3049

Szczegóły
Tytuł 3049
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3049 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3049 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3049 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Kuttner Tryumf �owcy Poza mn� nie ma nikogo, z kim m�g�bym porozmawia�. Stoj� tutaj, na szczycie wielkiej kaskady marmurowych stopni, spadaj�cej w d�, do holu go�cinnego, a wszystkie moje �ony przyozdobione wszystkimi swoimi klejnotami czekaj�, bo jest to Tryumf �owcy - m�j Tryumf, Zacnego Rogera Bellamy'ego, �owcy. �wiat�o po�yskuje tam w dole na szklanych skrzyniach z setkami zasuszonych g��w, kt�re zdoby�em w uczciwej walce i jestem jednym z najpot�niejszych ludzi w Nowym Jorku. To te g�owy czyni� mnie pot�nym. Ale nie ma nikogo, z kim m�g�bym porozmawia�. Poza mn�? Czy siedzi we mnie, s�uchaj�c, drugi Zacny Roger Bellamy? Nie wiem. Mo�e on jest jedyn� rzeczywist� cz�stk� mnie. Staram si�, jak mog� i nie prowadzi to do niczego dobrego. By� mo�e Bellamy'emu, kt�ry siedzi we mnie, nie podoba si� to, co robi�. Ale ja musz� to robi�. Nie mog� przesta�. Urodzi�em si� �owc� G��w. Urodzi� si� nim, to wielki zaszczyt. Kt� mi nie zazdro�ci? Kt� nie zamieni�by si� ze mn�, gdyby tylko m�g�? Ale nie prowadzi to wcale do niczego dobrego. Nie jestem dobry. S�uchaj mnie, Bellamy, s�uchaj mnie, je�li w og�le tam jeste�, ukryty g��boko w mojej g�owie. Musisz s�ucha� - musisz zrozumie�. Ty tam, w mojej czaszce. Teraz i ty, ka�dego dnia, dos�ownie ka�dego dnia mo�esz si� znale�� w szklanej skrzyni stoj�cej w holu go�cinnym innego �owcy G��w, a st�oczony przed domem mot�och cisn�� si� b�dzie do okien, przybywa� b�d� go�cie, �eby popatrze� i zazdro�ci�, i wszystkie �ony sta� b�d� przystrojone w at�asy i klejnoty. Mo�e ty tego nie rozumiesz, Bellamy. Powiniene� czu� si� teraz wspaniale. Niepodobna, by� zna� ten realny �wiat, po kt�rym ja musz� chodzi� i w kt�rym przysz�o mi �y�. Sto albo tysi�c lat temu m�g� inaczej wygl�da�. Ale to Dwudziesty Pierwszy Wiek. To dzisiaj, to teraz, i nie ma ju� odwrotu. Nie wydaje mi si�, by� rozumia�. Widzisz, nie ma wyboru. Albo razem ze sw� kolekcj� ko�czysz w szklanej skrzyni innego �owcy G��w, a twoje �ony i dzieci zostaj� wydane mot�ochowi, albo umierasz �mierci� naturaln�, do kt�rej jedn� z dr�g jest samob�jstwo, tw�j najstarszy syn dziedziczy tw� kolekcj�, a ty, wtopiony w plastykowy monument, stajesz si� nie�miertelnym. Stajesz na zawsze w prze�roczystej plastykowej pow�oce na cokole na skraju Central Parku, jak Renway, jak stary Falconer, jak Brennan i ca�a reszta. Wszyscy ci� wspominaj�, podziwiaj� i zazdroszcz� ci. Czy wtedy, w tym plastyku, dalej b�dziesz my�la�, m�j Bellamy? Czy ja b�d� tam my�la�? Falconer by� wielkim �owc�. Nie spocz�� ani na chwil� i do�y� pi��dziesi�ciu dw�ch lat. Pi�kny to wiek dla �owcy G��w. Kr��� pog�oski, �e sam zada� sobie �mier�. Trudno powiedzie�. To cud, �e przez pi��dziesi�t dwa lata zachowa� g�ow� na karku. Wsp�zawodnictwo staje si� coraz trudniejsze, a ostatnimi' czasy pojawia si� coraz to wi�cej i wi�cej m�odszych m�czyzn. S�uchaj mnie, Bellamy, Bellamy tam we mnie. Czy ty kiedykolwiek naprawd� co� rozumia�e�? Nadal uwa�asz, �e to jeszcze cudowny czas dzieci�stwa, szczeni�ce lata, kiedy �ycie wydaje si� proste? Czy kiedykolwiek by�e� przy mnie przez te d�ugie, bezlitosne lata, kiedy moje cia�o i umys� przysposabia�y si� do profesji �owcy G��w? Wci�� jeszcze jestem m�ody i silny. Nigdy nie zaprzesta�em treningu. Ale najci�szymi by�y te pierwsze lata. Przedtem �ycie by�o cudowne. Trwa�o to tylko sze�� lat, sze�� lat szcz�cia, ciep�a i mi�o�ci w haremie u boku matki, w�r�d mamek i innych dzieci. M�j ojciec by� wtedy bardzo dobry. Ale idylla sko�czy�a si�, kiedy min�o mi sze�� lat. Nie powinni w og�le uczy� nas mi�o�ci, skoro musia�o to tak kr�tko trwa�. Czy to w�a�nie pami�tasz, m�j Bellamy, tam we mnie? Je�li tak, to ja ci m�wi�, �e te czasy nie mog� ju� wr�ci�. Zreszt� ty to wiesz. Na pewno wiesz. U podstaw treningu le�a�o �lepe pos�usze�stwo i �elazna dyscyplina. M�j ojciec nie by� ju� taki dobry. Nie widywa�em si� cz�sto z matk�, a kiedy ju� j� spotyka�em, ona te� by�a dla mnie inna. Niemniej jednak mia�em swoje zado��uczynienie. Od czasu do czasu odbywa�y si� parady, na kt�rych mot�och wiwatowa� na cze�� moj� i ojca. Kiedy wykazywa�em si� szczeg�lnymi post�pami w walce sam na sam albo w strzelaniu, albo w d�udo, chwalili mnie te� i ojciec, i instruktorzy. By�o to surowo zabronione, ale moi bracia i ja pr�bowali�my czasami zabi� jeden drugiego. Instruktorzy obserwowali nas bacznie. Wtedy nie by�em jeszcze dziedzicem. Ale sta�em si� nim, kiedy podczas walki d�udo m�j starszy brat upadaj�c skr�ci� sobie kark. Wygl�da�o to na wypadek, ale oczywi�cie nim nie by�o i od tego czasu musia�em by� ostro�niejszy ni� do tej pory. Musia�em nauczy� si� przebieg�o�ci. Przez ca�y ten czas, ca�y ten trudny czas, trwa�a nauka zabijania. By�o to naturalne. Bez przerwy wbijali nam w g�ow�, jakie to naturalne. Musieli�my si� uczy�. A dziedzic m�g� by� tylko jeden... Ju� wtedy �yli�my pod chmur� strachu. Gdyby m�j ojciec straci� g�ow�, wyp�dzono by nas wszystkich z posiad�o�ci. Och nie, nie pozostaliby�my g�odni i bez dachu nad g�ow�. To nie do pomy�lenia w tym wieku nauki. Ale nie by� �owc� G��w! Nie stan�� jako nie�miertelny w plastykowym monumencie wzniesionym przy Central Parku! Czasami �ni�, �e jestem jednym z mot�ochu. Wydaje si� to dziwne, ale w tym �nie odczuwam g��d. A to przecie� niemo�liwe. Wielkie elektrownie zaspokajaj� wszystkie potrzeby �wiata. Maszyny syntetyzuj� �ywno��, buduj� domy i daj� nam wszystko, co niezb�dne do �ycia. Nigdy nie m�g�bym nale�e� do mot�ochu, ale je�li ju� by�bym kim� takim, wszed�bym do pierwszej lepszej restauracji i wzi�� sobie do jedzenia z ma�ych szafeczek ze szklanymi drzwiczkami, co tylko dusza zapragnie. Od�ywia�bym si� dobrze - o wiele lepiej, ni� �ywi� si� teraz. A jednak w tym moim �nie jestem g�odny. By� mo�e to co jem nie zadowala ciebie, Bellamy, tam we mnie. Mnie nie zadowala, ale nie po to jest. Moje posi�ki s� po�ywne. Maj� nieprzyjemny smak, a�e zawieraj� wszystkie proteiny i minera�y i witaminy niezb�dne do ustawicznego podtrzymywania najwy�szej sprawno�ci m�zgu i cia�a. I nie powinny by� przyjemne dla podniebienia. To nie p�awienie si� w rozkoszach prowadzi cz�owieka do nie�miertelno�ci w plastyku. Przyjemno�� jest odczuciem os�abiaj�cym i zdradliwym. Bellamy tam we mnie - czy ty mnie nienawidzisz? Moje �ycie nie by�o �atwe. Nie jest �atwym i teraz. Uparte cia�o opiera si� nie�miertelnej przysz�o�ci, nak�ania cz�owieka do s�abo�ci. A jak d�ugo mo�na mie� nadziej� na zachowanie g�owy na karku, je�li jest si� s�abym? Mot�och sypia ze swoimi �onami. Ja nigdy nawet nie poca�owa�em �adnej z moich. (Czy to ty zsy�asz mi te sny?) Moje dzieci? Tak, s� moje; odpowiedzi� jest sztuczne zap�odnienie. Sypiam na twardym �o�u. Czasami wdziewam w�osiennic�. Pijam wy��cznie wod�. Moje posi�ki s� bez smaku. �wicz� co dnia z moimi instruktorami, a� do skrajnego wyczerpania. To ci�kie �ycie - ale w ko�cu staniemy, ty i ja, na zawsze w plastykowym monumencie, a �wiat b�dzie nam zazdro�ci� i podziwia� nas. Umr� jako �owca G��w i b�d� nie�miertelny. Dow�d znajduje si� w tych szklanych skrzyniach tam na dole, w moim holu go�cinnym. G�owy, g�owy - sp�jrz tylko, Bellamy, ile g��w. Stratton, m�j pierwszy. Zabi�em go maczet� w Central Parku. Nosz� na skroni blizn� po ranie, jak� zada� mi tamtej nocy. Nauczy�em si� ju� dzia�a� sprawniej. Musia�em. Za ka�dym razem, kiedy wchodzi�em do Central Parku, pomaga�y mi strach i nienawi��. Czasami w Parku jest strasznie. Chodzimy tam tylko po zapadni�ciu zmierzchu i czatujemy nierzadko przez wiele nocy, zanim zdob�dziemy jak�� g�ow�. Wej�cie do Parku jest, jak wiesz, zakazane wszystkim pr�cz �owc�w G��w. To nasz teren �owiecki. Jestem przebieg�y, zwinny i szybki. Wykaza�em si� wielk� odwag�. Tam, w mrokach Parku, nas�uchuj�c, czekaj�c, podchodz�c, niepewny, czy zaraz nie poczuj� ostrej stali przeszywaj�cej mi gard�o, t�umi�em swoje l�ki i piel�gnowa�em nienawi��. W Parku nie obowi�zuj� �adne regu�y. Bro� palna, maczugi, czy no�e - raz wpad�em w sid�a na ludzi, sama stal, liny i ostre k�y. Ale na czas i dostatecznie szybko zrobi�em unik, dzi�ki czemu zachowa�em woln� praw� r�k� i strzeli�em Millerowi mi�dzy oczy, kiedy po mnie przyszed�. G�owa Millera jest teraz tam, na dole. Nigdy by� nie powiedzia�, �e przez jego czo�o przeszed� pocisk. Tanatolodzy potrafi� czyni� cuda. Ale zwykle staramy si� nie uszkadza� g��w. Czym si� tak zadr�czasz, Bellamy, tam we mnie? Jestem jednym z najwi�kszych �owc�w w Nowym Jorku. Ale taki kto� musi by� przebieg�y. Musi zastawia� sid�a i pu�apki z du�ym wyprzedzeniem i to nie tylko w Central Parku. Musi bez ustanku przydziela� zadania swoim szpiegom i trzyma� napi�te nici kontakt�w biegn�ce z ka�dej posiad�o�ci w mie�cie. Musi wiedzie�, kto jest pot�ny, a kto nie wart zachodu. Co by da�o zwyci�stwo nad �owc�, kt�ry w swym holu ma tylko kilkana�cie g��w? Ja mam ich setki. Do wczoraj wyprzedza�em ka�dego m�czyzn� z mojej grupy wiekowej. Do wczoraj by�em obiektem zazdro�ci dla wszystkich, kt�rych znam, idolem mot�ochu, niekwestionowanym mistrzem po�owy Nowego Jorku. Po�owy Nowego Jorku! Czy wiesz, ile to dla mnie znaczy�o? Co dawa�a mi �wiadomo��, �e moi rywale nienawidz� mnie, a jednak uznaj� moj� wy�szo��? Ty to wiesz, Bellamy. Fakt, �e Wierny Jonathan Hull i Dobry Ben Griswold na sam� my�l o mnie zgrzytaj� z�bami i �e Czarny Bill Lindman z Gwizdaczem Cowlesem policzyli swoje trofea, a potem po��czyli si� ze mn� przez wideofon i b�agali ze �zami nienawi�ci i furii w oczach, �ebym raczy� spotka� si� z nimi w Parku i da� im szans�, kt�rej pragn� - �w fakt by� dla mnie o�ywczym tchnieniem. Wy�mia�em ich. Swoim �miechem doprowadzi�em Czarnego Billa Lindmana do dzikiego sza�u, a potem prawie mu zazdro�ci�em, bo ju� od dawna nie udawa�o mi si� wpa�� w tak� furi�. Lubi� to �ywio�owe popuszczenie cugli wszystkim swoim instynktom pr�cz jednego - instynktu zabijania, na �lepo i bez powodu. M�g�bym wtedy zapomnie� nawet o tobie, Bellamy, tam we mnie. Ale to by�o wczoraj. A wczorajszej nocy Dobry Ben Griswold zdoby� g�ow�. Pami�tasz, jak si� czuli�my, ty i ja, kiedy dotar�a do nas ta wiadomo��? W pierwszej chwili chcia�em umrze�, Bellamy. Potem znienawidzi�em Bena, tak jak nigdy jeszcze nikogo nie nienawidzi�em, a dobrze zna�em uczucie nienawi�ci. Nie mog�em uwierzy�, �e tego dokona�. Nie mog�em uwierzy�, c z y j � g�ow� zdoby� . Powiedzia�em, �e to pomy�ka, �e na pewno zdoby� g�ow� kogo� z mot�ochu. Ale wiedzia�em, �e ok�amuj� sam siebie. Nikt nie �aszczy si� na nikczemn� g�ow�. One nie maj� �adnej warto�ci. Potem wmawia�em sobie, �e to nie mo�e by� g�owa Wiernego Jonathana Hulla. Nie mo�e by�. Na pewno nie jest. Bo Hull by� pot�ny. W jego holu znajdowa�o si� prawie tyle samo g��w co w moim. Gdyby Griswold mia� zagarn�� je wszystkie, sta�by si� pot�niejszy ode mnie. Ta my�l napawa�a mnie czym�, czego nie potrafi�em znie��. Przywdzia�em czapk� mego stanu z tyloma dzwoneczkami, ile g��w zdoby�em, i wyszed�em zobaczy�. To by�a prawda, Bellamy. Opr�niano posiad�o�� Jonathana Hulla. T�um wlewa� si� do �rodka i wylewa� stamt�d, �ony i dzieci Hulla wychodzi�y ma�ymi, cichymi grupkami. �ony nie sprawia�y wra�enia nieszcz�liwych, ale ch�opcy tak. (Dziewczynki oddaje si� mot�ochowi zaraz po urodzeniu; s� bezwarto�ciowe.) Obserwowa�em przez chwil� tych ch�opc�w. Wszyscy byli zrozpaczeni i rozdra�nieni. Jeden mia� blisko szesna�cie lat, by� du�ym, zwinnym wyrostkiem ko�cz�cym ju� chyba trening. Pewnego dnia mog� go spotka� w Parku. Wszyscy pozostali ch�opcy byli za m�odzi. Teraz kiedy ich trening uleg� przerwaniu, nigdy nie wa�� si� wej�� do Parku. To dlatego oczywi�cie nikt z mot�ochu nigdy nie zostaje �owc�. Przeistoczenie dziecka z kr�lika w tygrysa wymaga d�ugich lat morderczego treningu. W Central Parku szanse na prze�ycie maj� tylko tygrysy. Zajrza�em przez okno domu Wiernego Jonathana. Ujrza�em puste szklane skrzynie w holu go�cinnym. A wi�c nie jest to senny koszmar ani �garstwo, �e zagarn�� je Griswold, powiedzia�em sobie, zagarn�� je, a razem z nimi g�ow� Wiernego Jonathana. Wszed�em w bram� i zaciskaj�c pi�ci bi�em g�ow� w mur i j�cza�em z pogardy dla samego siebie. Wcale nie by�em dobry. Nienawidzi�em siebie i nienawidzi�em te� Griswolda. Wkr�tce pozosta�a tylko ta druga nienawi��. Wiedzia�em ju�, co musz� uczyni�. Dzisiaj, pomy�la�em, on stoi tam, gdzie ja sta�em wczoraj. Zdesperowani ludzie b�d� go przekonywa�, b�d� b�aga�, b�d� rzuca� mu wyzwania pr�buj�c wszystkich znanych sobie sposob�w, by �ci�gn�� go dzisiejszej nocy do Parku. Ale ja jestem chytry. Planuj� daleko naprz�d. Mam sieci ; zarzucone na posiad�o�� ka�dego �owcy w mie�cie, krzy�uj�ce si� z ich w�asnymi sieciami. G��wn� rol� odgrywa�a tutaj jedna z moich �on, Nelda. Dawno ju� zauwa�y�em, �e zaczyna odnosi� si� do mnie z niech�ci�. Nigdy si� nie dowiedzia�em, co by�o tego powodem. Podsyca�em t� niech��, dop�ki nie przerodzi�a si� w nienawi��. Zadba�em te�, �eby Griswold si� o tym dowiedzia�. To w�a�nie dzi�ki takim fortelom sta�em si� tak pot�ny, jakim w�wczas by�em - i jeszcze b�d�, na pewno jeszcze b�d�. Naci�gn��em na d�o� specjaln� r�kawic� (nie pozna�by�, �e to r�kawica), podszed�em do mojego wideofonu i zatelefonowa�em do Dobrego Bena Griswolda. Pojawi� si� u�miechni�ty na ekranie. - Wyzywam ci�, Ben - powiedzia�em. - Dzi� wiecz�r o dziewi�tej w Parku, przy karuzeli. Wy�mia� mnie. By� wysokim, pot�nie umi�nionym m�czyzn� o byczym karku. Spojrza�em na jego kark. - Czeka�em na tw�j telefon, Roger - powiedzia�. - Dzi� wiecz�r o dziewi�tej - powt�rzy�em. Znowu wybuchn�� �miechem. - Ani my�l�, Roger - odpar�. - Po jakie licho mia�bym ryzykowa� g�ow�? - Jeste� tch�rzem. - Pewnie, �e jestem tch�rzem - przyzna� wci�� si� u�miechaj�c - kiedy nie ma nic do zyskania, a wszystko do stracenia. Czy by�em tch�rzem zesz�ej nocy, kiedy zdobywa�em g�ow� Hulla? Od dawna mia�em go na oku, Roger. Przyznaj�, obawia�em si�, �e dopadniesz go pierwszy. A tak nawiasem m�wi�c, dlaczego tego nie zrobi�e�? - To o twoj� g�ow� mi chodzi, Ben. - Dzi� wieczorem nic z tego - powiedzia�. - I jeszcze niepr�dko. Teraz d�ugo nie b�d� zagl�da� do Parku. B�d� zbyt zaj�ty. Tak czy inaczej, daleko ci teraz do mnie, Roger. Ile masz g��w? Wiedzia�, niech go piek�o poch�onie, o ile mnie teraz wyprzedza. Pozwoli�em nienawi�ci wykrzywi� m� twarz. - Dzi� wieczorem o dziewi�tej w Parku - powiedzia�em. - Przy karuzeli. Bo inaczej utwierdzisz mnie w przekonaniu, �e si� boisz. - Poca�uj mnie gdzie�, Roger - zadrwi� ze mnie. Dzi� wieczorem prowadz� parad�. Popatrz sobie na mnie, je�li chcesz... ale my�le� o mnie b�dziesz. Nic na to nie poradzisz. - Ty �winio, ty parszywa, tch�rzliwa �winio. Roze�mia� si�; szydzi� ze mnie, prowokowa�, tak jak ja wielokrotnie czyni�em to wobec innych. Nie musia�em udawa� gniewu. Mia�em nieodpart� ochot� si�gn�� w ekran i zacisn�� palce na jego gardle. Dobrze by�o poczu� niepohamowan� w�ciek�o��. Bardzo dobrze. Pozwala�em jej narasta� do punktu, w kt�rym wyda�a mi si� wystarczaj�co wielka. Pozwala�em mu si� �mia� i czerpa�em z tego przyjemno��. I wtedy uczyni�em wreszcie to, co sobie zaplanowa�em. We w�a�ciwym momencie, kiedy mog�o to ju� wygl�da� przekonywaj�co, �wiadomie da�em upust furii i r�bn��em pi�ci� w ekran monitora. Roztrzaska� si�. Twarz Griswolda rozlecia�a si� na kawa�ki; ten widok przypad� mi nawet do gustu. Po��czenie zosta�o oczywi�cie przerwane. Ale wiedzia�em, �e wkr�tce Griswold zg�osi si� ponownie. Zsun��em z d�oni r�kawic� ochronn� i wezwa�em s�ug�, co do kt�rego by�em pewien, �e mog� mu zaufa�. (Jest kryminalist�; ochraniam go. Je�li umr�, on te� umrze i dobrze o tym wie.) Zabanda�owa� mi nieuszkodzon� praw� d�o� i pouczy�em go, co ma powiedzie� reszcie s�u�by. Wiedzia�em, �e wie�� ta dotrze szybko do Neldy przebywaj�cej w haremie i �e nie minie godzina, jak us�yszy j� Griswold. Karmi�em gniew. Przez ca�y dzie�, �wicz�c pod kierunkiem moich instruktor�w w sali gimnastycznej, trzyma�em maczet� i pistolet tylko w lewej r�ce. Demonstracyjnie dawa�em po sobie pozna�, �e dochodz� do stadium dzikiej furii, sza�u zabijania, kt�ry ogarnia nas, kiedy czujemy, �e doznali�my zbyt wielkiej pora�ki. Pora�ka tego rodzaju mo�e mie� tylko jedn� z dw�ch konsekwencji. T� drug� jest samob�jstwo. Nie ryzykujesz wtedy niczego i masz pewno��, �e twe cia�o stanie na obrze�ach Parku zalane w plastykowy monument. Ale czasami do g�osu dochodzi nienawi�� i wypiera wszelki strach. �owca staje si� wtedy szalonym berserkerem, i pomimo �e czyni go to bardziej niebezpiecznym, stanowi w�wczas �atw� zdobycz - zapomina o ostro�no�ci. To niebezpiecze�stwo dotyczy�o r�wnie� mnie, bo �atwo odda� si� tego rodzaju zapomnieniu. A to najlepsza droga do skazania si� na zapomnienie. Tak wi�c rzuci�em Griswoldowi przyn�t�. Ale trzeba by�o czego� wi�cej ni� sama przyn�ta, �eby go sprowokowa�, skoro uwa�a�, �e podj�cie takiego ryzyka nie przyniesie mu �adnego zysku. Rozpu�ci�em wi�c pewne pog�oski. By�y to bardzo wiarygodne pog�oski. Z mojego poduszczenia roznios�o si� poczt� pantoflow�, �e Czarny Bill Lindman i Gwizdacz Cowles, tak samo jak ja zdesperowani tryumfem, jaki odni�s� nad nami Griswold, wyzwali jeden drugiego na spotkanie tej nocy w Parku. Tylko jeden m�g� wyj�� z tego �ywy, ale ten jeden zosta�by mistrzem Nowego Jorku w kategorii obejmuj�cej nasz� grup� wiekow�. (By� jeszcze, ma si� rozumie�, Stary Murdoch ze sw� s�ynn�, gromadzon� przez ca�e �ycie kolekcj�. Rywalizacja na tak wysokim poziomie prowadzona by�a jednak tylko mi�dzy nami.) Spodziewa�em si�, �e zas�yszawszy te pog�oski Griswold zacznie dzia�a�. Takich wiadomo�ci nie spos�b sprawdzi�. Cz�owiek rzadko rozg�asza otwarcie, �e udaje si� do Parku. Z tego, co wiedzia�em, mog�a to by� nawet prawda. A z tego, co wiedzia� Griswold, jego przewaga znajdzie si� w �miertelnym niebezpiecze�stwie, zanim zd��y si� nacieszy� swoim Tryumfem. Oczywi�cie niebezpiecze�stwo grozi�oby mu r�wnie� i wtedy, gdyby wyszed� broni� swego zwyci�stwa. Lindman i Cowles s� obaj dobrymi �owcami. Ale Griswold, je�li nie zwietrzy�by mojego podst�pu, mia� szanse odnie�� jedno pewne zwyci�stwo - nade mn�, Zacnym Rogerem Bellamym, czekaj�cym w �lepej furii na um�wionym miejscu spotkania z nie nadaj�c� si� do u�ycia w walce praw� r�k�. Czy� nie by�o to a� nadto oczywiste? Tak, ale ty nie znasz Griswolda. Kiedy zapad� zmrok, przywdzia�em str�j my�liwski. Jest kuloodporny, czarny, �ci�le dopasowany, ale nie kr�puj�cy �adnych ruch�w. Uczerni�em sobie twarz i d�onie. Zabra�em pistolet, n� i maczet�, kt�rej metalowe ostrze poddane specjalnym zabiegom nie mia�o prawa zab�ysn�� w �wietle ani go odbi�. Lubi�em pos�ugiwa� si� zw�aszcza maczet�. Mam silne ramiona. Uwa�a�em, by nie u�ywa� zabanda�owanej d�oni nawet wtedy, kiedy odnosi�em wra�enie, �e nikt mnie nie obserwuje. I pami�ta�em, �e musz� wygl�da� na bliskiego wybuchu dzikim sza�em, bo zdawa�em sobie spraw�, �e szpiedzy Griswolda b�d� mu donosi� o ka�dym moim ruchu. Ruszy�em w stron� Central Parku, zmierzaj�c do wej�cia, " od kt�rego by�o najbli�ej do placyku z karuzel�. Do tego miejsca ludzie Griswolda mogli mnie sobie �ledzi�. Ale ani kroku dalej. Oci�ga�em si� przez chwil� przy bramie - pami�tasz to, Bellamy, tam we mnie? Pami�tasz plastykowe monumenty, kt�re mijali�my id�c skrajem Parku? Falconer i Brennan, i inni, na zawsze nie�miertelni, wypr�eni dumnie niczym bogowie w prze�roczystych, wiecznych blokach. Prze�yte wszystkie nami�tno�ci, stoczone wszystkie walki, zapewniona nieprzemijaj�ca chwa�a. Czy ty te� im zazdro�ci�e� , Bellamy? Pami�tam, jak oczy starego Falconera zdawa�y si� przewierca� mnie (pogardliwie). Liczba g��w, kt�re zdoby�, jest wyryta na cokole jego monumentu, a by� bardzo wielkim cz�owiekiem. Zaczekaj, pomy�la�em. Ja te� stan� w plastyku. Zdob�d� wi�cej g��w, ni� uda�o si� to tobie, Falconer, a dzie� w kt�rym tego dokonam, b�dzie zarazem dniem, w kt�rym b�d� m�g� z�o�y� to brzemi�... Ledwie skry� mnie g��boki mrok panuj�cy w bramie, zsun��em szybko banda� z prawej d�oni. Wydoby�em sw�j czarny n� i trzymaj�c si� tu� przy murze zacz��em przesuwa� si� szybko w kierunku ma�ej furtki, do kt�rej jest najbli�ej z posiad�o�ci Griswolda: Nie mia�em oczywi�cie najmniejszego zamiaru zbli�a� si� do okolic placyku z karuzel�. Griswold b�dzie si� �pieszy�, �eby mnie dopa�� i szybko si� st�d ulotni�, a przez ten po�piech przestanie by� mo�e my�le�. Griswold nigdy nie by� dobry w my�leniu. Stawia�em wszystko na jedn� kart� zak�adaj�c, �e wybierze najkr�tsz� tras�. Czeka�em z uczuciem wielkiego osamotnienia rozkoszuj�c si� t� samotno�ci�. Trudno by�o podsyca� w sobie z�o��. W ciemno�ciach szepta�y drzewa. Za Long Island, znad Atlantyku wschodzi� ksi�yc. Wyobrazi�em sobie, jak zalewa swym blaskiem Cie�nin� i miasto. B�dzie dalej tak wschodzi�, kiedy ja dawno ju� nie b�d� �y�. B�dzie po�yskiwa� na moim monumencie i oblewa� m� twarz zimnym blaskiem, kiedy ja i ty, Bellamy, b�dziemy ju� dawno spoczywa� w pokoju, kiedy nasza d�uga wojna mi�dzy sob� dawno ju� dobiegnie ko�ca. I wtedy us�ysza�em nadchodz�cego Griswolda. Spr�bowa�em opr�ni� sw�j umys� ze wszystkiego pr�cz ��dzy zabijania. Do tego w�a�nie, od chwili kiedy uko�czy�em sze�� lat, przysposabiane by�y w takim znoju moje cia�o i umys�. Odetchn��em kilka razy g��boko. Jak zawsze usi�owa� narosn�� we mnie paniczny, parali�uj�cy strach. Strach i co� jeszcze. Co� czaj�cego si� we mnie - to ty, Bellamy? - co podpowiada, �e tak naprawd�, to ja wcale nie chc� zabija�. W tym momencie Griswold znalaz� si� w zasi�gu mego wzroku i znajoma, niena�arta nienawi�� doprowadzi�a wszystko z powrotem do normy. Nie pami�tam wiele z samej walki. Wszystko, zdawa�o si�, zasz�o w pojedynczym epizodzie, w kt�rym czas stan�� w miejscu, chocia� przypuszczam, �e w rzeczywisto�ci trwa�o do�� d�ugo. By� nieufny ju� wtedy, gdy skr�ca� w furtk�. Wydawa�o mi si�, �e nie zdradza mnie najmniejszy szmer, ale on s�uch mia� wyostrzony i uskoczy� w sam� por�, by unikn�� mego pierwszego strza�u, kt�ry powinien z miejsca rozstrzygn�� spraw�. Tym razem nie by�y to podchody, lecz twarda, szybka i fachowa walka. Obaj mieli�my na sobie kuloodporn� odzie�, ale obaj byli�my ju� ranni, zanim uda�o nam si� zbli�y� do siebie na tyle, by pr�bowa� si�gn�� nawzajem swych g��w stal�. Griswold wola� szabl�, a by�a ona d�u�sza od mojej maczety. Mimo to walka by�a wyr�wnana. Musieli�my walczy� szybko, bo ha�as m�g� tu �ci�gn�� innych �owc�w, je�li tacy wa��sali si� tej nocy po Parku. Ale w ko�cu zabi�em go. Odci��em mu g�ow�. Ksi�yc nie wy�oni� si� jeszcze ca�kiem zza wysokich budynk�w po drugiej stronie Parku i noc by�a m�oda. Wychodz�c z g�ow� Griswolda podnios�em wzrok na spokojne, dumne twarze nie�miertelnych stoj�cych wzd�u� obrze�a Parku. Wezwa�em samoch�d. W ci�gu kilku minut by�em ju� z moim trofeum z powrotem w swojej posiad�o�ci. Zanim dopu�ci�em do siebie chirurg�w, dopilnowa�em, by g�ow� zabrano do laboratorium do przyspieszonej obr�bki, bardzo szybkiego spreparowania. I rozes�a�em zaproszenia na uroczysto�� �wi�cenia Tryumfu, kt�ra mia�a si� odby� o p�nocy. Gdy le�a�em na stole, a chirurdzy przemywali i opatrywali moje rany, wie�� rozchodzi�a si� ju� po mie�cie lotem b�yskawicy. Moja s�u�ba by�a w posiad�o�ci Griswolda i przenosi�a jego zbiory do mego holu go�cinnego, ustawia�a dodatkowe skrzynie, kt�re mia�y pomie�ci� wszystkie moje trofea, wszystkie trofea Wiernego Jonathana Hulla, jak r�wnie� wszystkie Griswolda. B�d� najpot�niejszym cz�owiekiem w Nowym Jorku, zaraz po takich mistrzach, jak stary Murdoch i jeden czy dw�ch innych. Ca�a moja grupa wiekowa i ta o szczebel starsza, b�d� szala�y z zazdro�ci i nienawi�ci. Pomy�la�em o Lindmanie i Cowlesie, i roze�mia�em si� tryumfalnie. Wtedy my�la�em, �e to tryumf... wtedy. Stoj� teraz u szczytu schod�w patrz�c w d� na �wiat�a i jasno��, na rz�d po rz�dzie trofe�w, na moje �ony ca�e w klejnotach. S�u��cy podbiegaj� do wielkich podwoi z br�zu i odmykaj� je z wysi�kiem. Co uka�e si� za nimi? T�um go�ci, wielkich �owc�w przybywaj�cych z�o�y� ho�d �owcy wi�kszemu ni� oni? Albo... przypu��my, �e na m�j Tryumf nie przyszed� dos�ownie nikt? Br�zowe wierzeje zaczynaj� si� rozchyla�. Ale tam, za nimi nie b�dzie nikogo. Nie mog� by� jeszcze tego pewien, ale wiem to, jestem pewien. Ten strach, kt�ry nie opuszcza �owcy nigdy, z wyj�tkiem jego ostatniego i najwi�kszego tryumfu, jest teraz ze mn�. Przypu��my, �e kiedy ja tej nocy podchodzi�em Griswolda, jaki� inny �owca zasadzi� si� na grubszego zwierza? Przypu��my, �e kto� zdoby� g�ow� starego Murdocha? Przypu��my, �e tej nocy w Nowym Jorku jeszcze kto� inny �wi�tuje sw�j Tryumf, wi�kszy od mojego? Strach dusi mnie za gard�o. Przegra�em. Zakasowa� mnie jaki� inny �owca. Nie jestem dobry... Nie. Nie! S�uchaj. S�uchaj, jak wywrzaskuj� moje imi�! Popatrz, popatrz na nich, jak wlewaj� si� do �rodka przez otwarte wierzeje, s� wszyscy wielcy �owcy ze swymi skrz�cymi si� od klejnot�w kobietami, wal� zbit� ci�b�, by zape�ni� roztaczaj�cy si� pode mn�, jasno o�wietlony hol go�cinny. M�j strach by� przedwczesny. Mimo wszystko by�em tej nocy jedynym �owc� w Parku. A wi�c zwyci�y�em i to m�j Tryumf. Stoj� tam, po�r�d po�yskuj�cych szklanych skrzy� z twarzami zwr�conymi w g�r�, na mnie, z twarzami wyra�aj�cymi podziw, zazdro��. Jest tam i Lindman. Jest Cowles. Potrafi� bez trudu czyta� z ich twarzy. Nie mog� si� ju� doczeka�, kiedy dopadn� mnie samego dzisiejszej nocy i wyzw� na pojedynek w Parku. Wszyscy wyci�gaj� do mnie ramiona w ge�cie pozdrowienia. Skanduj� moje imi�. Bellamy tam we mnie - s�uchaj! - To nasz Tryumf. Nigdy nam go nie odbior�. Przywo�uj� skinieniem s�ug�. Wr�cza mi przygotowan� zawczasu, nape�nion� ju� szklanic�. Teraz spogl�dam z g�ry na �owc�w z Nowego Jorku - spogl�dam na nich z wy�yn swojego Tryumfu - i wznosz� ku nim m�j puchar. Pij�. �owcy - teraz nie mo�ecie mnie ju� ograbi�. Stan� w plastyku dumny, boski w wiecznym bloku, kt�ry mnie oblewa, za mn� wszystkie nami�tno�ci, za mn� wszystkie walki, moja chwa�a zapewniona na wieki. Trucizna dzia�a szybko. To tryumf. przek�ad : Jacek Manicki <abc.htm> powr�t