3054
Szczegóły |
Tytuł |
3054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
FELIKS W. KRES
SERCE G�R
OD AUTORA
Opowiadam legendy.
Legend�, a w�a�ciwie histori� wydobyt� z legend, by� "Kr�l Bezmiar�w". Podobnie
ma si� sprawa z "Sercem G�r".
O samotnej Armektance przemierzaj�cej Ci�kie G�ry, kr��� w Grombelardzie setki
opowie�ci, czasem wr�cz bajek - zupe�nie nieprawdopodobnych. Spraw� historyka
jest wykry� w nich prawd� i odrzuci� wszystko, co nie zosta�o udowodnione ponad
wszelk� w�tpliwo��. Gaw�dziarz - jestem wszak gaw�dziarzem - ma uprawnienia, ale
i obowi�zki troch� wi�ksze. Po wy�owieniu fakt�w, wolno mi jeszcze snu� domys�y.
Wi�cej: powinienem snu� domys�y, bo tego si� ode mnie oczekuje. Nie mog� stale
przerywa� opowie�ci, czasem w najciekawszych miejscach, m�wi�c: nie wiadomo na
pewno, co zasz�o wtedy a wtedy, przenie�my si� zatem o dwa lata p�niej. Mog�
tak uczyni�, gdy nic interesuj�cego do opowiedzenia nie ma; w przeciwnym wypadku
musz� wype�ni� luk� domniemaniami. Ale jednocze�nie przecie� nie wolno mi
k�ama�... Tak wi�c, na szkielecie pog�osek i plotek, dla historyka pozbawionych
warto�ci, powinienem rozpi�� p��tno, kt�re, pokryte farbami, przedstawi to, co
mog�o si� zdarzy�, je�li nawet nie zdarzy�o si� naprawd�. I tak w�a�nie czyni�,
bo tak trzeba.
Ale czasem odkrywam, �e si� pomyli�em. Bywa, �e spisawszy t� czy inn� histori�,
otrzymuj� nagle gar�� fakt�w, wydobytych z nowej, nie znanej mi dot�d opowie�ci;
fakt�w, kt�re g�o�no krzycz�, �e moje domniemania by�y b��dne. Czy mam zatem
trwa� przy nich mimo wszystko? Otrzymawszy zezwolenie na snucie domys��w, nie
otrzyma�em go przecie� na zatajanie prawdy.
I dlatego bywa, �e opowiadam o jakim� zdarzeniu - od nowa. Czytelnik, kt�ry
zetkn�� si� ju� kiedy� z histori� Kr�lowej Grombelardu, mo�e znajdzie w tej
ksi��ce zdarzenia znane Mu z wcze�niejszych moich opowie�ci. Wybaczy i zrozumie,
bo przecie� opowiadam - dla Niego. Chc�, by otrzyma� sp�jny obraz �wiata i los�w
niezwyk�ych ludzi, kt�rzy w tym �wiecie �yli. Gdy przedstawia�em pierwsz� z
legend, zrodzonych pod niebem Szereru, nie wiedzia�em jeszcze, �e za��da si� ode
mnie przedstawienia tak wielu nast�pnych. ��danie pad�o. I teraz, chc�c snu�
dalsze opowie�ci, musz� najpierw odk�ama� te pierwsze. Myli�em si� wielokrotnie,
bo - przyznaj� ze wstydem - kiepskim by�em kiedy� gaw�dziarzem; chcia�em jak
najszybciej podzieli� si� z innymi wiedz� o barwnych wydarzeniach i
postaciach... Ale w�a�nie: "jak najszybciej", nie za� "jak najrzetelniej".
Teraz naprawiam sw�j b��d.
Oczywi�cie nie jest "Serce G�r" ksi��k� z�o�on� tylko ze starych opowie�ci,
podanych w nowej wersji. O, bynajmniej... Z czystym sumieniem mog� powiedzie�,
�e kto nie zna historii �owczyni zawartej w tym oto zbiorze - ten nic jeszcze
nie wie. Po prostu.
A nie jest to dzie�o ostatecznie zamkni�te, raz na zawsze, wiele zosta�o do
opowiedzenia... I na pewno - opowiem. Powoli, dok�adnie, ju� bez po�piechu. Jak
zawsze, gdy zbierze si� wok� dostatecznie du�y kr�g s�uchaczy.
B�d� czeka�.
Feliks W. Kres
PRAWO S�P�W
- Nigdy nie lekcewa� naszych praw, kobieto - powt�rzy� szerokoskrzyd�y olbrzym,
siedz�cy na ramieniu rozci�gni�tej na ziemi, czarnow�osej dziewczyny, w
niebieskim, armekta�skim mundurze. - Nigdy nie lekcewa� naszych praw. A teraz
zbud� si�.
Powieki le��cej rozwar�y si� powoli. S�o�ce - rzadki go�� w grombelardzkich
g�rach - zajrza�o w ziej�ce czerwieni�, puste oczodo�y. Powietrze przeszy�
przera�liwy krzyk. Le��ca przycisn�a d�onie do twarzy, poderwa�a si� i prawie
natychmiast upad�a z powrotem.
- Nie! nie! nie!
Wysoko, na niebie, widnia� niewielki, czarny punkcik. Nie widzia�a go, nie mog�a
widzie�.
- Nie! Nie!
Zawieszony w powietrzu s�p rytmicznie porusza� dziobem: - Nigdy nie lekcewa�
naszych praw, nigdy nie lekcewa� naszych praw, nigdy...
Rozdzia� I
Zadudni�y na schodach mocne kroki.
- Podsetnik Karenira?!
Poderwa�a si� z pos�ania, wypr�y�a.
- Tak, panie!
Zn�w kroki. Stan�� w drzwiach, skrzywi� twarz na widok jej nago�ci.
- Wybierz o�miu ludzi i ka� im przygotowa� si� do drogi. Pojedziecie...
Urwa�. Marszcz�c brwi, spojrza� na czubki swoich zakurzonych but�w.
- Przyjdziesz do mnie. Zaraz. Ubrana - podkre�li� z naciskiem. - Do�� mam widoku
tych waszych go�ych cyck�w. To jest wojsko, koszary, nie ogr�d w Rinie, czy
innej tam, armekta�skiej dziurze. Zapami�taj to sobie raz na zawsze, wi�cej
powtarza� nie b�d�. I przeka� tym swoim �licznym podkomendnym. A skoro ju� o tym
mowa: chcia�bym, by patrol, kt�ry ci powierzam, sk�ada� si� z samych m�czyzn.
Zrozumia�a�, czy mam powt�rzy�? Z samych m�czyzn!
- Tak, panie!
Odwr�ci� si� i wyszed�. Gdy tylko zosta�a sama, z pasj� kopn�a stoj�cy przy
��ku podn�ek. Zabola�o. Zagryzaj�c wargi, rozmasowa�a stop�. By�a w�ciek�a.
W Rinie, w kt�rej si� urodzi�a i wychowa�a, nago�� w domu by�a symbolem mi�o�ci,
przyja�ni i czysto�ci sumienia. U�miechn�a si� gorzko, wspominaj�c sw�j
pierwszy wiecz�r w garnizonowych koszarach, kiedy to wyprawi�a ma�e przyj�cie
dla nowych koleg�w i kole�anek z kadry oficerskiej. Te spojrzenia, gdy otworzy�a
drzwi, ubrana jedynie w sp�dniczk�... Wystrojeni m�czy�ni, w mundurowych
tunikach i przy mieczach, za jej plecami mrugali do siebie, dwie setniczki legii
co chwila wymienia�y kilka szybkich uwag ("Pijana, czy...?"). Przez ca�� noc
p�aka�a, nic nie rozumiej�c, a rano przybieg�y dziewczyny z jej oddzia�u, te�
rozgoryczone; wy�miano je w ich kwaterze, m�czy�ni pchali si� z �apami, kpiny i
szyderstwa nie pozwoli�y im zasn��. Wpad� jaki� dziesi�tnik, naur�ga� im od
ladacznic, a� wreszcie Kristira pokaza�a mu swoje paski na tunice i kaza�a si�
wynosi�...
Ko�o po�udnia przyszed� do niej P.A.Argon, tysi�cznik, komendant garnizonu.
Surowo wyja�ni� rozbie�no�ci zwyczaj�w obu prowincji i kategorycznie zabroni�
podobnych rzeczy na przysz�o�� (1). Krzywo te� patrzyli oficerowie na jej
poufa�o�� z podkomendnymi - jak�e inaczej by�o w Rinie! Tam cale koszary
stanowi�y zgran�, weso�� grup�, tu byle tr�jkowy z wynios�� min� paradowa�
zawsze w kolczudze i tunice, a ju� podsetnik rzadko zni�a� si� do bezpo�redniej
rozmowy z �o�nierzem... Gdyby za�o�y�a po s�u�bie kt�r�� z przywiezionych
sukien, chyba by wsadzono j� do paki!
Drgn�a. O, na Szer�... powinna ju� by� u komendanta! Powiedzia� "zaraz" i
wiedzia�a, �e rozumia� to dos�ownie!
Szybko wci�gn�a sztywn�, grub� sp�dnic�, wbi�a nogi w ci�kie buciory. Tunik�
naci�ga�a ju� w biegu. Wpad�a do budynku komendantury. Przystan�a w sali
odpraw, dopinaj�c klamr� pasa, w tej samej chwili drzwi przed ni� rozwar�y si�
nagle i stan�� w nich Argon.
- No, podsetniku - rzek� prawie spokojnie - jeste� tu tylko czasowo i nie mam
prawa wyrzuci� ci� z wojska. Ale b�d� pewna, �e przy najbli�szej okazji pchn�
odpowiedni� opini� do twego dow�dcy w Rinie.
Wypr�y�a si�, wyprostowa�a. Z rozpacz� czu�a, jak �le dopi�ta klamra rozsuwa
si� powoli.
- Doprawdy - kontynuowa� Argon - zaczynam si� waha�, czy wys�a� ci� na czele
tego patrolu. Gdybym mia� pod r�k� innego wolnego oficera...
W ostatniej chwili z�apa�a upadaj�cy na pod�og� miecz. Poczu�a, jak wilgotniej�
jej plecy.
Argon urwa� niemal w p� s�owa. Zapad�o ci�kie milczenie. Wreszcie m�czyzna
odwr�ci� si� i wszed� do pokoju.
- Prosz� za mn�.
Szybko umocowa�a bro�.
- Zadanie nie jest trudne - zagai�, dok�adaj�c stara�, by g�os brzmia� zupe�nie
bezbarwnie. - Doniesiono mi, �e w okolicy Krzywych Ska� ukrywa si� trzech czy
czterech ludzi; to nie �adna rozb�jnicza banda, ot - paru rzezimieszk�w... Cel
patrolu: odnale�� i pojma�. Przynajmniej jeden musi pozosta� �ywy. Wszystko
jasne, czy mam powt�rzy�? �ywy!
Energicznie skin�a g�ow�.
- Tak, panie!
- Wymarsz natychmiast. Czy wyznaczy�a� ju� ludzi?
- Jeszcze nie, pa...
- Tak my�la�em. Czekaj� na ciebie przy bramie. Przy�lij mi tu Barga. To taki
brodaty grubas.
- Tak, panie!
Wyprostowana opu�ci�a pok�j i zamkn�a za sob� drzwi. Opar�a si� o nie ci�ko i
otar�a pot z czo�a.
Rozdzia� II
- Panie.
- Jeste�, Barg. Znakomicie. Siadaj.
�o�nierz usiad�. Na jego twarzy nie rysowa�a si� �adna my�l, cho� musia� by�
mocno zdumiony �askawo�ci�, surowego zwykle, "starego". Czeka�.
- Jedziecie dzisiaj na patrol, poprowadzi go podsetnik A.J.Karenira. To dobry
�o�nierz, ale wychowany w armekta�skiej Rinie... i nie zna g�r. O ile wiem, raz
tylko bra�a udzia� w... walce? - prawie zapyta� - Jej �uczniczki zastrzeli�y z
zasadzki konie dw�ch p�ywych ze zm�czenia Je�d�c�w R�wnin... Nie mo�e
zrozumie�, �e tu jest Grombelard, gdzie s�u�ba jest s�u�b�, a nie uspokajaniem
pijak�w po gospodach. Dlatego mam dla ciebie specjalne zadanie: miej uszy i oczy
szeroko otwarte. Ona dowodzi oddzia�em, ale ty za niego odpowiadasz. Jak sobie z
tym poradzisz - to rzecz twoja. Wszystko.
�o�nierz zerwa� si� z miejsca, salutuj�c.
- Oczywi�cie tre�� rozmowy zostaje mi�dzy nami... - dorzuci� Argon.
- Panie... - �o�nierz zdawa� si� by� dotkni�ty. Argon przywo�a� na twarz lekki
u�miech.
- Mo�esz odej��.
Trzasn�y drzwi, zadudni�y w s�siednim pokoju twarde kroki. Argon u�miechn�� si�
jeszcze raz. Stary �o�nierz... Takiemu czasem warto powiedzie� co� prywatnie,
prawie po przyjacielsku. Na Bargu m�g� polega� - i wiedzia� o tym. Ufa� rozumowi
i przebieg�o�ci tego �o�nierza. Podczas niedawnej ob�awy sprawdzi� si�
wielokrotnie w najtrudniejszych sytuacjach, a i wcze�niej nigdy nie zawi�d�.
Dzi�ki jego sprytowi i znajomo�ci G�r, niejeden oddzia� legii zdo�a� unikn��
zag�ady. �o�nierze, z kt�rymi by� Barg, mogli ponie�� pora�k� - ale nigdy
kl�sk�.
Argon pokr�ci� g�ow�, po czym si�gn�� po czyst� kart�, inkaust i pi�ro. Napisa�
par� s��w i posypa� piaskiem. Wycisn�� piecz�� komendanta garnizonu w Grombie.
Patent podsetnika Legii Grombelardzkiej.
Rozdzia� III
L.S.I.Rbit, s�awny na ca�y Grombelard ogromny, bury kocur z rodzaju gadba,
zast�pca i prawa r�ka Basergora-Kragdoba, kr�la g�r i g�rskich rozb�jnik�w,
powolnym, leniwym truchtem po�era� mile. Gdy by�o trzeba, umia� tak biec -
ca�ymi dniami. Teraz w�a�nie bieg� od trzech dni. Ranki przesypia�, budzi� si�,
przeci�ga�, wykonywa� kilka karko�omnych skok�w dla rozgrzania mi�ni i, nie
jedz�c ani nie pij�c, rusza� w drog�. Bieg� przez reszt� dnia i przez ca�� noc,
gdy niebo zaczyna�o r�owie�, wypija� par� �yk�w wody ze strumienia, je�li taki
by� w pobli�u, i zasypia�. W ten spos�b robi� trzydzie�ci mil dziennie. A
zbli�a� si� do ko�ca swej podr�y - by� ju� w Ci�kich G�rach. Chcia� dotrze� do
ich centrum, tam gdzie wznosi�y si� mury Grombu, stolicy prowincji. Biegn�c
rozmy�la�, czy s�usznie post�pi� jego dow�dca, uciekaj�c wraz ze swym oddzia�em
do dalekiego Londu, miast stawi� czo�a ogromnej ob�awie, jak� wojsko
zorganizowa�o w Ci�kich G�rach.
Rbit by� zwiadowc�. Nigdzie si� nie zatrzymywa�, unika� wchodzenia w oczy
ludziom, ale sam widzia� i s�ysza� wszystko. W zasadzie spe�ni� ju� swoj� misj�
i m�g�by wr�ci� do Basergora-Kragdoba z zawiadomieniem, �e niebezpiecze�stwo
istotnie min�o. Ale - jak ka�dy kot - by� cierpliwy i dok�adny. Pragn�� mie�
niezbit� pewno��; chcia� wiedzie� wszystko. Nawi�za� kontakt z grupami, kt�re
przetrwa�y.
Dzie� d�u�y� mu si�, jak nigdy. W nocy czu� si� lepiej, noc dawa�a mu poczucie
swobody i w�adzy nad wszelkimi stworzeniami. Nie widziany i nie s�yszany przez
nikogo (kt� m�g�by go us�ysze�, je�li on tego nie chcia�?) sam widzia� i
s�ysza� wszystko.
By�o dopiero po�udnie.
Stan��. Rozejrza� si� niespiesznie doko�a, cho� wszystkie mi�nie w nim gra�y,
potem nas�uchiwa�, wreszcie w�szy�. Nic.
A przecie� co� wisia�o w powietrzu. Co� z�ego.
By� w bardzo rzadkim, kar�owatym lesie g�rskim. Ukry� si� w pobliskich krzewach
i si�gn�� z�bami do grzbietu. Odpi�� pasek, umocowuj�cy na karku do�� du�y,
sk�rzany worek. Przytrzymuj�c rzemienie �apami, rozwi�za� go niezdarnie i zn�w
z�bami wyci�gn�� z wn�trza mocn�, �elazn� kolczug�. Skoro instynkt go ostrzega�,
nale�a�o si� uzbroi�. Instynkt nie zawodzi� go nigdy, polega� na nim bardziej,
ni� na wzroku i s�uchu.
Mozolnie, podrzucaj�c �bem i mru��c �lepia, wpe�za� w g��b zbroi. Wsun�� �apy w
kr�tkie r�kawy i przepchn�� g�ow�. Wyskoczy� wysoko w g�r�, skaka� jak w�ciek�y,
a� kolczuga r�wno u�o�y�a si� na bokach i grzbiecie. Potem rozp�dzi� si� i run��
na poblisk� sosenk�, tratuj�c w�t�e ga��zki i szarpi�c pazurami pie�. Machn��
jeszcze par� razy �apami. Nic nie kr�powa�o ruch�w; by� zadowolony.
Zn�w ruszy� przed siebie. Zbroja chrz�ci�a cicho. Nie dba� o to. Nie by� ju�
szpiegiem, lecz wojownikiem.
Rozdzia� IV
W okolice Hogrogu, szczytu, niedaleko kt�rego le�a�y Krzywe Ska�y, dotarli
dopiero wieczorem. By�o oczywiste, �e w ciemno�ciach nic nie zdzia�aj�, rozbili
wi�c ob�z na skraju w�tlutkiego lasu. �o�nierze sprawnie wydobyli z juk�w dwa
ma�e namioty, w tym czasie dwaj inni powiedli konie do pobliskiego strumienia.
Przygotowano ognisko.
- �wiat�o zdradzi nasz� obecno�� - zaoponowa�a Karenira - Powinni�my raczej kry�
si� przed obcym wzrokiem.
Barg spojrza� z uznaniem.
- Masz s�uszno��, pani, to dobrze, �e pami�tasz o wszystkim. Ale wybacz, nigdy
nie widzia�a� ogniska rozpalanego na zb�jecki spos�b. Jest wpuszczone w g��b
ziemi, a u�ywa si� specjalnego drewna, kt�re prawie nie daje dymu.
- No, je�li Legia Grombelardzka we wszystkim wzoruje si� na rozb�jnikach... -
powiedzia�a z ironi�.
Barg odpi�� miecz i po�o�y� go w zasi�gu r�ki. U�miechn�� si� do czupurnej
dziewczyny i usiad� na ziemi.
- To dziwne tylko z pozoru, pani. Chc�c z kim� skutecznie walczy�, trzeba
najpierw pozna� jego metody walki i czasem nawet przej�� niekt�re z nich. Wiele
te� zale�y od warunk�w... od otoczenia. Popatrz tylko: dlaczego w Armekcie
prawie nie u�ywa si�, tak popularnych w Dartanie, kirys�w i ci�kich,
p�zamkni�tych he�m�w?
- U�ywa si�... ale prawda, �e tylko pod p�nocn� granic�, przeciw Alerczykom...
Na R�wninach, g��wnym naszym przeciwnikiem s� gromady Je�d�c�w R�wnin -
w��cz�g�w i rabusi�w - t�umaczy�a. - By mierzy� si� z nimi, trzeba sprawnie
powodowa� koniem, odbywa� szybkie podchody, przeprawia� si� przez rzeki. Dlatego
ko� nie mo�e by� obci��ony. Uzbrojeniem jazdy jest lekka w��cznia i �uk...
- W�a�nie. Tak i my bierzemy przyk�ad z odzianych cz�sto tylko w sk�ry
rozb�jnik�w g�r. Nie nosimy ci�kich kirys�w, co najwy�ej gi�tkie kolczugi,
czasem lamelkowe zbroje, bo c� wart jest zakuty w �elazo rycerz na g�rskich
bezdro�ach? Walczymy te� zawsze pieszo, bo jak�e inaczej? Konie s�u�� tylko do
przemarsz�w, a i to ma�o gdzie, ot, chyba jak tutaj, gdzie teren bardzo �atwy...
Nasza bro� to miecz, top�r, kusza, czasem kr�tki oszczep. Wywija� w��czni� w�r�d
ska�, albo jeszcze lepiej - po�r�d bronionego kupieckiego taboru - to
niedorzeczno��.
- Mimo to, nie mo�ecie sobie da� rady z rozb�jnikami?
Barg przygryz� warg�.
- C�, honor �o�nierza ka�e mi temu przeczy�, uczciwo�� za�... To prawda, pani.
Nie jest �atwo wytropi� band�, a gdy to si� ju� stanie, trzeba jeszcze stoczy�
ci�k� bitw�, przewa�nie na terenie narzuconym przez przeciwnika. Zwykle b�j
rozpada si� na szereg drobnych potyczek, a nawet pojedynk�w, bo tu w�w�z, tu
grzbiet, �leb, rumowisko... Jak w takich warunkach utrzyma� szyk? Bywa, �e ka�dy
�o�nierz sam sobie dow�dc�... - pokiwa� g�ow�.
- A tu jeszcze ch�opstwo, pastuchy te� przeciwko nam - m�wi� dalej. - Bo w
Grombelardzie, pani, nie ma spokojnych, osiad�ych na roli mieszka�c�w.
Z�odziejami, bandytami i rabusiami s� tu wszyscy. Pasterze owczych trz�d zamiast
kostur�w nosz� topory, a na g�owach nie czapki, lecz he�my. Bij� si� w�ciekle
mi�dzy sob� o prowadzone stada... Zreszt� z nimi sprawa jest prosta. Gorzej z
rozb�jnikami G�r. Zwykle ich bandy licz� osiem-dwana�cie g��w, ale bywaj� i
takie po sze��dziesi�t. A wszystko to zbratane z wojn� od dziecka.
Karenira z uwag� s�ucha�a powolnych, spokojnych s��w grubasa, brzmi�cych w jej
uszach niczym barwna ba��. Gdy przerwa� znowu, by dorzuci� do ognia, zapyta�a:
- A jak to by�o z t� ob�aw�? Ci�gle s�ysz� o ob�awie, �e by�a, �e...
Barg z u�miechem spojrza� w jej �adne oczy.
- Ob�awa... No tak, by�a ob�awa. Wyobra� sobie, pani, dziesi�tki i setki
�o�nierzy, jednocze�nie przeczesuj�cych G�ry we wszystkich kierunkach. Gonitwy,
potyczki, bitwy, zasadzki... Jak�e nam wtedy brakowa�o - zn�w spojrza� na ni� z
u�miechem - trzydziestu niechybnych �uczniczek. Tak, pani, w�a�nie �uczniczek.
Pami�tam wszystko, jakby to by�o wczoraj, obsadzili�my taki w�ski, stromy w�w�z
niedaleko Egdorbu - wskaza� na wsch�d. - Wyjechali nam pod nosy jak po sznurku,
a my... tak strasznie pokpili�my spraw�! �uk nie jest broni� popularn� w
Ci�kich G�rach, pr�dzej kusza. Ma to swoje racje: kusza, pani, to bro�
niechybna, bardzo mocno i daleko bij�ca... ale nic nie jest dobre, je�li jest j
e d y n e... Mieli�my dwudziestu kusznik�w i tylko dw�ch kiepskich �ucznik�w. Ja
by�em w�r�d tych pierwszych. Strzelili�my na komend�, i dobrze, a� si� tam,
pani, zakot�owa�o w dole! Czwarta cz�� ich pad�a, ale nim zdo�ali�my za�adowa�
kusze powt�rnie, reszta jak w�ciek�a przedar�a si� przez blokuj�ce w�w�z
oddzia�y i szukaj wiatru w polu! Patrzyli�my na to bezradnie, kr�c�c korbami
kusz. Gdyby� by�a tam ty, pani, i twoje dziewcz�ta, wystrzela�yby�cie ich
wszystkich do nogi w tym samym czasie, kiedy my mozolnie �adowali�my bro�.
Zreszt� i pierwsze strza�y wypu�ci�yby�cie celniej; r�nie ludzie powiadaj�, ale
m�czyzna jednak nie jest stworzony do �uku; tak samo, jak kobieta nie nadaje
si� do machania toporem2.
- A do czego stworzony jest kot? - zapyta�a niespodziewanie. - Widzia�am ich
kilka w koszarach...
- Och, kot! - Barg za�mia� si� pod w�sem. - Kot, pani, to stworzenie tak dziwne,
�e a� trudno o nim m�wi�. Podobno i u was, w Armekcie, koty s�u�� w legiach?
- Bardzo rzadko. Mo�e pod p�nocn� granic�.
- U nas nieco cz�ciej. Tylko �e u was spotyka si� wysmuk�e, gi�tkie tirsy, a
Grombelard jest ojczyzn� gadba - olbrzymich kot�w-wojownik�w.
- Czy taki kot...
- Kocur, pani. Kot-wojownik to kocur.
- Wi�c czy taki kocur mo�e zagrozi� uzbrojonemu cz�owiekowi?
Barg prawie parskn�� �miechem.
- Wybacz, pani - powiedzia� - ale chyba jednak nigdy nie widzia�a� gadba z
bliska. To jeden wielki, spr�ysty zw�j mi�ni, mi�ni twardych, jak najtwardsze
�elazo. Dziki pies nie ma z nim szans, wilk, je�li w�ciek�y i g�odny, potrafi
czasem zast�pi� mu drog�, ale wcale nierzadko przegrywa. Je�li kiedy� zdarzy ci
si�, pani, spotka� kota w ciasnej ulicy - ust�p mu z drogi. Nie przyniesiesz
sobie wstydu, bo ka�dy rozs�dny cz�owiek tak w�a�nie post�puje. Z kotem nigdy
nic nie wiadomo, nigdy nie wiesz, co go mo�e obrazi�, a co tylko rozbawi�.
Pewnie zdo�a�bym pokona� kocura, ale nie szukam okazji, unikam ich raczej.
Jeszcze mi w�asne zdrowie mi�e.
Zamilkli. Cicho potrzaskiwa�o ognisko, z zawieszonego nad nim kocio�ka dolatywa�
zapach gotowanego mi�sa. By�o ju� zupe�nie ciemno. Niebo b�yszcza�o gwiazdami.
- Gwiazdy - zwr�ci� uwag� Barg. - Rzadko je widz�.
- To prawda - Karenira westchn�a cichutko. - Zwykle pada tu przez ca�� noc... A
dzisiaj po raz pierwszy, odk�d tu jestem, zobaczy�am s�o�ce.
- Rozumiem ci�, pani. Trzeba by� Grombelardczykiem, by pokocha� nasze chmury i
deszcze.
Jeden z �o�nierzy, z niezwyk�� u legionisty nie�mia�o�ci�, poprosi�:
- Opowiedz nam, pani, o Armekcie. Ale nie o waszych rozb�jnikach, tylko tak... w
og�le.
U�miechn�a si�.
- Nie powiem o rozb�jnikach, bo... nie ma ich w�a�ciwie. Czasem, na
go�ci�cach... Je�d�cy R�wnin, tak naprawd�, to nie zagra�aj� spokojowi. Po
prostu je�d��. Czasem co� ukradn�, rzadko spal� dom lub porw� dziewczyn�. A o
Armekcie w og�le... nie mo�na chyba opowiedzie�. Jest zbyt pi�kny. Nie
gniewajcie si�.
Zn�w cisza. Karenira powoli opar�a g�ow� o pie� stoj�cej za ni� sosenki.
Przymkn�a oczy.
- Zjedz co�, pani, i id� do namiotu - powiedzia� �agodnie Barg. - Ten mniejszy
nale�y do ciebie.
Otworzy�a oczy.
- Tylko dla mnie? Nie mo�ecie si� tak gnie�� w jednym namiocie...
- To namiot dla pi�ciu ludzi, pani. Trzech na warcie...
- Warty! - przypomnia�a sobie nagle.
- Ju� wyznaczy�em, pani. Mo�esz spa� spokojnie.
- Gdyby co� si� wydarzy�o...
- Zbudz� ci�, pani. Zjedz co�.
- Och, nie. Zupe�nie nie jestem g�odna.
Wsta�a i posz�a w kierunku, ledwie majacz�cego w�r�d ciemno�ci, namiotu.
Wewn�trz namaca�a siod�o i cztery pledy. Znaczy�o to, �e wartownicy oddali jej
swoje. Wychyli�a g�ow� z namiotu.
- Barg! - zawo�a�a cicho. Podszed� natychmiast.
- Tak, pani?
- Nie potrzebuj� czterech pled�w. Niech wartownicy si� okryj�.
- Nie, pani. Gdy b�dzie im ciep�o - zasn�. A w G�rach nie mo�na sobie na to
pozwoli�. �pij ju�, pani.
Odpi�a pas z mieczem i �ci�gn�a buty. Gdy otula�a si� pledami, zrozumia�a
nagle, jak bardzo si� o ni� troszcz�. Nie zauwa�y�a, by tak samo dbali o swoje
kole�anki-legionistki. Dlaczego?
Zasn�a od razu.
Rozdzia� V
- Pani...
Zerwa�a si� natychmiast, przecieraj�c oczy. �wita�o.
- Ju�... - powiedzia�a p�przytomnie.
- Pora rusza�.
Z dezaprobat� patrzy�, jak wbija bose stopy w ci�kie buciory.
- Poobcierasz nogi, pani. Stopy trzeba koniecznie owin��.
- Wiem, ale... zapomnia�am w koszarach... - powiedzia�a bezradnie.
Pokr�ci� g�ow� i wyszed�. Wr�ci� po chwili, z czystymi szmatami w r�ku.
- We�, pani.
�o�nierze sprawnie zwijali ob�z. Znika�a ju� mi�dzy krzewami, gdy dogoni� j�
okrzyk Barga.
- Dok�d idziesz, pani?! Odwr�ci�a si�.
- Zaraz wracam... Podszed� szybkim krokiem.
- B�d� ci towarzyszy�, pani. Wybacz.
Zaczerwieni�a si� gwa�townie.
- Nie zrozumia�e� mnie. Id�...
- Wiem, po co idziesz, pani. Ale tu s� G�ry, zrozum to wreszcie. Tu nawet z tym
chodzi si� w towarzystwie.
Zbuntowa�a si� nagle.
- No nie, tego ju� za wiele! G�ry, G�ry i nic, tylko G�ry! Czy i pod krzakiem,
gdzie b�d� sika�a, te� czaj� si� rozb�jnicy?!
Barg wyprostowa� si� s�u�bi�cie.
- Wybacz, pani, ale...
- Nie! Jestem �o�nierzem i potrafi� sama sobie radzi�!
Rbit spokojnie, bez po�piechu rozprostowa� �cierpni�te od d�ugiego le�enia �apy,
po czym nonszalancko niemal, wyprysn�� spomi�dzy kar�owatych sosen, podcinaj�c
dziewczynie nogi. Nie doceni� jednak towarzysz�cego jej grubasa, zwin�� si� jak
spr�yna, unikaj�c sztychu b�yskawicznie dobytego miecza. Odskoczy� na
bezpieczny dystans.
- Schowaj bro�, legionisto - powiedzia� z niech�ci�, ale i uznaniem. - Mo�e
pierwszy i ostatni raz Basergor-Kobal stoi przed tob� jako przyjaciel.
Barg powoli opu�ci� miecz.
- Basergor-Kobal... - powiedzia� z niedowierzaniem. Karenira powoli podnios�a
si� z ziemi - oszo�omiona. Od strony obozu nadbiegli �o�nierze. Barg powstrzyma�
ich ruchem r�ki.
- Przyszed�em z wiadomo�ci� - powiedzia� powoli kot. - Chc� was ostrzec:
jeste�cie na terenie s�p�w. Ona - b�ysn�� �lepiami ku paskom na tunice
dziewczyny - jest waszym dow�dc�; o na Szer�, jak nisko upad�a Legia
Grombelardzka... S�uchaj mnie ty, grubasie. Jeste�cie na terenie s�p�w.
Wyci�gnij z tego wnioski.
Barg szybko schowa� miecz.
- Je�eli m�wisz prawd�, panie...
- Kocur nie k�amie, legionisto. Nie podawaj nigdy jego s��w w w�tpliwo��, bo
mo�esz zap�aci� �yciem.
Cisza.
- Nie chc�, by te �cierwojady mia�y po�ytek z kogokolwiek, cho�by nawet z was.
- Dzi�kuj�, panie.
- Drobnostka.
Odwr�ci� si�, machn�� ogonem i przepad� mi�dzy drzewami. Jeszcze raz us�yszeli
jego g�os:
- A ty, grubasie, mo�esz �mia�o chodzi� sam do lasu. Je�li zawsze tak sprawnie
operujesz mieczem, jak dzi� - niewiele ci grozi.
W ciszy, przerywanej tylko szumem wiatru, Barg odwr�ci� si� do �o�nierzy.
Spojrza� na nich, potem na Karenir�.
- Basergor-Kobal - powiedzia� zdumiony. - To by� Basergor.
Otrz�sn�� si� nagle. Zakomenderowa� energicznie:
- Ko�czy� zwijanie obozu. Wracamy do Grombu.
- A to dlaczego?
Spojrza� na ni� zaskoczony, ale zreflektowa� si� zaraz.
- To teren s�p�w, pani - wyja�ni�. - Je�li jeszcze �yjemy, to tylko dlatego,
�e�my przyszli wieczorem i nic dot�d o nas nie wiedz�.
- To s� s�py, czy demony?
Zagryz� z irytacj� warg�, ale pohamowa� si� raz jeszcze.
- Zaufaj, pani, staremu �o�nierzowi. Gdyby nas by�o stu - poszliby�my dalej. Ale
jest nas tylko dziewi�� os�b.
- Nie boj� si� s�p�w, nie boj� si� te� tego kota, przed kt�rym niemal
p�aszczy�e� si� na ziemi. Ruszamy do Krzywych Ska�. To rozkaz.
Uciek� ze wzrokiem. Po chwili powiedzia� stanowczo:
- Nie, pani. Nie wy�l� siedmiu ludzi, bo nas dwojga nie licz�, na pewn�
�mier�... lub jeszcze gorzej. Je�li chcesz - id� dalej sama. Tego nie mog� ci
zabroni�.
Patrzy�a zdumiona.
Rozdzia� VI
Wstrzyma� konia po raz trzeci i obejrza� si�. Potem powiedzia� g�o�no:
- Jecha� dalej, nie zatrzymywa� si�. Ja wracam po ni�. �o�nierze w milczeniu
zawr�cili wierzchowce.
- Wracamy wszyscy - powiedzia� najstarszy, Gadber.
- Odpowiadam za was przed starym. Macie wraca� do Grombu. To rozkaz.
- Niewiele ich dzisiaj wykonano... Jedziemy, szkoda czasu. Wymin�li go i tak
szybko, jak na to pozwala�a w�ska i stroma �cie�ka, pojechali z powrotem. Zakl��
i ruszy� za nimi. Sprawdzi� kusz�, wysun�� si� na czo�o.
Wkr�tce zanurzyli si� w las.
Zsiad�a z konia i ostro�nie wysz�a na �rodek polany, trzymaj�c przygotowany do
strza�u �uk. By�o cicho, i w tej ciszy �opot skrzyde� rozbrzmia� przera�aj�co
pot�nie. Odwr�ci�a si� gwa�townie i napi�a �uk. Ju� mia�a wypu�ci� strza��,
gdy ujrza�a jego oczy.
- Czy nie wiesz, �e to ziemia s�p�w, kobieto? - zapyta�.
�uk wypad� jej z d�oni. Nie potrafi�a utrzyma� si� na nogach. Ukl�k�a.
- Tak, w�a�nie tak. Oto, jak powinien zachowywa� si� cz�owiek wobec s�pa. Czemu�
to patrzysz mi w oczy?
Nie mog�a nie patrze�... Wiedzia� o tym. Szydzi�.
- Nigdy nie lekcewa� naszych praw, kobieto - powiedzia�. - Nigdy nie lekcewa�
naszych praw.
Chcia�a wo�a� o pomoc, ale ze �ci�ni�tego gard�a nie doby� si� �aden d�wi�k. Z
przera�eniem patrzy�a, jak niezgrabny, czarno-bia�y olbrzym lezie wprost ku
niej...
Potem zemdla�a.
Rozdzia� VII
Rbit zawr�ci�. Uczyni� kilkana�cie krok�w, nim zrozumia�, dlaczego wraca.
Wydarzy�o si� nieszcz�cie i kto� informowa� go o tym. Odwo�ano si� wprost do
jego instynktu... dopiero teraz, wyra�ne ju� sygna�y, pop�yn�y do umys�u:
"Dziewczyna... nieszcz�cie... prawa s�p�w..."
Rbit ca�e niemal �ycie sp�dzi� w grombelardzkich g�rach; widzia� i prze�y�
niejedno. Istota przyj�ta przez Szer� wzywa�a go na pomoc tej ma�ej
legionistce... C� go to w�a�ciwie obchodzi�o?
Ale nie zatrzyma� si�.
Rbit mia� twarde serce, srogie i nieskore do lito�ci. Ale - jak ka�dy kot -
s�p�w nienawidzi�. Tak bardzo, �e ka�dy, kto z nimi walczy�, stawa� mu si�
przyjacielem. Wrogowie s�p�w zawsze mogli liczy� na jego wsparcie. Cho�by nawet
byli �o�nierzami cesarza.
Stoj�cego na �cie�ce starego cz�owieka zauwa�y� - niewiarygodne - dopiero wtedy,
gdy wpad� na jego nogi. Zn�w zareagowa� odruchowo; poj�� zaraz, kogo ma przed
sob�, ale cia�o by�o szybsze, ni� umys� - i zaatakowa�. Starzec jednym ruchem
d�oni odgrodzi� go od siebie niewidzialn� zapor�, ale atak kocura wygas� i bez
tego - r�wnie gwa�townie, jak nast�pi�.
- St�j, kocie - rzek� pospiesznie Przyj�ty. - Nie jeste�my wrogami.
- Znasz mnie zatem. A twoje imi�, panie?
- Dorlan-Przyj�ty. Prosi�em, by� zawr�ci�...
- Wielki Dorlan. Wiele s�ysza�em... Nie tra�my czasu. Biegiem ruszy� naprz�d.
Przyj�ty ci�ko stawia� starcze kroki, wydawa�o si�, �e cz�apie powoli, a
przecie� nie pozwoli�, by mkn�cy jak �elazna b�yskawica wojownik pozostawi� go
daleko z ty�u. Jednak gdy znale�li si� na ma�ej, zagubionej w�r�d ska� i drzew
polance zrozumieli, �e na pomoc jest ju� za p�no.
Przerwali kr�g �o�nierzy, otaczaj�cych kl�cz�c� par�. Dziewczyna tuli�a si� do
starszego, grubego legionisty z czerwon� twarz� i g�st�, nier�wn� brod�. Rbit
pozna� go natychmiast. Dziewczyna mia�a powieki kurczowo zaci�ni�te. Ramionami
wstrz�sa�y spazmy p�aczu.
- Za p�no - powiedzia� chrapliwie legionista. Zacisn�� z�by i uni�s� g�ow�.
Wysoko, bardzo wysoko, niebo naznaczone by�o drobn� plamk�. Legionista zap�aka�.
Rbit z�bami wyci�gn��, z zawieszonej na szyi sakiewki, Srebrne Pi�ro - pot�ny
Porzucony Przedmiot. Zmierzy� wzrokiem odleg�o��. Zbyt wysoko... Pi�ro nie mog�o
unie�� go na podobn� wysoko��. Przenigdy.
Przyj�ty ukl�k� na ziemi, dotkn�� powiek dziewczyny. Bezradnie pokr�ci� g�ow�.
Zduszony g�os jednego z �o�nierzy rozbrzmia� w ciszy:
- Znam ci�, panie. Ty� jest Dorlan-Najpot�niejszy, mag-pielgrzym... Ty
potrafisz wr�ci� jej wzrok. Ty potrafisz.
Starzec milcza�. Powiedzia� kocur:
- Zr�b to, m�drcze. Basergor-Kobal prosi ci� o to, daj�c w zamian przyja��...
je�li ni� nie wzgardzisz.
- Nie potrafi� odda� jej oczu. Nikt nie potrafi odda� cz�owiekowi oczu, gdy raz
je utraci...
Dziewczyna �ka�a spazmatycznie. Grubas gryz� usta. S�p wisia� w powietrzu prosto
nad ich g�owami...
- Na Szer�... Na Szer�, czemu on to zrobi�? Przecie�... ona nawet nie wiedzia�a,
do czego zdolny jest s�p... Zabij go, panie, zabij go chocia�, skoro nie
potrafisz nic innego.
Dorlan zwr�ci� wzrok ku niebu.
- Mam s�abe oczy - powiedzia� cicho, niemal pokornie. - Nie mog� u�y� Formu�y
przeciw czemu�, czego nie widz�.
Barg spojrza� w g�r� z bezsiln� nienawi�ci�. Potem powi�d� wzrokiem po
otaczaj�cych postaciach, spojrzenie dotkn�o Srebrnego Pi�ra i zn�w utkwi�o w
niebie.
Pi�ro by�o Geerkoto - Z�ym Porzuconym Przedmiotem. Przepe�niaj�ca legionist�
nienawi�� obudzi�a w nim chyba jakie� nieznane dot�d si�y... Przedmiot zal�ni�
nagle, trysn�a w�ska, zielona stru�ka �wiat�a, uderzaj�c w oczy �o�nierza. Nim
ktokolwiek z obecnych zdo�a� poj��, co w�a�ciwie si� sta�o, promie� wr�ci� i
nagle strzeli�a pionowo w g�r� podw�jna, zielona b�yskawica. Stali w milczeniu,
a� ci�kie, zlepione rozbry�ni�t� krwi� i kawa�kami mi�sa pi�ra, wiruj�c opad�y
na ziemi�.
Dziewczyna wci�� �ka�a, a wraz z ni� p�aka� Barg. �o�nierze ocierali policzki
r�kawicami.
- Nic si� nie da zrobi�, m�drcze? - zapyta� Barg raz jeszcze. - Naprawd� nic?
Milczenie.
- Na Szer�, panie... - rzek� bezradnie �o�nierz - to ja zawini�em... przeze mnie
to ca�e nieszcz�cie... A przecie�, panie, pokocha�em tego dzieciaka... niczym
c�rk�.
- Czy a� tak, by odda� jej swoje oczy? Napi�ta cisza trwa�a kr�tko.
- Tak, panie. Czy to mo�liwe?
Zmieszany ze szlochem krzyk dziewczyny pozosta� bez echa. �o�nierz powsta�
powoli i przymkn�� powieki. Dorlan wypowiedzia� kilka starogrombelardzkich s��w
i zrobi� lekki ruch r�k�. Dziewczyna krzykn�a po raz drugi. Barg otworzy�
powieki, ukazuj�c dwie czerwone, ziej�ce pustk� jamy.
- Dzi�kuj�, panie - powiedzia� zduszonym g�osem. Przyj�ty przez Szer� starzec
nie odpowiedzia�. Sta� z opuszczon� g�ow�.
Barg doby� miecza. Karenira z krzykiem rzuci�a si� ku niemu, ale stary
legionista umia� trzyma� bro�... Brzeszczot wyszed� plecami. Przera�liwy wrzask
dziewczyny zmiesza� si� z okrzykami �o�nierzy. Tylko Rbit i Dorlan nie drgn�li.
Kocur w zamy�leniu patrzy� na pochylon� g�ow� starca.
- Ty go zabi�e�, panie - powiedzia�. - A by� cz�owiekiem. Czy rozumiesz, co
m�wi�?
- Rozumiem. Nie jestem ju� m�drcem-Przyj�tym. Uni�s� wolno twarz.
- Przyj�ty mo�e czyni� dobro albo z�o. Ale musi umie� je od siebie odr�ni�...
Zawsze. Wsz�dzie i zawsze.
PRZE��CZ MGIE�
Jego Godno��
R. W. Ambegen
Komendant Legii Grombelardzkiej
w Badorze
honor-setnik Gwardii Grombelardzkiej
Zawsze obecny w mej pami�ci Towarzyszu i Przyjacielu!
Wspomniawszy dawne wsp�lne przej�cia w s�u�bie dla chwa�y i bezpiecze�stwa
Cesarstwa, polecam si� wzgl�dom Waszej Godno�ci, prosz�c o pomoc w niezwykle
wa�nej sprawie. Oto dwudziestu wiernych i wypr�bowanych ludzi z prywatnego
mojego pocztu, udaje si� w podr�, kt�rej niebezpiecze�stwa i trudno�ci Wasza
Godno�� sam najlepiej b�dziesz umia� oceni�, jako Grombelardczyk i do�wiadczony
�o�nierz. Chodzi mianowicie o dotarcie do granic Bezimiennego Obszaru, zwanego
zwykle u was Z�ym Krajem. Licz� bardzo na wskaz�wki, kt�rych Wasza Godno��
b�dziesz m�g� udzieli� dow�dcy wyprawy; polecam go szczeg�lnym wzgl�dom Waszej
Godno�ci, jako mego syna, przyjaciela i dziedzica. Wszystkie pytania i
w�tpliwo�ci skieruj, Wasza Godno��, do niego, a uzyskasz odpowiedzi szczere i
wyczerpuj�ce, tak jakbym ja sam ich udzieli�...
Prolog
- Musz� przyzna�, panie - rzek� R.W.Ambegen, wojskowy komendant Badoru - i�
ci�gle jestem mocno oszo�omiony. Je�li nie samym nawet charakterem
przedsi�wzi�cia, to jego rozmachem.
Oveten, syn B.E.R.Lineza, komendanta Legii Armekta�skiej w Rapie, by� wysokim,
dobrze zbudowanym m�czyzn� w wieku lat trzydziestu, o �mia�ej, szczerej twarzy
�o�nierza. Zgodnie z armekta�sk� mod� nie nosi� brody, a tylko mocny, ciemny
w�s, unosz�cy si� nieco z lewej strony, ku niewielkiej bli�nie na policzku.
Odziany by� skromnie (zbyt wyra�ne okazywanie zamo�no�ci by�o w Armekcie �le
widziane; m�czyzna-elegant �atwo nara�a� si� na �mieszno��) - mia� na sobie
dobr�, lamelkow� zbroj�, a na niej brunatn� kurt� sk�rzan�, spi�t� pasem, u
kt�rego wisia� zwyk�y, gwardyjski miecz, kr�tki i do�� szeroki, z pochylonym w
d� jelcem. Spod zbroi wystawa�y sukienne nogawice, wpuszczone w cholewy
wysokich but�w. Ambegen z du�� przyjemno�ci� widzia�, �e m�ody m�czyzna nosi w
sobie cechy urodzonego wojownika, co czyni go podobnym do ojca nie tylko z rys�w
twarzy.
Siedzieli przy do�� du�ym, prostok�tnym stole, w pomieszczeniu kojarz�cym si�
nieco z cel� w twierdzy wi�ziennej; ale tak w�a�nie wygl�da�y zwykle
"apartamenty" cesarskich dow�dc�w w grombelardzkich garnizonach.
- �atwo pojmuj� - rzek� znowu stary komendant - �e jaki� awanturnik idzie do
Z�ego Kraju po skarby, nie ogl�daj�c si� na nikogo i na nic. Ale przecie� jego
godno�� B.E.R.Linez - Ambegen postuka� palcami w le��ce na stole pismo - ma
mo�liwo�ci i �rodki... Czemu nie morzem? Prawda, �e wody przybrze�ne le�� ju� w
granicach Obszaru, ale jednak �atwiej przeby� par� mil wod�, ni� przemierzy�
ca�e Ci�kie G�ry!
Oveten skin�� g�ow�.
- By�y wyprawy morzem - odpar� zwi�le. - Dwie. �adna nie wr�ci�a.
Stary komendant spos�pnia�.
- Pomimo tego jednak prowadzisz, panie, trzeci� wypraw�? Oveten potwierdzi�.
Ambegen, nachmurzony, wzi�� list do r�ki i raz jeszcze przebieg� wzrokiem tre��,
szczeg�lnie za� zdania, gdzie jego godno�� Linez, powo�uj�c si� na star�
przyja�� (walczyli razem pod p�nocn� granic�) prosi� o udzielenie jego ludziom
wszelkiej mo�liwej pomocy.
Ambegen zamy�li� si�.
Linez by� armekta�skim magnatem, cz�owiekiem bogatym, pot�nym i wp�ywowym. Dla
jakiego� kaprysu (bo nie dla z�ota chyba) s�a� oto trzeci� z rz�du wypraw� w
granice Romogo-Koor - Bezimiennego Obszaru, zwanego nie bez kozery Z�ym
Krajem... W przedziwnym tym miejscu, b�d�cym niejako domem �pi�cego od wiek�w
Wielkiego i Najwi�kszego, dzia�a�o wiele si� sprawiaj�cych, �e niewielu �mia�k�w
unosi�o ze� �ycie. Czas p�yn�� tam inaczej, ni� w innych cz�ciach Szereru,
przede wszystkim jednak - szala�y niepoj�te a pot�ne i wrogie moce. Jednak
Porzucone Przedmioty, za kt�re dawano niebotyczne sumy, wci�� kusi�y. Ambegen
rozumia�, �e b�d�c powa�nie chorym, warto mo�e ryzykowa� �ycie dla zdobycia
Listka Szcz�cia, chroni�cego skutecznie przed wszelkimi dolegliwo�ciami.
Pojmowa� nawet, �e mo�na po��da� Przedmiot�w dla pieni�dzy. Jednak cz�owiek tak
bogaty, jak Linez, m�g� sobie zwyczajnie kupi� ka�dy Przedmiot, jakiego
potrzebowa�; pomna�anie za� bogactwa w r�wnie ryzykowny spos�b by�o
niedorzeczno�ci�... Oto przepad�y ju� dwa statki; teraz to samo sta� si� mo�e z
owym pocztem zbrojnych. O c� wi�c chodzi w tej grze? Oveten wyja�nia�, �e ojcu
nie zale�y na jednym czy dw�ch Przedmiotach, lecz poka�nej ich ilo�ci. Czemu
mia�o s�u�y�, zakrojone na tak du�� skal�, przedsi�wzi�cie?
- W moim wieku nieokie�znana ciekawo�� to rzecz rzadka - powiedzia� w ko�cu
komendant - my�l� jednak, panie, �e �atwo j� zrozumiesz...
Oveten skin�� g�ow�.
- Wbrew pozorom, wasza godno��, nie ma tu �adnej tajemnicy. Zreszt�, cho�by i
by�a... Ojciec upowa�ni� mnie, bym powiedzia� ci prawd�. Mo�e wyda ci si� to,
panie, niezwyk�e, lub zgo�a zabawne, ale chodzi o - upominek.
Stary komendant zdumia� si�.
- Upominek?
- Tak w�a�nie. Upominek dla imperatora.
Ambegen pomy�la� (a konstatowa� to nie po raz pierwszy w �yciu) �e Grombelard i
Armekt oddzielone s� bezdenn� przepa�ci�. Ale tak, na Szer�! To by�o bardzo po
armekta�sku: ofiarowa� cesarzowi nie pa�ac czy w�z z�ota, lecz co� zdobytego
po�r�d niebezpiecze�stw, w walce. Czemu� by nie kufer Porzuconych Przedmiot�w?
Prezent r�wnie dobry, jak trzysta par uszu, obci�tych zabitym Alerczykom, po
bitwie na p�nocnej granicy...
U�miechn�� si� lekko do wspomnie�.
- No c�, panie - rzek� do Armekta�czyka - mo�e wymieni�e� jedyny pow�d, kt�ry
potrafi� zrozumie�... Pomimo, �e jestem Grombelardczykiem.
Oveten skin�� g�ow�.
- Ojciec zawsze powtarza�, panie, �e masz armekta�sk� dusz�... Szerok�, jak
nasze r�wniny.
By�a to najwi�ksza pochwa�a, jak� m�g� wyg�osi� syn narodu rz�dz�cego Szererem.
- Rozumiesz oczywi�cie, panie - m�wi� Ambegen, jeszcze raz unosz�c pismo dawnego
przyjaciela - �e pomimo sentymentu, jaki �ywi� dla twego ojca, niepodobna, bym
wspar� przedsi�wzi�cie prywatne si�ami cesarskich �o�nierzy?
Oveten roz�o�y� r�ce.
- Na Szer�, panie - rzek� szczerze - nawet mi do g�owy nie przyszed� taki
pomys�!
- Jak wi�c mog� pom�c? Nie mam w garnizonie nikogo, kto wiedzia�by o Obszarze
co� wi�cej, ni� wie w Grombelardzie ka�dy. Wyprawa do Kraju to hazard. �adna
wiedza nie uchroni ci�, panie, przed tym co tam czyha. Ale musz� powiedzie�, �e
sam Obszar jest chyba mniej niebezpieczny, ni� droga tam... i z powrotem.
Oveten skin�� g�ow�.
- Rzecz w tym, wasza godno��, �e podr� to jedyny m�j problem. Ojciec zleci� mi,
bym niczego przed tob� nie tai�. Zreszt�... nie chc�, by� pomy�la�, panie, �e
pragn� ci schlebia�, ale ojciec, m�wi�cy zwykle niewiele...
(Ambegen, z lekkim u�miechem, pochyli� twierdz�co g�ow�).
- ...zawsze jednak znalaz� s�owo, kt�rym poleca� mi ciebie jako niedo�cig�y
wz�r... Nie znaj�c ci�, nauczy�em si� szanowa� i ufa� ca�kowicie.
Komendant do�o�y� stara�, by ukry� przyjemno��, jak� sprawi�y mu s�owa go�cia.
- Do czego zmierzasz, panie? - zapyta�.
- M�wi�em o dw�ch morskich wyprawach. Druga... powiod�a si� cz�ciowo. Du�a
ilo�� Porzuconych Przedmiot�w zosta�a wyniesiona z Obszaru. Utraciwszy okr�t,
pi�ciu ludzi ruszy�o l�dem, przez g�ry. Jednak, wydostawszy si� z granic Z�ego
Kraju, nie unikn�li �mierci, dotkni�ci wcze�niej tajemnicz� jak�� chorob�. Skarb
zosta� ukryty. Do Armektu powr�ci� tylko dow�dca tych ludzi, przynosz�c wie�� o
schowanych Przedmiotach. Moja misja polega na odnalezieniu ich i dostarczeniu do
Armektu. Oto ca�a sprawa.
Ambegen milcza�, oszo�omiony wie�ci�.
- Na Szer�, panie - rzek� w ko�cu - czy wie o tym kto� jeszcze, pr�cz ciebie?
Twoi ludzie?
- Nie, nikt.
- A cz�owiek, kt�ry przyni�s� wiadomo��? Oveten spojrza� w bok.
- To ja - rzek� kr�tko.
Stary �o�nierz omal chwyci� si� za g�ow�. Powsta� i zacz�� chodzi� po komnatce.
- Pos�uchaj mnie, panie, uwa�nie - przem�wi� po d�ugiej chwili. - Jeste�my w
Grombelardzie. Nie chc� m�wi� �le o w�asnym kraju... ale jednak, to ojczyzna
rozb�jnik�w. Gdy jaki� �mia�ek wyrusza do Obszaru, to zwykle nikt o tym nie wie,
a je�li nawet wie, to lekcewa�y tak� jednoosobow� wypraw�, kt�ra z ca��
pewno�ci� nie wr�ci. Czasem jednak rusza nie�le wyposa�ona i przygotowana
ekspedycja, taka we�my, jak twoja. Grupa dobrze dowodzonych, odwa�nych i
zdecydowanych ludzi ma pewne szans� na sukces. Wie�� roznosi si� szybko, a potem
do granicy Z�ego Kraju �ci�gaj� bandy �otr�w, rzezimieszk�w, awanturnik�w.
Wyprawa jest tropiona zajadle, a gdy wraca (je�li wraca...) bandy owe
przechwytuj� j�, usi�uj�c wydrze� �up.
Zatrzyma� si� przed Ovetenem i patrzy� surowo.
- Teraz dowiaduj� si�, �e skarb (nawet nie chc� s�ysze�, ile jest tych
Przedmiot�w...) le�y sobie w g�rach, w jakim� miejscu, gdzie byle pastuch mo�e
dotrze� i wzi�� sobie tyle, ile zdo�a unie��. Je�li wie�� o tym przedostanie si�
do obcych uszu, twoje �ycie, panie, nie b�dzie warte zak�adu o kwart� piwa. Czy
rozumiesz? Pi�� mil za murami Badoru czeka� b�d� na ciebie i twoich ludzi wilcze
stada, kt�re porw� was wszystkich i obedr� ze sk�ry, byle pozna� prawd� o
miejscu, gdzie jest skarb. Ma�o tego: nawet je�li tajemnica nie wyjdzie na jaw,
tropi� was b�d� tak czy owak. Jak zamierzasz zabra� te Przedmioty? Jak
zamierzasz przenie�� je przez G�ry?
- Moi ludzie...
�o�nierz wybuchn�� niespodziewanie i gwa�townie:
- Bredzisz, ch�opcze!
Oveten umilk�, skonsternowany. Ambegen jednak uspokoi� si� r�wnie nagle, jak
rozz�o�ci�.
- Wybacz synu, starcowi. Ale nie znasz Ci�kich G�r. Tak, rozumiem,
przemierzy�e� je samotnie. Rozumiem i podziwiam, to niema�a rzecz. Ale, panie,
czy�by� podczas tej w�dr�wki niczego si� nie nauczy�? Tu nie Armekt! Znam twoj�
ojczyzn� niezgorzej, wiesz przecie. Je�d�cy R�wnin, kt�rych nazywacie zb�jami,
to po prostu weso�e, rozbrykane gromady urwis�w, w por�wnaniu z mordercami
Mavali, rze�nikami Hagena, czy wyborn�, na wojskowy spos�b urz�dzon� gwardi�
Basergora-Kragdoba. Niech ju� b�dzie tylko ten ostatni... Czy wiesz, panie, ilu
ludzi mu s�u�y? Trybuna� - postuka� palcami w st� - szacuje ich liczb� na
blisko dwa tysi�ce! Dwa tysi�ce panie, dwa tysi�ce szpieg�w, wywiadowc�w,
z�odziei, w��cz�g�w a wreszcie i bandyt�w z kuszami w gar�ci! Ledwie dwa razy
tyle liczy ca�a Legia Grombelardzka, bez stra�y morskiej i gwardii! Czy
rozumiesz teraz, panie, o czym m�wi�? Je�li chcesz por�wnania, to powiem, �e
twoje Przedmioty s� r�wnie �atwo osi�galne, jakby le�a�y w g��bi terytorium
Aleru. Tu ju� powiniene� zrozumie�, tw�j ojciec przes�u�y� na granicy wiek
�ycia!
Oveten milcza�, marszcz�c brwi.
- L.S.I.Rbit - rzek� jeszcze Ambegen - Ksi��� G�r, prawa r�ka Kragdoba. To kot.
Ma cale tuziny donosicieli i szpieg�w. Powiadaj�, �e nawet w legiach... nawet
w�r�d ludzi Trybuna�u... na samym dworze Ksi�cia Przedstawiciela. Szepnij komu
na ulicy "wyprawa" - a on jutro b�dzie o tym wiedzia�.
- Co mi radzisz, panie? - zapyta� Oveten. - Mam dwudziestu znakomitych
�ucznik�w, pewnych ludzi, swoj� odwag� i... sporo z�ota. To wszystko. Dorad� mi,
co z tym pocz��, a pos�ucham twoich wskaz�wek.
Zafrasowany komendant usiad�, podpieraj�c czo�o r�k�.
- Najpierw potrzebny b�dzie przewodnik. I to nie pierwszy lepszy. Kto�, kto zna
Ci�kie G�ry na wylot, kto was przeprowadzi ka�dym szlakiem... i potrafi zgubi�
id�c� w trop band�.
- Wasza godno�� zna kogo� takiego?
- Hm... mo�e znam.
- Gdzie szuka� tego cz�owieka?
Ambegen my�la� jeszcze przez chwil�, po czym - niespodziewanie - u�miechn�� si�
lekko.
- A jednak los ci chyba nieco sprzyja, m�ody przyjacielu... Gdzie szuka�? - ano
c�, akurat tu: w Badorze.
Rozdzia� I
Rbit nie wybucha� gniewem nigdy - opanowany, ch�odny i cyniczny, jak ka�dy
prawie kot. Jednak stulone uszy by�y dla tych, co go znali, wyrazem zimnej,
ponurej w�ciek�o�ci.
- To nie Armekta�czycy. To Hagen - powiedzia�, gdy zebrano zw�oki do kupy;
nieforemny stos z�o�onych na tu�owiu r�k i n�g, uwie�czony g�ow�, omal trudno
by�o nazwa� trupem. - A raczej nie on sam, tylko jego ludzie. Czy dano mu zna�,
�e Kragdob przejmuje wypraw�?
- Tak - odpowiedziano kr�tko.
- Ale - rzek�a Kaga, malutka, zielonooka brunetka, �liczna jak t�cza - wiadomo��
mog�a nie dotrze�. Nie wierz�, �eby Hagen wyda� nam wojn�.
- Wyda� jednak - Rbit odwr�ci� si� od po�wiartowanego zwiadowcy. - Tylko jego
grupy s� w tej okolicy. Musieli przecie� wiedzie�, kogo zarzynaj�. Pierwsze, co
od niego us�yszeli, to moje imi�.
Dziewczyna kr�ci�a g�ow�.
- Hagen polega cz�sto na przypadkowych najemnikach... Ci, co to zrobili, ledwie
pewnie wiedz�, komu s�u��. A ju� �e Hagen przyj�� zwierzchnictwo Kragdoba, to
zupe�nie nie maj� poj�cia.
Powszechny pomruk popar� jej zdanie.
Rbit pomy�la� kr�tko. Pod nieobecno�� Delona (by� w Rahgarze, z Basergorem-
Kragdobem) Kaga dowodzi�a oddzia�em. Dobrze zna�a okolice Badoru i wiedzia�a, o
czym wiatr szumi. Mog�a mie� racj�. I pewnie j� mia�a.
- Pochowajcie go - poleci� kr�tko. - Kaga, jak odnale�� Hagena?
Roz�o�y�a r�ce.
- W Badorze... Tam siedzi jego cz�owiek. Je�li o czym� trzeba powiadomi� Hagena,
to przez niego. Tu, w g�rach, mo�emy go szuka� sto lat.
Rbit zn�w stuli� uszy.
- Wi�c wybierz paru dobrych zwiadowc�w. Niech mi dogoni� ten oddzia�. Na Szer�,
Kaga, byli�my zbyt pewni siebie. Jakim sposobem przez tyle dni nie
zorientowali�my si�, �e ludzie przed nami to nie ci Armekta�czycy? Chc� mie�
wie�ci, bez przerwy. Oboj�tne mi, czy to ludzie Hagena, czy nie. Je�li mi si�
nie podporz�dkuj�, to wyr�niemy ich, Kaga. Do nogi.
Skin�a g�ow�, zadowolona. Nie lubi�a Hagena. Jego ludzie zbyt cz�sto wchodzili
jej w parad�.
Kocur sta� i obserwowa� grup�, nieruchomy. Zna�a Rbita dobrze i wiedzia�a, �e
potrafi tak tkwi� bardzo d�ugo, z zastyg�ymi tarczami ��tych oczu i uszami
zwracaj�cymi si� bez przerwy ku �r�d�om r�nych d�wi�k�w, kt�rych najcz�ciej
mog�a si� co najwy�ej domy�la�. Lubi�a koty, bardziej mo�e, ni� ludzi Wychowa�a
si� na ulicy w Badorze i zna�a koty od zawsze; w�a�ciwie to z�odziejska kocia
grupa by�a jej rodzin�...
Po grombelardzku "kaga" znaczy�o kotka.
- Lubi� wasz oddzia� - rzek� niespodziewanie Rbit. - Delone zrobi� z tych ludzi
wojownik�w, a ty zaprowadzi�a� porz�dek... Dlaczego ludzie boj� si� ciebie,
Kaga?
Wzruszy�a ramionami, zbyt zdziwiona i zaskoczona pochwa��, by udzieli�
jakiejkolwiek odpowiedzi. Kocur bardzo rzadko wyra�a� komu� uznanie.
- Nie p�jdziemy ju� dzisiaj dalej, nie warto. Powiedz o tym ludziom i zarz�d�,
co trzeba.
Wykona�a rozkaz bez zw�oki. Wiadomo�� przyj�to z du�ym zadowoleniem. Forsowne
marsze przez g�ry byty chlebem powszednim, ale teraz, od kilku ju� dni, p�dzili
niemal bez wytchnienia. Ktokolwiek wi�d� oddzia�, za kt�rym pod��ali, zna�
szlaki g�rskie lepiej pewnie, ni� imiona w�asnych rodzic�w, a niezawodnie
wybiera� zawsze drog� najkr�tsz�, nie przejmuj�c si� wcale, je�li wiod�a akurat
�rodkiem lodowatej g�rskiej strugi. Brodzili tak ostatnio na odcinku paru mil,
wci�� pod g�r�, pogr��eni w straszliwie w�skim, cho� do�� p�ytkim �lebie, co i
rusz przystaj�c, by rozetrze� stopy, odmro�one niemal, sztywne jak kawa�ki
drewna.
Sprawnie roz�o�ono ob�z, rozstawiono czaty. Nie rozmawiano du�o, chyba tylko, z
�alem, o zamordowanym zwiadowcy, i z pogard� - o ludziach Wer-Hagena, kt�rzy
chcieli ich zastraszy�, zostawiaj�c zw�oki na samym �rodku szlaku.
Kaga wr�ci�a do Rbita, le��cego na boku pod skalnym wyst�pem.
- Ale zwiadowc�w pos�a�am - oznajmi�a siadaj�c. - Im szybciej znajdziemy
tamtych, tym lepiej.
- Dobrze.
Milczeli. Wsta�a i przynios�a buk�ak z winem oraz w�dzone mi�so. Zjedli. Napi�a
si� z buk�aka, po czym bez ceremonii wyla�a troch� wina na d�o� i da�a kocurowi.
- Zmieni�a� si� - rzek�, z pogardliwym pomrukiem, bo wino rzeczywi�cie by�o
marne.
- Niedojrza�e - zgodzi�a si�, skrzywiona. - Zmieni�am? A, tak... - skin�a
g�ow�, zn�w si� krzywi�c. - B�d� mia�a m�ode. Ju� wida�?
- Dla mnie wida�... Z kim?
- Sk�d mam wiedzie�? - spojrza�a zdziwiona. - Najpewniej z Delonem.
Kocur poruszy� �bem i w wieczornej szar�wce zobaczy�a jego okr�g�e �renice.
- Za stara ju� jestem - powiedzia�a z u�miechem, �atwo odgaduj�c jego my�li. -
Mam pi�tna�cie lat, Rbit, a po�ow� z tego wzi�y G�ry.
- Nie chcesz pomieszka� troch� w Grombie?
- Po co? Zgubi� pewnie na tych wertepach, tak samo, jak poprzednie - machn�a
r�k� ku szczytom. - A jak nie, to pomy�limy p�niej - zmarszczy�a nagle brwi. -
Mia�abym zostawi� G�ry? Tak sobie, bez powodu? Przecie� nie straci�am w�adzy w
nogach!
Rozbawi�a go jej z�o��. Ale pojmowa� �atwo, �e bez G�r nie da si� wytrzyma�, gdy
zd��y�y ju� zaj�� p� �ycia.
- Zawsze chcia�am by� m�czyzn� - powiedzia�a pos�pnie. - Szkoda, �e nie jestem.
A najbardziej to kocurem gadba - spojrza�a ponuro i zupe�nie powa�nie. -
Chcia�abym by� taka, jak ty. Wiesz?
- Jeste�, siostro - rzek� tak samo powa�nie, jak ona. - Tylko jeszcze tego nie
widzisz. To jest w �rodku i nie�atwo to zobaczy�.
Wyci�gn�a r�k� i podrapa�a pr�ny, aksamitny kark.
- Warto pospa�.
- Warto. Jutro pewnie zn�w ruszymy biegiem. A kto wie - jak znajdziemy tych od
Hagena...
- Mo�e bitwa.
- No. Bitwa.
Rozdzia� II
Oveten spojrza� na czo�o pn�cego si� kr�t�, g�rsk� �cie�k� oddzia�u i - omal nie
run�� w d� stromego zbocza, wraz z lawin� kamieni, uciekaj�cych spod st�p. Z
trudem utrzyma� r�wnowag�.
Ogl�dano si� na niego. Uni�s� d�o�, daj�c znak, �e wszystko w porz�dku, po czym
ruszy� znowu, bacznie patrz�c pod nogi. Oto kraj, w kt�rym ka�dy krok m�g� by�
ostatnim! Morderczy marsz zabi� ju� dw�ch jego ludzi... a on sam, przedwczoraj,
skr�ci� nog�.
Zimny wiatr przybra� na sile. Oveten spojrza� w niebo. Na twarz spad�y mu
pierwsze grube krople; nadci�ga�a wieczorna ulewa.
Kobiecy, lekko schrypni�ty g�os od czo�a, zawo�a�:
- Dalej! Jest tu rozpadlina, chroni�ca dobrze przed wiatrem! �wier� mili!
�o�nierze ruszyli �wawiej. Przepu�ci�a ich, czekaj�c na Ovetena.
- Jak noga? - zapyta�a.
Skin�� g�ow�, ogarniaj�c spojrzeniem jej zgrabn� sylwetk�. Chyba nie wiedzia�a,
co to ch��d - opr�cz mocnych but�w, mia�a na sobie tylko rozche�stany pod szyj�,
futrzany kaftan i kr�tk� sp�dniczk�, rozci�t� z boku a� do biodra, by nie
kr�powa�a ruch�w. Skrzy�owane na piersi pasy przytrzymywa�y du�� sakw� oraz
�ubie z �ukiem i ko�czan ze strza�ami.
- Dokucza - rzek� szczerze. - Ale nad��am.
- Ledwo-ledwo.
- No to zostaw mnie, pani. Roze�mia�a si�, pokazuj�c z�by.
M�wiono na ni�: �owczyni. Ovetena dziwi� troch� ten przydomek, ale stary
komendant, jeszcze w Badorze, wyja�ni� mu, �e kobieta tropi�