2938

Szczegóły
Tytuł 2938
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2938 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2938 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2938 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Margaret Weis, Tracy Hickman Kroniki Smoczej Lancy - Tom I Smoki jesiennego zmierzchu (Przek�ad: Dorota �ywno) Dla Laury, Prawdziwej Laurany Tracy Hickman Dla moich dzieci, Dawida i Elizabeth Baldwin, Za ich odwag� i wsparcie Margaret Weis KANTYCZKA SMOKA Us�yszcie m�drca, gdy jego pie�� zst�puje jak niebios deszcz lub �zy i zmywa lata, kurz wielu historii Z szlachetnej opowie�ci o Smoczej Lancy. Bowiem w odleg�ych wiekach, obcych pami�ci i s�owu, o pierwszej zorzy �wiata, gdy trzy ksi�yce wznios�y si� znad �ona lasu, smoki, straszliwe i wielkie wyda�y wojn� temu �wiatu Krynn. Lecz w�r�d ciemno�ci smok�w, w�r�d naszego wo�ania o jasno�� do pustej twarzy wznosz�cego si� wysoko czarnego ksi�yca, rozb�ys�o �wiat�o w Solamnti, rycerz prawy i mocny, kt�ry wezwa� samych bog�w i wyku� pot�n� Smocz� Lanc�, przeszywaj�c dusz� smoczego rodzaju, przep�dzaj�c cie� jego skrzyde� znad rozja�niaj�cych si� brzeg�w Krynnu. Tak oto Huma, rycerz so�amnijski, zwiastun �wiat�o�ci, pierwszy lansjer, wiedziony swym �wiat�em dotar� do podn�a g�r Khalikst, do kamiennych st�p bog�w, do przyczajonej ciszy ich �wi�tyni. Wezwa� stw�rc�w lancy, wzi�� ich straszliw� moc, by zgnie�� straszliwe z�o, by wepchn�� wij�c� si� ciemno�� Z powrotem w g��b tunelu smoczej gardzieli. Paladine, wielki b�g dobra l�ni� u boku Humy, dodaj�c si� lancy jego silnego prawego ramienia i Huma, w blasku tysi�ca ksi�yc�w, przep�dzi� Kr�low� Ciemno�ci, przep�dzi� r�j jej wrzeszcz�cych zast�p�w z powrotem do nieczu�ego kr�lestwa �mierci, gdzie ich przekle�stwa spada�y na nico�� i nico�� w g��biach pod rozja�niaj�c� si� ziemi�. Tak sko�czy� si� grzmotem wiek sn�w i rozpocz�� wiek pot�gi, Gdy Istar, kr�lestwo �wiat�a i prawo�ci, powsta�o na wschodzie, gdzie bia�e i z�ote minarety wznosi�y si� ku s�o�cu i chwale s�o�ca, og�aszaj�c odej�cie z�a, a Istar, kt�re nia�czy�o i matkowa�o d�ugim latom dobra, l�ni�o jak meteor na bia�ym niebie sprawiedliwych. A jednak w pe�ni s�o�ca kr�l-kap�an Istar ujrza� cienie: W nocy widzia� drzewa jako istoty ze sztyletami, strumienie poczernia�e i zg�stnia�e pod milcz�cym ksi�ycem. Szuka� w ksi�gach �cie�ek Humy, zwoj�w, znak�w, zakl��, oby i on te� m�g� wezwa� bog�w, m�g� uzyska� ich pomoc w swych �wi�tych celach, m�g� oczy�ci� �wiat z grzechu. I wtedy nadszed� czas mroku i �mierci, gdy bogowie odwr�cili si� od �wiata. Ognista g�ra spad�a na Istar jak kometa, miasto rozp�k�o si� niczym czaszka w p�omieniach, g�ry wystrzeli�y z �yznych niegdy� dolin, morza zala�y groby g�r, westchnienia pusty� rozleg�y si� na opuszczonych dnach m�rz, trakty Krynnu rozpad�y si� i sta�y si� �cie�kami zmar�ych. Tak oto rozpocz�� si� wiek rozpaczy. Spl�ta�y si� drogi. W zgliszczach miast zamieszka�y wichry i burze piaskowe, r�wniny i g�ry sta�y si� naszym domem. Kiedy starzy bogowie stracili sw� moc, wznie�li�my wo�anie do pustego nieba ku zimnej zas�onie szaro�ci, do uszu nowych bog�w. Niebo jest spokojne, ciche, niewzruszone. Jeszcze nie us�yszeli�my ich odpowiedzi. Starzec Tika Waylan wyprostowa�a si� z westchnieniem i poruszy�a ramionami, �eby rozlu�ni� obola�e mi�nie. Wrzuci�a namydlon� szmat� do wiadra z wod� i rozejrza�a si� po pustym pomieszczeniu. Coraz trudniej by�o utrzyma� star� gospod�. Wiele serdeczno�ci wtarto w ciep�y, drewniany wystr�j wn�trza, lecz nawet serdeczno�� i ��j nie mog�y ukry� p�kni�� i szpar w zu�ytych sto�ach ani zapobiec temu, by czasami go�� nie usiad� na drzazdze. Gospoda Ostatni Dom nie by�a zbytkowna, nie przypomina�a niekt�rych w Haven, o jakich s�ysza�a. By�a za to wygodna. �ywe drzewo, we wn�trzu kt�rego j� wybudowano, otula�o j� czule swymi prastarymi ramionami, a �ciany i urz�dzenia tak starannie wmontowano w ga��zie drzewa, �e nie mo�na by�o pozna�, gdzie ko�czy�o si� dzie�o natury, a zaczyna�o ludzkie. Kontuar zdawa� si� falowa� i p�yn�� jak polerowana fala wok� �ywego drzewa, kt�re go podtrzymywa�o. Witra�e w okienkach rzuca�y na sal� go�cinne b�yski �ywych kolor�w. Zbli�a�o si� po�udnie, nik�y cienie. Gospoda Ostatni Dom wkr�tce otworzy swe podwoje dla go�ci. Tika rozejrza�a si� i u�miechn�a z zadowolenia. Sto�y by�y czyste i wypucowane. Zosta�o jej jeszcze tylko zamiecenie pod�ogi. Zacz�a w�a�nie odsuwa� ci�kie drewniane �awy, gdy z kuchni wyszed� Otik, owiany wonn� par�. - Szykuje si� kolejny rze�ki dzie� - tak pod wzgl�dem pogody, jak i interes�w - rzek�, wciskaj�c sw�j niema�y brzuch za kontuar. Zacz�� rozstawia� kufle, pogwizduj�c przy tym weso�o. - Wola�abym, �eby interesy nieco si� och�odzi�y, a pogoda ociepli�a - powiedzia�a Tika, ci�gn�c �aw�. - Uchodzi�am sobie wczoraj nogi i dosta�am ma�o podzi�kowa�, a jeszcze mniej napiwk�w! Co za ponura banda! Wszyscy nerwowi, podskakuj� na ka�dy d�wi�k. Wczoraj wieczorem upu�ci�am kufel - i przysi�gam - Retark wyci�gn�� miecz! - Ba! - parskn�� Otik. - Retark jest gwardzist� poszukiwaczy z Solace. Oni s� zawsze nerwowi. Ty te� by� by�a, gdyby� pracowa�a dla Hedericka, tego fanat ... - Uwa�aj - ostrzeg�a Tika. Otik wzruszy� ramionami. - Najwy�szy Teokrata nie us�yszy nas, chyba �e nauczy� si� lata�. Pierwej us�ysza�bym stuk jego but�w na schodach, ni� on mnie. - Tika jednak zauwa�y�a, �e ci�gn�� dalej �ciszonym g�osem. - Mieszka�cy Solace ju� d�ugo nie b�d� si� na to godzi�, popami�tasz moje s�owa. Ludzie znikaj�, zaci�gani nie wiadomo gdzie. Smutne czasy. - Potrz�sn�� g�ow�. Potem powesela�. - Ale dobre dla interes�w. - Dop�ki nie zamknie nam lokalu - rzek�a ponuro Tika. Chwyci�a za miot�� i zacz�a energicznie zamiata�. - Nawet teokraci musz� napcha� sobie brzuchy i sp�uka� z garde� ogie� piekielny wraz z siark� - zachichota� Otik. - Takie bezustanne prawienie ludziom kaza� o nowych bogach musi przyprawia� go o straszne pragnienie - przychodzi tu co wiecz�r. Tika przesta�a zamiata� i opar�a si� o szynkwas. - Otiku - rzek�a powa�nie opanowanym tonem - powiadaj� jeszcze o czym innym - o wojnie. O wojskach zbieraj�cych si� na p�nocy. No i ci dziwni ludzie w kapturach, kt�rzy kr�c� si� po mie�cie u boku Najwy�szego Teokraty i zadaj� pytania. Otik popatrzy� czule na dziewi�tnastolatk� i poklepa� j� po policzku. Zast�powa� jej ojca od czasu, gdy jej prawdziwy ojciec znik� w tajemniczych okoliczno�ciach. Poci�gn�� j� za rudy kosmyk w�os�w. - Wojna. Bzdury - parskn��. - Pog�oski o wojnie kr��� od czas�w kataklizmu. To tylko plotki. Mo�e wymy�li� je Teokrata, �eby �atwiej mu by�o rz�dzi� lud�mi. - Sama nie wiem - Tika zmarszczy�a czo�o. - Ja... Otworzy�y si� drzwi. Tika i Otik oboje drgn�li ze strachu i odwr�cili si� w stron� drzwi. Nie us�yszeli krok�w na schodach, a to by�o niesamowite! Gospod� Ostatni Dom zbudowano wysoko w ga��ziach mocarnego drzewa vallen, tak jak ka�dy inny dom w Solace, J� wyj�tkiem ku�ni. Ludzie postanowili zamieszka� w konarach drzew w czasach strachu i zam�tu, jakie zapanowa�y po kataklizmie. Tak oto Solace sta�o si� drzewnym miasteczkiem, jednym z prawdziwie pi�knych cud�w, jakie zosta�y na Krynnie. Solidne drewniane k�adki ��czy�y domostwa i sklepy usadowione wysoko nad ziemi�, gdzie pi�� setek ludzi �y�o swym codziennym �yciem. Gospoda Ostatni Dom by�a najwi�kszym budynkiem w Solace i wznosi�a si� czterna�cie metr�w nad ziemi�. Schody okala�y s�katy pie� prastarego drzewa vallen. Jak Otik wspomnia�, ka�dego go�cia gospody mo�na by�o us�ysze�, na d�ugo zanim mo�na by�o go ujrze�. Jednak ani Tika, ani Otik nie us�yszeli starca. Sta� w drzwiach, wsparty na wytartej lasce d�bowej i rozgl�da� si� po gospodzie. Na g�ow� mia� naci�gni�ty obszarpany kaptur prostej, szarej szaty, w kt�rego cieniu wida� by�o tylko b�yszcz�ce jak u jastrz�bia oczy. - Czym mog� s�u�y�, dziadku? - Tika spyta�a przybysza, spojrzawszy z obaw� na Otika. Mo�e ten starzec jest szpiegiem poszukiwaczy? - Ech? - Stary cz�owiek zmru�y� oczy. - Otwarte? - No... - zawaha�a si� Tika. - Oczywi�cie - rzek� Otik, u�miechaj�c si� szeroko. - Wejd�, Siwobrody. Tika, poszukaj krzes�a dla naszego go�cia. Musi by� zm�czony po takiej d�ugiej wspinaczce. - Wspinaczce? - Podrapawszy si� po g�owie, staruszek rozgl�dn�� si� po ganku, a potem spojrza� na d�. - Och, tak. Wspinaczka. Bardzo du�o schod�w... - Wgramoli� si� do �rodka, a potem �artobliwie pogrozi� kijem Tice. - Bierz si� do roboty, dziewczyno. Sam potrafi� znale�� krzes�o. Tika wzruszy�a ramionami, si�gn�a po miot�� i zacz�a zamiata�, nie spuszczaj�c starca z oczu. Sta� na �rodku gospody rozgl�daj�c si�, jakby chcia� si� upewni� co do miejsca i ustawienia ka�dego sto�u i krzes�a w pomieszczeniu. G��wna sala by�a du�a, mia�a kszta�t fasolki i owija�a si� wok� pnia drzewa vallen. Mniejsze konary drzewa stanowi�y wsparcie dla pod�ogi i sufitu. Ze szczeg�lnym zainteresowaniem starzec patrzy� na kominek, kt�ry znajdowa� si� w g��bi sali w mniej wi�cej trzech czwartych odleg�o�ci od drzwi. By� to jedyny kamienny element, wyra�nie roboty krasnoludzkiej, tak wyciosany, �e wydawa� si� cz�ci� drzewa, wij�c� si� w naturalny spos�b w�r�d ga��zi na g�rze. Skrzynia obok paleniska wype�niona by�a po brzegi szczapami sznuro-drzewa i bierwionami sosnowymi przywiezionymi z wysokich g�r. �adnemu mieszka�cowi Solace nawet nie przysz�oby do g�owy pali� w piecu drewnem ich w�asnych wielkich drzew. W kuchni znajdowa�o si� drugie wyj�cie, czternastometrowa przepa��, ale niekt�rym klientom Otika bardzo to odpowiada�o. Starcowi r�wnie�. Mamrota� pod nosem pe�ne zadowolenia uwagi, badaj�c wzrokiem kolejne miejsca. Potem, ku zdumieniu Tiki, rzuci� nagle lask�, zawin�� r�kawy szaty i zacz�� przestawia� meble! Tika przesta�a zamiata� i opar�a si� na miotle. - Co robisz? Ten st� zawsze sta� tam! D�ugi, w�ski st� sta� na �rodku g��wnej sali. Starzec poci�gn�� go po pod�odze, przysun�� pod pie� olbrzymiego drzewa vallen, tu� naprzeciw kominka, i odst�pi� o krok, by podziwia� swe dzie�o. - Tak - mrukn��. - Ma by� bli�ej kominka. Teraz przynie� jeszcze dwa krzes�a. Potrzebuj� sze�ciu. Tika odwr�ci�a si� do Otika. Chcia� zaprotestowa�, ale w tym momencie w kuchni co� nagle b�ysn�o. Wrzask kucharki oznajmi�, �e znowu zapali� si� t�uszcz. Otik po�pieszy� w stron� wahad�owych drzwi do kuchni. - On jest nieszkodliwy - sapn��, mijaj�c Tik�. - Pozw�l mu na wszystko, na co b�dzie mia� ochot�... w granicach rozs�dku. Mo�e wydaje przyj�cie. Tika westchn�a i przynios�a staruszkowi dwa krzes�a, zgodnie z tym, czego sobie �yczy�. Postawi�a je tam, gdzie wskaza�. - A teraz - rzek� starzec, rozgl�daj�c si� bystro - przynie� jeszcze dwa krzes�a - tylko maj� by� wygodne - i postaw tutaj. Tu, obok kominka, w tym ciemnym k�cie. - Wcale nie jest ciemny - zaprzeczy�a Tika. - Przecie� jest w pe�nym s�o�cu! - Ach... - staruszek zmru�y� oczy - ale b�dzie ciemny dzi� wieczorem, prawda? Kiedy zap�onie ogie�... - Chyba tak... - Tice zabrak�o s��w. - Przynie� krzes�a. Dobra z ciebie dziewczynka. I jeszcze jedno, o, tutaj. - Staruszek wskaza� miejsce dok�adnie przed kominkiem. - Dla mnie. - Wydajesz przyj�cie, staruszku? - spyta�a Tika, d�wigaj�c najwygodniejsze w gospodzie, mocno wysiedziane krzes�o. - Przyj�cie? - Pomys� ten zdawa� si� rozbawia� starca. Staruszek zachichota�. - Tak, dziewczyno. To b�dzie przyj�cie, jakiego Krynn nie widzia� od czas�w kataklizmu! B�d� gotowa, Tiko Waylan. B�d� gotowa! Poklepa� j� po ramieniu, potarga� jej w�osy, a nast�pnie odwr�ci� si� i siad� na krze�le a� mu ko�ci zatrzeszcza�y. - Kufel piwa - za�yczy� sobie. Tika posz�a nala� piwa. Dopiero kiedy przynios�a staruszkowi nap�j i wr�ci�a do zamiatania, zatrzyma�a si� i zastanowi�a, jak to mo�liwe, �e zna� jej imi�. KSI�GA PIERWSZA Rozdzia� I Starzy przyjaciele spotykaj� si�. Nieuprzejmi intruzi Flint Fireforge osun�� si� na poro�ni�ty mchem g�az. Stare ko�ci podtrzymywa�y krasnoluda wystarczaj�co d�ugo i nie chcia�y czyni� tego dalej bez s�owa skargi. - Nie powinienem by� wyje�d�a� - burkn�� Flint, spogl�daj�c w rozpo�cieraj�c� si� poni�ej dolin�. M�wi� na g�os, cho� w pobli�u nie by�o �ywej duszy. D�ugie lata samotnych w�dr�wek nauczy�y go zwyczaju m�wienia do siebie. Klepn�� si� po obu kolanach. - I niech mnie diabli wezm�, je�li kiedykolwiek jeszcze rusz� si� st�d - o�wiadczy� zdecydowanie. Staremu krasnoludowi, kt�ry w�drowa� ca�y dzie� w jesiennym ch�odzie, wygodnie by�o na ogrzanym popo�udniowym s�o�cem g�azie. Flint odpr�y� si� i wygrzewa� ko�ci, rozkoszuj�c si� ciep�em s�o�ca i mi�ymi my�lami - wr�ci� bowiem do domu. Rozejrza� si�, pieszcz�c czule wzrokiem znajomy krajobraz. G�rskie zbocze w dole tworzy�o jedn� stron� misy w�r�d wysokich g�r odzianych w cudn�, jesienn� szat�. Drzewa vallen w dolinie p�on�y kolorami jesieni, jaskraw� czerwieni� i z�otem, kt�re przechodzi�y w fiolet oddalonych szczyt�w Kharolis. Bezchmurne, lazurowe niebo mi�dzy drzewami odbija�o si� w wodach jeziora Crystalmir. Znad czubk�w drzew wznosi�y si� cienkie smu�ki dymu, jedyny znak istnienia Solace. Mi�kka, snuj�ca si� mgie�ka otula�a dolin� s�odk� woni� dymu domowych ognisk. W czasie odpoczynku Flint wyci�gn�� z plecaka kawa�ek drewna i b�yszcz�cy sztylet. Jego d�onie porusza�y si� bez udzia�u �wiadomo�ci. Od niepami�tnych czas�w w�r�d jego ludu istnia�a potrzeba nadawania wedle w�asnego uznania kszta�tu temu, co by�o go pozbawione. On sam by� do�� wzi�tym kowalem, zanim zaprzesta� pracy kilka lat temu. Przy�o�y� n� do drewna, a potem, gdy co� przyci�gn�o jego uwag�, opu�ci� bezczynnie d�onie. Przyjrza� si� dymowi wznosz�cemu si� znad niewidocznych w dole komin�w. - Moje domowe palenisko wygas�o - rzek� cicho Flint. Otrz�sn�� si�, rozgniewany swoj� sentymentalno�ci�, i zacz�� zawzi�cie struga� drewno. Burkn�� g�o�no - M�j dom stoi pusty. Pewno dach przeciek� i zala�o mi meble. Idiotyczna wyprawa! Najg�upsza rzecz w moim �yciu. Po stu czterdziestu o�miu latach powinienem si� czego� nauczy�! - Nigdy si� niczego nie nauczysz, krasnoludzie - odpowiedzia� mu g�os z oddali. - Cho�by� do�y� dwustu czterdziestu o�miu lat! Upu�ciwszy kawa� drewna, krasnolud spokojnym ruchem przeni�s� d�o� ze sztyletu na r�koje�� topora i spojrza� na drog�. G�os wydawa� mu si� znajomy, a by� to pierwszy znajomy g�os, jaki us�ysza� od bardzo dawna. Nie potrafi� go jednak umiejscowi� w pami�ci. Zmru�y� oczy, patrz�c w zachodz�ce s�o�ce. Zdawa�o mu si�, �e widzi sylwetk� m�czyzny id�cego drog�. Flint wsta� i cofn�� si� w cie� wysokiej sosny, by lepiej widzie�. Ch�d owego m�czyzny nacechowany by� wdzi�kiem - elfim wdzi�kiem, jak powiedzia�by Flint, a jednak jego cia�o mia�o kr�p� muskulatur� cz�owieka, a zarost by� zdecydowanie ludzki. Spod zielonego kaptura przeb�yskiwa�a tylko opalona twarz i br�zoworuda broda. Przez jedno rami� przewieszony mia� d�ugi �uk, a u lewego boku przypasany miecz. Odziany by� w str�j z mi�kkiej sk�ry starannie wyciskanej w zawi�e wzory, tak lubiane przez elf�w. �aden jednak elf na Krynnie nie m�g�by zapu�ci� brody... �aden elf, z wyj�tkiem... - Tanis? - powiedzia� z wahaniem Flint do zbli�aj�cego si� m�czyzny. - We w�asnej osobie. - Brodat� twarz przybysza rozpromieni� serdeczny u�miech. Otworzy� ramiona i zanim krasnolud zdo�a� go powstrzyma�, u�ciska� Flinta tak, �e a� podni�s� go nad ziemi�. Krasnolud przycisn�� przyjaciela na chwil� do piersi, a potem przypomniawszy sobie o dostoje�stwie, wy�lizn�� si� z obj�� p�elfa. - Nie nauczy�e� si� manier przez te pi�� lat - burkn�� krasnolud. - Nadal nie masz szacunku dla mego wieku ani godno�ci. D�wigasz mnie jakbym by� workiem kartofli. Mam nadziej�, �e nikt znajomy nas nie widzia�. - W�tpi�, czy wielu nas pami�ta - powiedzia� Tanis, czu�ym wzrokiem mierz�c przysadzistego przyjaciela. - Czas nie p�ynie dla ciebie i mnie, stary krasnoludzie, tak samo, jak dla ludzi. Pi�� lat dla nich to d�ugo, a dla nas to chwila. - U�miechn�� si� potem. - Nie zmieni�e� si�. - Nie mo�na tego samego powiedzie� o innych. - Flint usiad� na kamieniu i zn�w zabra� si� do rze�bienia. Popatrzy� spode �ba na Tanisa. - Po co ci ta broda? I tak by�e� wystarczaj�co brzydki. Tanis podrapa� si� po podbr�dku. - Bywa�em w krainach, gdzie nieprzyja�nie patrzy si� na tych, kt�rzy maj� w sobie elfi� krew. Broda - podarunek od mego ojca-cz�owieka - rzek� z gorzk� ironi� - okaza�a si� wielce przydatna przy ukrywaniu mego pochodzenia. Flint mrukn�� pod nosem. Wiedzia�, �e to niezupe�nie prawda. Cho� p�elf nienawidzi� zabijania, Tanis nie nale�a� do tych, kt�rzy zapu�ciliby brod�, by unika� walki. Polecia�y stru�yny. - Bywa�em w krainach, gdzie nieprzyja�nie patrzy si� na ka�dego, bez wzgl�du na jego krew. - Flint obr�ci� kawa�ek drewna w d�oni, przygl�daj�c mu si�. - Jeste�my ju� jednak w domu. To wszystko ju� za nami. - S�ysza�em co innego - rzek� Tanis, ponownie naci�gaj�c kaptur, by s�o�ce nie �wieci�o mu w oczy. - Szlachetni poszukiwacze wybrali m�a imieniem Hederick, by jako Najwy�szy Teokrata rz�dzi� w Solace, a ten sw� now� religi� zamieni� miasteczko w siedlisko fanatyzmu. Tanis i krasnolud razem odwr�cili si� i spojrzeli w cich� dolin�. Zacz�y zapala� si� �wiat�a, tak �e w lesie vallen widoczne ju� by�y domy na drzewach. Nocne powietrze by�o nieruchome, spokojne i s�odkie, przesycone leciutk� woni� dymu z domowych palenisk. Co jaki� czas dobiega�y ich s�abo s�yszalne g�osy matek wo�aj�cych dzieci na kolacj�. - Nie s�ysza�em niczego z�ego o Solace - rzek� cicho Flint. - Prze�ladowania religijne... inkwizycja... - g�os Tanisa zabrzmia� z�owieszczo z g��bi kaptura. By� to g�os g��bszy i bardziej ponury od tego, jaki Flint zapami�ta�. Krasnolud zmarszczy� brwi. Jego przyjaciel zmieni� si� przez te pi�� lat. A elfowie nigdy si� nie zmieniaj�! No tak, ale Tanis by� tylko w po�owie elfem - dzieckiem przemocy, gdy� jego matk� zgwa�ci� cz�owiek w czasie jednej z licznych wojen, kt�re podzieli�y rozmaite rasy Krynnu w latach chaosu, jaki nast�pi� po kataklizmie. - Inkwizycja? Wie�� g�osi, �e zajmuje si� tylko tymi, kt�rzy sprzeciwiaj� si� Najwy�szemu Teokracie - rzek� wzgardliwie Flint. - Nie wierz� w bog�w poszukiwaczy - nigdy nie wierzy�em - ale nie obnosz� si� ze swoimi pogl�dami po ulicy. Sied� cicho, a zostawi� ci� w spokoju - tak brzmi moje �yciowe has�o. Szlachetni poszukiwacze mimo wszystko s� m�drymi i cnotliwymi m�ami. Tylko to jedno zgni�e jab�ko w Solace psuje ca�y kosz. A tak przy okazji, znalaz�e� to, czego szuka�e�? - Jaki� �lad pradawnych, prawdziwych bog�w? - spyta� Tanis. - Czy spok�j ducha? Kt�re masz na my�li? - Zak�adam, �e jedno idzie w parze z drugim - mrukn�� Flint. Obr�ci� kawa�ek drewna w d�oni, wci�� niezadowolony z jego proporcji. - Czy b�dziemy tu sta� przez ca�� noc i w�cha� dym z palenisk? Czy mo�e wreszcie p�jdziemy do miasteczka i zjemy kolacj�? - Idziemy - Tanis machn�� r�k�. Razem zacz�li schodzi� po �cie�ce, a d�ugie kroki Tanisa zmusza�y krasnoluda do Zrobienia dw�ch przy ka�dym jego jednym. Cho� up�yn�o wiele lat od czasu, gdy podr�owali razem, Tanis nie�wiadomie zwolni� kroku, a Flint r�wnie nie�wiadomie przyspieszy�. - Wi�c nic nie znalaz�e�? - dopytywa� si� Flint. - Nic - odpar� Tanis. - Jak odkryli�my dawno temu, jedynie klerycy i kap�ani na tym �wiecie s�u�� fa�szywym bogom. S�ysza�em opowie�ci o cudownym uzdrawianiu, lecz wszystko to by�y oszustwa i magia. Na szcz�cie nasz przyjaciel Raistlin nauczy� mnie, na co zwraca� uwag�... - Raistlin! - sapn�� Flint. - Ten blady, chuderlawy czarodziej. Sam jest na wp� szarlatanem. Wiecznie j�czy, st�ka i wsadza nos w nie swoje sprawy. Gdyby nie opiekowa� si� nim bli�niaczy brat, kto� ju� dawno po�o�y�by kres jego czarom. Tanis wdzi�czny by� za to, �e broda skry�a jego u�miech. - S�dz�, �e �w m�odzieniec by� lepszym czarodziejem, ni� ci si� wydaje - powiedzia�. - No i musisz przyzna�, �e d�ugo i nieznu�enie pomaga� wszystkim, kt�rych oszukali fa�szywi klerycy - tak samo jak ja. - Westchn��. - Za co, bez w�tpienia, nie dosta�e� wielu podzi�kowa�, - mrukn�� krasnolud. - Bardzo niewiele - powiedzia� Tanis. - Ludzie chc� w co� wierzy�, nawet je�li w g��bi duszy wiedz�, �e to k�amstwo. A co z tob�? Jak uda�a ci si� podr� do ojczyzny? Flint maszerowa� bez s�owa, krzywi�c si� ponuro. Wreszcie wymamrota�: - Nie powinienem by� wyrusza� z domu - i spojrza� na Tanisa, a jego oczy - ledwo widoczne pod zas�on� g�stych, siwych, krzaczastych brwi - da�y zna� p�elfowi, �e rozmowa zmierza w niepo��danym kierunku. Tanis dostrzeg� ich wyraz, lecz i tak zada� pytanie. - A co z kap�anami krasnolud�w? Te historie, kt�re s�yszeli�my? - To nieprawda. Kap�ani znikn�li trzysta lat temu podczas kataklizmu. Tak m�wi starszyzna. - Podobnie u elf�w - zaduma� si� Tanis. - Widzia�em... - Psst! - Tanis uni�s� r�k� ostrzegawczym gestem. Flint raptownie zatrzyma� si�. - Co tam? - szepn��. Tanis wskaza� r�k�. - Tam, w zagajniku. Flint rzuci� okiem na drzewa, jednocze�nie si�gaj�c po top�r bojowy przytroczony na plecach. Czerwone promienie zachodz�cego s�o�ca b�ysn�y kr�tko na kawa�ku metalu, kt�ry zamigota� gdzie� w�r�d drzew. Tanis dostrzeg� go, potem straci� z oczu, a p�niej zn�w zauwa�y�. Jednak�e w tym w�a�nie momencie zasz�o s�o�ce, nasycaj�c niebo �wietlistym fioletem. Mi�dzy drzewa zakrad� si� mrok nocy. Flint zmru�y� oczy i spojrza� w ciemno��. - Nic nie widz�. - Ja widzia�em - powiedzia� Tanis. Wpatrywa� si� w miejsce, gdzie zauwa�y� b�ysk metalu i stopniowo swym elfim wzrokiem zacz�� wykrywa� ciep�y, czerwony blask, jakim promieniuj� wszystkie �ywe istoty, lecz kt�ry widzialny jest tylko dla elf�w. - Kto tam jest? - zawo�a� Tanis. Przez d�u�szy czas jedyn� odpowiedzi� by� niesamowity odg�os, na d�wi�k kt�rego p�elfowi w�osy zje�y�y si� na karku. By� to g�uchy, �wiszcz�cy d�wi�k, z pocz�tku cichy, lecz potem przybra� na sile, a� sta� si� wysokim, przenikliwym gwizdem. Wraz z nim dobieg� ich czyj� g�os. - Elfi w�drowcze, zawr�� z drogi i porzu� krasnoluda. Jeste�my duchami tych biedak�w, kt�rych Flint Fireforge zostawi� na pod�odze karczmy. Czy zgin�li�my w walce? G�os ducha wzni�s� si� jeszcze wy�ej, a w �lad za nim towarzysz�cy mu straszny �wist. - Nie! Umarli�my ze wstydu, przekl�ci przez ducha winnego grona za to, �e nie umieli�my wypi� wi�cej ni� podg�rski krasnolud. Flintowi z w�ciek�o�ci dr�a�a broda, a Tanis, wybuchn�wszy �miechem, zmuszony by� chwyci� rozgniewanego krasnoluda za rami�, by powstrzyma� go od szar�y na o�lep w zaro�la. - Przekl�te niech b�d� oczy elf�w! - upiorny g�os powesela�. - I przekl�te brody krasnolud�w! - Kt�by inny m�g� to by�? - j�kn�� Flint. - Tasslehoff Burrfoot! W zaro�lach rozleg� si� cichy szelest i na �cie�ce stan�a ma�a posta�. By� to kender, przedstawiciel rasy uwa�anej przez wielu na Krynnie za r�wnie dokuczliw�, co komary. Drobnoko�ci�ci kenderzy rzadko dorastali do wzrostu powy�ej metra dwudziestu centymetr�w. Ten szczeg�lny kender by� mniej wi�cej wzrostu Flinta, lecz drobna budowa i wiecznie dziecinna twarz czyni�y go z wygl�du mniejszym. Odziany by� w jaskrawoniebieskie nogawice, kt�re stanowi�y ostry kontrast z futrzan� kamizel� i prost� koszul� z samodzia�u. W br�zowych oczach b�yszcza�y weso�e, z�o�liwe iskierki, a u�miech zdawa� si� si�ga� od jednego czubka szpiczastego ucha do drugiego. Kender pochyli� g�ow� w drwi�cym uk�onie, pozwalaj�c, by d�uga kita br�zowych w�os�w -jego duma i rado�� - majtn�a mu przed nosem. Potem wyprostowa� si� ze �miechem. Metaliczny b�ysk, kt�ry wypatrzy�y bystre oczy Tanisa, rzuci�a klamerka jednej z rozlicznych toreb zawieszonych na ramionach kendera i u jego paska. Tas szczerzy� do nich z�by w u�miechu, wspieraj�c si� na swym hoopaku. W�a�nie ta laska by�a �r�d�em niesamowitego d�wi�ku. Tanis powinien rozpozna� go natychmiast, bowiem wielokrotnie widzia�, jak kender odstrasza� niedosz�ych napastnik�w, wywijaj�c ni� w powietrzu, co powodowa�o upiorny �wist. Hoopak, wynalazek kender�w, podkuty by� miedzi� i ostro zako�czony, natomiast na szczycie rozdwojony i zaopatrzony w sk�rzany pasek, co tworzy�o proc�. Sama laska wykonana by�a z gi�tkiego, leszczynowego pr�ta. Wzgardzony przez wszystkie inne rasy Krynnu hoopak by� nie tylko po�ytecznym narz�dziem i broni� dla kendera - by� jego odznak�. "Nowe drogi wymagaj� hoopaka", g�osi�o popularne powiedzenie kender�w. Natychmiast po nim pada�o inne z ich powiedzonek: "�adna droga nie jest stara". Tasslehoff nagle podbieg� do nich, rozk�adaj�c szeroko ramiona. - Flint! - Kender pochwyci� krasnoluda w obj�cia i u�ciska� go. Za�enowany Flint niech�tnie odpowiedzia� u�ciskiem, po czym szybko cofn�� si�. Tasslehoff za�mia� si�, a potem spojrza� w g�r� na p�elfa. - Kto to? - sapn�� zdumiony. - Tanis! Nie pozna�em ci� z brod�! - Wyci�gn�� do niego kr�tkie r�czki. - Nie, dzi�ki - powiedzia� Tanis, �miej�c si�. Machni�ciem r�ki odp�dzi� kendera. - Nie chcia�bym straci� sakiewki. Z nag�ym przera�eniem na twarzy Flint si�gn�� pod kaftan. - Ty �obuzie! - rykn�� i rzuci� si� na kendera, kt�ry zgi�ty wp� zanosi� si� od �miechu. Obaj upadli w kurz. Roze�miany Tanis chcia� ju� �ci�gn�� Flinta z kendera, gdy powstrzyma� si� i obejrza� zaniepokojony. Za p�no pos�ysza� srebrzyste pobrz�kiwanie uprz�y i r�enie konia. P�elf po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza, lecz ju� straci� wszelk� przewag�, jak� mog�a da� mu czujno��. Kln�c pod nosem, Tanis nie m�g� zrobi� nic innego, jak sta� i przygl�da� si� postaci, kt�ra wy�ania�a si� z mroku. Dosiada�a ona ma�ego kuca o ow�osionych nogach, kt�ry szed� ze spuszczonym �bem, jakby wstydzi� si� za swego je�d�ca. Twarz je�d�ca otacza�y fa�dy szarej, plamistej sk�ry. Para r�owych, �wi�skich oczek spogl�da�a na nich spod he�mu o wojskowym wygl�dzie. Wiotkie fa�dy t�ustego cia�a wylewa�y si� spomi�dzy fragment�w krzykliwej, pretensjonalnej zbroi. Specyficzny od�r dotar� do Tanisa, kt�ry skrzywi� nos z odrazy. "Hobgoblin!" - odnotowa� jego umys�. P�elf poluzowa� miecz i kopn�� Flinta, lecz krasnolud w tym momencie kichn�� straszliwie i usiad� na kenderze. - Ko�! - rzek� Flint, zn�w kichaj�c. - Za tob� - odpar� cicho Tanis. Us�yszawszy ostrzegawcz� nut� w g�osie przyjaciela, Flint podni�s� si�. Tas po�piesznie uczyni� to samo. Hobgoblin dosiadaj�cy kuca przygl�da� im si� z drwi�c� i butn� min� na p�askiej twarzy. W jego r�owych oczkach po�yskiwa�y ostatki s�o�ca. - Widzicie, ch�opcy - stwierdzi� hobgoblin, kalecz�c wsp�ln� mow� - z jakimi g�upcami mamy do czynienia w Solace? Rozleg� si� chrapliwy �miech dochodz�cy spomi�dzy drzew za plecami hobgoblina. Pi�ciu goblinich �o�nierzy w prostackich mundurach wysz�o pieszo. Stan�li po obu stronach konia swego przyw�dcy. - A teraz... - Hobgoblin nachyli� si� w siodle. Tanis ze straszliw� fascynacj� przygl�da� si�, jak ��k siod�a ca�kiem pogr��a si� w olbrzymim brzuchu stwora. - Jestem Ma�omistrz Toede, przyw�dca si� chroni�cych Solace przed niepo��danymi elementami. Nie macie prawa chodzi� po obszarze miasta po zapadni�ciu zmroku. Jeste�cie aresztowani. - Ma�omistrz Toede schyli� si�, by zamieni� kilka s��w z goblinem obok niego. - Przynie�cie mi lask� z b��kitnego kryszta�u, je�li znajdziecie j� przy nich - rozkaza� w zgrzytliwym j�zyku goblin�w. Tanis, Flint i Tasslehoff spojrzeli na siebie pytaj�co. Ka�dy z nich zna� nieco mow� goblin�w, Tas lepiej od pozosta�ych. Czy nie przes�yszeli si�? Laska z b��kitnego kryszta�u? - Gdyby stawiali op�r - doda� Ma�omistrz Toede, przechodz�c dla lepszego efektu na wsp�ln� mow� - zabijcie ich. Powiedziawszy to szarpn�� wodze, smagn�� wierzchowca szpicrut� i pogalopowa� w stron� miasta. - Gobliny! W Solace! Ten nowy Teokrata ma za co odpowiada�! - Flint splun��. Podni�s� r�k�, wyci�gn�� top�r bojowy z pokrowca na plecach i zapar� si� mocno nogami na �cie�ce, ko�ysz�c si� lekko, by z�apa� r�wnowag�. - Doskonale - o�wiadczy�. - Zbli�cie si�. - Radz� wam, wycofajcie si� - rzek� Tanis, przerzucaj�c p�aszcz przez rami� i wyci�gaj�c miecz. - Mamy za sob� d�ug� podr�. Jeste�my g�odni, znu�eni i ju� sp�nieni na spotkanie z przyjaci�mi, kt�rych dawno nie widzieli�my. Nie mamy ochoty da� si� aresztowa�. - Ani zabi� - doda� Tasslehoff. Nie wyci�gn�� �adnej broni, lecz sta�, przygl�daj�c si� goblinom z ciekawo�ci�. Nieco zaskoczone gobliny popatrzy�y na siebie z niepokojem. Jeden rzuci� pos�pne spojrzenie na drog�, gdzie znikn�� ich w�dz. Gobliny by�y przyzwyczajone do zaczepiania handlarzy i wie�niak�w w�druj�cych do miasteczka - lecz nie do wyzywania na pojedynek uzbrojonych i najwyra�niej wprawnych wojownik�w. Jednak�e mi�dzy goblinami a wszystkimi innymi rasami Krynnu istnia�a zadawniona nienawi��. Wyci�gn�li wi�c d�ugie, krzywe pa�asze. Flint wyszed� naprz�d, mocno zaciskaj�c d�onie na r�koje�ci topora. - Jednej tylko istoty nienawidz� bardziej ni� krasnolud�w �lebowych - mrukn�� - a jest ni� goblin! Goblin rzuci� si� na Flinta, maj�c nadziej�, �e zbije go z n�g. Flint machn�� toporem z mordercz� celno�ci� i precyzj�. G�owa goblina potoczy�a si� w kurzu, a cia�o osun�o si� na ziemi� z �omotem. - Co takie zgni�ki jak wy robi� w Solace? - spyta� Tanis, paruj�c zwinnie niezgrabne pchni�cie nast�pnego goblina. Ostrza ich mieczy skrzy�owa�y si� i zatrzyma�y na chwil�, a potem Tanis odepchn�� goblina. - Pracujecie dla Najwy�szego Teokraty? - Teokraty? - goblin zagulgota� ze �miechu. Wymachuj�c dziko or�em, bieg� w stron� Tanisa. - Tego idioty? Nasz Ma�omistrz pracuje dla... uhh! - Stw�r nadzia� si� na miecz Tanisa. J�kn��, a potem osun�� si� na ziemi�. - Do diab�a! - zakl�� Tanis i spojrza� z bezsiln� w�ciek�o�ci� na martwego goblina. - Niezdarny dure�! Nie chcia�em go zabija� - tylko dowiedzie� si�, kto go wynaj��. - Dowiesz si�, kto nas wynaj�� - wcze�niej, ni� masz na to ochot� - warkn�� kolejny goblin, rzucaj�c si� na rozproszonego p�elfa. Tanis szybko odwr�ci� si� i rozbroi� stwora. Kopn�� go w �o��dek i goblin zwali� si� na ziemi�. Kolejny goblin skoczy� na Flinta, zanim krasnolud zd��y� odzyska� r�wnowag� po morderczym wymachu. Zatoczy� si� do ty�u, pr�buj�c j� odzyska�. Wtedy rozleg� si� piskliwy g�os Tasslehoffa. - Te szumowiny b�d� walczy� dla ka�dego, Tanisie. Rzu� im och�ap psiego mi�sa raz na jaki� czas, a b�d� twoi na zaw... - Psiego mi�sa! - wychrypia� goblin i odwr�ci� si� rozw�cieczony od Flinta. - A mo�e kenderzego mi�sa, ty piszcz�cy pokurczu! - Goblin pocz�apa� w kierunku pozornie bezbronnego kendera, chc�c z�apa� go za kark sinoczerwonymi d�o�mi. Tas, ani na chwil� nie trac�c niewinnej, dziecinnej miny, si�gn�� pod ko�uszkow� kamizel�, wyci�gn�� sztylet i rzuci� nim - wszystko to jednym ruchem. Goblin z�apa� si� za pier� i upad� z j�kiem. Pozosta�e gobliny uciek�y z tupotem klapi�cych st�p. Potyczka dobieg�a ko�ca. Tanis schowa� miecz do pochwy, krzywi�c si� ze wstr�tem od smrodu cia�. Przypomina� mu zepsute ryby. Flint wyciera� czarn� krew goblina z ostrza topora. Tas patrzy� z �alem na goblina, kt�rego zabi�. Trup le�a� twarz� do ziemi, przygniataj�c sob� sztylet. - Wydostan� go dla ciebie - zaproponowa� Tanis, chc�c odwr�ci� cia�o. - Nie. - Tas skrzywi� si�. - Nie chc� go ju�. Wiesz, �e nigdy nie pozby�bym si� tego smrodu. Tanis pokiwa� g�ow�. Flint ponownie wsun�� top�r do pokrowca i wszyscy trzej ruszyli w drog�. W miar� jak zapada� zmrok, �wiat�a w Solace �wieci�y coraz ja�niej. Zapach dymu unosz�cy si� w powietrzu ch�odnej nocy podsuwa� my�li o jedzeniu i cieple oraz bezpiecznym schronieniu. Towarzysze przyspieszyli kroku. Przez d�ugi czas nie odzywali si� s�owem, wci�� s�ysz�c w my�lach echo okrzyku Flinta: "Gobliny. W Solace". Jednak�e na ko�cu niepohamowany kender zachichota�. - Poza tym - rzek� - ten sztylet by� w�asno�ci� Flinta! Rozdzia� II Powr�t do gospody. Wstrz�s. Z�amana przysi�ga Ostatnimi czasy niemal ka�demu w Solace udawa�o si� zagl�da� do gospody Ostatni Dom w wieczornych godzinach. Ludzie czuli si� bezpieczniej w t�umie. Solace od dawna na skrzy�owaniu dr�g w�drowc�w. Przybywali z p�nocnego wschodu z Haven, stolicy poszukiwaczy. Przybywali z kr�lestwa elf�w Qualinesti na po�udniu. Czasami przybywali ze wschodu, zza ja�owych r�wnin Abanasinii. W ca�ym cywilizowanym �wiecie wiedziano, �e Ostatni Dom to dach nad g�ow� dla podr�nego i skupisko wszelkich nowin. Do tej w�a�nie gospody skierowa�o swe kroki trzech przyjaci�. Olbrzymi, powyginany pie� wznosi� si� ponad otaczaj�ce go drzewa. Kolorowe szybki w oknach migota�y jasno na tle mroku drzewa vallen, a zza okien dociera�y na d� odg�osy �ycia. Cho� w�r�d vallen�w Solace zapada�a zimna, jesienna noc, podr�nicy poczuli, jak wspomnienia przyja�ni ogrzewaj� ich dusze, zmywaj�c znu�enie i smutki w�dr�wek. Tego wieczoru w gospodzie panowa� taki t�ok, �e tr�jka przyjaci� musia�a ci�gle odsuwa� si�, by przepuszcza� m�czyzn, kobiety i dzieci. Tanis zauwa�y�, �e ludzie spogl�dali na niego i jego towarzyszy z podejrzliwo�ci�, a nie serdeczno�ci�, z jak� powitaliby ich pi�� lat temu. Oblicze Tanisa spochmurnia�o. Nie o takim powrocie do domu marzy�. Nigdy w ci�gu pi��dziesi�ciu lat, jakie sp�dzi� w Solace, nie wyczuwa� takiego napi�cia. Pog�oski, jakie s�ysza� o tym, �e w�r�d poszukiwaczy szerzy si� z�o i przekupstwo, musz� by� prawdziwe. Pi�� lat temu, ludzie zw�cy siebie "poszukiwaczami" ("szukamy nowych bog�w") byli lu�n� organizacj� kap�an�w praktykuj�cych sw� now� religi� w miasteczkach Haven, Solace i Gateway. Tanis by� zdania, �e szli b��dn� drog�, lecz przynajmniej byli uczciwi i szczerzy. Jednak�e w nast�pnych latach, w miar� rozkwitu swej religii, kap�ani zdobywali coraz wi�ksze znaczenie. Wkr�tce zacz�a ich interesowa� nie tyle chwa�a w nast�pnym �yciu, co w�adza na Krynnie. Z b�ogos�awie�stwem ludu przej�li rz�dy w osadach. Dotkni�cie wyrwa�o Tanisa z zamy�lenia. Odwr�ci� si� i zobaczy�, �e Flint w milczeniu wskazuje na d�. Spojrzawszy tam, Tanis dostrzeg� stra�nik�w maszeruj�cych czw�rkami. Uzbrojeni po z�by maszerowali z poczuciem w�asnej wa�no�ci. - Przynajmniej to ludzie, nie gobliny - rzek� Tas. - Ten goblin parskn�� szyderczo, kiedy wspomnia�em o Najwy�szym Teokracie - zaduma� si� Tanis. - Tak, jakby s�u�yli komu� innemu. Ciekaw jestem, co tu si� dzieje. - Mo�e nasi przyjaciele b�d� wiedzieli - powiedzia� Flint. - Je�li tu s� - doda� Tasslehoff. - Wiele mog�o si� wydarzy� w ci�gu pi�ciu lat. - Zastaniemy ich tu, je�li �yj� - doda� pod nosem Flint. - Z�o�yli�my �wi�t� przysi�g�, �e spotkamy si� po pi�ciu latach i opowiemy, czego dowiedzieli�my si� o szerzeniu si� z�a na �wiecie. Pomy�le�, �e wr�cili�my do domu i zastali�my z�o na w�asnym progu! - B�d� cicho! - Kilku przechodni�w tak zaniepokoi�y s�owa krasnoluda, �e Tanis potrz�sn�� g�ow�. - Lepiej nie m�wmy tu o tym - poradzi� p�elf. Dotar�szy na sam� g�r� schod�w, Tas otworzy� drzwi na o�cie�. Fala �wiat�a, zgie�ku, gor�ca i znajomego zapachu korzennych ziemniak�w Otika buchn�a im prosto w twarz. Ciep�o owia�o ich i mile otuli�o. Otik sta� za kontuarem tak, jak go zapami�tali, i nie zmieni� si�, mo�e tylko troch� przyty�. Gospoda r�wnie� wydawa�a si� nie zmieniona, poza tym �e sta�a si� przytulniejsza. Tas, przeszukawszy t�um bystrym wzrokiem kendera, wrzasn�� i pokaza� r�k� na drugi koniec sali. Co� jeszcze r�wnie� nie zmieni�o si� - blask ognia migocz�cy na wypolerowanym do po�ysku he�mie ze skrzyd�ami smoka. - Kto to? - zapyta� Flint, usi�uj�c co� dostrzec. - Caramon - odpar� Tanis. - Wi�c Raistlin te� tu b�dzie - powiedzia� Flint bez zbytniej serdeczno�ci w g�osie. Tasslehoff ju� prze�lizgiwa� si� mi�dzy szemrz�cymi grupkami ludzi, ledwo zauwa�any przez mijanych z powodu drobnej postury i zwinno�ci. Tanis mia� tylko serdeczn� nadziej�, �e kender nie "przyw�aszcza" sobie przedmiot�w nale��cych do klient�w gospody. Nie chodzi�o o kradzie�, ale� sk�d - Tasslehoff by�by g��boko ura�ony, gdyby kto� nazwa� go z�odziejem. Ciekawo�� kendera by�a jednak niezaspokojona, a rozmaite interesuj�ce drobiazgi stanowi�ce cudz� w�asno�� jako� same wpada�y do r�k Tasa. Ostatni� rzecz�, jakiej Tanis �yczy�by sobie dzi� wieczorem, by�y k�opoty. Zanotowa� w pami�ci, �eby porozmawia� potem z kenderem na osobno�ci. P�elf i krasnolud przedzierali si� przez t�ok z wi�kszym trudem ni� ich ma�y przyjaciel. Zabrano niemal wszystkie krzes�a i zaj�to wszystkie stoliki. Ci, kt�rzy nie mogli znale�� miejsc siedz�cych, rozmawiali przyciszonymi g�osami na stoj�co. Ludzie ponuro przygl�dali si� Flintowi i Tanisowi, podejrzliwie lub z ciekawo�ci�. Nikt nie przywita� si� z Flintem, cho� wielu by�o starymi klientami krasnoludzkiego kowala. Mieszka�cy Solace mieli teraz swe w�asne k�opoty i wygl�da�o na to, �e Tanis i Flint zostali uznani za obcych. Us�yszeli ryk dochodz�cy z drugiego ko�ca sali, od strony stolika, gdzie le�a� smoczy he�m po�yskuj�cy w blasku ognia. Pos�pn� twarz Tanisa rozja�ni� u�miech na widok olbrzymiego Caramona, kt�ry podnosi� w nied�wiedzim u�cisku malutkiego Tasa. Flint, brn�cy w morzu klamerek od pask�w, m�g� to sobie tylko wyobra�a�, s�uchaj�c dudni�cego g�osu Caramona, kt�ry odpowiada� na piskliwe powitanie Tasslehoffa. - Caramon powinien pilnowa� sakiewki - burkn�� Flint - albo policzy� swoje z�by. Krasnolud i p�elf wreszcie przecisn�li si� przez t�um ludzi przy d�ugim barze. Stolik, przy kt�rym siedzia� Caramon, odsuni�to pod pie� drzewa. Prawd� m�wi�c, sta� on w dziwnym miejscu. Tanis zastanawia� si�, czemu Otik przesun�� go, skoro wszystko inne zosta�o po staremu. Nie mia� jednak czasu na dalsze rozmy�lania, bowiem teraz on zosta� zgnieciony serdecznym powitaniem wielkiego wojownika. Tanis pospiesznie zdj�� z plec�w d�ugi �uk i ko�czan ze strza�ami, �eby Caramon nie po�ama� ich jak wi�zki chrustu w swych obj�ciach. - M�j przyjacielu! - Caramon mia� wilgotne oczy. Chcia� co� jeszcze powiedzie�, lecz rozrzewnienie nie pozwoli�o mu. Tanis r�wnie� przez chwil� nie m�g� wykrztusi� s�owa, bo Caramon tak go zdusi� muskularnymi ramionami, �e zabrak�o mu tchu. - Gdzie jest Raistlin? - spyta�, kiedy odzyska� zdolno�� m�wienia. Bli�niacy nigdy si� nie rozstawali. - Tam. - Caramon skin�� g�ow� w kierunku szczytu sto�u. Potem zmarszczy� brwi. - On si� zmieni� - wojownik ostrzeg� Tanisa. P�elf spojrza� w k�t utworzony przez nieregularny wyst�p drzewa vallen. Panowa� w nim mrok i przez chwil� nic nie m�g� dostrzec, o�lepiony blaskiem ognia. Potem ujrza� w�t��, siedz�c� posta�, otulon� w czerwone szaty, mimo �aru buchaj�cego z pobliskiego kominka. Posta� ta mia�a kaptur nasuni�ty na twarz. Tanis poczu� nag�� niech�� do rozmowy sam na sam z m�odym czarodziejem, lecz Tasslehoff odbieg� w podskokach w poszukiwaniu barmanki, a Caramon podnosi� w�a�nie Flinta. Tanis podszed� do szczytu sto�u. - Raistlin? - rzek� z dziwnym przeczuciem. Posta� w szacie podnios�a g�ow�. - Tanis? - szepn�� m�czyzna, powoli zsuwaj�c kaptur z g�owy. P�elf j�kn�� i odsun�� si� o krok. Przygl�da� mu si� z przera�eniem. Twarz, kt�ra obr�ci�a si� ku niemu z mroku, by�a jakby wyj�ta z koszmaru. Zmieni� si�, powiedzia� Caramon! Tanis wzdrygn�� si�. "Zmieniony" - to za ma�o powiedziane! Bia�a sk�ra czarodzieja nabra�a z�otego odcienia. Po�yskiwa�a w blasku ognia nieco metalicznie, co nadawa�o twarzy wygl�d upiornej maski. Twarz wychud�a, a ko�ci policzkowe by�y podkre�lone strasznymi cieniami. Wargi zaciska�y si� w ciemn�, w�sk� kresk�. Tanisa jednak najbardziej wstrz�sn�y oczy m�czyzny, kt�re przyszpili�y go swym straszliwym spojrzeniem. By�y to bowiem oczy niepodobne do oczu �adnego �yj�cego cz�owieka, jakiego Tanis widzia�. Czarne �renice mia�y kszta�t klepsydr! Bladob��kitne t�cz�wki, kt�re pami�ta� Tanis, b�yszcza�y teraz z�otem! - Widz�, �e m�j wygl�d ci� zaskoczy� - szepn�� Raistlin. Na jego w�skich wargach pojawi� si� cie� u�miechu. Siadaj�c naprzeciwko m�odzie�ca, Tanis prze�kn�� �lin�. - W imi� prawdziwych bog�w, Raistlinie... Flint klapn�� obok Tanisa. - Podrzucano mnie dzisiaj do g�ry wi�cej razy ni�... na Reorxa! - Flint wyba�uszy� oczy. - C� to za dzie�o z�ego? Czy jeste� przekl�ty? - j�kn�� krasnolud, gapi�c si� na Raistlina. Caramon usiad� obok brata. Podni�s� kufel piwa i pos�a� spojrzenie Raistlinowi. - Powiesz im, Raist? - rzek� cicho. - Tak - powiedzia� Raistlin, przeci�gaj�c g�oski z sykiem, od kt�rego Tanisa przeszed� dreszcz. M�odzieniec przemawia� cichym, �wiszcz�cym g�osem, niewiele dono�niejszym od szeptu, jakby nie mia� wi�cej si� na wypowiadanie s��w. D�ugimi, nerwowymi d�o�mi, kt�re mia�y ten sam z�oty kolor, co jego twarz, bawi� si� od niechcenia resztkami jedzenia na talerzu. - Czy pami�tasz, jak rozstali�my si� pi�� lat temu? - zacz�� Raistlin. - Wraz z bratem planowali�my tak tajn� podr�, �e nie mog�em powiedzie� nawet wam, moi drodzy przyjaciele, dok�d si� udajemy. W jego �agodnym g�osie pobrzmiewa�a nutka sarkazmu. Tanis przygryz� warg�. Raistlin nigdy - przez ca�e swe �ycie - nie mia� �adnych "drogich przyjaci�". - Zosta�em wybrany przez Par-Saliana, g�ow� mego zakonu, abym podda� si� pr�bie - ci�gn�� Raistlin. - Pr�ba! - powt�rzy� zdumiony Tanis. - Ale by�e� przecie� za m�ody. Mia�e� - ile - dwadzie�cia lat? Pr�bie poddawani s� tylko czarodzieje, kt�rzy studiowali latami... - Mo�esz wyobrazi� sobie m� dum� - rzek� ch�odno Raistlin, rozdra�niony tym, �e mu przerwano. - M�j brat i ja udali�my si� do tajemnego miejsca - owianych legend� Wie� Wielkiej Magii. I tam przeszed�em pr�b�. - G�os czarodzieja za�ama� si�. - I tam nieomal zgina�em! Caramon zatka�, najwyra�niej pod wp�ywem jakiego� silnego uczucia. - To by�o straszne - zwalisty m�czyzna zacz�� m�wi� dr��cym g�osem. - Odnalaz�em go w tym okropnym miejscu i zobaczy�em, �e krwawi z ust, kona! Wzi��em go na r�ce i... - Do��, bracie! - cichy g�os Raistlina smagn�� jak bicz. Caramon skuli� si�. Tanis dostrzeg�, �e z�ote oczy m�odego czarodzieja zw�aj� si�, a chude d�onie zaciskaj�. Caramon zamilk� i wypi� piwo, spogl�daj�c niespokojnie na brata. W stosunkach pomi�dzy bli�niakami widoczne by�o napi�cie, niepok�j, kt�rego wcze�niej nie by�o. Raistlin zaczerpn�� g��boko tchu i ci�gn��. - Kiedy oprzytomnia�em - powiedzia� - moja sk�ra nabra�a tego koloru _ to znak mego cierpienia. Moje cia�o i moje zdrowie zosta�y nieodwracalnie zniszczone. A moje oczy! Spogl�dam przez �renice w kszta�cie klepsydr i widz� przeto czas dotykaj�cy wszystkich rzeczy. Patrz�c na ciebie, Tanisie - szepn�� czarodziej - widz�, jak umierasz powoli, minuta po minucie. W ten sam spos�b widz� wszelkie inne �ywe istoty. Chuda, szponiasta d�o� Raistlina zacisn�a si� na ramieniu Tanisa. P�elf zadr�a� od ch�odnego dotyku i chcia� si� odsun��, lecz z�ote �renice i zimna r�ka trzyma�y go mocno. Czarodziej nachyli� si�, a jego oczy pa�a�y gor�czkowym blaskiem. - Ale mam teraz moc! - szepn��. - Par-Salian powiedzia� mi, �e nadejdzie dzie�, gdy moja si�a b�dzie kszta�towa� �wiat! Mam moc i... - wskaza� d�oni� - lask� Magiusa. Tanis spojrza� i zobaczy� lask� opart� o pie� vallen w zasi�gu r�ki Raistlina. By�a to zwyk�a drewniana laska. Na jej czubku po�yskiwa�a kryszta�owa kula przytrzymywana przez z�ot� �ap� wyrze�bion� na kszta�t smoczych pazur�w. - Czy warto by�o? - spyta� cicho Tanis. Raistlin popatrzy� na niego, a potem rozsun�� wargi w grymasie, kt�ry by� karykatur� u�miechu. Zabra� d�o� z ramienia Tanisa i schowa� r�ce w r�kawach szaty. - Oczywi�cie! - zasycza� czarodziej. - Od dawna po��da�em mocy ... i nadal jej po��dam. - Odchyli� si�, a jego chuda posta� wtopi�a si� w cie�, tak �e Tanis widzia� tylko jego z�ote oczy, kt�re b�yszcza�y w �wietle ognia. - Piwa! - rzek� Flint, chrz�kn�� i obliza� wargi, jakby chc�c pozby� si� przykrego posmaku w ustach. - Gdzie ten kender? Pewnie skrad� barmank�... - Ju� jeste�my - weso�o zawo�a� Tas. Za nim pojawi�a si� wysoka, rudow�osa, m�oda dziewczyna, nios�c tac� pe�n� kufli. Caramon szczerzy� z�by. - Hej, Tanisie - zagrzmia� - zgadnij, kto to? Ty te�, Flincie. Je�li wygracie, stawiam kolejk�. Rad, i� m�g� si� oderwa� od pos�pnej opowie�ci Raistlina, Tanis popatrzy� na roze�mian� dziewczyn�. Jej twarz okala�y rude, k�dzierzawe w�osy, zielone oczy �mia�y si�, a nos i policzki by�y lekko upstrzone piegami. Tanisowi wydawa�o si�, �e przypomina sobie te oczy, lecz poza tym mia� pustk� w g�owie. - Poddaj� si� - powiedzia�. - No, ale przecie� dla elf�w ludzie zmieniaj� si� tak szybko, �e �atwo si� gubimy. Mam sto dwa lata, a' nie daliby�cie mi wi�cej jak trzydzie�ci. Mnie te sto lat wydawa�o si� nie d�u�sze ni� trzydzie�ci. Ta m�oda kobieta musia�a by� dzieckiem, kiedy odeszli�my. - Mia�am czterna�cie lat. - Dziewczyna roze�mia�a si� i postawi�a tac� na stole. - Caramon zwyk� m�wi�, �e jestem tak brzydka, �e ojciec b�dzie musia� zap�aci� komu�, �eby si� ze mn� o�eni�. - Tika! - Flint uderzy� pi�ci� w st�. - Stawiasz, ty wielki gamoniu! - wskaza� na Caramona. - To nieuczciwe! - Olbrzym za�mia� si�. - Podpowiedzia�a ci. - Up�yw czasu udowodni�, �e nie mia� racji - rzek� Tanis z u�miechem. - Przeby�em wiele dr�g, a ty jeste� jedn� z naj�liczniejszych dziewczyn, jakie widzia�em na Krynnie. Tika zaczerwieni�a si� z rado�ci. Potem jej twarz spochmurnia�a. - Tak przy okazji, Tanisie... - si�gn�a do kieszeni i wyci�gn�a przedmiot w kszta�cie walca - ...to przy sz�o dzi� dla ciebie. W niecodziennych okoliczno�ciach. Tanis zmarszczy� brwi i wzi�� przedmiot. By� to niewielki pokrowiec na zw�j, zrobiony z czarnego, pi�knie wypolerowanego drewna. Powoli wyj�� z niego cienki p�at pergaminu i rozwin�� go. Serce za�omota�o mu bole�nie na widok czarnych, grubych liter napisanych odr�cznie. - To od Kitiary - rzek� wreszcie zduszonym g�osem, �wiadom jego nienaturalnego brzmienia. - Nie przyb�dzie. Zapad�a cisza. - To koniec - powiedzia� Flint. - Kr�g zosta� przerwany, przysi�ga z�amana. To przyniesie nieszcz�cie. - Pokr�ci� g�ow�. - Nieszcz�cie. Rozdzia� III Rycerz solamnijski. Starzec urz�dza przyj�cie Raistlin nachyli� si�. Spojrza� na Caramona, a my�li przemkn�y mi�dzy nimi bez s��w. By� to niecz�sto spotykany widok, gdy� tylko w chwili wielkich osobistych trudno�ci lub niebezpiecze�stwa bliski kontakt bli�niak�w wychodzi� na jaw. Kitiara by�a ich starsz� siostr� przyrodni�. - Kitiara nie z�ama�aby przysi�gi, gdyby nie wi�za�a jej inna, silniejsza. - Raistlin powiedzia� na g�os to, o czym wszyscy my�leli. - Co pisze? - spyta� Caramon. Tanis zawaha� si�, a potem obliza� suche wargi. - Obowi�zki wobec nowego pana zatrzymuj� j�. Przesy�a wyrazy �alu i najlepsze �yczenia dla nas wszystkich oraz wyrazy mi�o�ci... - Tanis poczu� �ciskanie w gardle. Kaszln��. - Wyrazy mi�o�ci dla braci i dla... - Przerwa�, a nast�pnie zwin�� rulon. - To wszystko. - Wyrazy mi�o�ci dla kogo? - zapyta� z o�ywieniem Tasslehoff. - Auu! - Rzuci� w�ciek�e spojrzenie na Flinta, kt�ry nadepn�� mu na nog�. Kender dostrzeg�, �e Tanis zaczerwieni� si�. - Och - westchn��, czuj�c si� g�upio. - Czy wiecie, kogo ma na my�li? - Tanis spyta� braci. - O jakim nowym panu wspomina? - Kto wie, co my�li Kitiara? - Raistlin wzruszy� ramionami. - Ostatni raz widzieli�my j� tutaj, w gospodzie, pi�� lat temu. Udawa�a si� na p�noc, razem ze Sturmem. Od tego czasu nie mieli�my od niej �adnych wie�ci. A co do nowego pana, powiedzia�bym, �e wiemy ju�, dlaczego z�ama�a przysi�g� z�o�on� nam: przysi�g�a wierno�� komu innemu. W ko�cu jest przecie� najemniczk�. - Tak - przyzna� Tanis. Wsun�� z woj z powrotem do pokrowca i popatrzy� na Tik�. - M�wi�a�, �e przyby� w dziwnych okoliczno�ciach? Opowiedz mi. - Jaki� cz�owiek przyni�s� go p�nym rankiem. Przynajmniej wydaje mi si�, �e by� to cz�owiek. - Tika zadr�a�a. - Od st�p do g��w okutany by� we wszelkiego rodzaju odzienie. Nawet nie widzia�am jego twarzy. Mia� sycz�cy g�os i m�wi� z dziwnym akcentem. "Dostarcz to niejakiemu Tanisowi P�-elfowi" - rzek�. Odpowiedzia�am mu, �e ci� tu nie ma i nie by�o od kilku lat. "Dzi� b�dzie" - powiedzia� m�czyzna i wyszed�. - Tika wzruszy�a ramionami. - Tylko tyle mog� ci powiedzie�. Ten staruszek, kt�ry tam siedzi, widzia� go. - Wskaza�a na starca siedz�cego w fotelu przed kominkiem. - Mo�esz zapyta�, czy zauwa�y� co� jeszcze. Tanis odwr�ci� si� i popatrzy� na starca, opowiadaj�cego bajki rozmarzonemu dziecku, kt�re wpatrywa�o si� w p�omienie. Flint dotkn�� jego ramienia. - Nadchodzi kto�, kto powie ci wi�cej - rzek� krasnolud. - Sturm! - powiedzia� serdecznie Tanis, odwracaj�c si� ku drzwiom. Wszyscy, z wyj�tkiem Raistlina, obejrzeli si�. Czarodziej zn�w pogr��y� si� w mroku. W drzwiach sta�a wyprostowana sztywno posta� w kolczudze i pe�nej zbroi p�ytowej ze znakiem Zakonu R�y na napier�niku. Bardzo wielu bywalc�w gospody odwr�ci�o si� i zmierzy�o go wrogim spojrzeniem. M�czyzna ten by� rycerzem solamnijskim, a rycerze solamnijscy popadli w nie�ask� na p�nocy. Pog�oski o ich deprawacji dotar�y nawet tak daleko na po�udnie. Ci nieliczni, kt�rzy poznali w Sturmie wieloletniego by�ego mieszka�ca Solace, wzruszyli ramionami i powr�cili do picia. Ci, kt�rzy go nie znali, nadal gapili si�. W czasach pokoju sam widok wchodz�cego do gospody rycerza w pe�nej zbroi by� czym� niezwyk�ym. Tym bardziej niecodzienny by� widok rycerza w pe�nej zbroi pochodz�cej praktycznie z czas�w kataklizmu! Sturm przyj�� owe spojrzenia za ho�d nale�ny swej godno�ci. Starannie przyg�adzi� wielkie, g�ste w�sy, kt�re jako prastary symbol rycerstwa by�y r�wnie przestarza�e, co jego zbroja. Nosi� odznaki rycerzy solamnijskich z niekwestionowan� dum� i mia� do�� si� i umiej�tno�ci, by obroni� t� dum�. Cho� ludzie w gospodzie gapili si� na niego, nikt, kto raz spojrza� w spokojne, ch�odne oczy rycerza, nie o�mieli� si� zadrwi� czy rzuci� uw�aczaj�cej uwagi. Rycerz przytrzyma� otwarte drzwi wysokiemu m�czy�nie i kobiecie otulonej w grube futra. Kobieta musia�a podzi�kowa� Sturmowi, bowiem sk�oni� si� jej w uprzejmy, staro�wiecki spos�b, wedle zwyczaju od dawna martwego we wsp�czesnym �wiecie. - Sp�jrzcie na to - Caramon pokr�ci� g�ow� z podziwem. - Szlachetny rycerz pomaga pi�knej damie. Ciekawe, sk�d wytrzasn�� tych dwoje. - Oni s� barbarzy�cami z r�wnin - powiedzia� Tas, staj�c na krze�le i wymachuj�c r�koma do przyjaciela. - To str�j plemienia Que-Shu. Najwyra�niej dwoje barbarzy�c�w nie przyj�o propozycji, jak� z�o�y� Sturm, poniewa� rycerz zn�w uk�oni� si� i opu�cili ich. Szed� przez zat�oczon� gospod� otoczony atmosfer� dumy i dostoje�stwa, jakby zbli�a� si� do kr�la, kt�ry mia� go pasowa� n