3061

Szczegóły
Tytuł 3061
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3061 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3061 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3061 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Feliks W. Kres Sorgethergeft "Zrodzeni z nocy, kamienia i grzechu kobiety" - tak brzmi napis, wyryty w g�azie, od wiek�w le��cym przy Rozstajnych Drogach w Carhon-See. Jak wie�� g�osi, s�owa te dotycz� niezwyk�ego, okrutnego plemienia kot�w-olbrzym�w, z pogranicznych las�w Nordii, Hostenne i Saywanee... Mordercy b�d� Zab�jcy - tak si� zwali i jedno w swym j�zyku dla obu tych s��w mieli imi�... ("Mroki" - opowie�� o wydarzeniach sprzed wiek�w) Feliks W. Kres Sorgethergeft W samym sercu Saywanee, kilka mil ledwie od p�nocnych skraj�w Puszczy Bukowej, le�y do�� wysokie, strome wzg�rze, uwie�czone koron� ruin. Ponure to miejsce - i ciesz�ce si� bardzo z�� s�aw�. Niegdy� ruiny by�y zamkiem, czarn�, barczyst� budowl� z kamienia. Jej lochy widzia�y wiele �mierci i cierpie�, s�ysza�y wiele skarg, j�k�w, p�aczu. Pozosta�y ruiny. Lecz z�a s�awa miejsca nie zgin�a. Nikt tam nie zagl�da, cho� podobno pod gruzami le�� wielkie skarby. Ale chodz� s�uchy, �e strze�e ich duch z�ej w�adczyni, ksi�nej Morany, pani Zamku Ahar. Przekl�tej kobiety, kt�r� zgubi�a - niesamowita i ohydna, jak ca�e jej �ycie - mi�o�� do kota-Mordercy. Czarne Wieki dawno przemin�y, dawno z�o straci�o w�adz� nad �wiatem. Wystarczy jednak ujrze� wzg�rze Ahar, jego drapie�ny stok, �ysiny ska� po�r�d zgni�ozielonej trawy, wreszcie owe czarne ruiny, by da� wiar�, �e - cho� pokonane - z�o nie przepad�o bez reszty... �e drzemie gdzie�, cho�by w le�nych ost�pach... cho�by w owych gruzach. �e powr�ci, a wraz z nim - jego s�udzy. Niewielka najpierw wioska, le��ca opodal Ahar, rozros�a si� znacznie, powsta� ko�ci� drewniany, p�niej zbudowano drugi - ju� z ceg�y. Linon �wiat�y, ksi��� Saywanee, poj�� za �on� c�rk� swego stryja, w�adcy o�ciennej Nordii. Nordia o�ywi�a handel z Hostenne, bo najprostszy i najkr�tszy szlak wi�d� przez Saywanee. Zaniedbana droga, szerokim �ukiem obchodz�ca Wzg�rze Ahar, zosta�a naprawiona. Ayonna, wie� z dwoma ko�cio�ami, uzyska�a prawa miejskie, a z czasem prawo sk�adu. Karawany kupieckie p�yn�y z zachodu na wsch�d i ze wschodu na zach�d. W Ayonnie pojawi�y si� dwie nowe ober�e, obok dw�ch ju� istniej�cych. Posterunek stra�y miejskiej wzmocniono, potem przyby�a do miasta p�kompania muszkieter�w ksi���cych. Raz po raz bawi�y przejazdem znaczniejsze osobisto�ci: a to mo�ny szlachcic ze sw� s�u�b�, to zn�w ksi���cy urz�dnik, a ca�kiem niedawno - nawet biskup. Niewielkie, ale ju� bogate miasto t�tni�o �yciem. Ponure wzg�rze patrzy�o na� wy�upiastymi �lepiami g�az�w, kt�rych nie chcia�a pokry� gleba, kt�re omija�a trawa. Tylko korona ruin straci�a sw� pierwotn� czer�, omsza�a, pokry�a si� zieleni� coraz wy�szych chwast�w. I ci�gle nie by�o odwa�nych, gotowych wydrze� zamkowi dawne skarby. Dziwna rzecz: niejeden zuchowaty m�odzian- zabijaka zapewnia� przyjaci� przy winie, �e ju� jutro - co to jutro! dzi�, zaraz! - wyruszy po bogactwa, drwi�c z bajek, wy�miewaj�c legendy i za nic maj�c ponur� przesz�o�� miejsca. Ten i �w pojecha� nawet ku wzg�rzu... Wszyscy zawr�cili. Dziwna moc strzeg�a tego pomnika i grobowca zarazem; pomnika-grobowca cieni, �mierci i zbrodni. By� parny, letni wiecz�r. Zanosi�o si� na burz�, ale tu, pod dachem obszernego zajazdu, mo�na by�o kpi� sobie z b�yskawic i ulewy. Tote� kupcy (o kt�rych wielce si� w ober�y starano) nie kryli zadowolenia. Mo�e mniej powod�w do szcz�cia mieli, pilnuj�cy cennych woz�w, pomocnicy kupieccy, z kijami w gar�ci przechadzaj�cy si� po majdanie. Lecz c� - zgodnie z prawem sk�adu towar mia� by� nast�pnego dnia wystawiony na sprzeda�; nale�a�o pilnowa�, by w nocy wozy nie sta�y si� l�ejsze. Niez�e wino, dobywane wprost z ch�odnej piwnicy, a tak�e obfity posi�ek, sprawi�y, �e rozmowa przy d�ugim, solidnie zbitym stole toczy�a si� coraz �wawiej. Gwar wywabi� z izb noclegowych paru innych go�ci; pora nie by�a jeszcze bardzo p�na, a kupcy, jako bywalcy wielu stron �wiata, zawsze mieli ciekawe wie�ci w zanadrzu. Ober�ysta, cz�ek nie w ciemi� bity, wiedzia� z do�wiadczenia, �e takie w�a�nie wieczorne pogaw�dki, je�li tylko zaraz nie umr�, przeci�gaj� si� �atwo do p�nej nocy. Za� ca�onocna biesiada znaczy�a akurat tyle, co pieni�dz: go�cie jedli i pili, a popiwszy - sypali groszem tym ch�tniej. Skwapliwie donosi� wi�c coraz nowe flaszki, s�ucha� wywod�w, czasem (niby przypadkiem) wtr�ca� jakie� s��wko, by zaogni� rozmow�, udawa� g�upiego, dziwi�c si� rzeczom oczywistym, co - jak wiadomo - jest najlepsze, by rozwi�za� j�zyk i da� m�wcy sposobno�� do poucze�. Wreszcie, widz�c dobry skutek swych zabieg�w, usun�� si� w cie� i baczy� tylko, by wina nie zabrak�o. Jeden wszak�e go�� nie bardzo si� obrotnemu karczmarzowi podoba�. By� szlachcicem, i to chyba zamo�nym. Pi� jednak wstrzemi�liwie, jad� niewiele, nie op�aci� noclegu. Zdaje si�, �e czeka� na kogo�. Mo�e jednak by�o inaczej, albowiem czas p�yn��, a szlachcic wci�� samotnie trwa� w swoim k�cie, nie przejawiaj�c nawet �ladu irytacji czy zniecierpliwienia. Akurat na kr�tko po p�nocy wprawne ucho gospodarza pochwyci�o stukot ko�skich kopyt na majdanie. Zaspanego pacho�ka si�� trzeba by�o wygania� z k�ta, w kt�rym drzema�. - Nu�e, obwiesiu! - ponagla� go roze�lony pryncypa�. - C� to, darmo chlebem gard�o napychasz? Nu�e, go�� zajecha�! Jednak nim pacho� pobieg�, by pokaza� drog� do izby i zaj�� si� koniem przyby�ego, drzwi otwar�y si�, wpuszczaj�c ch�odn� noc i porywy wiatru, nios�cego pierwsze krople wzbieraj�cej ulewy. Podr�ny zatrzyma� si� w progu, wzrokiem ogarniaj�c rozochoconych biesiadnik�w, potem �piesz�cego ku niemu wyrostka i ober�yst�. Drzwi pozosta�y otwarte, kilka g��w zwr�ci�o si� ku nim. Chciano wo�a�, �e zimno... Zamiast tego, g�osy milk�y kolejno. M�czyzna - by� to szlachcic ogromnego wzrostu odziany w szkar�at i czer� - przytrzymywa� lekko kapelusz z bia�ym pi�ropuszem, drug� r�k� za� opu�ci� na gard� rapieru. Twarz zdradza�a lat najwy�ej czterdzie�ci, jednak w�sy i niewielka br�dka by�y g�sto przetykane siwizn�. Oczy, skryte pod namarszczonymi brwiami, spogl�da�y uwa�nie, badawczo, ale i - by nie rzec: wrogo... Pacho�ek, przewiercony tym spojrzeniem, wystraszy� si� wyra�nie, bo stan��, popatruj�c to na go�cia, to na ober�yst�. Cisza trwa�a przez par� d�ugich chwil. - Szukam kogo� - rzek� szlachcic, bez s�owa powitania i najwyra�niej nie zamierzaj�c post�pi� dalej w g��b izby. Wymawia� wyrazy z cudzoziemska, trudno jednak powiedzie�, jaki by� jego ojczysty j�zyk. Zaraz potem przenikliwe spojrzenie pobieg�o ku mrocznemu zak�tkowi izby. Siedz�cy tam od wielu godzin szlachcic powsta� i, skin�wszy g�ow�, uczyni� dwa kroki w stron� szkar�atnego olbrzyma. - Czekam na kogo� - rzek� r�wnie zwi�le, spogl�daj�c z uwag�. Cz�owiek ten m�g� mie� lat tyle samo, co przyby�y. Ust�puj�c mu wzrostem, nosi� si� jednak r�wnie dumnie i godnie. Odziany by� w barwy zielone, br�zowe i czarne, podkre�lone bia�ymi koronkami. Obaj m�czy�ni przez chwil� oceniali si� wzrokiem, po czym wymienili uk�ony. Przybysz usun�� si� cokolwiek, by da� tamtemu przej�� przez drzwi. - Wielmo�ni panowie - zagada� ober�ysta, odzyskuj�c g�os - po nocy... w tak� noc... M�czyzna w szkar�acie cisn�� co� do g�ry; oczy wszystkich pod��y�y za z�otym migotaniem. Karczmarz chwyci� monet� i ze zdumieniem patrzy� na dukata z ksi���cej mennicy, wartego wi�cej, ni� dwaj m�czy�ni mogli przeje�� i przepi� w trzy dni. Gdy uni�s� wzrok, by dzi�kowa� - szlachcic�w ju� nie by�o. Grube, ci�kie krople coraz g�ciej pada�y na go�ciniec. W oddali grzmia�o. W czerni nocy niewyra�nie majaczy�y sylwetki dw�ch je�d�c�w. Konie sz�y drobnym k�usem. Dziwnie g�ucho ni�s� si� odg�os uderzaj�cych o ziemi� kopyt. U zbiegu dw�ch dr�g prowadz�cy m�czyzna wstrzyma� wierzchowca. Szarza�y w mroku pi�ra przy kapeluszu. - Tu poczekamy - powiedzia�. - Czemu w�a�nie tu? - Moi ludzie - pad�o kr�tkie wyja�nienie. - Wyjecha�em naprz�d sam, po c� ci�gn�� do miasta zbrojne s�ugi? - Chcesz, kawalerze, strzela� do upior�w z muszkiet�w? - Upior�w... Mo�ci hrabio, nie wierz� w upiory. - A w co wierzysz, kawalerze? - W nic. - Nawet w Boga? W magi�, w przeznaczenie? - pyta� m�czyzna w koronkach. - Ja jestem przeznaczeniem, panie hrabio. Przeznaczeniem ka�dego, kogo przeznaczeniem by� zechc�. Dziwna rozmowa urwa�a si�. M�czy�ni nieruchomo tkwili w siod�ach, spogl�daj�c wyczekuj�co w kierunku, z kt�rego prowadzi�a boczna droga. Nas�uchiwali, ale szmer deszczu i nadchodz�ce pomruki burzy g�uszy�y wszelkie inne d�wi�ki. Za to b�yskawice s�u�y�y dobrym �wiat�em - coraz jaskrawsze, coraz bli�sze. - Jad�. Bia�oz�ote p�kni�cie zal�ni�o na niebie, wy�awiaj�c z ciemno�ci szkar�atn� szat� m�wi�cego. Hrabia pochwyci� spojrzeniem trzech konnych, zd��aj�cych ku nim, i zapyta�: - I c� waszmo�� poczniesz z tym wojskiem? Olbrzym, zdaje si�, nie dos�ysza� kpiny w g�osie swego towarzysza, bo odpar� spokojnie: - Mo�ci hrabio, naj��e� mnie pan za ogromne pieni�dze. Jestem wart swojej ceny. Wiem, co czyni�. Ci ludzie mog� si� przyda�. Po czym dorzuci� jeszcze: - Natomiast pan jeste� ca�kiem zb�dny, drogi hrabio. Na co przyda si� twoja szpada w tych ruinach, skoro ju� moja tam b�dzie? - Kawalerze - rzek� z pewn� wy�szo�ci� wezwany - zwa� prosz�, �e nie tylko szpad� tam nios�. Nios� tak�e g�ow�. "By zostawi�..." - powiedzia� sobie najemnik. Trzej je�d�cy dotarli do zbiegu dr�g. Zagadni�to kr�tko, olbrzym opowiedzia� si� - niepotrzebnie, bo w�a�nie kolejna b�yskawica przeci�a czarne niebo. Nie pad�o ani jedno zb�dne s�owo. Ruszono w milczeniu. Hrabia i jego towarzysz pod��ali na czele, kilka ko�skich d�ugo�ci przed tamtymi. - Mo�ci Hamirez - odezwa� si� hrabia - z jakiego pan kraju pochodzisz? - Nie z tego, co Del Velarowie. Powiedz�e mi, panie kawalerze, czy to tak trudno by� grzecznym? - Trudno, na honor... Us�ysza�em dzi� od waszmo�ci sto pyta�. Czy ja zada�em cho� jedno, gdy� wynaj�� mnie i moj� szpad�, panie hrabio? Wyznaczy�em cen� i stawi�em si� w miejscu, okre�lonym przez twego pos�a�ca. Czego pragniesz jeszcze? - Ale dobrze, Del Velaro... - rzek� po chwili olbrzym. - S�ysza�em o waszmo�ci niejedno i prawda jest, i� rzadko wst�puj� na s�u�b� do cz�owieka m�nego... Zwykle po��daj� mych us�ug ludzie s�abi i mali. Teraz jest inaczej, to dobrze. A zatem, hrabio... - czy� s�ysza� kiedy s�owo: Sorgethergeft? Hrabia oniemia�. - Nie mo�e by�... - rzek� wreszcie. - A jednak, mo�ci hrabio. Chcia�e� tej wiedzy, wi�c j� masz. - Jeste�, kawalerze... - Jestem martwy, hrabio. Martwy jak ska�a albo kamie�. I tak samo wieczny. Hrabia Del Velaro nie mia� sk�ry strachem podszytej, jednak prawda o pochodzeniu cz�owieka, za kt�rego us�ugi zap�aci�, wstrz�sn�a nim do g��bi. "Na Boga!" - m�wi� sobie raz po raz. - "To cz�owiek... to istota stamt�d... Z za�wiat�w. Zmar�y, kt�remu kazano prze�y� w�asn� �mier�, istnie� dalej w imi� celu, kt�rego nikt nie zna, nawet on sam... Ile lat ju� kr��y po ziemskim padole? Czyja dusza obj�a w posiadanie cia�o, opuszczone przez inn�? Dobry Bo�e! Gdybym wiedzia�, gdybym m�g� przewidzie�... Ale jak�e mog�em, jakim sposobem?" Co jaki� czas spogl�da� ku majacz�cej tu� obok czarnej, ogromnej sylwetce i za ka�dym razem widzia�a mu si� bardziej ponura i wroga. - Mo�ci hrabio - rzek� niespodziewanie Hamirez, czytaj�c chyba w my�lach - jak d�ugo zamierzasz pan dr��y� sprawy, kt�re od ciebie nie zale��? Oto wzg�rze, ku kt�remu zmierzamy. Rozwa� waszmo��, czy nadal pragniesz pozna� jego tajemnice. W samej rzeczy - droga ucieka�a w prawo, a wprost przed sob� ujrza� Del Velaro czarniejszy od nocnego nieba, kr�py masyw. B�yskawice wci�� na nowo zapala�y kontury wzg�rza i z�owrogich ruin. - Czemu w nocy? Hrabia nie spostrzeg� nawet, �e sw� w�tpliwo�� wypowiedzia� g�o�no. Tym bardziej si� zdumia�, gdy odpowiedziano: - Nie w nocy, lecz o brzasku. P�noc dawno min�a, hrabio, mamy za� wczesne lato. Wkr�tce �wit. Hamirez zjecha� z traktu i pod��y� wprost ku wzg�rzu. Del Velaro skierowa� konia jego �ladem, podobnie milcz�ca czelad�. - Kim s� ludzie, kt�rych wiedziesz, kawalerze? Nie by�o odpowiedzi. Burza wzmog�a si� nagle, wiatr, jakby pchni�ty niewidzialn� moc�, uderzy� je�d�c�w, porywaj�c kapelusz hrabiego i szarpi�c peleryny. B�yskawice rozdziera�y niebo, nast�puj�c po sobie z niebywa�� szybko�ci�, w ich �wietle wida� by�o pos�pny, �wierkowy zagajnik u st�p Ahar. Ocieraj�c deszcz z twarzy, ujrza� Del Velaro pomi�dzy drzewami mokr� ciemno��, kt�rej nie zmog�y l�nienia piorun�w. "W nocy wa�� si� losy" - przysz�o na my�l hrabiemu stare porzekad�o. Nie wiedzia� przecie o starodawnej formule, z kt�rej porzekad�o owo wzi�o pocz�tek: "Burza, wiatr i mrok s� t�em Losu; wtedy najwyra�niej wida� jego w�z�y"... Wkr�tce zanurzyli si� w �wierkow� ciemno��. Hrabia raczej odgad� ni� dostrzeg�, �e Hamirez zsiad� z konia. To samo uczynili jego ludzie. Burza odchodzi�a powoli. - Mo�ci hrabio - rzek� Hamirez swym powolnym, pobrzmiewaj�cym obcymi akcentami g�osem - jeste�my u celu. M�j cz�owiek zostanie tu, by pilnowa� koni. Zosta� waszmo�� i ty. Wiedz, �e nie przywyk�em dzia�a�, gdy patrzy mi si� na r�ce. - Mo�ci Hamirez - odpar� spokojnie wezwany - zapyta�em, sk�d pochodzisz i doprawdy tego �a�uj�... Nie widz� jednak, czemu mia�bym przyj�� posad� koniucha? Mam misj�, kt�rej cz�� wype�ni� twoje r�ce, to prawda. Kupi�em je wszak�e i mam prawo patrze� na nie tyle, ile mi si� spodoba. W ciemno�ci rozbrzmia� kr�tki �miech. - Oto, hrabio. Prawda, �e pomimo twej nieposkromionej ciekawo�ci, masz pan wielk� zalet�: a to dzielno��, kt�ra musi si� podoba� ka�demu. Nie �yw urazy, je�li moje obej�cie znajdujesz zbyt prostackim. Nie wiesz waszmo��, jak rzadko zdarza mi si� - rozmawia�. To nieoczekiwane wyznanie zdumia�o hrabiego Del Velaro. - Ruszajmy zatem - rzek� Hamirez. - We� waszmo�� pistolety i os�o� dobrze panewki. - Kawalerze... - Mo�ci hrabio! Zaleg�a kr�tka cisza. - Mo�ci hrabio. Twierdzisz, �e kula tu niewiele pomo�e. Niech tak b�dzie. Rozwa� jednak, czy mo�e zaszkodzi�? A gdy w samej rzeczy mo�e, to wy�� mi waszmo��, dlaczego i jakim sposobem? Po dw�ch sekundach Del Velaro wyj�� bro� z olstr�w przy kulbace. Ruszyli. Burza przemin�a, ale �wit z wielkim trudem przedziera� si� przez ci�kie chmury deszczowe, wci�� jeszcze wisz�ce nad ziemi�. Stara droga, wiod�ca na szczyt wzg�rza, przed wiekiem ju� zgin�a, poch�oni�ta przez zielsko, rozmyta przez ulewy... Czterej ludzie z trudem pod��ali ku przygarbionym na szczycie ruinom. Nie wiadomo, o czym my�la� i co czu� Hamirez. Czy cia�o, a wi�c i serce, zrodzone, by s�u�y� jednej duszy, mo�e zadr�e� potem z trwogi, zrodzonej w duszy innej? Jednak dwaj s�udzy Hamireza, uzbrojeni po z�by i objuczeni r�nymi baga�ami, z ka�dym krokiem wyra�nie tracili animusz, coraz cz�ciej ogl�daj�c si� na swego pana. Podobnie Del Velaro, m�nie zrazu stawiaj�cy czo�a nieokre�lonemu l�kowi, z coraz wi�kszym trudem odpiera� jego ataki. - C� to jest, na Boga! - rzek� wreszcie, zachrypni�tym g�osem. - Odezwij�e si�, Hamirez! Czy czujesz? Odziany w szkar�at i czer�, olbrzymi m�czyzna przy�pieszy� tylko kroku. Wymin�� swych pacho�k�w dr��cych tak, �e rury muszkiet�w zsuwa�y si� im z ramion - i pod��y� dalej ku szczytowi. - Hamirez! Wezwany stan�� i odwr�ci� si� z wolna. S�u��cy krzykn�li przera�liwie, hrabia cofn�� si� uderzony widokiem ociekaj�cej krwi� twarzy tamtego. Na jego oczach p�ka�y policzki, ukazuj�c ko�ci i �ywe mi�so, ods�oni�te z�by by�y spr�chnia�y i czarne. - Za-wr�� - pad�o niewyra�nie, charkotliwie. Rami� ohydnego, rozpadaj�cego si� stworu pokaza�o zagajnik u st�p wzg�rza. - Za-wr��... Jeden ze s�u��cych, zapomniawszy o d�wiganej broni, cofa� si� krok po kroku, drugi dr��cymi d�o�mi odwi�d� kurek muszkietu. To, co by�o niedawno ich panem, si�gn�o po pistolety. Lufy rozb�ys�y kolejno. Hrabia poczu� na twarzy gor�cy oddech przelatuj�cej tu� obok kuli. Uciekaj�cy pacho�ek upad� na ziemi�, trafiony w plecy. - Zawr��, hrabio - rzek� Hamirez, spogl�daj�c jednocze�nie na pozosta�ego przy �yciu s�ug�, opuszczaj�cego luf� muszkietu. - Widz�, m�j ch�opcze, �e otrzymasz podw�jn� zap�at�, b�dziesz musia� bowiem sprosta� podw�jnemu zadaniu. Del Velaro otar� pot z czo�a, wci�� my�l�c o koszmarnym z�udzeniu, kt�remu uleg� przed chwil�. - Zawr��, Del Velaro! - powt�rzy� raz jeszcze olbrzym. - Widzisz przecie�, �e po�ytek z ciebie �aden! Wierzysz w duchy, waszmo��! Jak chcesz sprosta� temu, w co wierzysz? Rzuci� pacho�kowi dymi�ce pistolety. Ten natychmiast zacz�� je nabija� na nowo. Hamirez podj�� z ziemi muszkiet zabitego, podsypa� suchego prochu na panewk� i poda� bro� hrabiemu. - Strzelaj z tego waszmo�� do wszystkiego, co budzi tw�j strach. Gdy to b�dzie ko�ciotrup, to mierz w czaszk� - poradzi� szyderczo - bo inaczej kula przeleci. Ta zacna bro� poradzi sobie z tym wszystkim, z czym ty sam poradzi� sobie nie zdo�asz. Wzi�� od s�u��cego pistolety i nie ogl�daj�c si� poszed� dalej. Wci�� z bij�cym mocno sercem, ale i ze wstydem na twarzy - hrabia ruszy� tak�e. Ale niezwyk�e l�ki nie przepad�y, przycich�y tylko nieco. Wr�ci�y wkr�tce ze zdwojon� moc�. "Co to jest?" - pyta� sam siebie hrabia, po r�wno strwo�ony i zdumiony; wiedzia� przecie, �e boja�� nie�atwo si� go ima. "Del Velaro, ha�bisz si� tch�rzostwem! Otrz��nij�e si�, masz wielk� misj� do spe�nienia... A tym dw�m tutaj ufa� niepodobna! Oni widz� tylko z�oto, nic wi�cej, lekce za� sobie wa�� sprawy, za kt�re ty got�w jeste� odda� �ycie! Przeto we��e si� w gar��, bo od ciebie tu wszystko zale�y!" Tak klarowa� sobie hrabia, przekonywa� i t�umaczy�, pokonuj�c obc� mu dot�d s�abo�� ducha. Jednak opu�ciwszy na chwil� spojrzenie, dostrzeg�, i� r�ce trzymaj�ce muszkiet dr�� mu mocno - i nie od ci�aru broni... Zaraz potem ujrza�, �e zwalnia, �e stoi... �e prawie si� cofa... Uni�s� oczy i zamar�: byli na szczycie, u st�p ruin. Hrabia nigdy nie widzia� z bliska tych mur�w - tak jak od wieku nie widzia� ich prawie nikt inny. Rozumia�, �e ruiny - a ju� ruiny Zamku Ahar - wcale nie musz� by� przyjemne... Przecie� to, co zobaczy�, przesz�o wszelkie oczekiwanie... Te mury �y�y. Spod mch�w i wszelkiego zielska, okrywaj�cego poczernia�e ze staro�ci kamienie, sp�ywa�a wolno jaka� ma�, jak krew z otwartych ran czy te� pr�dzej - jak �lina... Wie�a bramna, przy resztkach kt�rej stali, patrzy�a pustymi oczodo�ami strzelniczych okien, nier�wnych, poszczerbionych przez czas. Zapadni�ty dach by� jak roztrzaskany ciosem czerep; hrabia m�g�by przysi�c, �e zbutwia�e krokwie tkwi�y w czym�, jak zgni�e zwoje m�zgu. Przy tym... ruiny porusza�y si� lekko, nierytmicznie, jak pier� �miertelnie rannego cz�owieka. Del Velaro zebra� si� w sobie i post�pi� krok naprz�d. - Kawalerze - powiedzia�, odrywaj�c wzrok od mur�w - nie uciekn�, parol... Co�, co zwykle by�o w jego ustach �artem, zabrzmia�o teraz jak desperackie, uczynione z wysi�kiem zapewnienie. - ...powiedz�e mi jednak, czy obaj widzimy to samo? Na honor - ci�gn�� hrabia, bo w�asny g�os dziwnie dodawa� mu otuchy - radbym wiedzie�, czy owe zwidy s� tylko moim udzia�em, czy te� raczej... - Del Velaro - przerwa� tamten - mo�e pora, by� mi waszmo�� powiedzia�, czego tu w�a�ciwie szukamy? Jakich to skarb�w? Widz�, �e za godzin� majaki ju� do cna wybior� rozum waszmo�ci. Mo�e lepiej zatem prze�o�y� nieco wiedzy do mojego? - P�jd�my jednak - rzek� ruszaj�c. - Nie mam we zwyczaju wystawa� przed drzwiami... cho�by nawet tak wielkimi, jak te. Zapu�ci� si� w czelu�� bramy. Hrabia zagryz� wargi i got�w ju� by� ripostowa� ostro... Jednak�e mury sta�y nieruchome i martwe, nie broczy�y z ran... i s�uszno�� by�a przy Hamirezie. Zamkowy dziedziniec pokrywa�y gruzy. Jak i wsz�dzie - tu tak�e obficie pleni�o si� zielsko. - A zatem, mo�ci hrabio? Wyjaw mi pan, prosz�, sekret tego wzg�rza. - Niemo�liwe, by� nie s�ysza�, kawalerze - odpar� wezwany, spogl�daj�c doko�a. - Nie s�ysza�em. A mo�e nie uwierzy�em? - Wi�c pos�uchaj waszmo�� i uwierz. - Przed wiekami - zacz�� hrabia - �wiat nie by� gorszy ani lepszy od tego, w kt�rym �yjemy. Potem przyszed� ksi��� Gidor, zwany te� Gidorem P�nocnym, a wraz z nim jego magia. Rozproszona, potrafi�a przecie� pokona� dawnych w�adc�w Saywanee, a tak�e Nordii i Hostenne. Gdy wojn� zako�czono, ca�a pot�ga owej magii skupiona zosta�a w pi�ciu Rubinach Przeznaczenia. Dwa z nich sta�y si� w�asno�ci� Morany, pani na Ahar. Przekl�ta ksi�na, igraj�c z pot�g� zakl�t� w Rubinach, wyzwoli�a jeszcze wi�ksze z�o, ni� to, kt�re przyni�s� Gidor. Nasta�y Czasy Mrok�w. Up�yn�� musia�o stulecie, nim owo niepoj�te z�o odesz�o. Czai si� jednak, gotowe powr�ci� na nowy zew Rubin�w. Te klejnoty s� tu, w Zamku Ahar. Pierwsz� rzecz� jest je odnale��, drug� - zabra� do pusty� zaryjskich, gdzie ka�da magia traci moc i zniszczy�, a proch rozsypa� w�r�d bezkresnych piask�w. Oto moje zadanie. Zaleg�a cisza, nie m�cona nawet porannym krzykiem ptactwa. Na Wzg�rzu Ahar ptaki nie go�ci�y nigdy. - Niemo�liwe - rzek� wreszcie Hamirez - by� pan, drogi hrabio, cz�owiek w ko�cu rozumny, wierzy� w takie bzdury? Hrabia poczerwienia�. - Mo�ci kawalerze - odpar�, przygryzaj�c w�sa - ��da�e�, bym ci powiedzia�, po co tu przyszli�my. Otrzyma�e� odpowied�. Jest dla mnie oboj�tne, co uznajesz za bzdury, co za� za rzeczy wa�kie. Prosz� jednak: nie wyprowadzaj�e mnie z r�wnowagi! - Ale� panie hrabio - powiedzia� spokojnie tamten - czy� ja m�wi�, �e nie b�d� szuka� twoich rubin�w? Zap�aci�e� mi za wypraw� po skarby; po r�wno mog� szuka� tu klejnot�w, jak i szcz�ki wielkoluda... czy te� czegokolwiek zgo�a. Nie p�aci�e� mi jednak za milczenie ani za to tym bardziej, bym zaprzesta� u�ywania rozumu. Rubiny, cho�by tak wielkie, jak kurze jaja, �atwo mog� by� na �wiecie, czemu nie? Moja imaginacja nie radzi sobie z tym tylko problemem, jak mie�ci si� w nich ca�e z�o �wiata? Powsta� ze zwa�u kamieni, spojonych jeszcze, tu i �wdzie, poczernia��, kruch� ze staro�ci zapraw�. - Powiedzia�em waszmo�ci, co my�l�. Na tym koniec. Gdzie s� zatem schowane te rubiny? Czy mo�e w lochach? S� tu lochy, mo�ci hrabio? - Ca�e wzg�rze - odpar� zapytany, t�umi�c gniew i puszczaj�c mimo uszu ironiczny ton tamtego. - Dr��ono je latami... pad�y przy tej pracy setki, je�li nie tysi�ce zniewolonych przez Ahar ludzi. Je�li niewolnicza praca ludzi sprzed dw�ch wiek�w poruszy�a sumienie Hamireza, to nie da� tego pozna� po sobie. - Chod�my wi�c - mrukn��, przyzywaj�c d�oni� pacho�ka, by szed� za nim. Uczynili mo�e dwa kroki i hrabia spostrzeg� w�a�nie, �e z�owrogie tchnienie, wyzwalaj�ce �w niemo�liwy do okie�znania l�k zel�a�o wyra�nie, gdy nagle Hamirez wyj�� rapier i odwr�ci� si�, jednym pchni�ciem przebijaj�c s�u��cego. Nieszcz�nik krzykn��, wypuszczaj�c z r�k muszkiet; szkar�atny olbrzym pochwyci� go za kark i dalej pcha� kling�, a� wysz�a plecami. Pu�ci� wreszcie i poci�gn�� bro�, a gdy wysun�a si� z rany, kopn�� zgi�tego wp� pacho�ka i obali�. - Z�a nie trzeba szuka�, mo�ci hrabio - powiedzia�, dwukrotnie jeszcze przeszywaj�c drgaj�ce cia�o ostrzem. Starannie odnalaz� miejsce na karku i pchn�� kr�tko po raz trzeci, ostatni. Podni�s� swoje zimne, wrogie oczy. - Skoro �pi, mo�e lepiej pozostawi� je w spokoju... Del Velaro patrzy� oniemia�y, po r�wno zdumiony jak i rozgniewany owym bezcelowym, wstr�tnym morderstwem. - W imi� czego ta �mier�, kawalerze? - zapyta�. - C� to chcia�e� mi pokaza�? - Mo�e Z�O! Chcesz mu zapobiec, czy tak, mo�ci hrabio? A oto ju� zgin�o dw�ch ludzi. �yliby, gdyby nie twoja krucjata. Uni�s� d�o�, powstrzymuj�c odpowied�. - Nie uwierzysz, hrabio, ale odk�d pami�tam, stale walcz� ze z�em. Te setki, kt�re pad�y przy dr��eniu loch�w ksi�nej Morany, �mia�o mog� si� r�wna� z tymi, kt�re zg�adzi�em ja sam. Stale i niezmiennie w imi� DOBRA. Nie pami�tam, by kto� naj�� mnie w celu uczynienia z�a. Zawsze i zawsze w imi� dobra. Swojego... Przetoczy� nog� martwe cia�o i Del Velaro ujrza� u�miech na twarzy trupa. Cofn�� si� o p� kroku. Widywa� ju� ludzi zmar�ych gwa�town� �mierci� - i nie raz przecie�. �aden nie mia� na twarzy u�miechu. - Op�tany przez co� - rzek� spokojnie Hamirez. - Najpr�dzej przez w�asny strach. Zda�o mi si�, �e ma zamiar zmierzy� do ciebie z muszkietu, mo�ci hrabio. Mia�em czeka�, a� zmierzy w istocie? Otar� rapier po�� peleryny i schowa�. - Jak�e, hrabio? Mia�e� przecie patrze� nam na r�ce? Del Velaro skin�� g�ow�. - Zawdzi�czam ci �ycie, kawalerze... Wraz z wdzi�czno�ci� przyjmij jednak zapewnienie, i� twoje wywody, jak i pr�by zawr�cenia mnie z mojej drogi, s� chybione. Nie chc� wi�cej s�ucha� �adnych filozofii. Masz dzia�a�, panie kawalerze, nie m�wi�. Dzia�aj wi�c. Hamirez ukaza� trupa, jakby chcia� powiedzie�: "Czy� nie dzia�am?" Potem podj�� z ziemi pakunek, niesiony dot�d przez s�u��cego i wydoby� �uczywa, a tak�e krzesiwo i hubk�. - Chod�my wi�c. Przemierzali ciemne korytarze, zagl�dali do komnat. Nikt nigdy nie spl�drowa� Zamku Ahar. Nie wiadomo w�a�ciwie, jak i kiedy porazi�a go martwota - historia o tym milczy. Stare legendy podaj�, �e po odej�ciu Mrok�w ksi�na Morana zosta�a uwi�ziona w lochach swego zamku, a potem zg�adzona, jej siedziba za� sta�a si� pierwsz� stolic� odrodzonej Saywanee. Jakie jednak by�y dalsze dzieje Ahar? Czemu wci�� jest miejscem przekl�tym, skoro oczy�cili je sw� obecno�ci� sprawiedliwi w�adcy? Hamirez i Del Velaro w�asnymi oczami ogl�dali �lady strasznego, niepoj�tego dramatu, jaki kiedy� rozegra� si� w czarnych murach. Co sprawi�o, �e naraz porzucono te komnaty? Migotliwy poblask pochodni wy�awia� z grz�skiego mroku spr�chnia�e resztki jakich� sprz�t�w, zbutwia�e, zgni�e kobierce, rozpadaj�ce si� pod naciskiem stopy... By�y sale, w kt�rych p�kni�te, pokryte paj�czyn� i kurzem zwierciad�a, wci�� jeszcze gotowe by�y odtworzy� obraz ka�dej twarzy czy dowolnego przedmiotu. Groz� przejmowa�y owe lustra; gdyby sta�o si� naraz mo�liwym wywo�anie w nich kolejno wszystkich odbi� - B�g jeden wie, czego mo�na by si� dopatrze�... Olbrzymia, najwi�ksza chyba z komnat, kry�a w swym wn�trzu szcz�tki sto��w, ustawionych przed wiekami w podkow�. Nic nie pozosta�o z obrus�w, ale poczernia�a, pokryta ple�ni� zastawa i roz�o�yste, srebrne kandelabry, wci�� le�a�y po�r�d cuchn�cego, rozk�adaj�cego si� drewna. Jak wyzwanie u szczytu podkowy trwa�o niewzruszenie wysokie krzes�o; z�ote i srebrne blachy, kt�rymi by�o okute, utrzymywa�y je w upiornej gotowo�ci, cho� pomi�dzy zwojami owych blach nie mog�o przetrwa� nic wi�cej jak pr�chno. Ze wszystkiego, co ujrzeli szlachcice w murach owej demonicznej budowli, to krzes�o zda�o im si� najbardziej przera�aj�cym. Czeka�o... Martwy, pokryty nalotami ple�ni mebel, zdawa� si� z niezwyk�� moc� przyci�ga� Hamireza. Del Velaro najpierw ze zdziwieniem, potem za� z prawdziwym niepokojem patrzy�, jak olbrzymi, ponury m�czyzna, rzucaj�cy przeogromny, rozchybotany od pochodni cie�, depce resztki sto��w rozpadaj�ce si� pod butami i wyci�ga r�k�, pragn�c chyba dotkn��... przesz�o�ci. Nie wiedzie� czemu, poczu� hrabia, �e �w dotyk mo�e �ci�gn�� jakie� niemo�liwe do przewidzenia nieszcz�cie, mo�e pot�pion� dusz� krwawej pani Ahar, mo�e co� jeszcze gorszego. - Hamirez! - rzek� ochryple, nie taj�c trwogi. Zobaczywszy pos�pny, nieodgadniony u�miech tamtego i oczy, nieodmiennie wrogie - zamilk�. Hamirez �ci�gn�� r�kawice i go�ymi d�o�mi dotkn�� ple�ni na wysokim oparciu, po czym j�� j� zdrapywa� nie bacz�c, �e brudzi sobie r�ce. Del Velaro patrzy� z coraz wi�kszym strachem, podszytym budz�c� si� nienawi�ci�. Wspomnia� nagle pytanie, jakie zada� na trakcie i odpowied�... Sorgethergeft. "Na Boga" - pomy�la�, zdj�ty nowym przera�eniem - "na Boga, postrada�em chyba zmys�y... C� kaza�o mi wej�� do tej budowli w towarzystwie trupa... Przecie po�r�d tej martwoty, tych zbutwia�ych sto��w on jest tak samo martwy i ohydny... Bo�e m�j, jestem tu sam. Sam!..." I natychmiast za�wita�o mu: zawraca�! Zaiste, tylko to jedno by�o do zrobienia. Wbrew sobie, wbrew rozs�dkowi i przeczuciu Del Velaro sta� w miejscu. Potem us�ysza� s�owa, wypowiedziane obcym zupe�nie g�osem... kt�ry przecie nie by� g�osem nikogo innego jak Hamireza: - Akasa. Fatanh. Amare. Lodowata d�o� chwyci�a hrabiego za gard�o. Co nios�y te s�owa? Co one nios�y?! I zaraz wiedzia�, sk�d� wiedzia�, �e by�y jak WALKA, SMAK KRWI i �MIER�... Hamirez, ponury jak znaczenie owych s��w, z wolna przybli�a� si� ku niemu. - Wyryte w z�ocie - rzek� chrapliwie, niepodobny zupe�nie do siebie - Del Velaro. Wiem, co znacz� te s�owa. I wiem, kto je wymawia�... Hrabia sta�, jak przykuty do miejsca. Hamirez, z upiornie ods�oni�tymi z�bami, patrzy� w mrok, gdzie� ponad jego g�ow�. - Wiem, co znacz�. Del Velaro, znajd� twoje rubiny, lecz zap�aty nie przyjm�. S�yszysz, Del Velaro? Jestem u celu. Wymin�� szlachcica i opu�ci� komnat�, wysoko unosz�c pochodni�. Dopiero po chwili hrabia poj��, czym m�g� by� cel umar�ego. Powt�rna, prawdziwa �mier�. Hrabia d�wign�� muszkiet, pistolety i szpad�, ale coraz bardziej w�tpi�, by �w or� m�g� by� jakkolwiek przydatny. Z kim mia� walczy� za pomoc� tej broni? Czy ze swym towarzyszem? Ale� jakim sposobem? Czy martwy, pozbawiony oddechu w piersi, a krwi w �y�ach cz�owiek, mo�e l�ka� si� kuli lub sztychu? Co wypada robi�? Co pocz��? Del Velaro my�la� gor�czkowo, lecz rozum bezradnie wskazywa� same tylko niemo�no�ci... Tajemne �r�d�o z�a, kt�re znajdowa�o si� gdzie� w tych ruinach, musia�o zosta� unicestwione. Hrabia widzia� w tym dziele sens swojego �ycia, nade wszystko za� - widzia� obowi�zek. Spe�nienie obowi�zku by�o spraw� honoru. Del Velaro nie rozumia�, jak mia�by poniecha� przedsi�wzi�cia. M�g� odda� maj�tek. M�g� straci� �ycie. Nigdy cze�� i honor. Szed� wi�c dalej, wprost - jak widzia� - ku niechybnej zgubie. Podziemne kazamaty w po�owie nie by�y tak straszne jak mieszkalna cz�� Ahar. By�y puste - ostatnie �lady ludzkiej bytno�ci ulotni�y si�, gdy tylko zgni�o siano, rzucane wi�niom. Dopiero jedna z mniejszych cel wstrz�sn�a dusz� hrabiego. Inaczej ni� poprzednie - nie by�a ca�kiem pusta... Ze �ciany, przytwierdzone do�, zwiesza�y si� �a�cuchy. Nie opodal drzwi sta�a miska. Zwyk�a, gliniana miska. Del Velaro cofn�� si� o krok, bo z celi buchn�o ku niemu co�, jak umykaj�cy uszom, a s�yszalny tylko dla umys�u, przera�liwy, ob��dem nasycony krzyk. Trwa� i nie ustawa�; hrabia wypu�ci� muszkiet i sta� skamienia�y, obejmuj�c g�ow�. Pos�pne dusze, uwi�zione w okowach kl�twy, musia�y cierpie� tak, jak cierpia�y kiedy� uwi�zione w tych �a�cuchach i murach cia�a. Krzyk przygas�. Hamirez kl�kn�� przy �cianie i jak �lepiec wodzi� r�k� po ogniwach �a�cucha. Del Velaro, przej�ty dreszczem patrzy�, jak tamten powoli zamyka na swym nadgarstku przerdzewia��, ci�k� bransolet� i trwa przez chwil� w milcz�cym bezruchu, badaj�c palcami zastyg�e w chropawym �elazie �ruby, s�u��ce do zamkni�cia obr�czy. - Del Velaro - rozbrzmia�o powoli - trzymano tu J�. Opuszczon� i zdradzon� przez wszystkich. - Kawalerze - powiedzia� hrabia, prawie nie pojmuj�c, sk�d bierze si� w nim do�� si�y i odwagi - twoje urojenia s� mi oboj�tne. �uczywa wkr�tce zgasn�, zapasowych za� ubywa. Chod�my, je�li nie mamy tu pozosta� na zawsze. Hamirez uni�s� g�ow� i patrzy� zamy�lony. Uwolni� d�o� z okow�w. �a�cuch zadzwoni�. - Rubiny z�a... - przechyli� g�ow� z pogard�. - Oto, czego szuka pierwszy �mia�ek, jaki wa�y� si� tu wtargn��. G�upi B�g, bo zaiste stworzy� ludzi na swoje podobie�stwo. - Mo�ci Hamirez! - rzek� z rosn�c� moc� Del Velaro. - ��dam wyja�nienia tych s��w i twego zachowania! Chc� wiedzie�, z kim i po co kr��� po tych lochach! Je�li pragniesz mej �mierci - jestem i czekam! Zdaje mi si�, �e szukaj�c pomocy, znalaz�em najwi�ksz� przeszkod� w swym zamiarze...! - Nie, hrabio. Sta�o si� nic wi�cej, jak to, �e przyszed�szy tu po to samo, wyjdziemy ka�dy z czym innym. Nie masz we mnie wroga. Powsta� i uj�� pochodni�, bardziej ju� kopc�c� ni� �wiec�c�. Przeni�s� z niej p�omie� na ostatnie �uczywo. - Pewien jestem, hrabio, �e znajdziesz, czego szukasz. Tym bardziej nie dziw si� memu uniesieniu, gdym niespodziewanie dosta� to, czego nie szuka�em. Wskaza� drog� p�omieniem. - T�dy waszmo��. Ju� blisko. Wci�� wiedzie nas wsp�lna droga. - Kiedy za� si� nasze drogi skrzy�uj�...? - Nie skrzy�uj� si�, je�li sam tego, hrabio, nie zechcesz. Co najwy�ej mog� si� rozej��. A to wcale znacz�ca r�nica. Po wszystkim, co zdarzy�o si� tego dnia, podziemny grobowiec nie by� dla hrabiego �adn� niespodziank�, l�k za�, k�uj�cy serce jak mrozem od tak dawna, zd��y� omal spowszednie�. Jednak rozmiary okrytego ciemno�ci� cmentarza zdumiewa�y: oto nie ko�cz�cy si� tunel wi�d� wzd�u� granitowych, czarnych tablic, pokrytych mozaikami napis�w. Ani jedna wszak�e tablica nie nosi�a znaku krzy�a... Nie chciano Boga w tych lochach. By�y i puste grobowce - czarne, martwe czelu�ci, nie przys�oni�te tablicami. Zamek Ahar dokona� �ywota, zanim ci, co jeszcze mieli pod nim spocz��, zaj�li swoje miejsca. Del Velaro i Hamirez szli d�ugo, by na koniec stan�� przed �lep� �cian�, zamykaj�c� korytarz. - A jednak dalej - oznajmi� z niezachwian� pewno�ci� Hamirez. - Za t� �cian�... Je�li b�dzie trzeba, zburzymy j�, hrabio. - Nie trzeba. Dwa g�adkie filary, p� zatopione w owej �cianie, ska�one by�y okr�g�ymi otworami, kt�re umieszczono na poziomie kolan. Del Velaro wsun�� w dziur� luf� muszkietu i zacz�� ci�gn�� w bok. Kamie� zachrobota� g�ucho. �ciana p�k�a po�rodku, ukazuj�c szerok� na palec szczelin�. Obracana wok� w�asnej osi kolumna nios�a drugi otw�r, skryty dot�d w bocznym murze korytarzy. Hrabia wyj�� luf� i prze�o�y� j� dalej, by zn�w ci�gn��. Hamirez trwa� nieruchomo, nie kwapi�c si� z pomoc�. Z uniesion� pochodni�, wbija� spojrzenie w coraz szerszy pas mroku. Del Velaro wykorzysta� trzeci otw�r, wreszcie czwarty. - Dosy� - rzek� Hamirez. Przej�cie by�o ju� na tyle du�e, by wpu�ci� cz�owieka. - Chod�my, hrabio. - Nie, Hamirez. Olbrzym zwr�ci� ku szlachcicowi wpierw spojrzenie, potem g�ow�, wreszcie, z niezwyk�� powolno�ci�, ca�� swoj� posta�. - Przysi�gnij mi najpierw, waszmo��, �e pozwolisz, bym zabra� st�d klejnoty, o kt�rych m�wi�em. Przysi�gnij mi, �e nie one s� twoim celem - ��da� hrabia. - Je�li nie przysi�gn�? Zimny pot wyst�pi� na czo�o hrabiego. - Ale dobrze - rzek� tamten, z ow� niezmienn� powolno�ci�, kt�ra cechowa�a go od chwili, gdy ujrza� tron w sali jadalnej. - Na co mam przysi�ga�? Na honor? Boga? M�wi�em przecie, hrabio, �e nie wierz� w te rzeczy. - Na twoje przeznaczenie, kawalerze. Czy i w przeznaczenie wci�� nie wierzysz? Oznacza�oby to, �e� ok�ama� mnie dzi� kilkakrotnie. Podobno znalaz�e� tu sw�j cel, pomimo �e� go wcale nie szuka�? Hamirez milcza�. - Nic nie zmusza mnie do tej przysi�gi - pad�a wreszcie odpowied�. - Nie zagrozisz mi przecie �mierci�, mo�ci hrabio? Umarli nie boj� si� �mierci. Umarli jej pragn�. I wci��, wci�� nie dostaj�... - Ale dobrze - podj�� zaraz, pozostaj�c wierny raz wyra�onej zgodzie. - Wi�c na moje przeznaczenie, hrabio: o�wiadczam ci, �e niepotrzebne mi twoje rubiny. Nie chc� ich i nie one tu na mnie czekaj�. - Przysi�gasz? - Przysi�gam. To m�wi�c, zdj�� z g�owy kapelusz i odrzuci� go w mrok cmentarnego korytarza, po czym - jakby uwolniwszy si� tym gestem od wszelkich spraw �wiata - wszed� bokiem w szczelin� w kamiennych drzwiach i znikn�� z oczu hrabiego. Wida� by�o tylko poblask, id�cy od jego pochodni. Male�ki, skromny sarkofag, zbudowany nie z marmuru czy cho�by granitu, lecz ze zwyk�ego piaskowca, sta� po�rodku pustej, wielkiej sali, jakby zostawiony przez pomy�k�. Samotny. Nie budzi� grozy, raczej jaki� smutek - jak ka�da rzecz niepotrzebna, zapomniana i porzucona... Del Velaro nie da� si� zwie�� wra�eniu. A dlatego, �e domy�la� si� czy te� zgo�a wiedzia�, kto w owym sarkofagu spoczywa... I zadr�a�. Jednak krypta by�a pusta, ca�kiem pusta... i je�li rzeczywi�cie, jak twierdzi� Hamirez, znale�li si� u celu - to nale�a�o si�gn�� w g��b owego sarkofagu. Hrabia zadr�a� po raz drugi. - Podejd�, waszmo�� - za��da� Hamirez. Wezwany uczyni� kilka sztywnych krok�w i gryz�c usta patrzy� na malutki, wyschni�ty do cna bukiecik polnych kwiat�w, bezbarwnych jak popi� i lekkich jak kurz. Jak�e dawno z�o�ono je na tej zimnej, kamiennej p�ycie... - Po raz ostatni, hrabio, wzywam ci�: zaniechaj. Popatrz, kto� j� kocha�... Powiesz, �e kocha� z�o? Wi�c ty w imi� dobra str�cisz ten bukiecik, odbieraj�c jej ostatni� rzecz, jak� ma? Del Velaro sta�, trzymaj�c uniesion� pochodni�. W tej samej pozie, wyczekuj�c, sta� Hamirez. Nagle hrabia przem�g� si�, zebra� w d�onie i z gniewem, niezwykle gwa�townie, star� uschni�te kwiaty z sarkofagu, przemieniaj�c je w py� i kurz. - Hamirez! - zawo�a� tak pot�nie, �e echo uderzy�o w stare �ciany. - Pojmij�e waszmo�� wreszcie: to z�o! Jak�e z nim walczy�, jak je pokona�, skoro zawsze gdy za�nie, u�alamy si� nad jego bezbronno�ci�!? Nie! S�yszysz mnie, Hamirez?! Nie zawr�c�! Dr��ce �wiat�a �uczyw pokazywa�y miejsce, gdzie le�a�y kwiaty. By� tam wyryty napis. Cie� wype�nia� szczerby w kamieniu i niezwykle wyra�nie da�o si� odczyta�: AKASA. FATANH. AMARE. - Patrz na to, Hamirez! - krzykn�� raz jeszcze hrabia, ukazuj�c litery. - Widz�. Pokaza�e� mi nie te s�owa, lecz w�asn� nikczemno��, Del Velaro. Wyjdziesz st�d, jak powiedzia�em. Ale cho�by� d�ugo ucieka�, znajdzie si� kto�, kto b�dzie �ciga�. I do�cignie; i wyrwie twoje ma�e, pod�e serce. To powiedziawszy, olbrzym chwyci� kraw�d� p�yty nagrobnej i ze zgrzytem przesun�� j� wolno, a potem zepchn�� na kamienn� posadzk�. P�yta p�k�a. Ale jeszcze nim upad�a, ujrza� Del Velaro, jak d�o� Hamireza ze�lizguje si� po nier�wnej kraw�dzi kamienia, trze o ostre szczerby i raniona - krwawi... Dostrzeg� t� krew i Hamirez. Huk uderzaj�cej o posadzk� p�yty bi� echem w �ciany krypty, ale m�czyzna w szkar�acie nie s�ysza� nic, a widzia� tylko, unoszon� coraz wy�ej do oczu, dr��c� d�o�, po kt�rej ciek�y drobne krople, ��cz�ce si� z barw� kaftana. Sorgethergeft - kl�twa wiecznego trwania w s�u�bie obcej duszy - zosta�a zdj�ta. Hamirez �y� i m�g� umrze�, bo jego dusza i cia�o by�y teraz jednym. Del Velaro w napi�ciu spogl�da� na zastyg��, nieruchom� twarz swojego towarzysza. Czerwonoz�oty blask ognia pe�ga� po wieku masywnej trumny, wpuszczonej w g��b sarkofagu, odbija� si� od miedzianych oku�, chwytaj�c kr�tkie b�yski kapi�cych na trumn� kropelek. Jedna... druga... i trzecia. - Del Velaro... - rzek� g�ucho olbrzym. Uni�s� twarz i niewyra�nie, z wysi�kiem, jakby czyni�c to po raz pierwszy w �yciu... pr�bowa� si� u�miechn��. Wyraz napi�cia nie schodzi� z twarzy hrabiego. - Jeste� wi�c u celu, kawalerze. Co teraz? Nie patrz�c w d� i nie czekaj�c na odpowied�, wymaca� jeden z czterech pier�cieni, umocowanych do trumiennego wieka - i poci�gn��. Unosi� wieko wytrwale, wreszcie szarpn��, a wtedy spad�o pomi�dzy �cian� sarkofagu a trumn�. Jednocze�nie opu�cili spojrzenia. Hrabia chcia� si� cofn��, lecz nogi odm�wi�y podj�cia wysi�ku, zachwia�y si� pod nim, wreszcie nieudolny krok do ty�u dope�ni� miary. Stopa zsun�a si� z niskiego, szerokiego coko�u, na kt�rym sta� sarkofag i szlachcic upad�, gubi�c pochodni�, nie b�d�c nadal zdolnym do wyrzucenia ze struchla�ej piersi cho�by j�ku. Potworny, niebywa�y fetor uderzy� go znowu, gdy niezgrabnie powstawa�. Hrabia nie pr�bowa� docieka�, dlaczego przez tak d�ugi czas cia�o nie uleg�o zupe�nemu rozk�adowi, nie my�la� nawet o dw�ch wielkich rubinach, l�ni�cych w fa�dach zetla�ej, czarnej sukni. Wci�� mia� przed oczami tylko jedno: przegni��, trupi� g�ow�, szczerz�c� z�by ponad gorsem sukni, k��by bia�ego robactwa, wij�cego si� w oczodo�ach, wreszcie ruch, poruszenie owej g�owy, prawdziwe, nie b�d�ce wymys�em...! Cokolwiek spoczywa�o w tej trumnie - wci�� �y�o! - Twoje rubiny, Del Velaro! - rozbrzmia� pot�ny, dono�ny g�os Hamireza. - S�yszysz? Twoje rubiny! Cofaj�cy si� krok za krokiem hrabia, odgrodzony od sarkofagu p�omieniem podniesionej pochodni, zebra� wszystkie si�y i zatrzyma� si�. Jednak gard�o wci�� mia� jak zgniecione w kleszczach, uwi�ziony g�os nie m�g� si� ze� wydoby�. Pochodnia razi�a oczy, hrabia odsun�� dygoc�ce rami� w bok - by ujrze� potwornego trupa, dobywaj�cego si� z miejsca, w kt�rym winien spoczywa� po wsze czasy. Kawa�ki �mierdz�cego mi�sa, drgaj�cego od porusze� robactwa, odpada�y od stworu, spadaj�c do sarkofagu i obok. Del Velaro wrzasn�� wreszcie chrapliwie, nieludzko. Zaraz potem krzykn�� raz jeszcze, bo ujrza� cie� Hamireza... Cie� kota-olbrzyma. - Masz je! - zawo�a� Hamirez, unosz�c r�k�. Dwa wielkie klejnoty kolejno pad�y u st�p szlachcica. Porwa� je i rzuci� si� ku wyj�ciu, przecisn�� z wysi�kiem, po czym z�apa� muszkiet i zacz�� zamyka� drzwi. - Co robisz, cz�owieku?! - krzykn�� z g��bi krypty Hamirez, unosz�c �uczywo. Zaraz potem Del Velaro us�ysza� szybkie kroki. Pu�ci� muszkiet, wyrwa� zza pasa pistolety i wypali� dwukrotnie, mierz�c w szerok� pier� nadbiegaj�cego. St�umiony krzyk i odg�os ci�kiego upadku by�y dowodem celno�ci strza��w. Del Velaro odrzuci� pistolety, zn�w chwyci� muszkiet i z nadludzk� si�� - zamkn�� przej�cie cztery razy szybciej, ni� je wcze�niej otworzy�. Po��wka kamiennych wr�t przywar�a do drugiej z g�uchym hukiem. Hrabia schowa� rubiny, pochwyci� �uczywo i przez chwil� sta� na dr��cych nogach, oddychaj�c ci�ko. Nas�uchiwa�, ale zza kamiennego muru nie dochodzi�y - i przecie� doj�� nie mog�y - �adne g�osy. - Dzi�ki ci, Panie - rzek� szklachcic posinia�ymi wargami. Zrobi� krok do ty�u, potem drugi, wreszcie odwr�ci� si� i najszybciej jak potrafi�, co i rusz spogl�daj�c za siebie, pobieg� ku wyj�ciu z podziemi. Opanowawszy nieco b�l, Hamirez usiad� powoli, chwytaj�c si� za przestrzelone rami�. Upuszczona pochodnia dogasa�a, podni�s� j� i przechyli� tak, by rozgorza�a na nowo pe�nym ogniem. Z bezw�adnym ramieniem, omywanym przez gor�c� krew, powsta� i obejrza� si� do ty�u. Sta�a tu�. - Po co przyszed�e�, Morderco? - zapyta�a g�ucho. - Nie chcia�e� mnie za �ycia... Zapragn��e� po �mierci? A wi�c jestem... Przygryz� warg�, bo rana porazi�a nowym b�lem. - Zostaw - powiedzia� �agodnie, gdy podesz�a z ogromnym wahaniem, jakby boj�c si�, �e zn�w j� odtr�ci - jak tylekro�, przed dwoma wiekami. - Jeste�my zamkni�ci... A twoj� magi� odda�em temu g�upcowi. Odwr�ci�a si� gwa�townie i po�r�d burzy czarnych w�os�w ujrza� aksamitn� wst��k�, kt�r� by�o przewi�zanych kilka pasm. Dwa olbrzymie szmaragdy ko�ysa�y si� u jej ko�c�w. - Moja magia jest tam, gdzie ja jestem, Morderco - rzek�a, zn�w zwr�cona ku niemu. - Powiedz mi jasno, �e jeste�my razem... a wyjdziemy st�d i spalimy ca�e to przekl�te ksi�stwo. A mo�e wolisz uciec jak tamten? Ciekawam, c� takiego zobaczy�? - Ka�dy widzi to, co zobaczy� pragnie - rzek� Hamirez. - Najgorzej, gdy kto� w �yciu widzi samo z�o i nic nie chce, jak tylko z nim walczy�... Oto z�o dopiero: walka z majakami. - Nie widzisz we mnie z�a? - zapyta�a, na po�y zdziwiona, na po�y zaskoczona. Ogarn�� wzrokiem jej delikatn� twarz i czarne oczy, pod�u�ne, zalotne. Dotkn�� spojrzeniem warg. - Ka�dy widzi to, co chce zobaczy� - powt�rzy�. Pochodnia dogasa�a... Nadchodzi�y mroki. Feliks W. Kres FELIKS W. KRES Urodzony w 1966 r. w �odzi, stolicy polskiej fantasy, gdzie mieszka i pracuje do dzi�. �onaty od o�miu lat; �ona, atrakcyjna piel�gniarka (s� �wiadkowie!), pomaga mu w pracy literackiej, szczeg�lnie nieoceniona jest przy wymy�laniu i opisach wszelkich obra�e� cielesnych, na brak kt�rych bohaterowie Kresa nie mog� narzeka�. Odkrycie I literackiego konkursu "Fantastyki" ("Mag", "F" 11-12/83, II nagroda) przedstawi� si� u nas jeszcze kontrowersyjnym, cho� dobrze przyj�tym przez czytelnik�w "Demonem Walki" ("F" 10/87) - wcze�niej i p�niej definitywnie przechwycony przez konkurencj�. Nawet publikowany obecnie mi�osny horror fantasy "Sorgethergeft" pochodzi z �am�w niskonak�adowego "Voyagera" (zima 92/93). Przedrukowujemy opowiadanie za zgod� Kresa, by da� �wiadectwo jego pe�nej sprzeczno�ci demoniczno-sentymentalnej duszy oraz by pokaza� Pa�stwu ciekawy kawa�ek prozy. Ale te�, by odda� ho�d almanachowi "Voyager", kt�ry zako�czy� �ywot, przedstawiwszy uprzednio w latach 1991-95 troch� porz�dnej fantastyki, par� w�ciek�ych, ale znacz�cych wywiad�w z tw�rcami III i IV generacji, a w 1992 r. zdoby� nawet �l�kf� (w kategorii Wydawca '91), bij�c na finiszu (sic!) nasz� Dorot� Malinowsk� z wylansowan� przez ni� "Gr� Endera". Opublikowa� Kres 16 opowiada�, 6 mikropowie�ci i 4 powie�ci. Jest tw�rc� krainy Szereru, cz�onkiem za�o�ycielem Klubu Tw�rc�w. Barwna posta� fandomu, uczestnik wielu konwent�w (wyst�puje z regu�y w ma��e�skim duecie z Kresk�), g�osi publicznie prymat rzemios�a nad natchnieniem. Nie uprawia publicystyki, epistolarny "Sp�r o Grombelard" z RAZ-em ("NF" 9/95), cho� dobrze przyj�ty przez czytelnik�w, by� wyj�tkiem; raczej nie zapowiada Kres kontynuacji. Wa�niejsze publikacje: "Prawo S�p�w" (1991 - opowiadania debiut ksi��kowy), "Kr�l Bezmiar�w" (1992 - Nagroda Zajdla za powie��), "Stra�niczka Istnie�" (1993 - �l�kfa w kategorii Tw�rca Roku, nominacja do Zajdla), "P�nocna granica" (1995). Plany do 1997 r.: cykl "Ksi�ga Ca�o�ci" (sze�cioksi�g + kompendium) oraz w tzw. mi�dzyczasie druk w prasie opowiada� pozaszererskich, mo�e nawet ich tomik; a kto wie, czy nie tak�e pozaszererska powie��. (mp)