2935

Szczegóły
Tytuł 2935
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2935 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2935 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2935 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVID BRIN STARE JEST PI�KNE Tytu� orygina�u: "The Practice Effect" (T�umaczy� Bart�omiej Kowalski) Carol i Norze oraz wielbicielom innych �wiat�w Spis Tre�ci I. S��UI GENERIS 3 II. COGITO, ERGO TUTTI FRUTTI 24 III. NOM DE TERRE 40 IV. NAJKR�TSZA DROGA DO CARNEGIE HALL 53 V. ROZWI�ZANIE DENTYSTYCZNE 75 VI. BALLON D'ESSAI 92 VII. M�DRZEC NERON 114 VIII. EUREKAARRG! 160 IX. DISCUS JESTUS 180 X. SIC CIASTECZKUS DISINTEGRATUM 211 XI. ET DWA TUU TUUT! 227 XII. SEMPER UBI SUB UBI 252 I. S��UI GENERIS Ten wyk�ad by� naprawd� nudny. Przed zgromadzonymi w s�abo o�wietlonej sali konferencyjnej przechadza� si�, z d�o�mi splecionymi za plecami i ze wzrokiem utkwionym w sufit, dostojny, srebrnow�osy dyrektor Sahara�skiego Instytutu Technologicznego. Przechadza� si�, z namaszczeniem przemawiaj�c na temat, o kt�rym najwyra�niej mia� do�� blade poj�cie. W ka�dym razie Dennis Nuel, cierpi�cy w milczeniu w jednym z tylnych rz�d�w, postrzega� to w ten w�a�nie spos�b. By� mo�e by� taki czas, gdy Marcel Flaster �wieci� jasnym blaskiem na firmamencie fizyki. Ale to by�o dawno, zanim jeszcze kt�remukolwiek spo�r�d obecnych tu, m�odszych wiekiem naukowc�w przysz�a do g�owy my�l o po�wi�ceniu si� fizyce rzeczywisto�ci. Dennis zastanawia� si�, co mo�e zmieni� cz�owieka niegdy� obdarzonego talentem w nudnego, wyzbytego obiektywizmu administratora. Przyrzek� sobie, �e pr�dzej skoczy z Mount Feynman, ni� dopu�ci, �eby co� podobnego przytrafi�o si� r�wnie� jemu. Dono�ny g�os bucza� monotonnie. - Tak wi�c widzimy, moi drodzy, �e dzi�ki u�yciu zevatroniki alternatywne rzeczywisto�ci s�, jak si� zdaje, w zasi�gu naszej r�ki, otwieraj�c mo�liwo�ci omini�cia ogranicze� zar�wno czasu, jak i przestrzeni... Dennis ho�ubi� swego kaca w pobli�u tylnej �ciany zat�oczonej sali i usilnie si� zastanawia�, jaka to, do diab�a, si�a wyci�gn�a go z ��ka w poniedzia�kowy poranek i zmusi�a nie tylko do przyj�cia tutaj, ale i s�uchania wywod�w Marcela Flastera na temat zevatroniki. W ko�cu powieki mu opad�y. Zacz�� osuwa� si� w fotelu. - Dennis! - szepn�a ostro Gabriela Versgo i wbi�a mu �okie� w �ebra. - B�d� �askaw si��� prosto i s�ucha� nieco uwa�niej! Dennis podskoczy� gwa�townie, mrugaj�c. Teraz ju� sobie przypomnia� si��, kt�ra go tutaj przywlok�a. O si�dmej rano Gabbie kopniakiem otworzy�a drzwi do pokoju Dennisa i zaci�gn�a go za ucho do �azienki, ca�kowicie ignoruj�c zar�wno przyzwoito��, jak i jego g�o�ne protesty. Trzyma�a jego r�k� w kleszczach swoich paluszk�w, a� oboje znale�li si� tutaj, w fotelach sali konferencyjnej Instytutu. Dennis rozmasowa� rami� tu� powy�ej �okcia. Kt�rego� dnia, zdecydowa�, wkradnie si� do pokoju Gabbie i powyrzuca te wszystkie kauczukowe pi�eczki, kt�re rudow�osa tak lubi �ciska� w d�oniach podczas pracy. Znowu go szturchn�a. - B�dziesz wreszcie siedzia� spokojnie? Wiercisz si�, jakby� mia� owsiki! Chcesz zosta� jeszcze bardziej odsuni�ty od zevatroniki? Jak zwykle Gabbie niemal trafi�a w dziesi�tk�. Dennis w milczeniu potrz�sn�� g�ow� i z wysi�kiem skupi� uwag� na wyk�adowcy. Doktor Flaster zako�czy� rysowanie nieokre�lonej bry�y w stoj�cym przed zgromadzonymi holotanku. Od�o�y� pi�ro �wietlne na podium i pod�wiadomie wytar� d�onie o nogawki spodni, chocia� ostatni kawa�ek kredy zosta� wyj�ty spod prawa ponad trzydzie�ci lat temu. - Oto jest zevatron - oznajmi� z dum�. Dennis z niedowierzaniem przyjrza� si� �wietlnemu rysunkowi. - Je�li to jest zevatron - szepn�� - to ja jestem abstynentem. Flaster odwr�ci� bieguny, a pole jest przenicowane na drug� stron�! Rumieniec Gabrieli niemal dor�wna� odcieniem jej p�omiennym w�osom. Ostre paznokcie wbi�y si� w jego udo. Dennis skrzywi� si�, ale gdy Flaster podni�s� oczy, mrugaj�c kr�tkowzrocznie, uda�o mu si� wygl�da� niewinnie jak baranek. Po chwili dyrektor chrz�kn��, przeczyszczaj�c gard�o. - Jak ju� wcze�niej m�wi�em, wszystkie cia�a posiadaj� �rodek ci�ko�ci. �rodkiem ci�ko�ci danego cia�a jest punkt r�wnowagi, na kt�ry oddzia�uj� w r�wnym stopniu wszystkie si�y sk�adowe... a wi�c do kt�rego, jakby mo�na powiedzie�, daje si� przypisa� istota tego cia�a, jego rzeczywisto��. - Ty, m�j ch�opcze - powiedzia�, wskazuj�c Dennisa. - Czy m�g�by� mi powiedzie�, gdzie jest tw�j �rodek ci�ko�ci? - Hmmm... - Dennis zastanowi� si� z niepewn� min�. Nie s�ucha� przecie� a� tak uwa�nie. - My�l�, �e musia�em zostawi� go w domu, sir. Rozleg�y si� parskni�cia doktor�w nauk, szczeg�lnie tych siedz�cych w tylnej cz�ci sali. Rumieniec Gabbie sta� si� jeszcze g��bszy. Osun�a si� w krze�le, najwyra�niej marz�c o tym, �eby by� gdzie indziej. Naczelny Uczony u�miechn�� si� lekko. - Nuel, prawda? Doktor Dennis Nuel? Dennis k�tem oka zauwa�y�, �e jego niezr�czna sytuacja wywo�uje szeroki u�miech na twarzy siedz�cego po drugiej stronie sali Bernalda Brady'ego. Ten wysoki m�odzieniec o oczach psa go�czego by� niegdy� jego g��wnym rywalem i wreszcie uda�o mu si� postawi� na swoim i ca�kowicie odsun�� Dennisa od prac w g��wnym laboratorium zevatronicznym. U�miech, kt�rym teraz Brady go obdarzy�, by� destylowan� z�o�liwo�ci�. Dennis wzruszy� ramionami. Czu�, �e po tym, co zasz�o w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy, ma ju� naprawd� niewiele do stracenia. - Tak jest, panie doktorze Flaster. To mi�o z pa�skiej strony, �e pan mnie pami�ta. By�em kiedy�, jak pan mo�e sobie przypomina, zast�pc� dyrektora Pierwszego Laboratorium. Gabriela kontynuowa�a zsuwanie si� w g��b tapicerki, usilnie staraj�c si� zrobi� wra�enie, �e nigdy w �yciu Dennisa nie widzia�a. Flaster skin�� g�ow�. - Ach, tak. Teraz sobie przypominam. Prawd� powiedziawszy, pa�skie nazwisko bardzo niedawno go�ci�o na moim biurku. Twarz Bernalda Brady'ego zaja�nia�a. Najwyra�niej nic nie sprawi�oby mu wi�kszej przyjemno�ci ni� wys�anie Dennisa na jak�� dalek� wypraw� badawcz�... powiedzmy na Grenlandi� albo na Marsa. Dop�ki Dennis pozostawa� na miejscu, stanowi� gro�b� dla jego niepohamowanej ��dzy przypochlebiania si� oraz wspinania po szczeblach biurokratycznej drabiny. R�wnie�, chocia� bez specjalnych ch�ci ze swej strony, Dennis by�, zdaje si�, przeszkod� w romantycznych zap�dach Brady'ego wobec Gabrieli. - W ka�dym razie, doktorze Nuel - ci�gn�� Flaster - z pewno�ci� nie m�g� pan gdzie� "zostawi�" swego �rodka ci�ko�ci. My�l�, �e je�li pan dobrze sprawdzi, znajdzie go pan mniej wi�cej w okolicy swego p�pka. Dennis spojrza� na sprz�czk� swego pasa, potem podni�s� ku dyrektorowi rozpromienion� twarz. "Rzeczywi�cie, jest tam! Zapewniam pana, �e w przysz�o�ci b�d� bardziej na niego uwa�a�!" - Przykro jest si� dowiedzie� - powiedzia� Flaster przesadnie serdecznym tonem - �e kto� tak wprawny w pos�ugiwaniu si� improwizowan� proc� tak ma�o wie o �rodku ci�ko�ci! Najwyra�niej nawi�zywa� do zdarzenia sprzed tygodnia, na oficjalnym balu pracownik�w Instytutu, kiedy to przez okno wpad� jak b�yskawica ma�y, lataj�cy potworek i sterroryzowa� t�um zgromadzony wok� wazy z ponczem. Dennis zdj�� wtedy pas, z�o�y� go w proc� Dawida i wystrzelonym kieliszkiem str�ci� nietoperzowat� istot�, zanim mia�a szans� powa�nie kogo� zrani� ostrym jak brzytwa dziobem. Ta improwizacja natychmiast zrobi�a z niego bohatera w�r�d m�odszych naukowc�w i technik�w, a tak�e natchn�a Gabbie do rozpocz�cia obecnej kampanii, zmierzaj�cej do "ratowania jego kariery". W rzeczywisto�ci Dennis chcia� wtedy tylko jednego - przyjrze� si� niewielkiemu zwierz�tku nieco bli�ej. To, co przez kr�tk� chwil� uda�o mu si� zauwa�y�, zrobi�o w jego m�zgu lawin� spekulacji. Wi�kszo�� z obecnych na balu przypuszcza�a, �e jest to eksperyment Centrum Genetycznego znajduj�cego si� po przeciwnej stronie Instytutu. Eksperyment, kt�ry przypadkowo wyrwa� si� na wolno��. Jednak Dennis mia� inne na ten temat zdanie. Wystarczy�o jedno spojrzenie, �eby nabra� przekonania, �e ta istota najwyra�niej nie pochodzi z Ziemi! Bardzo szybko zjawili si� dyskretni panowie z Ochrony, w�o�yli og�uszone zwierz�tko do klatki i gdzie� wynie�li. Dennis by� pewien, �e pochodzi ono z Pierwszego Laboratorium... Z Laboratorium, w kt�rym znajdowa� si� g��wny zevatron... teraz niedost�pny dla kogokolwiek spoza grona wybra�c�w Flastera. - Doktorze Flaster, skoro ju� poruszy� pan ten temat... - zaryzykowa�. - Jestem pewien, �e wszyscy jeste�my zainteresowani �rodkiem ci�ko�ci tego ma�ego potworka, kt�ry wdar� si� na nasz bal. Czy m�g�by pan nam w ko�cu wyja�ni�, co to by�o? W sali konferencyjnej nagle zrobi�o si� bardzo cicho. Publiczne rzucanie wyzwania G��wnemu Uczonemu nie mie�ci�o si� w ramach przyj�tych tutaj zwyczaj�w. Ale Dennisowi by�o ju� wszystko jedno. Bez wyra�nych powod�w ten cz�owiek odsun�� go ju� od pracy jego �ycia. Co jeszcze m�g� mu zrobi�? Flaster przyjrza� si� Dennisowi pozbawionym wyrazu wzrokiem. W ko�cu skin�� g�ow�. - Prosz� przyj�� do mego biura godzin� po zako�czeniu seminarium, doktorze Nuel. Obiecuj�, �e wtedy odpowiem na wszystkie pa�skie pytania. Dennis zamruga�, zaskoczony. Czy ten facet naprawd� zamierza to zrobi�? Kiwn�� g�ow� potwierdzaj�c, �e przyjdzie, i Flaster wr�ci� do swego holoszkicu. - Jak m�wi�em - kontynuowa� - odchylenie od psychosomatycznej rzeczywisto�ci zaistnia�o, gdy otoczyli�my �rodek ci�ko�ci polem zak��caj�cym prawdopodobie�stwo, kt�re to pole... Kiedy uwaga zgromadzenia ca�kowicie ju� si� od nich odsun�a, Gabriela zasycza�a w ucho Dennisa: - No, wreszcie tego dopi��e�! - Hmmm? Czego dopi��em? - Spojrza� na ni� niewinnie. - Nie udawaj, �e nie wiesz! - szepta�a. - Teraz on ci� wy�le na Depresj� El-Kattara, �eby� liczy� ziarnka piasku! Zobaczysz! * Dennis Nuel w tych rzadkich chwilach, gdy pami�ta� o trzymaniu si� prosto, by� wzrostu nieco powy�ej �redniego. Ubiera� si� zwyczajnie... kto� nawet m�g�by powiedzie�: niedbale. Jego w�osy by�y nieco za d�ugie w stosunku do wymog�w obecnej mody - bardziej ze wzgl�du na up�r ni� na przekonanie. Jego twarz przybiera�a czasami ten senny wyraz, kt�ry cz�sto kojarzono albo z geniuszem, albo ze sk�onno�ci� do p�atania figli. W rzeczywisto�ci Dennis by� odrobin� zbyt leniwy, �eby by� tym pierwszym i mia� nieco zbyt dobre serce, �eby ulega� temu drugiemu. Mia� faluj�ce, br�zowe w�osy i r�wnie� br�zowe oczy, teraz nieco przekrwione od pokera, kt�ry wczoraj przeci�gn�� si� do p�nych godzin nocnych. Po wyk�adzie, gdy t�um sennych pracownik�w naukowych rozprasza� si� w poszukiwaniu ustronnych k�t�w, w kt�rych mo�na by si� by�o zdrzemn��, Dennis stan�� przed instytutow� tablic� informacyjn� w nadziei, �e zobaczy na niej og�oszenie jakiego� innego centrum badawczego, zajmuj�cego si� zevatronik�. Oczywi�cie niczego tam nie znalaz�. Instytut Sahara�ski by� jedynym, w kt�rym prowadzone by�y naprawd� zaawansowane prace nad efektem zev. Powinien to wiedzie�. Wiele krok�w naprz�d w tej dziedzinie zapisywa� na swoje konto. Kiedy� - sze�� miesi�cy temu i dawniej. Gdy sala konferencyjna opustosza�a niemal ca�kowicie, Dennis zobaczy� wychodz�c� Gabriel�. Szczebiota�a, wspieraj�c si� na ramieniu Bernalda Brady'ego. Brady by� nad�ty, jakby przed chwil� zdoby� Mount Everest. Najwyra�niej zadurzy� si� po uszy. Dennis �yczy� mu szcz�cia. B�dzie mi�o, je�li uwaga Gabrieli przez chwil� skupi si� na kim� innym. Gabbie by�a bardzo kompetentnym naukowcem, oczywi�cie. Jednak jednocze�nie by�a nieco zbyt opieku�cza i nieust�pliwa, �eby Dennis m�g� si� przy niej odpr�y�. Spojrza� na zegarek. Nadszed� czas przekona� si�, czego chce Flaster. Dennis wypi�� pier�. Postanowi�, �e nie da si� zby� �adnymi dalszymi wykr�tami. Flaster odpowie na kilka prostych pyta� albo on zrezygnuje z pracy! * - Ach, Nuel! Prosz� wej��! Marcel Flaster, srebrnow�osy i troch� zbyt t�gi, podni�s� si� zza b�yszcz�cej, pustej przestrzeni swego biurka. - Siadaj sobie, ch�opcze. Zapalisz cygaro? �wie�y transport z Nowej Hawany na Wenus. - Wskaza� Dennisowi obity aksamitem fotel w pobli�u si�gaj�cej sufitu lampy. - Powiedz mi wi�c, m�ody cz�owieku, jak ci leci z tymi badaniami nad sztuczn� inteligencj�, kt�rymi teraz si� zajmujesz? Dennis sp�dzi� ostatnie sze�� miesi�cy, kieruj�c niewielkim projektem badawczym, sponsorowanym przez stary, niezniszczalny zapis, kt�ry ci�gle dostarcza� funduszy, mimo �e ju� w 2024 roku zosta�o udowodnione, i� sztuczna inteligencja jest naukowym �lepym zau�kiem. Nie mia� poj�cia, dlaczego Flaster go o to pyta. Nie chcia� jednak by� bez potrzeby nieuprzejmy, zacz�� wi�c opowiada� o ostatnich, umiarkowanych post�pach, jakich dokona�a jego ma�a grupa. - No c�, zrobili�my pewien krok naprz�d. Ostatnio opracowali�my nowy, wysokiej jako�ci program na�ladowczy. W czasie test�w telefonicznych rozmawia� on z losowo wybranymi osobami �rednio przez sze�� minut i trzydzie�ci sekund, zanim zaczyna�y podejrzewa�, �e ich rozm�wc� jest maszyna. Rich Schwall i ja my�limy... - Sze�� i p� minuty! - przerwa� Flaster. - No, to pobili�cie stary rekord. O ponad minut�, jak mi si� wydaje! Jestem naprawd� pod wra�eniem! Potem Flaster u�miechn�� si� protekcjonalnie. - Ale szczerze m�wi�c, Nuel, nie my�lisz chyba, �e bez powodu przydzieli�em m�odego naukowca o tak oczywistych zdolno�ciach jak twoje do bada�, kt�re w�a�ciwie nie maj� �adnych szerszych perspektyw, co? Dennis potrz�sn�� g�ow�. Ju� dawno doszed� do wniosku, �e dyrektor naukowy zepchn�� go w k�t Instytutu, �eby m�c wsadzi� do laboratorium zevatronicznego swoich pupilk�w. Do �mierci swego dawnego mistrza, doktora Guinasso, Dennis znajdowa� si� w samym centrum ekscytuj�cych prac nad analiz� rzeczywisto�ci. Potem, w ci�gu kilku tygodni od tego tragicznego zdarzenia, ludzie Flastera zostali wprowadzeni do laboratorium, a ludzie Guinasso bezwzgl�dnie stamt�d usuni�ci. Na my�l o tym Dennis wci�� czu� gorycz. By� pewien, �e w chwili, gdy zosta� wygnany z ukochanej pracy, znajdowa� si� wraz z zespo�em w przededniu dokonania wspania�ych odkry�. - Naprawd� nie potrafi� odgadn��, dlaczego pan mnie przeni�s� - powiedzia�. - Hmm, czy�by oszcz�dza� mnie pan dla bardziej donios�ych zada�? Flaster u�miechn�� si�, jakby nie zauwa�aj�c sarkazmu tej uwagi. - Dok�adnie tak, m�j ch�opcze! Dajesz dowody naprawd� wyj�tkowej wnikliwo�ci. Powiedz mi wi�c - teraz, gdy masz ju� do�wiadczenie w prowadzeniu niewielkiego wydzia�u - jak by ci si� podoba�o kierowanie ca�o�ci� tutejszych prac zevatronicznych? Dennis zamruga�, kompletnie zaskoczony. - Och - odpowiedzia� zwi�le. Flaster wsta� i podszed� do skomplikowanego ekspresu, stoj�cego na bocznym stoliku. Nala� dwie fili�anki g�stej kawy i jedn� z nich poda� Dennisowi. Dennis przyj�� naczynie dr�two. Niemal nie czu� smaku g�stego, s�odkiego naparu. Flaster wr�ci� za biurko i upi� ma�y �yczek ze swej fili�anki. - Chyba nie my�la�e�, �e pozwolimy naszemu najlepszemu specjali�cie od efektu zev gni� na bocznym torze do ko�ca jego dni, co? Oczywi�cie, �e nie! Tak czy inaczej planowa�em przenie�� ci� z powrotem do Pierwszego Laboratorium w ci�gu kilku najbli�szych tygodni. A teraz, gdy pojawi�a si� mo�liwo�� obj�cia stanowiska podministra... - Czego? - Stanowiska podministra! W rz�dzie �r�dziemia znowu nast�pi�y przesuni�cia i m�j stary przyjaciel Boona Calumny jest przewidziany do teki ministra nauki. Wi�c gdy od razu nast�pnego dnia zadzwoni� do mnie z pro�b� o pomoc... - Flaster roz�o�y� r�ce, jakby reszta by�a ju� jasna. Dennis nie m�g� uwierzy�, �e naprawd� to s�yszy. By� przekonany, �e starszy pan go nie lubi. Co go, do diab�a, sk�oni�o, �eby w chwili, gdy zrodzi�a si� kwestia nast�pstwa, zwr�ci� si� w�a�nie do niego? Zacz�� si� zastanawia�, czy przypadkiem jego w�asna niech�� nie przes�oni�a mu szlachetniejszych stron osobowo�ci Flastera. - Rozumiem, �e jest pan zainteresowany moj� propozycj�? Dennis kiwn�� g�ow�. Motywy Flastera by�y mu oboj�tne dop�ty, dop�ki b�dzie mia� mo�liwo�� ponownego po�o�enia r�k na zevatronie. - Znakomicie! - Flaster znowu uni�s� fili�ank�. - Jest oczywi�cie pewien szczeg�, z kt�rym najpierw musimy sobie poradzi� - ale to drobiazg, naprawd�. Rzecz z rodzaju tych, dzi�ki kt�rym mo�esz wykaza� si� przed ca�ym laboratorium zdolno�ciami przyw�dczymi i zapewni� sobie powszechne poparcie. - Ach - powiedzia� Dennis. "Wiedzia�em! A wi�c jest! Haczyk!" Flaster si�gn�� pod biurko i wyj�� stamt�d szklany pojemnik. Wewn�trz le�a� futrzanoskrzyd�y, brzytwoz�by potworek. Sztywny i martwy. - Po tym, jak zesz�ej soboty pomog�e� nam go schwyta�, doszed�em do wniosku, �e wi�cej z nim k�opot�w ni� po�ytku, wi�c odda�em go naszemu wypychaczowi... Dennis z trudem uspokoi� oddech. Ma�e, czarne oczka patrzy�y na niego szklanym wzrokiem. Teraz zdawa�y si� nie tyle wrogie, ile g��boko tajemnicze. - Chcia�e� dowiedzie� si� o tej istocie czego� wi�cej - powiedzia� Flaster. - Jako m�j nast�pca masz oczywi�cie do tego pe�ne prawo. - Ludzie my�l�, �e on uciek� z Centrum Genetycznego. Flaster zachichota�. - Ale ty masz na ten temat swoje zdanie, prawda? Rze�biarze gen�w nie s� jeszcze na tyle wprawni w swojej sztuce, �eby stworzy� co� tak unikalnego - powiedzia�. - Tak dzikiego. Nie. Jak si� s�usznie domy�li�e�, nasz ma�y przyjaciel nie pochodzi z laboratori�w genetycznych, ani nawet, je�li o to chodzi, sk�dkolwiek w naszym systemie s�onecznym. On pochodzi z Pierwszego Laboratorium, z jednego ze �wiat�w anomalnych - ze �wiata, z kt�rym uda�o nam si� po��czy� za pomoc� zevatronu. Dennis wsta�. - Uruchomili�cie go! Po��czyli�cie si� z czym� innym, lepszym ni� pr�nia czy purpurowa mg�a! My�li wirowa�y mu w g�owie. - On oddycha� ziemskim powietrzem! Po�kn�� tuzin kanapek razem z czubkiem ucha Briana Yena i nadal �y�! Biochemia tej istoty musi by�... - Jest... ona jest niemal idealnie ziemska - potwierdzi� Flaster. Dennis potrz�sn�� g�ow� i usiad� ci�ko. - Kiedy znale�li�cie to miejsce? - Odkryli�my je podczas poszukiwa� odchyle� zevatronicznych trzy tygodnie temu. Musz� przy tym przyzna�, �e po pi�ciu miesi�cach niepowodze� sukces osi�gn�li�my dopiero wtedy, gdy wr�cili�my do wzorca poszukiwa� opracowanego pierwotnie przez ciebie, Nuel. Flaster zdj�� okulary i wytar� je jedwabn� chusteczk�. - Tw�j wzorzec zadzia�a� niemal natychmiast. I znalaz� �wiat zadziwiaj�co podobny do Ziemi. Biolodzy s� w ekstazie, najogl�dniej m�wi�c. Dennis gapi� si� na martw� istot� w pojemniku. "Ca�y �wiat! Uda�o si�!" Spe�ni�o si� marzenie doktora Guinasso. Zevatron sta� si� kluczem do gwiazd! Osobiste �ale Dennisa rozwia�y si� jak mg�a. By� szczerze i g��boko wzruszony osi�gni�ciem Flastera. Dyrektor wsta� i podszed� do ekspresu, ponownie nape�niaj�c fili�ank�. - Jest tylko jeden problem - powiedzia� lekkim tonem, zwr�cony plecami do swego go�cia. Dennis podni�s� wzrok, wci�� z wirem my�li w g�owie. - Co? Problem? - No c�, tak. - Flaster odwr�ci� si�, mieszaj�c kaw�. - Prawd� m�wi�c, dotyczy on samego zevatronu. Dennis zmarszczy� brwi. - Co si� z nim sta�o? Flaster uni�s� fili�ank� dwoma palcami. - Hmmm... - westchn�� pomi�dzy �ykami kawy. - Wydaje si�, �e nie potrafimy zmusi� tego przekl�tego urz�dzenia do dalszej pracy. * Flaster nie �artowa�. Zevatron by� popsuty. Po niemal ca�ym dniu sp�dzonym na grzebaniu we wn�trzno�ciach maszyny Dennis nadal przyzwyczaja� si� do zmian, jakie nast�pi�y w Pierwszym Laboratorium od czasu, gdy zosta� st�d wygnany. G��wne generatory by�y wci�� te same, podobnie jak stare sondy rzeczywisto�ci, pracowicie nastrojone przez niego i doktora Guinasso jeszcze na pocz�tku ich prac. Flaster i Brady nie o�mielili si� przy nich manipulowa�. Jednak wprowadzili tu tak du�o nowego ekwipunku, �e ogromne jak hala fabryczna Pierwsze Laboratorium niemal p�ka�o w szwach. Cho�by kolumn do elektroforezy by�o tu tyle, �e zdo�a�yby one roz�o�y� na czynniki pierwsze prowansalsk� zup� rybn�. Wi�ksz� cz�� pomieszczenia zajmowa� sam zevatron. Ubrani w bia�e kitle technicy chodzili po k�adkach wzd�u� jego szerokiego oblicza, bezustannie co� reguluj�c i dostrajaj�c. Gdy Dennis pojawi� si� w laboratorium, wi�kszo�� technik�w zesz�a na d�, �eby go przywita�. Najwyra�niej odczuli ulg�, widz�c go tu z powrotem. Klepanie po plecach i u�ciski d�oni prawie przez godzin� nie pozwala�y mu zbli�y� si� do ukochanego urz�dzenia, doprowadzi�y tak�e niemal do bia�ej gor�czki Bernalda Brady'ego. Gdy wreszcie Dennis by� w stanie przyst�pi� do pracy, skupi� uwag� na dw�ch ogromnych sondach rzeczywisto�ci. W miejscu, w kt�rym one si� styka�y, g��boko wewn�trz maszyny, znajdowa� si� niewielki obszar nie istniej�cy ani dok�adnie tutaj, ani te� gdziekolwiek indziej. Ten anomalny punkt przestrzenny m�g� by� przesuwany mi�dzy Ziemi� a Gdziekolwiek, zale�nie od tego, kt�ra sonda dominowa�a. Sze�� miesi�cy temu w tym miejscu znajdowa�a si� niewielka �luza, za pomoc� kt�rej mog�y by� pobierane pr�bki purpurowych mgie� i dziwnych chmur py�owych, odkrytych przez doktora Guinasso i Dennisa. Od tamtego jednak czasu zosta�a ona zast�piona przez du��, opancerzon� komor� powietrzn�. Pracuj�c w pobli�u ci�kiego w�azu, Dennis zda� sobie spraw�, �e wystarczy przez niego przej��, �eby si� znale�� w innym �wiecie! To by�o dziwne uczucie. - Ci�gle b��kasz si� po omacku, Nuel? Dennis podni�s� wzrok. Ma�e usta Bernalda Brady'ego sprawia�y wra�enie wiecznie wykrzywionych grymasem dezaprobaty. Brady otrzyma� polecenie zobowi�zuj�ce go do wsp�pracy, jednak najwyra�niej nie obejmowa�o ono uprzejmo�ci. Dennis wzruszy� ramionami. - Uda�o mi si� powa�nie zaw�zi� problem. Co� jest nie w porz�dku z t� cz�ci� zevatronu, kt�ra znajduje si� w �wiecie anomalnym - z mechanizmem powrotnym. By� mo�e jedynym sposobem jest naprawienie tego uszkodzenia od drugiej strony. W tym momencie u�wiadomi� sobie, jak� cen� Marcel Flaster najpewniej wyznaczy za umieszczenie go na czele Pierwszego Laboratorium. Je�eli nie znajdzie sposobu naprawy st�d, z tego ko�ca, by� mo�e b�dzie musia� przej�� przez komor� i usun�� uszkodzenie mechanizmu powrotnego od tamtej strony. Jeszcze si� nie zdecydowa�, czy ta my�l go podnieca czy parali�uje. - Flasteria - powiedzia� Brady. - S�ucham? - spyta� Dennis, mrugaj�c. - Nazwali�my t� planet� Flasteria, Nuel. Dennis przez chwil� usi�owa� wym�wi� t� nazw�, potem si� podda�. "Do diab�a z waszymi nazwami." - Nie jest to w ka�dym razie zbyt wielkie odkrycie - kontynuowa� Brady. - Ja ju� ustali�em, �e to mechanizm powrotny uleg� uszkodzeniu. Dennisa zaczyna�o denerwowa� pozerstwo tego faceta. Wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie, �e ustali�e�. Tylko ile czasu ci to zaj�o? Gdy twarz Brady'ego poczerwienia�a, wiedzia�, �e trafi� w sedno. - Niewa�ne - powiedzia�, wstaj�c i otrzepuj�c d�onie. - Chod�my, Brady. We� mnie na wycieczk� po swoim zoo. Chc� wiedzie� nieco wi�cej o tym �wiecie, je�eli oczekuje si� ode mnie, �e przejd� na drug� stron� i z�o�� tam wizyt�. * Ssaki! Schwytane zwierz�ta by�y oddychaj�cymi powietrzem czworonogimi, ow�osionymi ssakami! Przyjrza� si� dok�adniej jednemu z nich, przypominaj�cemu niewielk� fretk� i przeprowadzi� pobie�ne, pami�ciowe por�wnanie. Zwierz� mia�o dwa nozdrza, znajduj�ce si� powy�ej pyska i poni�ej skierowanych ku przodowi oczu - oczu, kt�rych spojrzenie znamionowa�o wytrawnego my�liwego. Ka�da z �ap by�a zako�czona pi�cioma uzbrojonymi w pazury palcami. Z ty�u tu�owia wyrasta� d�ugi, pokryty futrem ogon. Obrazy tomograficzne, umieszczone przed klatk� pokazywa�y serce o czterech komorach, do�� ziemsko wygl�daj�cy szkielet i wszystkie w�a�ciwe rodzaje jelit w najw�a�ciwszych miejscach. A jednak zwierz� by�o obce! Pseudofretka przygl�da�a si� przez chwil� Dennisowi, potem odwr�ci�a si�, ziewaj�c. - Biolodzy przeprowadzili testy na obecno�� nieznanych zarazk�w i tym podobnych rzeczy - powiedzia� Brady, odpowiadaj�c na nast�pne pytanie Dennisa. - �winki morskie, kt�re wys�ali wraz z jednym z robot�w zwiadowczych, �y�y na Flasterii przez kilka dni i wr�ci�y w doskona�ym zdrowiu. - A co z procesami biochemicznymi? Czy aminokwasy, na przyk�ad, s� takie same? Brady podni�s� du��, kilkunastocentymetrowej grubo�ci tek�. - Doktor Nelson zosta� wczoraj wezwany do Palermo. Przypuszczam, �e w zwi�zku z trz�sieniem ziemi w rz�dzie. Ale tutaj jest jego raport. - Upu�ci� ci�ki tom na r�ce Dennisa. - Przeczytaj sobie! Dennis ju� mia� powiedzie�, gdzie Brady mo�e na jaki� czas wsadzi� sobie ten raport, gdy z ko�ca rz�du klatek dobieg� ostry, k�api�cy d�wi�k. Obaj m�czy�ni odwr�cili si� i zobaczyli, �e mocna, drewniana skrzynia zaczyna podrygiwa� i �omota�. Brady zakl�� g�o�no. - Psiakrew! Znowu si� wydostaje! Podbieg� do jednej ze �cian i wcisn�� przycisk alarmu. Natychmiast rozleg�o si� zawodzenie syreny. - Co si� wydostaje? - Dennis cofn�� si� o krok. Panika, wyra�nie s�yszalna w g�osie Brady'ego, udzieli�a si� i jemu. - Co to jest? - Znowu ten bydlak! - wrzasn�� Brady do interkomu, niezbyt dodaj�c tym Dennisowi odwagi. - Ten, kt�rego ju� raz z�apali�my i wsadzili�my do tego tymczasowego pud�a... tak, ten spryciarz! Znowu si� wydostaje! Rozleg� si� trzask rozszczepianego drewna i z jednego z bok�w skrzyni odpad� kawa� deski. Z ciemno�ci powsta�ego otworu spojrza�y na Dennisa dwa zielone �wiate�ka. Dennis m�g� tylko przypuszcza�, �e s� one oczami, ma�ymi i rozstawionymi nie bardziej ni� o kilka centymetr�w. Zdawa�o si�, �e te zielone iskierki skupi�y si� wy��cznie na nim, nie pozwalaj�c mu odwr�ci� wzroku. Patrzyli na siebie - Ziemianin i obcy. Brady wrzeszcza� do grupy roboczej, kt�ra wbieg�a do pokoju. - Szybko! Przynie�cie sie�, bo on mo�e skoczy�! Uwa�ajcie, �eby nie wypu�ci� innych zwierz�t, jak poprzednim razem! Dennis czu� si� coraz bardziej niepewnie. Spojrzenie zielonych oczu budzi�o niepok�j. Rozejrza� si� za miejscem, w kt�re m�g�by od�o�y� trzyman� w d�oniach ci�k� tek�. Istota jakby podj�a decyzj�. Przecisn�a si� przez w�sk� szczelin� pomi�dzy deskami, potem skoczy�a - akurat w takim momencie, w kt�rym mog�a unikn�� opadaj�cej sieci. Dennis zobaczy�, �e wygl�da ona jak ma�y, p�askonosy prosiak. Ale c� to by� za prosiak! W skoku jego nogi roz�o�y�y si�, z trzaskiem otwieraj�c par� tworz�cych skrzyd�a membran! - Zajd� jej drog�, Nuel! - krzykn�� Brady. Dennis nie mia� wielkiego wyboru. Istota lecia�a wprost na niego! Pr�bowa� si� uchyli�, lecz by�o ju� za p�no. "Lataj�cy prosiak" wyl�dowa� na jego g�owie i wczepi� si� we w�osy, piszcz�c jak oszala�y. Zaskoczony, wypu�ci� z d�oni ci�k� biochemiczn� rozpraw�, kt�ra nieomylnie wyl�dowa�a mu na stopie. - Aj! - Podskoczy�, si�gaj�c jednocze�nie w g�r�, �eby z�apa� niepo��danego pasa�era. "Prosiak" pisn�� g�o�no i p�aczliwie. Brzmia� w tym pisku raczej strach ni� gniew i Dennis w ostatnim momencie zrezygnowa� z zamiaru u�ycia si�y. Zamiast tego do�� delikatnie odsun�� jedn� z zaopatrzonych w p�etwy �apek od swego oka - we w�a�ciwej chwili, �eby kln�c, uchyli� si� przed ci�ni�tym przez Brady'ego kluczem nasadowym! Pocisk min�� jego g�ow� zaledwie o centymetry. - St�j spokojnie, Nuel! Niemal go trafi�em! - A przy okazji niemal rozwali�e� mi czaszk�, idioto! - Dennis cofn�� si� kilka krok�w. - Chcesz mnie zabi�? Brady przez chwil� zdawa� si� rozwa�a� t� mo�liwo��. W ko�cu wzruszy� ramionami. - W porz�dku, Nuel. Podejd� tu powoli, a my spr�bujemy go z�apa�. Dennis ruszy� naprz�d. Jednak gdy zbli�y� si� do pozosta�ych ludzi, "prosiak" pisn�� rozdzieraj�co i jeszcze mocniej zacisn�� �apki na jego w�osach. - Poczekajcie - powiedzia�. - On po prostu jest mocno przestraszony i to wszystko. Dajcie mi troch� czasu. Mo�e uda mi si� zdj�� go samemu. Podszed� do skrzyni i usiad�. Si�gn�� w g�r� i delikatnie dotkn�� zwierzaka. Ku jego zaskoczeniu "prosiak", dr��cy dotychczas jak osika, zacz�� si� uspokaja�. Dennis przem�wi� do niego �agodnie, g�aszcz�c rzadkie, mi�kkie futerko, pokrywaj�ce r�ow� sk�r�. Stopniowo rozpaczliwy chwyt ma�ych �apek zel�a�. Po chwili Dennis by� ju� w stanie unie�� zwierzaka obiema r�kami i posadzi� sobie na kolanach. Rozleg�y si� wiwaty obserwuj�cych to technik�w. Dennis u�miechn�� si� z pewno�ci� siebie znacznie przerastaj�c� to, co rzeczywi�cie czu�. To zaj�cie by�o dok�adnie w stylu wydarze�, z kt�rych rodz� si� legendy. "...Tak, ch�opcze, ja tam by�em... By�em tam tego wielkiego dnia, gdy dyrektor Nuel poskromi� dzik�, obc� istot�, rzucaj�c� mu si� z pazurami do oczu..." Dennis przyjrza� si� stworzeniu, kt�re "tak bohatersko poskromi�". Odwzajemni�o mu si� spojrzeniem, kt�re by�o niepokoj�co znajome. Z pewno�ci� ju� gdzie� je widzia�. Ale gdzie? Po chwili przypomnia� sobie. Na swe sz�ste urodziny dosta� w prezencie od rodzic�w ilustrowany zbi�r fi�skich ba�ni. Do dzi� pami�ta� wiele ze znajduj�cych si� tam rysunk�w. Istota, kt�r� trzyma� na kolanach, mia�a podobnie ostre z�by, zielonooki i diabelski pyszczek jak le�ny skrzat z bajki. - Chochlak - oznajmi� �agodnie, g�aszcz�c mi�kkie futerko. - Skrzy�owanie chochlika z prosiakiem. Dobre imi� wymy�li�em? Stworzenie najwyra�niej nie rozumia�o ludzkiego j�zyka. Dennis w og�le w�tpi�, czy jest rozumne. Co� mu jednak m�wi�o, �e jego, dok�adnie jego s�owa s� rozumiane. Zwierzak wyszczerzy� male�kie, ostre jak ig�y z�by, jakby si� do niego u�miechaj�c. Podszed� Brady z jutowym workiem w d�oniach. - Szybko, Nuel. Wsad� go tutaj, p�ki jest spokojny! Dennis spojrza� na niego mia�d��co. Propozycja nie zas�ugiwa�a na odpowied�. Podni�s� si�, trzymaj�c chochlaka w zgi�ciu lewego ramienia. Stworzenie mrucza�o jak kot. - Chod�, Brady - powiedzia� - sko�czmy zwiedzanie, �ebym wreszcie m�g� si� zabra� do listy ekwipunku. Poza tym mam przed sob� jeszcze troch� innych przygotowa�. Mo�esz podzi�kowa� naszemu pozaziemskiemu przyjacielowi, �e pom�g� mi w podj�ciu decyzji. Przejd� przez zevatron i odwiedz� za was �wiat, z kt�rego on pochodzi. * Zevatron sta� si� drog� w jedn� stron�. Wszystko, co do niego wk�adano, zgodnie z planem pojawia�o si� w �wiecie anomalnym. Roboty ci�gle mog�y by� wysy�ane, jak to robiono ju� niemal od miesi�ca. Jednak nic nie wraca�o. Namiary telemetryczne, chocia� niepewne, jednak wskazywa�y, �e zevatron wci�� jest po��czony z tym samym �wiatem - miejscem, z kt�rego zosta� zabrany lataj�cy prosiak. Jednak urz�dzenie nie by�o w stanie niczego, cho�by pi�rka, przekaza� z powrotem na Ziemi�. "Ka�da maszyna pr�dzej czy p�niej musi si� zepsu�" - my�la� Dennis. Niew�tpliwie problem mo�e zosta� rozwi�zany przez prost� wymian� uszkodzonego modu�u - praca mo�e na dwie minuty. Niedogodno�� polega�a jednak na tym, �e kto� to musia� zrobi� osobi�cie. Kto� musia� przej�� przez zevatron i dokona� tej wymiany r�cznie. Oczywi�cie i tak planowano wys�anie tam cz�owieka. By� mo�e obecne okoliczno�ci nie by�y wymarzone na t� pierwsz� wizyt�, jednak kto� musi si� na ni� zdecydowa� albo odkryty �wiat zostanie na zawsze stracony. Dennis widzia� fotografie, zrobione przez roboty zwiadowcze jeszcze przed awari�. By� mo�e b�d� musieli szuka� przez stulecie, zanim trafi� na miejsce r�wnie podobne do Ziemi. Tak czy inaczej podj�� ju� decyzj�. Ekwipunek, o kt�ry prosi�, le�a� w stertach tu� przed drzwiami zevatronu. Pr�dko��, z jak� wype�niono zawarte w jego spisie ��dania, �wiadczy�a o tym, jak bardzo doktor Flaster pragn�� szybkich rezultat�w. Wys�anie po zakupy Brady'ego mia�o dla Dennisa jeszcze t� zalet�, �e facet nie pl�ta� mu si� pod nogami podczas kilkakrotnego sprawdzania wcze�niejszych za�o�e� wyprawy. Dennis upar� si� przy d�ugiej li�cie artyku��w pierwszej potrzeby, jednak wcale nie dlatego, �e si� spodziewa�, i� b�dzie ich podczas tej wyprawy potrzebowa�. Nawet wymiana wszystkich modu��w mechanizmu powrotnego nie powinna zaj�� wi�cej ni� godzin�. Nie chcia� jednak niepotrzebnie ryzykowa�. W jego spisie by�y nawet zestawy witaminowe na wypadek, gdyby musia� tam zabawi� nieco d�u�ej, a raport biologiczny myli� si� w kt�rym� miejscu po przecinku w ocenie przydatno�ci anomalnego �wiata dla cz�owieka. - Ca�kiem nie�le, Nuel - powiedzia� Brady. Sta� po lewej stronie Dennisa, na kt�rego prawym ramieniu jecha� chochlak, wynio�le przypatruj�c si� przygotowaniom i sycz�c za ka�dym razem, gdy Brady si� zbli�a�. - Masz tu prawie tyle tych pieprzonych cz�ci, �eby po przybyciu na Flasteri� zbudowa� drugi zevatron. Powiniene� naprawi� go w pi�� minut. Wygl�dasz troch� g�upio, ci�gn�c za sob� ten ca�y skautowski ekwipunek. Ale to twoja sprawa. Brady wygl�da� naprawd� na zazdrosnego. Jednak Dennis jako� nie zauwa�y�, �eby zg�asza� on na t� wypraw� swoj� kandydatur�. - Pami�taj, �eby przede wszystkim naprawi� maszyn�! - ci�gn�� Brady. - Potem ju� nie b�dzie mia�o znaczenia, je�li co� ci� ze�re, gdy b�dziesz pr�bowa� konwersowa� z miejscowymi zwierz�tami. Richard Schwall, jeden z technik�w pracuj�cych z Dennisem jeszcze w starych czasach, podni�s� wzrok znad sprawdzanego uk�adu i wymieni� ze swym dawnym prze�o�onym pe�ne politowania spojrzenie. Wszyscy w Instytucie podziwiali Brady'ego za s�oneczny stosunek do bli�nich. - Dennis! Gabriela Versgo jak walkiria przebija�a si� przez t�um technik�w. Jeden z nich nie ust�pi� jej z drogi dostatecznie szybko i zatoczy� si�, trafiony precyzyjnym wychyleniem biodra. Brady rozpromieni� si� na jej widok, mocno przypominaj�c pora�onego mi�o�ci� szczeniaka. Gabbie obdarzy�a go o�lepiaj�cym u�miechem, potem chwyci�a prawe rami� Dennisa, w znacznym stopniu przerywaj�c dop�yw krwi do jego d�oni. - S�uchaj, Dennis - powiedzia�a, wzdychaj�c rado�nie - jestem naprawd� szcz�liwa, �e ty i Bernie znowu ze sob� rozmawiacie! Zawsze uwa�a�am, �e to g�upie z waszej strony tak si� na siebie boczy�. Ton jej g�osu sugerowa�, �e naprawd� uwa�a to za zachwycaj�ce. Dennis dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e Gabbie ca�y czas pozostawa�a pod mylnym wra�eniem, i� to jej osoba jest przyczyn� wrogo�ci mi�dzy nim a Brady'm. Gdyby tak naprawd� by�o, Dennis ju� dawno wci�gn��by na maszt bia�� flag� i bezwarunkowo skapitulowa�! - Przysz�am was ostrzec, ch�opcy, przed doktorem Flasterem, kt�ry zmierza w tym kierunku, �eby po�egna� si� z Dennisem. I jest z nim Boona Calumny! Dennis zrobi� g�upi� min�. - Minister nauki �r�dziemia! - krzykn�a Gabbie. Szarpn�a ostro jego rami�, przypadkowo uciskaj�c kciukiem nerw �okciowy. Dennis wessa� gwa�townie powietrze, ale Gabbie, ca�kowicie ignoruj�c agonalny wyraz jego twarzy, ci�gn�a dalej. - Czy� to nie wspania�e? - Wpad�a w zachwyt. - Taki wybitny cz�owiek pojawia si�, �eby obserwowa�, jak pierwszy Ziemianin stawia stop� w �wiecie anomalnym! - Zatoczy�a r�k� szeroki hak, uwalniaj�c przy tym �okie� Dennisa. Dennis st�umi� westchnienie ulgi i zacz�� rozmasowywa� rami�. Gabriela zagaworzy�a do chochlaka, staraj�c si� uszczypn�� jego male�ki policzek. Stworzenie znosi�o to cierpliwie przez kilka chwil, potem ziewn�o rozdzieraj�co, ukazuj�c dwa rz�dy ostrych jak ig�y z�b�w. Gabriela szybko cofn�a d�o�. Przesz�a na drug� stron� Dennisa i pochyli�a si�, �eby musn�� ustami jego policzek. - Musz� ju� lecie�. Mam bardzo wa�ny kryszta� w strefie p�yw�w. Przyjemnej podr�y. Wr�� jako bohater, a uczcimy to w specjalny spos�b, obiecuj�. - Mrugn�a znacz�co i tr�ci�a go biodrem, niemal str�caj�c tym chochlaka z jego grz�dy �ci�gni�ta b�lem twarz Brady'ego rozja�ni�a si� nagle, gdy Gabriela, chc�c by� sprawiedliwa, uszczypn�a w policzek r�wnie� i jego. Potem odesz�a powolnym krokiem, bez w�tpienia �wiadoma, �e spoczywa na niej wzrok po�owy m�czyzn w laboratorium. Richard Schwall potrz�sn�� g�ow� i mrukn��: - ...kobieta mog�aby zakasowa� Lady Makbet... - To by�o wszystko, co Dennis zdo�a� us�ysze�. Brady parskn�� z oburzeniem i oddali� si� dostojnym krokiem. Dennis wr�ci� do oblicze�, sprawdzaj�c je ostatni raz, �eby by� zupe�nie pewnym, i� nie zrobi� �adnego b��du. Po chwili chochlak odbi� si� od jego ramienia i po niskim szybowaniu wyl�dowa� na p�ce nad g�ow� Richarda Schwalla. Spojrza� ponad ramieniem �ysiej�cego technika obserwuj�c, jak reguluje on elektroniczny szkicownik, kt�ry Dennis mia� zabra� ze sob�. W ci�gu ostatnich dw�ch dni, od czasu gdy Dennis oficjalnie stwierdzi�, i� stworzenie jest nieszkodliwe, technicy nabrali zwyczaju rozgl�dania si� przy pracy i sprawdzania, czy czasem nie przypatruj� im si� ma�e, zielone oczka. Troch� niesamowite by�o to, �e chochlak za ka�dym razem wybiera� dla swych obserwacji najbardziej skomplikowane regulacje. W miar� jak przygotowania g�adko post�powa�y naprz�d, chochlak sta� si� w pewnym sensie symbolem statusu. Technicy uciekali si� do k�adzenia cukierk�w na swych pulpitach, �eby tylko przyci�gn�� go do siebie. Sta� si� przynosz�cym szcz�cie talizmanem - kompanijn� maskotk�. Teraz wi�c Schwall u�miechn�� si� szeroko, zobaczywszy chochlaka ponad sob�. Zdj�� go z p�ki i posadzi� sobie na ramieniu, �eby zwierzak lepiej widzia�. Dennis od�o�y� notatki i zacz�� si� im przygl�da�. Chochlak jakby mniej interesowa� si� tym, co Schwall robi, a bardziej sposobem, w jaki technik reaguje na swoj� prac�. Gdy jego twarz wyra�a�a zadowolenie, zwierzak spogl�da� szybko tam i z powrotem, na Schwalla, potem na szkicownik, i znowu na Schwalla. Jakkolwiek z pewno�ci� nie by� istot� my�l�c�, Dennis g��boko zastanawia� si� nad jego rzeczywist� inteligencj�. - Hej, Dennis! - zawo�a� Schwall z podnieceniem. - Sp�jrz tylko na to! Zrobi�em naprawd� �adny rysunek wie�y startowej w Ekwadorze! Laski Wanilii, wiesz, o kt�r� chodzi? Dotychczas jako� nie zauwa�y�em, jaki jestem w tym dobry! Tw�j ma�y przyjaciel naprawd� przynosi szcz�cie! W g��bi laboratorium powsta�o jakie� zamieszenie. Dennis tr�ci� swego wsp�pracownika �okciem. - No, Rich, baczno�� - powiedzia�. - Wreszcie tu dotarli. Do zevatronu zbli�a� si� Dyrektor Laboratorium, eskortowany przez Bernalda Brady'ego. Obok Flastera szed� niski, korpulentny m�czyzna o ciemnej, wyrazistej twarzy, kt�ry nie m�g� by� nikim innym jak tylko nowym ministrem nauki �r�dziemia. W czasie prezentacji Boona Calumny patrzy� na Dennisa, jakby chcia� go przejrze� na wylot. Jego g�os by� bardzo wysoki. - A wi�c to jest ten dzielny m�ody cz�owiek, kt�ry ma zamiar przej�� twoj� wspania�� prac�, Marcel? I od razu zaczyna od wybrania si� do tego wspania�ego, nowego miejsca, kt�re znale�li�cie? Flaster promienia�. - Tak, sir! I jeste�my z niego naprawd� bardzo dumni! - Mrugn�� do Dennisa konspiracyjnie. Dennis zaczyna� zdawa� sobie spraw�, jak mocno Flaster pragnie wykaza� si� sukcesem jako dyrektor Instytutu. - B�dziesz tam bardzo ostro�ny, prawda, ch�opcze? - Palec ministra wskazywa� drzwi �luzy. Dennis zastanawia� si�, czy ten cz�owiek rzeczywi�cie rozumie, co tu si� naprawd� dzieje. - Tak jest, sir, b�d�. - To dobrze. Pragniemy, �eby� wr�ci� ca�y i zdrowy! Dennis skin�� grzecznie g�ow�, odruchowo przek�adaj�c wypowiedzi polityka z j�zyka urz�dowego na normalny. "Chce powiedzie�, �e je�li nie wr�c�, b�d� tu mieli mn�stwo okropnych papier�w do wype�nienia". - Przyrzekam, Sir. - Znakomicie. Wiesz, w dzisiejszych czasach bardzo trudno jest znale�� takich m�odych, b�yskotliwych ludzi jak ty! ("W�a�ciwie takich jak ty mamy na p�czki, ale pomagasz mojemu kumplowi wygrzeba� si� z k�opot�w".) - Tak, prosz� pana - Dennis ponownie si� zgodzi�. - Cierpimy na ogromny niedob�r �mia�ych, nie cofaj�cych si� przed ryzykiem pracownik�w. Jestem pewny, �e ty, z twoj� odwag�, zajdziesz bardzo daleko! - ci�gn�� Calumny. ("Troch� nam brakuje durni�w w tym miesi�cu. By� mo�e b�dziemy mogli wys�a� ci� na jeszcze kilka samob�jczych misji, je�li z tej uda ci si� wr�ci� ca�o.") - Te� mam tak� nadziej�, sir. Calumny obdarzy� Dennisa bardzo demokratycznym u�ciskiem d�oni, potem odwr�ci� si�, �eby co� szepn�� do Flastera. Dyrektor wskaza� na drzwi i minister wyszed� z laboratorium. Zapewne poszed� umy� r�ce, pomy�la� Dennis. - No, doktorze Nuel - powiedzia� Flaster rado�nie - bierz swego ma�ego przyjaciela i w drog�. Spodziewam si�, �e b�dziesz z powrotem w ci�gu dw�ch godzin... nawet szybciej, je�li zdusisz w sobie sk�onno�� do badania okolicy. Do tego czasu zd��ymy ju� tu zamrozi� szampana. Dennis przechwyci� chochlaka z powietrznego �lizgu, rozpocz�tego w d�oniach Richarda Schwalla. Zwierzak szczebiota� z podnieceniem. Zacz�o si� wnoszenie ekwipunku do �luzy. Gdy wszystko znalaz�o si� ju� w �rodku, pr�g �luzy przekroczy� r�wnie� Dennis. - Pocz�tek procedury zamkni�cia - oznajmi� jeden z technik�w. - Powodzenia, doktorze Nuel! Schwall pokaza� uniesione kciuki. Bernald Brady podszed�, �eby asystowa� przy zamykaniu drzwi. - No co, Nuel - powiedzia� cicho - sprawdzi�e� absolutnie wszystko, prawda? Z g�ry na d� przery�e� t� maszyn� przeczyta�e� raport biologiczny i wcale nie musia�e� si� ze mn� konsultowa�, prawda? Dennisowi nie podoba� si� ton jego g�osu. - Do czego ty zmierzasz? Brady u�miechn�� si�. M�wi� tak cicho, �e tylko Dennis m�g� go s�ysze�. - Nie wspomina�em o tym nikomu, gdy� wydaje si� to zbyt absurdalne. Jednak uczciwie b�dzie, je�li tobie powiem. - Co mi powiesz? - Och, Nuel, to mo�e naprawd� nic nie znaczy�. Ale by� mo�e jest to co� rzeczywi�cie niezwyk�ego... na przyk�ad mo�liwo��, �e ten anomalny �wiat rz�dzi si� innym zestawem praw fizycznych ni� Ziemia! Do tego czasu drzwi by�y ju� do po�owy zamkni�te. Odmierzanie czasu bieg�o nieprzerwanie. To by�o bezsensowne. Dennis nie mia� zamiaru pozwoli�, �eby Brady dobra� mu si� w ostatnim momencie do sk�ry. - Daj spok�j, Brady - powiedzia� ze �miechem. - Nie wierz� w ani jedno twoje s�owo. - Ach tak? Pami�tasz te purpurowe mg�y, kt�re znalaz�e� w zesz�ym roku? Tam by�a odwr�cona grawitacja. - To zupe�nie co innego. W �wiecie chochlaka nie mo�e mi grozi� zetkni�cie si� z prawami fizycznymi powa�nie r�ni�cymi si� od naszych - nie wtedy, gdy tamtejsze �ycie biologiczne jest tak podobne do naszego. - Ale je�li jest jaka� ca�kiem niewielka r�nica, o kt�rej zapomnia�e� mi wspomnie� - kontynuowa�, post�puj�c naprz�d - to lepiej powiedz teraz albo przysi�gam, �e... Ku jego zdziwieniu nieprzyjazne nastawienie Brady'ego jakby ulecia�o, zast�pione przez szczere zak�opotanie. - Ja nie wiem, co to jest, Nuel. To ma co� wsp�lnego z instrumentami, kt�re tam wysy�ali�my. Ich wydajno�� zmienia�a si�, i to tym bardziej, im d�u�ej tam by�y! Wygl�da�o to tak, jakby jedno z praw termodynamiki by�o nieznacznie inne ni� u nas. Zbyt p�no Dennis zda� sobie spraw�, �e Brady nie usi�uje go po prostu nastraszy�. On naprawd� odkry� co�, co wprawi�o go w szczere zdumienie. Jednak drzwi �luzy zamkn�y si� ju� niemal ca�kowicie. - Kt�re prawo, Brady? Do diab�a, zatrzymaj t� procedur� do czasu, a� mi powiesz! Kt�re prawo? Przez w�ziutk� szczelin�, kt�ra ich jeszcze ��czy�a, Brady szepn��: - Zgadnij. Zamki zaskoczy�y z westchnieniem i �luza sta�a si� ca�kowicie szczelna. * W laboratorium zevatronicznym doktor Flaster patrzy�, jak Brady odwraca si� od zamkni�tych drzwi �luzy. - O co tam chodzi�o? Brady drgn��. Flaster m�g�by przysi�c, �e m�ody cz�owiek sta� si� jeszcze bledszy ni� zazwyczaj. - Ach, nic takiego. Rozmawiali�my tylko, �eby zabi� czas podczas zamykania drzwi. Flaster zmarszczy� brwi. - Mam nadziej�, �e na tym etapie nie b�dzie ju� �adnych niespodzianek. Licz� na to, �e Nuelowi si� powiedzie. W przysz�ym miesi�cu mam rozmow� kwalifikacyjn� i bardzo Flasterii potrzebuj�. - Mo�e mu si� uda. - Brady wzruszy� ramionami. Flaster u�miechn�� si� szeroko. - Oczywi�cie. S�dz�c z tego, co tu widzia�em, musi si� uda�. W ci�gu ostatnich kilku dni naprawd� rozrusza� to laboratorium. Powinienem sprowadzi� tego m�odego cz�owieka z powrotem ju� miesi�ce temu! Brady wzruszy� ramionami. - Nuelowi mo�e wszystko p�j�� dobrze, ale z drugiej strony - mo�e nie p�j��. Flaster ci�gle si� u�miecha�. - No c�, je�li jemu si� nie powiedzie, b�dziemy po prostu musieli wys�a� kogo� innego, prawda? Brady prze�kn�� �lin� i sztywno skin�� g�ow�. Patrzy� na dyrektora, gdy ten si� odwraca� i wychodzi� z laboratorium. Zastanawiam si� - pomy�la� - czy post�pi�em w�a�ciwie, daj�c Nuelowi wadliwe modu�y do mechanizmu powrotnego. Och, w ko�cu to zauwa�y i jako� je naprawi. Musi tylko powymienia� mi�dzy nimi odpowiednie ko�ci. Zrobi�em przecie� wszystko, �eby to wygl�da�o na b��d fabryczny, wi�c nikt nie b�dzie tego wi�za� ze mn� - chocia� on pewnie b�dzie mnie podejrzewa�. Naprawa zajmie mu troch� czasu, a to da mi mo�liwo�� popracowania nad Flasterem. Poza tym akcje Nuela nie b�d� ju� sta�y tak wysoko, je�li jego powr�t op�ni si� o ca�e tygodnie, bez wzgl�du na usprawiedliwienia." Brady czu� si� nieco winny z powodu tego podst�pu. To by� do�� paskudny dowcip. Jednak wszelkie dane wskazywa�y na to, �e Flasteria jest miejscem spokojnym i bezpiecznym. Roboty zwiadowcze nie dostrzeg�y �adnych wi�kszych zwierz�t, a poza tym Nuel zawsze si� chwali�, jakim to kiedy� by� wspania�ym skautem. Niech zatem poobozuje sobie troch� na �onie natury! Mo�e nawet uda mu si� ustali�, co si� dzieje z robotami, sk�d si� bior� te dziwne odchylenia we wska�nikach ich wydajno�ci. Och, Nuel na pewno wr�ci, zapluwaj�c si� z w�ciek�o�ci. Ale do tego czasu on, Brady, b�dzie mia� szans� znowu wkra�� si� w �aski dyrektora. Dobrze wie, jak nale�y naciska� guziki. Spojrza� na zegarek. Um�wi� si� z Gabriel� na obiad i nie chcia� si� sp�ni�. Poprawi� krawat i szybkim krokiem wyszed� z laboratorium. Ju� wkr�tce pogwizdywa�. * - Kt�re prawo? ty skurw... - Dennis wali� pi�ciami w drzwi. Przesta�. To i tak nie mia�o sensu. W tej chwili dzia�a�a ju� aparatura wysy�aj�ca. W�a�ciwie by� ju� w �wiecie anomalnym - ju� w... Wbi� wzrok w drzwi. Poszuka� r�k� za sob� i usiad� na jednej ze skrzynek. Potem, gdy sytuacja w pe�ni do niego dotar�a, stwierdzi�, �e zaczyna si� �mia�. Nie m�g� si� powstrzyma�. Oczy wype�ni�y mu si� �zami i podda� si� nastrojowi wszechogarniaj�cej beztroski. Nikt nigdy nie by� w tym stopniu, co on, odci�ty od Ziemi, wyrzucony na jaki� odleg�y �wiat. Ludzie mog� sobie czyta� o przygodach w miejscach dalekich i nieznanych, ale prawda jest taka, �e wi�kszo�� z nich przy pierwszej oznace czego� naprawd� niebezpiecznego wykopa�aby sobie jamk� i g�o�no wo�a�a mamusi�. By� mo�e wi�c �miech jako pocz�tkowa reakcja nie by� taki najgorszy. W ka�dym razie czu� si� po nim bardziej rozlu�niony. Z pobliskiej skrzynki przygl�da� mu si� wyra�nie zafascynowany chochlak. "Musz� wymy�li� dla tego miejsca - my�la� Dennis, wycieraj�c oczy - jak�� now� nazw�. Flasteria jest do niczego." Uczucie ca�kowitego osamotnienia min�o. By� ju� w stanie spojrze� w lew� stron�, na drugie drzwi - jedyne, kt�re w tej chwili mo�na by�o otworzy�. Drzwi do innego �wiata. W dalszym ci�gu niepokoi�o go to, co Brady powiedzia� o "innym zestawie praw fizycznych". Prawdopodobnie Bernald pr�bowa� go tylko nastraszy�. A nawet je�li m�wi� prawd�, musi to by� co� bardzo nieznacznego, gdy� procesy biologiczne w obu �wiatach s� przecie� niezwykle podobne. Dennis przypomnia� sobie czytane niegdy� opowiadanie fantastycznonaukowe, w kt�rym bardzo nieznaczna zmiana przewodno�ci elektrycznej spowodowa�a dziesi�ciokrotne zwi�kszenie mo�liwo�ci ludzkiego m�zgu. Mo�e tutaj spotka si� z czym� podobnym? Westchn��. Nie czu� si� nawet odrobin� inteligentniejszy. Fakt, �e nie m�g� sobie przypomnie� tytu�u tego opowiadania, jakby obala� t� mo�liwo��. Chochlak wyskoczy� w powietrze i wyl�dowa� na jego kolanach. Mrucza�, wpatruj�c si� w niego szmaragdowymi �lepiami. - Teraz ja jestem obcy - powiedzia� Dennis. Podni�s� zwierzaka na wysoko�� swojej twarzy. - No i co, Choch? Ch�tnie mnie tu widzicie? Chcesz mnie oprowadzi� po swoim Chochlak zapiszcza�. Wygl�da� tak, jakby nie m�g� si� doczeka�, kiedy wyjd�. - No dobrze - powiedzia� Dennis. - Idziemy. Zapi�� pas narz�dziowy z wisz�c� z jednej strony kabur� pistoletem ig�owym. Potem, przyjmuj�c odpowiedni� do chwili, "badawcz�" postaw�, poci�gn�� d�wigni� otwieraj�c� drzwi po drugiej stronie �luzy. Rozleg� si� syk powietrza, gdy wyr�wnywa�o si� ci�nienie wewn�trz i na zewn�trz. Potem drzwi odskoczy�y, wpuszczaj�c do �luzy promienie s�oneczne z innego �wiata. II. COGITO, ERGO TUTTI FRUTTI �luza spoczywa�a na �agodnym zboczu, poro�ni�tym such�, ��t� traw�. ��ka opada�a w stron� obrze�onego zieleni� strumienia �wier� mili dalej. Za strumieniem rz�dy d�ugich, w�skich wzg�rz wznosi�y si� ku pokrytym �niegiem g�rom. Po�acie ��tej murawy usiane by�y nier�wnomiernie dywanami zieleni o r�nych odcieniach. Drzewa. Tak, te ro�liny wygl�da�y jak prawdziwe drzewa i niebo by�o b��kitne. Bia�e pierzaste chmurki by�y jak koronki podwieszone pod odwr�con�, niemal granatow� czasz�. Przez d�ug� chwil� panowa�a niesamowita, nienaturalna cisza. Dennis zda� sobie spraw�, �e od chwili otwarcia drzwi wstrzymuje oddech. Troch� kr�ci�o mu si� od tego w g�owie. Wdycha� rze�kie, czyste powietrze. Powiew wiatru przyni�s� szelest trawy i trzaski ga��zi. Przyni�s� r�wnie� zapachy... ple�ni i pr�chnicy, suchej trawy i czego�, co pachnia�o jak d�b. Sta� na progu �luzy i przygl�da� si� drzewom. Naprawd� wygl�da�y jak d�by. Ca�a okolica przypomina�a pomocn� Kaliforni�. Czy to mo�liwe, �eby to miejsce by�o naprawd� Ziemi�? Czy efekt zev zrobi� im wszystkim jeszcze jednego psikusa i zamiast urz�dzenia do podr�y mi�dzygwiezdnych podarowa� im teleporter? Zabawne by�oby podjecha� autostopem do najbli�szej budki telefonicznej i zadzwoni� do Flastera z nowinami. Na koszt rozm�wcy oczywi�cie. Dennis poczu� ostre uk�ucie, gdy male�kie szpony wbi�y mu si� w rami�. Membrany lotne chochlaka roz�o�y�y si� z trzaskiem przypominaj�cym strza� i zwierzak poszybowa� ponad ��k� w stron� linii drzew. - Hej... Choch! Dok�d to... G�os zamar� Dennisowi w gardle, gdy� nagle zrozumia�, �e to nie mo�e by� Ziemia. To by� �wiat, z kt�rego pochodzi� chochlak. Zacz�� zauwa�a� szczeg�y - kszta�t li�ci trawy, du��, podobn� do paproci ro�lin� na brzegu strumienia, nastr�j tego miejsca. Upewni� si�, �e ma �atwy dost�p do kabury z broni� i �e cholewki but�w s� dok�adnie przykryte getrami. Sucha trawa zaskrzypia�a pod jego stopami, gdy stan�� na ziemi. Powietrze wype�ni�o si� cichutkim, owadzim brz�czeniem. - Choch! - zawo�a�, ale zwierzak ju� znikn�� mu z pola widzenia. Ostro�nie, wyt�aj�c zmys�y, zrobi� kilka krok�w. Domy�la� si�, �e najbardziej niebezpiecznymi chwilami w obcym �wiecie s� zawsze te pierwsze. Staraj�c si� obserwowa� niebo, las i najbli