2949
Szczegóły |
Tytuł |
2949 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2949 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
4.50 Z PADDINGTON
T�UMACZY� TOMASZ CIOSKA
TYTU� ORYGINA�U: 4.50 FROM PADDINGTON
ROZDZIA� PIERWSZY
Pani McGillicuddy dysz�c pod��a�a wzd�u� peronu w �lad za baga�owym nios�cym jej walizk�. Pani McGillicuddy by�a niska i p�kata, a baga�owy wysoki i d�ugonogi. W dodatku pani McGillicuddy zmaga�a si� z utrzymaniem wielkiej ilo�ci paczek - efektem ca�ego dnia zakup�w �wi�tecznych. Wy�cig by� wi�c nier�wny i baga�owy skr�ca� ju� za r�g przy ko�cu peronu, kiedy pani McGillicuddy znajdowa�a si� wci�� jeszcze na prostej.
Pierwszy peron londy�skiego dworca Paddington nie by� w tym momencie zbyt zat�oczony, gdy� jaki� poci�g w�a�nie odjecha�, ale pozosta�� po nim pustk� szybko wype�ni� k��bi�cy si� t�um, kt�ry p�dzi� we wszystkich kierunkach naraz, do tablic �wietlnych, z przej�� podziemnych, biur rzeczy znalezionych, kawiarni, punkt�w informacyjnych, ukazuj�c si� i gin�c w dw�ch, po��czeniach ze �wiatem zewn�trznym, oznaczonych: "Przyjazdy" i "Odjazdy".
Pani McGillicuddy, poszturchiwana ze wszystkich stron, dotar�a w ko�cu ze swoimi paczkami do wej�cia na trzeci peron i opar�szy jedn� z paczek o nog�, przegl�da�a torb� w poszukiwaniu biletu, kt�ry pozwoli�by jej przej�� obok gro�nego kolejarza, stoj�cego u wej�ciowej bramki na peron.
W tym momencie rozleg� si� nad jej g�ow� chrypliwy, cho� wyszkolony g�os:
- O 4.50 z peronu trzeciego odjedzie poci�g do Brackhampton, Milchester, Waverton, Carvil Junction, Roxeter i Chadmouth. Pasa�erowie udaj�cy si� do Brackhampton i Milchester proszeni s� o zaj�cie miejsc w wagonach ko�cowych. Pasa�erowie do Vanequay przesiadaj� si� w Roxeter.
G�os wy��czy� si� z trzaskiem, a nast�pnie odezwa� si� ponownie, zapowiadaj�c wjazd poci�gu z Birmingham i Wolverhampton na peron dziewi�ty o 4.35.
Pani McGillicuddy odnalaz�a bilet, kolejarz skasowa� go i wymrucza�: - Po prawej, tylna cze��.
Pani McGillicuddy podrepta�a wzd�u� peronu w podanym kierunku i przed drzwiami wagonu trzeciej klasy odnalaz�a swojego baga�owego, kt�ry, znudzony, gapi� si� przed siebie.
- Bardzo prosz�.
- Podr�uj� pierwsz� klas� . - oznajmi�a pani McGillicuddy.
- Nie powiedzia�a pani tego - sarkn�� baga�owy.
Jego wzrok prze�lizn�� si� lekcewa��co po jej tweedowym p�aszczu w czarno-bia�� jode�k�.
Pani McGillicuddy, kt�ra dok�adnie pami�ta�a, �e m�wi�a o pierwszej klasie, nie mia�a ochoty spiera� si�. By�a zupe�nie bez tchu.
Baga�owy podni�s� walizk�, pomaszerowa� z ni� do najbli�szego wagonu i ulokowa� pani� McGillicuddy w pustym przedziale, w koj�cej samotno�ci. Poci�g o 4.50 nie by� nigdy przepe�niony; podr�uj�cy pierwsz� klas� wybierali szybszy poranny ekspres lub ten o 6.40 z wagonem restauracyjnym. Pani McGillicuddy wr�czy�a baga�owemu napiwek, przyj�ty z wyra�nym rozczarowaniem. Pasowa� bardziej do pasa�era klasy trzeciej ni� pierwszej. Pani McGillicuddy, cho� przygotowana na wydatek zwi�zany z wygodn� podr� po nocnej je�dzie z P�nocy i ca�odziennych gor�czkowych zakupach, nigdy nie by�a sk�onna do rozdawania ekstrawaganckich napiwk�w.
Z westchnieniem usadowi�a si� na pluszowych poduszkach i otworzy�a ilustrowany tygodnik. Pi�� minut p�niej rozleg�y si� gwizdki i poci�g ruszy�. Magazyn wy�lizn�� jej si� z r�k, g�owa przechyli�a na bok i nie min�y trzy minuty, kiedy pani McGillicuddy zasn�a. Spa�a trzydzie�ci pi�� minut i obudzi�a si� od�wie�ona. Usiad�a prosto, poprawi�a przekrzywiony kapelusz i popatrzy�a przez okno na niewyra�ne kontury umykaj�cego w ty� krajobrazu. By�o zupe�nie ciemno; ponure, mgliste grudniowe popo�udnie. Bo�e Narodzenie ju� za pi�� dni. Londyn by� szary i smutny, reszta kraju r�wnie�, tylko czasami rozja�niana wst�gami �wiate�, gdy poci�g p�dzi� przez miasteczka i dworce.
- Podajemy herbat� - powiedzia� steward, pojawiaj�c si� nagle jak d�inn w uchylonych drzwiach na korytarz. Pani McGillicuddy zaspokoi�a pragnienie herbat� w barze du�ego domu towarowego i nie mia�a ju� ochoty na nast�pn�. Steward poszed� dalej wzd�u� korytarza, powtarzaj�c monotonnie sw� propozycj�. Pani McGillicuddy z zadowoleniem spojrza�a na p�k�, gdzie spoczywa�y jej pakunki. R�czniki do twarzy by�y znakomitej jako�ci i dok�adnie takie, jakich pragn�a Margaret; pistolet kosmiczny dla Robbiego i kr�liczek dla Jean nader udane, wieczorowy p�aszcz by� t� w�a�nie rzecz�, kt�rej sama potrzebowa�a - ciep�y, a zarazem wytworny. A pulower dla Hektora... z przyjemno�ci� rozmy�la�a o prezentach.
Zadowolona, powr�ci�a wzrokiem do okna, w momencie, kiedy poci�g z przeciwka przemkn�� z nag�ym wizgiem, sprawiaj�c, �e szyby zadr�a�y, a pasa�erka a� wzdrygn�a si�. Jej poci�g zastukota� na rozje�dzie i min�� jak�� stacj�. W�wczas pocz�� nagle zwalnia�, zapewne pos�uszny sygna�om semafora. Przez kilka minut pe�z� powoli, zatrzyma� si� i wreszcie ruszy�. Nast�pny sk�ad, jad�cy, jak poprzedni, do Londynu, min�� ich, cho� nie tak gwa�townie. Poci�g znowu przyspiesza�. W tym momencie inny, jad�cy s�siednim torem tak�e na po�udnie, w kierunku Brackhampton, zr�wna� si� z nim. Przez pewien czas oba poci�gi jecha�y obok siebie, raz jeden troch� wysuwa� si� do przodu, raz drugi. Pani McGillicuddy zagl�da�a w okna jad�cych obok wagon�w. W wi�kszo�ci przedzia��w rolety by�y opuszczone, w niekt�rych mog�a dostrzec pasa�er�w. Ten drugi poci�g te� nie by� zbyt pe�ny, i mia� wiele przedzia��w pustych.
W chwili, kiedy oba poci�gi sprawia�y wra�enie, jakby sta�y w miejscu, zas�ona w jednym z okien nagle zrolowa�a si� w g�r�. Pani McGillicuddy ujrza�a o�wietlony przedzia� pierwszej klasy, oddalony tylko o kilka st�p. Gwa�townie wsta�a i wci�gn�a powietrze.
Ty�em do okna, a tym samym do niej, sta� m�czyzna. Jego d�onie zaciska�y si� na szyi kobiety zwr�conej twarz� ku niemu i powoli, bezlito�nie j� dusi�y. Oczy ofiary by�y wytrzeszczone, a twarz purpurowa i przekrwiona. Pani McGillicuddy patrzy�a ze zgroz�, kiedy nadszed� koniec: cia�o zwiotcza�o i zwis�o w r�kach m�czyzny.
W tej samej chwili poci�g pani McGillicuddy znowu zwolni�, a ten na s�siednim torze j�� przyspiesza�, wysun�� si� do przodu i chwil� p�niej znikn�� z oczu.
Niemal automatycznie r�ka pani McGillicuddy pow�drowa�a do r�czki hamulca bezpiecze�stwa i zawis�a w niezdecydowaniu. W ko�cu jaki sens mia�o zatrzymywanie poci�gu, kt�rym podr�owa�a? Groza tego, co ujrza�a tak blisko siebie i niezwyk�o�� sytuacji sprawi�y, �e czu�a si� jak sparali�owana. Koniecznie co� trzeba by�o natychmiast zrobi� - ale co?
Konduktor odsun�� drzwi jej przedzia�u.
- Bilet prosz�.
Pani McGillicuddy zwr�ci�a si� ku niemu gwa�townie.
- Uduszono kobiet� - powiedzia�a. - W poci�gu, kt�ry w�a�nie nas min��. Widzia�am to.
Konduktor spojrza� na ni� z pow�tpiewaniem:
- S�ucham pani�?
- Jaki� m�czyzna udusi� kobiet�! W poci�gu. Widzia�am - wskaza�a na okno.
Konduktor wygl�da� na nieprzekonanego.
- Udusi�? - rzek� z niedowierzaniem.
- Tak, udusi�! Widzia�am to, m�wi� panu. Musi pan co� natychmiast zrobi�!
Konduktor chrz�kn�� przepraszaj�co.
- Czy nie s�dzi pani, �e zdrzemn�a si� troch� i... hm... - przerwa� taktownie.
- Owszem, zdrzemn�am si�, ale je�eli pan s�dzi, �e to by� sen, to jest pan w ca�kowitym b��dzie. Widzia�am to, zapewniam pana.
Wzrok konduktora pad� na magazyn le��cy na siedzeniu, otwarty na ilustracji przedstawiaj�cej m�czyzn� dusz�cego dziewczyn� i jednocze�nie gro��cego rewolwerem parze stoj�cej w drzwiach.
Spr�bowa� wi�c ponownie perswazji:
- Czy nie s�dzi pani jednak, �e czyta�a pani jakie� ekscytuj�ce opowiadanie, zdrzemn�a si� na chwil� i, budz�c si�, uleg�a wra�eniu...
Pani McGillicuddy przerwa�a mu.
- Widzia�am to. By�am r�wnie przytomna, jak pan. Spojrza�am w okno jad�cego obok poci�gu w chwili, kiedy jaki� m�czyzna dusi� tam kobiet�. A teraz chcia�abym si� dowiedzie�, co pan ma zamiar z tym uczyni�?
- C�... Prosz� pani...
- Przypuszczam, �e co� ma pan zamiar zrobi�?
Konduktor westchn�� z niech�ci� i zerkn�� na zegarek.
- B�dziemy w Brackhampton dok�adnie za siedem minut. Z�o�� raport o tym, co mi pani powiedzia�a. W jakim kierunku jecha� tamten poci�g?
- W tym samym co nasz, rzecz jasna. Nie s�dzi pan chyba, �e by�abym w stanie zobaczy� to wszystko, gdyby poci�g przemkn��, jad�c z przeciwka?
Konduktor sprawia� wra�enie, jakby wierzy�, �e pani McGillicuddy by�a zdolna widzie� wszystko i wsz�dzie, gdziekolwiek tylko zawiod�a j� wyobra�nia. Pozosta� jednak uprzejmy.
- Mo�e pani na mnie polega� - rzek�. - Przeka�� pani o�wiadczenie. Czy m�g�bym prosi� o pani nazwisko i adres, tak na wszelki wypadek...
Zapisa� adres, pod kt�rym pani McGillicuddy, mia�a pozostawa� przez kilka dni oraz jej adres domowy w Szkocji, po czym wycofa� si� z poczuciem, �e spe�ni� sw�j obowi�zek i skutecznie da� sobie rad� z uci��liw� reprezentantk� podr�uj�cej cz�ci spo�ecze�stwa.
Pani McGillicuddy pozosta�a ze zmarszczonymi brwiami i nieokre�lonym poczuciem niezadowolenia. Czy konduktor z�o�y raport o jej o�wiadczeniu? A mo�e tylko j� uspokaja�? Przeczuwa�a niejasno, �e by�o wiele starszych pa� podr�uj�cych tu i �wdzie, ca�kowicie przekonanych, �e zdemaskowa�y komunistyczny spisek, lub �e gro�ono im �mierci�, lub �e widzia�y lataj�ce talerze i tajemnicze statki kosmiczne, a tak�e donosz�cych o morderstwach, kt�re nigdy nie zosta�y pope�nione. Je�li ten cz�owiek potraktowa� j� jako jedn� z nich...
Poci�g zwalnia� teraz, stukaj�c na rozjazdach po�r�d jasnych �wiate� du�ego miasta.
Pani McGillicuddy otworzy�a torebk� i wyci�gn�a jaki� stary rachunek - jedyn� rzecz, jak� zdo�a�a znale��; szybko napisa�a kilka s��w na jego odwrocie i w�o�y�a do koperty, kt�r� szcz�liwym trafem mia�a przy sobie, zaklei�a j� i co� na niej napisa�a.
Poci�g wolno wjecha� na zat�oczony peron. Taki sam, jak zwykle, g�os zaintonowa�:
- Na peron pierwszy wje�d�a poci�g o 5.38 do Milchester, Waverton, Roxeter i do Chadmouth. Pasa�erowie przesiadaj�cy si� na poci�g do Market Basing proszeni s� o przej�cie na peron trzeci. Na torze trzecim stoi poci�g osobowy do Carbury.
Pani McGillicuddy spojrza�a niecierpliwie wzd�u� peronu. Tylu podr�nych, a tak ma�o baga�owych. O, tam by� jeden! Zatrzyma�a go zdecydowanie.
- Baga�owy! Prosz� to zanie�� do zawiadowcy stacji. - Wr�czy�a mu kopert� wraz z jednoszyling�wk�. Nast�pnie westchn�a i usadowi�a si� wygodnie. C�, zrobi�a wszystko, co by�o w jej mocy. Przez chwil� po�a�owa�a szyling�wki... Sze�ciopens�wka doprawdy by wystarczy�a...
Powr�ci�a my�l� do sceny, kt�rej by�a �wiadkiem. Przera�aj�ce, zupe�nie przera�aj�ce... By�a kobiet� o mocnych nerwach, mimo to zadr�a�a. C� za dziwny, c� za nieprawdopodobny przypadek i �e te� przydarzy� si� w�a�nie jej, Elspeth McGillicuddy! Gdyby roleta w przedziale nie odskoczy�a niespodzianie w g�r�... Ale w tym, rzecz jasna, by�a r�ka Opatrzno�ci. To Opatrzno�� sprawi�a, �e ona, Elspeth McGillicuddy, zosta�a �wiadkiem przest�pstwa. Zacisn�a usta ze zdecydowaniem.
Na peronie co� wykrzykiwano, gwizdki �wista�y, zatrzaskiwano drzwi. 5.38 odje�d�a� powoli z dworca w Brockhampton. Godzin� i pi�� minut p�niej zatrzyma� si� w Milchester.
Pani McGillicuddy zebra�a swoje paczki, chwyci�a walizk� i wysiad�a. Wyt�aj�c wzrok na obie strony peronu, powierzy�a po raz kolejny swoj� opini�: za ma�o baga�owych. Ci w zasi�gu wzroku wydawali si� zaj�ci workami pocztowymi i w�zkami towarowymi. Zdawa�o si�, �e od pasa�er�w w dzisiejszych czasach oczekiwano, by sami nosili swoje torby. C�, nie by�a w stanie d�wiga� walizki, parasolki i wszystkich paczek. Musia�a czeka�. Po pewnym czasie uda�o jej si� zdoby� baga�owego.
- Taks�wka?
- S�dz�, �e kto� powinien na mnie czeka�.
Przed dworcem podszed� do nich taks�wkarz obserwuj�cy wyj�cie. - Czy pani McGillicuddy? Do St Mary Mead? - zapyta� mi�kkim, lokalnym dialektem.
Pani McGillicuddy potwierdzi�a.. Baga�owego wynagrodzi�a odpowiednio, je�li nie hojnie. Samoch�d z pani� McGillicuddy, jej walizk� i paczkami odjecha� w dziewi�ciomilow� drog� po�r�d nocy. Siedz�c sztywno wyprostowana, pani McGillicuddy nie by�a w stanie si� odpr�y�. Jej uczucia musia�y znale�� uj�cie. W ko�cu taks�wka przejecha�a wzd�u� znajomej wiejskiej ulicy i dotar�a do miejsca przeznaczenia. Pani McGillicuddy wysiad�a i po ceglanej �cie�ce podesz�a do drzwi. Otworzy�a je niem�oda pokoj�wka, kierowca z�o�y� baga�e w hallu. Pani McGillicuddy posz�a prosto ku otwartym drzwiom salonu, gdzie oczekiwa�a j� pani domu - delikatna, s�dziwa dama.
- Elspeth!
- Jane!
Uca�owa�y si� i pani McGillicuddy, bez �adnego wst�pu czy wprowadzenia, wybuch�a s�owami:
- Och, Jane! - poskar�y�a si�. - Widzia�am morderstwo!
ROZDZIA� DRUGI
I
Zgodnie z wpojon� jej przez matk� i babk� zasad�, �e prawdziwej damy nigdy nic nie jest w stanie zaszokowa� ani zaskoczy�, panna Marple unios�a tylko lekko brwi i pokiwa�a g�ow�, m�wi�c:
- Jakie� to dla ciebie przykre, Elspeth i, doprawdy, niezwyk�e. S�dz�, �e zrobi�aby� najlepiej opowiadaj�c mi o tym od razu.
Pani McGillicuddy nie pragn�a niczego bardziej. Pozwoliwszy swej gospodyni przyprowadzi� si� bli�ej kominka, usiad�a, �ci�gn�a r�kawiczki i z o�ywieniem zacz�a swoj� opowie��.
Panna Marple s�ucha�a z wielk� uwag�. Kiedy pani McGillicuddy zatrzyma�a si� na chwil� dla zaczerpni�cia tchu, panna Marple przem�wi�a zdecydowanie:
- Najlepiej b�dzie, kochanie, je�li p�jdziesz teraz na g�r�, zdejmiesz kapelusz i we�miesz k�piel. P�niej zjemy kolacj�, i podczas niej nie b�dziemy o tym rozmawia�y. Potem mo�emy dok�adnie om�wi� spraw� i rozwa�y� wszystkie jej aspekty.
Pani McGillicuddy zgodzi�a si� skwapliwie. Obie damy zjad�y kolacj�, gaw�dz�c o rozmaitych stronach wiejskiego �ycia w St Mary Mead. Panna Marple opowiada�a o powszechnej nieufno�ci do nowego organisty, zrelacjonowa�a najnowszy skandal z �on� aptekarza i wspomnia�a o zatargu pomi�dzy kierowniczk� szko�y a rad� wiejsk�. Nast�pnie obie panie rozmawia�y o swoich ogrodach.
- Peonie - powiedzia�a panna Marple wstaj�c od sto�u - s� najbardziej kapry�ne. Albo si� udaj�, albo nie. Ale je�li ju� si� przyjm�, to, �e tak powiem, do ko�ca �ycia, a teraz mamy naprawd� najpi�kniejsze odmiany.
Ponownie usadowi�y si� przy kominku, a panna Marple wyj�a z naro�nego kredensu butelk� i dwa bardzo stare kieliszki z waterfordzkiego szk�a.
- Dla ciebie, Elspeth, �adnej kawy dzi� wieczorem - powiedzia�a. - Ju� jeste� nazbyt podekscytowana, zreszt� nic dziwnego! I tak na pewno nie b�dziesz mog�a zasn��. Przepisuj� ci kieliszek mojego domowego wina, a potem, by� mo�e, fili�ank� herbaty rumiankowej.
Pani McGillicuddy podda�a si� ch�tnie tym zaleceniom, a panna Marple nala�a wina. '
- Jane - powiedzia�a pani McGillicuddy, poci�gaj�c ze smakiem �yk wina - ty chyba nie s�dzisz, �e mi si� to wszystko przy�ni�o, ani �e sobie to wymy�li�am?
- Oczywi�cie, �e nie - odpar�a ciep�o panna Marple.
Pani McGillicuddy westchn�a z ulg�:
- Tamten konduktor tak w�a�nie my�la�. By� dosy� uprzejmy, ale jednak...
- S�dz�, Elspeth, �e to zupe�nie naturalne, zwa�ywszy na okoliczno�ci. Brzmia�o to niczym zmy�lona historyjka. A on ciebie przecie� zupe�nie nie zna�. Nie, nie mam najmniejszych w�tpliwo�ci, �e naprawd� widzia�a� to wszystko, o czym mi opowiada�a�. To rzeczywi�cie niezwyk�e, ale ca�kiem prawdopodobne. Pami�tam, jak kiedy� sama patrzy�am zaciekawiona w okna jakiego� poci�gu, kt�ry zr�wna� si� z moim, tak �e zobaczy�am �ywo i wyra�nie jeden czy dwa przedzia�y. Pami�tam, jak ma�a dziewczynka, bawi�ca si� pluszowym misiem, rzuca go nagle i z rozmys�em w grubego cz�owieka, �pi�cego w k�cie. Kiedy obudzony w ten spos�b strasznie si� oburzy�, pozostali pasa�erowie byli najwyra�niej ogromnie rozbawieni. Widzia�am ich zupe�nie wyra�nie. Mog�abym opisa� dok�adnie nawet dzi�, jak wygl�dali i co mieli na sobie.
Pani McGillicuddy przytakn�a z wdzi�czno�ci�.
- W�a�nie tak samo by�o ze mn�.
- M�czyzna, jak m�wisz, by� zwr�cony do ciebie ty�em. Nie widzia�a� wi�c jego twarzy?
- Nie.
- A kobieta, czy j� mo�esz opisa�? M�oda, stara?
- Raczej m�oda. Mog�a mie� trzydzie�ci, najwy�ej trzydzie�ci pi�� lat. Nie umiem o niej powiedzie� nic bli�szego.
- �adna?
- Tego te� nie potrafi� oceni�. Wiesz, jej twarz... zupe�nie wykrzywiona i...
- Tak, tak, rozumiem doskonale - szybko przerwa�a panna Marple. - A jak by�a ubrana?
- Mia�a na sobie jakie� futro, raczej jasne. By�a bez kapelusza, widzia�am jej blond w�osy.
- A nie zauwa�y�a� niczego szczeg�lnego w tym m�czy�nie? Mo�e co� zapami�ta�a�?
Pani McGillicuddy zastanowi�a si� przez chwil�, nim odpar�a:
- By� do�� wysoki, chyba brunet. Mia� na sobie obszerny p�aszcz, wi�c nie mog� dok�adnie oceni� jego budowy. Obawiam si�, �e niczego wi�cej nie spostrzeg�am - powiedzia�a z przygn�bieniem.
- To ju� jest co� - pocieszy�a przyjaci�k� panna Marple. - Ale czy ty jeste� rzeczywi�cie przekonana, �e dziewczyna by�a... martwa? - zapyta�a po chwili.
- By�a. Jestem tego pewna. Je�yk jej wyszed� na' wierzch i... Wola�abym o tym nie m�wi�.
- Oczywi�cie. Oczywi�cie - powiedzia�a szybko panna Marple. - S�dz�, �e rano dowiemy si� wi�cej.
- Rano?
- Spodziewam si�, �e sprawa b�dzie w porannych gazetach. Ten m�czyzna mia� niew�tpliwie k�opot z cia�em zabitej. Co m�g� zrobi�? Pewnie wysiad� szybko z poci�gu na najbli�szej stacji. Przy okazji, mo�e pami�tasz, czy ten wagon mia� korytarz?
- Nie, nie mia�*.
- W takim razie nie by� to poci�g dalekobie�ny. Prawie na pewno zatrzymywa� si� w Brackhampton. Powiedzmy, �e wysiad� w Brackhampton, by� mo�e u�o�ywszy cia�o w k�cie i zas�oniwszy twarz ofiary ko�nierzem futra, aby op�ni� odkrycie zbrodni. Tak, s�dz�, �e tak w�a�nie zrobi�. Ale oczywi�cie wkr�tce j� znajd� i spodziewam si�, �e wiadomo�� o zw�okach zamordowanej kobiety w poci�gu prawie na pewno pojawi si� w porannych gazetach. Zobaczymy.
II
Poranne gazety nie zamie�ci�y jednak �adnej wzmianki na ten temat. Upewniwszy si� o tym, obie damy w milczeniu doko�czy�y �niadania. Obydwie zastanawia�y si�.
Po �niadaniu odby�y rundk� po ogrodzie Ale temu, zwykle absorbuj�cemu sposobowi sp�dzania czasu, odda�y si� tym razem bez przekonania. Chocia� panna Marple stara�a si� zwr�ci� uwag� go�cia na pewne nowe i rzadkie gatunki, jakie zdoby�a do swego ogr�dka skalnego, czyni�a to z pewnym roztargnieniem. A pani McGillicuddy tym razem nie wyst�powa�a, jak to bywa�o w zwyczaju, z list� swoich najnowszych nabytk�w.
- Ogr�d wygl�da zupe�nie nie tak, jak powinien - powiedzia�a wci�� roztargniona panna Marple. - Doktor Haydock surowo zabroni� mi jakiegokolwiek schylania si� czy kl�kania, a c� mo�na zrobi� na grz�dkach nie kl�kaj�c i nie schylaj�c si�? Oczywi�cie, jest stary Edwards, ale on jest zawsze taki przekonany o w�asnej s�uszno�ci. Pracuje na zlecenie u tak wielu ludzi naraz, �e jest rozpuszczony: wsz�dzie cz�stowany fili�ank� herbaty i w�a�ciwie obija si� - �adnej prawdziwej pracy.
- Och tak, wiem - powiedzia�a pani McGillicuddy. - Oczywi�cie nie ma mowy o tym, �eby mnie kto� zabroni� schylania si�, ale doprawdy teraz, kiedy troch� przyby�o mi na wadze - tu spojrza�a na swoje obfite kszta�ty - istotnie przyprawia mnie to o zgag�, szczeg�lnie po posi�kach.
Zapad�a cisza i po pewnym czasie pani McGillicuddy przystan�a i zwr�ci�a si� twarz� ku przyjaci�ce.
- No i co? - zapyta�a.
By�o to kr�tkie i niezbyt precyzyjne pytanie, ale nabra�o wagi przez ton, jakim je wypowiedziano. Panna Marple doskonale zrozumia�a. - Wiem - odpar�a. Obie panie spojrza�y na siebie.
S�dz� - powiedzia�a panna Marple - �e mog�yby�my i�� na posterunek i pom�wi� z sier�antem Cornishem. Jest inteligentny i cierpliwy, znamy si� te� bardzo dobrze. My�l�, �e zechce nam po�wi�ci� kwadrans, a potem przeka�e spraw� w�a�ciwym s�u�bom.
Po oko�o trzech kwadransach panna Marple i pani McGillicuddy rozmawia�y z powa�nym m�czyzn� oko�o czterdziestki o czerstwej twarzy i bystrych, uwa�nie spogl�daj�cych oczach.
Frank Cornish przyj�� pann� Marple serdecznie, cho� z nale�nym respektem i poda� obydwu damom krzes�a.
- Czym mog� s�u�y�? - zwr�ci� si� do panny Marple.
- Bardzo bym chcia�a, �eby zgodzi� si� pan wys�ucha� tego, co moja przyjaci�ka, pani McGillicuddy, ma panu do powiedzenia - odpar�a panna Marple.
Sier�ant Cornish oczywi�cie si� zgodzi�. W trakcie opowiadania uwa�nie przygl�da� si� pani McGillicuddy. Odni�s� korzystne wra�enie: rozs�dna kobieta, potrafi�ca m�wi� przejrzy�cie i, jak mu si� wydawa�o, nie obdarzona nadmiernie wybuja�� fantazj�, ani sk�onno�ci� do histerii. Ponadto, panna Marple zdawa�a si� wierzy� w histori� swojej przyjaci�ki, a sier�ant Cornish ufa� bez zastrze�e� pannie Marple. Wszyscy w St Mary Mead znali t� dam� - nieporadn� i niezdecydowan� z pozoru, ale w rzeczywisto�ci tak nieub�aganie przenikliw�, jak tylko to mo�na sobie wyobrazi�. Gdy pani McGillicuddy sko�czy�a, policjant milcza� jeszcze przez pewien czas.
- To naprawd� niezwyk�a historia - powiedzia� w ko�cu. Rzecz jasna - odchrz�kn�� - wszystko mog�o si� pani wydawa�. Nie twierdz�, prosz� zauwa�y�, �e tak by�o, lecz �e mog�o by�. Jaka� wielka k��tnia, mo�e nawet szarpanina, a w sumie nic powa�nego ani, tym bardziej, zako�czonego �mierci�.
- Dobrze wiem, co widzia�am - powiedzia�a zdecydowanie pani McGillicuddy.
- I nie odst�pisz od tego ani na krok. Rzek�bym jednak, prawdopodobne to, czy nie, �e masz racj� - pomy�la� Cornish, a g�o�no doda�: - Opowiedzia�a to pani w�adzom kolejowym i przysz�a do mnie z�o�y� zeznanie. To w�a�ciwy spos�b post�powania i mo�e pani polega� na moim s�owie, �e �ledztwo w tej sprawie zostanie wszcz�te.
Panna Marple z zadowoleniem i aprobat� pokiwa�a g�ow�. Pani McGillicuddy nie by�a a� tak usatysfakcjonowana, ale nic nie powiedzia�a. Sier�ant Cornish zwr�ci� si� do panny Marple, poniewa� chcia� us�ysze� jej opini�.
- Zak�adaj�c, �e stan faktyczny jest taki, jak w zeznaniu, co, wed�ug pani, mog�o sta� si� z cia�em?
- Zdaje si�, �e s� tylko dwie mo�liwo�ci - odpar�a panna Marple bez wahania. - Najbardziej prawdopodobna, rzecz jasna, jest ta, �e cia�o zostawiono w poci�gu, ale trzeba j� wykluczy�, gdy� zosta�oby znalezione ju� zesz�ej nocy przez innego podr�nego albo przez pracownik�w kolei na stacji ko�cowej.
Frank Cornish przytakn��.
- Jedyn� mo�liwo�ci�, poza t�, jest wi�c wyrzucenie cia�a na tory. S�dz�, �e musi jeszcze gdzie� le�e� nie odkryte na trasie poci�gu, cho� wydaje si� to raczej nieprawdopodobne. Ale, jak mi si� zdaje, nie by�o innego sposobu, �eby si� go pozby�.
- Czyta si� o zw�okach znalezionych w kufrach - powiedzia�a pani McGillicuddy - ale teraz nikt ju� nie podr�uje z kuframi, tylko z walizkami, a nie da si� wsadzi� cia�a do walizki.
- Tak - powiedzia� Cornish. - Zgadzam si� z obiema paniami. Cia�o, je�eli w og�le istnieje, powinno by� ju� odkryte, albo stanie si� to wkr�tce. Powiadomi� panie o rozwoju sytuacji, chocia� my�l�, �e kobieta, cho� brutalnie zaatakowana, prze�y�a. Mog�a wysi��� z poci�gu o w�asnych si�ach.
- Nie s�dz�, �e bez pomocy kogo� z zewn�trz - powiedzia�a panna Marple. - A skoro tak, to kto� musia� zauwa�y� na przyk�ad m�czyzn�, na kt�rym wspiera si� kobieta wygl�daj�ca na chor�.
- Tak, to na pewno zosta�oby zauwa�one - potwierdzi� Cornish. - A je�li t� kobiet� znaleziono nieprzytomn� w wagonie i przewieziono do szpitala, wtedy te� o tym napisz� w gazecie. Mo�e pani by� pewna, �e us�yszy o tym wszystkim bardzo pr�dko.
Jednak min�� dzie�, a po nim drugi i dopiero wieczorem panna Marple otrzyma�a kartk� od sier�anta Cornisha: W zwi�zku ze spraw�, kt�r� panie konsultowa�y ze mn�, zosta�o wszcz�te �ledztwo, kt�re jednak nie przynios�o �adnych rezultat�w. Nie odnaleziono zw�ok. �aden szpital nie przyj�� kobiety, jak� pani opisuje, jak r�wnie� nie zaobserwowano �adnej chorej ani zszokowanej, kt�ra by wychodzi�a z dworca z pomoc� m�czyzny. Mo�e by� pani pewna, �e wszcz�to bardzo drobiazgowe �ledztwo. Moim zdaniem, przyjaci�ka pani mog�a by� �wiadkiem opisanej przez ni� sceny, lecz by� to incydent znacznie mniej powa�ny, ni� jej si� wydawa�o.
ROZDZIA� TRZECI
I
- Mniej powa�ny?! Nonsens! - wykrzykn�a pani McGillicuddy. - To by�o morderstwo!
Spojrza�a wyzywaj�co na pann� Marple, kt�ra spokojnie znios�a jej spojrzenie.
- No, dalej, Jane! Powiedz, �e zmy�li�am sobie ca�� t� histori�! Przecie� tak w�a�nie teraz my�lisz, prawda?
- Ka�dy mo�e si� omyli� - zauwa�y�a �agodnie panna Marple. - Ka�dy, Elspeth, nawet ty. S�dz�, �e musimy bra� to pod uwag�. Ale wiesz, wci�� my�l�, �e najprawdopodobniej ty si� nie omyli�a�... Nosisz okulary do czytania, ale na odleg�o�� tw�j wzrok jest bardzo dobry i to, co zobaczy�a�, zrobi�o na tobie ogromne wra�enie. Kiedy tu przyjecha�a�, by�a� z ca�� pewno�ci� w stanie szoku.
- To by�o co�, czego nigdy nie zapomn� - powiedzia�a dr��c pani McGillicuddy. - K�opot w tym, �e nie wiem, co jeszcze mog�abym zrobi� w tej sprawie.
- Nie s�dz�, �eby� ty mog�a co� zrobi�.
Gdyby pani McGillicuddy zwr�ci�a w tym momencie uwag� na ton g�osu swej przyjaci�ki, zauwa�y�aby bardzo delikatny nacisk na s��wku ty.
- Z�o�y�a� ju� zeznanie na kolei i na policji o tym, co widzia�a�. Nie, nic wi�cej nie mo�esz zrobi�.
- To w pewnym sensie ulga, poniewa�, jak wiesz, zaraz po �wi�tach wyje�d�am na Cejlon do Roderyka, a z ca�� pewno�ci� nie chc� odk�ada� tej wizyty, tak bardzo na ni� czeka�am. Jednak, rzecz jasna, nie pojad�, gdyby si� okaza�o, �e mog� si� przyda� - o�wiadczy�a pani McGillicuddy pe�na uczu� powinno�ci obywatelskich.
- Jestem pewna, Elspeth, �e tak by� post�pi�a, ale, jak ju� m�wi�am, uwa�am, �e zrobi�a� wszystko, co mog�a�.
- Teraz to sprawa policji - powiedzia�a pani McGillicuddy. - A je�li policja woli by� g�upia...
Panna Marple �ywo pokr�ci�a g�ow�:
- O nie. Policja nie jest g�upia. I to w�a�nie czyni spraw� tak interesuj�c�, prawda?
Pani McGillicuddy spojrza�a na ni� nie rozumiej�c i panna Marple utwierdzi�a si� w swojej �pihii o przyjaci�ce jako kobiecie nieskazitelnych zasad i zupe�nie pozbawionej wyobra�ni.
- Warto by si� dowiedzie�, co si� naprawd� zdarzy�o - powiedzia�a.
- Zamordowano kobiet�.
- Tak, ale kto j� zabi�, dlaczego i co sta�o si� z jej cia�em? Gdzie jest?
- Wykrycie tego jest spraw� policji. Ju� to ustali�y�my.
- Rzeczywi�cie - a ich ludzie niczego nie znale�li. To znaczy, �e morderca by� sprytny, bardzo sprytny. Nie mog� sobie wyobrazi�, jak si� jej pozby� - powiedzia�a panna Marple marszcz�c brwi. - Zabi� kobiet� w napadzie sza�u, na pewno nie z premedytacj�; nikt nie zaplanowa�by zab�jstwa w takich okoliczno�ciach, tylko par� minut przed wjazdem poci�gu na du�� stacj�. Nie, to musia�a by� k��tnia, zazdro��, co� w tym rodzaju. Udusi� j� i musia� co� zrobi� z cia�em w�a�nie wtedy, zanim poci�g wjecha� na o�wietlony dworzec. C� by mo�na zrobi�, poza, jak m�wi�am na pocz�tku, u�o�eniem cia�a w k�cie w pozycji �pi�cego i ukryciem twarzy, a potem jak najszybszym opuszczeniem poci�gu? Nie widz� �adnej innej mo�liwo�ci, a jednak jeszcze jaka� musia�a by�...
Panna Marple zatopi�a si� w my�lach.
Pani McGillicuddy musia�a odezwa� si� do niej dwukrotnie, zanim przyjaci�ka zareagowa�a.
- G�uchniesz, Jane.
- Mo�e troch�. Wydaje mi si�, �e ludzie m�wi� teraz jakby mniej wyra�nie ni� kiedy�. Ale s�ysza�am ci�. Przepraszam, �e nie uwa�a�am.
- Pyta�am o jutrzejsze poci�gi do Londynu. Chodzi mi o popo�udnie. Jad� do Margaret, a ona nie spodziewa si� mnie przed por� podwieczorku.
- Czy odpowiada�by ci ten o 12.15? Zjad�yby�my lunch wcze�niej.
- Oczywi�cie, i...
- Zastanawiam si� te� - panna Marple m�wi�a dalej, przerywaj�c jej - czy Margaret nie mia�aby nic przeciwko temu, gdyby� nie przyjecha�a na podwieczorek, a gdzie� oko�o si�dmej?
Pani McGillicuddy popatrzy�a na przyjaci�k� z zaciekawieniem.
- Co masz na my�li?
- Proponuj�, �eby�my pojecha�y razem do Londynu, a potem z powrotem a� do Brackhampton poci�giem, kt�rym jecha�a� tamtego dnia. Z Brackhampton wr�ci�aby� do Londynu, a ja przyjecha�abym tu, tak jak ty wtedy. Oczywi�cie pokrywam koszty podr�y - panna Marple wyra�nie podkre�li�a t� kwesti�.
Pani McGillicuddy zignorowa�a finansowy aspekt sprawy.
- A czeg� ty si� spodziewasz, Jane? Nast�pnego morderstwa?
- Oczywi�cie, �e nie - odpowiedzia�a wstrz��ni�ta panna Marple. - Ale przyznam si�, �e chcia�abym sama zobaczy�, pod twoim przewodnictwem, ten... ten... Doprawdy, trudno jest tu znale�� stosowny termin... teren morderstwa.
Tak wi�c nast�pnego dnia panna Marple i pani McGillicuddy siedzia�y naprzeciwko siebie w naro�nikach przedzia�u pierwszej klasy poci�gu odje�d�aj�cego z londy�skiego dworca Paddington o 4.50. Sam dworzec by� jeszcze bardziej zat�oczony ni� w ubieg�y pi�tek, do �wi�t Bo�ego Narodzenia zosta�y ju� tylko dwa dni, ale poci�g o 4.50 by� wzgl�dnie lu�ny, w ka�dym razie jego tylne wagony.
Tym razem �aden poci�g nie zr�wna� si� z nimi, ani ich poci�g nie dogoni� innego. Co jaki� czas przeje�d�a�y sk�ady z przeciwka, a dwukrotnie wyprzedzi�y ich po�pieszne z Londynu. Pani McGillicuddy co chwil� niepewnie spogl�da�a na zegarek.
- Trudno powiedzie� dok�adnie, kiedy przejechali�my przez stacje, kt�re pami�tam... - Ale ci�gle przeje�d�ali przez jakie� stacje.
- Za pi�� minut mamy by� w Brackhampton - powiedzia�a panna Marple.
W drzwiach pojawi� si� konduktor. Panna Marple pytaj�co unios�a brwi. Pani McGillicuddy pokr�ci�a g�ow�. To nie by� ten sam. Skasowa� bilety i poszed� dalej, zataczaj�c si� lekko, gdy poci�g wchodzi� w d�ugi �uk, zmniejszaj�c pr�dko��.
- Zdaje si�, �e doje�d�amy do Brackhampton - powiedzia�a pani McGillicuddy.
- Wje�d�amy ju� w przedmie�cia - potwierdzi�a panna Marple.
Za oknem ucieka�y do ty�u budynki, czasem miga�y lampy uliczne i �wiat�a tramwaj�w. Poci�g zwolni� jeszcze bardziej. Zacz�y si� rozjazdy.
- B�dziemy za minut� - powiedzia�a pani McGillicuddy - a ja doprawdy nie widz� �adnego po�ytku z tej podr�y. Mo�e tobie co� zasugerowa�a?
- Obawiam si�, �e nie - powiedzia�a panna Marple raczej niepewnym g�osem.
- Po�a�owania godny wydatek sporych pieni�dzy - o�wiadczy�a pani McGillicuddy, co prawda z mniejsz� dezaprobat�, ni� gdyby p�aci�a sama za siebie. Panna Marple okaza�a si� bowiem w tej kwestii niewzruszona.
- Mimo wszystko dobrze zobaczy� na w�asne oczy, gdzie to si� zdarzy�o. Jeste�my kilka minut sp�nieni. Czy w pi�tek przyjecha� punktualnie?
- Tak my�l�. Naprawd� nie zwr�ci�am uwagi. Poci�g wolno wtoczy� si� na zat�oczony dworzec w Brackhampton. G�o�nik zapowiedzia� co� chrypliwie, drzwi otwiera�y si� i zamyka�y, jedni pasa�erowie wysiadali, inni wsiadali, t�ocz�c si� wzd�u� peronu. By�o to ruchliwe i t�umne widowisko.
Panna Marple pomy�la�a, �e morderca m�g� �atwo wmiesza� si� w t�um i wyj�� z dworca po�r�d cisn�cej si� masy ludzkiej, albo nawet wybra� sobie jaki� inny przedzia� i dalej jecha� tym samym poci�giem w jemu tylko znanym kierunku. �atwo by� jednym z wielu m�czyzn w�r�d pasa�er�w, ale nie�atwo sprawi�, by cia�o rozp�yn�o si� w powietrzu. Musi gdzie� by�.
Pani McGillicuddy wysiad�a. Stoj�c na peronie, prosi�a przyjaci�k� wychylon� z okna:
- Uwa�aj na siebie, Jane. Nie przezi�b si�. To okropna i zdradliwa pora roku, a ty ju� nie jeste� taka m�oda...
- Wiem - powiedzia�a panna Marple.
- I nie martwmy si� wi�cej t� histori�. Zrobi�y�my, co by�o w naszej mocy.
Panna Marple przytakn�a.
- Nie st�j na zimnie, Elspeth, bo sama si� przezi�bisz. Id� do restauracji dworcowej na fili�ank� gor�cej herbaty. Masz jeszcze czas, dwana�cie minut do odjazdu powrotnego poci�gu.
- Chyba tak zrobi�. Do widzenia, Jane.
- Do widzenia, Elspeth. Weso�ych �wi�t! Mam nadziej�, �e Margaret czuje si� dobrze. �ycz� ci udanego pobytu na Cejlonie i pozdr�w serdecznie Roderyka, je�eli mnie w og�le pami�ta, w co w�tpi�.
- Oczywi�cie, �e tak, i to bardzo dobrze. Pomog�a� mu pewnego razu, kiedy jeszcze chodzi� do szko�y, w historii z jakimi� pieni�dzmi znikaj�cymi z uczniowskich szafek. Ci�gle to wspomina.
- Ach, tamto! - przypomnia�a sobie panna Marple. Pani McGillicuddy odwr�ci�a si�, zabrzmia� gwizdek i poci�g ruszy�. Panna Marple spogl�da�a za oddalaj�c� si� masywn� sylwetk� przyjaci�ki. Elspeth mog�a jecha� na Cejlon z czystym sumieniem; spe�ni�a sw�j obowi�zek i by�a wolna od dalszych k�opot�w.
Panna Marple nie opar�a si� wygodnie, gdy poci�g przyspiesza�. Siedzia�a sztywno wyprostowana i rozmy�la�a. Cho� zdarza�o si� jej m�wi� niesk�adnie i na og� wydawa�a si� rozkojarzona, umys� mia�a jasny i przenikliwy. Musia�a rozstrzygn�� problem dotycz�cy swego przysz�ego post�powania, kt�ry, cho� to by� mo�e dziwne, jawi� si� jej, tak jak przyjaci�ce ze Szkocji, jako kwestia obowi�zku.
Pani McGillicuddy powiedzia�a, �e obie zrobi�y wszystko, co mog�y. By�a to prawda, cho� co do siebie samej panna Marple nie mia�a takiej pewno�ci. Dr�czy�a star� dam� kwestia wykorzystania jej szczeg�lnych zdolno�ci... Ale mo�e to zarozumia�o��... C� w ko�cu mog�a zrobi�? Przypomnia�y jej si� s�owa przyjaci�ki, �e ju� nie jest taka m�oda...
Beznami�tnie, jak genera� planuj�cy kampani� lub jak ksi�gowy wyceniaj�cy przedsi�biorstwo, panna Marple rozwa�y�a i posegregowa�a w my�lach wszystko, co przemawia�o za i przeciw jej ewentualnemu przedsi�wzi�ciu. Po stronie MA by�y nast�puj�ce aktywa:
1. D�ugie do�wiadczenie �yciowe i znajomo�� natury ludzkiej.
2. Sir Henry Clithering i jego chrze�niak (obecnie, jak s�dz�, w Scotland Yardzie), taki mi�y w trakcie rozwik�ywania sprawy Little Paddocks.
3. Dawid, m�odszy syn mojego siostrze�ca Raymonda, kt�ry, jestem tego prawie pewna, pracuje na kolei.
4. Leonard, syn Gryzeldy, kt�ry wie bardzo wiele o mapach.
Panna Marple oceni�a te walory i zaaprobowa�a je. Wszystkie by�y naprawd� niezb�dne, je�li mia�y zr�wnowa�y� s�abe pozycje po stronie WINIEN, a w szczeg�lno�ci jej w�asn� s�abo�� fizyczn�. Pomy�la�a, �e nie mog�aby je�dzi� tam i z powrotem, prowadz�c dochodzenie i osobi�cie sprawdzaj�c r�ne fakty. Tak, to by�y g��wne kontrargumenty: jej lata i s�abo��. Jednak�e, jak na taki wiek, zdrowie jej dopisywa�o, cho� rzeczywi�cie nie by�a m�oda. Skoro doktor Haydock surowo zabroni� wykonywania jakichkolwiek prac w ogrodzie, raczej nie zaaprobowa�by po�cigu za morderc�. A to, w rzeczy samej, planowa�a zrobi� i w tym w�a�nie by� problem. Je�eli bowiem dotychczas sprawy morderstw by�y jej niejako narzucane, w tym wypadku sama, rozmy�lnie wychodzi�a ,na spotkanie zbrodni, a zarazem nie by�a wcale pewna, czy rzeczywi�cie chcia�a to zrobi�... By�a stara - stara i zm�czona. W tej chwili, pod koniec wyczerpuj�cego dnia, czu�a wielk� niech�� do rozpoczynania jakichkolwiek przedsi�wzi��. Nie mia�a ochoty na nic, chcia�a tylko p�j�� do domu, usi��� przy kominku do dobrej kolacji, po czym po�o�y� si� do ��ka, a nast�pny dzie� sp�dzi� po prostu w ogrodzie na przycinaniu i bardzo umiarkowanym zimowym porz�dkowaniu krzew�w, bez schylania si� i nadwer�ania...
- Jestem za stara na przygody - powiedzia�a panna Marple do siebie, patrz�c bez zainteresowania przez okno na nik�y zarys zakrzywionej linii nasypu kolejowego... Zakr�t... Co� jej za�wita�o bardzo niejasno... Zaraz potem, jak konduktor skasowa� bilety... To wskazywa�o na pewn� mo�liwo��. Tylko mo�liwo��. Zupe�nie inn� mo�liwo��... Twarz panny Marple lekko si� zar�owi�a. Nagle poczu�a, �e wcale nie jest zm�czona!
- Jutro rano napisz� do Dawida - powiedzia�a do siebie. I w tej samej chwili jeszcze jeden warto�ciowy aktyw przyszed� jej do g�owy.
- Oczywi�cie. Moja wierna Florencja!
II
Panna Marple rozpocz�a realizacj� planu swojej kampanii metodycznie, bior�c poprawk� na okres �wi�t, kt�ry by� czynnikiem zdecydowanie op�niaj�cym.
Napisa�a do Dawida Westa, syna siostrze�ca, ��cz�c �wi�teczne �yczenia z pilnym zapytaniem o informacje.
Na szcz�cie by�a zaproszona, jak w latach ubieg�ych, na �wi�teczny obiad na plebani�, a tam mog�a zwr�ci� si� w sprawie map do m�odego Leonarda, kt�ry przyjecha� do domu na �wi�ta.
Mapy wszelkich mo�liwych rodzaj�w by�y nami�tno�ci� Leonarda. Pow�d zainteresowania s�dziwej damy map� pewnego szczeg�lnego rejonu, w du�ej skali, nie wzbudzi� jego ciekawo�ci. Biegle wypowiada� si� o mapach w og�lno�ci i zapisa�, jakie mapy dok�adnie odpowiada�yby jej potrzebom. Zrobi� nawet wi�cej: stwierdzi�, �e posiada tak� map� w swojej kolekcji i zgodzi� si� j� wypo�yczy�, a panna Marple zobowi�za�a si� bardzo na ni� uwa�a� i zwr�ci� w okre�lonym czasie.
III
- Mapy - powiedzia�a Gryzelda, kt�ra wci��, mimo �e mia�a doros�ego syna, wygl�da�a bardzo m�odo i kwitn�co jak na osob� mieszkaj�c� w starej, zapuszczonej plebanii. - Czego ona chce z tymi mapami? To znaczy, po co jej one?
- Nie. wiem - odpar� Leonard. - Chyba nie m�wi�a dok�adnie.
- Ciekawa jestem... Co� mi tu brzydko pachnie... W jej wieku powinna wreszcie rzuci� takie sprawy.
Leonard spyta�, o jakie sprawy chodzi, ale Gryzelda odpowiedzia�a wymijaj�co:
- Och, wtykanie nosa w r�ne historie. Ciekawam, czemu w�a�nie mapy?
Po pewnym czasie panna Marple otrzyma�a list od Dawida Westa, syna swojego siostrze�ca, kt�ry pisa� z widoczn� nutk� czu�o�ci: Droga ciociu Jane, co tym razem zamierzasz? Mam te informacje, kt�rych chcia�a�. S� tylko dwa poci�gi mog�ce wchodzi� w rachub� - 4.33 i 5.00. Pierwszy to osobowy, zatrzymuj�cy si� w Haling Broadway, Barwell Heath, Brackhampton i na stacjach na trasie do Market Basing. Ten 5.00 to walijski ekspres do Cardiff, Newport i Swansea. Osobowy m�g� by� gdzie� wyprzedzony przez ten o 4.50, chocia� ma planowy przyjazd do Brackhampton pi�� minut wcze�niej od niego, a drugi wyprzedza odje�d�aj�cy o 4.50 przed samym Brackhampton.
Czy nie mam racji wietrz�c w tym jaki� soczysty wiejski skandal? Czy wracaj�c tym o 4.50 z zakupowych szale�stw w mie�cie podejrza�a� w przeje�d�aj�cym obok poci�gu �on� burmistrza w obj�ciach inspektora sanitarnego? Ale jakie to ma znaczenie, co to by� za poci�g? Dzi�kuj� za pulower. Dok�adnie taki chcia�em. Jak tam Tw�j ogr�d? S�dz�, �e chyba niezbyt bujny o tej porze roku.
Zawsze Tw�j Dawid
Panna Marple lekko si� u�miechn�a, a potem przeanalizowa�a przys�ane informacje. Pani McGillicuddy wyra�nie stwierdzi�a, �e wagon by� bez korytarza. A wi�c - nie ekspres do Swansea. Pozostawa� ten o 4.33.
Jeszcze pewna ilo�� podr�y okaza�a si� nieunikniona. Panna Marple westchn�a, ale sporz�dzi�a plany.
Tym razem dojecha�a do Londynu jak poprzednio o 12.15, ale wr�ci�a nie o 4.50, lecz o 4.33 do Brackhampton. Podr� nie obfitowa�a w wydarzenia, ale panna Marple zarejestrowa�a pewne fakty. Poci�g nie by� zat�oczony - 4.33 nie by�a jeszcze godzin� wieczornego szczytu. Tylko w jednym z przedzia��w pierwszej klasy siedzia� pasa�er, bardzo s�dziwy pan czytaj�cy gazet�. Panna Marple jecha�a w pustym przedziale i na dw�ch stacjach, Haling Broadway i Barwell Heath, wychyli�a si� z okna, by obejrze� wsiadaj�cych i wysiadaj�cych pasa�er�w. Paru wsiad�o do wagonu trzeciej klasy w Haling Broadway. W Barwell Heath kilku z trzeciej klasy wysiad�o. Nikt nie wsiad� ani nie wysiad� z wagonu pierwszej klasy, opr�cz starszego pana nios�cego pod pach� "New Statesmana".
Kiedy poci�g wje�d�a� do Brackhampton po �uku tor�w, panna Marple, chc�c co� sprawdzi�, stan�a ty�em do okna, na kt�re wcze�niej opu�ci�a rolet�.
Tak, si�a bezw�adno�ci wywo�ana nag�ym skr�tem i hamowaniem poci�gu mog�a rzeczywi�cie spowodowa� utrat� r�wnowagi mordercy i pchn�� go do ty�u na okno, a wtedy roleta mog�a si� bardzo �atwo zwin��. Wyjrza�a przez okno w noc. By�o ja�niej ni� wtedy, kiedy podr�owa�a pani McGillicuddy, ale i tak niewiele mo�na by�o dojrze� w ciemno�ciach. �eby co� zobaczy�, musi odby� podr� za dnia.
Nazajutrz pojecha�a do Londynu rannym poci�giem i kupi�a cztery lniane poszewki na poduszki (krzywi�c si� na ich cen�!), aby po��czy� �ledztwo z potrzebami domu, a wr�ci�a odje�d�aj�cym z Paddington o 12.15. Zn�w by�a. sama w wagonie pierwszej klasy. Pomy�la�a, �e to przez te podatki. Nikt nie mo�e sobie pozwoli� na podr�owanie pierwsz� klas� opr�cz biznesmen�w. I to tylko dlatego, �e mog� to wliczy� w koszta.
Oko�o pi�tnastu minut przed planowym przyjazdem poci�gu do Brackhampton, panna Marple wyj�a dostarczon� jej przez Leonarda map� i rozpocz�a obserwacj� terenu. Przedtem ju� przestudiowa�a j� bardzo dok�adnie i zobaczywszy nazw� mijanej stacji, zorientowa�a si�, gdzie jest, kiedy tylko poci�g zacz�� zwalnia� przed �ukiem. Zakr�t by� rzeczywi�cie du�y. Panna Marple z nosem w szybie bardzo uwa�nie �ledzi�a grunt poni�ej (poci�g jecha� po do�� wysokim nasypie). Por�wnywa�a map� z terenem, p�ki poci�g nie dojecha� do Brackhampton.
P�nym wieczorem tego dnia napisa�a i nada�a list zaadresowany do panny Florence Hill, 4 Madison Road, Brackhampton... Nast�pnego ranka w bibliotece hrabstwa przejrza�a ksi��k� telefoniczn� Brackhampton, spis miejscowo�ci hrabstwa i jego histori�.
Nic, jak dot�d, nie przemawia�o przeciwko nader niepewnemu i ledwie zarysowanemu pomys�owi, kt�ry wcze�niej przyszed� jej do g�owy. To, co sobie wyobrazi�a, by�o prawdopodobne. Dalej ju� nie mog�a dzia�a� sama.
Nast�pny krok wymaga� aktywno�ci, do jakiej nie by�a fizycznie zdolna. Je�eli jej hipoteza ma by� ostatecznie udowodniona b�d� obalona, musi uzyska� teraz pomoc z zewn�trz. Pytanie brzmia�o - od kogo? Panna Marple dokona�a przegl�du rozmaitych nazwisk i mo�liwo�ci, odrzucaj�c wszystkie, gniewnie kr�c�c g�ow�. Wszyscy, na kt�rych inteligencji mog�a polega�, byli stanowczo zbyt zaj�ci. Nie tylko mieli mniej lub bardziej wa�ne obowi�zki, ale tak�e ich czas wolny by� z g�ry szczeg�owo zaplanowany. Ludzie inteligentni, kt�rzy swobodnie dysponowali swoim czasem, byli, jak zdecydowa�a panna Marple, do niczego.
Rozmy�la�a z coraz wi�kszym rozdra�nieniem. I nagle jej twarz rozja�ni�a si� i stara dama wykrzykn�a g�o�no:
- Oczywi�cie! Lucy Eyelesbarrow!
ROZDZIA� CZWARTY
I
Lucy Eyelesbarrow da�a si� ju� pozna� w pewnych kr�gach. Mia�a trzydzie�ci dwa lata. Z pierwsz� lokat� uko�czy�a matematyk� w Oksfordzie, gdzie zosta�a uznana za b�yskotliw� umys�owo�� i s�dzono, �e rozpocznie znakomit� karier� uniwersyteck�.
Jednak Lucy Eyelesbarrow, poza sw� akademick� b�yskotliwo�ci�, mia�a jeszcze sporo zdrowego rozs�dku. Nie mog�a nie zauwa�y�, �e naukowym splendorom towarzyszy�o wyj�tkowo niskie wynagrodzenie. Zupe�nie nie mia�a ochoty na uczenie, cho� kontakt z umys�ami o wiele mniej b�yskotliwymi ni� jej w�asny sprawia� jej przyjemno��. Kr�tko m�wi�c, lubi�a ludzi, ludzi w og�le, byle nie tych samych przez ca�y czas. Poza tym, m�wi�c zupe�nie szczerze, lubi�a pieni�dze, a �eby zdoby� pieni�dze, trzeba zorientowa� si� w popycie.
Lucy Eyelesbarrow trafi�a od razu tam, gdzie zapotrzebowanie by�o istotnie ogromne: brak by�o wszelkich rodzaj�w wykwalifikowanych pomocy domowych. Ku zdziwieniu przyjaci� i koleg�w uniwersyteckich, Lucy Eyelesbarrow zdecydowa�a si� na prac� w tej w�a�nie bran�y.
Powodzenie by�o natychmiastowe i osza�amiaj�ce. Wkr�tce by�a ju� znana na ca�ych Wyspach Brytyjskich. Zwyczajem �on sta�o si� m�wienie do m��w, �e wszystko jest za�atwione: "b�d� mog�a pojecha� z tob� do Stan�w. Mam Lucy Eyelesbarrow! Rzecz polega�a na tym, �e kiedy tylko wkracza�a do jakiego� domu, znika�y ze� wszelkie troski, zmartwienia i ci�ka praca. Lucy robi�a wszystko, wszystkiego dogl�da�a, wszystko za�atwia�a. By�a niewiarygodnie kompetentna we wszelkich dziedzinach, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi� w �yciu domowym. Opiekowa�a si� s�dziwymi rodzicami, zgadza�a zajmowa� ma�ymi dzie�mi, piel�gnowa�a chorych, genialnie gotowa�a, dobrze �y�a ze wszystkimi starymi, skwaszonymi s�u��cymi, jacy tylko mogli by� (zwykle jednak ich nie by�o), by�a taktowna wobec niezno�nych os�b, koi�a cierpienia na�ogowych pijak�w, by�a cudowna dla ps�w. A co najwa�niejsze, ch�tnie wykonywa�a w�a�ciwie wszystko: szorowa�y pod�og� w kuchni, kopa�a w ogrodzie, sprz�ta�a psie nieczysto�ci i nosi�a w�giel!
Jedn� z jej zasad by�o nieprzyjmowanie zatrudnienia na d�u�szy okres. Dwa tygodnie by�y jej zwyk�ym czasem pracy w jednym domu - miesi�c tylko w naprawd� wyj�tkowych okoliczno�ciach. Za dwa tygodnie trzeba by�o jej zap�aci� krocie, ale przez te czterna�cie dni �ycie pracodawc�w stawa�o si� rajem. Mo�na si� by�o ca�kowicie odpr�y�, wyjecha� za granic�, zosta� w domu, robi� to, na co si� mia�o ochot�, z poczuciem pewno�ci, �e w pewnych r�kach Lucy Eyelesbarrow w domu wszystko sz�o dobrze.
Rzecz jasna, zapotrzebowanie na jej us�ugi by�o ogromne. Mog�a przyj�� rezerwacj�, je�liby chcia�a, na prawie trzy lata naprz�d. Proponowano jej niebotyczne kwoty, by zgodzi�a si� zosta� na stale, ale Lucy nie mia�a na to najmniejszej ochoty, nie zobowi�zywa�a si� te� na �adne terminy z wyprzedzeniem wi�kszym ni� p� roku. A i w tym czasie, w tajemnicy przed swymi naprzykrzaj�cymi si� klientami, zawsze pozostawia�a tyle wolnego czasu, �e mog�a pozwoli� sobie na kr�tkie, luksusowe wakacje (poniewa� w okresach zatrudnienia nic nie wydawa�a na swoje potrzeby, b�d�c hojnie op�acana i utrzymywana) lub przyj�� niemal z marszu ka�d� prac�, jaka tylko j� zainteresowa�a, czy to ze wzgl�du na rodzaj zaj�cia, czy te� dlatego, �e podobali jej si� ludzie. Poniewa� mia�a pe�n� swobod� wyboru klient�w spo�r�d spragnionych jej us�ug, kierowa�a si� w bardzo du�ym stopniu w�asnymi gustami. Samo wysokie wynagrodzenie nie wystarcza�o do zapewnienia us�ug Lucy Eyelesbarrow. Mog�a wybiera� dowolnie, wi�c dowolnie wybiera�a. Cieszy�a si� �yciem i znajdowa�a w nim niewyczerpane �r�d�o rozrywki.
Lucy Eyelesbarrow przeczyta�a dwukrotnie list od panny Marple. Pozna�a j� dwa lata temu, kiedy pisarz Raymond West zatrudni� j� w charakterze opiekunki jego starej ciotki, rekonwalescentki po zapaleniu p�uc. Lucy podj�a si� tej pracy i pojecha�a do St Mary Mead. Bardzo polubi�a pann� Marple. Ta za�, zobaczywszy z okna sypialni, jak Lucy Eyelesbarrow w naprawd� prawid�owy spos�b okopywa�a s�odki groszek, po�o�y�a si� na poduszkach z westchnieniem ulgi. Zajada�a ma�e, smakowite posi�ki przyrz�dzane jej przez opiekunk� i s�ucha�a, mile zaskoczona, opowie�ci swojej dra�liwej starej s�u��cej, jak to nauczy�a t� pann� Eyelesbarrow wzoru szyde�kowego, o kt�rym tamta nigdy nie s�ysza�a i za co by�a jej prawdziwie wdzi�czna! Panna Marple zaskoczy�a wtedy lekarza sw� szybko post�puj�c� rekonwalescencj�. A teraz pyta�a w li�cie, czy panna Eyelesbarrow nie mog�aby podj�� si� dla niej pewnego zadania, dosy� niezwyk�ego. Mo�e zechcia�aby zorganizowa� spotkanie, podczas kt�rego mog�yby om�wi� t� spraw�?
Lucy Eyelesbarrow przez chwil� marszczy�a brwi w zamy�leniu. Mia�a co prawda komplet zam�wie� na swoje us�ugi, ale s��wko niezwyk�ego i wspomnienie osobowo�ci panny Marple sprawi�y, �e od razu zadzwoni�a do starej damy z wyja�nieniem, �e nie mo�e przyby� do St Mary Mead, poniewa� teraz w�a�nie pracuje, ale b�dzie wolna jutro po po�udniu, mi�dzy drug� a czwart� i wtedy mo�e si� z ni� spotka� w jakimkolwiek punkcie Londynu. Zaproponowa�a sw�j klub, miejsce raczej pozbawione wyrazu, na kt�rego korzy�� przemawia�o kilka ma�ych, zacisznych gabinet�w, zwykle wolnych. Nast�pnego dnia spotkanie dosz�o do skutku. Po przywitaniu Lucy Eyelesbarrow poprowadzi�a go�cia do najbardziej chyba ponurego ze wszystkich salonik�w klubu i powiedzia�a:
- Obawiam si�, �e sprawi� pani zaw�d, bo jestem w�a�nie teraz bardzo zaj�ta, ale mo�e by mi pani powiedzia�a, co mia�abym zrobi�?
- To naprawd� bardzo proste - odrzek�a panna Marple. - Niezwyk�e, ale proste. Chc�, �eby pani odnalaz�a cia�o.
Przez moment przez umys� Lucy przemkn�o podejrzenie, �e siedz�ca naprzeciw niej dama by�a niespe�na rozumu, ale od razu je odrzuci�a. Panna Marple by�a najzupe�niej zdrowa psychicznie i mia�a na my�li dok�adnie to, co powiedzia�a.
- Jakiego rodzaju cia�o? - spyta�a Lucy Eyelesbarrow z podziwu godnym opanowaniem.
- Kobiece. Cia�o pewnej kobiety, zamordowanej, uduszonej, dok�adnie rzecz bior�c, w poci�gu.
Brwi Lucy lekko si� unios�y.
- C�, z ca�� pewno�ci� jest to zaj�cie niezwyk�e. Prosz� mi o tym opowiedzie�.
Panna Marple opowiedzia�a. Lucy Eyelesbarrow s�ucha�a uwa�nie, nie przerywaj�c. Wreszcie skonstatowa�a:
- Wszystko opiera si� na tym, co pani przyjaci�ka widzia�a, albo my�la�a, �e widzi... - pozostawi�a zdanie bez zako�czenia, jakby by�o pytaniem.
- Elspeth McGillicuddy nigdy niczego nie zmy�la - o�wiadczy�a kategorycznie panna Marple. - Oto dlaczego polegam na tym, co powiedzia�a. Gdyby to by�a Dorothy Cartwright, c�, wtedy by�aby to zupe�nie inna sprawa. Dorothy zawsze ma jakie� ciekawe historyjki do opowiedzenia, a dosy� cz�sto sama w nie wierzy, zwykle te� gdzie� u ich podstaw jest ziarnko prawdy, ale z ca�� pewno�ci� nic poza nim. Elspeth jest jednak kobiet�, kt�ra tylko z wielkim trudem mo�e si� zmusi�, by uwierzy�, �e co� nadzwyczajnego czy niezwyk�ego mog�oby si� w og�le wydarzy�. Jest jak granit, nie ulega �adnym wp�ywom.
- Rozumiem - powiedzia�a Lucy w zamy�leniu. - C�, przyjmijmy to wi�c jako fakt. Jak� rol� widzi pani dla mnie w tej sprawie?
- Zrobi�a pani na mnie wielkie wra�enie, kiedy�my si� pozna�y - powiedzia�a panna Marple. - A ja, widzi pani, nie mam ju� dosy� si�, by si� osobi�cie tym zaj��.
- Chce pani, bym prowadzi�a dochodzenie? O to chodzi? Ale czy� policja ju� tego nie zrobi�a? A mo�e s�dzi pani, �e si� po prostu nie przy�o�yli?
- Ale� nie, nie byli niedbali - zapewni�a panna Marple. - Mam po prostu pewn� teori�. Cia�o tej kobiety musi gdzie� by�. Skoro nie znaleziono go w poci�gu, wi�c musia�o zosta� z niego wyrzucone lub wypchni�te, ale wzd�u� tor�w go nie odkryto. Przejecha�am si� wi�c t� sam� tras�, aby zobaczy�, czy nie mog�o zosta� wyrzucone z poci�gu gdzie�, gdzie by nie by�o �atwo na nie trafi�. Jest takie miejsce! Tory kolejowe tworz� wielki �uk przed wjazdem do Brackhampton, i biegn� tam skrajem wysokiego nasypu. Gdyby cia�o wyrzucono tam, kiedy poci�g jecha� w przechyle, to s�dz�, �e zwali�oby si� w d� z nasypu.
- Ale na pewno by je odnaleziono, nawet tam?
- O tak. Kto� musia� je stamt�d zabra�... Ale ju� do tego przechodzimy. Tu na mapie jest to miejsce.
Lucy pochyli�a si�, �eby zobaczy�, co wskazywa� palec panny Marple.
- Teraz to ju� le�y w granicach Brackhampton - powiedzia�a panna Marple. - Ale dalej jest posiad�o�ci� wiejsk�, z obszernym parkiem i gruntami, nietkni�t� - otoczon� dzia�kami budowlanymi i podmiejskimi domkami. T� rezydencj�, Rutherford Hall, wzni�s� w roku 1884 bogaty przemys�owiec nazwiskiem Crackenthorpe. Jego syn, teraz ju� starszy pan, dalej tam mieszka z c�rk�. Linia kolejowa otacza ponad po�ow� posiad�o�ci.
- A pani chcia�aby, �ebym...
- Znalaz�a tam prac� - doko�czy�a od razu panna Marple. - Wszyscy poszukuj� teraz wykwalifikowanej s�u�by i nie wyobra�am sobie, �eby przysz�o to pani z trudem.
- Nie, nie s�dz�,