3020

Szczegóły
Tytuł 3020
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3020 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3020 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3020 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Emil Zola NANA Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 RougonMacquartowie Historia naturalna i spo�eczna rodziny za Drugiego Cesarstwa Tytu� orygina�u LES ROUGONMACQUART Histoire naturelle et sociale d' une famille sous le Second Empire � NANA � 5 I O godzinie dziewi�tej sala teatru " Varietes " by�a jeszcze pusta. Na balkonie i w rz�dach parterowych czeka�o kilka os�b zagubionych w�r�d ciemnoczerwonych pluszowych foteli, w s�abym blasku na p� przy�mionego �wiecznika. Cie� otula� wielk� czerwon� plam� kurtyny. Ze sceny nie dochodzi� �aden odg�os, rampa by�a wygaszona, pulpity orkiestry posk�adane. Tylko w g�rze, na trzeciej galerii, doko�a rotundy plafonu, gdzie na p�askorze�bach nagie kobiety i dzieci wzbija�y si� w niebo zazielenione od gazowego �wiat�a, w�r�d wrzawy s�ycha� by�o nawo�ywania i �miechy. Na tle szerokich zaokr�glonych wn�k, obramowanych z�otem, pi�trzy�y si� g�owy w kapturkach i czapkach. Chwilami ukazywa�a si� zaaferowana bileterka prowadz�c przed sob� jakich� pa�stwa; siadali, on we fraku, ona szczup�a i wci�ta w talii, o pow��czystym spojrzeniu. Dw�ch m�odych ludzi zjawi�o si� na parterze. Stali rozgl�daj�c si�. � A nie m�wi�em, , Hektorze � zawo�a� starszy, wysoki, z czarnymi w�sikami � przyszli�my za wcze�nie. Mog�e� spokojnie pozwoli� mi doko�czy� cygara. � Ach, panie Fauchery � rzek�a do niego poufale przechodz�ca bileterka � to rozpocznie si� dopiero za jakie� p� godziny. � Dlaczego wi�c zapowiadaj� na dziewi�t�? � mrukn�� Hektor; na jego poci�g�ej, chudej twarzy zna� by�o irytacj�. � Klarysa, kt�ra wyst�puje w tej sztuce, przysi�ga�a mi jeszcze dzi� rano, �e zaczn� punktualnie o dziewi�tej. Na chwilk� zamilkli. Podnosz�c g�owy w g�r�, badali lo�e zatopione w cieniu. Lecz zielony papier, kt�rym by�y wytapetowane, jeszcze je zaciemnia�. Na dole pod balkonem lo�e parterowe by�y pogr��one w mroku. W lo�ach pierwszego pi�tra siedzia�a tylko jedna gruba pani, rozparta na pluszowej por�czy. Po prawej i lewej stronie, mi�dzy wysokimi kolumnami, lo�e prosceniowe, ozdobione lambrekinami o d�ugich fr�dzlach, by�y puste. Zamazywa�y si� kszta�ty bia�o- z�otej sali w odcieniu delikatnej zieleni. Zdawa�o si�. �e drobne p�omyki wielkiego kryszta�owego �wiecznika zasypywa�y j� py�em. � Czy dosta�e� bilety do lo�y prosceniowej dla Lucy? ? � spyta� Hektor. . � Owszem � odrzek� dziennikarz � ale nie by�o to takie proste. Ach! Lucy na pewno nie przyjdzie za wcze�nie! � St�umi� lekkie ziewni�cie. Po chwili milczenia odezwa� si�: � Uda�o ci si�, bo skoro nie widzia�e� jeszcze �adnej premiery. . . Jasnow�osa Wenus b�dzie wydarzeniem sezonu. M�wi si� o niej od p� roku. Ach! m�j drogi, co za muzyka! Co za szyk! . . . Bordenave zna si� na rzeczy i dlatego chowa� to na okres Wystawy �wiatowej. Hektor s�ucha� uwa�nie. � A znasz Nan�, , now� gwiazd�, kt�ra ma gra� Wenus? � zapyta�. � Masz ci los! Zn�w si� zaczyna! � wybuchn�� Fauchery gestykuluj�c. � Od rana zanudzaj� mnie Nan�. A czy Nana to, a czy Nana owo, i tak ze dwadzie�cia razy! C� ja o niej wiem? Czy� znam wszystkie dziewki paryskie? . . . Nana to wynalazek Bordenave' a. To ju� musi by� co� odpowiedniego! � Uspokoi� si�, lecz dra�ni�a go pustka sali, przy�miony blask �wiecznika, ko�cielne skupienie przerywane szeptami i trzaskaniem drzwi. � Do�� tego! � rzek� raptem. � Co za nuda! ! Chod�my. . . Mo�e na dole znajdziemy Bordenave' a. Dowiemy si� od niego jakich� szczeg��w. Na dole, w wielkim marmurowym westybulu, gdzie sprawdzano bilety, zaczyna�a si� zjawia� publiczno��. Trzy otwarte bramy ukazywa�y pulsuj�ce �ycie bulwar�w, rojnych i rozjarzonych w t� pi�kn� noc kwietniow�. Turkot powoz�w urywa� si� nagle, drzwiczki zamyka�y si� z ha�asem i ludzie wchodzili grupkami. Zatrzymywali si� przed kontrolerem, potem wst�powali na schody, gdzie kobiety zwalnia�y kroku, ko�ysz�c si� w talii. W jaskrawym �wietle gazowym, na wyblak�ej nago�ci tej sali, kt�r� licha dekoracja empirowa przekszta�ca�a w 6 tekturowy perystyl �wi�tyni, rzuca�y si� w oczy wielkie ��te afisze z imieniem Nany wypisa- nym grubymi czarnymi literami. Panowie przystawali na chwilk� w przej�ciu, by je przeczyta�, lub te� poch�oni�ci rozmow� zagradzali drzwi. W innej cz�ci westybulu t�gi m�czyzna o szerokiej ogolonej twarzy opryskliwie odpowiada� osobom, kt�re uparcie ��da�y miejsc. � To Bordenave � rzek� Fauchery. . Dyrektor zauwa�y� dziennikarza na schodach. � �adne rzeczy! � krzykn�� z daleka. � To tak pan napisa�. . . Dzi� rano otwieram " Figaro " , szukam i. . . nic. � Niech�e pan poczeka! � odrzek� Fauchery. � Musz� przecie� pozna� pa�sk� Nan�, zanim o niej napisz�. . . Niczego zreszt� nie obiecywa�em. I chc�c zmieni� temat rozmowy przedstawi� swego kuzyna, pana Hektora de la Faloise, m�odego cz�owieka, kt�ry w�a�nie przyby� do Pary�a, by doko�czy� swej edukacji. Dyrektor jednym spojrzeniem oszacowa� m�odzie�ca, a Hektor, wzruszony, przypatrywa� mu si� uwa�nie. Wi�c to jest ten Bordenave, wystawca kobiet, kt�re traktuje jak dozorca skaza�c�w: to ten reklamiarz, co krzyczy, pluje i klepie si� po udach, cynik o mentalno�ci �andarma! Hektor uzna�, �e nale�y powiedzie� co� uprzejmego. � Pa�ski teatr. . . � zacz�� s�odkim g�osem. Bordenave przerwa� mu spokojnie, lecz rubasznie, jak cz�owiek, kt�ry lubi jasne sytuacje: � Niech pan raczej powie: : m�j burdel. Na to Fauchery za�mia� si� z aprobat�, podczas gdy la Faloise, z komplementem uwi�z�ym w gardle, czu� si� ura�ony, lecz usi�owa� wywo�a� wra�enie, �e i on gustuje w tym s�owie. Dyrektor rzuci� si�, by u�cisn�� d�o� pewnemu krytykowi teatralnemu, kt�rego felieton mia� du�e znaczenie. Gdy wr�ci�, la Faloise ju� och�on��. Ba� si�, �e skoro b�dzie za bardzo zmieszany, potraktuj� go jak prowincjusza. � M�wiono mi � zacz�� na nowo, chc�c koniecznie co� powiedzie� � �e Nana ma cudny g�os. � Ona? � krzykn�� dyrektor wzruszaj�c ramionami. � To� to istna wrona! M�ody cz�owiek dorzuci� spiesznie: � No, , ale znakomita aktorka. � C� znowu! . . . Niezdara! Nie wie, co pocz�� z r�kami i nogami. La Faloise zarumieni� si� lekko. Nic ju� nie rozumia�. � Za nic na �wiecie nie opu�ci�bym dzisiejszej premiery � wyj�ka�. � Wiedzia�em, �e pa�ski teatr. . . � Powiedz pan: m�j burdel � przerwa� znowu Bordenave z uporem cz�owieka przekonanego o swej racji. Tymczasem Fauchery z ca�ym spokojem patrza� na wchodz�ce kobiety. Gdy zobaczy�, �e kuzyn stoi z otwartymi ustami i nie wie, czy ma si� �mia�, czy obrazi�, przyszed� mu z pomo- c�. � Zr�b�e t� przyjemno�� panu Bordenave, nazywaj jego teatr, tak jak tego ��da, skoro go to bawi. . . A pan, m�j drogi, niech nas pan nie nabiera. Skoro pa�ska Nana nie �piewa ani nie gra, b�dzie pan mia� po prostu klap�, czego si� zreszt� obawiam. � Klap�! Klap�! � krzykn�� dyrektor, kt�rego twarz stawa�a si� purpurowa. � Czy kobieta musi umie� gra� i �piewa�? Ach, m�j ma�y, g�upi jeste�. . . Dalib�g! Nana ma co� innego, co�, co starczy za wszystko. Ju� ja to wyw�cha�em, w tym tkwi jej si�a, a je�li tak nie jest, to m�j nos � diab�a wart. . . Zobaczysz, zobaczysz, wystarczy, �e si� poka�e, a ca�a sala wywiesi j�zyki. � Entuzjastycznym gestem podni�s� swe grube d�onie, kt�re dr�a�y mu lekko, a wy�adowawszy si� w krzyku zni�y� g�os i mrucza� do siebie: � O, tak. ona zajdzie daleko, ach, do kro�set, daleko. . . Co za cia�o, och! co za cia�o! Poniewa� Fauchery wypytywa� go dalej, Bordenave zgodzi� si� opowiedzie� nawet pewne szczeg�y, z dosadno�ci� wyra�e� �enuj�c� dla Hektora de la Faloise. Pozna� Nan� i chcia� j� 7 lansowa�. W�a�nie szuka� obsady dla roli Wenus. Nie zaprz�ta� sobie d�ugo g�owy kobiet�, wola� od razu zaprezentowa� j� publiczno�ci i ci�gn�� zyski. Al e mia� w swej budzie z�o�nic�, kt�r� wzburzy�o przybycie tej okaza�ej dziewczyny. Jego gwiazda, R�a Mignon, subtelna aktorka i zachwycaj�ca �piewaczka, domy�laj�c si� rywalki, z w�ciek�o�ci� grozi�a codziennie, �e go porzuci. A co za ceregiele by�y z ustalaniem tekstu afisza! W ko�cu zdecydowa� si� drukowa� nazwiska obu aktorek jednakowymi literami. Nie ma u niego �adnych kaprys�w. Skoro tylko kt�ra� z tych kobietek, jak je nazywa�, Simona czy Klarysa, mia�a muchy w nosie, dawa� jej kopniaka w ty�ek. Inaczej nie da�by sobie rady. Sprzedawa� te ladacznice i wiedzia�, co s� warte! � Patrzcie! � rzek� przerywaj�c sobie � Mignon ze Steinerem. Zawsze razem. Wiecie, Steiner zaczyna mie� R�y powy�ej uszu; tote� m�� jej nie odst�puje go na krok boj�c si�, �e zwieje. Gazowa rampa, p�on�ca na gzymsie teatru, rzuca�a na trotuar fal� ostrego �wiat�a. Dwa drzewka odcina�y si� wyra�nie jaskraw� zieleni�; bieli� si� jaki� s�up tak silnie o�wietlony, �e z daleka mo�na by�o czyta� afisze jak za dnia. A dalej, w g�stym mroku bulwaru, jarzy�y si� lampy, kre�l�c niewyra�ny obraz ruchliwego t�umu. Wiele os�b nie wchodzi�o od razu. Rozmawiali na dworze, ko�cz�c cygara, w �wietle rampy, kt�re powleka�o ich blado�ci� i rysowa�o na asfalcie kr�tkie, czarne cienie. Mignon, ch�op ros�y i barczysty, z kwadratow� g�ow� jarmarcznego Herkulesa, torowa� sobie przej�cie w t�oku, ci�gn�c u swego ramienia malutkiego Steinera z poka�nym ju� brzusz- kiem i okr�g�� twarz� okolon� pier�cieniem siwiej�cej brody. � No i co � rzek� Bordenave do bankiera � spotka� j� pan wczoraj w moim gabinecie? ? � Ach, to by�a ona! � krzykn�� Steiner. � Domy�la�em si�. Ale wychodzi�em w chwili, kiedy wchodzi�a, wi�c widzia�em j� tylko przelotnie. Mignon s�ucha� ze spuszczonymi powiekami, kr�c�c nerwowo na palcu wielki diament. Zrozumia�, �e chodzi o Nan�. A gdy Bordenave nakre�li� portret debiutantki w ten spos�b, �e rozpali� ognie w oczach bankiera, Mignon wtr�ci�: � Niech drogi pan da spok�j, to ladacznica! Publiczno�� sama j� przep�dzi. . . Steinerku, pan wie, �e moja �ona oczekuje go w swej garderobie. Chcia� go zabra�. Ale Steiner nie mia� ochoty rozstawa� si� z Bordenave' em. Przed nimi, przy kontroli, t�oczy�a si� kolejka, ros�a wrzawa, imi� Nany d�wi�cza�o w �piewnym rytmie dw�ch zg�osek. M�czy�ni sylabizowali je g�o�no staj�c przed afiszami lub rzucali je mimochodem w tonie pytania. A kobiety, zaniepokojone i u�miechni�te, powtarza�y je po cichu z wyrazem zaskoczenia. Nikt nie zna� Nany. Sk�d si� wzi�a? Kr��y�y historyjki i �arty szeptane od ucha do ucha. Pieszczotliwie brzmia�o to imi�, imionko, kt�rego poufa�y ton pasowa� do wszystkich ust. Wystarczy�o je tak wym�wi�, a t�um rozwesela� si� i swawoli�. Gor�czkowa ciekawo�� podnieca�a ludzi, ciekawo�� typowo paryska, gwa�towna jak atak nag�ego sza�u. Chciano zobaczy� Nan�. Jakiej� damie oderwano falban� od sukni, jaki� pan zgubi� kapelusz. � Ach! Za wiele ode mnie ��dacie! � krzykn�� Bordenave, kt�rego oko�o dwudziestu m�czyzn osaczy�o pytaniami. � Zaraz j� zobaczycie. . . Zwiewam, jestem tam potrzebny. Znikn�� zachwycony, �e uda�o mu si� podnieci� publiczno��. Mignon wzrusza� ramionami przypominaj�c Steinerowi, �e R�a czeka na niego, bo chce mu pokaza� sw�j kostium z pierwszego aktu. � Popatrz! Lucy wysiada z powozu � rzek� la Faloise do kuzyna. Istotnie by�a to Lucy Stewart, nie�adna kobietka lat oko�o czterdziestu, o zbyt d�ugiej szyi, mizernej i poci�g�ej twarzy, ustach grubych, lecz tak �ywych i wdzi�cznych, �e dodawa�y jej wiele uroku. Przyprowadzi�a Karolin� Hequet i jej matk�. Karolina � ch�odna pi�kno��, jej matka � bardzo godna, z min� nad�t�. � Chod� z nami, , zarezerwowa�am miejsce dla ciebie � powiedzia�a. . � Jeszcze czego! �ebym nic nie zobaczy� � odrzek� Fauchery. � Mam fotel, wol� siedzie� na dole. 8 Lucy rozgniewa�a si�. Czy�by nie mia� odwagi z ni� si� pokazywa�? Ale, nagle uspokojona, przeskoczy�a na inny temat. � Dlaczego nie powiedzia�e� mi, , �e znasz Nan�? � Nan�? ? Nigdy jej nie widzia�em. � Naprawd�? ? . . . Przysi�gano mi, �e z ni� spa�e�. Stoj�cy przed nimi Mignon z palcem na ustach dawa� znak, �eby zamilkli. Na pytanie Lucy wskaza� przechodz�cego m�odego cz�owieka: � To facet Nany � szepn��. Wszyscy spojrzeli na niego. Wydawa� si� sympatyczny. Fauchery rozpozna� w nim Dagueneta, kt�ry przejad� z kobietami trzysta tysi�cy frank�w. a teraz kr�ci� si� na gie�dzie, by m�c od czasu do czasu fundowa� im bukiety i obiady. Lucy stwierdzi�a, �e ma pi�kne oczy. � Ach, , Blanka! � krzykn�a. . � To ona mi powiedzia�a, , �e spa�e� z Nan�. Blanka de Sivry, t�ga blondyna o pe�nej, �adnej twarzy, przysz�a w towarzystwie szczup�ego m�czyzny bardzo starannie ubranego i niezmiernie wytwornego. � Hrabia Ksawery de Vandeuvres � szepn�� Fauchery do ucha la Faloise' ' a. Hrabia wymieni� z dziennikarzem u�cisk d�oni, a tymczasem Blanka i Lucy prowadzi�y o�ywion� rozmow�. Zagradza�y przej�cie swymi falbaniastymi sukniami, niebiesk� i r�ow�. Imi� Nany wraca�o na ich wargi tak krzykliwie, �e wszyscy je s� yszeli. Hrabia de Vandeuvres zaprowadzi� Blank� na sal�. Lecz teraz imi� Nany jak echo d�wi�cza�o w czterech rogach westybulu w tonacji ju� nieco wy�szej, w atmosferze po��dania wzmo�onego oczekiwaniem. Kiedy si� wreszcie zacznie? M�czy�ni wyci�gali zegarki, sp�nialscy wyskakiwali z powoz�w, zanim si� jeszcze zatrzyma�y, grupy ludzi opuszcza�y trotuar, gdzie spacerowicze prze- chodzili powoli przez opustosza�� smug� gazowego �wiat�a, wyci�gaj�c szyje, by zobaczy�, co si� dzieje wewn�trz teatru. Jaki� urwis, kt�ry przechodzi� gwi�d��c, stan�� przed afiszem w drzwiach, krzykn�� g�osem pijackim: " Hej, Nana! " , i poszed� dalej, ko�ysz�c si� i pow��cz�c trepami. Zerwa� si� �miech. Wytworni panowie powtarzali: " Nana, hej, Nana! " Popychano si�, wybuch�a sprzeczka przy kontroli bilet�w, wzmaga� si� zgie�k, r�ne g�osy wzywa�y Nan�, ��da�y Nany. By� to typowy dla t�um�w wybuch g�upoty i brutalnej zmys�owo�ci. W�r�d tej wrzawy odezwa� si� dzwonek. A� do bulwaru dotar�y g�osy: " Ju� po dzwonku, ju� po dzwonku! " , publiczno�� zacz�a si� t�oczy� i przeciska�, mno�yli si� kontrolerzy. Mignon, zaniepokojony, z�apa� znowu Steinera, kt�ry jednak nie poszed� obejrze� kostiumu R�y. Na pierwszy odg�os dzwonka la Faloise przedosta� si� przez t�um, ci�gn�c za sob� Fauchery' ego, by nie sp�ni� si� na uwertur�. Ten po�piech publiczno�ci zirytowa� Lucy Stewart. Co za chamstwo tak potr�ca� kobiety. Sz�a na samym ko�cu z Karolin� Hequet i jej matk�. Westybul opustosza�. W g��bi szumia�o �ycie bulwaru. � Tak si� pchaj�, jakby te sztuki by�y zawsze zabawne! � powtarza�a Lucy Stewart id�c po schodach. Na widowni Fauchery i la Faloise stoj�c przed swymi fotelami znowu si� rozgl�dali. Sala by�a teraz ol�niewaj�ca. D�ugie p�omienie gazowe jarzy�y si� w wielkim kryszta�owym �wieczniku. Ulewa ��tego i r�owego �wiat�a sp�ywa�a od sklepienia do parteru. Ciemnoczerwony aksamit foteli mieni� si� jak mora, na �cianach b�yszcza�y z�ocenia, kt�rych blask �agodzi�y bladozielone ornamenty umieszczone pod zbyt jaskrawymi malowid�ami plafonu. Raptowny przyp�yw �wiat�a rampy ogarn�� kurtyn� ognist� fal�. Ci�ka, purpurowa draperia, bogata jak w ba�niowym pa�acu, kontrastowa�a ze zniszczon� ram�, na kt�rej spod z�oce� wyziera� gips. By�o ju� gor�co. Przy pulpitach orkiestra stroi�a instrumenty. W�r�d rosn�cego gwaru rozlega�y si� delikatne trele fletu, st�umione westchnienia rogu, �piewne g�osy skrzypiec. Widzowie rozmawiaj�c popychali si� i spieszyli do swych miejsc. W kuluarach t�ok by� tak wielki, �e nieprzerwana fala ludzi z trudem mie�ci�a si� w drzwiach. Suknie i fryzury, przeplatane czerni� frak�w i surdut�w, defilowa�y w�r�d nawo�ywa� i szelestu tkanin. Stop- 9 niowo jednak zape�nia�y si� rz�dy foteli. Raz po raz b�ysn�a jaka� jasna toaleta, to zn�w klej- not wpi�ty w kok pochylonej g�owy o subtelnym profilu, a w lo�y skrawek �nie�nobia�ego ramienia. Kobiety wachlowa�y si� spokojnie, omdlewaj�co, �ledz�c wzrokiem nap�r t�umu. Na parterze m�odzi panowie w bia�ych r�kawiczkach i g��boko wyci�tych kamizelkach, z kwiatami gardenii w butonierkach, nastawiali lornetki czubkami palc�w. Tymczasem dwaj kuzyni szukali znajomych twarzy. Mignon i Steiner siedzieli obok siebie w lo�y parterowej, opieraj�c r�ce na pluszowej por�czy. W lo�y prosceniowej na parterze wida� by�o tylko Blank� Sivry. Lecz uwag� Hektora przyku� przede wszystkim Daguenet, kt�ry siedzia� w fotelu parterowym dwa rz�dy przed nim. Obok Dagueneta m�odziutki, najwy�ej siedemnastoletni ch�opiec o wygl�dzie gimnazisty szeroko otwiera� pi�kne oczy cherubina. Patrz�c na niego Fauchery u�miechn�� si�. � C� to za dama siedzi na balkonie? � spyta� nagle la Faloise. � Ta z panienk� w niebieskiej sukni. Pokazywa� t�g� kobiet� mocno �ci�ni�t� gorsetem. W�osy tej osiwia�ej blondynki by�y farbowane na ��ty kolor, a jej ur�owana twarz nadyma�a si� dziecinnym grymasem. � To Gaga � rzek� Fauchery. Zdawa�o mu si�, �e kuzyn os�upia�, wi�c doda�: � Nie znasz Gagi? Robi�a furor� w pierwszych latach panowania Ludwika Filipa. Teraz wsz�dzie wlecze ze sob� c�rk�. La Faloise nawet nie spojrza� na dziewczyn�. Gaga zrobi�a na nim silne wra�enie, nie spuszcza� z niej wzroku. Uwa�a�, �e jest jeszcze bardzo �adna, ale nie �mia� tego powiedzie�. Dyrygent podnosi� ju� pa�eczk�, orkiestra rozpoczyna�a uwertur�, lecz ludzie ci�gle jeszcze nap�ywali, wrzawa ros�a. T� sta�� publiczno�� premierow� ��czy� a za�y�o��, witano si� u�miechami. Bywalcy premier swobodnie i poufale wymieniali uk�ony nie zdejmuj�c kapeluszy. Spotyka� si� tu ca�y Pary�: literatura, finansjera, arty�ci, wielu dziennikarzy, kilku pisarzy, gie�dziarze; dziewcz�t lekkich obyczaj�w wi�cej ni� kobiet statecznych. By�o to dziwnie mieszane towarzystwo, obfituj�ce we wszelkie talenty, ale i zara�one zepsuciem. Twarze zdradza�y jednakowe znu�enie i rozgor�czkowanie. Fauchery pokazywa� podnieconemu kuzynowi lo�e dziennikarzy i grup literackich, potem wymieni� nazwiska krytyk�w teatralnych; jeden z nich mizerny, zasuszony, mia� w�skie, z�o�liwe usta; inny, grubas o dobrodusznym wygl�dzie, tuli� si� do ramienia swej m�odziutkiej s�siadki i obejmowa� j� czu�ym, ojcowskim spojrzeniem. Widz�c jednak, �e la Faloise k�ania si� osobom zajmuj�cym jedn� z l� na wprost sceny, spyta� zdumiony: � Jak to? ? Ty znasz hrabiego Muffat de Beuville? � Ach! I od jak dawna! � odrzek� Hektor. � Muffatowie mieli posiad�o�� w naszym s�siedztwie. Cz�sto u nich bywam. . . Hrabia jest tu w towarzystwie �ony i te�cia, markiza de Chouard. Rad, �e wprawi� kuzyna w zdumienie, i pochlebiaj�c swej pr�no�ci, zacz�� opowiada� bli�sze szczeg�y: markiz jest radc� Stanu, hrabia zosta� ostatnio mianowany szambelanem cesarzowej. Fauchery wzi�� do r�ki lornetk� i przygl�da� si� hrabinie. By�a to pulchna brunetka o bia�ej karnacji i pi�knych czarnych oczach. � Przedstawisz mnie w antrakcie � rzek� wreszcie. � Spotyka�em ju� hrabiego, ale chcia�bym bywa� u nich na wtorkowych przyj�ciach. " Cicho! " � wo�ano energicznie z g�rnych galerii. Lecz cho� rozpocz�to ju� uwertur�, publiczno�� ci�gle jeszcze nap�ywa�a. Sp�nialscy zmuszali ca�e rz�dy widz�w do wstawania, drzwi l� trzaska�y, z kuluar�w dobiega�y odg�osy k��tni. Na sali zgie�k przypomina� �wierkanie chmary wr�bli o zmierzchu. W tym zam�cie kot�owa�y si� g�owy i ramiona. Jedni starali si� usi��� wygodnie, inni z uporem stali, by jeszcze rzuci� ostatnie spojrzenie. Z ciemnej g��bi parteru kto� zawo�a�: " Siada�, siada�! " Przez sal� przebieg� dreszcz: nareszcie poznaj� t� s�ynn� Nan�, o kt�rej Pary� m�wi od tygodnia. 10 Powoli rozmowy przycicha�y, cho� jeszcze raz po raz kto� podnosi� g�os. W przyt�umiony, zamieraj�cy szmer sali wpad�y �wawe tony orkiestry. Grano walca. W jego szelmowskim rytmie by�o co� z �obuzerskiego �miechu. Publiczno��, podniecona d�wi�kami, ju� si� u�miecha�a, w pierwszych rz�dach parteru klaka w�ciekle wali�a w d�onie. Kurtyna sz�a w g�r�. � Sp�jrz! ! � rzek� rozgadany la Faloise. . � Lucy jest w towarzystwie jakiego� pana. Patrza� na balkonow� lo�� prosceniow� po prawej stronie. Karolina i Lucy zajmowa�y tam przednie miejsca. Z g��bi wyziera�a pe�na godno�ci twarz matki Karoliny tudzie� profil wysokiego m�odzie�ca o pi�knej blond czuprynie, w nienagannym stroju. � Popatrz! � powtarza� la Faloise natarczywie. � Jest z ni� jaki� pan. Fauchery skierowa� ku lo�y prosceniowej lornetk�, lecz natychmiast si� odwr�ci�. � Och! To Labordette � mrukn�� oboj�tnie, jakby obecno�� tego pana by�a rzecz� oczywist� i bez �adnego znaczenia. Z ty�u wo�ano: " Spok�j! " Musieli zamilkn��. Sala znieruchomia�a. Od parteru po amfiteatr wznosi�o si� morze g��w wyci�gni�tych w oczekiwaniu. Pierwszy akt Jasnow�osej Wenus rozgrywa� si� na Olimpie. By� to Olimp tekturowy, z chmurami zamiast kulis i tronem Jowi- sza po prawej stronie. Najpierw Irys i Ganimed z udzia�em s�ug niebia�skich �piewali ch�rem, rozstawiaj�c siedzenia przed narad� bog�w. I tym razem tylko klaka bi�a rytmiczne brawa; publiczno�� czeka�a jakby troch� zdezorientowana. La Faloise oklaskiwa� jedn� z kobietek Bordenave' a, Klarys� Besnus, kt�ra gra�a rol� Irys w bladoniebieskiej szacie z wielk�, siedmiokolorow� szarf� przewi�zan� w talii. � Czy wiesz, �e ona zdejmuje koszul�, kiedy wk�ada ten str�j? � rzek� do kuzyna tak, by s�yszano go doko�a. � Przymierzali�my dzi� rano. . Koszula wy�azi�a jej z dekoltu. Lekki dreszcz poruszy� sal�. Wesz�a R�a Mignon jako Diana. Drobna czarnula, jak urwis paryski urocza, a zarazem brzydka, nie mia�a wzrostu ani twarzy odpowiednich do tej roli. Ale by�o co� czaruj�cego w tych kpinach z postaci Diany. Wyst�p rozpocz�a od bezdennie g�upiej piosenki, w kt�rej skar�y�a si� na Marsa, �e porzuci� j� dla Wenus. �piewa�a t� melo- di� z wstydliw� pow�ci�gliwo�ci�, ale w tek�cie by�o tak wiele spro�nych dwuznacznik�w, �e publiczno�� si� rozpali�a. M�� R�y i Steiner u�miechali si� �yczliwie. A kiedy zjawi� si� ulubieniec publiczno�ci Prulliere w roli genera�a, kabaretowego Marsa, z ogromnym pi�ropuszem i szabl� si�gaj�c� mu do ramienia, sala buchn�a �miechem. Mars mia� ju� dosy� Diany, za bardzo zadziera�a nosa. A Diana przysi�ga�a, �e b�dzie go mia�a na oku i �e si� zem�ci. Duet ko�czy� si� b�aze�sk� piosenk� tyrolsk�, kt�r� Prulliere �piewa� pociesznie g�osem podra�nionego kocura. By� zabawny w roli pr�nego, uszcz�liwionego amanta. Jego pysza�kowate spojrzenia wzbudza�y g�o�ny �miech kobiet w lo�ach. Potem publiczno�� znowu och�od�a, bo nast�pne sceny okaza�y si� nudne. Jedynie stary Bosc, jako g�upawy Jowisz przyt�oczony ogromn� koron�, rozweseli� na chwil� publiczno��, gdy� mia� sprzeczk� ma��e�sk� z Junon� na tle rozliczenia z kuchark�. Ale niewiele brakowa�o, by zepsu�a wszystko defilada bog�w, Neptuna, Plutona, Minerwy i innych. Niecierpliwiono si�, wzrasta� powoli niepokoj�cy szmer, spektakl przestawa� interesowa� widz�w, kt�rzy rozgl�dali si� po sali. Lucy �mia�a si� z Labordette' em; hrabia de Vandeuvres �akomie spogl�da� na t�gie ramiona Blanki, a Fauchery k�tem oka zerka� na Muffat�w. Hrabia by� bardzo powa�ny, jakby niczego nie rozumia�, hrabina, u�miechaj�c si� tajemniczo, patrza�a zadumana i rozmarzona. Nagle po�r�d og�lnej nudy klaka zatrzeszcza�a jak regularny ogie� plutonu. Wszyscy zwr�cili si� ku scenie. Czy�by nareszcie Nana? Jak d�ugo kaza�a na siebie czeka�! Irys i Ganimed wprowadzili delegacj� �miertelnych: szacownych mieszczan. Byli to zdradzeni m�owie. Przybyli przedstawi� najwy�szemu z bog�w skarg� na Wenus, kt�ra nadmiarem �ar�w mi�osnych rozpala�a ich �ony. Bardzo zabawny by� ch�r, jego �a�osny i naiwny �piew przeplata�y chwile wymownego milczenia. " Ch�r rogaczy, ch�r rogaczy " � krzyczano na sali i domagano si� bis�w. G�owy ch�rzyst�w by�y komiczne, uwa�ano, �e maj� twarze 11 odpowiednie do swych r�l, zw�aszcza jeden grubas jak ksi�yc w pe�ni. Tymczasem zjawi� si� rozw�cieczony Wulkan, pytaj�c o �on�, kt�ra zwia�a trzy dni temu. Ch�r znowu zacz�� �piewa� zanosz�c b�agalne mod�y do Wulkana, boga rogaczy. Wulkana gra� komik Fontan, oryginalny w swej wulgarno�ci. Jako wielki kowal pociesznie ko�ysa� si� w biodrach; mia� rud�, p�omienn� peruk� i go�e ramiona z tatua�em w kszta�cie serc przebitych strza�ami. Jaka� kobieta wyrwa�a si� bardzo g�o�no: " Ach, jaki� on brzydki! " , a inne �mia�y si� przyklaskuj�c. Nast�pna scena wlok�a si� bez ko�ca. Jowisz przeci�ga� narad� bog�w, chc�c przedstawi� pro�b� zdradzonych m��w. A Nany ci�gle jeszcze nie by�o! Czy�by j� chowano na sam koniec przedstawienia? Tak d�ugie wyczekiwanie zirytowa�o wreszcie publiczno��, kt�ra znowu zacz�a szemra�. � Jako� niedobrze � powiedzia� do Steinera rozpromieniony Mignon. � B�dzie �adny wpadunek, zobaczy pan! W tej chwili rozst�pi�y si� chmury i ukaza�a si� Wenus. Bardzo wysoka i jak na swoje osiemna�cie lat bardzo t�ga, w bia�ej tunice bogini, z d�ugimi rudymi w�osami rozpuszczonymi na ramiona. Nana spokojna i pewna siebie zst�pi�a ku rampie, �miej�c si� do publiczno- �ci. Zacz�a �piewa� swoj� popisow� melodi�: Gdy Wenus b��ka si� z wieczora. . . Ale ju� od drugiego wiersza publiczno�� zamienia�a z sob� spojrzenia. Czy� to mia� by� �art, czy te� jaki� zak�ad Bordenave' a? Nigdy nie s�yszano r�wnie prymitywnego i fa�szywego g�osu. Dyrektor trafnie j� okre�li�; istotnie �piewa�a jak wrona. Nie umia�a nawet si� rusza� na scenie, wyrzuca�a r�ce naprz�d, ko�ysz�c ca�ym cia�em w spos�b wulgarny i bez wdzi�ku. Na parterze i na ta�szych miejscach da�y si� s�ysze� gwizdy oraz r�ne " ochy " i " achy " , gdy raptem jaki� m�odziutki, nieopierzony kogucik odezwa� si� z foteli parterowych dobitnym g�osem: � Bajeczna! ! Wszyscy spojrzeli na niego. By� to cherubinek, jasnow�osy gimnazjalista, kt�ry na widok Nany wytrzeszcza� pi�kne oczy, a twarz mu p�on�a. Gdy poczu� zwr�cone ku sobie spojrzenia, sp�sowia� ze wstydu. Jego s�siad, Daguenet, przygl�da� mu si� u�miechni�ty, publiczno��, jakby rozbrojona, �mia�a si� i ju� nie my�la�a o gwizdaniu. M�odzie�cy w bia�ych r�kawiczkach, tak�e oczarowani sylwetk� Nany, rozp�ywali si� w zachwytach i klaskali. � Tak, , tak! �wietnie! Brawo! Nana zareagowa�a �miechem na �miech sali. Nastr�j robi� si� coraz weselszy. Ta pi�kna dziewczyna by�a jednak zabawna, �miech dr��y� w jej br�dce rozkoszny do�eczek. Wcale nie zmieszana, swobodna, nawi�zuj�ca bezpo�redni kontakt z publiczno�ci�, mrugni�ciem oka zdawa�a si� m�wi�, �e nie ma za grosz talentu, ale c� to szkodzi, skoro ma co� innego. Zwr�ci�a si� do dyrygenta z gestem oznaczaj�cym: " Zaczynamy, m�j drogi! " , i rozpocz�a drugi kuplet: Gdy Wenus przechodzi o p�nocy. . . �piewa�a ci�gle tym swoim cierpkim g�osem, lecz teraz tak ju� dobrze wiedzia�a, jak po�echta� publiczno��, �e chwilami wywo�ywa�a dreszczyk na sali. �mia�y si� przy tym serdecznie jej czerwone usteczka i wielkie, jasnoniebieskie oczy. Przy bardziej ognistych zwrotkach jej r�owe nozdrza rozdyma�y si�, a policzki p�on�y. I wci�� ko�ysa�a si� w biodrach � jedyne, co umia�a. Ale nie widziano w tym ju� nic brzydkiego, przeciwnie, m�czy�ni j� nawet lornetowali. Pod koniec kupletu zabrak�o jej zupe�nie g�osu; skoro zorientowa�a si�, �e dalej nie da rady, wygi�a si� w biodrach, kt�rych kr�g�o�� zarysowa�a si� pod cienk� tunik�, i przechylona w tali, wypinaj�c pier�, unios�a ramiona. Wybuch�y oklaski. Ona, bez namys�u 12 odwr�ciwszy si�, schodzi�a ze sceny, a jej rozsypane rude w�osy wygl�da�y jak z�ote runo. Sala zatrz�s�a si� od oklask�w. Koniec aktu by� mniej porywaj�cy. Wulkan chcia� spoliczkowa� Wenus. Bogowie naradzali si� i zdecydowali, �e zanim dadz� satysfakcj� zdradzonym m�om, zrobi� wywiad na Ziemi. Wtedy w�a�nie Diana, kt�ra pods�ucha�a czu�� rozmow� Wenery z Marsem, przysi�g�a, �e podczas podr�y nie spu�ci ich z oka. Nast�powa�a scena, w kt�rej dwunastoletnia dziewczynka w roli Mi�o�ci, d�ubi�c w nosie, odpowiada�a na wszystkie pytania tonem beksy: " Tak, mamo. . . Nie, mamo. . . " Potem Jowisz, srogi jak rozgniewany nauczyciel, zamyka� Mi�o�� w ciemnym gabinecie, ka��c jej dwadzie�cia razy odmienia� s�owo " kocham " . Bardziej spodoba�a si� partia fina�owa, �wietnie wykonana przez ch�r i orkiestr�. Lecz gdy opad�a kurtyna, klaka daremnie usi�owa�a wywo�a� artyst�w. Wszyscy ju� wstali i kierowali si� ku drzwiom. Dreptano, popychano si� w �cisku pomi�dzy rz�dami foteli, dziel�c si� wra�eniami. Powtarza�o si� jedno zdanie: " To jest idiotyczne. " Jaki� krytyk twierdzi�, �e nale�a�oby gruntownie si� po tym przejecha�. Zreszt� nie chodzi�o wcale o sztuk�, gdy� rozmawiano przede wszystkim o Nanie. Fauchery i la Faloise, wyszed�szy z pierwszych rz�d�w, spotkali si� w kuluarach na parterze ze Steinerem i Mignonem. Duszno by�o w tej w�skiej i ciasnej kiszce, kt�ra wygl�da�a jak o�wietlony gazowymi lampami korytarz w kopalni. Na chwil� przystan�li u st�p schod�w po prawej stronie, os�oni�ci por�cz�. Publiczno�� z ta�szych miejsc schodzi�a stukaj�c ci�kim obuwiem, jednocze�nie przelewa�a si� fala czarnych frak�w, a bileterka robi�a, co mog�a, by przed naporem t�umu os�oni� krzes�o, na kt�rym spi�trzy�a okrycia. � Ale� ja j� znam! � krzycza� Steiner spostrzeg�szy Fauchery' ego. � Na pewno j� gdzie� widzia�em. . . Zdaje mi si�, �e w Kasynie, sk�d musiano j� wynie��, tak by�a pijana. � Dok�adnie ju� nie pami�tam � powiedzia� dziennikarz � ale podobnie jak pan na pewno j� gdzie� spotka�em. . . � Zni�y� g�os i doda� �miej�c si�: : � Mo�e u Tricony. . � No, prosz�! W tak wstr�tnym miejscu � o�wiadczy� Mignon, kt�ry wydawa� si� rozdra�- niony. � Doprawdy oburza mnie, �e publiczno�� tak przyjmuje pierwsz� lepsz� dziewk�. Nied�ugo w teatrze nie b�dzie ju� uczciwych kobiet. . . Dojdzie do tego, �e zabroni� R�y gra�. Fauchery nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu. Tymczasem na schodach nie ustawa�y odg�osy ci�kiego obuwia. Jaki� jegomo�� w kaszkiecie m�wi� powoli: � Niczego sobie ta t�u�cioszka! Hoho! By�oby co schrupa�. W kuluarach k��ci�o si� dw�ch m�odych ludzi, ufryzowanych, wytwornych w swych zagi�tych ko�nierzykach. Jeden powtarza�: " Okropna! Okropna! " , bez �adnego uzasadnienia, a drugi gardz�c tak�e wszelk� argu- mentacj� odpowiada�: " Wspania�a! Wspania�a! " La Faloise uwa�a�, �e jest bardzo �adna. O�mieli� si� tylko doda�, �e by�oby dobrze, gdyby szkoli�a g�os. Steiner, kt�ry ju� nie s�ucha�, nagle jakby oprzytomnia�. Jego zdaniem, trzeba raczej poczeka�, bo wszystko mo�e si� zepsu� w nast�pnych aktach. Publiczno�� okaza�a �yczliwo��, ale spektakl jeszcze jej nie porwa�. Mignon przysi�ga�, �e klapa nast�pi jeszcze przed ko�cem przedstawienia, a gdy Fauchery i la Faloise poszli do foyer, chwyci� za r�k� Steinera, przywar� do jego ramienia i szepn�� mu do ucha: � Zobaczy pan str�j mojej �ony w drugim akcie. . . . W�ciekle pikantny! Na g�rze w foyer trzy kryszta�owe �yrandole �wieci�y jaskrawo. Kuzyni zawahali si� na chwil�. Przez otwarte oszklone drzwi wida� by�o od jednego do drugiego ko�ca sali rozko�ysane fale g��w, kt�re kr��y�y to w t�, to w tamt� stron�. W ko�cu jednak przecisn�li si�. M�czy�ni stali grupkami, rozmawiali bardzo g�o�no i gestykulowali, nie ruszaj�c si� z miejsca po�r�d poszturchiwa�; albo te� dreptali jeden za drugim, a zmieniaj�c kierunek stukali obca- sami w woskowany parkiet. Po prawej i lewej stronie pomi�dzy marmurowymi kolumnami kobiety siedzia�y na czerwonych pluszowych �aweczkach i obserwowa�y przechodz�cy t�um, 13 znu�one, jakby omdla�e z gor�ca; z ty�u w wysokich lustrach odbija�y si� ich koki. W g��bi przy bufecie jaki� opas�y m�czyzna pi� szklank� soku. Fauchery chc�c odetchn�� wyszed� na balkon. Za nim pod��y� wnet la Faloise, kt�ry studiowa� fotografie aktorek wisz�ce, podobnie jak lustra, w ramach pomi�dzy kolumnami. Przed chwil� zgaszono gazow� ramp� u wej�cia do teatru. Na balkonie, kt�ry wyda� im si� pusty, by�o ciemno i ch�odno. Tylko w prawej wn�ce jaki� m�ody cz�owiek ukryty w cieniu opiera� si� �okciami o kamienn� balustrad� i pali� papierosa, kt�ry skrzy� si� z daleka. Fauchery rozpozna� Dagueneta. U�cisn�li sobie d�onie. � C� pan tu robi, kochaneczku? � spyta� dziennikarz. � Na premierze chowa si� pan po k�tach albo nie opuszcza wcale widowni. � Jak pan widzi, po prostu pal� � odrzek� Daguenet. A Fauchery chc�c zbi� go z tropu spyta�: � No c� pan my�li o debiutantce? ? . . . W kuluarach m�wi� o niej raczej nieszczeg�lnie. � Och! ! � szepn�� Daguenet � tak m�wi� m�czy�ni, , kt�rych ona nie chcia�a! To by�a ca�a jego ocena talentu Nany. La Faloise wychyli� si� i patrza� na bulwar. Po przeciwleg�ej stronie ulicy okna hotelu i jakiego� klubu by�y jasno o�wietlone. A na tarasie Kawiarni Madryckiej a� czarno by�o od st�oczonych przy stolikach go�ci. Pomimo sp�nionej pory �cisk by� niebywa�y; ludzie posuwali si� wolno, wychodzili nieustannie z pasa�u Jouffroy i musieli czeka� co najmniej pi�� minut, by przej�� przez jezdni�, bo powozy jecha�y nie ko�cz�cym si� sznurem. � Co za ruch! ! Co za zgie�k! � powtarza� la Faloise, , kt�rego Pary� jeszcze zdumiewa�. Odezwa� si� przeci�g�y dzwonek, foyer opustosza�o. W kuluarach zapanowa� gor�czkowy po�piech. Kurtyna posz�a ju� w g�r�, a jeszcze du�e grupy publiczno�ci wchodzi�y, ku oburzeniu tych widz�w, kt�rzy ju� siedzieli na swych miejscach. Wszyscy w napi�ciu oczekiwali dalszego ci�gu przedstawienia. La Faloise od razu rzuci� spojrzenie na Gag�. Zdziwi� si� ujrzawszy przy niej wysokiego blondyna, kt�ry przed chwil� siedzia� w lo�y prosceniowej Lucy. � Jak si� ten pan nazywa? ? � spyta�. . Fauchery z pocz�tku go nie dostrzeg�. � Ach, , Labordette � powiedzia� wreszcie z gestem oznaczaj�cym zupe�n� oboj�tno��. . Dekoracja drugiego aktu by�a zaskakuj�ca. Przedstawia�a wn�trze " Czarnej Kuli " , przedmiejskiej spelunki, w t�usty wtorek. Postacie w maskach karnawa�owych �piewa�y weso�� piosenk� akompaniuj�c sobie przy refrenie przytupywaniem obcasami. Ten marny numer, po kt�rym wiele sobie nie obiecywano, tak rozbawi� publiczno��, �e musiano bisowa� piosenk�. W tej w�a�nie spelunce bogowie rozpoczynali wywiad; zab��dzili zreszt� z winy Irys, kt�ra ich oszuka�a m�wi�c, �e zna Ziemi�. Dla niepoznaki byli przebrani. Jowisz ukaza� si� jako kr�l Dagobert, w spodniach wywr�conych na lew� stron� i w wielkiej koronie z bia�ej blachy. Feb zjawi� si� jako Pocztylion z Longjumeau, a Minerwa jako Mamka normandzka. Szalonymi wybuchami weso�o�ci przyj�to Marsa w dziwacznym stroju szwajcarskiego Admira�a. A gdy ukaza� si� Neptun, wszyscy parskn�li �miechem: w bluzie, w wysokiej wyd�tej czapie, z loczkami przylepionymi na skroniach, szed� cz�api�c pantoflami i m�wi� grubym g�osem: " Co chcecie, skoro jestem pi�knym m�czyzn�, musz� pozwoli�, by mnie kochano! " Wywo�a� tym seri� " och�w " , damy zas�oni�y si� z lekka wachlarzami. Lucy w lo�y prosceniowej �mia�a si� tak g�o�no, �e Karolina Hequet musia�a j� uciszy�, trzepn�wszy wachlarzem. Od tej chwili by�o ju� wiadomo, �e sztuka wysz�a z pr�by zwyci�sko, a nawet zanosi�o si� na wielki sukces. Kr�lewsk� uczt� wydawa� si� ten karnawa� bog�w, Olimp sponiewierany w b�ocie, bezlitosne kpiny z religii i poezji. Kulturalna publiczno�� premierowa w gor�czce wyszydzania szarga�a legend� i burzy�a antyczne postaci. Jowisz by� g�r�. Mars pobity. Kr�lewska godno�� stawa�a si� fars�, armia �artem. Gdy Jowisz, zakochany nagle w praczce, zacz�� ta�czy� wyuzdanego kankana, Simona, kt�ra gra�a praczk�, podrzuci�a nog� pod sam nos najwy�szego z bog�w, nazywaj�c go tak zabawnie swoim " grubaskiem " , �e szalony �miech wstrz�sn�� sal�. Podczas ta�ca Feb podawa� Minerwie czarki z grzanym winem, a Neptun 14 kr�lowa� w otoczeniu siedmiu czy o�miu kobiet, kt�re raczy�y go ciastkami. Podchwytywano aluzje, dodawano spro�ne s�owa, okrzyki orkiestry przekr�ca�y sens niewinnych wyraz�w. Od dawna ju� si� nie zdarzy�o, by publiczno�� teatralna upaja�a si � tak bezdenn� bzdur�. By�o to dla niej odpr�eniem. W�r�d tych szale�stw akcja toczy�a si� dalej. Wulkan jako elegancki m�odzian, ubrany ca�y na ��to i w ��tych r�kawiczkach, z monoklem w oku, ugania� si� za Wener�, kt�ra wesz�a na scen� jako Handlarka Ryb, w chustce na g�owie, z biustem nader obfitym i obwieszona z�otymi �wiecide�kami. Nana, bia�a, pulchna, tak pasowa�a do tej postaci mocnej w biodrach i w g�bie, �e od razu podbi�a sal�. Zapomniano o R�y Mignon, kt�ra, jako rozkoszne Bobo w s�omkowym kapelusiku i kr�tkiej mu�linowej sukience, czaruj�cym g�osem wypowiada�a �a�osne skargi Diany. Publiczno�� upaja�a si� przede wszystkim wdzi�kami Nany, t�giej, try- skaj�cej werw� dziewczyny, kt�ra klepa�a si� po udach i gdaka�a jak kura, roztaczaj�c swe kobiece uroki. Od drugiego aktu mog�a sobie ju� na wszystko pozwoli�: �le si� porusza� na scenie, �piewa� fa�szywie, nie pami�ta� roli. Wystarczy�o, �e odwraca�a si� i �mia�a, a ju� zrywa�y si� brawa. Kiedy pociesznie wypina�a biodra, orkiestra rozpala�a si�, podniecenie ogarnia�o ca�� sal� a� pod samo sklepienie. Jako rej wodz�ca w spelunce osi�gn�a szczyt powodzenia. Czu�a si� doskonale w roli Wenus siedz�cej w rynsztoku na brzegu trotuaru, podpartej d�o�mi w talii. Muzyka by�a �wietnie dobrana do jej g�osu dziewczyny z przedmie�cia: d�wi�ki jakby fujarki na jarmarku w Saint- Cloud, gdy zabawnie kichnie klarnet i w�cibiaj� si� fletowe tony. Bisowano jeszcze dwa numery. Walc z uwertury, �w walc o szelmowskim rytmie, odezwa� si� znowu i porwa� bog�w. Junona jako Farmerka docina�a Jowiszowi wymawiaj�c mu praczk� i t�uk�a go po g�owie. Diana, kt�ra przy�apa�a Wenus w chwili, gdy umawia�a si� na schadzk� z Marsem, napr�dce wyznacza�a miejsce i godzin� spotkania Wulkanowi, kt�ry krzycza�: " Ja ju� mam swoje plany. " Nast�pne sceny nie wydawa�y si� zupe�nie zrozumia�e. Wywiad ko�czy� si� galopem, po kt�rym Jowisz, zadyszany, zlany potem, bez korony, o�wiadczy�, �e kobietki ziemskie s� rozkoszne i �e m�czy�ni nie maj� racji. Kurtyna opada�a, gdy rozleg�y si� gwa�towne okrzyki, g�o�niejsze od braw: " Na scen�! " Kurtyna posz�a w g�r�. Arty�ci wyszli trzymaj�c si� za r�ce. W �rodku Nana i R�a Mignon sta�y obok siebie i k�ania�y si�. Zerwa�y si� oklaski, klaka wrzeszcza�a. Potem z wolna sala opr�ni�a si� do polowy. � Musz� si� przywita� z hrabin� Muffat � powiedzia� la Faloise. . � Doskonale, , teraz mnie przedstawisz � odrzek� Fauchery. . � Potem zejdziemy. . Lecz nie by�o rzecz� �atw� dotrze� do l� balkonowych. Na g�rze w kuluarach panowa� niezno�ny t�ok. Chc�c si� przecisn�� musieli si� skuli� i prze�lizgiwa�, manewruj�c �okciami. Jaki� znany krytyk, oparty grzbietem o miedzian� lamp�, w kt�rej pali� si� p�omie� gazowy, omawia� sztuk� otoczony gronem uwa�nych s�uchaczy. Osoby przechodz�ce wymienia�y p�g�osem jego nazwisko. Wed�ug kr���cej w kuluarach pog�oski kryt yk ten �mia� si� przez ca�y akt; a jednak teraz okaza� si� bardzo surowy, rozwodzi� si� na temat dobrego smaku i moralno�ci. Opodal krytyk o w�skich wargach wyra�a� si� o przedstawieniu przychylnie, ale mia�o to posmak czego� cierpkiego. Fauchery przegl�da� lo�e przyk�adaj�c oko do okr�g�ych otwor�w wyci�tych w drzwiach. Hrabia de Vandeuvres zatrzyma� go zasypuj�c pytaniami. A gdy si� dowiedzia�, �e dwaj ku- zyni id� powita� Muffat�w, wskaza� im lo�� si�dm�, z kt�rej w�a�nie wyszed�. Potem, pochylaj�c si� do ucha dziennikarza, rzek�: � Niech�e pan powie, m�j drogi, wszak to t� Nan� widzieli�my kt�rego� wieczoru na rogu ulicy Provence. � No w�a�nie! ! Ma pan racj� � krzykn�� Fauchery. . � M�wi�em przecie�, , �e j� znam. La Faloise przedstawi� swego kuzyna hrabiemu Muffat de Beuville, kt�ry przyj�� go ozi�ble. Lecz hrabina s�ysz�c nazwisko Fauchery' ego podnios�a g�ow� i z umiarem komplementowa�a 15 dziennikarza za jego artyku�y w " Figaro " . Oparta �okciami o pluszow� por�cz, odwr�ci�a si� ku niemu bokiem z wdzi�cznym ruchem ramion. Po chwili rozmowa zesz�a na temat Wysta- wy �wiatowej. � To b�dzie bardzo pi�kne � rzek� hrabia, kt�rego kwadratowa i regularna twarz wyra�a�a urz�dow� powag�. � Zwiedza�em dzi� Pole Marsowe. . . Wr�ci�em zachwycony. � M�wi�, �e nie wszystko b�dzie gotowe na czas � odwa�y� si� zauwa�y� la Faloise. � Tam jeszcze taki kram. . . Lecz hrabia przerwa� mu surowo: � B�dzie gotowe. . . . Tak chce cesarz. Fauchery opowiada� z humorem, jak pewnego dnia udawszy si� tam w poszukiwaniu tematu do artyku�u o ma�o co by�by zosta� w akwarium, kt�re w�wczas budowano. Hrabina u�miecha�a si�. Chwilami spogl�da�a na sal�, podnosz�c rami� w bia�ej r�kawiczce d�ugiej do �okcia i wachluj�c si� powolnym ruchem. Sala, ju� prawie pusta, zapada�a w sen. W rz�dach parterowych kilku pan�w roz�o�y�o dzienniki. Panie swobodnie przyjmowa�y go�ci jak w swoim domu. Pod �yrandolem, kt�rego jasno�� przy�miewa� drobny py� unosz�cy si� przy zmianie dekoracji, s�ycha� by�o tylko szept wytwornego towarzystwa. W drzwiach gromadzili si� m�czy�ni, by zobaczy� kobiety, kt�re pozosta�y na swych miejscach. Stali przez chwil� bez ruchu, wyci�gaj�c szyje i ukazuj�c bia�e gorsy kszta�tu wielkich serc. � Liczymy na pana w najbli�szy wtorek � powiedzia�a hrabina do la Faloise' ' a. Zaprosi�a te� Fauchery' ego, kt�ry si� sk�oni�. Nie m�wiono wcale o sztuce, nawet nie wymieniono imienia Nany. Hrabia zachowywa� tak lodowat� godno��, jakby by� na posiedzeniu Cia�a Ustawodawczego. Chc�c usprawiedliwi� ich obecno�� na tym spektaklu, powiedzia� po prostu, �e jego te�� lubi teatr. Drzwi lo�y pozosta�y otwarte. Markiz de Chouard, kt�ry wyszed�, by zrobi� miejsce odwiedzaj�cym, prezentowa� swoj� wysok�, starcz� figur� i zmi�t�, bia�� twarz. Spod kapelusza o szerokim rondzie patrza� m�tnym wzrokiem na przechodz�ce kobiety. Otrzymawszy od hrabiny zaproszenie na wtorkowe przyj�cie, Fauchery opu�ci� lo��. Wyczu�, �e by�oby rzecz� niestosown� m�wi� teraz o sztuce. La Faloise wyszed� ostatni. W prosceniowej lo�y hrabiego de Vandeuvres zauwa�y� w�a�nie blondyna Labordette, kt�ry rozsiad� si� wygodnie, rozmawiaj�c poufale z Blank� de Sivry. Spotkawszy znowu kuzyna powiedzia�: � Ach! Ten Labordette zna chyba wszystkie kobiety? . . . Popatrz, teraz dla odmiany zabawia si� z Blank�. � Oczywi�cie, zna je wszystkie � odpowiedzia� z flegm� Fauchery. � Czy� ty z d�bu spad�, �e nie wiesz o tym? W kuluarach nieco si� rozlu�ni�o. Fauchery mia� w�a�nie zej��, gdy nagle Lucy go zawo�a�a. Sta�a u wej�cia do swej lo�y prosceniowej. M�wi�a, �e w �rodku mo�na si� ugotowa�. Zaj- mowa�a ca�� szeroko�� korytarza w towarzystwie Karoliny Hequet i jej matki, kt�re chrupa�y praliny. Bileterka rozmawia�a z nimi familiarnie. Lucy wymy�la�a dziennikarzowi: �adnie to, �e chodzi ogl�da� inne kobiety, a ich nawet nie spyta, czy nie chcia�yby si� czego� napi�! A przechodz�c na inny temat, powiedzia�a: � Wiesz co, kochanie, moim zdaniem Nana �wietnie wygl�da. Chcia�a, �eby zosta� u nich w lo�y na ostatni akt, ale on uciek� obiecuj�c, �e spotka si� z nimi przy wyj�ciu. Na dole, przed teatrem, Fauchery i la Faloise zapalili papierosy. Przycicha� ju� szum bulwaru. Ludzie, kt�rzy zeszli po kamiennych schodach, by odetchn�� �wie�ym powietrzem, zagradzali trotuar. Tymczasem Mignon zaci�gn�� Steinera do kawiarni " Varietes " . Po sukcesie Nany zacz�� m�wi� o niej z entuzjazmem, obserwuj�c bankiera k�tem oka. Zna� go dobrze i ju� dwa razy pom�g� mu zdradzi� R��, a potem, gdy kaprys min��, przyprowadza� go z powrotem, wiernego i pe�nego skruchy. W przepe�nionej kawiarni go�cie siedzieli w �cisku przy marmurowych stolikach; niekt�rzy spiesznie pili na stoj�co. Wielkie lustra odbija�y w niesko�czono�� morze g��w i pog��bia�y w�sk� sal� z trzema �wiecznikami, �aweczkami z moleskinu, kr�tymi 16 schodami ozdobionymi czerwon� draperi�. Steiner zaj�� stolik w otwartej na bulwar pierwszej sali, kt�rej drzwi wyj�to troch� za wcze�nie na t� por� roku. Przechodzili w�a�nie Fauchery i la Faloise, wi�c bankier zatrzyma� ich m�wi�c: � Mo�e wypijecie z nami kufelek? ? Lecz by� poch�oni�ty jedynie my�l�, �eby pos�a� bukiet Nanie. Zawo�a� w ko�cu garsona, kt�rego poufale nazywa� Augustem. Mignon, kt�ry nads�uchiwa�, spojrza� na niego tak wymownie, �e Steiner zmiesza� si� be�kocz�c: � Niech August wr�czy bileterce dwa bukiety. Po jednym dla ka�dej z tych dam, i poda� im w odpowiedniej chwili, dobrze? W drugim ko�cu sali sta�a nieruchomo przed pust� szklank� m�oda, najwy�ej osiemnasto- letnia dziewczyna. Z g�ow� opart� o ram� lustra, tkwi�a przed pust� szklank� jakby odr�twia�a przez d�ugie i daremne czekanie. W oprawie naturalnych, pi�knych, popielatych lok�w mia�a twarz Madonny i pe�ne s�odyczy aksamitne, niewinne oczy; mia�a sukni� z zielonego, wyp�owia�ego jedwabiu i okr�g�y, zniszczony kapelusz. By�a blada od nocnego ch�odu. � Patrzcie! Satin � szepn�� Fauchery dostrzeg�szy j�. La Faloise zacz�� go wypytywa�. Ech, nic nadzwyczajnego, po prostu dziewka z bulwar�w. Ale taka z niej szelma, �e mo�na si� ubawi� tym, co m�wi. Dziennikarz podnosz�c g�os zapyta�: � Co ty tu robisz, , Satin? � Pluj� i �api� � odpowiedzia�a spokojnie, nie ruszaj�c si� z miejsca. Czterej m�czy�ni, zachwyceni, zacz�li si� �mia�. Mignon zapewnia�, �e maj� sporo czasu; ustawianie dekoracji do trzeciego aktu potrwa jakie dwadzie�cia minut. Lecz dwaj kuzyni, wypiwszy piwo, chcieli ju� wr�ci� na g�r�; by�o im zimno. A Mignon, zostawszy sam ze Steinerem, podpar� si� �okciami i powiedzia� mu bez ogr�dek: � No wi�c za�atwione, p�jdziemy do niej, przedstawi� pana. . . Oczywi�cie to zostaje mi�dzy nami, moja �ona nie potrzebuje o tym wiedzie�. Wr�ciwszy na swoje miejsca, Fauchery i la Faloise zauwa�yli w jednej z l� skromnie ubran�, �adn� kobiet�. By�a w towarzystwie pana wygl�daj�cego powa�nie, naczelnika w Ministerstwie Spraw Wewn�trznych, kt�rego la Faloise zna�, bo spotka� go u Muffat�w. Co do niej, Fauchery mniema�, �e to pani Robert: kobieta uczciwa, kt�ra nie ma wi�cej jak jednego kochanka, i to zawsze cz�owieka godnego szacunku. Musieli si� jednak odwr�ci�. U�miecha� si� do nich Daguenet, kt�ry teraz, gdy Nana odnios�a sukces, ju� si� nie ukrywa�, a przed chwil� triumfowa� w kuluarach. Obok niego m�ody gimnazjalista nie rusza� si� ze swego fotela, os�upia�y z podzi wu dla Nany. "Ach, c� to za wspania�a kobieta! " Rumieni� si�, wk�ada� i zdejmowa� r�kawiczki. A gdy us�ysza�, �e jego s�siad rozmawia o Nanie, odwa�y� si� zapyta�: � Przepraszam pana, , czy pan zna t� dam�, kt�ra wyst�puje na scenie? � Tak, , troch� � szepn�� z pewnym wahaniem zaskoczony Daguenet. . � Wobec tego zna pan jej adres? ? Pytanie pad�o tak obcesowo, �e mia� ochot� odpowiedzie� policzkiem. � Nie � rzek� oschle. I odwr�ci� si� plecami. Blondynek zrozumia�, �e pope�ni� co� niew�a�ciwego. Jeszcze bardziej sp�sowia� i stropi� si�. Zabrzmia� trzeci dzwonek, garderobiane mia�y urwanie g�owy z odbieraniem pelis i palt od wracaj�cej na sal� publiczno�ci. Klaka ju� oklaskiwa�a dekoracje. Przedstawia�y one grot� na stokach Etny, wydr��on� w kopalni srebra. Jej �ciany l�ni�y jak nowe srebrne talary. W g��bi blask bij�cy od ku�ni Wulkana podobny by� do zachodu s�o�ca. W drugiej scenie Diana umawia�a si� z Wulkanem, kt�ry mia� uda�, �e wyje�d�a, by ust�pi� miejsca Marsowi i Wenus. Ledwie Diana zosta�a sama, na scen� wesz�a Wenus. Dreszcz przebieg� przez sal�. Nana by�a naga. Ukazywa�a sw� nago�� spokojnie i zuchwale, pewna wszechmocy swego cia�a. Otula�a j� tylko gaza. Kr�g�e ramiona, piersi amazonki o r�owych p�kach stercz�cych i 17 sztywnych jak lance, szerokie biodra ko�ysz�ce si� lubie�nie, uda bujnej blondyny, wszystkie wdzi�ki jej cia�a wyziera�y z powiewnej, bia�ej jak piana tkaniny. Spowija� j� jedynie p�aszcz w�os�w. By�a to Wenus wy�aniaj�ca si� z fal morskich. Gdy unosi�a ramiona, w �wietle rampy wida� by�o z�oty meszek pod pachami. Nikt nie klaska�, nikt si� nie �mia�. Powa�ni m�czy�ni patrzeli z napi�ciem, nosy mieli wyci�gni�te, usta roznami�tnione i wysch�e. Jakby wiatr lekki, brzemienny g�uch� gro�b�, powia� po sali. Nagle w tej swawolnej dziewczynie obudzi�a si� kobieta rozpalaj�ca sza� zmys��w i nie znanych dot�d chuci. Nana ci�gle si� u�miecha�a; by� to wyzywaj�cy u�miech po�eraczki m�czyzn. � Do licha! ! � rzek� po prostu Fauchery do la Faloise' ' a. Tymczasem nadbieg� na um�wione spotkanie Mars w pi�ropuszu i znalaz� si� w towarzy- stwie dw�ch bogi�. Nast�pi�a scena, kt�r� Prulliere zagra� finezyjnie. Obsypywany pieszczotami przez Dian�, kt�ra ostatni raz pr�bowa�a go usidli� przed wydaniem go w r�ce Wulkana, ho�ubiony przez Wenus, kt�r� podnieca�a obecno�� rywalki, p�awi� si� w tych pieszczotach jak p�czek w ma�le. Scena ko�czy�a si� wspania�ym trio, podczas kt�rego w lo�y Lucy Stewart ukaza�a si� bileterka i rzuci�a na scen� dwa ogromne bukiety bia�ego bzu. Publiczno�� bi�a brawa. Nana i R�a Mignon k�ania�y si�, a Prulliere podnosi� bukiety. Cz�� orkiestry z u�mieszkiem zwr�ci�a si� ku lo�y zaj�tej przez Steinera i Mignona. Bankierowi, kt�remu krew nap�yn�a do twarzy, konwulsyjnie drga�a broda, jakby mu co� uwi�z�o w gardle. To, co potem nast�pi�o, rozpali�o sal� do �aru. Diana, w�ciek�a, odesz�a. Natychmiast Wenus, siedz�c na mchu, przywo�a�a Marsa. Nigdy jeszcze nie odwa�ono si� przedstawi� w teatrze bardziej nami�tnej sceny uwodzenia. Nana tuli�a do siebie Prulliere' a, zarzuciwszy mu ramiona na szyj�. Tymczasem w g��bi groty ukaza� si� Fontan, wyra�aj�cy zabawn� mimik� swoj� w�ciek�o��; mia� przesadnie wykrzywion� twarz zniewa�onego m�a, kt�ry przy�apuje �on� na gor�cym uczynku. W r�ku trzyma� s�awetn� drucian� siatk�. Przez chwil� wymachiwa� ni� jak rybak, kt�ry ma zarzuci� wi�cierze, po czym zr�cznym chwytem z�owi� Wenus i Marsa w sid�a i obezw�adni� ich w pozie szcz�liwych kochank�w. Na sali wzm�g� si� szmer podobny do wzbieraj�cego westchnienia. Kilka r�k zaklaska�o, wszystkie lornetki by�y wymierzone w Wenus. Z wolna Nana podbija�a publiczno��, m�czy�ni ulegali jej czarowi. Bucha�o od niej ruj� jak z rozwydrzonej bestii, ow�adn�a ca�� sal�. Teraz ju� jej najmniejsze drgnienie budzi�o po��danie, gestem ma�ego palca wywo�ywa�a dreszcze. Grzbiety zaokr�gla�y si� rozedrgane, jakby po musku�ach przesuwa�y si� niewidzialne smyczki. Na karkach je�y�y si� swawolne w�oski, kt�re znika�y zdmuchni�te ciep�ymi oddechami