3035
Szczegóły |
Tytuł |
3035 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3035 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3035 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3035 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ DRZEWI�SKI
KU PӣNOCY
"Przynajmniej si� stara�em..."
Ken Kesey, Lot nad kuku�czym gniazdem
Szesna�cie razy uderzy� w gong cz�owiek odziany w ci�kie, sk�rzane ubranie
zdobione rz�dami klamer. Miedziana kaskada d�wi�k�w spad�a na domy, przetoczy�a
si� pustymi ulicami i uderzy�a w wie�e z bia�ego marmuru zamykaj�ce kontur
miasta. Odpowiedzia�y tym samym. Strzeg�cy �witu budzili teraz mieszka�c�w
okolicznych wiosek le��cych wok� muru jak pos�uszne psy: �pi�ce, kiedy pan �pi,
gotowe do pracy, kiedy ich pan wstaje.
By�o gor�co. Powierzchnia oceanu, jedynie lekko sfa�dowana, nie przynosi�a
och�ody. Patrz�c w niebo mo�na by�o dojrze� u�o�ony z chmur wierny duplikat
linii brzegowej. Ciep�e powietrze nad l�dem roztapia�o pierzaste ob�oki
wyczo�guj�ce si� pracowicie zza horyzontu.
Zostawiaj�c �lad py�ku, o okno przebieralni uderzy� motyl. W �rodku z
westchnieniem ulgi cz�owiek zdejmowa� str�j. Zgodnie z nawykiem policzy� klamry,
jakie mia� prawo naszy� ka�dy nowy w�a�ciciel. By�o ich czterdzie�ci sze��.
Starannie docisn�� ramieniem odstaj�ce drzwi drewnianej szafy. Rze�biona w
popularny motyw gorej�cego s�o�ca, liczy�a sobie ponad sto lat i czeka�a na
rych�y koniec. Sto lat - tyle wynosi� czas, po jakim wymieniano umeblowanie w
instytucjach pa�stwowych.
Ubrany w zwiewn� bia�� szat�, z du�� spink� na ramieniu, wyszed� na ulic�.
W�a�nie nadje�d�a� pierwszy pow�z linii ok�lnej. Podni�s� r�k� i wo�nica
zwolni�. Gorzej bywa�o wieczorami, kiedy zm�czone zwierz�ta, czuj�c blisk�
stajni�, nie mia�y najmniejszej ch�ci na zmniejszanie tempa. Lecz i do tego
mo�na by�o si� przyzwyczai�. Po prostu wskakiwa�o si� do wozu. Cz�owiek pokaza�
konduktorowi znaczek, potem wszed� na pi�terko. Trz�s�o, lecz by�o za to
ch�odniej. My�l�c ju� o �niadaniu i wygodnym ��ku z sapni�ciem opad� na �awk�.
Obok siedzia�o trzech m�odzie�c�w zaciekle graj�cych w Telgoton. Ten przepasany
��t� chust� by� w najlepszej formie. Trzyma� na kolanach du�e pud�o z plansz�,
a mimo to tempo, z jakim kr�ci� korbk�, manewruj�c jednocze�nie ryjkiem
elektromagnesu, by�o godne pozazdroszczenia. Dwaj pozostali, mimo �e zjednoczyli
wysi�ki, i tak przegrywali. Z trzaskiem dwie ostatnie kulki zosta�y wepchni�te
do otworu, zabrz�cza� dzwonek. Klepn�li go po plecach na znak podziwu, a zaraz
potem z dolnego pomostu dobieg� okrzyk konduktora. S�ysz�c go, ch�opak wsun��
pud�o do schowka pod siedzeniem i omijaj�c drzemi�cego cz�owieka w bia�ym zawoju
zbieg� w d�. Przytrzymuj�c torb� wyskoczy� na chodnik, zatrzymuj�c si� dopiero
przy okienku trafiki.
- Zwyk�y zestaw, poprosz�.
Cz�owieczek pachn�cy czosnkiem poda� mu dwa dzienniki i tygodnik. Przechylaj�c
g�ow� obejrza� numer, potem wr�ci� do rozwi�zywania krzy��wki. Wygl�da�a na
s�ynn� szarad�, jak� u�o�y� pi��dziesi�t lat temu Bilow Stok, niezapomniany
mistrz rozrywek intelektu.
W g�rze wy�a syrena fabryczna. Jakby dopiero teraz Otto zauwa�y�, jak wielu
ludzi pod��a ku temu samemu celowi. ��te chusty, mocne spodnie i identyczne
sk�rzane torby przewieszone przez rami�. Twarze powa�ne, �wiadome czekaj�cej
pracy.
Ulica, kt�r� szli, ko�czy�a si� szarym murem spi�tym masywn� bram�. By�o cicho,
tak jak zwykle. Dla nich poranek nie by� czasem zabawy. Jak�e r�nili si�
robotnicy wychodz�cy z poprzedniej zmiany. Mijaj�c bram� u�miechali si�
zadowoleni, pokrzykiwali do siebie. Ci przyzwyczajeni do spania wieczorami
zbierali si� w wi�ksze grupki. Umawiali si� na ryby albo wsp�lne popijanie wina.
Otta min�� w�a�nie starszy cz�owiek w niebieskiej koszuli. Ju� to wskazywa�o, �e
przepracowa� ponad trzydzie�ci lat. Szed� w kierunku g��wnej ulicy. Przy trafice
dolatuj�cy z okienka zapach czosnku zaostrzy� mu apetyt. Pewnie dlatego wcisn��
gazety do torby i ruszy� dalej znacznie szybszym krokiem. Mieszka� dwie ulice
dalej, w czteropi�trowej kamienicy o falistej elewacji na�laduj�cej ro�linny
motyw. Powyginana balustrada na klatce schodowej b�yszcza�a wypolerowanym
metalem. Id�c czu� lekkie dr�enie konstrukcji.
Na ostatnim pode�cie drzwi z lewej prowadzi�y do jego mieszkania. U�miechn�� si�
wiedz�c, �e Marta czeka przy nakrytym stole.
- Dzie� dobry, kochanie - powiedzia� ca�uj�c j� w usta.
Usiad� na podsuni�tym krze�le i zabra� si� do jedzenia. Marta siedzia�a za nim,
z uwag� obserwuj�c ruchy m�a. Chrupi�ce w jego z�bach grzanki sprawia�y
fizyczn� przyjemno��. Kocha�a mie� �wiadomo��, �e jest niezb�dna. Wiedzia�a
dobrze, co znaczy na poz�r drobny gest, jakim pog�adzi� jej w�osy. Gdy by� za
bardzo zm�czony, nie robi� tego, tylko od razu wali� si� na ��ko. Nads�uchuj�c
d�wi�k�w, jakie dobiega�y z �azienki, si�gn�a palcami pod bluzk� i wyuczonym
ruchem rozpi�a stanik. Fritz nie lubi� zb�dnych przeszk�d. Trzasn�y drzwi,
potem rozleg�o si� plaskanie bosych st�p. Mog�aby do najdrobniejszych gest�w
odtworzy� teraz jego ruchy. jak zwykle nie wszed� po ni�. Od razu poszed� do
sypialni. Za chwil� zawo�a.
- Marta! - dobieg�o zza d�bowych drzwi.
Unios�a si� z krzes�a i dzwonek zaskoczy� j� w trakcie zdejmowania sukni.
Zakry�a na powr�t piersi.
- Poczekaj, kochanie! - krzykn�a. - Kto� dzwoni.
�a�cucha nie zdj�a. Na pode�cie sta� listonosz.
- List do pa�stwa.
U�miechn�� si� �yczliwie, wyjmuj�c z przegr�dki plecaka tr�jk�tnie z�o�on�
kartk� papieru. Kobieta wzi�a j� do r�ki. Zapisa� jej numer. Udawa�a, �e nie
rozumie, dlaczego wci�� stoi i patrzy.
- Czy co� jeszcze?
Obliza� wargi, szepn�� cicho, wr�cz niedos�yszalnie.
- Lubi� dojrza�e kobiety.
Zamkn�a drzwi bez s�owa. Zamki szcz�kn�y dwukrotnie, zanim zapakowa� plecak.
Wyszed� z bramy. Na jad�cym �rodkiem ulicy beczkowozie siedzia� okrakiem ubrany
na bia�o cz�owiek. Czerpakiem na d�ugim kiju nabiera� wod� i polewa� ulic�.
Czasami, widz�c �adniejsz� dziewczyn�, �wiadomie celowa� pod jej nogi
zadowolony, gdy przy podskoku ods�ania�a �ydki. Raz dosta� za to nagan�, gdy�
opryska� b�otem c�rk� Radcy. Przez miesi�c nie mia� prawa wst�pu do centralnych
dzielnic.
Czerpak zacz�� drapa� o dno; znak, �e nied�ugo b�dzie musia� zjecha� do portu po
wod�. Ale najpierw posili si�. Starannie odmierzonymi porcjami zrosi� jezdni�
tak, �e akurat starczy�o do ko�ca ulicy. Jedn� r�k� zatrzyma� konia, a drug�
docisn�� denko beczki. Ju� tylko szeroko�� chodnika dzieli�a go od sklepu Toma.
Wkr�tce i on sam pojawi� si� w drzwiach. By� przepasany fartuchem pami�taj�cym
chyba ca�e stulecia.
- Upa� dzisiaj, Tomie - powiedzia� woziwoda wchodz�c do mrocznego wn�trza.
Sklepikarz ubieg� go w drodze do stolika, wprawnym strzepni�ciem serwery
czyszcz�c blat.
- To co zwykle?
Skin�� g�ow� i roze�mia� si�. Pytanie by�o tak obrzydliwie zb�dne,'�e zawsze
za�miewali si� do �ez, gdy pada�o. Kielich wina, kromka razowca, ser i �wie�e
pomidory, wszystko to ju� po chwili znalaz�o si� na stole.
Do sklepu wesz�a kobieta. Bia�a perkalowa sukienka i koszyk zdradza�y s�u��c�
kt�rego� z dom�w mo�nych. Tom po�o�y� mu r�k� na ramieniu, jakby chcia�
powiedzie�: poczekaj, obs�u�� j� szybko.
Mia�a nie wi�cej ni� osiemna�cie lat. Czytaj�c niepewnie z kartki, dawa�a
dyspozycje. Nie oszcz�dzi�a przy tym nawet najwy�szych p�ek, gdzie sta�y s�oiki
z miodem i konfiturami rzadko spo�ywanymi o tej porze roku. Zgodnie ze
zwyczajem, jak ka�dy nowy klient zap�aci�a got�wk�, odpowiadaj�c �miechem na
dogaduszki. Koszyk by� ci�ki, wi�c po wyj�ciu ze sklepu musia�a nie�� go
obur�cz. Na szcz�cie dom mo�nego Ronera le�a� niedaleko. Pozna�a na tyle
zwyczaje, �e wiedzia�a, i� pa�stwo wstaj� dopiero teraz, trzy godziny po niej.
Po�o�y�a koszyk w kuchni na taborecie i zesz�a do piwnicy napompowa� wody.
Wola�a zrobi� to raz a ,dok�adnie, aby mie� zapas do samej kolacji. P�ywak
wska�nika by� w po�owie rurki, gdy kto� przes�oni� okienko. Z r�koma na d�wigni
odwr�ci�a g�ow�. Sta� tam m�ody Roner, pan Jan.
- Daj, pomog� ci.
Wypu�ci�a metal robi�c dwa kroki do ty�u. Plecy m�czyzny zacz�y si� porusza�
rytmicznie w takt przep�ywaj�cej rurami wody.
Ju� pierwszego dnia, jak tylko przyj�to j� na s�u�b�, zrozumia�a, �e chce
nale�e� do niego. Da�a mu czerwon� r��, symbol przyzwolenia. Niestety, nie
zabra� kwiatu do swojego pokoju ani nawet nie wyrzuci�. Wstawi� go do wazonu we
wsp�lnej jadalni. Do dzisiaj nie wiedzia�a, jak ma to rozumie�. Mo�e uzna� kwiat
za symbol ma��e�stwa i przestraszy� si�? Ale przecie� wtedy daje si� trzy r�e.
Chlupot spadaj�cej wody �wiadczy�, �e zbiornik jest pe�ny. Wyprostowa� si�
rozci�gaj�c mi�nie. Dojrza� wpatrzone w siebie zamglone oczy.
Biedny g�uptas, pomy�la� i odezwa� si� dopiero po chwili, gdy wchodzi� po
schodach.
- Na drugi raz zawo�aj mnie, to ci pomog�.
W pokoju na�o�y� kolorow� koszul�. Najwyra�niej odczuwa� potrzeb� nietypowego
ubioru. Do akt�wki wsun�� par� kartek papieru i portfel. Kiedy wychodzi� na
ganek, dobieg� go z kuchni g�os pod�piewuj�cej Ingi.
Gdy J�zef �ci�gn�� lejce, stali ju� przed urz�dem geografii. Ca�� elewacj� ci�y
rytmicznie pasy balkon�w. Jak wi�kszo�� budynk�w w mie�cie, tak i ten mia�
cztery pi�tra. Obok wej�cia sta� w�zek sprzedawcy pra�onej kukurydzy. Miarowymi,
precyzyjnie odmierzanymi okrzykami nawo�ywa� ludzi. Chyba dla reklamy wyjada� po
ziarenku z pojemnika wyrazi�cie przewracaj�c przy tym oczami.
Jan zatrzyma� si� w po�owie schod�w i wyt�y� s�uch. Mo�e mu si� zdawa�o, ale
ju� po chwili wiedzia�, �e si� nie myli. Dono�ny d�wi�k dzwonu i trzask
podkutych kopyt o bruk przybli�a�y si� zbyt jednoznacznie. Ludzi jakby wymiot�o.
Uciekali z chodnik�w, wciskali si� do bram i sklep�w. Sprzedawca kukurydzy by� o
tyle wygodny, �e skuli� si� za w�zkiem, nie fatyguj�c nawet do drzwi urz�du. Jan
nie poruszy� si�. Robi� tak od paru miesi�cy. Za pierwszym razem ciekaw
konsekwencji, chyba troch� si� rozczarowa�. Pow�z Radcy przejecha� wtedy ko�o
niego i zd��y� jedynie dostrzec znudzon� twarz starego cz�owieka. Zapami�ta�
dwie szczeg�lnie grube bruzdy ci�gn�ce si� po obu stronach ust. Przypomina�y
�lady, jakie zostawia rylec. Dzisiaj nawet tego nie dane mu by�o dostrzec przez
zas�ony powozu. Je�d�cy z gwardii ze znudzonymi minami pop�dzali rumaki. Jedynie
cz�owiek z dzwonem by� zadowolony. Siedzia� z ty�u powozu i rytmicznie szarpa�
za sznur. Dziwne, �e znajduj�cy si� w �rodku Radca nie zwariowa� od ha�asu.
Przejechali. Jak pauza zaleg�a ulic� cisza, ale ju� wraca normalny ruch.
Pierwszy okrzyk sprzedawcy, kto� zbiega po schodach, matka pcha chodnikiem w�zek
z dzieckiem; zwyk�e odg�osy ulicy. Jan rozgl�da si� wok�, jednak nikt nie
zwraca na niego uwagi. Nawet sprzedawca, kt�ry musia� widzie� niezgodne z norm�
post�powanie. Podszed� do w�zka.
- Jedn� porcj�?
Dla pretekstu kupuje i d�ugo szuka numerka po kieszeniach.
- Czy pan widzia�, co ja robi�em, kiedy Radca przeje�d�a�?
Sprzedawca jest oburzony, �e podejrzewa si� go o niewiedz� w tak oczywistej
sprawie.
- Oczy mia�em otwarte, to i widzia�em, �e pan sta�.
- Uwa�a pan to za normalne?
- Oczywi�cie.
- Przecie� wszyscy ludzie chowaj� si� po bramach lub, tak jak pan, pod w�zkiem,
aby ich nie zauwa�ono.
- Wszyscy tak, ale pan nie musi.
Jan chwil� pomy�la�.
- Dlaczego pan uwa�a, �e ja nie musz�?
- Bo gdyby tak nie by�o, to pan by si� schowa�.
- Aha - pog�adzi� podbr�dek. - A ja zapewniam, �e post�puj� tak z w�asnej
nieprzymuszonej woli. Nie mam do tego �adnego prawa. Po prostu par� miesi�cy
temu przysz�o mi do g�owy post�pi� inaczej ni� wszyscy.
- Oczywi�cie, to zrozumia�e.
- Co jest zrozumia�e?
- To, �e post�puje pan inaczej ni� inni.
Pokaza� numerek i poszed� do drzwi. Gdy wchodzi�, sprzedawca zn�w zaczyna�
pokrzykiwa�.
Na widok Jana uni�s� si� z fotela ma�y grubasek o u�miechu tak serdecznym, �e a�
nienaturalnym.
- Mi�o mi pana widzie�, panie Roner.
M�wi�c to wali� silnie w siedzenie fotela i po k��bach kurzu Jan oceni�, �e
rzadko go�ci interesant�w. Gdy usiad�, m�g� obserwowa� grubaska, jak toczy si�
od jednej szafy do drugiej, gromadz�c na coraz wi�kszej .stercie mapy i rysunki.
Na koniec roz�o�y� to wszystko przed nim i z u�miechem, maj�cym teraz odcie�
satysfakcji, opar� si� o biurko.
- Kiedy by� pan u mnie przed tygodniem, panie Roner, pyta� pan, czy wiem co� o
terenach po�o�onych na p�noc od naszego miasta.
- Nawet na p�noc ody kopal� w�gla.
- Tak, nawet od kopal�.
Klepn�� d�oni� w papiery.
- Ma pan tu wszystkie kopie, jakie tylko istniej�.
Jan niezdecydowanym ruchem si�gn�� po mapy, ale najwyra�niej nie wiedzia�, od
czego zacz��. Cz�owieczek wybawi� go z k�opotu wyci�gaj�c na wierzch najwi�ksz�
plansz�. Ju� pobie�na obserwacja wyr�nia�a ci�gn�c� si� do�em lini� brzegow�,
gdzie u uj�cia b��kitnej pr�gi rzeki le�a�a plama miasta. Z daleka przypomina�a
du�y kleks o regularnym narysie. Dopiero schyliwszy g�ow� dawa�o si� zauwa�y�
g�st� a� do nieprawdopodobie�stwa siatk� ulic i plac�w odtworzonych z
zadziwiaj�c� precyzj�. Wok� zaznaczone by�y pola uprawne swym kszta�tem
przypominaj�ce zielon� kobr�. Jej kaptur okrywa� miasto, a cia�o wzd�u�
�yciodajnej rzeki rozci�ga�o si� na p�noc. Dalej b��kitny zawijas skr�ca� ku
wschodowi, aby po kilkudziesi�ciu kilometrach zawr�ci� na dawny kierunek. W
zakolu rzeki le�a�o wiele czarnych punkcik�w z wypisanymi drobnym drukiem
nazwami osiedli.
- To kopalnie w�gla. - Grubasek przy�o�y� palec do mapy. - A to kopalnie rudy
�elaza i innych minera��w.
Wskazywa� na le��ce dalej w bok punkciki.
- Je�li chce si� pan o nich wi�cej dowiedzie�, to musz� przynie�� legend�.
Jan pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Dzi�kuj�. Chcia�bym jedynie, aby jako osoba obeznana wyt�umaczy� mi pan, co
znajduje si� na p�noc od zakola.
- Na p�noc?
G�os grubaska brzmia� tak, jakby spytano go o wygl�d zakurzonego k�ta w
bibliotece.
- Przecie� m�wi�em tamtym razem - przechyli� si� w prz�d, niemal wchodz�c na
st�.
- Dalej rzeka biegnie prosto. Po oko�o pi��dziesi�ciu kilometrach na zachodnim
brzegu zostawia za sob� pasmo niewysokich wzg�rz, potem mijaj�c szerok� r�wnin�
wchodzi w obszar wysokopiennych las�w, kt�rych po�a� ci�gnie si� do w�a�ciwych
g�r. Tam bieg rzeki staje si� szybszy i rozdziela si� ona na kilka mniejszych
potok�w. Okolica jest wybitnie uboga, ziemie ja�owe, ma�o ro�linno�ci.
Sko�czy� i zsun�� si� ze sto�u.
- Co jest za g�rami?
Tym razem zapytano o co� znacznie bardziej bezsensownego ni� zakurzony k�t
biblioteki, gdy� grubasek wydusi� z siebie odpowied� niespodziewanie wysokim
g�osem.
- Nie wiadomo.
- Dlaczego?
Wyba�uszy� oczy.
- To nie ma �adnego znaczenia.
- Ale przecie� badano teren na p�noc od zakola.
U�miech �wiadczy�, i� grubasek wraca na zrozumia�y dla siebie grunt.
- Organizowano dwie wyprawy. Pierwsza wyruszy�a oko�o czterystu lat temu, kiedy
wprowadzono stuk�osow� technik� agrarn�. Nie by�o pewno�ci, czy wy�ywi ona nas
wszystkich, i na wszelki wypadek postanowiono poszuka� ziemi pod ewentualne
rozszerzenie upraw. Okaza�o si�, �e tereny mi�dzy wzg�rzami a stref� las�w
nadaj� si� do tego celu. Stwierdziwszy to, wyprawa powr�ci�a do miasta. Na
szcz�cie dla nas, obawy co do upraw okaza�y si� p�onne. Mo�liwe, �e ju� nigdy
nie ruszyliby�my w g�r� rzeki, gdyby nie zdarzenie, jakie zasz�o trzydzie�ci lat
temu.
Przerwa� i podszed� do szafy. Dr��cymi r�koma po�o�y� przed Janem brunatny
przedmiot. Po minucie ogl�dzin przysz�o mu stwierdzi�, �e jest to kawa�ek
drewna, i to tego samego, z jakiego wykonane s� meble u niego w domu. Uni�s�
wzrok.
- Widz�, �e odgad� pan. Tak, to drewno krybintowe. Prosz� sobie wyobrazi�, �e
jeszcze przed trzydziestu laty by�o nieznane. Nie chce si� wierzy�, prawda?
Jan przytakn��.
- Dlatego te� kiedy rzek� pocz�y p�yn�� krybintowe pnie, wzbudzi�o to
zrozumia�e zainteresowanie. Prawd� jest, �e z pr�dem p�yn� czasami r�ne rzeczy,
ale jeszcze nie widziano tyle drewna na raz i to takiego gatunku. Mimo d�ugiego
pobytu w wodzie, po obr�bce by�o twarde, nie�amliwe, o pi�knym po�ysku. Nic wi�c
dziwnego, �e zorganizowano now� ekspedycj�, aby zbada�a spraw�. Przewodzi� jej
pana ojciec, szanowny Roner.
Zdziwienie na twarzy Jana zdradzi�o niewiedz�.
- Dotarli dalej ni� wyprawa rolna. Min�li las i wp�yn�li mi�dzy g�ry. Tam
musieli zostawi� ��d� i poszli pieszo wzd�u� g�rskiej rzeki, gdzie le�a�y pnie
krybintu. Po kilkunastu kilometrach rzecz wyja�ni�a si�. W olbrzymiej kotlinie
le�a�y powalone burz� setki, wr�cz tysi�ce drzew. Wygl�da�o to na dzie�o
pot�nego huraganu albo tr�by powietrznej. Ci�kie pnie by�y w wi�kszo�ci
przywalone mu�em i os�oni�te szeroko rozlanym potokiem, tak �e zrezygnowano z
pierwotnego zamiaru spuszczenia ich na wod�. Jak pan s�dzi, co wtedy uczyni�
szanowny ojciec?
Jan wzruszy� ramionami.
- Ojciec pana znalaz� nasiona, a tak�e wyszuka� kilka nie uszkodzonych m�odych
drzewek, kt�re rosn�c na skraju doliny przetrwa�y kataklizm. One to,
przywiezione do miasta, przyj�y si� wspaniale i dzisiaj mamy takie meble jak
ten. - Postuka� w bok szafy.
- To wszystko?
Grubasek rozejrza� si� na boki.
- Nie rozumiem.
- Pytam, czy organizowano inne wyprawy.
Zrozumia�.
- Nie, nie by�o powodu. Tam ziemia jest uboga.
- Ale przecie� za g�rami mo�e by� inaczej.
- Wie pan, mo�e by�, mo�e nie by�. Gdyby�my odczuwali brak czego�, to mo�e
wyruszono by na poszukiwania, a tak nie ma potrzeby.
Jan podszed� do okna prze�uwaj�c jak�� my�l.
- Niby prawda, ale niech pan popatrzy - odwr�ci� si� gwa�townie. Sto lat temu
nie znali�my krybintu i budowali�my meble z gorszych materia��w. Gdyby nie
przypadek, tak by�oby do dzisiaj. Podobnie mo�e by� z innymi rzeczami, potrzeby
posiadania kt�rych nie mamy tylko dlatego, �e ich nie znamy. Nale�y szuka�
nieznanych rzeczy, poniewa� skrywaj� nasze potencjalne potrzeby, a nie -
zadowala� si� tymi, kt�re znamy.
Szuka wzrokiem grubaska i napotyka wpatrzone w siebie dwa metalowe nity. Maska
twarzy drga w u�miechu.
- Wy, m�odzi, swoim gadaniem zawsze potraficie sprowadzi� cz�owieka na manowce.
Cz�owiek zaczyna si� zastanawia� i macie go w saku. A przecie� wystarczy na to
spojrze� realnie, ze zdrowym rozs�dkiem, i wida�, przepraszam za wyra�enie, i�
to czyste fantasmagorie.
�mia� si�, a jego brzuch zwini�ty w trzy fa�dy drga� jak pajac na sznurku. Jan
b�bni�c palcami po parapecie przywo�a� go do porz�dku.
- Przepraszam - powiedzia� grubasek ocieraj�c �zy.
- Nie szkodzi. M�j ojciec reagowa� podobnie.
- Oj, tak - za�ama� r�ce. - To by� wielki cz�owiek.
Powietrze zamarz�o cisz�. Wydawa�o si�, �e szyby pokrywa gruby szron ociekaj�cy
palcami sopli. Lecz trwa�o to tylko chwil� i bezruch p�k� bezg�o�nie.
- Znalaz�em w notatkach ojca uwag�, �e kt�ra� z wypraw odkry�a nad brzegiem
rzeki jakie� dziwne budowle.
Grubasek skrzywi� si�, jakby us�ysza� co� niepowa�nego.
- To w�a�nie wyprawa pana ojca znalaz�a zaraz za lasem le��ce na wzg�rzu ponad
rzek� dziwnie uformowane skupisko kamieni. Pierwotnie uznali je za ruiny
warowni, ale w drodze powrotnej, kiedy mieli wi�cej czasu, zbadali miejsce
ponownie. Stwierdzono ponad wszelk� w�tpliwo��, �e jest to dzie�o przyrody. Co
zreszt� by�o do przewidzenia, gdy� tych okolic nigdy przedtem nie odwiedzali
mieszka�cy naszego miasta.
By�o to zdanie, na kt�re Jan czeka�. Skupi� si�, aby zachowa� kamienn� twarz.
- Co w takim razie powie mi pan o cz�owieku nazwiskiem Egon Trust?
Usta grubaska rozszerzy�y si� w u�miechu jak nakr�cone korbk�.
- Wi�c s�ysza� pan o tej legendzie.
- Legendzie?
- No, powiedzmy historii. Ciekaw jestem, kto panu o tym powiedzia�?
- Nikt. Porz�dkowa�em notatki mego ojca i znalaz�em zapisek m�wi�cy, �e cz�owiek
o tym nazwisku wyruszy� przed dwustu laty w g�r� rzeki, a p�niej wr�ci� m�wi�c,
�e po drugiej stronie g�r znajduje si� miasto. Ma ono le�e� po�rodku olbrzymiej
r�wniny, a ludzie tam �yj�cy podobno nie ust�powali nam w rozwoju.
Stanowczo acz z szacunkiem cz�owieczek pokr�ci� g�ow�.
- Niezupe�nie. Moim zdaniem jest to legenda, ale jako �e w ka�dej legendzie jest
ziarenko prawdy, to i do nich nale�y si� odnosi� z rzeczowo�ci�. Tak wi�c pewne
zapiski wskazuj�, i� rzeczywi�cie dwie�cie lat temu �y� w naszym mie�cie Egon
Trust. By� mniej wi�cej w pa�skim wieku, kiedy jakoby wyruszy� w g�r� rzeki. Na
kilka lat s�uch o nim zagin��. P�niej pojawi�y si� wie�ci, �e ludzie z kopal�
wy�awiaj� przynoszone z pr�dem butelki. W ka�dej z nich mia�a znajdowa� si�
identyczna informacja podpisana przez Trusta. G�osi�a, tak jak pan m�wi, �e po
kilku tygodniach w�dr�wki przez g�ry i le��c� za nimi r�wnin� dotar� do obcego
miasta. Pisa�, i� kultura jest tam podobna do naszej, i �e powinni�my dla
obop�lnego dobra nawi�za� kontakt.
Jan s�ucha� urzeczony.
- Trust sugerowa�, i� taki kontakt kiedy� musia� istnie�, ale z niewiadomych
powod�w zosta� zerwany. Rzekomo �wiadczy�a o tym warownia le��ca za lasem.
Naturalnie mia� na my�li owo usypisko kamieni. Z listu wynika�o, �e w�a�nie tam
wrzuca swoje butelki maj�c nadziej�, �e dotr� one do nas. Sam chcia� z powrotem
przej�� g�ry i wr�ci� do miasta, aby wci�� �wiadczy� o naszym istnieniu. �liczna
legenda, prawda?
Skin�� g�ow�, zanim zrozumia� tre�� pytania.
- Widzi pan... - Grubasek opar� si� o biurko. - Jeszcze mog� zrozumie�, dlaczego
pan chce pop�yn�� w g�ry �ladami ojca. Ale zupe�nie nie rozumiem, po co szuka�
jakiegokolwiek miasta. Nie rozumiem po co? Dlatego s� dwie mo�liwo�ci. To
wszystko jest wymy�lone albo ten cz�owiek by� niespe�na rozumu, a wtedy jego
listy nie maj� wi�kszego sensu ni� be�kot wariata.
Jan odwr�ci� twarz ku oknu. Teraz ju� nie potrafi� nad ni� zapanowa�.
- Rozumiem, czy m�g�bym dosta� od pana kopi� tej mapy?
- Ciesz� si�, �e uprzedzi�em pa�sk� pro�b�. Zrobi�em ��cznie trzy kopie teren�w
na p�noc od miasta.
Mi�kka jak nadgni�y arbuz d�o� grubaska spocz�a na jego karku.
- Ju� poprzednim razem zauwa�y�em, �e fest pan interesuj�cym m�odym cz�owiekiem
i chcia�em zadowoli� par a jak najpe�niej.
Szyba, o kt�r� Jan opiera� czo�o, pokry�a si� kropelkami pary. Z bolesnym
grymasem twarzy przekr�ci� g�ow�.
- Czy mog� dosta� kopi�?
D�o� zamar�a i znikn�a. Cz�owieczek zamruga� oczyma.
- Rozumiem... ju� daj�.
S�ysz�c skrzypni�cie fotela Jan wyszed� na �rodek pokoju. Grubasek siedz�cy za
biurkiem poda� mu zwini�ty rulon.
- Ile p�ac�?
- Ale� sk�d?! - oburzy� si�. - Mia�bym od Ronera bra� pieni�dze za taki
drobiazg?
Kiedy przekracza� pr�g, grubasek krzykn�� za nim.
- Do rych�ego zobaczenia!
Stara� si� u�miechn��, ale wysz�o mu co� takiego, �e szybko zamkn�� drzwi.
��d� by�a p�askodenna o �agodnie zakre�lonych burtach, rufie i dziobie.
Przypomina�a troch� spodek. Gdy mijali falochron portu i wyp�ywali na szeroko
rozlan� rzek�, w�a�ciciel odezwa� si� po raz pierwszy.
- Nie ma pan poj�cia, jak si� ciesz�, �e nareszcie kto� wypr�buje moj� ��d�.
Jan odpowiedzia� dopiero po chwili, gdy� z uwag� �ledzi� ruchy steru.
- Przyjemnie mi to s�ysze�. Dawno j� pan zbudowa�?
- Ho, ho...
Stary powi�d� r�k� woko�o, jakby na oddalaj�cych si� od siebie z ka�d� minut�
brzegach kry�a si� odpowied�.
- Trzydzie�ci sze�� lat temu.
Jan zmru�y� oczy.
- Tak s�dzi�em. Swoj� drog�, gdy pyta�em na nadbrze�u o ��d� dla jednego
cz�owieka, zdoln� przep�yn�� kilkaset kilometr�w, ka�dy wzrusza� ramionami. Cud,
�e na pana trafi�em.
Stary pokiwa� g�ow� do wt�ru.
- Jasne. Teraz robi si� albo statki rybackie, albo du�e barki p�ywaj�ce do
kopal�. Statki s� �aglowe i nie obs�u�y ich jeden cz�owiek, szczeg�lnie na
rzece. Z barkami wi��e si� problem paliwa, gdy� kot�y sporo go z�eraj�.
- Ale przecie� pan nie u�ywa kot�a.
- Racja, lecz jest to ��d� eksperymentalna. Zastosowa�em nowy silnik poruszany
pewn� ciecz� pochodz�c� z destylacji w�gla, nazywam j� gazolin�. Widzia� pan,
jak go obs�ugiwa�?
Skin�� g�ow� patrz�c, jak stary z czu�o�ci� klepie ster.
- Po wlaniu porcji gazoliny do silnika zapala go si� korb� i ustawia przek�adni�
na najni�szy bieg. Przek�adnia jest po��czona z bardzo ci�kim kr�giem
metalowym, kt�ry w wyniku pracy silnika zaczyna si� obraca� wok� w�asnej osi.
Przek�adnia automatycznie zmienia po�o�enia, tak �e po godzinie ko�o zamachowe
wiruje z pr�dko�ci� wielu tysi�cy obrot�w na minut�.
G�os starego zdradzi�, jak bliskie jest mu jego dzie�o.
- Dziesi�� lat szuka�em odpowiednich stop�w na �o�yska, odla�em setki k�
zamachowych, zanim trafi�em na idealne. Dzi�ki temu �ruba poruszaj�ca statek
mo�e wykorzystywa� energi� zmagazynowan� w kole przez cztery godziny, a to
wystarcza do przep�yni�cia prawie sze��dziesi�ciu kilometr�w.
- Ale� parametry barek s� o wiele ni�sze?!
- Niby tak. Ale ten okr�cik jest ma�y i nawet nie by� wypr�bowany na d�u�szym
odcinku. Tutaj konieczna jest pewno��, �e wi�kszy model nie zawiedzie. Pytano
ju� mnie o to. Odpowiedzia�em, �e trzeba pr�b.
Uni�s� r�k� i wyliczy� na palcach.
- Nale�y zbudowa� chocia� p�przemys�ow� lini� do otrzymywania gazoliny, gdy�
technologi�, kt�r� si� pos�uguj�, sam uwa�am za cha�upnicz�. Trzeba te�
skonstruowa� par� wi�kszych jednostek. Niestety, to ich zniech�ci�o. W
orzeczeniu, jakie dosta�em od Komisji Rozwoju, by�a uwaga, �e barki parowe s�
wystarczaj�co dobre, a m�j pomys� nie gwarantuje uzyskania lepszych wynik�w.
Zgarbi� si�. Przed nimi le�a� ocean. Para mew ze skrzeczeniem zbli�y�a si� do
�odzi, ale nie czuj�c zapachu ryb, zawiedziona polecia�a gdzie indziej szuka�
szcz�cia. Stary mocniej �cisn�� ster.
- Niech pan uwa�a, zaczynaj� si� fale.
- B�dzie ko�ysa�? - spyta� Jan chwytaj�c si� por�czy.
Stary pokr�ci� g�ow�.
- Bynajmniej. Dzi�ki ko�u zamachowemu ��d� jest praktycznie niewywracalna, ale
za to bardzo twardo chodzi na fali.
Rzeczywi�cie. Dzi�b brutalnie wszed� w niewielki wa� wody, prawie nie unosz�c
si� ku g�rze. ��d� zadr�a�a. Nast�pna fala i ponownie �o��dek skoczy� Janowi do
gard�a.
- Jest bardzo solidna - uspokajaj�co powiedzia� stary. - Niech pan si� nie
martwi. Poza tym na rzece nie b�dzie fal.
Jan na wszelki wypadek zamkn�� drzwi kabiny i zd��y� si� uchwyci� por�czy przed
nast�pnym podrygiem.
- Wszystko w porz�dku - zawo�a�. - Pozwoli pan, �e za par� minut spr�buj�
posterowa�. Musz� si� przecie� nauczy�.
Stary u�miechn�� si� pod nosem i jeszcze bardziej zwi�kszy� pr�dko��.
Za oknem potrz�sa�y ga��ziami stare d�by. �wie�o wykrochmalone prze�cierad�o
by�o troch� zbyt szorstkie, na szcz�cie m�g� spa� bez ko�dry. Skrzypn�y drzwi.
- Pewnie Inga, pomy�la�.
Matka trzyma�a w r�ku lamp� naftow�. ��te �wiat�o roz�wietla�o twarz od
wewn�trz. Podci�gn�� nogi, aby mog�a usi���.
- Jutro odp�ywasz. Pami�tam, jak trzydzie�ci lat temu tw�j ojciec wyrusza� na
wypraw�.
M�wi�a cichym, drewnianym g�osem sze��dziesi�cioletniej kobiety. - Odp�ywa� o
tej samej porze roku co ty. Mia� pi�ciu przyjaci�. Wszyscy znali histori� Egona
Trusta i przez par� lat dojrzewa�a w nich decyzja. Pnie, kt�re pewnego dnia
sp�yn�y rzek�, przyspieszy�y wypraw�. Lecz ich by�o sze�ciu, a ty p�yniesz sam.
Umilk�a. Cie� por�czy ��ka przecina� j� wzd�u� torsu i szyi sprawiaj�c
wra�enie, �e siwa g�owa wyrasta z niczego, tak samo jak d�o�, kt�r� poprawia�a
w�osy.
- W urz�dzie geografii m�wiono mi co innego.
Zawieszone w pr�ni usta u�miechn�y si� do tych s��w.
- Oni nie maj� o niczym poj�cia. To ich przerasta. S�dzili, �e tw�j ojciec
wyruszy� tylko i wy��cznie po nasiona krybintu. Lecz on wiedzia�, po co p�ynie.
Dusi�a go nasza samowystarczalno�� i hermetyczno��. Chcia� si� upewni�. Dopiero
po powrocie uwierzy�, �e p�yn�� tylko po krybint.
- Dlaczego teraz mi o tym m�wisz?
- Wcze�niej by� nie zrozumia�.
Schyli�a si�, aby podkr�ci� p�omie� lampy.
- Ludzie z naszego miasta s� tch�rzami. Boj� si� nowo�ci. Tw�j ojciec twierdzi�,
�e to kwestia przyzwyczajenia. Pomy�l. Na wypraw� po drewno krybintowe mogli
pop�yn�� tylko tacy jak on i jego przyjaciele. Nikt inny by si� nie odwa�y�. Ja
do dzisiaj s�dz�, �e pnie dlatego przyp�yn�y, i� oni byli gotowi do dzia�ania.
Je�liby tak si� nie sta�o, to z pewno�ci� znale�liby inny pow�d.
Milczeli.
- Mamo! Co si� sta�o ojcu tam, w g�rze rzeki?
Za�mia�a si� jako� tak �a�o�nie.
- Nie wiem. Ojciec nic nie m�wi�. Opowiada� tylko o tym, jak znale�li drzewa.
Kiwn�� g�ow�, jakby takiej odpowiedzi oczekiwa�.
- Powiedz, co ojciec m�wi� o naszym mie�cie, o naszym �yciu, jak on je widzia�?
�achn�a si�.
- Nie mog�.
- Dlaczego?
- Sama w to nie wierz�, jestem za s�aba.
- Przecie� m�wi�a�?!
- M�wi�am to, co pami�tam. Nic wi�cej. Ja tego nie czuj�, ja mam tylko w
pami�ci.
Zn�w musia�a podkr�ci� knot.
- Chcia�abym, aby� spr�bowa� by� takim jak on. Zapami�taj! Mo�na �y� inaczej ni�
my, ale sama nie wiem, jak to mo�liwe.
Kr�g �wiat�a lampy uni�s� si� w g�r�.
- �pij dobrze - powiedzia�a i cicho zamkn�a drzwi za sob�.
Jeszcze par� razy skrzypn�y deski pod�ogi, lecz i to umilk�o. Obr�ci� si� na
brzuch chowaj�c twarz w po�cieli. Po raz pierwszy poczu� zniech�cenie i strach
przed tym, co go czeka. Strach czysty, nieukierunkowany, a przez to jeszcze
bardziej bezlitosny.
P�yn�� drugi dzie�. W�a�ciciel �odzi da� mu trzy beczki gazoliny, prawie ca��
ilo��, jak� wydestylowa� w ostatnich latach. �ywno�ci zakupi� na kilka miesi�cy.
Wszystko w puszkach, takich jakie maj� w kopalniach, �atwe do przechowywania i
niepsuj�ce si�. Razem z nim p�yn�o pi�� os�b. Byli to g�rnicy z po�o�onej
najbardziej na p�noc kopalni. Chorowali w mie�cie i sp�nili si� na odp�ywaj�c�
par� dni wcze�niej bark�. W zarz�dzie portu proszono, aby ich zabra�.
Najciekawsze by�o to, i� za cel wyprawy wszyscy uznawali testowanie �odzi. Jan
nie zaprzecza�, gdy� sam nie wiedzia�, co ma powiedzie�.
Chyba po obiedzie g�rnicy nie wytrzymali i spytali o to samo. Siedzieli wtedy
pod pok�adem, przycumowani grub� lin� do drzew na brzegu. Patrzy� na te pi��
twarzy i czu� si� im winny cho� par� s��w wyt�umaczenia. Odpowiedzia� wi�c, �e
chce dop�yn�� jak najdalej rzek�, a potem p�j�� w g�ry. Powiedzia�, �e jest
ciekaw, co znajduje si� po drugiej stronie. Byli zaskoczeni, ale nie
zareagowali. Zabrali rzeczy i wyszli na pok�ad, tylko jeden z nich zada�
pytanie, na kt�re nawet nie oczekiwa� odpowiedzi.
- Czy zauwa�y� pan, �e takich rzeczy u nas si� nie robi?
Mia� racj�. Miasto narzuci�o ludziom swoje prawa. �yj, jak ci dobrze, i nie
szukaj nowo�ci. Nowo�� mo�e zburzy� to, co dot�d stworzy�e�. T�sknoty? Cz�owiek
nie jest stworzony, by t�skni�, to bezcelowe. Cz�owiek musi si� cieszy�, �e �yje
w tak doskona�ym �wiecie i powinien wiedzie�, �e ka�de naruszenie istniej�cego
stanu rzeczy jest oczywist� g�upot�.
Pe�en dziwnych my�li wyszed� na pok�ad. G�rnicy siedzieli na dziobie i grali na
gitarach. Nie prosz�c nikogo o pomoc, przesun�� ci�k� beczk� z gazolin� i
pocz�� wlewa� paliwo.
Dlaczego tak si� sta�o? Co spowodowa�o, �e zamiast p�j�� drog� dynamicznego
rozwoju wpadli w pu�apk� marazmu? Dlaczego w umys�ach ju� od najm�odszych lat
koduje si� dogmat zaskorupia�ej powtarzalno�ci i l�ku przed zmian�? Przecie�
nikt tym nie kieruje.
Poczu�, jak na nogawki chlapie zimna ciecz. Zbiornik silnika by� pe�ny.
Dygocz�cymi r�koma za�o�y� korb� i zakr�ci�. Silnik zaterkota�, pykn��
niebieskimi spalinami. Jan opar� si� o por�cz i �api�c powietrze patrzy�, jak
przek�adnia powoli lecz systematycznie rozkr�ca ko�o zamachowe.
G�rnicy wysiedli przed po�udniem. Zbita z grubych pali przysta�, gdzie ich
zostawi�, by�a ostatnim materialnym �ladem miasta. S�dzi�, �e opuszcz� go bez
s�owa, lecz myli� si�. Zapomnia�, �e w mie�cie nauczono ich kanon�w dobrego
wychowania. Ka�dy poda� r�k� i �yczy� powodzenia w wypr�bowaniu �odzi. Nie
zdziwi�o go to. Za�arty dogmatyk zawsze znajdzie wyt�umaczenie, kt�re nie zburzy
jego �wiatopogl�du. W�a�ciwie to on zachowa� si� jak gbur. Bez s�owa �ci�gn��
cumy i pop�yn�� pod pr�d.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem osi�gn�� pasmo wzg�rz. Schodzi�y �agodnymi
grzbietami, podczo�guj�c si� pod sam nurt rzeki. Obl�one ro�linno�ci� k�py
drzew �piewa�y zgrajami ptak�w, a trawy terkota�y bezlikiem �wierszczy. Teraz
za�, kiedy le�a� na os�oni�tym noc� pok�adzie, z nadbrze�nych ��k dochodzi�o go
kumkanie �ab, kr�tkie i metaliczne. Nie chcia� zapala� �wiat�a. Ba� si�, �e
�ci�gnie setki obrzydliwych, ma�ych stworzonek, kt�re jak na rozkaz zlec� si� do
lampy i podlegaj�c nakazowi instynktu b�d� t�uk�y w�ochatymi cia�ami o szk�o.
Wychyli� g�ow� za burt�, gdzie po smolistej wodzie pe�za�y zmarszczki wiatru.
By� sam. Jak plama na jasnym tle wyr�nia� si� z kr�gu mieszka�c�w miasta.
Odszczepieniec. Brzemi� odpowiedzialno�ci ci��y�o u karku. Tak,
odpowiedzialno�ci, nie pomyli� si�. W chwili kiedy zdecydowa� si� post�powa� tak
odmiennie, wzi�� na siebie wielk� odpowiedzialno��. Naruszy� tabu i od tego, co
go czeka, b�dzie zale�a� los miasta. Niewa�ne jest, czy w razie powodzenia zdo�a
przekona� innych. Wa�na jest pr�ba.
Dopiero po tej my�li zauwa�y� ksi�yc wstaj�cy zza wzg�rza. Jego ��ty
nadgryziony okr�g przypomina� sple�nia�y ser. Zawstydzi� si� tego por�wnania i
podk�adaj�c r�ce pod g�ow� zatopi� wzrok w ciemnej plamie pobliskiego drzewa.
Ba� si�. Ba� si� wyj�tkowo�ci. Jak w natchnieniu widzia� siebie oddalonego od
wszystkich kilometrami przestrzeni. Jak�e bezpiecznie by�oby na powr�t zatopi�
si� w t�umie ludzkich sylwetek, dobrze znanych, wykonuj�cych swojskie, oczywiste
czynno�ci. Post�puj�c jak wszyscy, cz�owiek jest bezpieczny. Gdyby mia�o mu si�
co� sta�, z innymi by�oby podobnie. Ilo��, t�um chroni go sam� mas�. Zrozumia�
t� my�l, przejrza� jej przewrotno�� i siad�szy z nogami zwieszonymi nad wod�
rozp�aka� si�. Szlocha� w otwarte d�onie i ju� sam nie wiedzia�, co ma pocz��.
Zza nocy dolatywa� go urojony pomruk �pi�cego miasta.
Chwyt d�oni, zastanowienie, gdzie postawi� nog�, i ju� jest par� metr�w wy�ej.
Wystawiaj�c twarz do wiatru spojrza� w d�. W cieniu drzew wida� by�o niewielk�
plam� jasnych desek pok�adowych. Na lewo wznosi�y si� szczyty skalistych g�r.
Lekko pokryte szronem odleg�o�ci nabra�y konkretnych kszta�t�w. Na razie nie
chcia� my�le� o drodze, kt�ra go tam czeka. To wzg�rze by�o niczym forpoczta.
Wy�ania�o si� masywn� ska��, widoczne ju� od paru godzin drogi. Las tu si�
ko�czy�.
Wr�ci� wzrokiem ku wst��ce rzeki. To tutaj dwie�cie lat temu Egon Trust wrzuca�
do wody butelki maj�c �a�osn� nadziej�, �e zbudzi i przyci�gnie za sob� ludzi z
miasta. Potem wr�ci� do tamtego obcego grodu i z��k� ze staro�ci czekaj�c
nadaremnie, gdy� nikogo nie zdo�a� poruszy�, ani swoich, ani obcych.
Nadzieja matk� g�upich, pomy�la� Jan ruszaj�c dalej. Ju� nie mia� w�tpliwo�ci.
To by�y ruiny. Wyra�nie odr�nia� biegn�cy grani� mur zako�czony po obu stronach
zwalonymi i skruszonymi przez czas wie�ami. Du�e kamienie, jeszcze zlepione
zapraw�, poniewiera�y si� u ich podn�a.
Mimo zm�czenia doszed� do najwi�kszej wyrwy w murze ju� bez odpoczynku.
Rozejrza� si� po okolicy, las, rzeka, a dalej g�ry chropowate i tajemnicze.
Potem przyjrza� si� murom, p�ytom wewn�trznego dziedzi�ca i schodom prowadz�cym
do centralnej wie�y. Nie spos�b uwierzy�, �e ktokolwiek uzna� to miejsce za
dzie�o przyrody. Tu przecie� ka�dy kamie�, p�yta, stary wykusz i zdruzgotane
�ciany tchn� ciep�em ludzkiej r�ki. Jak�e pi�kne musia�y by� komnaty, zanim si�
zawali�y i pokry�y pierzem zielska. Stukaj�c butami podszed� do wie�y. Zajrza� w
g��b. By�a ca�a, tylko w szczelinach gwizda� wiatr. Ostro�nie, przyzwyczajaj�c
oczy do mroku, szed� w g�r�. Wij�ce si� schody wynosi�y go metr za metrem ku
szczytowi warowni, najwa�niejszemu miejscu, jakie m�g� odwiedzi�. Oto i ono.
Niewielki pokoik przykryty ocala�� kopu��, z czterema oknami skierowanymi ku
czterem stronom �wiata. Podszed� ku po�udniowemu, wyt�y� wzrok i a� krzykn��.
Na mgnienie oka wyda�o mu si�, �e widzi i ogarnia wzrokiem ca�y las, le��c� za
nim r�wnin�, wzg�rza, kopalnie i b��kitn� smug� oceanu z czarnym b�blem miasta
po�yskuj�cym przyzywaj�co. Przetar� oczy ju� tylko ziele� drzew bieg�a po
horyzont, nic wi�cej... Dreszcz niepokoju przebieg� po plecach. Mia� wra�enie,
�e pope�ni� �wi�tokradztwo p�yn�c tak daleko. Nieomal widzia� cie� wisz�cy nad
tym miejscem i g�rami, tak jakby olbrzymi stw�r zagradza� drog� promieniom
s�o�ca, milcz�cy i cierpliwy. Jak tylko wyp�yn�� z lasu, poczu� jego obecno��.
Do b�lu wyt�a� s�uch oczekuj�c, �e lada moment co� zaskrzeczy, wbije mu pazury
w kark i grubym, stalowym dziobem roz�upie czaszk� a� do m�zgu.
Z r�koma na karku siedzia� na kamiennym stole cicho j�cz�c.
Po co u licha? W imi� czego ma si� zadr�cza� i nara�a� �ycie. Przecie� im
wszystkim jest to oboj�tne. W najlepszym wypadku podzieli los Trusta, starego
zgorzknia�ego cz�owieka. Co mu przyjdzie z tego, �e si� upewni, i� po drugiej
stronie g�r jest miasto? Nic, po prostu nic. Tylko b�dzie si� gryz� tym, �e wie.
A tak mo�e wsi��� na ��d�, zawr�ci� z pr�dem i zanurzy� si� w s�odki spok�j
nie�wiadomo�ci. B�dzie m�g� sobie zawsze odpowiedzie�, �e Trust si� myli�, a
�wiat zaczyna si� ko�czy na mie�cie.
Uni�s� cia�o z kamienia i z ca�ym spokojem spojrza� na jego powierzchni�.
Przeczucie nie zawiod�o. Kamie� upstrzony by� liniami i seriami znaczk�w.
Momentalnie przypomnia� sobie map� widzian� w urz�dzie geografii. Wodz�c palcami
po gdzieniegdzie zatartych konturach, rozpoznawa� brzeg oceanu, miasto, jego
miasto, rzek�, las i sam� warowni� oznaczon� grubym krzy�em m�wi�cym jakby: to
tutaj. Wyryta sylwetka miasta r�ni�a si� troch� od tej, jak� zapami�ta� z
kopii, lecz w�tpliwo�ci nie m�g� mie� �adnych. L.. na Boga! Mapa przedstawia�a
r�wnie� obszar po drugiej stronie g�r. By�a tam r�wnina poci�ta drogami i
rzekami. By�o tam miasto, du�e, nie mniejsze ni� jego miasto. Dalej, na samych
kraw�dziach kamiennej mapy umie�ci� kto� dwa inne miasta i jakie� litery. Nie
rozumia� tych s��w, chocia� z czym� mu si� kojarzy�y. Ju� wiedzia�! Przypomina�y
jego j�zyk, ale jaki� udziwniony, wyko�lawiony. A mo�e... Mo�e to jego j�zyk
jest tragiczn� karykatur� mowy, w kt�rej wykonano napisy; ukl�k� na pod�odze.
Wiedzia�, ju� mia� pewno��. Chowaj�c g�ow� w ramiona dysza� nad kamieniem tak,
jak to kiedy� czyni� jego ojciec, Trust, a mo�e inni. Zrozumia�, �e kiedy�
ludzie nie zamykali si� w hermetycznych enklawach. �yli razem, porozumiewali
si�, tworzyli olbrzymi� spo�eczno��. Tylko pewnego razu co� im si� popsu�o w
g�owach i zapragn�li odr�bno�ci. Stworzyli sztuczne zapory, tym straszniejsze,
�e nie kamienne, tylko my�lowe. Mo�e nie wszyscy tego chcieli, mo�e tylko cz��.
Ale to wystarczy�o. Reszta by�a za s�aba, nauczy�a si� s�ucha� nowych tre�ci, a
p�niej sama je przenosi�a w g��b pokole�. �wiat rozpad� si� na drobne klateczki
z zamkni�tymi w nich szczurami. Pr�ty ju� dawno przegni�y, lecz szczury biegaj�
wci�� wzd�u� dawnych �cian nie wierz�c, nie widz�c, �e s� wolne. Szczur. Wsta�
g�adz�c powierzchni� sto�u i wyszed� z komnaty. T�uk�c ramionami o �ciany
wybieg� na zewn�trz. Potem trzymaj�c si� wzrokiem p�yt dziedzi�ca dotar� do
wyrwy w murze.
Dopiero kiedy przep�yn�� rzek� i le��c na pok�adzie obserwowa� schn�c� sk�r�;
zacz�� powoli dochodzi� do siebie.
Zdawa� sobie spraw�, i� jest to ostatni etap, jaki pokonuje �odzi�. Szybki nurt
i coraz p�ytsze dno uniemo�liwia�y dalsze wykorzystanie rzeki, a raczej jednego
z jej dop�yw�w. Miejsce, do kt�rego dotar� jego ojciec, pozna� po na wp�
przegni�ych pniach, kt�re zalega�y brzeg le��cej kilkana�cie kilometr�w ni�ej
odnogi. On pop�yn�� dalej, najdalej ze wszystkich. �limaczym tempem posuwa� si�
teraz pod pr�d i widz�c ko�cz�c� si� energi� ko�a zamachowego zacz�� wypatrywa�
miejsca na brzegu. Modli� si�, aby nie uszkodzi� �ruby. Omsza�e kamienie i
niskie krzewy wygl�da�y odstr�czaj�co w cieniu wysokich �cian w�wozu. Strugi
piany strzyka�y na burty �odzi, jakby chcia�y j� oplu�. Wreszcie dojrza�
odpowiedni punkt. Nurt zmieni� tu kiedy� bieg i zostawi� po sobie niedu�e,
pokryte p�ytk� wod� zakole. Nie chc�c utraci� sterowni wszed� z rozp�du w g�ste
b�oto. Zagrzechota�y mniejsze kamienie, lecz ��d� z wy��czonym silnikiem
spokojnie zary�a w mule brzegu. Wskoczy� w czarn� ma� i dwoma cumami przywi�za�
dzi�b i ruf� do najgrubszych drzew, jakie m�g� wybra�. Teraz mia� pewno��, �e
�odzi nic si� nie stanie. Ko�o zamachowe spe�nia�o rol� wy�mienitego balastu.
Wyj�� z magazynu �ywno��, nape�ni� wod� manierki i wszystko to umie�ci� w
plecaku. Na wierzch po�o�y� dwa grube koce. Robi� to niemal automatycznie, na
przek�r sobie i dopiero my�l, �e przecie� mo�e wej�� na wierzcho�ek g�ry,
wyjrze� na drug� stron� i - je�li naprawd� zobaczy obce miasto - zawr�ci� do
domu po posi�ki, ta my�l sprawi�a, �e odetchn�� z ulg�. W r�cz zdziwi� si�, �e
wcze�niej nie przysz�o mu to do g�owy. Wystarczy �e sprawdzi, co jest po drugiej
stronie. I tak ju� sporo zrobi�. Przyp�yn�� a� do g�r, odkry� warowni�. A co do
Egona Trusta, to wcale nie by� pewien, czy ten cz�owiek dokona� wi�cej. Zarzuci�
plecak i poszed� w g�r�. Tylko raz si� obejrza� i wtedy przysz�o mu na my�l, �e
chce ju� wraca�. Przyspieszy� kroku.
Le�y pod ulew� gwiazd owini�ty dwoma kocami i d�ugo nie mo�e zasn��. Gdzie� po
drugiej stronie g�r nieme b�yskawice �lizgaj� si� po niebie zapalaj�c na
krzakach i g�azach srebrzyste iskierki. Powietrze jest czyste, niewyczuwalne.
Takich chwil nie mo�na opowiedzie�, trzeba je po prostu prze�y�. Ma wra�enie, �e
jest mu dane ogl�da� co� niesko�czenie czystego,. nie ska�onego spojrzeniami
milion�w oczu. W tych g�rach tak d�ugo nie by�o nikogo.
Idzie wypr�onym ku s�o�cu �ebrem skalnym trzymaj�c si� ska�y stopami i d�o�mi.
Wyryty palcem olbrzyma �leb po prawej stronie pokryty jest rumowiskiem
pokruszonych g�az�w. Z drugiej strony wzrok napotyka szerokie pola kamieni.
Przychodzi mu na my�l, �e pod nimi musi spoczywa� na ca�� szeroko�� zbocza
olbrzymia kamienna tablica z wypisanym sensem �ycia. Z jak�� ch�ci� zepchn��by
wszystkie g�azy w d� i z odkryt� g�ow� przeczyta�by te jedyne, niepowtarzalne
s�owa. Na razie zgrzyta z�bami, �mieje si�, sapie, ale jak mr�wka wyszukuj�c
drog�, pnie si� ku g�rze. Tam za� z niewiarygodn� pr�dko�ci� wiatr gna chmury za
wierzcho�ek.
Zostawia plecak. Nie chce, nie ma si� nie�� go dalej; on - wynaturzony produkt
miasta. To kl�ska, to pora�ka, ale jakby nie�wiadom tego pnie si� dalej. Za nim,
w dole, s�o�ce oblewa ziemi� z�otem; ten obraz wydaje si� tak odleg�y. �eby
zrozumie� ludzi, �eby zrozumie� �wiat, trzeba od niego odej��, tylko decyduj�c
si� na to, nale�y chocia�by w zarysie oczekiwa� odpowiedzi. Nie wolno da� si�
zaskoczy�, bo wtedy... Wtedy wszystko p�jdzie na marne.
Jeszcze nie mo�e uwierzy�, co to znaczy. Dlaczego idzie si� �atwiej i dlaczego
za tym wzniesieniem nie wy�ania si� dalsza partia drogi. Ugi�te nogi z ulg�
przyjmuj� p�aski teren wie�cz�cy szczyt. Zataczaj�c si�, pijany szcz�ciem,
opiera r�ce o g�az. Nareszcie koniec mord�gi, koniec cierpie�, koniec
wszystkiego. Tuli policzek do chropowatego kamienia, niemal li�e jego
powierzchni�. Szczyt g�ry. Patrzy dalej przed siebie. Tam mo�na ju� tylko i�� w
d�. Widzi olbrzymi�, zalan� s�o�cem r�wnin�, rzeki i cienkie pasemka dr�g. Na
horyzoncie le�y ciemna plama chmury, a mo�e... Dopiero wtedy zauwa�a, �e nie
jest sam. Po drugiej stronie wierzcho�ka stoi cz�owiek. Ubrany w dziwny ciemny
kombinezon, patrzy nad ramieniem Jana. Patrzy na le��cy w dole las. Dopiero
wtedy ich spojrzenia krzy�uj� si�. Maj� obydwaj zamglone szare oczy, zm�czone
twarze i kurczowo �ciskaj�ce pr�ni� d�onie. Instynktem Jan odgaduje, �e w dole
czeka na tamtego ukryta nad obc� rzek� ��d�, kt�r� przyby� ze swojego miasta.
Stwierdza to, i nic wi�cej nie przychodzi mu go g�owy. W g�rze krzyczy samotny,
przera�liwie samotny orze�. Jak w ol�nieniu Jan rozumie, co musi, co powinien
zrobi�.
Jak na komend� odwracaj� si� obaj i wracaj� swoimi drogami. Noga za nog� schodz�
w d� do swoich �odzi, swoich rzek i swoich miast. Ptak wisi jaki� czas nad
pustym wierzcho�kiem, aby z wrzaskiem rozpaczy zanurkowa� w nadp�ywaj�cej z
pustki mgle. Jego krzyk daremnie obija si� o �ciany kamiennego wi�zienia.
Droga powrotna min�a spokojnie, bez �adnych zak��ce�. ��d� spisywa�a si� dobrze
i s�dzi�, �e opinia, jak� jej wystawi, zmieni decyzj� Komisji Rozwoju.
Trzydzie�ci Sze�� lat to wystarczaj�co du�y okres czekania dla tak po�ytecznego
wynalazku. Nie by� technikiem, lecz mia� wra�enie, �e barki zaopatrzone w nowy
silnik szybko zdystansuj� klasyczne parowce. Mo�e nale�a�o zrobi� par� ulepsze�.
Na przyk�ad, zaradzi� konieczno�ci stopowania przy rozkr�caniu ko�a. W sumie by�
to drobiazg. Niemniej my�lenie o takich drobiazgach skraca�o podr�.
Raz tylko wytr�ci�o go co� z r�wnowagi. Gdy wp�ywa� do lasu, wpad�o mu w oko
wzg�rze, na kt�rym przedtem dopatrywa� si� ruin. Bzdura! Musia� by� chyba
niespe�na rozumu, aby w tych ska�ach rozpozna� dzie�o r�k ludzkich, kamienie jak
kamienie, nic ponadto. Gdyby si� rozejrza� po okolicy, z pewno�ci� znalaz�by
jeszcze par� takich "warowni".
Nast�pne dni min�y jak z bicza strzeli�. P�yn�c z pr�dem min�� r�wnin�,
ostatnie pasmo wzg�rz i wp�yn�� na szerokie zakole rzeki. Jeszcze dzie� i
dojrza� zbit� z omsza�ych pali przysta� kopalni. Z zadowoleniem spostrzeg�, �e
czeka tam na niego ma�y komitet powitalny. Musieli ju� wcze�niej dostrzec go na
rzece. W ko�cu nie od parady mieli obok przystani kilkunastometrow� wie��
obserwacyjn�. Z miejsca zasypali go pytaniami. Podr� wywo�a�a du�e
zainteresowanie w mie�cie. Podobno robiono zak�ady, czy nowy silnik podo�a
wymaganiom i czy m�ody Roner zniesie trudy podr�y. Jan uroczy�cie zapewni�
wszystkich, �e ��d� zda�a egzamin, a on osobi�cie postara si� przeforsowa�
budow� pierwszych statk�w. To o�wiadczenie przywitano gromkimi brawami. M�ody
ch�opiec na brzegu, w typowej czapeczce telegrafisty, spyta�, czy ma wys�a�
wiadomo�� do miasta. Jan naturalnie zgodzi� si�. Ch�opak przecisn�� si� przez
t�um i p�dem ruszy� ku domowi z telegrafem. Tam, obgryzaj�c zaciekle obsadk�
pi�ra, u�o�y� tre�� depeszy. Szybko wystuka� j� kluczem i poczeka� na
potwierdzenie. Potem wyszed� na dw�r. Nie chcia�o mu si� wraca� na brzeg.
Dlatego przeci�� drog� i traw� zszed� nad kana� ��cz�cy rzek� z kopalni�. Woda
by�a tu m�tna i zaje�d�a�a zje�cza�ym t�uszczem. Mimo to zawsze znajdowali si�
ch�tni do po�owu ryb. Chocia�by teraz p�ywa� tam ��dk� starszy m�czyzna i �apa�
du�e sztuki starym sposobem. Co jaki� czas, opieraj�c podbierak o dno, wyciera�
r�kawem czo�o i poci�ga� z owini�tej szmatami butelki. Dzi�ki nim herbata mia�a
dobry smak i ci�gle by�a ch�odna. Potem zanurzy� siatk� w wodzie przeczesuj�c
to�. Zawsze o tej porze �owi� bli�ej g��wnego nurtu, lecz dzisiaj panowa� tam za
du�y ha�as. Ale i tutaj ryby bra�y, o w�a�nie! Srebrzyste cia�o zatrzepota�o w
sieci. G�upia ryba. Gdyby zebra�a si�y i skoczy�a w g�r�, z �atwo�ci� wpad�aby
do wody. Gwa�townym ruchem strz�sn�� zdobycz na dno ��dki, a potem zanurzy�
podbierak ponownie. Ryby bra�y jak nigdy.