2960
Szczegóły |
Tytuł |
2960 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2960 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2960 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2960 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOSEPH CONRAD
Z�OTA STRZA�A
Ryszardowi Curle po�wi�cam
KILKA S��W OD AUTORA
Wszystkim kr�tkim przedmowom, kt�re zdarza�o mi si� pisa� do moich ksi��ek,
dawa�em nag��wek: �Kilka s��w od autora�. Dla zachowania jednolito�ci i
ryzykuj�c nawet mo�liwo�� pewnych nieporozumie� - tym s�owom wst�pnym dam nazw�
t� sam�.
Z�ota strza�a - jak to wskazuje karta tytu�owa - jest powie�ci�, kt�ra si� snuje
w okresie uj�tym obja�nieniem wst�pnym i ko�cowym. Ale te obja�nienia stanowi�
zarazem organiczn� cz�� ca�okszta�tu opowiadania, a przeznaczeniem ich jest
rozpocz�� i. zako�czy� powie��. Poza tym s� niezb�dne dla zrozumienia
opisywanych prze�y�, poniewa� okre�laj� czas, miejsce i historyczne
okoliczno�ci, kt�re wp�ywaj� na losy ludzi uwik�anych w sprawy rozstrzygaj�ce
si� w przeci�gu dwunastu miesi�cy. By� to najprostszy spos�b u�atwienia sobie
krok�w wst�pnych do dzie�a, nie maj�cego z natury rzeczy nic wsp�lnego z kromk�.
Z�ota strza�a jest moj� pierwsz� ksi��k�, kt�ra si� ukaza�a po wojnie.
Rozpocz��em j� pisa� jesieni� roku 1917, a uko�czy�em latem 1918. Wspomnienie o
niej kojarzy mi si� z najciemniejszymi godzinami wojny.
Godzimy te, w zgodzie ze znanym przys�owiem, poprzedzi�y brzask - brzask pokoju.
Kiedy spogl�dam teraz na te korty pisane w dniach nat�enia i grozy, my�l�, �e
oblicze ich tchnie dziwn� pogod�. I w rzeczy samej, pisane by�y spokojnie - ale
wcale nie z zimn� krwi�. By� mo�e nawet, �e jedynie tak w�a�nie by�em w stanie
pisa� w owych czasach, pe�nych zarazem gro�by i wiary w przysz�o��.
Z tematem tej ksi��ki nosi�em si� przez d�ugie lata; by� on nie tyle w�asno�ci�
mej pami�ci, co cz�ci� mej istoty. Tkwi� zawsze w moich my�lach, zdawa� si� by�
tu� pod r�k� gotowy do uj�cia - a jednak wzdraga�em si� go dotkn��. Uczucie,
kt�re mnie w�wczas ogarnia�o, wydawa�o mi si� nie�mia�o�ci�; w rzeczywisto�ci
by� to tylko bardzo zrozumia�y brak wiary w samego siebie.
Kiedy zbieramy owoce wspomnie�, ogarnia nas l�k, aby nie uszkodzi� ich dosta�ej
pi�kno�ci - zw�aszcza je�eli przeznaczone s� na targowisko. Poniewa� za� w tym
wypadku owoce te s� produktem mojego ogrodu - moja troska o nie jest a� nadto
zrozumia�a. I cho� niekt�rzy krytycy wyra�ali ubolewanie, ze nie napisa�em tej
ksi��ki o jakie pi�tna�cie lat wcze�niej, ja �al�w tych nie podzielam. Je�eli
bowiem postanowi�em napisa� j� w tak p�nych latach �ycia, to jedynie dlatego,
�e odpowiednia chwila przedtem nie nadesz�a. A zdecydowane wyczucie takiej
chwili jest czym�, co nie podlega dyskusji. Nie zamierzam przeto bra� pod uwag�
�al�w owych krytyk�w; jestem bowiem zdania, �e ich opinie w spos�b wprost
zdumiewaj�cy pozbawione s� jakiegokolwiek zwi�zku z literack� ocen�.
Nie stara�em si� nigdy ukrywa� �r�d�a, z kt�rego czerpa�em tworzywo na t�
ksi��k� - ksi��k�, kt�r� tak d�ugo waha�em si� napisa�. Jednak zdarzy�o si�, �e
jacy� panowie ze �wiata literacko-reporterskiego z triumfem dokonali odkrycia:
oto w tej powie�ci odnale�li mojego Dominika ze Zwierciad�a morza pod jego
w�asnym imieniem! - zaiste, nadzwyczajna to domy�lno�� - oraz rozpoznali
balancell� �Tremolino� w bezimiennym okr�ciku, na kt�rym Mr. George uprawia�
swoje fantastyczne rzemios�o i gdzie si� -schroni� szukaj�c 'ulgi w b�lu od
nieuleczalnej rany. Nie jestem zaskoczony podobnymi okazami subtelnej
przenikliwo�ci. Istotnie - jest to ten sam cz�owiek i ten sam statek. Ale do
zako�czenia Zwierciad�a morza potrzebne mi by�y tylko dzieje los�w ma�ego
�Tremolino�. Za� co do tej ksi��ki - nie mia�em nigdy zamiaru rozwija� w niej
tematu, kt�ry przed laty ledwie musn��em pi�rem, i to w zwi�zku z zupe�nie innym
rodzajem mi�o�ci. Je�eli jednak wzi�� pod uwag� anegdotyczny charakter obu
utwor�w, to opowiadanie
O �Tremolino� i opowie�� o Z�otej strzale maj� jeden rys wsp�lny: s� nim
prze�ycia zwi�zane z wtajemniczaniem si� w �ywio�y nami�tno�ci - poprzez ogniow�
pr�b� i udr�k�, kt�rym stawienie czo�a wymaga�o si�y decyzji i wytrwania. Nic
innego i tylko to jedno stanowi przedmiot paru ko�cowych stronic Zwierciad�a
morza oraz ca�ego tomu Z�otej strza�y. Te kartki i ta ksi��ka sk�adaj� si� na
ca�o�� mych wspomnie�.
I mog� zapewni� czytelnik�w, �e - pomimo wielu usterek - wszystko, co zawieraj�,
podane jest wiernie. Sk�adam to o�wiadczenie i podkre�lam je, poniewa� w�r�d
licznych przychylnych mi opinii tu i �wdzie podchwyci�em nut� nieufno�ci.
Pos�dzaj� mnie o zatajenie fakt�w, o rozmy�ln� niejasno�� przedstawionych
sytuacji; zarzucaj� niezrozumia�o�� motyw�w. Ale fakty, kt�rych nie podaj�, i
mnie s� nie znane, a tego, co jest niejasne, ja sam nie mog�em zrozumie�. Je�eli
za� innych brak�w nie dostrzeg�em, to dlatego, �e m�j dar widzenia jest bardzo
niedoskona�y. I na to ju� nie ma rady. Nie mog�em uzupe�ni� brak�w tej ksi��ki
czerpi�c z zasob�w w�asnej pomys�owo�ci - nie by�em nigdy bardzo pomys�owy. W
tym za� wypadku pos�ugiwanie si� wyobra�ni� uwa�a�bym za co� wyj�tkowo
nieuczciwego.
A zatem: bynajmniej nie nie�mia�o�� - jedynie pow�d matury moralnej sprawi�, �e
postanowi�em trzyma� si� �ci�le w granicach niczym nie ozdobionej prawdy.
Pokusi�em si� o zdobycie sympatii! czytelnik�w bez pozowania na wszechwiedz�,
bez poni�ania si� do wybieg�w i bez si�gania po tanio�� przejaskrawionych
uniesie�.
J. C.
1920
OBJA�NIENIE WST�PNE
Stronice tej ksi��ki wybrane zosta�y ze stosu r�kopis�w przeznaczonych widocznie
dla oczu jednej tylko kobiety. O ile si� zdaje, by�a ona przyjaci�k� autora z
czas�w dzieci�stwa. Rozstali si� niemal dzie�mi. Min�o wiele lat od tej pory. W
pewnej chwili co� jej widocznie przypomnia�o towarzysza m�odo�ci, bo napisa�a do
niego te s�owa:
�Dosz�y mnie w ostatnich czasach wie�ci o Panu. Wiem ju�, dok�d Pana �ycie
doprowadzi�o. Pan zapewne sam wybra� drog�, kt�ra tam wiod�a. Ale w naszych
oczach, t j. w oczach ludzi, kt�rych Pan zostawi� poza sob�, wygl�da�o to tak,
jakby si� Pan zapu�ci� w bezdro�n� pustyni�. My�leli�my o Panu jak o kim�
zaginionym. I oto ten zaginiony ukazuje si� na nowo, a cho� si� ju� mo�e nigdy
nie zobaczymy, pozdrawiam Pana wspomnieniem i wyznaj�, �e ogromnie bym pragn�a
pozna� dzieje tej drogi, kt�ra zawiod�a a� tam, gdzie Pan jest obecnie.�
On za� odpowiedzia�: �My�l�, �e Pani jest jedyn� �yj�c� istot�, kt�ra pami�ta
mnie dzieckiem. Od czasu do czasu dochodzi�y mnie s�uchy o Pani, ale rozmy�lam o
tym, kim jest Pani teraz. Mo�e gdybym to wiedzia�, nie o�mieli�bym si� wzi��
pi�ra do r�ki. Ale nie wiem! Pami�tam, �e byli�my nieroz��cznymi towarzyszami.
Istotnie przebywa�em z Pani� nawet wi�cej ni� z Jej bra�mi. A potem odlecia�em
tak jak ten go��b z bajki O dw�ch go��biach. Skoro ju� mam m�wi� o sobie,
pragn��bym da� Pani wra�enie, �e Pani sama by�a tam obecna. Mo�e przeceniam Pani
cierpliwo��, zamierzaj�c opowiedzie� dzieje mego �ycia r�ni�cego si� tak bardzo
od Jej �ycia nie tylko biegiem wydarze�, ale i duchem, kt�ry je kszta�towa�.
Mo�e Pani nie zrozumie, mo�e niejednym si� zrazi. Wszystko to powtarzam sobie,
ale wiem, �e w ko�cu ulegn�. Pozosta�o mi bowiem �ywe wspomnienie z tych dawnych
dni, gdy Pani mia�a oko�o pi�tnastu lat i zawsze robi�a ze mn� wszystko, co
chcia�a.�
I uleg�. Dzieje swego �ycia, przeznaczone dla niej, rozpoczyna od szczeg�owej
opowie�ci przygody, kt�ra rozwija�a si� przez przeci�g mniej wi�cej dwunastu
miesi�cy. W opracowaniu, w jakim j� tu podajemy, zosta�a ona ogo�ocona z
wszelkich ubocznych uwag i dysertacji, a tak�e z obja�nie� skierowanych
bezpo�rednio do przyjaci�ki z dziecinnych lat autora. Jednak i w tej formie
opowiadanie uros�o do znacznych rozmiar�w. Wynika z tego, �e autor nie tylko
mia� dobr� pami��, ale przy tym umia� pami�ta�.
Ta pierwsza wielka przygoda, jak j� autor nazywa, rozpoczyna si� w Marsylii i
tam si� te� ko�czy. Mog�a zreszt� rozgrywa� si� w ka�dym innym miejscu, co nie
znaczy, aby ludzie, o kt�rych mowa, mogli r�wnie dobrze zetkn�� si� ze sob� w
oderwanej przestrzeni. Miejscowo�� ma tu znaczenie okre�lone. Co do epoki, to
�atwo ustali� na podstawie wydarze�, �e akcja rozgrywa si� w latach
posiedemdziesi�tych, kiedy to Don Carlos de Bourbon, zach�cony powszechn� w
Europie reakcj� przeciwko ekscesom komunizuj�cego republikanizmu, usi�owa�
zdoby� dla siebie tron, walcz�c z broni� w r�ku w�r�d wzg�rz i w�woz�w
Guipuzcoa. Jest to mo�e ostatni poryw pretendenta do korony, jaki historia
zanotuje wysuwaj�c - jak to zwykle bywa - powa�ne zastrze�enia natury moralnej,
zabarwione wstydliw� melancholi� wywo�an� prze�wiadczeniem, �e romantyzm w
dziejach wygasa. Historycy s� bowiem takimi samymi lud�mi jak my wszyscy.
Historia nie ma jednak nic wsp�lnego z tym opowiadaniem. Nie nale�y w nim
r�wnie� dopatrywa� si� moralnego usprawiedliwienia ani pot�pienia ludzkich
post�pk�w. Autor spodziewa� si� co najwy�ej wsp�czucia dla swej pogrzebanej
m�odo�ci, prze�ywanej raz jeszcze u schy�ku �ycia wspomnieniem - �ycia, kt�re
przecie� nie znaczy�o tak wiele. Dziwny z niego cz�owiek, wszak�e nie r�ni�cy
si� tak bardzo od nas samych.
Dodamy tu jeszcze par� s��w obja�nienia. Mog�oby si� czytelnikowi wydawa�, �e
bohater opowie�ci zag��bi� si� niespodzianie, na podobie�stwo, nurka, w t� d�ug�
przygod�. Ot� z niekt�rych ust�p�w (wykre�lonych tutaj, gdy� potr�ca�y o
niestosowne tematy) jasno wynika, �e w chwili spotkania w 'kawiarni Mills na
podstawie zebranych wiadomo�ci mia� ju� zupe�nie wyrobiony pogl�d na
zapalczywego m�odzie�ca, kt�rego mu przedstawiono w ultraprawomy�lnym salonie.
To, czego si� Mills dowiedzia�, wskazywa�o, �e m�ody d�entelmen wyl�dowa�
zaopatrzony w odpowiednie �wiadectwa, obecnie za� trwoni �ycie na ekscentryczne
wybryki w towarzystwie miejscowej cyganeria. (ta przynajmniej wyda�a z siebie
jednego poet�), a poza tym kuma si� z ludno�ci� Starego Miasta, gdzie ma
przyjaci� w�r�d pilot�w, celnik�w, marynarzy i robociarzy wszelkiego gatunku.
Sam siebie uwa�a�, w spos�b do�� dziecinny, za wilka morskiego, i rzeczywi�cie
ju� si� ws�awi� jak�� nieokre�lon� i niezbyt legaln� wypraw� w Zatoce
Meksyka�skiej. Wobec tego przysz�o Millsowi na my�l, �e ekscentryczny ch�opak
m�g�by by� w�a�ciwym cz�owiekiem do podj�cia si� misji le��cej bardzo na sercu
sympatykom legitymizmu, a mianowicie do zorganizowania dostaw broni i amunicji
drog� morsk� dla oddzia��w Don Carlosa. W celu om�wienia tej sprawy z Dona Rita1
odkomenderowano w�a�nie z Kwatery G��wnej rotmistrza Blunta.
Mills od razu nawi�za� ��czno�� z Bluntem i podsun�� mu t� my�l.
Rotmistrz uzna� j� za trafn�. Wobec tego obaj panowie, Mills i Blunt, pu�cili
si� w ten karnawa�owy wiecz�r na poszukiwanie naszego m�odzie�ca i - o ile by to
okaza�o si� mo�liwe - postanowili wci�gn�� go do tej imprezy. Blunt chcia� go
oczywi�cie pozna� i oceni� go raczej dodatnio jako osobisto�� obiecuj�c�, a
sk�din�d nieszkodliw�. W taki oto naturalny spos�b wprowadzony zosta� w �wiat
s�ynny, a jednocze�nie tajemniczy Monsieur George: wynik kontaktu dw�ch m�zg�w,
z kt�rych �aden nie po�wi�ci� mu, jako cz�owiekowi nara�aj�cemu swe �ycie, ani
jednej my�li.
Poufny ton nadany pierwszemu ich spotkaniu oraz wprowadzenie do rozmowy historii
Dony Rity mo�na wyt�umaczy� celem, do kt�rego zmierzali. Mills chcia� oczywi�cie
o wszystkim si� dowiedzie�, co za� do rotmistrza Blunta, podejrzewam, �e w tym
czasie o niczym innym nie by� w stanie my�le�. Trzeba nadmieni�, �e Dona Rita
by�a t� osob�, kt�ra mia�a m�odzie�ca zwerbowa�, w gruncie rzeczy bowiem
nam�wienie kogo� na podobn� imprez�, po��czon� z szalonym ryzykiem, nie by�o
rzecz� b�ah� nawet w wypadku, gdy chodzi�o o wci�gni�cie m�okosa.
Nie mo�na zaprzeczy�, �e Mills post�pi� tu jak cz�owiek bez wielkich skrupu��w.
W pewnej chwili w czasie jazdy na Prado i w nim zrodzi�o si� wahanie. Mo�liwe
jednak, �e dzi�ki swej przenikliwo�ci zrozumia� dobrze natur� cz�owieka, z
kt�rym mia� do czynienia, a mo�e mu jej nawet zazdro�ci�. Ale nie moj� rzecz�
jest usprawiedliwia� Millsa. Co si� za� tyczy m�odzie�ca, kt�rego mo�na by
nazwa� jego ofiar�, to on - rzecz oczywista - nie odczu� urazy do Millsa ani
przez jedn� chwil�. Znamienny to przyk�ad przemo�nego wp�ywu, jaki silna
indywidualno�� mo�e wywiera� na m�odych.
CZʌ� PIERWSZA
I
Pewne ulice posiadaj� w�asn� atmosfer�, otoczone s� powszechn� s�aw� i
szczeg�lniejsz� mi�o�ci� swych mieszka�c�w. Jedn� z takich ulic jest �La
Cannebiere� - i zabawne powiedzenie: �Gdyby Pary� mia� swoj� Cannebiere, by�by
Marsyli��, jest �artobliwym wyrazem dumy rozpieraj�cej serca marsylczyk�w. Ja
tak�e pozostawa�em pod jej urokiem. By�a to dla mnie ulica prowadz�ca w
nieznane.
Na jednym jej odcinku rzuca�o si� w oczy pi�� wielkich kawiarni jarz�cych si� od
�wiate�. Tego wieczora zaszed�em do jednej z nich. Wn�trze by�o w�a�ciwie puste
i nadmiernie o�wietlone, wygl�da�o od�wi�tnie, ale weso�o. Na s�awetnej ulicy
panowa� wyra�ny ch��d (by� to wiecz�r karnawa�owy), a �e nie mia�em co robi�,
wi�c czu�em si� troch� osamotniony. To sprawi�o, �e wszed�em do kawiarni i
zasiad�em przy stoliku.
Karnawa� mia� si� ku ko�cowi. Ka�dy, bogaty czy biedny, my�la� tylko o tym, by
u�y� ostatk�w. Gromady masek, trzymaj�cych si� za r�ce i wydaj�cych okrzyki
czerwonosk�rych Indian, przebiega�y ulice w szalonych podskokach, podczas gdy
podmuchy mro�nego mistralu targa�y p�omieniami gazowych lamp, daleko jak okiem
si�gn��. By� w tym wszystkim pierwiastek szale�stwa.
Mo�e dlatego czu�em si� osamotniony, �e nie mia�em maski ani kostiumu, �e nie
wydawa�em dzikich okrzyk�w i �e moja osoba w og�le nie harmonizowa�a z tym
wariackim �ywio�em. Nie by�em jednak smutny. Wr�ci�em w�a�nie z mojej drugiej
podr�y do Zachodnich Indii. Oczy mia�em jeszcze pe�ne tropikalnego przepychu, a
pami�� pe�n� przejmuj�cych przyg�d;, nie zawsze zgodnych z prawem i
posiadaj�cych swoisty urok, gdy� przygody te troch� mn� wstrz�sn�y i zabawi�y
ogromnie. Mimo to nie zmieni�y mnie do g��bi. By�y one jak gdyby prze�yciami
innych ludzi - nie moimi w�asnymi. Pozosta�em r�wnie m�ody jak poprzednio,
niepoj�cie m�ody, jeszcze wspaniale bezmy�lny i ogromnie ch�onny.
Mo�ecie mi wierzy�, �e nie my�la�em wtedy o Don Carlosie i jego walce o koron�.
C� mnie to mog�o obchodzi�? Nie my�limy zazwyczaj o rzeczach, kt�re codziennie
si� narzucaj� w artyku�ach gazet i w rozmowach z lud�mi. Z�o�ywszy po powrocie
kilka wizyt stwierdzi�em, �e wi�kszo�� moich znajomych zalicza si� do
legitymist�w i interesuje si� �ywo wypadkami na granicy hiszpa�skiej z przyczyn
politycznych, religijnych lub tylko romantycznych. Mnie nie zajmowa�o to wcale.
Widocznie nie by�em do�� romantyczny, a mo�e, przeciwnie, romantyczniejszy od
tych poczciwych ludzi. Rzecz wydawa�a mi si� do�� zwyk�a: ten cz�owiek, jako
pretendent, zabiega� po prostu o w�asne sprawy.
Na pierwszej stronie ilustrowanego pisma, kt�re le�a�o na pobliskim stoliku,
wygl�da� on malowniczo: wielki, silny m�czyzna, z broda strzy�on� w kwadrat,
siedzia� na kamieniu na tle dzikiego krajobrazu g�rskiego z r�kami z�o�onymi na
r�koje�ci szabli. Moje oko zatrzyma�o si� na tym �mia�o skomponowanym
drzeworycie. (Nie istnia�y jeszcze wtedy bezwarto�ciowe reprodukcje z
migawkowych zdj�� fotograficznych.) Romantyczno�� tego obrazka przeznaczonego na
u�ytek: monarchist�w zwr�ci�a jednak moj� uwag�.
W tej samej chwili gromadka masek wtargn�a do kawiarni. Ta�czy�y trzymaj�c si�
za r�ce w jednym rz�dzie, prowadzone przez oty�ego m�czyzn� z tekturowym nosem.
Ten wtargn�� pierwszy w dzikich podskokach, a za nim ko�o dwudziestu masek,
przewa�nie pierrot�w i pierrotek, kt�re tworz�c �a�cuch okr�ca�y si� doko�a
krzese� i stolik�w; oczy ich jarzy�y si� w kartonowych twarzach, piersi dysza�y,
ale wszystko odbywa�o si� w tajemniczym milczeniu. Byli to ludzie z ubo�szej
sfery (kostiumy z bia�ego perkaliku w czerwone kropki), w�r�d nich jednak
dostrzeg�em m�od� dziewczyn� w czarnej sukni, usianej w z�ote (p�ksi�yce -
suknia by�a kr�tka, ale si�ga�a wysoko pod szyj�.
Wi�kszo�� sta�ych bywalc�w kawiarni nie podnios�a nawet g�owy sponad gazet czy
gier.
Dziewczyna, maj�ca wyobra�a� Noc, mia�a na twarzy czarn�, aksamitn� maseczk�,
zwan� po francusku un loup. Nie mog�em poj��, co sk�oni�o Jej Wysoko�� do
przy��czenia si� do tak prostackiej kompanii. Nie os�oni�te jej usta i zarys
brody wskazywa�y na wytworn� urod�. Ca�a ta gromadka przebieg�a doko�a mego
stolika. �Noc� musia�a zauwa�y� m�j wzrok, utkwiony w ni�, bo wysuwaj�c si�
naprz�d z wiruj�cego �a�cucha, pokaza�a mi j�zyczek cienki jak r�owe ��d�o.
By�em tym tak zaskoczony, �e nie zd��y�em odwzajemni� si� pe�nym uznania: �Tres
joli�, gdy zakr�ci�a si� ko�o mnie i odbieg�a w podskokach. Tak wyr�niony,
przeprowadzi�em ja wzrokiem do drzwi wej�ciowych, przy kt�rych maski nagle
przerwa�y �a�cuch splecionych r�k i usi�owa�y wybiec wszystkie na raz. Dwaj
panowie, wchodz�cy z ulicy, stan�li w progu, zatrzymani przez t�um. �Noc�
pokaza�a im j�zyczek, co by�o zapewne jej na�ogiem. Wy�szy wzrostem m�czyzna (w
wieczorowym stroju pod lekkim, szeroko rozpi�tym p�aszczem) z wielk�
przytomno�ci� umys�u pog�aska� j� pod brod�. Drugi m�czyzna, blondyn, o g�adko
wygolonych, czerstwych policzkach i szerokich barach, mia� na sobie szare
ubranie, kupione wida� nie na miar�, gdy� wydawa�o si� zbyt obcis�e na jego
pot�ny kad�ub.
Ten cz�owiek nie by� mi ca�kowicie obcy. Od tygodnia czy wi�cej wypatrywa�em go
w r�nych publicznych lokalach, w kt�rych mog� spotyka� si� m�czy�ni w
prowincjonalnym mie�cie. Ujrza�em go po raz pierwszy (w tym samym szarym,
obcis�ym ubraniu) w jednym z legitymistycznych salon�w, gdzie zdawa� si� by�
przedmiotem wyra�nego zainteresowania obecnych, a szczeg�lnie kobiet. Dos�yszane
przeze mnie nazwisko brzmia�o: Monsieur Mills. Dama, kt�ra mnie przedstawia�a,
korzystaj�c ze sposobno�ci szepn�a mi na ucho: �Krewny Lorda X� (Un proche
parent de Lord X). Po czym doda�a: �i bliski przyjaciel kr�la� - maj�c
oczywi�cie na my�li Don Carlosa.
Spojrza�em na tego �proche parent� mi� ze wzgl�du na jego parantel�, ale
dlatego, �e wzbudzi� m�j podziw swobod�, z jak� si� porusza� przy tak poka�nych
kszta�tach i w tak ciasnym ubraniu. Po chwili ta sama osoba dorzuci�a
obja�nienie: �Znalaz� si� mi�dzy nami jako naufrag�.
To dopiero zainteresowa�o mnie na dobre. Nie widzia�em dot�d nigdy rozbitka.
Ockn�a si� we mnie ca�a ch�opi�co��. Rozbicie si� okr�tu uwa�a�em za
nieuniknione wydarzenie w mej przysz�o�ci, pr�dzej czy p�niej.
Przez ten czas m�czyzna, kt�ry mnie tak �ywo za interesowa�, rozgl�da� si�
spokojnie i nie odzywa� si�, dop�ki kt�ra� z obecnych pa� nie zwr�ci�a si� do
mego bezpo�rednio. W salonie by�o kilkana�cie os�b, w tym wi�kszo�� kobiet,
chrupi�cych ciasteczka i rozprawiaj�cych nami�tnie. Mog�o to by� zebranie
Komitetu Karlist�w o charakterze niezupe�nie oficjalnym. Mimo m�odego wieku i
braku do�wiadczenia zda�em sobie z tego spraw�, a by�em przecie� o wiele m�odszy
od reszty towarzystwa. Milcz�cy pan Mills onie�miela� mnie swoim wiekiem
(przypuszczam, �e mia� trzydzie�ci pi�� lat), swym spokojem i jasnymi,
przenikliwymi oczami. Ale pokusa by�a zbyt wielka i zagadn��em go impulsywnie o
ten rozbity okr�t.
Zwr�ci� ku mnie sw� wielk�, wygolon� twarz ze zdziwieniem w bystrych oczach, w
kt�rych wyrazie zasz�a subtelna przemiana (jakby w jednej chwili mnie przejrza�
i nie znalaz� nic podejrzanego); wejrzenie jego by�o przyjazne. O rozbiciu
statku dowiedzia�em si� niewiele. Powiedzia� mi tylko, �e nie sta�o si� to na
Morzu �r�dziemnym, ale po przeciwnej stronie po�udniowej Francji, w Zatoce
Biskajskiej.
- Nie jest to w�a�ciwe miejsce do rozpoczynania takich opowiada� - zauwa�y�
rozgl�daj�c si� po pokoju z nik�ym u�miechem, r�wnie poci�gaj�cym jak zreszt�
ca�a jego nieco rubaszna, lecz ujmuj�ca posta�.
Wyrazi�em �al z tego powodu. Pragn��em us�ysze� wszystko, jak by�o.
Odpowiedzia�, �e nie ma w tym tajemnicy i �e mo�e przy nast�pnym spotkaniu...
- Gdzie mo�emy si� spotka�? - zapyta�em. - Ja, wie pan, nie bywam cz�sto w tym
domu.
- Gdzie? Oczywi�cie, �e na Cannebiere. Ka�dy ka�dego spotyka, przynajmniej raz
na dzie�, w przej�ciu naprzeciwko Gie�dy.
By�a to zupe�na prawda. Ale chocia� wypatrywa�em go dzie� po dniu, nie pojawia�
si� nigdzie w godzinach u�wi�conych obyczajem. Towarzysze mych bezczynnych chwil
(a wszystkie by�y teraz bezczynne) zauwa�yli m�j niepok�j i drwili ze mnie
jawnie. Chcieli si� koniecznie dowiedzie�, czy ta, kt�rej ukazania si� oczekuj�,
jest brunetk� czy blondynk�; czy fascynuj�ca istota, trzymaj�ca mnie w napi�ciu
oczekiwania, zalicza si� do arystokratek czy do portowych pi�kno�ci; wiedzieli
bowiem, �e mam stosunki w obu tych - je�li mo�na si� tak wyrazi� - ko�ach
towarzyskich. Sami nale�eli do paczki cygan�w, niezbyt licznej - by�o nas bowiem
p� tuzina - grasuj�cej pod przewodnictwem pewnego rze�biarza, kt�rego w
skr�ceniu nazywali�my Prax. Moje przezwisko brzmia�o: M�ody Ulisses. Lubi�em to
przezwisko.
Kpi�c sobie ze mnie czy nie kpi�c, byliby zdziwieni, gdybym porzuci� ich
towarzystwo dla przywitania si� z za�ywnym, sympatycznym Millsem. Ja za� got�w
by�em ka�dej chwili rzuci� swobodn� kompani� r�wie�nik�w, by zbli�y� si� z
powa�aniem do tego zajmuj�cego cz�owieka. W�a�ciw� tego przyczyn� nie by�o nawet
rozbicie si� okr�tu. Bardziej jeszcze interesowa� mnie i poci�ga� przez to, �e
nie mo�na go by�o nigdzie spotka�. Obawia�em si�, �e wyjecha� znienacka do
Anglii albo do Hiszpanii, i ta my�l przyprawia�a mnie o �mieszn� depresj�, jak
gdybym 'by� przez to utraci� jak�� jedyn� sposobno��. Radosna reakcja wywo�ana
jego widokiem o�mieli�a mnie teraz do przes�ania mu znaku z drugiego ko�ca
kawiarni przez podniesienie r�ki.
Zmiesza�em si� w nast�pnej chwili widz�c, �e zbli�a si� do mego stolika wraz ze
swym przyjacielem. Ten ostatni by� wzorem elegancji. Przypomina� zupe�nie
postacie snuj�ce si� w pobli�u Opery Paryskiej w pi�kne wieczory majowe. Typowy
pary�anin. A jednak uderzy�o mnie w nim co�, co nie wskazywa�o na absolutnego
Francuza, jak gdyby narodowo�� by�a tylko dope�nieniem typu i mog�a przedstawia�
r�ne stopnie doskona�o�ci. Co do Millsa nie mog�o by� w�tpliwo�ci: ten by�
�wyspiarzem� w ka�dym calu. Obaj lekko u�miechali si� do (mnie. Za�ywny Mills
przedstawi� nas i us�ysza�em nazwisko: rotmistrz Blunt.
Podali�my sobie r�ce. Nazwisko to niewiele mi m�wi�o. Zdziwi�em si� tylko, �e
Mills tak dobrze zapami�ta� moje. Nie chc� popisywa� si� skromno�ci�, ale
wydawa�o mi si�, �e kilka dni powinno by�o a� nadto wystarczy�, aby cz�owiek tej
miary co Mills zapomnia� o mym istnieniu. Co si� tyczy rotmistrza, to
przyjrzawszy mu si� z bliska, uderzony by�em doskona�� poprawno�ci� jego osoby.
Smuk�o�� postaci, ubi�r, postawa, poci�g�a, 'smag�a, starannie wygolona twarz,
wszystko w nim by�o tak nienaganne, �e graniczy�oby z banalno�ci�, gdyby nie
ruchliwe czarne oczy o wejrzeniu tak ostrym, jakiego si� nie spotyka codziennie
w po�udniowej Francji, a jeszcze rzadziej we W�oszech. Inna rzecz, kt�ra w nim
zastanawia�a, to nie do�� zawodowy wygl�d, jak na oficera przedzierzgni�tego w
cywila. Ta druga niedoskona�o�� te� by�a interesuj�ca.
Mo�e si� komu� wydawa�, �e rozmy�lnie przeanalizowuj� swoje wra�enia, ale
wierzcie cz�owiekowi, kt�ry mia� burzliwe i bardzo twarde �ycie, �e tylko
subtelne odcienie, podpatrzone w osobach, kontaktach i wydarzeniach, budz�
zainteresowanie i warte s� zapami�tania, poza tym w�a�ciwie na� wi�cej. A w tym
wypadku - prosz� zauwa�y� - by� to ostatni wiecz�r mego nied�ugiego �ycia, w
kt�rym jeszcze nie zna�em tej kobiety. By�y to wi�c jakby ostatnie godziny
jakiej� poprzedniej egzystencji. Nie jest moj� win�, �e to wra�enia zla�y si� w
decyduj�cym momencie ze wspomnieniem pospolitego szychu kawiarni i zwariowanymi
odg�osami karnawa�u dolatuj�cymi z ulicy.
My trzej wszak�e, mimo �e byli�my sobie zupe�nie obcy, przybrali�my, siedz�c
przy stoliku, postawy pe�ne uprzejmej powagi. Gdy podszed� do nas kelner i gdy
zamawia�em kaw�, pierwsz� rzecz�, jakiej si� dowiedzia�em o rotmistrzu Bluncie,
by�o to, �e cierpi na bezsenno��. Niewzruszony Mills pocz�� napycha� swoj�
fajk�. Poczu�em si� nagle niezmiernie zak�opotany, a uczucie to wzmog�o si�, gdy
ujrza�em wchodz�cego do kawiarni Praxa, przebranego w �redniowieczny kostium
przypominaj�cy str�j Fausta z trzeciego aktu. Niew�tpliwie chodzi�o tu o Fausta
operowego. Lekka opo�cza sp�ywa�a z jego ramion. Posuwistym, teatralnym krokiem
zbli�y� si� do naszego sto�u i zwracaj�c si� do mnie - jako do M�odego Ulissesa
- zaproponowa�, abym wyszed� z nim na pola asfaltowe i pom�g� mu narwa� stokroci
do przybrania komnaty na diabelsk� uczt�, kt�r� przygotowywano naprzeciwko, w
"Maison Dor�e", na pi�trze. Usi�owa�em wymownym potrz�saniem g�owy i
piorunuj�cym spojrzeniem zwr�ci� jego uwag� na to, �e nie jestem sam. Cofn�� si�
nieco, jakby zdumiony tym odkryciem, zdj�� aksamitny beret przybrany pi�rami, w
niskim pok�onie zami�t� nim pod�og�, po czym zadzierzystym krokiem zeszed� ze
sceny, trzymaj�c lew� r�k� na r�koje�ci sztyletu zatkni�tego za pas.
Przez ten czas m�j nieco rubaszny, acz wysoko skoligacony Mills zapa�a� fajk�,
wyrzezan� z wrzosowego korzenia, za� wytworny rotmistrz u�miecha� si� sam do
siebie. Okropnie zirytowany przeprasza�em ich za to wtargni�cie t�umacz�c przy
tym, �e ten intruz, w przysz�o�ci wielki rze�biarz, a sk�din�d ca�kiem
nieszkodliwy ch�opak, widocznie wch�on�� w siebie tej nocy za wiele �wie�ego
powietrza, kt�re uderzy�o mu do g�owy.
Mills spojrza� na mnie swymi niebieskimi oczami o przyjaznym, okrutnie
przenikliwym wejrzeniu poprzez k��by dymu okalaj�ce wie�cem jego wielk� g�ow�.
U�miech smuk�ego, smag�ego rotmistrza przybra� wyraz uprzejmo�ci. Czy wolno mu
zapyta�, dlaczego m�j przyjaciel nazwa� mnie �M�odym Ulissesem�? i w spos�b
wytwornie �artobliwy natychmiast dorzuci� uwag�, �e Ulisses by� przemy�ln�
figur�. Mills nie zostawi� 'mi czasu na odpowied�.
- Ten stary Grek ws�awi� si� przede wszystkim jako w��cz�ga - wtr�ci� - i
pierwszy historyczny �eglarz. - I nieznacznie kiwn�� fajk� w moj� stron�.
- Ah! vraiment? - zapyta� uprzejmy rotmistrz niedowierzaj�co i jakby ze
znu�eniem. - To pan jest marynarzem? W jakim znaczeniu tego s�owa? Rozmawiali�my
po francusku, u�y� wi�c terminu homme de mer.
Mills znowu wtr�ci� spokojnie: - W takim samym znaczeniu, w jakim pan jest
wojskowym (homme de guerre).
Wtedy po raz pierwszy us�ysza�em z ust Blunta jedno z uderzaj�cych jego
powiedze�. Mia� dwa takie powiedzenia - to by�o pierwsze: ��yj� ze swej szabli.�
Wypowiedzia� to w spos�b wytwornie niedba�y, co w po��czeniu z tre�ci�
o�wiadczenia kaza�o mi zapomnie� j�zyka w g�bie. Wytrzeszczy�em tylko na niego
oczy. Doda� najnaturalniejszym ju� tonem:
- Drugi pu�k kastylskiej kawalerii. - Po czym z naciskiem po hiszpa�sku: - En
las filas legitymas.
Us�ysza�em g�os Millsa siedz�cego nieruchomo jak Jowisz w swych ob�okach: -
Przyjecha� tu na urlop.
- Oczywi�cie nie rozg�aszam tego faktu na prawo i na lewo - rotmistrz zwr�ci�
si� wprost do mnie - podobnie jak m�j przyjaciel nie chwali si� sw� przygoda z
rozbiciem okr�tu. Nie powinni�my zbytnio przeci�ga� struny tolerancji w�adz
francuskich. Nie by�oby to ani zbyt poprawnie, ani zbyt bezpiecznie.
Uczu�em si� nagle ogromnie zadowolony z mej kompanii. Mie� przed oczami
cz�owieka, kt�ry ��yje ze swej szabli�, tr�ca� go niemal �okciem! A wi�c tacy
ludzie istniej� po dzi� dzie�! Nie przyszed�em na ten �wiat za p�no! Po drugiej
stronie sto�u siedzia� z wyrazem czujnej, niewzruszonej �yczliwo�ci cz�owiek,
kt�ry sam przez si� m�g� budzi� zainteresowanie, cz�owiek maj�cy za sob�
histori� rozbicia si� okr�tu, i to histori�, o kt�rej nie nale�a�o m�wi�.
Dlaczego?
Zrozumia�em bardzo dobrze dlaczego, gdy mi powiedzia�, �e na rzece Clyde
za�adowa� si� na pok�ad ma�ego parowca, kt�ry jego krewny, �bardzo zamo�ny
cz�owiek� - jak mnie obja�ni� - (prawdopodobnie Lord X - pomy�la�em) wynaj�� w
celu przewo�enia broni i innego sprz�tu dla karlist�w. Ten statek nie uleg�
rozbiciu w zwyk�ym znaczeniu tego s�owa. Wszystko sz�o doskonale do ostatniej
chwili, kiedy nagle pojawi�a si� �Numancja� (pancernik republika�ski) i
pocz�wszy ich �ciga� zagna�a na francuski brzeg, poni�ej Bayonne. W kilku
s�owach, ale z widocznym zadowoleniem ze swej przygody, Mills opowiedzia� nam,
jak sam dop�yn�� do pla�y maj�c na sobie tylko spodnie i pas z pieni�dzmi.
Pociski pada�y doko�a, dop�ki malutka kanonierka francuska nie wyp�yn�a, z
Bajonny i nie wyp�oszy�a �Numancji� z w�d terytorialnych. By� niezmiernie
zabawny - ja za� oczarowany obrazem, jaki powsta� w mej wyobra�ni: ten spokojny
cz�owiek, toczony przez przybrze�ne fale i wynurzaj�cy si� bez tchu w
przyodziewku wy�ej opisanym, na jasnym brzegu Francji, w charakterze przemytnika
sprz�tu wojennego! Nie zosta� jednak aresztowany ani wygnany, skoro go mia�em
przed oczami. Jakim sposobem i dlaczego znalaz� si� tak daleko od miejsca, kt�re
by�o widowni� wypadku - pozosta�o interesuj�c� zagadk�. Zapyta�em go o to
wprosi� z naiwn� niedyskrecj�, kt�ra go widocznie nie urazi�a. Obja�ni� mnie, �e
poniewa� statek nie zaton��, tylko osiad� na mieli�nie, wi�c przemycany �adunek
powinien znajdowa� si� w dobrym stanie. Francuscy celnicy czuwali nad wrakiem.
Gdyby t� ich czujno�� mo�na by�o jako� u�pi�, a przynajmniej os�abi�, du�o
karabin�w i naboi da�oby si� spokojnie przenie�� noc� na hiszpa�skie �odzie
rybackie i by�yby ocalone dla karlist�w. Mills s�dzi�, �e mo�na by tego
dokona�...
Z powag� zawodowca odpowiedzia�em, �e mo�na doskonale tego dokona�, byle si�
mia�o przed sob� kilka nocy spokojnych, co si� rzadko zdarza na wybrze�u.
Pan Mills nie obawia� si� �ywio��w. Trudno�� - jego zdaniem - polega�a na
niewygodnej, nadmiernej gorliwo�ci francuskich celnik�w, z kt�r� trzeba by�o
sobie jako� poradzi�.
- Na Boga! - krzykn��em ze zdumieniem - francuskich celnik�w nie da si�
przekupi�. To nie jest po�udniiowo-ameryka�ska republika.
- A czy� to w og�le republika? - mrukn�� Mills wci�gaj�c ze skupieniem dym z
drewnianej fajki.
- Czy� nie?
Mrukn�� znowu: - W tak ma�ym stopniu... Na to roze�mia�em si�, a po twarzy
Millsa przemkn�� lekko rozbawiony u�miech. Nie, o �ap�wkach nie by�o mowy -
przyzna� - ale ruch legitymistyczny posiada� wielu sympatyk�w w Pary�u. W�a�ciwa
osoba mog�aby ich poruszy�, a jakie� napomknienie ze strony wy�szych w�adz,
zwr�cone do miejscowych urz�dnik�w, �e nie nale�y zbytnio troszczy� si� o ten
wrak...
Najzabawniejszy ze wszystkiego by� ch�odny i rozs�dny ton, jakim Mills m�wi� o
tym zdumiewaj�cym projekcie. Pan Blunt siedzia� jakby nieobecny, wodz�c oczami
po ca�ej kawiarni. Dopiero w chwili kiedy zatrzyma� podniesione oczy na r�owej
n�ce jakiej� za�ywnej boginki, wyobra�onej na suficie w wielkim skr�cie na
olbrzymiej kompozycji w stylu w�oskim, wycedzi� niedbale te s�owa: - Ona to panu
bardzo �atwo urz�dzi.
- O tym samym upewnia� mnie w Bajonnie ka�dy agent karlistowski - odrzek� Mills.
By�bym pojecha� prosto do Pary�a, ale powiedziano mi, �e si� tu schroni�a dla
wypoczynku, zm�czona, niezadowolona... Nie jest to bardzo zach�caj�cy raport.
- Te jej ucieczki s� dobrze znane - mrukn�� pan Blunt. - Zobaczy j� pan w ka�dym
razie.
- Tak. M�wiono mi, �e pan...
Wtr�ci�em si� do rozmowy:
- Czy panowie chc� powiedzie�, �e zamierzaj� u�y� kobiety do przeprowadzenia
swego planu?
- Dla niej to bagatela - zauwa�y� oboj�tnie Blunt. - Do takich -rzeczy kobiety
s� najodpowiedniejsze. Maj� mniej skrupu��w.
- I wi�cej odwagi - wtr�ci� Mills niemal szeptem.
Blunt milcza� przez chwil�, po czym zwracaj�c si� do mnie:
- Widzi pan - rzek� swoim na j wytwornie j szym tonem - m�czyzna m�g�by w tym
wypadku dosta� kopniaka i zlecie� ze schod�w.
Nie wiem dlaczego, ale poczu�em si� ura�ony tym powiedzeniem. Nie dlatego, �eby
nie zawiera�o prawdy. M�j rozm�wca nie da� mi czasu na wtr�cenie jakiejkolwiek
uwagi. Zapyta� mnie nies�ychanie uprzejmie co wiem o republikach po�udniowo-
ameryka�skich. Wyzna�em, �e bardzo niewiele. W�druj�c po Zatoce Meksyka�skiej
wst�powa�em to tu, to tam, sp�dzi�em mi�dzy innymi kilka dni na Haiti, kt�re -
jako republika murzy�ska - by�o czym� jedynym w swoim rodzaju. Na to rotmistrz
Blunt zacz�� rozwodzi� si� obszernie na temat Murzyn�w. M�wi� o nich ze
znajomo�ci� rzeczy, rozumnie, z rodzajem pogardliwego sentymentu. Uog�lnia�,
analizowa�, sypa� anegdotami o czarnych. Wzbudzi�o to moje zainteresowanie.
S�ucha�em jednak z pewnym, niedowierzaniem i du�ym zdziwieniem. Co m�g� wiedzie�
o Murzynach ten cz�owiek o salonowych manierach, kt�ry ze sw� powierzchowno�ci�
bywalca bulwar�w wygl�da� na wygna�ca w prowincjonalnym mie�cie?
Mills siedzia� milcz�c i ze zwyk�ym sobie czujnym, przenikliwym wyrazem zdawa�
si� czyta� w moich my�lach, pokiwa� bowiem lekko fajk� i obja�ni�:
- Rotmistrz pochodzi z Po�udniowej Karoliny.
- A! - mrukn��em. Po kr�ciutkiej pauzie s�ysza�em drugie z o�wiadcze� pana
Blunta:
- Tak jest. Je suis Am�ricain, catholique et gentilhomme.
Wypowiedzia� te s�owa tonem stanowi�cym tak silny kontrast z u�miechem, kt�ry
b�d� co b�d� podkre�la� wypowiedziane s�owa, �e nie wiedzia�em, czy odpowiedzie�
podobnym u�miechem, czy powa�nie si� sk�oni�. Nie uczyni�em ani jednego, ani
drugiego i zapad�o mi�dzy nami dziwne, dwuznaczne milczenie.
Doprowadzi�o nas ono do ostatecznego poniechania mowy francuskiej. Przem�wi�em
pierwszy, proponuj�c moim towarzyszom, aby spo�yli ze mn� kolacj�, jednak�e nie
naprzeciwko, gdzie odbywa si� pewno niejedna �piekielna uczta� i gdzie mo�e by�
zbyt ha�a�liwie, ale w innym, wykwintniejszym lokalu, znajduj�cym si� poza
Cannebiere na bocznej ulicy. Schlebia�o to troch� mojej mi�o�ci w�asnej, �e
mog�em si� pochwali� posiadaniem zarezerwowanego raz na zawsze naro�nego stolika
w "Salon des Palmiers", zwanego inaczej "Salon Blanc", gdzie panuje atmosfera
legitymistyczna i niezmiennie przyzwoita - nawet w czasie karnawa�u.
- Dziewi�� dziesi�tych os�b, kt�re tam bywaj� - rzek�em - podziela zapatrywania
polityczne pan�w, je�li to mo�e by� zach�t�. Chod�my i weselmy si� - zach�ca�em.
Nie czu�em sn� szczeg�lnie weso�ym, pragn��em tylko pozosta� w tej samej
kompanii i prze�ama� nie wyt�umaczone uczucie przymusu, kt�ry sobie
u�wiadomi�em. Mills popatrzy� na mnie bacznie z lekkim, dobrotliwym u�miechem.
- Nie - rzek� Blunt - po c� by�my tam mieli i��? Wyprosz� nas nad ranem i
trzeba b�dzie wraca� do domu, by tam walczy� z bezsenno�ci�. Czy mo�e by� cos
wstr�tniejszego?
U�miecha� si� ca�y czas, ale jego g��boko osadzone oczy nie mia�y wyrazu
kapry�nej uprzejmo�ci, kt�ry usi�owa� im nada�. Podsun�� inn� my�l: dlaczego nie
mieliby�my sp�dzi� tej nocy u niego? Posiada produkty potrzebne do sporz�dzenia
potrawy w�asnego pomys�u, kt�rej s�awa dotar�a do najdalej wysuni�tych plac�wek
kawalerii Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Przyrz�dzi nam t� potraw�. Ma przy tym kilka
butelek bia�ego wina, ca�kiem mo�liwego, kt�re b�dziemy pili w kubkach ze
r�ni�tego weneckiego szk�a. S�owem, biwakowa uczta. I nie wyprosi nas nad ranem.
O nie! Gdy� nie sypia wcale.
Czy� potrzebuj� m�wi�, �e by�em zachwycony tym pomys�em? Oczywi�cie. A jednak
jako� si� zawaha�em i spojrza�em na Millsa, kt�remu przys�ugiwa�o starsze�stwo.
Powsta� z miejsca bez s�owa. To by�o decyduj�ce, gdy� �adne tajemne ostrze�enie
ani nieokre�lone przeczucie nie mog�o mnie powstrzyma� od p�j�cia za przyk�adem
tego spokojnego cz�owieka.
II
Ulica, przy kt�rej mieszka� pan Blunt, by�a w�skim, pustym, cichym i mrocznym
zau�kiem, o�wietlonym gdzieniegdzie gazowymi latarniami. Wystarczy�o wszak�e
tego �wiat�a, by m�c dostrzec charakterystyczn� cech� tej uliczki: wiele tyczek
od chor�gwi, stercz�cych nad bramami - by�a to bowiem dzielnica konsulat�w.
Zauwa�y�em, zwracaj�c si� do Blunta, �e ma sposobno�� ogl�dania co rano flag
wszystkich narodowo�ci z wyj�tkiem w�asnej. (Ameryka�ski konsulat znajdowa� si�
po przeciwnej stronie miasta.) Blunt odburkn�� przez z�by, �e unika - jak mo�e -
zetkni�cia si� z w�asnym konsulatem.
- Czy pan boi si� tamtejszego psa? - spyta�em �artobliwie. Piesek konsula wa�y�
oko�o p�tora funta i znany by� w ca�ym mie�cie, gdy� konsul obnosi� go ci�gle
na r�ku, kr���c z nim po ulicach; naj�atwiej za� by�o spotka� go na Prado w
godzinach modnej przechadzki.
Uczu�em niestosowno�� mego �artu, gdy Mills nachyli� si� do mego ucha:
- Tam s� sami yankesi.
B�kn��em zmieszany:
- Ach, naturalnie.
Ksi��ki s� niczym. Nie przychodzi�o mi dot�d na my�l, ze wojna domowa w Ameryce
nie przesz�a jeszcze do archiw�w historii, �e rozgrywa�a si� zaledwie dziesi��
lat temu. Ten d�entelmen pochodzi� przecie� z Po�udniowej Karoliny. Zawstydzi�em
si� troch� swego nietaktu.
Przez ten czas rotmistrz Blunt boryka� si� z opornym zatrzaskiem drzwi
wchodowych. W swym operowym kapeluszu, zsuni�tym na ty� g�owy, wygl�da� jak
konwencjonalny okaz modnego hulaki. Dom, przed kt�rym stali�my, nie by�
wielopi�trow� kamienic�, jak wi�kszo�� dom�w na tej ulicy. Posiada� tylko jeden
rz�d okien ponad parterem. �lepe mury po obu jego stronach wskazywa�y, �e poza
nim znajduje si� ogr�d. Ciemna fasada nie przedstawia�a okre�lonego stylu i przy
migotliwym �wietle ulicznej latarni ca�e domostwo wygl�da�o jak zapad�e w
ziemi�. Tym wi�ksze by�o moje zdziwienie, gdy weszli�my do sieni wyk�adanej
czarnym i bia�ym marmurem, o i�cie pa�acowych rozmiarach. Tak� si� przynajmniej
wydawa�a w mroku. Blunt nie odkr�ci� kurka jedynej gazowej lampki, ale kroczy�
naprz�d po czarno-bia�ej posadzce wskazuj�c nam drog�. Min�� schody, min��
jakie� drzwi z ciemnego, po�yskuj�cego drzewa, o ci�kiej mosi�nej klamce,
wiod�ce do jego pokoju. Prowadzi� nas prosto do pracowni na samym ko�cu
korytarza.
By�a to izba raczej niewielka, rodzaj dobud�wki po tej strome domu, kt�ra
wychodzi�a na ogr�d. Wewn�trz pali�a si� wielka lampa. Pod�oga by�a wyk�adana
zwyk�ymi kamiennymi p�ytami, ale porozrzucane 'tu i �wdzie dywany, jakkolwiek
bardzo zniszczone, musia�y by� niezmiernie cenne. Sta�a tam tak�e pi�kna kanapa
obita wzorzystym r�owym jedwabiem, ogromny tapczan zas�any poduszkami i
wspania�e, zreszt� mocno obszarpane fotele rozmaitych kszta�t�w, okr�g�y st�, a
po�r�d tych wszystkich wytwornych sprz�t�w pospolity �elazny piecyk. Kto� musia�
rozpali� go niedawno, bo hucza� w nim ogie�, a ciep�o rozchodz�ce si� po pokoju
wydawa�o si� b�ogie po zimnych podmuchach mistralu, kt�ry na dworze przejmowa�
ch�odem do szpiku ko�ci.
Mills bez s�owa rzuci� si� na tapczan i wsparty na �okciu spogl�da� w zamy�leniu
na oddalony k�t pokoju, w kt�rym sta� ocieniony przez olbrzymi� rze�bion� szaf�
manekin na zawiasach, bez g�owy i r�k, ale o wspaniale ukszta�towanych
cz�onkach. Ustawiony w skulonej pozie, zdawa� si� by� zawstydzony wlepionym w
siebie wzrokiem.
Podczas gdy rozkoszowali�my si� �biwakow�� uczt� (potrawa by�a rzeczywi�cie,
znakomita, a nasz gospodarz pomimo zniszczonej szarej kurtki wygl�da� na
sko�czonego eleganta), wzrok m�j ci�gle kierowa� si� w stron� tego k�ta. Blunt
spostrzeg� to i zauwa�y�, �e osoba cesarzowej widocznie mnie poci�ga.
- Jest w tym co� niemi�ego - rzek�em. - Ta posta� zdaje si� czai� jak p�ochliwy
szkielet przy weso�ej biesiadzie. Ale czemu pan, j� nazywa cesarzow�?
- Bo pozowa�a ca�ymi dniami pewnemu malarzowi w szatach cesarzowej
bizantyjskiej... Nie wiem, gdzie on wynalaz� te bezcenne materie... Pan go zna�,
przypuszczam?
Mills skin�� powoli g�ow�, po czym poci�gn�� �yk wina z weneckiego kubka.
- Dom ten jest pe�en cennych rzeczy. Podobnie jak wszystkie inne jego domy i jak
jego mieszkanie w Pary�u - ten tajemniczy �Pawilon�, ukryty gdzie� w Passy.
Mills zna� ten Pawilon. Wino, jak przypuszczam, rozwi�za�o mu j�zyk. Blunt
utraci� tak�e nieco ze swej pow�ci�gliwo�ci. Z ich rozmowy nabra�em wyobra�enia,
�e chodzi o jak�� ekscentryczn� osobisto��, cz�owieka ogromnie maj�tnego, nie
tyle samotnika, ile niedost�pnego dla ludzi kolekcjonera pi�knych rzeczy, a przy
tym malarza znanego niewielkiemu gronu os�b, a ca�kowicie nieznanego na rynku
malarskim. Poniewa� przez ten czas wypr�nia�em m�j wenecki kubek w do��
regularnych odst�pach (gor�co buchaj�ce z �elaznego piecyka by�o zdumiewaj�ce i
tak wysusza�o gard�o, �e wino o s�omianej barwie nie wydawa�o si� mocniejsze od
przyjemnie zaprawionej wody), g�osy i wra�enia wywo�ane przez rozmow� nabiera�y
w mym umy�le cech fantastyczno�ci. Nagle spostrzeg�em, �e Mills, �wiec�c
r�kawami koszuli, siedzi bez marynarki. Nie zauwa�y�em, kiedy j� zrzuci�. Blunt
tak�e rozpi�� zniszczon� kurtk�, ukazuj�c wykrochmalony gors z bia�ym krawatem
pod ciemn�, wygolon� brod�. W jego postawie by�o co� dziwnie bezczelnego - tak
mi si� przynajmniej zdawa�o.
Przem�wi�em do niego du�o g�o�niej, ni� zamierza�em:
- Czy pan zna� tego nadzwyczajnego cz�owieka?
- Na to, aby go zna� osobi�cie, trzeba by�o by� albo bardzo znakomit�
osobisto�ci�, albo dzieckiem szcz�cia. Tu obecny pan Mills...
- Tak, by�em tym szcz�ciarzem - wtr�ci� Mills. - Znakomit� osobisto�ci� by� m�j
kuzyn. Dzi�ki temu uda�o mi si� dwa razy wej�� do jego domu nazywanego
Pawilonem.
- I Don� Rit� widzia� pan dwa razy? - zapyta� Blunt z nieokre�lonym u�miechem i
wyra�nym naciskiem. Mills odpowiedzia� r�wnie� z naciskiem, ale z powag� w
wyrazie twarzy:
- Nie jestem �atwym entuzjast�, je�li chodzi o kobiety, ale ona by�a
niew�tpliwie najcudowniejszym skarbem po�r�d tych bezcennych dzie� sztuki, jakie
on u siebie nagromadzi� - najcudowniejszym...
- Mo�e - widzi pan - dlatego, �e po�r�d tych wszystkich okaz�w ona jedna by�a
�ywa - odpar� Blunt z mo�liwie najl�ejszym odcieniem sarkazmu.
- Nies�ychanie �ywa - potwierdzi� Mills. - Nie znaczy to, aby by�a niespokojna.
W rzeczy samej, nie poruszy�a si� ca�y czas z tej kanapy, kt�ra sta�a mi�dzy
oknami - pami�ta pan?
- Nie. Nie pami�tam. Nie by�em tam nigdy - odrzek� Blunt z b�yskiem bia�ych
z�b�w, tak pozbawionym indywidualnego wyrazu, �e to wydawa�o si� a� przykre.
- Od niej promieniowa�o �ycie - ci�gn�� Mills. - Posiada�a bogactwo �ycia w
sobie, wysokiego gatunku �ycia. Poniewa� m�j kuzyn i Henryk Allegre mieli sobie
du�o do powiedzenia, mog�em swobodnie z ni� rozmawia�. Podczas drugiej wizyty
byli�my ju� dobrymi przyjaci�mi, co brzmi dosy� �miesznie, je�li si� zwa�y, �e
wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa nie mieli�my si� ju� nigdy spotka�, ani na
tym �wiecie, ani na tamtym. Nie zaprz�tam sobie g�owy teologi�, ale wydaje mi
si�, �e na Polach Elizejskich ta kobieta znajdzie si� w gronie bardzo wybranych
cieni...
Wypowiada� to wszystko swym sympatycznym g�osem, tonem niewzruszenie spokojnym.
Blunt znowu b�ysn�� niemile bia�ymi z�bami i mrukn��:
- Powiedzia�bym raczej - mieszanych... - I doda� g�o�niej: - jak na przyk�ad...
- Jak na przyk�ad Kleopatra - odpar� Mills spokojnie. A po chwili doda�: - Kt�ra
nie by�a w�a�ciwie nigdy pi�kna.
- Mia�em na my�li raczej La Valliere - wtr�ci� Blunt z tak� oboj�tno�ci�, �e nie
wiadomo by�o, co z tym robi�. Mog�o to oznacza� znudzenie poruszanym tematem,
mog�o te� by� udane, gdy� w ca�ej jego osobie by�o co� niejasnego. Co do mnie,
nie by�em oboj�tny. Kobieta jest zawsze interesuj�cym tematem, moja za�
ciekawo�� by�a ca�kowicie rozbudzona.
Mills duma� nad czym� przez chwil� z wyrazem beznami�tnej �yczliwo�ci, wreszcie
rzek�:
- Tak, o ile wiem, prostota Dony Rity ma tyle odcieni, �e i to jest mo�liwe.
Tak, romantyczna, zrezygnowana La Valliere... kt�ra odznacza�a si� szerokimi
ustami.
Co� mnie pobudza�o do odezwania si�.
- Czy�by pan zna� i pani� La Valliere? - spyta�em zuchwale.
Mills u�miechn�� si� tylko do mnie:
- Nie, tak stary nie jestem. Ale nie trudno odtworzy� sobie pewne fakty
dotycz�ce postaci historycznych. Zachowa� si� jaki� nieprzystojny wiersz z tej
epoki s�awi�cy Ludwika XIV aa posiadanie - ju� dobrze nie pami�tam - za
posiadanie:
...de ce b�c amoureux
Qui d'une oreille a l'autre va,
Tra la la...i
czy co� w tym rodzaju. Usta nie potrzebuj� si�ga� od ucha do ucha, ale faktem
jest, �e du�e usta s� cz�sto oznak� pewnej wspania�omy�lno�ci uczu� i umys�u.
M�odzie�cze, wystrzegaj si� kobiet o ma�ych ustach! Innych oczywi�cie tak�e, ale
ma�e usteczka s� fataln� oznak�. No, z tego, com s�ysza�, sympatycy Don Carlosa
nie mog� uskar�a� si� na brak wspania�omy�lno�ci ze strony Dony Rity. Dlaczeg�
bym ja mia� j� s�dzi�? Widzia�em j� wszystkiego, powiedzmy, przez godzin
sze��... To wystarczy�o, aby odczu� urok jej wrodzonej inteligencji i wspania�ej
budowy cia�a. Zda�em sobie z tego wszystkiego spraw� w przeci�gu kr�tkiego czasu
- zako�czy� - bo ona mia�a w sobie to, co Francuzi nazywaj� niebezpiecznym darem
oswajania ludzi�.
Blunt s�ucha� markotnie, potakuj�c g�ow�.
- Dziwna rzecz - my�li Millsa wraca�y jeszcze w przesz�o�� - �egnaj�c go�ci,
umia�a w jednej chwili wytworzy� ogromn� odleg�o�� pomi�dzy sob� a danym
cz�owiekiem. Leciutkie zesztywnienie doskona�ej postaci, zmiana wyrazu twarzy -
i czu�e� odpraw� udzielon� ci przez osob� urodzon� co najmniej w purpurze. Nawet
je�li poda�a ci r�k�, jak to uczyni�a w moim wypadku, zdawa�o si�, �e dzieli was
szeroka rzeka. Zwyk�y manewr towarzyski? Czy wyzieraj�cy skrawek prawdy? Mo�e
ona naprawd� nale�y do niedost�pnych istot. Co pan o tym my�li, panie Blunt?
By�o to zupe�nie bezpo�rednie pytanie, kt�re z niewiadomej przyczyny (jakby ju�
podni�s� si� we mnie stopie� wra�liwo�ci) uderzy�o mnie nieprzyjemnie, a raczej
dziwnie zaniepokoi�o. Blunt zdawa� si� nie s�ysze�. Po chwili zwr�ci� si� w moj�
stron�.
- Ten ci�ki cz�owiek - rzek� najwytworniejszym tonem - umie by� cienki jak
ig�a. To stwierdzenie jej nieprzepartego uroku i ta w�tpliwo�� wyra�ona na
ko�cu, po dw�ch wizytach zaledwie, kt�re w sumie nie mog�y przekracza� sze�ciu
godzin...
A dzia�o si� to przecie� trzy lata temu. Z takim pytaniem powinien pan by�
zwr�ci� si� do Henryka Allegre, panie Mills.
- Nie posiadam daru wskrzeszania umar�ych - odpar� Mills weso�o. - A gdybym go
nawet posiada�, to bym si� zawaha�. Nie mo�na sobie pozwala� za wiele z
nieboszczykami, kt�rych si� za �ycia ledwo zna�o.
A jednak Henryk Allegre jest jedyn� istot�, kt�ra mog�aby o niej co� powiedzie�
po latach wsp�ycia nie przerwanego od chwili, kiedy odkry� t� kobiet�. Byli ze
sob� bez przerwy a� do chwili, kiedy on wyda� ostatnie tchnienie. Nie chc� przez
to powiedzie�, �e ona go piel�gnowa�a. Do tych rzeczy mia� zaufanego cz�owieka.
Allegre nie znosi� kobiet ko�o siebie. Ale gdy chodzi�o o t� jedn�, nie m�g�
znie�� jej oddalenia. By�a te� jedyn�, kt�ra mu pozowa�a, gdy� nie znosi�
modelek w swoim domu. St�d rodzinne podobie�stwo pomi�dzy Dziewczyn� w kapeluszu
a Cesarzowa bizantyjska, chocia� �adna z nich nie jest w�a�ciwie portretem Dony
Rity... Czy pan zna moj� matk�?
Mills sk�oni� si� lekko i przelotny u�miech zeszed� z jego warg. Blunt utkwi�
wzrok w sam �rodek pustego talerza.
- To mo�e pan zna artystyczne i literackie jej aspiracje - ci�gn�� Blunt
nieznacznie zmienionym tonem. - Matka moja pisa�a wiersze od pi�tnastego roku
�ycia. Dot�d pisze wiersze. I ma jeszcze wci�� pi�tna�cie lat: rozpieszczona,
utalentowana dziewczynka. Uprosi�a wi�c jednego ze swych przyjaci� poet�w, ni
mniej, ni wi�cej, tylko Versoy'a we w�asnej osobie, �eby jej umo�liwi� wst�p do
domu Henryka Allegre. Poecie zdawa�o si� w pierwszej chwili, �e nie dos�ysza�.
Trzeba za� panu wiedzie�, �e w poj�ciu mojej matki m�czyzna, kt�ry nie wy�azi
ze sk�ry dla zaspokojenia kaprysu kobiety, nie jest rycerskim cz�owiekiem. A
mo�e pan co� ju� wie o tym?
Mills potrz�sn�� g�ow� z rozbawionym wyrazem. Blunt, kt�ry podni�s� oczy sponad
talerza, by spojrze� na�, ci�gn�� dalej z wielk� rozwag�:
- Ona w takich razach nie daje spokoju ani sobie, ani swoim przyjacio�om. Jest
tak �licznie niedorzeczna! Domy�la si� pan, �e ci wszyscy malarze, poeci,
kolekcjonerzy i handlarze rupieci - wtr�ci� przez z�by - kt�rymi otacza si� moja
matka, nie s� po mojej my�li. Jednak�e Yersoy �yje raczej jak cz�owiek z
wielkiego �wiata. Pewnego dnia spotkali�my si� w sali fechtunkowej. By�
w�ciek�y. Prosi� mnie, abym oznajmi� matce, �e jest to ostatni wysi�ek, na jaki
sta� jego rycersko��. Zadania, kt�rymi go obarcza�a, by�y zbyt trudne. W tym
wypadku - �miem przypuszcza� - rad by� mimo wszystko, �e mo�e wykaza�, jak
wielkie ma wp�ywy nawet w domu Allegre'a. Wiedzia� przecie�, �e moja matka
rozniesie to po wszystkich salonach. Yersoy to wytrawna, z�o�liwa szelma.
Wierzch jego �ysiny l�ni jak kula bilardowa. Musi j� chyba polerowa� co rano
kawa�kiem sukna. Oczywi�cie nie dotarli dalej jak do wielkiego salonu na
pierwszym pi�trze, olbrzymiego salonu z trzema rz�dami kolumn biegn�cych wzd�u�
pokoju. Podw�jne drzwi ponad schodami sta�y szeroko otwarte, jak na przyj�cie
kr�lewskiej wizyty. Mo�e pan sobie wyobrazi� t� scen�: moja matka, ze swymi
bia�ymi w�osami upi�tymi na mod�� XVIII wieku i b�yszcz�cymi czarnymi oczami,
wchodz�ca do tego przepysznego wn�trza w asy�cie jakiej� �ysej, rozdra�nionej
wiewi�rki - i Henryk Allegre, o postawie surowego ksi�cia, wychodz�cy na ich
spotkanie z twarz� rycerza z epoki wypraw krzy�owych. Jego aksamitny,
przyt�umiony g�os i na wp� przymkni�te oczy, kt�re zdawa�y si� spogl�da� na
przyby�ych z wysoko�ci kru�ganka - pami�ta pan te jego sztuczki, panie Mills?
Mills wypu�ci� wielk� chmur� dymu z wyd�tych policzk�w.
- S�dz�, �e on tak�e by� w�ciek�y - ci�gn�� Blunt beznami�tnym g�osem - ale
niezmiernie uprzejmy. Pokaza� jej wszystkie skarby znajduj�ce si� w pokoju:
miniatury, emalie, przedmioty z ko�ci s�oniowej, przer�ne potworki z Japonii,
Indii, Timbuktu... czy ja wiem wreszcie. Posun�� �askawo�� do tego stopnia, �e
kaza� znie�� do salonu Dziewczyn� w kapeluszu wyobra�on� do po�owy postaci. Ten
obraz bez ramy ustawiono na krze�le tak, aby moja matka mog�a mu si� przyjrze�.
Cesarzowa bizantyjska w ca�ej postaci znajdowa�a si� ju� na przeciwleg�ej
�cianie salonu w z�otej ramie wa��cej z p� tony. Moja matka zacz�a od
zasypania �Mistrza� s�owami podzi�ki, po czym pogr��y�a si� w adoracji przed
Dziewczyn� w kapeluszu. Po chwilo, westchn�a: "To powinno si� nazywa�
Diaphaneit�, je�li takie s�owo istnieje. Ach, to ostatni wyraz moder