2976

Szczegóły
Tytuł 2976
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2976 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2976 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2976 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski Ploxis Czy to naprawd� nie jest mo�liwe? - patrzy�em niemal b�agalnie w oczy uk�adocelnika. - Nie, w �adnym wypadku! - By� niewzruszony. - Ale� to przecie� tylko trzy puszki. Wy��cznie do osobistego u�ytku. Wzruszy� ramionami. - Mnie na tym bardzo, ale to bardzo zale�y... Tym razem przyjrza� mi si� uwa�nie. - Nie, to naprawd� niemo�liwe - pozby� si� swego osch�ego, urz�dowego tonu. - Wiesz przecie�, �e wszystkie rzeczy pozaziemskiego pochodzenia, nie wyszczeg�lnione w �adnej taryfie, nie mog� by� przewo�one na Ziemi� bez specjalnego zezwolenia komisji wwozowej. - A kiedy zbiera si� ta komisja...? - Za miesi�c chyba - uk�adocelnik odpowiedzia� po chwili wahania. - Dlaczego tak rzadko? - Bior� w niej udzia� sami profesorowie z r�nych ziemskich o�rodk�w i trudno ich razem zebra�. - A po c� a� profesorowie? - �eby zadecydowa�, czy to, co si� wwozi, nie jest niebezpieczne. - Niebezpieczne? - No tak. Gdyby nie oni, ludzie przywoziliby z planet wszystko, a potem by�by k�opot na Ziemi. Tak jak z t� rdzenic�, ro�lin� z Wenus. Przywie�li, �eby j� hodowa�, a ona tymczasem zacz�a w�drowa�... Skin��em ze zrozumieniem g�ow� i wys�ucha�em do ko�ca historii o rdzenicy. Potem zapyta�em: - A mo�e Ploxis by� ju� kiedy� wwo�ony? Tylko trzy puszki... - Nie. Nie ma w spisie... - znowu przybra� urz�dowy ton i patrzy� na mnie, jakbym by� przezroczysty. - No, trudno... - wyj��em ze swego baga�u trzy metalowe puszki do z�udzenia przypominaj�ce konserwy i zamkn�wszy autokufer, pozwoli�em mu pow�drowa� do rakietki odwo��cej baga� na Ziemi�. Rakieta nasza po powrocie z Marsa kr��y�a od kilku godzin po �lepym, eliptycznym torze wok� Ziemi. Pasa�erowie wysy�ali najpierw swoje baga�e, a potem sami ma�ymi, kilkuosobowymi rakietami odlatywali na ziemski kosmodrom. W wielkim bocznym ekranie obserwowa�em, jak coraz to nowe rakietki, b�yskaj�c b��kitnym ogniem gaz�w wylotowych, schodzi�y ku brunatnej bryle Ziemi. Co robi�? Wzi�� po prostu trzy puszki jako osobisty baga�? Niemo�liwe. Niezawodne automaty uk�adocelnik�w odkryj� je na pewno. I znowu nie pozwol� zabra� mi ich na Ziemi�. A zostawi� puszek w rakiecie tak�e nie mog�em. Nie mog�em zawie�� zaufania Borda. Bord by� czym� wi�cej ni� tylko moim przyjacielem, by� dla mnie autorytetem i wyroczni�. Wszed�em do swojej kabiny. Crash by� ju� tam i w�a�nie wk�ada� sw�j skafander. U�miechn�� si� do mnie, szczerz�c jak zwykle swoje du�e z�by. - No co, stary, nareszcie tak jakby�my byli na Ziemi! - Tak jakby... - Co� ty taki sm�tny? - Crash przyjrza� mi si� uwa�nie. - Czy�by nostalgia za Marsem? By�by to pierwszy wypadek tej choroby w historii ludzko�ci - roze�mia� si� znowu. I wtedy w�a�nie nadesz�a ta decyduj�ca chwila. Postanowi�em prosi� Crasha o pomoc. Co prawda znali�my si� tylko tak d�ugo, jak d�ugo trwa�a podr� z Marsa, ale Crash wzbudza� zaufanie. - S�uchaj, Crash, mam k�opot, powa�ny k�opot - doda�em, by zgasi� u�miech na jego twarzy. - Czy dziewczyna nie wysz�a na kosmodrom? - �mia� si� znowu. - Nie, to naprawd� powa�na sprawa. - No to powiedz wreszcie, co si� sta�o? - Uk�adocelnicy nie chc� mi zezwoli� na ww�z Ploxisu - wymawiaj�c nazw�, �ciszy�em g�os. - Czego? - Ploxisu. - A co to takiego? - Nie wiem. - No, to wyja�nia cz�ciowo spraw�. Ale po co chcesz wwozi� co�, o czym nie wiesz, czym ono jest? - Bord prosi� mnie o to. - Bord, ten areograf? - Ten sam. - A sk�d on wzi�� ten, no, Ploxis? - Nie wiem. - I co ty masz z tym zrobi�? - Odda� jego przyjacielowi Covertowi z Instytutu Areobotaniki. On ju� wszystko b�dzie wiedzia�. Wyj��em trzy puszki i postawi�em na stole. - To w�a�nie to? - zainteresowa� si� Crash. - Tak. - Wygl�da jak konserwa. Ciekawe, dlaczego tak to opakowali? - Pewnie, �eby nie by�o dost�pu powietrza i �wiat�a. - Mo�e... A czy to jest truj�ce, �r�ce, wybuchowe? - Chyba nie... - odpowied� moja nie wypad�a zbyt pewnie. - Najlepiej ode�lij to Bordowi z powrotem - zaopiniowa� Crash. - Nie mog�. Przyrzek�em mu dostarczy� to osobi�cie Covertowi. - Wi�c co zamierzasz zrobi�? - Nie wiem. S�dzi�em, �e mo�e razem wymy�limy... Crash zamy�li� si�. Potem przyjrza� si� z uwag� puszkom. - Automaty uk�adocelnik�w wykryj� je. Skin��em g�ow�. - Ale wiesz, mam my�l... - Crash wyprostowa� si� gwa�townie. - Przypominaj� do z�udzenia puszki z kompotem pomara�czowym. We�miemy wi�c skrzynk� kompotu i trzy puszki zamienimy. - To wzbudzi podejrzenie. Nikt przecie� nie transportuje kompot�w z rakiet na Ziemi�. - Zapominasz, �e sprawdza� b�d� automaty. Automaty si� nie dziwi�. - A je�li sprawdza� b�dzie cz�owiek... - To odkryje zamian�. Ale z drugiej strony, czy widzisz inn� mo�liwo�� przewiezienia Ploxisu? - Nie. - Wi�c nie ma si� nad czym zastanawia�. Przynie� skrzynk� kompotu. Gdy po chwili wr�ci�em, d�wigaj�c skrzynk� z trzydziestoma konserwami, zasta�em Crasha wpukuj�cego jedn� z moich puszek. - Co� tam si� rusza - powiedzia�. Wzi��em puszk� ze sto�u i przytkn��em do ucha. Pocz�tkowo nic nie s�ysza�em, lecz gdy wstrz�sn��em puszk�, zabulgota�a i co� jakby poruszy�o si� w �rodku. - Zostaw to lepiej - powiedzia� Crash. Diabli wiedz�, co ten tw�j Bord m�g� tam wpakowa� do �rodka. Mo�e jakie� wy�ej zorganizowane beztlenowce marsja�skie? - Niemo�liwe, przecie� mog�yby si� na Ziemi b�yskawicznie rozpleni�... - Gdyby to by�o co� zupe�nie zwyk�ego, ten Ploxis, Bord pos�a�by go zwyczajnie kosmopoczt�. - Oddajmy to w r�ce Coverta, a tej miary specjalista �adnego g�upstwa nie zrobi. - Zapewne. Crash odklei� z trzech konserw kolorowe etykietki. Poda�em mu puszki z Ploxisem. Po naklejeniu etykietek niczym nie r�ni�y si� od zwyczajnego kompotu. - Trzeba je jako� zaznaczy� - doda� Crash. Ostatecznie wydrapali�my na ich dnach znak w kszta�cie tr�jk�ta. - A teraz pijmy kompot - zaproponowa� Crash. - Ja nie lubi� pomara�czy. - Ale pi� musisz. Chcesz zdekonspirowa� ca�e przedsi�wzi�cie? - za�mia� si� Crash, otwieraj�c ostatni� konserw�. - Pod nasz Ploxis! doda� i podni�s� puszk� do ust. Pili�my kompot, podczas gdy automat wynosi� nasz� skrzynk�. Potem zeszli�my na d� do �luz rakiety. W tunelu wyrzutni czeka�a ju� na nas rakieta. Obok niej sta� uk�adocelnik. Jego automaty sprawdza�y nasze osobiste baga�e. On sam przypatrywa� si� nam uwa�nie, zbyt uwa�nie. A mo�e odkryli ju� Ploxis w�r�d pomara�czowych kompot�w, mo�e odczytali nadawc� w pami�ci autokufr�w i uk�adocelnik za chwil� mnie zapyta: "To ty jeste� w�a�cicielem tych trzech puszek?" Nie odpowiem nic, bo gdy tak zapyta, to znaczy, �e wie na pewno, �e nim jestem, i �adne t�umaczenia nie pomog�. A prawo ziemskie surowo karze za planetarny przemyt. Tym bardziej �e tam jest Ploxis... Lecz co to jest ten Ploxis? Jaka mo�e by� kara za przemyt Ploxisu? My�l ta nie opuszcza�a ju� mnie do ko�ca odprawy. Nagle celnik powiedzia� co� do Crasha, czego nie dos�ysza�em. Crash zaprzeczy�. - A ty? - zwr�ci� si� do mnie celnik. - Co ja? - b�kn��em zmieszany. - Czy nie przewozisz nic, co by�oby sprzeczne z ziemskim statutem wwozowym? - Nie... nic takiego... - No, to mo�ecie lecie� - uk�adocelnik oboj�tnie skin�� nam g�ow�. Jedna chwila i byli�my w rakiecie. Zatrzasn�li�my w�az, pole magnetyczne wyrzuci�o nas w pr�ni�. - Nasz Ploxis l�duje ju� na Ziemi - za�mia� si� Crash, spogl�daj�c na zegarek. Ja, wyci�gn�wszy si� wygodnie w fotelu, nie my�la�em ju� o Ploxisie. Za p�torej godziny b�d� w domu, w prawdziwym, ziemskim domu... I wtedy w�a�nie milcz�cy zawsze g�o�nik, s�u��cy jedynie do ��czno�ci z kosmodromem w nag�ych wypadkach, zachrypia� g�osem dow�dcy portu: - Og�aszam zamkni�cie arowarskiego kosmoportu. Wszystkie rakiety skierowa� do kosmoportu w Nori... G�o�nik zamilk�, a my, min�wszy ogromn� bia�� chmur�, wyszli�my nad arowarski kosmodrom. Autopilot, pos�uszny radiowemu wezwaniu, poderwa� rakiet� w g�r�, zmieni� kurs i skierowa� si� do Nori. Kilka minut i kosmodrom znikn�� za horyzontem. Czu�em pustk� w g�owie i strach. Chcia�em zapyta� Crasha, co on o tym my�li, ale wystarczy�o spojrze� na jego twarz. On wiedzia� to samo co ja. Przekl�ty Ploxis! Do Nori dolecieli�my nie zamieniwszy ani s�owa. Nori le�y w Azji Mniejszej, a nad Azj� Mniejsz� tego w�a�nie dnia �wieci�o s�o�ce. Nasza rakietka wyhamowa�a kilkaset metr�w przed gmachem portu kosmicznego, zajmuj�c przeznaczony dla niej kwadrat, zarysowany wielometrowej wielko�ci cyfr�. Gdy tylko wysiedli�my, poderwa�a si� jak konik polny w g�r� i znikn�a za wie�� kontroli ruchu. Skierowali�my si� ku budynkowi portu. Od betonoidalnej p�yty kosmodromu, nagrzanej s�o�cem, bi� �ar. Ludzie poruszali si� .leniwie, w przeciwie�stwie do automat�w, kt�re prawem kontrastu zdawa�y si� niezwykle ruchliwe. Po kilkunastu krokach byli�my zlani potem. Budynek by� jednak coraz bli�ej, a w nim klimatyzacja, ch�odne napoje i wszystko to, co w razie upa�u stosuje nasza cywilizacja. Budynek wychodzi� nam na spotkanie cieniem gigantycznej werandy, ukrytej pod bajecznie kolorowym materia�em, miarowo podnosz�cym si� i opadaj�cym, spe�niaj�cym rol� wielkiego wachlarza. Na tej werandzie siedzieli ludzie czekaj�cy na przylatuj�cych. Na nas nikt nie czeka�. Jednak gdy doszli�my do po�owy werandy, zza stolika podnios�o si� czterech m�czyzn, wraz z czterema towarzysz�cymi im automatami podeszli do nas. My�l�, �e Crash zorientowa� si� pierwszy. Stan��, rozejrza� si� w obie strony, jakby szukaj�c drogi ucieczki mi�dzy stolikami, momentalnie opanowa� si� jednak i zatrzyma�, czekaj�c na nadchodz�cych. Ja poj��em wszystko nieco p�niej, gdy byli o kilka krok�w od nas. Otoczyli nas i jeden z nich zapyta� mnie: - Ty jeste� Wor? Nie przeczy�em. Pytanie by�o formalno�ci�: Wiedzieli, �e to ja jestem ja, a ich automaty zna�y mnie lepiej ni� najbli�si przyjaciele. Ilo�� informacji, przekazana ich m�zgom w ci�gu kilku minut, by�a niemal r�wna tej, jak� �ycie przekaza�o mi w ci�gu wszystkich lat od urodzenia: - Jeste� zatrzymany pod zarzutem przemytu kosmicznego. - To nie by�a moja wina... - b�kn��em. - My o tym nie decydujemy. - Ale naprawd�. - Chod� z nami. Wszystko na pewno si� wyja�ni. - Za co go zabieracie? - Crash zdawa� si� oburzony. - S�ysza�e�. - Ale dowody? - Dowody na pewno s�. W przeciwnym wypadku nie zatrzymywaliby�my was w og�le. - Ja jednak mam prawo wiedzie�... - W stosunku do ciebie nie ma �adnych zarzut�w. - O tym ja wiem najlepiej, ale tu chodzi o niego. - Je�li niewinny, sprawa dzi� jeszcze si� wyja�ni. - On jest na pewno niewinny. - Je�li tak, to um�wcie si� gdzie� dzi� wieczorem. - Nie wieczorem, tylko zaraz. Lec� z wami. Musz� jedynie zawiadomi� instytut o swoim powrocie. - Nie mo�emy na ciebie czeka�. Masz tu nasz faloadres. Mo�esz przylecie�, kiedy zechcesz. Crash zapami�ta� faloadres w swym podr�cznym mnemotronie i niemal biegiem ruszy� ku stacji dalekich po��cze� wideotronicznych. Mnie poprowadzono w drug� stron�, ku bij�cej �arem p�ycie kosmodromu. Rakieta sta�a niedaleko. Zanim wszed�em do jej wn�trza, stan��em i spojrza�em w niebo, w niebieskoszare niebo upalnych ziemskich dni, z o�lepiaj�cym bia�ym s�o�cem w zenicie. Podobno na Plutonie, dok�d wysy�aj� skazanych, S�o�ce jest tylko jedn� z wielu gwiazd czarnego nieba i w jego �wietle ska�y nie rzucaj� cieni. ON mie�ci� si� w pokoju, kt�ry zamiast okien mia� ekrany, w nich czasem pojawiali si� ludzie maj�cy co� do powiedzenia o s�dzonym. Gdy �wiadkowie nie byli potrzebni, w ekranach p�on�y dalekie gwiazdy zagubione w czerni Kosmosu. Mo�e mia�y one obrazowa� wieczno��, a mo�e nico�� cz�owieka... Nie wiem. Wiedzia� to zapewne wideotronik programuj�cy to wszystko. Bo gwiazdy w ekranach by�y tak�e cz�ci� JEGO. Gdy wszed�em do tego pokoju, zobaczy�em GO od razu w szarym, wydobywaj�cym si� zewsz�d i znik�d �wietle. My�la�em w pierwszej chwili, �e to jest cz�owiek, chcia�em podej�� bli�ej i wtedy zobaczy�em, �e to jest ON, czarny, nieruchomy obelisk ludzkiego wzrostu, ON - ogromny m�zg znaj�cy cz�owieka i jego histori�, znaj�cy budow� ludzkiej tkanki i prawid�owo�ci w pr�dach kr���cych w ludzkim m�zgu. W�a�ciwie znajdowa�em si� w jego wn�trzu, w pot�nym gmachu zawieraj�cym jego zespo�y i zasilanie. Ten obelisk to tylko symbol, do kt�rego mo�e m�wi� s�dzony. Gdyby go usun��, cz�owiek m�wi�by do pustych �cian i nie wiedzia�by, czy one go s�uchaj�. A s�dzony musi wiedzie�, �e si� go s�ucha, �e jego racje zostan� rozwa�one. Sta�em nieruchomo w szarym �wietle nocy, a� oczy moje pr�yzwyczai�y si� do mroku i wtedy dostrzeg�em Weg� p�on�c� w jednym z ekran�w. R�wnocze�nie ON si� odezwa�: - Ty jeste� Wor? - Tak. - Znam ciebie. Znam twoje dzieci�stwo i m�odo��. Dziwi� si�, �e si� spotykamy. - Tak�e si� tego nie spodziewa�em. - Czy uznajesz si� winnym? - Nie. ON milcza� chwil�, a potem powiedzia�: - Zadam ci teraz pytanie, na kt�re odpowiesz zgodnie z prawd�. Wiesz przecie�, �e mnie oszuka� nie mo�na. Odkryj� ka�d� najmniejsz� sprzeczno�� w tym, co powiesz. Nie b�dzie to korzystne dla ciebie, jestem bowiem zar�wno twoim oskar�ycielem, obro�c� i s�dzi�, najbardziej obiektywnym s�dzi�, na jakiego sta� by�o ludzko��. - Wiem o tym - odpowiedzia�em. - Dobrze. Powiedz mi wi�c, jak d�ugo by�e� na Marsie? - P� roku. - T�skni�e� za Ziemi�? - Tak... chyba tak. - Widzia�e� w wideotronii bazy na Plutonie? - Tak. - Wiesz, kto do nich leci na wieloletni pobyt? - Wiem. - To dobrze - milcza� chwil�. - Co zatrzymano w twoim baga�u? - Mo�e Ploxis. Nie wiem... - A co to jest Ploxis? - Nie wiem dok�adnie. Nazwa czego�. - Czego? - Nie wiem. Mo�na chyba znale�� j� w akumulatorach informacji. - Nie mo�na. - Szuka�e�? - tym razem zapyta�em ja. - Szuka�em, nie ma. - Ja nie wiem, co to mo�e by�. Mo�e jaki� specjalistyczny termin? - Sk�d wzi��e� ten Ploxis? - Dosta�em od Borda. - I co mia�e� z nim zrobi�? - Odda� Covertowi. - W swoim baga�u przewozi�e� jaki� kompot, czy tak? - Tak. - Po co? - Tam w�a�nie by� Ploxis. - Uk�adocelnikom wyda�o si� to podejrzane. Wys�ali automat, by sprawdzi� zawarto�� puszek. - I co? - Jak to, nie wiesz? Przecie� sam poprzednio powiedzia�e�, �e w twoim baga�u jedynie Ploxis m�g� zosta� zatrzymany. - Tak, chyba tylko Ploxis. - Ale je�li si� domy�la�e�... wiedzia�e�, jakie mog� by� tego konsekwencje. - Gdybym si� domy�la�, nie prosi�bym uk�adocelnika o pozwolenie wwozu Ploxisu. - Prosi�e�, ale mo�e przypuszcza�e�, �e on nie b�dzie wiedzia�, co to jest? - Prosi�em go, by poszuka�... - Mo�e wiedzia�e�; �e nie znajdzie? - I s�dzi�em, �e nie znalaz�szy pozwoli mi go przewie�� na Ziemi�? Przecie� to nonsens. - Tak, je�eli nic nowego si� nie dowiem w tej sprawie - ON zgodzi� si� natychmiast. - A czego nowego mo�esz si� dowiedzie�? - Tego nie wiem. - Ja ci w ka�dym razie powiedzia�em wszystko. - To si� oka�e. Zrobimy kopi� twego m�zgu... - Jak to kopi�? - Wiern� kopi� twego m�zgu, tylko zamiast kom�rek tkanki nerwowej u�yjemy element�w nieorganicznych. - No i co z tego? - Tak� kopi� potrafimy sterowa�. Je�li wiesz co� o Ploxisie, mo�esz tego nie wypowiedzie�, ale engram zawieraj�cy t� informacj� zostanie w twoim m�zgu niezale�nie od twojej woli. Taki w�a�nie engram odszukamy w kopii i sprawa b�dzie wyja�niona. Rozumiesz? - Tak. - Widzisz wi�c, �e je�eli wiesz, co to jest Ploxis, dalszy up�r do niczego nie prowadzi. Pogarsza tylko twoj� spraw�... - Ale ja naprawd� nie wiem, co to jest Ploxis, naprawd�, s�yszysz? - zorientowa�em si�, �e niepotrzebnie krzycz�. - A mo�esz mi powiedzie�... przepraszam zamilk� na chwil�. - W�a�nie mi doniesiono ci�gn�� - �e przybyli Crash z Covertem, by z�o�y� wyja�nienia. W��cz� ich zaraz na ekrany. Rzeczywi�cie w tej samej chwili rozjarzy�y si� dwa ekrany. W jednym dostrzeg�em twarz Crasha, z drugiego patrzy� m�czyzna o ogromnych oczach rozstawionych szeroko w ma�ej twarzy. Na g�owie mia� tradycyjny turban, kt�rego ju� prawie nikt nie nosi w naszych czasach. - Sprawa Ploxisu wyja�niona - krzycza� Crash - Covert wszystko wyja�ni�. - Tak, Ploxis to rodzaj ro�liny marsja�skiej. Bord przys�a� mi j� w puszkach do dalszych bada�. Ona, to znaczy Ploxis - doda� i u�miechn�� si� - jest zupe�nie nieszkodliwa. - Tej nazwy nie ma w �adnym akumulatorze informacji. Dlaczego? - zapyta� ON. - To nowa nazwa. Praca o tej ro�linie nie zosta�a jeszcze opublikowana.. Jednak�e w mnemotronie centralnym naszego instytutu znajdziesz t� nazw�. - Sprawdz�. Co prawda w tej chwili przysz�a odpowied� Borda identyczna z twoj�. - Pyta�e� go o to? - zdziwi�em si�. - Zaraz gdy tylko poda�e� mi jego nazwisko. - Wszystko dobrze, Wor, nieporozumienie si� wyja�nia - Crash, szczerz�c z�by, �mia� si� do mnie z ekranu. - Rzeczywi�cie, informacja taka jest w mnemotronie instytutu - ON odezwa� si� znowu. - Czy chcia�by� co� wiedzie� jeszcze? - zapyta� Covert. - Nie. Teraz ju� wiem wszystko. Pomy�la�em, �e Sokrates powiedzia� kiedy� co� wr�cz przeciwnego i �e ON musia� na pewno wiedzie� wi�cej ode mnie o Sokratesie. - �egnaj, Wor - powiedzia� ON. - Przykro mi, �e musia�e� ze mn� rozmawia�. Wiem, �e to �adna przyjemno��, ale tak si� po prostu z�o�y�o. - Do widzenia - odpowiedzia�em i jednocze�nie pomy�la�em, �e jednak lepszym zwrotem by�oby "�egnaj". Spojrza�em na ekrany. Nie by�o ju� w nich nikogo. W tym, gdzie przed chwil� widzia�em Coverta, jasno p�on�a W ega. Crash czeka� na mnie na lotnisku przy helikopterach. Z weso�o�ci, jak� popisywa� si� na ekranie, nie zosta�o �ladu. - Dzi�kuj� ci - u�cisn��em mu r�k�. Gdyby nie twoja interwencja, co najmniej skopiowano by m�j m�zg. S�dzi�em, �e wybuchnie �miechem i powie jak zwykle co� zabawnego, ale Crash pozosta� powa�ny i nagle` zda�em sobie spraw�, �e tak powa�nego nie widzia�em go od pocz�tku naszej znajomo�ci. - Co si� sta�o? Od kiedy zosta�e� ponurakiem? - Wor, to nie moja sprawa i chcia�bym, �eby� raczej ty o wszystkim zdecydowa� - patrzy� mi prosto w oczy. - Jaka sprawa? - zdziwi�em si�. - Chodzi o Ploxis. - O t� ro�link�... - Ro�link�... - Crash u�miechn�� si� jako� dziwnie. Czeka�em, co powie, ale milcza�, wi�c ja odezwa�em si� pierwszy: - Nie r�b tajemniczej miny, tylko powiedz, o co chodzi? - Widzisz, gdy przylecia�em do Coverta, pracowa� w�a�nie w swoim ogrodzie. Powiedzia�em mu, co si� sta�o. Covert zblad� i usiad� z wra�enia na grz�dce mi�dzy r�ami. Chcia�em biec do jego domu i wezwa� automeda, ale zatrzyma� mnie. Zamkn�� oczy i przez kilka minut, zdaje si�, intensywnie my�la�. Potem powiedzia�, �e wszystko to razem jest nieporozumieniem, kt�re on wyja�ni. Ja polecia�em tutaj. On mia� przylecie� za kilka minut. Kiedy lecia�em, przysz�o mi do g�owy, �e dobrze by by�o. gdyby Bord zechcia� z�o�y� JEMU telewizyt� z Marsa i wszystko wyja�ni� osobi�cie. Wezwa�em fal� Coverta. W�a�nie rozmawia�. Chod�, pos�uchaj! - wci�gn�� mnie do kabiny swego helikoptera. - Odtw�rz - rozkaza� automatowi. Pomy�la�em, �e wcze�niej poinformowa� automat, co ma odtwarza�. - Przeka�niki planetarne gotowe... - to powiedzia� automat przekazuj�cy wiadomo�ci. - Informacja pilna na Marsa... - to ju� m�wi� Covert, poda� fal� Borda. Sama tre�� by�a kr�tka: - �adunek nie dolecia�. Ploxis ro�lina, dawnej Arat. Koniec. - Chwila ciszy i zaraz Covert rzuci� wezwanie: - Mnemotrony Instytutu Astrobotaniki. - Gotowe - odpowiedzia�y automaty. - W informacji dotycz�cej Arat, formalnie s�owo Arat zmieni� na Ploxis. Koniec - Covert przesta� m�wi� i automat odtwarzaj�cy zamilk�. - I co ty na to? - zapyta� mnie Crash. - Wi�c Ploxis... - Ploxis to ro�lina, kt�rej nigdy nie by�o: - Ale kontrola... - Kontroli nie ma �adnej. Nie zapominaj, �e te mnemotrony s� tylko mnemotronami instytutu, a nie powszechnymi. By�a tam zapisana zacz�ta praca naukowa Coverta o ro�linie zwanej Arat. Nic prostszego ni� nazwa� t� ro�lin� Ploxis. Wiadomo od razu, co ta nazwa znaczy, i mo�na to w ka�dej chwili w tych w�a�nie mnemotronach sprawdzi� - zamilk� na chwil�. - Ale Ploxis... - Czekaj - przerwa� mi. - Jeszcze nie sko�czy�em. Ot� jest jeszcze Bord, dla kt�rego Ploxis znaczy zupe�nie co innego, Bord, kt�rego o Ploxis na pewno zapytaj�. Donosi si� wi�c Bordowi, co teraz znaczy Ploxis, i to jest pierwsza rozmowa Coverta. - Tak, rozumiem. Ale... co to w�a�ciwie jest Ploxis? - Nie wiem, ale jednego jestem pewien. To nie jest czysta historia, Wor. - Tak, chyba masz racj�... - Reszta nale�y do ciebie. Podszed� do automatu, w�o�y� r�k� do szczytowej komory i wyj�� kryszta�. - W tym krysztale zawarty jest g�os Coverta. Daj� ci go - wcisn�� mi kryszta� do r�ki. Mo�esz o tym zapomnie�, wszystko b�dzie jak dawniej. Istnieje jeszcze jedno wyj�cie, ale ty sam musisz o tym pomy�le�, a ja na razie lec� do domu, teraz ju� naprawd� - u�miechn�� si� po raz pierwszy od pocz�tku naszej rozmowy. U�cisn��em mu r�k� i wyskoczy�em z kabiny: �mig�o jego helikoptera natychmiast ruszy�o i kabina unios�a si� w g�r�, by znikn�� nad wierzcho�kami drzew pobliskiego lasu. Zanim jednak znikn�a, zobaczy�em, jak czerwone �wiate�ko zab�ys�o na ko�cu kad�uba. Zapada� zmrok i autopilot zapali� �wiat�o pozycyjne. By�o ju� na tyle ciemno, �e nie mog�em odr�ni� poszczeg�lnych pni odleg�ego o sto krok�w lasu. Czu�em jednak jego zapach. Wtedy po raz pierwszy, od kiedy opu�ci�em rakietk�, pomy�la�em, �e jestem na Ziemi i �e tam, gdzie mieszkam, jest teraz lato. Zaraz za moim domem zaczyna si� wiklina, a dalej rzeka, wielka rzeka, po kt�rej mo�na p�ywa� �agl�wk�. Odwr�ci�em si� ku budynkowi, gdzie czuwa� ON. Pod palcami, w zag��bieniu d�oni, czu�em ma�y, ostry kryszta�... Nie poszed�em jednak do NIEGO. Wcze�niej musia�em si� dowiedzie�, co w�a�ciwie sta�o si� w arowarskim kosmoporcie. Wr�ci�em do stacji terroplan�w i w kilkana�cie minut p�niej by�em ju� w powietrzu. Gdy zobaczy�em w dole �wiat�a Arowaru, by�a ju� p�na noc. Z informatora pok�adowego wiedzia�em, �e kosmoport jest nadal zamkni�ty. L�dowa�em na ma�ym zapasowym lotnisku, na kt�rym m�j terroplan wyhamowa� z trudno�ci�. Poza pasem, kilkadziesi�t metr�w dalej, czeka� ju� na mnie helikopter wezwany przez radio jeszcze z terroplanu. Nim w�a�nie polecia�em do miasta. W Arowarze mia�em koleg� Torksa. Byli�my kiedy� razem na wst�pnym kursie konstrukcji kosmodrom�w. Nie sko�czy� go nawet, przeni�s� si� na astronawigacj� i w ko�cu zosta� reporterem wideotronii. Spotka�em go kilka miesi�cy wcze�niej w bazie wschodniej na Marsie, dok�d przylecia� z wycieczk� wideotronik�w: Zostawi� mi wtedy sw�j faloadres. Nie przypuszcza�em w�wczas, �e odwiedz� go w tak kr�tkim czasie. Wyl�dowa�em wed�ug faloadresu. Mieszka� w niewielkim domku, ju� na przedmie�ciu. Schodz�c z p�yty helikopterowej jego domu w�sk�, nie o�wietlon� �cie�k� zatrzyma�em si�, by zapali� papierosa. By�em nieco zdenerwowany. Nie wiedzia�em, m�wi�c szczerze, jak przeprowadzi� t� rozmow�. Wtedy us�ysza�em kroki, kto� bieg� w moim kierunku. Instynktownie usun��em si� ze �cie�ki. Biegn�cy zobaczy� jednak ognik mego papierosa i zatrzyma� si�. - To ty przy lecia�e� tym helikopterem? zapyta�. - Ja. - Mo�na ci go zabra�? Ogromnie mi si� spieszy. - Niestety. - Odlecisz tym, kt�ry wezwa�em. Powinien tu by� za kilkana�cie minut. - Mnie tak�e si� spieszy. Czy wracasz od Torksa? - Ja jestem Torks. - Torks. Nie pozna�em ci�. To ja, Wor. - Wor?! Witaj. Co ci� do mnie sprowadza o tej porze? Inna sprawa, �e jeszcze kilka minut i nie zasta�by� mnie. Ciesz� si�, �e ci� widz�. - Chc� z tob� chwil� porozmawia�. - Mo�e poczekasz na mnie w domu? Spiesz� si� teraz. - Je�li chcesz, polec� z tob�. Torks zawaha� si� jakby przez moment. - Dobrze. Jak chcesz. Tylko nie b�d� ci m�g� po�wi�ci� zbyt du�o czasu. Jestem zaj�ty zawodowo. Mamy ma�� sensacj� lokaln�. - Co si� sta�o? - Jaka� przedziwna heca w kosmoporcie chwyci� mnie pod rami� i zawr�cili�my w kierunku p�yty helikopterowej. - Biegn� zrobi� o tym reporta�. Mo�e wejdzie do dziennika lokalnego, a mo�e nawet og�lno�wiatowego... W ka�dym razie sensacja. Zatrzasn�� za mn� drzwiczki helikoptera i silnik zawarcza�. �wiate�ka dom�w pozosta�y w dole. - Powiedz wreszcie, co si� sta�o. - Uk�adocelnicy sprawdzali dzisiaj �adunki z Marsa. Co� tam otworzyli. Widziano w ich budynku ob�ok, bia�y ob�ok pary. Potem jeden z uk�adocelnik�w, kt�ry przyjecha� w�a�nie z miasta, zaszed� do nich i zasta� ich pogr��onych we �nie. - Nie zbudzili si�? - Czekaj... Pocz�tkowo my�lano, �e to jaki� zamach na uk�adocelnik�w. Przemyt z Marsa na du�� skal� z u�pieniem celnik�w. Co prawda ostatnia taka heca zdarzy�a si� dwie�cie lat temu, ale nigdy nic nie wiadomo. Zarz�dzono wi�c alarm i zamkni�to kosmoport. Zatrzymano wszystkich pasa�er�w, kt�rzy przesy�ali cokolwiek rakieta towarow�, wioz�c� �adunki z marsja�skiej rakiety. Oczywi�cie nic nie znaleziono. - A celnicy? - Obudzili si� i zacz�li odpowiada� na nie wypowiedziane jeszcze pytania. - Nie rozumiem. - Po prostu. Wystarczy�o pomy�le� pytanie i ju� odpowiadali. Mi�dzy sob� w og�le nie rozmawiali na g�os. Gwa�towny wzrost zdolno�ci telepatycznych. Rozumiesz? - O ile pami�tam, telepatia to odbi�r fal elektromagnetycznych, fal wytwarzanych podczas pracy m�zgu... - W tej chwili jestem ekspertem od tych spraw. Zanim mnie spotka�e�, ��czy�em si� z domu z informatorem szczeg�owym. Ca�a historia polega na tym, �e fale te odbiera m�zg odbiorcy poni�ej poziomu szum�w, bez wzgl�du na to, jak by�yby s�abe, a wi�c mo�na je odbiera� ze znacznych odleg�o�ci. - I oni tak... - W�a�nie. I to wszyscy. Odpowiadaj� na pytania ludki z innego domu, z innego miasta... Nie wiadomo niekiedy nawet, kim s� pytaj�cy... - To bez sensu. W ten spos�b trudno si� porozumiewa�. - Dlatego te� telepatia jako �rodek porozumiewania si� jest u ludzi w zaniku. Us�ysza�em zmian� tonu pracy silnika i helikopter zacz�� opada� na du��, ograniczon� prostok�tem, p�aszczyzn� helidromu. - Jeste�my na miejscu - powiedzia� Torks. - To Instytut Bioniki, w kt�rym przebywaj� pod obserwacj�. - Mog� tam z tob� wej��? - Spr�bujemy. Najwy�ej ci� nie wpuszcz�. Przeszli�my p�yt� helidromu. Potem Torks przeprowadzi� mnie przez korytarz i weszli�my do sali, kt�r� Torks okre�li� jako sal� wyk�adow�. �ciany tej sali stanowi�y ekrany. - To oni - powiedzia� szeptem Torks wskazuj�c ludzi w ekranach. Siedzieli nieruchomo, ubrani w bia�e kombinezony. Jeden cz�owiek w ekranie, widocznie pracownik instytutu, przechodzi� od jednego do drugiego, dotykaj�c jego g�owy. W ko�cu spojrza� na sal� wprost z ekranu. - ...tak wi�c w siedem godzin po zaobserwowaniu pierwszych objaw�w na czole u wszystkich badanych wyodr�bniaj� si� dwa symetryczne, szybko rosn�ce zgrubienia. R�wnocze�nie stwierdzili�my wzrost selektywno�ci odbioru... Nast�pny komunikat za godzin�. Ekran zgas� i zap�on�o �wiat�o. Dopiero teraz spostrzeg�em, jak wiele ludzi jest na sali. - Telepatyczny odbi�r selektywny, to mo�e czemu� s�u�y� - powiedzia� kto� tu� obok mnie. - Te naro�le poprawiaj� im odbi�r. Przedziwna technika - skomentowa� Torks. Odwr�ci�em si� ku niemu i wtedy spostrzeg�em Coverta. Nigdy nie spostrzeg�bym go, gdyby nie jego turban, kt�rego nikt nie nosi w naszych czasach. I to by�a chwila ol�nienia. Bez s�owa podszed�em do Coverta i szarpn��em z ca�ej si�y bia�y materia� upi�ty na jego g�owie. Nie myli�em si�! Pomi�dzy rzadkimi czarnymi w�osami z jego czo�a wyrasta�y dwie symetryczne, sto�kowate naro�le. Przed uderzeniem zas�oni�em si� automatycznie, z nawyku nabytego podczas d�ugich miesi�cy treningu. Nie uderzy� powt�rnie. Ludzie stoj�cy wok� zacie�nili kr�g, tak �e nie mo�na by�o nawet ruszy� r�k�. Wszyscy patrzyli na jego g�ow�. Przepcha�em si� ku wyj�ciu. Torks zosta� wewn�trz i wychodz�c s�ysza�em jeszcze jego g�os wybijaj�cy si� ponad szmer sali. Wiedzia�em ju�, do czego mia� s�u�y� Ploxis. Przechwytywanie my�li ludzi. Ludzi nie�wiadomych tego. Zdobywanie informacji o nich samych wbrew ich woli. Je�li wierzy� staro�ytnym legendom, nie po raz pierwszy Ploxis trafia� na Ziemi�... I teraz mog�em ju� lecie� do NIEGO. Si�gn��em da kieszeni i pod palcami wyczu�em kryszta�, kt�ry dosta�em od Crasha, ma�y, ostry kryszta�... <abc.htm> powr�t