2937

Szczegóły
Tytuł 2937
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2937 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2937 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2937 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Margaret Weis, Tracy Hickman Kroniki Smoczej Lancy - Tom II Smoki zimowej nocy (Przek�ad: Dorota �ywno) Moim rodzicom, doktorowi Haroldowi R. Hicmanowi i jego �onie, kt�rzy nauczyli mnie, czym jest prawdziwy honor Tracy Raye Hickman Moim rodzicom, Frances i George'owi Weis kt�rzy dali mi dar cennejszy od �ycia - umi�owanie ksi��ek Margaret Weis Jeste�my niezmiernie wdzi�czni za pomoc autorom modu��w gier fabularnych DRAGONLANCE(r) ADVANCED DUNGEONS & DRAGONS(r): Douglasowi Nilesowi za DRAGOS OF ICE, Jeffowi Grubbowi za DRAGONS OF LIGHTS i Laurze Hickman, wsp�autorce DRAGONS OF WAR. Na ko�cu dzi�kujemy Michelowi: Est Sularus oth Mithas. Zimowy wicher wyje na zewn�trz, lecz w g��bi jaski� g�rskich krasnolud�w pod �a�cuchem g�r Kharolis nie czuje si� w�ciek�ej zamieci. Gdy Than nakaza� uciszy� si� zgromadzonym krasnoludom i ludziom, naprz�d wyst�pi� bard krasnolud�w, by z�o�y� ho�d dru�ynie. PIE�� O DZIEWI�CIORGU BOHATERACH Z p�nocy nadesz�o niebezpiecze�stwo, tak jak tego si� spodziewali�my: W przedniej stra�y zimy, smoczy taniec Spru� tkanin� ziemi, a� z lasu, Z r�wnin nadeszli oni, z czu�ych obj�� ziemi, Przed nimi bezmiar nieba. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Jeden wy�oni� si� z ogrod�w kamieni, Z krasnoludzkich dwor�w, z pogody i m�dro�ci, Gdzie serce i umys� p�yn�, nie poddane w�tpliwo�ciom W nietkni�tej �yle r�ki. W jego ojcowskich obj�ciach zgromadzi� si� duch. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Jeden zst�pi� z przystani podmuch�w, Lekki w tul�cym go powietrzu, Na ko�ysz�ce si� ��ki, kraj kender�w, Gdzie zbo�e samo wyrasta z male�ko�ci, By zazieleni� si�, zaz�oci� i zn�w zazieleni�. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Nast�pna z r�wnin, dawno powierzona trosce ziemi, Wykarmiona oddal�, horyzontem nico�ci. Nios�c lask� nadesz�a, a ci�ar Mi�osierdzia i �wiat�a skupia� si� w jej d�oni: Nadesz�a, nios�c rany tego �wiata. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Kolejny z r�wnin, w cieniu ksi�yca, Poprzez obyczaj, przez obrz�d, �ladem ksi�yca, Gdzie jego fazy, pe�nia i n�w, w�ada�y Przyp�ywami jego krwi, a jego d�o� wojownika Wznios�a si� przez hierarchie przestrzeni ku �wiat�u. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Jedna w nieobecno�ci, znana z odej��, Mroczna wojowniczka w sercu ognia: Jej chwa�a przestrzeni� mi�dzy s�owami, Ko�ysank� wspominan� na staro��, Wspominan� na kraw�dzi snu i przebudzenia. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Jeden w sercu honoru, utworzony przez miecz, Przez stulecia lotu zimorodka nad krajem, Przez upadek i powstanie Solamnii, wstaj�cy ponownie, Gdy serce wznosi si� ku obowi�zkowi. Ta�cz�cy miecz na zawsze zostanie dziedzictwem. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Nast�pny w prostym �wietle brat ciemno�ci, Zezwalaj�cy r�ce z mieczem wypr�bowa� wszelkie subtelno�ci, Nawet zawi�e paj�czyny serca. Jego my�li To stawy, wzburzone zmieniaj�cym si� wiatrem - Nie widzi ich dna. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Nast�pny jest w�dz, p�elfi, zdradzony, Gdy wi�zy krwi rozrywaj� ziemie, Lasy, �wiat ludzi i elf�w. S�yszy zew odwagi, lecz l�ka si� mi�o�ci, A l�kaj�c si� tego i s�ysz�c zew obu, nie czyni niczego. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Ostatni z mroku, tchn�� noc�, Gdzie abstrakcje gwiazd kryj� gniazdo s��w, Gdzie cia�o cierpi ran� liczb, Poddane wiedzy, a�, nie mog�c b�ogos�awi�, Jego b�ogos�awie�stwo pada na n�dznych i pogr��onych w ciemnocie. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Przy��czyli si� do nich inni w trakcie opowie�ci: Niepozorne dziewcz�, obdarzone �ask� nad �askami; Ksi�niczka nasion i m�odych drzewek, kt�rej powo�aniem las; Prastary tkacz wypadk�w; Nie zdo�amy opowiedzie�, kogo jeszcze opowie�� ta obejmie. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. Z p�nocy nadesz�o niebezpiecze�stwo, tak jak si� spodziewali�my: W obozowiskach zimy, smoczy sen Ow�adn�� ziemi�, lecz z lasu, Z r�wnin nadeszli oni, z czu�ych obj�� ziemi, Definiuj�c niebo przed sob�. Dziewi�cioro ich by�o pod trzema ksi�ycami, W jesiennym zmierzchu: Gdy �wiat chyli� si� ku upadkowi, oni wznie�li si� Ku sercu opowie�ci. M�ot M�ot Kharasa! Wielka sala audiencyjna kr�la krasnolud�w g�rskich rozbrzmia�a echem triumfalnego obwieszczenia. W chwil� p�niej, gdy olbrzymie drzwi z ty�u sali rozwar�y si� i wkroczy� Elistan, kap�an Paladine, rozleg�y si� szalone wiwaty, w kt�rych g��bokie, dudni�ce g�osy krasnolud�w miesza�y si� z nieco wy�szymi w tonacji ludzkimi g�osami. Cho� misowata w kszta�cie sala mia�a wielkie rozmiary, nawet jak na warunki krasnolud�w, panowa� w niej nieopisany �cisk. Pod �cianami stali niemal wszyscy z o�miuset uchod�c�w z Pax Tharkas, podczas gdy krasnoludowie t�oczyli si� na rze�bionych, kamiennych �awach. Elistan pojawi� si� na ko�cu d�ugiej nawy �rodkowej, z czci� trzymaj�c w d�oniach ogromny m�ot bojowy. Na widok odzianego w bia�e szaty kap�ana Paladine podnios�y si� jeszcze g�o�niejsze krzyki, kt�re dudni�y o wielkie sklepienie i rozbrzmiewa�y takim echem, a� wydawa�o si�, �e sala dr�y w posadach. Tanis skrzywi� si�, bowiem od ha�asu rozbola�a go g�owa. By�o mu duszno w t�umie. Nigdy nie lubi� podziemi i chocia� sufit by� tak daleko, �e sklepienie nik�o w cieniu wysoko nad kr�giem jaskrawego �wiat�a pochodni, p�elf czu� si� zamkni�ty i osaczony. - Jak bym chcia�, �eby to si� ju� sko�czy�o - szepn�� do Sturma, kt�ry sta� obok. Sturm, zawsze melancholijny, sprawia� wra�enie jeszcze bardziej smutnego i zas�pionego ni� zwykle. - Nie pochwalam tego, Tanisie - mrukn��, zak�adaj�c r�ce na b�yszcz�cym metalu swego antycznego napier�nika. - Wiem - rzek� poirytowany Tanis. - Ju� to m�wi�e� - i to nie raz, a kilka razy. Teraz ju� jest za p�no. Nie mo�na zrobi� nic innego jak dobr� min� do z�ej gry. Koniec jego zdania zag�uszy�y kolejne dono�ne owacje w chwili, gdy Elistan uni�s� m�ot nad g�ow�, pokazuj�c go t�umowi przed wyruszeniem w g��b nawy. Tanis przy�o�y� d�o� do czo�a. W miar�, jak ch�odna grota pod ziemi� nagrzewa�a si� od masy cia�, zaczyna�o mu si� kr�ci� w g�owie. Elistan zacz�� i�� naw�. Hornfel, Than krasnolud�w Hylar stan�� na podwy�szeniu po�rodku sali, aby go powita�. Za krasnoludem znajdowa�o si� siedem wyciosanych w kamieniu tron�w, a wszystkie by�y teraz puste. Hornfel sta� przed si�dmym tronem, najwspanialszym, nale��cym do kr�la Thorbardinu. Od tak dawna pusty tron zostanie zn�w zaj�ty, gdy Hornfel przyjmie m�ot Kharasa. Powr�t tej prastarej relikwii by� wyj�tkowym triumfem Hornfela. Poniewa� bezcenny m�ot nale�a� do jego thanatu, Hornfel m�g� zjednoczy� rywalizuj�cych than�w krasnoludzkich pod swym przyw�dztwem. - To my walczyli�my, �eby odzyska� m�ot - rzek� powoli Sturm, przygl�daj�c si� l�ni�cej broni. - Legendarny m�ot Kharasa. U�yty do wykucia smoczych lanc. Utracony na setki lat, znaleziony i ponownie utracony. A teraz oddany krasnoludom! - powiedzia� z niesmakiem. - Ju� przedtem oddano go raz krasnoludom - przypomnia� mu Tanis znu�onym g�osem, czuj�c, jak pot sp�ywa mu stru�k� po czole. - Niech Flint opowie ci t� histori�, je�li zapomnia�e�. W ka�dym razie teraz ju� naprawd� nale�y do nich. Elistan doszed� do st�p kamiennego podwy�szenia, gdzie oczekiwa� go than odziany w ci�kie szaty i masywne z�ote �a�cuchy, jakie krasnoludowie uwielbiali. Elistan ukl�k� u st�p podwy�szenia, co by�o dobrze przemy�lanym gestem, bowiem gdyby nie to, wysoki i muskularny kap�an sta�by twarz� w twarz z krasnoludem, mimo i� podwy�szenie znajdowa�o si� dobry metr nad ziemi�. Krasnoludowie zakrzykn�li g�o�no z rado�ci na ten widok. Tanis zauwa�y�, �e ludzie okazywali wi�ksz� pow�ci�gliwo��, a niekt�rzy nawet szeptali mi�dzy sob�, niezadowoleni z widoku swego przyw�dcy, kt�ry tak si� korzy�. - Przyjmij ten dar naszego ludu... - s�owa Elistana zgin�y w kolejnym wiwacie krasnolud�w. - Dar! - parskn�� Sturm. - Raczej okup. - W zamian za kt�ry - ci�gn�� Elistan, gdy mo�na by�o go ju� us�ysze� - dzi�kujemy krasnoludom za szczodro��, jak� nam okazali, daj�c miejsce do �ycia w swym kr�lestwie. - Za prawo do tego, by by� �ywcem pogrzebanym... - mrukn�� Sturm. - I przysi�gamy wesprze� krasnolud�w, gdyby wojna mia�a dotrze� do nas! - wykrzykn�� Elistan. W komnacie rozbrzmia�y radosne okrzyki, kt�re przybra�y na sile, gdy than Hornfel schyli� si�, by odebra� m�ot. Krasnoludowie tupali i gwizdali, wspi�wszy si� na kamienne �awy. Tanisowi zacz�o si� robi� niedobrze. Rozejrza� si� wko�o. Nikt nie zauwa�y ich nieobecno�ci. Hornfel b�dzie przemawia�, podobnie jak ka�dy z sze�ciu pozosta�ych than�w, nie wspominaj�c nawet o cz�onkach rady Szlachetnych Poszukiwaczy. P�elf dotkn�� ramienia Sturma, gestem daj�c rycerzowi do zrozumienia, by poszed� za nim. Po cichu wymkn�li si� z sali, schylaj�c si� nisko, by zmie�ci� si� w w�skim przej�ciu. Cho� wci�� znajdowali si� w podziemiach pot�nego miasta krasnolud�w, przynajmniej byli z dala od ha�asu, pogr��eni w ch�odnym mroku nocy. - Dobrze si� czujesz? - spyta� Sturm, dostrzegaj�c blado�� Tanisa widoczn� pod zarostem. P�elf chwyta� g��bokie hausty ch�odnego powietrza. - Teraz ju� tak - odrzek� Tanis, czerwieni�c si�, zawstydzony sw� s�abo�ci�. - To przez to gor�co... i ha�as. - Wkr�tce st�d odejdziemy - powiedzia� Sturm. - Oczywi�cie, zale�e� to b�dzie od tego, czy rada Szlachetnych Poszukiwaczy przeg�osuje pozwolenie na wypraw� do Tarsis. - Och, nie ma w�tpliwo�ci co do tego, jak b�d� g�osowa� - odrzek� Tanis, wzruszaj�c ramionami. - Wiadomo, �e odk�d Elistan znalaz� bezpieczne schronienie dla ludzi, on tu teraz rz�dzi. �aden z Szlachetnych Poszukiwaczy nie o�mieli si� wyst�pi� przeciwko niemu - przynajmniej nie otwarcie. Nie, m�j przyjacielu, by� mo�e nim minie miesi�c, podniesiemy �agle jednego z bia�oskrzyd�ych statk�w w Tarsis Pi�knym. - Bez m�ota Kharasa - doda� gorzko Sturm. Cichym g�osem zacz�� recytowa�: "Powiada si�, �e rycerze wzi�li zloty miot, miot pob�ogoslawiony przez wielkiego boga Paladine i podarowany Srebrnor�kiemu, aby m�g� wyku� smocz� lanc� Humy, zab�jcy smok�w, i dali �w miot krasnoludowi zwanemu przez nich Kharas, czyli rycerz, za nadzwyczajn� dzielno�� i honor w boju. I zatrzyma� on imi� Kharas jako swe w�asne. A m�ot Kharasa oddany zosta� w r�ce krasnolud�w z ich zapewnieniem, �e zn�w zostanie odzyskany w chwili potrzeby..." - Zosta� przecie� odzyskany - powiedzia� Tanis, z wysi�kim pohamowuj�c narastaj�cy w nim gniew. S�ysza� ten cytat zbyt wiele razy! - Odzyskany, a teraz zostawiony! - Sturm zme�� w�ciekle s�owa. - Mogli�my go zabra� do Solamnii, wyku� nim w�asne smocze lance... - A ty by�by� nast�pnym Hum�, p�dz�cym ku chwale ze smocz� lanc� w r�ku! - Tanis nie m�g� si� ju� opanowa�. -Tymczasem pozwoli�by� o�miuset ludziom zgin��... - Nie, nie pozwoli�bym im zgin��! - krzykn�� Sturm, nie posiadaj�c si� z gniewu. - Oto nasza pierwsza wskaz�wka dotycz�ca smoczych lanc, a ty sprzedajesz j� za... - Shirak - rozleg� si� czyj� szept i rozb�ys�o jaskrawe �wiat�o, promieniuj�ce z kryszta�owej kuli, kt�r� �ciska�a z�ota smocza �apa umieszczona na czubku zwyk�ej, drewnianej laski. Blask pad� na czerwone szaty czarodzieja. M�ody mag zbli�y� si� do dw�ch m�czyzn, wspieraj�c si� na swej lasce i pokaszluj�c lekko. �wiat�o jego laski pada�o na wychudzon� twarz o po�yskuj�cej metalicznie sk�rze mocno naci�gni�tej na delikatnych ko�ciach. Jego oczy po�yskiwa�y barw� z�ota. - Raistlinie - odezwa� si� zdenerwowanym g�osem Tanis. - �yczysz sobie czego�? Raistlinowi zdawa�y si� nie przeszkadza� gniewne spojrzenia, jakimi mierzyli go obaj m�czy�ni. Najwyra�niej przyzwyczajony by� do tego, �e ma�o kto czu� si� swobodnie w jego towarzystwie, czy te� pragn��by znale�� si� w jego pobli�u. Zatrzyma� si� przed nimi. Wyci�gn�wszy w�t�� r�k�, czarodziej powiedzia� - Akular-alan suh Tagolann Jistrathar - i na oczach zdumionego Tanisa i Sturma z nico�ci wy�oni� si� blady, migotliwy obraz jakiej� broni. By�a to lanca dla pieszego, d�uga niemal na cztery metry. Grot by� z czystego srebra, z�bkowany i po�yskliwy, a drzewce wykonano z wypolerowanego drewna. Zako�czono je stal�, tak by mo�na by�o je wbija� w ziemi�. - Jakie to pi�kne! - westchn�� Tanis. - Co to jest? - Smocza lanca - odpowiedzia� Raistlin. Trzymaj�c lanc� w d�oni, czarodziej wszed� pomi�dzy .dw�ch m�czyzn, kt�rzy usun�li mu si� z drogi, jakby nie chc�c, by ich dotyka�. Nie mogli oderwa� oczu od lancy. Wtedy Raistlin odwr�ci� si� i poda� j� Sturmowi. - Oto twoja smocza lanca, rycerzu - zasycza� Raistlin - bez konieczno�ci pos�ugiwania si� m�otem czy srebrn� r�k�. Czy pojedziesz z ni� ku chwale, pami�taj�c, �e Huma wraz z chwa�� znalaz� �mier�? Sturmowi rozb�ys�y oczy. Powstrzyma� oddech z bogobojnego podziwu i wyci�gn�� r�k�, by pochwyci� smocz� lanc�. Ku jego zdumieniu, r�ka przesz�a przez ni� na wylot! Smocza lanca znik�a w chwili, gdy jej dotkn��. - Kolejna twoja sztuczka! - warkn��. Odwr�ciwszy si� na pi�cie, odszed� d�ugim krokiem, d�awi�c si� z gniewu. - Je�li to mia� by� �art, Raistlinie - rzek� cicho Tanis - to nie by� �mieszny. - �art? - szepn�� mag. Spojrzenie jego dziwnych, z�otych oczu �ledzi�o rycerza, kt�ry odchodzi� w g�sty mrok krasnoludzkiego miasta pod g�r�. - Powinienie� zna� mnie lepiej, Tanisie. Czarodziej za�mia� si� - a by� to upiorny �miech, jaki Tanis s�ysza� tylko raz przedtem. Nast�pnie, sk�oniwszy si� sardonicznie p�elfowi, Raistlin znik� w ciemno�ciach, pod��aj�c �ladami rycerza. KSI�GA PIERWSZA Rozdzia� I Bia�oskrzydle okr�ty. Nadzieja spoczywa za R�wninami Py�u Tanis P�elf siedzia� na zebraniu rady Szlachetnych Poszukiwaczy i przys�uchiwa� si� wszystkiemu z pos�pn� min�. Cho� oficjalnie fa�szywa religia poszukiwaczy by�a ju� martwa, grup� politycznych przyw�dc�w o�miu setek uchod�c�w z Pax Tharkas wci�� tak w�a�nie nazywano. _ Nie chodzi o to, �e nie jeste�my wdzi�czni krasnoludom za to, �e pozwolili nam tu zamieszka� - powiedzia� wylewnie Hederick, gestykuluj�c pokryt� bliznami d�oni�. - Jestem pewien, �e wszyscy jeste�my wdzi�czni. Tak samo jeste�my wdzi�czni tym, kt�rzy bohatersko odnale�li m�ot Kharasa. To umo�liwi�o nam sprowadzenie si� tutaj. - Hederick uk�oni� si� Tanisowi, kt�ry odpowiedzia� na uk�on kr�tkim skinieniem g�owy. - Ale my nie jeste�my krasnoludami! To zdecydowane stwierdzenie spotka�o si� z pomrukami aprobaty, co wzbudzi�o u Hedericka sympati� do s�uchaczy. - My, ludzie, nie jeste�my stworzeni do �ycia pod ziemi�! G�o�ne okrzyki aprobaty i oklaski. - Jeste�my rolnikami. Nie mo�emy uprawia� roli na g�rskim zboczu! Chcemy ziemi takiej, jak� zmuszeni byli�my zostawi�. Twierdz�, �e ci, kt�rzy zmusili nas do opuszczenia naszej ojczyzny powinni da� nam now�! - Czy on ma na my�li smoczych w�adc�w? - Sturm szepn�� z przek�sem do Tanisa. - Jestem pewien, �e z rado�ci� spe�ni� ich �yczenia. - Ci g�upcy powinni by� wdzi�czni, �e �yj�! - mrukn�� Tanis. - Sp�jrz tylko, jak patrz� na Elistana - jakby to by�a jego wina! Kap�an Paladine - przyw�dca uchod�c�w - wsta�, by odpowiedzie� Hederickowi. - W�a�nie dlatego, �e potrzebujemy nowych dom�w - rzek� Elistan dono�nym barytonem, kt�ry d�wi�cznie zabrzmia� w jaskini - proponuj�, by�my wys�ali delegacj� na po�udnie, do Pi�knego Tarsis. Tanis ju� wcze�niej s�ysza� o planach Elistana. Rozmy�la� o tym, co wydarzy�o si� w ci�gu miesi�ca, odk�d wraz z towarzyszami wr�ci� z grobu Derkina ze �wi�tym m�otem. Thanowie krasnolud�w, zjednoczeni obecnie pod przyw�dztwem Hornfela, przygotowywali si� do boju ze z�em, kt�re nadci�ga�o z p�nocy. Krasnoludowie nie obawiali si� go zbytnio. Ich g�rskie kr�lestwo wydawa�o si� niezwyci�one. Dotrzymali tak�e obietnicy, jak� z�o�yli Tanisowi w zamian za oddanie im m�ota: uciekinierzy z Pax Tharkas mog� osiedli� si� w Southgate, najbardziej wysuni�tej na po�udnie cz�ci g�rskiego kr�lestwa Thorbardin. Elistan przyprowadzi� uchod�c�w do Thorbardinu. Pr�bowali tu odbudowa� swe �ycie, lecz warunki nie by�y ca�kowicie zadowalaj�ce. Oczywi�cie byli bezpieczni, lecz ucieknierzy, po�r�d kt�rych wi�kszo�� by�a rolnikami, nie czuli si� szcz�liwi mieszkaj�c w ogromnych podziemnych jaskiniach krasnolud�w. Na wiosn� mogli uprawia� ziemi� na zboczu g�ry, lecz na skalistej glebie wyrosn� sk�pe plony wystarczaj�ce zaledwie do utrzymania si� przy �yciu. Ludzie chcieli mieszka� na �wie�ym powietrzu i w s�o�cu. Nie chcieli by� uzale�nieni od krasnolud�w. To Elistan przypomnia� starodawne legendy o Pi�knym Tarsis i jego okr�tach na skrzyd�ach mew. To tylko legendy, przypomnia� mu Tanis, kiedy Elistan po raz pierwszy wspomnia� o tym. Nikt w tej cz�ci Ansalonu nie s�ysza� o Tarsis od czasu kataklizmu trzysta lat temu. Wtedy krasnoludowie zamkn�li granice g�rskiego kr�lestwa Thorbardin, praktycznie odcinaj�c wszelkie kontakty mi�dzy p�noc� a po�udniem, poniewa� jedyna droga przez g�ry Kharolis wiod�a przez Thorbardin. Tanis pos�pnie s�ucha�, jak rada Szlachetnych Poszukiwaczy jednog�o�nie popar�a propozycj� Elistana. Zaproponowano wys�anie do Tarsis ma�ej grupy ludzi z poleceniem dowiedzenia si�, jakie statki zawijaj� do portu, dok�d si� udaj� i ile b�dzie kosztowa� rejs na ich pok�adzie - a mo�e nawet za ile mo�na kupi� statek. - A kto b�dzie przyw�dc� grupy? - Tanis zadawa� sobie po cichu pytanie, cho� ju� zna� odpowied�. Oczy wszystkich zwr�ci�y si� ku niemu. Zanim Tanis zdo�a� co� powiedzie�, Raistlin, kt�ry przys�uchiwa� si� wszystkiemu bez komentarza, wyst�pi� naprz�d i stan�� przed rad�. Zmierzy� ich spojrzeniem dziwnych, po�yskuj�cych z�otem oczu. - G�upcami jeste�cie - rzek� Raistlin cichym szeptem, w kt�rym pobrzmiewa�a pogarda - i �yjecie z�udzeniami g�upc�w. Jak cz�sto mam si� powtarza�? Jak cz�sto musz� wam przypomina� o zwiastunie zapisanym w�r�d gwiazd? Co sobie wyobra�acie, kiedy spogl�daj�c w nocne niebo, widzicie czarne dziury ziej�ce w miejscu brakuj�cych dw�ch konstelacji? Cz�onkowie rady niespokojnie poruszyli si� na swych sto�kach, a kilku wymieni�o znacz�ce spojrzenia, kt�re mia�y pokaza�, jak s� znudzeni. Raistlin zauwa�y� to i ci�gn�� przemow� g�osem coraz bardziej przepe�nionym pogard�. - Tak, s�ysza�em, jak kilku z was m�wi, �e to tylko naturalne zjawisko - co�, co si� normalnie zdarza, jak spadanie li�ci z drzew. Kilku cz�onk�w rady zamrucza�o co� pod nosem, kiwaj�c przy tym g�owami. Raistlin przygl�da� im si� przez chwil� w milczeniu, wykrzywiaj�c drwi�co wargi. Potem odezwa� si� jeszcze raz. - Powtarzam, jeste�cie g�upcami. Gwiazdozbioru znanego jako Kr�lowa Ciemno�ci nie ma na niebosk�onie, poniewa� kr�lowa jest obecna tu, na Krynnie. Gwiazdozbi�r Wojownika, kt�ry, jak dowiadujemy si� z dysk�w Mishakal, przedstawia prastarego boga Paladine, r�wnie� powr�ci� na Krynn, by z ni� walczy�. Raistlin przerwa�. Elistan, kt�ry sta� w�r�d nich, by� prorokiem Paladine, a wielu tu obecnych nawr�ci�o si� na now� religi�. Czarodziej wyczu�, �e niekt�rzy zareagowali rosn�cym gniewem na to, co wydawa�o im si� blu�nierstwem. Pomys�, �e bogowie osobi�cie mieliby anga�owa� si� w sprawy ludzi by� szokuj�cy! Raistlin jednak nigdy nie przejmowa� si� tym, �e uwa�ano go za blu�nierc�. Podni�s� g�os. - Popami�tacie jeszcze me s�owa! Wraz z Kr�low� Ciemno�ci powr�ci�y jej "wrzeszcz�ce hordy", jak powiada Kantyczka. A wrzeszcz�ce hordy to smoki! - Raistlin przeci�gn�� ostatnie s�owo w syk, na d�wi�k kt�rego, wedle okre�lenia Flinta, "przesz�y go dreszcze". - Wszystko to wiemy - burkn�� niecierpliwie Hederick. Min�a ju� pora, o jakiej Teokrata wypija� co wiecz�r szklanic� grzanego wina i to zniecierpliwienie doda�o mu odwagi. Natychmiast jednak po�a�owa� swych s��w, gdy klepsydrowe oczy Raistlina przeszy�y Teokrat� niczym czarne strza�y. - Do czego zmierzasz? - Do tego, �e pok�j ju� nigdzie nie istnieje na Krynnie - szepn�� czarodziej. Machn�� w�t�� r�k�. - Znajd�cie statki, udajcie si� w podr�, dok�d chcecie. Gdziekolwiek pop�yniecie, gdziekolwiek spojrzycie w nocne niebo, ujrzycie te same wielkie, czarne dziury. Gdziekolwiek p�jdziecie, zastaniecie tam smoki! Raistlin zacz�� kaszle�. Jego cia�em wstrz�sa�y spazmy i wydawa�o si�, �e zaraz upadnie, lecz jego bli�niaczy brat, Caramon, podbieg� i pochwyci� go w swe mocne ramiona. Kiedy Caramon wyprowadzi� maga z posiedzenia rady, wszyscy odnie�li wra�enie, �e si� przeja�ni�o. Cz�onkowie rady otrz�sn�li si� i roze�miali - nawet je�li by� to nieco niepewny �miech - i m�wili, �e to bajka. My�le�, �e wojna rozprzestrzeni�a si� na ca�y Krynn, to �mieszne. Przecie� wojna ju� zbli�a�a si� do ko�ca tu, na Ansalonie. Smoczy w�adca, Verminaard, zosta� pokonany, a jego armie smokowc�w zmuszone do odwrotu. Cz�onkowie rady wstali i przeci�gn�wszy si�, wyszli z komnaty, by uda� si� do piwiarni lub w�asnych dom�w. Zapomnieli, �e nawet nie spytali Tanisa, czy zechce stan�� na czele wyprawy do Tarsis. Po prostu do g�owy im nie przysz�o, �e mo�e odm�wi�. Tanis, wymieniwszy pos�pne spojrzenie ze Sturmem, wyszed� z jaskini. Mimo i� krasnoludowie czuli si� bezpieczni w swej g�rskiej fortecy, Tanis i Sturm za��dali wystawienia stra�y na murach obronnych od strony Southgate. Nauczyli si� szanowa� smoczych w�adc�w na tyle, �e nie potrafili spa� spokojnie bez warty - nawet pod ziemi�. Tanis opar� si� o mur otaczaj�cy Southgate. Na jego twarzy malowa� si� wyraz zamy�lenia i powagi. Przed nim rozci�ga�a si� polana g�adko przykryta kopnym �niegiem. Noc by�a cicha i spokojna. Za nim widnia� ogromny masyw g�r Kharolis. Brama Southgate w rzeczywisto�ci by�a czym� w rodzaju olbrzymiego korka w g�rskim zboczu. Stanowi�a cz�� systemu obronnego, dzi�ki kt�remu krasnoludowie odizolowali si� od reszty �wiata na trzysta lat po kataklizmie i niszczycielskich wojnach krasnolud�w. Szerok� na osiemna�cie metr�w u podstawy i wysok� na niemal po�ow� tej wielko�ci bram� porusza� olbrzymi mechanizm, kt�ry wsuwa� j� i wysuwa� ze skalnej �ciany. Po�rodku mia�a co najmniej dwana�cie metr�w grubo�ci i na ca�ym Krynnie nie znano bardziej niezniszczalnej bramy, z wyj�tkiem jej odpowiedniczki od strony p�nocnej. Kiedy bramy zamykano, nie spos�b by�o odr�ni� je od zbocza g�ry, tak wspania�a by�a robota dawnych krasnoludzkich mistrz�w kamieniarskich. Jednak�e od chwili przybycia ludzi do Southgate wok� wej�cia umocowano pochodnie, umo�liwiaj�c m�czyznom, kobietom i dzieciom wyj�cie na �wie�e powietrze - co mieszkaj�cym pod ziemi� krasnoludom wydawa�o si� niczym nieuzasadnion� ludzk� s�abo�ci�. Tanis sta�, wpatruj�c si� w las za polan� i nie m�g� znale�� spokoju w jego cichej urodzie. Wkr�tce nadszed� Sturm, Elistan i Laurana. Toczyli rozmow� - najwyra�niej o nim - bowiem w tym momencie zapad�a nieprzyjemna cisza. - Taki jeste� powa�ny - powiedzia�a cicho Laurana, podchodz�c bli�ej do Tanisa i k�ad�c mu d�o� na ramieniu. - Uwa�asz, �e Raistlin ma racj�, prawda, Tanthal... Tanisie? - Laurana zaczerwieni�a si�. Jego ludzkie imi� wci�� z trudem przechodzi�o jej przez usta, lecz zna�a go teraz do�� dobrze, by wiedzie�, �e elfie imi� sprawia�o mu b�l. Tanis spu�ci� spojrzenie na drobn�, smuk�� d�o� na swym ramieniu i �agodnie nakry� j� w�asn� d�oni�. Jeszcze kilka miesi�cy temu jej dotyk zez�o�ci�by go, wywo�uj�c zak�opotanie i poczucie winy, bowiem w jego wn�trzu toczy� si� b�j pomi�dzy mi�o�ci� do ludzkiej kobiety a uczuciem dla tej elfiej panny, kt�re nazywa� dziecinnym zauroczeniem. Teraz dotyk d�oni Laurany przepe�ni� go ciep�em i spokojem, mimo i� jednocze�nie rozpali� jego krew. Odpowiedzia� na jej pytanie, zastanawiaj�c si� nad tym nowym, niepokoj�cym uczuciem. - Od dawna uwa�am, �e Raistlin m�drze radzi - powiedzia�, wiedz�c, jak to ich zaniepokoi. Oczywi�cie, Sturm natychmiast spochmurnia�. Elistan zmarszczy� brwi. - S�dz�, �e tym razem ma racj�. Wygrali�my bitw�, lecz daleko nam jeszcze do wygrania wojny. Wiemy, �e wojna toczy si� daleko na p�nocy, w Solamnii. Wydaje mi si�, �e mamy prawo s�dzi�, i� si�y ciemno�ci tocz� b�j nie tylko po to, by podbi� Abanasini�. - To tylko twoje przypuszczenia! - sprzeciwia� si� Elistan. - Nie pozw�l, by mrok spowijaj�cy tego m�odego maga za�mi� ci rozum. On mo�e mie� racj�, lecz to jeszcze nie pow�d, by porzuca� nadziej� i poddawa� si�! Tarsis jest du�ym portem morskim, przynajmniej wed�ug tego, co o nim wiemy. Tam znajdziemy kogo�, kto nam powie, czy wojna toczy si� na ca�ym �wiecie. Je�li tak, musz� wci�� istnie� gdzie� miejsca, gdzie znajdziemy spok�j. - Pos�uchaj Elistana, Tanisie - powiedzia�a �agodnie Laurana. - On jest m�dry. Kiedy nasz lud opu�ci� Qualinesti, nie ucieka� na o�lep. Uda� si� do spokojnej przystani. M�j ojciec mia� plan, cho� nie odwa�y� si� go ujawni�... Laurana przerwa�a, zauwa�ywszy skutek, jaki odnios�a jej przemowa. Tanis raptownie wyrwa� r�k� spod jej d�oni i wbi� gniewny wzrok w Elistana. - Raistlin twierdzi, �e nadzieja to zaprzeczanie rzeczywisto�ci - stwierdzi� ch�odno Tanis. Potem, widz�c, �e zatroskany Elistan przygl�da mu si� ze smutkiem, p�elf pos�a� mu znu�ony u�miech. - Przepraszam, Elistanie. Jestem zm�czony, to wszystko. Wybacz mi. Twoja propozycja jest rozs�dna. Udamy si� do Tarsis z nadziej�, je�li z niczym wi�cej. Elistan pokiwa� g�ow� i odwr�ci� si� do wyj�cia. - Idziesz, Laurano? Wiem, �e jeste� zm�czona, moja droga, ale mamy jeszcze mas� rzeczy do zrobienia, zanim b�d� m�g� przekaza� przyw�dztwo radzie na czas mojej nieobecno�ci. - Wkr�tce do ciebie przyjd�, Elistanie - powiedzia�a Laurana, oblewaj�c si� rumie�cem. - Chcia�abym... chcia�abym chwil� porozmawia� z Tanisem. Elistan zmierzy� oboje uwa�nym, pe�nym zrozumienia spojrzeniem, a nast�pnie znik� w mrocznej bramie wraz ze Sturmem. Tanis zacz�� gasi� pochodnie, co by�o wst�pem do zamkni�cia bramy. Laurana sta�a przy wej�ciu z coraz ch�odniejsz� min�, kiedy zrozumia�a, �e Tanis j� ignoruje. - Co ci si� sta�o? - zapyta�a wreszcie. - M�wisz niemal tak, jakby� opowiada� si� po stronie tego czarodzieja o mrocznej duszy, wyst�puj�c przeciwko Elistanowi, kt�ry jest jednym z najlepszych i najm�drzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek pozna�am! - Nie os�dzaj Raistlina, Laurano - rzek� szorstko Tanis, zanurzaj�c pochodni� w wiadrze z wod�. Ogie� zgas� z sykiem. - Nie wszystko zawsze jest tak czarne i bia�e, jak wy, elfowie, jeste�cie sk�onni s�dzi�. Ten czarodziej niejeden raz ocali� nam �ycie. Nauczy�em si� polega� na jego rozumowaniu - na kt�rym, przyznaj�, �atwiej jest mi polega� ni� na �lepej wierze! - Wy elfowie! - krzykn�a Laurana. - Jak�e typowo ludzkie to s�owa! Jest w tobie du�o wi�cej z elfa, ni� chcesz przyzna�, Tanthalasie! Zwyk�e� m�wi�, �e nie nosisz brody po to, by ukrywa� swe pochodzenie i uwierzy�am ci. Teraz ju� nie jestem taka tego pewna. �y�am w�r�d ludzi do�� d�ugo, by dowiedzie� si�, co czuj� do elf�w! A ja jestem dumna ze swego pochodzenia. Ty nie! Ty si� go wstydzisz. Dlaczego? Z powodu tej kobiety, w kt�rej si� zakocha�e�! Jak ona si� nazywa... tej Kitiary? - Przesta�, Laurano! - krzykn�� Tanis. Cisn�wszy pochodni� na ziemi�, podszed� zdecydowanym krokiem do elfiej panny, kt�ra sta�a w bramie. - Je�li chcesz dyskutowa� na temat par, to co powiesz o sobie i Elistanie? Mo�e jest kap�anem Paladine, ale jest r�wnie� m�czyzn� - o czym bez w�tpienia potrafisz za�wiadczy�! Jedyne, co s�ysz� od ciebie - przedrze�nia� j� - to "Elistan jest taki m�dry, on b�dzie wiedzia�, co zrobi�", "Pos�uchaj Elistana, Tanisie..." - Jak �miesz przypisywa� mi swe w�asne u�omno�ci - odpar�a Laurana. - Kocham Elistana. Szanuj� go niezmiernie. To najm�drzejszy i naj�agodniejszy cz�owiek, jakiego kiedykolwiek spotka�am. Jest pe�en po�wi�cenia i jego ca�e �ycie opiera si� na s�u�eniu innym. Ale jest tylko jeden m�czyzna, kt�rego kocham, tylko jeden m�czyzna, kt�rego kiedykolwiek kocha�am - cho� teraz zaczynam zadawa� sobie pytanie, czy przypadkiem nie pope�ni�am b��du! Powiedzia�e� w tym strasznym miejscu, w Sla-Mori, �e zachowuj� si� jak ma�a dziewczynka i powinnam wydoro�le�. C�, doros�am, Tanisie P�elfie. W ci�gu tych kilku ostatnich gorzkich miesi�cy widzia�am �mier� i cierpienie. Czu�am strach, istnienia jakiego nawet nie podejrzewa�am! Nauczy�am si� walczy� i zadawa�am �mier� wrogom. Wszystko to przej�o m� dusz� takim b�lem, �e ju� odr�twia�am i nie czuj� nic wi�cej. Gorszy jednak b�l sprawi�o mi spojrzenie na ciebie, kiedy ju� przejrza�am na oczy. - Nigdy nie twierdzi�em, �e jestem doskona�y, Laurano - rzek� cicho Tanis. Wzesz�y oba ksi�yce, srebrny i czerwony, i cho� �aden nie by� jeszcze w pe�ni, rzuca�y do�� �wiat�a, by Tanis dojrza� �zy w l�ni�cych oczach Laurany. Wyci�gn�� do niej r�ce, chc�c j� obj��, lecz ona odsun�a si�. - Mo�e nigdy tak nie twierdzi�e� - rzek�a ze wzgard� - lecz z ca�� pewno�ci� bawi ci� to, �e pozwalasz nam tak my�le� o tobie! Nie zwracaj�c uwagi na jego wyci�gni�te ramiona, wyj�a pochodni� z uchwytu w �cianie i wesz�a w mrok za bram� Thorbardinu. Tanis �ledzi� wzrokiem oddalaj�c� si� Lauran�, przygl�daj�c si� jej w�osom koloru miodu po�yskuj�cym w blasku pochodni i ruchom pe�nym wdzi�ku, jak ko�ysanie si� smuk�ych osik w ich elfiej ojczy�nie Qualinesti. Tanis sta� jeszcze przez chwil�, odprowadzaj�c j� spojrzeniem i pocieraj�c g�st�, rudaw� brod�, jakiej nie m�g�by zapu�ci� �aden elf na Krynnie. Rozwa�aj�c ostatnie stwierdzenie Laurany, pomy�la� o Kitiarze, cho� by�o to zupe�nie nie na miejscu. W my�lach wyczarowa� obraz kr�tko ostrzy�onej, k�dzierzawej, czarnej czupryny Kitiary, jej krzywego u�miechu, ognistego, wybuchowego charakteru i jej silnego, zmys�owego cia�a - cia�a wyszkolonej wojowniczki, lecz ku swemu zdumieniu odkry�, �e wizerunek ten rozp�yn�� si�, przeszyty spokojnym, czystym spojrzeniem pary lekko sko�nych, �wietlistych elfich oczu. Z wn�trza g�ry dobieg� grzmot. O�, kt�ra porusza�a olbrzymi�, kamienn� bram� zacz�a si� obraca�, ze zgrzytem zamykaj�c wej�cie. Przygl�daj�c si� zamykaj�cym si� wrotom, Tanis postanowi� nie wchodzi� do �rodka. "�ywcem pogrzebany". U�miechn�� si�, przypomniawszy sobie s�owa Sturma, lecz jednocze�nie przeszed� go wewn�trzny dreszcz. Przez d�u�sz� chwil� przygl�da� si� drzwiom czuj�c, jak ci�ka bariera zapada pomi�dzy niego i Lauran�. Wrota zatrzasn�y si� z g�uchym �oskotem. Zbocze g�ry by�o puste, zimne i odstr�czaj�ce. Westchn�wszy Tanis otuli� si� p�aszczem i ruszy� w stron� lasu. Nawet spanie w �niegu jest lepsze od spania pod ziemi�. I tak powinien zacz�� si� do tego przyzwyczaja�. R�wniny Py�u, kt�re b�d� przemierza� w drodze do Tarsis, najprawdopodobniej b�d� zasypane �niegiem, nawet wczesn� zim�. Id�c i rozmy�laj�c o wyprawie, Tanis spojrza� w nocne niebo. By�o pi�kne i usiane migocz�cymi gwiazdami. Jednak�e pi�kno to psu�y dwie czarne dziury. Brakuj�ce gwiazdozbiory Raistlina. Dziury w niebie. Dziury w nim samym. Po sprzeczce z Laurana Tanis niemal cieszy� si�, �e rusza w podr�. Ca�a dru�yna zgodzi�a si� p�j��. Tanis wiedzia�, �e nikt z nich nie czu� si� naprawd� dobrze w�r�d uchod�c�w. Przygotowania do wyprawy da�y mu sporo do my�lenia. M�g� powiedzie� sobie, �e nie obchodzi go, i� Laurana unika go. Z pocz�tku sama podr� by�a przyjemna. Odnosi�o si� wra�enie, �e zn�w s� wczesne dni jesieni, a nie pocz�tek zimy. �wieci�o s�o�ce, ogrzewaj�c powietrze. Tylko Raistlin by� ubrany w najcieplejszy p�aszcz. W czasie w�dr�wki przez p�nocn� cz�� r�wnin przyjaciele toczyli weso�e, beztroskie rozmowy, pe�ne �art�w, utarczek s�ownych i przypominania sobie nawzajem o tym, jak dobrze bawili si� za dawnych, szcz�liwszych dni w Sol�ce. Nikt nie wspomina� o mrocznych i z�ych wypadkach, jakich byli �wiadkami ostatnio. Mo�na by pomy�le�, �e rozmy�laj�c o ja�niejszej przysz�o�ci, si�� woli chcieli wymaza� tamte wydarzenia. Wieczorami Elistan obja�nia� im to, czego dowiadywa� si� o starych bogach z dysk�w Mishakal, kt�re ni�s� ze sob�. Jego opowie�ci nape�nia�y ich dusze spokojem i umacnia�y wiar�. Nawet Tanis - kt�ry ca�e �ycie szuka� czego�, w co m�g�by uwierzy�, a teraz, kiedy znale�li to, podchodzi� do tego sceptycznie - czu� w g��bi duszy, �e gdyby mia� w co� uwierzy�, mog�oby to by� w�a�nie to. Pragn�� wierzy�, lecz co� go powstrzymywa�o, a za ka�dym razem, gdy spogl�da� na Lauran�, wiedzia�, co to jest. Dop�ki nie zdo�a rozwik�a� swego wewn�trznego konfliktu, tego w�ciek�ego roz�amu mi�dzy tym, co w nim elfie a tym, co ludzkie, nie zazna spokoju. Tylko Raistlin nie bra� udzia�u w rozmowach, zabawie, �artach, psikusach i opowie�ciach przy ognisku. Czarodziej ca�ymi dniami studiowa� sw� ksi�g� zakl��. Je�li mu przerywano, odpowiada� warkni�ciem. Po sk�pej kolacji siada� na uboczu, podnosi� g�ow� ku nocnemu niebu i przygl�da� si� dw�m czarnym dziurom, kt�rych odzwierciedleniem by�y czarne �renice maga w kszta�cie klepsydr. Dopiero po kilku dniach humor przesta� dopisywa� dru�ynie. Chmury zas�oni�y s�o�ce, a z p�nocy zacz�� d�� zimny wiatr. Pada� tak g�sty �nieg, �e pewnego dnia w og�le nie mogli podr�owa� i na czas trwania zamieci zmuszeni byli poszuka� schronienia w jaskini. Wieczorem wystawili podw�jne stra�e, chocia� nikt nie potrafi� powiedzie� dok�adnie dlaczego. Jedynym wyja�nieniem by�o rosn�ce poczucie zagro�enia. Riverwind z niepokojem spogl�da� na �lad, jaki zostawiali za sob� w �niegu. Jak powiada� Flint, �lepy krasnolud �lebowy potrafi�by go znale��. Poczucie zagro�enia by�o coraz silniejsze, poczucie, �e przygl�daj� im si� czyje� oczy, a czyje� uszy nas�uchuj�. Lecz kt� to m�g� by�, tu na R�wninach Py�u, gdzie nikt i nic nie �y�o od trzech setek lat? Rozdzia� II Mi�dzy panem a smokiem. Ponura podr� Smok westchn��, machn�� wielkimi skrzyd�ami i wyci�gn�� swe wielkie cielsko z mile ciep�ej wody gor�cego �r�d�a. Wynurzaj�c si� z k��b�w pary, przygotowa� si� na zetkni�cie z mro�nym powietrzem. Przenikliwy zi�b k�u� go w delikatne nozdrza i drapa� w gardle. Zacisn�wszy z�by, smok zdecydowanie opar� si� pokusie powr�cenia do ciep�ej sadzawki i zacz�� si� wspina� na wysoki skalny wyst�p. Smok z rozdra�nieniem st�pa� po ska�ach oblodzonych od opar�w gor�cego �r�d�a, kt�re niemal natychmiast zamarza�y na mrozie. Pod ci�arem jego szponiastych �ap kamienie p�ka�y i z turkotem stacza�y si� w dolin�. Raz smok po�lizgn�� si� i na chwil� straci� r�wnowag�. Rozpostar�szy swe olbrzymie skrzyd�a z �atwo�ci� j� odzyska�, lecz wypadek ten wprawi� go w stan jeszcze wi�kszej irytacji. Poranne s�o�ce o�wietla�o szczyty g�r, muskaj�c swym blaskiem smoka i nadaj�c czystym �wiat�em jego niebieskim �uskom z�oty odcie�, lecz nie przyczynia�o si� zbytnio do ogrzania jego krwi. Smok zn�w zadr�a� i zacz�� przebiera� �apami, stoj�c na zimnym gruncie. Zima nie by�a dla b��kitnych smok�w, ani te� podr�owanie po tej ponurej krainie. Z t� w�a�nie my�l�, kt�ra nie opuszcza�a go przez ca�� d�ug�, pos�pn� noc, Skie rozejrza� si� za swym panem. Zasta� smoczego w�adc� stoj�cego na skale w rogatym smoczym he�mie i niebieskiej zbroi ze smoczych �usek. Imponuj�ca posta� w pelerynie �opocz�cej na zimnym wietrze przygl�da�a si� z wielk� uwag� rozleg�ej r�wninie, kt�ra rozpo�ciera�a si� daleko w dole. - Chod� ju�, panie, czas wraca� do namiotu. - Pozw�l mi wr�ci� do gor�cego �r�d�a, doda� w my�lach Skie. - Ten mro�ny wiatr przenika ka�dego do szpiku ko�ci. Czemu w�a�ciwie tu stoisz? Skie m�g�by przypuszcza�, �e smoczy w�adca rozgl�da si�, planuj�c rozmieszczenie wojsk i natarcie smoczych oddzia��w. Nie by�o to jednak zgodne z prawd�. Okupacja Tarsis zosta�a zaplanowana dawno temu, a dok�adniej rzecz bior�c, zaplanowa� j� inny smoczy w�adca, bowiem ziemie te nale�a�y do czerwonych smok�w. Niebieskie smoki i ich smoczy w�adcy w�adali p�noc�, a ja siedz� tu, w tej mro�nej krainie na po�udniu, pomy�la� ze z�o�ci� Skie. A za mn� znajduje si� ca�y oddzia� niebieskich smok�w. Odwr�ci� lekko �eb i spojrza� na swych pobratymc�w wymachuj�cych skrzyd�ami o wczesnym poranku i rozkoszuj�cych si� ciep�em gor�cych �r�de�, kt�re wyp�dza�o ch��d z ich ko�ci. G�upcy, pomy�la� wzgardliwie Skie. Czekaj� tylko na rozkaz smoczego w�adcy, �eby zaatakowa�. Jedyne, co ich obchodzi, to rozja�ni� niebiosa i spali� miasta swymi morderczymi b�yskawicami. Wierz� bezwarunkowo smoczemu w�adcy. I nic w tym dziwnego, przyznawa� Skie - pod przyw�dztwem swego pana szli od zwyci�stwa do zwyci�stwa na p�nocy i nie stracili nikogo spo�r�d swych szereg�w. Zadawanie pyta� zostawiaj� mnie - poniewa� ja jestem wierzchowcem w�adcy, poniewa� ja jestem mu najbli�szy. C�, niech i tak b�dzie. Smoczy w�adca i ja rozumiemy si�. - Nie mamy powodu by� w Tarsis. - Skie wyrazi� szczerze swe zdanie. Nie obawia� si� w�adcy. W odr�nieniu od wielu smok�w na Krynnie, kt�re s�u�y�y swym panom z niech�ci� i oporem, wiedz�c, �e to one s� prawdziwymi w�adcami, Skie s�u�y� swemu panu z szacunku i mi�o�ci. - Jasne jest, �e czerwoni nie �ycz� sobie tu naszej obecno�ci. Nie jeste�my te� tu potrzebni. To bezbronne miasto, kt�re tak dziwnie ci� poci�ga, padnie bez wysi�ku z naszej strony. Wojsk nie ma. Po�kn�y przyn�t� i wymaszerowa�y na pogranicze. - Jeste�my tu, poniewa� moi szpiedzy donie�li mi, �e oni tu s� - albo wkr�tce przyb�d� - pad�a odpowied� w�adcy. G�os by� cichy, lecz s�yszalny nawet w�r�d wycia przenikliwego wiatru. - Oni... oni... - mrucza� smok, dr��c i nerwowo drepc�c wzd�u� grani. - Zostawiamy wojn� na p�nocy, marnujemy cenny czas, tracimy fortun� w stali. I po co? Dla garstki w�drownych awanturnik�w! - Maj�tek dla mnie nic nie znaczy, wiesz o tym. Sta� by�oby mnie na kupienie Tarsis, gdyby przysz�a mi na to | ochota. - Smoczy w�adca pog�aska� smoka po karku oblodzon� sk�rzan� r�kawic�, kt�ra zaskrzypia�a od kryj�cego si�� ruchu. - Wojna na p�nocy toczy si� pomy�lnie. Jego Wysoko�� Ariakus nie sprzeciwia� si� mojemu wyjazdowi. Bakaris jest zdolnym m�odym dow�dc� i zna moje wojska niemal tak samo dobrze, jak ja. I nie zapominaj, Skie, �e to nie s� byle w��cz�dzy. Ci "w�drowni awanturnicy" zabili Verminaarda. - Te� mi co�! Ten cz�owiek sam sobie wykopa� gr�b. Co� go op�ta�o i przys�oni�o jego oczom prawdziwy cel. - Smok zmierzy� spojrzeniem swego pana. - To samo mo�na by powiedzie� o innych. - Op�ta�o? Tak, Verminaard by� op�tany, a niekt�rzy powinni traktowa� to op�tanie powa�niej. By� kap�anem i wiedzia�, jak� szkod� mo�e wyrz�dzi� nam wie�� o prawdziwych bogach, gdy rozejdzie si� w�r�d ludzi - odrzek� smoczy w�adca. - Zgodnie z doniesieniami, przyw�dc� ludzi jest cz�owiek imieniem Elistan, kt�ry zosta� kap�anem Paladine. Dzi�ki czcicielom Mishakal na ziemi� powr�ci�y prawdziwe zdolno�ci uzdrowicielskie. Nie, Verminaard daleko si�ga� wzrokiem. W tym tkwi wielkie niebezpiecze�stwo dla nas. Powinni�my rozpozna� je i zrobi� co�, by je usun�� - a nie drwi� z niego. Smok parskn�� pogardliwie. - Ten kap�an, Elistan, nie jest przyw�dc� ludu. Jest wodzem o�miuset wyn�dznia�ych ludzi, by�ych niewolnik�w Verminaarda z Pax Tharkas. Teraz zaszyli si� w Southgate wraz z g�rskimi krasnoludami. - Smok usadowi� si� na skale, czuj�c, jak poranne s�o�ce wreszcie, nieco ogrzewa jego pokryt� �uskami sk�r�. - Poza tym, nasi szpiedzy donosz�, �e w tej w�a�nie chwili interesuj�ce ci� osoby w�druj� do Tarsis. Jeszcze dzi� wieczorem Elistan znajdzie si� w naszych r�kach i b�dzie po wszystkim. Koniec ze s�ug� Paladine! - Elistan nie jest mi potrzebny. - Smoczy w�adca oboj�tnie wzruszy� ramionami. - Nie jego szukam. - Nie? - Zaskoczony Skie uni�s� g�ow�. - W takim razie kogo? - Szczeg�lnie interesuj� mnie trzy osoby, lecz dam ci opis ich wszystkich.... - smoczy w�adca przysun�� si� bli�ej do Skie - ... poniewa� we�miemy udzia� w jutrzejszym zniszczeniu Tarsis po to, by ich pojma�. Oto, kogo szukamy... Tanis kroczy� po mro�nej r�wninie, g�o�no skrzypi�c butami, kt�re wybija�y dziury w zlodowacia�ej warstwie �niegu naniesionego wiatrem. S�o�ce wsta�o za jego plecami, przynosz�c du�o �wiat�a, lecz niewiele ciep�a. Owin�� si� �ci�lej p�aszczem i rozejrza� wok�, by upewni� si�, �e nikt nie zostaje w tyle. Przyjaciele szli pojedynczym szeregiem. St�pali po �ladach zostawionych przez id�cych przed nimi, a silniejsi ludzie oczyszczali drog� dla s�abszych z ty�u. Tanis by� na przedzie. Sturm szed� obok niego, jak zawsze nieugi�ty i wierny, cho� wci�� niezadowolony z pozostawienia m�ota Kharasa, kt�ry nabra� dla rycerza nieomal mistycznego znaczenia. Sturm sprawia� wra�enie bardziej stroskanego i zm�czonego ni� zwykle, lecz ani razu nie zosta� w tyle za Tanisem. Nie by�o to �atwe, bowiem rycerz upar� si� podr�owa� w swej pe�nej, antycznej zbroi bojowej, kt�rej ci�ar wciska� stopy Sturma g��boko w zlodowacia�y �nieg. Za Sturmem i Tanisem kroczy� Caramon, brn�c w �niegu niczym wielki nied�wied�, podzwaniaj�c arsena�em broni, jak� by� obwieszony i d�wigaj�c na plecach nie tylko zbroj� i swoj� cz�� zapas�w podr�nych, lecz tak�e nale��c� do swego brata, Raistlina. Od samego patrzenia na Caramona Tanis czu� si� zm�czony, bowiem ogromny wojownik nie tylko szed� przez �nieg bez trudu, lecz tak�e poszerza� szlak dla pozosta�ych z ty�u. Spo�r�d wszystkich towarzyszy tym, kt�remu Tanis m�g�by czu� si� najbli�szy, poniewa� wychowali si� razem jak bracia, by� id�cy za nimi Gilthanas. Lecz Gilthanas by� elfim szlachcicem, m�odszym synem M�wcy S�o�c, w�adcy elf�w Qualinesti, podczas gdy Tanis by� p�elfim b�kartem, owocem brutalnego gwa�tu dokonanego przez ludzkiego wojownika. Co gorsza, Tanis o�mieli� si� darzy� uczuciem - nawet je�li by�o ono niedojrza�e i dziecinne - siostr� Gilthanasa, Lauran�. Tak wi�c, nie do��, �e nie byli przyjaci�mi, Tanis mia� zawsze niepokoj�ce wra�enie, �e jego �mier� mog�aby ucieszy� Gilthanasa. Riverwind i Goldmoon szli razem za elfim panem. Odziani w futrzane peleryny mieszka�cy r�wnin niewiele dbali o ch��d. Pewne by�o, �e zimno by�o niczym w por�wnaniu z �arem ich serc. Pobrali si� zaledwie miesi�c temu, a g��boka mi�o�� i uczucie, jakim si� darzyli, pe�na po�wi�cenia mi�o��, dzi�ki kt�rej �wiat odkry� prastarych bog�w, osi�gn�a teraz nowe szczyty, gdy odkrywali nowe sposoby wyra�ania jej. Nast�pni szli Elistan i Laurana. Elistan i Laurana. Tanisowi wydawa�o si� dziwne, �e kiedy z zazdro�ci� my�la� o szcz�ciu Riverwinda i Goldmoon, jego wzrok spocz�� na tych dwojgu. Elistan i Laurana. Zawsze razem. Zawsze zag��bieni w powa�nych rozmowach. Elistan, kap�an Paladine, majestatycznie i wspaniale prezentuj�cy si� w bia�ych szatach, kt�re l�ni�y nawet na tle �niegu. Siwobrody, o nieco przerzedzaj�cych si� w�osach, wci�� stanowi� imponuj�cy widok. By� tego rodzaju m�czyzn�, kt�ry m�g� z �atwo�ci� zawr�ci� w g�owie m�odej dziewczynie. Niewielu m�czyzn ani kobiet mog�o spojrze� w b��kitne jak l�d oczy Elistana i nie poczu� dreszczu emocji, l�ku i podziwu w obecno�ci tego, kt�ry w�drowa� przez kr�lestwo �mierci i znalaz� now�, silniejsz� wiar�. Przy nim sz�a wierna "asystentka" Laurana. M�odziutka elfia panienka uciek�a z domu w Qualinesti w �lad za Tanisem, za�lepiona dziecinn� mi�o�ci� do niego. Zmuszona by�a szybko dorosn�� i oczy jej otworzy�y si� na b�l i cierpienie �wiata. Wiedz�c, �e wielu w dru�ynie - w tym Tanis - uwa�a j� za ci�ar, Laurana postanowi�a udowodni� sw� warto��. Znalaz�a szans� u boku Elistana. Jako c�rka M�wcy S�o�c z Qualinesti, urodzi�a si� i wychowa�a po to, by zajmowa� si� polityk�. Kiedy Elistan traci� grunt pod nogami pr�buj�c nakarmi�, przyodzia� i zapanowa� nad o�mioma setkami m�czyzn, kobiet i dzieci, w�a�nie Laurana wkroczy�a do akcji i zdj�a ci�ar z jego ramion. Sta�a mu si� nieodzowna, z kt�rym to faktem Tanisowi trudno by�o si� pogodzi�. P�elf zacisn�� z�by i przesun�wszy szybko spojrzeniem po Lauranie, skupi� je na Tice. By�a barmanka, obecnie poszukiwaczka przyg�d, brn�a przez �nieg wraz z Raistlinem, bowiem jego brat poprosi� j� o zostanie przy w�t�ym czarodzieju, jako �e Caramon by� potrzebny na czele kolumny. Ani Tika, ani Raistlin nie wygl�dali na uszcz�liwionych tym rozwi�zaniem. Otulony w czerwone szaty mag szed� ponuro, spu�ciwszy g�ow� z powodu wiatru. Cz�sto zmuszony by� zatrzymywa� si� i kaszla� tak, �e niemal upada�. Wtedy Tika nie�mia�o stara�a si� obj�� go ramieniem, widz�c zatroskanie Caramona. Lecz Raistlin zawsze wyrywa� si� z gniewnym warkni�ciem. Nast�pny szed� stary krasnolud, tocz�c si� przez zaspy. Nad powierzchni� �niegu wida� by�o tylko czubek jego he�mu i kit� z "grzywy gryfa". Tanis usi�owa� mu ju� dawno powiedzie�, �e gryfy nie maj� grzyw i �e kita jest z ko�skiego w�osia. Lecz Flint nie chcia� w to wierzy�, zawzi�cie utrzymuj�c, �e jego nienawi�� do koni wywodzi si� z faktu, i� sk�aniaj� go do strasznego kichania. Tanis u�miechn�� si�, potrz�saj�c g�ow�. Flint upiera� si�, �e p�jdzie na przedzie szeregu. Dopiero kiedy Caramon wyci�gn�� go z trzeciej zaspy, zgodzi� si�, zreszt� niech�tnie, i�� w "tylniej stra�y". Obok Flinta podskakiwa� Tasslehoff Burrfoot, kt�rego piszcz�cy, przenikliwy g�os dociera� nawet do Tanisa na pocz�tku kolumny. Tas raczy� krasnoluda niezwyk�� opowie�ci� o tym, jak znalaz� kiedy� w�ochatego mamuta - cokolwiek by to by�o - kt�rego trzyma�o w niewoli dw�ch ob��kanych czarodziej�w. Tanis westchn��. Tas zaczyna� mu dzia�a� na nerwy. Ju� raz surowo skarci� kendera za to, �e uderzy� Sturma w g�ow� �nie�k�. Wiedzia� jednak, �e to bezcelowe. �yciem kendera s� przygody i nowe prze�ycia. Tas bawi� si� doskonale w ka�dej minucie tej ponurej podr�y. Tak, wszyscy tu byli. Wci�� szli za jego przewodnictwem. Tanis gwa�townie odwr�ci� si� twarz� na po�udnie. Dlaczego id� za mn�? - zadawa� sobie pytanie, czuj�c si� ura�ony. Nie wiem nawet, dok�d prowadzi moje �ycie, a mam przewodzi� innym. Nie w�ada mn�, tak jak Sturmem, przemo�ne pragnienie, by oczy�ci� kraj ze smok�w, jak jego bohater, Huma. Nie w�ada mn�, jak Elistanem, �wi�te pragnienie, by nie�� ludziom nauki prawdziwych bog�w. Nawet nie kieruje mn� pal�ca ��dza pot�gi, jak Raistlinem. Sturm tr�ci� go r�k� i wskaza� przed siebie. Na horyzoncie wznosi� si� �a�cuch niewysokich wzg�rz. Je�li mapa kendera nie myli si�, Tarsis le�y tu� za nim. Tarsis, bia�oskrzyd�e statki i l�ni�ce biel� iglice. Tarsis Pi�kne. Rozdzia� III Tarsis Pi�kne Tanis roz�o�y� map� kendera. Dotarli do podn�a �a�cucha pustych, nie zalesionych wzg�rz, kt�re wed�ug mapy powinny otacza� miasto Tarsis. - Lepiej nie wspina� si� na nie za dnia - powiedzia� Sturm, zsuwaj�c szalik, kt�rym zas�ania� usta. - Zobacz� nas wszyscy w promieniu setek kilometr�w. - Rzeczywi�cie - zgodzi� si� Tanis. - Rozbijemy ob�z tu, u podn�a. Ja jednak wdrapi� si� na szczyt, �eby przyjrze� si� miastu. - Nie podoba mi si� to ani troch�! - mrukn�� pos�pnie Sturm. - Co� tu jest nie tak. Czy chcesz, �ebym poszed� z tob�? Widz�c zm�czenie maluj�ce si� na twarzy rycerza, Tanis potrz�sn�� g�ow�. - Ty zajmij si� pozosta�ymi. - Odziany w bia�y p�aszcz na zimow� podr� Tanis przygotowa� si� do wej�cia na o�nie�one, kamieniste wzg�rza. Got�w by� ju� do wspinaczki, gdy poczu� na ramieniu dotyk ch�odnej d�oni. Odwr�ci� si� i napotka� wzrok czarodzieja. - P�jd� z tob� - szepn�� Raistlin. Tanis spojrza� ze zdumieniem na niego, a potem na wzg�rza. Wspinaczka nie b�dzie �atwa, a wiedzia� przecie�, z jak� niech�ci� czarodziej odnosi si� do znacznego wysi�ku fizycznego. Raistlin zauwa�y� jego spojrzenie i zrozumia�. - Brat mi pomo�e - powiedzia�, wzywaj�c gestem, Caramona, kt�ry by� tym zaskoczony, lecz natychmiast wsta� i podszed�. - Chc� spojrze� na Tarsis Pi�kne. Tanis przyjrza� mu si� nieufnie, lecz twarz Raistlina by�a pozbawiona uczu� i zimna jak metal, kt�ry przypomina�a. - Dobrze - rzek� p�elf, mierz�c wzrokiem Raistlina. - Ale b�dziesz rzuca� si� w oczy na �niegu jak plama krwi. Okryj si� bia�� szat�. - Zgry�liwy u�miech p�elfa doskonale na�ladowa� u�miech Raistlina. - Po�ycz j� od Elistana. Znalaz�szy si� na szczycie wzg�rza, z kt�rego rozci�ga� si� widok na legendarny port morski Tarsis Pi�kne, Tanis zacz�� cicho kl��. Wraz z zapalczywymi s�owami z jego ust wymyka�y si� smu�ki k��bi�cej si� pary. Naci�gn�wszy na g�ow� kaptur ci�kiego p�aszcza, spogl�da� w d� na miasto z poczuciem gorzkiego rozczarowania. Caramon szturchn�� brata. - Raist - powiedzia�. - O co chodzi? Nic nie rozumiem. Raistlin kaszln��. - Masz �eb r�wnie zakuty, co reszt� cia�a, m�j bracie - szepn�� zgry�liwie czarodziej. - Sp�jrz na Tarsis, legendarny port morski. Co widzisz? - Noo... - wyst�ka� zdumiony Caramon - to jedno z najwi�kszych miast, jakie widzia�em. No i s� statki - tak, jak s�yszeli�my... - Bia�oskrzyd�e statki z Tarsis Pi�knego - zacytowa� gorzko Raistlin. - Sp�jrz na statki, m�j bracie. Czy nie zauwa�asz w nich niczego szczeg�lnego? - Nie s� w najlepszym stanie. �agle maj� podarte i... - Caramon zmru�y� oczy, a potem wysapa� - Tam nie ma wody! - Jeste� wyj�tkowo spostrzegawczy. - Ale mapa kendera... - Pochodzi�a sprzed kataklizmu - przerwa� Tanis. - Do licha, powinienem by� wiedzie�! Powinienem by� to wzi�� pod u wag�! Tarsis Pi�kne - legendarny morski port - teraz odci�te od morza! - I bez w�tpienia jest ju� tak od trzystu lat - szepn�� Raistlin. - Kiedy ognista g�ra spad�a z niebios, stworzy�a morza - co ujrzeli�my w Xak Tsaroth - lecz tak�e zniszczy�a je. Co teraz zrobimy z uchod�cami, P�elfie? - Nie wiem - warkn�� poirytowany Tanis. Spojrza� w d� na miasto, a potem odwr�ci� si�. - Nie ma sensu sta� tutaj. Morze nie powr�ci tylko po to, �eby nam zrobi� przyjemno��. - Odwr�ci� si� i zacz�� powoli schodzi� po ska�ach. - Co zrobimy? - zapyta� brata Caramon. - Nie mo�emy wr�ci� do Southgate. Wiem, �e co�, czy kto� idzie zawzi�cie naszymi �ladami. - Rozejrza� si� nerwowo.