2983
Szczegóły |
Tytuł |
2983 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2983 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2983 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2983 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WILLIAM GIBSON
GRAF ZERO
Dla D.
Quiero hacer contigo
lo que la primavera
hace con los cerezos
- Neruda
ROZDZIA� 1
SPRAWNA BRO�
Na trop Turnera wypu�cili w New Delhi psa-tarana. Nastroili go na feromony i
kolor w�os�w. Dopad� Turnera na ulicy zwanej Chandni Chauk i przez las go�ych
br�zowych n�g i opon rikszy ruszy� biegiem do wynaj�tego BMW. W rdzeniu mia�
kilogram rekrystalizowanego heksogenu w pow�oce TNT.
Turner nie zauwa�y�, �e pies si� zbli�a, jego ostatnim obrazem Indii by�a
otynkowana na r�owo fasada hotelu "Khush-Oil".
Mia� dobrego agenta, wi�c mia� te� dobry kontrakt. A �e mia� dobry kontrakt, w
godzin� po wybuchu znalaz� si� w Singapurze. Przynajmniej jego wi�ksza cz��.
Holenderski chirurg lubi� sobie �artowa�, jak to pewien nieokre�lony procent
Turnera nie wydosta� si� z Palam International tym pierwszym lotem i musia�
sp�dzi� noc w magazynie, w pojemniku biomedycznym.
Holender i jego zesp� po�wi�cili trzy miesi�ce, �eby posk�ada� Turnera do kupy.
Wyklonowali metr kwadratowy sk�ry: wyhodowali j� na blokach kolagenu i
polisacharydach chrz�stek rekina. Oczy i genitalia kupili na wolnym rynku. Oczy
by�y zielone.
Wi�ksz� cz�� tych trzech miesi�cy sp�dzi� w generowanym z ROM-u symstymowym
konstrukcie wyidealizowanego dziecinstwa w zesz�owiecznej Nowej Anglii. Wizyty
Holendra by�y snami szarego przed�witu, koszmarami znikaj�cymi, gdy niebo
rozja�nia�o si� za oknem jego sypialni na pi�trze. P�no w noc pachnia�y lilie.
Czyta� Conan Doyle'a przy �wietle sze��dziesi�ciowatowej �ar�wki ukrytej za
pergaminowym aba�urem w klipry. Masturbowa� si� w zapachu czystej po�cieli i
my�la� o dziewczynach ze szko�y. Holender otwiera� tylne drzwiczki umys�u i
wchodzi�, by zadawa� pytania; ale rankiem matka wo�a�a na �niadanie, na
owsiank�, jajka na bekonie, s�odk� kaw� z mlekiem.
A� pewnego ranka obudzi� si� w obcym ��ku; Holender sta� przy oknie, z kt�rego
wlewa�a si� do wn�trza tropikalna ziele� i rani�cy oczy blask s�o�ca.
- Mo�esz ju� wraca� do domu, Turner. Sko�czyli�my z tob�. Jeste� jak nowy.
By� jak nowy... To znaczy jaki? Nie wiedzia�. Wzi�� wszystko, co przekaza� mu
Holender, i odlecia� z Singapuru. Domem by�o nast�pne lotnisko: Hyatt.
I nast�pne. I jeszcze jedno.
Lecia� dalej i dalej. Jego chip kredytowy by� prostok�tem czarnego lustra ze
z�ot� kraw�dzi�. Gdy go pokazywa�, ludzie za kontuarami u�miechali si� i kiwali
g�owami. Drzwi otwiera�y si� i zamyka�y. Ko�a odrywa�y si� od �elbetu, pojawia�y
si� drinki, podawano obiad.
Na Heathrow z bia�ej kopu�y nieba nad lotniskiem oderwa� si� wielki kawa�
pami�ci i run�� prosto na niego. Nie zatrzymuj�c si� Turner zwymiotowa� do
niebieskiego plastikowego pojemnika. Kiedy dotar� do lady na ko�cu korytarza,
wymieni� sw�j bilet.
Polecia� do Meksyku.
I przebudzi� si� w�r�d brz�ku blaszanych wiader na kafelkach, wilgotnego
szelestu szczotek, obok ciep�ego cia�a przytulonej kobiety.
Pok�j by� wysoko sklepion� jaskini�. Nagi bia�y tynk nazbyt wyra�nie odbija�
d�wi�ki; gdzie� poza ha�asami pokoj�wek na porannym dziedzi�cu rozbrzmiewa�y
g�uche uderzenia fal przyboju. Zgnieciona w d�oni po�ciel by�a szorstkim p��tnem
zmi�kczonym niezliczonymi praniami.
Pami�ta� s�o�ce wpadaj�ce przez szerok� przestrze� opalizuj�cej szyby,
lotniskowy bar, Puerto Vallarta. Musia� przej�� z samolotu dwadzie�cia metr�w;
mocno zaciska� powieki w obronie przed s�o�cem. Zapami�ta� martwego nietoperza,
rozprasowanego jak zesch�y li�� na betonie pasa.
Pami�ta� jazd� autobusem, g�rsk� drog�, smr�d spalin, brzegi przedniej szyby
zaklejone poczt�wkowymi hologramami niebieskich i r�owych �wi�tych. Ignorowa�
g�rsk� sceneri�, po�wi�caj�c ca�� uwag� kuli r�owego lucytu i nier�wnemu
ta�cowi rt�ci w jej wn�trzu. Nieco wi�ksza od baseballowej pi�ki, ga�ka tkwi�a
na zgi�tym stalowym pr�cie d�wigni zmiany bieg�w. Zosta�a odlana wok�
przyczajonego paj�ka wydmuchanego z czystego szk�a i w po�owie wype�nionego
rt�ci�. Rt�� chlapa�a i ko�ysa�a si�, kiedy szofer p�dzi� swym autobusem po
serpentynach, dr�a�a i falowa�a na prostych. Ga�ka by�a �mieszna, r�cznie
robiona, z�owieszcza: tkwi�a tam, by powita� go znowu w Meksyku.
Jeden z kilkunastu mikrosoft�w, jakie dosta� od Holendra, dawa� ograniczon�
znajomo�� hiszpa�skiego. Jednak w Vallarta si�gn�� za lewe ucho i wsun�� w
gniazdo zatyczk�, kryj�c j� pod kwadratem cielistego mikroporowego plastra.
Pasa�er w tyle autobusu mia� radio. G�os spikera od czasu do czasu przerywa�
rytmiczny pop, recytuj�c jak litani� ci�gi dziesi�ciocyfrowych liczb: wygrane w
loterii pa�stwowej.
Kobieta obok niego poruszy�a si� we �nie.
Podpar� si� na �okciu i przyjrza� si� jej. Obca twarz, ale nie taka, jakiej
�ycie w hotelach nauczy�o go oczekiwa�. Spodziewa� si� raczej rutynowej
pi�kno�ci, p�odu taniej chirurgii plastycznej i nieust�pliwego darwinizmu mody,
archetypu wypieczonego z twarzy gwiazd ostatnich pi�ciu lat.
W linii szcz�ki mia�a co� ze �rodkowego zachodu, archaicznego i ameryka�skiego.
Niebieska po�ciel zwija�a si� jej wok� bioder, padaj�ce przez drewniane
okiennice promienie s�o�ca pokrywa�y d�ugie uda uko�nymi pasami z�ota. Twarze,
przy kt�rych budzi� si� w hotelach ca�ego �wiata, przypomina�y ozdoby na masce
wozu samego Boga... �pi�ce twarze kobiet, identyczne i samotne, nagie, zwr�cone
wprost w pustk�. Ale ta by�a inna. Ju� teraz wi�za�o si� z ni� jakie� znaczenie.
Znaczenie i imi�.
Usiad�, zsuwaj�c nogi z ��ka. Podeszwy st�p wyczu�y na zimnych kafelkach
szorstko�� morskiego piasku. W powietrzu unosi� si� lekki, przenikliwy zapach
�rodka owadob�jczego. Wsta� nagi, z pulsuj�c� g�ow�. Zmusi� nogi do ruchu.
Sprawdzi� pierwsze z dwojga drzwi, znalaz� bia�e kafelki, bia�y tynk, p�kate,
chromowane sitko prysznica na poznaczonej rdz� �elaznej rurze. Oba krany
uwalnia�y identyczny strumyczek letniej wody. Obok plastikowej szklanki le�a�
antyczny zegarek: mechaniczny rolex na pasku z jasnej sk�ry.
W zakrytych okiennicami oknach �azienki nie by�o szyb, jedynie napi�ta siateczka
z zielonego nylonu. Popatrzy� mi�dzy drewnianymi listwami, mru��c oczy przed
gor�cym, czystym s�o�cem. Zobaczy� wyschni�t� fontann� wy�o�on� kwiecistymi
kafelkami i rdzewiej�ce zw�oki volkswagena rabbit.
Allison. Tak mia�a na imi�.
W�o�y�a wystrz�pione oliwkowe szorty i jedn� z jego bia�ych koszulek; nakr�cany
rolex ze zm�tnia�� stalow� kopert� trafi� na lewy przegub. Poszli na spacer
wzd�u� �uku pla�y, w stron� Barre de Navidad. Trzymali si� w�skiego pasa
twardego mokrego piasku powy�ej linii fal.
Mieli ju� wsp�ln� histori�: pami�ta� j� rankiem przy straganie pod �elaznym
dachem ma�ego miasteczkowego mercado, jak obur�cz trzyma�a wielki gliniany kubek
wrz�cej kawy. Wymazuj�c tortill� jajka z sals� z pop�kanego bia�ego talerza,
obserwowa� muchy kr���ce w smugach �wiat�a docieraj�cych przez �aty palmowych
li�ci i skorodowane p�yty. Chwil� rozmowy o jej pracy w jakiej� firmie
prawniczej w Los Angeles, gdzie mieszka�a sama w kt�rym� ze skleconych na
pontonach miasteczek zacumowanych niedaleko Redondo. Powiedzia� jej, �e jest
specjalist� doboru personelu. W ko�cu naprawd� zajmowa� si� personelem.
- A mo�e szukam jakiej� innej pracy...
Ale rozmowa wydawa�a si� wt�rna wobec tego, co istnia�o mi�dzy nimi. Fregata
zawis�a im nad g�owami, przez chwil� walczy�a z wiatrem, ze�lizn�a si� w bok,
zawr�ci�a i odlecia�a. Oboje zadr�eli widz�c cudown� swobod� ptaka, jego
bezmy�lne szybowanie. �cisn�� jej d�o�.
Niebieska sylwetka wyros�a przed nimi, zbli�aj�c si� pla��: �andarm maszerowa�
do miasta. Wyglansowane, czarne wysokie buty na mi�kkim bia�ym piasku wydawa�y
si� nierzeczywiste. Kiedy ich mija�, z twarz� smag�� i nieruchom� za lustrzanymi
okularami, Turner zauwa�y� karabinowego formatu laser Steiner-Optic z
celownikiem Fabrique Nationale. Niebieski kombinezon by� idealnie czysty,
nogawki z kantami jak no�e.
Przez wi�ksz� cz�� swego doros�ego �ycia Turner sam by� �o�nierzem, chocia�
nigdy nie nosi� munduru. By� najemnikiem, anga�owanym przez wielkie korporacje,
prowadz�ce nieustann� sekretn� wojn� o panowanie nad gospodarkami ca�ych pa�stw.
Specjalizowa� si� w wydostawaniu wy�szych urz�dnik�w i naukowc�w. Ponadnarodowe
koncerny, dla kt�rych pracowa�, nigdy by nie przyzna�y, �e istniej� tacy ludzie
jak Turner...
- Wczoraj wieczorem wypi�e� prawie ca�� butelk� herradury - zauwa�y�a.
Kiwn�� g�ow�. Jej d�o� w jego d�oni by�a ciep�a i sucha. Przy ka�dym kroku
spogl�da� na palce jej st�p, na paznokcie pomalowane sp�kan� r�ow� emali�.
Fale toczy�y si� do brzegu, ich szczyty by�y przejrzyste jak zielone szk�o.
Py� wodny skrapla� si� na jej opaleni�nie.
Po pierwszym dniu razem ich �ycie potoczy�o si� wed�ug prostego wzoru. Jedli
�niadanie w mercado, budce z betonowym kontuarem, wytartym do g�adzi
polerowanego marmuru. Rankiem p�ywali, dop�ki s�o�ce nie zap�dza�o ich do
ocienionego okiennicami ch�odu hotelowego pokoju. Tam kochali si� pod wolnymi,
drewnianymi �opatkami sufitowego wentylatora. Potem spali. Po po�udniu badali
labirynt w�skich uliczek za Avenida albo ruszali na wycieczk� na wzg�rza. Na
kolacj� szli do kt�rej� z ma�ych restauracyjek nad pla�� i pili drinki na
patiach bia�ych hoteli. �wiat�o ksi�yca k��bi�o si� na szczytach fal.
Stopniowo, bez s��w, nauczy�a go nowego stylu nami�tno�ci. By� przyzwyczajony do
obs�ugi, do kontakt�w z wyszkolonymi profesjonalistkami. Teraz w bia�ej grocie
kl�ka� na kafelkach i zlizywa� z niej s�l Pacyfiku zmieszan� z jej wilgoci�, a
ch�odne uda g�adzi�y mu policzki. Z d�o�mi na jej biodrach unosi� j� jak
kielich, mocno przyciskaj�c wargi, gdy j�zyk szuka� centrum, ogniska,
cz�stotliwo�ci, kt�ra doprowadzi j� na szczyt. Potem z u�miechem wspina� si� na
ni�, wchodzi� i szuka� w�asnej drogi.
Czasami potem opowiada�: d�ugie spirale lu�nych historii splata�y si� i ��czy�y
z szumem morza. Ona sama m�wi�a niewiele, ale nauczy� si� ceni� te nieliczne
s�owa. I zawsze obejmowa�a go. I s�ucha�a.
Min�� tydzie�, potem nast�pny. W ostatni ich wsp�lny dzie� przebudzi� si� w tym
samym ch�odnym pokoju i znalaz� j� obok siebie. Przy �niadaniu mia� wra�enie, �e
dostrzega w niej jak�� zmian�, niepok�j.
Opalali si� i p�ywali, a w znajomym ��ku zapomnia� o lekkim uk�uciu l�ku.
Po po�udniu zaproponowa�a spacer pla�� w stron� Barre, tam gdzie poszli
pierwszego ranka.
Turner z gniazda za uchem wyj�� zatyczk� i wsun�� drzazg� mikrosoftu. Struktura
hiszpa�skiego przenikn�a go jak szklana wie�a, niewidoczne bramy wisia�y na
zawiasach czasu tera�niejszego i przysz�ego, tryb�w warunkowych i czasownik�w
dokonanych. Zostawi� j� w pokoju, przeszed� przez Avenida i znalaz� si� na
rynku. Kupi� wiklinowy kosz, puszki zimnego piwa, kanapki i owoce. Wracaj�c
wzi�� jeszcze od handlarza na Avenida now� par� okular�w.
Mia� ju� r�wn�, ciemn� opalenizn�. Znikn�y kanciaste �aty pozostawione po
wszczepach Holendra, a ona nauczy�a go jedno�ci w�asnego cia�a. Rankiem, kiedy w
lustrze patrzy� w zielone oczy, by�y to jego oczy, a w snach Holender przesta�
go dr�czy� swymi marnymi dowcipami i suchym kaszlem. Czasami widywa� jeszcze we
�nie odpryski Indii, kraju, kt�rego prawie nie zna�; jaskrawe od�amki: Chandni
Chauk, zapach kurzu i pieczonego chleba...
Mury zrujnowanego hotelu wyrasta�y w jednej czwartej �uku zatoki. Przyb�j by� tu
silniejszy, ka�da fala jak wybuch.
Poci�gn�a go w tamt� stron�. W k�cikach jej oczu dostrzeg� co� nowego:
napi�cie. Mewy wzleciaiy w g�r�, kiedy szli r�ka w r�k� po pla�y, by zajrze� za
puste otwory drzwi. Piasek osiad� i fasada budynku zapad�a si�. �ciany run�y,
pozostawiaj�c stropy trzech kondygnacji, niczym olbrzymie dach�wki zwisaj�ce z
pogi�tych, pordzewia�ych �ci�gien grubych jak palec stalowych pr�t�w. Ka�de
pi�tro pomalowano na inny kolor, wy�o�ono innym wzorem p�ytek.
HOTEL PLAYA DEL M g�osi� napis z dzieci�cych liter, u�o�onych z muszli nad
betonowym �ukiem.
- Mar - doko�czy�, chocia� wyj�� ju� mikrosoft.
- To koniec - powiedzia�a, wchodz�c w cie� �uku.
- Czego koniec?
Pod��y� za ni�. Kosz ociera� mu biodro, piasek pod stopami by� ch�odny, suchy i
mia�ki.
- Koniec. Sko�czone. To miejsce. Nie ma tu czasu, nie ma przysz�o�ci.
Spojrza� na ni�, a potem dalej, na zardzewia�e spr�yny ��ka wbite w k�t mi�dzy
rozkruszonymi �cianami.
- �mierdzi moczem - stwierdzi�. - Chod�my pop�ywa�.
Morze st�umi�o poczucie ch�odu, lecz jako� oddalili si� od siebie. Siedzieli na
kocu z pokoju Turnera i jedli w milczeniu. Cie� ruin wyd�u�a� si�. Wiatr
rozwiewa� jej jasne od s�o�ca w�osy.
- Kiedy na ciebie patrz�, my�l� o koniach - odezwa� si� w ko�cu.
- Tak? - odpowiedzia�a, jak gdyby z g��bin zm�czenia. -W ko�cu wyMarly dopiero
trzydzie�ci lat temu.
- Nie. O ich w�osach. Tych w�osach na szyi, kiedy biegn�.
- Grzywy - mrukn�a. �zy b�ysn�y jej w oczach. - Pieprz to. - Ramiona jej
zadr�a�y. Odetchn�a g��boko. Rzuci�a na piasek pust� puszk� po carta blanca. -
To wszystko... i ja... jakie to ma znaczenie? - Jej r�ce znowu go obj�y. - Och,
Turner, chod�! Chod�...
A kiedy k�ad�a si� na plecach, ci�gn�c go za sob�, zobaczy� co�: ��d�
zredukowan� odleg�o�ci� do bia�ego my�lnika tam, gdzie woda spotyka si� z
niebem.
Usiad� i wci�gn�� obci�te d�insy. Znowu zobaczy� jacht. By� teraz o wiele
bli�ej: pe�na gracji bia�a sylwetka sun�ca nisko po wodzie. G��bokiej wodzie.
S�dz�c po sile przyboju, dno musia�o tu opada� niemal pionowo. Pewnie dlatego
szereg hoteli przy pla�y ko�czy� si� tam, gdzie si� ko�czy�. I dlatego nie
przetrwa�a ta ruina. Fale wyp�uka�y jej fundamenty.
- Daj mi kosz.
Zapina�a bluzk�. Kupi� j� dla niej w kt�rym� z tych sm�tnych ma�ych sklepik�w
przy Avenida. Jaskrawoniebieska meksyka�ska bawe�na, marnie uszyta. Kupowane tu
rzeczy rzadko wytrzymywa�y d�u�ej ni� dzie� czy dwa.
- Prosi�em, �eby� mi poda�a kosz.
Pos�ucha�a. Przeszuka� resztki ich popo�udnia; pod plastikow� torb� z plastrami
ananasa zalanymi sokiem z limy i przypr�szonymi cayenne znalaz� swoj� lornetk�,
niewielkie wojskowe szk�a 6x30. Otworzy� integralne os�ony obiektyw�w i poduszek
okular�w, po czym przestudiowa� zaokr�glone ideogramy logo Hosaki. ��ty ponton
wyp�yn�� zza rufy i skierowa� si� w stron� pla�y.
- Turner, ja...
- Wstawaj.
Zwin�� koc i jej r�cznik, wsun�� do kosza. Obok lornetki postawi� ostatni�
puszk� ciep�ego carta blanca. Wsta�, podni�s� j� na nogi i wcisn�� kosz do r�k.
- Mo�e si� myl� - powiedzia�. - Je�li tak, uciekaj st�d. Biegnij do tej drugiej
k�py palm. - Pokaza� palcem. - Nie wracaj do hotelu. Z�ap autobus do Manzanillo
albo Vallara. Jed� do domu.
S�ysza� ju� warkot przyczepnego silnika.
�zy stan�y jej w oczach, ale nie powiedzia�a ani s�owa. Odwr�ci�a si� i
pobieg�a, mijaj�c ruiny, przyciskaj�c do piersi kosz, potykaj�c si� na �awicach
nawianego piasku. Nie ogl�da�a si� za siebie.
Spojrza� na jacht. Ponton podskakiwa� na falach przyboju. Jacht nazywa� si�
"Tsushima", a ostatnim razem Turner widzia� go w Zatoce Hiroshimy, z jego
pok�adu podziwia� wrota Shinto w Itsukushima.
Nie potrzebowa� lornetki, by zgadn��, �e pasa�erem pontonu jest Conroy, a
steruje kt�ry� z ninj�w Hosaki. Krzy�uj�c nogi usiad� na ch�odnym piasku i
otworzy� swoj� ostatni� puszk� meksyka�skiego piwa.
Opieraj�c nieruchome d�onie o tekowy reling "Tsushimy", spojrza� na lini�
bia�ych nadbrze�nych hoteli. Za nimi l�ni�y trzy hologramy miasteczka: Banamex,
Aeronaves i sze�ciometrowa Dziewica nad katedr�.
Conroy sta� obok.
- Nag�e zlecenie - powiedzia�. - Wiesz, jak to jest.
G�os mia� r�wny, bez �adnej intonacji, jakby pr�bowa� na�ladowa� tani chip
g�osowy. Szeroka twarz by�a blada, trupio blada. Podkr��one oczy kry�y si�
g��boko, tlenion� grzyw� zaczesywa� do ty�u, ods�aniaj�c szerokie czo�o. Nosi�
czarne polo i czarne spodnie.
- Wejd�my do �rodka - zaproponowa�.
Turner poszed� za nim, schylaj�c g�ow� w niskich drzwiach kabiny. Bia�e
parawany, jasna sosna bez najmniejszej skazy - surowy, tokijski szyk
korporacyjny.
Conroy usiad� na niskim, prostok�tnym pufie z ciemnoszarego ultraskaju. Turner
stan�� nieruchomo z r�kami zwisaj�cymi bezw�adnie po bokach. Conroy wzi�� z
niskiego lakowego stolika ozdobny inhalator.
- Wzmacniacz choliny?
- Nie.
Conroy wsun�� sobie inhalator do nozdrzy i poci�gn��. - Mo�e zjesz sushi? -
zapyta�. Od�o�y� inhalator na st�. - Przed godzin� z�apali�my par� lucjan�w.
Turner sta� bez ruchu i patrzy�.
- Christopher Mitchell - oznajmi� Conroy. - Maas Biolabs. Ich czo�owy spec od
uk�ad�w hybrydowych. Przechodzi do Hosaki.
- Nigdy o nim nie s�ysza�em.
- Bzdura. A co powiesz na drinka? Turner pokr�ci� g�ow�.
- Krzem ju� si� ko�czy, Turner. Mitchell to facet, kt�ry wymy�li� biochipy, a
Maas siedzi na g��wnych patentach. Wiesz o tym. To ten go�� od monoklonali. Chce
odej��. Ty i ja, Turner, mamy go przerzuci�.
- Chyba przeszed�em na emerytur�, Conroy. Dobrze mi tu by�o.
- To w�a�nie stwierdzi� zesp� psycho w Tokio. Przecie� ju� nie pierwszy raz
wychodzisz z do�ka. Ona jest psychologiem polowym. Pracuje dla Hosaki.
Mi�sie� w udzie Turnera zacz�� drga� rytmicznie.
- M�wi�, �e jeste� got�w, Turner. Po New Delhi troch� si� o ciebie martwili,
dlatego woleli sprawdzi�. Taka drobna terapia na boku. Nigdy nie zaszkodzi, nie?
ROZDZIA� 2
MARLY
Id�c na spotkanie w�o�y�a swoje najlepsze rzeczy, ale w Brukseli pada� deszcz, a
ona nie mia�a pieni�dzy na taks�wk�. Sz�a piechot� od stacji Eurotrans.
D�o� ukryta w kieszeni porz�dnego �akietu - od Sally Stanley, ale z poprzedniego
sezonu - z ca�ej si�y �ciska�a pomi�ty faks. Nie by� jej ju� potrzebny, adres
zna�a na pami��. Ale nie potrafi�a pu�ci� papieru, tak jak nie mog�a prze�ama�
niezwyk�ego transu. Sta�a przed wystaw� drogiego sklepu z m�sk� odzie��, a jej
wzrok ogniskowa� si� na przemian na spokojnych, flanelowych koszulach i na
odbiciu w�asnych ciemnych oczu.
Same oczy wystarczy�yby, �eby nie dosta�a tej pracy. Mokre w�osy ju� nie
zaszkodz�; teraz �a�owa�a, �e nie pozwoli�a Andrei ich �ci��. W oczach malowa�o
si� cierpienie i apatia; ka�dy m�g�by je dostrzec i z pewno�ci� wkr�tce odkryje
je Herr Josef Virek, najmniej prawdopodobny z potencjalnych pracodawc�w.
Kiedy dostarczono jej faks, z uporem powtarza�a, �e to okrutny �art, kolejny po
serii anonimowych telefon�w. G��wnie mediom zawdzi�cza�a, �e ludzie nie dawali
jej spokoju. W ko�cu Andrea zam�wi�a specjalny program telefoniczny, kt�ry
filtrowa� wszystkie wezwania nie wymienione w jej sta�ym katalogu. Ale to
w�a�nie, t�umaczy�a, wymusi�o u�ycie faksu. W jaki spos�b kto� m�g� si� z ni�
skontaktowa�?
Ale Marly tylko pokr�ci�a g�ow� i mocniej owin�a si� starym frotowym
szlafrokiem Andrei. Dlaczego Virek, niewiarygodnie bogaty kolekcjoner i mecenas
sztuki, chcia�by zatrudni� skompromitowan� eks-w�a�cicielk� male�kiej paryskiej
galerii?
Wtedy z kolei Andrea potrz�sn�a g�ow�, zniecierpliwiona t� now�,
"skompromitowan�" Marly Krushkov�, kt�ra ca�e dnie sp�dza�a w mieszkaniu, a
czasem nie chcia�o si� jej nawet ubiera�. Nieudan� pr�b� sprzeda�y w Pary�u
jednego falsyfikatu trudno by�oby uzna� za tak� sensacj�, twierdzi�a Andrea.
Gdyby prasie nie zale�a�o tak bardzo, by z tego obrzydliwego Gnassa zrobi�
g�upca, kt�rym z ca�� pewno�ci� jest, m�wi�a dalej, ca�a sprawa pewnie nawet nie
trafi�aby do gazet. Gnass by� dostatecznie bogaty i dostatecznie wulgarny, �eby
wystarczy� na weekendowy skandal.
Andrea u�miechn�a si�.
- Gdyby� by�a mniej atrakcyjna, nikogo by to nie zainteresowa�o.
Marly pokr�ci�a g�ow�.
- A to Alain dokona� fa�szerstwa. Ty o niczym nie wiedzia�a�. Marly bez s�owa
wysz�a do �azienki, wci�� otulona wytartym szlafrokiem.
Przyjaci�ka chcia�a jej pom�c, ale nie potrafi�a ukry� zniecierpliwienia,
zmuszona dzieli� bardzo ma�e mieszkanko z nieszcz�liwym i nie p�ac�cym za
siebie go�ciem.
W dodatku Marly musia�a jeszcze po�yczy� od niej na bilet Eurotransu.
Z bolesnym wysi�kiem wyrwa�a si� z kr�gu swych my�li i w��czy�a w g�sty, ale
spokojny strumie� belgijskich kupuj�cych.
Dziewczyna w jaskrawych rajstopach i za du�ej lodenowej kurtce najwyra�niej
zabranej ch�opakowi przebieg�a obok, czysta i u�miechni�ta. Przy nast�pnym
skrzy�owaniu Marly znalaz�a sklepik z ubraniami w stylu, jaki lubi�a za swoich
studenckich czas�w. Rzeczy wydawa�y si� niewiarygodnie m�ode.
W zbiela�ej, ukrytej pi�ci - faks.
Galerie Duperey, 14 Rue au Buerre, Bruksela.
Josef Virek.
Recepcjonistka w ch�odnym szarym holu Galerie Duperey mog�a r�wnie dobrze tam
wyrosn��: pi�kna i zapewne truj�ca ro�lina zakorzeniona za p�yt� polerowanego
marmuru z inkrustacj� krytej emali� klawiatury. Unios�a l�ni�ce oczy. Marly
wyobrazi�a sobie, �e s�yszy stuk i szum migawki, a wizerunek jej zmokni�tej
postaci zostaje przekazany do jakiego� odleg�ego zak�tka imperium Josefa Vireka.
- Marly Krushkova - przedstawi�a si�. Z trudem powstrzyma�a ch��, by wyj��
zgnieciony w kulk� faks i dumnie rozprostowa� go na zimnym, nieskazitelnym
marmurze. - Do Herr Vireka.
- Fraulein Krushkova - powiedzia�a recepcjonistka. - Herr Virek nie m�g� dzi�
przyby� do Brukseli.
Marly obserwowa�a doskona�y kontur warg, �wiadoma jednocze�nie b�lu, jaki
sprawi�y jej te s�owa, i ostrej rozkoszy, z jak� uczy�a si� przyjmowa�
rozczarowania.
- Rozumiem.
- Jednak�e postanowi� przeprowadzi� rozmow� z pani� przez ��cze sensoryczne.
Zechce pani przej�� do trzecich drzwi po lewej stronie...
Pok�j by� pusty i bia�y. Na dw�ch �cianach wisia�y bez ram arkusze czego�, co
wygl�da�o jak zmoczona deszczem tektura, przebijana raz po raz rozmaitymi
narz�dziami. Katatonenkunst. Konserwatywne. Takie prace sprzedawa�o si�
komitetom delegowanym przez rady nadzorcze holenderskich bank�w komercyjnych.
Usiad�a na niskiej �awie obitej sk�r� i wreszcie zdecydowa�a si� wypu�ci� z
d�oni faks. By�a tu sama, cho� domy�la�a si�, �e jest obserwowana.
- Fraulein Krushkova... - M�ody cz�owiek w zielonym fartuchu technika stan�� w
drzwiach naprzeciwko tych, kt�rymi wesz�a. - Prosz�, by za chwil� podesz�a pani
do tych drzwi, chwyci�a ga�k� powoli, ale stanowczo i w spos�b, kt�ry zapewni
maksymalny kontakt ze sk�r� d�oni. Prosz� i�� ostro�nie. Dezorientacja
przestrzenna powinna by� minimalna.
Spojrza�a zdziwiona.
- Przepraszam...
- ��cze sensoryczne - odpar� i znikn��. Drzwi zamkn�y si� za nim.
Wsta�a, spr�bowa�a nada� jaki� kszta�t wilgotnym klapom �akietu, si�gn�a do
w�os�w, zrezygnowa�a, odetchn�a g��boko i podesz�a do drzwi. Informacja
recepcjonistki przygotowa�a j� na jedyny znany jej rodzaj ��cza: sygna�
symstymowy przekazywany via Bell Europa. Zak�ada�a, �e za�o�y he�m nabijany
dermatrodami, a Virek wykorzysta pasywnego obserwatora jako ludzk� kamer�.
Ale fortuna Vireka umie�ci�a go na ca�kiem innej skali mo�liwo�ci.
Kiedy jej palce obj�y zimn�, mosi�n� ga�k�, mia�a wra�enie, �e metal si�
poruszy�, w ci�gu pierwszej sekundy kontaktu przesun�� przez dotykowe widmo
tekstur i temperatur. I znowu sta� si� metalem, zielono malowanym �elazem,
antyczn� balustrad�, kt�r� �ciska�a zdumiona.
Kilka kropel upad�o jej na twarz.
Zapach deszczu i wilgotnej ziemi.
Chaos drobnych szczeg��w, gdy jej wspomnienia z alkoholowej imprezy w akademii
walczy�y z perfekcj� iluzji Vireka.
Poni�ej rozpo�ciera�a si� niemo�liwa do pomylenia panorama Barcelony, mgie�ka
przes�ania�a niezwyk�e iglice ko�cio�a Sagrada Familia. Walcz�c z zawrotem
g�owy, chwyci�a drug� r�k� balustrad�. Zna�a to miejsce. Znalaz�a si� w G�ell
Park, wystrz�pionej krainie czar�w Antonio Gaudiego, na nagim zboczu za centrum
miasta. Po lewej stronie wielki jaszczur z szale�czo zdobionej ceramiki zamar� w
ze�lizgu na rampie z szorstkiego kamienia. Fontanna jego paszczy zrasza�a klomb
zm�czonych kwiat�w.
- Jeste� zdezorientowana. Wybacz mi, prosz�.
Josef Virek siedzia� poni�ej na jednej z wygi�tych w serpentyny parkowych �awek.
Szerokie ramiona przygarbi� pod lekkim p�aszczem. Mia�a wra�enie, �e przez ca�e
�ycie zna�a jego twarz. Teraz - nie wiedzia�a czemu - przypomnia�a sobie
fotografi� Vireka z kr�lem Anglii. U�miecha� si� do niej. G�ow� mia� du�� i
pi�knie ukszta�towan� pod grzyw� sztywnych, ciemnosiwych w�os�w. Nozdrza by�y
nieustannie rozszerzone, jakby wychwytywa� zapachy wiatr�w sztuki i handlu.
Oczy, bardzo du�e za okr�g�ymi szk�ami bez ramek - jego znakiem firmowym - by�y
b��kitne i dziwnie �agodne.
- Usi�d�. - Poklepa� przypadkow� mozaik� rozbitych glinianych naczy�, zdobi�c�
siedzenie �awki. - Musisz mi wybaczy� t� zale�no�� od techniki. Od ponad dekady
uwi�ziony jestem w zbiorniku. Na jakim� ohydnym, przemys�owym przedmie�ciu
Sztokholmu. A mo�e piek�a... Nie jestem zdrowy, Marly. Usi�d� tu, ko�o mnie.
Odetchn�a g��boko, zesz�a po kamiennych schodkach i przekroczy�a alejk�.
- Herr Virek... - zacz�a. - Dwa lata temu by�am na pa�skim wyk�adzie w
Monachium. Krytyka Faesslera i jego autistiches Theater. Wygl�da� pan wtedy
zdrowo...
- Faessler? - Virek zmarszczy� opalone czo�o. - Widzia�a� sobowt�ra. A mo�e
hologram. Wiele rzeczy, Marly, dokonuje si� w moim imieniu. Pewne aspekty mojej
fortuny stopniowo zdoby�y autonomi�; czasami nawet walcz� mi�dzy sob�. Rebelia
na fiskalnych rubie�ach... Tym niemniej, z powod�w tak z�o�onych, �e niemal
ca�kowicie okultystycznych, fakt mojej choroby nigdy nie przedosta� si� do
publicznej wiadomo�ci.
Siad�a przy nim i spojrza�a na brudny chodnik mi�dzy zab�oconymi czubkami jej
paryskich bucik�w. Zobaczy�a odprysk jasnego �wiru, zardzewia�y spinacz do
papieru, zakurzone zw�oki pszczo�y czy szerszenia...
- Zadziwiaj�co szczeg�owa wizja...
- Tak - przyzna�. - To nowe biochipy Maasa. Musz� wyzna� - kontynuowa� - �e moja
wiedza o twoim �yciu osobistym jest niemal r�wnie szczeg�owa. W pewnych
kwestiach nawet pe�niejsza od twojej w�asnej.
- Naprawd�?
Naj�atwiej, jak stwierdzi�a, by�o obserwowa� miasto, wyszukiwa�
charakterystyczne punkty zapami�tane z kilku studenckich wycieczek. Tam, w�a�nie
tam jest pewnie Ramblas, papugi i kwiaty, tawerny, gdzie podaj� ciemne piwo i
ma��e...
- Tak. Wiem, �e to tw�j kochanek przekona� ci�, i� odnalaz�a� zagubiony orygina�
Cornella.
Marly zamkn�a oczy.
- Zam�wi� falsyfikat. Wynaj�� dw�ch utalentowanych student�w-rzemie�lnik�w i
pewnego znanego historyka, kt�ry znalaz� si� w k�opotach natury osobistej...
Zap�aci� im pieni�dzmi z konta twojej galerii, jak si� ju� z pewno�ci�
domy�li�a�. P�aczesz...
Marly skin�a g�ow�. Ch�odny palec stukn�� j� w nadgarstek.
- Przekupi�em Gnassa. Przekupi�em policj�, �eby da�a spok�j tej sprawie. Prasa
nie by�a warta przekupstwa, zreszt� rzadko bywa. A teraz, by� mo�e, przyda ci
si� ten niewielki rozg�os.
- Herr Virek, ja...
- Jedn� chwil�, je�li pozwolisz. Paco! Chod� tu, moje dziecko. Marly otworzy�a
oczy. Zobaczy�a ch�opca mniej wi�cej sze�cioletniego, w obcis�ej czarnej
marynarce i pumpach, jasnych po�czochach i zapinanych czarnych butach. Trzyma�
co� w d�oniach... Jakie� pude�ko...
- Gaudi rozpocz�� budow� tego parku oko�o 1900 roku - wyja�ni� Virek. - Paco
nosi kostium z epoki. Podejd�, dziecko. Poka� nam swoje cudo.
- Senor... - wysepleni� Paco, sk�oni� si� i zaprezentowa� trzymany przedmiot.
Marly spojrza�a. Pude�ko z g�adkiego drewna. Przeszklone od frontu. Obiekty...
- Cornell - szepn�a, zapominaj�c o �zach. - Cornell? - zwr�ci�a si� do Vireka.
- Oczywi�cie �e nie. Ten obiekt wbudowany w ko�� to biomonitor Brauna. Widzisz
dzie�o �yj�cego artysty.
- Jest ich wi�cej? Takich pude�ek?
- Ja odnalaz�em siedem. Zaj�o mi to trzy lata. Kolekcja Vireka, moja droga, to
rodzaj czarnej dziury. Nadnaturalna g�sto�� mojego bogactwa niepowstrzymanie
�ci�ga najrzadsze dzie�a ludzkiego ducha. Proces autonomiczny, kt�remu zwykle
nie po�wi�cam zbyt wiele uwagi...
Ale Marly zaton�a w pude�ku, w sugestii niemo�liwych dystans�w, straty i
pragnienia. By�o powa�ne, �agodne i jakby dziecinne. Zawiera�o siedem obiekt�w.
W�sk�, pust� ko��, z pewno�ci� uformowan� do lotu, z pewno�ci� pochodz�c� ze
skrzyd�a jakiego� du�ego ptaka. Trzy archaiczne p�ytki zdobione labiryntami
z�ota. G�adk� bia�� kul� wypieczonej gliny. Poczernia�y od wieku strz�p koronki.
Odcinek d�ugo�ci palca z czego�, co uzna�a za ko�� z ludzkiego nadgarstka,
szarawobia��, przebit� g�adko krzemowym grotem ma�ego instrumentu, kt�ry kiedy�
musia� si� znajdowa� na poziomie sk�ry... ale jego tarcza by�a spalona i
poczernia�a.
Pude�ko by�o wszech�wiatem, poematem zamro�onym w granicach ludzkiego
do�wiadczenia.
- Gracias, Paco.
Pude�ko i ch�opiec znikn�li. Otworzy�a usta.
- Och... Wybacz, zapomnia�em, �e te zmiany s� dla ciebie zbyt nag�e. Jednak�e
teraz musimy pom�wi� o twoich obowi�zkach...
- Herr Virek - przerwa�a. - Czym jest Paco?
- Podprogramem.
- Rozumiem.
- Wynaj��em ci�, �eby� odnalaz�a tw�rc� pude�ka.
- Ale Herr Virek, przy pa�skich mo�liwo�ciach...
- Teraz i ty do nich nale�ysz, moje dziecko. Czy nie chcesz by� zatrudniona?
Kiedy moj� uwag� zwr�ci�a sprawa Gnassa, kt�remu podstawiono fa�szywego
Cornella, zrozumia�em, �e mo�esz by� u�yteczna przy tym zadaniu. - Wzruszy�
ramionami. - Musisz przyzna�, �e posiadam pewien talent doprowadzania do
po��danych rezultat�w.
- Naturalnie, Herr Virek! I tak, chc� pracowa�!
- Doskonale. B�dziesz otrzymywa� pensj�. Uzyskasz dost�p do pewnych linii
kredytowych, chocia� gdyby� zamierza�a naby�, powiedzmy, znacznych rozmiar�w
nieruchomo�ci...
- Nieruchomo�ci?
- Albo korporacj� czy statek kosmiczny. W takim przypadku wymagana b�dzie moja
autoryzacja. Kt�r� prawie na pewno otrzymasz. Poza tym masz woln� r�k�. Sugeruj�
jednak, by� dzia�a�a w skali, w jakiej czujesz si� najlepiej. W przeciwnym razie
grozi ci utrata kontaktu z w�asn� intuicj�. Intuicja za� w takich przypadkach
jest rzecz� kluczowej wagi. - S�ynny u�miech b�ysn�� dla niej raz jeszcze.
Nabra�a tchu.
- Herr Virek, a je�li mi si� nie uda? Ile mam czasu na odszukanie tego artysty?
- Reszt� swego �ycia - odpar�.
- Prosz� wybaczy� - us�ysza�a przera�ona w�asny g�os. - Ale, jak zrozumia�am,
powiedzia� pan, �e �yje... w zbiorniku?
- Tak, Marly. I z tej do�� kra�cowej perspektywy mog� ci doradzi�, �eby� stara�a
si� ka�d� godzin� prze�ywa� we w�asnym ciele. Nie w przesz�o�ci, je�li mnie
rozumiesz. M�wi� jako kto�, kto nie potrafi ju� tolerowa� tego prostego stanu,
jako �e kom�rki mojego cia�a wybra�y b��dne d��enie do indywidualnej kariery.
Wyobra�am sobie, �e cz�owiek, kt�remu bardziej sprzyja szcz�cie, albo ubo�szy,
m�g�by w ko�cu umrze� czy zosta� zakodowany w rdzeniu jakiego� hardware'u. Mnie
jednak ogranicza bizantyjska sie� okoliczno�ci, poch�aniaj�ca, jak rozumiem,
oko�o dziesi�tej cz�ci mojego rocznego dochodu. Co czyni mnie, jak s�dz�,
najkosztowniejszym inwalid� na �wiecie. Wzruszy�y mnie, Marly, twoje sercowe
prze�ycia. Zazdroszcz� ci uporz�dkowanego cia�a, z kt�rego bior� pocz�tek.
Przez jedn� chwil� patrzy�a w te b��kitne oczy i z instynktown� pewno�ci� ssaka
wiedzia�a, �e nadmiernie bogaci nie s� nawet w przybli�eniu lud�mi.
Skrzyd�o nocy przemkn�o po niebie nad Barcelon� niczym ogromna, powolna
migawka. Virek i G�ell znikn�li, a ona znalaz�a si� znowu na niskiej sk�rzanej
�awie, wpatrzona w wystrz�pione arkusze poplamionej tektury.
ROZDZIA� 3
BOBBY TRAFIA WILSONA
To taka zwyk�a rzecz: �mier�. Teraz to rozumia�: po prostu si� zdarza. Cz�owiek
spieprzy� odrobin� i ju� by�a: co� zimnego i bez zapachu, co wydyma�o si� z
czterech g�upich k�t�w saloniku matki w Barrytown.
Szlag, pomy�la�. Dwadziennie b�dzie boki zrywa� ze �miechu. Za pierwszym razem
trafi�em wilsona.
Jedynym d�wi�kiem w pokoju by� s�aby, jednostajny brz�k jego wibruj�cych z�b�w,
nadd�wi�kowa epilepsja, gdy sprz�enie zwrotne wgryza�o si� w system nerwowy.
Widzia� swoj� znieruchomia�� d�o� dr��c� delikatnie o centymetry od czerwonego
plastikowego klawisza, kt�ry m�g�by przerwa� mordercze po��czenie.
Szlag...
Wr�ci� do domu i od razu wzi�� si� do roboty. Wcisn�� kaset� z wynaj�tym od
Dwadziennie lodo�amaczem, w��czy� si� i wystuka� adres bazy, kt�r� wybra� jako
sw�j pierwszy prawdziwy cel. Uzna�, �e tak w�a�nie powinno si� to za�atwia�:
chcesz co� zrobi�, wi�c robisz. Dopiero od miesi�ca mia� sw�j ma�y dek Ono-
Sendai, ale ju� wiedzia�, �e chce by� czym� wi�cej ni� szpanerem w Barrytown.
Bobby Newmark, znany jako Graf Zero... Ale to ju� historia. Filmy nigdy si� tak
nie ko�czy�y, nie na samym pocz�tku. Na filmie dziewczyna kowboja, g��wnego
bohatera, a mo�e jego partner, wbieg�by, zerwa� mu trody, wcisn�� ten ma�y
czerwony guzik z napisem OFF. I cz�owiek jako� by z tego wyszed�.
Ale Bobby by� teraz sam; jego autonomiczny system nerwowy zosta� pokonany przez
obron� bazy danych dzia�aj�cej trzy tysi�ce kilometr�w od Barrytown. Wiedzia� o
tym. W z�owieszczym mroku zachodzi�y jakie� magiczne reakcje, co�, co pozwala�o
mu dostrzec niesko�czon� atrakcyjno�� pokoju z jego dywanem w kolorze dywanu i
zas�onobarwnych zas�on, przybrudzon� piankow� kanap� i kanciast� chromow� ram�
podtrzymuj�c� sze�cioletni modu� rozrywkowy Hitachi.
Przygotowuj�c si� do wej�cia, starannie zaci�gn�� te zas�ony. Lecz teraz zdawa�o
mu si�, �e jako� spogl�da przez nie na bloki Barrytown wzbieraj�ce betonow�
fal�, �ami�c� si� na ciemniejszych wie�ach Projekt�w. Fala blok�w je�y�a si�
owadzimi czu�kami anten i siatkowych talerzy satelitarnych, powi�zanych sznurami
schn�cej bielizny. Matka zawsze si� na to skar�y�a - mia�a suszark�. Pami�ta�
pobiela�e kostki jej d�oni �ciskaj�cej balustrad� z imitacji br�zu, pami�ta�
suche zmarszczki w miejscu, gdzie zgina�a przegub. Pami�ta� martwego ch�opca
wynoszonego z Wielkiego Lunaparku na duralowych noszach, owini�tego w plastikow�
foli� tego samego koloru co policyjny radiow�z. Upad� i rozbi� sobie g�ow�.
Upad�. G�owa. Wilson.
Serce zatrzyma�o si�. Mia� uczucie, �e pada na bok, kopi�c nogami jak zwierzak w
kresk�wce.
Szesnasta sekunda �mierci Bobby'ego Newmarka. �mierci szpanera.
I wtedy co� pochyli�o si�... Niewys�owiony ogrom spoza najdalszej granicy
wszystkiego, co zna� i co sobie wyobra�a�. I dotkn�o go.
::: CO TYROBISZ? DLACZEGO ONI CI TO ROBI�?
Dziewcz�cy g�os, kasztanowe w�osy, ciemne oczy...
: ZABIJAJ� MNIE ZABIJAJ� MNIE PRZERWIJ TO PRZERWIJ...
Ciemne oczy, pustynna gwiazda, be�owa koszulka, dziewcz�ce w�osy...
::: ALE TO TYLKO TAKA SZTUCZKA, WIDZISZ? TYLKO CI SI� WYDAJE, �E TO CI� DOSTA�O.
PATRZ. ZARAZ TU POPRAWI�... I JU� NIE ZACI�GASZ P�TLI.
Jego serce przekozio�kowa�o na plecy i wykopa�o obiad czerwonymi nogami z
kresk�wki, galwanicznym spazmem �abiej n�ki, kt�ry zwali� go z krzes�a i zerwa�
z czo�a trody. P�cherz pu�ci�, gdy g�owa trafi�a w r�g Hitachi, a kto� powtarza�
szlag szlag szlag w zapach kurzu na dywanie. Dziewcz�cy g�os umilk�, znikn�a
gwiazda pustyni, mgnienie wra�enia ch�odnego wiatru i wyg�adzonego wod�
kamienia...
I wtedy g�owa mu eksplodowa�a. Widzia� to ca�kiem wyra�nie gdzie� z bardzo
daleka. Jak granat fosforowy.
Biel.
�wiat�o.
ROZDZIA� 4
ODLICZANIE
Czarna honda zawis�a dwadzie�cia metr�w nad o�miok�tnym pok�adem opuszczonej
platformy wiertniczej. Zbli�a� si� �wit i Turner dostrzeg� wymalowany na p�ycie
l�dowiska wyblak�y kontur koniczynki zagro�enia biologicznego.
- Macie tam biohazard, Conroy?
- Nie taki, do jakiego nie by�by� przyzwyczajony.
Posta� w czerwonym kombinezonie macha�a r�kami, daj�c znaki pilotowi. Kiedy
l�dowali, podmuch wymiata� do morza strz�py opakowa�. Conroy uderzy� w p�ytk�
zwalniaj�c� uprz�� i ponad Turnerem si�gn�� do zamka w�azu. Klapa odsun�a si� i
natychmiast uderzy� w nich huk silnik�w. Conroy stukn�� go w rami� i kilka razy
machn�� z do�u do g�ry otwart� d�oni�. Wskaza� palcem pilota.
Turner wydosta� si� na zewn�trz i zeskoczy�; �mig�o wirowa�o jak plama gromu.
Potem obok przykucn�� Conroy. Zbiegli z wyblak�ej koniczynki pochyleni, na
ugi�tych nogach, krokiem typowym dla l�dowisk �mig�owc�w. Podmuch hondy owija�
im nogawki wok� kostek. Turner mia� g�adk� szar� walizk� wyt�oczon� z
balistycznego ABS, sw�j jedyny baga�. Kto� zapakowa� j� dla niego w hotelu i
czeka�a ju� na "Tsushimie". Nag�a zmiana wysoko�ci d�wi�ku poinformowa�a go, �e
honda si� wznosi. Z wyciem wirnika odlecia�a ku brzegowi. Nie zapala�a �wiate�.
Kiedy ha�as ucich�, Turner us�ysza� krzyk mew, plusk i szum fal Pacyfiku.
- Kto� kiedy� pr�bowa� tu za�o�y� bank danych - wyja�ni� Conroy. - Wody
mi�dzynarodowe. Nikt jeszcze wtedy nie mieszka� stale na orbicie, wi�c przez
kilka lat mia�o to sens. - Ruszy� w stron� pordzewia�ego lasu wspornik�w
podtrzymuj�cych nadbud�wk� platformy. - Jeden ze scenariuszy Hosaki przewidywa�,
�e �ci�gniemy Mitchella tutaj, prze�wietlimy go, wpakujemy na "Tsushim�" i pe�n�
par� ruszymy do starej Japonii. Powiedzia�em, �eby nawet nie my�leli o tym
g�wnie. Maas wykryje co trzeba, a potem mog� waln�� w nas czym tylko zechc�.
Powiedzia�em, �e kluczem jest ten kompleks, kt�ry maj� w Distrito Federal. Mam
racj�? Tam na wiele numer�w Maas si� nie odwa�y, nie w �rodku pieprzonego Mexico
City...
Z cienia wynurzy� si� jaki� cz�owiek z twarz� zniekszta�con� przez p�kate gogle
systemu amplifikacji obrazu. Machn�� na nich t�pymi, zblokowanymi wylotami
strza�kowca Lansinga.
- Biohazard - mrukn�� Conroy, kiedy mijali stra�nika. - Schyl g�ow�. I uwa�aj,
schody s� �liskie.
Platforma cuchn�a korozj�, zaniedbaniem i s�on� wod�. Nie by�o okien. Rosn�ce
liszaje rdzy pokrywa�y wyblak�e kremowe �ciany. Co kilka metr�w ze wspornik�w
stropu zwisa�y bateryjne lampy fluorescencyjne, rzucaj�c upiorny zielonkawy
blask, r�wnocze�nie jaskrawy i denerwuj�co nier�wny. W g��wnej hali pracowa�o
kilkunastu ludzi; poruszali si� ze spokojn� precyzj� dobrych technik�w.
Zawodowcy, pomy�la� Turner. Rzadko na siebie spogl�dali i prawie si� nie
odzywali. By�o zimno, strasznie zimno. Conroy poda� mu wielk� park� z mn�stwem
rzep�w i zamk�w.
Kl�cz�cy brodaty m�czyzna w futrzanej lotniczej kurtce srebrn� ta�m� mocowa� do
powyginanej wr�gi zwoje �wiat�owodu. Conroy szeptem toczy� dyskusj� z czarn�
kobiet� ubran� w kurtk� podobn� do parki Turnera. Brodaty technik podni�s� g�ow�
i zauwa�y� go.
- O cholera! - zawo�a�, wci�� na kolanach. - Domy�la�em si�, �e to wielki numer,
ale widz�, �e b�dzie te� gor�co.
Wsta�, odruchowo wycieraj�c r�ce o nogawki d�ins�w. Jak wszyscy tutaj, nosi�
mikroporowe r�kawiczki chirurgiczne.
- Ty jeste� Turner. - U�miechn�� si�, zerkn�� w stron� Conroya i wyj�� z
kieszeni kurtki czarn� plastikow� butelk�. - Rozgrzej si� troch�. Pami�tasz
mnie? By�em z tob� przy tej robocie w Marrakech, kiedy ch�opak z IBM przechodzi�
do Mitsu-G. Mocowa�em �adunki do autobusu, co�cie nim razem z Francuzem wjechali
do holu tego hotelu...
Turner wzi�� butelk�, zrzuci� nakrywk� i przechyli�. Bourbon. Zapiek� mocno i
ostro, ciep�o rozla�o si� z okolic mostka.
- Dzi�ki.
Odda� butelk�, a brodacz schowa� j� do kieszeni.
- Oakey - powiedzia�. - Tak si� nazywam: Oakey. Pami�tasz? - Jasne - sk�ama�
Turner. - Marrakech.
- Wild Turkey - poinformowa� Oakey. - Lecia�em tu przez Schiphol i zajrza�em do
bezc�owego. Tw�j partner... - jeszcze jeden rzut oka na Conroya - ...jest troch�
spi�ty. Znaczy si�, nie tak jak w Marrakech. Mam racj�?
Turner kiwn�� g�ow�.
- Jakby� czego� potrzebowa�, daj zna�.
- Na przyk�ad czego?
- Jeszcze drinka. Mam te� peruwia�ski �nieg, taki ca�kiem ��ty. - Oakey zn�w
si� u�miechn��.
- Dzi�ki - powt�rzy� Turner.
Zauwa�y�, �e Conroy odwraca si� od czarnej kobiety. Oakey te� to dostrzeg�,
przykl�kn�� szybko i oderwa� �wie�y kawa�ek srebrnej ta�my.
- Kto to by�? - zapyta� Conroy, kiedy wprowadzi� Turnera za w�skie drzwi z
gnij�cymi czarnymi uszczelkami na kraw�dziach. Zakr�ci� ko�em przesuwaj�cym
zapadki; niedawno kto� je naoliwi�.
- Nazywa si� Oakey.
Turner rozejrza� si� po kajucie. Mniejsza. Dwie lampy, sk�adane sto�y i krzes�a,
wszystko nowe. Na sto�ach jakie� instrumenty pod czarnymi plastikowymi
pokrowcami.
- Tw�j przyjaciel?
- Nie. Kiedy� dla mnie pracowa�. Podszed� do sto�u i odrzuci� pokrowiec.
- Co to jest?
Konsola mia�a prosty, surowy wygl�d fabrycznego prototypu.
- Dek cyberprzestrzeni. Maas-Neotek. Turner uni�s� brwi.
- Tw�j?
- Mamy dwa. Jeden tu, jeden na pozycji. Od Hosaki. Podobno najszybsza zabawka w
matrycy, a Hosaka nie potrafi nawet skopiowa� konstrukcji chip�w. Ca�kiem nowa
technologia.
- Dostali je od Mitchella?
- Nie m�wi�. Ale wypu�cili je z r�k tylko po to, �eby da� naszym d�okejom
przewag�. A to �wiadczy, �e bardzo chc� dosta� faceta.
- Kto siedzi przy konsoli, Conroy?
- Jaylene Slide. Przed chwil� z ni� rozmawia�em. - Ruchem g�owy wskaza� drzwi. -
Na plac�wce facet z L.A. Taki dzieciak, nazywa si� Ramirez.
- S� dobrzy? - Turner za�o�y� pokrowiec z powrotem.
- Lepiej, �eby byli, bior�c pod uwag�, ile im p�acimy. Przez ostatnie dwa lata
Jaylene zyska�a niez�� reputacj�, a Ramirez to jej ucze�. Szlag by ich... -
Conroy wzruszy� ramionami. - Przecie� znasz tych kowboj�w, nie? Wszyscy zdrowo
szurni�ci.
- Sk�d ich wytrzasn��e�? A skoro ju� o tym mowa, sk�d wzi��e� Oakeya?
Conroy u�miechn�� si�.
- Od twojego agenta, Turner.
Turner przyjrza� mu si� uwa�nie, po czym skin�� g�ow�. Odwr�ci� si� i podni�s�
nast�pny pokrowiec: plastikowe i styropianowe pude�ka u�o�one r�wno jedno na
drugim na zimnym metalu sto�u. Dotkn�� niebieskiego prostok�ta plastiku z
wybitym srebrnym monogramem: S&W.
- Tw�j agent - wyja�ni� Conroy, gdy Turner odchyli� pokrywk�. W �o�u z
jasnoniebieskiej pianki le�a�a bro�: masywny rewolwer z brzydk� naro�l� pod
kr�tk� luf�. - S&W Tactical.408 z ksenonowym projektorem. Powiedzia�, �e tego
za��dasz.
Turner wyj�� rewolwer i wcisn�� kciukiem przycisk testu baterii projektora. Dwa
razy b�ysn�a czerwona LEDa na orzechowej r�koje�ci. Wypchn�� na bok b�benek.
- Amunicja?
- Na stole. R�cznie �adowane, z wybuchowymi pociskami. Turner znalaz�
przezroczyst� kostk� bursztynowego plastiku, otworzy� j� lew� r�k� i wyj��
nab�j.
- Dlaczego mnie do tego wybrali, Conroy? - Obejrza� nab�j i wsun�� go do jednej
z sze�ciu kom�r b�benkowego magazynka.
- Nie wiem. Wygl�da na to, �e mieli ci� w planach, kiedy dostali wiadomo�� od
Mitchella...
Turner zakr�ci� b�benkiem i zatrzasn�� go.
- Pyta�em, dlaczego mnie do tego wybrali. - Obur�cz podni�s� rewolwer i
wyprostowa� ramiona, mierz�c w twarz Conroya. - Przy takiej spluwie czasami
mo�esz spojrze� w g��b lufy... Zobaczy�, czy jest tam kula.
Conroy pokr�ci� g�ow�, ledwie widocznie.
- A mo�e widzisz j� w kt�rej� z pozosta�ych kom�r...
- Nie - odpar� Conroy, bardzo cicho. - Nic z tego.
- Mo�e psychiatrzy spieprzyli robot�, Conroy. Co ty na to?
- Nie. - Twarz Conroya nie drgn�a. - Nie spieprzyli i ty nie spieprzysz.
Turner nacisn�� spust. Kurek szcz�kn�� o pust� komor�. Conroy mrugn��, otworzy�
usta, zamkn��. Patrzy�, jak Turner opuszcza Smith & Wessona. Samotna kropla potu
wytoczy�a si� z w�os�w i znikn�a w brwi.
- No wi�c? - spyta� Turner. R�ka z broni� wisia�a mu u boku.
Conroy wzruszy� ramionami.
- Nie r�b takich numer�w.
- Tak bardzo im na mnie zale�y?
Conroy kiwn�� g�ow�.
- To twoje przedstawienie, Turner.
- Gdzie jest Mitchell? - Znowu wysun�� magazynek i zacz�� �adowa� pi��
pozosta�ych kom�r.
- W Arizonie. Jakie� pi��dziesi�t kilometr�w od linii Sonory, w o�rodku
badawczym na p�askowy�u. Maas Biolabs, Ameryka P�nocna. Wszystko tam nale�y do
nich, a� do samej granicy, a p�askowy� le�y w samym �rodku p�l obserwacji
czterech satelit�w zwiadowczych. Mucho szczelny system.
- A jak my mamy si� tam dosta�?
- Nie musimy. Mitchell sam wyjdzie. Zaczekamy na niego, przejmiemy i dostarczymy
Hosace jego dup� w jednym kawa�ku. - Conroy si�gn�� zgi�tym palcem za rozpi�ty
ko�nierzyk czarnej koszuli i wyci�gn�� czarn� nylonow� link�, a potem zapi�ty na
rzepa nylonowy futera�. Otworzy� go ostro�nie, wyj�� jaki� przedmiot i na
otwartej d�oni wr�czy� Turnerowi. - Masz. To nam przys�a�.
Turner od�o�y� rewolwer na stolik i wzi�� niezwyk�y obiekt. Przypomina�
nabrzmia�y szary mikrosoft: z jednej strony standardowe neuroz��cze, z drugiej
dziwaczna zaokr�glona naro�l, niepodobna do niczego, co w �yciu widzia�.
- Co to jest?
- Biosoft. Jaylene go w��czy�a; my�la�a, m�wi, �e chodzi o zrzut danych z SI. To
co� w rodzaju dossier Mitchella z doklejon� na ko�cu wiadomo�ci� do Hosaki.
Lepiej sam si� w��cz; chcesz si� szybko zorientowa� w sytuacji...
Turner podni�s� g�ow�.
- Jak to wzi�o Jaylene?
- Powiedzia�a, �e lepiej to robi� na le��co. Chyba si� jej nie spodoba�o.
Maszynowe sny powodowa�y szczeg�lny zawr�t g�owy. Turner po�o�y� si� na
dziewiczym p�acie zielonej g�bki w zaimprowizowanej sypialni i w��czy� dossier
Mitchella. Uruchamia�o si� powoli - do�� czasu, �eby zamkn�� oczy.
Dziesi�� sekund p�niej mia� je otwarte. Zacisn�� palce na g�bce i zwalczy� atak
md�o�ci. Jeszcze raz zamkn�� oczy... Zaskoczy�o znowu, stopniowo: migotliwy,
nieliniowy potok fakt�w i odczu� zmys�owych, rodzaj opowie�ci przekazywanej w
surrealistycznych przeskokach i ci�ciach. Mgli�cie przypomina�o jazd�
rollercoasterem, kt�ry przefazowywa� z istnienia w niebyt i z powrotem w
przypadkowych, niewiarygodnie szybkich interwa�ach, po ka�dym pulsie nico�ci
zmieniaj�c wysoko��, k�t i kierunek. Tyle �e te zmiany nie mia�y nic wsp�lnego z
fizyczn� orientacj�, a raczej z b�yskawicznymi przekszta�ceniami systemu
paradygmat�w i symboli. Te dane nigdy nie by�y przeznaczone dla ludzkiego
odbiornika.
Otwieraj�c oczy wyrwa� obiekt z gniazda i podni�s� na �liskiej od potu d�oni.
Czu� si� jak przebudzony z koszmaru. Nie horroru, gdzie pod�wiadome l�ki
przyjmuj� proste i straszne kszta�ty. By� to inny sen, niesko�czenie bardziej
niepokoj�cy, gdzie wszystko jest doskonale normalne, a jednak ca�kowicie
b��dne...
Intymno�� prze�ycia budzi�a w nim obrzydzenie. Walczy� z falami przekazu
czystych emocji, ca�� si�� woli powstrzymuj�c mia�d��ce uczucie pokrewne chyba
mi�o�ci: obsesyjn� czu�o��, jaka opanowuje patrz�cego wobec obiektu d�ugiej
obserwacji. Wiedzia�, �e min� godziny i dni, a wci�� na powierzchni� �wiadomo�ci
b�d� si� wydobywa� najdrobniejsze szczeg�y naukowych dokona� Mitchella albo
imi� jego kochanki i zapach jej g�stych rudych w�os�w w promieniach s�o�ca
s�cz�cych si� przez...
Usiad� gwa�townie. Plastikowe podeszwy but�w uderzy�y o rdzewiej�cy pok�ad.
Wci�� mia� na sobie park�, a Smith & Wesson w bocznej kieszeni bole�nie uderzy�
o biodro.
To minie. Psychiczny od�r Mitchella rozwieje si�, podobnie jak parowa�y po
ka�dym u�yciu hiszpa�ska gramatyka i s�ownictwo. To, czego do�wiadczy�, by�o
dossier z ochrony Maasa, skompilowanym przez �wiadomy komputer. Nic wi�cej.
Schowa� biosoft do czarnego futera�u Conroya, kciukiem wyg�adzi� rzep na
zapi�ciu i za�o�y� na szyj� nylonow� link�.
U�wiadomi� sobie dobiegaj�cy z zewn�trz szum fal oblewaj�cych podpory platformy.
- Hej, szefie! - zawo�a� kto� zza brunatnego wojskowego koca, s�u��cego jako
drzwi przy wej�ciu do wsp�lnej sypialni. - Conroy powiedzia�, �e czas ju�
zlustrowa� �o�nierzy, a potem lecie� z nim w inne miejsca. - Brodata twarz
Oakeya wsun�a si� za koc. - Inaczej bym pana nie budzi�.
- Nie spa�em - mrukn�� Turner, odruchowo masuj�c palcami sk�r� wok�
wszczepionego za uchem gniazda.
- To szkoda - stwierdzi� Oakey. - Mam dermy, kt�re u�pi� cz�owieka na cacy,
g��boko, godzina na sztuk�. A potem dowalaj� jaki� ostry pobudzacz, cz�owiek
przytomnieje i mo�e si� bra� za robot�. Nie bujam...
Turner pokr�ci� g�ow�.
- Zaprowad� mnie do Conroya.
ROZDZIA� 5
PRACA
Marly zameldowa�a si� w niedu�ym hotelu z zielonymi palmami w ci�kich
mosi�nych donicach i wytart� szachownic� kafelk�w na korytarzach. Winda by�a
poz�acan� klatk� z r�anymi p�ytami boazerii, pachn�c� olejkiem cytrynowym i
cygarami.
Dosta�a pok�j na pi�tym pi�trze. Pojedyncze wysokie okno wychodzi�o na pust�
alejk� - okno, kt�re mog�a naprawd� otworzy�. Kiedy wyszed� u�miechni�ty boy,
opad�a na fotel, kt�rego pluszowe pokrycie przyjemnie kontrastowa�o z
przy�mionymi barwami belgijskiego dywanu. Po raz ostatni rozpi�a swoje stare
paryskie buty, zrzuci�a je i spojrza�a na kilkana�cie l�ni�cych plastikowych
reklam�wek, kt�re boy starannie u�o�y� na ��ku. Jutro, obieca�a sobie, kupi�
walizk�. I szczoteczk� do z�b�w.
- Jestem w szoku - zwr�ci�a si� do toreb z zakupami. - Musz� uwa�a�. Wszystko
wydaje si� nierzeczywiste.
Zerkn�a w d�. Rajstopy przetar�y si� na palcach obu st�p. Potrz�sn�a g�ow�.
Nowa torebka le�a�a na bia�ym marmurowym stoliku przy ��ku; by�a czarna, z
wo�owej sk�ry wyprawionej grubo i mi�kko jak holenderskie mas�o. Zap�aci�a za
ni� wi�cej ni� by�a winna Andrei za mieszkanie. A za noc w hotelu zap�aci te�
niema�o. W torebce mia�a paszport i chip kredytowy wydany w Galerie Duperey.
Rachunek na jej nazwisko zosta� otwarty w orbitalnym oddziale Nederlands
Algemeen Bank.
Przesz�a do �azienki i pokr�ci�a g�adkimi mosi�nymi kranami nad wielk� bia��
wann�. Z japo�skiego filtra trysn�a z sykiem gor�ca woda z b�belkami powietrza.
Hotel zaopatrzy� �azienk� w paczki soli k�pielowych, tubki krem�w i pachn�cych
olejk�w. Wyla�a do wody olejek i zacz�a si� rozbiera�. Poczu�a uk�ucie �alu,
kiedy rzuca�a za siebie Sally Stanley. Jeszcze przed godzin� by� to jej ulubiony
�akiet i chyba najdro�szy element skromnego maj�tku. Teraz sta� si� czym�, co
zostawi w pralni; mo�e trafi na jeden z pchlich targ�w, gdzie jako studentka
sama chodzi�a na zakupy.
Lustra zasz�y mg��, przes�aniaj�c� odbicie jej nago�ci. �azienka wype�ni�a si�
pachn�c� par�. Czy to naprawd� takie �atwe? Czy p�aski chip kredytowy Vireka
przeni�s� j� z n�dzy do tego hotelu z bia�ymi, grubymi, szorstkimi r�cznikami?
Odczuwa�a rodzaj psychicznego zawrotu g�owy, jak gdyby stan�a na kraw�dzi
przepa�ci. Zastanawia�a si�, ile mog� znaczy� pieni�dze, je�li tylko ma si� ich
du�o, naprawd� du�o. Podejrzewa�a, �e tylko Virekowie tego �wiata mog�
dysponowa� tak� wiedz�, a bardzo prawdopodobne, �e funkcjonalnie nie s� zdolni
do jej przyj�cia. Zwracanie si� z tym do Vireka by�oby jak wypytywanie ryby o
wod�. Tak, moja droga, jest mokra; tak, moje dziecko, rzeczywi�cie jest ciep�a,
pachn�ca, a r�czniki szorstkie.
Wesz�a do wanny i u�o�y�a si� wygodnie.
Jutro p�jdzie do fryzjera. W Pary�u.
Telefon Andrei zadzwoni� szesna�cie razy, zanim Marly przypomnia�a sobie o
specjalnym programie. Z pewno�ci� ci�gle dzia�a, a na li�cie nie ma tego
niedu�ego, ale drogiego hotelu w Brukseli. Pochyli�a si�, by od�o�y� s�uchawk�
na marmurowy