2942
Szczegóły |
Tytuł |
2942 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2942 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2942 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2942 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
Mateusz Sandorf
(prze�o�y�a Halina Zaj�czkowska)
CZʌ� I
I
S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi, rzucaj�c ostatnie gor�ce promienie na b��kitne fale Adriatyku i bia�e domy Triestu pi�trz�ce si� na stromych zboczach wybrze�a. W porcie by� ruch nieznaczny. Kilka statk�w sta�o w niewielkiej odleg�o�ci od brzegu, a kilkana�cie �odzi rybackich drzema�o w przystani.
Gor�ce s�o�ce odp�dzi�o ludzi od roboty, zmuszaj�c ich do szukania ch�odu i cienia pod dachami dom�w i winiarni. Pusto by�o w porcie, pusto na ulicach. Na d�ugim kamiennym molu wchodz�cym g��boko w morze, sta�o dw�ch ludzi. Jeden, smuk�y, zgrabny, o �niadej twarzy i, pomimo ciemnego koloru sk�ry, uderzaj�cej pi�kno�ci, mia� ruchy nerwowe, niespokojne, zdradzaj�ce jednak dobre wychowanie i obycie w lepszym towarzystwie. Drugi, typowy w��cz�ga w�oski, zaniedbany w ubraniu, o ruchach leniwych, wpu�ci� obie r�ce g��boko w kieszenie spodni i sennymi oczami patrza� na morze.
- Chod�my ju�, Sarcany - odezwa� si� znudzonym g�osem. - Ju� mnie nogi bol� od tego �a�enia bez celu.Chce mi si� w�ciekle je��, a ty latasz jak wariat po brzegu.
- Ciekawym, dok�d p�jdziemy?
- W ka�dym razie nie b�d� patrzy� ci�gle na to morze. Chod�my do miasta. Mi�dzy lud�mi �atwiej nam si� trafi okazja zjedzenia �niadania.
- Ciekawym, czym za to �niadanie zap�acisz?
- Ja nie zap�ac�, ale ty masz stosunki z bankiem wielmo�nego pana bankiera Silasa Toronthala, to ci �atwiej o flot�.
- Ju� ci m�wi�em i raz jeszcze powtarzam, �e mi si� nic z banku nie nale�y i nie mog� liczy� na ich �askawo��.
- No, a te drobne tajemnicze us�ugi, co� im oddawa�?
- To s� stare dzieje. Silas teraz bardzo zm�drza� i nie daje si� tak �atwo nabra� na pieni�dze.
- W ka�dym razie ja tu d�u�ej nie zostan�. Sam widok tej wody przyprawia mnie o md�o�ci.
Zeszli z mola i pocz�li si� pi�� w�skimi uliczkami ku g�rnemu miastu. Patrz�c na nich, nietrudno si� by�o domy�le�, �e zetkn�a i po��czy�a ich ze sob� bieda, ale kim byli, jak� mieli przesz�o��, do czego byli zdolni, trudno by zgadn��. Sarcany m�wi� o sobie, �e pochodzi z Tunisu. Ojczyzn� Zirona by�a podobno Sycylia. Jakie okoliczno�ci przynios�y ich obu do Triestu, tego nie m�wi� ani jeden, ani drugi.
Wspinali si� wolno pod g�r�, zm�czeni g�odem i upa�em.
- Patrz, Sarcany tam, na wie�yczk� ko�cio�a! Widzisz tego go��bia? Co� mu si� sta�o. Nie mo�e lecie�. Patrz, spada!
- Bardzo to szcz�liwie dla nas. B�dziemy mieli �niadanie.
W kilka chwil p�niej Zirone ze zr�czno�ci� zawodowego go��biarza pochwyci� spadaj�cego ptaka.
- Ukr�c� mu �eb i zanios� do tej garkuchni na rogu. S�dz�, �e nam nie odm�wi� i upiek�.
- Zaczekaj - odezwa� si� Sarcany - przypatrzmy si� go��biowi. To nie jest naturalne, �eby ci w bia�y dzie� spada� go��b na g�ow�. Co� mu si� sta�o. - Obejrza� ptaka uwa�nie. Na prawej nodze mia� on metalow� obr�czk� z literami A. T. By� to niew�tpliwie go��b pocztowy. Oddycha� z trudno�ci�. Widocznie przeby� dalek� drog�. Sarcany odchyli� skrzyde�ko go��bia.
- A co, nie m�wi�em! Poka� no, ma�y, co ci tu kazali transportowa�!
Pod skrzyd�em ptaka by�a przymocowana kartka, z�o�ona kilkakrotnie. Sarcany rozchyli� j� ostro�nie.
- Zirone, wyjmij no z mojej kieszeni o��wek i kartk� papieru � pisz co ci podyktuj�. A uwa�aj, �eby� si� nie omyli�.
Sycylijczyk spe�ni� rozkaz towarzysza bez protestu. Podczas paromiesi�cznej w��cz�gi nauczy� si� ceni� rozum i do�wiadczenie swego nowego przyjaciela. Przekona� si� bowiem wielokrotnie, �e Sarcany z. niejednego pieca chleb jad� i wiedzia� wiele rzeczy, o kt�rych Zirone nawet nie s�ysza�.
- Uwa�aj jaka jest wielko�� kartki, a teraz pisz, tylko w takim samym porz�dku, jak tu napisane.
hk�w sarw zzg� yre� sio
�no gik ela Ido pei
wos day nat swo pyc
zsw ust ire �yt nad
ka� na� ewg oto okt
- Co to znaczy? Nic nie rozumiem - mrucza� Zirone, kre�l�c mozolnie dyktowane litery.
- Ja te� nie rozumiem, m�j stary - odpar� Sarcany - ale mam nadziej�, �e zrozumiem. Takie rzeczy przynosz� czasem dobre pieni�dze, tylko wymagaj� cierpliwo�ci. A teraz pu��my naszego listonosza. Ju� odpocz�� tyle, �eby trafi� do domu.
Sarcany podrzuci� go��bia w g�r� i obaj z Zironem �ledzili bacznie lot ptaka. Serca bi�y im niespokojnie. A nu� ptak wyleci z miasta i zniknie im z oczu. Stali z zadartymi g�owami, nie spuszczaj�c oczu ze srebrnopi�rego pos�a�ca. Ale go��b wzbi� si� wysoko, jakby si� chcia� zorientowa� w miejscowo�ci, ko�owa� czas jaki� nad dachami dom�w i wreszcie spad� na wie�yczk� ustronnej willi, kt�r� zas�ania�y stare, roz�o�yste drzewa, i znik� patrz�cym z oczu.
Bystry wzrok Sarcany'ego dostrzeg� na dachu wie�yczki jedynie blaszan� chor�giewk� w kszta�cie smoka, ale ani ulicy, ani domu nie m�g� rozpozna�.
II
Hrabia Mateusz Sandorf pochodzi� ze starej w�gierskiej rodziny. Po �mierci ojca odziedziczy� rozleg�e dobra na po�udniowych stokach Karpat i, maj�c lat trzydzie�ci kilka, by� jednym z bardziej znanych i cenionych cz�onk�w arystokracji w�gierskiej. Wiede� bacznie i ostro�nie �ledzi� s�owa i czyny hrabiego Sandorfa. Jego nienawi�� do wszystkiego co niemieckie i niech�� do dworu panuj�cego, a jednocze�nie wp�ywy i powa�anie, jakim si� cieszy� na W�grzech, robi�y ze� cz�owieka niebezpiecznego dla panuj�cej dynastii, a nawet ca�o�ci austro- w�gierskiej monarchii. Hrabia nie by� zaczepnego usposobienia. �atwo darowa� uchybienia i urazy, o ile dotyka�y jego osoby. Natomiast nie darowa� krzywdy uczynionej komu� z jego przyjaci� i got�w by� w ich obronie posun�� si� do ostatecznych granic.
Wysoki, silnie zbudowany, od dzieci�stwa nawyk�y do ruchu, sportu i konia przedstawia� doskona�y typ Madziara.
W obej�ciu by� ujmuj�cy, mi�y, serdeczny, ale pomimo to wzbudza� zawsze szacunek i podziw.
Po �mierci �ony, kt�r� bardzo kocha�, zamkn�� si� z ma�� dwuletni� c�reczk� Ilon� w starym zamku Artenek i odda� si� z zapa�em pracy umys�owej.
By� z wykszta�cenia lekarzem, z zami�owania chemikiem, a jego liczne prace z tej dziedziny wyrobi�y mu g�o�ne imi� w �wiecie naukowym.
Ilon� opiekowa�a si� pani Rozena Lenky, �ona plenipotenta hrabiego. Pokocha�a ona ca�ym sercem male�k� i stara�a si�, �eby dziecko nie odczu�o braku matki.
Mija�y miesi�ce i hrabia Sandorf, och�on�wszy z ci�kich wspomnie� i my�li o ukochanej �onie, pocz�� si� interesowa� wypadkami, kt�re wstrz�sn�wszy Europ�, mog�y zawa�y� na losach jego ojczyzny.
Wojna francusko w�oska 1859 wzruszy�a w posadach pot�g� pa�stwa austriackiego. Kl�ska pod Sadow� w 1866 wyda�a nie tylko Austri� ale i W�gry na �up Niemcom.
Nadesz�a chwila dzia�ania. Sandorf mia� przyjaci� w osobie hrabiego W�adys�awa Zathmara i profesora Stefana Bathary'ego. Obaj mieszkali w Trie�cie, gdzie hrabia Zathmar posiada� ma�� will�, ukryt� w cienistym ogrodzie, z daleka od gwaru i ruchu portowego, a profesor zajmowa� skromne mieszkanie na Corso Stadion, w tej samej dzielnicy.
Policja daleka by�a od przypuszczenia, �e w cichej willi hrabiego Zathmara schodzi�y si� wszystkie nici konspiracyjnego zwi�zku powsta�czego, ogarniaj�cego ca�e W�gry i �e go��bie, fruwaj�ce nad niskim dachem, przynosz� mieszka�com domu wie�ci z ojczyzny.
Hrabia Sandorf, wezwany nagl�cymi sprawami, wyjecha� do Artenak, a dwaj jego przyjaciele oczekiwali z niecierpliwo�ci� na wiadomo�ci od niego.
W kilka dni po przybyciu go��bia, kt�rego tajemnic� posiedli
Sarcany i Zirone, hrabia Zathmar i Bathary zaj�ci byli uk�adaniem nowego pisma szyfrowego, kt�rym pos�ugiwali si� w listach do zwi�zkowych. Tajemnica polega�a na tym, �e do czytania szeregu liter, u�o�onych pozornie bez sensu, u�ywano ma�ej papierowej szachownicy, kt�rej kwadraty, odpowiednio wyci�te, pozwala�y czyta� te litery, kt�re sk�ada�y dany wyraz, zas�aniaj�c jednocze�nie litery, przeznaczone do odczytywania w innym uk�adzie tablicy i listu.
Poniewa� wszystkie listy palono natychmiast po przeczytaniu, spiskowcy byli pewni, �e nikt ich tajemnicy nie posiada.
Po wyje�dzie Sandorfa na W�gry, liczba go��bi, przybywaj�cych do willi hrabiego Zathmara, znacznie si� wzmog�a. Co wiecz�r przychodzi� profesor Bathary i d�ugo w noc obaj przyjaciele prowadzili tajemnicze rozmowy. Oczekiwali z niecierpliwo�ci� powrotu Sandorfa. Zjawi� si� pewnego wieczoru, przynosz�c im radosn� wiadomo��, �e W�gry gotowe s� do akcji zbrojnej i tylko czekaj� na has�o, �eby chwyci� za bro�.
- Wszystko gotowe - m�wi� Sandorf - Buda i Peszt b�d� zaj�te w ci�gu jednego dnia, a nowy rz�d mo�e w ka�dej chwili rozpocz�� prace.
- A jaki� nastr�j panuje w�r�d ludno�ci? - zapyta� Bathary.
- Profesorze, czy� znajdzie si� na W�grzech serce, kt�re by nie zabi�o rado�nie na widok chor�gwi Korwina? Co do tego, b�d�my spokojni. A c� tu nowego s�yszeli�cie w Trie�cie?
- Ano, buduj� arsena�y i port wojenny. Miasto protestowa�oby, gdyby si� nie ba�o odwetu. Robotnicy pracuj� niech�tnie. S�dz�, �e sprzyjaliby naszej sprawie, bo r�wnie� maj� do�� austriackich rz�d�w.
- A wi�c jutro b�d� w banku - odezwa� si� Sandorf. - W rozmowie z Toronthalem poleci�em, �eby mia� przygotowan� ca�� got�wk�, gdy� lada dzie� b�dziemy zmuszeni j� podj��.
10
Hrabia Zathmar i profesor przyj�li t� uwag� w milczeniu. Obaj nie posiadali kapita��w i mogli ofiarowa� ojczy�nie tylko siebie i swoj� prac�. Natomiast hrabia Sandorf zebra� wszystkie pieni�dze, zaci�gn�� olbrzymi� po�yczk� na swe podkarpackie dobra i sum� oko�o dw�ch milion�w floren�w zdeponowa� w banku Silasa Toronthala, by mie� ca�� kwot� do rozporz�dzenia w chwili, kiedy ojczyzna jego b�dzie w potrzebie.
P�nym wieczorem profesor odprowadza� hrabiego Sandorfa do hotelu. Kilkakrotnie zdawa�o im si�, �e jakie� postacie ludzkie posuwaj� si� za nimi w nieznacznej odleg�o�ci. Pocz�li zwraca� na przechodni�w baczniejsz� uwag�. Hrabia Sandorf zatrzyma� si� nawet i, dostrzeg�szy jaki� cie� ukryty za drzewami parku, skierowa� si� ku niemu. Ale cie� znikn��, jakby si� rozp�yn�� we mgle.
Bankier Silas Toronthal by� uwa�any za jednego z bogatszych ludzi w Trie�cie. Jego operacje gie�dowe i olbrzymi kredyt, jaki posiada� nawet poza granicami monarchii au- stro- w�gierskiej, czyni�y ze� powag� finansow� tak wielk�, �e ze zdaniem jego liczono si� na gie�dzie i w mie�cie. Podobno by� bardzo bogaty. Mieszka� wraz z �on� we wspania�ej willi na Ac�uedotto. Mia� liczn� s�u�b� i pow�z. Wprawdzie szeptano sobie do ucha, �e wojna francusko- w�oska nadszarpn�a jego interesy, a kl�ska pod Sadow� by�a r�wnie� i kl�sk� domu Toronthala, ale wiadomo�ci te mog�y by� powtarzane, czy te� zgo�a wymy�lone przez ludzi z�o�liwych, albo takich, kt�rym zale�a�o na podkopaniu kredytu Toronthala. Urz�dnicy banku zauwa�yli wprawdzie, �e szef ich bywa� cz�sto zamy�lony albo rozdra�niony, co mu si� dawniej nie zdarza�o. Znano go jako cz�owieka bardzo zarozumia�ego i pysza�kowatego, nie cieszy� si� te� sympati� ludzk�. Gdyby mu interesy nie dopisa�y, albo gdyby mia� powa�ne k�opoty finansowe, nie m�g�by liczy� na wsp�czucie podw�adnych i znajomych. Opowiadano sobie po cichu, �e bankier prowadzi jakie� bardzo dochodowe, ale i ryzykowne interesy na po�udniu. Podobno w Tunisie praw� jego r�k� by� niejaki Sarcany, posta� do�� niejasna, ale jakiego rodzaju by�y to interesy, r�wnie� nikt dok�adnie nie wiedzia�. Firma mia�a opini� ustalon�, co te� sk�oni�o hrabiego Mateusza Sandorfa do ulokowania wszystkich swoich pieni�dzy w banku Toronthala. Ca�a suma mia�a by� wyp�acona hrabiemu z dwudziestoczterogodzinnym wym�wieniem.
W par� dni po wy�ej opisanych wypadkach Sarcany wszed� do banku Silasa Toronthala i, nie pozwalaj�c si� wo�nemu meldowa�, otworzy� drzwi do prywatnego gabinetu bankiera. Na widok Sarcany'ego Silas zerwa� si� z fotela.
- Co? Jeszcze pan tu jeste�? Przecie� posy�aj�c panu pieni�dze wyra�nie zaznaczy�em, �e to s� pieni�dze na drog�. Ani grosza wi�cej nie dam! Na co pan jeszcze czekasz?
- Przede wszystkim na to, �eby� si� pan uspokoi�. Nie mog� m�wi� o interesach z cz�owiekiem, kt�ry nie panuje nad sob� i jest podniecony.
- �adnych interes�w z panem nie mia�em i mie� nie b�d�.
- Mija si� pan z prawd�, panie bankierze, miewali�my wsp�lne interesy. Pieni�dze, kt�re otrzymywa�em z banku, nie by�y zapomog�, ani wsparciem, a tylko zapracowan� pensj� maklera i agenta.
- Nigdy nie uwa�a�em pana za urz�dnika banku. Ubli�y�bym tym swoim pracownikom. P�aci�em panu za drobne us�ugi i nic wi�cej.
- No, nie by�y one tak drobne, jak si� panu zdaje, panie bankierze. Drobne us�ugi nie �ci�gn�yby panu na g�ow� du�ych przykro�ci i mo�liwego zatargu z prokuratur�.
- To s� puste s�owa m�j panie. Wiesz najlepiej, �e pomimo gr�b i straszenia nie mog�e� nic donie�� prokuraturze.
- Co panu nie przeszkadza�o p�aci� mi za milczenie, panie Toronthal. Ale po co m�wi� o przesz�o�ci. Jestem panu niesko�czenie wdzi�czny za ostatni� rat�, kt�ra mi si� diabelnie przyda�a, i przyszed�em do pana w pewnej sprawie.
- Nie mam ochoty s�ucha� pana, a tym bardziej rozmawia� o interesach.
- Mam nadziej�, �e ta sprawa pana zajmie, ale czy jeste� pan pewien, �e nikt nas nie s�yszy?
- C� to za nadzwyczajne sprawy, wymagaj�ce a� tak wielkiej tajemnicy?
- Rozumie si�. �ciany maj� uszy. Ot� jestem na tropie sprzysi�enia. Jeszcze nie wiem jaki jest cel tego zwi�zku, ale jestem przekonany, �e jest to spisek polityczny.
- A c� ja mog� mie� za interes ze spisku politycznego?
- Owszem. Mo�esz mie� pan zysk.
- A to jakim sposobem?
- Zdradzaj�c go.
Na t�ustej twarzy bankiera znik� ironiczny u�miech. Spojrza� uwa�nie na Sarcany'ego, jakby go po raz pierwszy widzia�, i z wielk� uwag� wys�ucha� historii z�apania go��bia i tajemniczej kartki.
- Gdzie si� znajduje ten dom i do kogo nale�y? Sarcany wymieni� ulic� i numer domu.
- By�e� pan wewn�trz?
- Nie. Dom jest pilnie strze�ony przez starego s�u��cego, kt�ry nikogo obcego na pr�g nie wpuszcza. Ale wiem, kto bywa u hrabiego Zathmara i przesiaduje z nim do p�nej nocy.
- Widzia�e� pan tych ludzi?
- Widzia�em profesora Bathary'ego i hrabiego Sandorfa.
Na d�wi�k tego nazwiska brwi Toronthala zsun�y si� na chwil�. Nie usz�o to jednak uwadze Sarcany'ego.
- Widzi wi�c pan - ci�gn�� dalej - �e nie staram si� pana wprowadzi� w b��d. Proponuj� panu sp�k�. B�dziemy dzia�ali wsp�lnie i podzielimy si� zyskiem.
- Uwa�am, �e ma pan za ma�o danych, �eby spraw� mo�na by�o powa�nie traktowa� - odpar� pogardliwie Silas.
- Za ma�o? A to? Czy to r�wnie� nic nie znaczy - zawo�a� Sarcany, wyci�gaj�c z kieszeni kartk� skopiowan� z tajemniczego listu.
Silas obejrza� kartk� uwa�nie.
- Czy wiesz, co to znaczy?
- Nie wiem, ale b�d� wiedzia�. W �yciu swoim mia�em niejedn� depesz� szyfrowan� w r�ku i wiem jak si� do tego zabra�. O ile si� nie myl�, ta do odczytania b�dzie wymaga�a siatki albo szachownicy.
- Zgoda. Ale o ile wiem, nie posiadasz pan ani siatki, ani szachownicy.
- Nie mam, ale b�d� mia�.
- Jakim sposobem?
- Jeszcze nie wiem, ale wiem, �e b�d� posiada�.
- No, to ja na pana miejscu nie zadawa�bym sobie tyle fatygi.
- A co by� pan zrobi�?
- Powtarzam: na pana miejscu poszed�bym do policji tu, w Trie�cie, i zadenuncjowa�bym ca�y spisek. Zapewne policja wyp�aci panu pewne wynagrodzenie pieni�ne.
- To nie dla mnie. Musz� najpierw si� dowiedzie�, jakiego rodzaju jest to sprzysi�enie i co zawiera ta kartka.
- C� panu z tego przyjdzie?
- B�d� wiedzia�, czy zarobi� wi�cej denuncjuj�c, czy staj�c po stronie spiskowc�w.
Silas spojrza� na m�wi�cego i co�, jakby podziw, malowa�o si� w jego ma�ych oczkach. Zdawa�o si�, �e nabiera szacunku dla Sarcany'ego, ale by� zbyt dobrym finansist�, �eby tak szybko zagra� z przeciwnikiem w otwarte karty. Chcia� go wybada� i zmierzy� si� z nim. W g��bi duszy wola�by ca�� spraw� zaj�� si� sam i nie potrzebowa� dzieli� zysk�w z Sarcanym.
- Wszystko to bardzo �adnie, m�j panie - odezwa� si� powoli, zapalaj�c cygaro - ale dlaczego zwraca si� pan z tym do mnie? C� ja mog� zrobi� w zwi�zku z ca�� spraw�?
- Licz� na to, �e pan przy swoich stosunkach, potrafi mi u�atwi� wej�cie do domu hrabiego Zathmara. Jest mi oboj�tne w jakim charakterze, ale musz� by� w tym domu, gdy� inaczej nie dowiem si�, jakim kluczem nale�y ten szyfrowany list przeczyta�. Od tego w�a�nie zale�y powodzenie naszych interes�w.
- Jak to naszych? �adnych wsp�lnych interes�w nie mamy i mie� nie mo�emy.
- Owszem. Ja w tej chwili potrzebuj� pieni�dzy i pan musi mi je da�.
- Nie musz� i nie dam.
- Niech si� pan tylko znowu nie unosi. M�wmy spokojnie. Zapewne i pan odczuwa w tych ci�kich czasach brak got�wki. Prosz� wi�c sobie uprzytomni�, �e z trzech spiskowc�w, dw�ch jest biednych jak myszy ko�cielne, ale hrabia Sandorf jest bardzo bogaty, a gdyby chcia� nam za milczenie zap�aci�, nasz kryzys pieni�ny min��by bezpowrotnie.
- A ja panu powiem, �e najlepiej by� zrobi� opuszczaj�c natychmiast ten pok�j.
- Ani mi si� �ni.
- Wyjd� natychmiast!
- Nie wyjd�.
Nagle u drzwi rozleg�o si� dyskretne pukanie i wo�ny wszed� do gabinetu bankiera.
- Ja�nie wielmo�ny hrabia Sandorf prosi o chwil� rozmowy z panem.
- A to jednak znamy si� z hrabi� - szepn�� Sarcany.
- Dlaczego� mi pan tego nie powiedzia�?
- Sarcany wyjd� natychmiast - sykn�� bankier.
- Nie wyjd�! Pos�ucham, jakie to tajemnice macie ze sob� do om�wienia. A mo�e i pan bankier do sprzysi�enia nale�y. Zaraz si� dowiemy.
To m�wi�c, jednym skokiem ukry� si� w pokoju przylegaj�cym do gabinetu Toronthala i szczelnie zasun�� portier�.
W par� chwil p�niej hrabia Sandorf wchodzi� do gabinetu bankiera.
Silas zerwa� si� na jego widok i przywita� uni�onym uk�onem.
- A c� za mi�y i niespodziewany go�� - wo�a�, podsuwaj�c hrabiemu fotel. - Nie s�dzi�em, �e pan hrabia ju� zd��y� powr�ci�. Jak�e si� uda�a podr�?
- Dzi�kuj� panu. Pilno mi by�o podzi�kowa� panu za przechowanie mojego depozytu i uwolni� pana od k�opotu opiekowania si� nim.
- Mam zaszczyt zwr�ci� uwag� pana hrabiego, �e dzi� czasy s� ci�kie i trudno jest o pieni�dze, kt�re by nie pracowa�y, a le�a�y bezczynnie w banku.
- Jak to? Przecie� sk�adaj�c w pana banku wiadom� nam sum�, wyra�nie i kilkakrotnie zastrzeg�em, �e jest to tylko czasowy depozyt, kt�ry zamierzam podj�� w najbli�szej przysz�o�ci!
- Czy�by pan hrabia by� niezadowolony z wysoko�ci procentu? Mo�emy go podnie��. A czasy s� tak niespokojne, mo�na si� spodziewa� jak najgorszych rzeczy...
- Jak to? Czy�by si� na co� zanosi�o? Czy m�wi� o czym�? Oczy Silasa bada�y uwa�nie twarz hrabiego.
- Nie. Nie s�ysza�em nic konkretnego. W ka�dym razie interesy pana hrabiego by�y i b�d� zawsze dla mnie spraw� najwa�niejsz�.
- Dzi�kuj� panu. Chcia�bym w tych dniach podj�� ca�� sum�, gdy� mam zamiar wr�ci� do domu. Musz� tylko uporz�dkowa� pewne sprawy.
- Czy nie m�g�bym by� w czym pomocny?
- Nie zdaje mi si�. Chocia� gdyby pan zna� odpowiedniego cz�owieka, by�bym panu bardzo zobowi�zany. Potrzebuj� sekretarza, kt�ry by�by jednocze�nie bieg�ym rachmistrzem i zna� si� na prowadzeniu ksi�gowo�ci. Przys�ano mi w tych dniach ca�e stosy zaleg�ych spraw i rachunk�w z moich d�br. Nie mam czasu tym si� zaj��. Jest to robota na par� tygodni.
- Czy pan hrabia potrzebuje swej sumy zaraz?
- Owszem, zg�osz� si� po ni� za kilka dni.
- B�dzie do dyspozycji pana hrabiego. Hrabia Sandorf podni�s� si� i przeprowadzony przez k�aniaj�cego si� bankiera, opu�ci� pok�j.
Po paru minutach Silas powr�ci� do gabinetu. Zasta� tam ju� Sarcany'ego.
- W przeci�gu dw�ch dni musz� by� wprowadzony do domu hrabiego jako sekretarz.
- Tak - odpar� wolno Silas - zdaje mi si�, �e to jest konieczne.
IV
W dwa dni p�niej Sarcany wchodzi� do domu hrabiego Zathmara, gdzie mia� pracowa� jako prywatny sekretarz Mateusza Sandorfa. Poprzedniego wieczora by� u Toronthala, gdzie zawar� z bankierem umow� o podziale zysk�w w razie, gdyby sprawa im si� uda�a. W zamian zmuszony by� pozostawi� w r�ku bankiera szyfrowan� kartk�. Silas nie podejmowa� si� spraw niepewnych bez dostatecznej gwarancji.
Robota Sarcany'ego polega�a na uporz�dkowaniu rachunk�w z d�br hrabiego. By�a to praca �atwa i nawet do�� przyjemna. Pok�j, w kt�rym Sarcany siedzia�, by� du�y i widny i mia� okna wychodz�ce na ogr�d. Nikt mu nie przeszkadza�, bo hrabia Sandorf we dnie bywa� w willi rzadko, a hrabia Zathmar pracowa� w s�siednim pokoju i z Sarcanym prawie si� nie spotyka�. Jak si� �atwo domy�le�, uwaga sekretarza zwr�cona by�a przede wszystkim na papiery, kt�re mia� w r�ku. Ale pomimo najstaranniejszego przegl�dania szuflad, teczek i kopert, nie znalaz� nic, co by rozwi�zywa�o zagadk� tajemniczego listu. Niepokoi� si� i niecierpliwi� coraz bardziej, bo za dwa dni mia� sko�czy� swoj� prac� i wiedzia�, �e bezpo�rednio potem hrabia Sandorf wyjedzie na W�gry, a wst�p do cichej willi b�dzie dla Sarcany'ego zamkni�ty. Tymczasem w przeddzie� wyjazdu hrabiego Sarcany pozosta� sam i porz�dkowa� reszt� papier�w i rachunk�w. Pracowa� ju� par� godzin, kiedy uderzy�a go cisza panuj�ca w ca�ym domu. Pocz�� nas�uchiwa�. Z podw�rza dolecia� go g�os Borika, starego s�u��cego hrabiego Zathmara. Gaw�dzi� z kim� i nie spieszy� si� na g�r�. Za �cian�, w prywatnym gabinecie hrabiego, nie s�ycha� by�o szelestu kartek ani skrzypu pi�ra, kt�re przez tyle dni dra�ni�y nerwy sekretarza. Sarcany wsta� i na palcach zbli�y� si� do drzwi. Zajrza� przez dziurk� od klucza. Nikogo. B�yskawicznym ruchem si�gn�� do kieszeni i wydoby� p�k kluczy i wytrych�w. Otworzy� drzwi i w paru krokach by� ju� przy biurku, kt�re sta�o przy oknie. Otwiera� kolejno szuflady i skrytki. Nie znalaz� nic szczeg�lnego. Troch� list�w i fotografii. Pocz�� otwiera� skrytki. Nagle w niewielkiej, bocznej szufladzie, pod stosem kartek, dostrzeg� ma�� tekturow� szachownic�. Uj�� j� w dr��ce r�ce. Nareszcie! Po�o�y� j� na czystej kartce papieru i dok�adnie skopiowa�. Mia�a kszta�t kwadratu pokratkowanego na 36 drobniejszych kwadracik�w. Kwadraciki by�y czarne, ale w pierwszym rz�dzie trzy z nich by�y wyci�te, w drugim rz�dzie jeden. Potem zn�w jeden, nast�pnie dwa, jeden i jeden. Razem pustych by�o 9. Na jednym z bok�w kwadratu wyryso- wany by� czarny krzy�yk. Sarcany skopiowa� wszystko, od�o�y� tabliczk� na miejsce, zamkn�� szuflad�, pok�j i usiad� przy swoim biurku. W kilka chwil p�niej za drzwiami rozleg�y si� powolne kroki i przez pok�j przesun�� si� Borik, rzucaj�c niech�tne i podejrzliwe spojrzenie na m�odego sekretarza. P�nym wieczorem do drzwi Toronthala zadzwoni� Sarcany.
- Mam tabliczk�! Mo�emy si� zabra� do odczytania.
- Jak�e� pan j� dosta�?
- To ju� moja rzecz. Teraz zabierajmy si� do roboty.
Ale sprawa nie posz�a tak �atwo. Obaj wsp�lnicy przyk�adali szachownic� do kartki. Wypada�y im pojedyncze litery, kt�re �adnego zwi�zku ze sob� nie mia�y.
- Do licha - kl�� Sarcany - musia�em si� widocznie omyli�. Sam diabe� nic tu nie wyczyta.
- Powoli, powoli. Jeszcze si� nic nie sta�o. Dawaj no pan to, co� przeczyta�.
Sarcany podsun�� bankierowi kartk�, na kt�rej wypisa� kolejno litery, kt�re wyczyta�. By� to jednak szereg wyraz�w bez sensu.
- "Pszt, wure, nmb i t. d." Czy to mo�e cokolwiek znaczy�?
Pisz pan to jeszcze raz.
Ale i to nie da�o �adnego rezultatu.
Sarcany bawi� si� nerwowo pi�rem, i podczas kiedy bankier przygl�da� si� uwa�nie wypisanym literom, pocz�� na czystej kartce wypisywa� kolejno wszystkie litery, kt�re widzia� przez wyci�te kratki. Otrzyma� zn�w d�ugi rebus, kt�ry wygl�da� tak:
"hazrsKreig�w�o�geldopeinoiklawod�natswopycsyzzswu- tseirtzynadkanzanewotogoktsyzsw''.
Bankier spojrza� na jego prac� i nagle zawo�a�:
- Czekaj no, czekaj, co to jest?
Podni�s� kartk� do �wiat�a lampy i odwr�ciwszy ja. lew� stron� przeczyta� p�g�osem:
"Wszystko gotowe na znak dany z Triestu wszyscy powstan� do walki o niepodleg�o�� W�gier Ksrzah".
- A co, jednak mamy ich w r�ku. Ten Ksrzah, to jaki� pseudonim, ale to mniejsza. Daj no mi pan t� kartk� - odezwa� si� Sarcany. - Id� zameldowa� o tym do tajnej policji.
- Prosz� tylko, �eby moje nazwisko nie figurowa�o w denuncjacji. �adnie by wyszed� m�j kredyt, gdyby si� ludzie dowiedzieli, �e wtr�cam si� w przekonania polityczne moich klient�w.
- B�d� pan spokojny. Nagrod� w policji odbior� sam. Prosz� tylko, �eby po�owa przypadaj�ca mi z sumy Sandorfa by�a za tydzie� do mojej dyspozycji.
Drzwi si� za nim zamkn�y. A Silas Toronthal rozpar� si� wygodnie w fotelu i zaci�gn�� wonnym dymem cygara.
W dwie godziny p�niej kapitan �andarmerii na czele 6 uzbrojonych �o�nierzy dzwoni� do cichej willi hrabiego Zathmara. Podobny oddzia� wkroczy� do pokoju hotelowego, w kt�rym spa� hrabia Sandorf, a trzeci aresztowa� profesora Bathary'ego, wyrywaj�c go przemoc� z obj�� szlochaj�cej �ony i ma�ego synka.
W niespe�na godzin�, wi�zienna karetka, otoczona przez silnie uzbrojony oddzia� �andarm�w, unios�a trzech aresztowanych spiskowc�w za bramy miejskie, kieruj�c si� do twierdzy le��cej na szczycie ska�y, niedaleko granicy w�oskiej.
Podczas ca�ej podr�y, trwaj�cej do �witu, przyjaciele nie mogli przem�wi� do siebie ani jednego s�owa. Dw�ch �andarm�w sta�o na stopniach karety i nie spuszcza�o oczu z uwi�zionych. W godzin� po przybyciu do twierdzy, stawieni byli przed s�d wojenny. Przedstawiono im kartk� i szachownic�, oczywiste dowody winy.
Pocz�tkowo hrabia Sandorf chcia� ca�� win� wzi�� na siebie i ocali� towarzyszy, ale obaj zaprotestowali gor�co. Szczycili si� tym, �e pracowali dla ojczyzny i mieli w jej imieniu zgin��. Bo wyrok s�du wojennego, przed kt�rym stali, by� �atwy do przewidzenia. Za zdrad� stanu grozi�a im natychmiastowa kara �mierci. Wys�uchali spokojnie d�ugiego i zawi�ego aktu, kt�ry pr�dkim i monotonnym g�osem odczyta� im przewodnicz�cy. Po up�ywie czterdziestu o�miu godzin mieli by� rozstrzelani w obr�bie twierdzy. Ostatnie dwa dni wolno im by�o sp�dzi� we wsp�lnej celi.
Hrabia Sandorf poprosi� jeszcze o pozwolenie zabrania g�osu i w gor�cych s�owach prosi� s�dzi�w, �eby Borik i Sarcany nie byli poci�gni�ci do odpowiedzialno�ci. Chodzi�o mu szczeg�lnie o Sarcany'ego, kt�remu nie chcia� za jego parotygodniow� prac� odp�aci� wci�ganiem do procesu, kt�ry m�g� go skompromitowa� i utrudni� znalezienie zaj�cia. R�czy� s�owem honoru, �e m�ody sekretarz nie nale�a� do spisku. S�dziowie przyj�li jego o�wiadczenie w milczeniu, po czym wi�ni�w odprowadzono do naro�nej baszty, w kt�rej mieli sp�dzi� ostatnie chwile. Dozorca, patrz�cy na nich ze wsp�czuciem, przyni�s� na pro�b� profesora papier i przybory pi�mienne i wyszed� z celi. Zostali sami. Profesor zacz�� pisa� list do �ony. Zathmar do starego Borika, a Sandorf chodzi� zamy�lony po celi. Nie mia� do kogo pisa�. Jego Ilonka by�a zbyt ma�a, �eby wiedzie�, co si� z jej ojcem dzieje, a wszystkie sprawy i korespondencje za�atwi� przed przyjazdem do Triestu. Chodzi� po celi, pogr��ony w zadumie. Sprawa wyzwolenia jego ukochanej ojczyzny znowu usuwa�a si� na dalszy plan. Kto wie, kto teraz b�dzie mia� odwag� rzuci� has�o powstania. Ca�e szcz�cie, �e inni spiskowcy nie zostali ujawnieni. Hrabia zbyt by� ostro�ny, �eby narazi� sprzymierze�c�w. I tak dwa �ycia niepotrzebnie zgasn�. Ale kto m�g� przewidzie�, �e tajemnica szyfru zostanie zdradzona. Tylko oni trzej j� znali. Sandorf zatrzyma� si� przy oknie i spojrza� w d�. Przed jego oczami otwiera�a si� niezg��biona przepa��.
Zamek Pisino, kt�ry zosta� p�niej przerobiony na twierdz�, by� zbudowany na stromym cyplu skalnym, wisz�cym nad szumi�cym wartkim potokiem Foriba.
Nagle do uszu hrabiego dobieg�y urywki rozmowy.
Rozejrza� si� uwa�nie. G�osy dobiega�y z okna, kt�re by�o umieszczone o par� �okci ni�ej, w g�adkiej �cianie twierdzy.
- Skoro ci m�wi�, �e po egzekucji b�dziesz wolny, to mo�esz mi zaufa�.
- Je�eliby� chcia� da� drapaka to ci� znajd� nawet pod ziemi� - odpar� drugi g�os, kt�ry wyda� si� znajomy.
- Nie mam zamiaru ucieka�. A swoj� sum� odbierzesz za dwa dni. Konfiskacie ulegn� tylko maj�tki ziemskie i zamek.
- Pami�taj, �e ja si� nie pozwol� oszuka�.
- No, kt� by tam potrafi� oszuka� pana Sarcany'ego.
- Ja tylko zapowiadam, �e gdyby� pan pr�bowa�, to chocia� jeste� bogatym panem Toronthalem, potrafi� odebra� swoje.
G�osy ucich�y, zamkn�y si� jakie� drzwi, a hrabia Sandorf sta� jak skamienia�y.
A wi�c to oni! Ta para �otr�w spod ciemnej gwiazdy. Dzi�ki ich machinacjom W�gry pozostan� nadal w niewoli. Dzi�ki nim ginie Zathmar i Bathary. O sobie hrabia nie my�la�. Wiedzia� tylko, �e nie umrze, zanim nie wymierzy sprawiedliwo�ci.
VI
Twierdza Pisino, w kt�rej uwi�ziono trzech spiskowc�w, by�a dawnym zamkiem obronnym, uczepionym na stromym cyplu skalnym. Wydawa�o si�, �e �ciany wyrasta�y bezpo�rednio z kamiennego pod�o�a. Warowne mury otacza�y j� z trzech stron. Z czwartej otwiera�a si� bezdenna przepa��, na kt�rej dnie toczy�a wartkie fale Foriba.
Dziwy sobie o tej rzece opowiadali ludzie. Podobno �adna ��d� nie mog�a na niej p�yn��. W mgnieniu oka rozbija�y si� b�d� o skaliste poszarpane brzegi, b�d� o podwodne ska�y. Okr�g�y rok z rykiem i szumem przelewa�y si� spienione wody, zasilane �niegami z s�siednich g�r. A co najdziwniejsze, �e w pewnym miejscu Foriba znika�a z powierzchni ziemi. Wpada�a w jak�� szczelin� skaln� i �lad po niej gin��. Nic wi�c dziwnego, �e w�adze wi�zienne nie uwa�a�y za potrzebne ustawianie stra�y z tej strony fortecy, skoro sama przyroda dostatecznie j� strzeg�a.
Hrabia Sandorf sta� przy oknie celi i rozwa�a� s�owa, kt�re go dolecia�y z s�siedniego okna. Nale�a�o dzia�a� nie trac�c czasu. Porozumia� si� z towarzyszami i uzyskawszy ich zgod�, zabra� si� do pracy. Trzeba by�o usun�� kraty w oknie. Na szcz�cie nie tkwi�y zbyt mocno w starym murze i, przy zjednoczonych wysi�kach, da�y si� usun��. Zbli�aj�ca si� burza i coraz cz�stsze i g�o�niejsze grzmoty g�uszy�y szamotanie si� ludzi z �elaznymi pr�tami i szelest osypuj�cych si� kamieni i kawa�k�w tynku. Sandorf wychyli� si� daleko za okno, chc�c si� rozejrze� w jaki spos�b i w kt�rym kierunku nale�a�o ucieka�. Niestety, ciemno�ci nie pozwala�y nic dojrze�, a huk piorun�w i szum deszczu zlewa� si� z rykiem Foriby. Nagle przy �wietle b�yskawicy dojrza� �elazny pr�t przytwierdzony do �ciany. Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa by� to pr�t od piorunochronu. By� umocowany �elaznymi klamrami, ale dok�d prowadzi�, czy si� gdziekolwiek nie zerwa�, kt� m�g� odgadn��. W ka�dym razie trzej przyjaciele nie mieli czasu i ochoty na namys�. Lada chwila m�g� przyj�� dozorca i ostatnia sposobno�� ratunku by�aby im odj�ta.
- Ja wyjd� pierwszy - odezwa� si� hrabia Sandorf do towarzyszy. - Gdybym spad�, b�dziecie wiedzieli, �e droga jest niebezpieczna i nie b�dziecie si� na pr�no nara�ali. W przeciwnym razie, niech Bathary wyjdzie po up�ywie dziesi�ciu minut, a Zathmar w dziesi�� minut po profesorze. Uwa�ajcie tylko, �eby si� mocno trzyma� pr�ta. Mam wra�e- i nie, �e jest dobrze umocowany, ale nie wiem, czy wam si�y dopisz�.
- M�j drogi - odpar� Zathmar - czy nas �mier� spotka o dwadzie�cia godzin p�niej czy wcze�niej, to ju� wszystko jedno. A nigdy by�my sobie nie darowali, �e nie spr�bowali�my szcz�cia.
- No, to w imi� Bo�e - szepn�� Sandorf i wysun�� si� przez okno.
Uchwyci� si� mocno pr�ta i pocz�� wolno zsuwa� na d�, opieraj�c si� nogami o �ciany. Nie by�a to jednak rzecz tak �atwa, jak si� pozornie zdawa� mog�o. Silna wichura szarpa�a jego ubraniem, deszcz zalewa� oczy, a pr�t dygota� w dziwny spos�b. Zdawa�o si�, �e mn�stwo ostrych szpileczek k�u�o w r�ce, a nogi raz po raz ze�lizgiwa�y si� po g�adkiej powierzchni muru. Zm�czony, zlany potem, zatrzyma� si� hrabia na framudze jakiego� okna i z bij�cym sercem pocz�� nas�uchiwa� czy profesor zdo�a� ju� si� wysun�� z okna. Jako� niebawem drut pocz�� silniej drga�, widocznie pod ci�arem Bathary'ego, i na g�ow� Sandorfa pocz�y si� sypa� okruchy muru. Po up�ywie kilku minut, m�cz�cych i niesko�czenie d�ugich, Bathary zawis� tu� nad g�ow� Sandorfa. Hrabia pocz�� si� zsuwa� na d�. Szum rzeki by� coraz g�o�niejszy i obu zbieg�w owion�� ch��d przepa�ci. Bathary spogl�da� raz po raz w okno, kt�re o�wietla�y b�yskawice, ale hrabiego Zathmara nie by�o. Nagle z g�ry dolecia� jego rozpaczliwy g�os:
- Pr�dzej, pr�dzej, na mi�o�� Bosk�, uciekajcie pr�dzej!
Po czym da�y si� s�ysze� krzyki, strza�y i grad kul przelecia� ze �wistem nad Sandorfem i Batharym. Przylgn�li obaj do �ciany, gdy nagle piorun uderzy� w piorunochron na dachu fortecy i iskry z sykiem przesun�y si� b�yskawicznie po drucie, za kt�ry uczepieni byli obaj zbiegowie. Bathary krzykn�� bole�nie, pu�ci� pr�t i spad� w przepa��. Sandorf, kt�ry dziwnym i szcz�liwym trafem nie dotyka� w tej chwili drutu tylko sta�, trzymaj�c si� wystaj�cego kamienia w �cianie, skoczy� na ratunek przyjacielowi. Spad� w wartkie fale Foriby, a poniewa� by� znakomitym p�ywakiem, opanowa� wkr�tce pr�d wody i pocz�� p�yn��, szukaj�c towarzysza.
Widocznie zimna woda otrze�wi�a profesora, bo odpowiedzia� na wo�anie Sandorfa. Wkr�tce hrabia zr�wna� si� z Batharym. Nieszcz�liwy profesor mia� opalone d�onie i nie m�g� p�yn��. Sandorf obj�� go lew� r�k�, a praw� p�yn��, a raczej kierowa� tylko, bo pr�d stawa� si� coraz szybszy i silniejszy. Ciemno�ci nie pozwoli�y dojrze� brzeg�w, ale widocznie Foriba toczy�a swe wody gdzie� w przepa��. Sandorf pocz�� traci� si�y, gdy� profesor ci��y� mu na ramieniu. Nagle z�apa� si� r�k� za jak�� ga���, podsun�� bli�ej i dostrzeg�, �e by� to strzaskany pie� drzewa, kt�ry woda nios�a ze sob�. Hrabia, nie namy�laj�c si� d�ugo, d�wign�� towarzysza na pie�, sam usiad� obok i pozwoli� si� unie�� pr�dom. M�g� ju� odpocz��, a poniewa� zaczyna�o �wita�, rozejrza� si� woko�o. Rzeka p�yn�a w w�skiej szczelinie g�rskiej. Niebotyczne ska�y pozwala�y dojrze� tylko skrawki szarzej�cego nieba. Nagle przed oczyma Sandorfa stan�a �ciana skalna, jakby wyros�a z wody, a fale Foriby pocz�y z szumem i rykiem wpada� w w�sk� szczelin�, kt�ra by�a o jakie� p� metra pod powierzchni� wody. Sandorf zd��y� jeszcze po�o�y� si� b�yskawicznym ruchem na pniu obok Bathary'ego, kiedy wpadli w tunel skalny. Ogarn�y ich nieprzebyte ciemno�ci, woda pocz�a si� przelewa� przez g�owy. Sklepienie tunelu dotyka�o w wielu miejscach powierzchni wody. Sandorf trzyma� si� kurczowo pnia, rozumiej�c dobrze, �e bez tej zaimprowizowanej �odzi nie da�by sobie rady w podziemiu. Musia� te� podtrzymywa� profesora, kt�ry dawa� s�abe oznaki �ycia. Nagle sklepienie jakby si� odsun�o i kilkana�cie metr�w przed oczami Sandorfa b�ysn�o �wiat�o dzienne. Jeszcze chwila, a Foriba wynios�a rozbitk�w na otwart� przestrze�. Wody jej pocz�y p�yn�� leniwiej, jakby wypoczywa�y po trudach, i rzeka rozla�a si� szeroko pomi�dzy ��kami. W dali b�ysn�o morze. Sandorf skierowa� belk� ku brzegowi i wkr�tce m�g� si� wydosta� na l�d. Wyci�gn�� towarzysza i u�o�y� go w cieniu krzak�w. Sam upad� na piasek i zasn�� kamiennym snem.
VII
S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, kiedy Sandorf otworzy� oczy. Obok niego siedzia� Bathary. Blady by� i zm�czony, ale u�miecha� si� do Sandorfa, kt�ry zerwa� si� na r�wne nogi.
- Ale zaspa�em, te nocne wzruszenia tak mnie sennie usposobi�y - zawo�a�. - Jak si� czujesz, profesorze?
- M�j przyjacielu, gdyby nie twoje po�wi�cenie i odwaga, ju� bym dawno nic nie czu�. Ale teraz mam nadziej�, �e nie b�d� ci zawad� w naszej dalszej drodze i da B�g, odp�ac� za to, co� dla mnie zrobi�.
- Zrobi�by� to samo na moim miejscu, kochany profesorze, a teraz powiedz mi, jak dawno czuwasz nade mn� i czy� nie dostrzeg� czego� podejrzanego?
- Nie. Ockn��em si� ko�o po�udnia i, nie ruszaj�c si� z miejsca, rozgl�dam si� po okolicy. Zdaje mi si�, �e w pobli�u musi by� jaka� osada rybacka, bo s�ysz� nawo�ywania ludzkie i widzia�em �odzie wp�ywaj�ce z morza do rzeki.
- A ludzi nie widzia�e�?
- Owszem, przeszed� ko�o nas jaki� cz�owiek, s�dz�c z ubrania, musia� to by� robotnik. Obejrza� nas dosy� uwa�nie, ale poniewa� nie odezwa� si� do mnie, wnosz�, �e musia� nas wzi�� za w��cz�g�w i wola� nie zaczepia�. Co prawda nasze zmoczone ubranie nie wzbudza zaufania.
- W ka�dym razie lepiej jest zmieni� miejsce pobytu - odpar� Sandorf. - Gdyby si� tylko mo�na by�o dowiedzie�, w jakiej miejscowo�ci jeste�my.
Powstali z ziemi i skierowali si� ku osadzie le��cej nad brzegiem morza. Szli ostro�nie, rozgl�daj�c si� bacznie, ale drogi by�y puste. Zapukali do pierwszej z brzegu chaty. Otworzy� im stary rybak i obrzuci� badawczym spojrzeniem.
- Czy nie mogliby�my przenocowa� u was m�j dobry cz�owieku? - zapyta� Sandorf.
Gospodarz odwr�ci� si� do drzwi prowadz�cych do s�siedniej izby, i zawo�a�:
- Mario, mamy go�ci, przynie� co� przygotowa�a na wieczerz�.
Do izby wesz�a m�oda, nadzwyczajnej pi�kno�ci dziewczyna i, spojrzawszy na przybysz�w, zamieni�a znacz�ce spojrzenie z ojcem.
Bez s�owa wysz�a do kuchenki i po chwili przynios�a zimne mi�so, gotowan� ryb�, chleb i dzbanek wina.
Podr�ni nie dali si� d�ugo prosi�. Zasiedli do sto�u i w mgnieniu oka poch�on�li wszystko, co Maria przed nimi postawi�a. Tymczasem gospodarz wyszed� z chaty i rozgl�da� si� bacznie, czy kto nie nadchodzi. Po pewnym czasie wr�ci� do domu i rzek�:
- Mario, zaprowad� pan�w do izdebki od ogr�dka, ale nie zapalaj �wiat�a. Nie trzeba, �eby si� tu kto� ciekawy wcisn��.
- Co m�wicie gospodarzu - zapyta� Sandorf - czy�by�cie wiedzieli, kto jeste�my?
- Ach panie - u�miechn�� si� rybak - nietrudno si� domy�le�, �e to was szukaj� tu od �witu. Na rynku i na wszystkich rogach ulic rozlepiono plakaty opisuj�ce wasz� ucieczk� z twierdzy. Naznaczono nawet nagrod� 5 tysi�cy floren�w dla tego. kto was odnajdzie, no i wieczyste ci�kie roboty dla tego, kto by wam pom�g�, czy was ukrywa�.
- Jak to i wy, wiedz�c o tym, przyj�li�cie nas?
- Panie, kto pod m�j dach wszed�, jest moim go�ciem. A dop�ki �yj�, mojemu go�ciowi w�os z g�owy spa�� nie mo�e. Spijcie spokojnie. B�dziemy kolejno z Mari� czuwali. A gdyby, bro� Bo�e, co� wam mia�o zagra�a�, uciekajcie przez okno. Zaraz za ogr�dkiem jest morze i moja ��d� uwi�zana u brzegu. Uciekajcie i niech was B�g strze�e.
Sandorf i Bathary u�cisn�li gor�co r�k� szlachetnego Ferrata, tak si� bowiem nazywa� rybak, i udali si� na spoczynek.
Ale widocznie nie by�o im s�dzone sp�dzi� noc spokojnie. Oko�o p�nocy zbudzi�a ich rozmowa, prowadzona przed domem. Rozpoznali g�os Ferrata. Kto� drugi krzycza� i grozi� Ferratowi.
- Gdy ci� prosi�em o r�k� Marii, to by�em za n�dzny na zi�cia. Zobaczymy teraz jak mnie b�dziesz jeszcze prosi�, �ebym si� z ni� o�eni�.
- Radz� ci Carpena, �eby� si� poszed� przespa�. Je�eli jeste� pijany, nie zaczepiaj spokojnych ludzi.
- Czy jestem pijany, czy nie, to si� poka�e, a tymczasem wybieraj, albo dasz mi Mari� za �on�, albo zawiadomi� �andarm�w, �e ukrywasz zbieg�ych kryminalist�w, a wiesz czym to pachnie. P�jdziesz do wi�zienia, a ja zostan� panem i twojej cha�upy, i twojej c�rki.
- Id� spa� Carpena i przesta� wykrzykiwa� przed moim domem, bo to nie jest karczma.
- Tak? Ano zobaczymy!
W tej chwili rozleg�o si� ostre gwizdni�cie. Widocznie Carpena dawa� zna� �andarmom, bo prawie jednocze�nie rozleg� si� t�tent koni i s�ycha� by�o, jak kilkunastu je�d�c�w otoczy�o domek Ferrata.
Sandorf i Bathary zerwali si� z pos�ania i wyskoczyli do ogrodu. Pocz�li biec ku morzu, kiedy nagle za nimi rozleg�y si� strza�y i grad kul obsypa� drzewa ogr�dka.
Odpowiedzia� im j�k profesora, kt�remu kula strzaska�a rami�.
- Co ci Bathary? - skoczy� ku niemu Sandorf. - Ranili ci�? Oprzyj si� na mnie, ju� widz� ��dk�. Pr�dzej! Ale profesor osun�� si� na ziemi� i wyszepta�:
- Nie, nie mog� biec. Zostaw mnie. Uciekaj! Na mi�o�� Bosk�, uciekaj! Zr�b to dla mnie. Ja postaram si� zatrzyma� ich przy sobie, a ty uciekaj. �egnaj!
Sandorf rozejrza� si� woko�o. Ze wszystkich stron biegli ku niemu �andarmi. Rzeczywi�cie nie mia� ani chwili do stracenia. Jednym skokiem by� przy �odzi, ale nie zd��y� rozplata� �a�cucha, kt�rym by�a przywi�zana. Kilku �andarm�w skierowa�o si� w jego stron�, ale Sandorf nie m�g� pozwoli� wzi�� si� �ywcem. Nie namy�laj�c si� d�ugo, skoczy� do wody i pocz�� p�yn��. Rozleg�y si� krzyki, strza�y, paru �o�nierzy wsiad�o do �odzi, strzelaj�c raz za razem za zbiegiem, ale wysokie fale pocz�y podrzuca� �odzi� i przelewa� si� przez g�ow� uciekaj�cego, kt�ry zgin�� �andarmom z oczu. Musieli wi�c powr�ci� z niczym, pocieszaj�c si� tylko my�l�, �e na pe�nym morzu fale s� jeszcze wi�ksze i jeden bezbronny cz�owiek im si� nie oprze. Czekali przez dwa dni, a� woda wyrzuci zw�oki hrabiego Sandorfa, ale wiatr wia� stale ku morzu i zw�ok nie znaleziono.
Profesora Bathary'ego odwieziono do fortecy Pisino i rozstrzelano razem z hrabi� Zathmarem. Zw�oki ich pogrzebano w obr�bie fortecy.
Rybak Ferrato, za pomoc okazan� zbiegom, skazany zosta� na do�ywotnie ci�kie roboty, Carpena za� otrzyma� 5 tysi�cy floren�w za denuncjacj� i pomoc w z�apaniu przest�pc�w. Nie
cieszy� si� jednak d�ugo swoim tryumfem, gdy� Maria Ferrato nazajutrz po aresztowaniu ojca opu�ci�a dom i schroni�a si� do pobliskiego klasztoru, a ca�a osada, nawet ca�a okolica na dziesi�tki kilometr�w woko�o, pocz�a go nazywa� "zdrajca Carpena". Ludzie odwracali si� na jego widok i spluwali z obrzydzeniem i pogard�. Dzieci bieg�y za nim wo�aj�c "Judasz, Judasz". Nawet miejscowy szynkarz, kt�rego Carpena uwa�a� za przyjaciela i kt�ry mu cz�sto kredytowa�, wyrzuci� go za drzwi i zabroni� przychodzi�, nie chc�c, �eby zdrajca wystrasza� mu go�ci z sali. Carpena rozpi� si� z rozpaczy i po paru tygodniach nie mia� ju� ani grosza z otrzymanych 5 tysi�cy i jak ostatni n�dzarz musia� opu�ci� okolic�.
CZʌ� II
I
Pi�tna�cie lat min�o od wy�ej opisanych wypadk�w. Dnia 24 maja 1882 roku obchodzono w Raguzie odpust i doroczne �wi�to. Ma�a portowa mie�cina przybra�a uroczysty wygl�d. T�umy ludzi wyleg�y za miasto, gdzie na du�ej ��ce, tu� nad brzegiem morza sta�y szeregi kram�w, a w�drowni kupcy g�o�no zachwalali przywiezione towary. Opodal ci�gn�y si� budy w�drownych teatr�w, kuglarzy i sztukmistrz�w. A ka�dy wola�, zach�ca�, obiecywa� niewidziane cuda, a wszystko razem mia�o kosztowa� tylko par� groszy, byle tylko widz da� si� skusi� i wszed� do wn�trza. Ale ludziom nie chcia�o si� jeszcze wchodzi� do ciemnych tajemniczych wej�� namiot�w i bud, wymalowanych jaskrawo w przer�ne arabeski, dzikie zwierz�ta i jeszcze dziksze postacie ludzkie. T�um przygl�da� si� wszystkiemu. Gwar i �miech rozlega�y si� zewsz�d. Nie zwracano te� zbytniej uwagi na ma�y czerwony namiot, przed kt�rym sta�o dw�ch ludzi, ubranych w jaskrawe trykoty, naszywa- ne b�yszcz�cymi cekinami, jakich zwykle u�ywaj� jarmarczni linoskoczkowie. Jeden, ros�y, wysoki, o byczym karku i olbrzymich musku�ach, o twarzy dzieci�co �agodnej i dobrych oczach, patrza� spokojnie na mijaj�cych go ludzi i u�miecha� si� dobrotliwie. Drugi, ma�y, szczup�y, o ostrych, nerwowychrysach i �ywych, biegaj�cych oczach, kr�ci� si� niespokojnie i raz po raz wo�a�:
- Niebywale! Nies�ychane! Jedyne w swoim rodzaju! Najwi�kszy si�acz �wiata! Nowoczesny Herkules! Wej�cie p�l korony. Dzieci p�ac� po�ow�. Nigdy nie pokonany! Stu �mia�k�w mo�e si� z nim zmierzy�, a wielki i silny Matifu nie da si� po�o�y� na �opatki.
Ale ludzie nie spieszyli stan�� do walki � niepokonanym Matifu, wiec ma�y cz�owieczek, odpocz�wszy chwil�, wo�a� znowu:
- Panie i panowie, niebywa�e zjawisko! �onglowanie �ywym cz�owiekiem. Wej�cie tylko p� korony. Najzr�czniejszy skoczek �wiata. Niezr�wnany Pescada! Jedyny w swoim repertuarze. Chodzi na r�kach, nogach i g�owie! Przedstawienie zaraz si� rozpocznie.
Ale i to wo�anie pozosta�o bez echa.
- Widzi mi si� Matifu, �e dzi� znowu p�jdziemy spa� bez kolacji.
�agodny olbrzym u�miechn�� si�:
- Zdaje mi si�, �e tu robimy od dw�ch tygodni. No i obiadu nie mieli�my ju� dwa dni. Ja to wytrzymam, ale z ciebie, biedaku, to nic nie zostanie.
- B�dzie ci l�ej �onglowa� moj� chud� osob�. Gorzej b�dzie, je�eli ty stracisz si�y, a potem byle ch�opak wiejski ci� pokona.
- Jak dot�d, nikt si� nie kwapi do walki ze mn�. Patrz jak si� pusto zrobi�o na placu. Dok�d�e ci ludzie poszli?
- Pewnie do portu. S�ysza�em, �e dzi� maj� spuszcza� na wod� now� ��d� �aglow�. Ma to by� co� bardzo du�ego. Jaka� szkuna, czy co� w tym rodzaju.
- No, to chod�my i my. Nic tu nie wystoimy, a nasz pa�ac mo�e si� nie obawia� z�odziei.
- Ano chod�my.
Po chwili obaj przyjaciele stali nad brzegiem morza. Dziwna to by�a para. Poznali si� przed kilku laty i odt�d pracowali razem. Kochali si� jak bracia, znosz�c bez szemrania ci�ki los artyst�w jarmarcznych, w�druj�c od miasta do miasta wzd�u� brzeg�w Morza �r�dziemnego. Obaj pochodzili z po�udniowej Francji i obaj marzyli, �eby zebra� tyle pieni�dzy, aby kiedy� powr�ci� do ojczyzny. Ale tymczasem o pieni�dze by�o coraz trudniej, a do ojczyzny coraz dalej.
- Patrz Matifu. widzisz ten statek? Podejd�my bli�ej. Za par� minut zdejm� mu �a�cuchy i skoczy sobie do morza.
- A mo�e pop�ynie do naszej s�onecznej Francji - westchn�� Matifu. - Chod�my bli�ej.
Po chwili stali tu� przy statku. By�a to du�a ��d� rybacka. Kr�ci�o si� ko�o niej kilkunastu robotnik�w, zdejmuj�c liny i �a�cuchy, kt�rymi by�a umocowana do �elaznej belki, wbitej w przystani. T�um ciekawych cisn�� si� ze wszystkich stron, chc�c zobaczy� chwil�, kiedy zdejm� ostatni �a�cuch i �wie�o ochrzczona "Stella" zako�ysze si� na fali.
Ju� jeden z robotnik�w zacz�� odwija� �a�cuch, ju� tysi�ce ciekawych oczu �ledzi�o jego ruchy, gdy nagle rozleg�y si� og�uszaj�ce sygna�y stra�y portowej, dzwonienie i ryk syreny. Ludzie spojrzeli przera�eni na morze. Jaki� maty statek wp�ywa� pe�n� par� do portu, kieruj�c si� wprost ku "Stelli".
Robotnicy zrozumieli, �e nale�a�o za wszelk� cen� zatrzyma� jeszcze kilka chwil "Stell�" na brzegu, gdy� w przeciwnym razie oba statki wpadn� na siebie. Pocz�li si� t�oczy� do �a�cucha, krzycze�, ale niestety by�o ju� za p�no. Ci�ar �odzi poci�gn�� ich ze sob�. �a�cuch wymyka� im si� z r�k i ju�, ju� "Stella" mia�a wpa�� do morza, kiedy Matifu jednym skokiem znalaz� si� przy �a�cuchu. Z�apa� go obu r�kami, okr�ci� kilkakrotnie wko�o �elaznej belki, z kt�rej si� �a�cuch zsun��, i wpar� si� z ca�ej si�y nogami w ziemi�. �a�cuch napr�y� si�. Drgn�a olbrzymia ��d�, ale nie ruszy�a z miejsca. Ludzie zamarli w niemym podziwie i przera�eniu. Olbrzymowi �y�y wyst�pi�y na czo�o i twarz pokry�a si� potem. Ale nie ruszy� si� z miejsca. Dopiero po up�ywie kilku minut, kiedy jacht przybi� do brzegu, olbrzym pu�ci� �a�cuch, kt�ry z brz�kiem potoczy� si� po kamieniach. ,,Stella'' drgn�a i posun�a si� naprz�d. Po chwili ko�ysa�a si� na spienionych falach zatoki.
W tej chwili okrzyk wydar� si� z kilkuset piersi: Niech �yje! Niech �yje! A to si�acz! A to bohater!
Ciekawi cisn�li si� do Matifu, kt�ry rozgl�da� si� zdziwiony, za co spotyka go taki zaszczyt. U�miecha� si�, wycieraj�c skrwawion� r�k�, i powtarza�:
- Ale c� si� sta�o nadzwyczajnego? Przecie� to drobiazg. A szkoda by by�o tak �licznego jachtu.
Ale t�um by� widocznie innego zdania, bo okrzykom i wiwatom nie by�o ko�ca. Nagle do zawstydzonego Matifu zbli�y� si� wysoki, siwy m�czyzna w ubraniu kapitana statku.
- Musz� panu serdecznie podzi�kowa� za ocalenie mnie i mojej za�ogi od powa�nej katastrofy - rzek�, podaj�c zmieszanemu olbrzymowi r�k�. - Dzi�ki pa�skiej odwadze i po�wieceniu, no i sile, unikn�li�my pewnej �mierci. Jestem w�a�cicielem jachtu, kt�ry niespodziewanie wjecha� do portu. Czym m�g�bym si� panu odwdzi�czy�?
- Doprawdy nie wiem, co tak wielkiego zrobi�em - b�kn�� zawstydzony Matifu. - Naprawd� nie warto o tym m�wi�.
- Panie kapitanie - wtr�ci� si� nagle Pescada, kt�ry sta� dot�d przy swoim przyjacielu i a� poblad� z wra�enia na widok bohaterskiego czynu swego towarzysza - Matifu, gdyby umia� m�wi� lepiej, powiedzia�by, �e wystarczy mu fakt, �e mu pan sam dzi�kuje. To bardzo porz�dny ch�op ten m�j przyjaciel, ale przyznam si�, �e dzi� nawet mnie wprawi� w zdumienie. Nawet nie my�la�em, �e jest tak silny. Ju� mu nigdy nie b�d� dokucza�, bo got�w mnie tr�ci� pi�tym palcem i ju� b�dzie po mnie.
Kapitan u�miechn�� si� na ten potok wymowy ma�ego cz�owieczka i odpar�:
- Bardzo mi b�dzie przyjemnie, je�eli obaj panowie zechc� jutro przyby� na pok�ad mojej "Sawareny". Zjemy razem �niadanie i pogadamy. Mam wra�enie, �e om�wimy kilka spraw bardzo wa�nych dla nas trzech. A tymczasem �egnam pan�w i prosz�, nie zapomnijcie, �e ��dka b�dzie na pan�w czeka�a o godzinie dwunastej w po�udnie.
Poda� obu przyjacio�om r�k� i mia� si� wycofa� z t�umu, kt�ry otacza� ich zwartym pier�cieniem, kiedy wzrok jego pad� na starego, oty�ego pana, stoj�cego opodal w towarzystwie m�odej, �licznej panny. Oczy kapitana wpi�y si� na jedn� chwil� w t�ust�, czerwon� twarz i nieznaczny, ale wyra�ny grymas pogardy wykrzywi� jego usta. Po chwili znikn�� w t�umie.
M�oda panna nachyli�a si� tymczasem do swojego towarzysza i szepn�a:
- Ojcze, czy nie mo�na by wynagrodzi� tych ludzi?
Wygl�daj� tak biednie!
- Moje dziecko - odpar� zagadni�ty - nie nale�y dawa� pieni�dzy w��cz�gom. Ka�dy cz�owiek powinien uczciwie pracowa�. Chod�my ju� do domu. Gor�co tu, a matka czeka na nas ze �niadaniem.
Panienka westchn�a i bez s�owa pod��y�a za ojcem. Skin�a tylko na po�egnanie g��wk� w stron� obu przyjaci�, za co otrzyma�a serdeczny u�miech od Matifu i szarmancki uk�on od Pescady.
II
Nazajutrz o wp� do dwunastej obaj przyjaciele byli w porcie. Szcz�ci�o im si� od wczoraj. Rozentuzjazmowany t�um pod��y� do namiotu Matifu i Pescady i obaj przyjaciele sze��
razy z kolei musieli powtarza� widowiska. Rozumie si�, �e ani jeden �mia�ek nie stan�� do walki z si�aczem i sztuki ograniczy�y si� do d�wigania ci�ar�w, �amania podk�w i �onglowania Pescad�, kt�ry nie skaka�, ale fruwa� w powietrzu, fikaj�c nadprogramowo koz�y i �miesz�c publiczno�� swymi dowcipami. A dzi�?... Dzi� s� zaproszeni na �niadanie do jakiego� kapitana, kt�ry jest jednocze�nie w�a�cicielem �licznego jachtu. Ju� si� zbli�a ��deczka, w kt�rej siedz� dwaj wio�larze. To po nich. Po nich, biednych, jarmarcznych skoczk�w.
Dziwne s� zaiste drogi, kt�rymi kroczy przeznaczenie!
Tymczasem ��dka przybi�a do brzegu i nasi przyjaciele wsiedli do niej. Poniewa� twarze wio�larzy by�y weso�e i wzbudzaj�ce zaufanie, Pescad� odwa�y� si� na pytanie:
- Czy nie mogliby�my si� od pan�w dowiedzie�, jak si� nazywa kapitan statku, do kt�rego jedziemy?
- Nasz pan nazywa si� doktor Antekirt.
- A jakiej jest na