2994
Szczegóły |
Tytuł |
2994 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2994 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2994 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2994 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Cz�owiek, kt�ry kocha� kwiaty
Stephen King
Prze�o�y�: MICHA� WROCZY�SKI
Wczesnym majowym wieczorem tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego trzeciego roku posuwa� si� �wawo z r�kami w kieszeniach po nowojorskiej Trzeciej Alei m�ody m�czyzna. Powietrze by�o �agodne i rze�kie, niebo powoli ciemnia�o, przechodz�c od b��kitu do spokojnego, stonowanego fioletu zmierzchu. Istniej� osoby, kt�re uwielbiaj� miasto, a w takie czarowne wieczory mo�na miasto pokocha� jeszcze bardziej. Mijaj�cy si� w progu delikates�w, automatycznych pralni chemicznych czy restauracji ludzie u�miechali si� do siebie serdecznie. Stara kobieta pchaj�ca zdezelowany w�zek dzieci�cy, na kt�ry za�adowa�a dwie torby z zakupami, u�miechn�a si� do m�odego m�czyzny.
- Hej, �liczny!
M�ody cz�owiek odda� jej u�miech i skin�� r�k�.
Min�a go my�l�c: Zakochany.
Rzeczywi�cie sprawia� takie wra�enie. Mia� na sobie jasnoszary garnitur, w�ski krawat z polu�nionym odrobin� w�z�em, a guzik od koszuli pod szyj� rozpi�ty. Jego w�osy by�y ciemne i kr�tko obci�te, cera jasna, a oczy b��kitne. Twarz niczym szczeg�lnym si� nie wyr�nia�a, ale w tak cudny wiosenny wiecz�r, w tej alei, w maju tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego trzeciego roku by� naprawd� �liczny i stara kobieta z lekk� nostalgi� pomy�la�a sobie, �e na wiosn� ka�dy mo�e by� �liczny... zw�aszcza je�li �pieszy na kolacj� z kim� ze swoich sn�w, a p�niej, zapewne, na ta�ce. Wiosna jest jedyn� por� roku, kiedy nostalgia nie bywa zaprawiona gorycz�, wi�c kobieta sz�a dalej bardzo z siebie rada, �e odezwa�a si� do m�odzie�ca, i jeszcze bardziej rada z tego, �e on podzi�kowa� jej za komplement delikatnym skinieniem r�ki.
M�odzieniec przeci�� Sze��dziesi�t� Trzeci� Ulic�. Szed� lekkim, prawie tanecznym krokiem, na ustach igra� mu u�miech. W po�owie drogi do kolejnej przecznicy ujrza� staruszka, a obok niego za�adowany kwiatami r�czny w�zek, z kt�rego �uszczy�a si� zielona farba; przewa�a�y ��te -feeria �onkili i p�nych krokus�w. By�y tam te� go�dziki i cieplarniane r�e. Staruszek jad� obwarzanek i s�ucha� masywnego radia tranzystorowego, kt�re sta�o na skraju w�zka.
Z g�o�nika p�yn�y same z�e wiadomo�ci; morderca, kt�ry zabija� swoje ofiary m�otkiem, ci�gle jeszcze przebyea� na wolno�ci; John Fitzgerald Kennedy o�wiadczy�, �e rozw�j wypadk�w w ma�ym azjatyckim kraiku zwanym Wietnamem (spiker wymawia� "Wietenam") w�adze Stan�w Zjednoczonych �ledz� z najwy�sz� uwag� i niepokojem; z East River wy�owiono zw�oki nie zidentyfikowanej kobiety; w sprawie toczonej obecnie przez zarz�d miasta wojnie z handlarzami heroiny s�d i �awa przysi�g�ych nie wyda�y wyroku; Rosjanie dokonali kolejnej pr�by nuklearnej. Ka�da z tych wiadomo�ci wydawa�a si� bez znaczenia. Powietrze by�o delikatne i wonne. Dwaj m�czy�ni z brzuchami piwoszy stali przed sklepem z pieczywem i wymieniaj�c kuksa�ce grali w gazd�. Wiosna przechyla�a si� ju� w stron� lata, a lato w mie�cie to pora marze�.
M�odzieniec min�� stragan z kwiatami i g�os przekazuj�cy z�e wiadomo�ci stopniowo cich�. Niebawem jednak m�ody cz�owiek zawaha� si�, obejrza� przez rami�, chwil� si� zastanawia�, po czym si�gn�� do kieszeni i dotkn�� czego�, co w niej trzyma�. Przez moment wygl�da� na kogo� zdziwionego, smutnego, wr�cz op�tanego, ale kiedy tylko wyci�gn�� r�k� z kieszeni, jego twarz zn�w sta�a si� pe�na wielkiej pogody i niecierpliwego oczekiwania.
Z u�miechem zawr�ci� do straganu. Podaruje jej kwiaty. Powinna si� ucieszy�. Lubi� patrze�, jak jej oczy l�ni� z zaskoczenia i rado�ci, kiedy jej co� przynosi� - drobny prezencik, poniewa� daleko by�o mu od zamo�no�ci. Pude�ko czekoladek. Bransoletk�. Raz podarowa� tylko torb� pomara�cz Valencia, poniewa� wiedzia�, �e ten gatunek Norma lubi najbardziej.
- M�j m�ody przyjacielu - odezwa� si� sprzedawca kwiat�w, kiedy m�czyzna w szarym garniturze i p�aszczu zatrzyma� si� przy straganie i z uwag� zacz�� ogl�da� wystawiony na w�zku towar.
Sprzedawca mia� co najmniej sze��dziesi�t osiem lat, ubrany by� w tkany maszynowo, zniszczony sweter, a na g�owie, mimo �e wiecz�r by� bardzo ciep�y, nosi� ma�� czapeczk�. Jego twarz stanowi�a map� zmarszczek, oczy by�y g��boko osadzone, a mi�dzy palcami dr�a� mu papieros. Ale doskonale pami�ta�, co to znaczy by� m�odym na wiosn� - m�odym i tak zakochanym, �e trudno sobie znale�� miejsce. Zazwyczaj twarz sprzedawcy przybiera�a surowy wyraz, ale teraz rozja�nia� j� pogodny u�miech, taki sam jak twarz starszej kobiety z zakupami: ch�opiec stanowi� przypadek ewidentny. Sprzedawca strz�sn�� z wypchanego na brzuchu swetra okruchy obwarzanka i pomy�la�: Gdyby temu dzieciakowi nagle cos si� przytrafi�o, ka�dy z najwy�sz� ochot� ruszy�by mu na pomoc.
- Po ile ma pan kwiaty? - zapyta� m�ody cz�owiek.
- Za dolara przygotuj� przepi�kny bukiet. To s� r�e z cieplarni. Kosztuj� troch� dro�ej, siedemdziesi�t cent�w za sztuk�, ale je�li kupi pan p� tuzina, sprzedam je za trzy i p� dolara.
- Troch� drogo.
- Nic, co dobre, nie jest tanie, m�j m�ody przyjacielu. Matka nie nauczy�a pana tej prawdy?
M�odzieniec roze�mia� si�.
- Chyba co� o tym wspomnia�a.
- Jasne. Musia�a wspomina�. Dam panu sze��: dwie czerwone, dwie ��te i dwie bia�e. Czy mo�e by� co� pi�kniejszego? Przybior� troch� gips�wk�. One to uwielbiaj�. I dam kilka li�ci paproci. Ale mo�e woli pan bukiet za dolara?
- One? - zapyta� m�ody cz�owiek ci�gle si� u�miechaj�c.
- M�j m�ody przyjacielu - odpar� sprzedawca, wrzucaj�c do rynsztoka niedopa�ek papierosa; u�miechn�� si�. - W maju nikt nie kupuje kwiat�w dla siebie. To jest zgo�a prawo narodowe. Rozumie pan co mam na my�li.
M�odzieniec pomy�la� o Normie, o jej radosnych pe�nych zdumienia oczach, o �agodnym u�miechu i pochyli� lekko g�ow�.
- Chyba tak.
- Jasne. Wi�c na co si� pan decyduje?
- A jak pan my�li?
- Powiem panu, co my�l�. Ej, porada jest za darmo, prawda?
- My�le, �e to jedyna rzecz na swiecie, kt�r� jeszcze mo�na mie� za darmo - odpar� m�odzian ze sm�tnym u�miechem.
- Ma pan bezsporn� racj� - odrzek� kwiaciarz. - W porz�dku, m�ody przyjacielu. Je�li kupuje pan kwiaty dla matki, proponuje kilka �onkili, kilka krokus�w, troch� konwalii. Wtedy nie zepsuje panu humoru s�owami: "Och, synku, one s� cudowne, ale musia�y du�o kosztowa�. Och, na pewno du�o kosztowa�y, a przecie� wiesz, �e nie powiniene� trwoni� pieni�dzy".
M�ody m�czyzna zadar� g�ow� i roze�mia� si�, a sprzedawca ci�gn�� dalej:
- Ale je�li kupuje pan kwiaty dziewczynie, to ju� zupe�nie inna sprawa, synu. I dobrze o tym wiesz. Je�li nawet dostanie r�e, nie zamieni si� w ksi�gow�; ma pan na to moje najuroczystrze s�owo honoru. Mo�e nawet zarzuci panu r�ce na szyj�...
- Wybieram r�e - o�wiadczy� m�odzieniec i teraz z kolei sprzedawca wybuchn�� gromkim �miechem.
Graj�cy w gazd� m�czy�ni popatrzyli z rozbawieniem w ich stron�.
- Kawalarze! - zawo�a� jeden z nich. - Mo�e chcesz tanio kupi� obr�czk�? Mog� sprzeda� swoj�... mnie ju� niepotrzebna.
M�ody cz�owiek u�miechn�� si� krzywo i obla� p�sem po koniuszki w�os�w.
Kwiaciarz wybra� sze�� r�, przyci�� odrobin� �ody�ki, spryska� kwiaty wod� i wsun�� w du�� sto�kowat� torebk� z celofanu.
- "Dzisiaj pogoda zapowiada si� na tak�, o jakiej �nicie" - dobieg�o z radia. - "B�dzie ciep�o, przewidywana temperatura o p�nocy oko�o trzydziestu stopni. Je�li kto� ma dusze romantyka, to wymarzona noc do patrzenia z dachu na gwiazdy... Dobrej zabawy, wielki Nowy Jorku, dobrej zabawy!"
kwiaciarz zaklei� torb� kawa�kiem ta�my samoprzylepnej i poradzi� m�odemu cz�owiekowi, �eby jego dama wsypa�a do wody odrobin� cukru, dzi�ki czemu kwiaty d�u�ej postoj�.
- Przeka�e jej pa�skie s�owa - obieca� m�ody cz�owiek i wyci�gn�� z kieszeni pi�ciodolarowy banknot. - Dzi�kuj�.
- Wykonuj� po prostu swoj� prac�, m�j m�ody przyjacielu - odpar� sprzedawca, wydaj�c mu dolara i dwie dwudziestopi�ciocent�wki. U�miechn�� si� troch� smutno. - Niech pan da jej ode mnie ca�usa.
W radiu zesp� "The Four Seasons" zacz�� �piewa� sw�j aktualny przeb�j Sherry. M�odzieniec schowa� drobne do kieszeni i ruszy� ulic�. Oczy mia� wielkie, czujne i o�ywione pragnieniem, ale niewiele dostrzega� z pulsuj�cej bujnym �yciem Trzeciej Alei. A dzia�o si� wok� niego wiele: matka ci�gn�a dziecko siedz�ce w samochodzie-zabawce (malec mia� komicznie usmarowan� lodami buzi�), ma�a dziewczynka skaka�a na skakance i wylicza�a: "Ene-due-like-fake-torba-borba-�sme-smake-eus-deus-kosmateus-i-morele-baks". Przed pralni� sta�y kobiety, pali�y papierosy i por�wnywa�y swoje ci��e. Przy wystawie sklepu ze sprz�tem radiowym grupka m�czyzn patrzy�a w ogromny, kolorowy telewizor z metka, na kt�rej widnia�a czterocyfrowa cena. Nadawano akurat transmisj� z meczu baseballowego, a twarze graczy by�y zielone. Boisko mia�o barw� nie do ko�ca dojrza�ej truskawki, ale Metsi z Nowego Jorku tu� przed ko�cem rozgrywki prowadzili wysoko z Philliesami.
M�odzieniec szed� przed siebie, �ciska� w d�oni kwiaty, nie�wiadom tego, �e dwie kobiety przed pralni�, kiedy je mija�, przerwa�y na chwil� rozmow� i spogl�da�y na niego t�sknym wzrokiem; dni kiedy one dostawa�y kwiaty, min�y ju� dawno i bezpowrotnie. Nie zauwa�y�, �e m�ody policjant na skrzy�owaniu Trzeciej Alei z Sze��dziesi�ta Dziewi�t� Ulic� gwizdkiem zatrzyma� ruch, �eby on m�g� przej�� bezpiecznie przez jezdni�. Policjant sam by� zakochany i podobne ma�lane oczy widywa� we w�asnym lusterku podczas golenia. M�ody cz�owiek nie spostrzeg�, �e dwie nastolatki, kt�re nadchodzi�y z przeciwka, min�wszy go, obj�y si� mocno ramionami i zachichota�y.
Na rogu Siedemdziesi�tej Trzeciej przystan��, po czym skr�ci� w prawo. Ta ulica by�a troch� bardziej zaciemniona i ci�gn�y si� wzd�u� niej domy o fasadach z piaskowca; na parterach mie�ci�y si� restauracje o w�oskich nazwach. Trzy przecznice dalej w zapadaj�cym zmroku grano w ulicznego baseballa. M�ody cz�owiek nie poszed� a� tak daleko; w po�owie przecznicy skr�ci� w w�ski zau�ek.
Na niebie pokaza�y si� pierwsze l�ni�ce lekko gwiazdy, ale zau�ek by� mroczny; w ciemno�ciach majaczy�y pojemniki na �mieci. Teraz ju� m�ody m�czyzna by� sam... nie, niezupe�nie. Z mroku dobieg� przera�liwy wrzask i m�odzieniec zmarszczy� brwi. By�a to pie�� mi�osna kocura i nie by�o w niej nic pi�knego.
M�odzian zwolni� kroku. Popatrzy� na zegarek. Kwadrans po �smej i Norma powinna ju� po prostu...
Wtedy j� dostrzeg�. Wychodzi�a z podw�rka. Mia�a na sobie ciemnoniebieskie, rozszerzane spodnie i bluzk� z marynarskim ko�nierzem. Na ten widok �cisn�o mu si� serce. Za ka�dym razem, gdy rzuca� na ni� pierwsze spojrzenie, dziwi� si� niebywale; zawsze stanowi�o to pe�en s�odyczy wstrz�s - wygl�da�a tak m�odo.
U�miechn�� si� - promienia� wr�cz u�miechem - i przy�pieszy� kroku.
- Norma - powiedzia�.
Unios�a g�ow� i u�miechn�a si�... lecz kiedy si� do siebie zbli�yli, jej twarz spowa�nia�a.
Jego u�miech te� jakby lekko przygas� i m�odzie�ca ogarn�� na chwil� niepok�j. Twarz nad marynarskim ko�nierzem nagle rozmaza�a si�. By�o coraz ciemniej... czy�by si� pomyli�? Z ca�� pewno�ci� nie. To by�a Norma.
- Przynios�em ci kwiaty - powiedzia�, ogarni�ty radosnym zapa�em i wr�czy� jej bukiet w celofanie.
Spogl�da�a chwil� na kwiaty, u�miechn�a si� i... odda�a mu je z powrotem.
- Dzi�kuj�, ale pan najwyra�niej si� pomyli�. Nazywam si�...
- Norma - szepn�� i z kieszeni wyci�gn�� m�otek na kr�tkim trzonku. - One s� dla ciebie, Normo... zawsze by�y dla ciebie... wszystkie s� dla ciebie.
Cofn�a si� o krok, jej twarz by�a ju� tylko niewyra�n�, bia�� plam�, usta ogromnym, czarnym O przera�enia i wcale to nie by�a Norma, Norma nie �y�a, nie �y�a od dziesi�ciu lat. Ale to ju� nie by�o istotne, poniewa� zamierza�a krzycze�. Machn�� m�otkiem, �eby powstrzyma� ten krzyk, zabi� ten krzyk, i kiedy machn�� m�otkiem, bukiet upad� na ziemi�, opakowanie p�k�o, a czerwone, bia�e oraz ��te r�e rozsypa�y si� obok pogi�tych pojemnik�w na �mieci, gdzie w mroku koty uprawia�y sw� obc� mi�o��, wrzeszcz�c w mi�osnym upojeniu, wrzeszcz�c, wrzeszcz�c.
Machn�� m�otkiem i ju� nie krzycza�a, ale mog�a krzycze�, bo nie by�a przecie� Norm�, �adna z nich nie by�a Norm�. Wi�c macha� m�otkiem, macha� m�otkiem, macha� m�otkiem. Nie by�a Norm�, wi�c macha� m�otkiem tak, jak ju� robi� to pi�� razy.
W jaki� bli�ej nie okre�lony czas p�niej wsun�� go do wn�trza kieszeni i odsun�� si� od rozci�gni�tego na bruku ciemnego cienia, odszed� od wonnych r� rozsypanych obok pojemnik�w ze �mieciami. Odwr�ci� si� i opu�ci� zau�ek. Teraz by�o ju� zupe�nie ciemno. Gracze w baseballa dawno rozeszli si� do dom�w. Je�li nawet na jego garniturze widnia�y plamy krwi, nie by�o ich wida� w mroku p�nowiosennego wieczoru. A ona wcale nie nazywa�a si� Norma. Ale on dobrze wiedzia�, jak on sam si� nazywa. Nazywa� si�... nazywa�...
Mi�o��.
Nazywa� si� mi�o�� i spacerowa� ciemnymi ulicami, poniewa� Norma na niego czeka�a. I znajdzie j�. Ju� niebawem.
Zacz�� si� u�miecha�. Zn�w w�drowa� lekkim, tanecznym krokiem po Siedemdziesi�tej Trzeciej Ulicy. Na schodkach przed domem siedzia�o ma��e�stwo. Obserwowa�o go: zadarta g�owa, oczy wpatrzone w dal, lekki u�miech na ustach. Kiedy ich min��, kobieta powiedzia�a:
- Jak to si� dzieje, �e ty ju� tak nie wygl�dasz?
- Czego?
- Nic, nic - odpar�a, nie spuszczaj�c wzroku z m�odego cz�owieka w szarym garniturze, kt�ry znika� w ciemno�ci nadchodz�cej nocy, i my�la�a, �e je�li istnieje co� pi�kniejszego ni� wiosna, musi to by� m�odzie�cza mi�o��.
Przepisywa�: Mando