2984
Szczegóły |
Tytuł |
2984 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2984 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2984 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2984 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Konrad Fia�kowski
Gdy oni nadlec�
Betonowa droga wchodzi�a we wzg�rze prostok�tnym otworem wjazdu.
�o�nierz prowadz�cy terenowy, odkryty w�z nawet nie zwolni�. Podskoczyli
na metalowym progu i wjechali w tunel. By�o tu ch�odniej i profesor
star� chustk� pot z czo�a. Pod sklepieniem tunelu �wieci�y jarzeniowe
lampy, w ich �wietle wida� by�o korytarz schodz�cy �agodnym nachyleniem
w g��b ziemi.
Zatrzymano ich dwa razy, ale na moment tylko, bo stra�nik�w
uprzedzono ju� wcze�niej.
Potem korytarz rozszerzy� si� w wysoko sklepion� sal�, samoch�d
zatrzyma� si� i profesor wysiad� na betonow� platform�, na kt�rej czeka�
adiutant. Nie widzia� jego twarzy, a tamten tylko skin�� mu g�ow�.
- Prosz� za mn� - powiedzia�.
Metalowe drzwi w �cianie profesor zobaczy� dopiero wtedy, gdy stan�li
przed nimi. Rozsun�y si� z chrz�stem, a potem gdy je min�li, same si�
zwar�y. Nast�pne drzwi by�y ju� zwyczajne, a za nimi znajdowa� si� pok�j
o�wietlony jasnym �wiat�em przechodz�cym poprzez matow� szyb� sufitu,
pok�j z g��bokimi fotelami i niskimi stolikami, na kt�rych le�a�y
czasopisma.
- Prosz� poczeka�, zamelduj� pana genera�owi. - Adiutant wyszed�.
Wr�ci� za chwil�.
- Genera� czeka - powiedzia� i przepu�ci� profesora w drzwiach, a
potem zamkn�� je za nim.
M�czyzna siedz�cy za biurkiem wsta� na przywitanie.
Gdy profesor szed� ku niemu, spostrzeg� pokrywaj�c� ca�� �cian� map�,
na kt�rej b�yska�y �wiat�a, a w g��bi wisia� wielki �cienny ekran.
- Witam, profesorze! - genera� wyci�gn�� ku niemu d�o�. Znamy si�, co
prawda, z rozm�w telefonicznych, ale mi�o mi powita� pana osobi�cie. Jak
pan si� czu� w powietrzu w naszym samolocie?
- C�, szczerze m�wi�c, pasa�erskim samolotem podr�uje si�
wygodniej. Wasz pilot stara� si�, jak m�g�, by dowie�� mnie w ca�o�ci. -
Profesor u�miechn�� si�, przypominaj�c sobie zakr�t przed l�dowaniem i
si�� wciskaj�c� go w oparcie. - Troch� rzuca�o nad pustyni�. Ale upa� na
dole jest jeszcze gorszy. Jak pan mo�e �y� w tym klimacie?
- Prawie nie bywam na zewn�trz, a tu, jak pan widzi, temperatura jest
zno�na. Nigdy nie namawialiby�my pana na t� podr�, gdyby sam pan nie
nalega�.
To by�o pytanie. Widocznie genera� uzna�, �e wst�pna wymiana
grzeczno�ciowych zda� zosta�a zako�czona.
- Tak, tego nie mo�na om�wi� telefonicznie - powiedzia� profesor.
- Nasze linie zapewniaj� pe�n� tajemnic� rozm�w.
- Nie w�tpi�, ale nie o to chodzi. Widzi pan, sprawa, dla kt�rej tu
jestem, wygl�da do�� niezwykle, powiedzia�bym jest dziwna...
- Jestem ni� zaintrygowany od pocz�tku, od pierwszego pana telefonu.
W naszej s�u�bie niecz�sto si� zdarza, by profesorowie archeologii
miewali do nas jakiekolwiek sprawy. W ko�cu nasze rakiety nie maj� nic
wsp�lnego z przesz�o�ci�, a zrozumia�em, �e rozmowa nasza w jakim�
stopniu dotyczy pana bada�.
- Jak najbardziej. Pami�ta pan odkrycie w Tisz-Kur?
Genera� zawaha� si� chwil�, nie wiedz�c, czy powinien o tym odkryciu
pami�ta�.
- Szczerze m�wi�c nie przypominam sobie - powiedzia� wreszcie. - Mo�e
czyta�em o tym w dziennikach. To zapewne donios�e odkrycie?
- Trudno przecenia� jego wag�. Odkryli�my w jaskiniach Tisz-Kur du�e
ilo�ci wypalonych tabliczek, napisanych nie znanym dot�d nauce pismem, i
rysunki na �cianach jaskini, kt�re interpretowane s� przez pewn� grup�
moich koleg�w jako obrazy kosmonaut�w w skafandrach.
- Zadziwiaj�ce - genera� chyba naprawd� by� zdziwiony.
- Postacie w skafandrach? To ju� by�o znane nauce wcze�niej,
chocia�by odkrycie Henri Lota z 1956 roku.
Wielki B�g Marsjan, tak nazwa� on to malowid�o z jaskini Sahary, albo
rysunki z okolic Szachimerdan na po�udnie od Fergany. Nie,
najdziwniejsze by�y same tabliczki. Zwyk�a glina, ale wypalana w
temperaturach, o kt�rych nie �ni�o si� naszym przodkom.
- A ich tre��?
- To nie by�o takie proste. Przekazali�my tekst najlepszym
specjalistom, jakich mogli�my tym zainteresowa� na obu kontynentach.
Zatrudnili�my najwi�ksze komputery, a mimo to czekali�my na pierwsze
wyniki ponad rok.
- Nasi specjali�ci od szyfr�w...
- Te� niewiele by zdzia�ali. Jak wszyscy szukaliby opis�w wojen,
rz�d�w kr�lewskich dynastii lub w najgorszym przypadku spis�w
podatkowych. A ten tekst tego nie dotyczy. M�wi�c najog�lniej, jest to
jakby sprawozdanie z obserwacji astronomicznych. Zreszt� tekst do
dzisiaj nie jest odczytany, a to, co wiemy, to tylko fragmenty. Profesor
umilk�.
- I czego dotycz�? - zapyta� genera�, gdy cisza si� przed�u�a�a.
- Uk�ad�w cia� niebieskich. Pewnych ich konfiguracji. Powszechnie
s�dzono, i zreszt� do dzi� wi�kszo�� moich koleg�w tak s�dzi, �e to
jaka� staro�ytna astrologia. Genera� uwa�nie przygl�da� si� swemu rozm�wcy.
- A pan ?
- Ja pomy�la�em kiedy�, �e te wzajemne uk�ady cia� niebieskich tak
precyzyjnie okre�lone mog� zawiera� pewne informacje. Odszuka�em przy
pomocy astronom�w te wszystkie chwile historii, w kt�rych cia�a
niebieskie pozostawa�y w takim wzajemnym po�o�eniu, jakie podaje opis.
- To interesuj�ce. I jakie s� w ko�cu tego wyniki?
- Szereg dat niezbyt zreszt� dok�adnych. Ale lata, do kt�rych odnosz�
si�, s� raczej pewne. Pierwszym dowodem na to, �e moja hipoteza nie jest
zupe�nie pozbawiona sensu, by� ci�g tych dat. Uk�ady cia� niebieskich
zapisane na tabliczkach podawa�y lata ze staro�ytno�ci, nawet bardzo
odleg�ej, dwie okre�laj� wczesne �redniowiecze i wreszcie jedna wskazuje
na rok 1908. Interesuj�ce, prawda?
- Oczywi�cie, tylko co, wed�ug pana, wskazuje ta ostatnia data?
- Nie pami�ta pan? - zdziwi� si� profesor. - Meteor Tunguski !
- Meteor Tunguski? - Twarz genera�a zdradza�a, �e nie bardzo
wiedzia�, o co chodzi.
- Wielka eksplozja nad Syberi�, 30 czernica 1908 roku zacz��
wyja�nia� profesor.
- Tak, co� sobie przypominam. Czyta�em o tym jak�� ksi��k� czy artyku�.
- Wybuch dziesi�ciomegatonowy wed�ug waszych jednostek.
- Dziesi�� megaton? Niemo�liwe!
- A jednak. Ilo�� energii wyliczono dok�adnie z rozmiar�w zniszcze�.
Las powalony w promieniu dwudziestu do trzystu kilometr�w od centrum
wybuchu.
- Nie do wiary... dziesi�� megaton. Strategiczna bomba wodorowa. -
Genera� wsta� i zacz�� spacerowa� po gabinecie.
- Legendy o tym wybuchu do dzi� si� opowiada w�r�d okolicznych
mieszka�c�w. Co ciekawsze, relacje te s� zbie�ne z opisem prawdziwego
wybuchu nuklearnego podawanego przez niewykszta�conego obserwatora. To
te� sprawdzono. - Widz�, �e jest pan znawc� nie tylko w dziedzinie
archeologii.
- Meteorem interesuj� si� od niedawna, od kilku miesi�cy zaledwie.
- Rozumiem. Przypuszcza pan, �e jego upadek przewidziany zosta� przez
staro�ytnych. Te pana tabliczki... Taki wybuch musia� by� dla nich nie
lada sensacj�.
- Nie s�dz�, by oni przewidywali wybuch.
- Nie rozumiem. - Genera� stan�� tu� przed profesorem. - Przypuszczam
raczej - profesor m�wi� teraz cicho - �e przewidywali oni l�dowanie
statku kosmicznego.
- Statku kosmicznego? Nie, to fantazja! -Genera� wr�ci� za biurko i
usiad�.
- A jednak tak uwa�am. Przypuszczam, �e to by� statek kosmiczny.
- Ju� wiem. Oczywi�cie ! - Genera� ucieszy� si�. - O tym meteorze
czyta�em w jakim� opowiadaniu fantastyczno-naukowym.
- Mo�liwe - zgodzi� si� profesor. - M�wiono mi, �e napisano
przynajmniej tuzin opowiada� na ten temat. Ale ja m�wi� powa�nie.
- Tak, to wszystko bardzo interesuj�ce - powiedzia� genera�, nadaj�c
wypowiedzianym s�owom ton oficjalny ale nie przypuszczam, by z tego
powodu odbywa� pan t� do�� m�cz�c� i k�opotliw� podr�. B�d� co b�d�
uzyskanie wszystkich zezwole�, �eby odwiedzi� mnie tutaj, w tych naszych
podziemnych betonowych apartamentach, musia�o panu zaj�� kilka tygodni
czasu.
- Dok�adnie pi�� miesi�cy.
- No prosz�. Inna sprawa, �e my tu go�ci prawie w og�le nie
przyjmujemy. Jak pan pewnie wie, st�d w�a�nie kierujemy rakietow� obron�
kraju. Antyrakiety i wszystkie te ogromne obliczenia, by nimi sterowa�.
- Wiem, i wiem, �e jestem u w�a�ciwego cz�owieka.
- Jednak�e mimo wszystko nie rozumiem, co pana do mnie sprowadza?
W g�osie genera�a mo�na by�o uchwyci� nut� zniecierpliwienia.
- Nie powiedzia�em jeszcze panu wszystkiego - przerwa� profesor.
- S�ucham wi�c.
- Ot� na tabliczkach by�a jeszcze jedna data: rok bie��cy.
Ten, kt�ry teraz mamy?
- Tak.
Genera� milcza� chwil�, patrz�c na map�, na kt�rej miga�y
r�nokolorowe �wiat�a.
- I widzi pan, profesorze, �e nic si� nie wydarzy�o powiedzia� w ko�cu.
- Mamy dopiero po�ow� roku. Ich l�dowanie mo�e nast�pi� w ka�dej
chwili, dzi�, jutro, za miesi�c...
- I czego pan, w zwi�zku z tym, oczekuje ode mnie?
- Nie domy�la si� pan jeszcze? Nie chc�, �eby pan ich zniszczy�.
- Zniszczy�?
- Tak, w�a�nie tego nie chc�. Pewnego dnia - profesor m�wi� teraz
bardzo cicho - mo�e to b�dzie dzie�, a mo�e noc, na ekranach pa�skich
radar�w uka�e si� �wietlna plamka. To oni b�d� szli do l�dowania.
Wcze�niej wytrac� kosmiczn� szybko�� i ich statek zanurzy si� w
atmosfer� z pr�dko�ci� najwy�ej kilku kilometr�w na sekund�. Co zrobi�
dy�urni oficerowie, gdy zobacz� t� �wietln� plamk� i okre�l� jej szybko��?
- Og�osz� alarm - odpowiedzia� genera� natychmiast. - Stalowe pokrywy
podziemnych szyb�w uchyl� si� i sto�ki antyrakiet b�d� mierzy�y w niebo.
Czy� nie tak? A potem, gdy plamka, kt�ra nadal, mimo waszych stara�,
pozostanie obiektem nie zidentyfikowanym i zacznie si� zbli�a�, rakiety
odpal�. Najpierw te dalekiego zasi�gu. Naprowadzane przez wasze radary,
sterowane przez wasze komputery zbli�a� si� b�d� do ich statku. Gdy
osi�gn� t� odleg�o��, przy kt�rej wybuch atomowy topi metal, eksploduj�.
B�ysk ja�niejszy od s�o�ca i ku ziemi spada� b�dzie ich statek, ju�
martwy. A je�li ich pancerze odporne na promieniowanie kosmiczne i
strumienie cz�stek mkn�cych w pr�ni wytrzymaj�, wystrzelicie rakiety
kr�tkiego zasi�gu. Nie, oni nie dolec� do Ziemi.. Musz� zgin��.
- Ale przecie� s� oceany...
- Tamten statek kosmiczny, znany nam jako Meteor Tunguski, nie
wodowa� w oceanie. Oni l�duj� na kontynentach.
- Nie jeste�my jedynym kontynentem. Nie tylko my mamy system obronny.
- Nie zwracam si� do pana jako do oficera armii. Zwracam si� do
wszystkich - takich jak pan - oficer�w na wszystkich kontynentach.
Zwracam si� do ludzi. To jest sprawa ca�ej ludzko�ci.
- Spokojnie, profesorze - genera� u�miechn�� si�. Oczywi�cie
niebezpiecze�stwo, o kt�rym pan m�wi, istnia�oby rzeczywi�cie, gdyby�my
przyj�li, �e to by� statek kosmiczny. Ale daruje pan, trudno w to
uwierzy�. To, co pan m�wi, jest sugestywne, ale ostatecznie �yjemy w
�wiecie, kt�ry, dzi�ki naszej nauce, znamy. Wiemy, �e na najbli�szych
planetach �ycie rozumne nie istnieje. Przybysze kosmiczni to nadzwyczaj
interesuj�ce, ale gdyby naprawd� odwiedzali Ziemi�, wiedzieliby�my co� o
nich. Pozostawiliby �lady, kt�re nasza nauka zbada�aby, gdyby istnia�y.
Nie, profesorze, kosmit�w nie ma. To czysta fantazja.
- Nie wierzy pan? Uwa�a pan, �e to, co by�o do odkrycia, nauka ju�
zbada�a lub przynajmniej przewidzia�a? Reszta, wed�ug pana, to ogl�dnie
m�wi�c fantazja.
Profesor wsta� z fotela i opar� si� o biurko. Genera� przygl�da� mu
si� z u�miechem. Profesor dostrzeg� ten u�miech.
- Istotne jest jednak to, �e ich statek kosmiczny osi�gnie Ziemi� w
tym roku - powiedzia� dobitnie.
- Tylko pan jest o tym przekonany, ale na czym opiera pan swoje
przypuszczenia: jakie� tabliczki i fakt, �e kiedy� w terminie w nich
okre�lonym upad� jaki� meteor. - To by� statek kosmiczny.
- To tylko przypuszczenie - genera� nie tai� ju� zniecierpliwienia -
nie poparte �adnymi dowodami.
- My�li pan, �e nie ma dowod�w? Niech pan przejrzy zatem sprawozdania
z bada� Zo�otowa prowadzonych pod koniec lat pi��dziesi�tych. Jego
rozumowanie by�o proste. W odleg�o�ci kilkunastu kilometr�w od
epicentrum wybuchu znalaz� on drzewa opalone promieniowaniem wybuchu,
nie w wyniku po�aru, lecz samym udarem promieniowania. St�d mo�na
obliczy� energi� promienist� powsta�� w czasie wybuchu. Stanowi ona
kilkadziesi�t procent ca�kowitej energii wybuchu. Tak wysoki procent
energii promienistej charakteryzuje tylko wybuch j�drowy. Tam w samej
ognistej kuli eksplozji panowa�a temperatura kilkudziesi�ciu milion�w
stopni.
- To dow�d po�redni. Zreszt� pa�ski badacz m�g� zawsze pomyli� si� w
obliczeniach.
- Naoczni �wiadkowie wybuchu w faktorii Wanowarze, sze��dziesi�t
kilometr�w od miejsca wybuchu, zostali oparzeni promieniowaniem. Pan
przecie� wie, jaki wybuch parzy z odleg�o�ci sze��dziesi�ciu kilometr�w.
- Opisy �wiadk�w to nie dowody naukowe.
- Du�o pan wymaga, ale istnieje jeden dow�d bardziej obiektywny.
Promieniowanie s�oi drzew, s�oi przyrastaj�cych co roku. W widmie tego
promieniowania jest miejsce, kt�re odpowiada promieniowaniu cezu 137.
- Pierwiastek promieniotw�rczy powstaj�cy przy wybuchach nuklearnych?
- Tak. Ot� w s�ojach drzew sprzed wybuchu pierwiastek ten nie
wyst�puje. Potem po roku dziewi��set �smym pojawia si�. Nast�pnie
zanika, a� do 1945. W nast�pnych s�ojach jest znowu widoczny, ale to s�
ju� wyniki pierwszych eksperyment�w z broni� termonuklearn�.
Genera� milcza� chwil�.
- Tak - powiedzia� w ko�cu - to ju� wygl�da bardziej przekonywaj�co.
Ale czy nie widzi pan, profesorze, pewnego s�abego punktu w swoim
dowodzie? Wszystkie te argmnenty mog� �wiadczy� o tym, �e by� to wybuch
j�drowy... ale nie -statek kosmiczny...
- A c� jeszcze, jak nie eksplozja takiego statku, mog�oby spowodowa�
wybuch termoj�drowy? - �achn�� si� profesor. - Nie wiem. Sam pan
powiedzia�, �e nauka nasza me zna jeszcze wielu fakt�w. Jaki� nieznany
rodzaj cia�a kosmicznego... mo�e antymateria.
- By�y i takie przypuszczenia. Ale pozostaje jeszcze hipoteza manewru.
- Manewru?
- Tak. Z obserwacji trasy przelotu wynika, jakoby Meteor Tunguski
przed katastrof� wykona� dwa wyra�ne manewry zmieniaj�ce jego kierunek
lotu. Kr�tko m�wi�c, jego przelot nie by� obserwowany w miejscowo�ciach
le��cych na jednej linii prostej. Trasa jego przelotu tworzy wyra�ny
zygzak.
- Nie przekona mnie pan, profesorze, opisami �wiadk�w powt�rzy� raz
jeszcze genera�. Chcia� powiedzie� co� wi�cej, lecz nie zd��y�. Nad
ekranem zapali�o si� jasne, b�yskaj�ce raz po raz �wiate�ko. G�o�nik
gdzie� pod sufitem szcz�kn�� i w sali rozleg� si� monotonny g�os:
- Uwaga, alarm pierwszego stopnia, powtarzam, alarm pierwszego stopnia.
- Przepraszam, profesorze. - Genera� przycisn�� przycisk na biurku:
-Pu�kowniku, co si� tam dzieje?
- Daj� panu obraz na ekran, generale. - Ma�y g�o�nik wbudowany w
biurko zniekszta�ca� g�os pu�kownika. Ekran na �cianie rozjarzy� si� i
by�o to powi�kszenie ekranu radarowego.
- Nie zidentyfikowany obiekt z po�udniowego wschodu ci�gn��
pu�kownik. - Pr�dko�� oko�o kilometra na sekund�, wysoko�� 28 kilometr�w.
Gdzie� w g��bi monotonnie tyka� w��czony zegar. - Pr�bujecie go
identyfikowa�? - zapyta� genera�. - Tak. Bez rezultatu. Na kod nie
odpowiada...
- Powt�rzcie - zaleci�.
- Tak jest.
- Tamten tak�e nadlecia� z po�udniowego wschodu powiedzia� profesor.
Genera� spojrza� na niego z ukosa.
- Jaki� zagubiony samolot. To si� zdarza Zaraz go zidentyfikuj�... -
Znowu przeni�s� wzrok na ekran. - On ma chyba jednak wi�ksz� pr�dko�� -
powiedzia�.
- Ten obiekt?
Genera� nie, odpowiedzia�. Nacisn�� przycisk na biurku. - No i co,
pu�kowniku?
- Bez zmian. Zaraz wejdzie w stref� dwa.
Genera� wyprostowa� si� i nacisn�� bia�y przycisk. Drzwi otworzy�y
si� i wszed� adiutant.
- S�ucham, generale
- powiedzia�, zatrzymuj�c si� przy wej�ciu.
- Poruczniku, po��czcie si� z obserwacj� naziemn� i sprawd�cie, czy
identyfikuj� ten obiekt.
- Generale, on jest na wysoko�ci trzydziestu kilometr�w. - Wykona� -
przerwa� genera�.
Adiutant wyszed�.
Chwil� milczenia przerwa� profesor:
- Jednak ma pan w�tpliwo�ci, czy to zwyk�y samolot.
- �adnych. Zwyk�a rutyna.
- Nie znana temu m�odemu cz�owiekowi.
- On jest tu od niedawna... - przerwa� genera� i patrz�c w ekran
doda�: - Zaraz wejdzie w drug� stref�.
- I co wtedy? - profesor patrzy� teraz wprost na genera�a.
- To ju� nasza sprawa, profesorce.
- Uwaga, alarm drugiego stopnia - odezwa� si� g�o�nik powtarzam,
alarm drugiego stopnia.
Profesor us�ysza� cichy brz�czyk i spostrzeg�, �e �wiat�a na mapie
��cz� si� w jeden �cigaj�cy si� kr�g.
- I co, pu�kowniku? - zapyta� genera�, m�wi�c do g�o�nika.
- Z identyfikacj� bez zmian. Wyrzutnie otwarte...
- Nie jestem sam! - warkn�� genera�.
- Tak jest.
G�o�nik zamilk�. Do sali wr�ci� adiutant .
- Obserwacja naziemna bez rezultatu. Na dwu tysi�cach metr�w pow�oka
chmur.
- Prosz� zosta�! - zatrzyma� go genera�, gdy ten chcia� wyj��.
Znowu odezwa� si� g�o�nik:
- Wyrzutnie sektora 47 zg�osi�y gotowo��.
- Jego wysoko��?
- Zmala�a do 24.
Genera� zmarszczy� czo�o.
- To jednak musi by� jaki� samolot... Jaka by�a ich szybko��? -
zwr�ci� si� do profesora.
- Nie przekracza�a 3 kilometr�w na sekund�.
- Ale przecie� musieli co� nadawa�, emisja radarowa... - Zaraz b�dzie
trzeci stopie�, generale - przerwa� adiutant. - Wiem o tym i bez ciebie.
Profesor uwa�nie wpatrywa� si� w twarz genera�a. - Czy pan ich
zniszczy? - zapyta� cicho.
- Kogo, ich? Nie zidentyfikowany obiekt, kt�ry mo�e zagra�a� naszemu
�yciu... Kosmici ! Nie wierz� w �adnych kosmit�w!
- Nie rozumiem, generale? - powiedzia� adiutant.
- Nie m�wi� do ciebie! -Genera� by� wyra�nie zdenerwowany. - Ale ja
te� nie rozumiem... Jak tu pana wpu�cili? - zwr�ci� si� do profesora.
- Kr�tki zasi�g got�w - zameldowa� z g�o�nika pu�kownik. Genera�
jakby nie zwr�ci� uwagi na ten meldunek.
- Zreszt� nie wolno tak l�dowa� na planecie, bez sygna��w; bez
uprzedzenia...
- O czym pan m�wi, generale? - wtr�ci� si� adiutant. - O kosmitach, w
kt�rych nie wierzy, a kt�rych jednak nie chcia�by zniszczy� -
odpowiedzia� za genera�a profesor. - Czekam na decyzj� - niecierpliwi�
si� przez g�o�nik pu�kownik.
Ale w sali zaleg�o milczenie. S�ycha� by�o tylko tykanie, w kt�re
nagle w��czy� si� g�os nagrany na ta�mie sprz�onej z zegarem
- Minus trzydzie�ci... Genera� nie reagowa�.
- Minus dwadzie�cia pi��...
- Dopuszczamy ich bardzo blisko - powiedzia� adiutant. - Milcze� ! -
krzykn�� genera�.
- Minus pi�tna�cie...
Automat nie doliczy� do zera. To nie by� statek kosmiczny...
Profesor, genera�, adiutant i ca�y bunkier - przestali istnie�.
<abc.htm> powr�t