2992
Szczegóły |
Tytuł |
2992 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2992 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2992 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2992 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
Crouch End
(Crouch End)
(T�umaczenie Micha� Wroczy�ski)
Kiedy kobieta wreszcie sobie posz�a, wybi�o prawie wp� do trzeciej w nocy. Ci�gn�ca si� przed posterunkiem policji na Crouch End Tottenham Lane przypomina�a nieruchom� rzek�. Londyn pogr��ony by� we �nie... ale Londyn nigdy nie zapada w g��boki sen, a sny miewa niespokojne...
Policjant Yetter zamkn�� kajet, kt�ry zapisa� prawie do ko�ca, notuj�c dziwaczn�, gor�czkow� opowie�� Amerykanki. Spojrza� na maszyn� do pisania i stos czystych formularzy na stoj�cej obok p�ce.
- W dziennym �wietle b�dzie to brzmie� jeszcze bardziej wariacko - stwierdzi�.
Policjant Farnham, kt�ry popija� coca-col� i od d�u�szego ju� czasu si� nie odzywa�, nagle si� odezwa�.
- Ona by�a Amerykank�, prawda? - spyta�, jakby ten fakt mia� wyt�umaczy� wi�kszo�� tego, co opowiedzia�a.
- Wepchniemy to do archiwum - zgodzi� si� Yetter i rozejrza� si� za papierosem. - Ale ciekaw jestem... Farnham roze�mia� si�.
- Chyba nie chcesz powiedzie�, �e wierzysz w cho� jedno jej s�owo? �mia�o! S�ucham!
- Czy co� m�wi�em? Nic. A ty jeste� teraz tutaj.
Farnham lekko zesztywnia�. Mia� dwadzie�cia siedem lat i nie by�o jego win� ani to, �e przeniesiono go na ten posterunek z le��cego bardziej na p�noc Muswell Hill, ani te� to, �e ca�a kariera zawodowa dwukrotnie prawie starszego od niego Yette-ra przebieg�a w tym cichym zak�tku Londynu, na Crouch End.
- Jestem - odpar�. - Ale, z ca�ym szacunkiem, potrafi� jeszcze odr�ni� ziarno od plew. Czy nie...
- Lepiej pocz�stuj mnie fajk�, kolego - odpar� Yetter, spogl�daj�c na� z lekkim rozbawieniem. - O, dzi�ki, dobry z ciebie ch�opak.
Zapali� papierosa zapa�k�, kt�r� wyj�� z pude�ka ozdobionego rysunkiem jasnoczerwonej lokomotywy. Machni�ciem r�ki zgasi� p�omyk i wrzuci� wypalone drewienko do popielniczki Farnhama. Popatrzy� na koleg� przez ob�ok dymu. Ju� dawno straci� sw�j ch�opi�cy wygl�d i wdzi�k. Twarz Yettera po��obiona by�a g��bokimi zmarszczkami, a nos stanowi� map� pop�kanych naczynek krwiono�nych; codziennie wieczorem lubi� sobie wypi� sze�� butelek piwa Harp.
- A zatem uwa�asz, �e Crouch End jest takim spokojnym i cichym miejscem?
Farnham wzruszy� ramionami. Tak naprawd� uwa�a�, �e Crouch End jest ogromn�, ziewaj�c� g�b� le��c� na peryferiach Londynu; jego m�odszy brat z ca�� pewno�ci� nazwa�by t� dzielnic� Nudopatia.
- C� - ci�gn�� Yetter. - Wiem, �e tak uwa�asz. O jedenastej wieczorem wszystko tu ju� smacznie �pi. Ale widzia�em na Crouch End wiele dziwnych rzeczy. Gdyby� sp�dzi� tu po�ow� tego czasu co ja, r�wnie� by� w to uwierzy�. Na przestrzeni tych sze�ciu czy o�miu spokojniutkich ulic dzieje si� wi�cej dziwnych rzeczy ni� w ca�ym Londynie. Wiem, �e brzmi to zabawnie, ale m�wi� prawd�. Te rzeczy mnie przera�aj�. Dlatego pij� tyle piwa, bo po nim nie boj� si� tak bardzo. Przypatrz si� kiedy� sier�antowi Gordonowi, Farnham, i zadaj sobie pytanie, dlaczego w wieku czterdziestu lat jest kompletnie siwy. A gdyby� zobaczy� Petty'ego... ale jego ju� nie zobaczysz, prawda? Petty pope�ni� samob�jstwo latem siedemdziesi�tego sz�stego roku. Nasze gor�ce lato. By�o to... - Yetter starannie szuka� odpowiednich s��w. - By�o to okropne lato. Straszne. Wielu z nas si� obawia�o, �e mog� si� tu przedrze�.
- Kto m�g� si� przedrze�? - zapyta� Farnham.
Czu�, �e k�ciki ust wykrzywia mu pogardliwy, obel�ywy u�mieszek, wiedzia�, �e nie jest to uprzejme, ale nie potrafi� nad sob� zapanowa�. Na sw�j spos�b Yetter bredzi� tak samo, jak Amerykanka. Zreszt� zawsze by� troch� dziwny. Zapewne pijaczek.
Spostrzeg�, �e Yetter oddaje mu u�miech.
_ Uwa�asz mnie za star� ko�sk� dup� - stwierdzi�.
_ Wcale nie, wcale nie - zaprotestowa� Farnham i j�kn��
w duchu.
_ Jeste� dobrym ch�opcem - stwierdzi� Yetter. - Jak ju� osi�gniesz m�j wiek, nie b�dziesz siedzia� za biurkiem i przewraca� papier�w na takim posterunku jak ten. B�dziesz pracowa� w normalnej policji. B�dziesz, prawda? Marzysz o tym.
_ Tak - przyzna� Farnham.
By�a to prawda. Marzy� o tym. Zamierza� wst�pi� do akademii, mimo �e Sheila chcia�a, aby porzuci� prac� w policji i zaj�� si� czym� innym; na przyk�ad zatrudni� si� u Forda przy ta�mie na linii monta�owej. Na my�l o pracy z robolami a� co� �ciska�o go w brzuchu.
- Tak te� my�la�em - o�wiadczy� Yetter, gniot�c niedopa�ek w popielniczce. - Masz to we krwi, prawda? Mo�esz wysoko zaj�� i nie sko�czysz w takim nudnym miejscu jak to, na starym Crouch End. Ale nie wiesz o wszystkim. Crouch End jest dziwne. Powiniene� od czasu do czasu postudiowa� nasze archiwa, Farnham. Och, naturalnie, znajdziesz tam mas� zwyczajnych przypadk�w... ch�opcy i dziewcz�ta uciekaj�cy z domu, �eby przysta� do hipis�w, punk�w czy jak tam sami siebie dzisiaj nazywaj�... zaginieni m�owie (gdy widzisz ich �ony, zazwyczaj rozumiesz, dlaczego zagin�li)... podpalenia, kt�rych sprawc�w nie wykryto... kradzie�e kieszonkowe... wiele innych spraw. Ale mi�dzy nimi jest wystarczaj�ca liczba historii mro��cych krew w �y�ach. Wiele takich, �e cz�owiekowi robi si� niedobrze.
- Naprawd�? Yetter skin�� g�ow�.
- Niekt�re do z�udzenia przypominaj� histori�, jak� opowiedzia�a nam ta nieszcz�sna ameryka�ska dziewczyna. Nigdy ju� nie zobaczy swego m�a; masz na to moje s�owo honoru. - Popatrzy� na Farnhama i wzruszy� ramionami. - Mo�esz mi wierzy� albo nie. Pakujemy je wszystkie do jednej kartoteki. Nazywamy to kartotek� spraw bie��cych, poniewa� brzmi to �adniej ni� archiwum, czyli kartoteka-poca�uj-nas--w-dup�. Przestudiuj j�, Farnham. Przestudiuj.
Farnham nic nie odpowiedzia�, ale postanowi� "przestudiowa�" j� w wolnej chwili. My�l, �e istnieje ca�y szereg takich
historii, jak� opowiedzia�a im Amerykanka, by�a... niepokoj�ca.
- Czasami... - powiedzia� Yetter i podkrad� Farnhamowi kolejnego silk cutsa - ...rozmy�lam o Wymiarach.
- O Wymiarach?
- Tak, synu, o Wymiarach. O Wymiarach zawsze pisz� tw�rcy science fiction, prawda? Czy czytujesz science fiction, Farnham?
- Nie - odrzek� m�ody Farnham. Zawsze uwa�a�, �e ten gatunek literatury stanowi wyrafinowan� form� robienia z ludzi g�upk�w.
- A co powiesz o Lovecrafcie? Jego utwor�w te� nie czyta�e�?
- Nawet o nim nie s�ysza�em - przyzna� si� Farnham.
Tak naprawd� ostatni� ksi��k� fantastyczn�, jak� czyta� dla zabicia czasu, by� niewielki pastisz pochodz�cy jeszcze z czas�w wiktoria�skich i zatytu�owany Two Gentlemen in Silk Knickers.
- C�, ten facet, Lovecraft, zawsze pisa� o Wymiarach - stwierdzi� Yetter, si�gaj�c po pude�ko zapa�ek z wymalowan� lokomotywk�. - Wymiary s� bardzo blisko nas. I s� pe�ne tych nie�miertelnych potwor�w, na sam widok kt�rych ludzie trac� zdrowe zmys�y. Oczywi�cie, to fikcja. Ale gdy co� takiego rzeczywi�cie przytrafia si� komu�, powa�nie si� zastanawiam, czy to naprawd� jedynie fikcja. Nachodz� mnie wtedy my�li, przewa�nie cich�, spokojn� noc�, tak� jak teraz, �e ca�y nasz �wiat, wszystko, co wydaje si� nam tak mi�e, normalne i zwyk�e, jest jak wielka sk�rzana pi�ka napompowana powietrzem. I �e miejscami sk�ra jest prawie ca�kiem przetarta. Tam bariery s� cie�sze. Rozumiesz, o czym m�wi�?
- Tak - mrukn�� Farnham i pomy�la�: A mo�e powiniene� da� mi buzi, Yetter. Zawsze, gdy b��dz� my�lami gdzie� indziej, marz� o buziaku.
- A p�niej kombinuj�: Mo�e Crouch End jest w�a�nie jednym z takich miejsc? G�upie, ale tak dok�adnie sobie my�l�. By� mo�e to wy��cznie kwestia bujnej wyobra�ni. Matka zawsze mi m�wi�a, �e cierpi� na przerost fantazji.
- Naprawd�?
- Tak. I wiesz, o czym jeszcze my�l�?
- Nie. Nie mam zielonego poj�cia.
- Highgate jest prawie w porz�dku; to w�a�nie my�l�. Tam pow�oka oddzielaj�ca nas od Wymiar�w jest tak samo gruba jak w Muswell Hill. Ale we�, na przyk�ad, takie Archway i Finsbury Park. Te dzielnice r�wnie� przylegaj� do Crouch End. W obu mam przyjaci�. Wiedz�, �e interesuj� si� pewnymi sprawami, kt�re wydaj� si� kompletnie nieracjonalne. Pewne zwariowane historie, jakie im opowiadaj� ludzie... no c�... ludzie, kt�rzy nie maj� najmniejszego powodu opowiada� takich bredni. Czy zastanowi�e� si�, Farnham, nad tym, po co ta kobieta mia�aby opowiada� nam tak niestworzon� histori�, gdyby nie by�a ona prawdziwa?
- No c�...
Yetter zapali� zapa�k� i popatrzy� przez p�omyk na Farnhama.
- Pi�kna, m�oda, dwudziestosze�cioletnia kobieta, w hotelu dwoje dzieci, jej m�� jest m�odym, dobrze prosperuj�cym prawnikiem w Milwaukee czy gdzie� tam. Co chcia�a zyska� na tym, �e przysz�a tu i wyrecytowa�a nam histori�, jak� spotka� mo�na jedynie w filmach o detektywie Hammerze?
- Nie wiem - odpar� sztywno Farnham. - Ale zapewne istnieje jakie� wythi...
- Tak wi�c my�l� sobie - przerwa� mu Yetter - �e je�li s� takie "cienkie punkty", nasz musi zaczyna� si� w Archway i Finsbury Park... ale najcieniej jest tutaj, w Crouch End. I m�wi� sobie: Czy nie nadejdzie w ko�cu taki dzie�, kiedy sk�ra oddzielaj�ca nas od tego, co znajduje si� po jej drugiej stronie... ostatecznie si� przetrze? Czy nie b�dzie to dzie�, kiedy si� oka�e, �e wszystko to, o czym m�wi�a nam ta kobieta, nie wyczerpuje prawdy nawet w po�owie?
Farnham milcza�. By� ju� najg��biej przekonany, �e policjant Yetter wierzy r�wnie� w chiromancj�, frenologi� i w R�o-
krzy�owc�w.
- Poczytaj archiwa - poradzi� Yetter, wstaj�c z krzes�a. Kiedy przy�o�y� d�onie do plec�w i si� przeci�gn��, rozleg� si� ^ichy trzask. - Id� zaczerpn�� troch� �wie�ego powietrza. \ Wyszed�. Farnham popatrzy� za nim z mieszanin� rozbawienia i z�o�ci. Yetter ma fio�a, to jasne jak s�o�ce. I kopci jak parow�z. A w tym nowym, wspania�ym �wiecie socjalizmu papierosy i opieka spo�eczna wcale tanie nie s�. Si�gn�� po notes Yettera i ponownie zacz�� czyta� to, co opowiedzia�a dziewczyna.
P�niej, oczywi�cie, przejrzy archiwum.
Zrobi to po prostu dla jaja.
Dziewczyna - czy te� m�oda kobieta, je�li chce si� by� grzecznym i dok�adnym (a wiele wskazuje na to, �e tacy s� wszyscy wsp�cze�ni Amerykanie) - wpad�a na posterunek jak burza pi�tna�cie po dziesi�tej poprzedniego wieczoru. W�osy opada�y jej na twarz mokrymi str�kami, oczy mia�a wyba�uszone. Wlok�a za sob� na pasku torebk�.
- Lonnie - powiedzia�a. - Prosz�, musicie odnale�� Lon-niego.
- Doskonale, prosz� pani, zrobimy, co w naszej mocy - odpar� Yetter. - Ale najpierw musi nam pani powiedzie�, kim jest Lonnie.
- On nie �yje - wyja�ni�a m�oda kobieta. - Wiem, �e nie �yje.
Wybuchn�a p�aczem, kt�ry szybko przeszed� w �miech, a w�a�ciwie w rechot. Cisn�a przed siebie torebk�. Najwyra�niej wpad�a w histeri�.
W t� noc z pi�tku na sobot� posterunek by� jak wymar�y. Sier�ant Raymond wys�uchiwa� z nieziemskim wprost spokojem opowie�ci Pakistanki o tym, jak na Hillfield Avenue jaki� wytatuowany bandzior ze strzech� na niebiesko ufarbowanych w�os�w wyrwa� jej torebk�. Yetter zauwa�y�, �e do pomieszczenia wsun�� si� Farnham, kt�ry zamieni� w�a�nie wisz�cy w korytarzu plakat (CZY MASZ W SERCU MIEJSCE DLA NIE CHCIANYCH DZIECI?) na inny (SZE�� RAD, JAK BEZPIECZNIE JE�DZI� NOC� NA ROWERZE).
Yetter skin�� na niego r�k�, a sier�ant Raymond, s�ysz�c na wp� histeryczny wrzask Amerykanki, obejrza� si� w ich stron�. Raymond lubi� kieszonkowcom �ama� palce jak sucharki ("Ach, daj spok�j, kolego - odpowiada�, kiedy go proszono, aby jako� uzasadni� t� wyj�tkowo ma�o legaln� procedur�. - Pi��dziesi�t milion�w ��tk�w nie mo�e si� myli�".), ale nie radzi� sobie zupe�nie z rozhisteryzowanymi kobietami. - Lonnie! - zaskrzecza�a. - Och, oni maj� Lonniego! Pakistanka odwr�ci�a si� w stron� Amerykanki, taksowa�a j� przez chwil� spokojnym wzrokiem, po czym zn�w odwr�ci�a si� do sier�anta Raymonda i podj�a opowie�� o tym, jak wyrwano jej torebk�.
- Panno... - zacz�� policjant Farnham.
- Co tu si� wyprawia? - szepn�a.
Zacz�a dysze�. Farnham spostrzeg� niewielkie zadrapanie na jej lewym policzku. By�a �liczn� babk� z uroczymi cyckami - drobnymi, ale stercz�cymi - i z wielk� strzech� kasztanowych w�os�w. Ciuchy mia�a stosunkowo drogie. W jednym bucie brakowa�o jej obcasa.
- Co tu si� wyprawia? - powt�rzy�a. - Potwory...
Pakistanka ponownie na ni� popatrzy�a... i u�miechn�a si�. Mia�a popsute z�by. U�miech ten jednak znikn�� prawie natychmiast, jak za spraw� magicznej sztuczki. Ponownie odwr�ci�a si� do Raymonda, kt�ry poda� jej formularz protoko�u kradzie�y.
- Pocz�stujemy pani� kaw� i przejdziemy do pokoju numer trzy - o�wiadczy� Yetter. - Napije si� pani kawy, s�oneczko, prawda?
- Lonnie - szepn�a. - Wiem, �e nie �yje.
- Prosz� p�j�� ze starym, dobrym Tedem Yetterem i wszystko w mig za�atwimy - powiedzia� Yetter i pom�g� jej wsta� z krzes�a.
Kiedy obj�� j� w pasie i wyprowadza� z pokoju, ci�gle lamentowa�a i mamrota�a co� niewyra�nie pod nosem. Kroki stawia�a niepewnie, poniewa� w jednym pantoflu brakowa�o jej obcasa.
Farnham nala� do kubka kaw� i zani�s� naczynie do pomalowanego na bia�o, kwadratowego pokoju, w kt�rym znajdowa� si� odrapany st�, cztery krzes�a i ch�odziarka do pitnej wody.
- Prosz�, s�oneczko - powiedzia�. - To ci dobrze zrobi. Z cukrem, czy bez?
- Nie chc� pi� - odpar�a. - Nie mog�abym...
I si�gn�a po kubek, souvenir, kt�ry dawno temu dostali od kogo� z Blackpool, jakby chcia�a ogrza� sobie nim d�onie. R�ce fatalnie jej si� trz�s�y i Farnham chcia� ju� poradzi�, �eby odstawi�a naczynie, zanim obleje si� gor�c� kaw�.
- Nie mog�abym - powt�rzy�a i ci�gle trzymaj�c kubek w obu d�oniach, upi�a �yk; kubek dzier�y�a tak, jak dziecko trzyma fask� z roso�em.
Kiedy na nich popatrzy�a, mia�a r�wnie� wzrok dziecka - szczery, zm�czony, b�agalny... i w jaki� spos�b podobny do spojrzenia osaczonego zwierz�cia. Wygl�da�a tak, jakby to, co j� spotka�o, odebra�o jej ca�� doros�o��; jakby jaka� niewidzialna r�ka wychyli�a si� z nieba i zabra�a jej dwadzie�cia lat, zostawiaj�c w pokoju przes�ucha� na posterunku w Crouch End dziecko w ameryka�skim ubraniu dla doros�ych.
- Lonnie. Potwory... - powiedzia�a. - Czy mi pomo�ecie? Na Boga, czy mi pomo�ecie? Mo�e jeszcze �yje. Mo�e... Jestem ameryka�sk� obywatelk�! - wrzasn�a nagle i jakby powiedzia�a co� bardzo nieprzyzwoitego, wybuchn�a p�aczem.
Yetter poklepa� j� po ramieniu.
- S�oneczko, my�l�, �e pomo�emy ci odnale�� Lonniego. To tw�j m��, prawda? Nie przestaj�c chlipa�, kiwn�a g�ow�.
- Danny i Norma s� w hotelu... z opiekunk�... maj� i�� spa�... czekaj�, a� wr�ci, �eby poca�owa� je na dobranoc...
- Prosz� si� na chwil� uspokoi� i powiedzie� dok�adnie, co si� wydarzy�o...
- I gdzie - doda� Farnham, a Yetter obrzuci� go szybkim spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
- No w�a�nie! - krzykn�a. - Nie wiem gdzie. Nie jestem nawet pewna, co si� wydarzy�o, poza tym, �e by�o to s-str--straszne!
Yetter wyci�gn�� notatnik.
- Jak si� pani nazywa, s�oneczko?
- Doris Freeman. M�j m�� nazywa si� Leonard Freeman. Zatrzymali�my si� w hotelu Inter Continental. Jeste�my obywatelami ameryka�skimi.
Tym razem przyznanie si� do ameryka�skiego obywatelstwa jakby troch� j� uspokoi�o. Upi�a �yk kawy i odstawi�a kubek. Farnham zauwa�y�, �e ma bardzo zaczerwienione d�onie. Poczujesz to p�niej, moja droga - pomy�la�.
Yetter z mozo�em zapisywa� wszystko w notatniku. Przelotnie popatrzy� na policjanta Farnhama.
- S� pa�stwo na wakacjach? - zapyta�.
- Tak... dwa tygodnie tutaj i tydzie� w Hiszpanii. Planowali�my zatrzyma� si� w Barcelonie... ale to przecie� nie po-
mo�e w odnalezieniu Lonniego! Dlaczego zadaje mi pan te g�upie pytania?
_ Pr�bujemy po prostu ustali� wszystkie okoliczno�ci, pani Freeman - wyja�ni� Farnham. Odruchowo obaj starali si� m�wi� cichym, uspokajaj�cym tonem. - Prosz� opowiedzie� nam dok�adnie, co si� wydarzy�o. Prosz� powiedzie� to w�asnymi s�owami.
- Dlaczego w Londynie tak trudno z�apa� taks�wk�? - zapyta�a nieoczekiwanie.
Farnham kompletnie straci� g�ow� i nie wiedzia�, co na to odrzec, ale Yetter zareagowa� w taki spos�b, jakby pytanie nale�a�o do tematu.
- Trudno powiedzie�. Cz�ciowo za spraw� turyst�w. Mieli pa�stwo k�opoty z dotarciem na Crouch End?
- Tak - odpar�a. - Wyszli�my z hotelu do ksi�garni Hatchardsa. To na Haymarket, prawda?
- Blisko - zgodzi� si� Yetter. - Wspania�a, ogromna ksi�garnia, prawda, kochanie?
- Jak wyszli�my z hotelu, nie by�o najmniejszych k�opot�w z taks�wk�. Sta� ich ca�y sznur. Ale kiedy wychodzili�my od Hatchardsa, nie by�o �adnej. W ko�cu jaka� si� zatrzyma�a i Lonnie powiedzia� kierowcy, �e chcemy dosta� si� na Crouch End, lecz on tylko roze�mia� si� nam w nos.
- Och, taksiarze, gdy chodzi o kursy na przedmie�cia, potrafi� by� wyj�tkowymi sukinkotami, je�li wybaczy mi pani to okre�lenie - wtr�ci� Farnham.
- Nie zgodzi� si� nawet, gdy obiecali�my mu funta napiwku - poinformowa�a Doris Freeman, a w jej g�osie rozleg� si� ton prawdziwie ameryka�skiego zdumienia. - Czekali�my jeszcze blisko p� godziny, zanim trafili�my na taks�wkarza, kt�ry zgodzi� si� nas zabra�. By�a mniej wi�cej siedemnasta trzydzie�ci, mo�e za kwadrans sz�sta. I wtedy Lonnie stwierdzi�, �e zgubi� adres...
Ponownie chwyci�a kubek z kaw�.
- A do kogo pa�stwo jechali? - zapyta� Yetter.
- Do znajomego mego m�a. Prawnik, nazywa si� John Squales. M�j m�� wprawdzie nigdy si� z nim osobi�cie nie spotka�, ale ich firmy utrzymywa�y ze sob�... - wykona�a nieokre�lony ruch r�k�.
- Kontakty?
- Tak, chyba tak. Kiedy pan Squales si� dowiedzia�, �e zamierzamy w czasie wakacji odwiedzi� Londyn, zaprosi� nas do siebie na kolacj�. Lonnie prowadzi� z nim korespondencj�, ale adres mia� zapisany na kartce, kt�r� trzyma� w biurze! Kiedy wsiedli�my do taks�wki, Lonnie spostrzeg�, �e zgubi� gdzie� t� kartk�. Pami�ta� tylko, �e jego znajomy mieszka na Crouch End. - Popatrzy�a na nich powa�nym wzrokiem. - Crouch End... paskudna nazwa1.
- I co wtedy pa�stwo zrobili? - zapyta� Yetter.
Zacz�a m�wi�. Kiedy sko�czy�a, wypi�a prawie ca�� kaw�, a policjant Yetter zape�ni� kilkana�cie kartek swego notatnika kwadratowym, rozwlek�ym pismem.
Lonnie Freeman, pot�nie zbudowany m�czyzna, kt�ry siedzia� przygarbiony w mrocznym wn�trzu czarnej taks�wki i pochyla� si� do przodu tak, �eby m�c rozmawia� z kierowc�, zdumia� Doris, kiedy ta ujrza�a go po raz pierwszy podczas meczu koszyk�wki, gdy oboje byli na ostatnim roku studi�w. Siedzia� na �awce zawodnik�w, kolana mia� prawie przy uszach, ogromne d�onie z grubymi nadgarstkami zwiesza�y mu si� lu�no mi�dzy �ydkami. Wtedy mia� na sobie spodenki koszykarskie, a na szyi r�cznik. Teraz ubrany by� w garnitur z krawatem. Nie gra� w zbyt wielu meczach - pomy�la�a czule - poniewa� nie prezentowa� szczeg�lnej klasy sportowej i nieustannie gubi� adresy.
Taksiarz z pob�a�liwo�ci� wys�ucha� historii o zgubionym adresie. By� to starszy m�czyzna ubrany w nieskazitelnie czysty, cienki letni garnitur i stanowi� antytez� niechlujnych tas�wkarzy z Nowego Jorku. Lekki zgrzyt stanowi� jedynie kraciasty kaszkiet, jakkolwiek by� ca�kiem akceptowalny; dodawa� kierowcy sporo zawadiackiego uroku. Za oknami taks�wki po Haymarket sun�� nieprzerwany sznur pojazd�w. Afisz na pobliskim teatrze zapowiada� przedstawienie "Duch w operze", kt�re najwidoczniej zamierzano tam ju� zawsze wystawia�.
- Dobra, powiem co� panu, szefie - odezwa� si� taksiarz. - Zawioz� was na Crouch End, zatrzymamy si� pr. pierwszej budce telefonicznej i sprawdzisz pan w ksi��ce telefonicznej adres tego waszego znajomego. A wtedy odstawi� was pod same drzwi.
- Cudownie - ucieszy�a si� szczerze Doris.
Byli w Londynie dopiero sze�� dni, ale ona nie przypomina�a sobie miejsca, gdzie ludzie byliby tak uczynni, sympatyczni j cywilizowani jak w tym mie�cie.
- Dzi�ki - odpar� Lonnie, rozpieraj�c si� w fotelu. Obj�� Doris i doda� z u�miechem: - Widzisz? I ju� po k�opocie.
- Ale nie dzi�ki tobie - zakpi�a i lekko szturchn�a go w �ebra.
- Co racja, to racja - przyzna� taksiarz. - No to dalej, na Crouch End!
Zbli�a� si� koniec sierpnia. Nieustanny, gor�cy wiatr toczy� po ulicach �mieci i targa� kurtkami m�czyzn i sp�dnicami kobiet wracaj�cych z pracy do domu. S�o�ce przygrzewa�o jeszcze mocno, ale gdy pojawia�o si� mi�dzy budynkami, Doris widzia�a, �e zaczyna ju� powoli nabiera� czerwonawej barwy. Taks�wkarz nuci� co� pod nosem. Doris odpr�y�a si� w obj�ciach Lonniego. Przez ostatnie sze�� dni mia�a m�a dla siebie cz�ciej ni� normalnie w ci�gu ca�ego roku i z zadowoleniem stwierdzi�a, �e bardzo jej si� to podoba. Nigdy dot�d nie wyje�d�a�a z Ameryki, tote� teraz nieustannie musia�a sobie przypomina�, �e jest w Anglii, i �e czeka j� jeszcze Barcelona.
S�o�ce skry�o si� w�a�nie za wysokie budynki, a ona prawie natychmiast straci�a orientacj�. To ta jad�ca przez Londyn taks�wka - pomy�la�a. Miasto stanowi�o istny labirynt, rozleg�e mrowisko pe�ne rozmaitych Road, Mew, Hill, Close (a nawet Inn) i zupe�nie nie rozumia�a, jak mieszka�cy miasta mogli si� w nim nie gubi�. Gdy dzie� wcze�niej podzieli�a si� t� refleksj� z m�em, ten odpar�, �e wszyscy tutaj poruszaj� si� bardzo ostro�nie... czy nie zauwa�y�a, �e w ka�dej taks�wce pod tablic� rozdzielcz� znajduje si� umieszczony tam dyskretnie szczeg�owy plan Londynu, London Streetfinderl
By�a to najd�u�sza jazda taks�wk�, jak� odbyli w �yciu. Zostawili za sob� modne dzielnice (chocia� mieli nieodparte uczucie, �e kr��� w k�ko). Min�li rejony zabudowane monolitycznymi, pi�trz�cymi si� nad nimi budynkami, kt�re sprawia�y wra�enie ca�kowicie wymar�ych (nie - poprawi�a si� p�niej podczas rozmowy z Yetterem i Farnhamem w ma�ym, pomalowanym na bia�o pokoju: widzia�a jakiego� ch�opczyka, kt�ry siedzia� na kraw�niku i pstryka� zapa�kami), nast�pnie przebyli rejon niewielkich, raczej n�dznych sklepik�w i stragan�w warzywno-owocowych, a potem nagle - nic dziwnego, �e jazda przez Londyn mog�a tak przybyszom zamiesza� w g�owie - zn�w znale�li si� w eleganckiej dzielnicy.
- By� tam nawet McDonald's - o�wiadczy�a Yetterowi i Farnhamowi Doris tonem, jakim zazwyczaj m�wi si� o Sfinksie i Wisz�cych Ogrodach.
- Naprawd�? - zainteresowa� si� Yetter ze stosownym zdziwieniem i szacunkiem.
Kobieta odzyska�a ju� w du�ym stopniu pami��, a on chcia� utrzyma� j� w tym nastroju a� do chwili, kiedy powie im wszystko, co wie.
Zostawili za sob� eleganck� dzielnic�, kt�rej serce stanowi� McDonald's. Przez chwil� posuwali si� okolic� zabudowan� niskimi domkami, gdzie spostrzegli, �e wisz�ce nisko nad horyzontem s�o�ce stanowi ju� wielk�, pomara�czow� kul� zalewaj�c� ulice dziwacznym �wiat�em. W jego blasku wszyscy przechodnie wygl�dali tak, jakby lada chwila mieli stan�� w p�omieniach.
- I wtedy wszystko zacz�o si� zmienia� - o�wiadczy�a Doris.
G�os jej si� za�ama�, d�onie ponownie zacz�y dr�e�. Yetter pochyli� si� czujnie.
- Zmienia�? Jak? W jaki spos�b wszystko zacz�o si� zmienia�, pani Freeman?
Powiedzia�a, �e mijali w�a�nie kiosk z gazetami, a na wywieszonej nad nim tablicy z najwa�niejszymi wiadomo�ciami dostrzegli napis: SZE��DZIESI�T OS�B ZAGINʣO PODCZAS HORRORU W METRZE.
- Lonnie, sp�jrz na to!
- Na co? - Odwr�ci� si�, ale sklep z gazetami zosta� ju� za nimi.
- Tam by�o napisane: "Sze��dziesi�t os�b zagin�o podczas horroru w metrze". Czy metro to to samo co kolej podziemna?
- Tak... potocznie rura. Czy to wykolei�y si� wagony?
- Nie wiem. - Pochyli�a si� do szofera. - Panie kierowco,
czy s�ysza� pan co� o tej katastrofie? Czy to kolizja w kolei podziemnej?
- Zderzenie, prosz� pani. Ale nic wi�cej mi o tym nie
wiadomo.
- Czy ma pan radio?
.- Mam, ale nie w samochodzie.
- Lonnie?
- Hmmm?
Lonnie jednak straci� ju� zainteresowanie wypadkiem. Zn�w przetrz�sa� kieszenie (a poniewa� by� w trzycz�ciowym garniturze, mia� ich wiele do sprawdzenia), podejmuj�c kolejn� pr�b� odnalezienia kartki z adresem Johna S�ualesa.
Doris ci�gle mia�a w pami�ci wypisan� kred� na tablicy og�oszeniowej wiadomo��. Powinno by�: SZE��DZIESI�T OS�B ZGINʣO PODCZAS HORRORU W RURZE; tak w�a�nie powinno by� napisane. Ale... SZE��DZIESI�T OS�B ZAGINʣO PODCZAS HORRORU W METRZE? S�owa te budzi�y w niej niepok�j. Napis g�osi� "zagin�o", tak jak w dawnych czasach m�wi�o si� o marynarzach, kt�rzy uton�li w morzu, a nie "zgin�o".
HORROR W METRZE.
Bardzo si� to jej nie podoba�o. Przywodzi�o na my�l cmentarze, kana�y, bia�e, flakowate, odra�aj�ce stwory, kt�re wyrajaj�2 si� nagle z tunelu metra, chwytaj� ramionami (zapewne s� to macki) nieszcz�snych pasa�er�w stoj�cych na peronach i wlok� ich w mrok...
Skr�cili w prawo. Na rogu sta�y zaparkowane trzy motocykle, a obok nich gaw�dzili trzej ch�opcy w sk�rach. Spogl�dali przez chwil� na taks�wk�. Promienie zachodz�cego s�o�ca pada�y im na twarze pod takim k�tem, i� wydawa�o si�, �e motocykli�ci nie maj� ludzkich g��w. Przez u�amek sekundy Doris mia�a straszn� pewno��, �e nad sk�rzanymi kurtkami, na karkach ch�opak�w siedz� smuk�e g�owy szczur�w, kt�re czarnymi oczyma �ledz� przeje�d�aj�ce auto. W chwil� p�niej �wiat�o zmieni�o odrobin� k�t padania i Doris zrozumia�a sw�j b��d. Przy motorach sta�o trzech m�odych ludzi, pali�o papierosy, a za plecami mieli angielski odpowiednik ameryka�skiego sklepiku ze s�odyczami.
- Jeste�my na miejscu - o�wiadczy� Lonnie, wskazuj�c Palcem za okno.
Mijali w�a�nie tabliczk� z napisem "Crouch Hill Road". Otoczy�y ich, niczym leciwe, czcigodne matrony, stare kamienice, spogl�daj�ce na nich z g�ry �lepymi oczyma okien. Tu i �wdzie dostrzec by�o mo�na �migaj�ce na rowerach i hulajnogach dzieciaki. Jaka� dw�jka pr�bowa�a bez powodzenia je�dzi� na deskorolkach. Przed domami siedzieli ojcowie, kt�rzy wr�cili ju� z pracy, kurzyli papierosy, gaw�dzili i obserwowali dzieciarni�. Widok by� koj�co normalny.
Taks�wka zatrzyma�a si� przed pos�pnie wygl�daj�c� restauracj� z ma�ym napisem na szybie: PROWADZIMY WYSZYNK. Po�rodku witryny widnia� du�o wi�kszy napis informuj�cy, �e zak�ad prowadzi sprzeda� potraw z curry na wynos. Na wewn�trznej cz�ci werandy, za wielk� tafl� szk�a drzema� gigantyczny, bury kot. Obok restauracji znajdowa�a si� budka telefoniczna.
- Tutaj, szefie - poinformowa� kierowca taks�wki. - Znajd� pan adres swego kumpla i natychmiast tam jedziemy.
- Doskonale - odpar� Lonnie i wysiad� z samochodu. Doris rozsiad�a si� wygodnie w fotelu, ale po chwili i ona postanowi�a rozprostowa� nogi. Na ulicy nieustannie wia� gor�cy wiatr. Owin�� jej sp�dnic� wok� kolan, a nast�pnie przylepi� do �ydki stare opakowanie po lodach. Z grymasem niesmaku odrzuci�a papier. Kiedy unios�a g�ow�, ujrza�a przed sob� za szyb� wielkiego, burego kocura. �ypn�� na ni� nie-odgadnienie swym jedynym okiem. Po�ow� pyska mia� obdart� ze sk�ry w jakiej� dawnej kociej b�jce. Pozosta�a mu r�owa-wa, pofa�dowana blizna pokryta tkank�, za�mione katarakt� �lepie i kilka k�ak�w futra. Zwierz� bezg�o�nie miaukn�o za szyb�. Poczu�a obrzydzenie. Podesz�a do budki telefonicznej i zajrza�a do �rodka przez jedn� z brudnych szybek. Lonnie pokaza� jej k�ko utworzone z kciuka i palca wskazuj�cego, a potem pu�ci� perskie oko. Wrzuci� do otworu automatu dziesi�ciopens�wk� i zacz�� z kim� rozmawia�. Roze�mia� si�, ale przez szybki do Doris nie dotar� d�wi�k. Podobnie jak miaukni�cie kota. Obejrza�a si� w stron� restauracji, lecz okno werandy by�o puste. W panuj�cym wewn�trz p�mroku dostrzeg�a stoliki z ustawionymi na nich do g�ry nogami krzes�ami i jakiego� starszego jegomo�cia, kt�ry zamiata� pod�og�. Gdy zn�w popatrzy�a w stron� budki, zobaczy�a, �e Lonnie co� zapisuje. Nast�pnie schowa� pi�ro, a w r�ce trzyma� kartk�. Doris widzia�a zanotowany adres. M�� powiedzia� do mikrofonu jeszcze kilka s��w, odwiesi� s�uchawk� i wyszed� z budki, pomacha� triumfalnie kartk�.
- W porz�dku, ma... - Popatrzy� nad jej ramieniem i zmarszczy� brwi. - Gdzie si� podzia�a ta cholerna gablota?
Doris odwr�ci�a si�. Taks�wka znikn�a. Kraw�nik, przy kt�rym sta�a, by� pusty, a wiatr porywa� leniwie z rynsztoka kilka papier�w. Po przeciwnej stronie ulicy przystan�o obj�tych ramionami dwoje dzieci i chichota�o. Doris spostrzeg�a, �e jedno z nich ma zdeformowan� d�o�. Palce przypomina�y szpony. B�ysn�o jej w g�owie, �e powinna si� tym zaj�� opieka spo�eczna. Dzieci po drugiej stronie jezdni, widz�c, �e obserwuje je obca kobieta, ponownie pad�y sobie w obj�cia i zn�w zachichota�y.
- Nie wiem - powiedzia�a.
Czu�a si� zdezorientowana i troch� otumaniona. Upa�, wiej�cy nieustannie monotonny wiatr, �wiat�o prawie jak na malowidle...
- Kt�ra to by�a godzina? - zapyta� nagle Farnham.
- Nie wiem - odpar�a Doris Freeman wystraszona naraz w�asn� opowie�ci�. - Oko�o sz�stej. Mo�e dwadzie�cia po.
- Rozumiem, prosz� m�wi� dalej - powiedzia� Farnham, wiedz�c doskonale, �e w sierpniu o tej godzinie s�o�ce nie mog�o jeszcze zachodzi�.
S�o�ce chowa�o si� za horyzont dopiero dobrze po si�dmej.
- Co on zrobi�? - zapyta� Lonnie, ci�gle si� rozgl�daj�c. Zupe�nie jakby si� spodziewa�, �e jego z�o�� sprawi, i� taks�wka wr�ci. - Tak po prostu wzi�� i odjecha�?
- Mo�e, gdy dawa�e� mi z budki znaki, pomy�la�, �e to jemu sygnalizujesz, �e jest wolny - odrzek�a Doris, podnosz�c r?k� i robi�c k�ko z kciuka i wskazuj�cego palca; dok�adnie takie samo, jak zrobi� to w budce Lonnie.
- M�g�bym macha� i macha�, skoro na liczniku mia� nie zap�acone dwadzie�cia pi�� funt�w - burkn�� Lonnie i podszed� do skraju chodnika. Po drugiej stronie jezdni dw�jka dzieciak�w wci�� chichota�a. - Ej! - zawo�a�. - Dzieci!
- Pan jest Amerykaninem? - odkrzykn�� ch�opiec ze szpo-niast� d�oni�.
- Tak - odrzek� z u�miechem Lonnie. - Widzieli�cie tu taks�wk�? Widzieli�cie, jak odje�d�a�a?
Dwoje dzieci przez chwi� zastanawia�o si� nad pytaniem. Jedno z nich okaza�o si� dziewczynk� w wieku mniej wi�cej pi�ciu lat. Mia�a niechlujnie zaplecione, br�zowe warkoczyki stercz�ce w przeciwne strony. Podesz�a do kraw�nika po swojej stronie ulicy, z u�miechem przy�o�y�a d�onie do ust i nie przestaj�c si� u�miecha�, wrzasn�a:
- Spieprzaj, Joe! Lonniemu opad�a szcz�ka.
- Prosz� pana! Prosz� pana! Prosz� pana! - zacz�� z kolei wydziera� si� ch�opak, salutuj�c sw� kalek� d�oni�.
Po chwili oboje odwr�cili si� na pi�cie i odbiegli. Znikn�li za najbli�szym rogiem, zostawiaj�c za sob� echo �miechu.
Kompletnie oszo�omiony Lonnie popatrzy� na Doris.
- Podejrzewam, �e niekt�re dzieci z Crouch End nie przepadaj� za Amerykanami - powiedzia�a nieprzekonuj�co. Rozejrza�a si� nerwowo. Ulica by�a pusta.
- C�, dziecino, wygl�da na to, �e udamy si� tam na piechot� - powiedzia� Lonnie, obejmuj�c Doris ramieniem.
- Nie jestem pewna, czy mam na to ch��. Te dzieciaki mog�y pobiec po starszych braci. - Roze�mia�a si�, �eby pokaza�, �e mia� to by� wy��cznie �art.
Niemniej �miech zabrzmia� nienaturalnie piskliwie.
Atmosfera wieczoru stawa�a si� osobliwie surrealistyczna. Bardzo si� to Doris nie podoba�o. Chcia�a ju� tylko wr�ci� do hotelu.
- Nie mamy wi�kszego wyboru - odpar�. - Jako� nie ci�gn� t� ulic� sznury taks�wek.
- Lonnie, dlaczego ten taks�wkarz nas tu zostawi�? Sprawia� bardzo sympatyczne wra�enie.
- Nie mam najmniejszego poj�cia. Ale John dok�adnie mi wyt�umaczy�, jak si� dosta� do jego domu. Mieszka na uliczce Brass End, kt�ra jest male�kim, �lepym zau�kiem. Powiedzia�, �e nie ma jej nawet na planie Londynu. - Rozmawiaj�c, oddalali si� od budki telefonicznej, restauracji, w kt�rej sprzedawano na wynos potrawy z curry, i od pustego obecnie kraw�nika. Zn�w posuwali si� w g�r� Crouch Hill Road. -
Musimy skr�ci� w prawo w Hillfield Avenue, w po�owie tej ulicy w lewo, a nast�pnie w pierwsz� w prawo... a mo�e w lewo? Niewa�ne, musimy skr�ci� w Petrie Street. Druga uliczka w lewo to Brass End.
- I ty to wszystko zapami�ta�e�?
- Wyst�puj� jako g��wny �wiadek - odpar� dziarsko i Doris si� roze�mia�a. Lonnie zawsze potrafi� roz�adowa� napi�t� atmosfer�.
Na �cianie w korytarzu posterunku na Crouch End wisia� plan dzielnicy, znacznie bardziej szczeg�owy od plan�w w London Streetfinder. Farnham zbli�y� si� do mapy i trzymaj�c r�ce w kieszeniach, zaczai j� z uwag� studiowa�. Na posterunku panowa�a cisza i spok�j. Yetter jeszcze nie wr�ci� z przechadzki - Farnham mia� nadziej�, �e przeczy�ci sobie omroczony wied�mami m�zg - a Raymond dawno ju� sko�czy� z Pakistank�, kt�rej ukradziono torebk�.
Farnham przy�o�y� palec do punktu, gdzie taks�wkarz najprawdopodobniej zostawi� swoich pasa�er�w (je�li w og�le mo�na by�o wierzy� cho� w jedno s�owo tej Amerykanki). Droga do domu ich znajomego by�a prosta. Crouch Hill Road do Hillfield Avenue, nast�pnie w lewo na Yickers Lane, sk�d zn�w w lewo na Petrie Street, od kt�rej odchodzi�a Brass End. W zau�ku tym sta�o nie wi�cej ni� sze�� czy osiem dom�w. Oko�o p�tora kilometra w�dr�wki. Na takim odcinku nawet Amerykanie nie powinni byli zab��dzi�.
- Raymond! - zawo�a�. - Jeste� tam jeszcze? Pojawi� si� sier�ant. By� ju� got�w do wyj�cia i wk�ada� cienk�, popelinow� kurtk�.
- Jestem, ale ju� wychodz�, moja ty mi�o�ci bez brody.
- Daj spok�j - odpar� Farnham, ale si� roze�mia�.
Raymond troch� go przera�a�. Wystarczy�o jedno spojrzenie na jego nawiedzon� g�b�, �eby poj��, �e stoi troch� zbyt blisko p�otu oddzielaj�cego dobrego cz�owieka od �otra. Na jego twarzy, od lewego k�cika ust prawie a� do grdyki, ci�gn�a si� wielka, gruba blizna. Raymond zaklina� si�, �e to robota z�odzieja kieszonkowego, kt�ry kiedy� o ma�o nie poder�n�� mu gard�a butelk� z utr�conym denkiem. Zaklina� si� te�, i� dlatego w�a�nie �amie im palce. Zdaniem Farnhama jednak by�a to bzdura. Osobi�cie uwa�a�, �e Raymond �amie z�odziejaszkom palce dlatego, �e lubi szcz�k p�kaj�cych ko�ci; zw�aszcza w k�y. kciach.
- Masz fajk�? - zapyta� Raymond. Farnham westchn��, poda� mu papierosa, a kiedy sier�ant go zapala�, spyta�:
- Czy na Crouch Hill Road jest jaki� lokal, w kt�rym serwuj� curry?
- O niczym takim nie s�ysza�em, moja ty najwi�ksza mi�o�ci - odrzek� Raymond.
- Tak my�la�em.
- Masz jaki� problem, kochanie?
- Nie - odpar� Farnham troch� za ostro.
Pami�ta� zlepione w�osy i wytrzeszczone oczy Doris Freeman.
Pod koniec Crouch Hill Road Doris i Lonnie Freemanowie skr�cili w Hillfield Avenue, wzd�u� kt�rej ci�gn�y si� okaza�e, mi�o wygl�daj�ce domy; jak muszelki - pomy�la�a - w kt�rych urz�dzono mieszkania i salony.
- Jak dot�d wszystko si� zgadza - o�wiadczy� Lonnie.
- Tak, wszystko si�... - zacz�a i w tej samej chwili dotar� do nich cichy j�k,
Oboje przystan�li. J�k dobieg� z prawej strony, z okolonego wysokim �ywop�otem podw�rka. Lonnie ruszy� w tamt� stron�, ale �ona chwyci�a go za rami�.
- Lonnie, nie!
- Dlaczego nie? - zapyta�. - Przecie� tam kto� jest ranny.
Targana strachem Doris ruszy�a za m�em. �ywop�ot by� wysoki, ale cienki. Lonnie bez trudu rozgarn�� krzaki, za kt�rymi znajdowa� si� niewielki, kwadratowy trawnik okolony kwiatami. Trawa by�a niezwykle zielona. Po�rodku ziele�ca czernia�a dymi�ca plama - tak to w ka�dym razie wygl�da�o na pierwszy rzut oka. Kiedy Doris wychyli�a si� i zerkn�a zza plec�w Lonniego - m�czyzna by� za wysoki, �eby mog�a spojrze� ponad jego ramieniem - zobaczy�a, �e jest to jama przypominaj�ca kszta�tem cz�owieka. Z do�u unosi�y si� smu�ki dymu.
SZE��DZIESI�T OS�B ZAGINʣO PODCZAS HORRORU W METRZE - pomy�la�a nieoczekiwanie.
J�ki dochodzi�y z jamy i Lonnie zacz�� przedziera� si� przez
zaro�la.
- Lonnie - powiedzia�a Doris. - Prosz�, nie!
- Przecie� tam kto� jest ranny - powt�rzy� i z szelestem przedar� si� przez chaszcze.
Obserwowa�a, jak zbli�a si� do do�u, ale krzaki wyprostowa�y si� nagle, zas�aniaj�c jej widok, i mog�a jedynie patrze� na niewyra�ny zarys sylwetki m�a podchodz�cego do dziury w ziemi. Pr�bowa�a przedrze� si� za nim, ale ga��zie krzak�w by�y twarde i k�uj�ce, a ona mia�a na sobie cienk� bluzk� z kr�tkimi r�kawami.
- Lonnie! - zawo�a�a nagle bardzo wystraszona. - Lonnie, wracaj!
- Za chwileczk�, kochanie!
Znad �ywop�otu dom spogl�da� na ni� beznami�tnie oczyma okien.
J�ki nie ustawa�y, ale teraz by�y ni�sze, bardziej gard�owe, na sw�j spos�b rozradowane. Czy� Lonnie tego nie s�yszy?
- Ej, jest tam kto�? - us�ysza�a wo�anie Lonniego. - Czy kto�... ej! Jezu!
Lonnie zacz�� wrzeszcze�.
Nigdy dot�d nie s�ysza�a, �eby Lonnie krzycza�, i teraz na d�wi�k jego g�osu zmi�k�y pod ni� kolana. Rozejrza�a si� gor�czkowo po �ywop�ocie, szukaj�c w nim jakiej� wyrwy, ale przed sob� mia�a tylko zbit� �cian� zaro�li. Przed oczyma zawirowa�y jej obrazy: motocykli�ci ze szczurzymi g�owami, kot z mi�sem zamiast pyska, ch�opiec ze szponiast� d�oni�.
Lonnie! - pr�bowa�a krzykn��, ale z ust nie wydoby� si� jej �aden d�wi�k.
Dobieg�y j� odg�osy szamotaniny. J�ki ucich�y, a ich miejsce zaj�y jakie� lepkie, wilgotne, mlaszcz�ce ha�asy. I nagle przez g�ste ga��zie poro�ni�te przykurzonymi li��mi przelecia� Lonnie; zupe�nie jakby kto� popchn�� go z przera�aj�c� si��. Lewy r�kaw marynarki mia� rozdarty, pokrywa�y go stru�ki czarnej substancji, dymi�cej podobnie jak dziura w trawniku.
- Doris, uciekajmy!
- Lonnie, co...
- Uciekajmy! - Twarz mia� bia�� jak twar�g. Doris rozejrza�a si� dziko za policjantem. Za kimkolwiek. Ale Hillfield Avenue stanowi�a cz�� jakiego� ogromnego, wymar�ego miasta. Kiedy zn�w spojrza�a na �ywop�ot, dostrzeg�a, �e co� si� za nim rusza, co�, co by�o czarniejsze ni� sama czer�. Mroczny kszta�t barwy hebanu stanowi�cy antytez� �wiat�a. To co� mlaska�o.
W chwil� p�niej zacz�y szele�ci� ga��zie �ywop�otu. Patrzy�a na zaro�la jak zahipnotyzowana. Mog�aby tak sta� ca�� wieczno�� (o�wiadczy�a to Yetterowi i Farnhamowi) i gdyby nie Lonnie, kt�ry chwyci� j� brutalnie za rami� i wrzasn�� na ni� - w�a�nie tak, Lonnie, kt�ry nigdy nawet nie podni�s� g�osu na dzieci, rykn�� na ni� - to zapewne sta�aby tam do teraz. Sta�a albo... Zacz�li ucieka�.
Dok�d? - chcia� wiedzie� Farnham, ale ona nie wiedzia�a. Wiedzia�a tylko, �e Lonnie by� kompletnie rozbity, w stanie histerycznej paniki... wiedzia�a tylko to. Zacisn�� palce na jej nadgarstku jak kajdanki i oddalali si� p�dem od g�ruj�cego nad �ywop�otem domu oraz dymi�cej jamy w trawniku. Wiedzia�a tylko to. Reszt� stanowi� wy��cznie szereg mglistych impresji.
Pocz�tkowo bieg�o im si� bardzo ci�ko, p�niej ucieczka sta�a si� �atwiejsza, poniewa� ulica schodzi�a ze wzg�rza. Skr�cili. I jeszcze raz skr�cili. Szare domy z wysokimi werandami i zamkni�tymi zielonymi okiennicami gapi�y si� na nich niczym �lepi emeryci. Pami�ta�a, �e Lonnie, nie zwalniaj�c, �ci�gn�� poplamion� czarn� mazi� marynark� i odrzuci� j�. W ko�cu dotarli do jakiej� szerszej ulicy.
- Zatrzymaj si� - sapn�a. - Zatrzymaj si�. Ja ju� nie mog�!
Woln� r�k� dotkn�a boku, kt�ry przeszywa� jej ostry b�l, jakby kto� wbija� tam rozpalon� ig��.
Przystan�li. Wydostali si� z teren�w zabudowanych willami i stali na rogu Crouch Lane i Norris Road. Drogowskaz po drugiej stronie Norris Road m�wi�, �e od Slaughter Towen dziel� ich dwa kilometry.
- Town? - zasugerowa� Yetter.
- Nie - odpar�a Doris Freeman. - Slaughter Towen; z "e" w �rodku.
Raymond zdusi� papierosa, kt�rego wy�ebra� od Farnhama.
- Znikam - oznajmi�, po czym obrzuci� Farnhama bacznym spojrzeniem. - Moja kruszynka powinna bardziej o siebie dba�. Ma pod ocz�tami wielkie si�ce. Czy nie rosn� ci w�osy na �apkach, dziecinko?
Wybuchn�� gromkim �miechem.
- Czy s�ysza�e� o ulicy Crouch Lane? - zapyta� Farnham.
- Masz chyba na my�li Crouch Hill Road.
- Nie, mam na my�li Crouch Lane.
- Nigdy o takiej nie s�ysza�em.
- A o Norris Road?
- Odchodzi taka od High Street w Basingstoke...
- Nie, tutaj.
- Nie, tutaj, kruszynko, takiej ulicy nie ma. Z powod�w, kt�rych nie rozumia� - kobieta musia�a by� na ba�ce - Farnham wypytywa� dalej.
- A co powiesz o nazwie Slaughter Towen?
- Towen, m�wisz? Nie Town?
- Tak, Towen.
- Nigdy o takim miejscu nie s�ysza�em, ale gdybym nawet s�ysza�, omija�bym je szerokim �ukiem.
- Dlaczego?
- Poniewa� w prastarym j�zyku druidzkim s�owo "touen" lub "towen" oznacza�o miejsce sk�adania rytualnych ofiar. Innymi s�owy wyrywano tam ludziom w�troby i �lepia.
Powiedziawszy to, Raymond zapi�� kurtk� i wymkn�� si� z posterunku.
Farnham popatrzy� za nim z niepokojem. Zrobi� sobie ze mnie jajo - powiedzia� w duchu. - Co taki twardy gliniarz jak Sid Raymond mo�e wiedzie� o druidach, skoro zapomnia� nawet jak idzie "Ojcze nasz".
Racja.
Ale cho� zdoby� ten strz�p informacji, nie zmienia�o to wcale faktu, �e tamta kobieta by�a...
- Chyba wariuj� - o�wiadczy� Lonnie i roze�mia� si� niepewnie.
Gdy Doris wcze�niej spojrza�a na zegarek, dochodzi�a za kwadrans �sma. �wiat�o zmieni�o si� z czysto pomara�czowego na zawiesi�cie i mrocznie czerwone. Jego promienie odbija�y si� od witryn sklep�w na Norris Road i widniej�ca w perspektywie ulicy ko�cielna wie�a sprawia�a wra�enie zbryzganej krwi�. Samo s�o�ce przypomina�o stoj�c� nad horyzontem sp�aszczon� kul�.
- Co tam si� sta�o? - zapyta�a Doris. - Lonnie, co to by�o?
- Zgubi�em marynark�. A w niej mia�em kartk�.
- Wcale jej nie zgubi�e�, Lonnie. Sam j� z siebie �ci�gn��e�. By�a poplamiona...
- Nie b�d� g�upia - warkn�� na Doris, ale w oczach nie mia� gniewu. Jego wzrok by� rozmyty, zszokowany, b��dny. - Zgubi�em j� i tyle.
- Lonnie, co si� wydarzy�o, kiedy sforsowa�e� �ywop�ot?
- Nic. Nie m�wmy o tym. Gdzie jeste�my?
- Lonnie...
- Nie pami�tam - odpar� ciszej. - Mam pustk� w g�owie. Szli�my tamt�dy... us�yszeli�my j�k... a p�niej ucieka�em. To wszystko, co pami�tam. - I nieoczekiwanie doda� tonem wystraszonego �miertelnie dziecka: - Jak mog�em wyrzuci� marynark�? Przecie� bardzo j� lubi�em. Pasowa�a do spodni.
Zadar� g�ow� i wybuchn�� przera�aj�cym, szale�czym �miechem.
Doris nieoczekiwanie u�wiadomi�a sobie, �e cokolwiek ujrza� za �ywop�otem, kompletnie wytr�ci�o go z r�wnowagi. Nie by�a pewna, czy to samo jej by nie spotka�o... gdyby to zobaczy�a. Niewa�ne. Musz� si� st�d wydosta�. Wr�ci� do hotelu, w kt�rym czekaj� na nich dzieci.
- Poszukajmy taks�wki. Chc� wraca� do domu.
- Ale John... - zaczai.
- Nie obchodzi mnie John! - wrzasn�a. - Tu co� jest nie w porz�dku, wszystko tu jest nie w porz�dku, dlatego chc� wsi��� do taks�wki i wr�ci� do domu!
- Dobrze, zgoda. Dobrze. - Lonnie przeci�gn�� dr��c� d�oni� po czole. - Jestem tego samego zdania. Tyle �e nie ma tu �adnych taks�wek.
Rzeczywi�cie po Norris Road, kt�ra by�a szerok�, wy�o�on� kostk� ulic�, nie przeje�d�a� �aden samoch�d. Jej �rodkiem bieg�y stare szyny tramwajowe. Po drugiej stronie, przed kwiaciarni�, sta� zaparkowany trzyko�owy pojazd dostawczy. Dalej,
ju� po ich stronie, wida� by�o oparty uko�nie na podn�ku motocykl Yamaha. I to wszystko. S�yszeli warkot silnik�w samochodowych, ale dobiega� gdzie� z daleka i by� bardzo st�umiony.
- Mo�e ta ulica jest zamkni�ta z powodu rob�t drogowych - mrukn�� Lonnie, po czym zrobi� dziwn� rzecz... dziwn� w ka�dym razie jak na niego, bo zazwyczaj by� tak beztroski i pewny siebie.
Obejrza� si� przez rami�, jakby si� obawia�, �e kto� ich tropi. t- - Chod�my - powiedzia�a.
- Dok�d?
- Dok�dkolwiek. Wyno�my si� z Crouch End. Kiedy ju� opu�cimy t� dzielnic�, z�apiemy jak�� taks�wk�.
Nagle by�a o tym najg��biej przekonana.
- W porz�dku.
Bez s�owa sprzeciwu odda� �onie inicjatyw�.
Ruszyli wzd�u� Norris Road w kierunku zachodz�cego s�o�ca. Do ich uszu dobiega� nieustannie szum szamochod�w, ale ani nie cich�, ani nie stawa� si� g�o�niejszy. Przypomina�o to zawodzenie wiatru. Panuj�ca wok� pustka zaczyna�a dzia�a� Doris na nerwy. Odnosi�a wra�enie, �e s� obserwowani, stara�a si� st�umi� to odczucie, ale nie mog�a. Odg�os ich krok�w
(SZE��DZIESI�T OS�B ZAGINʣO PODCZAS HORRORU W METRZE)
wzbudza� liczne, d�wi�czne echa. Zdarzenie przy �ywop�ocie coraz bardziej dr��y�o jej umys� i w ko�cu musia�a zapyta�:
- Lonnie, co to by�o?
- Nie pami�tam - odpar� po prostu. - I nie chc� pami�ta�.
Min�li nieczynny sklep. Na wystawie pi�trzy�y si� orzechy kokosowe niczym oparte o szyb� wyschni�te g�owy. Min�li pralni�, gdzie bia�e pralki ustawione pod �cianami wy�o�onymi p�ytami z r�owego gipsu sprawia�y wra�enie kwadratowych z�b�w w martwych dzi�s�ach. Min�li sklep z zachlapan� wapnem szyb� i z tabliczk�: DO WYNAJ�CIA. Za smugami wapna co� si� rusza�o i Doris spostrzeg�a, �e gapi si� na ni� kot z r�owym, poszarpanym w bitwie pyskiem. Ten sam bury kocur.
Wejrza�a g��boko w sw�j umys�. Z wolna zaczyna�o ogarnia� j� przera�enie. Poczu�a paskudny ucisk w kiszkach, w ustach nieprzyjemny smak, jakby przedawkowa�a p�yn do p�ukania dzi�se�. W promieniach zachodz�cego s�o�ca kostka na jezdni Norris Road zdawa�a si� p�awi� we krwi.
Zbli�ali si� do przej�cia pod wiaduktem. Nie mo�esz - podszepn�� jej ca�kiem rozs�dnie umys�. - Nie mo�esz przej�� tym tunelem, bez wzgl�du na to, czy co� si� w nim czai, czy nie. Nie pro� mnie, bym tam wesz�a, poniewa� nie mog� tego zrobi�.
Inna cz�� jej umys�u zapyta�a, czy w takim razie potrafi zawr�ci� i ponownie przej�� obok pustego sklepu z wa��saj�cym si� wewn�trz kotem (jak zdo�a� si� przemie�ci� tam z restauracji?; najlepiej nie pyta�; a mo�e w�a�nie nale�a�oby si� nad tym g��boko zastanowi�?), min�� dziwaczn� pralni� przypominaj�c� rozdziawione usta, min�� Sklep z Wyschni�tymi G�owami. Podejrzewa�a, �e jej na to nie sta�.
Zbli�yli si� do wiaduktu. Z zadziwiaj�c� pr�dko�ci� pomyka� nim dziwacznie pomalowany, sze�ciowagonowy poci�g. Mia� barw� bia�ej ko�ci, jak oszala�a panna m�oda mkn�ca na spotkanie swego oblubie�ca. Ko�a krzesa�y p�ki jaskrawych iskier. Oboje odruchowo odskoczyli, a Lonnie wrzasn��. Doris popatrzy�a na niego i ujrza�a, �e w ci�gu ostatniej godziny sta� si� kompletnie kim� innym, kim�, kogo nigdy dot�d nie widzia�a, a nawet w og�le nie podejrzewa�a, �e kto� taki mo�e istnie�. W�osy mu posiwia�y i jakkolwiek przekonywa�a si� - przekonywa�a najmocniej, jak potrafi�a - �e to wy��cznie gra �wiat�a, to w�a�nie widok jego w�os�w sprawi�, �e podj�a decyzj�. Lonnie w �adnym wypadku nie m�g� wraca�. A zatem... pod wiadukt.
- Chod� - powiedzia�a i wzi�a go za r�k�. �cisn�a mu mocno palce, tak �eby si� nie zorientowa�, jak bardzo dr�� jej d�onie. - Im szybciej to zrobimy, tym szybciej b�dziemy mie� to za sob�.
Ruszy�a przodem, a on pos�usznie poszed� za ni�.
Byli ju� prawie po drugiej stronie - to bardzo w�ski wiadukt, pomy�la�a ze �mieszn� wr�cz ulg� - kiedy za biceps chwyci�a j� czyja� d�o�.
Nawet nie wrzasn�a. W jednej chwili p�uca zamieni�y si� w dwie zmi�te, papierowe torby. Umys� chcia� wyrwa� si� z cia�a i po prostu... ulecie�. Lonnie zabra� r�k�. By� nie�wia
dom niczego. Wyszed� na drug� stron� wiaduktu. Przez chwil� widzia�a jego sylwetk�, wysok� i szczup�� na tle krwistych, oszala�ych kolor�w zachodz�cego s�o�ca, po czym w jednej chwili znikn��.
�ciskaj�ca jej rami� d�o� by�a ow�osiona jak r�ka ma�py. Odwr�ci�a Doris bezlito�nie w stron� pot�nego, masywnego kszta�tu pod betonow� �cian� tunelu. Sylwetka wisia�a mi�dzy podw�jnym cieniem rzucanym przez dwie betonowe podpory wiaduktu i Doris mog�a rozr�ni� jedynie niewyra�ny kszta�t... kszta�t i par� �wietlistych, zielonych oczu.
- Daj nam szluga, kochanie - odezwa� si� cockneyem szorstki g�os, a Doris poczu�a zapach mi�sa, sma�onych w g��bokim oleju frytek i jeszcze jak�� s�odk�, odra�aj�c� zarazem wo� resztek na dnie pojemnika na �mieci.
Zielone oczy nale�a�y do kota i Doris nabra�a nagle straszliwej pewno�ci, �e je�li masywna posta� wyjdzie z cienia, ujrzy zaci�gni�te bielmem katarakty �lepie, straszliw� blizn� i k�aki futra.
Oswobodzi�a r�k�, cofn�a si� i poczu�a, �e obok niej co� �mign�o. R�ka? Szpony? Sycz�ce parskni�cie...
Nad g�ow� zadudni� kolejny p�dz�cy poci�g. Ryk by� potworny, pora�a� m�zg. Sypn�o sadz� niczym czarnym �niegiem. Po raz drugi tego wieczoru ogarni�ta panik�, Doris rzuci�a si� do ucieczki, sama nie wiedz�c dok�d... nie wiedzia�a te�, jak d�ugo biegnie.
Opami�tanie przysz�o dopiero wtedy, gdy dotar�o do niej, �e Lonnie znikn��. Opar�a si� ca�ym ci�arem o brudn�, ceglan� �cian� i ci�ko, a� do �ez, �apa�a powietrze. Ci�gle znajdowa�a si� na Norris Road (w ka�dym razie tak si� jej wydawa�o - o�wiadczy�a p�niej dw�m policjantom - poniewa� szeroka jezdnia ci�gle by�a wy�o�ona kostk�, a jej �rodkiem bieg�y szyny tramwajowe), ale wymar�e, obracaj�ce si� w ruin� sklepy ust�pi�y miejsca wymar�ym, obracaj�cym si� w ruin� magazynom. Na jednym wisia�a brudna, poplamiona tablica z napisem DAWGLISH & SONS. Na innym zwietrza�ym, ceglanym murze widnia�o s�owo ALHAZRED wymalowane na zielono staro�wieckimi literami. Poni�ej ci�gn�y si� arabskie w�yki i zawijasy.
- Lonnie! - zawo�a�a.
Mimo panuj�cej ciszy nie odpowiedzia�o jej nawet echo
(Nie, nie by�a to cisza kompletna - o�wiadczy�a policjantom. - Ci�gle dobiega� j� turkot ruchu ulicznego i to jakby odrobin� bli�ej). Odnios�a wra�enie, �e s�owo, kt�re wysz�o jej z ust, spad�o na ziemi� niczym kamie�. Krew zachodz�cego s�o�ca zast�pi� zimny, szary popi� zmierzchu. Po raz pierwszy do �wiadomo�ci Doris dotar�o, �e noc mo�e j� zasta� w Crouch End - je�li rzeczywi�cie by�o to jeszcze Crouch End - i na t� my�l ponownie ogarn�o j� przera�enie.
O�wiadczy�a Yetterowi i Farnhamowi, �e w czasie - nie wiedzia�a zupe�nie, ile go up�yn�o - mi�dzy przybyciem do budki telefonicznej a ko�cow� zgroz�, nie nachodzi�y j� �adne refleksje, my�li za� nie uk�ada�y si� w �aden logiczny ci�g. Po prostu reagowa�a jak wystraszone zwierz�. I zosta�a sama. Wiedzia�a tylko, �e chce, by pojawi� si� Lonnie. I tylko o tym my�la�a. Z ca�� pewno�ci� nie za�wita�o jej w g�owie pytanie, jak to mo�liwe, �eby okolice oddalone od Cambridge Circus najwy�ej o dziesi�� kilometr�w by�y tak kompletnie wyludnione.
Doris Freeman, nawo�uj�c bez przerwy m�a, ruszy�a przed siebie. Jej g�os, w przeciwie�stwie do krok�w, nie wzbudza� echa. Norris Road zacz�y wype�nia� cienie. W g�rze niebo by�o purpurowe. M�g� to by� jaki� dziwaczny efekt �wietlny nadchodz�cego wieczoru lub te� doznawa�a omam�w powodowanych zm�czeniem. W ka�dym razie wydawa�o jej si�, �e magazyny pochylaj� si� �akomie nad ulic�. Okna, na kt�rych od dziesi�cioleci - a zapewne od wiek�w - zalega� kurz, jakby si� na ni� gapi�y. A napisy na szyldach stawa�y si� coraz dziwaczniejsze, zgo�a szalone; w ko�cu zupe�nie nie do wym�wienia. Samog�oski by�y na niew�a�ciwych miejscach, a sp�g�oski zosta�y tak pozestawiane, �e ludzkie usta nie potrafi�y ich wym�wi�. Jeden z napis�w g�osi�: CTHULHU KRYON; poni�ej figurowa�y arabskie robaki. YOGSOGGOTH - g�osi� inny. Na kolejnym widnia�o: R'YELEH. Jeden z nich zapami�ta�a szczeg�lnie: NRTESN NYARLAHOTEP.
- Jak pani zdo�a�a zapami�ta� takie �ama�ce j�zykowe? zapyta� Farnham. Doris Freeman potrz�sn�a g�ow� powoli i ze znu�eniem.
- Nie wiem. Naprawd� nie wiem. To jak koszmar senny, kt�ry chce si� po przebudzeniu jak najszybciej zapomnie�, ale on nie znika jak zwyczajny sen. Po prostu dr��y pami��, dr��y i dr��y.
Norris Road ci�gn�a si� w niesko�czo