy Przewodniej. Nic dziwnego, nauka kap�an�w nie posz�a na mama. Odnoga robi�a si� jednak coraz bardziej p�ytka. Wygl�da�o na to, �e zszed� z g��wnego nurtu. Przez jaki� czas mia� nadziej�, �e ten odcinek ��czy si� ni�ej z g��wnym ramieniem rzeki, Lecz nadzieje okaza�y si� p�onne. K�py trzcin i sitowia tarasowa�y drog�. Traci� czas na wyszukiwanie nie zaro�ni�tych miejsc. Je�li dalej tak p�jdzie b�dzie musia� brodzi� i przepycha� cz�no. Nagle poczu� jak serce podchodzi mu do gard�a. Z przeciwka p�yn�a ��d� podobna do jego. Odruchowo zwil�y� sobie twarz mokr� szmat�. Wiedzia�, �e zaraz bogowie wydadz� wyrok. Na dziobie tamtego cz�na sta� cz�owiek trzymaj�cy w r�ku miedziany sztylet. Mimo ciemno�ci pozna� go po sylwetce. Jego najgorszy wr�g: syn Setnehata, Sail. Odruchowo chwyci� za r�koje�� sztyletu zatkni�tego za pasem. Palce zacisn�y si� kurczowo na wyrze�bionej g��wce.
Dwie godziny po wschodzie s�o�ca Sail uzna�, �e musia� zbiega przegapi�. Przecie� nie m�g� on p�yn�� w dzie�! To by�oby samob�jstwo. I tak, swoj� drog� Sail musia� przyzna�, �e ma szcz�cie. Rybak, kt�rego spotka� o �wicie powiedzia� mu o kradzie�y cz�na. Biedak zrozpaczony biega� wzd�u� brzegu, gdy Sail go zauwa�y�. Tamten najwyra�niej go r�wnie� dojrza�, bo zacz�� nagle wymachiwa� r�koma. Gdy zaintrygowany Sail podp�yn�� bli�ej, fellach upad� na twarz i w tej pozie pozosta� do ko�ca. J�cza� na ci�kie czasy, na nieurodzaj, na n�dz� i skamla�, �e teraz jeszcze zabrano mu jedyne narz�dzie pracy.
Informacja ta bardzo si� Sailowi przyda�a. Postanowi� pop�yn�� w d� rzeki i tam poczeka� na uciekiniera. Dzie� up�yn�� szybko. Dopiero o zmroku jego cierpliwo�� zosta�a wynagrodzona. W ostatnich blaskach dnia ujrza� zgarbion� w cz�nie sylwetk�. A wi�c jednak. Teraz ju� mu nie ujdzie! Cicho pop�yn�� za nim. Postanowi� sam za�atwi� t� spraw�. Delikatnie wios�owa�, aby tamten go nie us�ysza�. Jednocze�nie ba� si�, �e mo�e straci� go z oczu. Szcz�cie opu�ci�o go w ostatniej chwili. W�a�nie mia� dopa�� ofiary, gdy uciekinier ni st�d ni zow�d zawr�ci�. Sail podni�s� si�...
Noc uciek�a, ust�puj�c miejsca znajomemu p�mrokowi sali. Zygmunt zlany by� potem. S�ysza� jak z boku kto� zakaszla�. U�wiadomi� te� sobie, �e ca�y j�zyk ma zdr�twia�y, a wargi suche i sp�kane. Wiedzia�, �e jest z nim bardzo �le. To przez ten uporczywy koszmar. Odwr�ci� g�ow�. Zobaczy� par� oczu, kt�ra ze skupieniem wpatrywa�a si� w niego. To by� ten nowy pacjent. Mia� bardzo dziwny wyraz twarzy, zupe�nie jakby na co� uparcie z napi�ciem oczekiwa�. Zygmunt chcia� poprosi� go o pomoc, ale zamiast wo�ania z jego gard�a z trudem wydoby� si� cichy, urywany szept. Nie mia� ju� si�. Zn�w opad� na poduszk� i przez moment zbiera� si�y. Wiedzia�, �e przyciski od dzwonka umieszczone s� przy wezg�owiu. Wyci�gn�� r�k� do g�ry. Dopiero kiedy poczu� okropny b�l zrozumia�, �e zrobi� to zbyt gwa�townie. Bia�e, jasne plamki zawirowa�y mu pod powiekami...
Byli ju� kilka metr�w od siebie. Ostrze no�a Saila przyci�ga�o jego wzrok jak magnes. Wszystkie mi�nie i nerwy gra�y w rytm jednego rozkazu: nie da� si� zabi�. Mia� wra�enie jakby ca�y �wiat zastyg� w ciszy i czeka� na wynik tego pojedynku. Jego usta cicho szepta�y mod�y do Izydy. Wierzy�, �e jego patronka nie pozwoli, aby Horus i Anubis ju� dzi� wa�yli jego serce. Czu�, �e ich spr�one do skoku cia�a s� uosobieniem demona walki. Gdzie� wok� nich kr��y�a �mier�. �odzie g�ucho stukn�y o siebie i zatrzyma�y si�. W tym samym momencie obaj skoczyli do przodu. Z rozkosz� zobaczy�, jak jego n� prze�lizn�� si� nad ramieniem Saila i utkwi� w jego sercu. Lecz nie zd��y� wyda� nawet okrzyku triumfu, gdy poczu� t�py b�l w piersiach. W ostatnim przeb�ysku �wiadomo�ci zrozumia�, �e Sail r�wnie� nie chybi�...
Piel�gniarka by�a �miertelnie blada. Wybieg�a z sali nie zamykaj�c nawet za sob� drzwi. Czepek przekrzywi� jej si� na lew� stron� i, gdyby nie �a�osna mina, wygl�da�aby ca�kiem zabawnie. Przebieg�a korytarz i wpad�a do drzwi z jasnoniebiesk� tabliczk�:
LEKARZ DY�URNY
- Panie doktorze, panie doktorze - wo�a�a, potrz�saj�c za rami� �pi�cego na kozetce cz�owieka.
- Co si� sta�o, siostro - spyta� cicho.
Tak jak ka�dy lekarz z prawdziwego zdarzenia, potrafi� szybko adaptowa� si� do ka�dej sytuacji.
- Na sali trzeciej dwa zgony - odpowiedzia�a �ami�cym si� g�osem - wygl�da na jakie� wylewy wewn�trzne, zreszt� sama nie wiem.
- Kt�rzy to? - spyta� zak�adaj�c kitel.
- Pan James Kill, kt�rego dali�my tam wieczorem - wylicza�a i pan Zygmunt Drewski. Wie pan, ten z katastrofy lotniczej.
- Tak, wiem. Ju� tam idziemy - m�wi� kieruj�c si� w stron� sali - tylko niech si� pani uspokoi, bo pacjenci si� pobudz�.
Piel�gniarka drepta�a za nim wycieraj�c nos chusteczk�.
Andrzej Drzewi�ski - Odnowa
Epizod pierwszy
Zapad�a noc: W g�rze przez zamglone szyby migota�y �wiate�ka gwiazd. Wiatr p�dzi� tabuny pierzastych chmur wspaniale fosforyzuj�cych na ciemnym niebie. Czasza Ksi�yca, to znika�a, to ukazywa�a si� w ca�ej swej krasie. Artur powoli oderwa� wzrok od tego widoku. "Ju� czas" - pomy�la� patrz�c na cyferblat budzika stoj�cego na komodzie. Ostro�nie podni�s� si� i podszed� do stolika, sk�d chwyci� przygotowany przedmiot. Uchylone drzwi skrzypn�y. Zastyg� w bezruchu. Nic, cisza. Tylko w k�cie s�ycha� by�o chrapliwy oddech. Szed� w tym kierunku. Ju� by� obok. Opar� si� o kraw�d� l�ka staraj�c si� jak najdok�adniej umiejscowi� po�o�enie �pi�cej osoby. Tak, to tu. Jeszcze raz wszystko sobie powt�rzy� i g��boko odetchn��. Potem uni�s� obie r�ce w g�r� i z wykrzywion� twarz� z ca�ej si�y opu�ci� m�otek. Co� g�ucho chrupn�o. Nast�pi�a cisza. Na szcz�cie nie cierpia�. Ju� po wszystkim, pomy�la�. Ukl�kn�� na pod�odze i po�o�y� splecione d�onie na kancie ��ka. Zacz�� si� modli�. Na pod�og� cicho kapa�a krew. Ksi�yc, kt�ry zn�w wyjrza� zza chmur, odbija� si� skarla�y w ma�ych zwierciade�kach kropel.
Epizod drugi
Marlow jak zwykle patrolowa� po�udniowy odcinek nadbrze�nego pasa Florydy. Spokojnie trzyma� w lewej r�ce wolant. Pod nim przesuwa� si� bia�obrunatny piasek pla�y. Morze by�o spokojne. Fale leniwie wpe�za�y na brzeg, aby potem r�wnie niech�tnie zsun�� si� do morza. Horyzont by� pusty. Za pi�� minut ko�czy mu si� lot i wraca do bary, gdzie czeka go fili�anka gor�cej kawy. Z rozmy�la� wyrwa� go zbli�aj�cy si� szum. Odwr�ci� g�ow�. Od strony s�o�ca z pu�apu 200 lecia� do niego samolot. Dziwne - pomy�la�. Wyt�a� wzrok, ale nic nie m�g� dojrze�: Morze jarzy�o si� tysi�cem s�onecznych odblask�w. Zmru�one oczy zacz�y go piec. Skr�ci� g�ow� i powoli prze�o�y� samolot na lewe skrzyd�o. Ju� po chwili lecia� kursem zbie�nym. Tak, nie pomyli� si�, to ten sam typ co jego patrolowiec. Pomacha� skrzyd�ami i zakl�� patrz�c na rozwalone radio. Dziesi�� minut temu co� w nim trzas�o i zamilk�o na amen. Pr�bowa� je naprawi� we w�asnym zakresie, ale to musia�o by� co� bardziej powa�nego. Postanowi� to od�o�y� do powrotu do bary. Teraz tamten samolot ju� prawie podlatywa� do niego. Pewnie zauwa�yli, �e co� si� sta�o z ��czno�ci� i wys�ali drugi samolot dla sprawdzenia. Stara� si� odcyfrowa� jego znaki rozpoznawcze, kt�re teraz znajdowa�y si� w cieniu. W dole b�yszcza�o morze. Nagle tamten zacz�� nurkowa� w jego stron�.
- Co robisz?! - krzykn�� - co robisz Peter, rozwalimy si�! Nic nie rozumia�, gdy� znaki rozpoznawcze by�y znakami samolotu jego kumpla.
- Bo�e, zwariowa�! - rykn��, gdy zobaczy� dwie smugi mijaj�ce jego kad�ub.
Wiedzia�, �e takie smugi pozostawiaj� pociski rakietowe F - 3 o du�ej sile ra�enia. Gwa�townie szarpn�� wolant i zszed� w piekielnie ostr� p�tl�, lecz by�o za p�no. Nast�pne pociski uderzy�y bezpo�rednio w jego kabin�. Poczu� okropny b�l i tylko jeszcze przez moment widzia� gwa�townie rosn�ce fale.
Epizod trzeci
Khango skrada� si� bezszelestnie. Ostro�nie stawia� swe bose stopy na barwnym poszyciu d�ungli. Przepe�za� pod zwalonymi pniami i ostro�nie omija� wisz�ce liany. Za jego plecami wstawa�o s�o�ce. Ju� niedaleko wida� by�o pierwsze zabudowania wsi, s�ycha� szczekanie kundli. Wkr�tce by� u celu.
Przed nim by�o wej�cie do chaty, bardziej okaza�ej ni� inne. Wyj�� zza przepaski dmuchawk� i ostro�nie wsun�� do niej zatruty kolec przyozdobiony k�pk� pi�r. Czeka�. S�o�ce wznios�o si� w g�r� o dwie d�onie, gdy zas�ona przy wej�ciu poruszy�a si�. Wyszed� spoza niej barczysty murzyn. Stan�� na progu, przeci�gn�� si� i podrapa� po ko�tunie. Chwil� ze znudzon� min� czego� wypatrywa�. Potem kopn�� �winiaka snuj�cego si� po podw�rku, kt�ry z g�o�nym kwikiem salwowa� si� ucieczk� w krzaki. Nast�pnie obr�ci� si� ku wn�trzu chaty. Chwil� p�niej le�a� ju� martwy z g�ow� w korycie i tylko z szyi wystawa�a mu k�pka pi�r. Khango nigdy nie chybia�.
Epizod czwarty
Andrew wisia� pi�� metr�w ni�ej. Pod nim by�o dobre dwie�cie metr�w pustki, przecinanej tylko taflami lodowca. Filar Gerbramma, kt�ry trawersowali, by� najtrudniejszy w tej partii. Nic dziwnego, sz�stka. Maks starannie podci�ga� partnera. Lodowiec skrzy� si� tysi�cami igie�ek. Bia�a �ciana ci�gn�a si� gdzie� tam wysoko w g�r�. Mieli jeszcze dobre kilkana�cie metr�w. Oddech zamarza� mu na ochraniaczu. Skr�ci� dystans do trzech metr�w. W tej chwili tamtego nie widzia�, gdy� by� na przewieszce: Tak by�o lepiej. Praw� r�k� si�gn�� do ty�u i wyci�gn�� d�ugi czarny przedmiot. S�o�ce zab�ys�o na jego ostrzu, gdy przyk�ada� go do liny. Ci�� szale�czo, byle szybciej.
Teraz, gdy patrzy� w d�, m�g� si� tylko domy�la�, gdzie le�� zw�oki. Ale mimo to ci�gle s�ysza� ten krzyk i g�uche odg�osy, kt�re go st�umi�y. Z zagryzionych warg ciek�a cienka, zamarzaj�ca b�yskawicznie, stru�ka krwi.
Epizod pi�ty
By�a jeszcze noc. Samoch�d z wygaszonymi �wiat�ami podjecha� pod dom. Martinez otworzy� drzwiczki i wysun�� si� z wozu. �wir cicho zachrz�ci�. Za nim wysun�o si� jeszcze kilka schylonych sylwetek. Uformowali si� w szereg i sprawnie pobiegli. Najpierw przez podw�rko z gnij�cymi w kub�ach odpadkami, potem wystraszyli kota, kt�ry z przera�liwym wrzaskiem odskoczy� w bok, a� w ko�cu wbiegli na klatk�. Na drucie chwia�a si� upstrzona przez muchy �ar�wka. Omijaj�c wypaczone stopnie wbiegli wy�ej. Na pi�trze kt�ry� zawadzi� o stoj�ce wiadro i pomyje z chlupotem pola�y si� po schodach. Martinez rzuci� przekle�stwo i obieca� sobie, �e po akcji policzy si� z tym niedo��g�. Wbiegli na podest. Gwa�townym ruchem r�ki wskaza� ch�opakowi zamek zamkni�tych drzwi. Kadet stan�� w rozkroku i nacisn�� spust. Odpryski drewna i metalu wraz ze sp�aszczonymi pociskami zacz�y osypywa� si� na pod�og�. Drzwi z trzaskiem otworzy�y si�. Kadet zwolni� spust, chwil� si� zamy�li�, a potem pu�ci� drug� seri� troch� w bok. Prosto w tu��w Martineza, kt�rego jak szmacian� zabawk� rzuci�o na �cian�, a potem wcisn�o w k�t korytarza.
Terry schowa� pistolet do kabury. Ostro�nie omijaj�c zw�oki g��wnego dyspozytora podszed� do pulpitu centralnego. Obr�ci� fotel i wcisn�� si� w jego wn�trze. Nast�pnie uderzy� w klawisz ��czno�ci. Na t� chwil� czeka� lata. Wiedzia�, �e teraz we wszystkich odbiornikach radiowych zapad�a cisza, za� na wszystkich ekranach telewizyjnych pojawi�a si� jego twarz. Wiedzia� r�wnie�, �e to, co powie, 3 miliardy ludzi b�dzie pami�ta�o do ko�ca �ycia. Trzeba by�o zacz��: "Ludzko�ci - zacz�� pompatycznie - nasz plan si� powi�d�. Wywabili�my z gatunku ludzkiego z�o i zbrodni�. Od dzi� na �wiecie �y� b�d� tylko, ludzie dobrzy. Mi�uj�cy pok�j i szcz�cie innych ludzi. Czyli, wy. Kiedy dziesi�� lat temu, razem z nieliczn� grupk� moich wsp�pracownik�w, postawili�my przed sob� ten cel, wydawa�o si� nam, �e jest on nieosi�galny. Niczym skalna �ciana, wznosi� si� nad nasz� przyziemno�ci� - m�wi�, maj�c wra�enie, �e troch� si� zagalopowa�. - Jednak trzeba by�o dzia�a�. Jak pami�tacie, bezpo�rednim bod�cem, kt�ry nas zmobilizowa� do dzia�ania, by� test subsensoryczny. Z niesamowit� dok�adno�ci� potrafi� on wykaza�, czy dany osobnik posiada symptomy z�a i zbrodni. Ale to nie wszystko. Pozwala� on wykry� r�wnie� potencjalnego przest�pc�. Mogli�my teraz, za pomoc� tej metody, wykaza� kto mo�e sta� si� morderc�, bandyt�, czy zwyrodnialcem. Uda�o mi si� do�� szybko pozyska� wsp�pracownik�w na ca�ym �wiecie, wraz z kt�rymi przyst�pili�my do og�lno�wiatowych testowa�. Robili�my to pod p�aszczykiem UCEFA. Po dw�ch latach mieli�my pe�ne wyniki. Przesz�y one nasze najczarniejsze przypuszczenia. To by�a po prostu katastrofa! A� dla miliarda os�b test wypad� negatywnie. Do tamtej pory mieli�my nadziej�, �e liczba ta nie przekroczy kilku, g�ra kilkunastu milion�w ludzi. Gdyby tak by�o, staraliby�my si� przeforsowa� wniosek o ich odizolowaniu spo�ecznym. Przy takim uk�adzie plan spali� na panewce, gdy� stanowili oni zbyt du�� si��. Wiedzieli�my, �e nie mo�emy ujawnia� naszych wynik�w. My�leli�my d�ugo. Nasze obrady w sumie ci�gn�y si� prawie rok. W ko�cu jednak z b�lem serca uznali�my dzia�anie skrytob�jcze za jedyny plan daj�cy szans� powodzenia. Wi�kszo�� z naszych oportunist�w nazywa�a ten plan zbiorowym morderstwem. Pi�� lat, powtarzam, pi�� lat musieli�my przekonywa� niekt�rych z was o s�uszno�ci tego post�powania. Dzi�ki naszemu testowi mieli�my ten plus, �e bezb��dnie wybrali�my osoby. Dlatego tylko ten gigantyczny spisek m�g� si� powie��. Jak wiecie nie by�o nawet jednej wpadki! Oto co znaczy test subsensoryczny! wytar� spocone czo�o - potem jeszcze ponad dwa lata przygotowa� technicznych i godzina E, jak "exodus", nadesz�a. W�a�nie pi��dziesi�t minut temu. Co b�dzie dalej? Wiecie sami. My�l�, �e dobrze b�dziemy gospodarzy�. Za� w s�ownikach przy has�ach "z�o", "morderstwo", "wojna" mo�na ju� dopisa�: "wyrazy archaiczne".
Monitor kontrolny zgas�. Terry zakr�ci� si� w fotelu. By� szcz�liwy. Dy�urny za szyb� porozumiewawczo trzyma� kciuka do g�ry. Uda�o si�! Wsta� z fotela. Lekko kr�ci�o mu si� w g�owie. Zrobi� kilka przysiad�w dla rozprostowania ko�ci i ruszy� w kierunku drzwi za kotar�. Za nim siedzia�a ca�a i jego grupa, jak s�dzi� najt�sze umys�y �wiata. Przed drzwiami z r�k� na klamce chwil� si� zatrzyma�. Mia� jeden problem. Nie wiedzia� jak im powiedzie�. �e tydzie� temu znalaz� ma�y b��d w te�cie sensorycznym. G�upie przestawienie przecinka o jedno miejsce. Pomy�ka ta, obni�a�a wska�nik nadpobudliwo�ci. Innymi s�owy, b�dzie ona kosztowa� �ycie nast�pnego p� miliarda potencjalnych zbrodniarzy. Ale trudno, w ko�cu to s� ludzie �li.
Terry nacisn�� klamk�.
Andrzej Drzewi�ski - Ocalenie
Pierwsza godzina
Po zachodzie s�o�ca. Jan w��czy� telewizor. Ukaza�a si� przypudrowana twarz spikera. Tego samego co zawsze. "Jak wida� uznali, �e to lepiej wp�ynie na nasz� psychik�". Spiker chrz�kn�� i starannie dobieraj�c s�owa, zacz�� m�wi�.
- Nadajemy teraz ostatni komunikat o wyprawie ratunkowej majora Blica. Niestety, zako�czy�a si� ona fiaskiem.
Jan poczu� jak w tym momencie czterem miliardom ludzi serce podchodzi do gard�a. On je te� tam mia�. Spiker beznami�tnie kontynuowa�:
- Ostatni komunikat informowa�, �e uda�o mu si� wej�� na orbit� parkingow� wok� "Apokalipsy". Potem jeszcze us�yszano strz�py meldunku, �e podchodzi do l�dowania. Od tego czasu min�o sze�� godzin i brak jest jakiejkolwiek ��czno�ci. Mimo utrudnionych przez s�o�ce obserwacji wyra�nie wida�, �e w ci�gu ostatnich godzin bolid nie zmieni� trajektorii lotu. Tak wi�c szanse na unikni�cie zderzenia w tej chwili s� prawie �adne. Nie mo�emy sobie pozwoli� na luksus z�udy! Po co mamy cierpie�? - Spikier wr�cz krzycza�. - Rz�d zaleca� u�ycie pigu�ek. Je�li do tej pory ich nie pobra�e�, id� i uczy� to natychmiast! Ul�ysz sobie i swym bliskim w cierpieniach. Pami�tajcie, gdyby by� cho� cie� nadziei trzymaliby�my si� go do ko�ca. A tak? Ju� od tygodnia wiadomo, �e bolid uderzy w okolice Morza P�nocnego. Pierwsza p�jdzie fala wodna: zaleje ca�e Wyspy Brytyjskie, Francj�, Niemcy i Skandynawi�. Nast�pna b�dzie fala uderzeniowa, wywo�ana przez eksplozj� bolidu. Eksplozj�, gdy� rozgrzany tarciem bolid w zetkni�ciu z zimn� wod� oceanu na pewno eksploduje. Po tym w ca�ej Europie nie b�dzie ju� nikogo �ywego. Ale to nie wszystko, gdy� jak obliczono tak du�e pchni�cie wytr�ci nasz glob z r�wnowagi. Ziemia obr�ci si� o du�y k�t w kierunku dzia�ania si�y zewn�trznej. Jak pewno wi�kszo�� z pa�stwa si� orientuje kierunek osi obrotu wzgl�dem uk�adu s�onecznego pozostaje w przestrzeni niezmienny, a wi�c przesun� si� bieguny. Spowoduje to zmian� szeroko�ci geograficznych poszczeg�lnych punkt�w na powierzchni naszego globu. Konsekwencj� tego b�dzie katastroficzna zmiana klimatu. Jednak to nie wszystko, gdy� Ziemia jest elipsoid� powsta�� w wyniku w�asnego ruchu obrotowego. Po przesuni�ciu si� "osi" Ziemi elipsoida przekrzywi si�. Naturalnie, za jaki� czas ruchy g�rotw�rcze przywr�c� jej pierwotny kszta�t, ale masy wody, kt�re b�d� jeszcze w starej pozycji, uderz� od razu. Zalej� powsta�� wzd�u� nowego r�wnika lulk�, chc�c uformowa� si� r�wnomiernie. A to b�dzie ju� nasz koniec! Prosz� wybaczy�, �e m�wi� troch� niedok�adnie, ale to ju� by�o omawiane w publikatorach.
Spiker by� zdenerwowany. Co chwil� poprawia� sobie ko�nierzyk. Jego okulary najwyra�niej by�y zapocone.
- A wi�c jeszcze raz powtarzam, za�yjcie pigu�ki. Po nich; odchodzi si� szybko, bez cienia b�lu. Nie powtarzajmy historii mamut�w! - doda� ni w pi��, ni w dziewi��.
Potem podni�s� r�k�, do ust i co� szybko prze�kn��. Jana poderwa�o. Ale ju� po chwili wiedzia�, �e tam za szklan� szybk� ten cz�owiek jest martwy. Ekran powleka� si� szaro�ci�.
Druga godzina
Skrzypn�o krzes�o. Odwr�ci� si�. Za nim siedzia�a Beata. - S�ysza�a�, co m�wi�? - spyta�.
Skin�a potakuj�co. Po drgaj�cych k�cikach ust wida� by�o, �e ledwo wstrzymuje si� od p�aczu.
- U nas b�dzie wtedy pi�ta rano? - spyta�a.
Ba� si� tego pytania, ale musia� jej odpowiedzie�.
- Tak jak obliczy�em, stanie to si� na par� minut przed �witem - odpowiedzia� nerwowo oblizuj�c wargi.
- A wi�c, to by� nasz ostatni dzie�? - rzuci�a, sama nie wiedz�c do kogo.
Milcza�. Podszed� do niej i wzi�� jej g�ow� w d�onie. Palce delikatnie przesuwa�y si� po jej w�osach. Przytuli�a si� mocno; za mocno. Uni�s� jej g�ow�. �zy �cieka�y po policzkach i gin�y gdzie� w za�amaniu brody.
- Nie p�acz, male�ka - powiedzia� cicho - przecie� my tego nie zrobimy. Um�wili�my si�. Prawda?
Skin�a g�ow� i pr�bowa�a si� u�miechn��. Schylili si� i musn�� jej policzek, a potem poca�owa�.
- Poczekaj, co� ci poka�� - powiedzia�, id�c w kierunku rega�u z ksi��kami.
Chwil� szuka�, a potem wyci�gn�� grube tomisko. Opieraj�c je na kolanie, u�miechn�� si� porozumiewawczo do niej. Ju� nie p�aka�a. W ko�cu najwidoczniej znalaz� co chcia�, gdy� za�o�y� to miejsce palcem i usiad� obok niej. Patrzy�a z wyczekiwaniem.
- Wyobra� sobie, �e to co nas spotyka, ju� kiedy� si� zdarzy�o - zacz�� tonem jakim opowiada si� bajki. - Znalaz�em taki fragment w "Dialogach" Platona. Pos�uchaj i sama oce�.
Skanduj�c, zacz�� czyta�: "...Pisma nasze m�wi�, jak wielk� niegdy� pa�stwo wasze z�ama�o pot�g�... Sz�a z zewn�trz, z Morza Atlantyckiego. Wtedy to morze tam by�o dost�pne dla okr�t�w. Bo mia�o wysp� przed wej�ciem, kt�re wy nazywacie S�upami Heraklesa... Ci, kt�rzy wtedy podr�owali, mieli z niej przej�cie do innych wysp. A z wysp by�a droga do ca�ego l�du, le��cego naprzeciw, kt�ry ogranicza tamto prawdziwe morze... Ot� na tej wyspie, na Atlantydzie, powsta�o wielkie i podziwu godne mocarstwo pod rz�dami kr�l�w, w�adaj�ce nad ca�� wysp� i cz�ciami l�du sta�ego... p�niej przysz�y straszne trz�sienia ziemi i potopy i nadszed� jeden dzie� i jedna noc okropna... wyspa Atlantyda tak samo zanurzy�a si� pod powierzchni� morza i znikn�a..." - sko�czy�. - Wi�c jednak, to nie wygubi�o ca�ej ludzko�ci? - spyta�a szeptem.
- A jak my�lisz? - odpowiedzia� u�miechaj�c si�.
- To dobrze, to bardzo dobrze - m�wi�a - a wi�c mamy szans�. Mamy... Jak dobrze, �e ty tu jeste�.
Przytulili si� do siebie i patrzyli na migoc�ce na niebie gwiazdy. A on jej opowiada� o Platonie, Atlantydzie i ca�y czas my�la� o tym, �e nie maj� �adnej szansy.
Trzecia godzina
Zegar wybi� p�noc. Jan patrzy� na drzwi, za kt�rymi znikn�a Beata. Posz�a do kuchni, aby zrobi� herbat�. Wiedzia�, �e si� ba�a, ale jednocze�nie wyczuwa�, �e go kocha. Tak jak on j�. Mi�o�� - dziwne uczucie. Przez nie postanowili by� ze sob� do ko�ca. Ale jakiego? Nie chcia�, aby cierpia�a. Jeszcze raz spojrza� odruchowo na kieszonk� koszuli. Wida� w niej by�o plastikowy ro�ek malej torebeczki. Torebeczki z bia��, krystaliczn� substancj�. Nie! Co za g�upie my�li go nachodz�! Za oknem rozleg� si� wrzask. Gwa�townie wsta�, przewracaj�c fotel. Wyjrza� na d�. Na asfalcie wida� by�o ma�� rozrzucon� sylwetk�, podobn� do rozdeptanej biedronki. Ten jak wida� wola� bardziej manifestacyjnie zako�czy� �ycie. Jeszcze raz przejecha� wzrokiem w d� po elewacji - jedena�cie pi�ter. Rozejrza� si�, prawie wszystkie okna by�y o�wietlone, a tam, po prawej stronie, zza gmachu poczty wida� by�o �un�.
- Kto to? - us�ysza�, gdy kto� nagle mu zakry� octy d�o�mi. Dla powagi chwil� si� zastanowi�.
- Ty - rzek�.
- Zgad�e� - powiedzia�a Beata daj�c mu pstryczka w nos - chod�, co� zjemy.
Na stole sta�a taca z kanapkami i dymi�ce fili�anki z herbat�. Mocn� herbat�, tak� jak� oboje najbardziej lubili.
Czwarta godzina
My�la�. D�ugo i ci�ko my�la�. Z zazdro�ci� popatrzy� na Beat�. Spa�a z g�ow� na jego kolanach. Jeden pantofel spada� jej i le�a� na dywanie. Cicho oddycha�a. Lekko g�adzi� jej w�osy. Przeni�s� wzrok wy�ej. St� z niedojedzon� kolacj� w ciemno�ciach nabra� monstrualnych kszta�t�w. Jego d�ugi cie�, od smugi �wiat�a z okna, si�ga�, a� do przeciwleg�ego k�ta pokoju. Cisza. Czy�by inni ju�...? Domy nadal by�y o�wietlone. Oni jednak woleli by� po ciemku. W k�cie sennie bucza� telewizor. Nadal nic si� nie pojawia�o na ekranie. Czy�by nie mieli ju� spiker�w? A mo�e uznali, �e wszystko ju� si� dope�ni�o. Dope�ni�o? Popatrzy� na ni�. Nie m�g� pozwoli�, aby cierpia�a. Lecz jak on mo�e zrobi� jej co� z�ego? Musi, bo j� kocha. Musi? Tak, dla jej dobra. Przysun�� szklank� z wod�. Z kieszonki ostro�nie, aby jej nie zbudzi�, wyj�� torebeczk� i wyci�gn�� szew. Proszek rozpu�ci� si� szybko. Podni�s� d�o� ze szklank� i popatrzy� pod �wiat�o. Woda lekko falowa�a, szyderczo wyd�u�aj�c obraz Ksi�yca. A wi�c, tak to wszystko si� ko�czy. Spr�y� si� w sobie i delikatnie postuka� j� w rami�. Beata sennie otworzy�a octy.
- Masz wypij - powiedzia� - dobrze ci to zrobi.
- Co to jest? - wychrypia�a, mru��c octy od �wiatu Ksi�yca.
- Lemoniada - powiedzia� kr�tko, gdy� wiedzia�, �e przy nast�pnym s�owie nie wytrzyma.
- Dobrze, jak chcesz - szepn�a, bior�c szklank� z jego r�ki.
Unios�a si� na �okciu i opieraj�c g�ow� o jego rami� przechyli�a szklank� do ust. Jan zamkn�� oczy. Dopiero, gdy us�ysza� stukot otworzy� je. Tamci mieli racj�, to dzia�a�o b�yskawicznie. Jej r�ka opad�a i hu�ta�a si� rytmicznie nad pod�og�. Szklanka wypuszczona z rozwartych palc�w potoczy�a si� pod otwarte drzwi balkonu. Jeszcze przez chwil� kiwa�a si�, aby potem znieruchomie�. Jan patrzy� na ni� w skupieniu, jakby poza ni� ju� nic go nie interesowa�o.
Pi�ta godzina
Szklanka dalej le�a�a. Chocia� wydawa�o mu si�... ale nie, tylko mu si� zdawa�o.
Sz�sta godzina
Tak, by� pewien. Szklanka si� nie rusza. M�j Bo�e, ona le�y tak samo jak przedtem. Szklanka... Si�dma godzina i ostatnia
Odwr�ci� wzrok od szklanki. Na dworze by� ju� dzie�. Powoli odwr�ci� g�ow� w kierunku telewizora. Rozche�stany facet ju� od kilkunastu minut wykrzykiwa� tam "Uratowani, major Bilc; ludzko��, �yjemy, bracia, "Apokalipsa" wysadzona w ostatniej chwili, deszcze meteoryt�w", i jeszcze raz "ludzko��, uratowani..." Popielniczka trafi�a w sam �rodek kineskopu. Obraz p�k� i po chwili wida� by�o ju� tylko tl�ce si� przewody. Wsta� i powoli zacz�� i�� w stron� jasnego kwadratu na �cianie. Ostro�nie, aby nie daj Bo�e si� nie zbudzi�a, ni�s� jej cia�o na r�kach. Jeszcze krok i wiatr owia� jego rozpalone czo�o. Schyli� g�ow� i przytuli� j� do jej lodowatego policzka. Sk�r� mia�a, jak zawsze delikatn� i mi�kk�. S�ycha� by�o nieliczne krzyki i wiwaty. Gdzie�, daleko w g�rze wisia� samotny ptak; wolny i niezale�ny. A on, jak tamten, te� lecia� i tylko kwadraty bruku by�y coraz bli�sze.
Zbigniew Dworak - Antybajka
"tukomoria bolsze niet"
W�adimir Wysockij
Kiedy dawnymi czasy kupiec, ch�op, b�d� rycerz do drzemi�cego lasu trafia� - i nie wa�ne, z jakiej przyczyny: czy to po drodze, czy z przepicia, czy te� z g�upoty w ten g�szcz laz� - przepada� bez wie�ci i tyle go widzieli...
Tak, drzemi�cy las pod ka�dym wzgl�dem by� straszny. Je�li by�y tam s�owiki - to tylko rozb�jniki! W zaczarowanych za� b�otach �y�y kikimory, kt�re mog�y nieostro�nego w�drowca za�askota� do czkawki i zaci�gn�� na dno. A widziano te�, jak w czasie pe�ni, na mogi�ach - pod nieobecno�� ich sta�ych mieszka�c�w, kt�rzy w�a�nie udali si� straszy� przejezdnych pot�pie�czym wyciem - ta�czyli �wi�tokradcy, a wpad� im w r�ce ju� to pieszy, ju� to konny, zaraz go do bezbo�nych praktyk wci�gali w wampir�w przemieniaj�c.
Za� na kra�cu ziemi, gdzie niebo tajemniczo ja�nieje i gdzie S�o�ce zachodzi za widnokr�gu kordon, sta�o sobie zamczysko przeogromne przypominaj�ce z oddali rze�b� abstrakcyjn�, albo nowoczesne osiedla sp�dzielni mieszkaniowych. Wszystko tam b�yszcza�o jak �renice po paru g��bszych, istni: pi�kno��, tylko - ot! - w tym zamczysku jak w ciemnic kr�lewn� uwi�zi� Ko�ciej Nie�miertelny i smoka siedmiog�owego na stra�y postawi�, �eby nikomu dost�pu do kr�lewny nie dawa�. Sam Ko�ciej natomiast, kt�ry wcze�niej z ka�dej walki wr�cz i nie wr�cz wychodzi� zwyci�sko, teraz z mi�o�ci do kr�lewny wysech� i uwi�d�, zamieni� si� w staruszka nieszcz�liwego, lecz i jego smok nie dopuszcza� do kr�lewny. Przeklinaj�c swoje zbyt dok�adne i nieprzemy�lane zarz�dzenie Ko�ciej dzie� w dzie� b�aga� smoka:
- Przepu�� mnie!
- Czego tam? - p�aczliwym g�osem pyta� smok, poniewa� bardzo t�skni� za mam� - smoczyc�.
- Z nami�tno�ci ca�y dr��! Wpu��!
- Za nic nie wpuszcz�, nawet gdyby� mia� mnie zwolni� ze stanowiska - i biedny smok rozp�aka� si� jeszcze bardziej. Podczas gdy Ko�ciej wi�d� pertraktacje ze smokiem, kt�ry nazbyt dok�adnie zrozumia� rozkaz "nikogo do gmachu nie wpuszcza�", dowiedzia� si� o losie kr�lewny Ja� - na sw�j spos�b nieszcz�liwy g�uptas. Nie namy�laj�c si� wiele postanowi� uwolni� uwi�zion� pi�kno�� nad pi�kno�ciami. Przypasa� miecz i ruszy� na kraj �wiata, dok�d oczy ponios� - przez stepy i rzeki, przez las po pas i morza po kolana, przez g�ry, gdzie jedna za drug� schodz� lawiny i chocia� mo�na by�o stron� obej�� g�azy, on jednak wybiera� trudniejsz� drog� i niebezpieczn� jak �cie�ka wojenna.
I zacz�y si� jego wyczyny nadaremne: id�c przez step kosi� swym mieczem try� - traw�, w lasach toczy� beznadziejn� walk� z wied�mami, r�wnie� wiele nieszcz�liwymi, jak on, istotami. Razu pewnego, g��bok� noc�, rozprawi� si� okrutnie z dwiema m�odziutkimi wied�mami. Gdy je rankiem zobaczy� - zap�aka� i �al mu si� zrobi�o mieszkanek le�nych. Popad� w odr�twienie i szed� dalej ze spuszczon� g�ow�, a� potkn�� si� o jeden z trzech ogon�w smoczych - biedne stworzenie cierpi�c bardzo w skwarze upalnego popo�udnia, zanurzy�o w�a�nie wszystkie g�owy w fontannie i �apczywie pi�o wod�. Wytrzeszczy� Ja� za�zawione oczy, przem�g� w sobie stan odr�twienia, odst�pi� o krok i wzi�wszy szeroki zamach g�adko uci�� wszystkie siedem g��w. Bluzn�a fontanna krwi mieszaj�c si� z wod�, a Ja� - nie przestaj�c wymachiwa� swym obosiecznym mieczem - podszed� zwolna do Ko�cieja, kt�ry wpad� w pop�och nie wiedz�c, czy cieszy� si� czy rozz�o�ci� z powodu niespodziewanej �mierci niefortunnego stra�nika kr�lewny.
- Zaraz i z tob� si� rozprawi� - rzecze g�uptas. - Wi�c zgi�, przepadnij!
Na to Ko�ciej, kt�remu od nadmiaru wra�e� - upa�, kr�lewna, odr�bane g�owy smoka, miecz w r�ku g�uptasa - pokr�ci�o si� co� w g�owie:
- Ja by�bym rad, lecz jestem nie�miertelny, nie mog�... Tu ju� Ja� z gniewu czerwony straci� panowanie nad sob� i opu�ciwszy miecz zawrzasn��:
- Ach, ty gnu�ny rozb�jniku! Patrzcie go, intryganta, ile to zbudowa� komnat, �eby ukry� w nich kr�lewn�, lecz ja spraw� doprowadz� do ko�ca wzi�wszy od ciebie zobowi�zanie, i� wi�cej grabi� ani babi� nie b�dziesz, zgodnie z postanowieniem rektora, rozporz�dzenie bie��ce numer osiem i p�, rozdzia� I, punkt 2 bis...
I od tej to nies�ychanej przemowy dosta� Ka�ciej udaru m�zgu i sko�czy� si� - bez �adnej postronnej interwencji. Przerwa� g�uptas mow� dziwi�c si�, co to za s�owa, kt�rych nigdy dot�d nie s�ysza�, wymykaj� mu si� z ust bezwiednie. Och�on��, splun�� gniewnie, kopn�� z odraz� Ko�cieja, prze�o�y� miecz do lewej d�oni i - z powodu swej niesko�czonej g�upoty - zamiast ucieka�, wszed� do komnat, wgi�� kr�lewn�...
�yli kr�tko i nieszcz�liwie. Rozeszli si� i nigdy wi�cej nie spotkali si�, nie powr�cili do siebie.
A ��komorze?...
Nie ma ju� ��komorza, nie ma wspania�ego boru d�bowego - ros�e acz g�upawe osi�ki zr�ba�y wszystkie d�by na trumny. Na pr�no �al serce �ciska, rani dusz� - nie wr�c� ju� ba�niowe czasy, kiedy to przed chatk� na kurzej stopie przechadza� si� Kot ju� to nuc�c piosenki, ju� to zabawiaj�c gawied� anegdotami. Dzi� uczony Kot - �eby unikn�� kary boskiej - dyktuje pami�tniki o naje�dzie tatarskim, kt�rego by� podobno �wiadkiem. Usi�uje w ten spos�b odkupi� swe przewinienia, poniewa� pewnego razu zdobywszy z niewiadomego �r�d�a nieco �rodk�w p�atniczych w brz�cz�cej monecie, przepi� je natychmiast w najbli�szej karczmie i taki urz�dzi� skandal na ca�e ��komorze oraz okolic�, jakiego najstarsi str�e porz�dku publicznego nie pami�tali - zjad� Z�ot� Rybk�, dotkliwie podrapa� rusa�ki, ukrad� lataj�cy dywan, brata� si� z myszami obieraj�c nie �owi� ich wi�cej itd., itp.
Z�y da� przyk�ad Kot swoim wyskokiem i trudno si� dziwi�, �e wkr�tce znalaz� na�ladowc�w: rozpi� si� Faun - przepi� sw�j dobytek i zacz�� regularnie bija� �on�, sw�, ksi�niczk� de Flore, nazywaj�c j� sk�pym, starym pr�chnem niegodnym jego awans�w.
I sta�a si� rzecz jeszcze bardziej nies�ychana. Trzydziestu Trzech Bohater�w dosz�o do wniosku - po opr�nieniu poka�nego g�siorka samogonu, p�dzonego zreszt� w bezksi�ycowe noce przez Fauna - �e ca�kiem zbytecznie ochraniali oni Kr�la. oraz wybrze�e morskie. Samowolnie porzuciwszy zaszczytn� s�u�b� obro�c�w ��komorza zagarn�li szmat ziemi (jako rekompensat� za dotychczasowe trudy - tak przynajmniej twierdzili wszem i wobec), rozdzielili j� pomi�dzy siebie i ka�dy z nich za�o�y�... ferm� kurz�. Od tej pory nie ruszali si� ze swych posiad�o�ci ochraniaj�c je niby ksi�stwa udzielone. Lecz nie do�� na tym - mieszkaj�ca w jeziorze, kt�rego brzeg�w dotyka�y w�o�ci by�ych bohater�w, rusa�ka powi�a pewnego dnia urocze niemowl� p�ci m�skiej, jednak �aden z trzydziestu trzech rycerzy ani my�la� uzna� syna. "Uwa�ajmy go na razie za syna pu�ku" - stwierdzili nad wyraz zgodnie. Nad biedn� rusa�k� zlitowa� si� jeden z miejscowych czarownik�w - wielki gaw�dziarz, a przy tym �garz i prze�miewca.. Jako znawca psychiki niewie�ciej zaproponowa�, �e we�mie j� i z dzieckiem za �on�, �e wszystko zrozumie i rozumie - wi�c posz�a do niego, jak do wi�zienia. A chocia� gorzko potem �a�owa�a swojej decyzji, to ani razu nie zaj�kn�a si� nawet o odej�ciu. Tymczasem harem czarownika z roku na rok powi�ksza� si�...
Tak to upad�y w ��komorzu dobre obyczaje. Zgubny wp�yw rozprz�enia i demoralizacji zacz�� szybko przenika� poza granice s�awnego ��komorza. W o�ciennym kr�lestwie, gdzie wszystko dot�d sz�o cicho i sk�adnie, pojawi� si� nie wiadomo sk�d zwierz ogromny - ni to smok, ni to wieprz, ni to... tur - i zacz�� bezkarnie grasowa� siej�c spustoszenia w�r�d kobiet i kur.
Sam kr�l cierpia� na padaczk� i astm�. Tylko kaszlem straszy� swoich poddanych, a tymczasem zwierz okrutny bez przeszk�d kogo zjada� na miejscu, kogo do lasu wl�k� - na deser niejako.
I by� w tym beztroskim kr�lestwie strzelec wyborowy, niegdy� chluba armii, lecz i on podczas jednej z wypraw do o�ciennego ��komorza, wpad� w z�e towarzystwo trzydziestu trzech rycerzy, a po powrocie za��da� zuchwale od Kr�la nadania. Kr�l uni�s� si� gniewem, rozkaszla� si� tak bardzo, �e omal ducha nie wyzion��, a och�on�wszy wygoni� precz z armii swojego najlepszego strzelca, kt�ry nie przej�� si� nawet tym zbytnio. Z braku innego zaj�cia sp�dza� czas w karczmie "Pod Trzema Wisielcami" na cz�stych pijatykach, podczas kt�rych z�orzeczy� Kr�lowi.
Owego dnia, kiedy doniesiono Kr�lowi o tajemniczym zwierz�ciu n�kaj�cym dniem i noc� kraj, w karczmie "Pod Trzema Wisielcami" bawiono si� szczeg�lnie g�o�no korzystaj�c z obecno�ci w�drownych trubadur�w. Zamiast ballad trubadurzy wy�piewywali wielce spro�ne piosenki. Na pod�odze karczmy le�a�y sk�ry i ludzie - pili mocne wino, zagryzali rybami, wt�rowali niesk�adnie rozwi�z�ym trubadurom. W chwili najwi�kszego rozochocenia rozleg� si� g�os tr�b, po czym herold og�osi� wol� Kr�la - stra� wpad�a do karczmy, schwyta�a strzelca wyborowego i zawlok�a go przed oblicze majestatu. Kr�l zakaszla� i przem�wi�:
- Nie b�d� ci teraz prawi� mora��w, zapomnijmy o tym, co by�o, hm, hm, lecz je�li pokonasz to bydl�, co mi pomniejsza liczb� poddanych, to kr�lewn� powiedziesz do o�tarza.
Na to strzelec:
- A ci dopiero nagroda! Ja bym tak wola� dosta� beczu�k� portweinu... Mnie kr�lewna nawet za darmo na nic nie jest potrzebna. Za� to bydl� i tak jedn� strza�� po�o��! Tu Kr�l ze zdenerwowania zapomnia� o kaszlu:
- We�miesz kr�lewn� i kropka. A nie, to my ciebie raz, dwa i do ciemnicy! Jak ty �miesz odmawia�?! Wszak to kr�lewska jest c�rka!...
A strzelec:
- Zabij mnie, lecz nie wezm�! Po co mi ona, skoro tyle rusa�ek w lesie?
Kr�l si� z gniewu zatrz�s� ca�y. Tupa�, krzycza�, ber�em bi� w st�, a strzelec swoje:
- Nie chc� i ju�!
I p�ki si� tak Kr�l ze strzelcem spiera�, grozi�, prosi� potw�r zjad� ju� wszystkie prawie kobiety i kury, i ukaza� si� nie opodal zamku - ten ni to smok, ni to wieprz, ni to tur.
Przysz�o wi�c Kr�lowi przerwa� sp�r i przysta� na warunki strzelca. Ten - jak obieca� - jedn� strza�� zabi� zwierza i... uciek� przezornie nie zapominaj�c jednak o portweinie. Tak to Kr�la i kr�lewn� o�mieszy� i upokorzy� by�y najlepszy, lecz zuchwa�y strzelec.
Sk�d ja o tym wszystkim wiem? I ja tam by�em... Tak. Na brzegu morza, gdzie wysadzili mnie piraci (dziwnym zbiegiem okoliczno�ci by�o ich trzydziestu trzech) - spaliwszy po uprzednim spl�drowaniu m�j wspania�y statek pod szkar�atnymi �aglami - natkn��em si� o zachodzie S�o�ca na przedziwny obrazek: na pla�y �wi�ty Jerzy raczy� si� ze smokiem kwasem siarczanym, a� im si� kurzy�o z g��w. Dziewicy ju� nie by�o. Zdj�ty strachem i odraz� rzuci�em si� do ucieczki...
Dotar�em do uj�cia si�dmej; a mo�e trzynastej rzeki, za si�dm�, a mo�e dziewi�t� g�r�, gdzie spotka�em owego strzelca wyborowego oraz Jasia - g�uptasa. Pili w�a�nie ten sam portwein, kt�ry strzelec wytargowa� od Kr�la.
Zaprosili i mnie do towarzystwa, i p�ki pili�my, opowiadali o swoich i nie swoich wyczynach w ��komorzu i okolicy.
Zbigniew Dworak - Niezwykle spotkanie w letni� noc
Ostatni autobus linii 251, kt�rym mia�em odjecha� do niedalekiej, lecz zagubionej w pustkowiach, osady, w og�le nie zjawi� si�. Tkwi�em na p�tli ponad p� godziny i powoli z�o�� mnie bra�a na naczelnego, kt�ry ni z tego ni t owego kiedy wpad�em pod wiecz�r do redakcji - poleci� mi natychmiast jecha� do osady i najdalej do po�udnia dnia nast�pnego przywie�� gotowy materia�. Nawet nie bardzo dobrze rozumia�em, co to za wywiad mam przeprowadzi� i dlaczego akurat po nocy, ale naczelny nie przej�� si� tym wcale.
- W drodze sobie wszystko przemy�lisz. A zaraz jecha� musisz dlatego, poniewa� w�a�nie odbywa si� tam jaki� niezwyk�y festyn z powodu dziesi�ciolecia bardzo wa�nego wydarzenia, o kt�rym jednak wprost si� nie m�wi i to jest dziwne! Tu masz zreszt� numer "Nowych Wie�ci" z zakre�lon� notatk�.
Schowa�em tygodnik do kieszeni i wzruszywszy ramionami wyszed�em, aby "spe�ni� dziennikarski obowi�zek".
Nadzieja na s�u�bowy samoch�d szybko zgas�a. Na parkingu nie by�o ani jednego �rodka transportu, nawet helikoptery odlecia�y. Senny ju� dyspozytor na moje n�kaj�ce pytanie odpar� kr�tko:
- Przecie� pan wie chyba, co si� dzisiaj b�dzie dziab? W�a�nie! Zupe�nie o tym zapomnia�em, kiedy dopada mnie naczelny. Zgrzytn��em tylko z�bami i powlok�em si� do przystanku tramwajowego. M�j samoch�d by� niestety w remoncie przed�u�aj�cym si� z powodu braku cz�ci zamiennych.
Takie wydarzenie, a ja mam si� po nocy t�uc po jaki� g�upawy materia�!
Niepowodzenie nie opuszcza�o mnie. Tramwaj, kt�rym mog�em dojecha� do p�tli autobusowej, d�ugo nie nadje�d�a�. Kiedy si� wreszcie zjawi�, okaza�o si�, �e zje�d�a do zajezdni. Pojecha�em dopiero nast�pnym, kt�remu na p�tli akurat popsu� si� automat otwieraj�cy drzwi. Nim motorniczy upora� si� z drzwiami, autobus odjecha�, mimo i� kierowca widzia� i doskonale wiedzia�, �e wi�kszo�� pasa�er�w udaje si� dalej autobusem.
T�um ruszy� do budki dyspozytora, ten jednak szybko wymkn�� si�, wskoczy� do tramwaju. Motorniczy tym razem bez trudu zamkn�� drzwi i tramwaj odjecha�.
Zostali�my z niczym. Nie uda�o si� nawet podyskutowa� z dyspozytorem. Cz�� pasa�er�w mieszkaj�ca w pobli�u odesz�a od razu. Pozostali, w tym i ja, czekali�my na ostatni kurs, lecz autobus nie nadje�d�a�. .udzie przeklinali, ale ci�gle jeszcze czekali.
W domach stoj�cych nie opodal p�tli zapala�y si� tu i �wdzie �wiat�a - zapada� p�ny zmierzch. W wi�kszo�ci okien wida� by�o jednak tylko po�wiat� id�c� od w��czonych telewizor�w. Z zawi�ci� patrzy�em na te okna i przez chwil� zastanawia�em si�, czy nie wprosi� si� do kogo� nadu�ywaj�c s�u�bowej legitymacji.
- Chyba si� ju� zacz�to - odezwa� si� stoj�cy obok m�czyzna.
- Przepraszam? A, tak! - rzuci�em okiem na zegarek za pi�� minut rozpocznie si� bezpo�rednia transmisja.
- To znaczy, �e tam oni ju� j� zacz�li, prawda? Tyle, wydaje mi si�, wynosi op�nienie.
- Nieco ponad trzy minuty - odpar�em machinalnie.
- No w�a�nie. A my tu tkwimy. Kierowca ostatniego kursu z regu�y wraca bez pasa�er�w i dwie przecznice wcze�niej skr�ca do bazy nie zaje�d�aj�c na p�tl�. Tak to bywa. Trudno zgadn��, czy dzi� przyjedzie... - i m�j rozm�wca machn�� r�k�.
- Na co w takim razie czekamy?
- Mo�e jeszcze przyjedzie. A poza tym obaj jeste�my nie obyci, opr�cz nas niewiele os�b jeszcze czeka.
Ko�cowy przystanek autobusu linii 251 rzeczywi�cie pustosza�. Zawr�c� - pomy�la�em, lecz w tym samym momencie u�wiadomi�em sobie, �e i powr�t mam odci�ty. Nocne tramwaje na tej linii nie kursuj� ostatnio. Ponadto naczelny nie uznaje �adnych t�umacze�. Albo napisz� reporta�, albo podanie o zwolnienie... P�jd� pieszo - zadecydowa�em. To zaledwie oko�o dziesi�ciu kilometr�w, a festyn trwa� b�dzie do rana. Noc ciep�a, pogodna.
Podzieli�em si� t� my�l� z przygodnym znajomym. Ku mojemu zdziwieniu us�ysza�em:
- Jeszcze poczekam. Mo�e nadjedzie, mo�e co� si� trafi... Po�egna�em go i ruszy�em. Zauwa�y�em, �e i pozostali nie zamierzali odby� spaceru. Wyrzekali, lecz tkwili na przystanku.
Kiedy dochodzi�em do drugiej przecznicy, o kt�rej wspomnia� m�czyzna, dostrzeg�em w perspektywie ulicy zbli�aj�cy si� autobus. Zawaha�em si�, czy szybko zawr�ci�, czy przeci�� skrzy�owanie i czeka� na najbli�szym przystanku. Tymczasem autobus dojecha� do skrzy�owania i nie zatrzymuj�c si� skr�ci� w prawo. By�em tu�, tu� i kierowca musia� mnie zauwa�y� bowiem roze�mia� si� szyderczo. Silnik zawy� i autobus oddalili si� szybko.
Zrezygnowany ruszy�em przed siebie. Wkr�tce znalaz�em si� poza granicami miasta. Ksi�yc ju� wzeszed�. By� nabrzmia�y, czerwonawy, lecz ju� zdeformowany. Wystarczaj�co jednak o�wietla� drog� i poruszanie si� nie sprawia�o trudno�ci.
Po kilkunastu minutach min��em ostatnie domy, wykwint minionych dziesi�cioleci. Przede mn� rozpo�ciera�o si� pustkowie. Rzadko�� w tej cz�ci kraju. Dzikie ugory, nieu�ytki poros�e mizern� traw� i rzadkimi krzewami. Z jednej strony obramowywa� pustkowie milcz�cy las, kt�ry ledwie rysowa� si� czarnym pasmem na ugasaj�cym widnokr�gu. Z drugiej strony zamyka�y pusto� osta�ce, niemi �wiadkowie wielkich zlodowace�.
Szosa, kt�r� samotnie w�drowa�em, p�tli�a. Nikomu jako� nie przysz�o do g�owy przeprowadzi� j� prosto jak strzeli�. Tak czy owak, by�o to pustkowie i zakr�ty stanowi�y archaiczn� pozosta�o�� po czasach, kiedy drog� wytyczano bez u�ycia teodolit�w. i maszyn, niejako w spos�b naturalny, omijaj�c wszelkie niedogodno�ci terenowe.
Niebo �ciemnia�o ostatecznie. Kolejny zakr�t wyprowadzi� mnie na kierunek po�udniowo - zachodni. Jasny, czerwony punkt na niebosk�onie przyku� moj� uwag�. Zm�czenie dawa�o o sobie zna� - dopiero po d�u�szej chwili skojarzy�em ten jasny obiekt z dzisiejszym wydarzeniem, kt�rego pocz�tki si�gaj� paru lat wstecz.
To widnia� Mars i z jego powierzchni przekazywana teraz by�a transmisja z pierwszego l�dowania mi�dzynarodowej wyprawy za�ogowej. Zakl��em, w�ciek�y, �e nie dane mi jest ogl�da� jej. Kiedy transmitowano pierwsze kroki Armstronga i Aldrina na powierzchni Srebrnego Globu, by�em jeszcze zbyt niedoros�y, �eby zrozumie� donios�o�� takiej chwili, dzi� natomiast... Rozgoryczony na naczelnego i na ca�y �wiat, a mo�e raczej - na Ziemi� i na Marsa, postanowi�em zapali� papierosa i zastanowi� si� wreszcie nad powierzonym mi zadaniem. Trudno.
Dotar�em ju� do nieco bardziej urozmaiconej okolicy. Pojawi�y si� n�dznie wygl�daj�ce zagajniki, przybli�y�y si� l�ni�ce martw� biel� osta�ce. O par� krok�w od drogi dostrzeg�em pochylone drzewo - wydawa�o si� wr�cz zaprasza�, a�ebym na nim spocz��. Podj��em tak� w�a�nie decyzj�. Zszed�em ze szlaku i usiad�em opieraj�c si� wygodnie o zwichrowany pie� drzewa.
Zapali�em i... poczu�em si� senny. Z trudem udawa�o mi si� powstrzymywa� opadaj�ce powieki. Zamiast logicznego ci�gu my�li mia�em w g�owie chaos, przypomina�em sobie o kilku sprawach naraz przeskakuj�c z jednej na drug�: Mars i l�dowanie na nim, autobus i m�j popsuty samoch�d, polecenie naczelnego i tajemniczy festyn... A w�a�ciwie dlaczego tajemniczy? Ockn��em si� z p�snu. Rzuci�em ze z�o�ci� na ziemi� niedopalony Papieros, kt�ry zd��y� zgasn�� - i ju� mia�em wsta�, kiedy raptem rozleg�o si� za moimi plecami g�uche st�kni�cie, ni to chrapni�cie ni to ziewni�cie, a niemal jednocze�nie owia� mnie ostry, nieznany zapach. Chyba �ni� - pomy�la�em leniwie, lecz w nast�pnej sekundzie zadr�a�a ziemia, po czym kto� rykn�� niezbyt g�o�no tu� za mn�.
Zerwa�em si� na r�wne nogi i uskoczy�em za wygi�ty pie�. Nie! Ja zwariowa�em, albo jednak �ni�! Zakr�ci�o mi si� w g�owie i �eby nie upa��, obur�cz obj��em drzewko.
Przede mn�, oddalony zaledwie o par� metr�w, siedzia�... najprawdziwszy smok. Niezbyt okaza�y, ale jednak smok! Ziewa� przeci�gle i bi� ogonem o ziemi�. Co u licha? Kto w�a�ciwie gdzie jest? Ja na Marsie, czy smok na Ziemi?! - pomy�la�em ju� ca�kiem niedorzecznie.
Smok tymczasem zauwa�y� moj� obecno�� i przesta� bi� ogonem. Jako� tak dziwnie chrz�