2957
Szczegóły |
Tytuł |
2957 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2957 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2957 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2957 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pat Cadigan
Rozterki �adnego ch�opca
Najpierw widzisz wideo. Potem nosisz wideo. Potem jesz wideo. W ko�cu
sam stajesz si� wideo.
Ewangelia wed�ug �w. Wideomarka
Obserwuj lub b�d� obserwowany.
Credo �adnego Ch�opca
- Kto ci� strzyg�?
- Znaczy, ostatni raz?
Mohawk w drzwiach u�miecha si� i robi mu zdj�cie.
- W�a�. Ale tylko ty, jasne? Nie pr�buj mi tu przeszmuglowa� �adnych
kumpli, s�yszysz?
- S�ysz�. I nie jestem g�upi, g�upku. Nie mam �adnych przyjaci�.
Mohawk u�miecha si� oble�nie i przysuwa bli�ej. - Taki �adny Ch�opiec
i bez przyjaci�?
- Nie na tym �wiecie. - Przeciska si� obok Mohawka nie zwracaj�c
uwagi na jego cmokanie. Ma ochot� tak go trzasn�� w nasad� nosa, �eby
od�amki ko�ci wbi�y mu si� w m�zg, ale ostatnio zwraca wi�cej uwagi na
trzymanie na wodzy swego temperamentu, a poza tym nie jest pewien, czy
te kostne drzazgi faktycznie wesz�yby w m�zg. Jest �adnym Ch�opcem, ma
sko�czone szesna�cie lat i dzi� wiecz�r stanie by� mo�e przed sw�
ostatni� szans�.
W klubie panuje Zgie�k. Nie mo�na wymkn�� si� po cisz� do toalety;
Zgie�k przedostaje si� rurami i tam. Chcesz uciec przed Zgie�kiem? Po
co? Nie warto. Ale ten �adny Ch�opiec nauczy� si� my�le� mi�dzy
rytmicznymi uderzeniami perkusji.
To tak, jakby przemyka� si� mi�dzy kroplami deszczu, aby pozosta�
suchym, ale on to potrafi. Ten �adny Ch�opiec wci�� o czym� my�li wci��.
Dysydent- (pomimo swych szesnastu lat, pomimo �e jest �adny, my�li tyle,
�e wie, co znaczy s�owo "dysydent"). Zastanawia si� na przyk�ad ilu
Einstein�w umar�o z g�odu i pragnienia w promieniach gor�cego,
afryka�skiego s�o�ca, i dlaczego nie pami�ta si� momentu narodzin, i
dlaczego muzyka jest wsp�lna dla wszystkich kultur, a zw�aszcza nad tym,
ile dzieje si� spraw, o kt�rych on nic nie wie, i w jaki spos�b mo�e si�
o nich dowiedzie�.
I tak przez ca�y czas, jedna my�l za drug� przemyka mu przez g�ow�,
wida� to po jego oczach. Z definicji nie pasuje to zbytnio do �adnego
Ch�opca, ale to w�a�nie jeden z powod�w, dla kt�rych pragn� go mie�. A
�e j e s t �adnym Ch�opcem, to jeszcze inny z powod�w, dla kt�rego s� na
najlepszej drodze, aby go dosta�.
Wie o nich wszystko. Ka�dy o nich wie i ka�dy marzy o tym, by
przystan�li, popatrzyli uwa�nie i wydusili z siebie kart�, kt�ra m�wi:
tak, widzimy mo�liwo�ci, prosimy zg�osi� si� pod ten adres w zwyk�ych
godzinach urz�dowania nast�pnego zwyk�ego dnia roboczego, celem
przeprowadzenia zwyk�ego badania. Ka�dy o tym marzy opr�cz tego �adnego
Ch�opca, kt�ry raz w ci�gu jednej tylko nocy otrzyma� pi�� takich kart i
podar� je wszystkie. Ale oto jest tutaj, wci�� jako �adny Ch�opiec. Jest
na tyle inteligentny, by wiedzie�, �e to zdrada samego siebie, �e lubi
by� �adnym i po��danym i dlatego w�a�nie mog� go w ko�cu dosta�, a to
nied-d-dob-b-brze. My�l�c o tym zaj�kuje si� w my�lach.
Nied-d-dob-b-brze. Nied-d-dob-b-brze dla niego, bo on, jak Boga kocha,
nie chce tego, nie, n-n-nie. I przez to jest dzi� wiecz�r, i ka�dego
wieczora, najdziwaczniejszym z �yj�cych jeszcze �adnych Ch�opc�w.
�yj�cym wci�� i stoj�cym w klubie, do kt�rego wpuszczani s� ju� tylko
Naj�adniejsi �adni Ch�opcy. Dziewczynom �atwiej; oni musz� by� lepsi.
�adni i nie tylko. �adni Ch�opcy, nie ma na to rady, nie lubi�
konkurencji. Ten �adny Ch�opiec nie zwraca uwagi na �adne Dziewczyny,
ani �adne dziewczyny w og�le. Ostatnio zacz�� si� jednak zastanawia�,
jak d�ugo jeszcze to potrwa. Dwa lata? Mo�e troch� d�u�ej? Najdalej za
trzy definicja przestanie obowi�zywa� i wtedy Mohawk w drzwiach, zamiast
spogl�da� na niego oble�nie, splunie mu w twarz.
Je�li do tego czasu go nie dostan�.
A je�li go dostan�, to nigdy si� to nie sko�czy i b�dzie wsz�dzie
tam, gdzie zechce, a gdziekolwiek to b�dzie, tam b�dzie centrum
wszech�wiata. Obiecuj� to, nieograniczona swoboda w czasie wolnym i
m�odo�� bez ko�ca. Raj �adnego Ch�opca, a �eby si� do niego dosta�,
m�wi�, nie trzeba wcale umiera�.
Spogl�da w g�r�, na grz�d� dysk-d�okeja zawieszon� wysoko ponad
podryguj�c� na parkiecie, rozta�czon� ci�b�. Nadal nazywaj� ich
dysk-d�okejami, chocia� to ju� nie p�yty, to uk�ady scalone, a wiele z
nich zawiera w sobie nie tylko d�wi�k. Wielki hiperprogram, m�wili mu,
najdoskonalszy z doskona�ych, st�d ju� tylko krok do czwartego wymiaru.
Podejrzewa, �e s� to s�owa zwyk�ych naganiaczy, wys�uguj�cych si� w
nadziei, �e je�li dobrze si� wyka�� w swojej kreciej robocie, nagroda
ich nie minie. Nikt nie wie, jak to naprawd� jest, z wyj�tkiem tych,
kt�rzy ju� w tym s�, a im chyba nie mo�na ufa�. Bo ich mo�e ju� nie ma.
W�a�ciwie nie ma.
Dysk-d�okej dostrzega jego �adn�, uniesion� ku g�rze twarz i
rozpoznaje go, pomimo �e sporo ju� czasu up�yn�o, od kiedy by� tu
ostatni raz. Cz�ciowo z powodu ch�ci odsuni�cia si� od nich, a
cz�ciowo z obawy, �e oprych w drzwiach mo�e go nie wpu�ci�. A� w ko�cu
musia� oczywi�cie przyj��, �eby si� przekona�, czy kto� go jeszcze
potrzebuje. Co za sens by� �adnym, skoro nie ma nikogo, kto by o ciebie
zadba�, obserwowa� ci� i pragn��? I teraz jest niemal pewien, �e czuje,
jak sala przemienia si� wok� jego w niej obecno�ci i dysk-d�okej
potwierdza to wra�enie unosz�c w g�r� ko�� uk�adu scalonego i wskazuj�c
ni� na lewo.
Siedz� po turecku na pozorowanych schodach obok ekranu i przypominaj�
mu go��bie snuj�ce plany zagrani�cia w�adzy nad �wiatem. Nie patrzy na
nich zbyt d�ugo, bo nie chce, aby pomy�leli sobie, �e jest sk�onny
porozmawia�. Ale gdy si� odwraca, jeden z nich, m�odszy m�czyzna,
zaczyna wstawa�. Starszy m�czyzna i kobieta powstrzymuj� go.
Udaje wielkie zainteresowanie podpieraj�cymi najbli�sz� �cian�
postaciami. S� w�r�d nich �adni, s� dziewczyny, s� niezdecydowani,
niekt�rzy bardzo dziwni albo nadziani, albo po prostu wymagaj�cy
zainteresowania ze strony opieki spo�ecznej. Wszyscy zauwa�aj� go i
poprawiaj� si� pod jego uwa�nym spojrzeniem.
Wtem jeden koniec sali roz�wietla si� barw� i nowym zgie�kiem. Cia�a,
potykaj�c si� w ta�cu, odsuwaj� si� od ekranu, na kt�rym w rytm dzikiej
muzyki zaczynaj� formowa� si� obrazy.
U�wiadamia sobie, �e to Bobby.
W chwil� p�niej na ekranie widnieje ju� twarz Bobby'ego, wysoka na
pi�� metr�w, jeszcze �adniejsza ni� wtedy, gdy chadza� w�r�d
�miertelnych. Widok �adnej-�adnej twarzy Bobby'ego nape�nia go z�o�ci� i
przera�eniem, i poczuciem tak wielkiej straty, �e uderzy�by ka�dego, kto
�mia�by bez jego przyzwolenia wym�wi� imi� Bobby'ego.
Pi�kne, ciemnoszare oczy Bobby'ego przesuwaj� si� po sali. M�wili mu,
�e po przeistoczeniu i przej�ciu zmys�y zyskuj� na ostro�ci, ale nie ma
pewno�ci, jak to w�a�ciwie z tym jest. Bobby wygl�da tam, na ekranie,
jak o�lepiony. Par� os�b macha do Bobby'ego - to szaraki, kt�rych
�askawie wpuszczono, aby reszta mia�a poczucie wy�szo�ci nad kim� - ale
oczy Bobby'ego poruszaj� si� powoli tam i z powrotem, tam i z powrotem i
nagle zatrzymuj� si� wprost na nim.
- Ach... - to szepcze Bobby, a potem znowu, g�o�no i przeci�gle: -
Aaaachhh.
Zadziera bu�czucznie g�ow� i nie umyka wzrokiem przed oczyma Bobby'ego.
- Nie musisz ju� umiera� - m�wi jedwabi�cie Bobby. Muzyka dudni w
rytm jego s��w. - Tutaj jest pi�knie. Je�li chcesz, twoje sny mog� si�
zi�ci�. I je�li chcesz, mo�esz by� ze mn�.
Wie, �e ta reklama nie jest przeznaczona wy��cznie dla niego, ale to
nie ma w tej chwili znaczenia. To B o b b y. G�os Bobby'ego zdaje si�
sp�ywa� na niego, pie�ci� i w odbiorze uczucie to zbytnio przypomina mu
szyderstwo. Tamtej nocy przed przej�ciem Bobby'ego usi�owa� odwie�� go
od tej decyzji, chocia� z g�ry wiedzia�, �e to na nic. Gdyby go
odrzucili, Bobby targn��by si� na swoje �ycie. Jak Franco.
Je�li jednak wierzy� temu, co m�wi�, Bobby �y� b�dzie wiecznie i
zawsze. Muzyka staje si� teraz g�o�niejsza, ale oczy Bobby'ego nadal
spoczywaj� na nim. Widzi, jak usta Bobby'ego wymawiaj� jego imi�.
- Naprawd� mnie widzisz, Bobby? - pyta. Jego g�os nie przebija si�
przez muzyk�, ale je�li zmys�y Bobby'ego s� tak wyostrzone, mo�e go
jednak us�yszy. Je�li nawet s�yszy, to nie raczy odpowiedzie�. Muzyka to
podrasowany remiks kawa�ka, kt�ry Bobby zawsze ta�czy� do upad�ego.
Gigantyczna twarz Bobby'ego znika z wolna z ekranu i na jej miejscu
pojawia si� ca�y Bobby, nieco wy�szy ni� za �ycia, ta�cz�cy lepiej, ni�
to kiedykolwiek potrafi� stary Bobby, wiruj�cy w zmieniaj�cych si�
ustawicznie sceneriach ulic, dach�w i pla�. Inscenizacja ta jest
nienadzwyczajna, ale Bobby nigdy nie mia� za wiele wyobra�ni, nigdy .me
chcia� polecie� na Marsa ani cho�by do Bieguna Po�udniowego, zawsze
tylko do najrajcowniejszego klubu. Zawsze lubi� by� egzotyczny na tle
zwyczajnego otoczenia i nadal to lubi. Zawsze uwielbia� �ci�ga� na
siebie spojrzenia. By� obserwowanym, czczonym, po��danym. Tak. Widzi, �e
to raj Bobby'ego. Teraz b�dzie na niego spogl�da� ca�y �wiat.
Na ekranie sceneria zmienia si� z ulic na wn�trze klubu; t e g o
klubu, tylko wi�kszego, lepszego, wype�nionego ciekawszym towarzystwem i
Bobby b�yszczy na tym tle. Po�owa rzeczywistego t�umu zapomina teraz o
ta�cu, bo wpatruj� si� w Bobby'ego z nadziej�, �e to ich w�a�nie
wybierze i wkomponuje w swoje wideo. Tak, to dopiero frajda, da� si�
wmiksowa� w rozbudowan� wersj� ta� c a.
Jego uwaga przesuwa si� ku fa�szywym schodom, kt�re prowadz� donik�d.
Siedz� tam wci�� - jedyni ludzie, kt�rzy zamiast na Bobby'ego, patrz� na
niego. Kobieta w workowatym, purpurowym kombinezonie, kt�ry j� postarza,
obraca w palcach kart�.
Znowu spogl�da w g�r� na Bobby'ego. Bobby ta�czy w miejscu i ogl�da
si� na niego - tak mu si� przynajmniej wydaje. Usta Bobby'ego poruszaj�
si� bezg�o�nie, ale tak precyzyjnie, �e mo�e z nich odczyta� s�owa: To
mo�esz by� ty. Nigdy si� nie zestarzejesz, nigdy nie zm�czysz, nigdy nie
nast�pi ostatnie wezwanie, nic ci si� nie stanie, je�li sam nie b�dziesz
chcia�, i to mo�esz by� ty. Ty. Ty. R�ce Bobby'ego wskazuj� na niego
poruszaj�c si� w rytm muzyki. Ty. Ty. Ty.
Bobby. Gzy ty naprawd� mnie widzisz?
Bobby wybucha nagle �miechem i odwraca si� ta�cz�c z jeszcze wi�kszym
zaanga�owaniem.
Widzi Mohawka od drzwi, jak ten przepycha si� przez t�um, prawdziwy
t�um, i robi si� czujny. Mohawk podchodzi prosto do schod�w, gdzie robi�
mu miejsce i czochraj� naje�ony czerwony grzebie� w�os�w biegn�cy przez
�rodek jego g�owy, jakby witali ulubionego psa. Mohawk sprawia wra�enie
tak zadowolonego, jak zawodowy �ar�ok po zwyci�stwie w jedzeniu na
wy�cigi. Ciekawe, co obiecali Mohawkowi za wpuszczenie go. Mo�e jaki�
ograniczony kontrakt. Mo�e nawet pe�n� pr�b�.
Teraz wszyscy razem patrz� na niego. Z przekory dotyka wysokiej
dziewczyny ta�cz�cej w pobli�u i dostosowuje si� do jej rytmu.
Dziewczyna u�miecha si� do niego z g�ry i wsuwa mi�dzy niego a tamtych
zupe�nie przypadkowo, ale i tak zaskarbia tym sobie jego wdzi�czno��. Ma
na sobie kawa�ek przezroczystej szmatki narzucony na bielizn�, jak dawne
tancerki rewiowe. Ma ponad metr osiemdziesi�t, nie jest pi�kna z tym
nosem, nie jest nawet �adna, ale wpu�cili j�, �eby by�a wysoka. Ona
prawdopodobnie niczego nawet nie podejrzewa, ona prawdopodobnie nie wie,
co jest grane, i nigdy si� nie dowie. I dlatego mo�na jej wybaczy� te
farbowane, w�ciekle pomara�czowe w�osy.
Ociera si� o niego Brzydki Ch�opiec wykonuj�cy derwiszowski piruet i
a� si� prosi o zauwa�enie, bo nawet nie przeprasza. Brzydcy Ch�opcy nie
zmienili si� przez wi�cej dziesi�cioleci, ni� ktokolwiek zliczy, jak
gdyby by�a to wci�� ta sama ma�a grupka bandziork�w w sk�rze i
�a�cuchach, cz�api�ca swoj� drog� od lat. Brzydki Ch�opiec z nikim nie
ta�czy. Brzydcy Ch�opcy nigdy z nikim nie ta�cz�. Ale ten tutaj mo�e si�
przyda� w razie nag�ej potrzeby.
Dziewczyna wk�ada w taniec ca�� dusz�. U�miecha si� do niego.
Odwzajemnia si� jej u�miechem i przesuwa nieco w prawo zerkaj�c na
ekran, czy Bobby czasem na niego nie patrzy. Wci�� nie wie, czy Bobby
naprawd� co� widzi. Sceneria za Bobbym nadal odtwarza klub i staje si�
coraz rajcowniejsza, o ile to w og�le mo�liwe. Muzyka ci�gle wznosi si�
z powrotem do swego pierwszego, szczytowego pasa�u. Bobby, niczym Pan
B�g, czyni znak w powietrzu i �adny Ch�opiec widzi s i e b i e. Ta�czy
obok Bobby'ego, �adniejszy, ni� kiedykolwiek m�g�by by�, tak jak
obiecuj�. Bobby nie patrzy na fantoma, ale na niego, tam gdzie naprawd�
stoi, i jego usta znowu si� poruszaj�. Je�li chcesz, mo�esz by� ze mn�.
Ona te�.
Obok jego fantoma pojawia si� jego wysoka partnerka. Jest r�wnie�
znacznie podretuszowana, chocia� nie mo�na powiedzie�, �e �adna, ani
nawet �e �adna. Prawdziwa dziewczyna odwraca si�, dostrzega siebie sam�
i na jej twarzy odmalowuje si� niek�amany zachwyt. Przez par� chwil jest
Kr�low� Dyskoteki. Potem Bobby odprawia jej fantoma i zostaj� na ekranie
tylko oni dwaj, dw�ch �adnych Ch�opc�w zamierzaj�cych przeta�czy� ca��
noc; to prywatka, obcy cz�owieku, id� szuka� sobie rozrywki gdzie
indziej. Jak to czasami bywa�o mi�dzy nimi dwoma w prawdziwym �yciu.
Pami�ta to dobrze.
- B-b-bobby! - wrzeszczy; powraca dawne j�kanie. Wizerunek Bobby'ego
chyba podskoczy�, jakby w ko�cu us�ysza�. Zapomina o wszystkim, o
dziewczynie, o Brzydkim Ch�opcu, o Mohawku, o tamtych ze schod�w, i
rzuca si� poprzez t�um w kierunku ekranu. Ludzie rozst�puj� si� przed
nim, jakby odgrywali Morze Czerwone. Nurkuje w stron� ekranu, w stron�
Bobby'ego, nie zwa�aj�c, jak to mo�e wygl�da� z zewn�trz. Co oni wszyscy
mog� o nim wiedzie�? Nie pami�ta, aby w ca�ym swym szesnastoletnim �yciu
s�ysza� cho� jedn� osob� m�wi�c� "kocham mojego przyjaciela". Nie
powiedzia� tak nigdy Bobby ani nawet on sam.
Dopada wreszcie z impetem do ekranu i przywiera do niego,
przyciskaj�c twarz do szklanej tafli. Nie widzi tego teraz, ale Bobby na
ekranie zdaje si� spogl�da� w d�, na niego. Bobby ani na chwil� nie
przestaje ta�czy�.
Podchodzi Mohawk i odci�ga go na stron�. Pozostali gromadz� si�
naoko�o i wyprowadzaj� go z sali. Wysoka dziewczyna obserwuje to
wszystko z min� kobiety, kt�ra mieszka pi�tro nad Kopciuszkiem i nosi
ten sam numer buta. Spogl�da t�sknie na ekran. Bobby macha na po�egnanie
i odwraca si� plecami.
- Proces nie jest, oczywi�cie, odwracalny - m�wi starszy m�czyzna.
Jego stalowo siwe w�osy maj� leciutko niebieskawy odcie�; m�czyzna ma
na tyle dobrego smaku, by nie ubiera� si� na m�odzie�owo.
Po�o�yli go na kozetce i postawili tu� obok tac� z napojami
orze�wiaj�cymi. Prawdopodobnie dadz� po �apie, je�li si�gnie po
szklank�, my�li.
- Gdy ju� raz co� si� przemieni w czyst� informacj�, nie mo�na tego
odtworzy� w mniej efektywnej postaci - wyja�nia kobieta u�miechaj�c si�.
Nie bije od niej �adne ciep�o. Mniej efektywna posta�. Je�li ona tak
naprawd� my�li, to powinien si� strzec tych ludzi. Czy to samo m�wi�a
Bobby'emu? I czy us�yszawszy to, jeszcze bardziej si� zapali�?
- Nie s� mo�liwe wy�sze formy egzystencji ni� �ycie pod postaci�
rozumnej informacji - ci�gnie kobieta. - Ale zanim b�dziemy mogli
przyst�pi� do konwersji na szersz� skal�, trzeba jeszcze przeprowadzi�
wiele bada�.
- Tak? - m�wi. - Czy oni to wiedz�, Bobby i reszta?
- Och, nie ma si� czego obawia� - w��cza si� m�odszy m�czyzna. Ma
min� kogo�, kto odczuwa jeszcze b�l spowodowany wyro�ni�ciem z but�w, w
kt�rych chodzi� na dyskoteki. - System jest dopracowany w ka�dym
szczeg�le. Grethe chcia�a powiedzie�, �e pragniemy szuka� dalszych
zastosowa� dla tej nowej formy egzystencji.
- Je�li to taka w y � s z a forma istnienia, to dlaczego sami nie
przejdziecie na tamt� stron�?
- Istniej� pewne sprawy, kt�re trzeba rozwi�za� po tej stronie - m�wi
zgry�liwie kobieta. - Po prostu dlatego...
- Grethe - starszy m�czyzna potrz�sa g�ow�. Kobieta g�aszcze si� po
zaczesanych do ty�u w�osach, jakby uspokaja�a sam� siebie, i odsuwa si�.
- Mamy co do Bobby'ego inne plany, kiedy znu�y si� ju� wyst�pami w
klubie - m�wi starszy m�czyzna. - Ju� teraz to czynimy, dodaj�c wi�cej
danych do jego podstawowej konfiguracji informacyjnej...
- To by wi�c znaczy�o, �e on nie jest ju� p r a w d z i w y m Bobbym,
tak?
M�czyzna �mieje si�. - Ale� on jest Bobbym. Czy zmieniasz si� w
kogo� innego za ka�dym razem, kiedy nauczysz si� czego� nowego?
- A mo�e mi pan dowie��, �e nie?
M�czyzna mierzy go zm�czonym wzrokiem. - Chwileczk�. W i d z i a � e
� go. Czy to by� Bobby?
- Widzia�em wideo z Bobbym ta�cz�cym na gigantycznym ekranie.
- To j e s t Bobby i pozostanie Bobbym bez wzgl�du na to, czy jest
rzucany na ekran wideo w postaci matrycy punktowej, czy transmitowany
przez ca�y wszech�wiat.
- A wi�c taki los mu gotujecie. Chcecie przes�a� komunikat donik�d, a
tym komunikatem ma by� on?
- Mogliby�my. Ale nie zamierzamy tego czyni�. Zapoznajemy go z
poj�ciem wy�szych wymiar�w. Pod postaci�, w jakiej si� teraz znajduje,
b�dzie si� m�g� -wyrwa� z tr�jwymiarowego poziomu egzystencji, zosta�
pionierem ca�ej nowej p�aszczyzny rzeczywisto�ci.
- Taak? A jak chcecie go do tego sk�oni�?
- Przekonamy go, �e to dobra zabawa.
�mieje si�. - A to dobre. Tak. Zabawa. Przechodzisz na wy�szy poziom
egzystencji i otwierasz klub, do kt�rego wst�p maj� tylko najlepsi.
Wszystko pasuje.
Twarz starego m�czyzny t�eje.
- Przecie� wy, �adni Ch�opcy, uwielbiacie to, prawda? Zabaw�?
Rozgl�da si�. Dawniej, gdy odbywa�y si� jeszcze wyst�py zespo��w na
�ywo, w tym pomieszczeniu musia�a by� garderoba albo co� w tym rodzaju.
Gdzie� z g�ry dobiega przyt�umiony zgie�k klubu, ale on nie wie, czy
Bobby wci�� jeszcze tam jest. I pan to nazywa zabaw�?
- Zm�czy� mnie ju� ten ma�y g�wniarz - wtr�ca si� kobieta. - Odrzuca
okazj�, za kt�r� inni by zabili...
Wydaje z siebie pogardliwe prychni�cie. - Tak, wszyscy by�my
zabijali, byle tylko sta� si� czyim� bankiem danych. S�dzicie, �e
naprawd� uwierz�, �e Bobby istnieje w rzeczywisto�ci, tylko dlatego, �e
widzia�em go na ekranie?
Starszy m�czyzna odwraca si� do m�odszego. - Zadzwo� na g�r� i ka�
im prze��czy� tu Bobby'ego. - Potem odwraca kozetk� frontem do
eleganckiego, nowoczesnego ekranu wpuszczonego w podpart� stemplami
betonow� �cian�.
- Bobby wkr�tce tu si� zjawi. Powie ci wtedy sam, czy istnieje, czy
nie. Co ty na to?
Wpatruje si� intensywnie w ekran, ignoruj�c s�owa m�czyzny, i czeka
na pojawienie si� obrazu Bobby'go. My�la�by kto, �e naprawd� zawracaj�
sobie g�ow� regularnym kontaktowaniem si� w ten spos�b z Bobbym.
Wprowad�cie okre�lonego rodzaju dane do pami�ci i Bobby uwierzy we
wszystko. Poprawia si� niespokojnie na kozetce, bo nagle nasuwa mu si�
na my�l pytanie, jak daleko zdo�a�by dobiec, gdyby ruszy� dostatecznie
szybko.
- M�j c h � o p c z e - rozlega si� s�odki g�os Bobby'ego z g�o�nik�w
rozmieszczonych po obu stronach ekranu i �adny Ch�opiec wyt�a ca�� si��
swej woli, by nie odwr�ci� oczu od materializuj�cego si� powoli na
ekranie Bobby'ego, kt�ry siedzi na takiej samej kozetce jak on i wygl�da
na lekko zm�czonego, jakby naprawd� zszed� przed chwil� z parkietu. -
Widzia�em ci� przed chwil�, jak szala�e� tam, na g�rze. Tak dawno ju�
ci� tu nie by�o. Co jest grane?
Otwiera usta, ale nie wydobywa si� z nich �aden d�wi�k. Bobby patrzy
na niego z bezgraniczn� cierpliwo�ci� i pob�a�aniem. Jaki� on �adny,
w�osy idealnie teraz przybarwione i ani troch� nie wysuszone przez
barwniki i rozja�niacze, sk�ra bez skazy i b�yszcz�ca jak u zdrowego
anio�a. Nocnego anio�a, jak w tej piosence.
- M�j c h � o p c z e - m�wi Bobby. - Zatka�o ci�, czy co, wstyd ci,
czy umar�e�?
Zamyka usta i bierze jeden g��boki oddech. - Nie podoba mi si� to,
Bobby. Nie podoba mi si� to - w ten spos�b.
- Oczywi�cie, �e nie, kochany. Jeste� Obserwatorem, nie Obserwowanym
i st�d to w�a�nie wynika. Za jaki� czas, jak pozbierasz si� do kupy,
zmienisz zdanie.
- Tobie to naprawd� odpowiada, Bobby, by� �adunkiem elektrycznym w
okruchu kryszta�u?
- �adunkiem w okruchu kryszta�u, ty dupku? Jestem teraz
wszech�wiatem. Jestem, no, w s z y s t k i m. Mo�esz szuka� jestem na
ka�dym kanale. - Bobby roze�mia� si�. - Jestem szcz�liwy, �e zosta�em
idolem!
- I-D-O-L - wtr�ca starszy m�czyzna - to skr�t od Inteligentnych
Danych Osobowo�ci Ludzkiej.
- Ooo-eee - wzdycha. - To dla mnie za m�dre. Czy mog� st�d teraz wyj��?
- Gdzie ci si� tak spieszy? - d�sa si� Bobby. - Przesta�e� mnie
kocha� tylko dlatego, �e przeszed�em?
- Zawsze mia�e� �wira na tym punkcie, Bobby. Czy dostrzegasz r�nic�
mi�dzy byciem kochanym, a byciem obserwowanym?
- Skomplikowany ch�opiec - m�wi Bobby. - Taki m�dry, taki uczony.
Taki nieufny. Po tej stronie nie ma w tym �adnej r�nicy. Mo�e nigdy jej
nie by�o. Je�li mnie kochasz, patrzysz na mnie. Je�li nie patrzysz, to o
mnie nie my�lisz, a je�li nie my�lisz, ja si� nie licz�. Je�li ja si�
nie licz�, to nie istniej�. Zgoda?
Potrz�sa g�ow�.
- Nie, m�j ch�opcze, j a mam racj�. - Bobby �mieje si�. Ty mi
wierzysz, bo inaczej nie przychodzi�by� wytrz�sa� swojej dupci �adnego
Ch�opca do takiej budy jak ta, no nie? Lubisz jak na ciebie patrz�,
lubisz si� pokazywa�. Ty widzisz mnie, ja ciebie. �ycie toczy si� dalej.
Podnosi wzrok na starszego m�czyzn�, bo musi odpocz�� od
nieskazitelnej �adno�ci Bobby'ego. - W jaki spos�b on mnie widzi?
- Czujniki w aparaturze. To sprawy techniczne, kt�re nie powinny ci�
interesowa�.
Wzdycha. Powinien by� na g�rze albo po drugiej stronie miasta i
ta�czy�, z kim popadnie, jako �ywy �adny, tak d�ugo, jak b�dzie mo�na.
Mo�e za par� miesi�cy ta droga wyda mu si� dobra. Do tego czasu mog�
mie� ju� do�� �adnych Ch�opc�w i rozgl�da� si� za jakim� innym typem, a
wtedy zjawi si� on, przemarzni�ty, zsuwaj�cy si� po drugiej stronie
swojego szczytu i nikt go nie b�dzie c h c i a �. Odci�ty od czego�, o
czym, mimo wszystko, chcia� si� mo�e dowiedzie�. Czy to go nie za�amie?
Zerka na m�odszego m�czyzn�. Ca�kiem doros�y i ani �ladu rado�ci �ycia.
Tak, ale czy on si� nie za�amie?
Nie wie. By�o tak, �e nie mia� wielkiego wyboru, a teraz, kiedy ma,
w�tpliwo�ci chyba si� tylko pog��bi�y. Twarz Bobby'ego wygl�da tak,
jakby wyczekiwa�a na jaki� znak z jego strony. Jego �adne oczy s� jasne,
pe�ne nadziei.
Starszy m�czyzna pochyla si� i m�wi mu cicho na ucho: Musimy uzyska�
tw� zgod�, zanim uko�czysz dwadzie�cia pi�� lat, zanim tw�j m�zg
przestanie si� rozwija�. Umys� pobrany z rozwijaj�cego si� jeszcze m�zgu
zakwitnie i przystosuje si�. Niekt�rzy poprzednicy Bobby'ego cudownie
zaadaptowali si� w swoim nowym �rodowisku. Czyste wideo: istnieje grupa
specjalist�w, kt�rzy przez ca�y dzie� nie robi� nic innego, tylko
obserwuj� i interpretuj� ich symbole obrazuj�ce prze�omy w rozumowaniu.
I b�dziemy prowadzi� nab�r �adnych Ch�opc�w, dop�ki ciesz� si� oni
powszechn� sympati�. To najskuteczniejszy spos�b pozyskiwania
najlepszych aktor�w - stawia� na tych, kt�rych ka�dy chce ogl�da� albo
do kt�rych pragnie si� zalicza�. Szczyt tego trendu jest najbli�szy
niebu. I je�li nawet nigdy nie zrobisz czego� wybitnego, nadal b�dziesz
aktorem. To nie taki z�y spos�b na �ycie dla �adnego Ch�opca. Nie musisz
si� nigdy zestarze�, chorowa�, utraci� pami�ci. Wi�kszo�� swego �ycia
sp�dzi�e� jako m�odzieniec, po co masz si� dowiadywa�, jak �y� bez tego
wszystkiego, co masz teraz...
Zatyka d�o�mi uszy. Starszy m�czyzna wci�� m�wi. Bobby wtr�ca co� i
m�odszy m�czyzna z kobiet� podchodz�, �eby mu co� zrobi�. Napoje
spadaj� z tacy. Zrywa si� z kozetki ! '~iegnie do drzwi.
- Hej, ch�opcze - wo�a za nim Bobby. - Poczekaj chwil�, powiedz, o co
ci chodzi.
Nie odpowiada. A zreszt�, co mo�na odpowiedzie� komu�, kto sk�ada si�
z czystej informacji?
W drzwiach frontowych stoi inny ch�opak - wi�kszy i bardziej toporny
ni� Jego Mohawkowato��, ale jest tam tylko po to, �eby uniemo�liwi�
wej�cie ludziom z zewn�trz, a nie zatrzymywa� kogokolwiek w �rodku.
Chcesz opu�ci� pok�ad, to jazda, ty �a�osna, niewydarzona dupo wo�owa.
Je�li nawet jeste� �adnym Ch�opcem. Czyta to w twarzy tego ch�opaka
wydostaj�c si� ze zgie�ku w cisz� ulicy o trzeciej nad ranem.
przek�ad - Jacek Manicki