3014
Szczegóły |
Tytuł |
3014 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3014 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3014 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3014 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Timothy Zahn
Tajemnica Kobry
cykl: Kobra tom 6
Rozdzia� 1
Jin nigdy nie by�a sk�onna do pochopnego os�dzania ludzi, ale w przypadku Radiga Nardina mia�a ogromn� ch�� uczyni� wyj�tek.
- Arogancki typ, prawda? - mrukn�a do Daula, kiedy stali w niewielkiej odleg�o�ci od miejsca, z kt�rego zarz�dca nadzorowa� za�adunek metali, krzycz�c przy tym na pot�g�.
- Tak - powiedzia� sztywno m�ody Sammon. Ca�� uwag� skupia� na Nardinie, kt�ry sta� z opuszczonymi r�koma.
Jin obliza�a wargi. W powietrzu wyczuwa�o si� rosn�ce napi�cie. �o��dek Jin skurczy� si� nagle. Cokolwiek si� tu nie dzia�o, nie wr�y�o niczego dobrego. Odruchowo odsun�a si� od Daula na wypadek, gdyby potrzebowa� pola manewru. Dwaj kierowcy i pomocnicy Nardina stali z boku... Nigdzie �adnego schronienia, je�li Nardin zechce wszcz�� b�jk�...
- Przesta�! - warkn�� Daulo.
Jin przenios�a wzrok z powrotem na Nardina. Od niechcenia obr�ci� si� w ich stron�, z r�k� gotow� do ciosu, wzniesion� ponad jednym ze spoconych robotnik�w Sammon�w. Obrzuci� spojrzeniem str�j Daula, spojrza� mu w twarz.
- Tolerujesz postawy niesubordynacji w�r�d swoich pracownik�w, paniczu Sammon?! - zawo�a�.
- Je�li taka niesubordynacja zostanie zauwa�ona - powiedzia� spokojnie Daulo - b�dzie ukarana. Ale to ja osobi�cie b�d� t� kar� wymierza�.
Przez chwil� dwaj m�odzi m�czy�ni patrzyli sobie prosto w oczy. Potem, mrukn�wszy co� niezrozumiale pod nosem, Nardin opu�ci� r�k�. Odwr�ci� si� plecami do Daula i odszed� sztywnym krokiem na kilka metr�w od obszaru za�adunku.
- "Dyskusja" na temat kompetencji? - zastanawia�a si� Jin.
Najwyra�niej, albo Nardin po prostu lubi irytowa� ludzi.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta�a cicho Daula.
Daulo oddychaj�c g��boko powoli si� uspokaja�.
- Tak. Niekt�rzy ludzie w tak m�odym wieku po prostu nie wiedz�, co robi� z w�adz�.
Jin zerkn�a na niego, zastanawiaj�c si�, czy zauwa�y� ironi� w swoich s�owach, zwa�ywszy, �e zosta�y wypowiedziane przez dziewi�tnastoletniego dziedzica.
Czy Radig Nardin ma wysok� pozycj� w hierarchii Mangus? - zapyta�a.
- Jego ojciec, Obolo Nardin, zarz�dza tym o�rodkiem.
- Aha. A wi�c Mangus jest przedsi�wzi�ciem rodzinnym, tak jak wasza kopalnia?
- Oczywi�cie. - Daulo by� zaskoczony, �e w og�le musia�a zadawa� takie pytanie.
Po drugiej stronie drogi �adowano na ci�ar�wk� ostatnie skrzynie.
- Jak cz�sto Mangus potrzebuje tych dostaw? - docieka�a.
Daulo zastanowi� si� chwil�.
- Mniej wi�cej co trzy tygodnie. Dlaczego pytasz? Jin skin�a w kierunku ci�ar�wki.
- Pomy�la�am, �e najprostszym sposobem przedostania si� do Mangus by�aby przeja�d�ka w skrzyni.
Daulo sykn�� w zamy�leniu przez z�by.
- Pod warunkiem �e zd��y�aby� wydosta� si� ze skrzyni, zanim zamkn� j� razem z innymi w jakim� magazynie.
- A robi� tak?
- Nie wiem, nigdy tam nie by�em. Mangus zawsze przysy�a kogo� po odbi�r dostaw.
- Czy to normalne?
- Tak, dla Mangus. Chocia� je�li nie mylisz si� w kwestii tego, co oni tam robi�, to niewpuszczanie do �rodka osadnik�w jest uzasadnione.
- Tylko osadnik�w? A ludzie z miasta mog� tam wchodzi�?
- Regularnie - skin�� g�ow� Daulo. - Co dwa, trzy tygodnie mieszka�cy Mangus przywo�� z Azras grupy robotnik�w na okres jednego tygodnia. Do prostych prac przy monta�u, jak s�dz�.
- Nie rozumiem. - Jin zmarszczy�a brwi. - Chcesz powiedzie�, �e importuj� ca�� si�� robocz�?
- Nie, nie ca��. Maj� pewn� liczb� sta�ych pracownik�w, wi�kszo�� z nich to prawdopodobnie cz�onkowie rodziny Nardina. My�l�, �e praca przy monta�u konieczna jest tylko co jaki� czas, wol� wi�c nie trzyma� niepotrzebnie ludzi.
- To jest nieefektywne. A je�li cz�� z tych robotnik�w podejmie w mi�dzyczasie inn� prac�?
- Nie wiem. Ale tak jak m�wi�em, chodzi o prosty monta�. Szkolenie nowicjuszy nie jest trudne.
Jin skin�a g�ow�.
- Czy znasz osobi�cie kogo�, kto by� w takiej brygadzie roboczej?
Daulo potrz�sn�� g�ow�.
- To praca tylko dla ludzi z miasta, pami�taj. Wiemy o tym wy��cznie dzi�ki kontaktom mego ojca z burmistrzem Capparisem z Azras.
- Tak, wspomina�e� ju� o nim. Informuje was o tym, co dzieje si� w Azras i innych miastach?
- W pewnym stopniu. Nie za darmo, oczywi�cie. Cen� bez w�tpienia stanowi� uprzywilejowany dost�p do rodzinnej kopalni Sammon�w.
- Czy inni przyw�dcy polityczni Azras tak�e maj� udzia� w tym uk�adzie?
- Niekt�rzy. - Daulo wzruszy� ramionami, nieco zak�opotany. - Burmistrz Capparis ma wrog�w, jak wszyscy.
- Rozumiem.
Jin spojrza�a raz jeszcze na aroganck� twarz Nardina. Przed jej oczami pojawi� si� niepo��dany obraz. Zarz�dca przypomina� jej Petera Todora, kt�ry na pocz�tku szkolenia wyra�nie czeka� na moment, kiedy Jin podda si� i zrezygnuje. Na moment, w kt�rym b�dzie m�g� napawa� si� jej pora�k�.
- Czy istnieje jaki� pow�d - zapyta�a ostro�nie - dla kt�rego Mangus lub wrogowie burmistrza Capparisa mogliby nie lubi� Miliki bardziej ni� innych osad?
Daulo zmarszczy� brwi.
- Czemu mieliby nas nie lubi�?
Jin zebra�a si� w sobie.
- Mo�e ��dacie za wasze towary wi�cej, ni� im si� to wydaje uczciwe?
- Nie zawy�amy cen - powiedzia� zimno. - Nasza kopalnia produkuje rzadkie i cenne metale. Starannie oczyszczamy rud�. By�yby tak samo kosztowne, niezale�nie od tego, kto by je sprzedawa�.
- A co w takim razie z rodzin� Yithtr�w?
- O co pytasz?
- Oni sprzedaj� produkty drzewne, prawda? Czy zawy�aj� ceny?
Daulo skrzywi� si�.
- Nie, w zasadzie nie - przyzna�. - W rzeczywisto�ci przemys� drzewny w og�le omija Milik�. Rzeka Somilarai, kt�ra przecina g��wny rejon wyr�bu na p�nocy, p�ynie bezpo�rednio przez Azras, tak wi�c wi�kszo�� drewna jest po prostu sp�awiana do dalszej obr�bki na miejscu. Yithtrowie wyspecjalizowali si� w egzotycznych produktach drzewnych, takich jak papier z rhelli. S� to rzeczy, kt�rych nie potrafi� zrobi� porz�dnie inne tartaki zajmuj�ce si� obr�bk� drewna na du�� skal�. W drodze ze statku widzia�a� prawdopodobnie drzewa rhella, niskie, o czarnych pniach i li�ciach w kszta�cie romb�w?
Jin potrz�sn�a g�ow�.
- Obawiam si�, �e patrzy�am raczej na to, co mog�o czyha� w ich g�stwinie, ni� na same drzewa. Czy to rzadki gatunek?
- Nie tak bardzo, ale papier sporz�dzany z ich miazgi jest preferowanym materia�em dla spisywania um�w prawnych, a to stwarza du�y popyt. Widzisz, podczas pisania lub drukowania na �wie�ym papierze z rhelli na jego powierzchni tworz� si� trwa�e wg��bienia, tak wi�c, je�li pismo zostanie w jakikolwiek spos�b zmienione, mo�na to natychmiast wykry�.
- Wygodne - zgodzi�a si� Jin. - A tak�e kosztowne, jak si� domy�lam.
- Warte swojej ceny. Dlaczego o to wszystko pytasz?
Jin skin�a g�ow� w kierunku Nardina.
- Wygl�da na takiego, kt�ry tylko czeka na czyj�� kl�sk� - powiedzia�a. - Zastanawia�am si�, czy odnosi si� to do wszystkich osad, czy do Miliki w szczeg�lno�ci.
- C�... - zawaha� si� Daulo. - Musz� powiedzie�, �e nawet osady uwa�aj� nas za... mo�e nie tyle za renegat�w, ale te� nie za pe�noprawnych cz�onk�w spo�eczno�ci.
- Dlatego, �e nie jeste�cie pod��czeni do centralnego, podziemnego systemu komunikacyjnego?
Spojrza� na ni� zaskoczony.
- Sk�d...? A, tak, dowiedzieli�cie si� o tym, kiedy poprzednim razem opanowali�cie osad� we Wschodnim Ramieniu. Masz racj�, to jeden z g��wnych powod�w. I chocia� teraz, poza Wielkim �ukiem pojawiaj� si� inne osady, my byli�my jednymi z pierwszych.
Zerkn�� na Jin.
- To wszystko nale�y do twoich bada� na nasz temat?
Jin poczu�a gor�co na twarzy.
- Cz�ciowo - przyzna�a. - Ma to te� jednak zwi�zek z Mangus.
Milcza� przez d�u�sz� chwil�. Odwr�ciwszy wzrok od obszaru za�adunku, Jin rozejrza�a si�. Dzie� by� pi�kny, z po�udniowego zachodu dochodzi�y delikatne podmuchy wiatru, �agodz�c ciep�o s�onecznych promieni. Odg�osy aktywno�ci w osadzie zlewa�y si� w przyjemny szum, brz�k �a�cuch�w i lin docieraj�cy z pobliskiego wej�cia do kopalni miesza� si� z rozmowami robotnik�w.
Kiedy Jin spojrza�a w kierunku zachodnim, dozna�a niemal wstrz�su. Mur wzmacnia�a dodatkowa metalowa siatka, kt�r� osada musia�a zainstalowa� dla ochrony przed wysoko skacz�cymi kolczastymi lampartami... lampartami, kt�re wys�ali tu jej rodacy...
Id�c za rad� jej w�asnego dziadka.
Ogarn�o j� poczucie winy. Co by pomy�leli Daulo i Kruin - zastanawia�a si� ponuro - gdyby wiedzieli o udziale jej bliskich w sprowadzeniu na Qasaman tej plagi? Mo�e w�a�nie dlatego si� tu znalaz�am - u�wiadomi�a sobie. - Mo�e to cz�� kary Bo�ej, jaka spad�a na nasz� rodzin�.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta� Daulo. Otrz�sn�a si� z tych my�li.
- Oczywi�cie. Tylko... przypomnia� mi si� dom. Skin�� g�ow�.
- M�j ojciec i ja zastanawiali�my si� wczoraj nad tym, co zrobi� twoi rodacy, �eby ci� odzyska�.
Po plecach przebieg� jej nieprzyjemny dreszcz.
- Nie b�d� raczej planowa� niczego poza symbolicznym pogrzebem. Przeka�niki wahad�owca zosta�y zniszczone w katastrofie, nie mog�am wys�a� wiadomo�ci do statku-matki, a na dodatek na podstawie tego, co mogli zobaczy� z orbity, na pewno uznali, �e wszyscy zgin�li. Tak wi�c wr�c�, b�d� nas przez jaki� czas op�akiwa�, potem zarz�d zacznie debatowa�, co dalej pocz��. Mo�e za kilka miesi�cy spr�buj� znowu. A mo�e dopiero za kilka lat.
- W tym, co m�wisz, mo�na wyczu� gorycz.
Jin mrugn�a powiekami, �eby powstrzyma� �zy.
- Nie, to nie gorycz. Tylko... boj� si�, jak zniesie to m�j ojciec. Tak bardzo chcia�, �ebym by�a Kobr�...
- Czym?
- Kobr�. Tak naprawd� nazywaj� si� ci, o kt�rych m�wicie "diabelscy wojownicy". Tak bardzo chcia�, �ebym kontynuowa�a rodzinn� tradycj�... a teraz pewnie si� zastanawia, czy nie wys�a� mnie tam, dok�d nie chcia�am jecha�.
- A czy tak by�o? - zapyta� cicho Daulo. Dziwne, ale Jin nie poczu�a si� ura�ona tym pytaniem.
- Nie. Bardzo go kocham, Daulo, i mog�am chcie� zosta� Kobr� tylko w imi� tej mi�o�ci. Ale nie... pragn�am tego r�wnie mocno jak on.
Daulo �achn�� si�.
- Kobieta-wojownik. To prawie przeciwstawne poj�cia.
- Tylko w waszej historii. Na naszych �wiatach Kobry s� raczej cywilnymi str�ami pokoju, a nie wojownikami.
- Niemal�e tym, czym dla nas by�y mojoki - zauwa�y� Daulo.
Jin zastanowi�a si� nad tym.
- Ciekawa analogia - przyzna�a.
Us�ysza�a ni to chichot, ni parskni�cie.
- Pomy�l tylko, jak pr�ne si�y pokojowe mogliby�my stworzy�, gdyby Kobry i mojoki dzia�a�y razem!
- Kobry i mojoki? - Potrz�sn�a g�ow�. - Nie ma szans. Nieraz przychodzi�o mi do g�owy, �e by� mo�e w�a�nie ta my�l najbardziej przera�a�a naszych przyw�dc�w. My�l, �e wasze mojoki mog�yby rozprzestrzeni� si� na Aventinie, a wtedy mog�oby si� okaza�, �e Kobrami steruj� obce umys�y.
- Ale je�li przez to mojoki sta�yby si� mniej niebezpieczne...
- Mojoki maj� w�asne cele - przypomnia�a mu Jin. - Wola�abym nie sprawdza�, co mog�yby zrobi� wsp�lnie z Kobrami.
- Chyba masz racj� - westchn�� Daulo. - Mimo wszystko...
- Paniczu Sammon! - zawo�a� kto� z ty�u.
Odwr�cili si� i Jin zobaczy�a kierowc� Daula machaj�cego do nich z wej�cia do centrum handlowego kopalni.
- Telefon do pana. Co� wa�nego.
Daulo skin�� g�ow� i ruszy� ra�nym truchtem. Jin patrzy�a, jak zamienia si� z kierowc� miejscami przy telefonie, potem odwr�ci�a si�, by ponownie przyjrze� si� Nardinowi. Mangus. Mangusta. Ta nazwa sama w sobie zadawa�a k�am wszystkim wywodom na temat wojny miast z osadami. O�rodek nazwany "Mangusta" m�g� mie� tylko jeden cel, nie maj�cy nic wsp�lnego z Qasam�. Gdzie� w zakamarkach umys�u odezwa�o si� sumienie. Czy powinna pozwoli�, by Daulo i jego ojciec nadal wierzyli, �e Mangus jest siedliskiem spiskowc�w knuj�cych co� przeciwko osadom? Gdyby dowiedzieli si� prawdy, mogliby wycofa� si� z uk�adu, jaki z ni� zawarli.
- Jasmine Alventin!
Drgn�a i odwr�ci�a si�. Daulo, otworzywszy drzwi samochodu, przywo�ywa� j� machaniem r�ki. Kierowca siedzia� ju� na przednim siedzeniu. Z bij�cym sercem Jin podbieg�a do nich.
- Co si� sta�o? - zapyta�a, wsuwaj�c si� na siedzenie z ty�u obok Daula.
- Jeden z naszych ludzi zauwa�y� ci�ar�wk� Yithtr�w wje�d�aj�c� przez po�udniow� bram� - rzuci� zdenerwowany Daulo. - Wystawa�o z niej co�, co przypomina�o pie�, by�o dok�adnie przykryte jak�� tkanin�.
Jin zmarszczy�a brwi.
- Jakie� niezwyk�e drzewo. Pewnie nie chc�, by ktokolwiek je zobaczy�?
- Tak te� pomy�la� nasz zwiadowca. Musi im bardzo zale�e�, aby nikt nie m�g� si� zorientowa�, co wioz�.
Jin poczu�a sucho�� w ustach. Rakieta?
- To... szale�stwo - wyj�ka�a. - Sk�d mogliby wzi�� co� takiego?
Daulo zerkn�� na kierowc�.
- Cokolwiek to jest, chc� si� temu przyjrze� z bliska. Kierowca zawi�z� ich do Ma�ego Pier�cienia tak szybko, jak potrafi�.
- Najpro�ciej by�oby pojecha� promieniem bezpo�rednio od po�udniowej bramy - mrukn�� Daulo. - Ale w tym przypadku... wydaje mi si�, �e skr�c� w Wielki Pier�cie� i wjad� do cz�ci nale��cej do Yithtr�w, a dopiero potem przejad� promieniem do domu. Co o tym my�lisz, Walare?
- Brzmi rozs�dnie, paniczu Sammon - kiwn�� g�ow� kierowca. - Czy mam przejecha� t� drog� w odwrotnym kierunku i spr�bowa� ich dogoni�?
- Tak.
Umiej�tnie przeprowadziwszy samoch�d przez t�umy pieszych, Walare objecha� Wewn�trzny Zieleniec, min�� promie� prowadz�cy do po�udniowej bramy i jecha� dalej w kierunku wielkiego domu, kt�ry nale�a� do rodziny Yithtr�w. Tu� przed nim, pod k�tem, odchodzi�a jeszcze jedna droga. Walare skr�ci� w ten promie�. Jin spojrza�a na dom, dostrzeg�a przy ka�dym z wej�� stra�nik�w w liberiach...
- Tam - rzuci� Daulo, wskazuj�c na ma�� ci�ar�wk�, widoczn� daleko przed nimi.
Jin uruchomi�a wzmacniacze wzroku i przyjrza�a si� pasa�erom. Wszyscy trzej wygl�dali na zdenerwowanych, ale �aden nie podejrzewa� o nic nadje�d�aj�cego z przeciwka samochodu. Minut� p�niej oba pojazdy min�y si�, a Daulo i Jin obr�cili si� na swoich miejscach.
Rzeczywi�cie, z tylnych drzwi ci�ar�wki wystawa�o niezgrabnie co� cylindrycznego, mocno owini�tego bia�� jedwabist� tkanin�.
- Jed� za nimi - rozkaza� Daulo. - I c�, Jasmine Alventin? - zapyta�, gdy samoch�d ostro zawr�ci�.
Jin zacisn�a usta, staraj�c si� okre�li� d�ugo�� i obw�d przedmiotu.
- Nie jest zbyt du�a, je�li jest tym, o czym my�limy - odpowiedzia�a. - Poza tym zbyt wyra�nie rzuca si� w oczy.
- Racja - przyzna� Daulo. - Mogli przywie�� j� w jednej ze swych ci�ar�wek, s�u��cych do transportu drewna i wtedy nikt by niczego nie zauwa�y�. A mo�e to rzeczywi�cie tylko pie� drzewa, przywieziony po to, by nas sprowokowa�?
Jin przygryz�a warg�. A nu� uda mi si� wypatrzy� jaki� szczeg� mimo tej tkaniny...
- Spr�buj� co� zrobi� - mrukn�a. Wystawi�a g�ow� przez okno i uruchomi�a wzmacniacze wzroku ustawione na podczerwie�.
Obraz promieniowania odbitego by� bardzo silny i kontrastowy. Nawet przy zak��ceniach t�a, wywo�anych ruchem ci�ar�wki i panuj�cym wok� zamieszaniem, nie by�o �adnej w�tpliwo�ci.
- To metal - powiedzia�a. Daulo ponuro skin�� g�ow�.
- Mam nadziej�, �e zdajesz sobie spraw� z tego, co to znaczy? Yithtrowie weszli w uk�ady z Mangus.
- Albo ukradli rakiet�. To mo�e sprowadzi� k�opoty na ca�� osad�.
Daulo sykn�� przez z�by.
- K�opoty ze strony agent�w staraj�cych si� odzyska� to, co stracili?
A mo�e jest to zwyczajny odwet? - pomy�la�a Jin. Ale martwienie tym Daula nie mia�o sensu.
- Tak - odpar�a. - Przynajmniej mamy szans� zdobycia cennych informacji bez je�d�enia po nie a� do Mangus.
Wpatrywa� si� w ni�.
- Chyba nie m�wisz powa�nie. Nie mo�emy w�ama� si� do domu Yithtr�w.
- Nie s�dz�, �eby by�o to mo�liwe - stwierdzi�a sztywno Jin. - Dlatego b�d� musia�a dowiedzie� si� wszystkiego teraz.
Powiedzia� co� niedorzecznego, ale by�a zbyt zaj�ta swoimi my�lami, by zwr�ci� uwag� na jego s�owa. Istnia�y setki sposob�w zatrzymania pojazdu, ale ka�dy z nich natychmiast ujawni�by, �e Jin jest diabelskim wojownikiem. Tu� obok, wzd�u� drogi rozci�ga�o si� jedno z targowisk Miliki, pe�ne potencjalnych �wiadk�w jej ewentualnych poczyna�.
Potencjalnych �wiadk�w... kt�rzy mogli r�wnie� pos�u�y� do odwr�cenia uwagi.
- Podjed� bli�ej do ci�ar�wki - rozkaza�a kierowcy. - Chc�, �eby� wyprzedzi� j� dok�adnie za minut�.
- Paniczu Daulo...? - zapyta� Walare.
- Zr�b to - potwierdzi� D aulo. - Jin...?
- Kiedy zaczniemy j� wyprzedza�, przeskocz� i dostan� si� do �rodka - wyja�ni�a, przeszukuj�c wzrokiem stragany na targowisku. Gdzie� tam musia�o by� to, czego szuka�a...
Tu� obok ulicy, w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu metr�w, dostrzeg�a grup� sze�ciu klient�w. Prowadzili o�ywion� dyskusj�, stoj�c obok sprzedawcy �ywno�ci... czterech z nich mia�o na ramionach mojoki.
- Podje�d�aj - rozkaza�a Walare'emu. - Spotkamy si� w domu, Daulo Sammon.
K�tem oka zobaczy�a, �e zbli�aj� si� do ci�ar�wki. W��czywszy system celowniczy, naprowadzi�a go na brzuchy trzech mojok�w. Wiedzia�a, �e nawet w blasku dnia impuls niskiej mocy wys�any z laser�w palcowych wi�za�by si� z pewnym ryzykiem. Ale nie mog�a zrobi� nic innego, pozosta�o jej tylko modli� si�, �eby nikt nie zauwa�y� b�ysku promieni. Walare podjecha� pod sam ty� ci�ar�wki i kiedy stragan z jedzeniem mign�� obok nich, Jin odda�a trzy szybkie strza�y.
Sta�o si� dok�adnie to, na co liczy�a. Wrzask ptak�w przeszy� powietrze jak d�wi�k potr�jnej syreny, tu� po tym rozleg�y si� ludzkie okrzyki. Jin zerkn�a na przypalone mojoki, wiruj�ce w�ciekle w powietrzu, i na ludzi kryj�cych si� przed niespodziewanym atakiem ptak�w. Wykorzystuj�c to nag�e zamieszanie, otworzy�a drzwi samochodu i opu�ci�a nogi na chodnik. Przez chwil� stara�a si� z�apa� r�wnowag�, a kiedy jej stopy dotkn�y pod�o�a, zatrzasn�a drzwi i ruszy�a do przodu. Doskonale wyczu�a moment. Walare by� w po�owie manewru wyprzedzania i samoch�d znajdowa� si� tu� za ci�ar�wk�, niewidoczny we wstecznym lusterku. Kr�tki, trwaj�cy dwie sekundy sprint zbli�y� Jin do wystaj�cego z pojazdu, tajemniczego przedmiotu. Chwyci�a kraw�d� otwartych drzwi, podci�gn�a si� i wpad�a przez otw�r w bezpieczny mrok wn�trza ci�ar�wki.
Wzdrygn�a si� �api�c oddech. Czas p�yn�� bardzo powoli. Za najwy�ej pi�� minut ci�ar�wka dojedzie do domu Yithtr�w i je�li Jin przedtem si� z niej nie wydostanie, prawdopodobnie b�dzie musia�a utorowa� sobie drog� strza�ami. Przykucn�wszy obok cylindrycznego przedmiotu, odgarn�a okrywaj�c� go jedwabist� tkanin� i zamar�a.
Nie by�a to zwyk�a tkanina. Lekka i g�sto pleciona, ��czy�a si� z cylindrem sznurami.
Spadochron.
Le��cy pod spodem pojemnik by� bia�y i g�adki, gdzieniegdzie widnia�y na nim czarne �lady przypalania. �lady te nie kry�y jednak napisu na lu�no przymocowanej klapce:
POJEMNIK TRANSPORTOWY TYP 6-KX. WY��CZNIE DO PRZEWOZU �ADUNK�W RZ�DOWYCH.
Bo�e nad nami! - pomy�la�a w os�upieniu. A wi�c Yithtrowie ani nie kupili, ani nie ukradli pocisku. Znale�li co� zupe�nie innego. Po�egnalny prezent od "Southern Cross".
Prezent przeznaczony dla Jin.
Rozdzia� 2
Przez d�u�sz� chwil� nie mog�a zebra� my�li. Sam fakt istnienia kapsu�y by� wystarczaj�co niebezpieczny, ale jej obecno�� w r�kach Qasaman mog�a okaza� si� tragiczna w skutkach. Kiedy Yithtrowie si� zorientuj�, co znale�li, i przeka�� to w�adzom...
Mia�a trzy minuty, �eby pomy�le�, jak temu zapobiec. Zaciskaj�c z�by, wepchn�a palce pod klapk� i podwa�y�a j�.
Zawarto�� pojemnika nie zaskoczy�a Jin: paczkowany suchy prowiant, lekkie koce, apteczki, plecak i pojemnik na wod�... wszystko, czego m�g� potrzebowa� rozbitek, by prze�y� na wrogiej planecie. Wszystko wyra�nie oznakowane w j�zyku anglickim.
Zatarcie napisu na zewn�trznej stronie kapsu�y nic by wi�c nie da�o. Chyba �e uda�oby si� zniszczy� ca�� zawarto��...
Po policzku sp�yn�a jej stru�ka potu. Badaj�c palcami poszczeg�lne paczki, rozpaczliwie stara�a si� co� wymy�li�. Jej lasery nie by�y przeznaczone do rozpalania tego rodzaju ognia, ale je�li przys�ali paliwo do gotowania...
Nagle palce natrafi�y na co� szeleszcz�cego - posk�adany kawa�ek papieru. Marszcz�c brwi wydoby�a go i roz�o�y�a. Wiadomo�� by�a kr�tka:
Nie mo�emy do Ciebie dotrze�. Je�li prze�yjesz, wr�cimy z pomoc� najszybciej jak si� da. B�dziemy nas�uchiwa� Twoich sygna��w o �wicie, w po�udnie, o zachodzie s�o�ca i o p�nocy czasu lokalnego... je�li nie mo�esz nadawa�.
Przylecimy ci� odnale��.
Odwagi!
Kapitan Rivero Koja
Jin mocno przygryz�a warg�. "Przylecimy ci� odnale��". Oczami duszy zobaczy�a pe�ny oddzia� szturmowy Kobr, kt�ry l�duje w Milice, strzela na o�lep i stara si� j� odszuka�... Kln�c w my�lach, ze zdwojon� energi� zacz�a przegl�da� paczki, rozgl�daj�c si� za nadajnikiem, o kt�rym wspomina�a notatka Koi. Jednak albo by� schowany zbyt g��boko pomi�dzy pakunkami z �ywno�ci�, albo...
Albo zabrali go robotnicy Yithtr�w, kt�rzy znale�li i otworzyli kapsu��.
Cholera. By� mo�e znajdowa� si� teraz w odleg�o�ci kilku metr�w od niej, w kabinie ci�ar�wki... ale r�wnie dobrze m�g� by� gdzie� na orbicie. Przez chwil� wyobrazi�a sobie, jak rozpruwa kabin� strza�em z przeciwpancernego lasera, og�usza pasa�er�w broni� soniczn� i odzyskuje nadajnik...
A potem szuka schronienia w g��bi puszczy. Tymczasem rodzina Sammon�w staje przed s�dem pod zarzutem zdrady.
Ze z�o�ci� odrzuci�a te my�li. Nadajnik przepad�, kropka. W�o�y�a zgniecion� notatk� Koi do kieszeni, wcisn�a klapk� na miejsce i podesz�a do tylnych drzwi, �api�c r�wnowag�, gdy� ci�ar�wka w�a�nie skr�ca�a ostro w prawo. Przez szpar� spostrzeg�a Ma�y Pier�cie�.
Oznacza�o to, �e samoch�d zjecha� z promienia i w ka�dej chwili mo�e dotrze� do bramy domu Yithtr�w. Jin wyjrza�a przez otw�r, staraj�c si� znale�� co�, czym mog�aby si� pos�u�y� w celu odwr�cenia uwagi przeciwnika. Ale niczego takiego nie zobaczy�a. Na zewn�trz by�o jak zwykle wielu przechodni�w, wi�c je�li wyskoczy z ci�ar�wki, z �atwo�ci� wtopi si� w t�um. Samego skoku natomiast nie da si� zakamuflowa�. Zacisn�wszy z�by, przygotowa�a si� i kiedy ci�ar�wka gwa�townie zwolni�a, zsun�a si� i zeskoczy�a na chodnik. Przebieg�a kilka krok�w, po czym zatrzyma�a si�, odwr�ci�a i zacz�a i�� szybko drog�, oddalaj�c si� od domu Yithtr�w.
Nie s�ysza�a �adnych okrzyk�w, �wiadcz�cych o tym, �e j� dostrze�ono. Ci�ar�wka zatrzyma�a si� na chwil�, po czym ponownie ruszy�a. Warkot silnika zgin�� st�umiony zgrzytem zamykaj�cej si� bramy. Opanowuj�c dr�enie r�k, Jin sz�a dalej.
W ko�cu okr�n� drog� dotar�a do domu Sammon�w.
Kruin Sammon po�o�y� zmi�ty kawa�ek papieru na biurku, po czym spojrza� na Jin.
- A wi�c... - powiedzia�. - Przestajesz tu by� anonimowo.
- Na to wygl�da - sztywno przytakn�a Jin.
- Nie rozumiem dlaczego - zaoponowa� Daulo, siedz�cy na swym zwyk�ym miejscu obok ojca. - Yithtrowie naprawd� nie mog� ci w niczym zaszkodzi�, dop�ki nie przedstawi� Shahnim wiarygodnych dowod�w. Czemu nie mog�aby� po prostu w�ama� si� dzi� w nocy do ich domu i zniszczy� lub ukra�� kapsu�y?
Jin potrz�sn�a g�ow�.
- To by nic nie da�o. Istnieje prawdopodobie�stwo, �e do tego czasu otworz� kapsu�� i wyjm� to, co w niej jest, nie ma wi�c gwarancji, �e odzyskam ca�� zawarto�� pojemnika. A poza tym sam fakt, �e uda mi si� wej�� i wyj�� bezpiecznie ze strze�onego domu, b�dzie wystarczaj�cym dowodem na to, �e nie jestem zwyk�ym przybyszem z innej planety, ale diabelskim wojownikiem. Nie s�dz�, �eby nam teraz zale�a�o na niepotrzebnej panice.
- A wi�c rodzina Yithtra powiadomi Shahnich, �e na naszym terytorium wyl�dowa� potajemnie kto� z obcej planety. - Wzrok Kruina spoczywa� niewzruszenie na twarzy Jin. - I za patriotyczn� postaw� i czujno�� rodzina Yithtr�w zyska nowe �r�d�o presti�u. Czy tak pomagasz nam os�abi� ich pozycj�?
Jin zacz�� ogarnia� gniew.
- Zdaj� sobie spraw�, �e kierujesz si� tym, co jest najwa�niejsze dla ciebie, Kruinie Sammon - powiedzia�a najspokojniej, jak potrafi�a - ale wydaje mi si�, �e powiniene� chwilowo zapomnie� o tym, �e Yithrowie dostan� pochwa�y, i skupi� swoj� uwag� na k�opotach, kt�re mog� spotka� ca�� Milik�.
- K�opotach, kt�re mog� spotka� ciebie, chcia�a� powiedzie� - odpar� Kruin. - My, mieszka�cy Miliki, jeste�my bez winy, Jasmine Moreau. Zostali�my podst�pnie sk�onieni do udzielenia naszej go�cinno�ci chytremu przybyszowi z innej planety.
Jin spojrza�a na niego twardo.
- Czy�by� zrywa� nasz� umow�? - zapyta�a cicho.
Potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, je�li znajdzie si� inne wyj�cie. Ale je�li stanie si� pewne, �e ci� z�api�, nie pozwol�, by zniszczono przy okazji moj� rodzin�. - Zawaha� si�. - Je�li tak si� stanie... przynajmniej ci� ostrzeg�.
Tak by ewentualna wi�ksza strzelanina odby�a si� daleko poza terytorium Sammon�w. By�o to jednak tyle, ile mog�a w tych warunkach oczekiwa�... i prawdopodobnie wi�cej, ni� uzyska�aby gdzie indziej.
- Dzi�kuj� ci za szczero��.
- Ty natomiast nie by�a� z nami szczera - zauwa�y� starszy z Sammon�w.
Jin poczu�a skurcz w �o��dku.
- Co masz na my�li?
- M�wi� o twym prawdziwym imieniu - wyja�ni� spokojnie. - I o powi�zaniu tej nazwy z Mangus.
Czuj�c w pokoju nag�y powiew ch�odu, Jin przerzuci�a wzrok na Daula. M�odszy m�czyzna patrzy� na ni� powa�nie, jego twarz by�a r�wnie nieprzenikniona, jak oblicze Kruina.
- Nigdy was nie ok�ama�am - powiedzia�a, spogl�daj�c wci�� na Daula. - �adnego z was.
- Czy ukrywanie prawdy nie jest k�amstwem? - zapyta� cicho Daulo. - Zrozumia�a� znaczenie s�owa "mangusta", jednak nie podzieli�a� si� z nami swoj� wiedz�.
- Je�li chcia�abym zachowa� to dla siebie, to po co bym wam m�wi�a, �e nazywaj� nas Kobrami? - odpar�a. - Tak naprawd�, to nie my�la�am, �e to wszystko jest a� tak wa�ne.
- Niewa�ne? - obruszy� si� Kruin. - Mangusta nie jest nazw� miejsca, w kt�rym planuje si� wy��cznie opanowanie qasama�skich osad. A je�li Mangus rzeczywi�cie powsta� do walki z naszym wsp�lnym wrogiem, to w jaki spos�b rodzina Sammon�w mog�aby pom�c ci go zniszczy�?
- Nie staram si� go zniszczy�...
- Kolejne p� prawdy - odparowa� Kruin. - By� mo�e ty nie, ale za tob� przyjd� inni.
Jin wzi�a g��boki oddech. Spokojnie, dziewczyno - ostrzeg�a sam� siebie. - Skoncentruj si�, i b�d� rozs�dna.
- Powiedzia�am wam ju�, �e nie wiem, co zrobi� z moim raportem na Aventinie... m�wi�am te�, �e Qasama nie stanowi zagro�enia i mo�e �mia�o kontynuowa� sw� ekspansj� w kosmos. Ale je�li Shahni faktycznie d��� do tego, by nas zaatakowa�, czy my�licie, �e zrobi� to bez pe�nego poparcia ca�ej Qasamy? Lub, innymi s�owy, czy nie za��daj� od miast i osad r�wnego udzia�u w dostarczaniu surowc�w i ludzi... - przerzuci�a wzrok na Daula - ...tak jak tego b�d� wymaga�y dzia�ania wojenne na pe�n� skal�? Niezale�nie od tego, czy b�dziecie chcieli im pom�c, czy nie?
Kruin siedzia� przez chwil� w milczeniu, patrz�c na Jin. Zmusi�a si�, by wytrzyma� jego spojrzenie.
Po chwili Kruin poruszy� si� na poduszkach.
- Ponownie pr�bujesz wykona�, �e Mangus zagra�a bezpo�rednio nam. Nie masz jednak na to dowod�w.
- Je�li istniej� jakiekolwiek dowody, mo�na je znale�� wy��cznie wewn�trz samego Mangus - stwierdzi�a Jin, czuj�c, jak skurcz, kt�ry przez ca�y czas �ciska� jej �o��dek, zaczyna s�abn��.
Pomimo swych obaw Kruin najwyra�niej by� na tyle bystry, by wiedzie�, �e scenariusz nakre�lony przez Jin jest sensowny i nie spos�b go zignorowa�.
- Aby si� upewni�, �e moje podejrzenia s� s�uszne, b�dziemy musieli tam wej�� i sami to sprawdzi�.
- My? - Kruin u�miechn�� si� s�abo, z lekk� gorycz�. - Jak�e szybko stajesz si� Qasamank�, Jasmine Moreau. Czy my�lisz mo�e, i� nie zdajemy sobie sprawy, �e w chwili kiedy wejdziesz do Mangus, zaczn� liczy� si� twoje, nie nasze cele?
D�onie Jin zacisn�y si� w pi�ci.
- Obra�asz mnie, Kruinie Sammon - warkn�a. - Nie igram z ludzkim �yciem... ani z �yciem moich rodak�w, ani z waszym. Je�li Mangus zagra�a komukolwiek, Aventi�czykom czy Qasamanom, chc� o tym wiedzie�. Oto m�j cel.
Kruin przez chwil� nie odpowiada�. Potem, ku jej zadziwieniu, uk�oni� si� w jej stron�.
- Uwa�a�em ci� za wojownika, Jasmine Moreau - powiedzia�. - Widz�, �e si� myli�em.
Jin nerwowo zamruga�a powiekami.
- Nie rozumiem.
- Wojownicy - wyja�ni� cicho - nie przejmuj� si� losem tych, kt�rych zabijaj�.
Jin obliza�a wargi, przeszy� j� zimny dreszcz. Nie chcia�a Kruina tak urazi�... a ju� z pewno�ci� nie chcia�a stworzy� wra�enia, �e tak naprawd� mia�a na wzgl�dzie dobro Miliki. Ostro upomnia�a si� w my�lach, �e przyby�a tu przecie� tylko w jednym celu: sprawdzi�, czy nie ma zagro�enia dla �wiat�w Kobr. Je�li jedna grupa Qasaman zamierza�a wyr�n�� drug�... to nie by�a to jej sprawa.
A jednak w pewnym sensie by�a to jej sprawa.
Po raz pierwszy musia�a �wiadomie zaakceptowa� ten fakt. �y�a z tymi lud�mi, mieszka�a u nich, jad�a z nimi, przyjmowa�a ich pomoc i go�cinno��... nie mog�a tak po prostu odwr�ci� si� od nich i odej��. Kruin mia� racj�. Nie by�a wojownikiem.
Co oznacza�o, �e nie by�a Kobr�.
Nagle poczu�a nap�ywaj�ce do oczu �zy. Z trudem zdo�a�a je powstrzyma�. To nie mia�o znaczenia... popsu�a ju� sprawy tak bardzo, �e jeszcze jedna pora�ka nie robi�a wielkiej r�nicy.
- Niewa�ne kim jestem, a kim nie - warkn�a. - Chodzi tylko o to, czy nadal zamierzacie mi pom�c dotrze� do Mangus, czy b�d� musia�a radzi� sobie sama.
- Ju� raz da�em ci moje s�owo - powiedzia� zimno Kruin. - Obra�asz mnie, pytaj�c o to ponownie.
- Tak. C�, wygl�da na to, �e mamy dobry dzie� do obra�ania si� - mrukn�a Jin zm�czonym g�osem.
Opuszcza�a j� wola walki, pozostawa�o uczucie skrajnego wyczerpania.
- Daulo m�wi� mi o brygadach robotnik�w wynajmowanych z Azras. Czy mo�esz poprosi� swego przyjaciela burmistrza, by mnie w��czy� do jednej z nich?
Kruin zerkn�� na syna.
- To jest mo�liwe. Ale za�atwienie tego mog�oby potrwa� tydzie�.
- Nie mamy tyle czasu - westchn�a Jin. - Musz� dosta� si� do Mangus i wr�ci� stamt�d w ci�gu nast�pnych sze�ciu dni.
- Dlaczego? - Kruin zmarszczy� brwi.
Jin wskaza�a g�ow� na list od Koi le��cy na niskim stole.
- Ta kartka zmienia wszystko. Nie b�dzie p�rocznej debaty na temat tego, czy wys�a� tu kolejn� misj�. Koja wr�ci� najszybciej, jak potrafi�, a grupa ratunkowa b�dzie w drodze, jak tylko uda si� j� zorganizowa�.
Kruin zacisn�� usta.
- Ile zajmie im lot?
- Dok�adnie nie wiem. My�l�, �e nie d�u�ej ni� tydzie�.
Daulo sykn�� przez z�by.
- Tydzie�?
- Niedobrze - stwierdzi� spokojnie Kruin. - Ale chyba nie jest tak �le. Do Mangus wyruszy�a nowa dostawa metali, wkr�tce powinni potrzebowa� dodatkowej si�y roboczej.
- Kiedy? - zapyta�a Jin.
- My�l�, �e w ci�gu najbli�szego tygodnia - powiedzia� Kruin. - Dzi� po po�udniu wy�l� wiadomo�� do burmistrza Capparisa. Zapytam go, czy do kt�rej� z tych grup mo�na by w��czy� jednego z moich domownik�w.
- Zapytaj, prosz�, czy m�g�by do��czy� dw�ch - powiedzia� cicho Daulo.
Kruin uni�s� brew, zerkaj�c na syna.
- Szlachetna propozycja, m�j synu, ale nie do ko�ca przemy�lana. Z jakiego powodu, poza ciekawo�ci�, mia�bym pozwoli� ci towarzyszy� Jasmine Moreau w tej wyprawie?
- Z tego powodu, �e Jin niewiele jeszcze wie o Qasamie - wyja�ni� Daulo. - Mog�aby zdradzi� swoje pochodzenie na tysi�c r�nych sposob�w. Lub, co gorsza, mog�aby nie zauwa�y� czego� naprawd� istotnego.
Kruin zerkn�� na Jin.
- Czy masz odpowied�?
- Dam sobie rad� - powiedzia�a sztywno Jin. - Dzi�kuj� ci, Daulo, ale nie potrzebuj� eskorty.
- Czy jego argumenty s� niewa�ne? - zapyta� Kruin.
- Niezupe�nie - przyzna�a. - Ale ryzyko przewy�sza korzy�ci. Twoja rodzina jest tu dobrze znana i prawdopodobnie s�yszano o niej w Azras. Nawet przy u�yciu zestawu maskuj�cego istnieje niebezpiecze�stwo, �e Daulo zostanie rozpoznany przez kt�rego� z robotnik�w lub Radiga Nardina, albo kogo� wewn�trz Mangus. Prawdopodobie�stwo jest takie samo jak to, �e ja zostan� przy�apana na jakiej� pomy�ce.
Zawaha�a si�. Nie, lepiej tego nie mowi�... - pomy�la�a.
Ale Kruin zauwa�y� to wahanie.
- A wtedy...? - ponagli�.
Jin zacisn�a z�by.
- Je�li b�d� k�opoty... Mam wi�ksze szans� na to, �e wydostan� si� sama, ni� gdyby by� ze mn� Daulo.
W sekund� p�niej po�a�owa�a, �e w og�le otworzy�a usta. Daulo zesztywnia� na swojej poduszce, jego twarz pociemnia�a.
- Nie potrzebuj� opieki kobiety - warkn��. - I pojad� z tob� do Mangus.
Nie by�o ju� o czym dyskutowa�. Jin zda�a sobie spraw� ze swojej pora�ki. Logika mia�a swoje miejsce, ale w konfrontacji z zagro�onym poczuciem m�skiej warto�ci rezultat m�g� by� tylko jeden.
- W takim razie - westchn�a - b�d� zaszczycona, maj�c twoje towarzystwo i opiek�.
Du�o p�niej zda�a sobie spraw�, �e by� mo�e sama by�a winna temu, �e sprawy przybra�y niepomy�lny obr�t... �e by� mo�e fakt, i� zapomnia�a o czym� tak charakterystycznym dla Qasamy, jak zbyt rozwini�te m�skie ego, oznacza�, �e faktycznie wiedzia�a o Qasamie za ma�o, by samej bra� si� za rozwi�zanie zagadki Mangus.
Nie by�a to szczeg�lnie zach�caj�ca my�l.
Rozdzia� 3
- Przejrza�em dzi� po po�udniu wszystkie nasze zapisy - odezwa� si� Daulo, stoj�cy obok Jin - Wygl�da na to, �e nie jest tak �le, jak m�wi� ojciec. W ci�gu zaledwie dw�ch, trzech dni w�adze Mangus powinny zwr�ci� si� do Azras o zorganizowanie brygady roboczej.
Jin skin�a g�ow� w milczeniu. Szli przez ciemny dziedziniec w kierunku monotonnie szumi�cej fontanny. Dziwne - pomy�la�a - jak �atwo mo�na poczu� si� tu swojsko i wygodnie. Mo�e zbyt wygodnie? Ogarn�� j� nag�y niepok�j. Layn ostrzega� ich przed utrat� nieco przesadnej ostro�no�ci, kt�ra powinna cechowa� ka�dego wojownika na obcym terenie, pami�ta�a te�, �e wydawa�o jej si� niewiarygodne, aby kto� w takiej sytuacji m�g� si� czu� swobodnie. Teraz sama tak si� czu�a.
Szybki wyjazd do Azras i Mangus stawa� si� konieczny.
- Milczysz... - powiedzia� Daulo. Zacisn�a usta.
- My�l� tylko, jak tu spokojnie - odpar�a. - W Milice, a szczeg�lnie w twoim domu. Prawie chcia�abym tu zosta�.
- Nie przejmuj si� tym zbytnio. Gdyby� pomieszka�a tu przez par� miesi�cy, szybko przekona�aby� si�, �e nie jest to rajski ogr�d. - Zawaha� si�. - Co zrobi� twoi rodacy, je�li si� oka�e, �e masz racj�? �e Mangus jest baz� do ataku na wasz� planet�?
Jin wzruszy�a ramionami.
- Prawdopodobnie zale�y to cz�ciowo od tego, co wy w takim przypadku zrobicie.
Zmarszczy� brwi.
- Co masz na my�li?
- Daj spok�j, Daulo, nie udawaj niewinnego. Je�li Mangus nie stanowi zagro�enia dla Miliki, ty i tw�j ojciec nie b�dziecie mieli powodu nadal mi pomaga�. Szczerze m�wi�c, b�dziecie mieli wszelkie powody ku temu, by mnie wyda�.
Spojrza� na ni� gro�nie.
- Rodzina Sammon�w ma sw�j honor, Jasmine Moreau odpar�. - Przyrzekli�my ci� chroni� i dotrzymamy s�owa. Niezale�nie od wszystkiego.
Westchn�a.
- Wiem. Ale... ostrzegano nas, �eby�my nie byli zbyt ufni.
- Rozumiem. Obawiam si�, �e b�dziesz musia�a uwierzy� mi na s�owo.
- Wiem, ale wcale nie musi mi si� to podoba�.
W ciemno�ci jego d�o� dotkn�a niepewnie jej d�oni. Przywo�a�o to wspomnienie Mandera Suna... Nie cofn�a r�ki, z trudem powstrzymuj�c �zy.
- Nie starali�my si� by� waszymi wrogami, Jin Moreau - powiedzia� cicho Daulo. - Mamy wystarczaj�co wielu przeciwnik�w tu, na Qasamie. I walczymy ju� z nimi od dawna. Czy� nie zas�u�yli�my sobie na odpoczynek?
Westchn�a. Obrazy Caeliany mign�y jej przed oczami... pomy�la�a o ojcu i stryju.
- Tak. Tak jak wszyscy, kt�rych znam.
Przez kilka minut spacerowali w milczeniu po dziedzi�cu, ws�uchuj�c si� w nocne odg�osy Miliki.
- Czy imi� Jin co� znaczy? - zapyta� nagle Daulo. - Wiem, �e Jasmine to nazwa kwiatu ze Starej Ziemi, ale Jin s�ysza�em tylko jako imi� mitycznego ducha.
Poczu�a ciep�o na policzkach.
- To przezwisko, kt�re nada� mi ojciec, kiedy by�am ma�a. M�wi�, �e to skr�cona wersja Jasmine. - Obliza�a wargi. - By� mo�e mia�o to znaczy� tylko tyle, ale kiedy mia�am osiem lat, znalaz�am w miejskiej bibliotece kart� magnetyczn� ze starego Dominium Ludzi, na kt�rej zebrano kilka tysi�cy imion i ich znacze�. Jin by�o podane jako starojapo�skie imi�, znacz�ce "wspania�a".
- Czy�by? - mrukn�� Daulo. - Nadanie ci takiego imienia to wielki komplement ze strony ojca.
- Mo�e zbyt wielki - wyzna�a Jin. - W tym spisie podano, �e nadawano je rzadko, poniewa� jego znaczenie stawia�o przed dzieckiem wielkie wymagania.
- I od tego czasu stara�a� si� im sprosta�?
By�a to my�l, kt�ra nigdy wcze�niej nie przysz�a jej do g�owy.
- Nie wiem. My�l�, �e to mo�liwe. Pami�tam, �e przez wiele tygodni po tym odkryciu wydawa�o mi si�, �e wszyscy patrzyli na mnie z oczekiwaniem, spodziewaj�c si�, �e zrobi� co� nadzwyczajnego.
- I oto znalaz�a� si� na Qasamie. I wci�� pr�bujesz sprosta� wymaganiom.
- Chyba tak. Przynajmniej staram si�, by m�j ojciec by� ze mnie dumny.
Min�a d�uga chwila, zanim Daulo zn�w si� odezwa�.
- Rozumiem mo�e wi�cej, ni� ci si� wydaje. Nasze rodziny nie r�ni� si� tak bardzo, Jin Moreau.
Nag�y ruch w jednym z okien ponad nimi zwr�ci� uwag� Jin, ratuj�c j� przed konieczno�ci� odpowiedzi na to stwierdzenie.
- Kto� jest w gabinecie twojego ojca - powiedzia�a, wskazuj�c okno.
Daulo zesztywnia� na moment, ale po chwili si� uspokoi�.
- To jeden z naszych ludzi... pos�aniec. Prawdopodobnie przyni�s� odpowied� burmistrza Capparisa na wiadomo��, kt�r� ojciec wys�a� do niego dzi� rano.
- Sprawd�my to - powiedzia�a Jin, zmierzaj�c z powrotem ku drzwiom.
Daulo id�cy obok niej wyra�nie si� oci�ga�.
- Je�li oczywi�cie chcesz - doda�a pospiesznie.
Dodatkowe napi�cie wygas�o, m�ska duma zosta�a najwyra�niej zaspokojona.
- Oczywi�cie. Chod�my.
Podczas przechadzki z Jin Daulo nie zdawa� sobie sprawy z up�ywu czasu, tote� prowadzi� j� pustymi korytarzami do gabinetu ojca z mieszanin� zak�opotania i poczucia winy. Wi�kszo�� domownik�w uda�a si� ju� do swoich izb, a puste korytarze d�wi�cza�y echem ich krok�w. Powinien by� odprowadzi� dziewczyn� do jej pokoi p� godziny temu. Mia� nadziej�, �e nie wida�, jak p�on� mu policzki. Ojciec pewnie b�dzie na mnie z�y... - pomy�la�. Przez chwil� szuka� wym�wki, kt�ra pozwoli�aby zmieni� zdanie i odprowadzi� j� na g�r�, ale argumenty, kt�re przychodzi�y mu do g�owy, nie by�y specjalnie przekonuj�ce.
Kiedy podeszli do drzwi Kruina Sammona, stra�nik uczyni� znak szacunku.
- Paniczu Sammon - odezwa� si� - czym mog� ci s�u�y�?
- Czy pos�aniec, kt�ry przyby� do mego ojca, jest wci�� w gabinecie? - zapyta� Daulo.
- Nie, wyszed� przed chwil�. Czy �yczysz sobie z nim rozmawia�?
- Nie. Chc� rozmawia� z ojcem.
Stra�nik odwr�ci� si� do interkomu.
- Mistrzu Sammon, Daulo Sammon i Jasmine Alventin przyszli, by si� z tob� widzie�. - Us�yszawszy niewyra�n� odpowied�, stra�nik skin�� g�ow�. - Mo�ecie wej�� - powiedzia�, kiedy zamek w drzwiach si� otworzy�.
Kruin Sammon siedzia� przy biurku z rylcem w r�ku i dziwnie skupionym wyrazem twarzy.
- O co chodzi, m�j synu? - zapyta�, kiedy Daulo zamkn�� drzwi.
- Z dziedzi�ca widzieli�my, �e przyby� pos�aniec, m�j ojcze - odpar� Daulo, odpowiadaj�c na znak szacunku. - Pomy�la�em, �e mo�e nadesz�y wie�ci z Azras.
Kruin przybra� powa�n� min�.
- Tak. Burmistrz Capparis zorganizowa� mieszkanie dla dw�ch os�b i obiecuje u�atwi� wam wej�cie do brygady roboczej, kiedy Mangus og�osi jej tworzenie.
- Dobrze - rzek� Daulo, czuj�c jednak dziwny niepok�j. Wyraz twarzy ojca... - Czy co� nie w porz�dku, m�j ojcze?
Kruin obliza� wargi i wzi�� g��boki oddech.
- Podejd� tu, Daulo - westchn��.
Daulo poczu� pustk� w �o��dku. �cisn�wszy na chwil� d�o� Jin, podszed� do biurka ojca.
- Przeczytaj to - powiedzia� Kruin, wr�czaj�c mu kawa�ek papieru. Jego wzrok uciek� od spojrzenia Daula. - Zamierza�em da� ci to jutro rano, na godzin� przed �witem. Ale teraz...
Daulo ostro�nie wzi�� kartk�, serce wali�o mu w piersiach. Je�li co� tak zbi�o z tropu jego ojca...
DAULO:
BURMISTRZA CAPPARISA POINFORMOWA�EM TAK�E O TYM, �E RODZINA YITHTRA ODKRY�A PRZEDMIOT Z INNEJ PLANETY. ON Z KOLEI POINFORMOWA� MNIE, �E MOJA WIADOMO�� ZOSTA�A PRZEKAZANA SHAHNIM, KT�RZY WY�L� LUDZI W CELU PRZES�UCHANIA RODZINY YITHTR�W NA TEMAT TEGO, DLACZEGO NIE POWIADOMILI ICH O TYM PRZEDMIOCIE OSOBI�CIE.
TY I JASMINE MOREAU B�DZIECIE MUSIELI WYJECHA�, KIEDY TYLKO OKA�E SI� TO MO�LIWE... WIDZIA�O J� ZBYT WIELU POSTRONNYCH, BY MOG�A POZOSTA� TU W UKRYCIU. PRZYGOTOWANO DLA WAS SAMOCH�D Z ZAPASAMI, KT�RE WYSTARCZ� WAM W AZRAS NA TYDZIE�. NA CZAS OCZEKIWANIA NA ROZPOCZ�CIE W MANGUS NABORU BURMISTRZ CAPPARIS ZAPROPONOWA� WAM SKORZYSTANIE Z JEGO DOMU GO�CINNEGO.
B�D� OSTRO�NY, M�J SYNU, I NIE UFAJ JASMINE MOREAU BARDZIEJ NI� TO KONIECZNE.
KRUIN SAMMON
Daulo spojrza� na ojca.
- Dlaczego? - zapyta�, �wiadomy tego, �e serce �omocze mu w piersiach.
- Poniewa� uzna�em, �e to konieczne - powiedzia� zwyczajnie Kruin, ale wyraz jego oczu zadawa� k�am jego s�owom.
- Nie mia�e� prawa, m�j ojcze. - Daulo us�ysza� dr�enie we w�asnym g�osie i poczu� na twarzy rumieniec wstydu. "Rodzina Sammon�w ma sw�j honor..." - wypowiedzia� te s�owa do Jin nieca�e p� godziny temu. "Przyrzekli�my ci� chroni�..." - Zawarli�my z Jasmine Moreau umow�, kt�rej nie zerwa�a.
- Kt�rej ja te� nie zerwa�em, Daulu Sammon. Wiedzia�e�, �e w ko�cu b�dziecie musieli pojecha� do Azras. Po prostu stanie si� to szybciej, ni� si� tego spodziewali�my.
- Przysi�g�e� jej nie wyda�...
- I nie uczyni�em tego! - wrzasn�� Kruin. - Mog�em powiedzie� o niej wszystko burmistrzowi Capparisowi, ale nie zrobi�em tego. Mog�em zatai� przed wami, �e Shahni wy�l� �ledczych, ale nie zrobi�em tego.
- Zgrabne s�owa nie ukryj� prawdy - odparowa� Daulo. - A prawd� jest, �e przyrzek�e� chroni� j� pod naszym dachem. Teraz wyp�dzasz Jasmine z domu i pozbawiasz opieki.
- Uwa�aj, Daulu Sammon - ostrzeg� go ojciec. - Twym s�owom niebezpiecznie brakuje szacunku.
- S�owa odzwierciedlaj� moje my�li - odpar� Daulo. - Wstyd mi za rodzin�, ojcze.
Przez d�ug� chwil� obaj m�czy�ni patrzyli na siebie w milczeniu. Nagle Dau�o us�ysza� tu� za sob� spokojny g�os Jin.
- Czy mog� zobaczy� t� kartk�? - zapyta�a.
Daulo poda� j� w milczeniu. A teraz ko�czy si� �wiat... - przysz�o mu do g�owy. - Zemsta zdradzonego diabelskiego wojownika. Wspomnienie martwej brzytwo�apy z oderwan� g�ow�, brzytwo�apy, kt�r� zabi�a Jin, wywo�a�o skurcz w gardle...
Wydawa�o si�, �e min�o bardzo du�o czasu, zanim Jin opu�ci�a kartk� i spojrza�a Kruinowi w oczy.
- Powiedz mi - powiedzia�a cicho - czy rodzina Yithtra d�ugo utrzyma�aby fakt posiadania kapsu�y w tajemnicy?
- W�tpi� - powiedzia� starszy z Sammon�w.
G�os mia� spokojny... ale Daulo dostrzega� niepok�j w jego oczach.
- Jak tylko wydob�d� jej zawarto��, sami zaalarmuj� Shahnich.
- S�dzisz, �e zrobi� to w ci�gu tygodnia?
- Prawdopodobnie pr�dzej - powiedzia� Kruin.
Spojrza�a na Daula.
- Zgadzasz si�?
Prze�kn�� �lin�.
- Tak. W ten spos�b zaskarbi� sobie przychylno�� Shahnich. Poza tym b�d� mogli jako pierwsi obejrze� wszystko, co mog�oby mie� jak�� warto��.
Obr�ci�a si� z powrotem do Kruina.
- Rozumiem - odpar�a. - Innymi s�owy, tak jak powiedzia�e�, wcze�niej czy p�niej i tak musia�abym opu�ci� Milik�.
Daulo by� zaskoczony jej reakcj�.
- Ty... nie rozumiem. Nie jeste� z�a?
Popatrzy�a na niego... skurczy� si� w sobie pod wp�ywem tego spojrzenia.
- Powiedzia�am, �e i tak by�oby to konieczne - warkn�a przez zaci�ni�te z�by - i �e to rozumiem. Nie m�wi�am, �e nie jestem z�a. Tw�j ojciec nie mia� prawa zrobi� czego� takiego, nie uzgadniaj�c tego przedtem ze mn�. Mogli�my wyjecha� dzi� po po�udniu i w tej chwili byliby�my bezpiecznie ukryci w Azras. Tymczasem, je�li zaczekamy do �witu, mo�emy z powodzeniem zosta� z�apani w Milice. B�dzie nas �ciga� wielu ludzi. Wy�l� samoloty na poszukiwanie rozbitego wahad�owca, rozstawi� blokady na drogach.
Spojrza�a na Daula.
- Musimy wyruszy� dzi� w nocy. Teraz. - Przygl�da�a mu si� badawczo. - Przynajmniej ja musz� wyruszy�. Ty mo�esz zosta�, je�li chcesz.
Daulo zacisn�� z�by. W normalnych warunkach sugestia, �e m�g�by cofn�� dane wcze�niej s�owo, by�aby najwy�sz� zniewag�. W tej sytuacji by�a tym, na co zas�ugiwa�.
- Powiedzia�em, �e pojad� z tob�, Jasmine Moreau, i uczyni� to. - Spojrza� na ojca. - Czy zapasy, o kt�rych m�wi�e�, s� ju� zgromadzone?
- S� w samochodzie. - Kruin zacisn�� usta. - Daulo...
- Spr�buj� przes�a� wie�ci, kiedy powstanie brygada robocza - przerwa� Daulo, niespecjalnie w nastroju do uprzejmo�ci. - Mam nadziej�, �e przynajmniej b�dziesz w stanie odwlec do tego czasu dochodzenie dotycz�ce to�samo�ci Jasmine Moreau.
Starszy z Sammon�w westchn��.
- Zrobi� to - obieca�.
Daulo z gorycz� skin�� g�ow�. Obietnica ojca... s�owo, kt�re zawsze wydawa�o mu si� r�wnie niezmienne jak prawa natury. W chwili gdy przekona� si�, �e ojciec potrafi �wiadomie z�ama� s�owo, poczu�, �e traci samego siebie.
I wszystko z powodu tej id�cej obok niego kobiety. Kobiety, kt�ra nie tylko nie nale�a�a do rodziny Sammon�w, ale w rzeczywisto�ci by�a wrogiem jego �wiata. Chcia�o mu si� p�aka�... albo nienawidzi�.
Zaciskaj�c z�by, wzi�� g��boki oddech. "Przysi�gli�my ci� chroni�... i dotrzymamy tej umowy. Niezale�nie od wszystkiego".
- Chod�, Jin - powiedzia� g�o�no. - Idziemy st�d.
Rozdzia� 4
Jin wiedzia�a, �e w dzie� droga z Miliki do Azras zajmowa�a mniej wi�cej godzin�. W nocy, kiedy Daulo musia� jecha� troch� ostro�niej, zaj�o im to nieco wi�cej czasu. Oko�o p�nocy przekroczyli rzek� Somilarai i udali si� dalej, w kierunku miasta.
- Co teraz? - zapyta�a Jin, przygl�daj�c si� do�� nerwowo prawie pustym ulicom. Obawia�a si�, �e kto� m�g�by zwr�ci� na nich uwag�.
- Pojedziemy do mieszkania, kt�re udost�pni� nam burmistrz Capparis - odpar� Daulo.
- Wys�a� ci klucz, czy b�dziemy musieli kogo� obudzi�?
- Przys�a� numer szyfru. Wi�kszo�� tymczasowych mieszka� w Azras ma zamki szyfrowe. W ten spos�b, kiedy opuszcz� go dotychczasowi mieszka�cy, wystarczy zmieni� kombinacj� cyfr.
By� to taki sam system, jakiego u�ywano na �wiatach Kobr.
- Aha - powiedzia�a Jin, czuj�c si� troch� g�upio. Min�li centrum miasta i jechali dalej do jego wschodniej cz�ci. Wkr�tce znale�li si� przed du�ym budynkiem, bardzo podobnym do domu rodzinnego Sammon�w. W odr�nieniu jednak od tamtego, ten zosta� podzielony na mieszkania, kt�re, s�dz�c po rozmiarach pokoi, nie by�y wi�ksze od kwatery, kt�r� da�a jej rodzina Sammon�w. Mieszkanie sk�ada�o si� z male�kiej kuchni, salonu i sypialni.
Jednoosobowej sypialni.
- Nic dziwnego, �e ludzie z miasta czuj� do nas uraz� - skomentowa� Daulo, stawiaj�c walizki w k�cie salonu i zagl�daj�c do pozosta�ych pomieszcze�. - Zwyk�y robotnik, b�d�cy na s�u�bie u mojej rodziny, ma wi�kszy dom.
- Jest to na pewno mieszkanie o niskim standardzie - mrukn�a Jin. Przychodzi�y jej do g�owy setki sposob�w na poruszenie dra�liwego tematu, ale nie by�o sensu owija� w bawe�n�. - Widz�, �e jest tu tylko jedno ��ko.
Przez d�ug� chwil� Daulo patrzy� na ni�... nie na jej cia�o, tylko prosto w twarz. Nie usz�o to uwagi dziewczyny.
- Tak... - powiedzia� w ko�cu. - Naprawd� nie powinienem prosi�...
- Czy qasama�skie kobiety s� tak uleg�e? - zapyta�a bez ogr�dek Jin.
Zacisn�� usta.
- Czasami zapominam, jak bardzo si� r�nisz... Nie. Qasamanki nie s� zbyt uleg�e... s� realistkami. Wiedz�, �e bez m�czyzn nie wiedzie im si� dobrze... a mnie, pot�nemu dziedzicowi z pewno�ci� nie chcia�yby odm�wi�.
Po plecach Jin przebieg� dreszcz, otrz�sn�a si� z obrzydzeniem. Uprzejmo�� Daula znikn�a na chwil�, ukazuj�c kogo� o wiele mniej atrakcyjnego. Bogaty, pot�ny, prawdopodobnie rozpieszczony... od dnia urodzin jego �ycie uk�ada�o si� dok�adnie tak, jak chcia�. Na Aventinie takie typy wyrasta�y przewa�nie na samolubnych, niedojrza�ych ludzi. Na Qasamie, przy powszechnej pogardzie m�czyzn wobec kobiet, mog�o to wygl�da� jeszcze gorzej.
Odepchn�a od siebie te my�li. Inna kultura - upomnia�a sam� siebie. Za�o�enia i wnioski mog� okaza� si� nies�uszne. Widzia�a przecie� zdyscyplinowanie, z jakim prowadzi� rodzinne interesy, co� z tego musia�o przenikn�� te� do jego �ycia osobistego.
Niezale�nie jednak od tego jak by�o naprawd�, musia�a tu i teraz ustali� podstawowe regu�y.
- A wi�c - odezwa�a si� ch�odno - czy to oznacza, �e u�ywa�e� pot�gi twojej rodziny, by wykorzystywa� m�ode kobiety, kt�re nie mia�y �adnego wyboru?... A mo�e nawet dawa�e� im do zrozumienia, �e kiedy� si� z nimi o�enisz? Przynajmniej brzytwo�apy s� szczere wobec swoich ofiar.
Oczy Daula b�ysn�y gniewem.
- Nic o nas nie wiesz - parskn��. - Nic o nas, a jeszcze mniej o mnie. Nie bawi� si� kobietami, nie sk�adam te� pustych obietnic. Powinna� o tym wiedzie� lepiej ni� inni... w przeciwnym wypadku po co mia�bym tu by�?
- W takim razie nie powinno by� problemu - stwierdzi�a cicho. - Prawda?
Ogie� �arz�cy si� w jego oczach zblad�.
- Teraz to ty si� mn� bawisz - powiedzia� w ko�cu. - Ryzykuj� dla ciebie m�j honor i pozycj�, a ty w zamian z�o�cisz mnie i odpychasz wszelkie pozytywne uczucia.
- Czy dlatego zgodzi�e� si� przyjecha� tu ze mn�? - odpar�a. - Skoro ju� poruszy�e� ten temat, powiedz mi, czy nie pomy�la�e�, �e gdybym zgodzi�a si� na twoj� propozycj�, mog�abym w ten spos�b tob� manipulowa�?
Daulo wpatrywa� si� w ni� przez chwil�. Potem westchn��.
- By� mo�e. Ale czy teraz jest inaczej? Manipulujesz mn� poprzez t� aur� tajemniczo�ci, kt�ra ci� otacza, a kt�ra znikn�aby, gdyby� zacz�a zachowywa� si� po prostu jak kobieta wobec m�czyzny.
Pokr�ci�a g�ow�.
- Nie manipuluj� tob�, Daulo Sammon. Pomagasz mi z racjonalnych, jasno okre�lonych powod�w, kt�re ju� omawiali�my. Jeste� zbyt inteligentny, by podejmowa� decyzje, kieruj�c si� tylko i wy��cznie emocjami.
U�miechn�� si� z gorycz�.
- A wi�c teraz spraw� honoru b�dzie dla mnie trzymanie si� od ciebie z daleka. Dobrze rozgrywasz swoj� gr�, Jasmine Moreau.
- To nie jest gra...
- To nie ma znaczenia. Rezultat jest ten sam. - Odwr�ciwszy si� do niej plecami, podszed� zdecydowanym krokiem to baga�y i zacz�� w nich szpera�.
- Powinna� si� troch� przespa�, b�dziemy musieli wsta� wcze�nie na poranne nabo�e�stwo.
Wyci�gn�wszy koc, przeszed� do salonu i zacz�� �cieli� kanap�.
"Nabo�e�stwo?" - pomy�la�a. W Milice nigdy nie chodzili na nabo�e�stwa. Czy w�a�ciwe ku temu miejsca istniej� wy��cznie w miastach? Otworzy�a ju� usta, by zapyta�... ale przed�u�anie rozmowy nie by�o chyba dobrym pomys�em.
- Rozumiem - powiedzia�a. - Dobranoc, Daulo. Mrukn�� co� w odpowiedzi. Zacisn�wszy usta, Jin odwr�ci�a si�, wesz�a do sypialni i zamkn�a za sob� drzwi.
Przez d�ug� chwil� siedzia�a na ��ku, zastanawiaj�c si�, czy na pewno dobrze to wszystko rozegra�a. Czy naprawd� by�oby tak �le, gdyby si� zgodzi�a na jego propozycj�...?
Tak, oczywi�cie, �e by�