2917

Szczegóły
Tytuł 2917
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2917 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LEWIS WALLACE BENHUR Opowiadanie historyczne z czas�w Jezusa Chrystusa ROZDZIA� I D�abelZubleh, jest to pasmo g�r oko�o pi��dziesi�ciu mil d�ugie, z kt�rego, patrz�c na wsch�d, widzi si� Arabi�. G��bokie parowy, nape�niaj�ce si� w deszczowej porze strumieniami p�dz�cymi do Jordanu lub do Morza Martwego, og�lnego zbiornika w�d w tych stronach, utrudniaj� przebycie tych g�r. Jednym z tych parow�w, pod��a� w kierunku wschodniop�nocnym podr�ny ku p�askim jak st� r�wninom. Cz�owiek ten m�g� mie� lat czterdzie�ci pi��. Broda bujna, niegdy� czarna, dzi� przypr�- szona siwizn�, spada�a mu na piersi; twarz ciemn�, koloru brunatnego, os�ania� zaw�j zwany kefia, tak szczelnie, �e spod niego zaledwie barw� oblicza i du�e czarne oczy, cz�sto w niebo si� wznosz�ce, mo�na by�o dostrzec. Fa�dziste ubranie, pospolicie na wschodzie u�ywane, nie pozwala�o widzie� ca�ej postaci, tym bardziej, �e siedzia� na ros�ym wielb��dzie, a nad je�d�cem i zwierz�ciem wznosi� si� niewielki namiot w rodzaju parasola, przytwierdzony do siod�a. Kiedy wielb��d wychyli� si� z parowu, s�o�ce ju� wzesz�o na niebie i o�wieci�o pustyni�. Ulegaj�c wrodzonemu instynktowi, wyci�gn�� szyj� i przyspieszy� kroku, zmierzaj�c ku wschodniemu horyzontowi. Nikt nie puszcza si� w pustyni� dla przyjemno�ci: ci, kt�rych zadanie �ycia lub interes tu p�dzi, wiedz�, �e �cie�ki te cho� prowadz� od �r�d�a do �r�d�a i od pastwiska do pastwiska zas�ane s� ko��mi trup�w. C� wi�c dziwnego, �e nawet serce najodwa�niejszego szejka, gdy wjedzie w kr�lestwo piask�w, szybszym uderza t�tnem. I nasz podr�ny nie wygl�da na cz�owieka jad�cego bez celu; nikt go nie �ciga, bo ani razu nie spojrza� poza siebie; nie zdradza r�wnie� obawy ni grozy, nie czuje, zda si�, nawet samotno�ci. Nagle, o godzinie dziesi�tej, zwierz� zatrzyma�o si� w biegu, wydaj�c ryk pe�en �alu i skargi. Je�dziec zbudzi� si� jakby ze snu, rozsun�� firanki buraahu, spojrza� na s�o�ce, potem na okolic�, a zadowolony, zawo�a�: " nareszcie, nareszcie! " Po czym z�o�y� r�ce na piersiach, wzni�s� g�ow� i modli� si� w milczeniu. Spe�niwszy t� pobo�n� powinno��, wyrzek� mi�e dla wielb��da s�owa: ikh! ikh! kt�re jest rozkazem, aby ukl�k�. Z wolna, mrucz�c z zadowolenia, us�ucha� wierny towarzysz, a je�dziec zsun�� nog� po g�adkiej szyi wielb��da i stan�� na piasku. Cz�owiek ten by� propor- cjonalnej budowy, niezbyt wysoki, ale silny; rozlu�niwszy sznurek przytwierdzaj�cy kefi� na g�owie, ods�oni� twarz, barwy, jak ju� si� rzek�o, prawie murzy�skiej. Czo�o mia� szerokie, nos orli, zewn�trzne k�ty oczu podniesione; w�osy bujne, o metalicznym odb�ysku, spad�y w licznych splotach na ramiona. Pozna� w nim by�o Egipcjanina. Podr�ny nasz mia� na sobie kamis, czyli bia��, bawe�nian� koszul� z w�skimi r�kawami, ozdobion� haftem ko�o szyi i na piersiach, a si�gaj�c� kostek. Str�j ten uzupe�nia� p�aszcz br�zowy, zwany abba. Na nogach mia� sanda�y przytrzymane rzemykami z mi�kkiej sk�ry. Lecz rzecz niezwykle dziwna, �e podr�ny, chocia� sam by� tylko w pustyni, nie mia� przy sobie �adnej broni, ani nawet laski, kt�r� pogania si� wielb��da. �wiadczy�o to o jego odwadze lub t e� o jego ufno�ci w jak�� nadzwyczajn� opiek�. . . Stan�wszy na ziemi�, zapragn�� rozrusza� d�ug� podr� �cierpni�te cz�onki i przeszed� si� kilka razy w t� i ow� stron�, nie oddalaj�c si� od miejsca, w kt�rym spocz�� jego wierny to- 5 warzysz podr�y. Od czasu do czasu zatrzymywa� si�, a przecieraj�c oczy r�koma, bada� pu- styni� a� do ostatnich jej kra�c�w; po ka�dym takim przegl�dzie na jego twarzy pojawia� si� wyraz zawodu, lekki, ale t�umacz�cy, �e kogo� oczekiwa�. Jaki� cel, jaki pow�d m�g� zawie�� tego cz�owieka w tak odleg�e ustronie? Chocia� nie m�g� ukry� wra�enia doznanego z zawodu, nie straci� jednak nadziei, �e oczekiwany go�� przyb�dzie; wyj�� bowiem z pud�a przypi�tego do siod�a g�bk� i ma�e naczynie z wod� do obmycia pyska, oczu i nozdrzy wielb��dowi. Po tym zaopatrzeniu wiernego towarzysza, wyj�� z tego samego schowka p��tno w bia�e i czerwone pasy, wi�zk� cienkich dr��k�w i grub� lask�. Gdy t� lask� kilka razy poruszy�, okaza�o si�, �e by�a ona dobrze obmy�lonym sprz�tem, gdy� sk�ada si� z kilku mniejszych cz�ci, daj�cych si� rozsun�� na d�ugi kij, wi�kszy od cz�owieka. T� wysok� podpor� wbi� podr�ny w ziemi�, a naoko�o niej umie�ci� mniejsze dr��ki, na kt�rych rozci�gn�� p��tno, i znalaz� si� jak w domu, mo�e mniejszym ni� dom emira lub szejka, ale bardzo wygodnym. Zarz�dziwszy tak wszystkim, oddali� si� na ma�� odleg�o�� i raz jeszcze bacznie popatrzy� po okolicy, lecz nie spostrzeg� nic pr�cz szakala k�usuj�cego po r�wninie i or�a bia�ego szybuj�cego ku zatoce Akaba. Podr�ny uleg� widocznie uczuciu samotno�ci, bo zwr�ci� si� do wielb��da i rzek� niskim g�osem w j�zyku nieznanym pustyni: " Dom masz daleko, lecz B�g jest z nami. Ufajmy i czekajmy " . Jakby uspokojony w�asnymi s�owy, wyj�� nieco fasoli z kieszeni u siod�a, a w�o�ywszy je do torby, zawiesi� u pyska wielb��dowi, kt�ry chciwie jad� ulubiony sobie przysmak. W�drownik przypatrywa� si� chwil� z zadowoleniem zwierz�ciu i zn�w pu�ci� oko na zwiady w przestrze� piaszczyst�, bezgraniczn�, rozpalon� padaj�cymi pionowo promieniami s�o�ca. - Przyjd� - rzek� wreszcie sam do siebie. - Ten, kt�ry mnie tu przywi�d� i ich przywie- dzie. Trzeba, abym by� gotowy na ich przyj�cie. - To m�wi�c, wyj�� przywiezione z sob� zapasy do wieczerzy. Sk�ada�y si� one z soku palmowego i wina w buk�aku, baraniny suszonej i w�dzonej, chleba i sera. Nie brak�o te� owoc�w, jak granatowych jab�ek syryjskich zwanych shami i wybornych daktyli. To wszystko zani�s� do namiotu, z�o�y� jedzenie na kobiercu i nakry� je trzema kawa�kami jedwabnego p��tna, kt�rymi lepsze towarzystwo na wschodzie, stosownie do przyj�tego zwyczaju, przykrywa sobie kolana podczas jedzenia. Z liczby nakry� domy�li� si� by�o mo�na liczby biesiadnik�w. Uko�czywszy przygotowania, wyjrza� nasz podr�ny znowu, zbada� horyzont i - o rado- �ci! ujrza� na wschodzie ciemny jaki� punkt. Widok tego punktu czy cienia wywar� na nim dziwne wra�enie, stan�� jakby skamienia�y z szeroko rozwartymi oczyma, dreszcz wstrz�sn�� jego cz�onkami. Tymczasem spostrze�ony punkt r�s� ci�gle, niebawem mia� wielko�� ludzkiej r�ki, dalej przybra� dok�adniejsze kszta�ty, a w ko�cu ukaza� si� ca�kiem wyra�nie drugi taki sam wielb��d, jak poprzedni, du�y i bia�y, z hondahem, czyli podr�n� lektyk�, jakich u�ywaj� w Hindostanie. Egipcjanin z�o�y� r�ce na piersiach i spojrza� ku niebu. - Wielki jest B�g! ! - zawo�a�, , a oczy zasz�y mu �zami. Przyby�y zbli�y� si� i stan��. I on tak�e w tej chwili zdawa� budzi� si� ze snu. Obejmowa� wzrokiem wielb��da, namiot i stoj�cego u wej�cia cz�owieka, zatopionego w modlitwie. Widok ten wzruszy� go widocznie - skrzy�owa� r�wnie� na piersi r�ce, pochyli� g�ow� i modli� si� w milczeniu. Po chwili zsiad� z wielb��da, stan�� na piasku i zbli�y� si� ku Egipcjaninowi, kt�ry r�wnie� szed� mu naprzeciw. Przez chwil� patrzyli na siebie i u�cisn�li si�. - Pok�j tobie, , s�ugo prawdziwego Boga - rzek� nowo przyby�y. . - I tobie pok�j, bracie w prawdziwej wierze! pok�j tobie i powitanie - odpowiedzia� Egipcjanin gor�co. - Nowo przyby�y by� to cz�owiek wysoki i chudy, twarz jego szczup�a, cery miedzianej, oczy zapad�e, b�yszcz�ce; bia�e w�osy i broda sp�ywa�y mu na piersi. Broni, r�w- nie� jak pierwszy, nie mia� �adnej, a ubranie nosi�, jakiego u�ywaj� mieszka�cy Hindostanu: 6 Na g�owie, ponad fezem, zwini�ty w szerokie zwoje szal tworzy� turban, suknie mia� stylem podobne do szat Egipcjanina, tylko abba by�a kr�tsza, bo spod niej wychodzi�y szerokie spodnie u kostki �ci�gni�te. Na nogach, zamiast sanda��w, nosi� pantofle z czerwonej sk�ry, w palcach spiczasto zako�czone. Pr�cz pantofli reszta jego ubrania by�a z bia�ego p��tna. Postawa ca�a pe�na wspania�o�ci i powagi, gdy podni�s� twarz z piersi Egipcjanina, w oczach jego b�yszcza�y �zy. - B�g jest wielki! ! - zawo�a� po przywitaniu. . - B�ogos�awieni ci, , kt�rzy Mu s�u�� - doda� Egipcjanin. . - Patrz, , oto i trzeci przybywa. Obaj zwr�cili wzrok ku p�nocy, sk�d ju� ca�kiem wyra�nie wida� by�o wielb��da r�wnie bia�ego jak poprzedni i p�yn�cego niby okr�t. - Stali w milczeniu, a� nowy podr�nik przyby�, zsiad� i zbli�y� si� do nich. - Pok�j tobie, , m�j bracie - rzek� �ciskaj�c Hindusa. . Mieszkaniec Hindostanu odrzek�: Niechaj si� spe�nia wola Pana. Ostatni z podr�nych nie by� wcale podobny do swych towarzyszy: budowa jego w�tlejsza, cera bia�a i rozwiane w�osy tworzy�y jakby aureol� wok� jego pi�knej, wolnej od nakrycia g�owy. W gor�cym spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu b�yszcza�y rozum i odwaga. R�wnie� jak tamci bez broni, spod zwoj�w fenickiego purpurowego p�aszcza, z wielkim udrapowanego wdzi�kiem, wysuwa�a si� tunika z kr�tkimi r�kami, wyci�ta u szyi, zebrana sznurem w pasie, a si�gaj�ca zaledwie kolan. R�ce, nogi szyj� mia� obna�one, a chocia� zdawa� si� liczy� ponad pi��dziesi�t lat, nic pr�cz powagi w obcowaniu nie znamionowa�o tego wieku, bo dusza i cia�o ur�ga�y wp�ywowi czasu. Nie potrzeba m�wi�, z kt�rego przybywa� kraju, bo ka�dy odgad� w nim na pewno Greka. Gdy r�ce nowo przyby�ego opad�y z ramion Egipcjanina, ten rzek� g�osem wzruszonym: Pierwszy stan��em na miejscu przeznaczonym, czuj� si� wi�c wybranym na s�ug� mych braci: oto i namiot rozpi�ty, chleb do �amania gotowy, pozw�lcie, niech czyni� m� powinno��. To m�wi�c, zaprowadzi� obu do namiotu, a zdj�wszy sanda�y z ich n�g, umy� je, po czym zwil�y� r�ce swych go�ci i otar� je r�cznikiem. Gdy tak dope�ni� pierwszych praw go�cinno�ci, obmy� sam siebie i rzek�: - Pomnijmy, bracia, �e pe�nimy s�u�b�, do kt�rej potrzeba si�; wzmocnijmy wi�c cia�o po�ywieniem, a dusz� opowiadaniem sk�d i po co przybywamy. To powiedziawszy, zaprowadzi� biesiadnik�w na uczt� i posadzi� tak, �e wzajemnie do siebie byli zwr�ceni. R�wnocze�nie pochyli�y si� ich g�owy, r�ce skrzy�owa�y na piersiach i g�o�no odm�wili prost� modlitw�: " Ojcze wszystkich - Bo�e! - co tylko mamy, od Ciebie pochodzi; przyjm nasze dzi�ki i pob�ogos�aw nam, pozwalaj�c i dalej sprawowa� wol� Twoj� " . Wym�wiwszy ostatnie s�owa, spojrzeli ze zdumieniem po sobie, bo oto ka�dy m�wi� j�zy- kiem nigdy pierwej nie s�yszanym, a mimo to rozumia� co powiedzia�. Dusze ich zadrga�y wielkim wzruszeniem, a po cudzie tym poznali, i� B�g jest po�r�d nich. Stosownie do �wczesnej rachuby, powy�sze spotkanie mia�o miejsce w roku 747 po za�o- �eniu Rzymu, w miesi�cu grudniu, a wi�c w zimie i to wyj�tkowo ostrej jak na wybrze�e Morza �r�dziemnego. Nasi podr�ni gaw�dzili, jedz�c i pij�c, a Egipcjanin, jako gospodarz, przem�wi�: - Dla podr�nego nie ma nic s�odszego na obczy�nie, jak us�ysze� w�asne imi� z ust przyjaciela. Przed nami wiele dni wsp�lnego �ycia, czas nam si� pozna�, a je�li taka wola wasza, niech zacznie ten, kt�ry ostatni do nas do��czy�. Z wolna, ostro�nie jakby licz�c si� z wyrazami, uczyni� Grek zado�� wezwaniu, i rzek�: - To co mam powiedzie�, tak jest nadzwyczajne, i� nie wiem od czego zacz�� i jak si� wyrazi�. Nie rozumiem cz�sto sam siebie, silnie jednak wierz�, i� to co czyni�, jest wol� Pana, a s�u�ba dla Niego ci�g�� rado�ci�. Kiedy rozwa�am otrzymane pos�annictwo czuj� niewys�owione szcz�cie i szczyc� si� nim. 7 Wzruszenie nie pozwala�o mu m�wi� dalej, a towarzysze odczuwaj�c jego s�owa, spu�cili oczy. - Daleko st�d na zach�d. - m�wi� Grek - dalej, le�y kraina, kt�rej pami�� nigdy nie zaginie, bo jej zawdzi�cza ludzko�� swe najczystsze zachwyty. Nie my�l� ci m�wi� o sztukach pi�knych, filozofii, wymowie, poezji i wojnie. O moi bracia, s�awa mej ojczyzny b�dzie po wsze czasy �wieci� m�dro�ci� zawart� w ksi�gach, a g�osz�c� ca�emu �wiatu wol� Tego, kt�rego szuka� idziemy. Kraina, o kt�rej m�wi�, to Grecja, a ja jestem Kasprem, synem Kleantesa, Ate�czyka. Nar�d m�j, ci�gn�� dalej, oddany by� nauce i ja nie odrodzi�em si� od mych przodk�w. Dwaj nasi najs�awniejsi filozofowie ucz� o duszy ludzkiej i jej nie�miertelno�ci, wierz� w istnienie Boga i Jego najdoskonalsz� sprawiedliwo��. Liczne szko�y filozoficzne wiod�y sp�r o te dwie zasady, a ja bra�em je za przedmiot mych studi�w, jako jedyne godne zastanowienia i badania. Przeczuwa�em, �e istnieje zwi�zek mi�dzy Bogiem a dusz�, ale rych�o spostrzeg�em, �e umys� ludzki mo�e ten zwi�zek tylko do pewnego stopnia wyja�ni�, dalej wiedza jego napotyka na nieprzezwyci�one zapory, kt�rych bez pomocy nadzwyczajnej nie usunie. Tej pomocy wzywa�em i szuka�em, ale nikt nie odpowiedzia� na me wo�anie; opu�ci�em wi�c szko�y i miasto. Na te s�owa wyn�dznia�� twarz Hindusa rozja�ni� powa�ny u�miech zadowolenia. - W p�nocnej stronie mej ojczyzny, w Tessalii - m�wi� Grek - jest g�ra, s�awna jako przybytek bog�w; tam rz�dzi Zeus, kt�rego Grecy czcz� ponad wszystkie bogi; g�ra ta zowie si� Olimpem. Tam uda�em si�, a znalaz�szy jaskini� na zboczu g�ry, zamieszka�em w niej. Oddaj�c si� rozmy�laniom, b�aga�em ka�dym westchnieniem o objawienie. Ufno�� moja by�a wielka, wierz�c w Boga niewidzialnego, ale wszechmocnego, wierzy�em w mo�liwo�� Jego odpowiedzi, gdy o ni� ca�� dusz� b�aga� b�d�. - Ach, , i otrzyma�e� odpowied�, nieprawda�? - zawo�a� Hindus, wznosz�c w g�r� r�ce. - S�uchajcie mnie, bracia - m�wi� Grek dalej, z trudno�ci� opanowuj�c wzruszenie. - Drzwi mojej pustelni wychodzi�y na morze, na zatok� Cermaik. Pewnego dnia ujrza�em cz�owieka spadaj�cego z pomostu okr�tu, kt�ry w�a�nie podni�s� kotwic� i rozwin�wszy �agle, odbija� od l�du; mimo wypadku dop�yn�� �w cz�owiek do brzegu i znalaz� u mnie schronienie i opiek�. By� to Izraelczyk, uczony w historii i prawach swego narodu; on mnie pouczy�, �e B�g, kt�rego wzywa�em i czci�em, istnieje rzeczywi�ci e i �e przed wiekami by� prawodawc� i kr�lem Izraela. C� to by�o, je�li nie objawienie, o kt�rym marzy�em? Wiara moja nie by�a pr�na: B�g us�ysza� wo�anie moje i wys�ucha� je. - Jak wys�uchuje tych, , kt�rzy Go wzywaj� z wiar� - rzek� Hindus. . - Czemu�, , niestety - doda� Egipcjanin - tak ma�o jest takich, , kt�rzy rozumiej� objawienie! - To jeszcze nie wszystko - ci�gn�� Grek. - Cz�owiek ten, tak cudownie mi zes�any, powiedzia� mi jeszcze, �e jak dot�d objawienie by�o tylko dla ludu Izraela i nadal pozostanie jego w�asno�ci�; prorocy, kt�rzy w pierwszych wiekach po objawieniu m�wili z Panem, zostawili obietnic�, �e On przyjdzie znowu, a to drugie Jego przyj�cie oczekiwane jest obecnie, ka�dej chwili, w Jerozolimie. Ten, kt�ry ma przyj��, b�dzie kr�lem izraelskim. - Jak to, , nic nie uczyni Pan dla reszty �wiata? - zapyta�em. - Nie, odpar� dumnie, my jeste�my Jego wybranym ludem. Odpowied� ta nie zniweczy�a wcale moich nadziei; nie mog�em przypu�ci�, aby B�g mia� ograniczy� Sw� mi�o�� i mi�osierdzie na jeden tylko nar�d, jakby na jedn� rodzin�. Postanowi�em koniecznie zbada� t� tajemnic� i wreszcie uda�o mi si� prze�ama� pych� Izraelity, kt�ry mi wyzna�, �e jego ojcowie byli tylko wybranymi s�ugami, przeznaczonymi do przechowania wiary w prawdziwego Boga, aby kiedy� �wiat pozna� �yw� prawd� i by� zbawiony. Gdy Judejczyk mnie opu�ci�, zosta�em sam; dusza moja przej�a si� korn� modlitw� i b�aganiem, aby mi by�o danym ogl�da� Kr�la, gdy przyjdzie i odda� mu cze��. Raz w nocy. siedz�c u drzwi mej jaskini, rozmy�la�em i usi�owa�em zbli�y� si� do tajemnic mego istnienia, a przy�wieca�a mi wiara w jednego Boga. Nagle, na ciemnej morza powierzchni ujrza�em gwiazd�; z wolna zwi�ksza�a si� i wznosi�a, zbli�aj�c si� 8 ku mnie; nareszcie stan�a nad moj� g�ow�, tu� u moich drzwi tak, �e jej �wiat�o pada�o mi wprost na oblicze. Pad�em na ziemi� i usn��em, a we �nie s�ysza�em g�os m�wi�cy: - Kasprze! Wiara twoja zwyci�y�a! B�d� b�ogos�awiony! Z dwoma innymi, kt�rzy przyjd� z dalekich kra�c�w ziemi, zobaczycie Tego, kt�ry jest obiecany, aby�cie o Nim �wiadczyli, gdy b�dzie potrzeba cud�w na potwierdzenie Jego prawdziwo�ci. Wsta�, id�, a ufaj�c Duchowi, kt�ry ci� prowadzi� b�dzie, spotkasz ich. Wsta�em rano, a Duch towarzyszy� mi w�r�d blasku �wiat�a ja�niejszego nad s�o�ce. Wzi��em moje pustelnicze zapasy, ubra�em si� jak dawniej i wyj��em ukryty skarb, kt�ry z sob� niegdy� przynios�em. W�a�nie przep�ywa� okr�t, zawo�a�em na�, zabra� mnie i zawi�z� do Antiochii, gdzie kupi�em wielb��da i przybory do podr�y. Przez ogrody i sady, zdobi�ce brzegi Orontesu, przyby�em do Emessy, Damaszku, Bostry i Filadelfii, a stamt�d tu. Oto, bracia, moja historia, niech�e teraz pos�ucham waszej. Egipcjanin i Hindus spojrzeli po sobie; pierwszy wzni�s� r�ce, drugi sk�oni� g�ow� i rzek�: - Brat nasz dobrze m�wi�, , oby moje s�owa r�wn� by�y nape�nione m�dro�ci�. Zamilk�, a po chwili namys�u rzek�: - Zna� mnie b�dziecie, bracia, pod imieniem Melchiora. M�wi� do was j�zykiem, je�li nie najstarszym na �wiecie, to najdawniej u�ywanym w pi�mie - my�l� o indyjskim sanskrycie. Urodzi�em si� w Hindostanie braminem. Religia ta pozostawi�a w duszy mojej dziwn� pr�ni�. Szuka�em przeto spokoju i ukojenia w samotno�ci; szed�em wzd�u� Gangesu a� do �r�d�a w�d tego� w�r�d g�r Himalajskich. Tu wi�c, gdzie pierwotna jeszcze przyroda n�ci m�drca samotno�ci�, a wygna�ca obietnic� bezpiecze�stwa, postanowi�em przebywa� tylko z Bogiem i w�r�d modlitwy i postu oczekiwa� �mierci. Tu zabrak�o Melchiorowi g�osu, a chude r�ce splot�y si� jak do modlitwy. Po chwili m�wi� dalej. - Pewnej nocy, chodz�c w samotno�ci, zawo�a�em z ut�sknieniem: Kiedy� prz yjdzie B�g i wybawi mnie? Czy� jest odkupienie? Nagle �wiat�o o�wieci�o ciemno�ci, a zmieniaj�c si� w gwiazd�, zbli�y�o si� ku mnie i zatrzyma�o si� nad moj� g�ow�. Ol�niony niezwyk�� jasno�ci�, pad�em na ziemi� i us�ysza�em g�os m�wi�cy �agodnie: Mi�o�� twoja zwyci�y�a. B�d� b�ogos�awiony, synu Indii! Odkupienie si� zbli�a. Z dwoma innymi, kt�rzy przyjd� z dalekich stron �wiata, ujrzycie Odkupiciela i b�dziecie �wiadczy� o Jego przyj�ciu. Wsta� rano i id� na spotkanie towarzyszy, a ca�� wiar� z�� w Duchu, kt�ry ciebie i ich wie�� b�dzie. - Od tego czasu �wiat�o pozosta�o ze mn�; wiedzia�em, �e by�o ono znakiem obecno�ci Ducha. Rano ruszy�em w drog�, kt�r� tu przyszed�em, w otworze g�ry znalaz�em kamie� wielkiej warto�ci; kt�ry sprzeda�em w Hurdwar. Przez Lahor, Kabul i Yezd przyby�em do Ispahanu, gdzie kupi�em wielb��da. Stamt�d wiod�a mnie gwiazda do Bagdadu, gdzie, nie zastawszy �adnej karawany, postanowi�em podr�owa� sam bez trwogi, bo Duch by� i jest ze mn�! O jak�e wielka jest �aska, kt�rej doznali�my, jak�e wspania�a, o bracia, chwa�a nasza! Zobaczymy Odkupiciela, b�dziemy m�wi� do Niego i oddamy Mu cze��! - Sko�czy�em bracia! Grek, pe�en uniesienia, g�o�no wypowiada� swoje zadowolenie; Egipcjanin za� zacz�� sw� opowie�� z charakterystyczn� powag�: - Pozdrawiam was, bracia moi. Cierpieli�cie wiele, dzieli�em wasz� bole��, ciesz� si� wsp�lnie zwyci�stwem. Pos�uchajcie teraz mojej historii. Napiwszy si� wody z obok stoj�cego buk�aka, tak zacz�� m�wi�: - Urodzi�em si� w Aleksandrii, z rodu ksi���t i kap�an�w, wychowanie odebra�em stosowne do mego rodu. Bardzo wcze�nie uczu�em niezadowolenie z nauki religii, tycz�cej duszy po �mierci. Wierzy�em, �e dusza ludzka do wy�szych cel�w jest przeznaczona i ton�c w rozmy�laniach, ujrza�em jasno, �e �mier� jest tylko punktem rozstania, po kt�rym �li id� na pot�pienie, wierni za� wierze i sprawiedliwo�ci wznosz� si� do wy�szego �ycia, pe�nego rado�ci wiekuistej: �ycia z Bogiem i w Bogu. Opu�ci�em �wiat, poszed�em tam, gdzie nie by�o ludzi, 9 ale by� B�g. Uda�em si� w g��b Afryki. Na wysokiej g�rze, u kt�rej st�p wije si� szeroka rze- ka zamieszka�em. D�u�ej ni� rok g�ra ta by�a mi domem, owoc palm �ywi� cia�o, modlitwa dusz�. Pewnej nocy przechadza�em si� w�r�d palm w pobli�u jeziora, wo�aj�c w my�li: ludzko�� ginie, kiedy� przyjdziesz, o Bo�e? mia�bym nie widzie� odkupienia? Zwierciad�o wody �wieci�o gwiazdami, jedna z nich zdawa�a si� porusza� i zni�a� nad powierzchni� wody, od kt�rej nabra�a nowego blasku, ol�niewaj�cego wzrok, i z wolna posun�a si� ku mnie; zatrzyma�a si� wreszcie nad moj� g�ow� tak blisko, �e zdawa�o mi si�, i� j� r�k� dosi�gn�. Pad�em na ziemi� i ukry�em twarz w d�oniach, a g�os nieziemski da� si� s�ysze�: Dobre twoje uczynki zwyci�y�y. Z dwoma innymi z dalekiego �wiata zobaczycie Zbawiciela i �wiadczy� o Nim b�dziecie. Wsta� i id� na ich spotkanie, a gdy wszyscy przyb�dziecie do �wi�tego miasta Jeruzalem, pytajcie ludzi, gdzie jest Ten, kt�ry si� narodzi� kr�l �ydowski? Albowiem widzieli�my Jego gwiazd� na Wschodzie, idziemy, aby Mu odda� cze��. A z�� ufno�� w Duchu, kt�ry ci� prowadzi� b�dzie. - Na potwierdzenie tych s��w �wiat�o rozproszy�o ciemno�ci i zosta�o ze mn�, rz�dzi�o mn� i prowadzi�o. Gwiazda wiod�a mnie wzd�u� rzeki do Memfis, gdzie zaopatrywa�em si� we wszystko co potrzebne na pustyni. Kupi�em wielb��da i przyby�em bez odpoczynku przez Suez i Kufilch, przez kraje Moabu i Ammonu a� do tego miejsca. B�g z nami, bracia! Ulegaj�c wewn�trznej sile, wszyscy trzej wstali i podali sobie r�ce. - Czy� mo�e by� wyra�niejsze i wznio�lejsze powo�anie? - m�wi� Baltazar. - Gdy znajdziemy Pana, bracia, wraz z nami wszystkie pokolenia cze�� mu oddadz�! Po tych s�owach zapanowa�o milczenie przerywane westchnieniami i u�wi�cone �zami. By�a to rado�� nieopisana, rado�� dusz u brzeg�w zdroju �ycia, dusz spoczywaj�cych w Odkupicielu i upojonych obecno�ci� Boga! W ko�cu r�ce ich opad�y, wszyscy wyszli z namiotu, pustynia by�a spokojna jak niebo, s�o�ce zachodzi�o, wielb��dy spa�y. Za chwil� zwini�to namiot, resztki zapas�w schowano do pud�a, po czym podr�ni wsiedli na wielb��dy, a Egipcjanin przewodniczy� im. Jechali z wolna w�r�d ch�odnej nocy; wielb��dy sz�y r�wnym tempem. Podr�ni jechali pogr��eni w g��bokiej zadumie. Ksi�yc wznosi� si� powoli, a trzy wysokie bia�e postacie cicho przesuwa�y si� w jego �wietle. Nagle w powietrzu nad nimi, nie wy�ej ni� wierzcho�ek najbli�szego pag�rka, zaja�nia� p�omie�: serca podr�nych zabi�y przyspieszonym t�tnem, dreszcz przenikn�� ich i wszyscy jakby jednym zawo�ali g�osem: " Gwiazda! Gwiazda! B�g z nami! " 10 ROZDZIA� II W otworze zachodniego muru Jerozolimskiego tkwi�y d�bowe drzwi zwane bram� Betle- jemsk� lub Jopejsk�. Plac, znajduj�cy si� przed t� bram�, jest jedn� z najznaczniejszych cz�ci miasta. Za dni Salomona by� tu wielki handel, brali w nim udzia� kupcy z Egiptu i bogaci handlarze z Tyru i Sydonu. Od tego czasu min�o trzy tysi�ce lat, ale i dzi� jeszcze odbywa si� targi na tym miejscu. By�a trzecia godzina dnia ( �ydzi liczyli godziny pocz�wszy od wschodu s�o�ca; pierwsz� godzin� by�a pierwsza po wschodzie s�o�ca) i wiele ludzi ju� si� rozesz�o; jednak�e t�ok niewiele si� zmniejszy�. Mi�dzy nowo przyby�ymi szczeg�ln� uwag� budzi�a grupa sk�adaj�ca si� z m�czyzny, kobiety i os�a. M�czyzna sta� przy o�le, trzymaj�c rzemie�, na kt�rym go prowadzi�; opar� si� na kiju, kt�ry mu s�u�y� do pop�dzania os�a i podpierania si�. Ubi�r jego taki jak wszystkich innych �yd�w, tylko wydaje si� by� nowym. S�dz�c z rys�w twarzy, liczy� oko�o pi��dziesi�ciu lat, rozgl�da si� niepewnie i ciekawie, co dowodzi, �e jest tu obcy. Osio� zajada wi�zk� zielonej trawy, jakiej pe�no na targu, i zadowolony nie zwa�a na to, co si� doko�a niego dzieje, ani te� na kobiet� siedz�c� na jego grzbiecie w mi�kko wys�anym siodle. Posta� niewiasty okrywa z wierzchu lekka we�niana suknia, a bia�a zas�ona os�ania g�ow� i szyj�. Od czasu do czasu uchyla�a nieco zas�ony, aby spojrze� doko�a. Wreszcie zaczepi� kto� nieznajomego m�a: - Czy nie jeste� J�zefem z Nazaretu? ? M�wi�cy sta� tu� obok zapytanego. - Tak mnie nazywaj� - odpar� J�zef, zwracaj�c si� ku pytaj�cemu z powag� - A ty. . . ach! pok�j tobie! wszak�e� m�j przyjaciel rabbi Samuel. Wzajemnie pozdrawiam ci� - rzek� rabbi, a patrz�c na kobiet�, doda� po chwili: pok�j tobie, twemu domowi i wszystkim przyjacio�om twoim. Przy ostatnich s�owach po�o�y� r�ce na piersi, pochyli� g�ow� ku kobiecie, kt�ra odsun�wszy zas�ony, ukaza�a oblicze jeszcze prawie dzieci�ce. Znajomi podali sobie r�ce, jakby je mieli do ust podnie��, w ostatniej chwili jednak cofn�li u�cisk, ka�dy poca�owa� swoj� r�k�, k�ad�c potem d�o� na czole. - Na waszych szatach tak ma�o py�u - rzek� rabbi - zapewne noc przep�dzili�cie tu w mie�cie ojc�w naszych. - Nie - odpar� J�zef - wczoraj zd��yli�my przed noc� tylko do Betanii, tam nocowali�my, a o brzasku pu�cili�my si� dalej. - A zatem macie jeszcze podr� przed sob� - czy mo�e do Joppy? ? - Nie tak daleko, , tylko do Betlejem. Zachowanie si� rabbiego, dot�d szczere i przyjacielskie, zmieni�o si� teraz, oblicze nabra�o gro�nego, pos�pnego wyrazu, a z gard�a ozwa� si� chrapliwy g�os. - Tak, tak - widz� - urodzi�e� si� w Betlejem i wieziesz tam c�rk�, aby by� wpisanym w ksi�gi stosownie do rozkazu cesarza. Dzieci Jakuba s� w niewoli, jak niegdy� w Egipcie, ale nie masz ani Moj�esza, ani Jozuego. Gdzie� nasza pot�ga! J�zef odpowiedzia�, nie zmieniaj�c ani g�osu, ani postawy: - Niewiasta ta, , nie jest moj� c�rk�. 11 Rabbi nie zwa�aj�c na to t�umaczenie, m�wi� dalej: - C� robi� zeloci w Galilei? ? - Jestem cie�l�, a Nazaret mie�cin� - odpar� J�zef rozwa�nie - ulica przy kt�rej stoi �awka moja, nie prowadzi do �adnego wi�kszego miasta. Obrabianie drzewa i pi�owanie desek zabiera mi tyle czasu, �e nie mog� bra� udzia�u w sporach stronnictw. - Przecie� jeste� �ydem - rzek� rabbi powa�nie - jeste� �ydem, i to z pokolenia Dawida; nie s�dz�, aby� ch�tnie p�aci� inn� danin�, jak t�, kt�r� dawny zwyczaj nakaza� sk�ada� Jehowie. J�zef milcza�, a jego przyjaciel m�wi� dalej: Nie �al� si� bynajmniej na podwy�szenie podatku. . . denar, to nic. Ale czym�e jest ten podatek, je�li nie obraz� naszej narodowo�ci, je�li nie uleg�o�ci� wobec tyrana. Powiedz. Powiedz mi, jest�e to prawd�, �e Juda mieni si� Mesjaszem? Musisz to wiedzie�, bo �yjesz w�r�d jego uczni�w. - S�ysza�em od jego zwolennik�w to samo - odpowiedzia� J�zef. . W tej chwili uchyli�a si� zas�ona i twarz niewiasty zab�ys�a przed okiem rabbiego, pi�kno�� jej rozja�nia�o wejrzenie pe�ne uroku, a rumieniec obla� czo�o i twarz, po czym zas�ona ukry�a wszystko. Rabbi zapomnia� o czym m�wi� i cichym g�osem rzek�: C�rka twoja jest skromna. - Nie jest moj� c�rk� - powt�rzy� J�zef. . Ciekawo�� rabbiego ros�a, co widz�c nazareta�czyk, doda� spiesznie: jest c�rk� Joachima i Anny z Betlejem, o kt�rych pewnie s�ysza�e�, gdy� cieszyli si� dobr� s�aw�. - Tak - potwierdzi� rabbi z uszanowaniem - zna�em ich, r�d wiedli od Dawida, zna�em ich dobrze. - Nie �yj� ju� - m�wi� dalej J�zef - umarli w Nazarecie i zostawili dom. . Oto ich c�rka, kt�ra nie mog�c inaczej doj�� do swej w�asno�ci, musia�a pod�ug naszego prawa, za�lubi� najbli�szego krewnego. Jest wi�c moj� �on�. - Teraz rozumiem, jako urodzeni w Betlejem, udajecie si� tam stosownie do rzymskiego edyktu, aby swe imiona poda� do spisu ludno�ci. M�wi�c te s�owa, za�ama� rabbi r�ce ze zgroz�, a spojrzawszy ku niebu, wo�a�: - B�g Izraela �yje! w prawicy Jego zemsta! - To rzek�szy, , odwr�ci� si� i spiesznie odszed�. A tak�e J�zef z ma��onk�, poniewa� osio� ich si� posili�, ruszy� drog� w stron� Betlejem. S�o�ce silnie przypieka�o, tote� Maryja zdj�a zas�on�, ukazuj�c g�ow� bez nakrycia. Mia�a wi�cej ni� pi�tna�cie lat. Twarz owalna, cery bladawej, nos kszta�tny, wargi nieco rozwarte i pe�ne, nadawa�y ustom wyrazu s�odyczy, czu�o�ci i ufno�ci; oczy du�e niebieskie, r�ce d�ugie; �liczne, z�ote w�osy spada�y w cudnej z ca�o�ci� harmonii na jej ramiona. Z ca�ej jej postaci bi� blask niezwyk�ej czysto�ci. Cz�sto zwraca�a wzrok ku niebu, a dr��ce jej usta wymawia�y s�owa modlitwy. J�zef zwraca� si� od czasu do czasu ku niej, a widok jej nape�nia� go rado�ci�. Tak przebyli wielk� r�wnin� i dotarli do wzg�rza Mar Elias, a przeszed�szy przez dolin�, przybyli do Betlejem. Nat�ok ludu by� wielki, a J�zef widz�c takie przepe�nienie, zacz�� si� l�ka�, czy znajdzie pomieszczenie dla Maryi. Nie zatrzymuj�c si� d�u�ej i na nikogo nie zwracaj�c uwagi, szed� dalej i stan�� dopiero u drzwi gospody miasta przy rozstajnych drogach. Aby dobrze zrozumie�, co si� nazareta�czykowi wydarzy�o w gospodzie, trzeba wiedzie�, �e gospody na Wschodzie niczym nie by�y podobne do gospod lud�w zachodnich. Nazywano je khnami z perskiego, a by�y to po prostu ogrodzone miejsca, ale bez dom�w i sza�as�w, cz�sto bez bramy lub jakichkolwiek drzwi. Obieraj�c miejsce na tak� gospod�, my�lano tylko o cieniu, ochronie os�b, ich dobytku i wodzie. Takie by�y gospody, w kt�rych odpoczywa� Jakub, gdy szed� po �on� do Padan- Aram, a podobne do nich mo�na dzi� jeszcze widzie� na oazach pustyni. Niekt�re z nich, szczeg�lnie przy go�ci�cach wiod�cych do wielkich miast, jak mi�dzy Jerozolim� a Aleksandri�, by�y urz�dzone po ksi���cemu, by�y to zwykle fundacje kr�lewskie. Tego rodzaju khany by�y wtedy domem i w�asno�ci� szejka, kt�ry wywiera� st�d wp�yw na ca�e swoje pokolenie. 12 Ostatecznym przeznaczeniem takiej budowy mniej by�o pomieszczenie i ugoszczenie podr�- nych, a raczej by�y one targowicami, twierdzami, punktami zbornymi dla kupc�w i rzemie�l- nik�w - czasem tylko schronieniem dla sp�nionych lub zb��kanych podr�nych; zreszt� w�r�d tych mur�w, jak rok d�ugi, za�atwiano rozmaite sprawy s�dowe i targowe, jak na miejskich rynkach. W zwyk�ych gospodach nie by�o ani gospodarza, ani gospodyni, s�u��cego lub kucharki; str� u bramy przedstawia� ca�y zarz�d i wszelk� w�adz�. Nikt tu nie rozkazywa� ani nikt nie podawa� rachunk�w; wynikiem tego systemu by�o, �e ka�dy przybywaj�cy przywozi� �ywno�� dla siebie i zwierz�t lub nabywa� je od kupc�w b�d�cych w�a�nie w gospodzie. Tak samo by�o z ��kiem i pos�aniem; w�a�ciciel i zarz�dca dawa� tylko wod�, odpoczynek, opiek� i schronienie, a dawa� je dobrowolnie i bezinteresownie. W miejscowo�ci takiej jak Betlejem, gdzie by� jeden tylko szejk, nie mog�o by� wi�cej gosp�d; a nazareta�czyk, chocia� tu urodzony, nie m�g� liczy� na go�cinno�� w mie�cie, tym bardziej, �e od dawna tu nie mieszka�. Co wi�cej, spis dla kt�rego tu przyby�, m�g� trwa� tygodnie, a nawet miesi�ce, gdy� rzymskie prowincjonalne w�adze odznacza�y si� tak� powolno�ci�, �e wesz�a w przys�owie. Wobec tego niepodobna by�o zamieszka� u znajomych lub krewnych, a J�zef w miar� jak zbli�a� si� do gospody, coraz pop�dza� os�a, cho� by�o pod g�r�, a droga by�a nabita lud�mi, kt�rzy z wielkim ha�asem prowadzili byd�o, konie, wielb��dy. Widz�c nat�ok obcych, J�zef niepokoi� si�, czy znajdzie gdziekolwiek pomieszczenie, bo rzeczywi�cie t�um oblega� drzwi gospody, a podw�rze jej, jakkolwiek obszerne, by�o przepe�nione. Tu� u bramy siedzia� na du�ym pniu cedrowym str� gospody, w��cznia jego o mur oparta, a pies le�a� u st�p jego. - Pok�j Jehowy z Tob� - rzek� J�zef, , dotar�szy w ko�cu do str�a. - Czego mnie �yczysz i ja tobie �ycz�, a co posi�dziesz, niech si� mno�y tobie i dzieciom twoim - odpar� str� powa�nie, , nie ruszaj�c si� wcale. - Urodzi�em si� w Betlejem - rzek� J�zef rozwa�nie - czyli� nie znajd� miejsca dla. . . - Nie ma. . - S�yszeli�cie mo�e o mnie, jestem J�zef z Nazaretu. Tu jest dom ojc�w moich, bo jestem z pokolenia Dawidowego. S�owa te podtrzymywa�y nadziej� nazareta�czyka; je�li one go zawiod�, ka�de inne nie zdadz� si� na nic, nawet ofiara kilku sykl�w. By� synem Judy, to cenna rzecz - ale nier�wnie cenniejsz� w opinii pokole� by�o, by� z domu Dawidowego - nie by�o nic zaszczytniejszego. . Z uszanowaniem powsta� str� z miejsca swego i rzek�: rabbi, nie mog� ci powiedzie�, kiedy te drzwi po raz pierwszy si� otwar�y na powitanie podr�nego, dawniej to pewno ni� tysi�c lat, a od tego czasu nigdy nie zamkn�y si� przed dobrym cz�owiekiem, je�li tylko by�o miejsce, na kt�rym by spocz��. Gdy�my tak post�powali z obcymi, jak�e inaczej mieliby�my czyni� ze swoimi? A jednak musi by� prawda, kiedy str� tego domu m�wi potomkowi Dawida: " nie ma miejsca! " Dlatego pozdrawiam ci� na nowo, a je�li chcesz si� sam przekona�, chod� ze mn�, a poka�� ci, �e nie ma miejsca w gospodzie: ani w izbach, ani w podw�rzu, ani na dachu. Mog� ci� zapyta� rabbi kiedy przyby�e�? - Dopiero przed chwil�. . Str� u�miecha� si�, m�wi�c: - Obcy, kt�ry mieszka po�r�d was, niechaj b�dzie jak jeden z was i b�d� go mi�owa� jak siebie. - Czy nie tak m�wi prawo, , rabbi? J�zef milcza�. - Je�li takie jest prawo, czy� mog� powiedzie� takiemu, kt�ry pierwej przyby�: Id� swoj� drog�, bo oto przyby� inny, kt�ry zajmie miejsce twoje? - J�zef s�ucha� mowy jego spokojnie. . - Gdybym nawet tak powiedzia�, , czyli� miejsce to nale�a�oby si� tobie? Patrz, jak wielu czeka od dziewi�tej. 13 - Kt� s� ci wszyscy ludzie? ? - zapyta� J�zef, wskazuj�c na t�um - i co ich tu sprowadza? ? - To, co zapewne i ciebie, rabbi, edykt cesarski. - Tu str� rzuci� pytaj�ce spojrzenie na nazareta�czyka, potem m�wi� dalej - ta przyczyna �ci�gn�a wi�ksz� cz�� tych, kt�rzy s� w gospodzie. Pr�cz tego przyby�a wczoraj karawana jad�ca z Damaszku do Arabii i Dolnego Egiptu. To, co tu widzisz najbli�ej, nale�y do tej karawany, tak ludzie, jak i wielb��dy. J�zef jeszcze nie ust�pi�. - Podw�rze takie obszerne - rzek�. . Tak, ale ca�e za�o�one t�umokami, pakunkami jedwabiu, korzenia i innymi towarami, Tu twarz podr�nego zasz�a smutkiem, oczy spu�ci� na d� i rzek� wzruszony: Nie dbam o siebie, ale mam �on� z sob�, noc ciemna, zimniejsza na tej wysoko�ci ni� w Nazarecie, nie mo�e ona sp�dzi� nocy pod go�ym niebem. Czy nie znalaz�oby si� dla niej jakie miejsce w mie�cie? - Ci ludzie - odrzek� str�, wyci�gn�wszy r�k� w kierunku t�umu stoj�cego przed bram� - byli wszyscy w mie�cie i m�wi�, �e wszystko jest zaj�te. Zn�w J�zef patrzy� w ziemi�, m�wi�c na wp� do siebie: " ona taka m�oda! je�li jej u�ciel� pos�anie na wzg�rzu, zimno j� zabije " . Potem zn�w przem�wi� do str�a: - Mo�e znali�cie jej rodzic�w Joachima i Ann� z Betlejem, , r�wnie� z rodu Dawidowego? - W m�odo�ci mojej zna�em ich, , byli to sprawiedliwi ludzie. M�wi�c to, spu�ci� str� oczy w zamy�leniu, nagle podni�s� g�ow� i rzek�: - Nie mog� zrobi� miejsca dla ciebie, rabbi, ale bez dobrej rad y nie puszcz� ci�. Ile� was os�b jest? J�zef zamy�li� si�, a potem odpowiedzia�: - Tylko �ona i ja. . - Dobrze, nie sp�dzicie nocy na dworze. Sprowad� �on�, a spiesz si�, bo gdy s�o�ce zajdzie za g�r�, rych�o noc nadejdzie. - B�ogos�awi� ci b�ogos�awie�stwem podr�nego bez dachu, b�ogos�awie�stwo go�cia nie ominie ci� r�wnie�. M�wi�c to nazareta�czyk, spiesznie wr�ci� do Maryi, kt�r� w czasie rozmowy ze str�em gospody zostawi� w pewnym oddaleniu, a wr�ciwszy z ni�, rzek�: - Oto ta, , o kt�rej m�wi�em. Maryja mia�a twarz ods�oni�t�. - Niebieskie oczy i z�ote w�osy - zauwa�y� po cichu str�, patrz�c na Maryj� - takim by� m�ody Dawid, gdy �piewa� Saulowi. Bior�c rzemienne lejce z r�k J�zefa, rzek� do Maryi: - Pok�j Tobie, , c�rko Dawida - a do J�zefa - rabbi, , p�jd� za mn�. Szli w�skim przej�ciem, kt�re wiod�o przez podw�rze gospody, a potem ku wapiennym wzg�rzom, wznosz�cym si� za gospod� po zachodniej stronie. - Prowadzisz nas do jaskini - zauwa�y� J�zef. - Jaskinia, do kt�rej idziemy - rzek�, zwracaj�c si� do Maryi str� - by�a schronieniem twojego dziada Dawida; sprowadza� on tu przed niebezpiecze�stwem swoje byd�o z p�l, a ��oby ich s� tu jeszcze, jak by�y za jego dni; p�niej, gdy by� kr�lem, szuka� w tej starej chacie zdrowia i odpoczynku. Lepiej odpocz�� pod dachem, gdzie on sypia�, ni� w podw�rzu lub przy drodze. Ale oto i chatka przed jaskini�. Chata by�a niska i ciasna, w�a�ciwie by�a wej�ciem do ska�y, z kt�r� by�a z��czona, i nie mia�a �adnego okna. Pr�cz wr�t na wielkich zawiasach i �cian ��t� polepionych glin�, nie by�o nic wi�cej. W czasie, gdy odsuwano drewniane rygle, Maryja zsiad�a z os�a, a str�, otworzywszy wrota, zawo�a�: chod�cie! Podr�ni weszli, rozgl�daj�c si� woko�o, i wnet spostrzegli, �e chata s�u�y�a tylko do zakrycia otworu jaskini czy groty, prawdopodobnie naturalnej, d�ugiej oko�o czterdziestu st�p, 14 dziewi�� do dziesi�ciu wysokiej, a dwana�cie do pi�tnastu szerokiej. �wiat�o pada�o przez drzwi i dostatecznie o�wietla�o wn�trze, tak �e mo�na by�o widzie� nier�wn�, pe�n� wyboi pod�og�, na kt�rej le�a�y resztki siana, s�omy i innych domowych zapas�w, zajmuj�cych ca�y �rodek komory. Przy �cianach by�y niskie, kamienne ��oby dla owiec, bez �adnych zagrodze� ani klatek. Jakkolwiek �mieci i s�oma pokrywa�y wszelkie zag��bienia pod�ogi, a paj�czyny wisz�ce tu i �wdzie, wygl�da�y jak kawa�ki brudnego p��tna, miejsce to nie by�o gorsze od wn�trza gospody. - Wejd�cie - rzek� przewodnik - cokolwiek tu znajdziecie, jest przeznaczone dla takich, jak wy podr�nych, bierzcie wi�c. Potem rzek� do Maryi: - Mo�esz tu spocz��? ? - Miejsce to jest �wi�te - odpowiedzia�a. . - �egnam was. . Pok�j z wami! Gdy poszed� - podr�ni zaj�li si� uporz�dkowaniem jaskini. . O oznaczonej godzinie przed wieczorem usta� ha�as i ruch w gospodzie, a zapanowa�a uroczysta cisza: w tym bowiem czasie ka�dy Izraelita, z r�koma skrzy�owanymi na piersiach, zwraca� si� ku Jerozolimie, modl�c si�. By�a to �wi�ta dziewi�ta godzina dnia, w kt�rej sk�adano ofiar� w �wi�tyni na g�rze Moria. Gdy modlitw� sko�czono ruch na kr�tki czas rozpocz�� si� na nowo; jedni zasiedli do wieczerzy, drudzy zabierali si� do spoczynku. Chwil� p�niej �wiat�a pogas�y, zapanowa�a cisza, i wszyscy pouk�adali si� do snu. Nagle, oko�o p�nocy, kto� na dachu zawo�a�: Wstawajcie, bracia, wstawajcie i patrzcie, jak niebiosa gorej�. Na g�os ten ludzie p�senni, siadali na pos�aniu, patrzyli nic nie rozumiej�c, a spojrzawszy na niebo, budzili si� od razu, lecz jeszcze niczego poj�� nie mogli. Ruch z dachu przeszed� na podw�rze, wkr�tce ca�a ludno�� z gospody i podw�rza, patrzy�a ze zdziwieniem na niebo. I widzieli promie� �wiat�a, zaczynaj�cy si� na sk�onie nieba poni�ej najbli�szej gwiazdy, sk�d uko�nie pada� na ziemi�; u szczytu promienia �wieci�a modra gwiazda, rzucaj�ca �wietlan� smug� niby snop promieni. Z bok�w jasno�� sp�ywa�a �agodnie, ��cz�c si� z ciemno�ciami nocy. a rdze� jej grza� jak s�o�ce. Zjawisko zdawa�o si� tkwi� na najbli�szej g�rze i tworzy�o blade uwie�czenie szczytu wapiennych wzg�rz. By�o tak jasno, �e ludzie widzieli wzajemnie swoje twarze i wyryte na nich zdziwienie. Promie� �wieci� ci�gle, zdziwienie pocz�o zmienia� si� w boja�� i l�k; boja�liwsi dr�eli, odwa�niejsi rozmawiali szeptem. - Widzia�e� kiedy co� podobnego? ? - pyta� jeden. - Zdaje mi si� �e �wiat�o wisi nad g�r�; nie mog� powiedzie� co to jest, nigdy czego� podobnego nie widzia�em - brzmia�a odpowied�. . - Czy�by to spadaj�ca gwiazda? ? - zapyta� inny niepewnym g�osem. - Skoro gwiazda spadnie, , �wiat�o ga�nie. - Ju� wiem - zawo�a� jeden - pasterze ujrzeli lwa i za�wiecili ogie�, aby go zatrzyma� z dala od trzody. Najbli�szy s�siad m�wi�cego odetchn�� swobodniej i rzek� twierdz�co: Tak, to co innego, gdy� dzi� tyle trz�d rozbieg�o si� w dolinie. - Nie, nie! Gdyby wszystkie drzewa z ca�ej judzkiej doliny na j eden stos z�o�ono i zapalono, jeszcze by p�omie� nie by� tak jasny. Widz�c, �e nic si� dalej nie dzieje gro�nego, ludzie uspokoili si� i nast�pi�a cisza. Bracia - przerwa� j� wreszcie �yd o s�dziwym obliczu - powiadam wam, jasno�� ta, to drabina, kt�r� ojciec nasz Jakub widzia� we �nie. Niech b�dzie b�ogos�awiony B�g ojc�w naszych. 15 ROZDZIA� III O dwie mniej wi�cej mile na po�udniowy wsch�d od Betlejem le�y dolina oddzielona od miasta pasmem wzg�rz. Rosn� na niej drzewa kar�owate: d�by, sosny i morwy. Poniewa� dolina ta zas�oni�ta jest od wiatr�w p�nocnych, s�u�y czy to latem, czy te� zim� za doskona�e pastwisko dla trz�d, kt�re tu pasterze zaganiaj�. Niedaleko od miasta znajdowa�o si� wielkie schronisko dla owiec, dok�d mogli si� pasterze wraz ze swymi trzodami schroni�. By�o to miejsce otoczone murem wysoko�ci cz�owieka i ubezpieczone doko�a g�stymi krzakami cierniowymi, aby dziki zwierz, jak lew lub pantera, nie wpad� do owczarni i nie uczyni� szkody. Poprzedniego dnia, w kt�rym zasz�y co dopiero opowiedziane wypadki, przyby�a pewna liczba pasterzy ze swymi trzodami do doliny i od wczesnego ju� ranka brzmia�y zaro�la nawo�ywaniami, hukiem siekier, beczeniem k�z i owiec, rykiem byd�a i szczekaniem ps�w. O zachodzie s�o�ca sp�dzano trzody do zagr�d, a gdy wiecz�r zapad�, pasterze zapalili wielki ogie� niedaleko bramy, posilili si� skromn� wieczerz� i siedli, aby odpocz�� i pogwarzy�, zostawiaj�c zawsze jednego na stra�y. Widok tych ludzi dziwne robi� wra�enie - nie nakrywaj� nigdy g��w, tote� twarde w�osy stercz� wypalonymi przez s�o�ce k�pkami, brody k�dzierzawe, splecione w warkocze zas�aniaj� szyj� i piersi, dodaj�c postaciom wyrazu dziko�ci. Za odzienie s�u�� im sk�ry kozie lub baranie na zewn�trz w�osem obr�cone, grubym pasem w biodrach uj�te, a zostawiaj�ce r�ce i nogi obna�one a� do kolan. Stroju dope�nia�y ma�e woreczki zwieszone z prawego ramienia, a zawieraj�ce zapasy �ywno�ci i kamienie do tradycyjnej procy, w kt�r� ka�dy by� uzbrojony. Obok ka�dego le�a� kij pasterski, symbol powo�ania i bro� przeciw napa�ci. Rozmawiali o swych trzodach i przygodach tego dnia, a� sen sklei� ich powieki. Noc by�a jasna, mro�na, gwia�dzista, bez �adnego wiatru. Atmosfera by�a czysta, jak nigdy, czu� by�o jaki� �wi�ty powiew, jakby przeczucie, �e niebo zbli�y si� ku ziemi, aby jej szepn�� wie�� dobr�. Przy wej�ciu do zagrody chodzi� miarowym krokiem b�d�cy na stra�y pasterz; czasem, us�yszawszy jaki� g�os w�r�d �pi�cej trzody lub krzyk szakala od strony g�r, przystawa� i nas�uchiwa�. P�noc si� zbli�a�a. Poszed� wi�c ku ognisku, aby zbudzi� zmieniaj�cego go pasterza, gdy nagle obla�a go niezwyk�a jasno��, �agodna, niby ksi�ycowa; ujrza� ca�� dolin�, pastwiska, trzod�, wszystko jak za jasnego dnia. Dreszcz wstrz�sn�� nim ca�ym. Spojrza� w g�r�, nie widzia� gwiazdy, �wiat�o jakby z otwartego w niebie okna pada�o na ziemi�; wielce przera�ony pocz�� wo�a�: - Wstawajcie! ! Wstawajcie! Psy zacz�y skomli� ze strachu. Trzody zbi�y si� w jedn� kup�. Pasterze zerwali si� na r�wne nogi i chwycili za bro�. - Co si� dzieje? ? - pytali. - Patrzcie! ! - zawo�a� str� - Niebo w p�omieniach! ! Nagle jasno�� nabra�a jeszcze si�y, pasterze zakrywaj�c oczy, padali na twarze; nagle us�yszeli g�os pe�en niepoj�tego uroku: - Nie b�jcie si�. . S�uchali. 16 - Nie b�jcie si�, , bo oto oznajmiam wam wielk� rado��, kt�ra nape�ni wszystkie narody ziemi. G�os pe�en s�odyczy, spokoju, czysty, poruszy� ich do g��bi i nape�ni� ufno�ci�. Ukl�kli z czci� i ujrzeli w�r�d jasno�ci posta� ludzk� w szacie nadzwyczajnej bia�o�ci, ponad jej ramionami wznosi�y si� ko�ce skrzyde�; nad g�ow� postaci �wieci�a gwiazda, r�ce wznios�a nad pasterzami, b�ogos�awi�c im, a twarz jej by�a dziwnie spokojna i cudownie pi�kna. Nieraz judejscy pasterze s�yszeli i rozmawiali o anio�ach, �adna te� w�tpliwo�� nie powsta�a w ich sercach, a w uniesieniu my�leli: " Chwa�a Bo�a jest po�r�d nas; B�g pos�a� do nas Anio�a, jak kiedy� posy�a� do prorok�w Swoich " . Anio� m�wi� dalej: Dzi� narodzi� si� wam Zbawiciel w mie�cie Dawidowym, kt�rym jest Chrystus Pan. I zn�w nast�pi�a cisza, a s�owa jego wyry�y si� w sercach pasterzy. - A dla was jest znakiem to, �e znajdziecie niemowl�tko owini�te w pieluszki, po�o�one w ��obie - m�wi� anio�. . �wi�ty pos�aniec nie m�wi� ju� wi�cej; zosta� jednak jeszcze chwil�; a gdy pasterze stali oniemieli, pojawi�y si� niezliczone zast�py anio��w, chwal�cych Boga, m�wi�cych: " Chwa�a Bogu na wysoko�ciach, a na ziemi pok�j ludziom dobrej woli " . Ten hymn pe�en uroczystych ton�w brzmia� d�ugo i powtarza� si� wiele, wiele razy. Nareszcie anio� wzni�s� w niebo oczy, z wolna poruszy� skrzyd�ami, roztaczaj�c je powa�nie, a by�y one wewn�trz bia�e jak �nieg i mieni�ce niby muszle morskie. Rozpostar�szy skrzyd�a, uni�s� si� lekko, bez trudu i znikn�� wraz ze �wiat�em. D�ugo jeszcze po jego odej�ciu s�ycha� by�o z g�rnych sfer hymn, w miar� oddalenia cichn�cy: " Chwa�a Bogu na wysoko�ciach, a na ziemi pok�j ludziom dobrej woli " . Gdy pasterze oprzytomnieli, patrzyli na siebie ze zdziwieniem, nareszcie jeden z nich rzek�: - To by� Gabriel, , pos�aniec Pana do ludzi. Wszyscy milczeli. - Chrystus Pan si� narodzi�; ; albo� nie tak m�wi�? Wtedy drugi odzyska� mow� i odpowiedzia�: - Tak m�wi�. . - Wszak m�wi� tak�e, �e to si� sta�o w mie�cie Dawidowym, a to jest Betlejem; przecie� mamy znale�� dzieci� owini�te w pieluszki. - I po�o�one w ��obie. Ten, kt�ry m�wi� pierwszy, patrzy� zamy�lony w ogie�, nareszcie rzek� jakby nag�ym opanowany postanowieniem: - Jedno jest tylko miejsce w Betlejem. gdzie s� ��oby jedno tylko, w jaskini w pobli�u za gospod�. Bracia, chod�my zobaczymy to, co si� sta�o. Kap�ani, doktorowie i uczeni w Pi�mie od dawna oczekuj� Chrystusa Mesjasza i oto narodzi� si�, a Pan da� znak nam, po kt�rym poznamy Go. Chod�my odda� mu pok�on. - Jak�e zostawimy trzod�? ? - Pan strzec jej b�dzie. . Spieszmy si�! Wszyscy wstali i opu�cili zagrod�. Min�li g�ry, miasto i stan�li u bramy gospody, u kt�rej zastali str�a. - Czeg� chcecie? ? - zapyta�. - Widzieli�my dzisiaj wielkie rzeczy i us�yszeli�my wielk� nowin�. . - Widzie�. . . . i my�my widzieli, ale nic nie s�yszeli�my. I c� s�yszeli�cie? - Chcemy i�� do jaskini, aby si� o wszystkim przekona�. Chod� z nami i zobacz w�asnymi oczami. - Daremna droga! ! - Bynajmniej, , narodzi� si� Mesjasz! - Mesjasz? ? Sk�d to wiecie? - Chod� i patrz. . Str� roze�mia� si� pogardliwie. - Mesjasz? ? - powt�rzy� - po czym chcecie Go pozna�. . 17 - Urodzi� si� dzisiejszej nocy i le�y w ��obie. Tak nam oznajmiono. A jest tylko jedno miejsce w Betlejem, gdzie s� ��oby. - W jaskini? ? - Tak jest. . . . chod� z nami. Przeszli podw�rze gospody, nie zatrzymywani ju� przez nikogo, mimo �e niekt�rzy w gospodzie nie spali i rozmawiali o �wiat�o�ci, kt�r� w nocy widzieli. Drzwi do jaskini sta�y otworem. Wewn�trz b�yszcza� przy�mionym �wiat�em kaganek. Przybyli weszli �mia�o do wn�trza. Pok�j wam! - rzek� str�, zwracaj�c si� do J�zefa. Oto przyszli ludzie, kt�rzy szukaj� Dzieci�tka, kt�re narodzi�o si� tej nocy, owini�te jest w pieluszki i lezy w ��obie. Promie� rado�ci przebieg� po obliczu J�zefa. Zwr�ciwszy si� ku wn�trzu jaskini wskaza� r�k� i rzek�: - Tam oto! ! I zaprowadzi� ich do ��obu, w kt�rym le�a�o Dzieci�tko. Przy �wietle kaganka ujrzeli niemowl� i ogl�da� je w niemym podziwie. Dzieci� nie rusza�o si� i by�o podobne do ka�dego innego nowo narodzonego dzieci�cia. - To jest Chrystus - rzek� jeden z pasterzy. . - Chrystus - powt�rzyli wszyscy, padaj�c na kolana i oddaj�c Mu cze��. Jeden z nich powtarza� z uniesieniem: - Oto Pan, , pe�ne s� niebiosa i ziemia chwa�y Jego. Ci pro�ci ludzie ca�owali brzeg sukni Matki i z rado�ci� odeszli. Wracaj�c przez gospod�, opowiadali wszystkim co ich spotka�o, a id�c przez miasto i ca�� drog� z powrotem do trz�d, �piewali hymn Anio��w: " Chwa�a Bogu na wysoko�ciach, a na ziemi pok�j ludziom dobrej woli! " Wie�� o narodzeniu Chrystusa Pana rozesz�a si� po ca�ej okolicy, a �wiat�o, kt�re widziano, potwierdza�o opowie��. W nast�pnych dniach ciekawe t�umy nawiedza�y jaskini�, wielu wierzy�o, ale wi�kszo�� naigrawa�a si� i szydzi�a. 18 ROZDZIA� IV Drog� od Shechem, jedenastego dnia po narodzeniu Dzieci�tka, po po�udniu, zbli�ali si� m�drcy do Jerozolimy; przeszed�szy strumie� Cedron, spotykali mn�stwo ludzi, kt�rzy stawali i ciekawie im si� przypatrywali. Geograficzne po�o�enie Judei by�o bardzo korzystne, gdy� le�a�a na g��wnej drodze wiod�cej przez pustyni�. Kupcy, w�druj�cy tym szlakiem musieli przeje�d�a� przez Jerozolim�, gdzie op�acali c�o od przywiezionych towar�w. Ruch w Jerozolimie by� zatem znaczny; podobnie jak w Rzymie schodzi�y si� tutaj wszelkie narodowo�ci �wiata. Mimo to trzej m�drcy wzbudzali powszechne zainteresowanie, a nawet podziw. Dziecko nale��ce do gromadki kobiet, siedz�cej przy drodze naprzeciw Kr�lewskich grob�w, widz�c jad�cych, z�o�y�o r�czki, wo�aj�c: Patrzcie, patrzcie! jakie� to pi�kne dzwonki! jakie wielkie wielb��dy! Dzwonki by�y srebrne, a wielb��dy niezwyk�ej wielko�ci bia�o�ci, rusza�y si� z nadzwy- czajn� powag�; zaopatrzenie u siode� �wiadczy�o o d�ugiej podr�y, a zarazem bogactwie ich w�a�cicieli. Jednak ani dzwonki, ani wielb��dy, ani ubranie, ani zachowanie si� podr�nych nie by�o tak dziwne, jak pytanie, kt�re jad�cy na czele zadawa� przechodniom. Nasi podr�ni zatrzymali si� naprzeciw " grob�w " , wprost owej gromadki niewiast. - Dobre niewiasty - rzek� Baltazar, g�adz�c brod� i wychylaj�c si� spod namiotu - czy niedaleko ju� do Jerozolimy? - Niedaleko - rzek�a kobieta, za kt�r� schroni�o si� dziecko. - Gdyby drzewa przy owej grocie by�y ni�sze, m�g�by� widzie� st�d wie�e miasta. Baltazar spojrza� na Greka i Hindusa, a potem zapyta�: - Gdzie� mamy szuka� Tego, , kt�ry si� narodzi�, Kr�la �ydowskiego? Kobiety popatrzy�y po sobie, nie daj�c odpowiedni. - Czy nie s�yszeli�cie o Nim? ? - Nie. . - A zatem opowiadajcie wszystkim, �e�my widzieli Jego gwiazd� na Wschodzie i przyby- li�my odda� Mu cze��. To rzek�szy, pojechali dalej, pytaj�c innych - r�wnie� daremnie. Ko�o groty Jeremiasza spotkali jad�ce liczne towarzystwo, kt�re tak si� zdziwi�o pytaniem i powierzchowno�ci� podr�nych, �e zawr�ci�o z drogi i pojecha�o wraz z nimi do miasta. Trzej podr�ni byli tak zaj�ci swoim pos�annictwem, �e nie zwracali uwagi na wspania�y widok, kt�ry si� im ukaza�, gdy zbli�ali si� ku miastu. Liczny t�um ciekawych towarzyszy� podr�nym. Stan�li nareszcie przed Bram� Damasce�sk�. - Pok�j tobie! ! - rzek� Egipcjanin czystym g�osem. . Stra� nie da�a �adnej odpowiedzi. - Przybywamy z dalekich stron, szukaj�c Tego, kt�ry si� narodzi�, Kr�la �ydowskiego. Czy mo�esz nam powiedzie�, gdzie Go znale�� mo�emy? 19 �o�nierz podni�s� przy�bic� i zawo�a� g�o�no w stron� stra�nicy. W tej chwili w