2923
Szczegóły |
Tytuł |
2923 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2923 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PHILIP K. DICK
TYTA�SCY GRACZE
1
To by�a niedobra noc, a kiedy pr�bowa� zabra� si� do domu - wda� si� w koszmarn�
sprzeczk� z w�asnym samochodem.
- Pa�ski stan nie pozwala na prowadzenie wozu, panie Garden. Prosz� w��czy�
autopilota i si��� wygodnie z ty�u.
Pete Garden usiad� za sterownic� i odpar�, sil�c si� na dobitno��:
- S�uchaj no, wolno mi prowadzi�. Jeden drink, a �ci�le m�wi�c - par�,
wyostrzaj� refleks. A teraz do�� tych wyg�up�w. - Wcisn�� starter, bez skutku. -
No, jazda!
- Nie w�o�y� pan kluczyka - odezwa�o si� auto.
- Ju� dobra - podda� si�, upokorzony. Mo�e samoch�d mia� racj�? Bez specjalnej
nadziei wsun�� kluczyk w stacyjk�. Silnik zawarcza�, ale stery nawet nie
drgn�y. Pod karoseri� nadal zachodzi� efekt Rushmore'a; z nim nie mia� szans. -
Niech ci b�dzie, mo�esz sobie prowadzi�, skoro ci na tym tak zale�y -
powiedzia�, wk�adaj�c w swoje s�owa maksimum godno�ci. - I tak pewnie wszystko
ci si� pochrzani, jak zawsze, kiedy jestem... nie w formie.
Przeczo�ga� si� na ty� i zwali� na siedzenie. Samoch�d oderwa� si� od kraw�nika
i poszybowa� w noc, mrugaj�c �wiat�ami pozycyjnymi. Chryste, jak n�dznie si�
czu�. B�l rozsadza� mu g�ow�.
Jego my�li, jak zwykle, skierowa�y si� ku Grze.
Czemu tak �le mu posz�o? Wszystkiemu winien by� ten pajac, Silvanus Angst, jego
szwagier, czy raczej by�y szwagier. Prawda, upomnia� si� w my�lach, by�by
zapomnia�. Freya nie jest ju� jego �on�. Przegrali i ich ma��e�stwo zosta�o
rozwi�zane. Zaczynaj� zn�w od zera: Freya jest �on� Clema Gainesa, a on jest
nie�onaty, bo nie uda�o mu si� jeszcze wykr�ci� tr�jki.
Jutro wykr�ci tr�jk�, obieca� sobie. A wtedy b�d� mu musieli importowa� �on�, bo
pr�bowa� ju� wszystkich w swojej grupie.
Samoch�d szybowa� z warkotem nad pustkowiem �rodkowej Kalifornii, ja�ow� krain�
wok� bezludnych miast.
- Czy wiesz, �e w grupie nie ma kobiety, kt�rej bym nie mia� za �on�? - zwr�ci�
si� do samochodu. - I, jak dot�d, nie mia�em szcz�cia, wi�c to przeze mnie.
Prawda?
- Prawda - potakn�� samoch�d.
- Ale nawet gdyby tak by�o, to i tak nie moja wina, tylko wina Czerwonych
��tk�w. Nie cierpi� ich. - Wyci�gn�� si� na wznak, obserwuj�c gwiazdy przez
przezroczyst� kopu�� samochodu. - Mimo wszystko kocham ci�, jeste� m�j od tylu
lat. Prawda, �e nigdy si� nie zepsujesz?
�zy nap�yn�y mu do oczu.
- To zale�y, czy b�dzie mnie pan regularnie oddawa� do przegl�du.
- Ciekawe, kogo dla mnie sprowadz�?
- Ciekawe - zawt�rowa� samoch�d.
Zaraz, z jak� to grup� jego grupa - B��kitnawy Lis - najcz�ciej utrzymywa�a
kontakty? Chyba z SuperChocho�em, kt�ry spotyka� si� w Las Vegas, zrzeszaj�c
Posiadaczy z Nevady, Utah i Idaho. Przymkn�� oczy, pr�buj�c sobie przypomnie�,
jak wygl�da�y kobiety z SuperChocho�a.
Jak tylko wyl�duj� w moim mieszkaniu w Berkeley, pomy�la�, pierwsza rzecz...
Nagle dopad�a go okrutna prawda.
Nie mia� po co wraca� do Berkeley. Bo w�a�nie przegra� Berkeley. Wygra� je Walt
Remington, sprawdzaj�c jego blef na polu trzydziestym sz�stym. I w�a�nie z tego
powodu by� to niedobry wiecz�r.
- Zmiana kursu - rzuci� ochryple obwodom auta. Wci�� mia� akt posiadania
znacznych obszar�w hrabstwa Marin; tam si� m�g� zatrzyma�. - Lecimy do San
Rafael - zarz�dzi�.
Usiad� chwiejnie, tr�c czo�o.
- Pani Gaines? - spyta� m�ski g�os.
Podobny do g�osu tego koszmarnego Billa Calumine'a, pomy�la�a niezbyt przytomnie
Freya. Szczotkowa�a kr�tkie, jasne w�osy. Nie odwr�ci�a si� od lustra.
- Odwie�� ci� do domu? - zapyta� g�os, kt�ry, u�wiadomi�a sobie, nale�a� do jej
nowego m�a, Clema Gainesa. - Chyba wracasz do domu? - Clem Gaines, wielki,
obrzmia�y, z niebieskimi oczami, jak p�kni�te i sklejone nier�wno szk�a,
przetoczy� si� przez pok�j w jej kierunku. Czerpa� wyra�n� satysfakcj� z faktu,
�e jest jej m�em.
To nie potrwa d�ugo, pocieszy�a si� Freya. Chyba �eby�my mieli szcz�cie,
porazi�a j� nag�a my�l.
Szczotkowa�a w�osy, nie zwracaj�c uwagi na Clema. Jak na stuczterdziestoletni�
kobiet� wygl�dam nie�le, zawyrokowa�a bezstronnie. Ale nie mia�am wyboru... nikt
z nas nie mia� wyboru.
Wszyscy bez wyj�tku byli zakonserwowani nie czym�, lecz brakiem czego�. Wraz z
osi�gni�ciem dojrza�o�ci usuwano im gruczo� Hynesa - odt�d wiek nie pozostawia�
na nich �lad�w.
- Lubi� ci�, Freyo - wyzna� Clem. - Dzia�asz otrze�wiaj�co. Na kilometr wida�,
�e mnie nie lubisz. - Nie wydawa� si� ura�ony, rzecz typowa dla p�g��wk�w jego
pokroju. - Chod�my gdzie� i sprawd�my natychmiast, czy si� nam poszcz�ci�o. -
Przerwa�, bo do pokoju wpe�z� wug.
- Patrz, jaki pr�buje by� mi�y - powiedzia�a z obrzydzeniem Jean Blau,
nak�adaj�c p�aszcz. - Zawsze si� tak zachowuj�. - Cofn�a si�.
Jej m��, Jack Blau, odszuka� wzrokiem grupowy wugobij.
- Szturchn� go par� razy, to si� zmyje - zaproponowa�.
- Jest nieszkodliwy - zaprotestowa�a Freya.
- Ma racj� - popar� j� Silvanus Angst. Sta� przy barku, szykuj�c sobie
strzemiennego. - Starczy go posypa� sol� - zarechota�.
Wug ewidentnie czu� mi�t� do Clema Gainesa. Lubi go, pomy�la�a Freya. Mo�e z nim
by gdzie� sobie pojecha� zamiast z ni�. .
Dla Clema by�oby to jednak nie do przyj�cia - nikt nie spoufala� si� z dawnym
wrogiem. Nie wypada�o i ju�, mimo stara� Tyta�czyk�w, by zabli�ni� wyrw�
antypatii, pami�tk� z czas�w wojny. Byli form� �ycia bazuj�c� na krzemie, nie na
w�glu. Ich cykl metaboliczny by� d�ugi, a katalizatorem nie by� tlen, lecz
metan. Do tego ten ich biseksualizm... zachowanie godne P-ujemnych.
- Dziabnij go - poradzi� Calumine Jackowi Blau. Jack d�gn�� wugobijem
galaretowat� cytoplazm� wuga.
- Zbieraj si� - za��da� ostro. - A jakby si� tak z nim troszk� zabawi�? - Pu�ci�
oko do Billa Calumine'a. - Naci�gn�� go na rozmow�? Ej, ma�a wug, co ty na gadu-
gadu?
Natychmiast dotar�y do nich wyra�ne my�li Tyta�czyka, adresowane do ludzkich
istot zebranych w apartamencie kondominium.
- W ka�dym przypadku wyst�pienia ci��y prosimy niezw�ocznie zwr�ci� si� do
naszej s�u�by zdrowia...
- Pos�uchaj, wugasie - odezwa� si� Bill Calumine - je�li przytrafi si� nam
szcz�cie, zachowamy wiadomo�� dla siebie. Nikt nie zamierza �ci�ga� na siebie
nieszcz�cia. Mo�e o tym nie wiesz?
- Wie, wie - zadrwi� Silvanus Angst - tylko nie ma ochoty o tym my�le�.
- C�, czas, �eby wugi spojrza�y prawdzie w oczy - o�wiadczy� Jack Blau. - Nie
lubimy ich i tyle. Zbieraj si� - powiedzia� do �ony. - Wracamy do domu.
Niecierpliwym gestem wezwa� Jean.
Cz�onkowie grupy, jeden za drugim, opuszczali pok�j i frontowymi schodami
udawali si� do zaparkowanych przed kondominium samochod�w. Freya zosta�a sam na
sam z wugiem.
- Nie by�o �adnej ci��y w grupie - zwr�ci�a si� do wuga, odpowiadaj�c na jego
pytanie.
- Tragedia - pomy�la� wug w odpowiedzi.
- Ale b�dzie - doda�a Freya. - Wiem, �e ju� wkr�tce b�dziemy mieli szcz�cie.
- Dlaczego wasza grupa jest tak wrogo nastawiona do nas? - spyta� wug.
- Obwiniamy was o nasz� bezp�odno��, to chyba jasne - odpar�a Freya, dodaj�c w
my�lach: zw�aszcza nasz obrotowy. Bill Calumine.
- To by� wasz or� militarny - zaprotestowa� wug.
- Wcale nie nasz. Ludowych Chin.
Wugowi wydawa�o si� to nie robi� r�nicy.
- Tak czy owak, robimy wszystko, co w naszej mocy...
- Czy mogliby�my o tym nie rozmawia�? - przerwa�a Freya. - Prosz�.
- Przyjmijcie nasz� pomoc - b�aga� wug.
- Id� do diab�a - odpar�a i szybkim krokiem zesz�a po schodach na ulic�, do
swojego wozu.
Ch�odne powietrze kalifornijskiej nocy nad Carmel o�ywi�o j�. Zaczerpn�a
g��boki haust powietrza. Ch�on�c rze�k�, dziewicz� wo� nocy, spojrza�a w
gwiazdy.
- Otw�rz drzwi, chc� wsi��� - zwr�ci�a si� do samochodu.
- Tak jest, pani Garden.
Drzwi wozu rozsun�y si� na o�cie�.
- Nie jestem ju� pani� Garden, tylko pani� Gaines. - Siad�a za r�czn�
sterownic�. - Spr�buj to sobie wbi� do g�owy.
- Tak, pani Gaines.
Silnik drgn��, ledwie wsun�a kluczyk w stacyjk�.
- Czy Pete Garden odjecha�? - Omiot�a wzrokiem ponur� uliczk�, ale wozu Pete'a
nie by�o. - Pewnie tak.
Poczu�a smutek. Jak by to by�o mi�o usi��� razem o p�nocy i w blasku gwiazd
uci�� sobie ma�� pogaw�dk�, jakby nigdy nie przestali by� ma��e�stwem...
Cholerna Gra z tymi swoimi obrotami ko�a. Cholerne szcz�cie w nieszcz�ciu,
tyle nam tylko pozosta�o. Jako rasa jeste�my sko�czeni.
Przytkn�a zegarek do ucha.
- Druga pi�tna�cie, pani Garden - odezwa� si� s�aby g�osik.
- Pani Gaines - warkn�a.
- Druga pi�tna�cie, pani Gaines.
Spr�bowa�a obliczy�, ilu mieszka�c�w liczy sobie aktualnie Ziemia: Milion? Dwa?
Ile grup bra�o udzia� w Grze? Nie wi�cej ni� par�set tysi�cy. Wsz�dzie tam,
gdzie dosz�o do gwa�townej �mierci, jedna z nich znika�a nieodwracalnie.
Machinalnie pogrzeba�a w schowku, szukaj�c schludnego opakowania z w�skim
papierkiem tak zwanego kr�liczka w �rodku. Znalaz�a kr�liczka - jeszcze starego,
nie nowego typu - rozpakowa�a, w�o�y�a do ust i zagryz�a.
W md�ym �wietle kopu�y samochodu obejrza�a pasek kr�liczka. Jeden martwy
kr�liczek, my�la�a, maj�c na my�li czasy jeszcze sprzed jej narodzin, gdy za
ustalenie pewnego faktu oddawa� �ycie kr�lik. Kr�liczek, w �wietle kopu�y, mia�
kolor bia�y, nie zielony. Nie by�a w ci��y. Cisn�a zgnieciony pasek testu do
�mietniczki, gdzie uleg� natychmiastowemu spaleniu. Szlag by to trafi�, zakl�a
za�amana. Czego si� zreszt� mog�a spodziewa�?
Samoch�d oderwa� si� od ziemi, kieruj�c si� ku jej domowi w Los Angeles.
Jest zbyt wcze�nie, by m�wi� o jej szcz�ciu z Clemem. Ponad wszelk� w�tpliwo��.
To j� rozpogodzi�o. Jeszcze tydzie�, dwa, a potem kto wie...
Biedny Pete, pomy�la�a. Nie wykr�ci� jeszcze tr�jki, na dobr� spraw� nie wr�ci�
jeszcze do Gry. Czy powinnam zrobi� ma�y post�j w jego posiad�o�ci w Marin
County? Sprawdzi�, czy tam dotar�? Z drugiej strony, by� w nocy ci�ko zalany i
niezno�ny. Odpychaj�cy. Jednak nie ma przepisu ani prawa, kt�re zabrania�oby si�
nam spotyka� poza Gr�. Tylko po co? Nie mieli�my z Pete'em szcz�cia, cho�
czuli�my co� do siebie.
Nagle w��czy�a si� radiostacja samochodowa. Z�apa�a, nadawany w podnieceniu na
wszystkich falach, biuletyn informacyjny grupy z Ontario.
- Tu Szopa Gruszoksi�gi - m�ski g�os d�wi�cza� eufori�. - Dzi� o dziesi�tej
wiecz�r czasu lokalnego spotka�o nas szcz�cie! Jedna z naszych kobiet, pani Don
Palmer, jak zwykle, bez specjalnej nadziei, wsun�a do ust kr�liczka, gdy
nagle...
Freya wy��czy�a radio.
Dotar�szy do ciemnego, opustosza�ego mieszkania w San Rafael, Pete Garden
skierowa� pierwsze kroki do apteczki w �azience, aby sprawdzi�, co m�g�by wzi��.
Bez nich nie zasn��by, tyle wiedzia� o sobie. Snoozex? Trzeba by trzech 25-
miligramowych proszk�w, �eby w og�le zadzia�a�; bra� Snoozex zbyt d�ugo i wzi��
go zbyt wiele. Potrzebowa� czego� mocniejszego. Zawsze mo�e wzi�� fenobarbital,
ale jutro b�dzie do niczego. Bromowodorek skopolaminy - to by mog�o by� to.
Chyba �e, ol�ni�o go, spr�bowa�bym czego� zdecydowanie mocniejszego. Emfytalu.
Jedno z drugim i z trzecim - i wi�cej si� nie obudz�. Przy dawkach, jakie
bior�... No wi�c... sta�, wpatruj�c si� w pigu�ki na otwartej d�oni. Nikt by mi
nie przeszkodzi�, nie pr�bowa� ratowa�...
- Panie Garden, pa�ski stan zmusza mnie do nawi�zania ��czno�ci z doktorem Macym
w Salt Lake City.
- Nie jestem w �adnym stanie - �achn�� si� Pete. Szybko wsypa� emfytal z
powrotem do buteleczki. - Kapujesz? - Czeka�. - To by�a czcza demonstracja pod
wp�ywem chwili. - Co za koszmar sta� w �azience, negocjuj�c z efektem Rushmore'a
w�asnej apteczki. - Ju� dobrze? - spyta� z nadziej�.
Apteczka zatrzasn�a si� ze szcz�kiem.
Pete westchn�� z ulg�.
Zabrz�cza� dzwonek u drzwi. Co dalej, zastanawia� si�, w�druj�c przez
mieszkanie, w kt�rym unosi�a si� lekka wo� st�chlizny. Jego umys� nadal
zaabsorbowany by� pytaniem, co m�g�by wzi�� na sen. nie budz�c systemu
alarmowego efektu Rushmore'a. Otworzy� drzwi.
Na progu sta�a jego jasnow�osa eks�ona, Freya.
- Cze�� - powita� j� ch�odno.
Wymijaj�c go, wesz�a do �rodka, opanowana, jakby jej wizyta w roli �ony Cierna
Gainesa by�a czym� ca�kowicie naturalnym.
- Co masz w gar�ci? - spyta�a.
- Siedem tabletek snoozeksu - przyzna� si�.
- Dam ci co� lepszego. Na razie w fazie testowania. - Pogrzeba�a w sk�rzanej
torbie, przypominaj�cej torb� listonosza. - Naj-najnowszy �rodek wyprodukowany w
New Jersey przez autofab farmaceutyczny. - Poda�a mu du��, niebiesk� pastylk�. -
Nerduwel - wyja�ni�a ze �miechem.
- Ha, ha - odpar� ponuro. To mia� by� dowcip. Ne'er-do-well. Bierz coraz wi�cej.
- Przysz�a� si� powyg�upia�? - B�d�c przez ponad trzy miesi�ce jego �on�, jego
partnerk� w Blefie, �wietnie wiedzia�a o jego bezsenno�ci. - Mam kaca -
wyja�ni�. - Poza tym przegra�em w nocy Berkeley do Walta Remingtona. O czym
dobrze wiesz. Wi�c nie mam nastroju do �art�w.
- No to zr�b mi kawy - za��da�a. Zdj�a kurtk� na ko�uszku i przerzuci�a przez
krzes�o. - Albo ja ci zaparz�. Wygl�dasz marnie - doda�a ze wsp�czuciem.
- Berkeley. Po co w og�le wystawia�em akt w�asno�ci? Nawet nie mog� sobie
przypomnie�. Maj�c tyle innych dzier�aw... Musia�em ulec impulsowi
autodestrukcji. - Zamilk�. - Lec�c tu, us�ysza�em Ontario na wszystkich
zakresach.
- Ja te� - potakn�a.
- Ich ci��a ci� podnieca czy do�uje?
- Nie wiem - odpar�a chmurnie. - Ciesz� si�, �e im si� uda�o. Ale... - Z
za�o�onymi r�kami kr��y�a po mieszkaniu.
- Mnie do�uje - wyzna� Pete i postawi� czajnik na kuchence.
- Dzi�kuj� - zasycza� czajnik, a raczej efekt Rushmore'a.
- Nie s�dzisz, �e mogliby�my si� spotyka� poza Gr�? To si� czasami zdarza -
odezwa�a si� Freya.
- To by�oby nie fair wobec Clema.
Solidarno�� z Clemem Gainesem - przynajmniej chwilowo - przewa�y�a u Pete'a nad
uczuciem do Freyi.
Poza tym by� ciekaw swojej przysz�ej �ony. Pr�dzej czy p�niej wskaz�wka stanie
na tr�jce.
2
Nazajutrz rano Pete'a Gardena obudzi�y d�wi�ki tak cudownie nieprawdopodobne, �e
zerwa� si� z ��ka i sta� przez chwil�, nas�uchuj�c bez ruchu. S�ysza� dzieci.
K��ci�y si� gdzie� pod oknami jego mieszkania w San Rafael.
G�osy nale�a�y do ch�opca i dziewczynki. To znaczy, �e od czasu jego ostatniej
bytno�ci w hrabstwie dosz�o do narodzin. W dodatku z rodzic�w P-ujemnych. Nie
posiadaj�cych d�br umo�liwiaj�cych uczestnictwo w Grze. Nie do wiary, powinien
podarowa� rodzicom ma�e miasteczko... San Anselmo lub Ross, albo jedno i drugie.
Zas�u�yli na szans�, by gra�. Chyba �e nie maj� na to ochoty.
- Ty taki. - Dziewczynka by�a mocno zagniewana.
- Ty owaka. - W g�osie ch�opczyka brzmia�o pot�pienie.
- Oddawaj! Odg�osy szamotaniny.
Zapali� papierosa, pozbiera� garderob� i zacz�� si� ubiera�.
Jego wzrok pad� na oparty o �cian� w k�cie pokoju karabin MV-3... przystan��,
zalany fal� wspomnie� o wszystkim, co wi�za�o si� z t� staro�wieck�, znakomit�
broni�. Swego czasu przygotowywano go do odparcia chi�skich komunist�w w�a�nie
tym typem karabinu. Jednak MV-3 nigdy nie ujrza� wojny, gdy� chi�scy komuni�ci
nie pojawili si�... przynajmniej we w�asnej osobie. Wys�ali za to swoich
ambasador�w w postaci promieniowania Hinkla, wobec kt�rego ca�y arsena� MV-3
kalifornijskiej armii obywatelskiej okaza� si� bezsilny. Promieniowanie z
satelity Wasp-C dokona�o reszty i Stany Zjednoczone przegra�y. Co nie znaczy, �e
Chiny Ludowe zwyci�y�y. Nikt nie wygra�. Dopilnowa�y tego cholerne promienie
Hinkla, obiegaj�c ca�y �wiat.
Pete ockn�� si�, wzi�� do r�ki MV-3 i uni�s�, jak przed laty, za m�odu. Bro�,
u�wiadomi� sobie, mia�a prawie sto trzydzie�ci lat. Prawdziwy staro�. Czy nadal
by�a sprawna? Niewa�ne... nie by�o ju� kogo zabija�. W wyludnionych miastach
Ziemi tylko szaleniec m�g� znale�� pow�d, by strzela�. W dodatku zawsze jeszcze
mia� szans� si� rozmy�li�. Zwa�ywszy na to, �e Kalifornia liczy�a niespe�na
dziesi�� tysi�cy mieszka�c�w... Ostro�nie odstawi� bro�.
Karabin z za�o�enia nie s�u�y� do zabijania ludzi; jego male�kie naboje A mia�y
za zadanie unieruchomi� radzieckie czo�gi TL-90, przebijaj�c ich pancerz.
Chcia�bym zobaczy� "morze ludzkich g��w" z tamtej epoki, pomy�la�, wspominaj�c
filmy szkoleniowe demonstrowane przez dow�dztwo Sz�stej Armii. Chi�czycy, nie-
Chi�czycy, przyda�oby si� wi�cej ludzi.
Chyl� czo�o przed tob�, Bernhardcie Hinklu, pomy�la� z sarkazmem. Humanitarny
geniuszu bezbolesnej broni... mia�e� racj�, oby�o si� bez b�lu. Nie czuli�my
nic, nawet o niczym nie wiedzieli�my. Dopiero p�niej...
Zacz�to masowo usuwa� gruczo� Hynesa. Decyzja okaza�a si� s�uszna - na �wiecie
zosta�a chocia� garstka �ywych. Co wi�cej, trafia�y si� p�odne kombinacje
m�czyzn i kobiet. Bezp�odno�� nie by�a stanem absolutnym, lecz wzgl�dnym.
Teoretycznie mogli mie� dzieci; w praktyce mieli je nieliczni.
Na przyk�ad dzieci pod jego oknem...
Ulic� p�dzi�a homeostatyczna sprz�taczka, zbieraj�c �mieci i kontroluj�c
wysoko�� trawnik�w, najpierw po jednej, potem po drugiej stronie. R�wnomierny
warkot mechanizmu wzni�s� si� ponad g�osy dzieci.
Dbamy o bezludne miasto, przemkn�o przez my�l Pete'owi, gdy pojazd przystan��,
a jego wysi�gniki pomaszerowa�y opornie w stron� krzaku kamelii. W�a�ciwie
bezludne - jednak mieszka�o w nim ko�o tuzina P-ujemnych, tak przynajmniej
wynika�o z ostatniego spisu, jaki dosta� do wgl�du.
Za sprz�taczk� nadjecha� jeszcze wymy�lniejszy pojazd; gna� jezdni� jak wielka
pch�a na dwudziestu odn�ach wyczulona na wo� rozk�adu. W�z naprawczy
przeciwdzia�a� wszelkim oznakom ruiny, zorientowa� si� Pete. Zaszywa� rany
miasta, powstrzymywa� destrukcj� u �r�de�. Po co? Dla kogo? S�uszne pytanie.
Mo�e wugi z satelit�w obserwacyjnych od ruin wola�y ogl�da� cywilizacj� w
idealnym stanie?
Pete zgasi� papierosa i wszed� do kuchni, licz�c, �e znajdzie co� na �niadanie.
Nie mieszka� tutaj od paru lat, mimo to po otwarciu hermetycznej lod�wki znalaz�
nadaj�cy si� do spo�ycia bekon, mleko i jaja, chleb i d�em, i wszystko, czego
trzeba do �niadania. Poprzednim Posiadaczem-Rezydentem w San Rafael by� Antonio
Nard. Musia� zostawi� produkty, nie wiedz�c, �e utraci tytu� w Grze i nigdy nie
wr�ci.
Ale Pete mia� na g�owie co� wa�niejszego od �niadania.
- Poprosz� Waltera Remingtona, hrabstwo Contra Costa. - W��czy� wideofon.
- Robi si�, panie Garden - odpar� wideofon. Ekran rozja�ni� si� po chwili.
- Cze��. - Obwis�a, skwaszon� twarz Remingtona patrzy�a t�po na Pete'a. Walt nie
zd��y� si� jeszcze ogoli�. Twarz mia� zaro�ni�t�, a pod czerwonymi szparkami
oczu worki z niewyspania. - Czemu tak wcze�nie? - wymamrota�. Mia� jeszcze na
sobie pi�am�.
- Pami�tasz, co si� zdarzy�o dzisiejszej nocy?
- Oczywi�cie. Jasne - potakn�� Walt, wyg�adzaj�c rozczochrane w�osy.
- Przegra�em do ciebie Berkeley. Sam nie wiem, po co je wystawia�em. To by�a
przecie� moja posiad�o��, moja rezydencja. Rozumiesz.
- Rozumiem - odpar� Walt.
Pete wzi�� g��boki oddech.
- Dam ci za nie trzy miasta w Marin County: Ross, San Rafael i San Anselmo.
Musz� odzyska� Berkeley. Chc� tam mieszka� z powrotem.
- Mo�esz mieszka� w Berkeley. Oczywi�cie, jako rezydent P-ujemny, niejako
Posiadacz.
- Nie mog� wprowadzi� si� na takich warunkach - zaprotestowa� Pete. - Chc� by�
w�a�cicielem Berkeley, nie jakim� pospolitym osiedle�cem. Daj spok�j, Walt,
chyba nie zamierzasz mieszka� w Berkeley. Znam ci�. Za zimno i za du�o mg�y.
Lubisz gor�cy klimat dolin, co� a la Sacramento. Albo twoja obecna rezydencja,
Walnut Creek.
- To prawda - przyzna� Walt. - Ale nie mog� wymieni� si� z tob�. - Jego zgoda
by�a wyra�nie pozorna. - Nie mam Berkeley. Kiedy wr�ci�em do domu, czeka� na
mnie po�rednik. Nie pytaj, sk�d wiedzia�, do��, �e wiedzia�, i� wygra�em od
ciebie Berkeley. Matt Pendleton i S-ka, wielkie cwaniaki ze Wschodniego
Wybrze�a. - Walter wydawa� si� zgaszony.
- I sprzeda�e� im Berkeley? - spyta� z niedowierzaniem Pete. To znaczy�o, �e
kto�, kto nie nale�a� do ich grupy, wykupi� kawa�ek Kalifornii. - Dlaczego to
zrobi�e�? - spyta�.
- Dosta�em za nie Salt Lake City - wyja�ni� Walter z pos�pn� dum�. - Propozycja
by�a nie do odrzucenia. Teraz mog� do��czy� do grupy Pu�kownika Kitchenera;
graj� w Provo, Utah. Wybacz, Pete. - Zmaga� si� z poczuciem winy. - Chyba ci�gle
mia�em jeszcze nie�le w czubie. W ka�dym razie propozycja wyda�a mi si� kusz�ca.
- Dla kogo Pendleton i S-ka kupili miasto?
- Nie powiedzieli.
- A ty nie spyta�e�?
- Nie - przyzna� Walt z grobow� min�. - Nie spyta�em. Domy�lam si�, �e
powinienem by� spyta�?
- Chc� odzyska� Berkeley - o�wiadczy� Pete. - Wy�ledz�, kto je kupi�, i
odzyskam, nawet gdyby mia�o mnie to kosztowa� hrabstwo Marin. A tymczasem b�d�
�y� marzeniami o tym, jak ci do�o�� w nast�pnej Grze. Cho�by B�g wie kto by�
twoim partnerem, obedr� ci� do go�ej sk�ry. - Z furi� wy��czy� wideofon. Ekran
zgas�.
Jak Walt m�g� mu zrobi� co� takiego? Przekaza� prawa w�asno�ci komu� spoza
grupy, gorzej, komu� ze Wschodniego Wybrze�a? Musi popyta� si�, kogo Pendleton i
S-ka mogli reprezentowa� w tej transakcji.
Sk�ra mu �cierp�a. Chyba si� domy�la�.
3
Dla pana Jerome'a Luckmana z Nowego Jorku dzie� by� bardzo dobry. Poniewa� -
ol�ni�o go, ledwie otworzy� oczy - od dzi� by� w�a�cicielem Berkeley w
Kalifornii. Za po�rednictwem Matt Pendleton i S-ka dorwa� wreszcie wyborny k�sek
Kalifornii, co znaczy�o, �e od dzi� m�g� uczestniczy� w rozgrywkach B��kitnawego
Lisa, kt�re co noc odbywa�y si� w Carmel. A Carmel by�o niemal r�wnie pi�kne jak
Berkeley.
- Chod� tu, Sid - zawo�a�. Rozpar� si� na krze�le, zaci�gaj�c si�. jak zawsze po
�niadaniu, wybornym meksyka�skim cygarem.
Drzwi gabinetu uchyli�y si�. Do �rodka wsun�� g�ow� P-ujemny sekretarz Luckmana,
Sid Mosk.
- S�ucham, panie Luckman.
- Sprowad� przewidz� - za��da� Luckman. - Nareszcie mam dla niego zaj�cie. -
Zaj�cie, warte ryzyka wykluczenia z Gry, doda� w my�lach. - Jak�e� si� on
nazywa�? Dave Mutreaux, czy co� w tym rodzaju. - Luckman zachowa� mgliste
wspomnienie rozmowy kwalifikacyjnej z przewidzem, ale cz�owiek na jego
stanowisku widywa� tylu ludzi ka�dego dnia. Nie m�wi�c o tym, �e Nowy Jork by�
miastem g�sto zaludnionym, liczy� prawie pi�tna�cie tysi�cy dusz. W tym nowych
dusz, gdy� by�o sporo dzieci. - Dopilnuj, �eby wszed� od zaplecza - doda�. - Nie
chc�, �eby go kto� zobaczy�. - Musia� dba� o swoj� reputacj�. A sytuacja by�a
delikatna.
Naturalnie wprowadzanie do Gry osobnik�w o zdolno�ciach psionicznych by�o
nielegalne; stosowanie Psi w Grze tr�ci�o ordynarnym oszustwem. Wiele grup
latami stosowa�o prewencyjnie EEG, elektroencefalogram, w ko�cu jednak
zaniechano tej ostro�no�ci. Na to w ka�dym razie liczy� Luckman. Z pewno�ci� nie
stosowano go w stanach wschodnich, gdzie ka�dy psionik zosta� ujawniony, a
Wsch�d, jakkolwiek by by�o. nadawa� ton reszcie kraju.
Na biurko wskoczy� jeden z jego kot�w, szarobia�y kocur z kr�tk� sier�ci�.
Luckman machinalnie podrapa� go pod brod�. Je�li nie uda mu si� wcisn��
przewidza do B��kitnawego Lisa, chyba spr�buje sam. Co prawda nie gra� od
roku... ale te� by� najlepszym graczem w okolicy. Inaczej nie wszed�by w
posiadanie Nowego Jorku i Okolic. I to w dniach ostrej konkurencji. Konkurencji,
kt�r� Luckman jednym palcem spycha� w szeregi P-ujemnych.
Nie mam sobie r�wnych w Blefie, my�la�. Tyle tylko, �e wszyscy o tym wiedz�.
Mimo to, gdyby wzi�� telepat�... sukces by�by murowany. A murowany sukces to
by�o to, o co mu sz�o, bo, cho� by� do�wiadczonym Bleferem, nie lubi� ryzyka.
Jerome Luckman nie gra� dla przyjemno�ci; gra�, by wygra�.
Cho�by to, �e zepchn�� z planszy wielkiego Gracza, Joe Schillinga. Teraz Joe
prowadzi� ma�y antykwariat fonograficzny w Nowym Meksyku; lata Gry mia� dawno za
sob�.
- Pami�tasz, jak wyko�czy�em Joe Schillinga? - spyta� Sida. - T� ostatni�
rozgrywk� pami�tam jak dzi�. Joe wyrzuci� kostk� pi�tk� i poci�gn�� kart� z
pi�tej talii. Przygl�da� si� jej o wiele za d�ugo. Wiedzia�em, �e b�dzie
blefowa�. Wreszcie przesun�� sw�j pionek o osiem p�l do przodu. Wyl�dowa� na
polu z wysok� wygran�, tym, wiesz, gdzie dostajesz w spadku po zmar�ym wuju sto
pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w. Jego pionek sta� na tym polu, a ja spojrza�em
tylko i... - Mo�liwe, �e sam mia� uzdolnienia Psi, gdy� poczu� nagle, �e potrafi
czyta� w my�lach Joe Schillinga. Wyci�gn�� sz�stk�, pomy�la� z niezachwian�
pewno�ci�. Osiem p�l do przodu by�o blefem.
G�o�no za��da� sprawdzenia blefu Schillinga. By�y to czasy, gdy Joe by�
Posiadaczem Nowego Jorku i nie mia� r�wnych sobie w Grze; nikt nigdy nie
sprawdza� jego posuni��.
Unosz�c kud�at�, brodat� g�ow�, Joe Schilling spojrza� mu w oczy. Zapad�a cisza
ci�ka od wyczekiwania.
- Naprawd� chcesz sprawdzi�, co wyci�gn��em? - spyta� Joe Schilling.
- Tak. - Czeka� z zapartym tchem. W p�ucach czu� bolesny ucisk. Je�li pomyli�
si�, je�li karta by�a naprawd� �semk�, Joe Schilling wygra�by po raz kolejny, a
jego pozycja w Nowym Jorku jeszcze bardziej si� umocni�a.
- Sz�stka - powiedzia� cicho Joe Schilling. Odwr�ci� kart� Luckman nie pomyli�
si�; Joe blefowa�.
Prawo w�asno�ci do Nowego Jorku i Okolic mia� ju� w kieszeni.
Kot na biurku miaukn��, upominaj�c si� o �niadanie. Kiedy Luckman odepchn�� go,
zeskoczy� na pod�og�.
- Darmozjadzie - powiedzia� Luckman przyja�nie. Lubi� kota. gdy� wierzy�
�wi�cie, �e koty przynosz� szcz�cie. Tamtej nocy w kondominium, gdy wygra� z
Joe Schillingiem, towarzyszy�y mu dwa kocury; wygrana mog�a by� ich zas�ug�, nie
jego utajonych zdolno�ci Psi.
- Mam na wizji Dave'a Mutreaux - oznajmi� sekretarz. - Czy chce pan z nim
rozmawia� osobi�cie?
- Je�eli rzeczywi�cie jest przewidzem, od dawna wie, o co mi chodzi, wi�c nie ma
�adnej potrzeby, bym ja czy kto� inny rozmawia� ze zweppem. - Paradoksy
prekognicji nieodmiennie ekscytowa�y i bawi�y Luckmana. - Roz��cz nas, Sid, i
je�li nie zjawi si� tutaj, to b�dzie znaczy�o, �e jest do bani.
Sid pos�usznie przerwa� po��czenie. Ekran zgas�.
- Pozwol� sobie jednak zauwa�y�, �e je�li pan z nim nigdy nie porozmawia, to on
nie ma teraz nic do przewidzenia - powiedzia� Sid. - Dobrze m�wi�?
- Niech wobec tego przewidzi rzeczywist� rozmow� ze mn� - odpar� Luckman. - Tu,
w moim gabinecie. T�, kiedy b�d� mu wydawa� polecenia.
- Chyba niez�y pomys� - przyzna� Sid.
- Berkeley - zaduma� si� Luckman. - Nie by�em tam od osiemdziesi�ciu czy
dziewi��dziesi�ciu lat. - Jak wielu Posiadaczy, nie lubi� przebywa� na
terytorium, kt�re nie by�o jego w�asno�ci�. Przes�dnie wierzy�, �e przynosi to
pecha. - Ciekawe, czy nadal tonie we mgle. C�, wkr�tce si� przekonamy. - Z
szuflady biurka wyci�gn�� akt w�asno�ci, kt�ry dostarczy� mu po�rednik. -
Sp�jrzmy, kto by� ostatnim Posiadaczem. - Wzi�� do r�ki dokument. - Walter
Remington; to ten, kt�ry je wczoraj wygra� i zaraz odprzeda�. A przed nim by�
inny go��, niejaki Pete Garden. Nie zdziwi�bym si�, gdyby tego Pete'a Gardena
w�a�nie trafi� szlag, albo za chwil�, kiedy si� dowie. Pewnie zamierza� je
wygra� z powrotem.
Ale ju� go nie wygra. W ka�dym razie - nie od Luckmana.
- Zamierza pan skoczy� na Zachodnie Wybrze�e? - spyta� Sid.
- Owszem - odpar� Luckman. - Musz� si� tylko spakowa�. Zrobi� sobie z Berkeley
rezydencj� wypoczynkow�, o ile mi si� tam spodoba. Je�li ca�o�� trzyma si�
jeszcze kupy. Nie cierpi� rozpadaj�cych si� miast; jak si� domy�lasz, nie mam
pretensji o brak mieszka�c�w. Ale ruiny... - Wzdrygn�� si�.
Je�li co� przynosi�o pecha, to z pewno�ci� miasto, kt�re popad�o w ruin�, jak
wiele miast Po�udnia. W m�odo�ci by� Posiadaczem kilku miast w Karolinie
P�nocnej. Nigdy nie zapomni fshnuger, jakie odczuwa� w ich murach.
- Czy pod pa�sk� nieobecno�� m�g�bym by� tytularnym Posiadaczem? - spyta� Sid.
- Jasne - zapali� si� Luckman. - Uprawni� ci� z�otymi literami na pergaminie,
przewi��� czerwon� wst��eczk� i opatrz� piecz�ci� z laku.
- Naprawd�? - Sid pos�a� mu niepewne spojrzenie.
- Lubisz takie ceregiele - roze�mia� si� Luckman. - Jak Pu-ba z Mikada. Jego
Wysoko�� Tytularny Lord Posiadacz Miasta Nowy Jork, a na boku �ap�wki za ulgi
podatkowe. Zgad�em?
- Pozwol� sobie zauwa�y�, �e tyra� pan prawie sze��dziesi�t pi�� lat na tytu�
Posiadacza tego rejonu - wymamrota�, rumieni�c si� Sid.
- Mia�em plan poprawy warunk�w spo�ecznych - odpar� Luckman. - Kiedy dosta�em
akt w�asno�ci, by�o tam raptem par� setek os�b. A teraz? Nie wprost, ale
po�rednio to moja zas�uga, bo zach�ci�em osobnik�w P-ujemnych do Gry, wy��cznie
zreszt� w celu zdobycia i wymiany partner�w.
- Oczywi�cie, panie Luckman. Szczera prawda - potakn�� Sid.
- Dzi�ki temu odkryli�my wiele p�odnych par, kt�re w innych warunkach nigdy by
si� nie spotka�y, zgadza si�?
- Tak jest - przytakn�� Sid. - T� gr� w zamian� sto�k�w w jakim� sensie ratuje
pan gatunek ludzki.
- Chcia�bym, �eby� o tym zawsze pami�ta� - powiedzia� Luckman. Schyli� si� i
podni�s� swojego drugiego kota, czarn� kocic� z wyspy Man. - Bior� ci� ze sob� -
powiedzia�, g�aszcz�c kotk�. - Wezm� z sob� jakie� sze�� do siedmiu kot�w -
zadecydowa�. Na szcz�cie.
A tak�e, chocia� nie powiedzia� tego na g�os, dla towarzystwa. Na Zachodnim
Wybrze�u nikt go nie lubi�; nie mia� tam swoich ludzi, swoich P-ujemnych, kt�rzy
by mu gratulowali kolejnych podboj�w. Na my�l o tym posmutnia�. Pomieszkam tam
troch�, popracuj� nad rozbudow�, jak w Nowym Jorku, pocieszy� si�. Berkeley
przestanie by� pustkowiem, gdzie strasz� upiory przesz�o�ci.
Tej przesz�o�ci, doda� w my�lach, kiedy ludzko�� rozsadzi�a planet�, wylewaj�c
si� na Lun�, a nawet Marsa. Populacja na progu exodusu i nagle te durne Czerwone
��tki dorywaj� si� do wynalazku eks-hitlerowca z Niemiec Wschodnich, tego...
brak�o mu s��w na okre�lenie Bernhardta Hinkla. Szkoda, �e ju� nie �yje. Ch�tnie
by sp�dzi� z nim par� chwil na osobno�ci. Bez �wiadk�w.
Jedno, co przemawia�o na obron� promieni Hinkla to fakt, �e dosi�g�y w ko�cu
Niemiec Wschodnich.
Jest kto�, kto b�dzie wiedzia�, kogo mogli reprezentowa� Matt Pendleton i S-ka,
my�la� Pete Garden, po�piesznie opuszczaj�c mieszkanie w San Rafael. Skierowa�
si� na parking. Wiadomo�� warta by�a wycieczki do Albuquerque w Nowym Meksyku,
miasta pu�kownika Kitchenera. Tak czy owak, wybiera� si� tam po p�yt�.
Dwa dni wcze�niej dosta� list od Joe Schillinga, najs�ynniejszego w �wiecie
sprzedawcy unikalnych starych p�yt. Pete zam�wi� u niego kr��ek Tito Schipy:
uda�o si� go wreszcie odnale��.
- Dzie� dobry, panie Garden - odezwa� si� samoch�d, kiedy Pete w�o�y� kluczyk w
drzwiczki.
- Cze�� - odpar� nieprzytomnie Pete.
Z podjazdu domu z naprzeciwka gapi�a si� para dzieciak�w, kt�re s�ysza� rano.
- Czy jeste� Posiadaczem? - spyta�a dziewczynka. Patrzyli na barwn� opask� z
insygniami wok� jego r�kawa. - Pierwszy raz pana widzimy, panie Posiadaczu -
powiedzia�a dziewczynka z podziwem. Mia�a jakie� osiem lat.
- Bo nie by�em w hrabstwie Marin od lat - wyja�ni�. - Jak si� nazywacie? -
spyta�, podchodz�c do dw�jki.
- Ja si� nazywam Kelly - odpar� ch�opiec. By� chyba m�odszy od dziewczynki. M�g�
mie� najwy�ej sze�� lat. Wygl�dali na par� uroczych dzieciak�w. To mi�o, �e
mieszkali w s�siedztwie. - Moja siostra nazywa si� Jessica. Mamy jeszcze starsz�
siostr�, Mary Anne. Nie ma jej, bo jest w szkole w San Francisco.
Troje dzieci w jednej rodzinie!
- Jak si� nazywacie? - spyta�, zaintrygowany.
- McClain - odpar�a dziewczynka. - Mama i tato s� jedynymi lud�mi w Kalifornii,
kt�rzy maj� troje dzieci - doda�a z dum�.
Wierzy� jej bez trudu.
- Chcia�bym ich pozna� - oznajmi�.
- Mieszkamy w tamtym domu - pokaza�a Jessica. - Dziwne, �e nie znasz mojego
taty, skoro jeste� Posiadaczem. M�j tato sprowadzi� sprz�taczk� i wozy
naprawcze. Za�atwi� dostaw� u wug�w.
- Wygl�da na to, �e nie boicie si� wug�w? - spyta� Pete.
- Nie. - Parka potrz�sn�a g�owami.
- Prowadzili�my z nimi wojn� - przypomnia� dzieciom.
- To by�o dawno temu - odpar�a dziewczynka.
- Racja - zgodzi� si� Pete. - C�, wasza postawa jest bardzo chwalebna. -
Chcia�bym j� podziela�.
Z domu w g��bi ulicy wysz�a szczup�a kobieta, kieruj�c si� w ich stron�.
- Mamo, zobacz! - zawo�a�a z podnieceniem ma�a. - Ten pan to Posiadacz!
Atrakcyjna, m�odo wygl�daj�ca brunetka w spodniach i kolorowej koszuli w krat�
podesz�a do nich zgrabnym krokiem.
- Witamy w hrabstwie Marin - zwr�ci�a si� do Pete'a. - Niecz�sto pana widujemy,
panie Garden.
Wyci�gn�a r�k�. U�cisn�li sobie d�onie.
- Gratuluj� pani - powiedzia� Pete.
- Tr�jki dzieci? - u�miechn�a si� pani McClain. - Mia�am, jak si� to m�wi,
wi�cej szcz�cia ni� rozumu. Co pan powie na fili�ank� kawy przed odlotem z
hrabstwa? Nie wiadomo, czy pan tu jeszcze wr�ci.
- Wr�c� - zapewni� Pete.
- Czy�by? - Kobieta nie wygl�da�a na przekonan�; w mi�ym u�miechu czai� si� cie�
ironii. - Czy wie pan, �e dla nas, P-ujemnych tej okolicy, jest pan niemal
legend�, panie Garden? Tak, tak, dzisiejsze spotkanie z panem na wiele tygodni
zapewni nam wdzi�cznych s�uchaczy.
Pete nie m�g� w �aden spos�b rozgry��, czy pani McClain kpi sobie z niego, czy
nie; mimo szumnych s��w jej ton by� oboj�tny. Czu� si� niepewnie. Nie wiedzia�,
co jest grane.
- Na pewno wr�c� - zapowiedzia�. - Przegra�em Berkeley. gdzie...
- Aha - skin�a g�ow� pani McClain, u�miechaj�c si� coraz szerzej. Jej u�miech
mia� w sobie co� w�adczego, wzbudza� respekt. - Rozumiem, powin�a si� panu noga
w Grze. Dlatego nas pan zaszczyci�.
- Jestem w drodze do Nowego Meksyku - wyja�ni� Pete, wsiadaj�c do samochodu. -
Mo�e spotkamy si� jeszcze. - Zatrzasn�� drzwiczki. - Ruszaj - zwr�ci� si� do
auta.
Dzieci macha�y mu na po�egnanie. Pani McClain sta�a nieruchomo. Sk�d ta niech��,
pr�bowa� odgadn��. Chyba nie by�a wy��cznie wytworem jego wyobra�ni? Mo�e
z�o�ci� j� podzia� ludno�ci na P-dodatnich i P-ujemnych, czu�a si� pokrzywdzona
faktem, �e tylko wybra�cy mieli dost�p do planszy?
Trudno jej si� dziwi�, skonstatowa� Pete. Jednak powinna zrozumie�, �e ka�dy z
nas w ka�dej chwili m�g� straci� status Posiadacza. Cho�by taki Joe Schilling...
ongi� najbardziej wp�ywowy Posiadacz na Zachodnim Wybrze�u, dzi� - P-ujemny,
zapewne do ko�ca swoich dni. Granica nie by�a tak sztywna, jak by si� mog�o
wydawa�.
W ko�cu on sam swego czasu te� by� P-ujemnym. Prawo w�asno�ci uzyska� w jedyny
legalny spos�b: zg�osi� swoj� kandydatur� i czeka�, a� umrze jaki� Posiadacz.
Zgodnie z ustanowionym przez wug�w prawem, wytypowa� dzie�, miesi�c i rok. I, o
dziwo, trafi�. Czwartego maja 2143 pewien Posiadacz, niejaki William Rust
Lawrence, zgin�� w wypadku samochodowym w Arizonie. Pete zosta� jego nast�pc�,
dziedzicem jego posiad�o�ci i cz�onkiem grupy, z kt�r� gra�.
Wugi, hazardzi�ci z krwi i ko�ci, uwielbiali, gdy dziedziczeniem rz�dzi�
przypadek. Podobnie jak nienawidzili zale�no�ci przyczynowo-skutkowych.
Ciekawe, jak ma na imi� pani McClain. Niew�tpliwie jest bardzo �adna, pomy�la�.
Podoba�a mu si�, mimo niepoj�tego rozgoryczenia, podoba� mu si� jej wygl�d,
spos�b bycia. By� ciekaw dziej�w rodziny McClain. Mogli by� zdeklasowanymi
Posiadaczami. To by wiele wyja�nia�o.
Popytam si�, zdecydowa�. Skoro maj� tr�jk� dzieci, s� pewnie dosy� znani. Joe
Schilling zna wszystkie plotki. Wypytam go.
4
- Naturalnie, znam Patrici� McClain - powiedzia� Joseph Schilling, przebijaj�c
si� przez nieprzytomnie zaba�aganione, zakurzone wn�trze sklepu do pomieszcze�
mieszkalnych na ty�ach. - Jak to si� sta�o, �e na ni� wpad�e�? - zwr�ci� si� z
pytaj�cym spojrzeniem do Pete'a.
- McClainowie mieszkaj� w mojej Posiad�o�ci. - Z trudem przeciska� si� mi�dzy
stertami p�yt, pude�, katalog�w i starych plakat�w. - Jakim cudem udaje ci si�
cokolwiek tutaj znale��?
- Mam sw�j system - odpar� Schilling mgli�cie. - Powiem ci. czemu Pat McClain
jest tak rozgoryczona. Nale�a�a do P-dodatnich, ale wykluczono j� z Gry.
- Dlaczego?
- Pat jest telepatk�. - Joe Schilling omi�t� skrawek kuchennego sto�u. Wyj��
dwie fili�anki z ut�uczonym uszkiem. - Ulung?
- O, tak! - cmokn�� z aprobat� Pete.
- Mam dla ciebie p�yt� z Don Pasquale. - Schilling nalewa� herbaty z czarnego,
porcelanowego czajniczka. - T� z ari� Schipy. Da-dum, da-da da. Pi�kny kawa�ek.
- Nuc�c, wydoby� cytryn� i cukier z szafki nad zawalonym naczyniami zlewem.
Zni�y� g�os. - Wybacz, mam w sklepie klienta. Mrugn�� do Pete'a. celuj�c palcem
w szpar� w zakurzonej i poplamionej zas�onie mi�dzy cz�ci� mieszkaln� a
sklepem. Pete dostrzeg� wysokiego, ko�cistego m�odzie�ca z ogolon� g�ow�, w
rogowych okularach; m�odzian przegl�da� wystrz�piony katalog starych p�yt. -
Nawiedzony - wyja�ni� przyja�nie Schilling. - Rano joga, potem jogurt. Do tego
gar�ciami witamina E, na potencj�. R�ni tu przychodz�.
- Cz-czy m-ma pan jakie� p�yty Claudii Muzzio, panie Sch-schilling? - krzykn��
ze sklepu m�ody cz�owiek.
- Tylko Scen� z. listem z Traviaty - odkrzykn�� Schilling, nie wstaj�c od sto�u.
- Pani McClain wyda�a mi si� diabelnie atrakcyjna - podj�� Pete.
- O, tak, i pe�na �ycia. Ale to nie dla ciebie. W klasyfikacji Junga jest typem
emocjonalnym introwertycznym. Typ ten cechuje g��bia prze�y�, sk�onno�� do
melancholii i idealizmu. Ty potrzebujesz p�ytkiej, platynowej blondyny, kt�ra
podtrzymywa�aby ci� na duchu. Kogo�, kto by ci� wyci�ga� z depresji samob�jczej,
w kt�r� w�a�nie popad�e� albo z kt�rej w�a�nie wychodzisz. - Schilling �ykn��
herbaty, upuszczaj�c par� kropli na g�st�, rudaw� brod�. - I co ty na to?
Powiedz co�. A mo�e zn�w masz t� swoj� depresj�?
- Nie - zaprzeczy� Pete.
- P-panie Schilling - odezwa� si� chuderlawy m�odzian z frontowej cz�ci sklepu
- czy mog� sobie pos�ucha� Una Furtiva Lagrima w wykonaniu Gigliego?
- Jasne - mrukn�� nieprzytomnie Schilling, pocieraj�c policzek. - Pete - zacz��
- dosz�y mnie plotki, �e przegra�e� Berkeley.
- Owszem - przyzna� Pete. - A Matt Pendleton i S-ka...
- To mo�e by� tylko niejaki Szcz�ciarz, Jerome Luckman - o�wiadczy� Schilling.
- Aj waj, to ostry Gracz. Powinienem by� si� domy�li�. Teraz do��czy do twojej
grupy i za chwil� b�dzie mia� ca�� Kaliforni� w kieszeni.
- Nie ma nikogo, kto by da� rad� Luckmanowi?
- Jest - odpar� Joe Schilling. - Ja bym da� rad�.
- Powa�nie? - Pete wytrzeszczy� oczy, - Przecie� on ci� wyko�czy�, podobnie jak
wielu innych.
- Po prostu mia�em pecha - uspokoi� go Schilling. - Gdybym mia� wi�cej
posiad�o�ci do wystawienia, gdybym jeszcze przez chwil� utrzyma� si� na Planszy.
- U�miechn�� si� ironicznie, blado. - Blef to fantastyczna gra. Jak w pokerze,
od techniki zale�y tyle samo co od przypadku. Mo�esz wygra� lub przegra� przez
jedno i drugie. Ja przegra�em przez przypadek, w jednej pechowej rozgrywce,
dok�adnie m�wi�c, kiedy Luckman jeden jedyny raz mnie sprawdzi�.
- Nie wygra� dzi�ki umiej�tno�ciom?
- Diab�a tam! Luckman ma tyle szcz�cia, co ja umiej�tno�ci; powinni�my si�
nazywa� Luckman i Skillman1. Gdybym znalaz� sponsora i wr�ci� do Gry... - Czkn��
gwa�townie. - Przepraszam.
- Ja ci� wystawi� do Gry - podj�� nag�� decyzj� Pete.
- Nie sta� ci� na to. Jestem kosztowny, bo nie od razu zaczynam wygrywa�.
Czynnik umiej�tno�ci wymaga czasu, zanim przezwyci�y dzia�anie przypadku...
takiego jak �w s�ynny traf, dzi�ki kt�remu Luckman mnie wyko�czy�.
Ze sklepu dobiega� zachwycaj�cy tenor Gigliego; Schilling na chwil� zamilk�,
s�uchaj�c. Za sto�em Eeore, wielka, niechlujna papuga Joe, podra�niona ostrym,
krystalicznym tenorem zacz�a miota� si� po klatce. Schilling pos�a� papudze
karc�ce spojrzenie.
- Zmarz�a twoja male�ka r�czka, pierwsza, zdecydowanie lepsza z dw�ch wersji
arii w wykonaniu Gigliego - wyja�ni� Schilling. - S�ysza�e� kiedy� p�niejsz�
wersj�? T� z p�yty z ca�� oper�, niewyobra�alny koszmar. Czekaj. - Zamilk�,
zas�uchany. - Wyborna p�yta - orzek� po chwili. - Powinna trafi� do twojej
kolekcji.
- Nie przepadam za Giglim - oznajmi� Pete. - On szlocha.
- Taka konwencja - zirytowa� si� Schilling. - By� W�ochem, niewolnikiem
tradycji.
- Schipa nie szlocha�.
- Schipa by� samoukiem.
Wysoki, chuderlawy m�odzian podszed� do nich z p�yt� Gigliego.
- Ch-chcia�bym to kupi�. Ile p-p�ac�?
- Sto dwadzie�cia pi�� dolar�w.
- Ojej - j�kn�� m�odzieniec zgn�biony. Mimo to si�gn�� po portfel.
- Tylko nieliczne prze�y�y wojn� z wugami - wyja�ni� Schilling, bior�c od
m�odego cz�owieka p�yt�, kt�r� zacz�� pakowa� w grub� tektur�.
Do sklepu wesz�a para nowych klient�w, m�czyzna i kobieta, oboje niscy i
przysadzi�ci.
- Dzie� dobry, Les, dzie� dobry, Es - powita� ich Schilling. - Pan i pani
Sibley, jak ty uzale�nieni od arii operowych. Z Portland w Oregonie - zwr�ci�
si� do Pete'a. - Posiadacz Peter Garden - przedstawi� przyby�ych.
Pete wsta� i wymieni� z Lesem Sibley u�cisk d�oni.
- Witam, panie Garden - powiedzia� Les Sibley z szacunkiem, z jakim P-ujemni
zwykli si� zwraca� do P-dodatnich. Gdzie pan rezyduje?
- W Berkeley - odpar� Pete. Potem zreflektowa� si�. - Dawniej w Berkeley, teraz
w hrabstwie Marin w Kalifornii.
- Dzie� do-obry - za�wiergota�a s�odko Es Sibley tonem, kt�ry zawsze wzbudza�
odraz� Pete'a. Wyci�gn�a do Pete'a pulchn� wilgotn� d�o�. - Na pewno ma pan
wspania�� kolekcj�; nasza nie dorasta jej do pi�t. Ot, par� p�yt Supervii.
- Supervii! - zainteresowa� si� Pete. - Co pa�stwo macie?
- Nie wolno im si� ich pozby�, Pete - wtr�ci� si� Schilling. - Istnieje
niepisana umowa, �e moi klienci nie wymieniaj� p�yt mi�dzy sob�. Kto si�
wy�amie, przestaje by� moim klientem. Zreszt�, masz wszystkie p�yty Supervii z
kolekcji Lesa i Es i na dodatek par� innych. - Wklepa� w kas� sto dwadzie�cia
pi�� dolar�w za p�yt� Gigliego i wysoki, chuderlawy m�odzieniec wyszed�.
- Kogo uwa�a pan za wokalist� wszech czas�w? - zagadn�a Pete'a Es Sibley.
- Aksela Schnitza w Every Valley - odpar� Pete.
- Amen - popar� go Les.
Po wyj�ciu Sibley�w Pete zap�aci� za p�yt� Schipy, dopilnowa�, by Joe zapakowa�
j� bardzo starannie, wreszcie - nabra� g��biej powietrza i przyst�pi� do sedna.
- Joe, czy potrafi�by� odbi� dla mnie Berkeley?
Gdyby Joe powiedzia� "tak", uwierzy�by mu bez zastrze�e�.
- By� mo�e - odpar� Joe po chwili namys�u. - Je�li kto� da�by rad�, to tylko ja.
Istnieje - rzadko stosowana - zasada, �e dwie osoby tej samej p�ci mog� gra�
jako partnerzy w Blefie. Zobaczyliby�my, co Luckman na to; w razie czego
daliby�my spraw� do rozstrzygni�cia intendentowi wug�w na rejon Berkeley.
- To taki wug, kt�ry przedstawia si� jako U.S. Cummings - uzupe�ni� Pete. Mia� z
nim par� star�, na skutek kt�rych doszed� do wniosku, �e ma do czynienia ze
stworem szczeg�lnie upierdliwym.
- Alternatyw� - zacz�� z namys�em Joe Schilling - by�oby przej�ciowe przepisanie
kt�rego� z twoich akt�w w�asno�ci na mnie, ale. jak ju� wspomnia�em wcze�niej...
- Nie wyszed�e� z wprawy? - spyta� Pete. - Nie grasz od lat...
- Niewykluczone - zgodzi� si� Schilling. - Wkr�tce si� przekonamy, oby w por�.
Moim zdaniem... - Przeni�s� wzrok na chodnik przed sklepem, gdzie parkowa�o si�
auto. Z wozu wysiad�a klientka.
Dziewczyna, czaruj�cy rudzielec, sprawi�a, �e Pete i Joe na chwil� zapomnieli o
swojej rozmowie. Wyra�nie zagubiona w brudnym, zaba�aganionym sklepie, w�drowa�a
od p�ki do p�ki bez celu.
- P�jd� jej chyba pom�c - oznajmi� Joe.
- Znasz j�? - zapyta� Pete.
- Pierwszy raz j� widz�. - Wyprostowa� zmi�ty, staro�wiecki krawat, wyg�adzi�
marynark�. - Czy mog� panience pom�c? - zagadn�� z u�miechem.
- By� mo�e - odpar�a rudow�osa cichym, nie�mia�ym g�osikiem. By�a wyra�nie
skr�powana. Patrz�c po sobie tak, by nie spotka� napalonych oczu Schillinga,
wyj�ka�a: - Czy ma pan jakie� p�yty Natsa Katza?
- A niech mnie r�ka boska broni! Popsu�a mi ca�y dzie�! - poskar�y� si�
Pete'owi. - Wchodzi �adna dziewczyna do mojego sklepu i prosi o Natsa Katza! -
Zdruzgotany, wycofa� si� na zaplecze.
- Kto to jest Nats Katz?
- Nie s�ysza� pan o Natsie Katzu? - Ewidentnie nie mog�a w to uwierzy�. -
Wyst�puje w telewizji co wiecz�r. Na rynku p�ytowym jest gwiazd� wszech czas�w!
- Pan Schilling nie sprzedaje popu. Pan Schilling sprzedaje wy��cznie klasyk�. -
Pete u�miechn�� si� do dziewczyny. Usuni�cie gruczo�u Hynesa utrudnia�o ocen�
wieku, jednak ruda zdawa�a si� bardzo m�oda, mia�a najwy�ej dziewi�tna�cie lat.
- Prosz� wybaczy� panu Schillingowi jego reakcj�. Ma sw�j wiek i swoje
przyzwyczajenia.
- Ju� dobrze - odchrz�kn�� Schilling. - Po prostu nie lubi� tych wsp�czesnych
wyjc�w.
- Wszyscy znaj� Natsa. - By�a wci�� ura�ona. - Nawet mama i tato, cho� s�
sko�czonymi fnulami. Ostatnia p�yta Natsa, Spacerek z psem, sprzeda�a si� w
pi�ciu tysi�cach egzemplarzy. Dziwi� si� wam. Straszne z was zgredy. Co�
okropnego. - Nagle wr�ci�a jej dawna nie�mia�o��. - To ja ju� chyba p�jd�. Do
zobaczenia.
Ruszy�a w stron� drzwi.
- Czekaj - powiedzia� Schilling zmienionym g�osem. Dogoni� j�. - Ja ci� chyba
znam. Mog�em widzie� tw�j portret w wiadomo�ciach telegraficznych?
- Mo�liwe - potakn�a.
- Jeste� Mary Anne McClain. - Odwr�ci� si� do Pete'a. - Trzecie dziecko kobiety,
kt�r� dzisiaj spotka�e�. Jej wizyta to synchroniczno��. Przypominasz sobie
teori� bezprzyczynowej zasady ��cz�cej Junga i Wolfganga Pauli? Ten pan jest
Posiadaczem twojego miasta, Mary Anne - zwr�ci� si� do dziewczyny. - Poznaj
Petera Gardena.
- Mi�o mi. - Nie zrobili na niej wra�enia. - C�, na mnie pora.
Przesz�a przez pr�g i skierowa�a si� do samochodu; Pete i Joe patrzyli za ni�,
p�ki samoch�d nie wzbi� si� i znikn�� w oddali.
- Jak my�lisz, ile mo�e mie� lat?
- Wiem, ile ma lat, czyta�em o niej kiedy�. Osiemna�cie. Jedna z dwudziestu
dziewi�ciu student�w stanowego college'u w San Francisco. Studiuje histori�.
Jest pierwszym dzieckiem urodzonym w San Francisco od stu lat. Niech B�g broni,
by mia�o jej si� co� z�ego przytrafi�. Jaki� wypadek czy choroba - dorzuci�
chmurnie.
Umilkli obaj.
- Troch� mi przypomina matk� - podj�� Pete.
Joe spojrza� na niego z ukosa.
- Jest nieziemsko poci�gaj�ca. Zgaduj�, �e zmieni�e� plany i chcesz j� wystawi�
zamiast mnie.
- Nie mia�a raczej okazji bra� udzia�u w Grze.
- Co w zwi�zku z tym?
- Nie by�aby dobrym partnerem w Blefie.
- Z pewno�ci�. Nie umywa si� do mnie. Zawsze o tym pami�taj. Co z twoim stanem
cywilnym?
- Rozeszli�my si� z Frey� po utracie Berkeley. Teraz jest pani� Gaines, a ja
szukam �ony.
- Musisz mie� �on�, kt�ra te� gra. �on� na miar� Posiadacza. Inaczej stracisz
hrabstwo Marin tak, jak straci�e� Berkeley. Co wtedy poczniesz? �wiat nie
potrzebuje dw�ch antykwariat�w z niepowtarzalnymi p�ytami.
- Od lat zastanawiam si�, co bym robi�, gdyby zmiot�o mnie z planszy. S�dz�, �e
zosta�bym farmerem.
Joe rykn�� �miechem.
- Naprawd�?! Daj s�owo, �e nie �artujesz.
- Nie �artuj�.
- Gdzie?
- W dolinie Sacramento. Mia�bym winnic�. Robi�em ju� wst�pny rekonesans. -
Faktycznie, rozmawia� o tym z intendentem wug�w, U.S. Cummingsem; tyta�ski
urz�dnik obieca� pomoc w zdobyciu sprz�tu i wi�r�w. Wugi z zasady popiera�y tego
rodzaju inicjatywy.
- Na Boga - zdumia� si� Schilling - ty chyba wierzysz w to, co m�wisz.
- Od ciebie b�d� bra� wi�cej, bo nie�le nabi�e� kabz�. kantuj�c meloman�w przez
te wszystkie lata.
- Ich bin ein armer Mensch - zaprotestowa� Schilling. - Jestem n�dzarzem.
- No to wymiana handlowa. Wino za bia�e kruki p�ytowe.
- M�wi� serio, je�li Luckman wejdzie do twojej grupy i b�dzie gra� przeciw
tobie, wkrocz� do Gry jako tw�j partner. - Poklepa� Pete'a uspokajaj�co po
ramieniu. - Nie b�j si�. We�miemy go w dwa ognie. Oczywi�cie zak�adam, �e p�ki
grasz, nie b�dziesz pi�. - Obci�� Pete'a uwa�nym spojrzeniem. - Dosz�y mnie
s�uchy, �e by�e� schlany na um�r, kiedy wystawi�e� i przegra�e� Berkeley. Po
wszystkim ledwie dotoczy�e� si� z kondominium do samochodu.
- Wypi�em po przegranej - sprostowa� Pete z godno�ci�. - Na otarcie �ez.
- Tak czy owak, m�j ukaz obowi�zuje nadal. Odk�d zostaniemy partnerami - koniec
picia, pod przysi�g�. Dotyczy to r�wnie� proch�w. Nie chc�, �eby� mia� umys�
przyt�piony barbiturantami, zw�aszcza z grupy fenotiazyn... s� na mojej czarnej
li�cie, a wiem, �e regularnie je bierzesz.
Pete nie odpowiada�; by�o tak, jak Joe m�wi�. Wzruszy� ramionami i zacz��
przechadza� si� po sklepie, zatrzymuj�c od czasu do czasu, by pogrzeba� w
stertach p�yt. Jego entuzjazm przygas�.
- B�d� �wiczy� - podj�� Joe. - B�d� trenowa� gorliwie, a� dojd� do szczytowej
formy. - Nala� sobie kolejn� fili�ank� herbaty.
- Mo�e sko�cz� jako pijak - oznajmi� Pete. Przy �redniej d�ugo�ci �ycia ponad
dwustu lat, ta perspektywa wyda�a mu si�... cokolwiek upiorna.
- Nie obawia�bym si� tego. Jak na alkoholika jeste� zbytnim ponurakiem. Ba�bym
si� raczej... - Schilling zawaha� si�.
- M�w �mia�o.
- Samob�jstwa.
Pete uwa�nie studiowa� nalepk� staro�wieckiej p�yty His Master Voice, kt�r�
wysun�� ze stojaka. Unika� wzroku Schillinga, jego m�drych, nieul�k�ych oczu.
- Chcia�by� by� znowu z Frey�?
- Nie. - Machn�� r�k�. - Nie umiem tego wyt�umaczy�, na rozum byli�my dobran�
par�. Ale nie sz�o nam w jaki� nieuchwytny spos�b. Przypuszczam, �e w�a�nie
dlatego przegra�em; nigdy nie funkcjonowali�my dobrze jako tandem. - Przypomnia�
sobie swoj� poprzedni� �on�, Janice Marks, obecn� Janice Remington. Dobrze
wsp�pracowali; tak mu si� przynajmniej wydawa�o. Niemniej szcz�cie im nie
dopisa�o.
Pete Garden zreszt� nigdy nie mia� szcz�cia; na ca�ym Bo�ym �wiecie nie mia�
�adnego potomka. Przekl�te Czerwone ��tki... zakl��, jak zawsze z gorycz�. A
jednak...
- Schilling - spyta� - masz jak�� progenitur�?
- Owszem. My�la�em, �e wszyscy wiedz�. Mam jedenastoletniego syna na Florydzie.
Jego matka by�a moj�... - na chwil� pogr��y� si� w obliczeniach - moj� szesnast�
�on�. Potem, do chwili, kiedy mnie Luckman wyko�czy�, zd��y�em mie� tylko dwie
�ony.
- Jak� dok�adnie progenitur� ma Luckman? M�wi si� o dziewi�tce czy dziesi�tce?
- Na dzi� dzie� co� ko�o jedenastki.
- Jezu!
- Sp�jrzmy prawdzie w oczy. Luckman pod ka�dym wzgl�dem jest najwspanialszym,
najwarto�ciowszym okazem cz�owieka, jaki nosi nasza planeta. Najczystszej krwi
progenitura, mistrzostwo w Blefie, poprawi� warunki �ycia P-ujemnych w swoim
rejonie.
- Ju� dobra - uci�� Pete rozdra�niony.
- Do tego cieszy si� sympati� wug�w - ci�gn�� Schilling, nie zwracaj�c na niego
uwagi. - W gruncie rzeczy cieszy si� powszechn� sympati�. Nigdy go nie
widzia�e�?
- Nie.
- Kiedy przyjedzie na Zachodnie Wybrze�e do��czy� do B��kitnawego Lisa, sam si�
przekonasz.
- Ciesz� si�, �e pan tu przyszed� - Luckman entuzjastycznie powita� przewidz�
Davida Mutreaux.
By� zadowolony. Pojawienie si� przewidz� potwierdza�o realno�� jego talentu.
By�o, de facto... argumentem za u�yciem Mutreaux.
Szczup�y, wysoki, dobrze ubrany psionik w �rednim wieku - prywatnie niezale�ny
Posiadacz ni�szego stopnia, w�a�ciciel praw do n�dznego hrabstewka w zac