2954

Szczegóły
Tytuł 2954
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2954 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jonathan Carroll Smutek szczeg��w Kiedy� mn�stwo czasu sp�dza�am w "Cafe Bremen". Kaw� podaj� tam gorzk� i przepyszn�. a b��kitne aksamitne siedzenia jak pi�ra cyraneczki wprawiaj� w dobry nastr�j, niczym starzy przyjaciele. Du�e okna witaj� �wiat�o poranka tak, jak Herr Ritter, kelner, wita ka�dego wchodz�cego. Nie trzeba wiele zamawia�: fili�ank� herbaty lub kieliszek wina. S�siednia piekarnia dostarcza dwa razy dziennie rogaliki. P�nym wieczorem kawiarnia wypieka w�asn� specjalno�� dla nocnych mark�w, co� jakby p�czki wielko�ci kieszonkowego zegarka. Ogrzany talerz pe�en takich pyszno�ci p�nym zimowym wieczorem stanowi wspania�� uczt�. Kawiarnia czynna jest dziewi�tna�cie godzin na dob�. Zamykana tylko raz do roku, 24 grudnia, ale w pierwszy dzie� �wi�t zn�w jest otwarta, a sto�y przykryte s� wtedy zielonymi i czerwonymi obrusami. W kawiarni jest pe�no ludzi w nowych, kolorowych swetrach, i samotni klienci wygl�daj� troch� mniej smutno w tym dniu, kt�ry powinno si� sp�dza� w domu. W �yciu istniej� drobne, namacalne przyjemno�ci: ostatni numer twojego ulubionego czasopisma, �wie�a paczka papieros�w, zapach pieczonego ciasta. Wszystko to mo�na dosta� w tej kawiarni; mo�na te� czu� si� szcz�liwym bez �adnej z tych rzeczy. Cz�sto przychodzi�am tam posiedzie�, popatrze� przez okno, ponuci�. Skrywany na��g. M�j m�� podkrada cukierki, mama czyta pisma filmowe, a ja nuc�. Dajcie mi woln� godzin�, nic do roboty i dobre okno do wygl�dania, a z przyjemno�ci� zanuc� wam ca�� "Pi�t�" Mahlera albo dowoln� piosenk� z "Bia�ego Albumu" Beatles�w. Sama przyznam, �e nie jestem w tym zbyt dobra, ale nuci si� dla jednoosobowej widowni - dla siebie - i ktokolwiek pods�uchuje, robi to na w�asne ryzyko. Wydarzy�o si� to p�nym listopadowym popo�udniem, gdy ca�e miasto wygl�da�o, jakby pokrywa�a je p�ynna warstewka odbitego �wiat�a i deszczu. W takie dni deszcz jest zimniejszy od �niegu, a wszystko wydaje si� podlejsze, bardziej kanciaste. W taki dzie� zostaje si� w domu, czyta ksi��k� i pije bulion z grubego, bia�ego kubka. Postanowi�am zafundowa� sobie odpoczynek w "Cafe Bremen", bo by�am wyko�czona. Sprzeczki z dzie�mi, wyprawa do dentysty, a potem nie ko�cz�ce si� zakupy: papier toaletowy, klej, s�l. S� to przedmioty niewidzialne, o kt�rych istnieniu w og�le si� nie wie do chwili, kiedy ich zabraknie i nagle s� koniecznie potrzebne. Niewidzialny dzie�, kiedy wyczerpuje ci� bieganina w k�ko, wykonywanie niewdzi�cznych czynno�ci, koniecznych, ale bez znaczenia: koszmar gospodyni domowej. Kiedy mokra i ob�adowana torbami wesz�am do �rodka, chyba j�kn�am z rado�ci, gdy zobaczy�am, �e m�j ulubiony stolik jest wolny. Pomkn�am do niego jak zm�czony rudzik do gniazda. Podszed� do mnie zaraz Herr Ritter. W swoim czarnym garniturze, muszce i z bia�� �ciereczk�, jak zwykle starannie przewieszon� przez r�k�, wygl�da� elegancko i bardzo dziewi�tnastowiecznie. - Wygl�da pani na bardzo zm�czon�. Ci�ki dzie�? - Nijaki, Herr Ritter. Zaproponowa� kawa�ek ciasta z kremem, do diab�a z kaloriami, ale zamiast tego zam�wi�am kieliszek czerwonego wina. Mia�am godzin� do powrotu dzieci do domu. Godzin�, �eby w�z�y wewn�trz mnie powoli si� rozpl�ta�y, podczas gdy ja b�d� obserwowa�a przez okno deszcz, kt�ry teraz ju� wydawa� si� romantyczny. Ile czasu mog�o up�yn��, dwie minuty? Trzy? Prawie bezwiednie zacz�am nuci�, ale od stolika za mn� dobieg�o mnie g�o�ne, d�ugie "Ɯ��!" Odwr�ci�am si� speszona i zobaczy�am wpatrzonego we mnie gniewnego staruszka o bardzo czerwonej twarzy. - Nie ka�dy lubi Neila Diamonda! Wspania�e zako�czenie wspania�ego dnia: os�dzono mnie za nucenie "Holly Holy". Zrobi�am przepraszaj�c� min� i ju� si� mia�am odwr�ci�, kiedy k�tem oka zauwa�y�am fotografie, kt�re starszy pan roz�o�y� przed sob� na stoliku. W wi�kszo�ci by�y to zdj�cia moje i mojej rodziny. - Sk�d pan je ma? Si�gn�� za siebie, wzi�� jedno i poda� mi je. Powiedzia� nie patrz�c na mnie: - To tw�j syn za dziewi�� lat. Nosi przepask�, bo straci� oko w wypadku samochodowym. Chcia� zosta� pilotem, jak wiesz, ale trzeba do tego dobrego wzroku, wi�c zamiast tego maluje domy i du�o pije. Ta obok, to jego dziewczyna. Bierze heroin�. M�j syn Adam ma dziewi�� lat i zale�y mu tylko na samolotach. Jego pok�j nazywamy hangarem, bo wszystkie �ciany wytapetowa� zdj�ciami zespo��w latania precyzyjnego: "B��kitnych Anio��w", angielskich "Czerwonych Strza�" i w�oskich "Frecce Tricolori". Ma tam modele, czasopisma i tyle przer�nych rekwizyt�w samolotowych, �e jest to nieco przyt�aczaj�ce. Ostatnio sp�dzi� tydzie� na pisaniu list�w do wszystkich wi�kszych linii lotniczych (w tym Air Maroc i Tarom z Rumunii) z pytaniem, co trzeba zrobi�, �eby zosta� u nich pilotem. M�j m�� i ja byli�my zawsze i oczarowani, i dumni z obsesji Adama. Nigdy nie my�leli�my o nim inaczej jak o przysz�ym pilocie. Na zdj�ciu, kt�re trzyma�am w r�ku, nasz ma�y, ostrzy�ony na je�a, o bystrych zielonych oczach wygl�da� jak wyn�dznia�y osiemnastoletni �ebrak. Na jego twarzy malowa� si� nieprzyjemny wyraz znudzenia, rozgoryczenia i braku nadziei. Tak m�g� wygl�da� Adam za kilka lat, pozbawiony z�udze�, wywo�uj�cy drwiny, na widok kt�rego przechodzi si� na drug� stron� ulicy. I ta przepaska na oku! Wyobra�enie sobie kalectwa w�asnego dziecka jest r�wnie bolesne, jak my�l o jego �mierci. Nie ma... zgody na co� takiego. Nie mo�e by�. A je�li ju� taka tragedia si� wydarzy, to zawsze z naszej winy, bez wzgl�du na wiek dzieci czy okoliczno�ci. Jako rodzice zawsze musimy mie� skrzyd�a wystarczaj�co du�e, aby otoczy� nimi dzieci i os�oni� je przed krzywd� czy b�lem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, kiedy bierzemy na siebie odpowiedzialno�� za ich �ycie. Tak dobrze pami�tam t� posta� w "Makbecie", kt�ra dowiedziawszy si� o �mierci wszystkich swoich dzieci zaczyna nazywa� je "piskl�tami". "Gdzie s� wszystkie moje piskl�ta?". Na widok syna z przepask� na oku poczu�am w ustach smak krwi. - Kim pan jest? - A to tw�j m�� po rozwodzie. My�li, �e do twarzy mu z nowymi w�sami. Uwa�am, �e s� nieco idiotyczne. Willy ca�ymi latami pr�bowa� wyhodowa� w�sy. Za ka�dym razem wygl�da� gorzej ni� poprzednio. Kiedy� w trakcie bardzo nieprzyjemnej awantury powiedzia�am, �e zawsze zaczyna zapuszcza� w�sy, kiedy ma romans. Poskutkowa�o. Na zdj�ciu opr�cz w�s�w mia� na sobie jedn� z tych idiotycznych fanowskich koszulek: wymalowana w p�omienie i b�yskawice reklamowa�a zesp� heavy-metalowy o nazwie "Braindead". Z�owieszcze by�o to, �e Adam przyni�s� ostatnio do domu ich album i powiedzia�, �e s� "przera�liwi". - Nazywam si� Czwartek, pani Becker. - Dzisiaj jest czwartek. - S�usznie. Gdyby�my si� spotkali wczoraj, by�bym �rod�... - Kim pan jest? O co tu chodzi? Co to za zdj�cia? - To twoja przysz�o��. Albo raczej jedna z nich. Przysz�o�� jest niepewna i niebezpieczna. Zale�y od r�nych czynnik�w. Od sposobu, w jaki teraz post�pujesz z sob� i z innymi i jak prowadzisz �ycie. - Wskaza� na zdj�cie, kt�re trzyma�am, a potem roz�o�y� r�ce w ge�cie m�wi�cym "C� mo�na zrobi�? Tak to ju� jest". - Nie wierz�. Prosz� mnie zostawi�! - Chcia�am si� odwr�ci�, ale dotkn�� mojego ramienia. - Tw�j ulubiony zapach to wo� pal�cego si� drewna. Zawsze k�amiesz, kiedy m�wisz, �e pierwsz� osob�, z kt�r� spa�a�, by� Joe Newman. Tym pierwszym tak naprawd� by� Leon Bell, "z�ota r�czka" twoich rodzic�w. Nikt o tym nie wiedzia�! Ani m�j m��, ani moja siostra, nikt. Leon Bell! Tak rzadko o nim my�la�am. By� mi�y i delikatny, ale i tak bola�o, a ja si� strasznie ba�am, �e kto� wr�ci do domu i zastanie nas w moim ��ku. - Czego pan chce? - zapyta�am. Wyj�� mi zdj�cie z r�ki i po�o�y� je z powrotem na st� z innymi. - Przysz�o�� mo�e wygl�da� inaczej. Tak jak linie na d�oni. Z losem mo�na negocjowa�. Jestem tu w�a�nie po to. - Co pan chce w zamian? - Tw�j talent. Pami�tasz ten rysunek dziecka pod drzewem, kt�ry zrobi�a� zesz�ego wieczora? Potrzebuj� go. Przynie� mi rysunek, a tw�j syn b�dzie ocalony. - To wszystko? To by� tylko szkic! Zaj�� mi dziesi�� minut. Narysowa�am go ogl�daj�c telewizj�! - Przynie� mi go tu jutro dok�adnie o tej samej porze. - Czy mog� panu wierzy�? Podni�s� zdj�cie le��ce pod spodem. Podsun�� mi je przed oczy: moja stara sypialnia. Leon Bell i ja. - Nawet pana nie znam. Dlaczego ja? Zsun�� zdj�cia razem, jakby by�y kartami, kt�re chcia� potasowa�. - Id� do domu i znajd� ten rysunek. Kiedy� by�am ca�kiem niez�a. Chodzi�am do szko�y plastycznej, dosta�am stypendium i niekt�rzy moi nauczyciele m�wili, �e mam zadatki na prawdziw� malark�. A wiecie, jak na to zareagowa�am? Przerazi�am si�. Malowa�am, bo lubi�am to. Ale kiedy zacz�to przygl�da� si� mojej pracy uwa�nie, uciek�am za m��. Ma��e�stwo (i odpowiedzialno��, jak� ze sob� niesie) jest idealnym parawanem, za kt�rym mo�na si� ukry�, gdy wr�g (rodzice, dojrza�o��, sukces) wzi�� ci� na muszk�. Zwi� si� pod t� os�on� w kulk�, a nic ci� ju� nie ruszy. Dla mnie sukces artystyczny nie oznacza� szcz�cia, ale stres i wymagania, kt�rych nigdy nie mog�abym spe�ni�, rozczarowuj�c w ten spos�b ludzi my�l�cych, �e jestem lepsza ni� by�am w rzeczywisto�ci. W�a�nie ostatnio, kiedy dzieci doros�y ju� na tyle, �eby same sobie robi� jedzenie, kupi�am troch� drogich angielskich farb olejnych i dwa zagruntowane p��tna. Ale wstydzi�am si� je wyj��, bo jedynymi "dzie�ami sztuki", jakie zrobi�am przez ostatnie par� lat, by�y zabawne rysunki dla dzieci albo bazgro�ki w listach do przyjaci�. No i szkicownik, m�j najstarszy przyjaciel. Zawsze chcia�am prowadzi� pami�tnik, ale nigdy nie mia�am tej wytrwa�o�ci, jakiej potrzeba, �eby powiedzie� co� na pi�mie o ka�dym dniu swego �ycia. M�j szkicownik jest inny, bo kiedy go zacz�am, maj�c siedemna�cie lat, obieca�am sobie rysowa� w nim tylko wtedy, gdy b�d� mia�a na to ochot� albo gdy zdarzy si� co� tak wa�nego (urodzenie dzieci, dzie�, w kt�rym odkry�am romans Willy'ego), �e musz� co� o nim "powiedzie�". B�d�c staruszk�, da�abym go moim dzieciom ze s�owami: "O tych sprawach nie wiedzieli�cie. Teraz nie maj� ju� znaczenia poza tym, �e m�wi� wam troch� wi�cej o mnie, je�li to was interesuje". Albo mo�e tylko na niego spojrz�, westchn� i wyrzuc� go. Czasem przegl�dam szkicownik, ale zwykle mnie przygn�bia, nawet te dobre kawa�ki, przyjemne wspomnienia. Bo w s z c z e g � � a c h j e s t t y l e s m u t k u. My�la�am, �e jestem taka modna i ol�niewaj�ca w spodniach- dzwonach w paski, kt�re w�o�y�am na jakie� du�e przyj�cie tu� po �lubie. Albo ten rysunek Willy'ego przy biurku, pali cygaro i jest taki szcz�liwy, �e ko�czy artyku� o Fischerze von Erlachu, dzi�ki kt�remu mia� zrobi� karier�, a kt�ry nigdy nie zosta� nawet opublikowany. Robi�am te rysunki starannie, z du�� ilo�ci� szczeg��w, ale teraz widz� tylko te idiotyczne spodnie albo jego rozgor�czkowane palce na klawiaturze maszyny do pisania. Ale skoro tak mnie to przygn�bia, dlaczego nadal rysuj�? Bo to jedyne �ycie, jakie mam i nie jestem na tyle pretensjonalna, �eby s�dzi�, �e ju� teraz znam odpowiedzi, kt�re przysz�yby mi do g�owy, kiedy si� postarzej�. Ci�gle mam nadziej�, �e kiedy za trzydzie�ci czy czterdzie�ci lat spojrz� na te rysunki, doznam jakiego� objawienia, kt�re nieco rozja�ni niekt�re fragmenty mego �ycia. Nie mog�am znale�� szkicu, kt�rego chcia� ten cz�owiek. Przeszuka�am wszystko: kosze na �mieci, szuflady, stare prace domowe dzieci. Jak brutalnie narasta panika, je�li nie mo�na znale�� czego� potrzebnego! Czegokolwiek by si� nie szuka�o, staje si� to najwa�niejszym przedmiotem na �wiecie, cho�by nie wiadomo jak by�o b�ahe - kluczyk do walizki, czy rachunek za gaz sprzed roku. Mieszkanie staje si� wrogiem; ukrywa to, czego si� szuka, nie reaguje na pro�by. Rysunku nie by�o w szkicowniku, na stoliku pod telefon, nie wetkn�am go do kieszeni p�aszcza. Ani szare przestrzenie pod ��kami, ani zapachy fa�szywej sosny i innych chemikali�w w szafce kuchennej niczego nie ujawni�y. Czy m�j syn rzeczywi�cie straci oko, je�li nie znajd� jednej g�upiej zarysowanej kartki? Tak, to w�a�nie powiedzia� ten starzec. Uwierzy�am mu, gdy zobaczy�am zdj�cie, na kt�rym by�am z Leonem. To by� straszny wiecz�r, kiedy usi�owa�am by� dobr�, star�, normaln� mamusi� dla rodziny, jednocze�nie szale�czo szukaj�c rysunku w ka�dym k�cie mieszkania. Przy kolacji zapyta�am od niechcenia, czy kto� go nie widzia�. Nikt. Byli przyzwyczajeni, �e w domu pe�no jest moich rysunk�w i bazgro��w. Czasami kt�ry� z nich spodoba� si� komu� i l�dowa� w jego pokoju, ale z tym nie mia�am szcz�cia. Przez ca�y wiecz�r zerka�am na Adama, co od nowa dawa�o mi si�� do szukania. Mia� zwyczajne, ale bystre i przyjazne oczy. Patrzy� prosto na rozm�wc�, po�wi�caj�c mu ca�� uwag�. O p�nocy nie mia�am ju� gdzie szuka�. Rysunek znikn��. Siedz�c przy kuchennym stole ze szklank� soku pomara�czowego, wiedzia�am, �e mog� zrobi� tylko dwie rzeczy: powiedzie� prawd�, kiedy spotkam si� jutro po po�udniu z panem Czwartkiem, albo spr�bowa� odtworzy� z pami�ci rysunek, kt�rego ��da�. To by� tak prosty szkic, �e nie uwa�a�am, aby narysowanie czego� podobnego sprawi�o mi du�o k�opotu. Lecz narysowanie dok�adnie takiego samego? Niemo�liwe. Posz�am do salonu i wyj�am blok. Przynajmniej papier b�dzie ten sam. Willy kupowa� go ryzami, bo by� tani i mocny, i oboje lubili�my go u�ywa�. Cz�owiek nie czu� si� winny mn�c kartk�, je�li zrobi�o si� b��d. �atwo mog�am sobie wyobrazi�, jak mn� ten cholerny rysunek i wi�cej o nim nie my�l�. Dziecko stoj�ce pod drzewem. Dziewczynka w d�insach. Kasztan. Co w nim by�o takiego specjalnego? Narysowanie go zaj�o mi pi�� minut. Pi�� minut upewnienie si�, �e jest taki, jak go zapami�ta�am. Kolejne pi�� przele�a� mi na kolanach, a ja wiedzia�am, �e to beznadziejne. Wszystkiego pi�tna�cie minut. Nast�pnego popo�udnia, zanim jeszcze usiad�am, pan Czwartek ju� stuka� natarczywie palcem w marmurowy blat. - Znalaz�a� go? Masz go? - Tak. Jest w torebce. Rozlu�ni� si�. Twarz mu zwiotcza�a, palec le�a� z reszt� d�oni na stole, on sam opad� na aksamitne oparcie. - Wspaniale. Daj mi go, prosz�. On poczu� si� lepiej, ale ja nie. Z najwi�kszym opanowaniem, na jakie by�o mnie sta�, wyj�am pognieciony kawa�ek papieru z torebki. Zanim wysz�am z mieszkania, zgniot�am rysunek w ciasn� kul�, aby cho� troch� go oszuka�. Je�li nie b�dzie si� przygl�da� zbyt uwa�nie, mo�e b�d� bezpieczna. A mo�e nie. Nie mia�am zbyt wielkiej szansy, ale na co jeszcze mog�am liczy� w tym momencie? Ale patrz�c, jak starannie wyg�adza papier i przygl�da si� rysunkowi, niby jakiemu� unikatowemu i bezcennemu dokumentowi, wiedzia�am, �e lada moment zauwa�y r�nic� i wszystko diabli wezm�. Zdj�am p�aszcz i w�lizn�am si� za stolik. Spojrza� znad rysunku. - Mo�esz sobie nuci�, je�li chcesz. To nie potrwa d�ugo. Tak lubi�am t� kawiarni�, ale dzisiaj ten cz�owiek zmieni� j� w nieprzyjemne, gro�ne miejsce, kt�re chcia�am jak najszybciej opu�ci� po sko�czeniu sprawy. Nawet widok Herr Rittera czytaj�cego przy barze gazet� by� irytuj�cy. Jak �ycie mog�o si� toczy� tak normalnie, kiedy w powietrzu unosi� si� najgorszy rodzaj magii, g�stej jak dym z cygara? - Masz dobr� pami��. - Co to znaczy? Si�gn�� do kieszeni na piersi i wyj�� kawa�ek papieru. Rozwin�� go i pokaza� mi m�j oryginalny rysunek dziewczynki pod drzewem. - Mia� go pan! Skin�� g�ow�. - Oboje bawili�my si� w chowanego. Ja powiedzia�em, �e ty go masz, ty pr�bowa�a� da� mi kopi� m�wi�c, �e to orygina�. Kto by� bardziej nieuczciwy? - Ale� ja go nie mog�am znale��, bo pan go mia�! Dlaczego pan to zrobi�? - Bo musieli�my si� przekona�, jak dobr� masz pami��. To bardzo wa�ne. - A co z moim synem? - zapyta�am. - Czy nic mu si� nie stanie? - Gwarantuj�. Mog� ci pokaza� jego zdj�cie, ale mo�e lepiej, �eby� po prostu wiedzia�a, �e nic mu nie grozi i �e b�dzie bardzo zadowolony z �ycia. Dzi�ki temu, co dla niego tu zrobi�a�. - Pokaza� na drugi rysunek. - Chcesz zobaczy� jego zdj�cie? Kusi�o mnie, ale w ko�cu odm�wi�am. - Prosz� mi tylko powiedzie�, czy b�dzie pilotem. Czwartek skrzy�owa� ramiona. - B�dzie kapitanem Concorde'a lataj�cego na trasie Pary�-Caracas. Pewnego dnia jego samolot zostanie porwany, ale tw�j Adam zrobi co� tak sprytnego i odwa�nego, �e sam jeden uratuje samolot i pasa�er�w. Czyn prawdziwie bohaterski. B�dzie nawet na ok�adce "Time'a" i napisz� o nim artyku� "Mo�e istniej� jeszcze bohaterowie". - Uni�s� rysunek. - Tw�j syn. Dzi�ki temu. - A co z moim rozwodem? - Naprawd� chcesz wiedzie�? - Tak. Wyj�� z kieszeni jeszcze jeden kawa�ek z�o�onego papieru i ogryzek o��wka. - Narysuj gruszk�. - Gruszk�? - Tak. Narysuj gruszk�, to ci powiem. Wzi�am o��wek i wyprostowa�am papier na stole. - Prosz� pana, nic z tego nie rozumiem. Gruszka. Gruby d� i dwa razy chudsza g�ra. Ogonek. Troch� cieniowania dla nadania g��bi. Gruszka. Poda�am mu rysunek, a on ledwo rzuci� okiem, z�o�y� go i schowa� do innej kieszeni. - B�dzie rozw�d, bo ty zostawisz m�a, a nie na odwr�t, jak si� obawiasz. - Ale dlaczego mia�abym to zrobi�? - Bo Frank Elkin idzie po ciebie. My�l�, �e gdybym wysz�a za Franka Elkina, wszystko by�oby w porz�dku. Na pewno kocha�am go wystarczaj�co. Ale poza tym, �e kocha� mnie, kocha� tak�e skoki spadochronowe. Pewnego dnia skoczy�, poci�gn�� za link�, ale nic si� nie sta�o. Jak dawno temu to by�o, dwadzie�cia lat? Dwadzie�cia cztery? - Frank Elkin nie �yje. - Owszem, ale mo�esz to zmieni�. Kiedy przyszli�my do domu, mieszkanie by�o puste. Czwartek powiedzia�, �e nikt nie przyjdzie, a� sko�czymy to co mamy zrobi�. W sypialni wyj�am szkicownik z szafki nocnej. Znajoma szaro-czerwona ok�adka. Pami�ta�am dzie�, w kt�rym go kupi�am i zap�aci�am za niego nowymi monetami. Ka�da moneta, kt�r� podawa�am sprzedawczyni, b�yszcza�a jak czyste srebro i z�oto. By�am na tyle romantyczna, �eby wzi�� to za dobry omen. Wr�ci�am do salonu i poda�am szkicownik panu Czwartkowi, kt�ry wzi�� go ode mnie bez s�owa. - Usi�d�. - Co si� stanie z dzie�mi? - Je�li zechcesz, s�d ci je przyzna. Mo�esz udowodni�, �e tw�j m�� to alkoholik niezdolny do opieki nad nimi. - Ale Willy nie pije! - Mo�esz to zmieni�. - Jak? Jak mog� zmieni� to wszystko? Co to znaczy? Otworzy� szkicownik i szybko go przekartkowa�. Kiedy sko�czy�, spojrza� na mnie. - Gdzie� w tym szkicowniku narysowa�a� Boga. Nie mog� powiedzie�, kt�re to rysunki, ale s� tu. Niekt�rzy maj� ten talent. Jedni potrafi� opisywa� Boga, inni mog� Go wkomponowa� w muzyk�. I wcale nie m�wi� o takich ludziach jak To�stoj czy Beethoven. Oni byli tylko wielkimi artystami. Znasz smutek szczeg��w, �eby u�y� twego sformu�owania. To w�a�nie czyni ci� zdoln� do transcendencji. Je�li si� zgodzisz, przez reszt� twojego �ycia b�d� czasami do ciebie przychodzi� i prosi� o zrobienie rysunku. Tak, jak o t� gruszk�. B�d� prosi� o takie rzeczy i o niekt�re rysunki z twego szkicownika. A mog� stwierdzi�, �e jest on pe�en zdumiewaj�cych prac, pani Becker. S� tam przynajmniej trzy r�ne znacz�ce obrazy Boga, a jednego z nich nawet nigdy nie widzia�em. Inne rzeczy te�. Potrzebujemy tego notatnika i ciebie, ale niestety nie mog� ci powiedzie� wi�cej. Nawet gdybym pokaza�, kt�re z twoich prac s�... transcendentne, nie zrozumia�aby�, o czym m�wi�. Potrafisz robi� rzeczy, kt�rych my nie umiemy i na odwr�t. Dla nas wskrzeszenie Franka Elkina to nie problem. Albo uratowanie twego syna. - Uni�s� m�j notatnik w obu r�kach. - Ale nie potrafimy robi� tego i dlatego potrzebujemy ciebie. - A je�li si� nie zgodz�? - Dotrzymamy s�owa. Tw�j syn i tak zostanie pilotem, ale ty b�dziesz si� pogr��a� w swe ja�owe �ycie, a� jasno zdasz sobie spraw�, �e dusisz si� w nim od lat. - A je�li dam panu szkicownik i b�d� dla pana rysowa�? - Mo�esz mie� Franka Elkina i wszystko, co chcesz. - Jest pan z nieba? Pan Czwartek po raz pierwszy si� u�miechn��. - Nie potrafi� na to uczciwie odpowiedzie�, bo nie wiem. Dlatego potrzebujemy pani rysunk�w, pani Becker. Bo nawet B�g ju� nie wie, albo nie pami�ta. Jakby cierpia� na post�puj�c� amnezj�. Po prostu zapomina. Mo�emy pobudzi� Jego pami�� pokazuj�c Mu rysunki tak jak twoje, przedstawiaj�ce Go albo odtwarzaj�c niekt�re utwory muzyczne, czy czytaj�c fragmenty ksi��ek. Dopiero wtedy przypomina sobie i m�wi nam to, o czym powinni�my wiedzie�. Rejestrujemy wszystko, co m�wi, ale jego okresy jasno�ci umys�u s� coraz kr�tsze. Widzisz, najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, �e nawet On zaczyna zapomina� o szczeg�ach. A kiedy On zapomina, pewne rzeczy zmieniaj� si� i odchodz�. Jeszcze teraz s� to drobnostki: jakie� zapachy, �wiadomo��, �e dziecku potrzebne s� r�czki, a cz�owiekowi wolno��, kiedy na ni� zas�u�y. Niekt�rzy z nas, pracuj�cych dla Boga, nie wiedz�, sk�d przychodz� albo nawet czy post�puj� w�a�ciwie. Ale wiemy, �e Jego stan si� pogarsza i co� trzeba szybko zrobi�. Kiedy widzi twoje rysunki, wiele rzeczy Mu si� przypomina, a czasami staje si� nawet po staremu Sob�. Wtedy mo�emy z Nim pracowa�. Ale bez twoich prac, kiedy nie mo�emy Mu pokaza� rysunk�w z Nim, obraz�w, kt�re kiedy� stworzy�, albo s��w, kt�re wypowiedzia�, jest tylko starym cz�owiekiem ze szwankuj�c� pami�ci�. Kiedy straci pami��, nie b�dzie ju� nic. Nie chodz� ju� do "Cafe Bremen". W par� dni po ostatnim spotkaniu z Czwartkiem mia�am tam dziwne prze�ycie, kt�re zrazi�o mnie do niej. Siedzia�am przy moim ulubionym stoliku i rysowa�am �wini�, ska�� Gibraltaru oraz dawn� monet� hiszpa�sk�, o kt�re prosi�. W�a�nie sko�czy�am monet�, podnios�am wzrok i zobaczy�am, �e ze swego miejsca za lad� uwa�nie mnie obserwuje Herr Ritter. Zbyt uwa�nie. Musz� bardziej pilnowa�, komu pozwalam ogl�da� moje rysunki. Pan Czwartek powiedzia�, �e wok� jest pe�no takich, kt�rzy tylko czekaj�, �eby pewne wspomnienia znikn�y na zawsze. Prze�o�y�a Agnieszka Sylwanowicz JONATHAN CARROLL Jest Amerykaninem mieszkaj�cym w Wiedniu. Przed trzema laty drukowali�my w "Fantastyce" (nry 7-10/87) jego powie�� "Kraina Chich�w", kt�rej ksi��kowe wydanie powinno by� jeszcze w ksi�garniach. Od tego czasu Carroll zyska� uznanie krytyki i czytelnik�w na �wiecie oraz zdoby� kilka nagr�d literackich. Zamieszczone tu opowiadanie przekazuje w zupe�nie innej formie t� sam� my�l co "Kraina Chich�w" - przedstawia artyst� jako wsp�tw�rc� �wiata. My�l to stara jak sztuka, nieobca zapewne autorom naskalnych malowide� z epoki kamiennej - rzecz w tym, w jaki spos�b Carroll zawiera j� na niewielu stronach opowiadania. L.J.