2982

Szczegóły
Tytuł 2982
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2982 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2982 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2982 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WILLIAM GIBSON IDORU 1 Sze�cian �mierci K. Po tej historii ze Slitscanem Laney us�ysza� o innej robocie od Rydella, nocnego stra�nika w Chateau. Rydell by� wielkim spokojnym facetem z Tennessee, ze smutnym nie�mia�ym u�miechem, tanimi okularami przeciws�onecznymi i walkie-talkie na sta�e przymocowan� do ucha. - Paragon-Asia Dataflow - rzek� Rydell, oko�o czwartej rano, kiedy obaj siedzieli na ogromnych starych fotelach. Betonowe belki sufitu zosta�y r�cznie pomalowane na kolor przypominaj�cy nieco jasny d�b. Fotele, tak jak pozosta�e meble w holu Chateau, by�y za du�e, wi�c ka�dy, kto w nich siada�, wydawa� si� kar�em. - Naprawd�? - spyta� Laney, podejmuj�c gr�, jakby kto� taki jak Rydell m�g� wiedzie�, gdzie on jeszcze mo�e znale�� prac�. - Tokio, Japonia - powiedzia� Rydell i poci�gn�� herbat� z lodem przez plastikow� s�omk�. - Facet, kt�rego w zesz�ym roku spotka�em w San Francisco. Yamazaki. On pracuje dla nich. M�wi, �e potrzebuj� dobrego szperacza sieciowego. Szperacz sieciowy. Laney, kt�ry uwa�a� si� za researchera, powstrzyma� westchnienie. - Na sta�e? - Chyba tak. Nie m�wi�. - Nie s�dz�, �ebym chcia� mieszka� w Tokio. Rydell zamiesza� s�omk� pian� i l�d na dnie wysokiego plastikowego kubka, jakby mia� nadziej� znale�� tam jak�� nagrod� od wytw�rcy. - Nie m�wi�, �e musia�by�. - Podni�s� g�ow�. - By�e� kiedy� w Tokio? - Nie. - Musi by� tam ciekawie, po tym trz�sieniu ziemi i w og�le. Walkie-talkie pisn�a i zaszepta�a. - Musz� i�� sprawdzi� bram� przy domkach. Chcesz si� przej��? - Nie - powiedzia� Laney. - Dzi�ki. Rydell wsta�, machinalnie wyg�adzaj�c zmarszczki na mundurowych spodniach khaki. Nosi� czarny pas z nylonowej plecionki, obwieszony czarnymi kaburami z r�norakim sprz�tem, koszul� z kr�tkimi r�kawami oraz dziwnie nieruchomy czarny krawat. - Zostawi� numer w twojej skrzynce - rzek�. Laney patrzy�, jak stra�nik przechodzi po terakocie i dywanach, a potem znika za ciemnymi, wyko�czonymi na wysoki po�ysk panelami kontuaru recepcji. Laney przypomina� sobie, �e kiedy� widzia� go w kabl�wce. Mi�y facet. Pechowiec. Laney siedzia� tam d�ugo, a� s�o�ce zacz�o s�czy� si� przez wysokie, �ukowate okna, a z mrocznej jaskini jadalni zacz�� dochodzi� cichy szcz�k tajwa�skiej stali. I g�osy emigrant�w, w jakim� stepowym dialekcie, zrozumia�ym jedynie dla Wielkich Chan�w. Od wykafelkowanej pod�ogi, od belek sufitu, posz�y echa pochodz�ce z czas�w, kt�re niegdy� pewnie widzia�y pocz�tek gatunku Laneya lub jego przodk�w, ich ekologi� osobisto�ci oraz straszliwy i nienaruszalny porz�dek tego �a�cucha pokarmowego. * Rydell zostawi� w skrzynce Laneya z�o�on� kartk� firmowego papieru Chateau. Numer w Tokio. Laney znalaz� j� nast�pnego dnia po po�udniu, razem z uaktualnionym rachunkiem wystawionym przez prawnik�w. Zabra� oba na g�r�, do swojego pokoju, na kt�ry ju� nie by�o go sta�. * Tydzie� p�niej by� w Tokio, a jego twarz odbija�a si� w poci�tym z�otymi �y�kami lustrze windy, wje�d�aj�cej na trzecie pi�tro agresywnie niepozornego budynku. Mia� spotkanie w Sze�cianie �mierci K., lokalu w stylu Franza Kafki. Wyszed� z windy do d�ugiej sali. Wytrawione kwasem w metalu litery g�osi�y, �e to Metamorfoza. Tutaj urz�dnicy w bia�ych koszulach zdejmowali marynarki i rozlu�niali krawaty, po czym zasiadali na sto�kach z artystycznie skorodowanej stali, pij�c przy barze. Wysokie oparcia krzese� odlano z jakiej� br�zowej i chitynopodobnej �ywicy. Owadzie �uchwy, niczym ostrza kos, wygina�y si� nad g�owami pij�cych. Wszed� w br�zowe �wiat�o i cichy pomruk rozm�w. Nie zna� japo�skiego. �ciany, miejscami przezroczyste, pokrywa� regularny wz�r z�o�ony ze skrzyde�ek, wyd�tych odw�ok�w i kolczastych ko�czyn. Przyspieszy� kroku, zmierzaj�c ku kr�tym schodom wymodelowanym w kszta�cie szklistobr�zowych skorup grzbietowych. Oczy rosyjskich prostytutek �ledzi�y go zza stolik�w naprzeciw baru, p�askie i lalkowate w tym m�tnym �wietle. Natasze by�y wsz�dzie, robotnice przys�ane z W�adywostoku przez Kombinat. Rutynowa chirurgia plastyczna nadawa�a im mechaniczne pi�kno rodem z linii monta�owej. S�owia�skie Barbie. W trakcie jeszcze mniej skomplikowanej operacji wszczepiano im, na u�ytek alfons�w, nadajnik radiolokacyjny. Schody prowadzi�y do Kolonii Karnej - pustej o tej porze dyskoteki, gdzie pulsuj�ce czerwone b�yskawice milcz�co towarzyszy�y krokom Laneya po parkiecie. Pod sufitem podwieszono jak�� maszyn�. Ka�de z jej wyd�u�onych ramion, przypominaj�cych zabytkow� wiertark� dentystyczn�, mia�o ostry stalowy koniec. Pi�ra, pomy�la�, niejasno przypominaj�c sobie opowiadanie K�tki. Sentencja wyroku, wyryta w �ywym ciele na plecach skazanego. Skrzywi� si� na wspomnienie wywr�conych, niewidz�cych oczu. Zepchn�� je w niebyt. Poszed� dalej. Drugie schody, w�sze i bardziej strome, a potem wszed� do S�du, niskiego i ciemnego. �ciany koloru antracytu. P�omyki dr��ce za niebieskim szk�em. Zawaha� si� - kurza �lepota i r�nica czas�w. - Colin Laney, prawda? Australijczyk. Olbrzymi. Stoj�cy za ma�ym stolikiem, bary jak u nied�wiedzia. Dziwny kszta�t ogolonej g�owy. Obok siedzia�a druga, o wiele mniejsza posta�. Japo�czyk, w koszuli w krat�, z d�ugimi r�kawami i zbyt szerokim ko�nierzykiem, zapi�tym pod szyj�. Mrugaj�cy oczami za okr�g�ymi szk�ami okular�w. - Niech pan siada, panie Laney - powiedzia� wielkolud. Laney zauwa�y�, �e brakowa�o mu lewego ucha, odci�tego tak, �e pozosta� tylko skr�cony kikut. * Kiedy Laney pracowa� dla Slitscanu, jego zwierzchnikiem by�a niejaka Kathy Torrance. Najbledsza z bladych blondynek. Prawie przezroczysta sk�ra, ogl�dana pod pewnym k�tem sugerowa�a, �e p�ynie pod ni� nie krew, lecz jaki� p�yn barwy-suchej s�omy. Na lewym udzie tatua� barwy indygo, ukazuj�cy jaki� pokr�cony i kolczasty, kosztownie barbarzy�ski wz�r. Widoczny w ka�dy pi�tek, kiedy mia�a zwyczaj przychodzi� do pracy w szortach. Zawsze narzeka�a, jak trudno znale�� prawdziw� osobisto��. Laney uzna�, �e to poza doprowadzona do perfekcji przez pokolenia jej koleg�w po fachu. Opar�a nogi o kraw�d� konsoli. Nosi�a buty b�d�ce dok�adn� replik� obuwia montera-telefonisty, z klamrami na podbiciu i mocno sznurowane w kostce. Spojrza� na jej nogi, od brzeg�w we�nianych skarpet po wytarte papierem �ciernym, wystrz�pione nogawki uci�tych d�ins�w. Tatua� wygl�da� jak co� z innej planety, znak lub wiadomo�� wypalona w otch�ani kosmosu, pozostawiona ludzko�ci do zinterpretowania. Zapyta�, co mia�a na my�li. Odwin�a z opakowania mi�tow� wyka�aczk�. Oczami, kt�re zapewne by�y szare, zmierzy�a go zza szkie� kontaktowych koloru mi�ty. - Nikt ju� nie jest naprawd� s�awny, Laney. Zauwa�y�e� to? - Nie. - Mam na my�li prawdziw� s�aw�. Niewiele jej zosta�o, przynajmniej w dawnym znaczeniu tego s�owa. Za ma�o, �eby wystarczy�o. - W dawnym znaczeniu? - Media to my, Laney. My robimy z tych dupk�w s�awy. Stary numer typu r�ka r�k� myje. Przychodz� do nas, �eby�my ich wykreowali. Wibramowe podeszwy zdecydowanym ruchem oderwa�y si� od konsoli. Podwin�a nogi, dotykaj�c pi�tami d�insowych wypuk�o�ci, bia�ymi kolanami zas�aniaj�c usta. Balansowa�a na piedestale komputerowego fotela. - C� - rzek� Laney, zn�w spogl�daj�c na ekran - zawsze to jaka� s�awa, no nie? - Tylko czy prawdziwa? Popatrzy� na ni�. - Nauczyli�my si� robi� z tego pieni�dze - powiedzia�a. - Monet� naszego kr�lestwa. Teraz wydrukowali�my ich za du�o; nawet publika to wie. Wida� to po wska�nikach popularno�ci. Laney przytakn��, marz�c, �eby da�a mu spokojnie popracowa�. - Opr�cz przypadk�w - ci�gn�a, rozchylaj�c kolana tak, �eby m�g� widzie� jej usta - kiedy postanawiamy kogo� zniszczy�. Za ni�, za anodyzowan� siatk� Klatki, za ram� tworzon� przez prostok�t szk�a odcinaj�cego ka�dy �lad ska�enia, niebo nad Burbank by�o idealnie g�adkie, jak b��kitna farbka dostarczona przez wykonawc� wszech�wiata. * Lewe ucho m�czyzny otacza�a r�owa tkanka, g�adka jak wosk. Laney zastanawia� si�, dlaczego nie pr�bowano zrekonstruowa� ma��owiny. - �ebym pami�ta� - rzek� m�czyzna, czytaj�c mu z oczu. - Pami�ta� o czym? - Nie zapomina�. Siadaj pan. Laney usiad� na czym� tylko troch� podobnym do krzes�a - skomplikowanej pl�taninie pr�t�w z czarnego stopu i laminowanego hekscelu. St� by� okr�g�y, niewiele wi�kszy od kierownicy. Za niebieskim szk�em wotywny p�omie� lizn�� powietrze. Japo�czyk w kraciastej koszuli i okularkach w metalowej oprawie gwa�townie zamruga�. Laney patrzy�, jak wielkolud sadowi si� na delikatnej, przypominaj�cej krzes�o konstrukcji, kt�ra niepokoj�co znikn�a pod godnym zapa�nika sumo cielskiem, najwidoczniej zbudowanym wy��cznie z mi�ni. - Uporali�my si� z r�nic� czas�w, co? - Wzi��em pigu�ki. Wspomnienie ciszy w SST, pozornego bezruchu. - Pigu�ki - powt�rzy� tamten. - Hotel odpowiedni? - Tak - rzek�. - Mo�emy rozmawia�. - No wi�c - powiedzia� wielkolud, energicznie masuj�c twarz poznaczonymi bliznami d�o�mi. Opu�ci� r�ce i spojrza� na Laneya, jakby dopiero teraz go zobaczy�. Laney, unikaj�c spojrzenia tych oczu, oceni� jego str�j - nanoporowy dres, kt�ry mia� by� za lu�ny na mniejszego, cho� i tak bardzo du�ego m�czyzn�. W mroku S�du nie mia� �adnego szczeg�lnego koloru. Rozpi�ty od szyi do mostka. Rozci�gni�ty na masie cielska. Ods�oni�te cia�o poznaczone i poprzecinane siatk� blizn, zdumiewaj�cych r�norodno�ci� kszta�t�w i tekstur. - No wi�c? Laney oderwa� wzrok od blizn. - Przyszed�em tu na rozmow� o pracy. - Tak? - Pan przeprowadza wywiad? - Wywiad? Zagadkowy grymas ukazuj�cy efekty pracy stomatologa protetyka. Laney zwr�ci� si� do Japo�czyka w okr�g�ych okularkach. - Colin Laney. - Shinya Yamazaki - rzek� - tamten, wyci�gaj�c r�k�. - Rozmawiali�my przez telefon. - Pan ma przeprowadzi� rozmow�? Szereg gwa�townych mrugni��. - Przykro mi, ale nie - odpar� m�czyzna i doda�: - Studiuj� socjologi� egzystencjaln�. - Nie rozumiem - powiedzia� Laney. Ci dwaj naprzeciw niego nie odezwali si�. Shinya Yamazaki wygl�da� na zmieszanego. Jednouchy przeszywa� go wzrokiem. - Jest pan Australijczykiem - rzek� Laney do jednouchego. - Tasma�czykiem - poprawi� go tamten. - Sprzymierzyli�my si� z Po�udniem w czasie Niepokoj�w. - Mo�e zaczniemy od pocz�tku - zaproponowa� Laney. - Paragon-Asia Dataflow. Jest pan od nich? - Uparty facet. - To kwestia fachu - rzek� Laney. - Cecha zawodowa. - W porz�dku. - Olbrzym uni�s� brwi, jedn� z nich przecina�a skr�cona lina r�owej blizny. - Zaczniemy od Reza. Co pan o nim my�li? - O tym gwiazdorze rocka? - zapyta� Laney, uporawszy si� z podstawowym problemem kontekstu. Skinienie g�owy. M�czyzna mierzy� go nadzwyczaj ci�kim wzrokiem. - Ten z Lo/Rez? Tego zespo�u? P� Irlandczyk, p� Chi�czyk. Z�amany nos, nigdy nie nastawiony. W�skie zielone oczy. - Co ja o nim my�l�? W systemie warto�ci Kathy Torrance �piewak zas�ugiwa� na g��bok� pogard�. Widzia�a w nim �yw� skamielin�, denerwuj�cy prze�ytek wcze�niejszej, prymitywniejszej epoki. Utrzymywa�a, �e by� kiedy� bardzo i bezsensownie s�awny, jak r�wnie� bardzo i bezsensownie bogaty. Kathy my�la�a o osobisto�ciach jak o subtelnych fluidach, jakim� podstawowym sk�adniku, czym� w rodzaju flogistonu staro�ytnych, co w chwili powstania wszech�wiata zosta�o r�wnomiernie rozdzielone, lecz teraz - w pewnych specyficznych warunkach - gromadzi�o si� wok� niekt�rych osobnik�w i ich karier. Z punktu widzenia Kathy Rez po prostu przetrwa� o wiele za d�ugo. Potwornie d�ugo. Zagra�a� spoisto�ci jej teorii. Negowa� w�a�ciwy porz�dek �a�cucha pokarmowego. Mo�e nic - nawet Slitscan - nie by�o dostatecznie du�e, �eby go po�re�. I chocia� zesp� Lo/Rez denerwuj�co regularnie prezentowa� swe produkty w rozmaitych mediach, ich lider uparcie nie chcia� pope�ni� samob�jstwa, nikogo nie zamordowa�, nie zajmowa� si� polityk�, nie przyznawa� do nadu�ywania substancji powoduj�cych uzale�nienie ani do dziwnych upodoba� seksualnych - a wi�c nie robi� niczego, co by�oby godne uwagi Slitscanu. �wieci�, mo�e troch� s�abym, lecz nie gasn�cym blaskiem, poza zasi�giem Kathy Torrance. Laney zawsze podejrzewa�, �e w�a�nie dlatego tak bardzo nienawidzi�a Reza. - C� - rzek� Laney po namy�le, maj�c dziwn� ochot� szczerze odpowiedzie� na pytanie. - Pami�tam, jak kupi�em ich pierwszy album. Kiedy go wypu�cili. - Tytu�? - Jednouchy obrzuci� go jeszcze ci�szym spojrzeniem. - /Lo Rez Skyline/ - odpar� Lancy, wdzi�czny swoim synapsom za dostarczenie tej informacji. - Jednak nie potrafi� powiedzie�, ile ich do tej pory wydali. - Dwadzie�cia sze��, nie licz�c sk�adanek - podsun�� Yamazaki, poprawiaj�c szk�a. Laney poczu�, �e os�ona za�ytych przez niego pigu�ek, maj�cych z�agodzi� skutki r�nicy czas�w, rozsypuje si� jak zbutwia�e farmakologiczne rusztowanie. �ciany S�du zdawa�y si� napiera� na niego. - Je�li nie zamierzacie mi powiedzie�, o co tu chodzi - rzek� do jednouchego - to wracam do hotelu. Jestem zm�czony. - Keith Alan Blackwell - rzek� tamten, wyci�gaj�c r�k�. Laney pozwoli� mu u�cisn�� i potrz�sn�� swoj�. D�o� jednouchego by�a jak uchwyt sprz�tu dla kulturyst�w. - Keithy. Wypijemy kilka drink�w i pogadamy chwil�. - Najpierw powiedzcie mi, czy jeste�cie z Paragon-Asia czy nie - naciska� Laney. - Firma, o kt�rej mowa, to tylko kilka linijek kodu w maszynie stoj�cej na zapleczu pewnej firmy przy Lygon Street - odpar� Blackwell. - Atrapa, ale nie nasza atrapa, je�li to poprawi ci samopoczucie. - Nie jestem tego pewien - rzek� Laney. - Przylatuj� na rozmow� w sprawie pracy, a teraz m�wicie mi, �e firma, w kt�rej mia�em pracowa�, nie istnieje. - Istnieje - poprawi� Keith Alan Blackwell. - W maszynie przy Lygon Street. Przysz�a kelnerka. Nosi�a workowaty, szary, bawe�niany fartuch palacza i mia�a kosmetyczne si�ce. - Du�e jasne. Kirin. Zimne. Co dla ciebie, Laney? - Mro�ona kawa. - Coke Lite prosz� - rzuci� ten, kt�ry przedstawi� si� jako Yamazaki. - �wietnie - rzek� ponuro jednouchy Blackwell, gdy kelnerka znikn�a w p�mroku. - By�bym rad, gdyby�cie wyja�nili mi, co tu robimy - powiedzia� Laney. Spostrzeg�, �e Yamazaki gor�czkowo skrobie co� po ekranie ma�ego notebooka. Pi�ro �wietlne s�abo b�yska�o w mroku. - Notuje pan to? - zapyta� Laney. - Przykro mi, ale nie. Robi� notatki na temat kostiumu kelnerki. - Po co? - Przepraszam - rzek� Yamazaki, zapisuj�c notatki i wy��czaj�c notebooka. Starannie umocowa� pi�ro w uchwycie z boku. - Studiuj� takie rzeczy. Mam zwyczaj notowa� efemerydy popularnej kultury. Jej kostium nasuwa pytanie: czy jest tylko odbiciem stylu tego klubu, czy te� wyra�a jak�� g��bsz� reakcj� na szok wywo�any trz�sieniem ziemi i p�niejsz� odbudow�? * 2 Lo Rez Skyline Spotkali si� na polance w d�ungli. Kelsey opracowa�a ro�linno��: wielkie jaskrawe li�cie, orchidee z kresk�wek upstrzone plamkami tropikalnych (jej zdaniem) barw, kt�re przypomina�y Chii sie� supermarket�w sprzedaj�cych "naturalne" kosmetyki w odcieniach nie znanych przyrodzie. Zona, jedyna uczestniczka telekonferencji, kt�ra widzia�a co� w rodzaju prawdziwej d�ungli, zaj�a si� d�wi�kiem, tworz�c ptasie g�osy, niewidzialne, lecz realistycznie doppleruj�ce owady oraz dziwne szmery poszycia, zr�cznie sugeruj�ce nie w�e, ale jakie� nie�mia�e futerkowe zwierz�tka, mi�kko�ape i ciekawskie. �wiat�o, chocia� nik�e, s�czy�o si� przez wysoki baldachim zieleni (nazbyt disneyowski zdaniem Chii) - chocia� wcale nie by�o potrzebne w miejscu, kt�re powsta�o wy��cznie ze "�wiat�a". Zona, z p�on�c� trupi� czaszk�, niebiesk� jak u Aztek�w, zamacha�a bezcielesnymi b��kitnymi r�kami, migaj�cymi jak stroboskopowe go��bie: - Najwyra�niej ta widmowa kastrowana kurwa zamierza usidli� jego dusz�. Nad czaszk� pojawi�y si� celowo emfatyczne, stylizowane zygzaki b�yskawic. Chia zastanawia�a si�, co Zona ma na my�li. Czy "kastrowana kurwa" to produkt t�umaczenia w czasie rzeczywistym, czy te� tak m�wi si� po meksyka�sku? - Czekamy na potwierdzenie z Tokio - przypomnia�a im Kelsey. Jej ojciec by� w Houston prawnikiem od podatk�w i jego c�rka podczas spotka� sypa�a czasem takimi specjalistycznymi terminami. Ponadto wykazywa�a sk�onno�ci do zwlekania, szczeg�lnie irytuj�ce Chi� u takiej sarniookiej nimfetki ze starej kresk�wki. Chia by�a cholernie pewna, �e Kelsey na pewno nie wygl�da�aby tak w rzeczywisto�ci, gdyby kiedykolwiek spotka�y si� w taki spos�b. (Sama Chia prezentowa�a si� jako tylko odrobin� podkr�cona - jak uwa�a�a - wersja tego, co pokazywa�o jej lustro. Mo�e z troch� mniejszym nosem. I pe�niejszymi ustami. Ale to wszystko. Prawie). - W�a�nie - powiedzia�a Zona, a w jej oczodo�ach w�ciekle zamigota�y miniaturowe kamienne kalendarze. - Czekamy. Podczas gdy on nieub�aganie pod��a na spotkanie z losem. Czekamy. Gdybym czeka�a tak z moimi dziewczynami, Szczurzyce dawno wykopa�yby nas z ulic. Zona twierdzi�a, �e jest przyw�dczyni� dziewcz�cego gangu uzbrojonych w no�e chilanga. Mo�e nie najgro�niejszego w Mexico. City, ale dostatecznie powa�nie traktuj�cego sprawy terytorium i haraczu. Chia nie wiedzia�a, czy jej wierzy�, ale spotkania nabiera�y przez to interesuj�cego smaczku. - Naprawd�? - Kelsey z gracj� elfa wyprostowa�a swoje cia�o nimfy i z niedowierzaniem zamruga�a rz�sami sarenki manga. - W takim razie, Zono Roso, dlaczego nie udasz si� do Tokio i nie sprawdzisz, co naprawd� si� dzieje? To znaczy, czy Rez rzeczywi�cie m�wi, �e zamierza j� po�lubi�, czy nie? A skoro ju� tam b�dziesz, to dowiedz si�, czy ona w og�le istnieje, dobrze? Kalendarze zatrzyma�y si�. Niebieskie d�onie znikn�y. Czaszka pozornie oddali�a si� na znaczn� odleg�o��, lecz pozosta�a doskonale widoczna, w najdrobniejszym szczeg�le. Stara sztuczka, pomy�la�a Chia. Gra na zw�ok�. - Wiecie, �e nie mog� tego zrobi� - powiedzia�a Zona. - Mam tu obowi�zki. Maria Conchita, przyw�dczyni Szczurzyc, twierdzi... - A co nas to obchodzi? - Kelsey unios�a si�. Jej nimfie cia�o wygl�da�o jak blada smuga na tle zielonej g�stwiny, a� si�gn�a g�ow� koron drzew i promyk s�o�ca sp�aszczy� jej wystaj�c� ko�� policzkow� - Zona Rosa to kupa g�wna! - rykn�a, wcale nie jak nimfa. - Nie k���cie si� - powiedzia�a Chia. - To wa�ne. Prosz�. Kelsey natychmiast opad�a na ziemi�. - Zatem ty pole�. - Ja? - Ty - powt�rzy�a Kelsey. - Nie mog� - protestowa�a Chia. - Do Tokio? Jak? - Samolotem. - Nie mam tyle forsy co ty, Kelsey. - Masz paszport. Wiemy, �e masz. Twoja matka musia�a wyrobi� ci go, kiedy za�atwia�a formalno�ci. I wiemy, �e masz teraz, delikatnie m�wi�c, "przerw� w nauce". - Tak... - No to w czym problem? - Tw�j ojciec jest wa�nym prawnikiem! - Wiem - odpar�a Kelsey. - I lata tam i z powrotem po ca�ym �wiecie, robi�c pieni�dze. A wiesz, co on jeszcze zbiera, Chia? - Co? - Kupony premiowe dla grubych ryb. Punkty za cz�ste przeloty. Air Magellan. - Ciekawe - powiedzia�a aztecka czaszka. - Tokio - rzek�a gro�nie nimfa. O kurwa!, pomy�la�a Chia. * �cian� naprzeciw ��ka Chii zdobi�o czadowe laserowe powi�kszenie ok�adki /Lo Rez Skyline/ - ich pierwszego albumu. Nie takie, jakie dosta�by� teraz, ale orygina�, grupowe zdj�cie wykonane do tego pierwszego, prze�omowego albumu wydanego przez Dog Soup. �ci�gn�a plik z klubu w tym samym tygodniu, kiedy do niego wst�pi�a, po czym znalaz�a w pobli�u Rynku zak�ad, kt�ry m�g� wykona� takie du�e powi�kszenie. Nadal by�o jej ulubionym i wcale nie dlatego - jak a� nazbyt cz�sto sugerowa�a matka - �e wszyscy wygl�dali na nim tak m�odo. Matce nie podoba�o si�, �e cz�onkowie Lo/Rez byli prawie tak starzy jak ona. Dlaczego Chia nie interesuje si� muzyk� tworzon� przez ludzi w jej wieku? - Prosz�, mamo, powiedz jak�? - Na przyk�ad Chrome Koran. - �artujesz, mamo. Chia podejrzewa�a, �e poczucie czasu jej matki jest kra�cowo odmienne i zagadkowe. Nie tylko dlatego, �e miesi�c by� dla matki niezbyt d�ugim okresem, ale poniewa� jej "teraz" mia�o takie w�skie i dos�owne znaczenie. Chia by�a przekonana, �e to skutek ogl�dania wiadomo�ci. Kabl�wki. Tera�niejszo�� zaw�ona do u�amka chwili z raportu helikoptera kontroli ruchu. Dla Chii "teraz" by�o cyfrowym, swobodnym i elastycznym poj�ciem, kszta�towanym przez globalne systemy informatyczne, kt�rych nawet nic usi�owa�a zrozumie�. /Lo Rez Skyline/ zosta� wypuszczony, je�li mo�na to tak nazwa�, tydzie� (dok�adnie sze�� dni) wcze�niej, ni� urodzi�a si� Chia. Podejrzewa�a, �e do czasu gdy otrzyma�a obywatelstwo, album jeszcze nie pojawi� si� w Seattle, chocia� chcia�a wierzy�, �e ju� wtedy mia� tu s�uchaczy - wizjoner�w �api�cych d�wi�ki nawet tak toporne, jak t�oczone przez East Taipei Dog Soup. Z pewno�ci� pierwsze akordy "Pozytronowego ostrze�enia" wstrz�sa�y gdzie� moleku�ami powietrza Seattle, w czyjej� piwnicy, w chwili jej narodzin. Nie wiadomo dlaczego, by�a tego pewna, tak samo jak tego, �e "Nieruchomy piksel", kt�ry ledwie mo�na nazwa� piosenk�, brzd�kany przez Lo na gitarze z lombardu, musia� by� gdzie� grany w chwili, gdy matka - niemal nie m�wi�ca wtedy po angielsku - wybra�a jej imi� z jakiej� reklamy nadawanej na Shopping Channel. Fonetyczna pieszczota tych sylab wyda�a si� le��cej na porod�wce �agodn� kombinacj� w�oskich i angielskich d�wi�k�w, wi�c jej - ju� wtedy rude - dziecko zosta�o nazwane Chia Pet McKenzie (ku pewnemu zaskoczeniu, jak p�niej stwierdzi�a Chia, jej nieobecnego ojca - Kanadyjczyka). Takie my�li nawiedza�y j� w ciemno�ci, nim zadzia�a� budzik, zanim jego podczerwony migacz milcz�co i j�kliwie zagada� do w��cznika halogenu, ka��c mu pod�wietli� Lo/Rez w ca�ej ich chwale z ok�adki Dog Soup. Rez w rozpi�tej koszuli (przejaw autoironii), a Lo z u�miechem i prototypem w�s�w, kt�re jeszcze mu nie uros�y. Cze��, ch�opcy. Poszuka� pilota. Wy��czy� obraz. Pstryk: ekspres do kawy. Pstryk: ogrzewanie pomieszczenia. Pod poduszk� nieznajomy kszta�t paszportu, jak stara karta do gry, twardy ciemnogranatowy plastik o sk�ropodobnej teksturze, z wyt�oczonym z�otym or�em i piecz�ci�. Bilety Air Magellan w be�owej wiotkiej ok�adce z biura podr�y w supermarkecie. Jad�. Odetchn�a g��boko. Dom jej matki chyba tak�e, tylko delikatniej, trzeszcz�c drewnianymi ko��mi w ch�odzie zimowego poranka. * Taks�wka przyjecha�a punktualnie, lecz mimo to niespodziewanie, i nie tr�bi�a, zgodnie z poleceniem. Kelsey wyja�ni�a Chii, jak si� to robi. R�wnie� Kelsey, wypytawszy j� o wszystko, wymy�li�a usprawiedliwienie kilkudniowej nieobecno�ci: dziesi�� dni w San Juans z Hester Chen, kt�rej zwariowana matka tak obawia si� promieniowania elektromagnetycznego, �e mieszka bez telefonu w krytej s�om� chacie z drewna, bez elektryczno�ci. - Powiedz, �e chcesz troch� odpocz�� od medi�w przed rozpocz�ciem nauki w nowej szkole - poradzi�a Kelsey. - To akurat jej si� spodoba. Matce, kt�ra uwa�a�a, �e Chia zbyt wiele czasu sp�dza w r�kawicach i goglach, rzeczywi�cie spodoba� si� ten pomys�. Chia naprawd� lubi�a �agodn� Hester, �apa�a bowiem, o co chodzi Lo/Rez, chocia� nie rusza�o jej to tak mocno, jak powinno. Chia zakosztowa�a ju� kiedy� przyjemno�ci wyspiarskiej pustelni pani Chen. Matka Hester kaza�a im obu nosi� specjalne czapeczki baseballowe uszyte z jakiego� materia�u odpornego na promieniowanie elektromagnetyczne, �eby ich m�ode umys�y nie p�awi�y si� nieustannie w niewidzialnej zupie szkodliwych fal. Chia poskar�y�a si� Hester, �e w tych czapeczkach obie wygl�daj� jak topowcy. - Nie b�d� rasistk�, Chia. - Nie jestem. - No to konserwatystk�. - To kwestia estetyki. A teraz w przegrzanej taks�wce, trzymaj�c baga� obok siebie na siedzeniu, mia�a poczucie winy z powodu oszustwa. Matka spa�a za tymi przyciemnionymi oknami zmatowia�ymi od szronu, pod ci�arem trzydziestu pi�ciu lat i kwiaciastej ko�dry, kupionej przez Chi� u Nordstroma. Kiedy Chia by�a ma�a, matka nosi�a w�osy splecione w d�ugi warkocz, spi�ty na ko�cu turkusem osadzonym w muszli i kawa�kach ko�ci, jak magiczny ogon jakiego� mitycznego zwierz�cia, rozko�ysany i zach�caj�cy do tarmoszenia. Dom te� wygl�da� smutnie, jakby �a�owa�, �e wyje�d�a�a, op�akuj�c j� p�atami bia�ej farby ods�aniaj�cej szaro�� dziewi��dziesi�cioletnich cedrowych desek. Chia zadr�a�a. A je�li nigdy nic wr�ci? - Dok�d? - zapyla� kierowca, czarnosk�ry m�czyzna w dmuchanej nylonowej kurtce i kraciastym kaszkiecie. - SeaTac - powiedzia�a Chia i opar�a si� wygodnie. Przejechali obok starego lexusa, kt�ry s�siedzi trzymali na betonowych p�ytach podjazdu. * ------------------------------------------------------------------------ * Lotniska to niesamowite miejsca, szczeg�lnie rankiem. Jest w nich pustka, kt�ra ci� ogarnia, jaki� smutek i nico��. Korytarze i odchodz�cy nimi podr�ni. Sta�a w kolejce mi�dzy lud�mi, kt�rych nigdy wcze�niej nie widzia�a i ju� nigdy nie zobaczy. Trzymaj�c torb� na ramieniu, a bilet i paszport w r�ce, marzy�a o drugim kubku kawy. Czeka� na ni� w jej pokoju, w ekspresie. Powinna by�a opr�ni� go i wymy�, bo zaple�nieje w czasie jej nieobecno�ci. - Tak? - M�czyzna za kontuarem mia� koszul� w paski, krawat z powtarzaj�cym si� w pionie logo Air Magellan, a w dolnej wardze �wiek z zielonego nefrytu. Chia zastanawia�a si�, jak wygl�daj� jego usta, kiedy go wyjmie. Dosz�a do wniosku, �e na jego miejscu nie robi�aby tego. Poda�a mu bilet. Westchn�� i wyj�� go z folderu, daj�c jej do zrozumienia, �e powinna sama to zrobi�. Patrzy�a, jak przesuwa skanerem po bilecie. - Air Magellan jeden zero pi�� do Narity, powrotny, klasa ekonomiczna. - Zgadza si� - powiedzia�a Chia, usi�uj�c by� pomocna. Nie zwr�ci� na to uwagi. - Dokumenty. Chia wr�czy�a mu paszport. Zrobi� tak� min�, jakby jeszcze nigdy czego� takiego nie widzia�, westchn�� i wsun�� go w szczelin� na blacie biurka. Szczelina mia�a pogi�te aluminiowe wargi, kt�re kto� oblepi� przezroczyst� ta�m�, ob�a��c� teraz i brudn�. M�czyzna patrzy� w monitor, niewidoczny dla Chii. Mo�e powie jej, �e nie mo�e lecie�. Pomy�la�a o kawie w ekspresie. Powinna by� jeszcze ciep�a. - Dwadzie�cia trzy D - rzeki, gdy z innej szczeliny wysun�a si� karta pok�adowa. Wyj�� paszport i odda� Chii razem z biletem oraz kart� pok�adow�. - Brama pi��dziesi�t dwa, niebieska linia. Jakie� pytania? - Nie. - Po przej�ciu odprawy pasa�erowie mog� by� poddani nieinwazyjnej kontroli DNA - wyrecytowa�. S�owa zla�y si� w jedno, poniewa� m�wi� to tylko dlatego, �e tak nakazywa�y przepisy. Schowa�a paszport i bilet do specjalnej kieszeni w kurtce. Kart� pok�adow� trzyma�a w r�ku. Zacz�a szuka� niebieskiej linii. Musia�a zej�� na d� i usi��� w jednym z tych wagonik�w przypominaj�cych jad�c� w bok wind�. P� godziny p�niej przesz�a ju� przez kontrol� i patrzy�a na plomby na jej podr�cznym baga�u. Wygl�da�y jak pier�cienie czerwonej gumy do �ucia. Nie spodziewa�a si� tego. W sali odlot�w chcia�a znale�� p�atn� budk�, po��czy� si� i uaktualni� dane klubu. Nigdy nie piecz�towali jej torebki, kiedy lata�a do wujka do Vancouveru, ale to nie by�o naprawd� za granic�, nie od czasu Ugody. Jecha�a na gumowym ruchomym chodniku w kierunku bramy 52, kiedy zauwa�y�a migaj�ce nad g�ow� niebieskie �wiat�o. �o�nierze i niewielka barykada. �o�nierze formowali kolejk� ze schodz�cych z ruchomego chodnika ludzi. Mieli polowe mundury i nie byli starsi od ch�opak�w z jej ostatniej szko�y. - Kurwa - powiedzia�a stoj�ca przed ni� kobieta z ogromn� blond grzyw�, z wplecionymi w ni� treskami. Grube czerwone usta, kilka warstw makija�u, wywatowane ramiona, kr�ciutka sp�dniczka i kowbojskie buty. Jak ta piosenkarka country, kt�r� lubi�a matka Ashleigh Modine Carter. Topowa, ale z fors�. Chia zesz�a z ko�ca gumowego ruchomego chodnika i zaj�a miejsce za kobiet�, kt�ra wygl�da�a jak Ashleigh Modine Carter. �o�nierze pobierali pr�bki w�os�w i sprawdzali ludziom paszporty. Mia�o to dowie��, �e jeste� tym, za kogo si� podajesz, poniewa� paszport zawiera� DNA w�a�ciciela, zapisany w postaci kodu paskowego. Detektor by� ma�� srebrn� r�d�k�, kt�ra wsysa�a ko�c�wki kilku w�os�w i odcina�a je. Zbior� najwi�ksz� na �wiecie kolekcj� rozdwojonych w�os�w, pomy�la�a Chia. Teraz nadesz�a kolej na blondyn�. Na bramce stali dwaj �o�nierze, jeden trzyma� r�d�k�, a drugi wyja�nia� czekaj�cym, �e stawiaj�c si� tutaj, wyrazili na to zgod� i dlatego prosi o przygotowanie paszport�w. Chia patrzy�a, jak kobieta poda�a sw�j paszport, nieoczekiwanie staj�c si� wyzywaj�co seksowna, jakby w��czy�a jak�� wewn�trzn� �ar�wk�. Obdarzy�a �o�nierza szerokim u�miechem, a� zamruga�, prze�kn�� �lin� i o ma�o nie upu�ci� dokumentu. Z u�miechem wetkn�� paszport w szczelin� ma�ej konsoli po��czonej z barierk�. Drugi �o�nierz podni�s� r�d�k�. Chia zobaczy�a, jak kobieta podnosi r�k�, chwyta tresk� i podsuwa mu j� do kontroli. Wszystko trwa�o najwy�ej osiem sekund, w��cznie ze zwrotem paszportu. Pierwszy �o�nierz nadal u�miecha� si�, gdy przysz�a kolej Chii. Kobieta posz�a dalej, pope�niwszy - czego Chia by�a prawie pewna - powa�ne przest�pstwo. Mo�e powiedzie� o tym �o�nierzowi? Nie zrobi�a tego jednak, a kiedy oddali jej paszport i by�a w drodze do bramy 53, rozejrza�a si� za kobiet�, ale nigdzie jej nie dostrzeg�a. Ogl�da�a wy�wietlane na �cianach reklamy, a� wezwano pasa�er�w, aby wchodzili na pok�ad. Miejsce 23E pozosta�o puste, gdy Chia czeka�a na start, ss�c mi�t�wk�, kt�r� da�a jej stewardesa. Jedyny pusty fotel w samolocie, pomy�la�a. Je�li nikt na nim nie si�dzie, mo�e b�d� mog�a podnie�� boczne oparcie i si� po�o�y�. Spr�bowa�a otoczy� si� negatywnym polem my�lowym, kt�re powstrzyma�oby ewentualnego ch�tnego przed zaj�ciem tego miejsca w ostatniej chwili. Zona Rosa wierzy�a w takie rzeczy, kt�re mia�y nale�e� do arsena�u sztuk walki jej dziewcz�cego gangu. Chia nie rozumia�a, jak kto� mo�e wierzy�, �e to dzia�a. Nie dzia�a�o, gdy� w�a�nie nadesz�a blondynka. Czy�by w jej oczach pojawi� si� b�ysk rozpoznania? * 3 Prawie cywil * By� �rodek tygodnia, kiedy Laney ostatni raz widzia� Kathy Torrance, wi�c jej tatua� nie by� widoczny. Sta�a w klatce, wrzeszcz�c, gdy opr�nia� swoj� szafk�. Mia�a na sobie blezerek od Armaniego z metalicznego barchanu i dopasowan� kolorem sp�dniczk�, zakrywaj�c� znak z kosmosu. Pojedynczy sznur pere� by� widoczny w dekolcie jej bia�ej, r�cznie skrojonej bluzki. Urz�dowy str�j. Zosta�a wezwana na dywanik z powodu dezercji podw�adnego. Wiedzia�, �e wrzeszcza�a, poniewa� mia�a otwarte usta, lecz gniewne s�owa nie przechodzi�y przez miarowy przyb�j generatora szum�w, dostarczonego przez jego prawnik�w. Poradzono mu, �eby podczas ostatniej wizyty w biurach Slitscanu przez ca�y czas nosi� ten generator. Poinstruowano go, �eby nie wyg�asza� �adnych o�wiadcze�. Z pewno�ci� �adnych nie m�g� us�ysze�. P�niej zastanawia� si� czasem, w jaki spos�b mog�a wyrazi� swoj� w�ciek�o��. Ponownie przypominaj�c teori� osobisto�ci oraz jej cen�, rol� odgrywan� przez Slitscan czy niezdolno�� Laneya do pe�nienia obowi�zk�w? A mo�e skupi�aby si� na jego zdradzie? Ale nie s�ysza� tego. Pakowa� rzeczy, kt�rych w�a�ciwie ju� nie potrzebowa�, do pude�ka z marszczonego plastiku s�abo pachn�cego meksyka�skimi pomara�czami. Notebook z pop�kanym ekranem, zepsuty, kt�ry s�u�y� mu przez ca�y college. Izotermiczny kubek z ob�a��cym logo Nissan County. Notatki robione na papierze, wbrew zaleceniom firmy. Poplamiony kaw� faks od kobiety, z kt�r� spa� w Ixtapa. Zapomnia� jej imi�, a inicja��w nie da�o si� ju� odcyfrowa�. Bezsensowne kawa�ki jego ja, kt�rych przeznaczeniem by� �mietnik na parkingu. Jednak nie chcia� niczego tu zostawia�, a Kathy wci�� wrzeszcza�a. Teraz, w Sze�cianie �mierci K., wyobra�a� sobie, �e krzycza�a, i� ju� nigdy nie b�dzie pracowa� w tym mie�cie, i rzeczywi�cie mog�a mie� racj�. Nielojalno�� wzgl�dem pracodawcy to bardzo powa�na plama w �yciorysie, a szczeg�lnie w tym mie�cie, je�li motywem post�pku by�o co�, co - jak przypomina� sobie Laney - kiedy� nazywano skrupu�ami. To s�owo wyda�o mu si� teraz po prostu zabawne. - U�miechn��e� si�. - Blackwell patrzy� na niego nad male�kim stolikiem - Niedob�r serotoniny. - Jedz - poradzi� Blackwell. - Nie jestem g�odny. - Trzeba uzupe�nia� w�glowodory - rzek� Blackwell, wstaj�c. Zajmowa� naprawd� sporo przestrzeni. Laney i Yamazaki podnie�li si� i wyszli za Blackwellem z Sze�cianu �mierci K., a potem z niepozornego budynku. Z m�tnego �wiat�a w chromowo-neonowy par�w Roppongi Dori. Smr�d zepsutych ryb i owoc�w ni�s� si� nawet w t� ch�odn� wilgotn� noc, chocia� by� nieco st�umiony przez piekarnian� s�odycz chi�skiego benzoholu z warcz�cych na drodze szybkiego ruchu pojazd�w. Miarowy szum pojazd�w uspokaja� i Laney poczu� si� lepiej, kiedy zacz�� i��. Mo�e id�c, zdo�a poj�� rol� Keitha Alana Blackwella i Shinya Yamazakiego. Blackwell prowadzi� ich estakad� dla pieszych. Laney dotkn�� d�oni� wypuk�o�ci na por�czy ze stopu. Zobaczy�, �e to przypadkowe za�amanie lub p�cherz w jaskrawej naklejce: dziewczyna z obna�onym biustem u�miecha�a si� do niego ze srebrzystego hologramu wielko�ci d�oni. Kiedy poruszy� g�ow�, zmieniaj�c k�t widzenia, gestem wskaza�a numer telefonu nad g�ow�. Ca�a por�cz, do samego ko�ca, by�a oblepiona takimi og�oszeniami, chocia� w kilku miejscach widnia�y r�wne przerwy po zdartych i zabranych jako lektura na p�niej. Cielsko Blackwella przedar�o si� przez t�um na drugim ko�cu, jak frachtowiec przez rz�d podskakuj�cych �agl�wek. - W�glowodory - rzuci� przez szerokie rami�. Powi�d� ich ulic�, w�skim paskiem kolorowych �wiate�, obok ca�onocnej kliniki weterynaryjnej, w kt�rej dwaj widoczni przez okno lekarze w bia�ych fartuchach przeprowadzali operacj� - Laney mia� nadziej�, �e by� to kot. Opodal przystan�a grupka przechodni�w, obserwuj�c to z chodnika. Blackwell wcisn�� si� do jasno o�wietlonej knajpki, gdzie para unosi�a si� z podgrzewaczy za lad� z rekonstruowanego granitu. Laney i Yamazaki weszli za nim. Kucharz ju� nalewa� pachn�cy ros� z kluskami, zam�wiony przez Australijczyka. Laney zobaczy�, �e Blackwell podnosi miseczk� do ust i wci�ga kluski, odcinaj�c kilka szybkim k�apni�ciem bia�ych plastikowych z�b�w. Pot�ne mi�nie na grubym karku zadrga�y przy prze�ykaniu. Laney wytrzeszczy� oczy. Blackwell otar� usta grzbietem szerokiej i poznaczonej r�owymi bliznami d�oni. Bekn��. - Daj nam jedn� z tych ma�ych puszek Dry-zam�wi�. Jednym �ykiem wypi� ca�e piwo i machinalnie zgni�t� stalow� puszk�, jak papierowy kubek. - Jeszcze raz - rzek�, stukaj�c misk� na kucharza. Laney nagle zg�odnia�, pomimo lub na skutek tego nieapetycznego przedstawienia, wi�c zaj�� si� swoim talerzem, w kt�rym zabarwione na r�owo paski jakiego� tajemniczego mi�sa, cienkie jak papier, osiad�y na gronorostach klusek. Jad� w milczeniu, tak samo jak Yamazaki. Blackwell wypi� trzy kolejne piwa bez jakiegokolwiek efektu. Kiedy Laney sko�czy� zup� i odstawi� miseczk� na lad�, zauwa�y� za kontuarem reklam� czego�, co nazywano "Apple Shires - prawdziwy sok z naturalnych owoc�w". Na pierwszy rzut oka wyda�o mu si�, �e reklamuj� Alison Shires, niegdysiejszy pow�d jego skrupu��w. "Posmakuj s�odkiego nektaru �ycia" - radzi�a reklama. * Alison Shires, kt�r� dostrzeg� najpierw jako m�wi�c� g�ow�, po pi�ciu miesi�cach pracy w Slitscan, by�a dziewczyn� do�� przeci�tnej urody, mamrocz�c� kwestie do wyimaginowanych re�yser�w, agent�w, do kogokolwiek. Kathy Torrance obserwowa�a jego min�, gdy patrzy� na ekran. - Masz ju� do��, Laney? Reagujesz alergicznie na �licznotki? Pierwsze objawy to lekka irytacja, niech��, niejasne, lecz wyra�ne wra�enie, �e robi� ci� w konia, wykorzystuj�... - Ona nie jest nawet taka "�liczna" jak te dwie poprzednie. - W�a�nie. Wygl�da niemal normalnie. Prawie cywil. Zaznacz j�. Laney podni�s� g�ow�. - Po co? - Zaznacz. On mo�e udawa�, �e to kelnerka albo kto� taki. - My�lisz, �e to ona? - Bez trudu nazbiera�oby si� ich ze trzysta, Laney. Trzeba zacz�� od najbardziej prawdopodobnych. - Wybieramy losowo? - My nazywamy to "instynktem". Zaznacz. Laney klikn�� kursor, bladoniebieska strza�ka przypadkiem znalaz�a si� w ocienionej orbicie spuszczonego oka dziewczyny. Oznaczaj�c j� do dok�adniejszego zbadania jako ewentualn� przysz�� partnerk� ostentacyjnie �onatego aktora, s�awnego w spos�b, jaki Kathy Torrance rozumia�a i aprobowa�a. Takiego, kt�ry musi przestrzega� nakaz�w �a�cucha pokarmowego. Nie za du�ego do po�kni�cia przez Slitscan. On lub jego w�a�ciciele byli dotychczas bardzo ostro�ni. Albo mieli du�o szcz�cia. Ju� nie. Do Kathy dosz�a plotka przez jeden z tych "w�asnych kana��w", na kt�rych si� opiera�a, wi�c teraz zamknie si� kolejny cykl �a�cucha pokarmowego. - Obud� si� - powiedzia� Blackwell. - Zasypiasz nad talerzem. Czas, �eby� opowiedzia� nam o poprzedniej pracy, je�eli mamy zaproponowa� ci nast�pn�. - Kawy - rzek� Laney. * Laney nie by�, co stanowczo podkre�la�, podgl�daczem. Mia� szczeg�ln� umiej�tno�� gromadzenia danych i medycznie udokumentowan� niezdolno�� skupienia uwagi, kt�r� w pewnych warunkach m�g� wykorzysta� jako rodzaj patologicznej hiperpercepcji. To czyni�o go - m�wi� przy drinkach w lokalu Amos 'n' Andes przy Roppongi - niezwykle dobrym researcherem. (Nie wspomina� o Stanowym Domu Dziecka w Gainesville ani o pr�bach, jakie podejmowali tam, �eby podnie�� jego zdolno�� koncentracji. O cyklach 5-SB i tym podobnych rzeczach). Dla jego ewentualnych pracodawc�w istotne by�o to, �e intuicyjnie wy�awia� ci�gi informacji: rodzaj podpisu mimowolnie pozostawiany w sieci przez danego osobnika prowadz�cego codzienne, a zarazem nie ko�cz�ce si� i skomplikowane sprawy zwi�zane z �yciem w spo�ecze�stwie informatycznym. Niezdolno�� koncentracji, zbyt ulotna, aby zarejestrowa�y j� niekt�re badania, czyni�a go urodzonym surferem, przeskakuj�cym z programu do programu, z bazy danych do bazy, z platformy na platform� - w spos�b, powiedzmy... intuicyjny. I w tym w�a�nie tkwi� problem, kiedy szuka� pracy: Laney by� odpowiednikiem r�d�karza, cybernetycznym psychotronikiem. Nie potrafi� wyt�umaczy�, jak robi to, co robi. Po prostu nie wiedzia�. Przeszed� do Slitscanu z DatAmerica, gdzie jako asystent uczestniczy� w projekcie o kryptonimie TIDAL. O wewn�trznej polityce firmy DatAmerica najlepiej �wiadczy fakt, �e Laney nigdy nie zdo�a� odkry�, czy TIDAL jest, czy nie jest, akronimem ani (cho�by w przybli�eniu) czego dotyczy. Przez ca�y czas przegl�da� ogromne zasoby niezr�nicowanych danych, szukaj�c "punkt�w w�z�owych", kt�rych rozpoznawania nauczy� go zesp� francuskich uczonych. Wszyscy oni nami�tnie grali w tenisa, a �aden nie mia� najmniejszej ochoty wyja�nia� Laneyowi, czym s� te punkty w�z�owe, wi�c mia� wra�enie, �e s�u�y im jako kto� w rodzaju tubylczego przewodnika. Na cokolwiek polowali Francuzi, mia� wystawi� im to na strza�. Mimo wszystko by�o mu lepiej ni� w Gainesville, bez por�wnania. A� TIDAL, czymkolwiek by�, zosta� skre�lony i Laney nie mia� ju� nic do roboty w DatAmerica. Francuzi wyjechali, a kiedy Laney pr�bowa� rozmawia� z innymi naukowcami o tym, co robi�, patrzyli na niego jak na wariata. Kiedy poszed� na rozmow� do Slitscanu, wywiad przeprowadza�a Kathy Torrance. Nie mia� poj�cia, �e ona kieruje wydzia�em i �e wkr�tce b�dzie jego szefem. Powiedzia� jej prawd� o sobie. No, przynajmniej wi�kszo��. By�a najbledsz� kobiet�, jak� widzia� w �yciu. Prawie przezroczysta. (P�niej dowiedzia� si�, �e ten efekt w znacznym stopniu by� wynikiem stosowania kosmetyk�w, a szczeg�lnie brytyjskiej serii powoduj�cej szczeg�lne za�amanie �wiat�a). - Czy pan zawsze nosi malajskie imitacje niebieskich koszul od Braci Brooks, zapinane na guziki? Laney spojrza� na swoj� koszul�, a przynajmniej pr�bowa�. - Malajskie? - Liczba �cieg�w jest dok�adnie taka, jak trzeba, ale wci�� nie nauczyli si� nale�ycie naci�ga� nitek. - Och. - Nie szkodzi. Odrobina takiego szyku ��todzioba mo�e nawet przysporzy� nam popularno�ci. Ale m�g�by pan rozlu�ni� krawat. Zdecydowanie rozlu�ni� krawat. I trzyma� w kieszeni kilka flamastr�w. Nie pogryzionych, prosz�. Oraz jeden z tych grubych p�askich mazak�w w naprawd� paskudnym, fosforyzuj�cym kolorze. - �artuje pani? - Zapewne, panie Laney. Mog� m�wi� ci Colin? - Tak. Nigdy jednak nie m�wi�a mu po imieniu. - Przekona si� pan, �e poczucie humoru jest w Slitscanie podstawow� cech�, Laney. W�a�ciwo�ci� niezb�dn� do przetrwania. A najbardziej po��dan� tu osob� jest kto�, kogo trudno zrozumie�. - Co pani ma na my�li, pani Torrance? - Kathy. Mam na my�li kogo�, kogo trudno dok�adnie zacytowa� we wspomnieniach. Albo przed s�dem. * Yamazaki by� dobrym s�uchaczem. Mruga�, prze�yka� �lin�, kiwa� g�ow�, bawi� si� ostatnim guzikiem swej kraciastej koszuli lub czymkolwiek, przez ca�y czas sprawiaj�c wra�enie, �e �apie wszystko, nad��a za opowie�ci� Laneya. Keith Alan Blackwell to co innego. Siedzia� tam nieruchomo jak sterta wo�owiny, poruszaj�c si� tylko wtedy, kiedy podnosi� lew� r�k�, �eby nacisn�� i pokr�ci� kikut lewego ucha. Robi� to bez wahania i zmieszania, wi�c Laney doszed� do wniosku, �e przynosi�o mu to ulg�. W wyniku tych zabieg�w blizna lekko poczerwienia�a. Laney siedzia� na obitej derm� �awie, plecami do �ciany. Yamazaki i Blackwell patrzyli na niego zza w�skiego sto�u. Za nimi, nad jednolicie czarnow�osymi g�owami nocnych amator�w kawy, holograficzne rysy Amosa unosi�y si� na tle pokrytych �niegiem szczyt�w And�w, oblanych upiornym blaskiem zachodz�cego s�o�ca. Wargi tej postaci z kresk�wek by�y wyd�te jak par�wki z czerwonej gumy - rasistowski humor, za kt�ry w rejonie LA wysadziliby taki lokal w powietrze. Trzyma� paruj�cy kubek z kaw�, bia�y i ikonicznie g�adki, wielk�, tr�jpalczast�, postdisneyowsk� d�oni� w bia�ej r�kawiczce. Yamazaki lekko odkaszln��. - Przepraszam, m�wi� pan o pracy w Slitscanie? * Kathy Torrance zacz�a od tego, �e zaproponowa�a Laneyowi, aby posurfowa� po sieci, w stylu Slitscanu. Zabra�a z Klatki dwa komputery, wygoni�a czterech pracownik�w z SJB, wprowadzi�a tam Laneya i zamkn�a drzwi. Krzes�a, okr�g�y st�, du�y wy�wietlacz na �cianie. Patrzy�, jak pod��czy�a komputery do port�w i wywo�a�a identyczne obrazy d�ugow�osego szatyna po dwudziestce. Kozia br�dka i z�oty kolczyk w uchu. Twarz nic nie m�wi�a Laneyowi. Mog�a nale�e� do kogo�, kogo godzin� wcze�niej min�� na ulicy, twarz drugoplanowego aktora mydlanej opery albo twarz cz�owieka, w kt�rego lod�wce w�a�nie odkryto kolekcj� odci�tych palc�w. - Clinton Hiliman - powiedzia�a Kathy Torrance. - Fryzjer, kucharz suszi, dziennikarz muzyczny, dodatkowo robi �redniobud�etowe pornosy. Ten wizerunek jest oczywi�cie podkr�cony. Posluka�a w klawisze, odkr�caj�c go. Na ekranie oczy i broda Clinta Hilimana zmniejszy�y si� kilkakrotnie. - Pewnie zrobi� to sam. Przy profesjonalnej robocie nie by�oby punktu zaczepienia. - Wyst�puje w porno? - Laneyowi by�o dziwnie �al Hilimana, kt�ry z cofni�tym podbr�dkiem wygl�da� na zagubionego i bezbronnego. - Ich nie interesuje wielko�� jego podbr�dka - powiedzia�a Kathy. - W porno robi si� g��wnie uj�cia. Du�e zbli�enia. Wszyscy maj� dubler�w. Dorabiaj� im tylko �adniejsze twarze. Kto� jednak musi wej�� do okop�w i za�atwi� brzydali, no nie? Laney zerkn�� na ni� k�tem oka. - Skoro pani tak m�wi. Wr�czy�a mu standardowy wirtualny he�m Thomsona. - Za�atw go. - Za�atwi�? - Tak. Znale�� te punkty w�z�owe, o kt�rych mi pan m�wi�. To uj�cie to furtka do wszystkiego, co na niego mamy. Ca�e gigabajty potwornego nudziarstwa. Dane jak morze tapioki, Laney. Nie ko�cz�ca si�, waniliowa r�wnina. On jest nudny jak dzie� d�ugi, a ten dzie� jest naprawd� d�ugi. Za�atw go. Zr�b mi przyjemno��. Zrobisz to i masz t� prac�. Laney spojrza� na podkr�conego Hilimana na ekranie swojego komputera. - Nie powiedzia�a mi pani, czego mam szuka�. - Wszystkiego, co mog�oby zainteresowa� Slitscan. A �ci�le m�wi�c, Laney, co mog�oby zainteresowa� widowni� Slitscanu, kt�r� najlepiej wyobrazi� sobie jako z�o�liwy, leniwy, potwornie g�upi, wiecznie g�odny organizm �akn�cy ciep�ej krwi pomaza�c�w. Osobi�cie lubi� wyobra�a� sobie co� wielko�ci ma�ego hipopotama, koloru ugotowanego ziemniaka po tygodniu, �yj�cego w�asnym �yciem w mroku na przedmie�ciach Topeki. Ma mn�stwo oczu i nieustannie si� poci. Pot zalewa mu te oczy i piecze. To nie ma ust, Lancy, ani genitali�w, a swoj� mordercz� w�ciek�o�� oraz infantylne po��danie potrafi wyra�a�, zmieniaj�c jedynie kana�y uniwersalnym pilotem. Albo g�osuj�c podczas wybor�w prezydenckich. * - SJB? Yamazaki wyj�� notebooka i przygotowa� pi�ro �wietlne. Laney stwierdzi�, �e nie ma nic przeciwko temu. Japo�czyk czu� si� z tym znacznie lepiej. - Strategiczna Jednostka Biznesowa - powiedzia� mu. - Ma�a sala konferencyjna. Urz�d pocztowy Slitscanu. - Urz�d pocztowy? - System kalifornijski. Ludzie nie m�j� w�asnych biurek. Kiedy przychodzisz, bierzesz z Klatki komputer i telefon. Je�eli potrzebujesz urz�dze� peryferyjnych, masz do dyspozycji konsol�. SJB s�u�y do konferencji, ale trudno za�apa� kt�ry�, kiedy go potrzebujesz. Oni tam wierz� w spotkania wirtualne, szczeg�lnie w przypadku kontrowersyjnych temat�w. Dostaje si� szafk� na rzeczy osobiste. Lepiej, �eby nie zobaczyli, jak drukujesz jakie� dane. I nienawidz� poczty elektronicznej. - Dlaczego? - Poniewa� mog�e� zapisa� co� z wewn�trznej sieci i wypu�ci� to w �wiat. Pa�skiego notebooka nigdy nie wypu�ciliby z klatki. Skoro nie ma papier�w, maj� zapisy ka�dej rozmowy, ka�dego wywo�ywanego obrazu, ka�dego uderzenia klawisza. Blackwell kiwn�� wygolon� g�ow�, kt�ra b�ysn�a czerwieni� wyd�tych warg Amosa. - Bezpiecze�stwo. - I powiod�o si� panu, panie Laney? - zapyta� Yamazaki. - Znalaz� pan te... punkty w�z�owe? 4 Zdekompresowana Wenecja - Teraz zamknij si� - powiedzia�a kobieta z fotela 23E i Chia nie odezwa�a si� s�owem. - Siostra opowie ci pewn� histori�. Chia oderwa�a wzrok od ekranu w oparciu fotela, na kt�rym pokonywa�a jedenasty poziom zlobotomizowanej przez lini� lotnicz� wersji "Wojen czaszek". Blondyna patrzy�a wprost przed siebie, nie na ni�. Opu�ci�a sw�j ekran tak, �e wykorzystywa�a tyln� �ciank� jako tac� i w�a�nie sko�czy�a drug� szklank� zimnego soku pomidorowego, za kt�ry zap�aci�a stewardesie. Z jakiego� powodu podawano je z p�ywaj�cymi w szklance kostkami selera, lecz blondynka najwyra�niej nie mia�a na nie ochoty. Pi�� takich kostek u�o�y�a na tacy, jak dziecko buduj�ce �ciany domku lub zagrod� dla zwierz�t-zabawek. Chia spojrza�a na jej kciuki na jednorazowym touchpadzie Air Magellan. I zn�w na mocno wymalowane oczy, kt�re patrzy�y teraz na ni�. - Jest takie miejsce, gdzie zawsze jest �wiat�o - powiedzia�a kobieta. - Wsz�dzie jasno. Nie ma ciemno�ci. Jasno jak we mgle, jakby co� spada�o, zawsze, w ka�dej sekundzie. I te wszystkie kolory. Gmachy, kt�rych szczyt�w nie widzisz, i spadaj�ce z nich �wiat�o. A w dole pi�trz� si� bary. Bary, dyskoteki i lokale ze striptizem. Poustawiane jak pude�ka od but�w, jedne na drugich. I oboj�tnie, do ilu si� wkr�cisz, oboj�tnie, na ile wejdziesz schod�w, iloma pojedziesz windami, oboj�tnie, jak ma�y znajdziesz sobie pokoik, to �wiat�o i tak ci� znajdzie. Przeniknie szpar� pod drzwiami jak kurz. Drobne, takie maciupkie. Wejdzie ci pod powieki, je�li jako� uda ci si� zasn��. Tyle �e ty nie chcesz tam spa�. Nie w Shinjuku. Chcesz? Chia nagle zda�a sobie spraw�, jak ogromny ci�ar ma samolot, jak niewiarygodny jest jego lot w powietrzu, jak jego kad�ub wibruje w�r�d mro�nej nocy gdzie� nad oceanem, z daleka od brzeg�w Alaski. Niewiarygodne, lecz prawdziwe. - Nie - us�ysza�a sw�j g�os, a "Wojny czaszek", zauwa�aj�c jej nieuwag�, str�ci�y j� na ni�szy poziom. - Nie - potwierdzi�a kobieta - nie chcesz. Wiem. Ale zmusz� ci� do tego. Zmusz�. W centrum tego �wiata, Potem odchyli�a g�ow� do ty�u, zamkn�a oczy i zacz�a chrapa�. Chia wysz�a z gry i wepchn�a touchpad w uchwyt na oparciu fotela. Mia�a ochot� wrzeszcze�. O co chodzi�o tej babie? Przyszed� steward, zgarn�� selerow� zagrod� do serwetki, zabra� pust� szklank�, wytar� tac� i zatrzasn�� j� w oparciu. - M�j baga� - powiedzia�a Chia. - W schowku. - Wskaza�a r�k�. Otworzy� skrytk� nad ni�, wyj�� jej torebk� i po�o�y� jej na kolanach. - Jak to zdj��? - Dotkn�a p�tli z mocnej Czerwonej plasteliny, przytrzymuj�cej zatrzask. Z czarnej kabury u pasa wyj�� ma�e czarne narz�dzie. Wygl�da�o jak co�, czym kiedy� weterynarz przycina� psu pazury. Podstawi� drug� d�o� i chwyci� w ni� kuleczki, w kt�re zmieni�a si� plomba, kiedy j� przeci��. - Mog� tego u�y�? - Otworzy�a zamek b�yskawiczny i pokaza�a mu Sandbendera, wepchni�tego mi�dzy cztery pary zrolowanych rajstop. - Tutaj nie ma ��cza - odpar�. - Tylko w pierwszej klasie i w specjalnej. Mo�na jednak korzysta� z w�asnych zasob�w. Mo�e pani pod��czy� si� do monitora w oparciu fotela. - Dzi�ki - odpar�a. - Mam gogle. Odszed�. Chrapanie blondyny urwa�o si� w p� taktu, gdy wpadli w turbulencje. Chia wygrzeba�a okulary i s�uchawki z kokonu czystej bielizny, po�o�y�a je obok siebie, mi�dzy biodrem a por�cz�. Wyj�a Sandbendera. zamkn�a torebk�, po czym woln� r�k� i nog� wepchn�a j� pod fotel przed ni�. Tak bardzo chcia�a si� st�d wyrwa�. Z Sandbenderem na kolanach sprawdzi�a kciukiem stan baterii. Osiem godzin w trybie oszcz�dno�ciowym, je�li dopisze jej szcz�cie. W tym momencie nie przejmowa�a si� tym. Odwin�a przew�d omotany wok� okular�w i pod��czy�a go. Nak�adane na czubki palc�w ko�c�wki by�y popl�tane, jak zawsze. Spokojnie, powiedzia�a sobie. Zerwiesz ta�m� sensora i sp�dzisz ca�� noc z klonem Ashleigh Modine Carter. Ma�e srebrne naparstki, gi�tki szkielet d�oni, powoli... Wk�adaj jeden po drugim. Raz, dwa... Blondynka powiedzia�a co� przez sen. Je�eli mo�na to nazwa� snem. Chia podnios�a okulary, za�o�y�a je i wpad�a w czerwie�. - ...mnie st�d, do cholery! Tak te� si� sta�o. Siedzi na skraju ��ka, spogl�daj�c na plakat Lo Rez Skyline. W ko�cu Lo zauwa�a j�. Przyg�adza rzadki w�sik i u�miecha si� do niej. - Hej, Chia. - Hej. Do�wiadczenie nauczy�o j� odpowiada� bezg�o�nie, �eby nie s�yszeli inni. - Co si� dzieje, dziewczyno? - Jestem w samolocie. Lec� do Japonii. - Japonia? Bombowo. Podoba ci si� nasz dysk z Budokanem? - Nie mam ochoty na rozmowy, Lo. A przynajmniej nie z agentem od oprogramowania, cho�by nie wiem jak s�odkim. - W porz�dku. Pos�a� jej ten koci u�miech, marszcz�c k�ciki oczu, i znieruchomia�. Chia rozejrza�a si� wok�, rozczarowana. Wszystko wydawa�o si� troch� nie takie, a mo�e powinna by�a u�y� pakiet�w fraktalowych. kt�re robi�y troch� ba�aganu, sypa�y kurz po k�tach i zostawia�y brudne smugi na kontaktach. Zona Rosa uwielbia�a je. Kiedy by�a w domu, Chii podoba�o si� to, �e taka konstrukcja by�a czy�ciejsza ni� jej pok�j. Teraz poczu�a t�sknot�. Brakowa�o jej prawdziwego domu. Gestem przesz�a do sto�owego, �migaj�c obok drzwi do sypialni matki. Ledwie naszkicowa�a to pomieszczenie, wi�c