2926
Szczegóły |
Tytuł |
2926 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2926 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2926 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2926 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Czechowski Wieczorne niebo
- Dobry wiecz�r !
Pani Ferguson drgn�a i podnios�a oczy znal rob�tki.
- Ach, to pani. Prosz�, nich pani usi�dzie. Mamy dzi� pi�kny wiecz�r,
prawda?
- O, tak - powiedzia�a pani Pheltie. Usiad�a na krze�le naprzeciw pani
Ferguson.
- Pani ma przynajmniej zaj�cie - westchn�a. - Nigdy nie potrafi�am
nauczy� si� robi� na drutach. M�� i Johnny wyjechali przed wieczorem,
jestem sama w domu. To dziwne, ale ju� od roku nie pami�tam, �eby m�� by�
w domu wieczorem.
Pani Ferguson unios�a brwi do g�ry.
- On i Johnny - wyja�ni�a �piesznie pani Pheltie. - Odk�d ma nowy w�z,
zawsze wieczorami wozi Johnny`ego do miasta. W dzie�, oczywi�cie, nie ma
czasu.
- Tak - powiedzia�a pani Ferguson.
- Zreszt�, dawniej by�o tyle roboty - kontynuowa�a pani Pheltie. - A
teraz, c�, automaty. Wszystko robi si� samo, mo�na by pomy�le�, �e te
maszyny s� �ywe. Wystarczy powiedzie� jedno s�owo. Po prostu wierzy� si�
nie chce. Dwa lata temu nawet nie pomy�la�abym, �e co� takiego jest
mo�liwe.
Pani Ferguson milcza�a.
- Uwa�am, �e rz�d zrobi� bardzo m�drze, �e dogada� si� wreszcie z
Uranidami - rzek�a pani Pheltie. - M�wiono o Nich tyle bzdur, a okazuje
si�, �e nie s� wcale straszni. Je�eli chc� sprzedawa� nam maszyny, tym
lepiej dla nas. C� znaczy, �e nie my produkujemy te rzeczy? Przecie�
p�aci si� Im nie z�otem, ale zwyczajnym w�glem.
- W�a�nie - powiedzia�a pani Fetguson.
- Gdyby takie roboty by�y naszej produkcji, kosztowa�yby sto razy
wi�cej, nieprawda�? Albo samochody; teraz kosztuj� tylko sto dolar�w. I to
jakie samochody! M�j m�� powiada, �e je�d�� po prostu same. Nawet w nocy.
Pani Ferguson spojrza�a w okno.
- M�j m�� powinien ju� wr�ci� - powiedzia�a. - Nie mam poj�cia, co go
zatrzyma�o. Mia� wr�ci� przed �sm�. Och, niech pani popatrzy, pani
Pheltie. Znowu Oni. Te okropne lataj�ce talerze.
- Coraz ich wi�cej - rzek�a pani Pheltie. - Prawda?
Pani Ferguson przyzna�a, �e tak.
- Kiedy�, kilka lat temu, widzia�am lataj�cy talerz - rzek�a pani
Pheltie - ale nikt nie chcia� w to wierzy�. A teraz nie ma nocy, by nie
pokaza�y si� na niebie. Od czasu podpisania umowy.
- Kiedy je widz� - rzek�a pani Ferguson - mam takie dziwne uczucie.
- Ja r�wnie� - podchwyci�a pani Pheltie. - Oni ci�gle na nas patrz�.
Jak gdyby nas obserwowali. Nie mo�na wyj�� na ulic� wieczorem, �eby kilka
tych �wiate� nie zawis�o nad tob�. Oni s� wsz�dzie. Chyba tylko pod ziemi�
moim si� przed nimi ukry�. Ale po co?
- Na szcz�cie nie trzeba - powiedzia�a pani Ferguson. Chwila
milczenia.
- Jakie to dziwne - powiedzia�a pani Pheltie.
- Co takiego? - ockn�a si� pani Ferguson.
- No, Oni, Uranidzi.
- Niedawno by�y Ich fotografie. W "Life". Wygl�daj� po prostu okropnie.
- Johnny si� Nimi bardzo interesuje - z dum� oznajmi�a pani Pheltie. -
Przyni�s� do domu ksi��k� "Uranidzi" i musia�am j� ca�� przeczyta�. Ale w
og�le niewiele o Nich wiadomo.
- Sk�d Oni przylecieli?
- Nie wiem - powiedzia�a pani Pheltie niepewnie. - Johnny m�wi, �e z
jakiej� gwiazdy. Z daleka.
Pani Ferguson wzdrygn�a si�.
- Te Ich macki. Wygl�daj� niesamowicie. Nie mog� przyzwyczai� si� do
my�li, �e Oni s� lud�mi.
- Ba - powiedzia�a pani Pheltie. - S� znacznie m�drzejsi od ludzi.
- No, tak. Oczywi�cie.
- Ich maszyny s� niezwyk�e - przyzna�a pani Pheltie. Johnny zagl�da� do
silnika samochodu, zreszt� wbrew instrukcji, i m�wi, �e tam s� zupe�nie
inne urz�dzenia. Niczego nie m�g� zrozumie�. Gdy dotkn�� jednej rurki,
oparzy� sobie palec.
Pani Ferguson o�ywi�a si�.
- Albo Pomocnicy - rzek�a. - Te Ich najnowsze automaty, po pi�tna�cie
dolar�w. Umiej� prawie wszystko i s� bardzo inteligentne. Nigdy nie mia�am
tak poj�tnej s�u��cej. Ale ich wygl�d ! Jak ogromne kraby. My�l�, �e
mogliby wyprodukowa� model podobniejszy do cz�owieka.
- Ale kupi�a pani ?
- Tak. To przecie� naprawd� niedrogie.
- Ja r�wnie�.
Po chwili milczenia odezwa�a si� pani Pheltie:
- Niedawno zamkni�to fabryk� w Monthrole. M�j kuzyn Slick pracowa� w
tej fabryce. Dostaje teraz od rz�du dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w
miesi�cznie. To ca�kiem �adna sumka, ale gdyby by� zwyk�ym robotnikiem,
mia�by tylko sto pi��dziesi�t dolar�w.
- To tak�e wystarczy.
- No, owszem.
- Trudno - rzek�a pani Ferguson. - Musz� zamyka� fabryki. Kto b�dzie
kupowa� nasze wyroby? Nawet Ameryka �aci�ska nie zechce, odk�d ju� tam
jest misja Uranid�w.
- M�� m�wi, �e tylko przemys� zbrojeniowy pracuje normalnie. - Och
-rzek�a pani Ferguson. - Jak zwykle.
- Ale Uranidzi nie chc� nam sprzedawa� broni. Ja my�l�, �e to dobrze,
ale m�j kuzyn George upiera si�, �e Ziemia przez to nie jest Ich r�wnym
partnerem. Uwa�a, �e to niesprawiedliwe z Ich strony.
- On jest pu�kownikiem, prawda?
- Tak.
Znowu zapad�o milczenie. Pani Ferguson wydawa�a si� ca�kowicie
zaabsorbowana robot� na drutach. Na korytarzu rozleg� si� odg�os st�pania.
- Kto to ?
- Och, nikt - powiedzia�a pani Ferguson. - Pomocnik. Czasami w��czy si�
po r�nych miejscach, kiedy nie ma nic do roboty. Wydaje si�, �e jest
ciekawy. Zupe�nie jak �ywy.
- To niesamowite - rzek�a pani Pheltie. - U mnie jest zupe�nie tak
samo. Automatyczne lod�wki w��cz� si� po domu. Pomocnik manipuluje radiem.
Samoch�d sam je�dzi doko�a podw�rza. Nigdy nie mo�na przewidzie�, co im
przyjdzie na my�l. Gdyby nie to, �e s� takie po�yteczne...
- W�a�nie.
St�panie oddali�o si� w stron� drzwi. Szcz�kn�� zamek i drzwi si�
zatrzasn�y.
- Johnny m�wi� - odezwa�a si� pani Pheltie - �e Uranidzi mieli
wsp�pracowa� z naszymi uczonymi. Ale uczeni nie potrafili Ich zrozumie�.
Podobno trzeba uczy� si� przez tysi�c lat, �eby da� sobie rad� z Ich
nauk�.
-Po co?
- W�a�nie. Przecie� i tak dostajemy, czego nam trzeba. Ale uczeni s�
ju� tacy, rozumie pani.
- Mniejsza o to - powiedzia�a pani Ferguson. Pani Pheltie st�umi�a
ziewni�cie.
- Telewizja jest coraz gorsza.
- O tak. Okropny program. Same rakiety i meteory, a� strach patrze�. A
do tego te okropne zak��cenia.
- To niezupe�nie zak��cenia - wtr�ci�a pani Pheltie. Johnny twierdzi,
�e to robi� Uranidzi. Mo�e jest to po prostu Ich telewizja.
- Wczoraj to samo by�o z radiem. Przez trzy godziny nie mo�na by�o
s�ucha�.
Pani Pheltie niespokojnie poruszy�a si� na krze�le.
- George...
- C� George?
Pani Pheltie zdecydowa�a si�:
- By� wczoraj w�ciek�y. M�wi�, �e Uranidzi dezor... �e dezorganizuj�
system obronny kraju przez te zak��cenia. Baza w Compton nie mog�a
pracowa� przez trzy godziny. George powiedzia�, �e gdyby kto� wtedy
zaatakowa�, to by by� koniec.
- Okropne - powiedzia�a pani Ferguson. - Zn�w lataj�ce talerze. Ile�
ich jest? Nigdy nie widzia�am tylu naraz.
- Dziwne.
- Na pewno - do�� niecierpliwie powiedzia�a pani Ferguson. - Nie to
mia�am na my�li - godnie rzek�a pani Pheltie. Przez ca�y czas nie
widzia�am �adnego samochodu na autostradzie. Dopiero teraz przysz�o mi to
do g�owy. Zwykle jest ich mn�stwo, szczeg�lnie wieczorem. Teraz przez ca��
godzin� nie przejecha� t�dy �aden.
- Mo�e... - zacz�a pani Ferguson.
- Co?
- Nie wiem. M�� powinien ju� dawno wr�ci�. Nie chcia�am, �eby
wyje�d�a�, ale powiedzia�, �e ma bardzo pilny interes. Mieszkamy tak
daleko od miasta...
Pani Pheltie wsta�a i odesz�a od okna.
- Nie - powiedzia�a. - To nie ma sensu. Nie ma. Na pewno. - Och -
powiedzia�a pani Pheltie nerwowo. - Johnny opowiada� mi wczoraj takie
dziwne rzeczy.
- O Uranidach ?
- Tak. I o ludziach, w og�le. Ale to naprawd� makabryczne.
- C� to szkodzi ? Przecie� to nieprawda.
- Dobrze - rzek�a pani Pheltie. - Wi�c Johnny powiedzia�, �e wie,
dlaczego Uranidzi sprzedaj� nam za bezcen swoje maszyny. Chc�, aby ka�dy
cz�owiek mia� na w�asno�� chocia� jedn�. Ale ka�dy cz�owiek, bez wyj�tku.
- No? - rzuci�a pani Ferguson niecierpliwie.
- Oni chc� zdoby� Ziemi� - powiedzia�a pani Pheltie. Oczywi�cie, to
nieprawda. Ale Johnny m�wi�, �e chc� to zrobi� nie stosuj�c �adnych bomb
ani gaz�w. Bomby zniszczy�yby wszystko, promienie i gazy zatru�yby
atmosfer�. Uranidzi nie mogliby osiedli� si� na takiej planecie.
- Ciekawe - potwierdzi�a pani Ferguson.
- Naturalnie, �e to bzdura - spr�bowa�a si� u�miechn�� pani Pheltie.
- Wi�c m�wi� Johnny, �e Oni nie mog� zrobi� otwartej wojny, chocia�
zwyci�yliby na pewno. Wi�c stosuj� podst�p. Co� w rodzaju konia
troja�skiego.
Pani Ferguson skin�a g�ow�.
- Zatem - ci�gn�a pani Pheltie - Oni sprzedaj� nam swoje urz�dzenia,
kt�rych dzia�ania ludzie nie rozumiej�. Jak na przyk�ad samochody. Albo
automaty kuchenne. Johnny wymy�li�, �e ka�da z tych maszyn na jaki� sygna�
z Ich lataj�cych talerzy mo�e, no,. mo�e zabi� cz�owieka, kt�ry j�
posiada. W ten spos�b, je�eli to si� stanie jednocze�nie...
- Bzdura - powiedzia�a pani Ferguson ostro.
Pani Pheltie roze�mia�a si�.
- Oczywi�cie, �e bzdura. Powiedzia�am Johnny'emu, �eby napisa� o tym
opowiadanie fantastyczne. Zarobi kilkadziesi�t dolar�w.
Za oknem rozleg�y si� kroki, ostro�ne st�panie sztywnych n�g. Tu� pod
oknem szelest zamar�.
- Te lataj�ce talerze - powiedzia�a pani Ferguson. - Nigdy dot�d nie
lata�y tak nisko...
:
powr�t