3053
Szczegóły |
Tytuł |
3053 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3053 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3053 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3053 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
SZACHOWISKO
Prze�o�y� Jacek Manicki
1
Ga�ka u drzwi otworzy�a niebieskie oko i spojrza�a na niego. Cameron znieruchomia�. Nie dotkn�� ga�ki. Cofn�� r�k� i gapi� si� os�upia�y.
Potem, kiedy nic wi�cej si� nie wydarzy�o, odst�pi� w bok. Czarna �renica oka przesun�a si� za nim. Obserwowa�a go.
Odwr�ci� si� ostentacyjnie plecami do drzwi i przeszed� powoli do zaworu okiennego. Gdy si� do� zbli�a�, okr�g�a szyba rozja�ni�a si� do przezroczysto�ci. Po chwili sta� ju� przed ni�, sprawdzaj�c sobie dwoma palcami t�tno i jednocze�nie licz�c automatycznie oddechy.
W oknie roztacza� si� zielony, pag�rkowaty krajobraz upstrzony ciemniejszymi plamami cieni rzucanych przez p�yn�ce w g�rze ob�oki. W z�ocistych promieniach s�o�ca ja�nia�y wiosenne kwiaty na zboczach wzg�rz. Po b��kitnym niebie sun�� bezg�o�nie helikopter.
T�gi, siwow�osy m�czyzna sko�czy� sprawdza� sobie puls i czeka�, odwlekaj�c moment, w kt�rym b�dzie musia� si� odwr�ci�. Patrzy� w zadumie na sielski krajobraz. Po chwili z cichym pomrukiem zniecierpliwienia dotkn�� przycisku. Szyba odsun�a si� w bok znikaj�c w �cianie.
Za oknem zalega� czerwony mrok dudni�cy �omotem.
W ciemno�ciach spowijaj�cych podziemne miasto majaczy�y zarysy ogromnych, kanciastych kolos�w z kamienia i metalu. Gdzie� w g��bi rytmiczne posapywanie zlewa�o si� w odleg�y ryk; stukot tytanicznych pomp zak��ca�y mecha-
niczne rz�enia. Od czasu do czasu mrok roz�wietla�y b�yskawice wy�adowa� elektrostatycznych, ale trwa�y zbyt kr�tko, by ods�oni� wi�cej Dolnego Chicago.
Cameron wychyli� si� zadzieraj�c g�ow�. Tam wysoko widzia� tylko g�stniej�cy mrok rozpraszany sporadycznie przez naszyjniki bladych b�yskawic przemykaj�cych po kamiennym niebosk�onie. W dole by�a tylko nieprzenikniona czer�.
By�a to wci�� rzeczywisto��. Masywne, realistyczne maszyny pracuj�ce w schronie dawa�y solidny fundament logiki; logiki, na kt�rej opiera� si� dzisiejszy �wiat. Cameron, podniesiony troch� na duchu, cofn�� si� i zasun�� szyb�. Za oknem znowu roztacza� si� krajobraz zielonych wzg�rz na tle b��kitnego nieba.
Cameron odwr�ci� si�. Ga�ka u drzwi by�a ga�k� i tylko tyle. Prostym w kszta�cie, solidnym kawa�kiem metalu.
Obszed� biurko i ruszy� szybko w stron� drzwi. Wyci�gn�� r�k� i stanowczo zamkn�� d�o� na ga�ce.
Palce nie napotka�y oporu. To nie by� metal; to by�a na wp� �ci�ta galareta.
Robert Cameron, Cywilny Dyrektor Departamentu Psychometrii, wr�ci� za swoje biurko i usiad�. Wyci�gn�� z szuflady butelk� i nala� sobie jednego. Oczy mia� rozbiegane. Omiata�y blat biurka niezdolne do zatrzymania si�, cho� na chwil� na czymkolwiek. Nacisn�� klawisz.
Do gabinetu wszed� zaufany sekretarz Camerona, Ben DuBrose, niski, kr�py m�czyzna oko�o trzydziestki, o bystrych, b��kitnych oczach i zmierzwionych w�osach koloru toffi. Nie wygl�da�o na to, by mia� jakiekolwiek trudno�ci z ga�k� u drzwi. Cameron umkn�� wzrokiem przed spojrzeniem tych jasnoniebieskich �renic.
- Zauwa�y�em w�a�nie, �e m�j monitor jest wy��czony - burkn�� niech�tnie. - Czy pan to zrobi�?
DuBrose u�miechn�� si�. - Ale� szefie, co za r�nica? Wszystkie rozmowy z zewn�trz i tak przechodz� przez moj� centralk�.
- Nie wszystkie - warkn�� Cameron. - Te z Kwatery G��wnej nie. Robi si� pan za chytry. Gdzie jest Seth?
- Nie mam poj�cia - odpar� DuBrose marszcz�c lekko czo�o. - Sam chcia�bym to wiedzie�. On...
- Zamknij si� pan. - Cameron prze��czy� monitor na odbi�r. Rozleg� si� histeryczny sygna� brz�czyka. Dyrektor spojrza� oskar�y cielsko na sekretarza. DuBrose zauwa�y� zmarszczki napi�cia wok� oczu starego i poczu� w �o��dku skurcz zimnej, szalonej paniki. Przyszed� mu do g�owy rozpaczliwy pomys� roztrzaskania monitora - ale teraz nawet to by nie pomog�o. Gdzie podziewa� si� Seth?
- Szyfrator - rozleg� si� g�os w g�o�niku.
- Szyfrator w��czony - mrukn�� Cameron. Jego silne d�onie o wydatnych knykciach przesuwa�y si� wprawnie po klawiaturze. Na ekranie monitora pojawi�a si� twarz.
- Cameron? - zacz�� Sekretarz Wojny. - Co tam si� wyprawia w waszym biurze? Pr�buj� pana z�apa�...
- No to mnie pan z�apa�. To musi by� co� wa�nego, skoro u�ywa pan tego numeru. O co chodzi?
- To nie jest rozmowa na telemonitor. Nawet poprzez szyfrator. By� mo�e pope�ni�em b��d zbytnio wtajemniczaj�c tego pa�skiego cz�owieka - DuBrose'a. Czy mo�na mu ufa�?
Cameron napotka� oboj�tny wzrok DuBrose'a. - Tak - powiedzia� powoli. - Tak, nie mam do niego zastrze�e�. No wi�c?
- Za p� godziny b�dzie u pana cz�owiek ode mnie. Chc�, �eby rzuci� pan na co� okiem. Zwyk�e �rodki ostro�no�ci. To bezwzgl�dny priorytet. Zrozumia� pan?
- B�d� czeka�, Kalender - powiedzia� dyrektor i przerwa� po��czenie. Po�o�y� d�onie p�asko na biurku i obserwowa� je.
- No c�, prosz� mnie odda� pod s�d - odezwa� si� DuBrose.
- Kiedy Kalender tu by�?
- Dzi� rano. Niech pan pos�ucha, szefie, zrobi�em to ce-
lowo. Mia�em pow�d. Usi�owa�em wyja�ni� to Kalenderowi, ale to zakuty �eb. Mam za ma�o gwiazdek na pagonach, �eby go przekona�.
- Co panu powiedzia�?
- Co�, czego, jak s�dz�, nie powinien pan jeszcze wiedzie�, Seth te� przyzna� mi w tym wzgl�dzie racj�. Jemu pan przecie� ufa. I - wszak przeszed�em z wyr�nieniem wszystkie psychotesty, bo inaczej nie by�oby mnie tutaj z panem. Mamy tu do czynienia z problemem psychologicznym, a okoliczno�ci nakazuj�, by nie by� pan wprowadzany w spraw�, dop�ki...
- Dop�ki co?
DuBrose przygryz� paznokie� kciuka. - Przynajmniej dop�ki nie porozumiem si� z Sethem. To wa�ne, �eby nie by� pan na razie wmieszany w t� spraw�. Rzecz wygl�da paradoksalnie. Mog� si� myli�, ale je�li mam racj�... nie wyobra�a pan sobie nawet, co to za facja!
- S�dzi wi�c pan, �e Kalender pope�nia b��d zwracaj�c si� z tym do mnie bezpo�rednio - mrukn�� Cameron. - Dlaczego?
- Tego w�a�nie nie chc� panu powiedzie�. Bo gdybym to zrobi�, wszystko... wzi�oby w �eb.
Cameron westchn�� i potar� d�oni� czo�o. - Zapomnijmy o tym - zaproponowa� znu�onym g�osem. - To ja kieruj� tym departamentem, Ben. Ja jestem odpowiedzialny za wszystko, co si� tu dzieje. - urwa� i spojrza� bystro na DuBrose'a. - To s�owo musi mie� dla ciebie spore znaczenie emocjonalne.
- Jakie s�owo? - spyta� bezbarwnym g�osem DuBrose.
- Odpowiedzialno��. Dziwnie na nie zareagowa�e�.
- Pch�a mnie ugryz�a.
- Ach, tak? W ka�dym razie to prawda. Je�li wynika sprawa dotycz�ca departamentu psychometrii, i to sprawa, kt�rej nadano bezwzgl�dny priorytet, moim obowi�zkiem jest by� o niej poinformowanym. Wojna si� nie sko�czy, kiedy ja wezm� sobie urlop.
DuBrose wzi�� z biurka butelk� i potrz�sn�� ni�.
- Strzel pan sobie jednego - zaproponowa� Cameron podsuwaj�c mu kubek. Sekretarz nala� sobie bursztynowego p�ynu. Uda�o mu si� wpu�ci� do whisky pastylk� nie zwracaj�c uwagi Camerona.
Ale nie wypi�. Podni�s� kubek, pow�cha� zawarto�� i odstawi� go. - Chyba za wcze�nie jak dla mnie. Najlepiej pije mi si� w nocy. Czy orientuje si� pan, gdzie mog� znale�� Setha?
- Och, zamknij si� pan - burkn�� Cameron. Siedzia� zapatrzony w kubek niewidz�cymi oczyma. DuBrose podszed�, do okna i spojrza� na wy�wietlany w nim krajobraz.
- Chyba pada.
- Tu pod spodem nic nie pada - mrukn�� Cameron. - Nie ma prawa.
- Ale na powierzchni... prosz� popatrze�. Wracaj�c do rzeczy, niech mi pan pozwoli sobie towarzyszy�.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo mi niedobrze, kiedy na pana patrz� - warkn�� Cameron. DuBrose wzruszy� ramionami i ruszy� w stron� drzwi. Si�gaj�c do klamki poczu� na sobie baczne spojrzenie dyrektora, ale si� nie obejrza�.
Zamkn�wszy za sob� drzwi podszed� od razu do centralki ��czno�ci, ignoruj�c zmys�owy u�miech dziewczyny siedz�cej przed migaj�cym kolorowymi lampkami pulpitem.
- Niech mi pani z�apie Setha Pella - poleci�, osobliwie �wiadomy tonu t�pej bezsilno�ci przebijaj�cego z jego g�osu. - Prosz� pr�bowa� wsz�dzie. A� do skutku.
- To co� wa�nego?
- Taaak... bardzo!
- Og�lnym kana�em ��czno�ci?
- Ja... nie - zaj�kn�� si� DuBrose. Machinalnie przeczesa� palcami ��t� czupryn�. - Nie wolno mi. Nie mam upowa�nienia. My�la�a pani, �e te zakute pa�y z g�ry pozwoli�yby na...
- Szef by to za�atwi�.
- Tak si� pani tylko wydaje. Lepiej nie ryzykowa�, Sally. Niech pani si� tylko postara. Ja mo�e wyjd� na chwil�, ale odezw� si�. Pani niech si� dowie, gdzie mog� z�apa� Setha.
- Co� si� musia�o sta� - zauwa�y�a Sally. DuBrose obdarzy� j� bladym, wymuszonym u�miechem i odwr�ci� si�. Modl�c si� w duchu wszed� z powrotem do gabinetu Camerona.
Dyrektor sta� przy otwartym oknie zapatrzony w podbarwiony czerwieni� mrok zalegaj�cy na zewn�trz. DuBrose rzuci� ukradkowe spojrzenie na biurko. W kubku nie by�o ju� whisky i DuBrose'a przeszed� mimowolny dreszcz ulgi. Ale nawet teraz...
Cameron nie odwr�ci� si�. - Kto tam? - zapyta� tylko.
Laik nie zauwa�y�by r�nicy w g�osie dyrektora, ale DuBrose
nie by� laikiem. Wiedzia� dobrze, �e alkaloid dotar� ju�
krwioobiegiem do m�zgu Camerona.
- To ja, Ben.
- Aha.
DuBrose patrzy� na oty�� posta� chwiej�c� si� lekko przy oknie. To powinno jednak wkr�tce min��; okres dezorientacji by� bardzo kr�tki. B�ogos�awi� szcz�liwy traf, �e mia� akurat w kieszeni paczuszk� G�upich Jasi�w. Nie by� to w�a�ciwie przypadek; nosi�a je przy sobie wi�kszo�� wojskowych. Gdy pe�ni si� s�u�b� w nie normowanym, maksymalnie wy�rubowanym czasie pracy, powolny proces upijania si� jest utrapieniem, a kac ryzykiem zawodowym. Pewien zdolny chemik eksperymentuj�c w wolnych chwilach z alkaloidami wynalaz� G�upie Jasie, male�kie pastylki bez smaku, por�wnywalne w dzia�aniu ze stuprocentow� szkock�. Wywo�ywa�y one i podtrzymywa�y ten r�owy �ar syntetycznej euforii, tak popularny od chwili, kiedy cz�owiek po raz pierwszy zaobserwowa� fermentacj� winoro�li. By�a to jedna
z przyczyn, dla kt�rych pracownicy departamentu wojny godzili si� na har�wk� do upad�ego nad powierzonymi sobie, nie- maj�cymi ko�ca zadaniami, w tym d�ugim klinczu trwaj�cym od czasu, gdy oba narody zdecentralizowa�y si� i oko-pa�y. Co ciekawe: ludno�� wiod�a �ycie bardziej chyba bezpieczne i dostatnie ni� przed wojn�; planowaniem i prowadzeniem dzia�a� wojennych zajmowa�a si� wy��cznie Kwatera G��wna i podleg�e jej instytucje. W niebywale wyspecjalizowanej wojnie jest miejsce tylko dla specjalist�w, zw�aszcza od kiedy �aden z kraj�w nie u�ywa� ju� do walki �o�nierzy. Nawet zupacy byli z metalu.
Sytuacja ta by�aby niemo�liwa bez impulsu, jaki da�a druga wojna �wiatowa. Tak jak pierwsza wojna �wiatowa zaowocowa�a u�yciem si� powietrznych w drugim konflikcie globalnym, tak wojna toczona w latach czterdziestych dwudziestego wieku sta�a si� bod�cem do rozwoju rozmaitych dziedzin techniki - mi�dzy innymi elektroniki. I kiedy nast�pi� pierwszy zmasowany atak Falangist�w na drug� stron� planety, p�kula zachodnia by�a nie tylko przygotowana do jego odparcia, ale r�wnie� zdolna do uruchomienia z granicz�c� z cudem szybko�ci� i precyzj� w�asnej machiny wojennej.
Wojna nie potrzebuje motywu. Ale motywem stoj�cym za napa�ci� Falangist�w by� przede wszystkim imperializm. Stanowili ras� hybrydow�, tak jak niegdy� Amerykanie; na zgliszczach drugiej wojny �wiatowej powsta� nowy nar�d. Spl�tany w�ze� spo�ecznych, politycznych i ekonomicznych uwarunkowa� europejskich doprowadzi� do powstania wolnego pa�stwa, ca�kowicie nowego kraju. W �y�ach Falangist�w p�yn�a wymieszana krew tuzina ras - Chorwat�w, Niemc�w, Hiszpan�w, Rosjan, Francuz�w, Anglik�w. Bo Falangi�ci byli emigrantami nap�ywaj�cymi z ca�ej Europy do wolnego pa�stwa o arbitralnie ustanowionych i dobrze strze�onych granicach. To by� nowy tygiel ras.
I w ko�cu Falangi�ci zjednoczyli si�, obieraj�c sobie nazw� rodem z Hiszpanii, przejmuj�c niemieck� technik� i ja-
po�sk� filozofi�. Stanowili tak� zbieranin�, jak �aden nar�d dot�d; w tym kotle, pod kt�rym rozniecono ogie�, mieszali si� ze sob� czarni, ��ci i biali. G�osili now� jedno�� rasow�; nieprzyjaciele nazywali ich kundlami i trudno by�o rozstrzygn��, po kt�rej stronie le�y racja. Ameryka�scy koloni�ci podbijali niegdy� zach�d. Nie by�o jednak �adnych nowych krain dla Falangist�w.
I w ko�cu dwa wielkie narody �wiata zwar�y si� na ca�e dziesi�ciolecia w tocz�cej si� ze zmiennym szcz�ciem wojnie, przyk�adaj�c jeden drugiemu n� do opancerzonego gard�a. Ekonomia spo�eczna obu kraj�w przystosowa�a si� stopniowo do nowych warunk�w wojennych - co doprowadzi�o do powstania takich w�a�nie wynalazk�w, jak G�upi Ja�!
Produkcj� G�upich Jasi�w sponsorowa� Wydzia� do spraw Nastroj�w Spo�ecznych wspierany przez Departament Psychometrii. Istnia�o te� wiele innych szybko dzia�aj�cych zamiennik�w podtrzymuj�cych na duchu ludzi pracuj�cych na rzecz aparatu wojny. Takie na przyk�ad G�sie Sk�rki wyzwalaj�ce natychmiastowy szok emocjonalny dla tych, kt�rym nie wystarcza�y wra�enia czerpane z film�w subiektywnych. I Twardy Sen i Bajkowe Krainy, kt�re mog�y cz�ciowo kompensowa� brak dzieci czy zwierz�t domowych - a nawet spe�nia� rol� �rodk�w psycholeczniczych. Niewielu ludzi potrafi�o trwa� w kompleksie ni�szo�ci, kiedy nic nie sta�o na przeszkodzie, by zosta� Jehow� w fantastycznie przekonywaj�cych iluzjach w�asnych ma�ych �wiatk�w zaludnionych istotami przez siebie samego projektowanymi i tworzonymi. Nie by�y to stworzenia �ywe: po prostu kuk�y, ale o tak z�o�onej konstrukcji, �e wielu ludzi, obserwuj�c Bajkow� Krain� budz�c� si� do �ycia pod ich palcami naciskaj�cymi klawisze steruj�ce, mia�o trudno�ci z decyzj� powrotu do rzeczywistego �wiata. Jako mechanizm ucieczki od rzeczywisto�ci urz�dzenia te spe�nia�y swoj� rol� idealnie.
DuBrose obserwowa� bacznie Camerona. Chcia� za�atwi� swoj� spraw�, zanim minie dezorientacja.
- Lepiej si� przygotujmy.
- My?
- Zmieni� pan zdanie? - DuBrose nada� swemu g�osowi ton zdziwienia. - Nie chce wi�c pan, �ebym te� poszed�?
- Och. Czyja... my�la�em...
- Lepiej nie zostawia� otwartego okna. Pod nasz� nieobecno�� mo�e tu nalecie� jakiego� paskudztwa.
- W Dolnym Chicago nie ma �adnych niebezpiecznych gaz�w - mrukn�� Cameron przyjmuj�c za rzecz naturaln�, �e DuBrose b�dzie mu towarzyszy�. - Nawet w Przestrzeniach.
- To prawda, ale unosi si� tam wiele cuchn�cych wydzielin - powiedzia� DuBrose.
- To podziemne miasto...
- Wiem. Bez wzgl�du na stopie� zaawansowania rozwi�za� technicznych, pozostaje ono pod ziemi�. Ale to przecie� pan wprowadzi� do projektu okna skaningowe. Czemu sam pan z nich nie korzysta?
Cameron zasun�� szyb� i zapatrzy� si� na zielone wzg�rza, na kt�re pada� teraz cie� g�stniej�cych deszczowych chmur. - Nie cierpi� na klaustrofobi� - powiedzia�. - Mog� miesi�cami przebywa� pod ziemi� i nic mi nie jest.
- Ze mn� jest gorzej. - DuBrose zauwa�y�, �e Cameron dobrze si� trzyma po jego zast�pczym trunku. To �wietnie; nie chodzi�o mu przecie� o to, by upi� dyrektora do nieprzytomno�ci. Jego plany obliczone by�y na d�u�sz� met�. Wys�annik Sekretarza Wojny prawdopodobnie nie zauwa�y nawet podniecenia Camerona. Przypomnia�o mu si�, �e ma pocz�stowa� szefa pastylk� od�wie�ania oddechu, zanim...
Zd��y� w sam� por�. Do gabinetu, po obowi�zkowym sprawdzeniu to�samo�ci, wprowadzono chudego m�czyzn� o zgorzknia�ej twarzy, z dwoma pistoletami zwisaj�cymi u pasa.
- Moje nazwisko Locke - przedstawi� si� przybysz. - Jest pan got�w, panie Cameron?
- Tak. - Dyrektor doszed� ju� do siebie. - Dok�d idziemy?
- Do sanatorium.
- Na powierzchni�?
- Na powierzchni�.
Cameron skin�� g�ow� i ruszy� ku drzwiom. Zatrzyma� si� przed nimi i zmarszczy� brwi.
- No wi�c? - ponagli�.
- Przepraszam. - Locke otworzy� drzwi i przepu�ci� Ca-merona przodem. Gdy DuBrose chcia� p�j�� w �lady dyrektora, wys�annik rz�du zast�pi� mu drog�.
- Pan nie jest...
- Wszystko w porz�dku.
Locke potrz�sn�� g�ow�. - Panie Cameron, czy ten cz�owiek idzie z nami?
Dyrektor zerkn�� przez rami� z wyrazem zaskoczenia na twarzy. - On... co, Ach, tak. On idzie z nami.
- Jak pan ka�e. - Locke zrobi� jeszcze bardziej zgorzknia�� min�, ale przepu�ci� DuBrose'a i sam ruszy� za nim.
Gdy przechodzili przez centralk�, sekretarz pos�a� Sally pytaj�ce spojrzenie. Dziewczyna wzruszy�a ramionami w ge�cie bezsilno�ci. DuBrose westchn�� g��boko. A wi�c wszystko spada�o teraz na jego barki. A bardzo obawia� si� tego, co mog� zobaczy� w sanatorium.
D�wig zwi�z� ich na ni�szy poziom i teraz Locke obj�� przewodnictwo. Doszli za nim do ekspresowej trasy przelotowej. DuBrose siad� w fotelu i usi�owa� si� odpr�y�. Patrzy�, jak zasuwa si� nad ich g�owami pod�wietlony sufit kana�u w kolorze sp�- owia� ej ko�ci s�oniowej, ale ta g�adka, syntetyczna substancja nie stanowi�a �adnej bariery dla jego my�li. Przenika�y przez ni� w rycz�cy zgie�k Przestrzeni, gdzie maszyny dudni�ce rytmem miasta wype�nia�y te otch�anie w�asnym ha�a�liwym �yciem. Nie pracowa� tam ani jeden cz�owiek. Ludzie obs�uguj�cy maszyny siedzieli wy-
godnie w klimatyzowanych, d�wi�koszczelnych budynkach, a okna skaningowe dawa�y im z�udzenie, �e nie znajduj� si� pod ziemi�. Je�li nie otwiera�o si� zawor�w okiennych, mo�na by�o sp�dzi� w Dolnym Chicago ca�e �ycie nie zdaj�c sobie nawet sprawy, �e to prawie dwa kilometry pod powierzchni� ziemi.
Jednym z g��wnych problem�w by�a klaustrofobia. I zanim rozwi�zano problemy i poczyniono niezb�dne kroki w ten spos�b, wiele nerwic rozwin�o si� w pe�ne psychozy. Nerwice te dr�czy�y tylko ludzi pracuj�cych na rzecz wojny, poniewa� wi�kszo�� cywilnej populacji nie musia�a zamieszkiwa� pod ziemi�. Decentralizacja chroni�a ich przed wyborem za cele dla bomb.
- Tu si� przesiadamy - rzuci� przez rami� Locke. DuBrose dotkn�� przycisku pod por�cz� swego fotela. Trzy krzese�ka zsun�y si� z. pasa szybkiego ruchu do zatoczki, zwolni�y i zatrzyma�y. Locke wprowadzi� ich w milczeniu do podstawionego pneumowagonu. Zamkn�� drzwi i si�gn�� do pulpitu sterowniczego. DuBrose z�apa� za uchwyt w tym samym momencie, kiedy szczup�y palec pchn�� d�wigni� przyspieszenia na maksimum.
�o��dek przywar� mu do kr�gos�upa. Po chwilowym zamroczeniu wr�ci� mu wzrok. DuBrose przyst�pi� automatycznie do tej starej gry, kt�r� uprawia� ka�dy wojskowy - do beznadziejnej pr�by zorientowania si� w po�o�eniu i odgadni�cia kierunku, w jakim mknie pneumowagon. Nie by�o to oczywi�cie mo�liwe. Tylko dwudziestu ludzi - najwy�si rang� sztabowcy z Kwatery G��wnej - wiedzieli, gdzie znajduje si� Dolne Chicago. Labirynt tuneli rozga��ziaj�cych si� od schronu ko�czy� si� w wielu rozmaitych miejscach odleg�ych nawet do tysi�ca kilometr�w od niego. A do tego tunele te bieg�y tak dobran�, kr�t� tras�, �e dotarcie do dowolnego miejsca przeznaczenia zajmowa�o wagonikom niezmiennie pi�tna�cie minut.
Dolne Chicago mog�o le�e� pod �anami zb� Indiany, pod jeziorem Huron albo pod ruinami starego Chicago - tyle
wiedzieli szeregowi wojskowi. Wystarczy�o zg�osi� si� przy jednej ze znanych sobie Bram, podda� identyfikacji i wsi��� do pneumowagonu. I po up�ywie kwadransa by�o si� ju� w Dolnym Chicago. Tak po prostu. Ten sam system - �rodek zabezpieczenia przed bombami dr���cymi - obowi�zywa� we wszystkich podziemnych miastach. Stosowane by�y te� inne formy zabezpieczenia, ale DuBrose nie by� technikiem. Powiedziano mu tylko, �e triangulacyjne namierzenie radiowe miasta jest niemo�liwe i on przyjmowa� ten fakt do wiadomo�ci. Wsp�czesna wojna bardziej przypomina�a gr� w szachy ni� seri� bitew.
Wagonik zatrzyma� si�; przeszli kr�tkim korytarzykiem do kabiny helikoptera. Rozleg� si� wizg �opatek wirnika. �mig�owiec wzni�s� si� w powietrze i dygocz�c obr�ci� w miejscu o czterdzie�ci pi�� stopni. DuBrose ujrza� przez iluminator odp�ywaj�ce w d� pierzaste ga��zie drzew. Gdy wzlecieli wy�ej, roztoczy� si� pod nimi spalony s�o�cem, pag�rkowaty krajobraz. DuBrose ciekaw by�, jaki to stan. Illinois? Indiana? Ohio?
Nagle zaniepokojony pochyli� si� w prz�d. Co� tam by�o... - H�? - Cameron zerkn�� na niego.
DuBrose obr�ci� szybko podzia�k� na oprawie iluminatora; plastyk po�rodku szyby pogrubia� tworz�c kolist� soczewk� przybli�aj�c� odleg�y szczeg� terenu. Spojrza� przez ni� i uspokoi� si�.
- Niewypa� - rzuci� przez rami� Locke. DuBrose'owi wydawa�o si�, �e pilot nie zauwa�y� jego ruchu.
- To tylko jedna z kopu� - mrukn�� Cameron poprawiaj�c si� w fotelu. Ale DuBrose nie odrywa� wzroku od srebrzystego, skorodowanego tworu wyrastaj�cego ze zbocza wzg�rza.
By�a to p�kula o �rednicy jakich� trzydziestu metr�w i po ca�ej Ameryce rozrzucono ich w sumie siedemdziesi�t cztery - wszystkie dok�adnie takie same. DuBrose nie przypomina� ju� sobie, kiedy ostatnio by�y idealnie nieprzezroczystymi, lustrzanosrebrzystymi skorupami; mia� osiem lat, kiedy
pojawi�y si� nagle znik�d, wszystkie na raz, nieodgadnione w swej tajemnicy, kt�rej nigdy nie rozwi�zano. Nikomu nie uda�o si� dosta� do ich wn�trza i nic realnego nigdy si� z nich nie wydosta�o. Siedemdziesi�t cztery b�yszcz�ce p�kule pojawi�y si� jak spod ziemi, wywo�uj�c pop�och granicz�cy z panik�. Kolejna tajna bro� wroga.
Spodziewaj�c si� w ka�dej chwili wybuchu tych twor�w, na czas, kiedy eksperci usi�owali rozwik�a� problem, ewakuowano z ich s�siedztwa wszystkich cywil�w w promieniu pi��dziesi�ciu kilometr�w. Min�� rok, a specjali�ci nie doszli jeszcze do niczego.
Pi�� lat p�niej kontynuowali badania, ale ju� bardziej sporadycznie.
Potem nieskalana g�ad� kopu� zacz�a ulega� erozji. Polerowana substancja, nieb�d�ca materi�, pokrywa�a si� zwolna sieci� rys. Paj�czyna ta rozrasta�a si� niczym siatka p�kni�� na warstwie odblaskowej lustra i po jakim� czasie skorupy zmatowia�y i pop�ka�y. Mo�na by�o wtedy zajrze� do ich wn�trza, ale niczego tam nie by�o - po prostu naga ziemia.
Mimo to nikt nie by� w stanie wej�� do kopu�y. Dost�pu do nich broni�a wci�� jaka� niewyja�niona si�a; co� w rodzaju materialnej energii tworzy�o nieprzeniknion� barier� dla cia� sta�ych.
Ju� dawno opinia publiczna, nadal uwa�aj�ca te tajemnicze twory za sekretn� bro� nieprzyjaciela, kt�ra zawiod�a, nazwa�a je Niewypa�ami. Nazwa si� przyj�a.
- Niewypa� - wyja�ni� Locke i uruchomi� pomocnicze silniki rakietowe. Krajobraz w dole rozmaza� si� i znik�.
DuBrose zerkn�� na Camerona, ciekaw, jak d�ugo dzia�a� b�dzie jeszcze alkaloidowa namiastka. G�upi Ja� nie by� �rodkiem niezawodnym. Czasami...
Ale widok spokojnej, odpr�onej twarzy dyrektora rozproszy� jego obawy. Wszystko b�dzie dobrze. Musi by�.
Cameron patrzy� na wysoko�ciomierz z tablicy przyrz�d�w. Wska�nik u�miecha� si� do niego.
2
Doktor Lomar Brann, naczelny neuropsychiatra sanatorium, by� kr�pym, wytwornym, �wawym m�czyzn� o poci�gni�tych woskiem w�sikach i l�ni�cych czarnych w�osach. Mia� zwyczaj po�ykania ko�c�wek s��w, co sprawia�o, �e wydawa� si� bardziej szorstki ni� w rzeczywisto�ci. Teraz przymru�y� nieco oczy na widok Camerona, ale je�li nawet zauwa�y� podniecenie dyrektora, nie da� tego po sobie pozna�.
- Cze��, Cameron - zawo�a� rzucaj�c na biurko trzymany w r�ku plik kart chorobowych. - Spodziewa�em si� ciebie. Jak leci, DuBrose?
Cameron u�miechn�� si�. - Dzia�am na mocy tajnych rozkaz�w, Brann. Nie wiem nawet, po co tu jestem.
- No c�... ja wiem. Ja te� mam swoje rozkazy. Jeste� tu, �eby zbada� przypadek M-204.
Dyrektor wycelowa� kciukiem w ekran monitora zainstalowanego na �cianie. Widnia� na nim pacjent wierc�cy si� nerwowo na krze�le, a umieszczony nieco wy�ej owalny ekran pomocniczy ukazywa� w zbli�eniu twarz m�czyzny. Z g�o�nika dochodzi� cichy g�os:
- Wci�� za mn� chodzili, a ptaki, kt�rych draki nigdy nie ustaj� i szelesty drzew, co mro��, sro��, s�owa s� zawsze s�owami...
Brann wy��czy� monitor. Szpula z ta�m� przesta�a si� obraca�, nagrany g�os przycich� i zamilk�. - To nie ten - wyja�ni� Brann. - To...
- Dementia praecox, co?
- Tak, d.p. Dezorientacja, rymowanie s��w - zwyk�a historia choroby. Nie b�d� mia� jednak �adnych problem�w z jego wyleczeniem. Dwa miesi�ce i b�dzie na farmie na powierzchni.
By�a to normalna procedura leczenia pacjent�w cierpi�cych na zaburzenia psychiczne, kt�rzy przeszli kuracj�
w podziemnym mie�cie-szpitalu. Oddawani byli p�niej pod opiek� specjalnie dobranym sponsorom, gdzie leczenie mog�o by� kontynuowane w bardziej normalnych warunkach. Du-Brose zapozna� si� z tym systemem pracuj�c jako psycholog. Brann wygl�da� na lekko zak�opotanego. Zauwa�y� eufori� Camerona - ale nie b�dzie tego komentowa� w obecno�ci DuBrose'a i Locke'a. - Rzu�my lepiej okiem na tego M-204 - powiedzia�.
- Czy jego personalia s� utajnione? - spyta� Cameron.
- To nie moja sprawa. Nie martw si�, Sekretarz Wojny wszystko ci p�niej wyja�ni. Ja mam ci tylko pokaza� pacjenta. Panie Locke, zechce pan tutaj zaczeka�...
Przewodnik skin�� g�ow� i usadowi� si� wygodniej w fotelu. Brann wyprowadzi� Camerona i DuBrose'a drzwiami na ch�odny, zalany �agodnym �wiat�em korytarz. - To m�j prywatny przypadek. Nikt pr�cz mnie go nie odwiedza, nie licz�c dw�ch piel�gniarzy. Oczywi�cie jest pod sta�� opiek�.
- Agresywny?
- Nie - odpar� Brann. - To... w�a�ciwie nie moja specjalizacja. Ten cz�owiek... - przekr�ci� klucz w zamku. - T�dy. Ten cz�owiek ma halucynacje. Gdyby nie pewien szczeg�, by�by to idealnie zwyczajny przypadek.
Cameron chrz�kn��. - Jaka jest diagnoza?
- No c�, podejrzewamy paranoj�. Przyj�� inn� osobowo��. Raczej... hmmm, tego... egzaltowan�.
- Chrystus?
- Nie. Pacjent�w podaj�cych si� za Chrystus�w mamy wielu, Cameron. M-204 utrzymuje, �e jest Mahometem.
- Symptomy?
- Bierny. Karmimy go do�ylnie. Widzisz, on jest Mahometem po �mierci Mahometa.
- Stara �piewka - skomentowa� Cameron. - Odwr�t do �ona... mechanizm ucieczki od rzeczywisto�ci?
- Jaka jest pozycja? - spyta� DuBrose i Brann pokiwa� z uznaniem g�ow�.
- Ot� w�a�nie. Nie przyj�� wcale pozycji p�odowej.
Le�y na plecach, nogi wyprostowane, r�ce skrzy�owane na piersi. Nie odzywa si�. Oczy ma stale zamkni�te. - Neuro-psychiatra przekr�ci� klucz w zamku kolejnych drzwi. - Trzymamy go w tej izolatce. Piel�gniarz!
Wkroczyli do komfortowo urz�dzonej sali szpitalnej witani przez krzepkiego, rudow�osego m�czyzn�. W k�cie sta� stolik s�u�bowy; sprz�t do od�ywiania do�ylnego spoczywa� pod szklan� obudow�, a w przeciwleg�ej �cianie znajdowa�y si� plastykowe drzwi z przezroczystymi szybami. Piel�gniarz wskaza� te drzwi ruchem g�owy.
- Pacjent jest w�a�nie badany, prosz� pana.
- To jaki� technik - zwr�ci� si� Brann do Camerona. - Nie ma nic wsp�lnego z medycyn�. Zdaje si�, �e jest fizykiem.
DuBrose gapi� si� na sze�cioszczeblow� rozk�adan� drabink�, kt�ra zupe�nie nie pasowa�a do schludnej, sterylnej sali. Plastykowe drzwi otworzy�y si�. Wypad� przez nie zaaferowany cz�owieczek, popatrzy� na nich mrugaj�c powiekami poprzez grube szk�a okular�w, po czym ze s�owami - Potrzebne mi to - porwa� drabink� i znik�.
- No, dobrze - powiedzia� Brann. - Rzu�my okiem.
S�siednia salka by�a izolatk�, ale dosy� komfortow�. ��ko odsuni�to od �ciany. Na pod�odze sta�o kilka przyrz�d�w pomiarowych, a fizyk pcha� w�a�nie drabink� w kierunku ��ka.
M-204 le�a� p�asko na wznak z r�kami z�o�onymi na piersi i zamkni�tymi oczami, a jego poryta zmarszczkami twarz by�a idealnie pusta i bez wyrazu. Nie le�a� jednak na ��ku. Unosi� si� w powietrzu, jakie� p�tora metra ponad nim.
DuBrose automatycznie poszuka� wzrokiem przytrzymuj�cych go sznurk�w, chocia� wiedzia�, �e to nie miejsce na jakie� czary-mary. Sznurk�w nie by�o. M-204 nie spoczywa� te� na �adnym podwy�szeniu ze szk�a czy plastyku. On... le-witowa�.
- No i co wy na to? - spyta� Brann.
- Trumna Mahometa... zawieszona w po�owie drogi mi�dzy niebem a ziemi� - mrukn�� Cameron. - Jak to jest zrobione, Brann?
Doktor musn�� palcami w�sik. - To nie moja specjalizacja. Przeprowadzili�my rutynowe badania. Morfologia, badanie moczu, elektrokardiogram, podstawowa przemiana materii... a z tym mieli�my sporo k�opotu - doda� krzywi�c si�. - Musieli�my przywi�za� pacjenta pasami do ��ka, �eby go prze�wietli�. On... unosi si� w powietrze!
Fizyk, balansuj�c niepewnie na drabince, wyczynia� tajemnicze manipulacje przewodami i sondami. Po chwili wyda� st�umiony okrzyk. DuBrose obserwowa� technika przesuwaj�cego powoli, tam i z powrotem, jaki� przyrz�d pomiarowy.
- To niedorzeczne - wykrztusi�.
- Jest tutaj od wczorajszego ranka - powiedzia� Brann.
- Znaleziono go w jego laboratorium, zawieszonego w powietrzu. Zachowywa� si� ju� wtedy nieracjonalnie, ale rozmawia�. O�wiadczy�, �e jest Mahometem. Po up�ywie p� godziny przesta� reagowa� na otoczenie.
- Jak go tu przetransportowali�cie? - spyta� DuBrose.
- W taki sam spos�b, w jaki sprowadziliby�my tu balon - powiedzia� doktor szarpi�c palcami koniuszek w�sika.
- Mo�emy nim dowolnie manewrowa�. Gdy go pu�cimy, znowu podrywa si� w g�r�. Tak to wygl�da.
Cameron przypatrywa� si� pacjentowi ochrzczonemu kryptonimem M-204. - M�czyzna oko�o czterdziestki... zwr�cili�cie uwag� na paznokcie u r�k?
- Ja zwr�ci�em - powiedzia� Brann. - Najdalej tydzie� temu by�y dobrze utrzymane.
- Czym si� zajmowa� przez ten ostatni tydzie�?
- Pracowa� nad czym�, o czym mnie nie poinformowano. Tajemnica wojskowa.
- A wi�c... odkry� spos�b neutralizowania grawitacji... i szok wywo�any tym odkryciem... nie. Wtedy by�by przygo-
towany na taki rezultat. A je�li pracowa� nad, powiedzmy, celownikiem bombowym i nagle stwierdzi�, �e unosi si� nad pod�og�... - Cameron nachmurzy� si�. - Ale jak cz�owiek mo�e...
- On nie mo�e - wtr�ci� si� fizyk z drabiny. - To po prostu niemo�liwe. Nawet w teorii, do wywo�ania si�y anty-grawitacyjnej potrzebne s� maszyny. M�j przyrz�d wariuje.
- Jak to? - spyta� Cameron.
Technik podni�s� miernik w g�r�. - Dzia�a... widzi pan wskaz�wk�? Teraz niech pan patrzy. - Dotkn�� metalow� sond� zainstalowan� na ko�cu przewodu do skroni M-204. Wskaz�wka spad�a z powrotem do zera, a potem wyskoczy�a dziko do ko�ca skali, zawaha�a si� tam i powoli wycofa�a znowu do kreski podzia�ki oznaczonej cyfr� zero.
Technik zlaz� z drabiny. - �wietnie. Moje przyrz�dy nie dzia�aj�, kiedy usi�uj� przeprowadzi� nimi pomiary na tym facecie. Dzia�aj� za to w ka�dym innym miejscu. Ale... sam nie wiem. Mo�e on dozna� jakiej� chemicznej lub fizycznej przemiany. Chocia� nawet wtedy nie powinienem mie� �adnych trudno�ci z przeprowadzeniem analizy jako�ciowej. To niedorzeczne. - Mrucz�c pod nosem zaj�� si� pakowaniem sprz�tu.
- Istnieje jednak teoretyczna mo�liwo�� unoszenia si� obiektu w powietrzu, prawda? - odezwa� si� Cameron.
- Ma pan na my�li obiekty ci�sze od powietrza. Oczywi�cie. Hel nadmie sterowiec. Si�a magnetyczna podtrzyma w powietrzu opi�ek �elaza. W teorii jest zupe�nie mo�liwe, �eby ten cz�owiek si� unosi�. To �aden problem. W teorii mo�liwe jest praktycznie wszystko. Ale musi istnie� jaka� logiczna przyczyna. Jak mog� wykry� t� przyczyn�, skoro moje przyrz�dy nie dzia�aj�?
Wykona� zdesperowany gest, a jego pomarszczon� twarz gnoma zdeformowa�y bruzdy rozdra�nienia. - A w og�le ka�� mi pracowa� na �lepo. Musz� si� dowiedzie�, nad czym ten cz�owiek pracowa�. Tylko na tej podstawie mog� znale�� wyja�nienie. Nic tutaj po mnie!
Brann zerkn�� na Camerona. - Masz jakie� pytania?
- Nie. W ka�dym razie jeszcze nie teraz.
- No to wracajmy do mojego gabinetu. Gdy tam weszli, Locke nadal czeka�. Na ich widok wsta� zniecierpliwiony.
- Ju�, panie Cameron?
- Dok�d teraz?
- Do Sekretarza Wojny. DuBrose j�kn�� w duchu.
3
W ci�gu nast�pnych czterech godzin...
In�ynier techniki rakietowej sprawdzi� obw�d po raz dziewi��dziesi�ty czwarty, opad� na oparcie fotela i wybuchn�� �miechem. Jego �miech przeszed� w przera�liwy pisk, w nieustaj�cy wrzask. Lekarz z ambulatorium zrobi� mu w ko�cu zastrzyk z apomorfiny w rami� i wyp�dzlowa� zdarte gard�o. Ale natychmiast po przebudzeniu in�ynier znowu zacz�� krzycze�. Dop�ki ha�asowa�, by� bezpieczny.
Obw�d badany przez in�yniera by� cz�ci� urz�dzenia zrzuconego w wielkich ilo�ciach przez nieprzyjaciela. Cztery z tych urz�dze� eksplodowa�y zabijaj�c siedmiu technik�w i demoluj�c cenny sprz�t pomiarowy.
Fizyk wsta� od biurka zawalonego papierami, przeszed� spokojnie do pracowni i zmontowa� wydajny generator wysokiego napi�cia. Nast�pnie pope�ni� samob�jstwo w��czaj�c si� do obwodu.
Robert Cameron wr�ci� z akt�wk� pod pach� do Dolnego Chicago i w po�piechu uda� si� do swojego biura. Ga�ka u drzwi, gdy uj�� j� w d�o�, by�a w dotyku normalna. Podszed� do biurka i roz�o�y� akt�wk� wysypuj�c z niej fotokopie i wykresy. Rzuci� okiem na zegar i stwierdzi�, �e jest za minut� si�dma. Por�wna� to z zegarkiem na r�ku.
Cameron czeka� na siedem melodyjnych uderze�. Kiedy si� nie rozlega�y, znowu zerkn�� na bia��, opatrzon� cyframi tarcz� zegara. Tarcza otworzy�a usta i powiedzia�a: - Godzina si�dma.
Seth Pell by� asystentem Camerona i jego alter ego. Liczy� sobie trzydzie�ci cztery lata, mia� siwe w�osy i okr�g��, rumian� twarz, kt�ra r�wnie dobrze mog�aby nale�e� do nastolatka. Opr�cz dyrektora Pell by� chyba najbardziej kompetentnym cz�owiekiem w zakresie psychometrii - a prawdopodobnie nawet lepszy od niego w neuropatologii, cho� brakowa�o mu szerszej wiedzy technicznej Camerona.
Wszed� teraz do biura z uspokajaj�cym u�miechem przeznaczonym dla DuBrose'a. - Czego si� napijesz? - spyta�. - Uspokajacza, czy mocnego drinka?
DuBrose nie potrafi� si� dostosowa� do tej beztroskiej nonszalancji. Czu� t�pe pulsowanie za ga�kami ocznymi.
- Seth. Gdyby� si� wreszcie nie zjawi�...
- Wiem. Nast�pi�by koniec �wiata.
- Czy szef m�wi� ci, co si� sta�o?
- Nie pozwoli�em mu na to - powiedzia� Pell, - Nam�wi�em go na ma�y seans Twardego Snu i wy��czy� si� na dziesi�� minut. Potem poda�em mu �rodek psychotropowy. Znajduje si� teraz w stanie g��bokiej hipnozy.
DuBrose odetchn�� g��boko. Pell przysiad� na kraw�dzi swojego biurka i zaj�� si� przycinaniem paznokci u r�k.
- No, dobrze - powiedzia�. - Uwierzy�em ci na s�owo, �e trzeba szybko wprowadzi� szefa w stan hipnozy. Jeste� jedynym facetem, kt�remu ufam na tyle, �eby zrobi� to w ciemno. Zwykle nie kupuj� kota w worku. A wi�c?
DuBrose poczu� si� s�abo. Gdyby nie uda�o mu si� teraz przekona� Setna... ale mia� pewno��, �e mu si� uda. Niebezpiecze�stwo by�o zbyt realne, zbyt oczywiste, by go nie dostrzec.
Zacz�� m�wi�. - Dzi� rano wpad� tu Sekretarz Wojny -
wiesz, ten Kalender. Szef by� zaj�ty, spyta�em wi�c, czy mog� w czym� pom�c, Kalender by� bardzo zdenerwowany, inaczej nie chcia�by w og�le ze mn� rozmawia�, chocia� wie, �e szef darzy mnie zaufaniem. Troch� pogadali�my - niewiele, ale wystarczy�o, abym zw�szy� k�opoty. Pojawi� si� pewien problem. Ale - w tym w�a�nie s�k. Ka�dy, kto pr�bowa� go rozwi�za�, postrada� zmys�y.
- Taaak - westchn�� Pell nie podnosz�c wzroku.
- Nie chc�, �eby szef zwariowa� - ci�gn�� monotonnym g�osem DuBrose. - Uda�o mi si� wrzuci� mu ukradkiem do whisky pastylk� G�upiego Jasia, zanim Kalender go dorwa�. Tylko tyle mog�em zrobi�. Ale je�li uwa�asz, �e konieczne b�dzie wywo�anie sztucznej amnezji, to jeszcze nie jest za p�no.
- Zabiegi nad pami�ci� to moja specjalno�� - powiedzia� Pell. - Ale lepiej chod�my zobaczy�. - Zsun�� si� z biurka.
DuBrose pod��y� za nim. - Kalender nie wpu�ci� mnie do �rodka, kiedy przed chwil� rozmawiali z szefem. Nie wiem wi�c, czego dotyczy�a ta rozmowa.
- Dowiemy si�. Chod�.
Carneron le�a� spokojnie na kozetce w gabinecie, a na �cianie wisia� jeszcze rozwini�ty ekran Twardego Snu. Dyrektor oddycha� powoli i r�wnomiernie. Pell uj�� nieprzytomnego m�czyzn� za przegub, a DuBrose przysun�� tymczasem fotele.
- W porz�dku. Teraz popytamy. Cameron, s�yszy mnie pan?
Nie trwa�o to d�ugo. Pell by� ekspertem psychotropii i cieszy� si� ca�kowitym zaufaniem Camerona, co te� pomog�o. Po chwili Pell wyci�gn�� si� w fotelu krzy�uj�c przed sob� nogi.
- Co to za konszachty z Sekretarzem Kalenderem, Bob?
- On...
- Wiesz, kim jestem?
- Tak. To ty, Seth. On... powiedzia� mi...
- Co ci powiedzia�?
Cameron nie otwiera� oczu. - Musisz i�� w przeciwnym kierunku, �eby napotka� Czerwon� Kr�low� - wyrzuci� z siebie. - Bia�y Goniec zsuwa si� po pogrzebaczu.
Pell zaniem�wi�. - �le z jego r�wnowag� psychiczn� - szepn�� DuBrose.
Te s�owa sprowokowa�y odpowied�. - Co� w tym rodzaju - wymamrota� Cameron. - Czy to ty, Seth?
- Oczywi�cie - zapewni� go Pell. - Co z tym Kalende-rem?
- To wielki k�opot. Wpad�a w nasze r�ce formu�a, kt�ra zdaje si� nic nie oznacza�. Jednak ma ona wielkie znaczenie dla nieprzyjaciela. Nadal nie wiem, jak znale�li�my si� w posiadaniu tego r�wnania. Prawdopodobnie zdoby� je nasz wywiad. Ale jest wa�ne i trzeba je rozwi�za�, a nie ma w nim �adnego sensu.
- Czego ono dotyczy?
- Istniej� zastosowania og�lne i konkretne. Takie, na przyk�ad, jak prawo grawitacji. Wchodz� tu w gr� pewne sta�e, ale... wygl�da na to, �e suma poszczeg�lnych cz�on�w nie r�wna si� ca�o�ci. R�wnanie in toto nie ma �adnego sensu. Ma go in partis. Wynika z niego, �e mo�na zawiesi� prawa logiki. I nieprzyjaciel w�a�nie to czyni. Zrzucili kilka bomb, kt�re potrafi� przenikn�� poprzez pola si�owe. Co przecie� jest niemo�liwe. Kiedy badano te bomby, te� nie znaleziono w nich �adnego sensu. Ale one maj� zwi�zek z tym r�wnaniem. Technicy usi�uj� je rozwi�za�. Ale... jeden po drugim popadaj� w ob��d.
- Dlaczego?
Cameron nie odpowiedzia� bezpo�rednio. - M-204 by� jednym z pierwszych, kt�rzy si� tym zaj�li. Nie rozwi�za� r�wnania. Dowiedzia� si� tylko, jak neutralizowa� grawitacj� i zwariowa�. A mo�e odwrotnie. Musimy znale�� rozwi�zanie, Seth. Rzuci�em okiem na to r�wnanie... le�y na moim biurku...
Pell da� znak kciukiem; DuBrose wsta� i zgarn�� papiery
uk�adaj�c je w zwarty plik. Wr�czy� go Pellowi, ale ten nawet nie spojrza�.
- Musimy znale�� odpowied� - ci�gn�� Cameron. - Bo inaczej-nieprzyjaciel zyska nieograniczon� moc...
- Rozwi�zali to r�wnanie?
- W�tpi�. Co najwy�ej cz�ciowo. Ale uczyni� to, je�li ich nie uprzedzimy.
Pell u�miecha� si�, ale DuBrose zauwa�y� kropelki potu perl�ce si� na jego czole pod lini� srebrzystych w�os�w.
- Musimy je rozwi�za� - powt�rzy� Cameron.
Pell wsta� i skinieniem r�ki zaprosi� DuBrose'a do swojego gabinetu. - To ci dopiero - powiedzia�. - M�drze post�pi�e�.
- Kamie� spada mi z serca. Nie by�em pewien...
- Gdy �ona �amie nog� - powiedzia� Pell - m�� odchodzi od zmys��w, dop�ki nie przyb�dzie lekarz. Wtedy mu mija - mo�e z�o�y� odpowiedzialno�� w bardziej kompetentne r�ce i odpr�y� si�. To ju� nie jego sprawa. Ale lekarz wie, co robi� ze z�aman� nog�. Odpowiedzialno�� go nie przyt�acza.
- A w tym przypadku nie wiemy, co robi�?
- Nie przygl�da�em si� jeszcze temu r�wnaniu - powiedzia� Pell rzucaj�c plik papier�w na swoje biurko - i wcale nie jestem pewien, czy to zrobi�. Ju� sobie wyobra�am, co ten g�upiec Kalender naopowiada� szefowi. Los narodu spoczywa w pa�skich r�kach. Jest pan odpowiedzialny za wyszukanie kogo�, kto potrafi rozwik�a� ten problem. Je�li pan nie znajdzie kogo� takiego, b�dzie pan winny naszej kl�ski w tej wojnie. No i co? Takie postawienie sprawy zwala ca�� odpowiedzialno�� na barki szefa - i szef musi rozwi�za� r�wnanie, albo zwariowa�. Tak sobie to przedstawi�e�?
- Mniej wi�cej. - DuBrose przygryz� warg�. - Ten pacjent M-204 przekona� si�, jakie znaczenie ma r�wnanie i uciek� w szale�stwo. W jego przypadku w paranoj�,
jak powiedzia�e�. Musia� rozwi�za� cz�� r�wnania i nie znalaz� w nim sensu. To r�wnanie jest broni�, a nie jej produkty uboczne.
- Je�li nikt nie b�dzie nad nim pracowa�, nieprzyjaciel rozwi��e je pierwszy. Ju� teraz nie straszne im pola si�owe. Do czego b�d� zdolni, kiedy uzyskaj� wszystkie odpowiedzi...! Nie, musimy pracowa� nad tym nadal, ale nie tak, jak to sobie wyobra�a Kalender. Ten idiota my�li, �e mo�na wyleczy� tr�d rozkazem dziennym.
- Przysz�o mi do g�owy, �e mogliby�my wymaza� wspomnienia szefa z dzisiejszych wydarze� - m�wi� powoli DuBrose. - A na ich miejsce wprowadzi� nieszkodliwe pseudowspomnienia. I zreferowa� mu ca�� spraw� dopiero wtedy, kiedy ju� pozbawimy j� z�b�w jadowych.
- Sprytnie pomy�lane - pochwali� go Pell. - Ta sztuczka uchroni szefa przed u�wiadomieniem sobie ci���cej na nim odpowiedzialno�ci. Ty si� tym zajmiesz. Nie jestem jeszcze przekonany... - Zerkn�� na zegarek. - Przede wszystkim trzeba zaj�� si� szefem. Poczekaj tu na mnie.
Wyszed�. DuBrose zbli�y� si� do biurka i zaczai przegl�da� fotokopie i papiery. Niekt�re symbole wyda�y mu si� znajome; innych nigdy dot�d nie widzia�. Zauwa�y� jednak, �e liczbie Jt przyporz�dkowano arbitraln� i b��dn� warto��. Czy w tym tkwi�o sedno sprawy?
Lepiej nie patrze�. Spojrza� na pr�b� w jedno z okien, ale krajobraz rozmaza� mu si� przed oczyma. Czy r�wnanie mo�e doprowadzi� do ob��du?
Oczywi�cie. Ka�de r�wnanie jest po prostu konkretnym zapisem okre�lonego problemu abstrakcyjnego. We�my na przyk�ad znane do�wiadczenie z wywo�ywaniem nerwicy l�kowej u bia�ego szczura. Zatrzaskuje si� z hukiem drzwi, kiedy szczur si� tego nie spodziewa, uniemo�liwiaj�c mu w ten spos�b dostanie si� do jedzenia. Po nied�ugim czasie szczur kuli si� ze strachu i dygocze. Za�amanie nerwowe.
Zako�czenie tej przewlek�ej, nie maj�cej ko�ca wojny by�oby b�ogos�awie�stwem. Ale w roli pokonanego...!
Nie przez tego nieprzyjaciela. Prowadzona przez pokolenia indoktrynacja sprawi�a, �e taka ewentualno�� by�a w og�le nie do pomy�lenia. Ludzie przywykli ju� do wojny. Nie odczuwali nawet nienawi�ci do wroga. Ale bardzo dobrze wiedzieli, �e nie wolno im przegra�.
Po obu stronach spada�y bomby. Swoje mechaniczne bitwy stacza�y roboty. Ale faktycznymi wojownikami byli technicy, kt�rzy przesuwali figury po szachownicy i tworzyli nowe gambity. Nie istnieli ju� dyplomaci; nie byli potrzebni. Je�li nie liczy� niespodziewanych przesy�ek, kt�re z rykiem spada�y z nieba, z nieprzyjacielem nie utrzymano �adnej ��czno�ci.
Przesy�ki takie odbierano - i wysy�ano. Ale nie by�y one dostatecznie przekonywaj�ce. Torpedy powietrzne nie mog�y zaszkodzi� �ci�le strze�onym centrom nerwowym �adnego z obu kraj�w.
- Panie Pell - odezwa� si� spiker. - Kurier od Sekretarza Wojny.
- Pan Pell jest zaj�ty - powiedzia� DuBrose. - Ka� mu zaczeka�.
- Twierdzi, �e to pilne.
- Ka� mu zaczeka�!
Zapad�a chwila ciszy. Po czym...
- Doktorze DuBrose, on nalega. Chce si� widzie� z dyrektorem, ale pan Pell wyda� polecenie, aby wszystkie nap�ywaj�ce sprawy trafia�y najpierw do jego biura, a wi�c...
- Przy�lij go do mnie - zadecydowa� DuBrose i odwr�ci� si� do otwieraj�cych si� drzwi.
Br�zowoczarny mundur kuriera co� oznacza�; mo�na by�o po nim pozna� agenta Tajnej S�u�by. Ludzie nosz�cy w klapie odznak� w kszta�cie strza�y byli rzadko�ci� - a podlegali bezpo�rednio Kwaterze G��wnej. Ten cz�owiek...
By� pot�nie zbudowany, mia� byczy kark, a w zimnym �wietle metalicznie po�yskiwa�y jego kr�tko przystrzy�one,
rude w�osy. Ale DuBrose'a zafascynowa�y jego oczy. Czai� si� w nich dziwny ognik hamowanego podniecenia, trzymanego na wodzy radosnego, dzikiego tryumfu. Cienkie usta znajdowa�y si� pod �elazn� kontrol�. Zdradza�y go tylko te czarne oczy.
Przybysz pokaza� sw�j dysk. - Daniel Ridgeley - odczyta� DuBrose i automatycznie por�wna� fotografi� z twarz� m�czyzny. Nie by�o to wcale konieczne; po zdj�ciu odznaki identyfikacyjnej z przegubu w�a�ciciela wszystkie zawarte na niej informacje ulega�y trwa�emu wymazaniu.
- Panie Ridgeley - powiedzia� DuBrose. - Pan Pell b�dzie wolny za kilka minut.
G��boki, powolny g�os Ridgeleya zdradza� niecierpliwo��. - To sprawa najwy�szej wagi. Gdzie on jest?
- Powiedzia�em ju� panu...
Kurier zerkn�� na drzwi i post�pi� krok w ich kierunku. DuBrose zast�pi� mu drog�. Dziwne, gor�czkowe podniecenie zatli�o si� w czarnych jak smo�a oczach Ridgeleya.
- Nie mo�e pan tam wej��.
- Zejd� mi pan z drogi. Wykonuj� rozkaz.
DuBrose nie poruszy� si�. Kurier wykona� b�yskawiczny, pozornie niedba�y ruch i sekretarz z trudem �api�c r�wnowag� przelecia� przez pok�j. Nie pr�bowa� ju� przeszkadza� Ridgeleyowi; zamiast tego dopad� biurka Pella i jednym szarpni�ciem otworzy� szuflad�. Spoczywa� w niej wibro-pistolet, �liczny, skomplikowany mechanizm z solidnego kryszta�u i po�yskliwego metalu.
DuBrose mocowa� si� z broni� r�kami niezdarnymi jak wypchane kleist� papk� r�kawiczki. Czu� si� komicznie me-lodramatyczny; dziwne, �e w tej wojnie obliczonej na wyczerpanie przeciwnika ludzie mieli tak ma�o do�wiadczenia w walce fizycznej. O ile si� nie myli�, ten wibropistolet nie by� jeszcze nigdy u�ywany.
Wymierzy� z niego do kuriera i zawo�a�: - Spokojnie!
Ridgeley sta� naprzeciw pochylaj�c szerokie bary i spr�aj�c nieco swe zwaliste cielsko. W jego oczach gorza� teraz
niewyt�umaczalny diabelski wyraz pomieszanego z kpin� zachwytu, a towarzyszy�o mu co� w rodzaju szybkiej, ch�odnej kalkulacji.
Ridgeley ruszy� na DuBrose'a.
Sun�� ku niemu na ugi�tych nogach mi�kko jak kot; zatrzyma� si� na metr przed sekretarzem i zamar� w bezruchu z napi�tym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy. DuBrose poczu� �askotanie zimnego potu sp�ywaj�cego mu stru�kami po plecach.
- Mam rozkaz - powt�rzy� Ridgeley.
- Mo�e pan zaczeka�?
- Nie - warkn�� kurier - Nie mog�. - Zdawa�o si�, �e przysiad� niczym ogromny kot gotuj�cy si� do skoku. Chocia� nie mia� przy sobie �adnej broni, sprawia� bardziej z�owrogie wra�enie ni� uzbrojony DuBrose.
Rozleg� si� trzask zamka. Otworzy�y si� drzwi do konsultacyjnego gabinetu Pella. Na progu sta� m�odzieniec w wieku oko�o dwudziestu lat, chudy, blady, przygarbiony, ubrany w wygniecion� tunik� i szorty. Oczy mia� zamkni�te. Porusza� spazmatycznie wargami, a z jego krtani dobywa� si� nieprzerwanie chrapliwy, nieprzyjemny dla ucha be�kot, to przybieraj�c na sile, to cichn�c.
- K-k-k-k-k-k-kuk!
Ruszy� przed siebie. Na jego drodze sta� fotel. Ch�opak obszed� go wko�o i wymin�� biurko, chocia� powieki mia� wci�� mocno zaci�ni�te.
- K-k-k-k-k-uk! Kuk-kkkkk!
DuBrose sp�ni� si� z reakcj�. Wprawny cios wybi� mu wibropistolet z d�oni. Ridgeley cofn�� si� o krok i patrzy� rozbieganymi oczyma na DuBrose'a i ch�opaka, przenosz�c czujny wzrok z jednego na drugiego.
- Kto to? - spyta�.
- Nie wiem - odpar� DuBrose. - Nie wiedzia�em, �e Pell przyjmuje pacjenta... to pewnie pacjent. Ale...
- K-k-k-k-k-kuk!
Podniecenie ch�opaka ros�o. Zatrzyma� si�, a ca�e jego
cia�o wpad�o w niekontrolowane dr�enie. Nieprzyjemny be�kot przeszed� w gard�owe, grube krakanie,
- Kuk-k-k-k-k-kuk!
- No, nic - powiedzia� Ridgeley. - Musz� si� widzie� z dyrektorem. On tam jest?
- Jest zaj�ty - powiedzia� Seth Pell. - Mo�e pan rozmawia� ze mn�. Jestem jego zast�pc�.
Asystent sta� przy drzwiach prowadz�cych do gabinetu Camerona, u�miechaj�c si� niewinnie i nie zwracaj�c uwagi na wibropistolet w r�ku Ridgeleya. - Ben - zwr�ci� si� do DuBrose'a - odprowadzisz pacjenta do jego sali? Je�li b�dzie trzeba, zaaplikuj mu lekki zastrzyk. Ale �rodek uspokajaj�cy powinien wystarczy�.
DuBrose prze�kn�� g�o�no �lin�, skin�� g�ow� i uj�� ch�opca pod rami�.
- K-k-k-kkkk!
Wprowadzi� dygocz�c�, roztrz�sion� posta� z powrotem do salki konsultacyjnej i szybko u�o�y� j� na kozetce. Podgrzewany koc, r�owa pastylka, ch�opak uspokoi� si� i przesta� dr�e�. DuBrose nastawi� alarm na wypadek, gdyby pacjent spad� z kozetki, i po�piesznie wr�ci� do gabinetu Pella.
Wibropistolet le�a� na biurku. Ridgeley wyk�ada� cichym g�osem swoje racje. Pell rusza� si�.
- na rozkaz. Mam dostarczy� t� kaset� dyrektorowi. Zleci� mu to osobi�cie Sekretarz Wojny.
- Ben, daj mi Kalendera na m�j monitor, dobrze? - powiedzia� Pell. Skin�� g�ow� Ridgeleyowi, odwr�ci� si� i znikn�� w drzwiach znajduj�cych si� za jego plecami. Gdy wr�ci�, na ekranie widnia�a ju� ponura, surowa twarz Kalendera.
Kurier wyj�� z kieszeni cylindryczn�, metalow� kaset�. Robert Cameron, kt�ry wszed� do gabinetu za Pellem, zignorowa� j�. Podszed� prosto do monitora i spojrza� na twarz Kalendera.
- O, Cameron - odezwa� si� Sekretarz Wojny. - Dosta�e� t�...
- Pos�uchaj - przerwa� mu Cameron. - Wszystkie raporty i przesy�ki maj� a� do odwo�ania przechodzi� przez r�ce mojego asystenta, Setha Pella. Zabraniam dostarczania czegokolwiek bezpo�rednio mnie. Od tej chwili mo�na si� ze mn� kontaktowa� tylko za po�rednictwem Pella. Dotyczy to r�wnie� po��cze� z Kwater� G��wn� i spraw priorytetowych.
Co takiego? - Kalendera zatka�o. Jego wielka szcz�ka wysun�a si� do przodu. - Tak, tak - wyrzuci� z siebie niecierpliwie. - Ale ja chc� rozmawia� z tob�. M�j kurier.
- Nie rozmawia�em z nim. Musi to za�atwi� z Pellem.
- To sprawa oficjalna, Cameron - warkn�� Kalender - i priorytetowa! Nie zgadzam si�, aby miesza� w to podw�adnych! ��dam...
- Panie Sekretarzu - przerwa� mu spokojnie Cameron. - Niech pan pos�ucha. Nie podlegam Kwaterze G��wnej. Kieruj� Departamentem Psychometrii po swojemu i wypraszam sobie podwa�anie mojego tutaj autorytetu. Je�li �ycz� sobie wykorzysta� Setha Pella w charakterze filtra, to jest to moja sprawa. Niech mi pan pozwoli, z �aski swojej, rz�dzi� si� na moim podw�rku, jak mi si� podoba, dop�ki rz�d nie rozszerzy pa�skich kompetencji ponad te, kt�re posiada pan w tej chwili. Sko�czy�em!
Nacisn�� energicznie klawisz roz��czaj�c si� z bliskim apopleksji Sekretarzem Wojny i odwr�ci� si�, �eby wej�� z powrotem do gabinetu. Kurier post�pi� krok naprz�d.
- Panie Cameron...
Cameron obrzuci� go zimnym spojrzeniem. - S�ysza� pan, co powiedzia�em panu Kalenderowi?
- Mam rozkaz - nie ust�powa� Ridgeley. Wyci�gn�� r�k� z metalow� kaset�.
Dyrektor zawaha� si�. Potem wzi�� j�. - No dobrze - powiedzia�. - Wykona� pan swoje zadanie. - Wr�czy� ka-
set� Pellowi i wszed� do siebie. Drzwi zamkn�y si� za nim cicho.
Pell postukiwa� metalowym cylinderkiem o grzbiet d�oni. Czeka� przygl�daj�c si� Ridgeleyowi.
- Niech b�dzie - powiedzia� kurier. - Tak czy inaczej, dor�czy�em to dyrektorowi. - Jego oczy napotka�y na chwil� spojrzenie DuBrose'a, potem zasalutowa� niedbale i wyszed�.
Pell rzuci� cylinderek na biurko. - Nie�le - powiedzia�. - Ca�e szcz�cie, �e szef mnie popar�.
DuBrose z namaszczeniem dotkn�� palcem wibropistole-tu. - Ja... czy szef...
- Wszystko w porz�dku - u�miechn�� si� Pell. - Mamy teraz troch� czasu, �eby popracowa� nad tym problemem. Podda�em naszego starego stosownemu zabiegowi - szybka obr�bka pami�ci. Nie pami�ta niczego, co si� dzisiaj wydarzy�o. W