3012
Szczegóły |
Tytuł |
3012 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3012 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3012 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3012 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Timothy Zahn
Wojna Kobry
Cykl: Kobra tom 4
ROZDZIA� 1
Przez d�u�sz� chwile Pyre le�a� nieruchomo w hamaku i zastanawia� si�, co go obudzi�o. Prze�wituj�ce przez li�cie drzew promienie s�o�ca u�wiadomi�y mu, �e zbli�a si� wiecz�r. Zda� sobie spraw�, �e przespa� ca�y dzie�, i zrobi�o mu si� troch� g�upio. Pomy�la�, �e zbudzi� si�, poniewa� ca�e jego cia�o wypocz�o musia� by� o wiele bardziej zm�czony, ni� pocz�tkowo s�dzi�.
Zacz�� w�a�nie wysuwa� r�k� ze �piwora, kiedy nagle us�ysza� czyje� st�umione pokas�ywanie.
Zamar� bez ruchu, w��czywszy wzmacniacze s�uchu na najwi�ksz� czu�o��. Naturalne odg�osy lasu rozbrzmia�y mu w uszach niczym g�o�ny ryk... a opr�cz tych dobrze znanych d�wi�k�w us�ysza� ciche g�osy ludzi. Musia�o ich by� wielu, co najmniej dziesi�ciu.
"Polowanie?" - pomy�la� z niejak� nadziej�. Wiedzia� jednak, �e podczas takich wypraw rozmowom towarzysz� zazwyczaj odg�osy krok�w, nie s�ysza� ich jednak. Od czasu do czasu kto� przenosi� tylko ci�ar cia�a z nogi na nog�. Nawet my�liwi, podkradaj�cy si� do zwierzyny, powinni robi� wi�cej ha�asu... co znaczy�o, �e nieoczekiwani go�cie byli zapewne bardziej w�dkarzami ni� my�liwymi.
A w pobli�u, o ile mu by�o wiadomo, znajdowa�y si� tylko dwie ryby warte tak dok�adnie zaplanowanej akcji: on sam i "Dewdrop".
Niech to diabli.
Powoli, poruszaj�c si� jak najciszej, zacz�� wypl�tywa� si� z le��cego w hamaku �piwora i otaczaj�cej go obronnej klatki. Je�eli go �ledzili, robi� b��d, ale bez wzgl�du na to, czy zauwa�� jego obecno��, czy nie, nie mia� zamiaru da� si� schwyta� zwi�zany niczym prosi�. W pewnej chwili klatka zaskrzypia�a, d�wi�k ten rozbrzmia� mu w uszach niczym wybuch granatu atomowego, ale na szcz�cie nikt wi�cej tego nie us�ysza�. W nast�pnej minucie sta� ju� na ga��zi, na kt�rej rozwiesi� hamak, przyciskaj�c mocno plecy do pnia drzewa.
Niedosz�a zwierzyna gotowa by�a przedzierzgn�� si� w my�liwego. Ciche g�osy dochodzi�y z cz�ci lasu oddzielaj�cej go od "Dewdrop", zacz�� wi�c schodzi� po pniu, zatrzymuj�c si� na ka�dej ga��zi i nas�uchuj�c.
Nie zauwa�ywszy �adnego Qasamanina, dotar� na ziemi�, ale dobiegaj�ce coraz wyra�niej g�osy, pozwoli�y mu lepiej zorientowa� si�, gdzie znajduje si� ob�awa dzi�ki czemu przesta� si� dziwi�, �e dali mu spok�j. Wygl�da�o na to, �e wszyscy zostali rozstawieni wzd�u� skraju lasu rosn�cego najbli�ej "Dewdrop" oraz �e zwracali uwag� i bro� tylko na statek. Organizowanie takiej akcji po prawie tygodniu od chwili l�dowania musia�o �wiadczy� o tym, �e dzieje si� co� z�ego. W tej chwili nie by�o wa�ne, czy to kto� z grupy zwiadowczej zawali� spraw�, czy te� mo�e by� to jeden z przejaw�w wyolbrzymiaj�cej wszystko qasama�skiej paranoi. Liczy�o si� tylko...
Liczy�o si� to, �e �ycie Joshuy Moreau znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie. A je�eli go zabili, kiedy Pyre spa�, w�wczas...
Kobra przygryz� mocno wewn�trzn� cz�� policzka. Uspok�j si�! - warkn�� do siebie. - Przesta� i zamiast wpada� w panik�, zacznij my�le�. Fakt, �e Qasamanie nie zdecydowali si� jeszcze na zaatakowanie "Dewdrop", oznacza�, �e widocznie nie byli do tego gotowi... a je�eli tak, to mo�e Joshua i inni wci�� jeszcze �yli. Qasamanie wiedzieli, �e atak na grup� zwiadowcz� musia� zaalarmowa� za�og� statku, a byli zbyt sprytni, by uderzy�.
Je�eli ani Cerenkov, ani ludzie na statku nie mieli poj�cia, co si� �wi�ci, wszystko zale�a�o teraz od Pyre'a.
Nie mia� wielkiego wyboru. Jego awaryjna s�uchawka by�a urz�dzeniem umo�liwiaj�cym ��czno�� tylko w jedn� stron�; nie m�g� wi�c porozumie� si� ze statkiem. Urz�dzenie do komunikacji laserowej by�o dobrze ukryte i zapewne nie wpad�o w r�ce Qasaman, lecz je�eli nawet ich kordon nie znajdowa� si� dok�adnie w tamtym miejscu, to z pewno�ci� musia� sta� niedaleko. Pozabija� ich wszystkich? To by�oby zbyt ryzykowne, mo�e nawet samob�jcze, i z pewno�ci� zmusi�oby Qasaman do natychmiastowego rozpocz�cia akcji.
Gdyby jednak Qasamanie nie widzieli si� nawzajem, mo�e uda�oby si� unieszkodliwi� po cichu jednego albo dw�ch stoj�cych najbli�ej kryj�wki, nie alarmuj�c przy tym pozosta�ych. Wyci�gn�� szybko laser, znale�� jakie� bezpieczne miejsce - chocia�by na wierzcho�ku drzewa, je�eli to b�dzie konieczne - i nawi�za� ��czno�� ze statkiem. Mo�e wsp�lnie Uda si� wymy�li� jaki� spos�b, �eby sprz�tn�� Moffowi sprzed nosa ca�� grup�.
Zwracaj�c uwag� na zesch�e, szeleszcz�ce przy ka�dym kroku li�cie, Pyre ruszy� ostro�nie w stron� kryj�wki, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony. Oceni�, �e zosta�o mu ju� tylko pi�� metr�w, kiedy nagle w uszach zabrzmia� mu przenikliwy jazgot.
Odruchowo odskoczy� w bok. Zanim jeszcze m�zg zd��y� zinterpretowa� ten d�wi�k, awaryjna s�uchawka odebra�a silne zak��cenia. Jednym p�ynnym ruchem wyszarpn�� j� z ucha, ale kiedy echo tego d�wi�ku zamiera�o w jego m�zgu, u�wiadomi� sobie z przera�eniem, �e si� sp�ni�. Zak��cenia o tak du�ej sile musia�y oznacza�, �e Qasamanie chcieli uniemo�liwi� ludziom wszelk� ��czno�� radiow� w promieniu co najmniej kilkudziesi�ciu kilometr�w. A to z kolei oznacza�o, �e postanowili rozpocz�� swoj� akcj�... - Gifss - us�ysza� nagle jaki� syk.
Znieruchomia� na widok dw�ch maskuj�cych si� Qasaman. Stali zaledwie o kilka metr�w przed nim. Wymierzone w niego pistolety wyda�y mu si� wi�ksze od tych, kt�re widywa� zazwyczaj, a roz�o�one do lotu skrzyd�a mojok�w �wiadczy�y o tym, �e i ptaki r�wnie� maj� si� na baczno�ci. Jeden z m�czyzn mrukn�� co� i zacz�� i�� powoli w stron� Pyre'a, nie przestaj�c mierzy� w pier� Kobry.
Nie by�o czasu na zastanawianie si� nad skutkami jakiejkolwiek akcji, ani na �adne rozmy�lania poza jednym: w jaki spos�b wyj�� ca�o z opresji, nie alarmuj�c przy tym. wroga. By�o jasne, �e napastnikom chodzi o to, by za�oga "Dewdrop" nie dowiedzia�a si� o ich obecno�ci. Je�eli wi�c Pyre tym samym pokrzy�uje ich plany. Jego atak musi by� szybki i skuteczny.
Pyre jeszcze nigdy w �yciu nie zabi� cz�owieka. By� tego bliski owego pami�tnego dnia, dawno temu, kiedy w ci�gu kilku zaledwie sekund najstraszliwszej wymiany laserowego ognia, jak� uda�o mu si� widzie� w tamtych czasach, i kiedykolwiek potem. Jonny Moreau i jego rzekomo zmartwychwsta�y towarzysz zastrzelili kilka Kobr - niedosz�ych kacyk�w Challinora. By� wtedy kilkunastoletnim ch�opcem, mieszka�cem borykaj�cej si� z wieloma problemami osady, i prze�y� widok tylu zmasakrowanych cia� ludzkich, �e p�niej przez d�ugi czas nie m�g� uwolni� si� od koszmar�w - zw�aszcza, �e dzi�ki wcze�niejszemu poparciu plan�w Challinora czu� si� za to wszystko wsp�odpowiedzialny. Nie chcia� wi�c bra� na swoje sumienie �mierci nast�pnych ludzi.
Ale nie mia� wyboru. �adnego. Jego bro� soniczna mog�a z tej odleg�o�ci og�uszy� napastnik�w, wiedzia� jednak, �e nie na d�ugo... a poza tym, zakres cz�stotliwo�ci, na kt�ry byli wra�liwi ludzie, zapewne r�ni� si� od tego, na kt�ry reagowa�y ich mojoki. Trzeba za� by�o unieszkodliwi� wszystkich naraz, zanim ktokolwiek - czy to Qasamanin, czy mojok - b�dzie mia� czas ostrzec innych.
Zbli�aj�cy si� do niego napastnik znajdowa� si� tymczasem w odleg�o�ci dw�ch metr�w, przepisowo nie zas�aniaj�c celu swojemu partnerowi. Cztery szybkie mrugni�cia okiem, �eby nastawi� celownik nanokomputera na w�a�ciwe cele, delikatne naci�ni�cie j�zykiem podniebienia w celu uruchomienia systemu automatycznego naprowadzania na cel... i kiedy Qasamanin otwiera� usta, �eby co� powiedzie�, Pyre strzeli�.
Lasery jego ma�ych palc�w rozb�ys�y nitkami �wiat�a, bo Pyre ruchami d�oni i nadgarstk�w reagowa� na rozkazy sterowanych przez komputer serwomotor�w. Jak wszystkie odruchy Kobry, i te by�y niesamowicie szybkie, tote� ca�a akcja dobieg�a ko�ca w czasie kr�tszym ni� mrugni�cie okiem.
To nie by�o zbyt trudne - pomy�la�, kucaj�c pod pniem drzewa i czekaj�c, czy cichy odg�os padaj�cych na ziemi� cia� nie zwr�ci czyjej� uwagi. - W�a�ciwie by�o ca�kiem �atwe. Popatrzy� na trupa, kt�ry upad� niemal tu� przed nim, i na jego g�ow� z wypalon� w niej laserem dziur�, cz�ciowo zas�oni�t� teraz przez le�ne runo. Kiedy jednak przeni�s� wzrok na mojoka, kt�ry zgin�� tak szybko, �e wci�� jeszcze obejmowa� szponami gruby naramiennik, zacz�� gwa�townie dr�e� i musia� ze sob� walczy�, �eby nie zwymiotowa�.
Czeka� tak przez pot minuty, a� ust�pi� najgorsze skurcze mi�ni i smak ��ci w ustach, zanim zacz�� ponownie skrada� si� do kryj�wki. Nie maj�c w uchu s�uchawki, kt�rej jazgot odwraca�by jego uwag�, zdo�a� przeby� pozosta�� cz�� drogi bez �adnych przyg�d. Raz tylko, kiedy wyjmowa� urz�dzenie, zobaczy� jakiego� Qasamanina. Tamten jednak by� odwr�cony w inn� stron� i Pyre zdo�a� uko�czy� prac�, nie zwracaj�c na siebie niczyjej uwagi.
Zag��biwszy si� bardziej w las, szed� na po�udnie. Liczy� na to, �e Qasamanie nie naszpikowali swoimi oddzia�ami ca�ego tego przekl�tego lasu. Nawet gdyby to uczynili, zawsze m�g� wspi�� si� na drzewo i z jego wierzcho�ka spr�bowa� nawi�za� ��czno�� ze statkiem.
Przesadna ostro�no�� tubylc�w nie si�ga�a jednak tak daleko. Linia kordonu ko�czy�a si� zaledwie sto metr�w od kryj�wki; Pyre odszed� dalsze pi��dziesi�t metr�w, a p�niej ponownie skr�ci� w stron� granicy lasu. Zauwa�y� rosn�cy tam krzak, i pomy�la�, �e b�dzie m�g� wycelowa� anten� laserowego nadajnika w dzi�b "Dewdrop" bez zwracania na siebie uwagi obserwator�w z wie�y kontrolnej po drugiej stronie lotniska. Le��c na ziemi, rozstawi� urz�dzenie tak szybko, jak tylko umia�, i naprowadzi� celownik anteny na miejsce na dziobie, w kt�rym znajdowa�a si� wi�kszo�� gniazd z czujnikami. Pomodliwszy si� w duchu, pstrykn�� prze��cznikiem.
- Tu Pyre - mrukn�� do mikrofonu. - Odezwijcie si�, je�eli mnie kto� s�yszy.
Nikt si� jednak nie odezwa�. Odczeka� kilka sekund, a p�niej nieznacznie przesun�� celownik w bok i spr�bowa� po raz drugi. Nadal �adnej odpowiedzi.
M�j Bo�e - pomy�la� - czy�by uda�o si� im zabi� wszystkich na pok�adzie? Uwa�niej popatrzy� na kad�ub, staraj�c si� dostrzec na nim �lady po kulach czy od�amkach. Mo�e zastosowali jaki� gaz, kt�ry przedosta� si� na pok�ad, nie uszkadzaj�c kad�uba? Czuj�c, jak trwoga �ciska go za gard�o, jeszcze raz nieznacznie zmieni� po�o�enie celownika.
- ... Almo, jeste� tam? - us�ysza�. - Odezwij si�, Almo! Cia�o Pyre'a odpr�y�o si� w poczuciu nag�ej ulgi.
- Jestem tu, pani gubernator - odetchn�� g�o�no. - Obawia�em si�, �e przydarzy�o si� wam co� z�ego.
- Ta-a, niewiele brakowa�o - odpar�a ponuro Telek.
- W jaki� spos�b si� zorientowali, �e ich szpiegujemy, a teraz zastanawiamy si�, czy chc� wzi�� statek szturmem, czy te� z uwagi na w�asne bezpiecze�stwo uznaj�, �e lepiej b�dzie wysadzi� go w powietrze.
- Ma pani jakie� wiadomo�ci od grupy zwiadowczej? - zapyta� Pyre, zmuszaj�c si�, by jego g�os nie zdradza� dr�cz�cego go niepokoju.
- Wci�� jeszcze s� w autokarze razem z Moffem i chyba na razie nic si� nie sta�o. Ale nie wioz� ich do Sollas, a zapewne do nast�pnego miasta. Mieli�my nadziej�, �e uda si� nam skontaktowa� z tob� w por� i �e b�dziesz m�g� si� do nich dosta�, zanim oddal� si� od statku.
- No i? - przynagli� j� Pyre.
Telek zawaha�a si�.
- No c�... Oceniamy, �e autokar powinien min�� skrzy�owanie z g��wn� drog� wiod�c� do Sollas za jakie� dziesi�� do pi�tnastu minut, ale to ponad dwadzie�cia kilometr�w st�d...
- Ilu Qasaman jest w �rodku? - przerwa� jej bezceremonialnie.
- Zwyczajna sze�cioosobowa eskorta - powiedzia�a. - Rzecz jasna, tak�e ich mojoki. Nie wiem jednak, czy nawet gdyby uda�o ci si� dotrze� tam na czas, b�dziesz m�g� uwolni� ich w taki spos�b, �eby nikomu nic si� nie sta�o.
- Co� wymy�l�. Tylko nie odlatujcie, dop�ki nie wr�c�... albo dop�ki nie stanie si� jasne, �e nie wr�cimy wcale.
Nie czekaj�c na odpowied�, przerwa� po��czenie i zacz�� wycofywa� si� na czworakach zza skrywaj�cego go krzaka, w g��b zbawczego lasu. Pozostawi� jednak ukryty laser, aby m�g� z niego skorzysta� p�niej. Dwadzie�cia kilometr�w w dziesi�� minut. Beznadziejna sprawa, nawet gdyby mia� biec po r�wnej drodze, zamiast przedziera� si� przez le�ne g�szcze... pociesza� si� jednak tym, �e mo�e Qasamanie zaplanowali to wszystko zbyt sprytnie. Sze�ciu stra�nik�w w zwyk�ym autokarze nie stanowi�o skutecznej ochrony, nawet je�li uwzgl�dni� ich mojoki i fakt, �e pilnowali tylko czterech i to nieuzbrojonych wi�ni�w. Gdyby Pyre by� na ich miejscu, postara�by si� przy pierwszej okazji zamieni� autokar na jaki� bezpieczniejszy pojazd... a je�eli rozumowa� prawid�owo, wprost idealnym miejscem do takiej przesiadki by�oby znajduj�ce si� na po�udnie od nich skrzy�owanie dr�g.
Je�eli jego domys�y s� s�uszne, ca�a grupa powinna sp�dzi� tam kilka minut. Ca�kiem mo�liwe, �e przesiadka zajmie tyle czasu, i� b�dzie m�g� dotrze� na miejsce, zanim zd��� uda� si� w dalsz� drog�.
Tylko �e w�wczas b�dzie mia� do czynienia nie tylko z sz�stk� stra�nik�w, ale i z ca�ym oddzia�em wojska, kt�ry sprowadz�, aby ochrania� ca�e przedsi�wzi�cie. Nic jednak nie m�g� na to poradzi�. Nadszed� czas, �eby Almo Pyre, Kobra, sta� si� wreszcie tym, kim powinien by� dzi�ki swoim implantowanym urz�dzeniom. Nie my�liwym czy szpiegiem, czy nawet pogromc� aventi�skich kolczastych lampart�w.
Ale wojownikiem.
Zacz�� biec najszybciej, jak potrafi�. W g�szczu otaczaj�cych ze wszystkich stron drzew, skierowa� swe kroki na po�udnie. Wszystko zale�a�o teraz tylko od niego.
Wszystko zale�a�o teraz tylko od niego. York g��boko odetchn�� i zacz�� stosowa� dobrze znane ka�demu komandosowi techniki odpr�ania mi�ni i uspokajania nerw�w, �eby lepiej przygotowa� si� do akcji. Na tle ciemniej�cego nieba dostrzeg� nieco z przodu, po prawej stronie zarysy pierwszych budynk�w Sollas, a ze zdj�� lotniczych pami�ta�, �e wkr�tce droga skr�ci i zaczn� oddala� si� od miasta. Nadszed� wiec czas, by rozpocz�� akcj�... i przekona� si�, jak gro�ne potrafi� by� naprawd� te mojoki.
Wieczne pi�ro i pier�cie� mia� jak zwykle przygotowane w lewej d�oni. Zdj�wszy zegarek z kalkulatorem z lewego przegubu, umie�ci� pi�ro w specjalnym otworze w opasce, a potem sprawdzi�, czy styki s� dok�adnie po��czone. Wsun�� pier�cie� we w�a�ciwe miejsce na oprawce pi�ra i po chwili podr�czny pomocnik komandosa by� got�w. Uzbrojenie urz�dzenia wymaga�o tylko wystukania trzech cyfr na klawiaturze kalkulatora.
Owin�wszy pasek zegarka wok� pak�w prawej d�oni, niedba�ym ruchem umie�ci� przedrami� na oparciu znajduj�cego si� przed nim fotela. Kilka kilometr�w wcze�niej Moff powierzy� pilnowanie wi�ni�w jednemu ze swoich ludzi, a ten wpatrywa� si� teraz w Rynstadta i Joshu�. Masz tylko jeden strza� - powt�rzy� York w my�lach, a potem wymierzy� pi�ro w stra�nika i nacisn�� spust
Qasamanin szarpn�� si�, kiedy mikroskopijna strza�ka wbi�a mu si� g��boko w policzek, a pistolet w jego d�oni zatoczy� szeroki �uk, jak gdyby wypatruj�c celu. Odruch ten okaza� si� daremny; jego oczy zaczyna�y ju� traci� blask pod wp�ywem mieszaniny bardzo silnych �rodk�w parali�uj�cych, York przesun�� nieco pi�ro, kieruj�c je w mojoka znajduj�cego si� na ramieniu umieraj�cego Qasamanina, i po chwili druga strza�ka trafi�a do celu tak samo pewnie jak pierwsza... ale kiedy chcia� wycelowa� w mojoka na ramieniu Moffa, w autokarze rozp�ta�o si� prawdziwe piek�o.
By�y to niesamowicie m�dre ptaki. Martwy Qasamanin nie zd��y� osun�� si� na pod�og�, a pi�� pozosta�ych mojok�w poderwa�o si� do lotu, pikuj�c na Yorka niczym srebrzysto-niebieskie Furie. Zdo�a� wystrzeli� jeszcze dwukrotnie, ale nie trafi� ani razu. Ptaszyska dopad�y go, wpi�y si� szponami w praw� r�k� i twarz i przyciska�y go do siedzenia. Przez mg�� paniki ogarniaj�cej jego umys� s�ysza� pe�en przera�enia g�os Rynstadta i niezrozumia�e krzyki Qasaman. Ptaki o�lepia�y go, t�uk�c skrzyd�ami po twarzy, lecz nie musia� patrze�, by wiedzie�, �e rozrywaj� mu prawe przedrami� i rozszarpuj� d�o�, by dobra� si� szponami i dziobami do pomocnika komandosa. Urz�dzenie by�o wci�� owini�te wok� d�oni, chocia� York od dawna przesta� my�le� o jego ochronie. Ca�a prawa r�ka pali�a go �ywym ogniem, szturmuj�c m�zg falami piek�cego b�lu... i nagle z �opotem skrzyde� ptaki odlecia�y. Skrzecza�y tylko na niego, siedz�c na oparciach s�siednich foteli i ramionach swoich pan�w, ale kiedy popatrzy� na to, co zrobi�y z jego r�k�...
Emocjonalny wstrz�s po��czy� si� z fizycznym b�lem... i Decker York, kt�ry podczas s�u�by na pi�ciu innych �wiatach widywa� wielu zabitych i rannych, pogr��y� si� w azylu omdlenia niczym kamie� ci�ni�ty w g��bi� nie�wiadomo�ci
Zanim ogarn�a go ciemno��, pomy�la�, �e chyba ju� nigdy si� nie obudzi.
- Och, m�j Bo�e - szepn�� Christopher. - M�j Bo�e.
Telek przygryz�a mocno kostki palc�w prawej d�oni, kt�r� trzyma�a przy ustach zaci�ni�t� w pi��. R�ka Yorka... Bardzo chcia�a odwr�ci� wzrok od ekranu, ale nie pozwala� jej na to jaki� wewn�trzny nakaz, podobnie jak Joshui. Przypomnia�o jej to szale�cz�, przeprowadzan� na �lepo sekcj� r�ki Yorka... z rym jednak, �e pacjent wci�� �y�. Na razie.
Stoj�cy obok niej Nnamdi zakrztusi� si� i wybieg� z pomieszczenia. Prawie tego nie zauwa�y�a.
Wydawa�o si�, �e trwa�o to ca�� wieczno��, ale musia�o up�yn�� najwy�ej kilka sekund, zanim Rynstadt znalaz� si� obok Yorka z niewielkim plastikowym pojemnikiem z goj�c� piank�, kt�ry trzyma� w trz�s�cej si� d�oni. Zacz�� nerwowo spryskiwa� jego r�k�, ale zanim opr�ni� pojemnik, Cerenkov zdo�a� ockn�� si� z parali�uj�cego go strachu i doskoczy�, wyjmuj�c w�asny. Uda�o im si� powstrzyma� up�yw krwi z najobficiej krwawi�cych ran.
Przez ca�y ten czas Joshua nawet nie drgn��.
Przerazi� si� nie na �arty - pomy�la�a Telek. - Dla takiego dzieciaka musia� to by� okropny widok.
- Pani gubernator? - odezwa� si� w interkomie g�os F'ahla, tak g�o�no, �e a� podskoczy�a. - Czy prze�yje?
Zawaha�a si�. Co prawda krwotok zosta� powstrzymany, ale zna�a si� na tym zbyt dobrze, aby mie� jakiekolwiek z�udzenia.
- Nie ma na to najmniejszych szans - odezwa�a si� do F'ahla bardzo cicho. - Przed up�ywem godziny powinien znale�� si� w sali operacyjnej na pok�adzie "Dewdrop".
- A Almo...?
- Tylko on m�g�by przynie�� go tutaj, zanim nie b�dzie za p�no. Nie mo�e jednak tego zrobi�. Je�eli tylko spr�buje, sam straci �ycie.
S�owa te pali�y jej usta, chocia� wiedzia�a, �e to prawda. Qasamanie i ich ptaki nie byli ju� tak �atwowierni, i Pyre nie zdo�a zbli�y� si� do autokaru nawet na odleg�o�� dziesi�ciu metr�w. Obawia�a si�, �e mimo to b�dzie pr�bowa�, a wtedy...
Nie by�o jednak innego wyj�cia.
- Kapitanie, prosz� przygotowa� "Dewdrop" do startu - powiedzia�a, oderwawszy w ko�cu wzrok od ekranu, by spojrze� na Justina le��cego na tapczanie. Mia� mocno zaci�ni�te pi�ci i je�eli nawet zdawa� sobie spraw� z tego, �e w�a�nie skaza�a na �mier� jego brata, nie da� tego po sobie pozna�.
- Zanim wystartujemy, trzeba zniszczy� jak najwi�cej granatnik�w oraz innego uzbrojenia na szczycie wie�y i na skraju lasu a tak�e mie� nadziej�, �e "Dewdrop" da sobie rad� z reszt�.
- Rozumiem, pani gubernator.
Telek zwr�ci�a si� w stron� drzwi pomieszczenia, przy kt�rych stali z ponurymi minami Winward i Link.
- Nie uda si� nam zabra� wszystkich - odezwa�a si� bardzo cicho.
- Doszed�em do tego samego wniosku - burkn�� Winward. - Kiedy mamy wyj��?
Przygotowania statku do startu powinny zaj�� co najmniej dziesi�� minut.
- Za jaki� kwadrans - powiedzia�a. Winward kiwn�� g�ow�.
- B�dziemy gotowi - odrzek�.
On i drugi Kobra odwr�cili si� i opu�cili pomieszczenie.
- Pakiety ratunkowe z pe�nym wyposa�eniem! - krzykn�a w �lad za nimi Telek.
- Jasne - dobieg�a z korytarza ich odpowied�.
Nie oszuka�a nikogo i wszyscy zdawali sobie z tego spraw�. Nawet je�eli obaj prze�yj� strzelanin�, nie by�o najmniejszej szansy, �eby "Dewdrop" mog�a po nich wr�ci� i wzi�� na pok�ad. Zak�adaj�c, rzecz jasna, �e i statek nie zostanie trafiony podczas walki.
No c�, przekonaj� si� o tym za p� godziny albo nawet wcze�niej. Zanim to jednak nast�pi...
Zanim nast�pi, b�dzie mn�stwo czasu na obserwowanie, jak Pyre umiera, pr�buj�c uwolni� swoich towarzyszy.
Poniewa� by� to jej obowi�zek, Telek skierowa�a ponownie wzrok na monitory. W ustach pozosta�a jej gorycz kl�ski i poczu�a si� bardzo, bardzo stara.
ROZDZIA� 2
Joshua czu�, jak mocno bij�ce serce podchodzi mu do gard�a, a w oczach kr�c� si� �zy wsp�czucia dla kolegi. Obraz zmasakrowanego ramienia Yorka, niewidocznego teraz pod bia�� skorup� piany tamuj�cej up�yw krwi i goj�cej rany, utkwi� mu w pami�ci tak mocno, jak gdyby mia� w niej pozosta� na zawsze. Och, Bo�e, Decker - poruszy� bezg�o�nie ustami. - Decker! - on sam nie zrobi� nic, by mu pom�c. Ani podczas nieudanej pr�by ucieczki, ani potem. Rynstadt i Cerenkov pospieszyli z pomoc�, wyci�gaj�c podr�czne zestawy medyczne, a on boj�c si� przera�liwie Qasaman i mojok�w nie kiwn�� nawet palcem. Gdyby to zale�a�o od niego, York wykrwawi�by si� na �mier�.
Ludzie spodziewaj� si� po nas nadzwyczajnych czyn�w - pomy�la�. Czu� si� jak ma�e dziecko. Jak tch�rzliwe dziecko.
- Musimy zabra� go na pok�ad - mrukn�� Cerenkov i uni�s� poplamion� krwi� d�o�, aby otrze� sobie policzek. - Potrzebne b�d� transfuzje i B�g wie, co jeszcze.
Rynstadt mrukn�� co� w odpowiedzi, ale tak cicho, �e Joshua go nie us�ysza�. Oderwawszy wzrok od r�ki Yorka, popatrzy� na prz�d autokaru i ujrza� obserwuj�cego ich Moffa z pistoletem skierowanym w ich stron�. Joshua machinalnie zauwa�y�, �e autokar przyspieszy�, a przez przedni� szyb� zobaczy� skupisko s�abych, oddalonych �wiate�. Jaka� nie otoczona murem wioska czy te� mo�e strze�one skrzy�owanie?
Po namy�le doszed� do wniosku, �e to drugie. Mimo zapadaj�cego mroku uda�o mu si� dojrze� zarysy po�owy tuzina pojazd�w stoj�cych obok niskiego, przypominaj�cego szop� domu.
A obok nich dziesi�tki kr�c�cych si� Qasaman.
Ich autokar zatrzyma� si� obok. Zaledwie zd��y� stan��, kiedy drzwi otworzy�y si� i do �rodka wpad� barczysty Qasamanin. Zamieni� z Moffem kilka chrapliwie brzmi�cych, szybko wypowiedzianych zda� i popatrzy� podejrzliwie na Aventinian.
- Bachuts! - rozkaza� i zrobi� wymowny gest w stron� otwartych drzwi autokaru.
- Yuri? - mrukn�� Rynstadt.
- Oczywi�cie - odpar� z gorycz� Cerenkov. - A mamy jakie� inne wyj�cie?
Pozostawiwszy Yorka na swoim miejscu, obaj przecisn�li si� obok przybysza i wyszli z pojazdu. Joshua zrobi� to samo, chocia� czu� pal�c� go coraz silniej z�o��.
Na zewn�trz czeka�o ju� czterech uzbrojonych po z�by m�czyzn, stoj�cych p�kolem przed drzwiami autokaru. Towarzyszy� im pomarszczony starzec. Joshua zwr�ci� uwag� na jego przygarbione plecy i resztki siwych w�os�w rosn�cych po bokach �ysiej�cej g�owy. Jego spojrzenie by�o jednak zdumiewaj�co przenikliwe - wr�cz przera�aj�co przenikliwe - i to w�a�nie on odezwa� si� do tr�jki wi�ni�w.
- Jeste�cie oskar�eni o szpiegowanie Qasamy - powiedzia�. Mimo wyra�nie brzmi�cego obcego akcentu, mo�na by�o zrozumie� go bez trudu. - Wasz towarzysz o nazwisku York jest ponadto oskar�ony o zabicie Qasamanina i jego mojoka. Jakiekolwiek nast�pne pr�by stosowania przemocy zostan� ukarane natychmiastow� �mierci�. Udacie si� teraz pod eskort� do miejsca, gdzie zostaniecie przes�uchani.
- A co z naszym przyjacielem? - zapyta� go Cerenkov, ruchem g�owy wskazuj�c wn�trze autokaru. - Musi zosta� zbadany przez lekarza i poddany natychmiastowej operacji.
Starzec powiedzia� co� do m�czyzny wygl�daj�cego na dow�dc� ich nowej eskorty, a tamten odpowiedzia� mu r�wnie szybko.
- Zostanie poddany leczeniu na miejscu - zwr�ci� si� starzec do Cerenkova. - Je�eli umrze, poniesie tym samym zas�u�on� kar� za swoje przewinienie. Wy udacie si� teraz z nami.
Joshua nabra� g��boko powietrza w p�uca.
- Nie - odezwa� si� bardzo stanowczo. - Musimy zabra� naszego przyjaciela na pok�ad statku. I to zaraz. W przeciwnym razie wszyscy zginiemy, nie udzieliwszy odpowiedzi na �adne z waszych pyta�.
Starzec przet�umaczy� te s�owa, a czo�o dow�dcy zmarszczy�o si�, kiedy udziela� odpowiedzi.
- W waszym po�o�eniu nie mo�ecie stawia� warunk�w - warkn�� starzec.
- Mylisz si� - odpar� Joshua tak spokojnie, jak tylko potrafi�, chocia� obraz zmasakrowanej r�ki Yorka miesza� mu si� z widokiem rozmawiaj�cych z nim Qasaman. Gdyby domy�lili si�, �e blefuje... Lecz nawet kiedy unosi� zaci�ni�t� w pi�� lew� r�k�, wiedzia�, �e jest tylko zwyczajnym tch�rzem. Na my�l o tym, �e mog�oby przydarzy� mu si� co� podobnego jak Yorkowi, czu�, jak �o��dek zaczyna podchodzi� mu do gard�a... nie mia� jednak innego wyj�cia. - To urz�dzenie na moim nadgarstku jest bomb�, umo�liwiaj�c� mi autodestrukcj� - powiedzia� starcowi. - Je�eli rozewr� palce, uprzednio go nie wy��czywszy, zostan� rozerwany na strz�py. A wraz ze mn� wszyscy pozostali. Oddam wam to urz�dzenie tylko w�wczas, kiedy pozwolicie mi osobi�cie zanie�� Yorka na pok�ad statku.
Po przet�umaczeniu jego s��w zapad�a kr�tka, pe�na napi�cia cisza.
- Wci�� uwa�asz nas za g�upc�w - odezwa� si� dow�dca, a starzec przet�umaczy� jego s�owa. - Dostaniesz si� na pok�ad i nie wr�cisz.
Joshua pokr�ci� lekko g�ow�.
- Nie - odpowiedzia�. - Na pewno wr�c�.
Dow�dca splun�� pogardliwie, ale zanim mia� czas odpowiedzie�, podszed� do niego Moff i zacz�� mu co� szepta� do ucha. W pewnej chwili dow�dca zmarszczy� brwi, ale p�niej zacisn�wszy usta, kiwn�� g�ow�. Potem odwr�ci� si� do jednego ze swoich ludzi i wyda� mu rozkaz. Qasamanin natychmiast znikn�� w ciemno�ci, a Moff odwr�ci� si� do starca i zacz�� co� t�umaczy�, ale tak cicho, �e i tym razem Joshua nie zdo�a� nic us�ysze�. Tamten tylko kiwn�� g�ow� i zwr�ci� si� do Joshuy.
- Jako gest naszej dobrej woli, Moff wyrazi� zgod� na spe�nienie twojego �yczenia, ale pod jednym warunkiem: do czasu powrotu b�dziesz mia� zawieszony na szyi �adunek wybuchowy. Je�eli pozostaniesz na statku przez czas d�u�szy ni� trzy minuty, wywo�amy eksplozj�.
Joshua poczu�, jak co� �ciska go za gard�o i w ci�gu kilku nast�pnych chwil my�li o zdradzie i podst�pie miesza�y si� w jego g�owie niczym m�tna ciecz, z prze�wituj�cym przez ni� promykiem nadziei. Z pewno�ci� istnia�o wiele innych, o wiele �atwiejszych sposob�w, by go zabi�... ale je�eli chcieli by� pewni, �e "Dewdrop" ju� nigdy nie wystartuje, nie by�o prostszego sposobu przemycenia �adunku wybuchowego na pok�ad. Taki spos�b pozbawia� ich jednak szansy zapoznania si� z nap�dem gwiezdnym... ale mo�e nie zale�a�o im na tym a� tak bardzo... z drugiej strony, je�eli nie podejmie ryzyka, York z pewno�ci� umrze... ale jaki m�g� by� prawdziwy pow�d tego gestu dobrej woli, skoro i tak mieli w r�kach wszystkie karty...?
Odwr�ci� si� do Cerenkova i Rynstadta, kt�rzy tak�e czekali w napi�ciu.
- Co mam zrobi�? - zapyta� szeptem, nadal bij�c si� z my�lami.
Cerenkov lekko wzruszy� ramionami.
- To twoje �ycie i ty ryzykujesz - powiedzia�. - Musisz sam podj�� decyzj�.
Jego �ycie... Nagle zda� sobie spraw� z tego, �e wcale nie chodzi tylko o to. Gdyby pozosta� z nimi, �aden nie mia�by szansy ocalenia... Cerenkov i Rynstadt wsp�lnie z Justinem mo�e b�d� mieli tak� szans�.
Od tego, co postanowi, b�dzie zale�a�o �ycie ich wszystkich. Plan Corwina - g��wny pow�d, dla kt�rego obaj bracia Moreau znale�li si� na pok�adzie statku - i wszystko inne by�o teraz w jego trz�s�cych si� ze zdenerwowania r�kach.
- Zgadzam si� - powiedzia� w ko�cu do starca. - Przystaj� na wasze warunki.
Starzec przet�umaczy� jego s�owa, a dow�dca zacz�� wydawa� rozkazy swoim ludziom.
Kilka nast�pnych minut min�o bardzo szybko. Cerenkova i Rynstadta zabrano do innego, wyra�nie opancerzonego autokaru, kt�ry po chwili znikn�� w mroku, jad�c dalej t� sam�, wiod�c� na po�udniowy zach�d drog�. Nieprzytomnego wci�� Yorka przeniesiono na noszach do drugiego, r�wnie� opancerzonego pojazdu. Wkr�tce po nim znale�li si� tam Joshua i Moff, do kt�rych do��czy� tak�e t�umacz. Kiedy pojazd skr�ci� na p�noc, kieruj�c si� w stron� Sollas i "Dewdrop", jeden z eskortuj�cych ich Qasaman ostro�nie zapi�� na szyi Joshuy ta�m� z �adunkiem wybuchowym.
Urz�dzenie wygl�da�o bardzo niewinnie, sk�ada�o si� z dw�ch p�katych cylindr�w, umieszczonych po obu stronach szyi i z��czonych za pomoc� elastycznej, ale sprawiaj�cej wra�enie bardzo wytrzyma�ej, plastikowej ta�my o szeroko�ci trzech centymetr�w i grubo�ci kilku milimetr�w. Joshua pomy�la�, �e utrudnia mu oddychanie... ale mo�e tak mu si� tylko wydawa�o. Przesuwaj�c od czasu do czasu j�zykiem po wargach, stara� si� zbyt cz�sto nie prze�yka� �liny, a potem zmusi� si� do my�lenia o Yorku i jego szansach prze�ycia.
Jazda trwa�a zdumiewaj�co kr�tko.
Autokar zatrzyma� si� o jakie� pi��dziesi�t czy sze��dziesi�t metr�w od g��wnej �luzy "Dewdrop". Dwaj Qasamanie wyci�gn�li sk�adany stolik na k�kach, rozstawili go, umie�cili na nim wci�� le��cego na noszach Yorka, a potem wr�cili do pojazdu. Moff gestem nakaza� Joshui, by przystan��, a nast�pnie wyj�� niewielkie pude�ko i po kolei zbli�y� je do obu cylindr�w na szyi m�odego Aventinianina. Joshua us�ysza� dobiegaj�ce z ich �rodka dwa ciche trzaski i wyczu� wytwarzane przez nie lekkie dr�enie.
- Masz tylko trzy minuty, nie zapomnij - odezwa� si� Moff zno�nym anglickim, patrz�c m�odzie�cowi prosto w oczy.
- Wr�c� - obieca� Joshua.
Wydawa�o mu si�, �e droga do �luzy statku trwa ca�� wieczno��. Chcia� znale�� si� tam jak najszybciej, ale musia� bardzo uwa�a� na le��cego Yorka. Zdecydowa� si� w ko�cu na niezbyt szybki trucht, modl�c si� przez ca�� drog�, �eby kto� obserwowa�, co si� dzieje, i otworzy� w�az, kiedy b�dzie blisko... i �eby zd��y� opowiedzie� wszystko jak najszybciej... i �eby by�o mo�na prze�o�y� naszyjnik przed up�ywem wyznaczonych mu trzech minut...
Zosta�y mu ju� tylko dwa kroki, kiedy �luza si� otworzy�a. Ze �rodka wyszed� szybko jeden z cz�onk�w za�ogi i uchwyci� za przeciwleg�e ko�ce dr��k�w noszy. Po kilku nast�pnych sekundach znale�li si� w komorze �luzy, gdzie czekali ju� na nich Christopher, Winward i Link.
- Usi�d� - odezwa� si� Christopher, kiedy kto� wyrwa� z r�k Joshuy par� dr��k�w.
Kolana Joshuy nie potrzebowa�y zach�ty i opad� na wskazane mu krzes�o jak w�r piachu.
- Ta rzecz na mojej szyi... - zacz��.
- ... To bomba - doko�czy� za niego Christopher. M�wi�c to, wodzi� miniaturowym czujnikiem po ta�mie naszyjnika, a na czole pojawi�y mu si� drobne krople potu.
- Wszystko wiemy. Nie uda�o im si� zak��ci� twoich sygna��w. Sied� teraz spokojnie, a my zobaczymy, czy uda si� nam �ci�gn�� to dra�stwo, tak by nie uruchomi� tego piekielnego zapalnika.
Joshua zgrzytn�� z�bami i zamilk�, a kiedy siedzia� nieruchomo, do komory wszed� Justin, ubrany tylko w bielizn�. Bli�niacy przez d�u�sz� chwil� patrzyli sobie w oczy... widok twarzy Justina sprawi�, �e po�owa ci�aru przygniataj�cego barki Joshuy ulecia�a tak nagle, jakby nigdy jej tam nie by�o. Nie czuli si� jeszcze bezpieczni - nie mog�o by� o tym nawet mowy - ale zadowolenie w oczach Justina powiedzia�o mu wymowniej ni� jakiekolwiek s�owa, �e spisa� si� na medal, podejmuj�c decyzj� mog�c� da� im wszystkim chocia� niewielk� szans�.
Justin by� z niego bardzo dumny... a to liczy�o si� w tej chwili najbardziej.
Chwila rado�ci szybko min�a, a Justin, kl�kn�wszy obok brata, zaj�� si� zdejmowaniem jego but�w. Joshua w tym czasie odpi�� pas i zsun�� spodnie, a kiedy zaczyna� rozpina� bluz�, us�ysza�, jak Christopher cicho chrz�kn��.
- No dobra, jeste�my w domu - powiedzia�. - Bocznik trzeba za�o�y� tutaj i tutaj. Dorjay?
Joshua poczu�, jak mi�dzy szyj� i opask� wsuni�to mu co� zimnego.
- Nie ruszaj si� - mrukn�� stoj�cy teraz za nim Link. Us�ysza� cichy trzask termoutwardzalnego plastiku... nagle ucisk na szyi zel�a� i Winward zdj�� mu roz��czon� opask� przez g�ow�. - Znikaj z krzes�a - poleci� mu zwi�le. - Justin?
Na miejscu zwolnionym przez Joshu� usiad� teraz jego brat, a Winward nasun�� mu ostro�nie opask� na szyj�.
- Jak z czasem? - zapyta� Christopher, kiedy on i Kobry dociskali jej oba ko�ce i rozpoczynali uci��liw� prac� maj�c� na celu przywr�cenie przerwanego po��czenia.
- Dziewi��dziesi�t sekund - odezwa� si� g�os F'ahla z interkomu. - Jeszcze macie du�o.
- Jasne - burkn�� Link, ci�ko oddychaj�c. - Popracuj tak jak my i wtedy nam to powiedz. Uwa�aj, Michael.
Joshua zdj�� bluz� i zegarek i z mocno bij�cym sercem przygl�da� si� temu, co robi� Christopher, Winward i Link. Gdyby nie uda�o im si� zako�czy� roboty, zanim...
- W porz�dku - oznajmi� nagle Christopher. - Wygl�da jak nowy. Jeszcze tylko usuniemy ten bocznik...
Od��czy� przewody, a cylindry pozosta�y na swoim miejscu. Justin bardzo powoli wsta� z krzes�a i wyci�gn�� r�k� po bluz�, a kiedy Christopher wysun�� spod opaski zabezpieczaj�c� p�ytk�, by� ju� prawie zupe�nie ubrany.
- Nie wiem, dok�d mogli zabra� Yuriego i Marcka - odezwa� si� Joshua, kiedy Justin zapina� na swoim przegubie jego zegarek.
- Ja wiem - odrzek� Justin i kiwn�� g�ow�. - By�em przecie� tob�, nie pami�tasz?
- Ta-a. Chodzi�o mi tylko... uwa�aj na siebie, dobrze? Justin u�miechn�� si� z przymusem.
- Nic mi si� nie stanie, Joshua, mo�esz si� nie martwi�. Szcz�cie rodu Moreau nie opu�ci�o mnie.
Kiedy ju� wyszed� przez otw�r �luzy, Joshua w pe�ni zrozumia� znaczenie tego, co si� sta�o, i u�wiadamiaj�c sobie, �e ma nogi jak z waty, z powrotem opad� na krzes�o. Szcz�cie rodu Moreau - pomy�la�. - �wietne. Po prostu znakomite. Najgorszy z tego wszystkiego by� fakt, �e Justin naprawd� wierzy� w swoj� niczym nie uzasadnion� nietykalno��. Wierzy� w ni�, kierowa� si� ni� w tym, co robi�... a kiedy Joshua siedzia� bezczynnie, ciesz�c si� wzgl�dnym bezpiecze�stwem "Dewdrop", jego brat m�g� bardzo �atwo przyp�aci� �yciem swoje naiwne przekonania.
- Niech b�d� przekl�ci - sykn��, nie zwracaj�c si� w�a�ciwie do nikogo poza wszech�wiatem... i Moff, i Qasamanie, i Rada �wiat�w Kobr, kt�ra go tu wys�a�a, i nawet jego brat Corwin, kt�ry to wszystko wymy�li�. - Niech ich porw� wszyscy diabli.
Poczu� nagle na ramieniu czyj�� d�o�. Spogl�daj�c w g�r� i czuj�c, jak do oczu zaczynaj� mu nap�ywa� �zy, zobaczy� pochylaj�cego si� nad nim Linka.
- Kapitan F'ahl i gubernator Telek b�d� chcieli zapozna� si� z twoj� analiz� obecnej sytuacji - oznajmi�.
Z pewno�ci� b�d� chcieli - pomy�la� z gorycz�. Jedynym powodem, dla kt�rego chc� mie� tak� informacj�, by�a prawdopodobnie ch�� odwr�cenia jego uwagi od tego, co dzieje si� teraz z jego bratem. Kiwn�� jednak machinalnie g�ow� i wsta� z krzes�a. Czu� si� zbyt zm�czony, by si� sprzecza�, a poza tym mo�e naprawd� powinien zaj�� umys� innymi problemami.
Po drodze przepu�ci� Linka przodem i wpad� na chwil� do kabiny, by si� ubra�. Kiedy w ko�cu znalaz� si� w �wietlicy, ale dostrzeg� nigdzie Yorka, ale zanim jeszcze mia� czas zapyta�, jego najgorsze obawy rozproszy�a Telek.
- Stan Yorka si� nie pogarsza, przynajmniej na razie - powiedzia�a, spogl�daj�c przelotnie na niego, a potem przenosz�c wzrok zn�w na ekran ukazuj�cy to, co si� dzia�o na zewn�trz statku. - Pod��czyli�my go ju� do monitor�w i podajemy teraz do�ylnie wszystkie niezb�dne leki; staramy si� utrzyma� go w takim stanie do momentu, a� podejmiemy decyzj�, co robi� z jego r�k�.
Oznacza�o to: w kt�rym miejscu b�dziemy musieli j� amputowa�. Odsun�wszy od siebie t� my�l, Joshua zbli�y� si� do sto�u, stan�� za plecami Telek i popatrzy� ponad jej g�ow� na ekran. Moff i Justin wsiadali w�a�nie do opancerzonego autokaru. Joshua zauwa�y� z niejak� ulg�, �e z szyi jego brata zdj�to wybuchow� opask�, podobnie jak i "autodestrukcyjny" zegarek, za pomoc� kt�rego uda�o mu si� wywie�� Qasaman w pole.
- Co zamierza teraz robi�? - zapyta� Telek. - To znaczy, dali�cie mu jaki� plan dzia�ania, prawda?
- Taki, jaki w tych warunkach uda�o nam si� opracowa� - burkn�� Winward, siedz�cy przed innym monitorem. - Zak�adamy, �e zabior� go w to samo miejsce, do kt�rego zawie�li przedtem Yuri'ego i Marcka. Kiedy ju� znajdzie si� w �rodku... no c�, mamy nadziej�, �e Almo ich �ledzi�, kiedy kierowali si� na po�udniowy zach�d. Maj�c Kobr� mi�dzy sob� i na zewn�trz, powinni da� sobie rad� z ka�dym wi�zieniem, do jakiego mogli zawie�� ich Qasamanie.
- Almo mia� nas �ledzi�?
- Zamierza� pr�bowa�. Gdyby nie uda�o mu si� dotrze� do skrzy�owania w por�...
Zawiesi� g�os i lekko wzruszy� ramionami.
- Spodziewamy si�, �e b�dzie pod��a� za nimi tak d�ugo, a� ich dogoni. To jedyne logiczne wyj�cie, jakie mu pozostaje.
Pod��a� za nimi... nie b�dzie jednak wiedzia�, �e Moff planowa� wys�anie w pewnym odst�pie czasu dw�ch autokar�w. Joshua wzdrygn�� si� na my�l o tym, �e Almo m�g� szamota� si� teraz mi�dzy dwoma pojazdami pe�nymi uzbrojonych Qasaman i ich mojok�w. Trwaj�ce nadal zak��cenia uniemo�liwia�y ostrze�enie Pyre'a, �e mo�e zosta� wzi�ty w kleszcze.
Telek pochyli�a si� na krze�le, wypuszczaj�c powietrze z cichym sykiem.
- No c�, panowie - powiedzia�a. - Zrobili�my wszystko, co by�o w naszej mocy, �eby ratowa� Marcka i Yuriego. Teraz nale�a�oby si� zastanowi�, w jaki spos�b unieszkodliwi� granatniki i inny sprz�t wojskowy wok� "Dewdrop", tak by mieli dok�d powr�ci�, je�eli b�d� mogli. Zajmijmy si� wi�c tym problemem, dobrze?
Obok kryj�wki Pyre'a przemkn�� szybko opancerzony autokar. Chocia� w ma�ych oknach nie by�o wida� �adnego �wiat�a, wzmacniacze wzroku pozwoli�y mu zidentyfikowa� siedz�ce w nim dwie osoby. Jedn� by� bez w�tpienia Moff, a drug� zapewne ten sam kierowca, kt�ry prowadzi� wcze�niej w stron� Sollas pojazd, wioz�c Joshu� i prawdopodobnie ci�ko rannego Deckera Yorka. Wraca� teraz, jad�c t� sam� drog�, kt�r� przed p� godzin� odwieziono Cerenkova i Rynstadta. Najwa�niejszym pytaniem by�o jednak: kto znajdowa� si� w �rodku autokaru?
Pyre potar� r�k� czo�o, rozmazuj�c brud i krople potu. York, Joshua i Moff pojechali w stron� Sollas. Moff, najprawdopodobniej sam, wraca nied�ugo potem. Czy�by zdecydowali si� na rozdzielenie grupy, zabieraj�c Rynstadta i Cerenkova aa po�udnie i staraj�c si� uwi�zi� Joshu� i Yorka gdzie� w Sollas? To by�o mo�liwe, ale w my�l zasady, i� zwykle starano si� trzyma� wi�ni�w jak najdalej od "Dewdrop", ma�o prawdopodobne. Czy zabrali Yorka do szpitala, �eby leczy� prawdopodobnie bardzo gro�n� ran� r�ki? Je�li tak, dlaczego zawie�li tam i Joshu�?
Warkot silnika autokaru cichn�� coraz bardziej. Je�eli Pyre mia� za nimi pod��a�, powinien zdecydowa� si� jak najszybciej.
Kiedy po raz pierwszy pu�ci� si� szale�czym biegiem przez las po to, by ratowa� towarzyszy, nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e post�puje s�usznie. Du�o o tym my�la�... i chocia� z ogromnym b�lem przychodzi�o mu przyznanie si� do tego nawet przed samym sob�, wiedzia�, �e jest jeszcze co� wa�niejszego.
Je�eli rozpatrywa� problem z czysto militarnego punktu widzenia, cz�onkowie grupy zwiadowczej nie byli najwa�niejsi. Mo�na nawet pozwoli�, by zgin�li. O wiele wa�niejsze jest bezpiecze�stwo "Dewdrop" ze wszystkimi zebranymi dotychczas danymi na temat Qasamy.
"Dewdrop" musia�a by� zatem wolna, a trzy czwarte wszystkich Kobr znajdowa�o si� wci�� na pok�adzie.
Warkot autokaru ucich� gdzie� na po�udniowy zach�d od miejsca, w kt�rym sta�. Nastawiwszy wzmacniacze wzroku na najwi�ksz� czu�o��, Pyre zacz�� okr��a� skrzy�owanie dr�g ze wszystkimi stoj�cymi tam pojazdami i Qasamanami. Przez kilka nast�pnych kilometr�w m�g� pozostawa� pod os�on� lasu, ale je�eli zamierza zaskoczy� obs�ug� dzia� umieszczonych na szczycie wie�y kontrolnej zanim znajdzie si� na lotnisku, b�dzie musia� przedosta� si� w obr�b miasta. Grupa zwiadowcza rzadko przebywa�a po zapadni�ciu zmroku na ulicach Sollas, a ju� na pewno nie na jego obrze�ach, i Pyre nie mia� poj�cia, na ilu Qasaman mo�e si� natkn��, zanim uda mu si� przedosta� do centrum miasta. Gdyby tak uda�o mu si� ukra�� ubranie jakiego� tubylca, nie umia� jednak wym�wi� po qasama�sku ani s�owa, a nawet gdyby umia�, natychmiast rozpoznano by go po tym, �e nie ma mojoka.
Oceni�, �e zostawi� za sob� skrzy�owanie tak daleko, i� mo�e pozwoli� sobie na niewielki ha�as. Zwracaj�c uwag� i na Qasaman, i na le�ne drapie�niki, zacz�� biec coraz szybciej. Cokolwiek mia� zrobi�, by�oby lepiej, gdyby na natchnienie nie musia� czeka� zbyt d�ugo. Za pi��, najwy�ej za dziesi�� minut, Sollas mia�o go�ci� u siebie pierwszego Kobr�.
ROZDZIA� 3
Implantowane czujniki Joshuy mia�y reputacj� najlepszych, jakie istnia�y w �wiatach Kobr, a jednak Justin, siedz�c w podskakuj�cym na wybojach autokarze naprzeciwko cz�owieka, kt�rego "widzia�" prawie bez przerwy od tygodnia, u�wiadomi� sobie z niemi�ym wstrz�sem, jak bardzo upo�ledzona by�a jego znajomo�� reali�w Qasamy. Wszystko by�o mu znane i zarazem nie znane: tkanina siedzenia, na kt�rym spoczywa�y teraz jego d�onie, wyboista droga, wstrz�sy, kt�re odczuwa� ca�ym cia�em, a ponad wszystko ostre, egzotyczne zapachy, jakie ze wszystkich stron dra�ni�y jego powonienie - czu� si� tak, jak gdyby wst�pi� na p�aszczyzn� obraza i stwierdzi�, �e pokazywany tam �wiat istnieje rzeczywi�cie.
Wszystko to sprawi�o, �e by� zdenerwowany. Mia� w spos�b niewykrywalny zast�pi� brata, a czu� si� jak nowicjusz. Wystarczy�o tylko, �eby Moff powzi�� jakie� podejrzenia, a zabior� go o setki kilometr�w od Cerenkova i Rynstadta i b�d� badali tak d�ugo, dop�ki nie dowiedz� si� prawdy.
Kiedy nie jeste� pewien skuteczno�ci swojej obrony, przejd� do ataku - pomy�la�.
- Musz� przyzna�, Moff - powiedzia� - �e twoi ludzie maj� zdumiewaj�c� zdolno�� uczenia si� j�zyk�w obcych. Od jak dawna umiesz m�wi� po anglicku?
Spojrzenie Moffa pow�drowa�o ku starcowi, kt�ry siedzia� o dwa fotele dalej, a ten wyrzuci� z siebie potok szybkiej, qasama�skiej mowy. Moff odpowiedzia� mu w podobny spos�b, a s�dziwy t�umacz zwr�ci� si� w stron� Justina.
- To my zadajemy pytania - odrzek�. - Ty masz obowi�zek tylko odpowiada�.
Justin �achn�� si�.
- Daj spok�j, Moff. To przecie� �adna tajemnica. Tw�j cz�owiek m�wi naszym j�zykiem nie gorzej ode mnie. Poza tym i ty powiedzia�e� co� zaraz po uruchomieniu tej drobnej polisy ubezpieczeniowej na mojej szyi, wi�c daj spok�j i powiedz, w jaki spos�b uczycie si� naszej mowy w takim tempie?
Kiedy m�wi�, k�tem oka spogl�da� na starca, staraj�c si� zorientowa�, czy nie b�dzie mia� jakich� k�opot�w ze s�ownictwem lub gramatyk�. Stwierdzi� jednak, �e nawet gdyby tak by�o, po jego twarzy nie mo�na tego pozna�. Moff patrzy� na Justina jeszcze przez chwil� potem, kiedy starzec zako�czy� t�umaczy� jego s�owa, a p�niej powiedzia� co� z namys�em i z takim wyrazem twarzy, �e Justin jeszcze zanim us�ysza�, jak starzec przet�umaczy� jego s�owa, poczu� przechodz�ce mu po plecach ciarki.
- Wygl�da na to, �e odzyska�e� spor� cz�� odwagi - oznajmi�.- Ci na statku musieli powiedzie� ci co�, co podnios�o ci� na duchu. Co to by�o?
- Przypomnieli mi, jak zareaguj� zwierzchnicy waszej planety, kiedy si� dowiedz�, jak potraktowa�e� przedstawicieli pokojowej misji dyplomatycznej - odci�� si� Justin.
- Ach, tak? - zapyta� Moff, a starzec przet�umaczy� jego s�owa. - Mo�liwe. Ju� wkr�tce si� przekonamy, czy i to nie jest jednym z twoich k�amstw. Stanie si� tak, kiedy dotrzemy do Purmy, a mo�e nawet jeszcze wcze�niej.
- Podejrzenie mnie o m�wienie nieprawdy uwa�am za obelg� - rzek� Justin.
- Mo�esz si� obra�a�, je�li chcesz. I tak dowiemy si� wszystkiego, kiedy tylko zbadamy cylindry, kt�re zawiesili�my ci na szyi. Justin poczu�, jak nagle zasch�o mu w gardle.
- Co to znaczy? - zapyta�, modl�c si� w duchu, by straszliwe podejrzenie, kt�re mu przysz�o do g�owy, okaza�o si� bezzasadne.
Niestety, sta�o si� inaczej.
- W cylindrach umie�cili�my kamery i urz�dzenie rejestruj�ce d�wi�k - odezwa� si� t�umacz. - Chcieli�my w ten spos�b uzyska� chocia� przybli�one dane na temat sytuacji panuj�cej na waszym statku i liczebno�ci jego za�ogi.
A smacznym, dodatkowym, darmowym k�skiem, b�dzie zapis nieoczekiwanej zamiany bli�niak�w Moreau. Kiedy to zobacz�...
- I tak niewiele ci z tego przyjdzie - powiedzia�, staraj�c si� w�o�y� w swoje s�owa tyle pogardy, na ile by�o go sta� w tej chwili. - Nie k�amali�my ani w sprawie liczby cz�onk�w za�ogi, ani niczego innego o naszym stadni. Czego si� spodziewa�e� - setek uzbrojonych �o�nierzy �ci�ni�tych w takiej �upinie?
Moff zaczeka�, a� t�umacz sko�czy m�wi�, a p�niej wzruszy� ramionami. Wygl�da na to, �e naprawd� nie rozumie po anglicku - pomy�la� Justin, kiedy Moff i starzec zamieniali ze sob� kilka, szybko wypowiadanych po qasama�sku zda�. - Zapewne nauczy� si� na pami�� tylko jednej kwestii, chc�c przypomnie� mi o trzyminutowym limicie, a my dali�my si� na to nabra� jak ma�e dzieci. G�upota, g�upota i jeszcze raz g�upota.
- Zobaczymy, co tam jest - odezwa� si� starzec. - Mo�e dopiero w�wczas b�dziemy mogli zdecydowa�, co z wami wszystkimi zrobi�.
Za�o�y�bym si�, �e b�dziecie - pomy�la� Justin, ale nic nie powiedzia�. Moff usiad� wygodniej w fotelu, okazuj�c tym samym, �e uwa�a rozmow� za sko�czon�, przynajmniej na razie, a Justin usi�owa� wprawi� w ruch swoje szare kom�rki.
No dobrze. Przede wszystkim szpiegowskie kamery Qasaman nie mog�y przekazywa� na �ywo obrazu z pok�adu "Dewdrop". Qasamanie musieliby w tym celu uwolni� przynajmniej jedno pasmo cz�stotliwo�ci od zak��ce�, a co� takiego z pewno�ci� zosta�oby odkryte przez naukowc�w. Moff i jego ludzie nie mogli wiec wiedzie� niczego na temat zamiany braci Moreau - i nie dowiedz� si� o tym, dop�ki ci w Sollas nie obejrz� ta�m i nie og�osz� alarmu. Zak��canie ��czno�ci radiowej oznacza�o, ze Justin jest bezpieczny tak d�ugo, jak d�ugo autokar jest w ruchu. Gdyby wiec zdecydowa� si� na dzia�anie, zanim dotr� do nast�pnego miasta - Purmy, czy tak nazwa� je Moff? - zupe�nie by ich zaskoczy�.
Tak, ale w�wczas, je�eli chce uwolni� Rynstadta i Cerenkova, musia�by sam przeszuka� ca�e miasto.
Justin skrzywi� si�. M�g�by wprawdzie pozwoli� sobie na to, by nie wiedzie�, dok�d ich zabrano, ale tylko pod warunkiem, �e Pyre uda� si� w �lad za tamtym autokarem zamiast czeka� na autokar Justina. Tego jednak nie by� pewien, a nie zamierza� niepotrzebnie ryzykowa�. Powinien wiec zaczeka�, a� zabior� go do pozosta�ych wi�ni�w, chocia� w�wczas b�dzie musia� poradzi� sobie z dodatkowymi stra�nikami i ich mojokami, kt�rych z pewno�ci� b�dzie mn�stwo... A teraz powinien si� modli�, �eby autokar nie zatrzyma� si� poza miastem przed jakim� szlabanem czy posterunkiem wyposa�onym w system ��czno�ci dalekosi�nej.
Niech to diabli. Gdyby tak si� sta�o, wszystkie jego plany spali�yby na panewce. Jak dot�d, Moff traktowa� go do�� �agodnie, ale takie post�powanie by�o uzasadnione tygodniow� obserwacj� charakteru i sposobu reagowania Joshuy. Gdyby si� zorientowa�, �e jego miejsce zaj�� kto� inny, z pewno�ci� podj��by bardziej drastyczne �rodki ostro�no�ci... a by�o wiele sposob�w na to, by uniemo�liwi� dzia�anie nawet Kobrze.
Przez przedni� szyb� autokaru widzia� w �wietle reflektor�w tylko drog� i �ciany lasu rosn�cego po obu jej stronach. �adnych �wiate�, kt�re �wiadczy�yby o blisko�ci miasta... Dzia�aj�c bardzo ostro�nie, ale i metodycznie, Justin uruchomi� sw�j system naprowadzania na cel i po kolei nastawi� celowniki i na wszystkie mojoki w autokarze. Tak na wszelki wypadek.
Usiad�szy wygodniej w fotelu, zaj�� si� obserwowaniem drogi, trzymaj�c d�onie w taki spos�b, �eby nic nie mog�o przeszkodzi� mu w szybkim przyst�pieniu do akcji. Stara� si� odpr�y�.
- Jak my�lisz, co ich zatrzyma�o? - odezwa� si� cicho Rynstadt siedz�cy przy ma�ym, sk�adanym stoliku ustawionym w samym �rodku celi.
Stoj�cy przy zakratowanym oknie Cerenkov machinalnie popatrzy� na przegub, na kt�rym nie mia� ju� zegarka, a p�niej z cichym parskni�ciem opu�ci� r�k� wzd�u� cia�a. - Ca�� "bi�uteri�" zabrano im w chwil� po opuszczeniu skrzy�owania dr�g w pobli�u Sollas - z pewno�ci� zawdzi�czali to miotaczowi strza�ek Yorka i rzekomo umo�liwiaj�cemu "autodestrukcj�" urz�dzeniu Joshui. Brak mo�liwo�ci oceny up�ywu czasu by� zawsze dla Cerenkova do�� du�� udr�k�, a teraz, w obecnej sytuacji, traktowa� go jako rodzaj wyrafinowanej, chocia� subtelnej tortury.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - odezwa� si� do Rynstadta. - Nie jeste�my tu zbyt d�ugo, a je�eli przewiezienie Deckera na pok�ad statku zaj�o im wi�cej czasu, ni� s�dzimy, Moff i Joshua mog� by� dopiero w drodze.
- A je�eli... - zacz�� Rynstadt, ale urwa�, nie ko�cz�c zdania. - Tak, mo�e masz racj� - doda�. - Moff z pewno�ci� b�dzie chcia� by� tutaj, zanim zabior� si� do tego idiotycznego przes�uchania.
Cerenkov tylko kiwn�� g�ow�, czuj�c, jak g��boko narasta w nim frustracja spowodowana konieczno�ci� niemy�lenia nawet o rzeczach dla nich tak wa�nych, jak na przyk�ad to, czy Joshui naprawd� pozwolono przetransportowa� Deckera na pok�ad "Dewdrop"... i czy to Joshua, czy mo�e ju� Justin b�dzie tym, kto ju� wkr�tce znajdzie si� razem z nimi w celi. Po tym jednak, co pokaza� im starzec na skrzy�owaniu, Cerenkov wola� nie zak�ada�, �e �aden ze stoj�cych pod cel� stra�nik�w nie rozumie ani nie m�wi po anglicku.
Musia� wiec zachowa� my�li i podejrzenia tylko dla siebie. Czas p�yn�� nieub�aganie... i w miar� up�ywu minut Cerenkov zacz�� si� czu� tak, jak gdyby on i Rynstadt stali na tafli roztapiaj�cego si� coraz szybciej lodu. Je�eli Justin zosta� zmuszony do przedwczesnego rozpocz�cia akcji... t�umaczy�oby to jego sp�nienie, ale zarazem pozostawia�o ich obu zdanych wy��cznie na w�asne si�y.
Nagle, nieco po prawej stronie, dostrzeg� b�ysk �wiat�a. Przysun�wszy twarz do szyby, ujrza� pojazd podobny do tego, jakim przywieziono tu jego i Rynstadta. Autokar po chwili si� zatrzyma� i podesz�a do niego grupa Qasaman.
- Wygl�da na to, �e przyjechali - rzuci� przez rami�, staraj�c si� nie okazywa� podniecenia. Wiedzia�, �e zaraz zacznie si� prawdziwa zabawa... zw�aszcza �e dop�ki nie rozpocznie akcji, nawet oni nie byli pewni, kt�ry z bli�niak�w znajdzie si� w ich celi. Sytuacja mo�e w�wczas wygl�da� gro�nie, a on nie chcia� znale�� si� na linii ognia, ani te� z przesadn� ostro�no�ci� oczekiwa� rozkazu: "Padnij!" Moff, lub kt�ry� z jego ludzi m�g�by to zauwa�y�, a w�wczas...
W pewnej chwili jednak wszystkie jego my�li zamar�y jak skute lodem. Autokar ruszy� i zacz�� si� oddala�, a Qasamanie, kt�rzy wyszli przedtem na jego powitanie, wracali do budynku... ale sami. Nie by�o z nimi nikogo.
Pusty autokar? - pomy�la� w pierwszej chwili Cerenkov, ale tak naprawd� w to nie wierzy�. Pojazd tymczasem przyspieszy�, kieruj�c si� ku centrum miasta... Przeczucie m�wi�o mu, �e s� w nim i M