2923

Szczegóły
Tytuł 2923
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2923 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PHILIP K. DICK TYTA�SCY GRACZE 1 To by�a niedobra noc, a kiedy pr�bowa� zabra� si� do domu - wda� si� w koszmarn� sprzeczk� z w�asnym samochodem. - Pa�ski stan nie pozwala na prowadzenie wozu, panie Garden. Prosz� w��czy� autopilota i si��� wygodnie z ty�u. Pete Garden usiad� za sterownic� i odpar�, sil�c si� na dobitno��: - S�uchaj no, wolno mi prowadzi�. Jeden drink, a �ci�le m�wi�c - par�, wyostrzaj� refleks. A teraz do�� tych wyg�up�w. - Wcisn�� starter, bez skutku. - No, jazda! - Nie w�o�y� pan kluczyka - odezwa�o si� auto. - Ju� dobra - podda� si�, upokorzony. Mo�e samoch�d mia� racj�? Bez specjalnej nadziei wsun�� kluczyk w stacyjk�. Silnik zawarcza�, ale stery nawet nie drgn�y. Pod karoseri� nadal zachodzi� efekt Rushmore'a; z nim nie mia� szans. - Niech ci b�dzie, mo�esz sobie prowadzi�, skoro ci na tym tak zale�y - powiedzia�, wk�adaj�c w swoje s�owa maksimum godno�ci. - I tak pewnie wszystko ci si� pochrzani, jak zawsze, kiedy jestem... nie w formie. Przeczo�ga� si� na ty� i zwali� na siedzenie. Samoch�d oderwa� si� od kraw�nika i poszybowa� w noc, mrugaj�c �wiat�ami pozycyjnymi. Chryste, jak n�dznie si� czu�. B�l rozsadza� mu g�ow�. Jego my�li, jak zwykle, skierowa�y si� ku Grze. Czemu tak �le mu posz�o? Wszystkiemu winien by� ten pajac, Silvanus Angst, jego szwagier, czy raczej by�y szwagier. Prawda, upomnia� si� w my�lach, by�by zapomnia�. Freya nie jest ju� jego �on�. Przegrali i ich ma��e�stwo zosta�o rozwi�zane. Zaczynaj� zn�w od zera: Freya jest �on� Clema Gainesa, a on jest nie�onaty, bo nie uda�o mu si� jeszcze wykr�ci� tr�jki. Jutro wykr�ci tr�jk�, obieca� sobie. A wtedy b�d� mu musieli importowa� �on�, bo pr�bowa� ju� wszystkich w swojej grupie. Samoch�d szybowa� z warkotem nad pustkowiem �rodkowej Kalifornii, ja�ow� krain� wok� bezludnych miast. - Czy wiesz, �e w grupie nie ma kobiety, kt�rej bym nie mia� za �on�? - zwr�ci� si� do samochodu. - I, jak dot�d, nie mia�em szcz�cia, wi�c to przeze mnie. Prawda? - Prawda - potakn�� samoch�d. - Ale nawet gdyby tak by�o, to i tak nie moja wina, tylko wina Czerwonych ��tk�w. Nie cierpi� ich. - Wyci�gn�� si� na wznak, obserwuj�c gwiazdy przez przezroczyst� kopu�� samochodu. - Mimo wszystko kocham ci�, jeste� m�j od tylu lat. Prawda, �e nigdy si� nie zepsujesz? �zy nap�yn�y mu do oczu. - To zale�y, czy b�dzie mnie pan regularnie oddawa� do przegl�du. - Ciekawe, kogo dla mnie sprowadz�? - Ciekawe - zawt�rowa� samoch�d. Zaraz, z jak� to grup� jego grupa - B��kitnawy Lis - najcz�ciej utrzymywa�a kontakty? Chyba z SuperChocho�em, kt�ry spotyka� si� w Las Vegas, zrzeszaj�c Posiadaczy z Nevady, Utah i Idaho. Przymkn�� oczy, pr�buj�c sobie przypomnie�, jak wygl�da�y kobiety z SuperChocho�a. Jak tylko wyl�duj� w moim mieszkaniu w Berkeley, pomy�la�, pierwsza rzecz... Nagle dopad�a go okrutna prawda. Nie mia� po co wraca� do Berkeley. Bo w�a�nie przegra� Berkeley. Wygra� je Walt Remington, sprawdzaj�c jego blef na polu trzydziestym sz�stym. I w�a�nie z tego powodu by� to niedobry wiecz�r. - Zmiana kursu - rzuci� ochryple obwodom auta. Wci�� mia� akt posiadania znacznych obszar�w hrabstwa Marin; tam si� m�g� zatrzyma�. - Lecimy do San Rafael - zarz�dzi�. Usiad� chwiejnie, tr�c czo�o. - Pani Gaines? - spyta� m�ski g�os. Podobny do g�osu tego koszmarnego Billa Calumine'a, pomy�la�a niezbyt przytomnie Freya. Szczotkowa�a kr�tkie, jasne w�osy. Nie odwr�ci�a si� od lustra. - Odwie�� ci� do domu? - zapyta� g�os, kt�ry, u�wiadomi�a sobie, nale�a� do jej nowego m�a, Clema Gainesa. - Chyba wracasz do domu? - Clem Gaines, wielki, obrzmia�y, z niebieskimi oczami, jak p�kni�te i sklejone nier�wno szk�a, przetoczy� si� przez pok�j w jej kierunku. Czerpa� wyra�n� satysfakcj� z faktu, �e jest jej m�em. To nie potrwa d�ugo, pocieszy�a si� Freya. Chyba �eby�my mieli szcz�cie, porazi�a j� nag�a my�l. Szczotkowa�a w�osy, nie zwracaj�c uwagi na Clema. Jak na stuczterdziestoletni� kobiet� wygl�dam nie�le, zawyrokowa�a bezstronnie. Ale nie mia�am wyboru... nikt z nas nie mia� wyboru. Wszyscy bez wyj�tku byli zakonserwowani nie czym�, lecz brakiem czego�. Wraz z osi�gni�ciem dojrza�o�ci usuwano im gruczo� Hynesa - odt�d wiek nie pozostawia� na nich �lad�w. - Lubi� ci�, Freyo - wyzna� Clem. - Dzia�asz otrze�wiaj�co. Na kilometr wida�, �e mnie nie lubisz. - Nie wydawa� si� ura�ony, rzecz typowa dla p�g��wk�w jego pokroju. - Chod�my gdzie� i sprawd�my natychmiast, czy si� nam poszcz�ci�o. - Przerwa�, bo do pokoju wpe�z� wug. - Patrz, jaki pr�buje by� mi�y - powiedzia�a z obrzydzeniem Jean Blau, nak�adaj�c p�aszcz. - Zawsze si� tak zachowuj�. - Cofn�a si�. Jej m��, Jack Blau, odszuka� wzrokiem grupowy wugobij. - Szturchn� go par� razy, to si� zmyje - zaproponowa�. - Jest nieszkodliwy - zaprotestowa�a Freya. - Ma racj� - popar� j� Silvanus Angst. Sta� przy barku, szykuj�c sobie strzemiennego. - Starczy go posypa� sol� - zarechota�. Wug ewidentnie czu� mi�t� do Clema Gainesa. Lubi go, pomy�la�a Freya. Mo�e z nim by gdzie� sobie pojecha� zamiast z ni�. . Dla Clema by�oby to jednak nie do przyj�cia - nikt nie spoufala� si� z dawnym wrogiem. Nie wypada�o i ju�, mimo stara� Tyta�czyk�w, by zabli�ni� wyrw� antypatii, pami�tk� z czas�w wojny. Byli form� �ycia bazuj�c� na krzemie, nie na w�glu. Ich cykl metaboliczny by� d�ugi, a katalizatorem nie by� tlen, lecz metan. Do tego ten ich biseksualizm... zachowanie godne P-ujemnych. - Dziabnij go - poradzi� Calumine Jackowi Blau. Jack d�gn�� wugobijem galaretowat� cytoplazm� wuga. - Zbieraj si� - za��da� ostro. - A jakby si� tak z nim troszk� zabawi�? - Pu�ci� oko do Billa Calumine'a. - Naci�gn�� go na rozmow�? Ej, ma�a wug, co ty na gadu- gadu? Natychmiast dotar�y do nich wyra�ne my�li Tyta�czyka, adresowane do ludzkich istot zebranych w apartamencie kondominium. - W ka�dym przypadku wyst�pienia ci��y prosimy niezw�ocznie zwr�ci� si� do naszej s�u�by zdrowia... - Pos�uchaj, wugasie - odezwa� si� Bill Calumine - je�li przytrafi si� nam szcz�cie, zachowamy wiadomo�� dla siebie. Nikt nie zamierza �ci�ga� na siebie nieszcz�cia. Mo�e o tym nie wiesz? - Wie, wie - zadrwi� Silvanus Angst - tylko nie ma ochoty o tym my�le�. - C�, czas, �eby wugi spojrza�y prawdzie w oczy - o�wiadczy� Jack Blau. - Nie lubimy ich i tyle. Zbieraj si� - powiedzia� do �ony. - Wracamy do domu. Niecierpliwym gestem wezwa� Jean. Cz�onkowie grupy, jeden za drugim, opuszczali pok�j i frontowymi schodami udawali si� do zaparkowanych przed kondominium samochod�w. Freya zosta�a sam na sam z wugiem. - Nie by�o �adnej ci��y w grupie - zwr�ci�a si� do wuga, odpowiadaj�c na jego pytanie. - Tragedia - pomy�la� wug w odpowiedzi. - Ale b�dzie - doda�a Freya. - Wiem, �e ju� wkr�tce b�dziemy mieli szcz�cie. - Dlaczego wasza grupa jest tak wrogo nastawiona do nas? - spyta� wug. - Obwiniamy was o nasz� bezp�odno��, to chyba jasne - odpar�a Freya, dodaj�c w my�lach: zw�aszcza nasz obrotowy. Bill Calumine. - To by� wasz or� militarny - zaprotestowa� wug. - Wcale nie nasz. Ludowych Chin. Wugowi wydawa�o si� to nie robi� r�nicy. - Tak czy owak, robimy wszystko, co w naszej mocy... - Czy mogliby�my o tym nie rozmawia�? - przerwa�a Freya. - Prosz�. - Przyjmijcie nasz� pomoc - b�aga� wug. - Id� do diab�a - odpar�a i szybkim krokiem zesz�a po schodach na ulic�, do swojego wozu. Ch�odne powietrze kalifornijskiej nocy nad Carmel o�ywi�o j�. Zaczerpn�a g��boki haust powietrza. Ch�on�c rze�k�, dziewicz� wo� nocy, spojrza�a w gwiazdy. - Otw�rz drzwi, chc� wsi��� - zwr�ci�a si� do samochodu. - Tak jest, pani Garden. Drzwi wozu rozsun�y si� na o�cie�. - Nie jestem ju� pani� Garden, tylko pani� Gaines. - Siad�a za r�czn� sterownic�. - Spr�buj to sobie wbi� do g�owy. - Tak, pani Gaines. Silnik drgn��, ledwie wsun�a kluczyk w stacyjk�. - Czy Pete Garden odjecha�? - Omiot�a wzrokiem ponur� uliczk�, ale wozu Pete'a nie by�o. - Pewnie tak. Poczu�a smutek. Jak by to by�o mi�o usi��� razem o p�nocy i w blasku gwiazd uci�� sobie ma�� pogaw�dk�, jakby nigdy nie przestali by� ma��e�stwem... Cholerna Gra z tymi swoimi obrotami ko�a. Cholerne szcz�cie w nieszcz�ciu, tyle nam tylko pozosta�o. Jako rasa jeste�my sko�czeni. Przytkn�a zegarek do ucha. - Druga pi�tna�cie, pani Garden - odezwa� si� s�aby g�osik. - Pani Gaines - warkn�a. - Druga pi�tna�cie, pani Gaines. Spr�bowa�a obliczy�, ilu mieszka�c�w liczy sobie aktualnie Ziemia: Milion? Dwa? Ile grup bra�o udzia� w Grze? Nie wi�cej ni� par�set tysi�cy. Wsz�dzie tam, gdzie dosz�o do gwa�townej �mierci, jedna z nich znika�a nieodwracalnie. Machinalnie pogrzeba�a w schowku, szukaj�c schludnego opakowania z w�skim papierkiem tak zwanego kr�liczka w �rodku. Znalaz�a kr�liczka - jeszcze starego, nie nowego typu - rozpakowa�a, w�o�y�a do ust i zagryz�a. W md�ym �wietle kopu�y samochodu obejrza�a pasek kr�liczka. Jeden martwy kr�liczek, my�la�a, maj�c na my�li czasy jeszcze sprzed jej narodzin, gdy za ustalenie pewnego faktu oddawa� �ycie kr�lik. Kr�liczek, w �wietle kopu�y, mia� kolor bia�y, nie zielony. Nie by�a w ci��y. Cisn�a zgnieciony pasek testu do �mietniczki, gdzie uleg� natychmiastowemu spaleniu. Szlag by to trafi�, zakl�a za�amana. Czego si� zreszt� mog�a spodziewa�? Samoch�d oderwa� si� od ziemi, kieruj�c si� ku jej domowi w Los Angeles. Jest zbyt wcze�nie, by m�wi� o jej szcz�ciu z Clemem. Ponad wszelk� w�tpliwo��. To j� rozpogodzi�o. Jeszcze tydzie�, dwa, a potem kto wie... Biedny Pete, pomy�la�a. Nie wykr�ci� jeszcze tr�jki, na dobr� spraw� nie wr�ci� jeszcze do Gry. Czy powinnam zrobi� ma�y post�j w jego posiad�o�ci w Marin County? Sprawdzi�, czy tam dotar�? Z drugiej strony, by� w nocy ci�ko zalany i niezno�ny. Odpychaj�cy. Jednak nie ma przepisu ani prawa, kt�re zabrania�oby si� nam spotyka� poza Gr�. Tylko po co? Nie mieli�my z Pete'em szcz�cia, cho� czuli�my co� do siebie. Nagle w��czy�a si� radiostacja samochodowa. Z�apa�a, nadawany w podnieceniu na wszystkich falach, biuletyn informacyjny grupy z Ontario. - Tu Szopa Gruszoksi�gi - m�ski g�os d�wi�cza� eufori�. - Dzi� o dziesi�tej wiecz�r czasu lokalnego spotka�o nas szcz�cie! Jedna z naszych kobiet, pani Don Palmer, jak zwykle, bez specjalnej nadziei, wsun�a do ust kr�liczka, gdy nagle... Freya wy��czy�a radio. Dotar�szy do ciemnego, opustosza�ego mieszkania w San Rafael, Pete Garden skierowa� pierwsze kroki do apteczki w �azience, aby sprawdzi�, co m�g�by wzi��. Bez nich nie zasn��by, tyle wiedzia� o sobie. Snoozex? Trzeba by trzech 25- miligramowych proszk�w, �eby w og�le zadzia�a�; bra� Snoozex zbyt d�ugo i wzi�� go zbyt wiele. Potrzebowa� czego� mocniejszego. Zawsze mo�e wzi�� fenobarbital, ale jutro b�dzie do niczego. Bromowodorek skopolaminy - to by mog�o by� to. Chyba �e, ol�ni�o go, spr�bowa�bym czego� zdecydowanie mocniejszego. Emfytalu. Jedno z drugim i z trzecim - i wi�cej si� nie obudz�. Przy dawkach, jakie bior�... No wi�c... sta�, wpatruj�c si� w pigu�ki na otwartej d�oni. Nikt by mi nie przeszkodzi�, nie pr�bowa� ratowa�... - Panie Garden, pa�ski stan zmusza mnie do nawi�zania ��czno�ci z doktorem Macym w Salt Lake City. - Nie jestem w �adnym stanie - �achn�� si� Pete. Szybko wsypa� emfytal z powrotem do buteleczki. - Kapujesz? - Czeka�. - To by�a czcza demonstracja pod wp�ywem chwili. - Co za koszmar sta� w �azience, negocjuj�c z efektem Rushmore'a w�asnej apteczki. - Ju� dobrze? - spyta� z nadziej�. Apteczka zatrzasn�a si� ze szcz�kiem. Pete westchn�� z ulg�. Zabrz�cza� dzwonek u drzwi. Co dalej, zastanawia� si�, w�druj�c przez mieszkanie, w kt�rym unosi�a si� lekka wo� st�chlizny. Jego umys� nadal zaabsorbowany by� pytaniem, co m�g�by wzi�� na sen. nie budz�c systemu alarmowego efektu Rushmore'a. Otworzy� drzwi. Na progu sta�a jego jasnow�osa eks�ona, Freya. - Cze�� - powita� j� ch�odno. Wymijaj�c go, wesz�a do �rodka, opanowana, jakby jej wizyta w roli �ony Cierna Gainesa by�a czym� ca�kowicie naturalnym. - Co masz w gar�ci? - spyta�a. - Siedem tabletek snoozeksu - przyzna� si�. - Dam ci co� lepszego. Na razie w fazie testowania. - Pogrzeba�a w sk�rzanej torbie, przypominaj�cej torb� listonosza. - Naj-najnowszy �rodek wyprodukowany w New Jersey przez autofab farmaceutyczny. - Poda�a mu du��, niebiesk� pastylk�. - Nerduwel - wyja�ni�a ze �miechem. - Ha, ha - odpar� ponuro. To mia� by� dowcip. Ne'er-do-well. Bierz coraz wi�cej. - Przysz�a� si� powyg�upia�? - B�d�c przez ponad trzy miesi�ce jego �on�, jego partnerk� w Blefie, �wietnie wiedzia�a o jego bezsenno�ci. - Mam kaca - wyja�ni�. - Poza tym przegra�em w nocy Berkeley do Walta Remingtona. O czym dobrze wiesz. Wi�c nie mam nastroju do �art�w. - No to zr�b mi kawy - za��da�a. Zdj�a kurtk� na ko�uszku i przerzuci�a przez krzes�o. - Albo ja ci zaparz�. Wygl�dasz marnie - doda�a ze wsp�czuciem. - Berkeley. Po co w og�le wystawia�em akt w�asno�ci? Nawet nie mog� sobie przypomnie�. Maj�c tyle innych dzier�aw... Musia�em ulec impulsowi autodestrukcji. - Zamilk�. - Lec�c tu, us�ysza�em Ontario na wszystkich zakresach. - Ja te� - potakn�a. - Ich ci��a ci� podnieca czy do�uje? - Nie wiem - odpar�a chmurnie. - Ciesz� si�, �e im si� uda�o. Ale... - Z za�o�onymi r�kami kr��y�a po mieszkaniu. - Mnie do�uje - wyzna� Pete i postawi� czajnik na kuchence. - Dzi�kuj� - zasycza� czajnik, a raczej efekt Rushmore'a. - Nie s�dzisz, �e mogliby�my si� spotyka� poza Gr�? To si� czasami zdarza - odezwa�a si� Freya. - To by�oby nie fair wobec Clema. Solidarno�� z Clemem Gainesem - przynajmniej chwilowo - przewa�y�a u Pete'a nad uczuciem do Freyi. Poza tym by� ciekaw swojej przysz�ej �ony. Pr�dzej czy p�niej wskaz�wka stanie na tr�jce. 2 Nazajutrz rano Pete'a Gardena obudzi�y d�wi�ki tak cudownie nieprawdopodobne, �e zerwa� si� z ��ka i sta� przez chwil�, nas�uchuj�c bez ruchu. S�ysza� dzieci. K��ci�y si� gdzie� pod oknami jego mieszkania w San Rafael. G�osy nale�a�y do ch�opca i dziewczynki. To znaczy, �e od czasu jego ostatniej bytno�ci w hrabstwie dosz�o do narodzin. W dodatku z rodzic�w P-ujemnych. Nie posiadaj�cych d�br umo�liwiaj�cych uczestnictwo w Grze. Nie do wiary, powinien podarowa� rodzicom ma�e miasteczko... San Anselmo lub Ross, albo jedno i drugie. Zas�u�yli na szans�, by gra�. Chyba �e nie maj� na to ochoty. - Ty taki. - Dziewczynka by�a mocno zagniewana. - Ty owaka. - W g�osie ch�opczyka brzmia�o pot�pienie. - Oddawaj! Odg�osy szamotaniny. Zapali� papierosa, pozbiera� garderob� i zacz�� si� ubiera�. Jego wzrok pad� na oparty o �cian� w k�cie pokoju karabin MV-3... przystan��, zalany fal� wspomnie� o wszystkim, co wi�za�o si� z t� staro�wieck�, znakomit� broni�. Swego czasu przygotowywano go do odparcia chi�skich komunist�w w�a�nie tym typem karabinu. Jednak MV-3 nigdy nie ujrza� wojny, gdy� chi�scy komuni�ci nie pojawili si�... przynajmniej we w�asnej osobie. Wys�ali za to swoich ambasador�w w postaci promieniowania Hinkla, wobec kt�rego ca�y arsena� MV-3 kalifornijskiej armii obywatelskiej okaza� si� bezsilny. Promieniowanie z satelity Wasp-C dokona�o reszty i Stany Zjednoczone przegra�y. Co nie znaczy, �e Chiny Ludowe zwyci�y�y. Nikt nie wygra�. Dopilnowa�y tego cholerne promienie Hinkla, obiegaj�c ca�y �wiat. Pete ockn�� si�, wzi�� do r�ki MV-3 i uni�s�, jak przed laty, za m�odu. Bro�, u�wiadomi� sobie, mia�a prawie sto trzydzie�ci lat. Prawdziwy staro�. Czy nadal by�a sprawna? Niewa�ne... nie by�o ju� kogo zabija�. W wyludnionych miastach Ziemi tylko szaleniec m�g� znale�� pow�d, by strzela�. W dodatku zawsze jeszcze mia� szans� si� rozmy�li�. Zwa�ywszy na to, �e Kalifornia liczy�a niespe�na dziesi�� tysi�cy mieszka�c�w... Ostro�nie odstawi� bro�. Karabin z za�o�enia nie s�u�y� do zabijania ludzi; jego male�kie naboje A mia�y za zadanie unieruchomi� radzieckie czo�gi TL-90, przebijaj�c ich pancerz. Chcia�bym zobaczy� "morze ludzkich g��w" z tamtej epoki, pomy�la�, wspominaj�c filmy szkoleniowe demonstrowane przez dow�dztwo Sz�stej Armii. Chi�czycy, nie- Chi�czycy, przyda�oby si� wi�cej ludzi. Chyl� czo�o przed tob�, Bernhardcie Hinklu, pomy�la� z sarkazmem. Humanitarny geniuszu bezbolesnej broni... mia�e� racj�, oby�o si� bez b�lu. Nie czuli�my nic, nawet o niczym nie wiedzieli�my. Dopiero p�niej... Zacz�to masowo usuwa� gruczo� Hynesa. Decyzja okaza�a si� s�uszna - na �wiecie zosta�a chocia� garstka �ywych. Co wi�cej, trafia�y si� p�odne kombinacje m�czyzn i kobiet. Bezp�odno�� nie by�a stanem absolutnym, lecz wzgl�dnym. Teoretycznie mogli mie� dzieci; w praktyce mieli je nieliczni. Na przyk�ad dzieci pod jego oknem... Ulic� p�dzi�a homeostatyczna sprz�taczka, zbieraj�c �mieci i kontroluj�c wysoko�� trawnik�w, najpierw po jednej, potem po drugiej stronie. R�wnomierny warkot mechanizmu wzni�s� si� ponad g�osy dzieci. Dbamy o bezludne miasto, przemkn�o przez my�l Pete'owi, gdy pojazd przystan��, a jego wysi�gniki pomaszerowa�y opornie w stron� krzaku kamelii. W�a�ciwie bezludne - jednak mieszka�o w nim ko�o tuzina P-ujemnych, tak przynajmniej wynika�o z ostatniego spisu, jaki dosta� do wgl�du. Za sprz�taczk� nadjecha� jeszcze wymy�lniejszy pojazd; gna� jezdni� jak wielka pch�a na dwudziestu odn�ach wyczulona na wo� rozk�adu. W�z naprawczy przeciwdzia�a� wszelkim oznakom ruiny, zorientowa� si� Pete. Zaszywa� rany miasta, powstrzymywa� destrukcj� u �r�de�. Po co? Dla kogo? S�uszne pytanie. Mo�e wugi z satelit�w obserwacyjnych od ruin wola�y ogl�da� cywilizacj� w idealnym stanie? Pete zgasi� papierosa i wszed� do kuchni, licz�c, �e znajdzie co� na �niadanie. Nie mieszka� tutaj od paru lat, mimo to po otwarciu hermetycznej lod�wki znalaz� nadaj�cy si� do spo�ycia bekon, mleko i jaja, chleb i d�em, i wszystko, czego trzeba do �niadania. Poprzednim Posiadaczem-Rezydentem w San Rafael by� Antonio Nard. Musia� zostawi� produkty, nie wiedz�c, �e utraci tytu� w Grze i nigdy nie wr�ci. Ale Pete mia� na g�owie co� wa�niejszego od �niadania. - Poprosz� Waltera Remingtona, hrabstwo Contra Costa. - W��czy� wideofon. - Robi si�, panie Garden - odpar� wideofon. Ekran rozja�ni� si� po chwili. - Cze��. - Obwis�a, skwaszon� twarz Remingtona patrzy�a t�po na Pete'a. Walt nie zd��y� si� jeszcze ogoli�. Twarz mia� zaro�ni�t�, a pod czerwonymi szparkami oczu worki z niewyspania. - Czemu tak wcze�nie? - wymamrota�. Mia� jeszcze na sobie pi�am�. - Pami�tasz, co si� zdarzy�o dzisiejszej nocy? - Oczywi�cie. Jasne - potakn�� Walt, wyg�adzaj�c rozczochrane w�osy. - Przegra�em do ciebie Berkeley. Sam nie wiem, po co je wystawia�em. To by�a przecie� moja posiad�o��, moja rezydencja. Rozumiesz. - Rozumiem - odpar� Walt. Pete wzi�� g��boki oddech. - Dam ci za nie trzy miasta w Marin County: Ross, San Rafael i San Anselmo. Musz� odzyska� Berkeley. Chc� tam mieszka� z powrotem. - Mo�esz mieszka� w Berkeley. Oczywi�cie, jako rezydent P-ujemny, niejako Posiadacz. - Nie mog� wprowadzi� si� na takich warunkach - zaprotestowa� Pete. - Chc� by� w�a�cicielem Berkeley, nie jakim� pospolitym osiedle�cem. Daj spok�j, Walt, chyba nie zamierzasz mieszka� w Berkeley. Znam ci�. Za zimno i za du�o mg�y. Lubisz gor�cy klimat dolin, co� a la Sacramento. Albo twoja obecna rezydencja, Walnut Creek. - To prawda - przyzna� Walt. - Ale nie mog� wymieni� si� z tob�. - Jego zgoda by�a wyra�nie pozorna. - Nie mam Berkeley. Kiedy wr�ci�em do domu, czeka� na mnie po�rednik. Nie pytaj, sk�d wiedzia�, do��, �e wiedzia�, i� wygra�em od ciebie Berkeley. Matt Pendleton i S-ka, wielkie cwaniaki ze Wschodniego Wybrze�a. - Walter wydawa� si� zgaszony. - I sprzeda�e� im Berkeley? - spyta� z niedowierzaniem Pete. To znaczy�o, �e kto�, kto nie nale�a� do ich grupy, wykupi� kawa�ek Kalifornii. - Dlaczego to zrobi�e�? - spyta�. - Dosta�em za nie Salt Lake City - wyja�ni� Walter z pos�pn� dum�. - Propozycja by�a nie do odrzucenia. Teraz mog� do��czy� do grupy Pu�kownika Kitchenera; graj� w Provo, Utah. Wybacz, Pete. - Zmaga� si� z poczuciem winy. - Chyba ci�gle mia�em jeszcze nie�le w czubie. W ka�dym razie propozycja wyda�a mi si� kusz�ca. - Dla kogo Pendleton i S-ka kupili miasto? - Nie powiedzieli. - A ty nie spyta�e�? - Nie - przyzna� Walt z grobow� min�. - Nie spyta�em. Domy�lam si�, �e powinienem by� spyta�? - Chc� odzyska� Berkeley - o�wiadczy� Pete. - Wy�ledz�, kto je kupi�, i odzyskam, nawet gdyby mia�o mnie to kosztowa� hrabstwo Marin. A tymczasem b�d� �y� marzeniami o tym, jak ci do�o�� w nast�pnej Grze. Cho�by B�g wie kto by� twoim partnerem, obedr� ci� do go�ej sk�ry. - Z furi� wy��czy� wideofon. Ekran zgas�. Jak Walt m�g� mu zrobi� co� takiego? Przekaza� prawa w�asno�ci komu� spoza grupy, gorzej, komu� ze Wschodniego Wybrze�a? Musi popyta� si�, kogo Pendleton i S-ka mogli reprezentowa� w tej transakcji. Sk�ra mu �cierp�a. Chyba si� domy�la�. 3 Dla pana Jerome'a Luckmana z Nowego Jorku dzie� by� bardzo dobry. Poniewa� - ol�ni�o go, ledwie otworzy� oczy - od dzi� by� w�a�cicielem Berkeley w Kalifornii. Za po�rednictwem Matt Pendleton i S-ka dorwa� wreszcie wyborny k�sek Kalifornii, co znaczy�o, �e od dzi� m�g� uczestniczy� w rozgrywkach B��kitnawego Lisa, kt�re co noc odbywa�y si� w Carmel. A Carmel by�o niemal r�wnie pi�kne jak Berkeley. - Chod� tu, Sid - zawo�a�. Rozpar� si� na krze�le, zaci�gaj�c si�. jak zawsze po �niadaniu, wybornym meksyka�skim cygarem. Drzwi gabinetu uchyli�y si�. Do �rodka wsun�� g�ow� P-ujemny sekretarz Luckmana, Sid Mosk. - S�ucham, panie Luckman. - Sprowad� przewidz� - za��da� Luckman. - Nareszcie mam dla niego zaj�cie. - Zaj�cie, warte ryzyka wykluczenia z Gry, doda� w my�lach. - Jak�e� si� on nazywa�? Dave Mutreaux, czy co� w tym rodzaju. - Luckman zachowa� mgliste wspomnienie rozmowy kwalifikacyjnej z przewidzem, ale cz�owiek na jego stanowisku widywa� tylu ludzi ka�dego dnia. Nie m�wi�c o tym, �e Nowy Jork by� miastem g�sto zaludnionym, liczy� prawie pi�tna�cie tysi�cy dusz. W tym nowych dusz, gdy� by�o sporo dzieci. - Dopilnuj, �eby wszed� od zaplecza - doda�. - Nie chc�, �eby go kto� zobaczy�. - Musia� dba� o swoj� reputacj�. A sytuacja by�a delikatna. Naturalnie wprowadzanie do Gry osobnik�w o zdolno�ciach psionicznych by�o nielegalne; stosowanie Psi w Grze tr�ci�o ordynarnym oszustwem. Wiele grup latami stosowa�o prewencyjnie EEG, elektroencefalogram, w ko�cu jednak zaniechano tej ostro�no�ci. Na to w ka�dym razie liczy� Luckman. Z pewno�ci� nie stosowano go w stanach wschodnich, gdzie ka�dy psionik zosta� ujawniony, a Wsch�d, jakkolwiek by by�o. nadawa� ton reszcie kraju. Na biurko wskoczy� jeden z jego kot�w, szarobia�y kocur z kr�tk� sier�ci�. Luckman machinalnie podrapa� go pod brod�. Je�li nie uda mu si� wcisn�� przewidza do B��kitnawego Lisa, chyba spr�buje sam. Co prawda nie gra� od roku... ale te� by� najlepszym graczem w okolicy. Inaczej nie wszed�by w posiadanie Nowego Jorku i Okolic. I to w dniach ostrej konkurencji. Konkurencji, kt�r� Luckman jednym palcem spycha� w szeregi P-ujemnych. Nie mam sobie r�wnych w Blefie, my�la�. Tyle tylko, �e wszyscy o tym wiedz�. Mimo to, gdyby wzi�� telepat�... sukces by�by murowany. A murowany sukces to by�o to, o co mu sz�o, bo, cho� by� do�wiadczonym Bleferem, nie lubi� ryzyka. Jerome Luckman nie gra� dla przyjemno�ci; gra�, by wygra�. Cho�by to, �e zepchn�� z planszy wielkiego Gracza, Joe Schillinga. Teraz Joe prowadzi� ma�y antykwariat fonograficzny w Nowym Meksyku; lata Gry mia� dawno za sob�. - Pami�tasz, jak wyko�czy�em Joe Schillinga? - spyta� Sida. - T� ostatni� rozgrywk� pami�tam jak dzi�. Joe wyrzuci� kostk� pi�tk� i poci�gn�� kart� z pi�tej talii. Przygl�da� si� jej o wiele za d�ugo. Wiedzia�em, �e b�dzie blefowa�. Wreszcie przesun�� sw�j pionek o osiem p�l do przodu. Wyl�dowa� na polu z wysok� wygran�, tym, wiesz, gdzie dostajesz w spadku po zmar�ym wuju sto pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w. Jego pionek sta� na tym polu, a ja spojrza�em tylko i... - Mo�liwe, �e sam mia� uzdolnienia Psi, gdy� poczu� nagle, �e potrafi czyta� w my�lach Joe Schillinga. Wyci�gn�� sz�stk�, pomy�la� z niezachwian� pewno�ci�. Osiem p�l do przodu by�o blefem. G�o�no za��da� sprawdzenia blefu Schillinga. By�y to czasy, gdy Joe by� Posiadaczem Nowego Jorku i nie mia� r�wnych sobie w Grze; nikt nigdy nie sprawdza� jego posuni��. Unosz�c kud�at�, brodat� g�ow�, Joe Schilling spojrza� mu w oczy. Zapad�a cisza ci�ka od wyczekiwania. - Naprawd� chcesz sprawdzi�, co wyci�gn��em? - spyta� Joe Schilling. - Tak. - Czeka� z zapartym tchem. W p�ucach czu� bolesny ucisk. Je�li pomyli� si�, je�li karta by�a naprawd� �semk�, Joe Schilling wygra�by po raz kolejny, a jego pozycja w Nowym Jorku jeszcze bardziej si� umocni�a. - Sz�stka - powiedzia� cicho Joe Schilling. Odwr�ci� kart� Luckman nie pomyli� si�; Joe blefowa�. Prawo w�asno�ci do Nowego Jorku i Okolic mia� ju� w kieszeni. Kot na biurku miaukn��, upominaj�c si� o �niadanie. Kiedy Luckman odepchn�� go, zeskoczy� na pod�og�. - Darmozjadzie - powiedzia� Luckman przyja�nie. Lubi� kota. gdy� wierzy� �wi�cie, �e koty przynosz� szcz�cie. Tamtej nocy w kondominium, gdy wygra� z Joe Schillingiem, towarzyszy�y mu dwa kocury; wygrana mog�a by� ich zas�ug�, nie jego utajonych zdolno�ci Psi. - Mam na wizji Dave'a Mutreaux - oznajmi� sekretarz. - Czy chce pan z nim rozmawia� osobi�cie? - Je�eli rzeczywi�cie jest przewidzem, od dawna wie, o co mi chodzi, wi�c nie ma �adnej potrzeby, bym ja czy kto� inny rozmawia� ze zweppem. - Paradoksy prekognicji nieodmiennie ekscytowa�y i bawi�y Luckmana. - Roz��cz nas, Sid, i je�li nie zjawi si� tutaj, to b�dzie znaczy�o, �e jest do bani. Sid pos�usznie przerwa� po��czenie. Ekran zgas�. - Pozwol� sobie jednak zauwa�y�, �e je�li pan z nim nigdy nie porozmawia, to on nie ma teraz nic do przewidzenia - powiedzia� Sid. - Dobrze m�wi�? - Niech wobec tego przewidzi rzeczywist� rozmow� ze mn� - odpar� Luckman. - Tu, w moim gabinecie. T�, kiedy b�d� mu wydawa� polecenia. - Chyba niez�y pomys� - przyzna� Sid. - Berkeley - zaduma� si� Luckman. - Nie by�em tam od osiemdziesi�ciu czy dziewi��dziesi�ciu lat. - Jak wielu Posiadaczy, nie lubi� przebywa� na terytorium, kt�re nie by�o jego w�asno�ci�. Przes�dnie wierzy�, �e przynosi to pecha. - Ciekawe, czy nadal tonie we mgle. C�, wkr�tce si� przekonamy. - Z szuflady biurka wyci�gn�� akt w�asno�ci, kt�ry dostarczy� mu po�rednik. - Sp�jrzmy, kto by� ostatnim Posiadaczem. - Wzi�� do r�ki dokument. - Walter Remington; to ten, kt�ry je wczoraj wygra� i zaraz odprzeda�. A przed nim by� inny go��, niejaki Pete Garden. Nie zdziwi�bym si�, gdyby tego Pete'a Gardena w�a�nie trafi� szlag, albo za chwil�, kiedy si� dowie. Pewnie zamierza� je wygra� z powrotem. Ale ju� go nie wygra. W ka�dym razie - nie od Luckmana. - Zamierza pan skoczy� na Zachodnie Wybrze�e? - spyta� Sid. - Owszem - odpar� Luckman. - Musz� si� tylko spakowa�. Zrobi� sobie z Berkeley rezydencj� wypoczynkow�, o ile mi si� tam spodoba. Je�li ca�o�� trzyma si� jeszcze kupy. Nie cierpi� rozpadaj�cych si� miast; jak si� domy�lasz, nie mam pretensji o brak mieszka�c�w. Ale ruiny... - Wzdrygn�� si�. Je�li co� przynosi�o pecha, to z pewno�ci� miasto, kt�re popad�o w ruin�, jak wiele miast Po�udnia. W m�odo�ci by� Posiadaczem kilku miast w Karolinie P�nocnej. Nigdy nie zapomni fshnuger, jakie odczuwa� w ich murach. - Czy pod pa�sk� nieobecno�� m�g�bym by� tytularnym Posiadaczem? - spyta� Sid. - Jasne - zapali� si� Luckman. - Uprawni� ci� z�otymi literami na pergaminie, przewi��� czerwon� wst��eczk� i opatrz� piecz�ci� z laku. - Naprawd�? - Sid pos�a� mu niepewne spojrzenie. - Lubisz takie ceregiele - roze�mia� si� Luckman. - Jak Pu-ba z Mikada. Jego Wysoko�� Tytularny Lord Posiadacz Miasta Nowy Jork, a na boku �ap�wki za ulgi podatkowe. Zgad�em? - Pozwol� sobie zauwa�y�, �e tyra� pan prawie sze��dziesi�t pi�� lat na tytu� Posiadacza tego rejonu - wymamrota�, rumieni�c si� Sid. - Mia�em plan poprawy warunk�w spo�ecznych - odpar� Luckman. - Kiedy dosta�em akt w�asno�ci, by�o tam raptem par� setek os�b. A teraz? Nie wprost, ale po�rednio to moja zas�uga, bo zach�ci�em osobnik�w P-ujemnych do Gry, wy��cznie zreszt� w celu zdobycia i wymiany partner�w. - Oczywi�cie, panie Luckman. Szczera prawda - potakn�� Sid. - Dzi�ki temu odkryli�my wiele p�odnych par, kt�re w innych warunkach nigdy by si� nie spotka�y, zgadza si�? - Tak jest - przytakn�� Sid. - T� gr� w zamian� sto�k�w w jakim� sensie ratuje pan gatunek ludzki. - Chcia�bym, �eby� o tym zawsze pami�ta� - powiedzia� Luckman. Schyli� si� i podni�s� swojego drugiego kota, czarn� kocic� z wyspy Man. - Bior� ci� ze sob� - powiedzia�, g�aszcz�c kotk�. - Wezm� z sob� jakie� sze�� do siedmiu kot�w - zadecydowa�. Na szcz�cie. A tak�e, chocia� nie powiedzia� tego na g�os, dla towarzystwa. Na Zachodnim Wybrze�u nikt go nie lubi�; nie mia� tam swoich ludzi, swoich P-ujemnych, kt�rzy by mu gratulowali kolejnych podboj�w. Na my�l o tym posmutnia�. Pomieszkam tam troch�, popracuj� nad rozbudow�, jak w Nowym Jorku, pocieszy� si�. Berkeley przestanie by� pustkowiem, gdzie strasz� upiory przesz�o�ci. Tej przesz�o�ci, doda� w my�lach, kiedy ludzko�� rozsadzi�a planet�, wylewaj�c si� na Lun�, a nawet Marsa. Populacja na progu exodusu i nagle te durne Czerwone ��tki dorywaj� si� do wynalazku eks-hitlerowca z Niemiec Wschodnich, tego... brak�o mu s��w na okre�lenie Bernhardta Hinkla. Szkoda, �e ju� nie �yje. Ch�tnie by sp�dzi� z nim par� chwil na osobno�ci. Bez �wiadk�w. Jedno, co przemawia�o na obron� promieni Hinkla to fakt, �e dosi�g�y w ko�cu Niemiec Wschodnich. Jest kto�, kto b�dzie wiedzia�, kogo mogli reprezentowa� Matt Pendleton i S-ka, my�la� Pete Garden, po�piesznie opuszczaj�c mieszkanie w San Rafael. Skierowa� si� na parking. Wiadomo�� warta by�a wycieczki do Albuquerque w Nowym Meksyku, miasta pu�kownika Kitchenera. Tak czy owak, wybiera� si� tam po p�yt�. Dwa dni wcze�niej dosta� list od Joe Schillinga, najs�ynniejszego w �wiecie sprzedawcy unikalnych starych p�yt. Pete zam�wi� u niego kr��ek Tito Schipy: uda�o si� go wreszcie odnale��. - Dzie� dobry, panie Garden - odezwa� si� samoch�d, kiedy Pete w�o�y� kluczyk w drzwiczki. - Cze�� - odpar� nieprzytomnie Pete. Z podjazdu domu z naprzeciwka gapi�a si� para dzieciak�w, kt�re s�ysza� rano. - Czy jeste� Posiadaczem? - spyta�a dziewczynka. Patrzyli na barwn� opask� z insygniami wok� jego r�kawa. - Pierwszy raz pana widzimy, panie Posiadaczu - powiedzia�a dziewczynka z podziwem. Mia�a jakie� osiem lat. - Bo nie by�em w hrabstwie Marin od lat - wyja�ni�. - Jak si� nazywacie? - spyta�, podchodz�c do dw�jki. - Ja si� nazywam Kelly - odpar� ch�opiec. By� chyba m�odszy od dziewczynki. M�g� mie� najwy�ej sze�� lat. Wygl�dali na par� uroczych dzieciak�w. To mi�o, �e mieszkali w s�siedztwie. - Moja siostra nazywa si� Jessica. Mamy jeszcze starsz� siostr�, Mary Anne. Nie ma jej, bo jest w szkole w San Francisco. Troje dzieci w jednej rodzinie! - Jak si� nazywacie? - spyta�, zaintrygowany. - McClain - odpar�a dziewczynka. - Mama i tato s� jedynymi lud�mi w Kalifornii, kt�rzy maj� troje dzieci - doda�a z dum�. Wierzy� jej bez trudu. - Chcia�bym ich pozna� - oznajmi�. - Mieszkamy w tamtym domu - pokaza�a Jessica. - Dziwne, �e nie znasz mojego taty, skoro jeste� Posiadaczem. M�j tato sprowadzi� sprz�taczk� i wozy naprawcze. Za�atwi� dostaw� u wug�w. - Wygl�da na to, �e nie boicie si� wug�w? - spyta� Pete. - Nie. - Parka potrz�sn�a g�owami. - Prowadzili�my z nimi wojn� - przypomnia� dzieciom. - To by�o dawno temu - odpar�a dziewczynka. - Racja - zgodzi� si� Pete. - C�, wasza postawa jest bardzo chwalebna. - Chcia�bym j� podziela�. Z domu w g��bi ulicy wysz�a szczup�a kobieta, kieruj�c si� w ich stron�. - Mamo, zobacz! - zawo�a�a z podnieceniem ma�a. - Ten pan to Posiadacz! Atrakcyjna, m�odo wygl�daj�ca brunetka w spodniach i kolorowej koszuli w krat� podesz�a do nich zgrabnym krokiem. - Witamy w hrabstwie Marin - zwr�ci�a si� do Pete'a. - Niecz�sto pana widujemy, panie Garden. Wyci�gn�a r�k�. U�cisn�li sobie d�onie. - Gratuluj� pani - powiedzia� Pete. - Tr�jki dzieci? - u�miechn�a si� pani McClain. - Mia�am, jak si� to m�wi, wi�cej szcz�cia ni� rozumu. Co pan powie na fili�ank� kawy przed odlotem z hrabstwa? Nie wiadomo, czy pan tu jeszcze wr�ci. - Wr�c� - zapewni� Pete. - Czy�by? - Kobieta nie wygl�da�a na przekonan�; w mi�ym u�miechu czai� si� cie� ironii. - Czy wie pan, �e dla nas, P-ujemnych tej okolicy, jest pan niemal legend�, panie Garden? Tak, tak, dzisiejsze spotkanie z panem na wiele tygodni zapewni nam wdzi�cznych s�uchaczy. Pete nie m�g� w �aden spos�b rozgry��, czy pani McClain kpi sobie z niego, czy nie; mimo szumnych s��w jej ton by� oboj�tny. Czu� si� niepewnie. Nie wiedzia�, co jest grane. - Na pewno wr�c� - zapowiedzia�. - Przegra�em Berkeley. gdzie... - Aha - skin�a g�ow� pani McClain, u�miechaj�c si� coraz szerzej. Jej u�miech mia� w sobie co� w�adczego, wzbudza� respekt. - Rozumiem, powin�a si� panu noga w Grze. Dlatego nas pan zaszczyci�. - Jestem w drodze do Nowego Meksyku - wyja�ni� Pete, wsiadaj�c do samochodu. - Mo�e spotkamy si� jeszcze. - Zatrzasn�� drzwiczki. - Ruszaj - zwr�ci� si� do auta. Dzieci macha�y mu na po�egnanie. Pani McClain sta�a nieruchomo. Sk�d ta niech��, pr�bowa� odgadn��. Chyba nie by�a wy��cznie wytworem jego wyobra�ni? Mo�e z�o�ci� j� podzia� ludno�ci na P-dodatnich i P-ujemnych, czu�a si� pokrzywdzona faktem, �e tylko wybra�cy mieli dost�p do planszy? Trudno jej si� dziwi�, skonstatowa� Pete. Jednak powinna zrozumie�, �e ka�dy z nas w ka�dej chwili m�g� straci� status Posiadacza. Cho�by taki Joe Schilling... ongi� najbardziej wp�ywowy Posiadacz na Zachodnim Wybrze�u, dzi� - P-ujemny, zapewne do ko�ca swoich dni. Granica nie by�a tak sztywna, jak by si� mog�o wydawa�. W ko�cu on sam swego czasu te� by� P-ujemnym. Prawo w�asno�ci uzyska� w jedyny legalny spos�b: zg�osi� swoj� kandydatur� i czeka�, a� umrze jaki� Posiadacz. Zgodnie z ustanowionym przez wug�w prawem, wytypowa� dzie�, miesi�c i rok. I, o dziwo, trafi�. Czwartego maja 2143 pewien Posiadacz, niejaki William Rust Lawrence, zgin�� w wypadku samochodowym w Arizonie. Pete zosta� jego nast�pc�, dziedzicem jego posiad�o�ci i cz�onkiem grupy, z kt�r� gra�. Wugi, hazardzi�ci z krwi i ko�ci, uwielbiali, gdy dziedziczeniem rz�dzi� przypadek. Podobnie jak nienawidzili zale�no�ci przyczynowo-skutkowych. Ciekawe, jak ma na imi� pani McClain. Niew�tpliwie jest bardzo �adna, pomy�la�. Podoba�a mu si�, mimo niepoj�tego rozgoryczenia, podoba� mu si� jej wygl�d, spos�b bycia. By� ciekaw dziej�w rodziny McClain. Mogli by� zdeklasowanymi Posiadaczami. To by wiele wyja�nia�o. Popytam si�, zdecydowa�. Skoro maj� tr�jk� dzieci, s� pewnie dosy� znani. Joe Schilling zna wszystkie plotki. Wypytam go. 4 - Naturalnie, znam Patrici� McClain - powiedzia� Joseph Schilling, przebijaj�c si� przez nieprzytomnie zaba�aganione, zakurzone wn�trze sklepu do pomieszcze� mieszkalnych na ty�ach. - Jak to si� sta�o, �e na ni� wpad�e�? - zwr�ci� si� z pytaj�cym spojrzeniem do Pete'a. - McClainowie mieszkaj� w mojej Posiad�o�ci. - Z trudem przeciska� si� mi�dzy stertami p�yt, pude�, katalog�w i starych plakat�w. - Jakim cudem udaje ci si� cokolwiek tutaj znale��? - Mam sw�j system - odpar� Schilling mgli�cie. - Powiem ci. czemu Pat McClain jest tak rozgoryczona. Nale�a�a do P-dodatnich, ale wykluczono j� z Gry. - Dlaczego? - Pat jest telepatk�. - Joe Schilling omi�t� skrawek kuchennego sto�u. Wyj�� dwie fili�anki z ut�uczonym uszkiem. - Ulung? - O, tak! - cmokn�� z aprobat� Pete. - Mam dla ciebie p�yt� z Don Pasquale. - Schilling nalewa� herbaty z czarnego, porcelanowego czajniczka. - T� z ari� Schipy. Da-dum, da-da da. Pi�kny kawa�ek. - Nuc�c, wydoby� cytryn� i cukier z szafki nad zawalonym naczyniami zlewem. Zni�y� g�os. - Wybacz, mam w sklepie klienta. Mrugn�� do Pete'a. celuj�c palcem w szpar� w zakurzonej i poplamionej zas�onie mi�dzy cz�ci� mieszkaln� a sklepem. Pete dostrzeg� wysokiego, ko�cistego m�odzie�ca z ogolon� g�ow�, w rogowych okularach; m�odzian przegl�da� wystrz�piony katalog starych p�yt. - Nawiedzony - wyja�ni� przyja�nie Schilling. - Rano joga, potem jogurt. Do tego gar�ciami witamina E, na potencj�. R�ni tu przychodz�. - Cz-czy m-ma pan jakie� p�yty Claudii Muzzio, panie Sch-schilling? - krzykn�� ze sklepu m�ody cz�owiek. - Tylko Scen� z. listem z Traviaty - odkrzykn�� Schilling, nie wstaj�c od sto�u. - Pani McClain wyda�a mi si� diabelnie atrakcyjna - podj�� Pete. - O, tak, i pe�na �ycia. Ale to nie dla ciebie. W klasyfikacji Junga jest typem emocjonalnym introwertycznym. Typ ten cechuje g��bia prze�y�, sk�onno�� do melancholii i idealizmu. Ty potrzebujesz p�ytkiej, platynowej blondyny, kt�ra podtrzymywa�aby ci� na duchu. Kogo�, kto by ci� wyci�ga� z depresji samob�jczej, w kt�r� w�a�nie popad�e� albo z kt�rej w�a�nie wychodzisz. - Schilling �ykn�� herbaty, upuszczaj�c par� kropli na g�st�, rudaw� brod�. - I co ty na to? Powiedz co�. A mo�e zn�w masz t� swoj� depresj�? - Nie - zaprzeczy� Pete. - P-panie Schilling - odezwa� si� chuderlawy m�odzian z frontowej cz�ci sklepu - czy mog� sobie pos�ucha� Una Furtiva Lagrima w wykonaniu Gigliego? - Jasne - mrukn�� nieprzytomnie Schilling, pocieraj�c policzek. - Pete - zacz�� - dosz�y mnie plotki, �e przegra�e� Berkeley. - Owszem - przyzna� Pete. - A Matt Pendleton i S-ka... - To mo�e by� tylko niejaki Szcz�ciarz, Jerome Luckman - o�wiadczy� Schilling. - Aj waj, to ostry Gracz. Powinienem by� si� domy�li�. Teraz do��czy do twojej grupy i za chwil� b�dzie mia� ca�� Kaliforni� w kieszeni. - Nie ma nikogo, kto by da� rad� Luckmanowi? - Jest - odpar� Joe Schilling. - Ja bym da� rad�. - Powa�nie? - Pete wytrzeszczy� oczy, - Przecie� on ci� wyko�czy�, podobnie jak wielu innych. - Po prostu mia�em pecha - uspokoi� go Schilling. - Gdybym mia� wi�cej posiad�o�ci do wystawienia, gdybym jeszcze przez chwil� utrzyma� si� na Planszy. - U�miechn�� si� ironicznie, blado. - Blef to fantastyczna gra. Jak w pokerze, od techniki zale�y tyle samo co od przypadku. Mo�esz wygra� lub przegra� przez jedno i drugie. Ja przegra�em przez przypadek, w jednej pechowej rozgrywce, dok�adnie m�wi�c, kiedy Luckman jeden jedyny raz mnie sprawdzi�. - Nie wygra� dzi�ki umiej�tno�ciom? - Diab�a tam! Luckman ma tyle szcz�cia, co ja umiej�tno�ci; powinni�my si� nazywa� Luckman i Skillman1. Gdybym znalaz� sponsora i wr�ci� do Gry... - Czkn�� gwa�townie. - Przepraszam. - Ja ci� wystawi� do Gry - podj�� nag�� decyzj� Pete. - Nie sta� ci� na to. Jestem kosztowny, bo nie od razu zaczynam wygrywa�. Czynnik umiej�tno�ci wymaga czasu, zanim przezwyci�y dzia�anie przypadku... takiego jak �w s�ynny traf, dzi�ki kt�remu Luckman mnie wyko�czy�. Ze sklepu dobiega� zachwycaj�cy tenor Gigliego; Schilling na chwil� zamilk�, s�uchaj�c. Za sto�em Eeore, wielka, niechlujna papuga Joe, podra�niona ostrym, krystalicznym tenorem zacz�a miota� si� po klatce. Schilling pos�a� papudze karc�ce spojrzenie. - Zmarz�a twoja male�ka r�czka, pierwsza, zdecydowanie lepsza z dw�ch wersji arii w wykonaniu Gigliego - wyja�ni� Schilling. - S�ysza�e� kiedy� p�niejsz� wersj�? T� z p�yty z ca�� oper�, niewyobra�alny koszmar. Czekaj. - Zamilk�, zas�uchany. - Wyborna p�yta - orzek� po chwili. - Powinna trafi� do twojej kolekcji. - Nie przepadam za Giglim - oznajmi� Pete. - On szlocha. - Taka konwencja - zirytowa� si� Schilling. - By� W�ochem, niewolnikiem tradycji. - Schipa nie szlocha�. - Schipa by� samoukiem. Wysoki, chuderlawy m�odzian podszed� do nich z p�yt� Gigliego. - Ch-chcia�bym to kupi�. Ile p-p�ac�? - Sto dwadzie�cia pi�� dolar�w. - Ojej - j�kn�� m�odzieniec zgn�biony. Mimo to si�gn�� po portfel. - Tylko nieliczne prze�y�y wojn� z wugami - wyja�ni� Schilling, bior�c od m�odego cz�owieka p�yt�, kt�r� zacz�� pakowa� w grub� tektur�. Do sklepu wesz�a para nowych klient�w, m�czyzna i kobieta, oboje niscy i przysadzi�ci. - Dzie� dobry, Les, dzie� dobry, Es - powita� ich Schilling. - Pan i pani Sibley, jak ty uzale�nieni od arii operowych. Z Portland w Oregonie - zwr�ci� si� do Pete'a. - Posiadacz Peter Garden - przedstawi� przyby�ych. Pete wsta� i wymieni� z Lesem Sibley u�cisk d�oni. - Witam, panie Garden - powiedzia� Les Sibley z szacunkiem, z jakim P-ujemni zwykli si� zwraca� do P-dodatnich. Gdzie pan rezyduje? - W Berkeley - odpar� Pete. Potem zreflektowa� si�. - Dawniej w Berkeley, teraz w hrabstwie Marin w Kalifornii. - Dzie� do-obry - za�wiergota�a s�odko Es Sibley tonem, kt�ry zawsze wzbudza� odraz� Pete'a. Wyci�gn�a do Pete'a pulchn� wilgotn� d�o�. - Na pewno ma pan wspania�� kolekcj�; nasza nie dorasta jej do pi�t. Ot, par� p�yt Supervii. - Supervii! - zainteresowa� si� Pete. - Co pa�stwo macie? - Nie wolno im si� ich pozby�, Pete - wtr�ci� si� Schilling. - Istnieje niepisana umowa, �e moi klienci nie wymieniaj� p�yt mi�dzy sob�. Kto si� wy�amie, przestaje by� moim klientem. Zreszt�, masz wszystkie p�yty Supervii z kolekcji Lesa i Es i na dodatek par� innych. - Wklepa� w kas� sto dwadzie�cia pi�� dolar�w za p�yt� Gigliego i wysoki, chuderlawy m�odzieniec wyszed�. - Kogo uwa�a pan za wokalist� wszech czas�w? - zagadn�a Pete'a Es Sibley. - Aksela Schnitza w Every Valley - odpar� Pete. - Amen - popar� go Les. Po wyj�ciu Sibley�w Pete zap�aci� za p�yt� Schipy, dopilnowa�, by Joe zapakowa� j� bardzo starannie, wreszcie - nabra� g��biej powietrza i przyst�pi� do sedna. - Joe, czy potrafi�by� odbi� dla mnie Berkeley? Gdyby Joe powiedzia� "tak", uwierzy�by mu bez zastrze�e�. - By� mo�e - odpar� Joe po chwili namys�u. - Je�li kto� da�by rad�, to tylko ja. Istnieje - rzadko stosowana - zasada, �e dwie osoby tej samej p�ci mog� gra� jako partnerzy w Blefie. Zobaczyliby�my, co Luckman na to; w razie czego daliby�my spraw� do rozstrzygni�cia intendentowi wug�w na rejon Berkeley. - To taki wug, kt�ry przedstawia si� jako U.S. Cummings - uzupe�ni� Pete. Mia� z nim par� star�, na skutek kt�rych doszed� do wniosku, �e ma do czynienia ze stworem szczeg�lnie upierdliwym. - Alternatyw� - zacz�� z namys�em Joe Schilling - by�oby przej�ciowe przepisanie kt�rego� z twoich akt�w w�asno�ci na mnie, ale. jak ju� wspomnia�em wcze�niej... - Nie wyszed�e� z wprawy? - spyta� Pete. - Nie grasz od lat... - Niewykluczone - zgodzi� si� Schilling. - Wkr�tce si� przekonamy, oby w por�. Moim zdaniem... - Przeni�s� wzrok na chodnik przed sklepem, gdzie parkowa�o si� auto. Z wozu wysiad�a klientka. Dziewczyna, czaruj�cy rudzielec, sprawi�a, �e Pete i Joe na chwil� zapomnieli o swojej rozmowie. Wyra�nie zagubiona w brudnym, zaba�aganionym sklepie, w�drowa�a od p�ki do p�ki bez celu. - P�jd� jej chyba pom�c - oznajmi� Joe. - Znasz j�? - zapyta� Pete. - Pierwszy raz j� widz�. - Wyprostowa� zmi�ty, staro�wiecki krawat, wyg�adzi� marynark�. - Czy mog� panience pom�c? - zagadn�� z u�miechem. - By� mo�e - odpar�a rudow�osa cichym, nie�mia�ym g�osikiem. By�a wyra�nie skr�powana. Patrz�c po sobie tak, by nie spotka� napalonych oczu Schillinga, wyj�ka�a: - Czy ma pan jakie� p�yty Natsa Katza? - A niech mnie r�ka boska broni! Popsu�a mi ca�y dzie�! - poskar�y� si� Pete'owi. - Wchodzi �adna dziewczyna do mojego sklepu i prosi o Natsa Katza! - Zdruzgotany, wycofa� si� na zaplecze. - Kto to jest Nats Katz? - Nie s�ysza� pan o Natsie Katzu? - Ewidentnie nie mog�a w to uwierzy�. - Wyst�puje w telewizji co wiecz�r. Na rynku p�ytowym jest gwiazd� wszech czas�w! - Pan Schilling nie sprzedaje popu. Pan Schilling sprzedaje wy��cznie klasyk�. - Pete u�miechn�� si� do dziewczyny. Usuni�cie gruczo�u Hynesa utrudnia�o ocen� wieku, jednak ruda zdawa�a si� bardzo m�oda, mia�a najwy�ej dziewi�tna�cie lat. - Prosz� wybaczy� panu Schillingowi jego reakcj�. Ma sw�j wiek i swoje przyzwyczajenia. - Ju� dobrze - odchrz�kn�� Schilling. - Po prostu nie lubi� tych wsp�czesnych wyjc�w. - Wszyscy znaj� Natsa. - By�a wci�� ura�ona. - Nawet mama i tato, cho� s� sko�czonymi fnulami. Ostatnia p�yta Natsa, Spacerek z psem, sprzeda�a si� w pi�ciu tysi�cach egzemplarzy. Dziwi� si� wam. Straszne z was zgredy. Co� okropnego. - Nagle wr�ci�a jej dawna nie�mia�o��. - To ja ju� chyba p�jd�. Do zobaczenia. Ruszy�a w stron� drzwi. - Czekaj - powiedzia� Schilling zmienionym g�osem. Dogoni� j�. - Ja ci� chyba znam. Mog�em widzie� tw�j portret w wiadomo�ciach telegraficznych? - Mo�liwe - potakn�a. - Jeste� Mary Anne McClain. - Odwr�ci� si� do Pete'a. - Trzecie dziecko kobiety, kt�r� dzisiaj spotka�e�. Jej wizyta to synchroniczno��. Przypominasz sobie teori� bezprzyczynowej zasady ��cz�cej Junga i Wolfganga Pauli? Ten pan jest Posiadaczem twojego miasta, Mary Anne - zwr�ci� si� do dziewczyny. - Poznaj Petera Gardena. - Mi�o mi. - Nie zrobili na niej wra�enia. - C�, na mnie pora. Przesz�a przez pr�g i skierowa�a si� do samochodu; Pete i Joe patrzyli za ni�, p�ki samoch�d nie wzbi� si� i znikn�� w oddali. - Jak my�lisz, ile mo�e mie� lat? - Wiem, ile ma lat, czyta�em o niej kiedy�. Osiemna�cie. Jedna z dwudziestu dziewi�ciu student�w stanowego college'u w San Francisco. Studiuje histori�. Jest pierwszym dzieckiem urodzonym w San Francisco od stu lat. Niech B�g broni, by mia�o jej si� co� z�ego przytrafi�. Jaki� wypadek czy choroba - dorzuci� chmurnie. Umilkli obaj. - Troch� mi przypomina matk� - podj�� Pete. Joe spojrza� na niego z ukosa. - Jest nieziemsko poci�gaj�ca. Zgaduj�, �e zmieni�e� plany i chcesz j� wystawi� zamiast mnie. - Nie mia�a raczej okazji bra� udzia�u w Grze. - Co w zwi�zku z tym? - Nie by�aby dobrym partnerem w Blefie. - Z pewno�ci�. Nie umywa si� do mnie. Zawsze o tym pami�taj. Co z twoim stanem cywilnym? - Rozeszli�my si� z Frey� po utracie Berkeley. Teraz jest pani� Gaines, a ja szukam �ony. - Musisz mie� �on�, kt�ra te� gra. �on� na miar� Posiadacza. Inaczej stracisz hrabstwo Marin tak, jak straci�e� Berkeley. Co wtedy poczniesz? �wiat nie potrzebuje dw�ch antykwariat�w z niepowtarzalnymi p�ytami. - Od lat zastanawiam si�, co bym robi�, gdyby zmiot�o mnie z planszy. S�dz�, �e zosta�bym farmerem. Joe rykn�� �miechem. - Naprawd�?! Daj s�owo, �e nie �artujesz. - Nie �artuj�. - Gdzie? - W dolinie Sacramento. Mia�bym winnic�. Robi�em ju� wst�pny rekonesans. - Faktycznie, rozmawia� o tym z intendentem wug�w, U.S. Cummingsem; tyta�ski urz�dnik obieca� pomoc w zdobyciu sprz�tu i wi�r�w. Wugi z zasady popiera�y tego rodzaju inicjatywy. - Na Boga - zdumia� si� Schilling - ty chyba wierzysz w to, co m�wisz. - Od ciebie b�d� bra� wi�cej, bo nie�le nabi�e� kabz�. kantuj�c meloman�w przez te wszystkie lata. - Ich bin ein armer Mensch - zaprotestowa� Schilling. - Jestem n�dzarzem. - No to wymiana handlowa. Wino za bia�e kruki p�ytowe. - M�wi� serio, je�li Luckman wejdzie do twojej grupy i b�dzie gra� przeciw tobie, wkrocz� do Gry jako tw�j partner. - Poklepa� Pete'a uspokajaj�co po ramieniu. - Nie b�j si�. We�miemy go w dwa ognie. Oczywi�cie zak�adam, �e p�ki grasz, nie b�dziesz pi�. - Obci�� Pete'a uwa�nym spojrzeniem. - Dosz�y mnie s�uchy, �e by�e� schlany na um�r, kiedy wystawi�e� i przegra�e� Berkeley. Po wszystkim ledwie dotoczy�e� si� z kondominium do samochodu. - Wypi�em po przegranej - sprostowa� Pete z godno�ci�. - Na otarcie �ez. - Tak czy owak, m�j ukaz obowi�zuje nadal. Odk�d zostaniemy partnerami - koniec picia, pod przysi�g�. Dotyczy to r�wnie� proch�w. Nie chc�, �eby� mia� umys� przyt�piony barbiturantami, zw�aszcza z grupy fenotiazyn... s� na mojej czarnej li�cie, a wiem, �e regularnie je bierzesz. Pete nie odpowiada�; by�o tak, jak Joe m�wi�. Wzruszy� ramionami i zacz�� przechadza� si� po sklepie, zatrzymuj�c od czasu do czasu, by pogrzeba� w stertach p�yt. Jego entuzjazm przygas�. - B�d� �wiczy� - podj�� Joe. - B�d� trenowa� gorliwie, a� dojd� do szczytowej formy. - Nala� sobie kolejn� fili�ank� herbaty. - Mo�e sko�cz� jako pijak - oznajmi� Pete. Przy �redniej d�ugo�ci �ycia ponad dwustu lat, ta perspektywa wyda�a mu si�... cokolwiek upiorna. - Nie obawia�bym si� tego. Jak na alkoholika jeste� zbytnim ponurakiem. Ba�bym si� raczej... - Schilling zawaha� si�. - M�w �mia�o. - Samob�jstwa. Pete uwa�nie studiowa� nalepk� staro�wieckiej p�yty His Master Voice, kt�r� wysun�� ze stojaka. Unika� wzroku Schillinga, jego m�drych, nieul�k�ych oczu. - Chcia�by� by� znowu z Frey�? - Nie. - Machn�� r�k�. - Nie umiem tego wyt�umaczy�, na rozum byli�my dobran� par�. Ale nie sz�o nam w jaki� nieuchwytny spos�b. Przypuszczam, �e w�a�nie dlatego przegra�em; nigdy nie funkcjonowali�my dobrze jako tandem. - Przypomnia� sobie swoj� poprzedni� �on�, Janice Marks, obecn� Janice Remington. Dobrze wsp�pracowali; tak mu si� przynajmniej wydawa�o. Niemniej szcz�cie im nie dopisa�o. Pete Garden zreszt� nigdy nie mia� szcz�cia; na ca�ym Bo�ym �wiecie nie mia� �adnego potomka. Przekl�te Czerwone ��tki... zakl��, jak zawsze z gorycz�. A jednak... - Schilling - spyta� - masz jak�� progenitur�? - Owszem. My�la�em, �e wszyscy wiedz�. Mam jedenastoletniego syna na Florydzie. Jego matka by�a moj�... - na chwil� pogr��y� si� w obliczeniach - moj� szesnast� �on�. Potem, do chwili, kiedy mnie Luckman wyko�czy�, zd��y�em mie� tylko dwie �ony. - Jak� dok�adnie progenitur� ma Luckman? M�wi si� o dziewi�tce czy dziesi�tce? - Na dzi� dzie� co� ko�o jedenastki. - Jezu! - Sp�jrzmy prawdzie w oczy. Luckman pod ka�dym wzgl�dem jest najwspanialszym, najwarto�ciowszym okazem cz�owieka, jaki nosi nasza planeta. Najczystszej krwi progenitura, mistrzostwo w Blefie, poprawi� warunki �ycia P-ujemnych w swoim rejonie. - Ju� dobra - uci�� Pete rozdra�niony. - Do tego cieszy si� sympati� wug�w - ci�gn�� Schilling, nie zwracaj�c na niego uwagi. - W gruncie rzeczy cieszy si� powszechn� sympati�. Nigdy go nie widzia�e�? - Nie. - Kiedy przyjedzie na Zachodnie Wybrze�e do��czy� do B��kitnawego Lisa, sam si� przekonasz. - Ciesz� si�, �e pan tu przyszed� - Luckman entuzjastycznie powita� przewidz� Davida Mutreaux. By� zadowolony. Pojawienie si� przewidz� potwierdza�o realno�� jego talentu. By�o, de facto... argumentem za u�yciem Mutreaux. Szczup�y, wysoki, dobrze ubrany psionik w �rednim wieku - prywatnie niezale�ny Posiadacz ni�szego stopnia, w�a�ciciel praw do n�dznego hrabstewka w zac