3076
Szczegóły |
Tytuł |
3076 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3076 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3076 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3076 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek S. Huberath
Kara wi�ksza
Rud stara� si� le�e� bez ruchu, chocia� b�l nie by� ju�
ostry ani przeszywaj�cy, lecz zmieni� si� w pulsuj�ce
gor�co, tylko czasami przypominaj�c o stalowych przedmiotach
wbijanych w cia�o. Domy�la� si�, �e pozostawili niekt�re ze
swoich narz�dzi w rozrytych ranach. Podnie�� si� nie m�g�;
mocne obr�cze nadal trzyma�y jego d�onie, stopy i szyj�.
Stara� si� le�e� nieruchomo, gdy� prze�cierad�o przylepi�o
si� do strup�w na plecach i ka�dy gwa�towny ruch powodowa�
rozrywanie zaschni�tej rany.
Le�a� oczekuj�c na kolejne przes�uchanie. Teraz by�o
dobrze, bo nie bili. Jedynie pozostawiona lampa niezno�nie
b�yska�a prosto w oczy. Z jej powodu Rud mia� zapuchni�te i
piek�ce powieki; ka�de spojrzenie okupywa� r�n�cym b�lem i
�zawieniem. Nie m�g� stale trzyma� oczu zamkni�tych, gdy� po
przes�uchaniach, przed podpisywaniem, zawsze zmuszano go do
czytania tasiemcowych protoko��w. Obecnie trzyma� powieki
zaci�ni�te, aby cho� troch� ochroni� oczy. Ba� si�, �e w
ko�cu o�lepnie i podejrzewa�, �e oni tego chc�. Kolejne
b�yski o sile flesza fotograficznego uwidacznia�y si� przez
zaci�ni�te powieki jako nag�e rozczerwienienia lub, te
szczeg�lnie silne, jako rozbielenia ciemno�ci. Powieki
piek�y, zw�aszcza gdy je kurczowo mru�y�, ale wola� ju� to
ni� o�lepiaj�ce uderzenia �wiat�a.
Le�a� biernie, my�l�c, �e wola�by nie istnie�: ka�de
poruszenie by�o b�lem. Pulsowanie pokaleczonej tkanki
�wiadczy�o o desperackich wysi�kach cia�a zmagaj�cego si� z
uszkodzeniami i zniszczeniami. Niemal czu�, jak si�y
organizmu walcz� z licznymi zaka�eniami i krwotokami, jak
�ycie stara si� wr�ci� do zniszczonej tkanki. Nie pr�bowa�
odgadn�� skali obra�e�. Wiedzia�, �e mu zerwali paznokcie,
bo to widzia�. By� przekonany, �e strzaskali szcz�k�;
domy�la� si�, �e wybili mu wiele z�b�w, gdy� pami�ta�, jak
nimi plu�. Ca�e cia�o musia�o by� jedn� ran�, strach
pomy�le�, jak wygl�da. Najbardziej ba� si� powrotu oprawc�w.
Ka�dym nerwem stara� si� wy�owi� najl�ejsze odg�osy,
wibrowanie pod�o�a, �wiadcz�ce, �e znowu nadchodz�.
Wiedzia�, �e podlega procedurze zwyk�ej i musi przej�� przez
wszystkie jej stopnie. �ledczy u�ywali przy nim tego
okre�lenia kilkakrotnie.
Dawniej przychodzili regularnie. Rud wykr�ca� szyj�, aby
zobaczy� tarcz� �ciennego elektrycznego zegara. Dzi�ki temu
wiedzia�, kiedy wr�c�. Dawa�o to czas do wytchnienia.
Zorientowali si� i zacz�li przychodzi� o r�nych porach - a
mo�e po prostu zmieni� si� rozk�ad zaj��. Obecnie nie
mia�o to znaczenia; kiedy� w czasie przes�uchania krew
chlupn�a a� na zegar, a sprz�taczka zmywaj�ca szlauchem
pok�j przetar�a tarcz� zbyt mokr� szmat�. Mechanizm przesta�
dzia�a�, widocznie nieco wody dosta�o si� do �rodka i
zrobi�o si� zwarcie. Zegar zdj�li do wymiany, a na �cianie
pozosta�o ja�niejsze k�ko z dwoma otworami pod
podtrzymuj�ce haki. Mi�dzy nimi zwisa� przew�d
elektryczny.
B�yski lampy nast�powa�y teraz w r�wnych odst�pach.
Zawsze oznacza�o to, �e kto� nadchodzi korytarzem. Ogarn��
go zwierz�cy strach. Cia�o napi�o si�, aby zerwa� wi�zy i
unikn�� m�czarni. Wkr�tce us�ysza� kroki na korytarzu.
Zgrzyt klucza w nienaoliwionym zamku spowodowa� reakcj�
fizjologiczn� - Rud zla� si� pod siebie. Towarzyszy� temu
straszny b�l zmasakrowanych i popalonych genitali�w.
Kroki d�wi�cza�y pod czaszk� Ruda jak uderzenia m�otem.
Napi�� si� kurczowo w oczekiwaniu pierwszego ciosu. Pragn��
przyzna� si� do wszystkiego, chcia� wykrzycze� swoj�
gotowo��, ale spuchni�te wargi nie chcia�y si� poruszy�, a
roztrzaskana szcz�ka odpowiedzia�a ostrym b�lem na jego
wysi�ki.
- �mierdzi jak skunks. Nalane jak w chlewie - us�ysza�
g�os. - Trzeba pos�a� raport na Blicyn�. Obija si� ta
cholerna baba.
Rud chcia� zaprotestowa�, �e to nie jej wina, tylko jego
s�abo�ci, ale s�owom nie uda�o si� pokona� bariery
zmia�d�onych warg. Wiedzia�, �e sprz�taczka Blicyna b�dzie
si� z�o�liwie m�ci� za raport. B�dzie szczeg�lnie d�ugo
zlewa� jego um�czone cia�o piek�cym p�ynem dezynfekcyjnym,
nastawiaj�c sikawk� na maksymalny strumie�, aby ten rozrywa�
i wysala� rany. B�dzie te�, niby przypadkiem, potr�ca�
le��cego Ruda, wiedz�c, �e sprawia mu b�l. B�dzie, niby
niechc�cy, zawadza� szmat� o jego pogruchotane palce albo
stuka� ko�cem miot�y w poparzon� papierosami sk�r�.
Gdy nie by�o na ni� raportu od �ledczego, Blicyna zn�ca�a
si� mniej, pracowa�a niedbale, �piesz�c do innych spraw.
Raport by� zawsze, gdy Ruder zdefekowa� pod siebie; wi�c
raport powtarza� si� periodycznie, gdy� Rud nie schodzi� ze
sto�u do przes�ucha�.
Mimo to wizyty Blicyny Rud przyjmowa� z ulg�; oznacza�y,
�e przes�uchanie jest zako�czone. Gdy na dodatek nie
zn�ca�a si� nad nim szczeg�lnie, Rud czu� si� bliski
szcz�cia. Najwspanialsz� chwil� by�o, gdy przykrywa�a jego
zmasakrowane cia�o prze�cierad�em.
Lampa przesta�a regularnie b�yska� i pod powiekami
zapanowa�a ciemno��. Spr�bowa� otworzy� oczy, ale powieki
sklejone by�y rop�. Przez z�amany nos, pe�ny zasch�ych
skrzep�w, dotar� do Ruda zapach ordynarnego tytoniu.
- Milenkowicz, nie �pijcie! Obud�cie si�! - kto� szarpn��
prze�cierad�o, zrywaj�c jednocze�nie dziesi�tki strup�w.
Rud tylko g�ucho st�kn��, b�l pod czaszk� eksplodowa�
przera�liwym b�yskiem. Kto� zdar� prze�cierad�o do reszty.
Rud konwulsyjnie targn�� si� w wi�zach.
- No, ju� dobrze - us�ysza�. G�os brzmia� inaczej
ni� zwyk�e szczekni�cia wykonawc�w czy natarczywe pytania
�ledczych. Nie ni�s� ze sob� gro�by. Rud p�aka�. W ka�dej
chwili oczekiwa� czego� gorszego. �zy wreszcie przebi�y si�
przez zaschni�t� rop� i �ciek�y po skroniach.
- Aha, przecie� wy nie mo�ecie otworzy� oczu. Czemu sami
nie powiecie, Milenkowicz?... - zn�w ten sam, nieco ospa�y
g�os.
Ale� chc�, chc�, powiedzia�bym... - pragn�� wykrzycze�
Rud, a serce samo wyrywa�o si� do gorliwej wsp�pracy ze
�ledczym.
- Poczekajcie no - rzuci� tamten, podszed� do oszklonej
szafy z lekarstwami i nabra� jakich� kropli.
Rud poczu� przejmuj�cy b�l jakby wbito mu w ga�k� oczn�
�rubokr�t i obracano nim w k�ko. Przesz�o. M�g� ju�
otworzy� oczy.
Ujrza� przed sob� brutaln�, jakby st�a�� twarz �ledczego
Neuheufla. Wykonawc�w z nim nie by�o. Neuheufel uczestniczy�
w niemal wszystkich przes�uchaniach, chocia� nie wyr�nia�
si� szczeg�lnie. Raz tylko, rozw�cieczony, wsadzi� Rudowi
o��wek do lewego ucha przebijaj�c b�on� b�benkow�. Czasami,
rzadko, przypala� mu papierosem sk�r� mi�dzy palcami.
Teraz uderzy�a Ruda zmiana w wygl�dzie �ledczego: w
miejsce p�omienistego pentagramu mia� na czapce pentagram
b��kitny. Czapka mia�a r�wnie� b��kitny otok, a nie krwawy;
wy�ogi munduru wygl�da�y podobnie.
- Jeste�cie w Niebie, Milenkowicz. Kara wi�ksza dobieg�a
ko�ca. Za�atwi�em dla was skr�cenie kary o dwie sesje -
powiedzia� Neuheufel, rozlu�niaj�c jednocze�nie pasy
kr�puj�ce Ruda.
Rud tylko j�kn��.
- Wsta�cie. Zaprowadz� was do medycznego - Neuheufel
pomaga� podnie�� si� Rudowi, kt�ry sycza�, gdy palce
�ledczego odziane w gumowe r�kawiczki zgniata�y zaschni�te
rany na ramionach. Ka�dy ruch by� b�lem, bezruch te�. Rud
nie m�g� wytrzyma� nacisku na odbite, gnij�ce po�ladki, ale
nie potrafi� powiedzie� tego Neuheuflowi, kt�ry �yczliwie,
lecz stanowczo przytrzymywa� go w siedz�cej pozycji.
Neuheufel wepchn�� mu zapalonego papierosa mi�dzy
nabrzmia�e, rozpulchnione wargi.
- Sztachnijcie si� - powiedzia�. - Dacie rad� i��?
Dym szarpa� obola�e gard�o. Usta piek�y niezno�nie.
Podra�niona tutk� papierosa niezgojona warga p�k�a i stru�ka
krwi �ciek�a Rudowi na brod�. Zacz�� si� krztusi� i kaszle�.
Ka�de kaszlni�cie wywo�ywa�o paroksyzmy b�lu odbitych
kiszek.
- No, Milenkowicz, we�cie si� w kup�... - mrukn��
niezadowolony Neuheufel. - Taki m�ody facet jak wy... i
taka galareta.
Rud zbyt s�abo widzia� przez zapuchni�te oczy, aby oceni�
sw�j obecny wygl�d. Zauwa�y� jedynie, �e z�amana w czasie
jednego z przes�ucha� prawa gole� zros�a si� krzywo. Cia�o
mia� w strupach i nie m�g� rozr�ni� ran.
Neuheufel pom�g� mu wsta�. Rud nie mia� zdr�twia�ych
ko�czyn. Mo�e by�o to zas�ug� r�nych chemikali�w, kt�re mu
wstrzykiwali do �y� po ka�dym przes�uchaniu. Sta� krzywo,
prawa noga by�a kr�tsza; stara� si� nie opiera� na
zgruchotanych palcach ani odbitych pi�tach. Pozostawa�y
tylko zewn�trzne kraw�dzie st�p.
Neuheufel narzuci� na Ruda szar�, wi�zienn� koszul� bez
r�kaw�w. Widocznie regulamin zabrania� prowadzi� korytarzem
nagiego wi�nia. Koszula mia�a na plecach wielki,
p�omienisty pentagram i dziesi�ciocyfrowy numer porz�dkowy.
Rud nie pami�ta� swojego numeru.
- P�jdziecie za mn�. Tylko nie zr�bcie mi wstydu i nie
posrajcie si� po drodze, Milenkowicz - powiedzia� Neuheufel.
Otworzy� drzwi pokoju przes�ucha� i ruszy� korytarzem.
Sycz�c z b�lu i utykaj�c na potrzaskanych stopach Rud
poku�tyka� za nim. Przed oczyma miga�y mu wyglansowane
oficerki Neuheufla. Nie m�g� nad��y� za spr�ystym krokiem
�ledczego.
- Co� wam si� nie �pieszy, Milenkowicz. Wida�
niepotrzebnie stara�em si� o podarowanie wam tych ostatnich
sesji. Wcale nie macie ochoty ruszy� dupy z pokoju
przes�ucha� - burkn�� Neuheufel przez rami�.
Nie mog�c zaprzeczy�, Rud zacz�� p�aka�. Pos�dzenie o
niewdzi�czno�� zabola�o go jak zapa�ka wepchni�ta za
paznokie�.
- Nie... nie... ja po prostu nie mog� szybciej - wyb�ka�
pierwsze s�owa.
Zatrzymali si� przy windzie. Neuheufel z namaszczeniem
nacisn�� du�y, niebieski guzik.
- Jedziecie na sam� g�r�, Milenkowicz. Czy naprawd� was
to nie cieszy? - zarechota� i lekko klepn�� go w plecy.
Rud g�ucho j�kn��. Plecy by�y jedn� rozryt� i zaropia��
ran�.
Komisja lekarska ju� czeka�a na Ruda. Umundurowana
piel�gniarka ustawi�a go na �rodku pokoju, na niewielkim
pode�cie naprzeciwko du�ego lustra. Z lewej sta� st�
nakryty zielonym p��tnem. Jedna z lekarek siedzia�a przed
archaiczn� maszyn� do pisania; na talerzyku le�a�y p�czki;
obok sta�y szklanki z zaparzon� kaw�. Zielone sukno by�o
obficie posypane cukrem pudrem od p�czk�w.
Komisja sk�ada�a si� z czterech lekarek. Wszystkie by�y w
fura�erkach i bia�ych kitlach w�o�onych na mundury.
Zauwa�y�, �e wszystkie maj� na czapkach b��kitne pentagramy,
�adna nie nosi�a p�omienistego znaczka. Odetchn�� z ulg�.
Lekarki by�y czerstwe, rumiane, w nieokre�lonym wieku,
mocno umalowane. Ta pe�ni�ca funkcj� maszynistki poprawia�a
sobie manicure jaskrawoczerwonym lakierem. Ostry zapach
acetonu miesza� si� z zapachem kawy i ordynarnych perfum.
Widok tylu kobiet, tryskaj�cych zdrowiem i natarczyw�
seksualno�ci�, oszo�omi� Ruda. W pokoju przes�ucha� ju� dawno
straci� rachub� czasu. Teraz wydawa�o mu si�, �e od
niepami�tnych czas�w nie widzia� kobiety.
Druga z lekarek, chyba najpi�kniejsza, ogni�cie ruda, z
rumie�cami silnie zaznaczonymi r�em i wi�niowoczerwonymi
ustami, przygl�da�a si� Rudowi z zainteresowaniem. Siedz�ca
obok kole�anka rozpi�a mundur i kitel niemal do pasa,
ci�gle poprawiaj�c i przesuwaj�c d�oni� piersi. Pomi�dzy jej
r�k� i tkanin� ukazywa�y si� fragmenty g�adkiej sk�ry. Nie
zwracaj�c uwagi na Ruda, rozmawia�a z s�siadk� o piel�gnacji
piersi i ich j�drno�ci. Wreszcie wyci�gn�a je jeszcze
bardziej i niby zas�aniaj�c si� przed Rudem, pokazywa�a
kole�ance brodawk�, chwal�c si� idealnie kolistym kszta�tem
i kolorem aureoli, co podobno by�o efektem d�ugich masa�y i
u�ywania ma�ci sporz�dzonych wed�ug szczeg�lnego przepisu.
Rudowi kr�ci�o si� w g�owie z wra�enia. Anielice... - my�la�
z zachwytem.
Czwarta lekarka wys�uchiwa�a opowie�ci o piersiach,
gryz�c �wie�utkiego p�czka posypanego cukrem pudrem i cicho
siorbi�c kaw�.
- No, wreszcie przys�ali nam z do�u kogo� sensownego -
powiedzia�a wi�niowousta, bior�c teczk� z aktami - bo zwykle
to zasuszone dziady, napuch�e grubasy albo embriony. Ho, ho,
ho - okaza�a zdumienie, przegl�daj�c akta - ale by� z niego
kobieciarz... Tyle kobiet... - zamilk�a, wczytawszy si� w
dokumentacj�. - Hm... - mrukn�a i z zainteresowaniem
przyjrza�a si� Rudowi. Leciutki, zmys�owy u�mieszek dodawa�
wdzi�ku jej nieco agresywnej urodzie.
- Nazywacie si� Rodolf Milenkowicz? - zapyta�a po chwili
znacz�cego milczenia.
- Ruder nie Rudolf - sprostowa�. - Ojciec by� emigrantem.
- Niech b�dzie. Rozbierajcie si�!
Zanim zaskoczony Rud zdo�a� zareagowa�, stra�niczki
zdar�y z niego wi�zienn� koszul�. W lustrze przed sob� z
przera�eniem ujrza� zrujnowane cia�o. Makabrycznie
nabrzmia�� twarz z niewidocznymi szparkami oczu w sinych,
napuchni�tych oczodo�ach. Z�amany nos, wargi rozd�te i
zniekszta�cone. Potwornie wychudzone cz�onki pokryte zasch��
krwi�, potem i brudem; otwarte rany i pokracznie, krzywo
zro�ni�t� prawa nog�. Zwisaj�ce strz�py uszu.
Dopiero po chwili, jakby czekaj�c a� Rud zd��y si�
dok�adnie obejrze�, lekarki gruchn�y �miechem.
- Przecie� m�czyzna ma w tym miejscu co innego, a nie
takie strz�py - wypali�a ta, co pi�owa�a paznokcie, a inne
g�o�no zarechota�y.
- Czy to w og�le jest jeszcze m�czyzna? -
- Jest gorszy ni� jaki� dziad albo zawa�owiec!
- Ale n�dza fizyczna!
Zarumienione i o�ywione lekarki przekrzykiwa�y si� jedna
przez drug�, kipi�c wprost p�ciow� kobieco�ci�.
- Zobaczymy, co si� z tego da zrobi� - stwierdzi�a
najpi�kniejsza i podesz�a bli�ej.
- No, nasi ch�opcy zdrowo nad nim popracowali -
powiedzia�a po chwili, tr�caj�c o��wkiem resztki genitali�w
Ruda. - Porozrywane i popalone strz�py, teraz zupe�nie
zaka�one, zaropia�e - powiedzia�a. - Zaprotoko�owa�: nadaje
si� do ca�kowitego usuni�cia.
- Pod��czali mi elektrody... szarpali haczykami... -
wyb�ka� g�ucho Rud.
- Zgadza si�. Dlatego sk�ra jest zw�glona -
odpowiedzia�a. - Nic si� nie martw. Za�o�ymy ci fajn� rurk�.
B�dziesz sika� bez b�lu.
Serce Ruda szarpn�o si� jak uwi�ziony ptak.
- Czujesz co�? - zapyta�a, dla odmiany zag��biaj�c o��wek
w obszernej, gnij�cej ranie, si�gaj�cej od obojczyka do
barku. Musia�a go g��boko wcisn�� zanim Rud sykn�� z b�lu.
D�ugo zastanawia�a si� nad jego nog�, w ko�cu stwierdzi�a,
�e ko�� gnije i nog� trzeba obci�� pod kolanem.
Powolny stuk archaicznej maszyny piecz�towa� wyrok nad
nieszcz�snym cia�em Ruda. Protokolantka myli�a si�, kl�a i
narzeka�a, �e pisanie niszczy lakier na paznokciach.
Lekarka d�u�ej zastanawia�a si� nad jego twarz�.
- Ma��owiny chyba usuniemy do reszty, bo niewiele z nich
zosta�o... - zawaha�a si�. - Nos te� by si� przyda�o... -
Nagle zrobi�o si� jej �al Ruda, gdy� doda�a: - Ci�ka sprawa
z tob�... jest bardzo ma�o zdrowej sk�ry do uzupe�nie�.
- Bili mnie, a� sk�ra p�ka�a - powiedzia�. - Polewali
kwasem pod pachami...
- Przesta�cie skomle�, Milenkowicz - rzuci�a twardo, a
jej pi�kna twarz nieoczekiwanie stwardnia�a w wyrazie
widywanym u Neuheufla. - To jest zwyk�a procedura
przes�ucha�. Bez powodu tam nie trafili�cie.
Zaraz jednak znowu zmieni�a ton.
- Mog� zrobi� ma��owiny uszne, ale wtedy nie starczy na
rurk� do sikania... - powiedzia�a bardziej �yczliwie. -
Zrobi� ci dziurk� jak dziewczynie, ale b�dziesz musia� sika�
na siedz�co.
- Mo�e zrobi� z niego dziewczyn� - zachichota�a ta, co
bawi�a si� piersi�. - Zrobimy mu dziurk� do sikania i piersi
wypchane g�bk�. Wtedy starczy sk�ry, �eby mu odstawi�
buziaka na cacy.
- Nie... nie mo�ecie. Nie zgadzam si� - gwa�townie
zaprotestowa� Rud.
- Je�li si� nie zgodzicie na operacj�, to w og�le nie
b�dziemy was leczy�, Milenkowicz - powiedzia�a twardo
najpi�kniejsza. - Wolna droga! Z gnij�cymi genitaliami i
gnij�c� ran� na barku nied�ugo poci�gniecie. Najwy�ej
dziesi�� dni. Ju� si� wywi�zuje og�lne zaka�enie.
Rud skuli� si�.
- Wasza zgoda na wszelkie zabiegi operacyjne i amputacje
jest warunkiem rozpocz�cia leczenia. Macie absolutn� wolno��
wyboru. Prosz� bardzo, wybierajcie.
Chwil� czeka�a na jego odpowied�. Rud �cierp� ze strachu.
- No - powiedzia�a z wyra�nym triumfem. - Nie zrobimy z
niego kobiety. W papierach pisze, �e to m�czyzna, to ma by�
m�czyzna. Musi si� zgadza�.
- Mo�na uci�� nog� ponad kolanem, to b�dzie z tego troch�
sk�ry na napraw� twarzy - podsun�a jedz�ca p�czki.
- Szkoda stawu - my�la�a na g�os pi�kna lekarka. - Chyba
nie jest zniszczony. B�dzie �atwiej zamontowa� protez�.
- Chyba nie ma na sk�adzie kr�tkich protez - nie
ust�powa�a jedz�ca p�czki, oblizuj�c s�odki puder z warg -
tylko te d�ugie, na pe�ny wymiar.
- Przecie� protez� dopasowuje si� do nogi, do kikuta, a
nie odwrotnie - o�mieli� si� powiedzie� Rud.
- Nie wtr�cajcie si�, Milenkowicz - warkn�a bawi�ca si�
piersi� i jak rewolwer wycelowa�a w niego okaza�� brodawk� -
i tak wygl�dacie jak ostatnia ruina. Dwadzie�cia centymetr�w
kr�tszy kikut nie zrobi wam r�nicy. �adnie by wygl�da�o,
gdyby nasz przemys� musia� robi� ka�demu protez�
indywidualnie. Nigdy by�cie sobie nie kupili takiej
indywidualnej protezy, tyle by to musia�o kosztowa�. Czy wy
w og�le s�yszeli�cie o ta�mowej produkcji?
Rud przesta� si� wtr�ca� do dyskusji nad swoim cia�em.
Ju� nie protestowa�, by� przecie� w Niebie.
Przed operacj� dla zaleczenia otwartych ran umieszczono go w
szpitalu. Pokryty g�stym �elem, kt�ry wywo�ywa� niezno�ne
sw�dzenie sk�ry, Rud szale�czo podskakiwa� i miota� si� po
zastawionej pi�trowymi ��kami, zat�oczonej sali.
Rozw�ciecza�o to innych chorych. Niekt�rzy, ci z g�rych
��ek, oblewali go za kar� herbat� albo resztkami zupy.
Jeden z nich poparzy� Rudowi sk�r� na g�owie gor�cym
mlekiem. Do reszty wysz�y mu wtedy w�osy. Inni chorzy,
kt�rzy lepiej pami�tali co sami przeszli, zachowywali si�
�yczliwiej. Na og� byli to s�abi, zm�czeni �yciem,
pomarszczeni starcy, kt�rzy obawiali si�, kulej�cego
wprawdzie, ale silniejszego fizycznie Ruda.
Przygotowanie do operacji obejmowa�o tak�e codzienne
p�ukanie �o��dka, od kt�rego a� skr�ca�y si� wn�trzno�ci,
oraz codzienn� lewatyw�.
- Pewnie chc� ci rozwali� ten mi�sie� okr�ny, co si� nie
zrasta... - komentowa� epileptyk Tony. - Wtedy zrobi� ci
sztuczn� dup� na brzuchu. �eby� stale �mierdzia� g�wnem. Tak
robi� ka�demu... A tobie przez przypadek zapomnieli rozwali�
dup� podczas przes�ucha�. W��czali ci kompresor do dupy?
- Nie.
- A widzisz. To nawet flaki rozrywa.
Pokryte starczymi wykwitami d�onie Tony'ego, o
gruz�owatych, reumatycznych stawach, trz�s�y si� bezradnie,
pr�buj�c zwin�� skr�ta. Cenny, drobny jak kurz tyto�
rozsypywa� si� na pod�og�. Rud pr�bowa� mu pom�c swoimi
zgruchotanymi, usztywnionymi palcami. Na trzech z nich znowu
kie�kowa�y paznokcie.
Nowe uszy Tony'ego wstawione w miejsce rozerwanych
podczas przes�ucha� by�y niekszta�tne, pozbawione
charakterystycznych wg��bie� i wypuk�o�ci. Ros�y na nich
siwe w�osy. Widocznie wzi�to na nie sk�r� z przedramion. To
by�y jedyne w�osy na g�owie Tony'ego. Czaszk� mia� �ys� i
b�yszcz�c�.
- Te salowe i piel�gniarki s� takie szorstkie i brutalne
w obej�ciu - zauwa�y� Rud.
- Zwyk�a rutyna - powiedzia� Tony. - Rutynowo na oddziale
m�skim pracuj� wy��cznie lekarki, a na kobiecym wy��cznie
lekarze m�czy�ni. To samo z piel�gniarkami, piel�gniarzami
i reszt� personelu.
- Sk�d wiesz?
- Rozmawia�em z chorymi z oddzia�u kobiecego.
Rud mia� tak zdumiony wyraz twarzy, �e Tony doda�: -
Przed operacj� nie wolno si� z kobietami kontaktowa�. Po
operacji b�dzie ci wolno. Nawet w Niebie trzeba rozs�dnie
dozowa� wolno��: stopniowo, �eby rozum nie pomiesza� si� od
nadmiaru szcz�cia.
Rany powierzchowne goi�y si�, pomimo, a mo�e w�a�nie
dlatego, �e by�y cz�sto rozrywane przez piel�gniarki, kt�re
zawsze zmienia�y opatrunki gwa�townie, szarpi�c przyschni�t�
gaz�. Wycina�y te� martw� tkank� z ran, kilkakrotnie przez
przypadek odcinaj�c kawa�ki �ywej sk�ry. By�o to tym
bardziej przykre dla Ruda, �e nie chcia� traci�, nawet
�a�osnych, resztek swoich genitali�w.
Szale�czo ba� si� operacji. Z przera�eniem obserwowa� jak
na karcie chorobowej zygzakowaty wykres codziennej
temperatury nieuchronnie d��y na spotkanie pionowej,
fioletowej kreski oznaczaj�cej planowany termin.
Ba� si� tych chwil, w kt�rych kto� inny b�dzie decydowa�
o jego ciele, a on nie b�dzie mia� na to wp�ywu. Ba� si�,
�eby dla kawa�u nie zrobiono z niego kobiety. Ogl�da� swoj�
praw� nog�, staraj�c si� zgadn��, w kt�rym miejscu lekarki
postanowi�y j� obci��. Noga nie bola�a. Sk�ra na niej �adnie
si� goi�a. Jedynie podudzie mia�o cudaczny, zgi�ty kszta�t
od krzywo zro�ni�tej ko�ci. Pomimo tego m�g� chodzi�,
chocia� mocno utyka�. Ba� si�, �e poobcinaj� mu
znieruchomia�e palce. Patrz�c do upstrzonego przez muchy
lusterka wisz�cego nad umywalk�, stara� si� wyobrazi�
siebie, jak b�dzie wygl�da� z dziur� zamiast nosa. Obecnie
mia� nos, wprawdzie w wi�kszo�ci pokryty ropiej�c� ran� i o
nozdrzach zwisaj�cych w strz�pach, ale zawsze.
Przywie�li Ruda z operacji zabanda�owanego od st�p do g��w.
Dodatkowo jego g�ow� os�oni�to specjalnym parawanikiem, aby
nie m�g� obejrze� reszty cia�a.
Przez pierwsze godziny czu� si� koszmarnie, po eterze
wymiotowa�, na co strasznym b�lem odpowiada�a poci�ta i
pozszywana tkanka. B�l sprawia� ka�dy ruch, ka�da pr�ba
chrz�kni�cia. Chorzy snuli si� po sali i zagl�dali do niego.
Gdy tylko Rud m�g� ju� m�wi�, poprosi�, aby Galahar, kt�ry
w�a�nie si� nad nim nachyla�, sprawdzi� dok�d obci�li mu
praw� nog�. Stary Galahar lask� odchyli� ko�dr�.
- Wygl�da jakby� by� w ca�o�ci, z dwiema nogami.
Zabanda�owali ci� od st�p do czubka g�owy, tylko oczy wida�,
g�b� i dziurki w nosie. Ale widzisz... jak komu utn� nog�,
to protez� te� starannie banda�uj�, �eby nie by�o wida�. To
jest taka etyka lekarska, �eby nie niepokoi� chorego.
Spr�buj poruszy� t� nog�.
Rud nie by� w stanie poruszy� ani r�k�, ani nog�; jedynie
m�g� przetacza� g�ow� z lewa na prawo i to w ograniczonym
zakresie.
- Mog� ci� uderzy� lask� po palcach, mo�e poczujesz b�l -
zaproponowa� Galahar.
- To nic nie da - w��czy� si� Tony. - Nie odr�ni tego
b�lu. Obci�ta ko�czyna boli jakby by�a i jakby wszystko w
niej bola�o, mimo �e jej nie ma. Mogli mu poobcina� obie
r�ce i obie nogi, a w ten spos�b tego nie sprawdzi.
- Aaa! - szarpn�� si� ze strachu Rud i zaraz g�ucho
j�kn��, p�ac�c b�lem za gwa�towno�� ruchu.
- To co mi pozostaje? - wydusi� z siebie, gdy st�umi�
p�acz, a b�l zmniejszy� si� do zwyk�ego nasilenia.
- Niepewno�� - rzuci� Tony.
Wkr�tce parawan usuni�to. Rozstawiano go wok� g�owy Ruda
jedynie podczas zmiany opatrunk�w lub zdejmowania szw�w.
Podobno w tym celu, aby go bez potrzeby nie martwi�. Le��c
bezw�adnie, bezskutecznie pr�bowa� dociec, co zrobili i co
robi� z jego cia�em. Jedyn� wskaz�wk� by� b�l nasilaj�cy si�
w coraz to innych miejscach w miar� przeprowadzanych
zabieg�w. Zabiegi wykonywa�a zawsze kt�ra� z lekarek,
kt�re go bada�y wcze�niej. Pami�ta� doskonale ka�d� z nich;
cho� nie wiedzia�, jak si� nazywaj�, z wyj�tkiem tej rudej,
najpi�kniejszej, na kt�r� chorzy m�wili Panfi�owa.
Lekarki zmieniaj�c opatrunki cz�sto �artowa�y z Ruda.
Ta, kt�ra kiedy� bawi�a si� piersi�, stwierdzi�a, �e
odstawi�y Ruda na ca�kiem �adn� dziewczyn� z bardzo
kusz�cym biustem, tak �e ona sama mu zazdro�ci.
Narzeka�a tylko, �e biodra zrobi�y mu za w�skie, ale go
podtucz� i wtedy nieco t�uszczu przenios� z brzucha na uda i
po�ladki. M�wi�a to wszystko p� �artem, p� serio i Rud nie
potrafi� wywnioskowa�, jak jest naprawd�. Ba� si� nadal,
cho� powoli oboj�tnia�. Strach nie poparty b�lem przechodzi
w przyzwyczajenie.
Kiedy� nawet odwa�y� si� spyta� Panfi�ow�, jak wysoko
obci�li mu nog�.
Spojrza�a na niego badawczo.
- Zdziwisz si�, jak zobaczysz - powiedzia�a i mocno
poklepa�a go po policzku.
Innym razem odwiedzi� go Neuheufel. Rud dr�a� na jego
widok. Nie potrafi� tego powstrzyma�. Neuheufel kaza� mu
odpowiada� na dziesi�tki pyta� tasiemcowej ankiety. Siedzia�
na brzegu ��ka i wype�nia� dziesi�tki arkuszy, pal�c przy
tym papierosa za papierosem. Rud nie znosi� zapachu tytoniu.
Po wizycie Neuheufla wymiotowa�.
Bez ko�ca nie mogli go trzyma� zabanda�owanego i
skr�powanego; kiedy� niepewno�� musia�a si� wyja�ni�.
Wszystkie banda�e zdj�to za jednym razem i te� od razu
pozwolono mu chodzi�. Rud najpierw nieufnie obejrza� swoje
cia�o, nast�pnie poprosi� o lustro. Nie by�o �le, by�o
daleko lepiej ni� oczekiwa�.
Nogi mu nie obci�li. By�a prosta i r�wnej d�ugo�ci z
lew�. Jedynie r�owymi �ciegami zaznacza�y si� �wie�e
blizny. Rurka do sikania te� nie wygl�da�a zupe�nie �le:
by�a podobna do tego, co zast�powa�a. Co wa�niejsze: m�g�
sika� bez silnego b�lu. Nos odrobili Rudowi do�� zgrabnie.
Wygl�da� jak mi�kki nos boksera, ale da�o si� wytrzyma�.
Uszy te� by�y na swoim miejscu, cho� brzydkie, �le
ukszta�towane. Za du�e. Na ramieniu pozosta�a dziura, ale
prawie wygojona. Na ciele mia� ca�y szereg czerwonych,
�wie�ych blizn i ca�e p�aty bibu�kowatej, r�owej sk�ry
�wie�o naros�ej w miejscach wcze�niej poparzonych albo w
miejscach sk�d wzi�to sk�r� do przeszczep�w kosmetycznych. W
szczeg�lno�ci pod pachami mia� taki r�owy pergamin zamiast
sk�ry. Dosta� wi�c specjalny puder do cz�stego posypywania,
�eby unikn�� odparze� i ran. Palce zgina�y si�, jedynie
niekt�re nieco s�abiej. Wi�kszo�� paznokci wzi�a si� do
kie�kowania.
- Dlaczego? Dlaczego musia�em �y� w niepewno�ci? - spyta�
Panfi�ow�, naci�gaj�c po kolejnym badaniu szar�, szpitaln�
pi�am� z b��kitnym pentagramem i numerem porz�dkowym na
plecach.
- Przej�cie od kary musi by� stopniowe, tak bezpieczniej
dla psychiki - odpowiedzia�a - a poza tym nie chcemy budzi�
w pacjentach z�udnych nadziei. Operacja mo�e si� nie uda�...
Dlatego wst�pne badanie podaje rezultaty w wariancie
najmniej pomy�lnym. Musimy przecie� unikn�� rozczarowania
pacjenta. Co powiedzieliby�cie, gdybym wam obieca�a, �e nog�
da si� uratowa�, a obudziliby�cie si� bez nogi?
Rud nie odpowiedzia�. Panfi�owa wrzuca�a niepotrzebne
banda�e do kub�a. Pracowa�a sama, na popo�udniowej zmianie
nie by�o wielu piel�gniarek. Sprawia�a wra�enie bardzo
znu�onej. Nie mia�a makija�u, jej twarz wygl�da�a przez to
blado, cho� m�odziej. Zaznacza�y si� delikatne zmarszczki
wok� oczu. By�a to zupe�nie inna Panfi�owa ni� zwykle, cho�
r�wnie, a mo�e nawet bardziej, pi�kna. Chcia� zapyta�, czy
nie jest chora, ale pomy�la�, �e mo�e to by� kac i nie
odwa�y� si�.
- A teraz co b�dzie ze mn�?
- To, co z ka�dym - wzruszy�a ramionami. - Przenios� was
do o�rodka przystosowania. Musicie si� odbudowa�
wewn�trznie. Naprawa nast�puje stopniowo. To jest ta sama
regu�a, co przy operacjach.
O�rodek przystosowania zajmowa� rozleg�y obszar otoczony
szarymi wzg�rzami z jednej a rachitycznym laskiem z drugiej
strony. Szaroniebieskie niebo, nie widziane od niepami�tnego
czasu, zapiera�o dech.
Na o�rodek sk�ada�y si� stoj�ce rz�dami baraki,
wzniesione z przegni�ego, sczernia�ego drewna. Baraki
przedziela�y uliczki wydeptane w gliniastej glebie. W suche
dni pokrywa� je kurz, w czas deszczu zamienia�y si� w b�oto.
Dalej by�a fabryczka, w kt�rej pracowali przyjezdni;
wychodz�ca zza wzg�rz bocznica kolejowa, kt�r� przybywali i
szereg budynk�w gospodarczych. Od strony lasku by�a zona,
budki stra�nik�w i ogrodzenie. Przystosowanie do Nieba winno
by� stopniowe, tote� w trosce o zdrowie psychiczne
lokator�w, przej�ciowo ograniczano ich wolno��. Jednym z
budynk�w gospodarczych by�o niewielkie krematorium, w kt�rym
palono zu�yte opatrunki, wydzieliny oraz amputowan� tkank� -
wszystko, co sk�ada si� na odpadki szpitalne. W bezwietrzne
dni g�sty dym snu� si� po ulicach i drapa� w gard�o. W
szpitalu leczono tych, kt�rych podobnie jak Ruda, przywioz�a
winda z do�u. Niekt�rzy �artowali, �e w krematorium pali si�
tymi, kt�rzy nie zdo�ali przystosowa� si� do Nieba, ale nie
by�a to prawda.
Barak, w kt�rym zamiesza� Rud, nie wyr�nia� si� niczym:
Id�cy �rodkiem mroczny korytarz z wisz�cymi na przewodach,
upstrzonymi �ar�wkami, wok� kt�rych kr��y�y z bzykiem
muchy. Korytarz wype�nia� zat�ch�y smr�d butwiej�cego,
rozgrzanego, wilgotnego drewna. Po bokach korytarza
znajdowa�y si� dwa szeregi spaczonych drzwi wiod�cych do
kolejnych sal. W przypadku, je�li wszyscy wychodzili, drzwi
nale�a�o zamyka� na k��dk�. W�wczas starszy sali - zwykle
najstarszy wiekiem, zniedo��nia�y starzec - bra� klucz ze
sob�. By�o to niewygodne.
Na ko�cu korytarza znajdowa� si� wychodek. Dwie kabiny. W
ka�dej deska z dziur�, pod spodem szambo i natr�tne, t�uste
muchy z niebieskimi brzuchami. W instrukcji pisali, �eby
przed zasi�dni�ciem dok�adnie spryska� desk�, tak�e od
spodu, mocnym �rodkiem owadob�jczym, gdy� pod desk� lubi�y
si� czai� jadowite paj�ki. Podobno by�o kilka wypadk�w
uk�sze� i opuch�e ofiary trzeba by�o hospitalizowa�. Zwykle
jednak pojemnika z aerozolem brakowa�o na p�eczce z
nieheblowanej deski. Wypada�y tylko dwie ubikacje na barak i
co rano zbiera�a si� przed nimi d�uga, cuchn�ca kolejka.
Cuchn�li ci, co nie potrafili trzyma� ka�u. Wszyscy t�oczyli
si� nie zwracaj�c uwagi na smr�d, gdy� wprawdzie ka�da sala
mia�a umywalk�, ale sikanie do umywalek by�o surowo
wzbronione, pod gro�b� uzupe�nienia kary wi�kszej, co
odstrasza�o wystarczaj�co.
Umywalni� umieszczono na zewn�trz, przy �cianie baraku.
D�ugie, blaszane koryto z rz�dem kran�w. Rano, gdy wszyscy
myli si� przed wyj�ciem do pracy i wszystkie krany by�y w
u�yciu, ci�nienie wody spada�o w kolejnych kranach w miar�
zbli�ania si� do ko�ca rury. Najsilniejsi z regu�y grupowali
si� przy kranach, z kt�rych najlepiej ciek�o.
Prysznic by� r�wnie� na zewn�trz: jedna kabina os�oni�ta
parawanem z blachy, zas�aniaj�cym od ramion do �ydek. Z
prysznica korzystali rzadko, gdy� woda by�a lodowato zimna,
podobnie zreszt� jak woda w umywalkach. Od zimnej wody
dr�twia�y i czerwienia�y d�onie. Obowi�zkowo nale�a�o my� je
dwa razy dziennie, a k�pa� si� co drugi dzie�. Za brudne
d�onie, stopy lub uszy grozi�o cofni�cie przydzia�u
papieros�w lub masy czekoladopodobnej. Dlatego wszyscy myli
si� i k�pali zgodnie z regulaminem. Nikt nie k�pa� si�
cz�ciej.
Po�ow� baraku, t� dalej od wychodka, zajmowali
nie narodzeni. Rud nie lubi� nie narodzonych. S�dzi�, �e
uwa�aj� si� za lepszych od innych. Nawet w baraku zajmowali
t� cz��, gdzie mniej �mierdzia�o.
Pierwszy raz napotka� nie narodzonego na trawniku przed
barakiem. Rud spodziewa� si�, �e napotka kogo� male�kiego,
filigranow� istotk�. Tymczasem nie narodzony by� spory -
wielko�ci normalnego noworodka, brzydki i dziwnie
przezroczystawowodnisty. P�niej Rud dowiedzia� si�, �e
czasami bywaj� nawet nie narodzeni o�miomiesi�czni.
Przyjrza� si� mu. Zauwa�y� delikatn�, jakby zbyt mi�kk�
sk�r�, s�abo zarysowane paznokcie i bezrz�se oczy o
wielkich, szarob��kitnych t�cz�wkach; niemal przezroczyste,
delikatne ma��owiny uszne i nozdrza. Nie narodzony wpatrywa�
si� w Ruda nieoczekiwanie mocnym, natarczywym,
hipnotyzuj�cym wzrokiem. Rud spu�ci� oczy - trudno wytrzyma�
wzrok nie narodzonego. Obaj mieli na sobie szare, p��cienne
kurtki i takie� spodnie. Obaj mieli na plecach b��kitne
pentagramy i swoje numery generalne. Kurtki by�y w tym samym
fasonie, do�� proste w formie, ale praktyczne. Trepy
nie narodzonego by�y miniaturow� kopi� obozowych trep�w Ruda.
Zdrowe, przewiewne, na drewnianych podeszwach.
Ale male�kie stopki - pomy�la� zdumiony Rud.
Spadaj, zmyj mi si� z drogi - za�omota�o pod czaszk�
Ruda. Nienarodzeni nie maj� ca�kowicie wykszta�conych
o�rodk�w mowy i porozumiewaj� si� tak� dziwn�, bezpo�redni�
metod�. Rud pos�usznie odsun�� si� ze �cie�ki. Nie narodzony
podrepta� drobnymi kroczkami, cicho klapi�c drewnianymi
obcasami.
Na sali opr�cz Ruda byli sami starcy. Z niekt�rymi trudno
si� by�o dogada�. Drewniane prycze nie by�y pi�trowe, gdy�
�aden ze starc�w nie potrafi�by wdrapa� si� po drewnianej
drabince.
Po�ow� sali, tymi, kt�rzy spali na pryczach od strony
okna, opiekowa� si� �ledczy Neuheufel. By� ich kuratorem i
opiekunem. Pozosta�ymi zajmowa� si� nadporucznik Holzbucher,
kt�ry bardzo rzadko zagl�da� do baraku.
Neuheufel wyci�gn�� z do�u wszystkich swoich
podopiecznych przed up�ywem terminu kary wi�kszej.
Przynajmniej oni tak twierdzili i on tak�e. Czasami
Neuheufel przynosi� dla nich z kantyny pasztetow� albo
salceson. Przyniesione skarby, owini�te w przemoczony papier
pakunkowy, wyjmowa� z kieszeni munduru i stawia� na stole,
kt�ry jeden z podopiecznych zd��y� ju� us�u�nie przetrze�
r�kawem. Oni wszyscy stawali wtedy wok� sto�u i z
nabo�e�stwem wpatrywali si� w jego d�onie rozwijaj�ce
przyniesiony skarb. Podopieczni Holzbuchera skr�cali si� z
zazdro�ci i ze swoich prycz przypatrywali si� obrz�dowi
podzia�u. Neuheufel dzieli� w�dlin� wed�ug wk�adu w prac� i
resocjalizacj�. Ci, kt�rzy zgodnie z jego decyzj� nie
zas�u�yli, zgaszeni odchodzili od sto�u. Reszta rozkoszowa�a
si� pocz�stunkiem. Neuheufel z regu�y wyr�nia� Ruda. Przy
podziale porcja salcesonu dla niego by�a najokazalsza.
- Wkurza mnie to stare pr�chno - zwierzy� si� kiedy�
Neuheufel - ale co zrobi�, teraz tylko takich przysy�aj�. Co
jaki� czas po tamtej stronie robi� akcj� i wtedy przychodz�
ca�e t�umy. Kobiety, dzieci, starzy, m�odzi. Jakich
zamarzysz. Obrobi� si� nie mo�na, tyle tego.
- Ale ja lubi� robot� - popatrzy� badawczo na Ruda. -
Lepsze to ni� bezruch, jak obecnie... Chocia� mo�e zn�w si�
co� ruszy. Na razie przychodz� stare dziady. Rzadkio si�
zdarzy kto� m�ody, z wypadku, jak wy, Milenkowicz.
Rud dowiedzia� si�, �e trafi� tu w wyniku wypadku.
Rzucona od niechcenia uwaga Neuheufla kie�kowa�a w czasie
bezsennych godzin. Przy najbli�szej okazji Rud wr�ci� do tej
rozmowy. Zapyta� wprost, dlaczego trafi� na kar� wi�ksz�.
- Ja te� si� dziwi� - stwierdzi� Neuheufel, koloruj�c
kredk� wykresy do sprawozdania. - Trzeba by� niez�ym
skurwielem, �eby dosta� kar� wi�ksz�. Wy na takiego
skurwiela nie wygl�dacie, Milenkowicz.
Rud oczekiwa� innej odpowiedzi, oczekiwa� wyja�nienia.
Wiele dni bezskutecznie szpera� w pami�ci. Niemal
bezskutecznie. W�a�ciwie tylko jedna sprawa wraca�a we
wspomnieniach.
Twarz Neuheufla wykrzywia�a si� w dziwnym wyrazie, jakby
nabrzmiewa�a, tak �apczywie oczekiwa� na s�owa Ruda. Temu
za� wydawa�o si�, �e Neuheufel stara si� mu pom�c, jakby
nat�eniem woli przypomnie� Rudowi w�a�ciw� przyczyn�.
- W�a�ciwie by�a jedna taka sprawa. Chodzi�o o dziewczyn�
- zacz�� niepewnie Rud, lecz w miar� m�wienia coraz
sk�adniej wi�za� s�owa. - Pracowa�a przy kasie w domu
towarowym. Taka drobna, szczup�a, zgrabna, niepozorna, tylko
twarz mia�a pi�kn�.
- Reszta by�a brzydka? - wtr�ci� �ledczy.
- No nie, ale twarz mia�a niezwyk��. Na twarzy wszystko
by�o �adne: brwi, rz�sy, rumieniec dok�adnie taki jak
brzoskwinia i te� taki delikatny meszek na policzkach. Mo�e
troch� zbyt wystaj�cy nos. Oczy mia�a badawcze, wyraziste,
zielononiebieskie. Nigdy nie zapomn� jej oczu. Do tego jasne
w�osy. �wietny zestaw. Potem dopiero wysz�o, �e w�osy
tlenione. Ale to tak bardzo nie przeszkadza�o... Zawsze ten
rumieniec... usta te� niepotrzebnie malowa�a.
Neuheufel cierpliwie s�ucha�.
- I takie �miesznie zaznaczone, male�kie bicepsiki i
ciemne w�osy na przedramionach. Tych w�os�w bardzo si�
wstydzi�a i gdy zrobi�o si� cieplej, to je goli�a. Wtedy jej
odrasta�y jeszcze g�stsze - Rud m�wi� do swoich my�li.
- Zacz��em stale chodzi� do tego sklepu - powiedzia� po
chwili milczenia - a potem to ju� posz�o samo. Gdy do niej
pierwszy raz zagada�em, by�em pewny wyniku. Kilka razy
z�apa�em jej spojrzenie, a spojrzenie potrafi powiedzie�
niemal wszystko. Takie badawcze spojrzenie
niebieskozielonych oczu. Czasem woda ma taki kolor.
Neuheufel g�o�no siorbn�� kaw� z p�litrowego, metalowego
garnka. Nast�pnie splun�� fusem.
- Nie widz� tu powod�w, �eby skazali na kar� wi�ksz� -
stwierdzi� z niewinn� min�. Je�li twarz Neuheufla by�a w
og�le w stanie przybra� wyraz niewinno�ci.
- No bo... - zaj�kn�� si� Rud, czerwieni�c si� - potem
by�o to, co zwykle.
- Co zwykle? - nieub�aganie podchwyci� Neuheufel.
- No, wiadomo... Nawet mieszkali�my razem. Potem musia�em
wyjecha�, bo zacz��em studia - wykrztusi� Rud.
Neuheufel uwa�nie wpatrywa� si� w twarz Ruda, a jego
twarz powoli zaczyna�a sk�ada� si� do znajomego u�miechu.
- I ona by�a w ci��y. Nawet przyjecha�a za mn�. Tam,
gdzie studiowa�em. Ale ja ju� interesowa�em si� inn� - Rud
m�czy� zdanie za zdaniem.
- Urodzi�a?
- Chyba nie. To znaczy na pewno nie - Rud by� spocony z
wysi�ku. Wyznanie nie przynios�o mu �adnej ulgi.
- Przejrz� wasze akta, Milenkowicz. Zobaczy si�, co si�
da z tym zrobi� - ton Neuheufla by� oficjalny. - Jak ona si�
nazywa�a?
- Dianna. Dianna Felden. Taka dziwna pisownia imienia.
Neuheufel pokiwa� g�ow� i odwr�ci� si� do okna. Nie
chcia�, aby Rud ujrza�, �e �mieje si� do swoich my�li.
Do sali Ruda przyby� Tony, wiekowy epileptyk o b�yszcz�cej
�ysinie pokrytej dziesi�tkami rudych pieg�w i dr��cych
r�kach z kalafiorowatymi naro�lami. Rud pozna� go jeszcze w
szpitalu.
W miar� rekonwalescencji Ruda czas sp�dzany na
�wiczeniach rehabilitacyjnych ulega� skr�ceniu. Rud
nienawidzi� tych obowi�zkowych m�czarni, kiedy najpierw
musia� moczy� r�ce, nogi lub moczy� si� ca�y w gor�cym
roztworze soli, a nast�pnie muskularne, szorstkie masa�ystki
wy�amywa�y jego zasta�e stawy, aby przywr�ci� im sprawno��.
Nie znosi� ich ironicznych komentarzy. Podobno robi�
zaskakuj�co du�e post�py, cho� sam uwa�a� inaczej. Blizny
zblad�y, a papierowa, r�owa sk�ra sta�a si� grubsza,
bielsza i mniej dra�liwa.
Poniewa� Rud mia� obecnie nieco wi�cej czasu, Neuheufel
zaproponowa� mu prac�. Zapewnia�a dodatkowe kupony na
papierosy i nieco lepsze jedzenie. Rud nie pali�, ale za
papierosy mo�na by�o dosta� niemal wszystko, stanowi�y
powszechny towar wymienny.
Dosta� prac� na bocznicy kolejowej, przy wy�adunku
przybywaj�cych z tamtej strony nowych lokator�w. Stara,
parowa lokomotywa, sapi�c z wysi�ku, pcha�a na bocznic�
kilka wagon�w bydl�cych. Z kabiny wychyla�a si� umorusana
twarz kolejarza w wojskowej czapce z p�omienistym
pentagramem. Transportem z tamtej strony zajmowali si�
funkcjonariusze pracuj�cy zwykle na dole.
Dru�yna Ruda mia�a za zadanie roz�adowa� transport.
Przodownik nosi� czapk� z b��kitnym pentagramem oraz czarn�,
policyjn� pa�k�, ale nigdy tej pa�ki nie u�ywa�, poniewa�
wszyscy pracowali z ochot�. Pracy by�o mniej ni� ch�tnych.
Od d�u�szego czasu transporty przychodzi�y rzadko i by�y
stosunkowo nieliczne. Dawniej zdarza�y si� okresy, �e
bocznica by�a zat�oczona wagonami, dru�yny pracowa�y w dzie�
i w nocy, a i tak nie mogli nad��y� z roz�adunkiem. Wtedy
przyje�d�a�o bardzo wielu m�odych m�czyzn w transportach, a
w ostatnim okresie szczeg�lnego nasilenia dostaw - nie tylko
m�odych m�czyzn. Pa�ki przodownik�w bywa�y wtedy w u�yciu,
chocia� za dni�wk� p�acono w�wczas znacznie wi�cej ni�
obecnie, a za noc by�a dodatkowa stawka.
Drobny, �niadosk�ry Jose wspomina� te czasy. Pali�
mocnego skr�ta. Mia� niski numer, niemal o po�ow� ni�szy ni�
Rud. Jose by� kiedy� buntownikiem czy partyzantem. Nie
pami�ta� dok�adnie albo nie chcia� powiedzie�.
- Szli ca�ymi gromadami, w pasiastych pi�amach -
wspomina� Jose. - Jeden taki, chudy jak wieszak, o
zapad�ych, ale a� gorej�cych oczach, zatrzyma� si�, wlepi�
we mnie te swoje ga�y i m�wi: "Tam by�a bocznica kolejowa i
tu te� jest bocznica kolejowa". Potem wci�gn�� nosem
powietrze, nie?, i wzdycha: "Eli, Eli, i dym tak samo
�mierdzi. Czy to, bracie, nie ironia?" Nie zrozumia�em tego.
I poszed�, taki zgarbiony z wystaj�cymi �opatkami. Nie mog�
go zapomnie�. Potem go nie spotka�em, chocia� chcia�em
pogada� z facetem - Jose poruszy� p�askimi, smoli�cie
czarnymi w�sikami, wyssa� resztki dymu i zadepta� peta.
Gdy odplombowano wagony, okaza�o si�, �e w �rodku stoj�
rz�dami spore kadzie ze szczelnie dopasowanymi,
zabezpieczonymi pokrywami. Ka�da z kadzi mia�a dwie r�czki
do przenoszenia. Gdy przenoszono kadzie z wagon�w i
ustawiano po dwie na w�zkach akumulatorowych, wewn�trz kadzi
chlupota�a woda. Praca by�a m�cz�ca, kadzie ci�kie, a dzie�
wyj�tkowo upalny. Rud by� zlany potem. Pracowa� z Josem,
kt�ry wprawdzie niewysoki, by� jednak silnym m�czyzn�.
Znacznie gorzej sz�o starcom, kt�rzy sapali i j�czeli z
wysi�ku. Ale pokusa przydzia�u papieros�w by�a zbyt silna,
wi�c przodownik nie musia� wymachiwa� pa�k�.
Przodownik Eckhardt by� wysokim m�czyzn� o mi�niach
kulturysty i twarzy aktora grywaj�cego w westernach.
Przechadza� si� wolnym krokiem w�r�d pracuj�cych. Czasem
pomaga�, gdy kad� niesiona niezdarnymi r�kami przechyla�a
si� niebezpiecznie.
Ten transport nie dawa� Rudowi spokoju. Przecie� mieli
by� ludzie, a przysz�y wielkie kub�y z wod�. W nocy, gdy
zm�czone mi�nie przyjemnie mrowi�y, zasypiaj�c mia� przed
oczyma szeregi szarych, numerowanych kadzi.
Nast�pnego dnia mia� wolne. Neuheufel siedzia� przy
biurku i przygotowywa� kolejne sprawozdanie. Rud przepisywa�
dla niego d�ugie tabele z rz�dami liczb. Popija� czarn� kaw�
z cykorii, s�odzon� sacharyn�. Neuheufel pi� prawdziw� kaw�
s�odzon� cukrem. Rud spyta� go o tajemnicze pojemniki.
- To nie narodzeni - skrzywi� si� niech�tnie Neuheufel. -
Zawsze tak przychodz�. Wylewaj� ich kub�ami do kibli, to i
do nas przychodz� w kub�ach. Osobno r�ce, nogi, g�owy...
Rozumiesz?... Te �y�eczki chirurgiczne rozwalaj� takiego na
kawa�ki. Potem dziewczyny z dzia�u medycznego musz� od nowa
sk�ada�, zszywa�. Syf nie robota. Takie ma�e r�czki,
delikatna tkanka...
- Lekarki zszywaj�?
- Gdzie tam, za du�o tego przychodzi. Podopieczne
zszywaj�. Wyskroba�a jednego, to zszywa jednego; dw�ch, to
zszywa dw�ch.
- Ka�da swoje dziecko?
- Nie wiem. Raczej nie... ze wzgl�d�w praktycznych.
Niewa�ne. Wa�ne co innego: �eby nie pomyli� jednej r�ki od
jednego, drugiej od drugiego, boby dopiero by�o - zarechota�
rubasznie.
Bia�y, poro�ni�ty rzadkimi, czarnymi kud�ami, opas�y
brzuch Neuheufla wylaz� z rozpi�tej, mundurowej koszuli i
podskakiwa� w takt �miechu. Rud wyla� kaw� do zlewu. Chcia�o
mu si� rzyga�.
Pomimo pierwszego wra�enia Rud polubi� prac� przy odbieraniu
transport�w. Wym�g� tylko, �eby Neuheufel nie wysy�a� go do
pracy, gdy przychodzi�y transporty szczelnie zamkni�tych
pojemnik�w. Nadal si� ich ba�. Natomiast gdy przychodzi�y
inne, praca by�a przyjemna. Lubi� patrze�, jak przera�one
starcze twarze rozpogadza�y si�, widz�c po tej stronie
b��kit nieba i s�o�ce. Potem prowadzi� ich pos�usznych,
pokornie zgarbionych, kurczowo trzymaj�cych w d�oniach
ulubione przedmioty. T�umaczy� im po drodze, �eby odrzucili
od siebie, co przynie�li, bo i tak nie zdo�aj� niczego z
tamtej strony zachowa�. Niekt�rzy s�uchali, inni nie, tym
trzeba by�o odbiera� przedmioty przemoc�. Czasami wynika�a z
tego niepotrzebna szamotanina. Potem nowo przybyli szli na
komisj�, kt�ra rozstrzyga�a, kto udaje si� na kar� wi�ksz�.
Jose twierdzi�, �e komisja o niczym nie rozstrzyga, dostaje
gotowe decyzje z g�ry i tylko administruje i rozdziela
transporty. Ruda peszy�y kobiety, je�li tylko nie by�y
zgrzybia�ymi staruszkami. Wydawa�o mu si� za ka�dym razem,
�e czyta w ich wzroku stwierdzenie, �e si� nie liczy, bo
przesta� by� m�czyzn�, gdy� sika przez zast�pcz� rurk�.
Do ich dru�yny do��czy� Fiala. Bardzo m�ody ch�opak,
�wie�o po karze wi�kszej. Rud nie by� w stanie patrze� na
jego twarz. By�a wyj�tkowo �le i niestarannie odtworzona.
Uszy nier�wne, jedno przyszyte nieco wy�ej ni� drugie. Nos
za kr�tki, ods�aniaj�cy wielgachne dziurki, jakby ma�pie.
Sk�ra na szcz�ce pogruz�owana i nier�wna. Liczne mosty
tkankowe na szyi, niezliczone r�owe pr�gi blizn
przebiegaj�ce przez twarz. P�aty �ysej sk�ry na czaszce i
przera�aj�ce palce przypominaj�ce ko�ci szkieletu,
obci�gni�te mocno napi�t�, b�yszcz�c�, r�ow� bibu�k�. Fiala
m�wi�, �e w czasie �ledztwa z upodobaniem kropili go benzyn�
i podpalali. Popalili mu prawie ca�� sk�r�. Podobno by� to
pomys� �ledczego Neuheufla. Rud nie chcia� w to uwierzy�.
Fiala nic nie m�g� nosi� w zniszczonych d�oniach, wi�c tylko
odprowadza� przyby�ych i namawia� ich do pozostawiania
wiezionych rzeczy. Na Ruda spada� obowi�zek odbierania
mienia przemoc�, tote� nie by� zadowolony z takiego
pomocnika. Fiala przeciwnie, obdarzy� Ruda nieoczekiwanym
zaufaniem.
- Najokropniejsza by�a potem komisja medyczna - zwierzy�
si� kiedy� Rudowi, gdy siedzieli na nasypie, czekaj�c a�
lokomotywa odtransportuje opr�nione wagony. - My�la�em, �e
si� zapadn� pod ziemi� - Fiala czerwienia� ze wstydu, a�
blizny p�cznia�y jak krwawe pr�gi. - Przez p� godziny
rycza�y ze �miechu, �e nic mie nie zosta�o... Cholera, co mi
mia�o zosta�, je�li wszystko dok�adnie wypalili, �eby ani
�ladu nie by�o. Tak samo spalili mi nos, uszy, powieki; a�
si� dziwi�, �e nie o�lep�em.
Rud pokiwa� g�ow� ze zrozumieniem. Wyplu� prze�ut� gum�.
Ostatnio dostawa� od Neuheufla nikotynowe gumy do �ucia.
Najpierw powinien przyzwyczai� si� do nikotyny, aby p�niej
zainteresowa� si� papierosami. Neuheufel chcia� go nak�oni�
do palenia papieros�w, �eby Rud bardziej zainteresowa� si�
prac� w nadgodzinach, za kt�re p�acono papierosami.
- To jest zwyczajna procedura adaptacyjna. Ten �miech -
powiedzia� - podobno uodparnia. Nie przejmuj si�, ch�opie.
Wprawili ci chocia� rurk� do sikania?
- Wprawili.
- Nie boli, jak sikasz? Bo je�li co, to zg�o� si� do
medycznego. Musz� ci zrobi� poprawk� - Rud przypali�
papierosa dla Fiali.
- Jest w porz�dku. Rurka dzia�a, tyle �e stale z niej
kapie. Bez przerwy. Kropla za kropl�.
- To zg�o�. Niech poprawiaj�. Nie ma si� co z nimi
pieprzy�.
Chwil� siedzieli w milczeniu. Rud �u� now� porcj� gumy,
cho� nie lubi� jej smaku. Przypomnia� sobie, jak sam peszy�
si� swym kalectwem, dop�ki nie dowiedzia� si�, �e wi�kszo��
jest w podobnej sytuacji. Fiala pali�. Na s�siednim torze
roz�adowywano transport.
- Przystojniak znowu niesie walizk� jakiej� dziewczynie -
prychn�� Fiala z zazdro�ci�. - Ten to �wietnie wyl�dowa�.
- Podobno nie by� na karze wi�kszej - powiedzia� Rud -
wi�c nie ma problem�w.
M�wili o przodowniku Eckhardtzie, kt�ry uwija� si� w�r�d
nowego transportu.
Neuheufel coraz cz�ciej wykorzystywa� Ruda do pomocy. Rud
s�dzi�, �e Neuheufel ucz�szcza do czego� w rodzaju szko�y
�redniej, o do�� niskim poziomie nauczania. Rud musia� mu
odrabia� zadania z matematyki, na og� proste kombinacje
czterech dzia�a�. Kiedy� zbuntowa� si� i stwierdzi�, �e woli
pracowa� przy transporcie.
Neuheufel z rozmachem uderzy� go w twarz, a� g�o�no
plasn�o. Kimaj�cy na pryczach starcy popodnosili g�owy.
- Ty cholerny, wstr�tny niewdzi�czniku - krzykn�� z
wyrzutem Neuheufel. - To ja si� dla ciebie po�wi�ci�em,
wyci�gn��em ci� z kary o trzy... o pi�� sesji przed ko�cem,
chocia� wcale si� dobrze nie sprawowa�e� i nie wykazywa�e�
szczeg�lnej gotowo�ci do wsp�pracy... Swoj� karier�
zaryzykowa�em, aby takiemu ul�y�, a to g�wno... Tfu! -
Neuheufel splun�� z rozmachem na �wie�o wyszorowan� pod�og�
z desek.
Ca�a twarz niezno�nie piek�a. Policzek napuch� jak
poducha, a przynajmniej tak si� wydawa�o. To uderzenie
natychmiast przypomnia�o m�ki z okresu odbywania kary
wi�kszej; obudzi�o drzemi�cy strach przed Neuheuflem. Rud
skuli� si� i zgarbi�, zgnieciony wewn�trznie. Wydawa�o mu
si�, �e wszyscy patrz� na niego, niewdzi�cznika, z wielk�
dezaprobat�.
- Nawet s�owem nie przeprosi - powiedzia� Neuheufel
ura�onym tonem. Rudowi wydawa�o si�, �e oczy Neuheufla
zwilgotnia�y. Teraz dopiero zrobi�o mu si� przykro.
- Przepraszam - wyb�ka�, spu�ci� oczy i wzi�� si� do
pisania. Liczy� bardzo uwa�nie, bo zadania Neuheufla by�y
oceniane surowo i jeden b��d dyskwalifikowa� ca�e
rozwi�zanie.
Nie zauwa�y�, �e na twarz �ledczego wype�z� nieprzyjemny
u�miech zadowolenia. Tylko oczy nie bra�y udzia�u w tym
u�miechu.
Neuheufel mia� chyba egzaminy, gdy� nie pojawia� si� od paru
dni. Za to cz�ciej przychodzi� Holzbucher. Jednemu ze
swoich podopiecznych, Tony'emu, zrobi� awantur�, bo odkry� u
niego ksi��k� pod poduszk�. G�upi, nielogiczny krymina�. Rud
zd��y� j� ju� przeczyta�. Podarty, wyt�uszczony, pozbawiony
ok�adek egzemplarz wydrukowany na po��k�ym papierze
gazetowym. Holzbucher krzycza�, �e stary niszczy sobie oczy
czytaj�c, ale nie bi� starego, nawet ani razu nie uderzy� go
w twarz. Ograniczy� si� tylko do uroczystego spalenia
ksi��ki. W�o�y� j� do miski na zup�, z kt�rej stary jada�, i
podpali� zapalniczk�. Stary jak urzeczony wpatrywa� si� w
pe�gaj�cy p�omie�. Gdy p�omie� si� rozszerzy�, na kr�tki
czas doda� blasku jego zgas�ym oczom.
Poniewa� Rud nie musia� obecnie zajmowa� si� s�upkami
Neuheufla, wi�cej pracowa� przy transportach. Zgromadzi�
sporo zarobionych papieros�w i wymieni� za nie od stra�nika
Myko�owa prawdziwe buty z masy sk�ropodobnej. Buty by�y
wysokie, br�zowe i b�yszcz�ce, ale niepraktyczne, bo stopy
poci�y si� w nich bardzo i potem niezno�nie �mierdzia�y. Z
powodu but�w zacz�li w dru�ynie nazywa� Ruda - Elegant. Drug�
po�ow� zgromadzonych pieni�dzy kto� mu ukrad�. Rud nie
zd��y� wymieni� ich na wojskowe spodnie. Niezra�ony, nadal
regularnie chodzi� do pracy.
Tego dnia by�a wspania�a, s�oneczna pogoda. Gnane
ch�odnym wiatrem, pierzaste chmury przemyka�y po
niebosk�onie. Transport sk�ada� si� niemal wy��cznie z
nie narodzonych. Rud pracowa� przy jedynym wagonie, w kt�rym
nie by�o kadzi. Zwyk�y transport: starcy, nieco rakowc�w,
sapi�cy zawa�owcy.
Nieoczekiwanie z tego szarego, nijakiego, udr�czonego
t�umu wy�oni�a si� posta� zapl�tana tam jakby przypadkiem.
M�oda dziewczyna ni