2982
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2982 |
Rozszerzenie: |
2982 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2982 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2982 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2982 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
WILLIAM GIBSON
IDORU
1 Sze�cian �mierci K.
Po tej historii ze Slitscanem Laney us�ysza� o innej robocie od
Rydella, nocnego stra�nika w Chateau. Rydell by� wielkim spokojnym
facetem z Tennessee, ze smutnym nie�mia�ym u�miechem, tanimi okularami
przeciws�onecznymi i walkie-talkie na sta�e przymocowan� do ucha.
- Paragon-Asia Dataflow - rzek� Rydell, oko�o czwartej rano, kiedy obaj
siedzieli na ogromnych starych fotelach. Betonowe belki sufitu zosta�y
r�cznie pomalowane na kolor przypominaj�cy nieco jasny d�b. Fotele, tak
jak pozosta�e meble w holu Chateau, by�y za du�e, wi�c ka�dy, kto w nich
siada�, wydawa� si� kar�em.
- Naprawd�? - spyta� Laney, podejmuj�c gr�, jakby kto� taki jak Rydell
m�g� wiedzie�, gdzie on jeszcze mo�e znale�� prac�.
- Tokio, Japonia - powiedzia� Rydell i poci�gn�� herbat� z lodem przez
plastikow� s�omk�. - Facet, kt�rego w zesz�ym roku spotka�em w San
Francisco. Yamazaki. On pracuje dla nich. M�wi, �e potrzebuj� dobrego
szperacza sieciowego.
Szperacz sieciowy. Laney, kt�ry uwa�a� si� za researchera, powstrzyma�
westchnienie.
- Na sta�e?
- Chyba tak. Nie m�wi�.
- Nie s�dz�, �ebym chcia� mieszka� w Tokio.
Rydell zamiesza� s�omk� pian� i l�d na dnie wysokiego plastikowego
kubka, jakby mia� nadziej� znale�� tam jak�� nagrod� od wytw�rcy.
- Nie m�wi�, �e musia�by�. - Podni�s� g�ow�. - By�e� kiedy� w Tokio?
- Nie.
- Musi by� tam ciekawie, po tym trz�sieniu ziemi i w og�le.
Walkie-talkie pisn�a i zaszepta�a.
- Musz� i�� sprawdzi� bram� przy domkach. Chcesz si� przej��?
- Nie - powiedzia� Laney. - Dzi�ki.
Rydell wsta�, machinalnie wyg�adzaj�c zmarszczki na mundurowych
spodniach khaki. Nosi� czarny pas z nylonowej plecionki, obwieszony
czarnymi kaburami z r�norakim sprz�tem, koszul� z kr�tkimi r�kawami
oraz dziwnie nieruchomy czarny krawat.
- Zostawi� numer w twojej skrzynce - rzek�.
Laney patrzy�, jak stra�nik przechodzi po terakocie i dywanach, a potem
znika za ciemnymi, wyko�czonymi na wysoki po�ysk panelami kontuaru
recepcji. Laney przypomina� sobie, �e kiedy� widzia� go w kabl�wce. Mi�y
facet. Pechowiec.
Laney siedzia� tam d�ugo, a� s�o�ce zacz�o s�czy� si� przez wysokie,
�ukowate okna, a z mrocznej jaskini jadalni zacz�� dochodzi� cichy
szcz�k tajwa�skiej stali. I g�osy emigrant�w, w jakim� stepowym
dialekcie, zrozumia�ym jedynie dla Wielkich Chan�w. Od wykafelkowanej
pod�ogi, od belek sufitu, posz�y echa pochodz�ce z czas�w, kt�re niegdy�
pewnie widzia�y pocz�tek gatunku Laneya lub jego przodk�w, ich ekologi�
osobisto�ci oraz straszliwy i nienaruszalny porz�dek tego �a�cucha
pokarmowego. *
Rydell zostawi� w skrzynce Laneya z�o�on� kartk� firmowego papieru
Chateau. Numer w Tokio. Laney znalaz� j� nast�pnego dnia po po�udniu,
razem z uaktualnionym rachunkiem wystawionym przez prawnik�w.
Zabra� oba na g�r�, do swojego pokoju, na kt�ry ju� nie by�o go sta�. *
Tydzie� p�niej by� w Tokio, a jego twarz odbija�a si� w poci�tym
z�otymi �y�kami lustrze windy, wje�d�aj�cej na trzecie pi�tro agresywnie
niepozornego budynku. Mia� spotkanie w Sze�cianie �mierci K., lokalu w
stylu Franza Kafki.
Wyszed� z windy do d�ugiej sali. Wytrawione kwasem w metalu litery
g�osi�y, �e to Metamorfoza. Tutaj urz�dnicy w bia�ych koszulach
zdejmowali marynarki i rozlu�niali krawaty, po czym zasiadali na
sto�kach z artystycznie skorodowanej stali, pij�c przy barze. Wysokie
oparcia krzese� odlano z jakiej� br�zowej i chitynopodobnej �ywicy.
Owadzie �uchwy, niczym ostrza kos, wygina�y si� nad g�owami pij�cych.
Wszed� w br�zowe �wiat�o i cichy pomruk rozm�w. Nie zna� japo�skiego.
�ciany, miejscami przezroczyste, pokrywa� regularny wz�r z�o�ony ze
skrzyde�ek, wyd�tych odw�ok�w i kolczastych ko�czyn. Przyspieszy� kroku,
zmierzaj�c ku kr�tym schodom wymodelowanym w kszta�cie szklistobr�zowych
skorup grzbietowych.
Oczy rosyjskich prostytutek �ledzi�y go zza stolik�w naprzeciw baru,
p�askie i lalkowate w tym m�tnym �wietle. Natasze by�y wsz�dzie,
robotnice przys�ane z W�adywostoku przez Kombinat. Rutynowa chirurgia
plastyczna nadawa�a im mechaniczne pi�kno rodem z linii monta�owej.
S�owia�skie Barbie. W trakcie jeszcze mniej skomplikowanej operacji
wszczepiano im, na u�ytek alfons�w, nadajnik radiolokacyjny.
Schody prowadzi�y do Kolonii Karnej - pustej o tej porze dyskoteki,
gdzie pulsuj�ce czerwone b�yskawice milcz�co towarzyszy�y krokom Laneya
po parkiecie. Pod sufitem podwieszono jak�� maszyn�. Ka�de z jej
wyd�u�onych ramion, przypominaj�cych zabytkow� wiertark� dentystyczn�,
mia�o ostry stalowy koniec. Pi�ra, pomy�la�, niejasno przypominaj�c
sobie opowiadanie K�tki. Sentencja wyroku, wyryta w �ywym ciele na
plecach skazanego. Skrzywi� si� na wspomnienie wywr�conych, niewidz�cych
oczu. Zepchn�� je w niebyt. Poszed� dalej.
Drugie schody, w�sze i bardziej strome, a potem wszed� do S�du,
niskiego i ciemnego. �ciany koloru antracytu. P�omyki dr��ce za
niebieskim szk�em. Zawaha� si� - kurza �lepota i r�nica czas�w.
- Colin Laney, prawda?
Australijczyk. Olbrzymi. Stoj�cy za ma�ym stolikiem, bary jak u
nied�wiedzia. Dziwny kszta�t ogolonej g�owy. Obok siedzia�a druga, o
wiele mniejsza posta�. Japo�czyk, w koszuli w krat�, z d�ugimi r�kawami
i zbyt szerokim ko�nierzykiem, zapi�tym pod szyj�. Mrugaj�cy oczami za
okr�g�ymi szk�ami okular�w.
- Niech pan siada, panie Laney - powiedzia� wielkolud. Laney zauwa�y�,
�e brakowa�o mu lewego ucha, odci�tego tak, �e pozosta� tylko skr�cony
kikut. *
Kiedy Laney pracowa� dla Slitscanu, jego zwierzchnikiem by�a niejaka
Kathy Torrance. Najbledsza z bladych blondynek. Prawie przezroczysta
sk�ra, ogl�dana pod pewnym k�tem sugerowa�a, �e p�ynie pod ni� nie krew,
lecz jaki� p�yn barwy-suchej s�omy. Na lewym udzie tatua� barwy indygo,
ukazuj�cy jaki� pokr�cony i kolczasty, kosztownie barbarzy�ski wz�r.
Widoczny w ka�dy pi�tek, kiedy mia�a zwyczaj przychodzi� do pracy w
szortach.
Zawsze narzeka�a, jak trudno znale�� prawdziw� osobisto��. Laney uzna�,
�e to poza doprowadzona do perfekcji przez pokolenia jej koleg�w po fachu.
Opar�a nogi o kraw�d� konsoli. Nosi�a buty b�d�ce dok�adn� replik�
obuwia montera-telefonisty, z klamrami na podbiciu i mocno sznurowane w
kostce. Spojrza� na jej nogi, od brzeg�w we�nianych skarpet po wytarte
papierem �ciernym, wystrz�pione nogawki uci�tych d�ins�w. Tatua�
wygl�da� jak co� z innej planety, znak lub wiadomo�� wypalona w otch�ani
kosmosu, pozostawiona ludzko�ci do zinterpretowania.
Zapyta�, co mia�a na my�li. Odwin�a z opakowania mi�tow� wyka�aczk�.
Oczami, kt�re zapewne by�y szare, zmierzy�a go zza szkie� kontaktowych
koloru mi�ty.
- Nikt ju� nie jest naprawd� s�awny, Laney. Zauwa�y�e� to?
- Nie.
- Mam na my�li prawdziw� s�aw�. Niewiele jej zosta�o, przynajmniej w
dawnym znaczeniu tego s�owa. Za ma�o, �eby wystarczy�o.
- W dawnym znaczeniu?
- Media to my, Laney. My robimy z tych dupk�w s�awy. Stary numer typu
r�ka r�k� myje. Przychodz� do nas, �eby�my ich wykreowali.
Wibramowe podeszwy zdecydowanym ruchem oderwa�y si� od konsoli.
Podwin�a nogi, dotykaj�c pi�tami d�insowych wypuk�o�ci, bia�ymi
kolanami zas�aniaj�c usta. Balansowa�a na piedestale komputerowego fotela.
- C� - rzek� Laney, zn�w spogl�daj�c na ekran - zawsze to jaka� s�awa,
no nie?
- Tylko czy prawdziwa?
Popatrzy� na ni�.
- Nauczyli�my si� robi� z tego pieni�dze - powiedzia�a. - Monet� naszego
kr�lestwa. Teraz wydrukowali�my ich za du�o; nawet publika to wie. Wida�
to po wska�nikach popularno�ci.
Laney przytakn��, marz�c, �eby da�a mu spokojnie popracowa�.
- Opr�cz przypadk�w - ci�gn�a, rozchylaj�c kolana tak, �eby m�g�
widzie� jej usta - kiedy postanawiamy kogo� zniszczy�.
Za ni�, za anodyzowan� siatk� Klatki, za ram� tworzon� przez prostok�t
szk�a odcinaj�cego ka�dy �lad ska�enia, niebo nad Burbank by�o idealnie
g�adkie, jak b��kitna farbka dostarczona przez wykonawc� wszech�wiata. *
Lewe ucho m�czyzny otacza�a r�owa tkanka, g�adka jak wosk. Laney
zastanawia� si�, dlaczego nie pr�bowano zrekonstruowa� ma��owiny.
- �ebym pami�ta� - rzek� m�czyzna, czytaj�c mu z oczu.
- Pami�ta� o czym?
- Nie zapomina�. Siadaj pan.
Laney usiad� na czym� tylko troch� podobnym do krzes�a - skomplikowanej
pl�taninie pr�t�w z czarnego stopu i laminowanego hekscelu. St� by�
okr�g�y, niewiele wi�kszy od kierownicy. Za niebieskim szk�em wotywny
p�omie� lizn�� powietrze. Japo�czyk w kraciastej koszuli i okularkach w
metalowej oprawie gwa�townie zamruga�. Laney patrzy�, jak wielkolud
sadowi si� na delikatnej, przypominaj�cej krzes�o konstrukcji, kt�ra
niepokoj�co znikn�a pod godnym zapa�nika sumo cielskiem, najwidoczniej
zbudowanym wy��cznie z mi�ni.
- Uporali�my si� z r�nic� czas�w, co?
- Wzi��em pigu�ki.
Wspomnienie ciszy w SST, pozornego bezruchu.
- Pigu�ki - powt�rzy� tamten. - Hotel odpowiedni?
- Tak - rzek�. - Mo�emy rozmawia�.
- No wi�c - powiedzia� wielkolud, energicznie masuj�c twarz poznaczonymi
bliznami d�o�mi. Opu�ci� r�ce i spojrza� na Laneya, jakby dopiero teraz
go zobaczy�. Laney, unikaj�c spojrzenia tych oczu, oceni� jego str�j -
nanoporowy dres, kt�ry mia� by� za lu�ny na mniejszego, cho� i tak
bardzo du�ego m�czyzn�. W mroku S�du nie mia� �adnego szczeg�lnego
koloru. Rozpi�ty od szyi do mostka. Rozci�gni�ty na masie cielska.
Ods�oni�te cia�o poznaczone i poprzecinane siatk� blizn, zdumiewaj�cych
r�norodno�ci� kszta�t�w i tekstur. - No wi�c?
Laney oderwa� wzrok od blizn.
- Przyszed�em tu na rozmow� o pracy.
- Tak?
- Pan przeprowadza wywiad?
- Wywiad?
Zagadkowy grymas ukazuj�cy efekty pracy stomatologa protetyka. Laney
zwr�ci� si� do Japo�czyka w okr�g�ych okularkach.
- Colin Laney.
- Shinya Yamazaki - rzek� - tamten, wyci�gaj�c r�k�. - Rozmawiali�my
przez telefon.
- Pan ma przeprowadzi� rozmow�?
Szereg gwa�townych mrugni��.
- Przykro mi, ale nie - odpar� m�czyzna i doda�: - Studiuj� socjologi�
egzystencjaln�.
- Nie rozumiem - powiedzia� Laney. Ci dwaj naprzeciw niego nie odezwali
si�. Shinya Yamazaki wygl�da� na zmieszanego. Jednouchy przeszywa� go
wzrokiem.
- Jest pan Australijczykiem - rzek� Laney do jednouchego.
- Tasma�czykiem - poprawi� go tamten. - Sprzymierzyli�my si� z Po�udniem
w czasie Niepokoj�w.
- Mo�e zaczniemy od pocz�tku - zaproponowa� Laney. - Paragon-Asia
Dataflow. Jest pan od nich?
- Uparty facet.
- To kwestia fachu - rzek� Laney. - Cecha zawodowa.
- W porz�dku. - Olbrzym uni�s� brwi, jedn� z nich przecina�a skr�cona
lina r�owej blizny. - Zaczniemy od Reza. Co pan o nim my�li?
- O tym gwiazdorze rocka? - zapyta� Laney, uporawszy si� z podstawowym
problemem kontekstu.
Skinienie g�owy. M�czyzna mierzy� go nadzwyczaj ci�kim wzrokiem.
- Ten z Lo/Rez? Tego zespo�u?
P� Irlandczyk, p� Chi�czyk. Z�amany nos, nigdy nie nastawiony. W�skie
zielone oczy.
- Co ja o nim my�l�?
W systemie warto�ci Kathy Torrance �piewak zas�ugiwa� na g��bok�
pogard�. Widzia�a w nim �yw� skamielin�, denerwuj�cy prze�ytek
wcze�niejszej, prymitywniejszej epoki. Utrzymywa�a, �e by� kiedy� bardzo
i bezsensownie s�awny, jak r�wnie� bardzo i bezsensownie bogaty. Kathy
my�la�a o osobisto�ciach jak o subtelnych fluidach, jakim� podstawowym
sk�adniku, czym� w rodzaju flogistonu staro�ytnych, co w chwili
powstania wszech�wiata zosta�o r�wnomiernie rozdzielone, lecz teraz - w
pewnych specyficznych warunkach - gromadzi�o si� wok� niekt�rych
osobnik�w i ich karier. Z punktu widzenia Kathy Rez po prostu przetrwa�
o wiele za d�ugo. Potwornie d�ugo. Zagra�a� spoisto�ci jej teorii.
Negowa� w�a�ciwy porz�dek �a�cucha pokarmowego. Mo�e nic - nawet
Slitscan - nie by�o dostatecznie du�e, �eby go po�re�. I chocia� zesp�
Lo/Rez denerwuj�co regularnie prezentowa� swe produkty w rozmaitych
mediach, ich lider uparcie nie chcia� pope�ni� samob�jstwa, nikogo nie
zamordowa�, nie zajmowa� si� polityk�, nie przyznawa� do nadu�ywania
substancji powoduj�cych uzale�nienie ani do dziwnych upodoba�
seksualnych - a wi�c nie robi� niczego, co by�oby godne uwagi Slitscanu.
�wieci�, mo�e troch� s�abym, lecz nie gasn�cym blaskiem, poza zasi�giem
Kathy Torrance. Laney zawsze podejrzewa�, �e w�a�nie dlatego tak bardzo
nienawidzi�a Reza.
- C� - rzek� Laney po namy�le, maj�c dziwn� ochot� szczerze
odpowiedzie� na pytanie. - Pami�tam, jak kupi�em ich pierwszy album.
Kiedy go wypu�cili.
- Tytu�? - Jednouchy obrzuci� go jeszcze ci�szym spojrzeniem.
- /Lo Rez Skyline/ - odpar� Lancy, wdzi�czny swoim synapsom za
dostarczenie tej informacji. - Jednak nie potrafi� powiedzie�, ile ich
do tej pory wydali.
- Dwadzie�cia sze��, nie licz�c sk�adanek - podsun�� Yamazaki,
poprawiaj�c szk�a.
Laney poczu�, �e os�ona za�ytych przez niego pigu�ek, maj�cych z�agodzi�
skutki r�nicy czas�w, rozsypuje si� jak zbutwia�e farmakologiczne
rusztowanie. �ciany S�du zdawa�y si� napiera� na niego.
- Je�li nie zamierzacie mi powiedzie�, o co tu chodzi - rzek� do
jednouchego - to wracam do hotelu. Jestem zm�czony.
- Keith Alan Blackwell - rzek� tamten, wyci�gaj�c r�k�.
Laney pozwoli� mu u�cisn�� i potrz�sn�� swoj�. D�o� jednouchego by�a jak
uchwyt sprz�tu dla kulturyst�w. - Keithy. Wypijemy kilka drink�w i
pogadamy chwil�.
- Najpierw powiedzcie mi, czy jeste�cie z Paragon-Asia czy nie -
naciska� Laney.
- Firma, o kt�rej mowa, to tylko kilka linijek kodu w maszynie stoj�cej
na zapleczu pewnej firmy przy Lygon Street - odpar� Blackwell. - Atrapa,
ale nie nasza atrapa, je�li to poprawi ci samopoczucie.
- Nie jestem tego pewien - rzek� Laney. - Przylatuj� na rozmow� w
sprawie pracy, a teraz m�wicie mi, �e firma, w kt�rej mia�em pracowa�,
nie istnieje.
- Istnieje - poprawi� Keith Alan Blackwell. - W maszynie przy Lygon Street.
Przysz�a kelnerka. Nosi�a workowaty, szary, bawe�niany fartuch palacza i
mia�a kosmetyczne si�ce.
- Du�e jasne. Kirin. Zimne. Co dla ciebie, Laney?
- Mro�ona kawa.
- Coke Lite prosz� - rzuci� ten, kt�ry przedstawi� si� jako Yamazaki.
- �wietnie - rzek� ponuro jednouchy Blackwell, gdy kelnerka znikn�a w
p�mroku.
- By�bym rad, gdyby�cie wyja�nili mi, co tu robimy - powiedzia� Laney.
Spostrzeg�, �e Yamazaki gor�czkowo skrobie co� po ekranie ma�ego
notebooka. Pi�ro �wietlne s�abo b�yska�o w mroku.
- Notuje pan to? - zapyta� Laney.
- Przykro mi, ale nie. Robi� notatki na temat kostiumu kelnerki.
- Po co?
- Przepraszam - rzek� Yamazaki, zapisuj�c notatki i wy��czaj�c
notebooka. Starannie umocowa� pi�ro w uchwycie z boku. - Studiuj� takie
rzeczy. Mam zwyczaj notowa� efemerydy popularnej kultury. Jej kostium
nasuwa pytanie: czy jest tylko odbiciem stylu tego klubu, czy te� wyra�a
jak�� g��bsz� reakcj� na szok wywo�any trz�sieniem ziemi i p�niejsz�
odbudow�? *
2 Lo Rez Skyline
Spotkali si� na polance w d�ungli.
Kelsey opracowa�a ro�linno��: wielkie jaskrawe li�cie, orchidee z
kresk�wek upstrzone plamkami tropikalnych (jej zdaniem) barw, kt�re
przypomina�y Chii sie� supermarket�w sprzedaj�cych "naturalne" kosmetyki
w odcieniach nie znanych przyrodzie. Zona, jedyna uczestniczka
telekonferencji, kt�ra widzia�a co� w rodzaju prawdziwej d�ungli, zaj�a
si� d�wi�kiem, tworz�c ptasie g�osy, niewidzialne, lecz realistycznie
doppleruj�ce owady oraz dziwne szmery poszycia, zr�cznie sugeruj�ce nie
w�e, ale jakie� nie�mia�e futerkowe zwierz�tka, mi�kko�ape i ciekawskie.
�wiat�o, chocia� nik�e, s�czy�o si� przez wysoki baldachim zieleni
(nazbyt disneyowski zdaniem Chii) - chocia� wcale nie by�o potrzebne w
miejscu, kt�re powsta�o wy��cznie ze "�wiat�a".
Zona, z p�on�c� trupi� czaszk�, niebiesk� jak u Aztek�w, zamacha�a
bezcielesnymi b��kitnymi r�kami, migaj�cymi jak stroboskopowe go��bie:
- Najwyra�niej ta widmowa kastrowana kurwa zamierza usidli� jego dusz�.
Nad czaszk� pojawi�y si� celowo emfatyczne, stylizowane zygzaki
b�yskawic. Chia zastanawia�a si�, co Zona ma na my�li. Czy "kastrowana
kurwa" to produkt t�umaczenia w czasie rzeczywistym, czy te� tak m�wi
si� po meksyka�sku?
- Czekamy na potwierdzenie z Tokio - przypomnia�a im Kelsey. Jej ojciec
by� w Houston prawnikiem od podatk�w i jego c�rka podczas spotka� sypa�a
czasem takimi specjalistycznymi terminami. Ponadto wykazywa�a sk�onno�ci
do zwlekania, szczeg�lnie irytuj�ce Chi� u takiej sarniookiej nimfetki
ze starej kresk�wki. Chia by�a cholernie pewna, �e Kelsey na pewno nie
wygl�da�aby tak w rzeczywisto�ci, gdyby kiedykolwiek spotka�y si� w taki
spos�b. (Sama Chia prezentowa�a si� jako tylko odrobin� podkr�cona - jak
uwa�a�a - wersja tego, co pokazywa�o jej lustro. Mo�e z troch� mniejszym
nosem. I pe�niejszymi ustami. Ale to wszystko. Prawie).
- W�a�nie - powiedzia�a Zona, a w jej oczodo�ach w�ciekle zamigota�y
miniaturowe kamienne kalendarze. - Czekamy. Podczas gdy on nieub�aganie
pod��a na spotkanie z losem. Czekamy. Gdybym czeka�a tak z moimi
dziewczynami, Szczurzyce dawno wykopa�yby nas z ulic.
Zona twierdzi�a, �e jest przyw�dczyni� dziewcz�cego gangu uzbrojonych w
no�e chilanga. Mo�e nie najgro�niejszego w Mexico. City, ale
dostatecznie powa�nie traktuj�cego sprawy terytorium i haraczu. Chia nie
wiedzia�a, czy jej wierzy�, ale spotkania nabiera�y przez to
interesuj�cego smaczku.
- Naprawd�? - Kelsey z gracj� elfa wyprostowa�a swoje cia�o nimfy i z
niedowierzaniem zamruga�a rz�sami sarenki manga. - W takim razie, Zono
Roso, dlaczego nie udasz si� do Tokio i nie sprawdzisz, co naprawd� si�
dzieje? To znaczy, czy Rez rzeczywi�cie m�wi, �e zamierza j� po�lubi�,
czy nie? A skoro ju� tam b�dziesz, to dowiedz si�, czy ona w og�le
istnieje, dobrze?
Kalendarze zatrzyma�y si�.
Niebieskie d�onie znikn�y.
Czaszka pozornie oddali�a si� na znaczn� odleg�o��, lecz pozosta�a
doskonale widoczna, w najdrobniejszym szczeg�le. Stara sztuczka,
pomy�la�a Chia. Gra na zw�ok�.
- Wiecie, �e nie mog� tego zrobi� - powiedzia�a Zona. - Mam tu
obowi�zki. Maria Conchita, przyw�dczyni Szczurzyc, twierdzi...
- A co nas to obchodzi? - Kelsey unios�a si�. Jej nimfie cia�o wygl�da�o
jak blada smuga na tle zielonej g�stwiny, a� si�gn�a g�ow� koron drzew
i promyk s�o�ca sp�aszczy� jej wystaj�c� ko�� policzkow� - Zona Rosa to
kupa g�wna! - rykn�a, wcale nie jak nimfa.
- Nie k���cie si� - powiedzia�a Chia. - To wa�ne. Prosz�. Kelsey
natychmiast opad�a na ziemi�.
- Zatem ty pole�.
- Ja?
- Ty - powt�rzy�a Kelsey.
- Nie mog� - protestowa�a Chia. - Do Tokio? Jak?
- Samolotem.
- Nie mam tyle forsy co ty, Kelsey.
- Masz paszport. Wiemy, �e masz. Twoja matka musia�a wyrobi� ci go,
kiedy za�atwia�a formalno�ci. I wiemy, �e masz teraz, delikatnie m�wi�c,
"przerw� w nauce".
- Tak...
- No to w czym problem?
- Tw�j ojciec jest wa�nym prawnikiem!
- Wiem - odpar�a Kelsey. - I lata tam i z powrotem po ca�ym �wiecie,
robi�c pieni�dze. A wiesz, co on jeszcze zbiera, Chia?
- Co?
- Kupony premiowe dla grubych ryb. Punkty za cz�ste przeloty. Air Magellan.
- Ciekawe - powiedzia�a aztecka czaszka.
- Tokio - rzek�a gro�nie nimfa.
O kurwa!, pomy�la�a Chia. *
�cian� naprzeciw ��ka Chii zdobi�o czadowe laserowe powi�kszenie
ok�adki /Lo Rez Skyline/ - ich pierwszego albumu. Nie takie, jakie
dosta�by� teraz, ale orygina�, grupowe zdj�cie wykonane do tego
pierwszego, prze�omowego albumu wydanego przez Dog Soup. �ci�gn�a plik
z klubu w tym samym tygodniu, kiedy do niego wst�pi�a, po czym znalaz�a
w pobli�u Rynku zak�ad, kt�ry m�g� wykona� takie du�e powi�kszenie.
Nadal by�o jej ulubionym i wcale nie dlatego - jak a� nazbyt cz�sto
sugerowa�a matka - �e wszyscy wygl�dali na nim tak m�odo. Matce nie
podoba�o si�, �e cz�onkowie Lo/Rez byli prawie tak starzy jak ona.
Dlaczego Chia nie interesuje si� muzyk� tworzon� przez ludzi w jej wieku?
- Prosz�, mamo, powiedz jak�?
- Na przyk�ad Chrome Koran.
- �artujesz, mamo.
Chia podejrzewa�a, �e poczucie czasu jej matki jest kra�cowo odmienne i
zagadkowe. Nie tylko dlatego, �e miesi�c by� dla matki niezbyt d�ugim
okresem, ale poniewa� jej "teraz" mia�o takie w�skie i dos�owne
znaczenie. Chia by�a przekonana, �e to skutek ogl�dania wiadomo�ci.
Kabl�wki. Tera�niejszo�� zaw�ona do u�amka chwili z raportu helikoptera
kontroli ruchu.
Dla Chii "teraz" by�o cyfrowym, swobodnym i elastycznym poj�ciem,
kszta�towanym przez globalne systemy informatyczne, kt�rych nawet nic
usi�owa�a zrozumie�.
/Lo Rez Skyline/ zosta� wypuszczony, je�li mo�na to tak nazwa�, tydzie�
(dok�adnie sze�� dni) wcze�niej, ni� urodzi�a si� Chia. Podejrzewa�a, �e
do czasu gdy otrzyma�a obywatelstwo, album jeszcze nie pojawi� si� w
Seattle, chocia� chcia�a wierzy�, �e ju� wtedy mia� tu s�uchaczy -
wizjoner�w �api�cych d�wi�ki nawet tak toporne, jak t�oczone przez East
Taipei Dog Soup. Z pewno�ci� pierwsze akordy "Pozytronowego ostrze�enia"
wstrz�sa�y gdzie� moleku�ami powietrza Seattle, w czyjej� piwnicy, w
chwili jej narodzin. Nie wiadomo dlaczego, by�a tego pewna, tak samo jak
tego, �e "Nieruchomy piksel", kt�ry ledwie mo�na nazwa� piosenk�,
brzd�kany przez Lo na gitarze z lombardu, musia� by� gdzie� grany w
chwili, gdy matka - niemal nie m�wi�ca wtedy po angielsku - wybra�a jej
imi� z jakiej� reklamy nadawanej na Shopping Channel. Fonetyczna
pieszczota tych sylab wyda�a si� le��cej na porod�wce �agodn� kombinacj�
w�oskich i angielskich d�wi�k�w, wi�c jej - ju� wtedy rude - dziecko
zosta�o nazwane Chia Pet McKenzie (ku pewnemu zaskoczeniu, jak p�niej
stwierdzi�a Chia, jej nieobecnego ojca - Kanadyjczyka).
Takie my�li nawiedza�y j� w ciemno�ci, nim zadzia�a� budzik, zanim jego
podczerwony migacz milcz�co i j�kliwie zagada� do w��cznika halogenu,
ka��c mu pod�wietli� Lo/Rez w ca�ej ich chwale z ok�adki Dog Soup. Rez w
rozpi�tej koszuli (przejaw autoironii), a Lo z u�miechem i prototypem
w�s�w, kt�re jeszcze mu nie uros�y.
Cze��, ch�opcy. Poszuka� pilota. Wy��czy� obraz. Pstryk: ekspres do
kawy. Pstryk: ogrzewanie pomieszczenia.
Pod poduszk� nieznajomy kszta�t paszportu, jak stara karta do gry,
twardy ciemnogranatowy plastik o sk�ropodobnej teksturze, z wyt�oczonym
z�otym or�em i piecz�ci�. Bilety Air Magellan w be�owej wiotkiej ok�adce
z biura podr�y w supermarkecie.
Jad�.
Odetchn�a g��boko. Dom jej matki chyba tak�e, tylko delikatniej,
trzeszcz�c drewnianymi ko��mi w ch�odzie zimowego poranka. *
Taks�wka przyjecha�a punktualnie, lecz mimo to niespodziewanie, i nie
tr�bi�a, zgodnie z poleceniem. Kelsey wyja�ni�a Chii, jak si� to robi.
R�wnie� Kelsey, wypytawszy j� o wszystko, wymy�li�a usprawiedliwienie
kilkudniowej nieobecno�ci: dziesi�� dni w San Juans z Hester Chen,
kt�rej zwariowana matka tak obawia si� promieniowania
elektromagnetycznego, �e mieszka bez telefonu w krytej s�om� chacie z
drewna, bez elektryczno�ci.
- Powiedz, �e chcesz troch� odpocz�� od medi�w przed rozpocz�ciem nauki
w nowej szkole - poradzi�a Kelsey. - To akurat jej si� spodoba.
Matce, kt�ra uwa�a�a, �e Chia zbyt wiele czasu sp�dza w r�kawicach i
goglach, rzeczywi�cie spodoba� si� ten pomys�.
Chia naprawd� lubi�a �agodn� Hester, �apa�a bowiem, o co chodzi Lo/Rez,
chocia� nie rusza�o jej to tak mocno, jak powinno. Chia zakosztowa�a ju�
kiedy� przyjemno�ci wyspiarskiej pustelni pani Chen. Matka Hester kaza�a
im obu nosi� specjalne czapeczki baseballowe uszyte z jakiego� materia�u
odpornego na promieniowanie elektromagnetyczne, �eby ich m�ode umys�y
nie p�awi�y si� nieustannie w niewidzialnej zupie szkodliwych fal.
Chia poskar�y�a si� Hester, �e w tych czapeczkach obie wygl�daj� jak
topowcy.
- Nie b�d� rasistk�, Chia.
- Nie jestem.
- No to konserwatystk�.
- To kwestia estetyki.
A teraz w przegrzanej taks�wce, trzymaj�c baga� obok siebie na
siedzeniu, mia�a poczucie winy z powodu oszustwa. Matka spa�a za tymi
przyciemnionymi oknami zmatowia�ymi od szronu, pod ci�arem trzydziestu
pi�ciu lat i kwiaciastej ko�dry, kupionej przez Chi� u Nordstroma. Kiedy
Chia by�a ma�a, matka nosi�a w�osy splecione w d�ugi warkocz, spi�ty na
ko�cu turkusem osadzonym w muszli i kawa�kach ko�ci, jak magiczny ogon
jakiego� mitycznego zwierz�cia, rozko�ysany i zach�caj�cy do
tarmoszenia. Dom te� wygl�da� smutnie, jakby �a�owa�, �e wyje�d�a�a,
op�akuj�c j� p�atami bia�ej farby ods�aniaj�cej szaro��
dziewi��dziesi�cioletnich cedrowych desek. Chia zadr�a�a. A je�li nigdy
nic wr�ci?
- Dok�d? - zapyla� kierowca, czarnosk�ry m�czyzna w dmuchanej nylonowej
kurtce i kraciastym kaszkiecie.
- SeaTac - powiedzia�a Chia i opar�a si� wygodnie. Przejechali obok
starego lexusa, kt�ry s�siedzi trzymali na betonowych p�ytach podjazdu. *
------------------------------------------------------------------------
* Lotniska to niesamowite miejsca, szczeg�lnie rankiem. Jest w nich
pustka, kt�ra ci� ogarnia, jaki� smutek i nico��. Korytarze i odchodz�cy
nimi podr�ni. Sta�a w kolejce mi�dzy lud�mi, kt�rych nigdy wcze�niej
nie widzia�a i ju� nigdy nie zobaczy. Trzymaj�c torb� na ramieniu, a
bilet i paszport w r�ce, marzy�a o drugim kubku kawy. Czeka� na ni� w
jej pokoju, w ekspresie. Powinna by�a opr�ni� go i wymy�, bo
zaple�nieje w czasie jej nieobecno�ci.
- Tak? - M�czyzna za kontuarem mia� koszul� w paski, krawat z
powtarzaj�cym si� w pionie logo Air Magellan, a w dolnej wardze �wiek z
zielonego nefrytu. Chia zastanawia�a si�, jak wygl�daj� jego usta, kiedy
go wyjmie. Dosz�a do wniosku, �e na jego miejscu nie robi�aby tego.
Poda�a mu bilet. Westchn�� i wyj�� go z folderu, daj�c jej do
zrozumienia, �e powinna sama to zrobi�. Patrzy�a, jak przesuwa skanerem
po bilecie.
- Air Magellan jeden zero pi�� do Narity, powrotny, klasa ekonomiczna.
- Zgadza si� - powiedzia�a Chia, usi�uj�c by� pomocna. Nie zwr�ci� na to
uwagi.
- Dokumenty.
Chia wr�czy�a mu paszport. Zrobi� tak� min�, jakby jeszcze nigdy czego�
takiego nie widzia�, westchn�� i wsun�� go w szczelin� na blacie biurka.
Szczelina mia�a pogi�te aluminiowe wargi, kt�re kto� oblepi�
przezroczyst� ta�m�, ob�a��c� teraz i brudn�. M�czyzna patrzy� w
monitor, niewidoczny dla Chii. Mo�e powie jej, �e nie mo�e lecie�.
Pomy�la�a o kawie w ekspresie. Powinna by� jeszcze ciep�a.
- Dwadzie�cia trzy D - rzeki, gdy z innej szczeliny wysun�a si� karta
pok�adowa. Wyj�� paszport i odda� Chii razem z biletem oraz kart�
pok�adow�. - Brama pi��dziesi�t dwa, niebieska linia. Jakie� pytania?
- Nie.
- Po przej�ciu odprawy pasa�erowie mog� by� poddani nieinwazyjnej
kontroli DNA - wyrecytowa�. S�owa zla�y si� w jedno, poniewa� m�wi� to
tylko dlatego, �e tak nakazywa�y przepisy.
Schowa�a paszport i bilet do specjalnej kieszeni w kurtce. Kart�
pok�adow� trzyma�a w r�ku. Zacz�a szuka� niebieskiej linii. Musia�a
zej�� na d� i usi��� w jednym z tych wagonik�w przypominaj�cych jad�c�
w bok wind�. P� godziny p�niej przesz�a ju� przez kontrol� i patrzy�a
na plomby na jej podr�cznym baga�u. Wygl�da�y jak pier�cienie czerwonej
gumy do �ucia. Nie spodziewa�a si� tego. W sali odlot�w chcia�a znale��
p�atn� budk�, po��czy� si� i uaktualni� dane klubu. Nigdy nie
piecz�towali jej torebki, kiedy lata�a do wujka do Vancouveru, ale to
nie by�o naprawd� za granic�, nie od czasu Ugody.
Jecha�a na gumowym ruchomym chodniku w kierunku bramy 52, kiedy
zauwa�y�a migaj�ce nad g�ow� niebieskie �wiat�o. �o�nierze i niewielka
barykada. �o�nierze formowali kolejk� ze schodz�cych z ruchomego
chodnika ludzi. Mieli polowe mundury i nie byli starsi od ch�opak�w z
jej ostatniej szko�y.
- Kurwa - powiedzia�a stoj�ca przed ni� kobieta z ogromn� blond grzyw�,
z wplecionymi w ni� treskami. Grube czerwone usta, kilka warstw
makija�u, wywatowane ramiona, kr�ciutka sp�dniczka i kowbojskie buty.
Jak ta piosenkarka country, kt�r� lubi�a matka Ashleigh Modine Carter.
Topowa, ale z fors�.
Chia zesz�a z ko�ca gumowego ruchomego chodnika i zaj�a miejsce za
kobiet�, kt�ra wygl�da�a jak Ashleigh Modine Carter.
�o�nierze pobierali pr�bki w�os�w i sprawdzali ludziom paszporty. Mia�o
to dowie��, �e jeste� tym, za kogo si� podajesz, poniewa� paszport
zawiera� DNA w�a�ciciela, zapisany w postaci kodu paskowego.
Detektor by� ma�� srebrn� r�d�k�, kt�ra wsysa�a ko�c�wki kilku w�os�w i
odcina�a je. Zbior� najwi�ksz� na �wiecie kolekcj� rozdwojonych w�os�w,
pomy�la�a Chia. Teraz nadesz�a kolej na blondyn�. Na bramce stali dwaj
�o�nierze, jeden trzyma� r�d�k�, a drugi wyja�nia� czekaj�cym, �e
stawiaj�c si� tutaj, wyrazili na to zgod� i dlatego prosi o
przygotowanie paszport�w.
Chia patrzy�a, jak kobieta poda�a sw�j paszport, nieoczekiwanie staj�c
si� wyzywaj�co seksowna, jakby w��czy�a jak�� wewn�trzn� �ar�wk�.
Obdarzy�a �o�nierza szerokim u�miechem, a� zamruga�, prze�kn�� �lin� i o
ma�o nie upu�ci� dokumentu. Z u�miechem wetkn�� paszport w szczelin�
ma�ej konsoli po��czonej z barierk�. Drugi �o�nierz podni�s� r�d�k�.
Chia zobaczy�a, jak kobieta podnosi r�k�, chwyta tresk� i podsuwa mu j�
do kontroli. Wszystko trwa�o najwy�ej osiem sekund, w��cznie ze zwrotem
paszportu. Pierwszy �o�nierz nadal u�miecha� si�, gdy przysz�a kolej Chii.
Kobieta posz�a dalej, pope�niwszy - czego Chia by�a prawie pewna -
powa�ne przest�pstwo. Mo�e powiedzie� o tym �o�nierzowi?
Nie zrobi�a tego jednak, a kiedy oddali jej paszport i by�a w drodze do
bramy 53, rozejrza�a si� za kobiet�, ale nigdzie jej nie dostrzeg�a.
Ogl�da�a wy�wietlane na �cianach reklamy, a� wezwano pasa�er�w, aby
wchodzili na pok�ad.
Miejsce 23E pozosta�o puste, gdy Chia czeka�a na start, ss�c mi�t�wk�,
kt�r� da�a jej stewardesa. Jedyny pusty fotel w samolocie, pomy�la�a.
Je�li nikt na nim nie si�dzie, mo�e b�d� mog�a podnie�� boczne oparcie i
si� po�o�y�. Spr�bowa�a otoczy� si� negatywnym polem my�lowym, kt�re
powstrzyma�oby ewentualnego ch�tnego przed zaj�ciem tego miejsca w
ostatniej chwili. Zona Rosa wierzy�a w takie rzeczy, kt�re mia�y nale�e�
do arsena�u sztuk walki jej dziewcz�cego gangu. Chia nie rozumia�a, jak
kto� mo�e wierzy�, �e to dzia�a.
Nie dzia�a�o, gdy� w�a�nie nadesz�a blondynka. Czy�by w jej oczach
pojawi� si� b�ysk rozpoznania? *
3 Prawie cywil
* By� �rodek tygodnia, kiedy Laney ostatni raz widzia� Kathy Torrance,
wi�c jej tatua� nie by� widoczny. Sta�a w klatce, wrzeszcz�c, gdy
opr�nia� swoj� szafk�. Mia�a na sobie blezerek od Armaniego z
metalicznego barchanu i dopasowan� kolorem sp�dniczk�, zakrywaj�c� znak
z kosmosu. Pojedynczy sznur pere� by� widoczny w dekolcie jej bia�ej,
r�cznie skrojonej bluzki. Urz�dowy str�j. Zosta�a wezwana na dywanik z
powodu dezercji podw�adnego.
Wiedzia�, �e wrzeszcza�a, poniewa� mia�a otwarte usta, lecz gniewne
s�owa nie przechodzi�y przez miarowy przyb�j generatora szum�w,
dostarczonego przez jego prawnik�w. Poradzono mu, �eby podczas ostatniej
wizyty w biurach Slitscanu przez ca�y czas nosi� ten generator.
Poinstruowano go, �eby nie wyg�asza� �adnych o�wiadcze�. Z pewno�ci�
�adnych nie m�g� us�ysze�.
P�niej zastanawia� si� czasem, w jaki spos�b mog�a wyrazi� swoj�
w�ciek�o��. Ponownie przypominaj�c teori� osobisto�ci oraz jej cen�,
rol� odgrywan� przez Slitscan czy niezdolno�� Laneya do pe�nienia
obowi�zk�w? A mo�e skupi�aby si� na jego zdradzie? Ale nie s�ysza� tego.
Pakowa� rzeczy, kt�rych w�a�ciwie ju� nie potrzebowa�, do pude�ka z
marszczonego plastiku s�abo pachn�cego meksyka�skimi pomara�czami.
Notebook z pop�kanym ekranem, zepsuty, kt�ry s�u�y� mu przez ca�y
college. Izotermiczny kubek z ob�a��cym logo Nissan County. Notatki
robione na papierze, wbrew zaleceniom firmy. Poplamiony kaw� faks od
kobiety, z kt�r� spa� w Ixtapa. Zapomnia� jej imi�, a inicja��w nie da�o
si� ju� odcyfrowa�. Bezsensowne kawa�ki jego ja, kt�rych przeznaczeniem
by� �mietnik na parkingu. Jednak nie chcia� niczego tu zostawia�, a
Kathy wci�� wrzeszcza�a.
Teraz, w Sze�cianie �mierci K., wyobra�a� sobie, �e krzycza�a, i� ju�
nigdy nie b�dzie pracowa� w tym mie�cie, i rzeczywi�cie mog�a mie�
racj�. Nielojalno�� wzgl�dem pracodawcy to bardzo powa�na plama w
�yciorysie, a szczeg�lnie w tym mie�cie, je�li motywem post�pku by�o
co�, co - jak przypomina� sobie Laney - kiedy� nazywano skrupu�ami.
To s�owo wyda�o mu si� teraz po prostu zabawne.
- U�miechn��e� si�. - Blackwell patrzy� na niego nad male�kim stolikiem
- Niedob�r serotoniny.
- Jedz - poradzi� Blackwell.
- Nie jestem g�odny.
- Trzeba uzupe�nia� w�glowodory - rzek� Blackwell, wstaj�c. Zajmowa�
naprawd� sporo przestrzeni.
Laney i Yamazaki podnie�li si� i wyszli za Blackwellem z Sze�cianu
�mierci K., a potem z niepozornego budynku. Z m�tnego �wiat�a w
chromowo-neonowy par�w Roppongi Dori. Smr�d zepsutych ryb i owoc�w ni�s�
si� nawet w t� ch�odn� wilgotn� noc, chocia� by� nieco st�umiony przez
piekarnian� s�odycz chi�skiego benzoholu z warcz�cych na drodze
szybkiego ruchu pojazd�w. Miarowy szum pojazd�w uspokaja� i Laney poczu�
si� lepiej, kiedy zacz�� i��.
Mo�e id�c, zdo�a poj�� rol� Keitha Alana Blackwella i Shinya Yamazakiego.
Blackwell prowadzi� ich estakad� dla pieszych. Laney dotkn�� d�oni�
wypuk�o�ci na por�czy ze stopu. Zobaczy�, �e to przypadkowe za�amanie
lub p�cherz w jaskrawej naklejce: dziewczyna z obna�onym biustem
u�miecha�a si� do niego ze srebrzystego hologramu wielko�ci d�oni. Kiedy
poruszy� g�ow�, zmieniaj�c k�t widzenia, gestem wskaza�a numer telefonu
nad g�ow�. Ca�a por�cz, do samego ko�ca, by�a oblepiona takimi
og�oszeniami, chocia� w kilku miejscach widnia�y r�wne przerwy po
zdartych i zabranych jako lektura na p�niej.
Cielsko Blackwella przedar�o si� przez t�um na drugim ko�cu, jak
frachtowiec przez rz�d podskakuj�cych �agl�wek.
- W�glowodory - rzuci� przez szerokie rami�.
Powi�d� ich ulic�, w�skim paskiem kolorowych �wiate�, obok ca�onocnej
kliniki weterynaryjnej, w kt�rej dwaj widoczni przez okno lekarze w
bia�ych fartuchach przeprowadzali operacj� - Laney mia� nadziej�, �e by�
to kot. Opodal przystan�a grupka przechodni�w, obserwuj�c to z chodnika.
Blackwell wcisn�� si� do jasno o�wietlonej knajpki, gdzie para unosi�a
si� z podgrzewaczy za lad� z rekonstruowanego granitu. Laney i Yamazaki
weszli za nim. Kucharz ju� nalewa� pachn�cy ros� z kluskami, zam�wiony
przez Australijczyka. Laney zobaczy�, �e Blackwell podnosi miseczk� do
ust i wci�ga kluski, odcinaj�c kilka szybkim k�apni�ciem bia�ych
plastikowych z�b�w. Pot�ne mi�nie na grubym karku zadrga�y przy
prze�ykaniu.
Laney wytrzeszczy� oczy.
Blackwell otar� usta grzbietem szerokiej i poznaczonej r�owymi bliznami
d�oni. Bekn��.
- Daj nam jedn� z tych ma�ych puszek Dry-zam�wi�. Jednym �ykiem wypi�
ca�e piwo i machinalnie zgni�t� stalow� puszk�, jak papierowy kubek. -
Jeszcze raz - rzek�, stukaj�c misk� na kucharza.
Laney nagle zg�odnia�, pomimo lub na skutek tego nieapetycznego
przedstawienia, wi�c zaj�� si� swoim talerzem, w kt�rym zabarwione na
r�owo paski jakiego� tajemniczego mi�sa, cienkie jak papier, osiad�y na
gronorostach klusek.
Jad� w milczeniu, tak samo jak Yamazaki. Blackwell wypi� trzy kolejne
piwa bez jakiegokolwiek efektu. Kiedy Laney sko�czy� zup� i odstawi�
miseczk� na lad�, zauwa�y� za kontuarem reklam� czego�, co nazywano
"Apple Shires - prawdziwy sok z naturalnych owoc�w". Na pierwszy rzut
oka wyda�o mu si�, �e reklamuj� Alison Shires, niegdysiejszy pow�d jego
skrupu��w.
"Posmakuj s�odkiego nektaru �ycia" - radzi�a reklama. *
Alison Shires, kt�r� dostrzeg� najpierw jako m�wi�c� g�ow�, po pi�ciu
miesi�cach pracy w Slitscan, by�a dziewczyn� do�� przeci�tnej urody,
mamrocz�c� kwestie do wyimaginowanych re�yser�w, agent�w, do kogokolwiek.
Kathy Torrance obserwowa�a jego min�, gdy patrzy� na ekran.
- Masz ju� do��, Laney? Reagujesz alergicznie na �licznotki? Pierwsze
objawy to lekka irytacja, niech��, niejasne, lecz wyra�ne wra�enie, �e
robi� ci� w konia, wykorzystuj�...
- Ona nie jest nawet taka "�liczna" jak te dwie poprzednie.
- W�a�nie. Wygl�da niemal normalnie. Prawie cywil. Zaznacz j�. Laney
podni�s� g�ow�.
- Po co?
- Zaznacz. On mo�e udawa�, �e to kelnerka albo kto� taki.
- My�lisz, �e to ona?
- Bez trudu nazbiera�oby si� ich ze trzysta, Laney. Trzeba zacz�� od
najbardziej prawdopodobnych.
- Wybieramy losowo?
- My nazywamy to "instynktem". Zaznacz.
Laney klikn�� kursor, bladoniebieska strza�ka przypadkiem znalaz�a si� w
ocienionej orbicie spuszczonego oka dziewczyny. Oznaczaj�c j� do
dok�adniejszego zbadania jako ewentualn� przysz�� partnerk�
ostentacyjnie �onatego aktora, s�awnego w spos�b, jaki Kathy Torrance
rozumia�a i aprobowa�a. Takiego, kt�ry musi przestrzega� nakaz�w
�a�cucha pokarmowego. Nie za du�ego do po�kni�cia przez Slitscan. On lub
jego w�a�ciciele byli dotychczas bardzo ostro�ni. Albo mieli du�o
szcz�cia.
Ju� nie. Do Kathy dosz�a plotka przez jeden z tych "w�asnych kana��w",
na kt�rych si� opiera�a, wi�c teraz zamknie si� kolejny cykl �a�cucha
pokarmowego.
- Obud� si� - powiedzia� Blackwell. - Zasypiasz nad talerzem. Czas,
�eby� opowiedzia� nam o poprzedniej pracy, je�eli mamy zaproponowa� ci
nast�pn�.
- Kawy - rzek� Laney. *
Laney nie by�, co stanowczo podkre�la�, podgl�daczem. Mia� szczeg�ln�
umiej�tno�� gromadzenia danych i medycznie udokumentowan� niezdolno��
skupienia uwagi, kt�r� w pewnych warunkach m�g� wykorzysta� jako rodzaj
patologicznej hiperpercepcji. To czyni�o go - m�wi� przy drinkach w
lokalu Amos 'n' Andes przy Roppongi - niezwykle dobrym researcherem.
(Nie wspomina� o Stanowym Domu Dziecka w Gainesville ani o pr�bach,
jakie podejmowali tam, �eby podnie�� jego zdolno�� koncentracji. O
cyklach 5-SB i tym podobnych rzeczach).
Dla jego ewentualnych pracodawc�w istotne by�o to, �e intuicyjnie
wy�awia� ci�gi informacji: rodzaj podpisu mimowolnie pozostawiany w
sieci przez danego osobnika prowadz�cego codzienne, a zarazem nie
ko�cz�ce si� i skomplikowane sprawy zwi�zane z �yciem w spo�ecze�stwie
informatycznym. Niezdolno�� koncentracji, zbyt ulotna, aby
zarejestrowa�y j� niekt�re badania, czyni�a go urodzonym surferem,
przeskakuj�cym z programu do programu, z bazy danych do bazy, z
platformy na platform� - w spos�b, powiedzmy... intuicyjny.
I w tym w�a�nie tkwi� problem, kiedy szuka� pracy: Laney by�
odpowiednikiem r�d�karza, cybernetycznym psychotronikiem. Nie potrafi�
wyt�umaczy�, jak robi to, co robi. Po prostu nie wiedzia�.
Przeszed� do Slitscanu z DatAmerica, gdzie jako asystent uczestniczy� w
projekcie o kryptonimie TIDAL. O wewn�trznej polityce firmy DatAmerica
najlepiej �wiadczy fakt, �e Laney nigdy nie zdo�a� odkry�, czy TIDAL
jest, czy nie jest, akronimem ani (cho�by w przybli�eniu) czego dotyczy.
Przez ca�y czas przegl�da� ogromne zasoby niezr�nicowanych danych,
szukaj�c "punkt�w w�z�owych", kt�rych rozpoznawania nauczy� go zesp�
francuskich uczonych. Wszyscy oni nami�tnie grali w tenisa, a �aden nie
mia� najmniejszej ochoty wyja�nia� Laneyowi, czym s� te punkty w�z�owe,
wi�c mia� wra�enie, �e s�u�y im jako kto� w rodzaju tubylczego
przewodnika. Na cokolwiek polowali Francuzi, mia� wystawi� im to na
strza�. Mimo wszystko by�o mu lepiej ni� w Gainesville, bez por�wnania.
A� TIDAL, czymkolwiek by�, zosta� skre�lony i Laney nie mia� ju� nic do
roboty w DatAmerica. Francuzi wyjechali, a kiedy Laney pr�bowa�
rozmawia� z innymi naukowcami o tym, co robi�, patrzyli na niego jak na
wariata.
Kiedy poszed� na rozmow� do Slitscanu, wywiad przeprowadza�a Kathy
Torrance. Nie mia� poj�cia, �e ona kieruje wydzia�em i �e wkr�tce b�dzie
jego szefem. Powiedzia� jej prawd� o sobie. No, przynajmniej wi�kszo��.
By�a najbledsz� kobiet�, jak� widzia� w �yciu. Prawie przezroczysta.
(P�niej dowiedzia� si�, �e ten efekt w znacznym stopniu by� wynikiem
stosowania kosmetyk�w, a szczeg�lnie brytyjskiej serii powoduj�cej
szczeg�lne za�amanie �wiat�a).
- Czy pan zawsze nosi malajskie imitacje niebieskich koszul od Braci
Brooks, zapinane na guziki?
Laney spojrza� na swoj� koszul�, a przynajmniej pr�bowa�.
- Malajskie?
- Liczba �cieg�w jest dok�adnie taka, jak trzeba, ale wci�� nie nauczyli
si� nale�ycie naci�ga� nitek.
- Och.
- Nie szkodzi. Odrobina takiego szyku ��todzioba mo�e nawet przysporzy�
nam popularno�ci. Ale m�g�by pan rozlu�ni� krawat. Zdecydowanie
rozlu�ni� krawat. I trzyma� w kieszeni kilka flamastr�w. Nie
pogryzionych, prosz�. Oraz jeden z tych grubych p�askich mazak�w w
naprawd� paskudnym, fosforyzuj�cym kolorze.
- �artuje pani?
- Zapewne, panie Laney. Mog� m�wi� ci Colin?
- Tak.
Nigdy jednak nie m�wi�a mu po imieniu.
- Przekona si� pan, �e poczucie humoru jest w Slitscanie podstawow�
cech�, Laney. W�a�ciwo�ci� niezb�dn� do przetrwania. A najbardziej
po��dan� tu osob� jest kto�, kogo trudno zrozumie�.
- Co pani ma na my�li, pani Torrance?
- Kathy. Mam na my�li kogo�, kogo trudno dok�adnie zacytowa� we
wspomnieniach. Albo przed s�dem. *
Yamazaki by� dobrym s�uchaczem. Mruga�, prze�yka� �lin�, kiwa� g�ow�,
bawi� si� ostatnim guzikiem swej kraciastej koszuli lub czymkolwiek,
przez ca�y czas sprawiaj�c wra�enie, �e �apie wszystko, nad��a za
opowie�ci� Laneya.
Keith Alan Blackwell to co innego. Siedzia� tam nieruchomo jak sterta
wo�owiny, poruszaj�c si� tylko wtedy, kiedy podnosi� lew� r�k�, �eby
nacisn�� i pokr�ci� kikut lewego ucha. Robi� to bez wahania i
zmieszania, wi�c Laney doszed� do wniosku, �e przynosi�o mu to ulg�. W
wyniku tych zabieg�w blizna lekko poczerwienia�a.
Laney siedzia� na obitej derm� �awie, plecami do �ciany. Yamazaki i
Blackwell patrzyli na niego zza w�skiego sto�u. Za nimi, nad jednolicie
czarnow�osymi g�owami nocnych amator�w kawy, holograficzne rysy Amosa
unosi�y si� na tle pokrytych �niegiem szczyt�w And�w, oblanych upiornym
blaskiem zachodz�cego s�o�ca. Wargi tej postaci z kresk�wek by�y wyd�te
jak par�wki z czerwonej gumy - rasistowski humor, za kt�ry w rejonie LA
wysadziliby taki lokal w powietrze. Trzyma� paruj�cy kubek z kaw�, bia�y
i ikonicznie g�adki, wielk�, tr�jpalczast�, postdisneyowsk� d�oni� w
bia�ej r�kawiczce.
Yamazaki lekko odkaszln��.
- Przepraszam, m�wi� pan o pracy w Slitscanie? *
Kathy Torrance zacz�a od tego, �e zaproponowa�a Laneyowi, aby
posurfowa� po sieci, w stylu Slitscanu.
Zabra�a z Klatki dwa komputery, wygoni�a czterech pracownik�w z SJB,
wprowadzi�a tam Laneya i zamkn�a drzwi. Krzes�a, okr�g�y st�, du�y
wy�wietlacz na �cianie. Patrzy�, jak pod��czy�a komputery do port�w i
wywo�a�a identyczne obrazy d�ugow�osego szatyna po dwudziestce. Kozia
br�dka i z�oty kolczyk w uchu. Twarz nic nie m�wi�a Laneyowi. Mog�a
nale�e� do kogo�, kogo godzin� wcze�niej min�� na ulicy, twarz
drugoplanowego aktora mydlanej opery albo twarz cz�owieka, w kt�rego
lod�wce w�a�nie odkryto kolekcj� odci�tych palc�w.
- Clinton Hiliman - powiedzia�a Kathy Torrance. - Fryzjer, kucharz
suszi, dziennikarz muzyczny, dodatkowo robi �redniobud�etowe pornosy.
Ten wizerunek jest oczywi�cie podkr�cony.
Posluka�a w klawisze, odkr�caj�c go. Na ekranie oczy i broda Clinta
Hilimana zmniejszy�y si� kilkakrotnie.
- Pewnie zrobi� to sam. Przy profesjonalnej robocie nie by�oby punktu
zaczepienia.
- Wyst�puje w porno? - Laneyowi by�o dziwnie �al Hilimana, kt�ry z
cofni�tym podbr�dkiem wygl�da� na zagubionego i bezbronnego.
- Ich nie interesuje wielko�� jego podbr�dka - powiedzia�a Kathy. - W
porno robi si� g��wnie uj�cia. Du�e zbli�enia. Wszyscy maj� dubler�w.
Dorabiaj� im tylko �adniejsze twarze. Kto� jednak musi wej�� do okop�w i
za�atwi� brzydali, no nie?
Laney zerkn�� na ni� k�tem oka.
- Skoro pani tak m�wi.
Wr�czy�a mu standardowy wirtualny he�m Thomsona.
- Za�atw go.
- Za�atwi�?
- Tak. Znale�� te punkty w�z�owe, o kt�rych mi pan m�wi�. To uj�cie to
furtka do wszystkiego, co na niego mamy. Ca�e gigabajty potwornego
nudziarstwa. Dane jak morze tapioki, Laney. Nie ko�cz�ca si�, waniliowa
r�wnina. On jest nudny jak dzie� d�ugi, a ten dzie� jest naprawd� d�ugi.
Za�atw go. Zr�b mi przyjemno��. Zrobisz to i masz t� prac�.
Laney spojrza� na podkr�conego Hilimana na ekranie swojego komputera.
- Nie powiedzia�a mi pani, czego mam szuka�.
- Wszystkiego, co mog�oby zainteresowa� Slitscan. A �ci�le m�wi�c,
Laney, co mog�oby zainteresowa� widowni� Slitscanu, kt�r� najlepiej
wyobrazi� sobie jako z�o�liwy, leniwy, potwornie g�upi, wiecznie g�odny
organizm �akn�cy ciep�ej krwi pomaza�c�w. Osobi�cie lubi� wyobra�a�
sobie co� wielko�ci ma�ego hipopotama, koloru ugotowanego ziemniaka po
tygodniu, �yj�cego w�asnym �yciem w mroku na przedmie�ciach Topeki. Ma
mn�stwo oczu i nieustannie si� poci. Pot zalewa mu te oczy i piecze. To
nie ma ust, Lancy, ani genitali�w, a swoj� mordercz� w�ciek�o�� oraz
infantylne po��danie potrafi wyra�a�, zmieniaj�c jedynie kana�y
uniwersalnym pilotem. Albo g�osuj�c podczas wybor�w prezydenckich. *
- SJB?
Yamazaki wyj�� notebooka i przygotowa� pi�ro �wietlne. Laney stwierdzi�,
�e nie ma nic przeciwko temu. Japo�czyk czu� si� z tym znacznie lepiej.
- Strategiczna Jednostka Biznesowa - powiedzia� mu. - Ma�a sala
konferencyjna. Urz�d pocztowy Slitscanu.
- Urz�d pocztowy?
- System kalifornijski. Ludzie nie m�j� w�asnych biurek. Kiedy
przychodzisz, bierzesz z Klatki komputer i telefon. Je�eli potrzebujesz
urz�dze� peryferyjnych, masz do dyspozycji konsol�. SJB s�u�y do
konferencji, ale trudno za�apa� kt�ry�, kiedy go potrzebujesz. Oni tam
wierz� w spotkania wirtualne, szczeg�lnie w przypadku kontrowersyjnych
temat�w. Dostaje si� szafk� na rzeczy osobiste. Lepiej, �eby nie
zobaczyli, jak drukujesz jakie� dane. I nienawidz� poczty elektronicznej.
- Dlaczego?
- Poniewa� mog�e� zapisa� co� z wewn�trznej sieci i wypu�ci� to w �wiat.
Pa�skiego notebooka nigdy nie wypu�ciliby z klatki. Skoro nie ma
papier�w, maj� zapisy ka�dej rozmowy, ka�dego wywo�ywanego obrazu,
ka�dego uderzenia klawisza.
Blackwell kiwn�� wygolon� g�ow�, kt�ra b�ysn�a czerwieni� wyd�tych warg
Amosa.
- Bezpiecze�stwo.
- I powiod�o si� panu, panie Laney? - zapyta� Yamazaki. - Znalaz� pan
te... punkty w�z�owe?
4 Zdekompresowana Wenecja
- Teraz zamknij si� - powiedzia�a kobieta z fotela 23E i Chia nie
odezwa�a si� s�owem. - Siostra opowie ci pewn� histori�.
Chia oderwa�a wzrok od ekranu w oparciu fotela, na kt�rym pokonywa�a
jedenasty poziom zlobotomizowanej przez lini� lotnicz� wersji "Wojen
czaszek". Blondyna patrzy�a wprost przed siebie, nie na ni�. Opu�ci�a
sw�j ekran tak, �e wykorzystywa�a tyln� �ciank� jako tac� i w�a�nie
sko�czy�a drug� szklank� zimnego soku pomidorowego, za kt�ry zap�aci�a
stewardesie. Z jakiego� powodu podawano je z p�ywaj�cymi w szklance
kostkami selera, lecz blondynka najwyra�niej nie mia�a na nie ochoty.
Pi�� takich kostek u�o�y�a na tacy, jak dziecko buduj�ce �ciany domku
lub zagrod� dla zwierz�t-zabawek.
Chia spojrza�a na jej kciuki na jednorazowym touchpadzie Air Magellan. I
zn�w na mocno wymalowane oczy, kt�re patrzy�y teraz na ni�.
- Jest takie miejsce, gdzie zawsze jest �wiat�o - powiedzia�a kobieta. -
Wsz�dzie jasno. Nie ma ciemno�ci. Jasno jak we mgle, jakby co� spada�o,
zawsze, w ka�dej sekundzie. I te wszystkie kolory. Gmachy, kt�rych
szczyt�w nie widzisz, i spadaj�ce z nich �wiat�o. A w dole pi�trz� si�
bary. Bary, dyskoteki i lokale ze striptizem. Poustawiane jak pude�ka od
but�w, jedne na drugich. I oboj�tnie, do ilu si� wkr�cisz, oboj�tnie, na
ile wejdziesz schod�w, iloma pojedziesz windami, oboj�tnie, jak ma�y
znajdziesz sobie pokoik, to �wiat�o i tak ci� znajdzie. Przeniknie
szpar� pod drzwiami jak kurz. Drobne, takie maciupkie. Wejdzie ci pod
powieki, je�li jako� uda ci si� zasn��. Tyle �e ty nie chcesz tam spa�.
Nie w Shinjuku. Chcesz?
Chia nagle zda�a sobie spraw�, jak ogromny ci�ar ma samolot, jak
niewiarygodny jest jego lot w powietrzu, jak jego kad�ub wibruje w�r�d
mro�nej nocy gdzie� nad oceanem, z daleka od brzeg�w Alaski.
Niewiarygodne, lecz prawdziwe.
- Nie - us�ysza�a sw�j g�os, a "Wojny czaszek", zauwa�aj�c jej nieuwag�,
str�ci�y j� na ni�szy poziom.
- Nie - potwierdzi�a kobieta - nie chcesz. Wiem. Ale zmusz� ci� do tego.
Zmusz�. W centrum tego �wiata,
Potem odchyli�a g�ow� do ty�u, zamkn�a oczy i zacz�a chrapa�. Chia
wysz�a z gry i wepchn�a touchpad w uchwyt na oparciu fotela. Mia�a
ochot� wrzeszcze�. O co chodzi�o tej babie?
Przyszed� steward, zgarn�� selerow� zagrod� do serwetki, zabra� pust�
szklank�, wytar� tac� i zatrzasn�� j� w oparciu.
- M�j baga� - powiedzia�a Chia. - W schowku. - Wskaza�a r�k�.
Otworzy� skrytk� nad ni�, wyj�� jej torebk� i po�o�y� jej na kolanach.
- Jak to zdj��? - Dotkn�a p�tli z mocnej Czerwonej plasteliny,
przytrzymuj�cej zatrzask.
Z czarnej kabury u pasa wyj�� ma�e czarne narz�dzie. Wygl�da�o jak co�,
czym kiedy� weterynarz przycina� psu pazury. Podstawi� drug� d�o� i
chwyci� w ni� kuleczki, w kt�re zmieni�a si� plomba, kiedy j� przeci��.
- Mog� tego u�y�? - Otworzy�a zamek b�yskawiczny i pokaza�a mu
Sandbendera, wepchni�tego mi�dzy cztery pary zrolowanych rajstop.
- Tutaj nie ma ��cza - odpar�. - Tylko w pierwszej klasie i w
specjalnej. Mo�na jednak korzysta� z w�asnych zasob�w. Mo�e pani
pod��czy� si� do monitora w oparciu fotela.
- Dzi�ki - odpar�a. - Mam gogle.
Odszed�. Chrapanie blondyny urwa�o si� w p� taktu, gdy wpadli w
turbulencje. Chia wygrzeba�a okulary i s�uchawki z kokonu czystej
bielizny, po�o�y�a je obok siebie, mi�dzy biodrem a por�cz�. Wyj�a
Sandbendera. zamkn�a torebk�, po czym woln� r�k� i nog� wepchn�a j�
pod fotel przed ni�. Tak bardzo chcia�a si� st�d wyrwa�.
Z Sandbenderem na kolanach sprawdzi�a kciukiem stan baterii. Osiem
godzin w trybie oszcz�dno�ciowym, je�li dopisze jej szcz�cie. W tym
momencie nie przejmowa�a si� tym. Odwin�a przew�d omotany wok�
okular�w i pod��czy�a go. Nak�adane na czubki palc�w ko�c�wki by�y
popl�tane, jak zawsze. Spokojnie, powiedzia�a sobie. Zerwiesz ta�m�
sensora i sp�dzisz ca�� noc z klonem Ashleigh Modine Carter. Ma�e
srebrne naparstki, gi�tki szkielet d�oni, powoli... Wk�adaj jeden po
drugim. Raz, dwa...
Blondynka powiedzia�a co� przez sen. Je�eli mo�na to nazwa� snem. Chia
podnios�a okulary, za�o�y�a je i wpad�a w czerwie�.
- ...mnie st�d, do cholery!
Tak te� si� sta�o.
Siedzi na skraju ��ka, spogl�daj�c na plakat Lo Rez Skyline. W ko�cu Lo
zauwa�a j�. Przyg�adza rzadki w�sik i u�miecha si� do niej.
- Hej, Chia.
- Hej.
Do�wiadczenie nauczy�o j� odpowiada� bezg�o�nie, �eby nie s�yszeli inni.
- Co si� dzieje, dziewczyno?
- Jestem w samolocie. Lec� do Japonii.
- Japonia? Bombowo. Podoba ci si� nasz dysk z Budokanem?
- Nie mam ochoty na rozmowy, Lo.
A przynajmniej nie z agentem od oprogramowania, cho�by nie wiem jak
s�odkim.
- W porz�dku.
Pos�a� jej ten koci u�miech, marszcz�c k�ciki oczu, i znieruchomia�.
Chia rozejrza�a si� wok�, rozczarowana. Wszystko wydawa�o si� troch�
nie takie, a mo�e powinna by�a u�y� pakiet�w fraktalowych. kt�re robi�y
troch� ba�aganu, sypa�y kurz po k�tach i zostawia�y brudne smugi na
kontaktach. Zona Rosa uwielbia�a je. Kiedy by�a w domu, Chii podoba�o
si� to, �e taka konstrukcja by�a czy�ciejsza ni� jej pok�j. Teraz
poczu�a t�sknot�. Brakowa�o jej prawdziwego domu.
Gestem przesz�a do sto�owego, �migaj�c obok drzwi do sypialni matki.
Ledwie naszkicowa�a to pomieszczenie, wi�c