2981

Szczegóły
Tytuł 2981
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2981 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2981 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2981 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN Nie ma ciemno�ci Mamie i Tacie MALVOLIO: ...powiadam ci, ten dom jest ciemny. CLOWN: Szale�cze, mylisz si�. M�wi� ci, nie ma ciemno�ci, lecz tylko ignorancja... Dwunasta noc NIKT NAM NIE OBIECYWA�, �E NA HELL B�DZIE �ATWO Do czasu skolonizowania Springworld by�a to najbardziej nieprzyjemna planeta Confederation. Teraz wydaje mi si� to co najmniej w�tpliwe. T� rywalizacj� wygra�oby jednak Hell. Hell posiada jeden znacz�cy przemys�, czyli szkolenie ludzi w przemocy poprzez poddawanie ich przemocy. Prawie wszystko co si� na tej przekl�tej planecie porusza jest zab�jcze, w��czaj�c w to jej mieszka�c�w. Mo�e w�a�nie oni szczeg�lnie. Planety, kt�re my�l� powa�nie o wojnie, wysy�aj� tam swoich przysz�ych dow�dc�w, aby �wiczyli si� w wojennym rzemio�le. I albo ucz� si� tego, albo gin�. Nas zapisano na kurs � a g o d n y. Powiedziano nam, �e najprawdopodobniej nie zginiemy. PROLOG By� taki okres, gdy dominuj�cym j�zykiem na starej Ziemi by� angielski - zawi�y j�zyk pokrewny hiszpa�skiemu, nieznacznie tylko podobny do pan-swahili. W wi�kszo�ci �wiat�w Confederation angielski jest przedmiotem zainteresowania jedynie naukowc�w. Jednak�e jest ci�gle kilka miejsc, w kt�rych traktowany jest jako j�zyk ojczysty: na jednej wyspie i w cz�ci kontynentu na Ziemi oraz na rzadko zaludnionej planecie Springworld. Przyzna� si� do nieznajomo�ci Springworld nie jest niczym szczeg�lnie godnym pot�pienia, jako �e ta m�oda planeta nie posiada prawie nic interesuj�cego poza swoim archaicznym j�zykiem. Nawet jej nazwa - Springworld1 brzmi ironicznie. �rodowisko naturalne jest dla ludzkiego �ycia niemal r�wnie zab�jcze jak na ka�dej innej zamieszkanej planecie. Jej mieszka�cy musieli zosta� poddani modyfikacji genetycznej, kt�ra doda�a im wzrostu i si�y nie tylko po to, by wyr�wna� szans� walki z agresywn� zwierzyn�, ale po prostu, by umo�liwi� utrzymanie si� w pozycji pionowej w czasie gwa�townych wichur charakteryzuj�cych jej klimat. Jedyn� blisk� planet� o jakimkolwiek znaczeniu jest Selva, kt�ra umo�liwia Springworld kontakt handlowy z reszt� Confederation. W sk�ad niekt�rych �rodk�w farmaceutycznych produkowanych na Selvie wchodzi w znacznej ilo�ci rosn�cy jedynie na Springworld porost volmer. Poniewa� Springworld wprost fanatycznie chce pozosta� samowystarczalna, ca�y jej handel z Selv� odbywa si� tylko za got�wk�, co po kilku pokoleniach da�o nadwy�k� w wysoko�ci kilku milion�w pesos. Jako cywilizacja, kt�ra ma w pogardzie wszelki luksus i szczyci si� sw� niezale�no�ci�, Springworld ma du�e trudno�ci z wydawaniem tej nadwy�ki. W A.C. 354 wydano troch� z tej sumy, wysy�aj�c pewnego ch�opca do obcych szk�. Okaza�o si�, �e by� to bardzo korzystny interes. DRUGA WYPRAWA STARSCHOOL Informacja og�lna oraz warunki przyj�cia Starschool2 oferuje m�odym ludziom wyj�tkowe warunki kszta�cenia - zw�aszcza tym, kt�rzy w przysz�o�ci maj� w swoich �wiatach zaj�� czo�owe stanowiska w polityce zagranicznej i handlu mi�dzyplanetarnym. W trakcie pi�cioletniego kursu Starschool odwiedzi szesna�cie planet Confederation wybranych b�d� ze wzgl�du na zainteresowanie ich kultur� i histori�, b�d� z przyczyn czysto pragmatycznych - dla ich politycznego znaczenia. Pierwsza wyprawa Starschool (A.C, 348 - 352) by�a takim sukcesem, �e zwierzchnicy zdecydowali si� istotnie poszerzy� program, unikaj�c znacz�cej podwy�ki koszt�w nauki, kt�re, trzeba przyzna�, s� do�� wysokie. Dodano dwa nowe �wiaty: Mundovidrio i Hell, umo�liwiaj�c poddanie student�w dw�m skrajnym do�wiadczeniom. Wi�kszo�� naszych klient�w wie, �e na Mundovidrio znajduje si� siedziba Institutio del Yo Esencial - Instytutu Wiedzy o Sobie Samym, gdzie studenci sp�dz� miesi�c, systematycznie badaj�c stany �wiadomo�ci. Z drugiej strony znajduje si� Hell, kt�rego jedyna dzia�alno�� sprowadza si� do szkolenia w�asnych najemnik�w i dow�dc�w wojskowych z innych planet. Studenci, kt�rym zezwol� przekonania, b�d� mieli mo�liwo�� wzi�cia udzia�u w kr�tkim, aczkolwiek intensywnym kursie militarnym. Ze wzgl�du na to, i� nasi potencjalni studenci wywodz� si� z wielu r�nych kultur, warunki przyj�cia nie s� sztywno okre�lone. Jednak�e ci, kt�rzy nie maj� wykszta�cenia, odpowiadaj�cego poziomowi bachillerato, musz� uzupe�ni� swoj� wiedz� w trakcie podr�y mi�dzy planetami. Dyplom uko�czenia Starschool jest r�wnowa�ny wy�szym studiom spraw interplanetarnych. ZIEMIA Program nauczania. Uwagi Wi�kszo�� z tego, co ludziom wydaje si�, �e wiedz� na temat Ziemi, jest ca�kowicie b��dne. Jest to planeta zaawansowana technologicznie, a nie zacofany zak�tek kosmosu. Pomimo �e Ziemia aktualnie znajduje si� w okresie ekonomicznego regresu, nadal posiada obfite zasoby zar�wno materialne, jak i ludzkie, i chocia� by� mo�e nigdy nie odzyska pierwsze�stwa, jakie dzier�y�a we wczesnym okresie Confederation, nie jest bez w�tpienia jej �lepym zau�kiem. Poza swoj�, oczywist� dla historyk�w, archeolog�w i j�zykoznawc�w warto�ci�, Ziemia prowadzi aktywn� wymian� handlow�, zw�aszcza w dziedzinie techniki medycznej, a jej przemys� rozrywkowy jest drugim co do wielko�ci po Nairobi'pya. Jako �e wszystkie najwa�niejsze kultury Confederation wywodz� si� z r�nych geograficznych, etnicznych czy politycznych ziemskich podgrup, ka�dy turysta mo�e znale�� na Ziemi co� szczeg�lnie go interesuj�cego. W przesz�o�ci znacznie wyolbrzymiano trudno�ci z porozumiewaniem si� z jej mieszka�cami. Prawd� jest, �e na Ziemi nadal u�ywa si� ponad dwustu j�zyk�w i oko�o tysi�ca dialekt�w, ale nawet w najmniejszym miasteczku s� ludzie m�wi�cy po hiszpa�sku lub w pan- swahili. Zabierzcie ze sob� na Ziemi� otwarte umys�y i ducha przygody! I Oczywi�cie mia�o to na mnie wywrze� wra�enie: przepaska na biodra, koraliki - dwa metry twardego, czarnego Maasai'pyan. Mr B'oosa podszed� do mnie z kijami na ramionach: dwa aluminiowe wydr��one w �rodku pr�ty o d�ugo�ci por�wnywalnej z jego wzrostem. By� jednak znacznie ni�szy ode mnie. - Mr Bok - zaproponowa� - przyjacielski pojedynek? Jednak wyraz jego twarzy nie by� przyjacielski. - Jestem zaj�ty, sir. - Pr�bowa�em w�a�nie wykona� kilka po�ytecznych �wicze�, podnosz�c ci�ary w maszynie zbudowanej dla ludzi o po�ow� ni�szych. - Nie jest pan zainteresowany pojedynkiem? Westchn��em i opu�ci�em ci�ar do pozycji spoczynkowej. - Nie mog� walczy� z panem, Mr B'oosa. Przewy�szam pana wag� o pi��dziesi�t kilo... i... i poza tym... - Poza tym jest pan twardym pionierem ze Springworld, a ja tylko zwyk�ym synalkiem bogacza... - ...o g�ow� ni�szym ode mnie i pi�� albo sze�� lat starszym. Zab�jstwa mnie nie interesuj�. Dzi�kuj�, sir. - Ale rzecz le�y w�a�nie w tym - stukn�� o pod�og� dwoma kijami - dzi�ki nim walka b�dzie zupe�nie fair. By�oby bardzo przyjemnie da� mu nauczk�. Ale je�li si� jest gigantem pomi�dzy Pigmejami, cz�owiek szybko uczy si� trzyma� nerwy na wodzy albo przyklej� ci etykietk� sadysty. Ma�y t�umek zbiera� si� wok� nas. Odbywa�o si� to na Starschool mi�dzy lekcjami, wi�c sala gimnastyczna o podwy�szonej grawitacji wype�niona by�a studentami szykuj�cymi form� przed l�dowaniem. - Dalej, Carl. Ka�da chwila jest dobra, �eby da� nauczk� takiemu ricon3. By� to Garcia Odonez, student jak i ja. Pomy�la�em sobie, �e studiuje g��wnie po to, by dawa� z�y przyk�ad. - Chyba si� go nie boisz? Spojrza�em na niego, maj�c nadziej�, �e wys�a�em mu mia�d��ce spojrzenie. - Mia�e� ju� z tym do czynienia? - B'oosa wyci�gn�� do mnie jedn� z tyczek. Wypr�bowa�em j�. Z �atwo�ci� skr�ci�em j�, a nast�pnie przywr�ci�em jej poprzedni kszta�t. No, mniej lub bardziej. - Nie, sir. - M�g�bym mu zawi�za� t� cholern� tyczk� jak krawat na szyi. - Springer4 walczy fair albo nie walczy w og�le. - Pr�bowa�em wr�czy� mu j� z powrotem, ale odm�wi�. - Imponuj�cy pokaz brutalnej si�y, Carl - przerzuca� lekko kij z r�ki do r�ki - ale w tej walce si�a nie ma znaczenia. Wyzwanie ci�gle aktualne. - Mo�e gdyby wyja�ni� mi pan, dlaczego ni st�d, ni zow�d wyzywa mnie na pojedynek, zrozumia�bym. Nie wydaje mi si�, aby�my jak dot�d, mieli co� przeciwko sobie. - Na pewno nie przeciwko niemu osobi�cie. Ale to by� ricon, a ricones nie uprzyjemniali mi �ycia w ci�gu tego roku. - To nieporozumienie. Nie chodzi o osobiste zatargi... Chcia�bym rozstrzygn�� zak�ad. Jeden z moich koleg�w, Mr Mengistu, uwa�a, �e wygrywam z nim li tylko ze wzgl�du na d�u�szy zasi�g r�k i wi�ksz� si��. Ja natomiast utrzymuj�, �e zwyci�stwo zale�y wy��cznie od umiej�tno�ci. Je�li pokonam ciebie, on zgadza si� przyzna�, �e si�a i rozmiary nie maj� znaczenia. - Ile wynosi zak�ad w przypadku tak drobnego sporu? Wzruszy� ramionami. - Pi�� tysi�cy. Pewnego udanego roku m�j ojciec zarobi� a� 4000 pesos na zbiorach, bo z�a pogoda podbi�a wysoko ceny. Te �niwa kosztowa�y go jednak utrat� dw�ch palc�w i niemal pozbawi�y �ycia. - Zgoda. Ale prosz� przygotowa� si� na strat� nie tylko kilku pesos. Kilku z�b�w na przyk�ad r�wnie�. - W�tpi�. Gdzie chcia�by� walczy�? - Gdziekolwiek, gdzie b�dzie �atwo zmy� krew. Mo�e by� tutaj, je�li tylko ci ludzie zrobi� troch� miejsca. Otaczaj�cy nas t�um odsun�� si�, tworz�c ko�o o �rednicy pi�ciu metr�w. Dla mnie by�o to troch� ma�o, ale B'oosa kiwn�� g�ow� i wycofa� si� w przeciwleg�y koniec. Nigdy dotychczas nie u�ywa�em kij�w w walce. My na Springworld nie mamy czasu uczy� si�, jak pokona� kogo� kijami, ale widzia�em kilka walk publicznych na Selvie w ci�gu miesi�ca, kt�ry sp�dzi�em tam, oczekuj�c na Starschool. Nie wydawa�o si� to trudne. Tyczki u�ywa si� i do obrony, i do ataku. Pr�buje si� jednocze�nie atakowa� i blokowa� uderzenia przeciwnika. Szybkim ruchem machn��em tyczk� wok�, pr�buj�c j� wyczu�. Wyda�a d�wi�k jak w��cznia przeszywaj�ca powietrze. Otaczaj�cy nas kr�g poszerzy� si�. - Gdyby by�a mocniejsza, m�g�bym pana ni� zabi�, sir. - Nie jest i nie m�g�by�. Przyjmij postaw�. - Jak� postaw�? - Przyjmij w�a�ciw� pozycj�. Przygotuj si� do obrony. W ten spos�b. Wysun�� jedn� nog� i trzyma� tyczk� lekko uko�nie, ochraniaj�c swoje cia�o. Przyjrza�em si� i postara�em si� go na�ladowa�. Mia�em jednak znacznie wi�cej cia�a do chronienia. - Czy obowi�zuj� jakie� zasady? - spyta�em. - D�entelmen nie celuje w oczy. Je�li wyd�ubiesz przeciwnikowi oko, musisz uwa�a�, by na nie nie nast�pi�. - Jego oczy spogl�da�y zimno i bardzo dojrzale. Spos�b jego zachowania zmieni� si�. Zacz�� przysuwa� si� powoli, troch� jak krab, jednak na sw�j spos�b wdzi�cznie. Rozlu�niony i spi�ty jednocze�nie jak drapie�nik, kt�ry podchodzi sw� ofiar�. Mam chyba lepszy refleks ni� on. On jest mieszczuchem, a ja wyros�em na planecie pe�nej krwio�erczych zwierz�t. Jego pewno�� siebie zrobi�a jednak na mnie pewne wra�enie. Zdecydowa�em, �e najbezpieczniej b�dzie nie bawi� si� d�ugo, lecz dopa�� go szybko, zanim on dopadnie mnie. Na�laduj�c Jego powolne, posuwiste ruchy, zastanawia�em si�, gdzie najlepiej uderzy�, W podbrzusze? Nie! Przecie� do diab�a nie chcia�em go zabi�! Splot s�oneczny? Tak. To powinno go powali�. Stan��em i czeka�em, a� dostanie si� w zasi�g mojej tyczki. Wszystko wydarzy�o si� w u�amku sekundy: raptownie zata�czy� przede mn� i trzasn�� mnie pot�nie po kostkach obu d�oni tak, �e upu�ci�em tyczk�. Gdy schyli�em si� po ni�, dosta�em z backhandu w czubek g�owy. �wiat zawirowa�. Potrz�sn��em g�ow�, by pozby� si� szumu, si�gn��em po kij i skierowa�em go wprost w jego plexus solaris. Odepchn�� go z �atwo�ci� jednym ko�cem swojego kija, podczas gdy drugi �mign�� w kierunku mojej g�owy. Obudzi�em si� na swojej koi z zimnym ok�adem na lewej skroni. Siad�em i... ludzie! - piorun strzeli� gdzie� pod czaszk�, pr�buj�c oderwa� mi g�ow�. - Dobrze si� czujesz, Carl? - To by�a Alegria, �liczna, ma�a dziewczyna z Selvy. - Tak, �wietnie. Wspaniale. Przej�ciowe trudno�ci. - Opu�ci�em nogi na ziemi�, przys�oni�em �wiat�o r�k�. - Jak d�ugo by�em nieprzytomny? - Ca�� noc i p� ranka. Odzyska�e� przytomno��, zanim dostarczyli�my ci� do szpitala. - Tak, to chyba pami�tam. - Ale lekarz da� ci pigu�k�, po kt�rej znowu zasn��e�, wi�c musieli�my zwie�� ci� na d�. Wa�ysz chyba ton�. - Tylko sto sze��dziesi�t dwa kilogramy. - Nie by�em przeczulony na punkcie swojej wagi, ale ludzie lubi� przesadza�. - Je�li ci� interesuje, nie masz wstrz�su m�zgu ani niczego w tym rodzaju. - Wydaje mi si�, �e mam go w nadmiarze. M�g�bym podzieli� si� nim z tym ma�ym skur... - B�d� cicho, Carl. Dziekan jest przekonany, �e to by� wypadek. - Wypadek?! Dlaczego mia�bym kry� tego ricon? - Pomy�l troch�, ty wielki wie�niaku! My nie kryjemy jego! Oczywi�cie... gigant ze Springworld walcz�cy z... O Bo�e! Po�o�y�em si� z powrotem. Uczyni�em to �agodnie. - Opu�ci�e� trzy lekcje wczoraj wiecz�r i dzisiaj. Po�o�y�am twoje zadania tam na stoliku. - Dzi�kuj�, Alegria, jeste� kochana. Szkoda �e nie jest o metr wy�sza. Poczu�em jej r�k� na czole i uchyli�em troszeczk� powiek�. - Chcesz, �ebym ci da�a jakie� pigu�ki na otrze�wienie? Powiniene� odrobi� zadania domowe, zanim dotrzemy do Ziemi. Inaczej przetrzymaj� ci� w kwarantannie do chwili, a� nadrobisz zaleg�o�ci. A chyba nie chcesz straci� tej cz�ci podr�y? Dla mnie Ziemia mog�a i�� do diab�a. - Ile mam czasu? - Mniej ni� trzy dni, a masz czterodniowe zaleg�o�ci. Pigu�k�? - Tylko jak�� przeciwb�low�. - Jest na stoliku, obok ksi��ek. - ��ko zaskrzypia�o, gdy wsta�a i us�ysza�em, �e otwiera drzwi. - Ucz si� pilnie, Carl. - Wysz�a. Wzi��em pigu�k� od b�lu g�owy. Czu�em si� marnie. Pole�a�em na koi jeszcze dziesi�� minut, potem wsta�em i spojrza�em na ksi��ki. Wszystkie dotyczy�y Ziemi, historii, geofizyki, zwyczaj�w itd. Niezbyt wielka przyjemno��, nawet gdyby by�y po angielsku. Ale oczywi�cie wi�kszo�� by�a po hiszpa�sku i pan- swahili. Oba te j�zyki powinienem zna� lepiej ni� faktycznie zna�em. * * * G�owa ci�gle bola�a, gdy Starschool zatrzyma�a si� na orbicie w pobli�u ziemskiego satelity celnego. Podobny do wyd�u�onego paj�ka nasz statek- uniwersytet jest wspania�y, gdy przebija si� przez przestrze�, ale w og�le nie nadaje si� do l�dowania na planetach. Nawet najs�absze pole grawitacyjne mo�e zak��ci� jego moment i rozerwa� na strz�py. Zawsze wi�c orbituje wok� planety, a my l�dujemy promami. Zanim jednak to nast�pi�o, mieli�my przej�� d�ug�, uci��liw� procedur�. Rozumiecie - biurokracja. Najpierw na pok�ad Starschool przyby� zesp� ziemskich lekarzy, kt�rzy obstukali nas i ponak�uwali, by upewni� si�, �e nie przywie�li�my na ich cenn� planet� �adnych obcych, wstr�tnych pluskiew. Potem musieli�my wype�ni� mn�stwo formularzy. Podpisa�em si� tyle razy, �e zacz�ty mnie chwyta� skurcze d�oni. W ko�cu przetransportowano nas na satelit�, gdzie d�ugo stali�my w dwu rz�dach. Szereg, w kt�rym si� znalaz�em, by� dla tych, kt�rzy wa�� ponad siedemdziesi�t pi�� kilogram�w. Nie by� d�ugi. Nadszed� nasz dziekan dr M'bisa, k��c�c si� zajadle z ma�ym Ziemianinem w jasnob��kitnym mundurze. - Podpisali�my umow�, Mr Pope-Smythe, umow� z g o d n � z prawem, w kt�rej nie ma s�owa o tym idiotycznym podatku. Wyszczeg�lniono wszystkie wydatki, podczas gdy... - Panie profesorze! Nie twierdz�, �e co� jest nie w porz�dku z umow�. Ale to jest kontrakt pomi�dzy wami a Ziemskim Biurem Podr�y SA. Nie nasza sprawa. Mo�e pan domaga� si� od nich zwrotu pieni�dzy, ale �aden z pa�skich student�w nie wyl�duje na Ziemi, dop�ki nie zostanie op�acony podatek od nadwagi dla obcych. - Wie pan doskonale, �e Ziemskie Biuro Podr�y nigdy... - Jeszcze raz powtarzam, to jest p a � s k i problem. Natomiast m�j problem polega w tej chwili na tym, aby ci wszyscy ludzie, kt�rzy maj� zap�aci�, zrobili to, zanim p�jd� na obiad. A podatek prawdopodobnie nie jest uwzgl�dniony w kontrakcie, poniewa� zosta� wprowadzony dopiero w kwietniu. Jednak musicie go ui�ci�. W prawach Aliancy nie ma wyj�tk�w dla um�w mi�dzy prywatnymi korporacjami dochodowymi. A poza tym, podatek nie jest szczeg�lnie wysoki. Tylko dziesi�� albo dwadzie�cia pesos od ka�dego z wyj�tkiem tych paru os�b. - A za nich? - C�, ro�nie dosy� szybko powy�ej dziewi��dziesi�ciu kilo. Ile wa�ysz synu? - To by�o do mnie. - Sto sze��dziesi�t dwa kilogramy. Wszystko mi�nie, bez grama t�uszczu. - Tak, wiele! M�j Bo�e! Musz� sprawdzi�. - Przelecia� szybko kilka tabel znajduj�cych si� na tyle ma�ej broszury. - To b�dzie szesna�cie tysi�cy osiemset pesos. Dziekan wybuchn��: - To jest bezczelnie wyg�rowane. - Takie jest prawo. - Mr Pope-Smythe wzruszy� ramionami, wyci�gaj�c ksi��eczk�, tak aby dziekan m�g� do niej zajrze�. - Wierz� panu. - Odsun�� broszur�. Potem jednak wzi�� j� i sprawdzi� wysoko�� podatku. - Doktorze M'bisa - powiedzia�em --nie chc� a� tak bardzo dosta� si� na Ziemi�. Nie za siedemna�cie tysi�cy pesos. Siedemna�cie tysi�cy to fortuna na Springworld. Najlepsza zima mojego ojca przynios�a mu cztery tysi�ce... A poza tym, nie mam nawet dziesi�tej cz�ci tej sumy. - Decyzja nie nale�y do ciebie, Carl - spojrza� na mnie pochmurnie - ani pieni�dze. Na to przeznaczony jest fundusz og�lny. Na nieprzewidziane wydatki. - Ale to wi�cej ni� po�owa op�aty za moj� nauk�! - Zdaj� sobie z tego spraw�. Twoja planeta robi �wietny interes. Kolegom nie mog�o to si� spodoba�. Fundusz og�lny by� przeznaczony na nieprzewidziane wycieczki i dofinansowanie zakup�w student�w. Bez niego tylko ricones sta� by�o na zakup pami�tek z takich miejsc jak np. Nuovo Columbia. - S�dz�, �e to za du�o. Nie jest tego warte. - By� mo�e nie - warkn��, potem kontynuowa� nieco �agodniej: - Ani ty, ani ja nie mamy wyboru. Korporacja Hastford podpisa�a umow� z twoim rz�dem okre�laj�c� precyzyjnie korzy�ci, jakie powiniene� wynie�� ze Starschool. Mo�esz zrezygnowa� z l�dowania na Hell albo Thelugi, ale musisz przynajmniej postawi� nog� na ka�dej z pozosta�ych planet. Je�eli tego nie uczynisz, tw�j rz�d b�dzie m�g� zaskar�y� Hastford o niedotrzymanie warunk�w umowy. - Got�w jestem wzi�� na siebie ca�� odpowiedzialno��. - Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale niestety nie mo�esz. Zwierzchnicy Starschool zast�puj� w obliczu prawa twoich rodzic�w do dnia dwudziestych pierwszych urodzin. Do tego czasu mo�liwo�ci podejmowania przez ciebie samodzielnych decyzji s� ograniczone w sensie prawnym. - Po�o�y� mi r�k� na ramieniu. - Tak jak powiedzia�e�, jest to olbrzymia suma, ale wszyscy musimy stosowa� si� do obcych praw, obcych ce�, nawet je�li s� nierozs�dne. Ludzie to zrozumiej�. Kiedy to m�wi� dziekan, brzmia�o to rozs�dnie. Ale gdy wszyscy zostali zwa�eni, znalaz�a si� tylko jeszcze jedna osoba powy�ej dziewi��dziesi�ciu kilogram�w. ��czny podatek za pozosta�ych wyni�s� 1130 pesos, czyli nawet niejedn� dziesi�t� mojego. Tym drugim by� Mr B'oosa, kt�ry mia� zap�aci� 1900 pesos. Wyci�gn�� ksi��eczk� czekow� i zap�aci� sam. Do diab�a? Czemu nie! Mia� przecie� ekstra pi�� tysi�cy za znokautowanie mnie. Podatek poch�on�� ponad po�ow� funduszu studenckiego. Fakt ten spowodowa� niew�tpliwy wzrost mojej popularno�ci w�r�d student�w. By�em przecie� odpowiedzialny za dziewi�� dziesi�tych tej sumy. Gniewnie pokrzykuj�c, ustawiono nas w porz�dku alfabetycznym i na objazd Ziemi podzielono na tr�josobowe grupy. Mia�em dzieli� pok�j z dobrym, starym panem B'oosa i innym ricon o nazwisku Francisco Bolivar. Zanosi�o si� na d�ugi objazd. Ale nim dotarli�my promem do jedynego ziemskiego kosmoportu Chimbarazo Interplanetario, mia�em przygotowany plan. Prosty plan. Tak w ka�dym razie s�dzi�em. In�ynieria genetyczna, kt�ra uczyni�a ze mnie giganta, sprawi�a, �e wszyscy Ziemianie s� karze�kami - nikt nie wa�y wi�cej ni� 40 kilogram�w. Przecie� gdzie� na tej zminiaturyzowanej planecie musi by� praca - dobrze p�atna praca czekaj�ca na m�czyzn� lub ch�opaka, kt�ry wa�y wi�cej ni� czterech Ziemian i ma dwa i p� metra wzrostu. Przysi�g�em sobie, �e zarobi� i zwr�c� te 16 800 pesos co do grosza. I niech si� ode mnie odczepi�. II Chimbarazo Interplanetario by�o jeszcze jednym zwyk�ym kosmoportem. By� du�y, ale czy kto kiedykolwiek widzia� ma�y? By�o p� godziny do odlotu flyera, kt�rym mieli�my uda� si� na objazd Ziemi. Poszuka�em automatu informacyjnego, wrzuci�em monet� w otw�r i nacisn��em przycisk: Angielski. - Jaki dzia�? - spyta�a maszyna. - Dzia� poszprac, prosz� - powiedzia�em. - Poszprac. Pytanie? Nie ma takiego dzia�u. Jak oni na to m�wi� na Ziemi? Zacz��em �a�owa�, �e w ci�gu ostatnich trzech dni nie przy�o�y�em si� solidniej do nauki. - Co� na temat roboty? - Co� na temat roboty - odpowiedzia�a jak echo. Bezmy�lna, g�upia maszyna. - Czy masz dzia� "robota"? - Robota. Zapytanie? Nie mamy dzia�u "robota". Mam! Zatrudnienie. - Czy masz dzia� "zatrudnienie"? - Tak. Mam dzia� "zatrudnienie". - Klik! - Pa�ski czas ju� si� sko�czy�. Prosz� wrzuci� dwie kolejne monety. - Ale ja ju� zap�aci�em, ty g�upkowata... - Klik! Podda�em si� i wrzuci�em nast�pne dwie monety. Lista prac pojawi�a si� na ekranie. Kr�c�c ga�k�, zacz��em j� przegl�da�, Nie wygl�da�a zbyt obiecuj�co. OFERTY ZATRUDNIENIA Obszar Chimbarazo-Macro-BA ABSTRACO-OPER, wy�sze, 30K, dobre war. pracy, 314-90343-098367 ACETOKRE�L. - tylko uko�cz. studia, 12K, 547-23902-859430 AEROSPACE IN�., dr, 38K, plerwsz. specj. plan. �r�d. Biuro Ksi�yc., 452-78335- 973489 AKTOR - p�ace zm. wra�l. tylko do�w., ma�olet. wykl., 254-34290-534265... i tak dalej, i tak dalej. Nie mia�em nawet poj�cia, czego po�owa z nich dotyczy. Przejrza�em chyba z setk�, zanim rzuci�o mi si� w oczy: GLADIATORZY, nagrody do 20K, bez podatku, zw�. wibro�apka, 8 indyw., 75 zesp�. wyst�p., praca ze zwierz�tami, 738-49380-720843. Zanotowa�em numer i pobieg�em do flyera. Ledwo zd��y�em na czas. Dziekan gniewnie popatrzy� na mnie, gdy zapina�em pasy. Zaj��em ca�y rz�d trzech siedze�. Czu�em si� wi�c nieco winny. W drodze do muzeum pilnie studiowa�em plan miasta i znalaz�em du�y stadion niedaleko naszego celu. Gdy tylko wyl�dowali�my, wymkn��em si� chy�kiem w kierunku mojego celu. Tyle mog�em zrobi� dla kultury. Dla siebie musia�em za�atwi� prac�. Widzia�em ju� kilka walk gladiator�w. Oczywi�cie nie na Springworld, ale na Selvie i Neurodesii. Ich mieszka�cy nie musz� zmaga� si� ze swoimi planetami, wi�c walcz� ze sob� na arenach. Okaza�o si� jednak, �e na Ziemi walki wygl�daj� zupe�nie inaczej i s� znacznie bardziej popularne. Kupi�em najta�szy bilet i dotar�em do miejsc na szczycie korony stadionu. Wszyscy widzowie naraz wydzierali si� i wykrzykiwali co� rado�nie. Trwa� nieustanny, og�uszaj�cy ryk. Nie wiedzia�em, co ich tak podnieca. Dw�ch m�czyzn wa�koni�o si� po�rodku areny, a z mojego miejsca trudno by�o dostrzec, co si� tam naprawd� dzieje. Wypo�yczy�em lornetk� od pobliskiego robota-sprzedawcy. Pomy�la�em, �e �aden z walcz�cych nie jest na pewno Ziemianinem. Jeden by� wysoki i czarny jak B'oosa, prawdopodobnie Maasai'pyan. Drugi, mocno opalony, by� ni�szy, ale robi� wra�enie ci�szego. Walczyli kr�tkimi pa�kami, lewe r�ce mieli przywi�zane do plec�w. By�o to podniecaj�ce widowisko i wygl�da�o na trudne: intensywna praca n�g, ci�g�e doskoki i odskoki. Po kilku minutach ni�szemu uda�o si� zada� pot�ny cios w gard�o, kt�ry powali� jego przeciwnika. Bia�o ubrany m�czyzna podbieg� i spojrza� na le��cego. Gdy ten usi�owa� powsta�, niezbyt delikatnie przycisn�� go do ziemi. Zataczaj�c r�koma du�e ko�a, zasygnalizowa� co� w kierunku trybun. T�um zwariowa�. Mo�na si� by�o domy�li�, �e facet w bieli jest kim� w rodzaju s�dziego i w�a�nie og�osi� zwyci�stwo ni�szego zawodnika. Podbieg�o kilku ch�opc�w z noszami, by wynie�� pokonanego, odepchn�� ich jednak i pow��cz�c nogami, zwl�k� si� z areny, masuj�c sobie gard�o. Obr�ci�em si� do m�czyzny siedz�cego obok i tr�ci�em go w rami�. Spojrza� na mnie i podskoczy�, n a p r a w d � podskoczy�. Musia� ca�y czas intensywnie obserwowa� walk� i nie zauwa�y� olbrzyma siedz�cego obok. - Przepraszam za zaskoczenie - powiedzia�em moim z�ym hiszpa�skim. - Jestem tu obcy i potrzebuj� pewnej informacji. - Z pewno�ci� jeste� obcy - powiedzia� z u�miechem. - S�dz�, �e nie widzia�em dot�d nikogo bardziej obcego. - Mia� to by� pewnie rodzaj dowcipu. - Co chcia�by� wiedzie�? - Ile dosta� ten ma�y za zwyci�stwo? - Ma�y?! - Obejrza� mnie od g�ry do do�u i potrz�sn�� g�ow�. - Mo�e dla ciebie. W�a�nie zdoby� mistrzostwo wagi ci�kiej obszaru Macro-BA, pa�ka wibracyjna. Dwadzie�cia pi�� tysi�cy pesos. - �atwo mu przysz�o. Za�mia� si� znowu. - Na ka�dego, kto znajduje si� w zasi�gu tytu�u mistrzowskiego przypada wiele tuzin�w perdid. - Perdid? Co to? - Gladiator, kt�ry ju� nie mo�e walczy�. Niekiedy, poniewa� odni�s� tak ci�kie rany, �e musia� odej��. Niekiedy, poniewa� strach dusi go za gard�o i nie potrafi ju� stan�� na arenie. Niekiedy wreszcie, bo ju� nie �yje. - Naprawd� pozwala si� ludziom gin�� na arenie?! - O Bo�e! O tym nie wspominano w podr�cznikach. - Nie "pozwala si� gin��". Wszyscy gladiatorzy s� przyjaci�mi, a nikt nie zabija przyjaciela. Uwa�a si� to za czyn niegodny. Jednak czasem to si� zdarza. Odwr�ci� si� z powrotem w kierunku areny. Oficjalnie wygl�daj�cy m�czyzna wr�cza� w�a�nie zwyci�zcy kawa�ek papieru - zapewne czek. Ten uni�s� go wysoko i dumnym krokiem obszed� aren�. T�um rycza�. Jedna po�owa wiwatowa�a rado�nie, gdy tymczasem druga gwizda�a niezadowolona. - Sk�d Jest ten facet? Jest zbyt du�y jak na Ziemianina. - Z Hell. Wi�kszo�� zawodnik�w wagi ci�kiej pochodzi stamt�d. N�dzne b�karty. Jest kilku Maasai'pyan wagi ci�kiej, na przyk�ad jego ostatni przeciwnik, kilku z Perrin lub Selvy, rzadko z Dimian. Nigdy dot�d nie widzia�em kogo� tak du�ego jak ty. Jeste� ze Springworld? - Taa... M�g�bym walczy� w ich wadze? Za�mia� si� znowu. - Nie ma przecie� �adnej ci�szej. Macie takie walki na Springworld? - Nie. Nie widzia�em �adnej, dop�ki nie przyby�em na Selv�. - Wi�c nawet nie my�l o tym, przyjacielu. Sta� tylko przeciw takiemu Hellerianinowi5 i jeste� perdid po trzech sekundach. S� szkoleni od urodzenia, by rani� i zabija�. - Springworld te� nie jest kurortem wypoczynkowym. S�dz�, �e m�g�bym niejednego pokona�. Wzruszy� ramionami. - Nie ufaj zbytnio swoim rozmiarom czy sile. Ci najwi�ksi przegrywaj� r�wnie�. Trening przede wszystkim. Przypomnia�em sobie, w jak pi�knym stylu za�atwi� mnie B'oosa. - S�dz�, �e ma pan racj�. M�g�bym jednak si� tego nauczy�. Dok�d powinienem p�j��, by dowiedzie� si� czego� wi�cej o walkach? - Hmm... Biuro informacyjne jest tam, pod trybunami. Ale je�li naprawd� chcesz je pozna� i dowiedzie� si� co jest co, id� na Plaza de Gladiatores. Tam spotykaj� si� zawodnicy. - Daleko to st�d? - Nie, w �rodku miasta. Oko�o dwustu kilometr�w na p�noc. Obejrza�em jeszcze jeden mecz, walk� z kijami, i naprawd� wsp�czu�em facetowi, kt�ry przegra�, po czym ekspresmetrem uda�em si� na Plaza de Gladiatores. By� to olbrzymi plac, pi�knie wygl�daj�cy w popo�udniowym s�o�cu, pe�en drzew i kolorowych kwiat�w. Wok� znajdowa�y si� tawerny wype�nione lud�mi. T�um k��bi� si� przy stolikach wystawionych na zewn�trz, rozprawiaj�c g�o�no w cieniu pod markizami. Grupy muzyk�w przechodzi�y od tawerny do tawerny, dm�c w tr�bki i szarpi�c struny gitar, staraj�c si� zag�uszy� wszystko i wszystkich. Z pocz�tku brzmia�o to dziwnie, ale po pewnym, czasie, gdy wci�gn��em si� w t� atmosfer�, zacz�o to mi si� nawet podoba�. Wybra�em najbli�sz� knajp� i wszed�em do �rodka. Musia�em zgi�� si� wp�, by zmie�ci� si� w drzwiach. Po moim wej�ciu g�o�ny gwar i �miech ucich� na chwil�, lecz gdy bywalcy szybko i prawid�owo rozpoznali we mnie turyst�, przestali si� mn� interesowa�. Podszed�em do stolika, krzes�o by�o zbyt ma�e i zbyt niskie dla mnie. Odkurzy�em wi�c kawa�ek pod�ogi i siad�em. Zam�wi�em cerweza preparada - piwo z cytryn�, a gdy mi je podano, zbli�y�o si� dw�ch m�czyzn. W t�umie trudno by�o odr�ni� turyst�w od gladiator�w, lecz co najmniej Jeden by� z pewno�ci� zawodnikiem. Pierwszy wygl�da� na Ziemianina - niski, szczup�y, ale muskularny, ubrany w bia�y kombinezon tak obcis�y, �e wygl�da� jakby zanurzono go w kadzi z plastykiem i wystawiono, by wysech�. Drugi, zawodnik, by� troch� za wysoki i za ci�ki jak na Ziemianina. Twarz mia� potwornie okaleczon�. Trzy pomarszczone blizny przechodzi�y od czo�a do szcz�ki. Brakowa�o mu po�owy nosa, a �ci�gni�te bliznami powieki nadawa�y mu wygl�d ci�g�ego zadziwienia. Przem�wi� pierwszy, po angielsku: - Mo�emy si� z kumplem przysi���? - i nie czekaj�c na odpowied�, zahaczy� nog� krzes�o, przyci�gn�� je i z rozmachem usiad�. Jego towarzysz uczyni� to samo, jednak znacznie spokojniej. - Jak poznali�cie, �e m�wi� po angielsku? - Szajs, kto� tak du�y jak ty musi by� Springerem, a na Springworld m�wi si� po angielsku, no nie? Nigdy na Springworld nie spotka�em nikogo, kto "m�wi�by" po angielsku jak on. Zwykle takie wyra�enia pozostawiamy na specjalne okazje. Jednak przytakn��em i spyta�em du�ego, sk�d pochodzi. - New Britain. To na Hell, a m�j kumpel jest Ziemianinem. Sk�d jeste�, Angelo? - Z Mexico - odpowiedzia� po hiszpa�sku, wymawiaj�c x jak h. - Ale m�wi� r�wnie� po angielsku. - Obaj jeste�cie gladiatorami? - Ja jestem gladiatorem - rykn�� Hellerianin. - Ten ma�y Angelo dopiero zaczyna. - Co trzeba zrobi�, �eby zacz��? - spyta�em Angelo. Poci�gn�� �yk przyprawionego wina ze swego kubka. - Najpierw wiele lat szkolenia, potem, jak m�g�by� to nazwa�, terminowanie, czyli walczysz ze zwierz�tami. Je�eli jeste� dobry i masz szcz�cie, zaproponuj� ci przy��czenie si� do dru�yny. Na razie dotar�em do poziomu wst�pienia do Mexico DF. Po angielsku by�oby to: dru�yna tyczkarzy Mexico City. - Potem, je�li stajesz si� prawdziwym gladiatorem - wtr�ci� si� Hellerianin - t�um zaczyna ci� zauwa�a�. Zaczynasz si� wyr�nia�, otrzymujesz oferty walk indywidualnych. I tam dopiero zaczynaj� si� prawdziwe pieni�dze. - Jak du�e? - Najmniejsza nagroda to oko�o pi�� paczek. Dalej ju� wi�cej. Najwi�ksza to mistrzostwo Ziemi, �wier� ba�ki! Bez podatku co do grosza twoje. W ka�dym innym zawodzie podatek zabiera ci dziewi��dziesi�t cholernych pesos z ka�dej setki, kt�r� zarobisz. - To jest po prostu podatek - powiedzia� Angelo. - r�wny dla ka�dego. - G�wno! - parskn�� - jak mo�esz tak pieprzy�! Mniej ni� milion ludzi pracuje na miliardy cholernych obibok�w. - Ale to dzia�a, amigo, to dzia�a. - Jasne. Tak d�ugo jak d�ugo tyraj� faceci p�ac�cy podatki. Co b�dzie, je�li oni wszyscy si� skrzykn� i wyjad�? Wszystko si� rozpadnie. Ludzie z innych planet przestan� przyje�d�a� do pracy. - Odwr�ci� si� do mnie i wyszczerzy� z�by. - Z wyj�tkiem gladiator�w. Zawsze b�dzie nas du�o, tak d�ugo jak nagrody nie s� ob�o�one podatkiem. - A co ze mn�? - Z tob�? Co z tob�? - Chcia�bym skorzysta� z tych bezpodatkowych pesos. Chcia�bym zosta� gladiatorem. Hellerianin zarechota�, wybuchn�� g�o�nym �miechem, po czym opr�ni� sw�j kufel piwa. Stukn�� nim dwukrotnie w st�. - Przykro mi, Goliacie, ale to zupe�nie inna gra. Angelo naopowiada� ci mas� g�upot, ale powiedzia� jedn� rzecz prawdziw�. Je�eli nie trenujesz przez lata, nie masz szansy na ringu. Jeste� perdid po kilku sekundach. - I to nie ranny - doda� Angelo, potakuj�c g�ow� - ale najprawdopodobniej zabity. - Cholerna racja. Ka�dy zawodnik, kt�ry da�by ci szans� uchwycenia siebie, by�by g�upcem. Za�o�� si�, �e m�g�by� z�ama� m�czyzn� jak patyk. Chyba m�g�bym. - Wi�c dlaczego s�dzicie, �e zosta�bym z miejsca zabity. Mo�e nie da�bym przeciwnikowi takiej mo�liwo�ci. Jestem w niez�ej formie. Barman podszed� z dzbanem i nape�ni� szklanki Hellerianinowi i mnie. Ten upi� �yk wina i obejrza� mnie znad kraw�dzi naczynia. - S�uchaj no, czy Springerzy si�uj� si� na r�ce? - Masz na my�li "�okcie na stole"? - Tak. - Opar� sw�j �okie� na wprost mnie, wyprostowa� przedrami�. Muskularne, ale przy Springerze wygl�da�yby na drobne. - Za�o�� si� o kufel piwa, �e po�o�� ci�. Ma�e piwko. - Zak�ad stoi. Przystawi�em sw�j �okie� do jego i pochwycili�my si� za d�onie. Przymierza�em si� w�a�nie, by zacz��, gdy jego lewa r�ka wystrzeli�a naprz�d i poczu�em czubek sztyletu na gardle. - Teraz albo �agodnie po�o�ysz r�k� na stole, albo poder�n� ci gard�o, a wtedy r�ka ju� sama opadnie. Stoj�cy za Hellerianinem barman �mia� si� szeroko. Angelo u�miechaj�c si� �agodnie, spogl�da� w bok. A Hellerianin po prostu wpatrywa� si� we mnie z twarz� zimn� jak stal sztyletu na moim gardle. Mia� mnie. - Wygra�e� - pozwoli�em przycisn�� swoj� r�k� do sto�u i rzuci�em barmanowi peso. Hellerianin schowa� sztylet do pochwy na biodrze, pochyli� si� na krze�le i u�miechn��. - Wygl�dasz na m�drego go�cia. Poj��e� w czym rzecz? - Tak... �adnych regu�. - Nie, s� pewne zasady, ale nie s� przestrzegane zbyt rygorystycznie. A zawodnicy znaj� mas� trik�w. Wcisn��em reszt� cytryny do piwa i upi�em troch�. By�o gorzkie i ciep�e. - Wydaje mi si�, �e m�g�bym jednak spr�bowa�. - Za choler�. Nie pozwol� ci. S� prostsze sposoby pope�nienia samob�jstwa. - Ale potrzebuj� pieni�dzy i to szybko. Wydaje si�, �e tylko gladiator mo�e zrobi� pieni�dze na Ziemi. - Jak du�o potrzebujesz, Springerze? - spyta� Angelo. - Prawie siedemna�cie tysi�cy. I mam niewiele ponad miesi�c, aby je zdoby�. - Jest pewien spos�b... - Jaki? - Cokolwiek. Jest wiele miejsc, gdzie odbywaj� si� walki ze zwierz�tami. I nie trzeba by� gladiatorem, a p�ac� cztery, pi�� setek bez podatku. - Szajs, Angelo, chcesz go zabi�? - Potrz�sn�� g�ow� i spojrza� wprost na mnie. - Jeste� prawie tak wielki jak byk. M�g�by� walczy� z bykami w Mexico. - Co to takiego byk? - To cholernie wielkie zwierz�, z rogami na mil�. Mo�e ci� schrupa� na �niadanie. - Zatem ma z�by? - Nie, amigo, on �artowa�. Byki nie gryz�. Jednak to gro�ne zwierz�ta, a ich rogi s� ostre. Ale jest to mniej niebezpieczne ni� walka z gladiatorem. - Nabazgra� co� na �wistku papieru i wr�czy� mi go. - Id� na Plaza de Toros w Guadalajara i porozmawiaj z tym facetem. Mo�e uda mu si� zorganizowa� walk� dla ciebie. Doko�czy�em piwo i poszed�em na ekspresmetro. Mo�e powinienem uda� si� od razu do Guadalajara, ale chcia�em przemy�le� to wszystko i dobrze odpocz��. I dowiedzie� si� czego� wi�cej o bykach. III Nasza grupa nocowa�a w Hotelu de la Bahia, olbrzymim, starym hotelu prawie w centrum �r�dmie�cia Macro-BA. Facet w recepcji poda� mi numer pokoju i szybk� wind� dosta�em si� na 167 pi�tro. Moi koledzy B'oosa i Bolivar ju� tam byli. - O! wie�niak wraca - powiedzia� Bolivar. Sta� przed lustrem, czesz�c brod�. B'oosa czyta� u�o�ony wygodnie na ma�ej kanapce. Mrukn�� co�, nie podnosz�c wzroku. - Jak by�o w muzeum? - spyta�em. - Masa obraz�w. Skamienia�o�ci. Relikty kulturowe r�nego rodzaju. Warto zobaczy�. Gdzie by�e� ca�y dzie�? - Szuka�em pracy. - Pracy? Na co ci praca? - Musz� zwr�ci� pieni�dze za podatek od nadwagi. - Do diab�a. Czemu si� tym przejmujesz? - Bolivar rzuci� si� na mi�kkie krzes�o. - Nikt inny nie ma zamiaru zawraca� sobie tym g�owy. Nic nie poradzisz na to, �e urodzi�e� si� jako olbrzymi potw�r. - To wa�ne. Dla mnie. - Poza tym, jakiego rodzaju prac� mo�esz dosta� na tej zwariowanej planecie? Ka�dy od szczytu do do�u obj�ty jest opiek� socjaln�, ale te� nikt nie mo�e zatrzyma� nawet dziesi�tej cz�ci swoich zarobk�w. - U�miechn�� si�. - Z wyj�tkiem. Jak si� wydaje, kryminalist�w. Czy�by� mia� zamiar... - I gladiator�w - powiedzia�em. - To nonsens! - wybuchn�� B'oosa. - Czy wiesz, �e tutaj zabija si� gladiator�w? Nieokrzesane dzikusy. Masz zamiar ryzykowa� �ycie, poniewa� kilku facet�w w�ciek�o si� na ciebie? - Jak ju� powiedzia�em, Mr B'oosa, to wa�ne. - To �mieszne - powr�ci� do czytania. - Mr B'oosa ma racj�, Carl. By�oby samob�jstwem wyst�pi� przeciwko zawodowcom. Czy nie uda�o mu si� wbi� troch� rozumu do twego zakutego �ba? - Nie b�d� walczy� z lud�mi, Francisco. - Nie musz� zwraca� si� do niego "Mister", dop�ki nie uko�czy dwudziestu jeden lat. - Mog� zarobi� wystarczaj�co du�o, walcz�c ze zwierz�tami. - Ze zwierz�tami? Tutaj? Jakimi? - Kto� wspomina� co� o bykach. - Bykach? Co to? - Byk to samiec krowy - poinformowa� nas B'oosa bez zagl�dania do encyklopedii. - Wspaniale! - powiedzia�em. - A co to krowa? Francisco wzruszy� ramionami, B'oosa tym razem nie odezwa� si�. - Jest jeden spos�b, �eby si� dowiedzie�. - Wy�owi�em z torby kawa�ek papieru, kt�ry da� mi Meksykanin. By�o tam nazwisko i numer. Wystuka�em go na telefonie. Dziewcz�ca twarz wype�ni�a ekran. - Buenos noches, Plaza de Toros de Guadalajara. Prze��czy�em si� na sw�j skrzypi�cy hiszpa�ski. Przy Mr B'oosa zawsze m�wimy pan-swahili. - Chcia�bym m�wi� z panem Mendezem. - Chwileczk�, prosz�. - Znikn�a i po kilku sekundach pojawi�a si� ponownie. - Kogo mam zapowiedzie�? - Jestem Carl Bok ze Springworld. - Ach, tak. O czym chcia�by pan rozmawia� z panem Mendezem? - Chcia�bym wzi�� udzia� w walce byk�w. - Chwileczk�, prosz�. Sygna� oczekiwania ��czno�ci pojawi� si� na ekranie, po chwili znikn��, ukazuj�c ciemnego m�czyzn� w ubraniu handlowca, z grubym cygarem stercz�cym poni�ej krzaczastych w�s�w. Odezwa� si� po angielsku. Mia� ci�ki akcent. - Panie Bok, jak rozumiem pochodzi pan ze Springworld i chcia�by pan walczy� z bykami. - Tak. - Czy bra� ju� pan udzia� w walce byk�w? - Panie Mendez, ja nigdy nawet nie widzia�em byka. Ale potrzebuj� pieni�dzy. Za�mia� si�. - Nale�y pochwali� pa�sk� odwag�, ale... - si�gn�� w prawo i pokaza� l�ni�cy, czarny, ceramiczny pos��ek. - Oto jak wygl�da byk, panie Bok. W rzeczywisto�ci jest bardzo du�y, wa�y niekiedy ponad pi��set kilogram�w i jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczny. - Ja te� w rzeczywisto�ci nie jestem karze�kiem. Na czym polega walka z bykiem? - Senor, s� dwa rodzaje walk byk�w. Jeden to corrida, polega na... to trudno wyja�ni�, ale i tak nie m�g�by pan wzi�� w niej udzia�u. Jest to specjalny spos�b walki wymagaj�cy wielu lat ci�kiego treningu. I byk zawsze ginie. Czasami matador, jak nazywamy ten rodzaj gladiator�w, ginie r�wnie�. Jednak�e niecz�sto. W tej profesji nie jest �atwo doj�� do mistrzostwa. Nie�wiadomie pog�adzi� porcelanowego byka. Popi� opad� z jego cygara. - A drugi spos�b? - Drugi rodzaj nie wymaga takiej wiedzy i do�wiadczenia. Ale jest znacznie bardziej niebezpieczny. Byk nie zawsze ginie, w�a�ciwie zwykle nie ginie. Uczy si� wi�c walczy� z lud�mi i jak my to nazywamy, staje si� "m�dry". A ludzie gin� prawie tak cz�sto jak byki. Niemal co noc ginie m�ody m�czyzna. Jest to smutne, ale wydaje si�, �e turistas wol� ten rodzaj walk od corrida. A poza tym nigdy nie brakuje m�odzie�c�w, g�upich ch�opc�w, ch�tnych stawi� czo�a bykowi. Wszystkim bykom z wyj�tkiem tych, kt�re nauczy�y si� ju� zbyt du�o. Nawet ci m�odzie�cy czuj� l�k przed nimi. - Jakiej broni wolno u�ywa�? - S� trzy rodzaje walk, panie Bok. We wszystkich mo�na mie� peleryn�, aby m�c odwr�ci� uwag� atakuj�cego byka. Pierwszy rodzaj mo�e u�ywa� estoquita. Pan nazwa�by to kr�tkim mieczem lub d�ugim no�em. Za t� walk� p�ac� dwie�cie pesos. W drugim dopuszcza si� pa�k�, lecz nie wibropa�k�, zwyk�� pa�k�. Za to p�ac� czterysta. Za trzeci rodzaj walk p�ac� siedemset pi��dziesi�t, ale tam mo�na mie� przy sobie tylko peleryn�. - Rozumiem, �e w tej trzeciej grupie trzeba go�ymi r�kami zabi� byka. - O nie, senor. W ka�dej z tych walk wystarczy og�uszy� byka, powali� go na kolana. - Kiedy najwcze�niej m�g�bym walczy�? Przejrza� pobie�nie kilka kartek ma�ego notesu. - Panie Bok, jedyny termin, jaki mog� panu zaproponowa� w ci�gu najbli�szych dw�ch tygodni to jutrzejszy wiecz�r. Lecz z tym bykiem nie b�dzie pan chcia� walczy�. - Dlaczego? Czy to jeden z tych "m�drych"? - Si, bardzo m�dry. Jest nazywany La Muerte Vieja, czyli Stara �mier�. Za ka�dym razem, gdy stawa� na arenie, pokona� swych przeciwnik�w we wszystkich walkach. A wyst�pi� ju� dwana�cie razy. Nawet ci niem�drzy m�odzi ludzie, kt�rych odwaga przewy�sza rozum, wiedz�, �e nie nale�y z nim walczy�. Dlatego na jutrzejszy wiecz�r nie mam dla niego przeciwnika. Dwana�cie walk... - Dobra, zatem przegra trzynast�. Prosz� mnie wystawi� w trzeciej klasie. Tej z peleryn�. - Senor, pan nie zdaje sobie... - Jestem bardzo du�y, senor Mendez. Ponad dwukrotnie wi�kszy od przeci�tnego Ziemianina. - Ale te� dwukrotnie mniejszy od Muerte Vieja. Nie ma pan �adnego do�wiadczenia. Nara�a si� pan na olbrzymie niebezpiecze�stwo. - Zobaczymy. Wpadn� jutro do pa�skiego biura. - Zgoda. Turistas kochaj� krew. - Potrz�sn�� ze smutkiem g�ow�. - Buenas noches, senor Bok. I powodzenia. - Buenas noches. - Ekran �ciemnia�. - Jeste� wariat - Francisco powiedzia� spokojnie - zupe�nie szalony. - Nie, niezupe�nie. Na pewno nie - odezwa� si� B'oosa. - Nie wiesz zbyt wiele o Springworld, prawda Pancho? - M�g�by przesta� nazywa� go Pancho. - Planeta ta pe�na jest nierozgarni�tych olbrzym�w i nie jest nawet wystarczaj�co wa�ne, by robi� przystanek na trasie Starschool. A dlaczego? Powiedz mu, Carl. - B'oosa powr�ci� do lektury. - C� takiego powinienem wiedzie� o tym twoim s�ynnym �wiecie? - Nie bardzo wiem, od czego zacz��. Sp�jrz na mnie. - Podszed�em do jego krzese�ka i g�ruj�c nad nim, kontynuowa�em: - Jestem olbrzymem, bo tylko olbrzymi mog� prze�y� na Springworld. Z wyj�tkiem by� mo�e Hell, Jest to najsurowsza planeta do tej pory skolonizowana. Wyobra� sobie huragany czterokrotnie silniejsze od tych, kt�re szalej� na twojej planecie. Przewalaj� si� przez Springworld pi�� albo sze�� razy do roku, zr�wnuj�c z ziemi� wszystko, na co natrafiaj�. Sta�e konstrukcje znajduj� si� u nas z konieczno�ci pod ziemi�. Mi�dzy sztormami uprawiamy i zbieramy volmer. To rodzaj porostu rosn�cego w szczelinach ska�. Ci�gle musimy by� niezwykle czujni, bo zagra�aj� nam nieustannie trz�sienia ziemi, tr�by powietrzne i zwierz�ta, kt�re z trudno�ci� potrafi�by� sobie wyobrazi�. - M�w dalej. - Mamy wiele rodzimych zwierz�t, Francisco, oraz kilka gatunk�w, kt�re przedosta�y si� na nasz� planet� i zaadaptowa�y. Wszystkie s� wielkie i gro�ne. Ten byk jest prawdopodobnie wielko�ci mojego domowego ulubie�ca, jaszczura tn�cego. Ale m�j pupilek ma k�y, kolce i pazury... i ja sam go oswoi�em. - Dobra, ale w�tpi� czy ten tw�j pieszczoszek by� w pe�ni rozwini�ty, gdy go poskramia�e� i w�tpi�, czy pokona� dwunastu m�czyzn, zanim ty przyszed�e� ze smycz�. - To prawda. By� ma�y, niewiele wi�kszy od ciebie, gdy z�apa�em go go�ymi r�kami. M�g�bym powiedzie�, �e w tym przypadku mam zaufanie do siebie. - Mam nadziej�, �e uzasadnione. - Potrz�sn��: g�ow�. - Jednak przekonamy si� jutro. My? Masz zamiar mi towarzyszy�? - Oczywi�cie! Kto� musi pozbiera� to, co z ciebie zostanie. IV Przybyli�my na Plaza de Toros wcze�nie. Podpisa�em kontrakt pe�en najrozmaitszych zastrze�e�, zwalniaj�cy ka�dego w zasi�gu wzroku od odpowiedzialno�ci za bezpiecze�stwo mojego cia�a i uda�em si� na miejsca gladiator�w - kilka siedzisk w pierwszym rz�dzie. Og�uszanie i wywlekanie byk�w, czyli walki, na kt�re czeka�em, jeszcze si� nie zacz�y. Ci�gle Jeszcze trwa�y corridas. By�o to fascynuj�ce widowisko. Fascynuj�ce, ale smutne. Chwilami delikatne i wdzi�czne, chwilami brutalne. Senor Mendez wspomina�, i� od dw�ch tysi�cy lat, bo tyle liczy sobie corrida, niewiele uleg�o zmianie. To nadawa�o jej pewien poga�ski, prymitywny charakter. W naszych czasach, zw�aszcza na Springworld i Hell, �mier� nie jest otoczona rytua�em o tak odleg�ym rodowodzie. Wyst�puj�cy w corridas zawodnicy ubrani byli w dziwaczne kostiumy (normalnie gladiatorzy walcz� nago, tak przynajmniej by�o na Selvie) i zanim zosta� zabity kolejny byk, odbywa� si� bardzo skomplikowany rytua�. Na pocz�tku, gdy wpuszczono byka na aren�, grupa m�czyzn, dosiadaj�cych olbrzymich zwierz�t zwanych ko�mi, prowokowa�a go, a gdy atakowa� ich konie, pr�bowa�a wbija� w niego w��cznie. Te w��cznie, zwane pikami, zanurzaj�ce si� w cia�o zaledwie na kilka centymetr�w, mia�y za zadanie zm�czy� byka i jednocze�nie doprowadzi� go do szale�stwa. W ko�cu pojawi� si� nie uzbrojony matador i sprawi�, �e byk zaatakowa� jego peleryn� - du�y kawa�ek czerwonego, sztywnego materia�u trzymany z dala od cia�a. Im bli�ej matador pozwala� bykowi przej�� obok w�asnego cia�a, tym g�o�niej t�um wiwatowa�. Je�li o mnie chodzi to by�a najlepsza cz�� widowiska. Ten ma�y facet musia� by� w pewnym sensie odwa�ny. Obejrza�em p� tuzina tych walk i nikt nie zosta� nawet zraniony. Zacz��em rozumie�, dlaczego senor Mendez powiedzia�, i� wymaga to tak wielu lat treningu. Ostatnia cz�� walki by�a najbardziej niebezpieczna. By�a tak�e najbardziej smutna. By� to tak zwany moment prawdy, chwila, w kt�rej matador zabija byka. Trzyma szpad� schowan� za peleryn� i gdy byk j� atakuje, odkrywa szpad� i wbija w cia�o zwierz�cia. Czasami musi to powtarza� kilka razy, zanim byk ostatecznie pada. Nigdy dot�d nie zdawa�em sobie sprawy z tego, �e �mier� zwierz�cia mo�e na mnie wywrze� takie wra�enie. Zabi�em ich przecie� tysi�ce, broni�c siebie i chroni�c zbiory na Springworld. Ale podczas tej ostatniej corrida zdecydowa�em, �e nie zabij� Muerte Vieja. Za nic. Ciemnosk�ry m�czyzna usiad� obok mnie. - Buenos dias. - Dzie� dobry - odpowiedzia�em po hiszpa�sku. - Walczysz dzisiaj? G�upie pytanie. Siedzia� przecie� na �awce gladiator�w i by� nagi jak i ja. - Oczywi�cie. - Nie przestawa� wpatrywa� si� we mnie. - Z pierwszym bykiem Hermano de la Oscuridad. A ty? - Z drugim. Muerte Vieja. - Chryste Panie! Jak Mendez ci� na to nam�wi�? - Nie musia�. Pr�bowa� nawet mnie od tego odwie��. Wzruszy� ramionami. - W porz�dku. Jeste� wystarczaj�co du�y. My�l�, �e je�li kto� mo�e pokona� Muerte Vieja, to t� osob� jeste� ty. Gdzie jest twoja estoquita? - Nie mam. - Ai! Chyba oszala�e�! Pa�ka to nie jest... - Nie - powiedzia�em - tylko peleryna. Wypu�ci� ze �wistem powietrze i potrz�sn�� g�ow�. - Senor, obawiam si�, �e masz wi�cej cojones6 ni� m�zgu. - Kto nie ma? - Czu�em si� troch� zagubiony. C�? Lekki przypadek scenicznej tremy. - M�czyzna posiadaj�cy dwa m�zgi wygl�da�by bardzo dziwacznie. Za�mia� si�, chichocz�c piskliwie. My�l�, �e by� r�wnie zdenerwowany jak ja. - Prawd� m�wi�c, nie spodziewam si� powa�nych k�opot�w. Wyros�em na planecie pe�nej olbrzymich, w znacznej cz�ci dzikich zwierz�t. Wcze�nie nauczy�em si� dawa� sobie z nimi rad�. - Jaka to planeta? - Springworld. - Nigdy o niej nie s�ysza�em. Czy wszyscy na Springworld s� tak pot�nie zbudowani jak ty? - Wi�kszo�� jest jeszcze wi�ksza. Gwizdn�� znowu. - Mo�e go zatem pokonasz. �ycz� ci szcz�cia Na chwil� wr�cili�my do ogl�dania corrida. Wyci�gano w�a�nie martwego byka. Matador obchodzi� aren�, dzi�kuj�c uk�onami za oklaski. Trybuny zaczyna�y si� powoli wype�nia�. W wi�kszo�ci zapewne byli to turistas, kt�rzy przyszli ogl�da� prawdziw� walk�. Nas. - Czy wiesz, dlaczego nazywaj� go Muerte Vieja? Sk�d ma to przezwisko? - spyta� m�j s�siad. - Domy�lam si�, �e zabi� kilku ludzi. - Wiele byk�w zabija ludzi. Ale tylko Muerte Vieja zabi� sze�ciu. Po�ow� z tych, kt�rzy z nim walczyli. A ci co prze�yli... c�, oni ju� nigdy nie stan� na arenie. - Czy widzia�e� kiedy� jego walk�? - spyta�em. - Tak, cztery. - Podrapa� si� po twarzy z kilkudniowym zarostem. - W trzech ostatnich gladiatorzy zmarli na jego rogach. Teraz ju� nikt nie chce z nim walczy�, nawet ci m�odzi szale�cy. Tylko ty. - Ton jego g�osu wskazywa�, �e nie by� to komplement. Z jakiego� powodu dot�d nie przysz�o mi do g�owy, aby si� ba�. Lecz nagle zda�em sobie spraw� z szelestu piasku przesypuj�cego si� na arenie, zapachu krwi, szorstko�ci drewna �awki, na kt�rej siedzia�em. Nagle wszystko przesta�o by� zabaw�, sta�o si� prawdziwe. Poczu�em sucho�� w gardle, zimny pot na czole i wilgo� na d�oniach. - Chcesz mojej rady? Mam za sob� wi�cej walk byk�w ni� ty. Nie wiem czy mia�o to brzmie� ironicznie, czy nie. Co wi�cej nawet mnie to nie obchodzi�o. - Pewno. Ka�da rada si� przyda. - Po pierwsze, zapomnij o pelerynie. Muerte Vieja wie wszystko na jej temat, a jest bardzo m�drym bykiem. Nie b�dzie w og�le na ni� zwa�a�, tylko zaatakuje bezpo�rednio ciebie. Najlepiej mie� obie r�ce wolne. - To by�a cenna informacja. Mia�em zamiar walczy� sposobem, jakim u nas walczymy z m�odymi jaszczurami. Peleryna by po prostu przeszkadza�a. - Po drugie, zawsze trzymaj si� jego prawej strony. B�dzie pr�bowa� zahaczy� ci� lewym rogiem. Jest prawie �lepy na prawe oko. - Walczy zatem lewym rogiem, bo niedowidzi na prawe oko. - Nie, senor, ka�dy byk zwykle preferuje jeden z rog�w. Szkoda �e cz�owiek, kt�ry si�gn�� do jego oczu trafi� w lewe. Gdyby to by�o prawe, by�by to koniec Muerte Vieja, zanim zd��y�by zapracowa� na to imi�. A pi�ciu wspania�ych m�czyzn �y�oby nadal. - Pi�ciu? - Tak. M�czyzna, kt�ry trafi� go pa�k� w lewe oko, tkwi� w tym momencie na jego lewym rogu. R�g wszed� mu w pachwin� i wyszed� powy�ej p�pka. Umar�, zanim zniesiono go z areny. By� ostatnim, kt�ry pr�bowa� walczy� z Muerte Vieja uzbrojony tylko w pa�k�. By� moim przyjacielem, odwa�nym m�czyzn�, kt�ry pokona� wiele byk�w. Otrz�sn��em si�. W co ja si� wpakowa�em? - Czy jest jeszcze co�, co powinienem wiedzie�? - Hmm... Muerte Vieja jest stary, za stary jak na walki byk�w. Spr�buj przetrzyma� go, zmuszaj�c do atakowania z daleka. Zr�b to wiele razy. R�b unik przy ka�dym ataku, odskakuj i biegnij w przeciwnym kierunku. Zanim zatrzyma si� i zawr�ci, b�dziesz na tyle daleko, �e znowu zmuszony b�dzie atakowa� z wi�kszej odleg�o�ci. Nie pr�buj niczego stylowego ani brawurowego. Po prostu uci