2915
Szczegóły |
Tytuł |
2915 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2915 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2915 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2915 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bohumil Hrabal - "Poci�gi pod specjalnym nadzorem"
(pos�owie Andzrzeja Czcibora-Piotrowskiego - s. 41)
W tym roku, w roku tysi�c dziewi��set czterdziestym pi�tym, Niemcy nie panowali ju� w powietrzu nad naszym miasteczkiem. A c� dopiero m�wi� - nad ca�� okolic�, ca�ym krajem. Piloci samolot�w nurkuj�cych do tego stopnia zdezorganizowali transport, �e poci�gi poranne kursowa�y w po�udnie, po�udniowe - wieczorem, wieczorne za� - noc�, tak i� zdarza�o si�, �e poci�g popo�udniowy przyje�d�a� punktualnie co do minuty wed�ug rozk�adu jazdy, ale dzia�o si� tak dlatego, �e by� to o cztery godziny sp�niony przedpo�udniowy poci�g osobowy.
Przedwczoraj nieprzyjacielski samolot my�liwski ostrzela� nad naszym miasteczkiem niemieck� maszyn�, tak �e odpad�o jej skrzyd�o. A potem kad�ub zapali� si� i run�� gdzie� na pole, skrzyd�o to za� od�amuj�c si� od kad�uba wyrwa�o par� gar�ci �rubek i nakr�tek, kt�re spad�y na plac szczerbi�c po drodze g�owy kilku kobiet.
A skrzyd�o szybowa�o nad naszym miasteczkiem; kto tylko m�g�, patrzy� na nie a� do chwili, kiedy skrzyd�o to opu�ci�o si� sko�nym lotem nad sam plac, gdzie wysypali si� go�cie z obu restauracji, po czym cie� tego skrzyd�a porusza� si� po placu i ludzie rzucali si� na drug� stron� placu, to zn�w z powrotem tam, gdzie stali przed chwilk�, bo skrzyd�o to porusza�o si� wci�� jak ogromne wahad�o, kt�re kierowa�o obywateli w stron� odwrotn� od kierunku ewentualnego upadku, wydaj�c przy tym coraz g�o�niejszy gwizd i ton coraz �piewniejszy. Nast�pnie b�yskawicznym �lizgiem run�o do ogrodu ksi�dza dziekana.
Nie up�yn�o pi�� minut, a ludzie ju� szabrowali p�yty i blachy z tego skrzyd�a, kt�re nazajutrz pojawi�y si� jako daszek b�d� na klatce dla kr�lik�w, b�d� na kurniku, a pewien spryciarz tego� popo�udnia wykrawa� z tej zdobycznej blachy elementy, robi�c z nich wieczorem pi�kne os�ony na nogi do motocykli.
W ten spos�b znikn�o nie tylko to skrzyd�o, ale ca�a blacha i inne cz�ci samolotu Trzeciej Rzeszy, kt�ry spad� za miasteczkiem na przysypane �niegiem pola.
I ja pojecha�em tam na rowerze - mniej wi�cej w p� godziny po zestrzeleniu samolotu - aby zobaczy�, co i jak. I ju� w�wczas spotyka�em po drodze mieszka�c�w miasteczka, kt�rzy wie�li na w�zkach �upy, jakie zdobyli. Trudno si� by�o domy�li�, co to te� by� mo�e. Ale ja jecha�em sobie dalej na rowerze, chcia�em popatrze� na ten rozbity samolot, nie znosi�em zapobiegliwych ludzi: ja i zbieranie czy te� odkr�canie jakich� cz�ci, jakich� rupieci - te� pomys�!
Wydeptan� w �niegu �cie�k�, kt�ra prowadzi�a ju� do tych czarnych szcz�tk�w, szed� m�j ojciec, ni�s� jaki� srebrny instrument muzyczny i u�miechaj�c si� potrz�sa� srebrnymi kiszeczkami - jakimi� rurkami. Tak, by�y to rurki z samolotu, przewody, kt�rymi p�yn�a benzyna. Dopiero wieczorem w domu zrozumia�em, dlaczego tatu� tak bardzo cieszy� si� z tej zdobyczy. Poci�� je na r�wne odcinki, wyczy�ci�, po czym obok tych sze��dziesi�ciu l�ni�cych rurek po�o�y� sw�j wieczny o��wek z wysuwanym grafitem.
M�j ojciec potrafi� zrobi� wszystko na �wiecie, bo sko�czywszy czterdzie�ci osiem lat przeszed� na emerytur�.
By� maszynist� kolejowym i od dwudziestego roku �ycia je�dzi� parowozem, mia� wi�c przepracowan� podw�jn� liczb� lat, ale mieszka�cy miasta szaleli z zazdro�ci, kiedy pomy�leli sobie, �e ojciec mo�e �y� na tym �wiecie jeszcze dwadzie�cia albo i trzydzie�ci lat. A zreszt� tatu� i tak wstawa� wcze�niej ni� ci, co chodzili do pracy. W ca�ej okolicy zbiera� wszystko, co si� da�o: �ruby, podkowy,
z publicznych �mietnik�w wyci�ga� to jaki� niepotrzebny drobiazg, to jak�� �rubk�,
i wszystko to skrz�tnie gromadzi� w domu, w kom�rkach i na strychu, tak �e wygl�da�o tam u nas jak w sk�adnicy z�omu. Je�li kto� chcia� si� pozby� starych mebli, wszystkie zabiera� nasz ojciec, tak �e chocia� by�o nas w domu tylko troje, mieli�my pi��dziesi�t krzese�, siedem sto��w, dziewi�� otoman i mn�stwo szafek oraz umywalek z dzbankami. Ale i tego by�o ojcu ma�o, je�dzi� na rowerze po najbli�szej i nieco dalszej okolicy, motyczk� przekopywa� �mietniki i wieczorem wraca� z bogatym �upem, wszystko bowiem mog�o si� kiedy� przyda�; i przydawa�o si�, gdy� ilekro� kto� czego� potrzebowa�, czego�, czego ju� nie produkowano, jakiej� cz�ci do samochodu albo do �rutownicy, czy te� do m�ockarni, i nie m�g� tego nigdzie kupi�, przychodzi� do nas... ojciec zamy�la� si�, po czym szed� nieomylnie albo na strych, albo do kom�rki, albo wprost do le��cej na podw�rzu kupy z�omu, si�ga� r�k� i po chwili wyjmowa� jaki� przedmiot, kt�ry rzeczywi�cie si� nadawa�.
Dlatego m�j tatu� by� kierownikiem "�elaznych niedziel" i kiedy odwozi� wszystkie te �elazne odpady na stacj� kolejow�, to zawsze jecha� ko�o naszej bramy i odsypywa� troch� z tej �elaznej zbi�rki.
Mimo to s�siedzi nie umieli mu wybaczy�.
A to chyba dlatego, �e nasz pradziadek �ukasz od osiemnastego roku �ycia bra� dukata renty dziennie, co p�niej - za Republiki - przeliczono mu na korony. M�j pradziadek urodzi� si� w tysi�c osiemset trzydziestym roku, w roku tysi�c osiemset czterdziestym �smym by� w wojsku doboszem i w tej funkcji walczy� na Mo�cie Karola; tu studenci rzucali w �o�nierzy wyrwanymi z bruku kamieniami
i trafili pradziadka w kolano, czyni�c ze� kalek� na ca�e �ycie. Od tego czasu pradziadek otrzymywa� rent�, dukata dziennie, za kt�rego kupowa� sobie butelk� rumu i dwie paczki tytoniu, i zamiast siedzie� w domu, pali� i popija� - w��czy� si� po ulicach i po drogach polnych, najch�tniej tam, gdzie ludzie ci�ko pracowali
i tam pradziadek drwi� z tych robotnik�w i pi� ten rum, i pali� ten tyto�, tak �e co roku tak gdzie� pradziadka �ukasza zbito, �e dziadek przywozi� go do domu na taczkach. Pradziadek jednak, ledwie si� z ran wyliza�, znowu tak d�ugo wypytywa� ludzi, kto na tym lepiej wyszed�, a� zn�w go kto� gdzie� spra� zupe�nie nie po chrze�cija�sku. Dopiero upadek Austrii zabra� pradziadkowi rent�, t� rent�, kt�r� otrzymywa� przez siedemdziesi�t lat. A za Republiki ta renta przesta�a wystarcza� na butelk� rumu i dwie paczki tytoniu, mimo to jednak pradziadka �ukasza co roku bito gdzie� do nieprzytomno�ci, nadal bowiem chwali� si� tymi siedemdziesi�ciu laty, kiedy to codziennie mia� butelk� rumu i tyto�. Tak d�ugo to pradziadek robi�, a� pewnego dnia w tysi�c dziewi��set trzydziestym pi�tym roku zacz�� si� chwali� przed kamieniarzami, kt�rym w�a�nie zamkni�to kamienio�om, i ci tak go zbili, �e umar�. Doktor m�wi�, �e m�g�by �y� jeszcze ze dwadzie�cia lat.
�adna inna rodzina nie le�a�a tak na w�trobie ca�emu miastu.
M�j dziadek - aby jab�ko nie pad�o zbyt daleko od pradziadka �ukasza - by� z kolei hipnotyzerem, kt�ry wyst�powa� w pomniejszych cyrkach, a ca�e miasto widzia�o w tym jego hipnotyzerstwie tylko ch�� jak naj�atwiejszego przej�cia przez �ycie. Kiedy jednak w marcu Niemcy przekroczyli nasze granice, aby zaj�� ca�y kraj,
i szli w kierunku na Prag�, jedynie nasz dziadek ruszy� do walki z nimi jako hipnotyzer, aby si�� swej my�li zatrzyma� jad�ce czo�gi. I szed� nasz dziadek drog� z oczyma utkwionymi w pierwszym czo�gu, kt�ry jecha� na czele zmotoryzowanych jednostek. A na tym czo�gu - widoczny do pasa - sta�
w wie�yczce niemiecki �o�nierz, w czarnym berecie na g�owie, z trupi� czaszk�
i skrzy�owanymi piszczelami, m�j dziadek za� szed� wprost na ten czo�g
z r�koma wyci�gni�tymi przed siebie i oczyma dawa� Niemcom rozkaz: "Zawr��cie
i wracajcie tam, sk�d przyszli�cie..." I rzeczywi�cie: ten pierwszy czo�g si� zatrzyma�
i zatrzyma�a si� te� ca�a armia, dziadek palcami dotyka� blach tego czo�gu i wci�� przekazywa� Niemcom w my�lach ten sam rozkaz: "Zawr��cie i wracajcie tam, sk�d przyszli�cie! Zawr��cie..." Po chwili porucznik da� znak chor�giewk� i czo�g ruszy�, ale dziadek nie ust�pi� i czo�g go przejecha� urywaj�c mu g�ow�, i nic ju� nie sta�o wojskom niemieckim na drodze. Ojciec wyruszy� wkr�tce na poszukiwanie dziadkowej g�owy. Ten pierwszy czo�g pozosta� na drodze przed Prag�, musia� czeka� na specjalny d�wig, g�owa dziadka dosta�a si� bowiem mi�dzy ko�a i g�sienice, a te g�sienice bardzo by�y napi�te; ojciec wyb�aga�, aby mu pozwolono wydoby� g�ow� dziadka, a potem pochowa� j� wraz z cia�em, tak jak przystoi grzeba� chrze�cijanina.
Od tego czasu ludzie w naszych stronach rodzinnych toczyli o�ywione spory. Jedni krzyczeli, �e nasz dziadek by� sko�czonym idiot�, drudzy za�, �e nie ca�kiem, bo gdyby wszyscy stan�li tak jak on przeciw Niemcom z broni� w r�ku, kto wie, jakby Niemcy na tym wyszli.
W owych czasach mieszkali�my jeszcze za miastem, dopiero p�niej przeprowadzili�my si� do miasta, i mnie, przywyk�emu do pustkowi, zawsze ilekro� przyje�d�ali�my do miasta, �wiat wydawa� si� ogromnie ciasny. Od tego czasu oddycha�em pe�n� piersi� dopiero wtedy, kiedy znajdowa�em si� za miastem. A kiedy zn�w wraca�em, kiedy za mostem ulice i uliczki si� zw�a�y, zmniejsza�y, zw�a�em si� i zmniejsza�em i ja, zawsze mia�em i mam, i b�d� mia� wra�enie, �e za ka�dym oknem znajduje si� co najmniej jedna para oczu, kt�re na mnie patrz�. Kiedy kto� zwraca� si� do mnie, stawa�em w p�sach, wydawa�o mi si� bowiem, �e wszystkim ludziom co� si� we mnie nie podoba. Przed trzema miesi�cami podci��em sobie �y�y
w przegubach r�k, a niby to nie mia�em ku temu powodu. Ale ja pow�d mia�em
i zna�em go, i ba�em si� bardzo, �e ka�dy, kto na mnie popatrzy, od razu te� pow�d odgadnie. Oto dlaczego za ka�dym oknem ta para oczu. C� jednak mo�e sobie cz�owiek my�le�, kiedy ma dwadzie�cia dwa lata? Mog�em my�le�, �e ludzie w naszym miasteczku dlatego na mnie patrz�, i� poder�n��em sobie �y�y w tym celu, aby unikn�� pracy, kt�r� oni musz� za mnie wykonywa�, tak jak robili to za naszego pradziadka �ukasza i za dziadka Wilhelma, kt�ry by� hipnotyzerem, i za mojego tatusia, kt�ry tylko dlatego je�dzi� �wier� wieku parowozem, aby potem nic ju� nie robi�.
W tym roku Niemcy nie panowali ju� w powietrzu nad naszym miasteczkiem. Kiedy przyjecha�em �cie�k� a� do samego kad�uba samolotu, �nieg l�ni� na r�wninie
i w ka�dym kryszta�ku �niegu jakby tyka�a malutka wskaz�wka sekundnika, tak si� ten �nieg w gwa�townym blasku s�o�ca mieni� wszystkimi kolorami; s�ysza�em to tykanie wskaz�wki nie tylko w ka�dym kryszta�ku, ale i gdzie indziej jeszcze. M�j zegarek oczywi�cie tyka� tak�e, ale ja s�ysza�em jeszcze inne tykanie i tykanie to dobiega�o z samolotu, z tych szcz�tk�w. Rzeczywi�cie: tyka� tam zegar pok�adowy i wskazywa� nawet dok�adny czas, kt�ry por�wna�em ze wskaz�wkami swojego zegarka. A potem spostrzeg�em �e tam, g��biej, znajduje si� obj�ta s�onecznym blaskiem r�kawiczka,
i wiedzia�em doskonale, �e r�kawiczka ta nie jest sama, �e tkwi w niej ludzka r�ka,
i �e ta r�ka nie jest sama, ale �e ma rami�, i �e to rami� nale�y do ludzkiego cia�a, kt�re le�y gdzie� tam w�r�d tych szcz�tk�w...
Ca�ym ci�arem nacisn��em na peda� roweru, ze wszystkich stron tyka�y miniaturowe wskaz�wki sekundnik�w, wprawione w ruch blaskiem s�o�ca, a po torze mkn�� grzechocz�c weso�o poci�g towarowy: sk�ada� si� z w�glarek, wraca� do mosteckiego zag��bia; z pewno�ci� sto czterdzie�ci osi; po�rodku poci�gu zablokowa� si� hamulec, metal rozgrza� si� do czerwono�ci i wycieka� na tor, ale niemiecki parow�z ci�gn�� rado�nie nawet i ten wagon z zablokowanym hamulcem.
Ju� jutro b�d� sta� przy dwutorowym szlaku kolejowym na swojej stacyjce, gdzie wszystkie poci�gi jad�ce z zachodu na wsch�d b�d� - zgodnie z rozk�adem jazdy - oznaczone numerami nieparzystymi, natomiast poci�gi jad�ce ze wschodu na zach�d - numerami parzystymi. Znowu - po trzech miesi�cach przerwy - b�d� kierowa� ruchem, znowu b�d� na stacji, przez kt�r� przebiegaj� dwa tory, z kt�rych pierwszy tor przelotowy z zachodu na wsch�d ma numer jeden, drugi za� tor przelotowy ze wschodu na zach�d - numer dwa; za torem numer jeden wszystkie nast�pne tory po prawej r�ce maj� numery nieparzyste - trzy, pi��, siedem i tak dalej, a wszystkie nast�pne tory za torem przelotowym numer dwa maj� numery parzyste - cztery, sze��, osiem i tak dalej. Oczywi�cie, numeracja ta przeznaczona jest dla nas, pracownik�w kolei pa�stwowych, z punktu widzenia laika bowiem, kt�ry stoi na peronie dworca, na przyk�ad na mojej stacyjce, pierwszy tor jest pi�tym, drugi tor - trzecim, trzeci tor - pierwszym, czwarty za� - drugim...
A wi�c jutro raniutko w�o�� mundur, czarne spodnie i b��kitn� bluz�, i p�aszcz s�u�bowy z mosi�nymi guzikami, kt�re mama czy�ci mi sidolem; p�niej dopn� pi�kny ko�nierz, na kt�rym - zar�wno u p�aszcza, jak i u bluzy - s� takie same znaki: ka�dy kolejarz pozna po nich od razu, jakie stanowisko s�u�bowe zajmuj�. Znajduj�cy si� na ko�nierzu guzik absolwenta szko�y �redniej informuje ka�dego, �e mam matur�. Wyszyta obok z�otymi ni�mi prze�liczna gwiazdka m�wi, �e jestem elewem komunikacji. Ponadto na ko�nierzu l�ni jeszcze najpi�kniejsze god�o: uskrzydlone k�ko ozdobione b��kitnym i fioletowym cekinem, przypominaj�ce z�otego konika morskiego.
A wi�c wyjd� jeszcze po ciemku, moja matka b�dzie odprowadza� mnie wzrokiem, b�dzie sta� bez ruchu za firank�, tak samo jak za wszystkimi oknami, obok kt�rych b�d� przeje�d�a�, wsz�dzie sta� b�d� ludzie, tak jak moja mama patrze� b�d� na mnie z palcem na firance, ja za� b�d� jecha� w stron� rzeki, gdzie na �cie�ce odetchn� sobie pe�n� piersi�, tak jak zawsze, bo niech�tnie je�d�� do pracy poci�giem, tu, nad rzek�, lekko mi si� oddycha, nie ma tu �adnych okien, �adnych pu�apek, �adnych igie� wbijanych znienacka w ty� g�owy.
*
* *
W kancelarii dy�urnego ruchu wszystko by�o takie samo jak wtedy, nim j� opu�ci�em. Blok zamykaj�cy zapory drogowe nadal przypomina� ogromn� katarynk� albo automat do gry, st� telegraficzny sta� pod oknem, z kt�rego rozpo�ciera� si� widok na pi�ciokilometrowej d�ugo�ci drog� poln� wysadzan� starymi jab�oniami, drog�, na kt�rej ko�cu b�yszcza� zamek ksi�cia Kinskiego; zamek ten dzi� rano, kiedy wzesz�o s�o�ce, sta� a� po pierwsze pi�tro w mgle, tak �e wygl�da�, jakby zawieszono go na z�otym �a�cuchu. Na tym stole znajdowa�y si� trzy aparaty telegraficzne, wyprodukowane przed p� wiekiem w firmie Siemens Halske, i trzy dalekopisy telegraficzne. A tak�e dwa telefony liniowe oraz trzy telefony dworcowe, kt�re ci�gle w��cza�y si� i wy��cza�y, tak �e w kancelarii dy�urnego ruchu nieustannie rozlega�o si� subtelne gruchanie i dzwonienie, i szczebiotanie telegraf�w i telefon�w, jak w sklepiku handlarza ptactwem �piewaj�cym.
W okienku poczekalni wci�� wisia�a zielona zas�onka �ci�gni�ta mosi�nymi k�kami, a tu� obok znajdowa�a si� metalowa szafa i maszyna do datowania bilet�w.
Dy�urny ruchu, pan Ca�usek, przywita� si� ze mn� i powiedzia� od razu, �e b�dziemy pracowa� razem, �e po trzech miesi�cach chorowania musz� znowu przej�� gruntowne przeszkolenie. A potem pan dy�urny ruchu zapyta� mnie, kt�ra godzina,
i odsun�� r�kaw z mojego przegubu; nie patrzy� na zegarek, ale wprost na blizn� po wygojonej ranie.
Zaczerwieni�em si� i natychmiast uda�em, �e szukam swojej czerwonej czapki. Le�a�a w szafie, strasznie zakurzona, na denku spostrzeg�em �lady mysich �apek. W blasku porannego s�o�ca szczotkowa�em czapk� s�u�bow� i s�ucha�em, jak w go��bniku gruchaj� go��bie pana zawiadowcy. Za budynkiem stacyjnym wida� by�o wszystkie przeszkody na torze wy�cigowym, ca�ym tym miniaturowym torze Wielkiej Pardubickiej, poniewa� ksi��� Kinski hodowa� wy�cigowe konie p� krwi, kt�re wygra�y dla� nie tylko Wielk� Pardubick�, ale nawet Wielk� Liverpoolsk�, niemal milion funt�w szterling�w, by�o to w�wczas tyle pieni�dzy, �e ksi��� zacz�� za nasz� malutk� stacyjk� budowa� ogromne kino i teatr, i sal� koncertow� dla naszej wioski, ale budowy nie doko�czy�, a wi�c przemieni� to na spichlerz, gdzie gromadzi� ziarno, najpi�kniejszy spichlerz na �wiecie, do kt�rego wchodzi�o si� przez rzymsko-greck� kolumnad�. Spichlerz ten nazywano z angielska - liwerpulem.
Punktualnie o wp� do �smej wszed� do kancelarii dy�urnego ruchu pan zawiadowca. Wa�y� z g�r� sze�� pud�w, ale kobiety m�wi�y o nim, �e ta�czy niewiarygodnie leciutko. W�oski tak sobie uk�ada�, �e sczesywa� je z lewej strony przez �ysin� na stron� praw�, z prawej za� od ucha przez �ysin� na stron� przeciwn�. Ilekro� jednak szed� tak po peronie, gdy wia� wiatr, to odkleja� mu on i podnosi� ten gotycki �uk jego ow�osienia.
Teraz otworzy� drzwi do swojego gabinetu. Nikt by si� nie spodziewa�, �e zawiadowca tak malutkiej stacyjki ma w ten spos�b urz�dzony gabinet. Perski dywan l�ni� nieodmiennie czerwonymi i b��kitnymi kwiatami, trzy tureckie taborety podkre�la�y jeszcze jego orientalny charakter. Ci�kie inkrustowane biurko z mahoniu przys�ania�y wielkie li�cie ogromnej palmy, tworz�c nad weneckim fotelem rodzaj baldachimu. W og�le ca�y ten gabinet sprawia� wra�enie, i� mo�na go wraz z panem zawiadowc� unie�� jak lektyk�, tak�, w jakiej nosi si� papie�a.
Na rokokowej szafce sta� zegar z marmuru, maj�cy zamiast wahad�a trzy poz�acane kule, kt�re obraca�y si� na przemian raz w t�, raz w drug� stron�, i ka�dy, kto s�ysza�, jak zegar wybija godziny, zwraca� ku niemu oczy i m�wi�:
- Ale ten zegar pi�knie dzwoni!
Opr�cz tego sta�a w gabinecie s�u�bowa kanapa pokryta cerat� koloru czekolady, a na �cianie wisia� wielki obraz olejny przedstawiaj�cy parow�z poci�gu pospiesznego wyje�d�aj�cy z praskiego Dworca Wilsona: maszyna puszcza par� na tory i w niebo i rusza w ob�oku. Obraz wzruszaj�cy ka�dego pracownika kolei pa�stwowych, a co dopiero naszego pana zawiadowc�, kt�ry mia� tylko dwa cele w �yciu: aby mianowano go inspektorem kolei pa�stwowych i aby zdoby� sobie prawo do przydomka: baron Lanski z R�y, gdy� czyni�c poszukiwania genealogiczne odkry�, �e w jego �y�ach p�ynie odrobina b��kitnej krwi. Mia� wi�c w sobie b��kitn� krew niejako podw�jnie, bo i kolejarzy nazywano przecie� b��kitn� arystokracj�.
Sk�din�d mia� pan zawiadowca zupe�nie zrozumia�e zami�owanie do hodowli go��bi. Przed wojn� hodowa� z upodobaniem bagdety norymberskie, go��bie o agresywnych czarnych i bia�ych strza�kach na skrzyd�ach, kt�rym sam codziennie czy�ci� go��bniki, zmienia� wod� i sypa� po�lad. Kiedy jednak Niemcy tak brutalnie napadli na Polak�w, a potem ich pobili, pan zawiadowca pewnego dnia nie otworzy� kratki w okienku i przed wyjazdem do Gr�dka kaza� dworcowemu pos�ugaczowi wszystkie te bagdety norymberskie co do jednego podusi�. W tydzie� p�niej przywi�z� rysie polskie, go��bie o pi�knym niebieskim wolu i prze�licznych skrzyd�ach, ozdobionych szarymi i bia�ymi tr�jk�tami, kt�re tak s� do siebie dopasowane jak kafelki w �azienkach.
Sta�em mi�dzy torami i czu�em, �e kto� na mnie patrzy, odwr�ci�em si�, ale dopiero spojrzawszy ni�ej przez otwarte okienko piwnicy zobaczy�em tam, w mroku, oczy pani zawiadowczyni, kt�ra karmi�a g�siora i patrzy�a na mnie. Bardzo lubi�em pani� zawiadowczyni�, cz�sto pod wiecz�r przychodzi�a do kancelarii i siedz�c tam robi�a szyde�kiem du�y obrus na st�, to jej szyde�kowanie tchn�o ogromn� cisz�, nieustannie spod jej palc�w pojawia�y si� coraz to nowe kwiaty i coraz to nowe ptaki. Przed ni� le�a�a na stole telegraficznym ksi��ka, nad kt�r� pochyla�a si� szukaj�c dalszych wskaz�wek, jak przeplata� nitki, wygl�da�o to, jakby czytaj�c nuty gra�a na cytrze.
Co pi�tek natomiast pani zawiadowczyni zabija�a kr�liki; oto jak to robi�a: wyci�ga�a kr�lika z klatki, �ciska�a go nogami, a potem wbija�a mu w szyj� t�py n� i podrzyna�a gard�o zwierz�tku, kt�re piszcza�o, popiskiwa�o d�ugo, po czym g�osik jego s�ab�, pani zawiadowczyni jednak spogl�da�a tak samo jak w�wczas, kiedy szyde�kowa�a ten du�y obrus. M�wi�a, �e kiedy si� kr�lik w ten spos�b wykrwawi, mi�so jego jest znacznie smaczniejsze, bardziej kruche. Oczyma wyobra�ni widzia�em ju�, jak b�dzie zarzyna� owego g�siora: usi�dzie sobie na nim jak na koniu, przyci�nie jego pomara�czowy dzi�b do szyi, tak jakby zamyka�a kieszonkowy kozik, najpierw mu starannie wyskubie pierze na ciemieniu, a potem krew jego b�dzie �cieka� do garnka, ptak b�dzie s�ab�, s�ab� coraz bardziej, a� zupe�nie obwi�nie, pani zawiadowczyni przechyli si�, b�dzie siedzia�a ju� tylko na swoich pi�tach.
- Elewie Pipko! - zawo�a� pan zawiadowca.
Pomaszerowa�em wi�c do kancelarii, wypr�y�em si� i zasalutowa�em:
- Elew Mi�osz Pipka melduje si� na s�u�bie!
- Siadaj! - poleci� pan zawiadowca wstaj�c od biurka, tak �e li�� palmy po�o�y� mu si� na g�owie. Przez chwil� sta� przede mn�, jego wyp�akane oczy w�drowa�y po moim mundurze, po czym dopi�� mi guzik bluzy. - A wi�c, drogi Pipko, czy� spostrzeg�, �e nie mamy tu telegrafistki?
- Zdeniczki �wi�tej! - dorzuci�em.
- �wi�tej... aha - odparowa� pan zawiadowca. - A nic o niej w mie�cie, nie s�ysza�e�?
- Nie s�ysza�em... A co ma by�?
- To dziwne. Naszego pana dy�urnego ruchu przyje�d�aj� tu ogl�da� niemal ca�e wycieczki zbiorowe. Jakby mia� cztery nogi! Albo dwie g�owy! Rozs�awi� nasz� cich�, spokojn� stacyjk� wprost znakomicie, nie ma co m�wi�!
- A wi�c pan dy�urny ruchu znowu co� przeskroba�? - spyta�em. - Bo jak pracowa�em w Dobrowicy i pan dy�urny ruchu udziela� mi jako praktykantowi rad i wskaz�wek, to przyje�d�ali, aby na niego popatrze�, ludzie z ca�ego odcinka... To by�o wtedy, jak z pewn� dam� rozdar� kanap� pana zawiadowcy...
- T� austriack� ceratow� kanap�? - Pan zawiadowca mia� szeroko otwarte oczy. - Tak� jak ta?
- Dok�adnie tak� sam� - powiedzia�em.
- Siadaj, Mi�oszku! - Pan zawiadowca z�agodnia� i sam usiad� na drugim taborecie jak na koniu, os�aniaj�c r�k� ucho.
- To by�o tak - opowiada�em wprost w ucho pana zawiadowcy - ostatni nocny poci�g osobowy ju� odjecha�, a od zmierzchu siedzia�a z nami w kancelarii dy�urnego ruchu pewna wytworna dama, pij�c wino i pal�c papierosy. Przed p�noc� dy�urny ruchu, pan Ca�usek, m�wi do mnie: "Mi�oszu, wprawdzie jeste� dopiero praktykantem, ale ja mam do ciebie zaufanie. Posiedzisz tu za mnie jakie� dwie godzinki." A wi�c zgodzi�em si� go zast�pi�, dy�urny ruchu, pan Ca�usek, za� uda� si� z ow� dam� do gabinetu pana zawiadowcy. Przy�o�y�em ucho do drzwi i s�ysz�: "Cia�o ma swoje wymagania, koteczku, cia�o ma swoje prawa..."
- A to �winia wstr�tna, a to wieprz nieczysty! - Pan zawiadowca podni�s� si� i ponad poruszaj�cymi �ebkami i gruchaj�cymi go��biami spogl�da� na peron, gdzie sta� dy�urny ruchu.
- Gdyby� to przynajmniej patrzy�o mu z oczu, ta jego kujebacka natura - krzycza� pan zawiadowca, a dy�urny ruchu w�o�ywszy sobie palec do ucha porusza� nim, jakby wytrz�sa� z ucha ostatni� kropl�.
- Cicha woda brzegi rwie - powiedzia�em. - O godzinie pierwszej po p�nocy, kiedy poci�g towarowy zabra� wagony z cukrem, stukam ci ja i s�ysz� z gabinetu pana zawiadowcy taki d�wi�k, jakby kto� przesuwa� trumn�... A wkr�tce potem okropny ha�as. Wpadam do gabinetu pana zawiadowcy... a tam owa dama le�y na wznak na kanapie, zupe�nie naga, z - o tak - rozrzuconymi nogami! A dy�urny ruchu, pan Ca�usek, le�y na ziemi w kalesonach, tak jak ten �o�nierz w naszym ko�ciele, kiedy otwarto gr�b bo�y. I m�wi do mnie: "Mi�oszu, �le obliczy�em kontr�... Spad�em z o�tarza mi�o�ci..."
- A to hiena plamista! - krzycza� pan zawiadowca i oparty o futryn� okna patrzy� na dy�urnego ruchu, kt�ry rozstawiwszy szeroko nogi sta� na peronie
i spogl�da� w niebo.
- A jak tam ta nierz�dnica le�a�a na kanapie zawiadowcy, jak? - Pan zawiadowca odwr�ci� si�.
- Je�li pan pozwoli, to poka�� - o�wiadczy�em. Wskaza�em ceratow� kanap�, skoczy�em, wywin��em koz�a w powietrzu i opad�em na plecy.
Pan zawiadowca pochyli� si� nade mn� i grozi�:
- Niech si� tak pok�ada z kurwami w poczekalni, a nie na kanapie swojego zawiadowcy.
- Bo na kanapie pana zawiadowcy mo�e siada� tylko pan zawiadowca - powiedzia�em.
- No widzisz, ale dla tego �wi�skiego wieprza nic nie jest �wi�te! - krzycza�.
Usiad�em i powiedzia�em:
- To jeszcze nie wszystko, panie zawiadowco, niech pan spojrzy! - Uj��em pana zawiadowc� za r�kaw i pokaza�em: - O tu, w tym miejscu, cerata p�k�a na ca�ej szeroko�ci...
- Kanap� mi zniszczyli! - krzycza� pan zawiadowca. - Rozdarli na p� kanap� zawiadowcy! A dzieje si� tak dlatego, �e nic ju� nad lud�mi nie ma! Ani Boga, ani mitu, ani alegorii, ani symbolu. Jeste�my sami na �wiecie, dlatego wszystko jest dozwolone... ale nie dla mnie. Dla mnie Pan B�g istnieje. A dla tamtego �wi�skiego wieprza istnieje tylko kotlet schabowy, knedle i kapusta...
Pan zawiadowca nic ju� nie m�wi�, tylko oddycha� ci�ko i sapa� patrz�c na peron, na plecy dy�urnego ruchu, pana Ca�uska.
- To diabe� - odezwa� si� po chwili. - Cz�owiek, kt�ry od dziesi�ciu lat m�g�by ju� by� gdzie� zawiadowc� na jakiej� malutkiej stacyjce przy jednotorowym szlaku, a ci�gle nie ma jeszcze ani jednej gwiazdki. Ju�, ju� ma otrzyma� awans
i nagle robi jakie� g�upstwo, podczas gdy ja nieustannie pn� si� w g�r�.
- S�ysza�em - m�wi� - �e b�dzie pan wkr�tce inspektorem kolei pa�stwowych.
- Mam nim zosta�.
- Ach, i zamiast trzech gwiazdek b�dzie pan mia� tylko jedn� gwiazdk�, ale otoczon� za to inspektorskim ogr�dkiem - zawo�a�em.
- Tak, Mi�oszu... - rozmarzy� si� pan zawiadowca. - Taki przyk�ad tu macie - powiedzia� i otworzywszy szaf� wyj�� now� bluz�, na kt�rej by� ju� wyszyty �w ogr�dek z diamentow� gwiazd� - taki przyk�ad macie w mojej osobie, a mimo to... jakbym rzuca� per�y przed wieprze...
- Taki inspektor - m�wi� - to na kolei to samo co w wojsku major, prawda?
- Tak, Mi�oszu - odpar� pan zawiadowca.
Pierwszym torem przejecha� d�ugi poci�g towarowy, jecha� z pe�n� szybko�ci�
i na szparach stykowych szyn osie podzwania�y g��boko i regularnie.
Pan zawiadowca ostro�nie wyr�wna� w szafie r�kawy i klapy, aby ich przypadkiem nie pognie��, po czym wzi�� torb� z po�ladem, otworzy� okno i rysie polskie wlecia�y do biura, bi�y si� w powietrzu, kt�ry z nich si�dzie na ramieniu pana zawiadowcy, a w ko�cu poobsiada�y go wszystkie niczym jaki� pomnik albo fontann�, kiwa�y �ebkami i �asi�y si� do niego, jakby im wcale nie zale�a�o na po�ladzie, ale przede wszystkim na mi�o�ci, dzioba�y go w policzki, ale tak delikatnie, jakby to by�y jego malutkie dzieci.
Poci�g towarowy znikn�� razem ze swoim �oskotem. Taki ha�as zawsze towarzyszy poci�gowi w ruchu, zupe�nie tak samo jak w czasie pokoju ka�demu wieczornemu poci�gowi towarzysz� kwadraty i prostok�ty o�wietlonych okien.
- A c� to takiego m�g� pan dy�urny ruchu robi� z nasz� Zdeniczk�? - spyta�em.
- Bestialstwa - odpar� pan zawiadowca i u�miechaj�c si� nadstawia� go��bkom usta. - Nawet zwierz� si� na co� takiego nie zdob�dzie! Ale, m�j ch�opcze, nie ja ju� si� b�d� tym denerwowa�, spraw� przej�a komisja karna w Gr�dku... Kr�tko m�wi�c, pan dy�urny ruchu podczas nocnej zmiany po�o�y� Zdeniczk� na stole, po czym uni�s� jej sp�dnic� i wszystkie piecz�tki naszej stacji odbi� jedn� po drugiej na ty�ku naszej telegrafistki. Nawet o datowniku nie zapomnia�. A kiedy Zdeniczka wr�ci�a do domu i matka sobie te piecz�tki przeczyta�a, przybieg�a tu natychmiast wo�aj�c, �e p�jdzie na skarg� do gestapo. Musia�em wi�c, Mi�oszu, spisa� protok�. Okropne! A Zdeniczka musia�a uda� si� natychmiast do dyrekcji, gdzie obejrza� sobie te piecz�tki sam pan dyrektor naczelny kolei pa�stwowych. Co� strasznego! - wo�a� pan zawiadowca, a go��bie spada�y mu z rozrzuconych ramion i uderza�y gwa�townie skrzyd�ami, aby utrzyma� r�wnowag�.
Wzd�u� ogrodzenia naszej stacji, tam po drugiej stronie, cwa�owa�a na czarnym ogierze pani hrabina Kinska, kt�ra wraca�a ju� z folwark�w; siedzia�a w siodle tak, jakby stanowi�a jedn� ca�o�� z kruczym rumakiem.
Pan zawiadowca wyszed� z tymi rysiami polskimi na peron i uk�oni� si� nadje�d�aj�cej hrabinie, kt�ra przejecha�a przez tory i skierowa�a konia przed budynek stacyjny, gdzie tak lekko zeskoczy�a z wierzchowca, �e jej spodnie do konnej jazdy ledwie otar�y si� o sk�rzane siod�o. Pan zawiadowca poca�owa� j� w r�k� i obwieszony rysiami polskimi szed� obok pani hrabiny, jakby to by�o samo przez si� zrozumia�e, pani hrabiny zreszt� wcale nie dziwi�y te go��bie, wprost przeciwnie: sama im nadstawia�a r�kawiczk� i rozmawia�a z panem zawiadowc�.
Dy�urny ruchu, pan Ca�usek, nie m�g� od hrabiny oderwa� oczu.
- Wiesz, Mi�oszu, czym chcia�bym by�? Chcia�bym przemieni� si� w to siod�o! - I wskaza� osiod�anego czarnego ogiera, po czym splun��, za�mia� si�
i zwierzy� mi si� w zaufaniu: - Mi�oszu, mia�em pi�kny sen. �ni�o mi si�, �e jestem w�zkiem, a pani hrabina bierze mnie za dyszel i manewruje w stron� magazynu.
I zn�w bardzo nieskromnie popatrzy� na pani� hrabin�, na jej nogi, kiedy tak sz�a z panem zawiadowc� do spichlerza, do liwerpulu. Pana zawiadowc� tak przestraszy�a pewna wiadomo��, kt�r� mu chyba hrabina w�a�nie w tej chwili przekaza�a, �e przel�knione go��bie zerwa�y si� z jego ramion i odlecia�y. Hrabina poda�a panu zawiadowcy r�k�, kt�r� ten uprzejmie uca�owa�, po czym chcia� jej pom�c ze strzemieniem, ale pani hrabina wstrzyma�a go ruchem r�czki i wspi�a si� na czarnego ogiera, rozchylaj�c przy tym na chwilk� nogi, co widz�c dy�urny ruchu, pan Ca�usek, otar� sobie wargi i o�wiadczy�:
- Ale dupiara! - I splun��.
Pani hrabina cwa�owa�a drog� ze stacji, czarny ogier odbija� si� na tle �niegu, kt�ry iskrzy� si� r�owo w s�o�cu.
Dy�urny ruchu, pan Ca�usek, dzieli� kobiety na dwie kategorie: te, kt�re mia�y przewag� od pasa w d�, nazywa� - jak pani� hrabin� - dupiarami, te natomiast, co mia�y przewag� od pasa w g�r�, a wi�c pi�kne piersi, okre�la� mianem - cyc�wy. Tak jak fujara, spluwa, zasuwa i tak dalej.
Pan zawiadowca rozgniewany wpad� w drzwi stacji i zasycza�:
- Panie Ca�usek, nawet sama pani hrabina Kinska wie ju� o tym!
I odwr�ci� si� w drzwiach, i ze straszliw� powag� zacz�� kiwa� g�ow�, nast�pnie za� uda� si� po schodach wprost do kuchni, gdzie najpierw kilkakrotnie uderzy� krzes�em o pod�og�, tak �e a� w kancelarii dy�urnego ruchu tynk si� posypa� z sufitu, po czym zacz�� krzycze� przez �wietlik:
- Przekle�stwo wieku erotyki! Wszystko jest przeerotyzowane! Wsz�dzie same pokusy. Wyrostki i dzieci zakochani w dziewczynkach pas�cych g�si. Tragedie mi�osne podpatrzone na filmach erotycznych albo przej�te z lektury! Pod s�d pisarzy i wychowawc�w, i sprzedawc�w pornograficznych ksi��ek i obraz�w! Precz ze zdradzieck� wyobra�ni� m�odzie�y! Po�wiartowa� trupa mleczarki i z pewno�ci� poci��by na kawa�ki r�wnie� zw�oki swojej kuzynki, gdyby mu w tym nie przeszkodzono! W aptece wystawiono naturalnej wielko�ci model przedstawiaj�cy przekr�j bioder kobiety! A m�odzie� ch�onie to po prostu. Pracownia pewnego malarza budzi w�tpliwo�ci, czy nie wesz�o si� aby przypadkiem do jatki z ludzkim mi�sem. Kanibalizm. Wranska w kufrze. Policja poszukuje blondyna ze z�otym z�bem. Widziano ich po raz ostatni w barze samoobs�ugowym "Korona", kupowa� jej jab�ko australijskie. Tfu, nic, tylko mi�so! W perspektywie morderstwa na tle seksualnym. Na �aw� oskar�onych z nauczycielami, kt�rzy pozwalaj� na wyk�ady o sprawach p�ci! Im wi�cej niemoralno�ci i zmys�owo�ci, tym mniej ko�ysek, tym wi�cej trumien! - chrypia� pan zawiadowca przez �wietlik z kuchni na pierwszym pi�trze do kancelarii dy�urnego ruchu.
A to wszystko dlatego, �e pan zawiadowca by� z jednej strony cz�onkiem TOM-u, czyli Towarzystwa Odnowy Moralnej w Pradze, z drugiej za� pani hrabina - ilekro� zamawia�a wagony w celu przewiezienia byd�a rze�nego - zawsze mu wyrzuca�a ozi�b�o�� w sprawach wiary przypominaj�c, i� wraz z upadkiem Ko�cio�a katolickiego upadnie ca�y �wiat.
I pan zawiadowca, ilekro� przechodzi� obok jakiego� ko�cio�a, to je�li by� w mundurze, salutowa�, je�li za� w ubraniu cywilnym, to zdejmowa� sw�j szwarcemberski kapelusz i k�ania� si� ko�cio�owi i co� do niego szepta�, o czym� do niego cicho m�wi�.
*
* *
W bloku zatrzeszcza�o i czerwone k�eczko brz�cz�c przemienia�o si� w bia�e, wyci�gn��em wi�c klucz z bloku i wybieg�em na peron, do pomieszczenia s�u�bowego, lokomotywa gwizda�a przy wje�dzie, a pan zawiadowca zst�powa� po schodach, jakby si� nic nie sta�o, tak go oczy�ci� ten krzyk poprzez �wietlik, jakby to by�a �ciana P�aczu. Pan Ca�usek opowiada� o nim, �e w taki sam spos�b zwyk� krzycze� r�wnie� na swoj� ma��onk�, kt�ra - cho� c�rka rze�nika z Wolar - pozwala�a mu na to bez s�owa, ale cztery razy do roku podnosi�a bunt i kiedy pan zawiadowca najbardziej na ni� krzycza� i t�umaczy�, co to znaczy porz�dna niewiasta, pani zawiadowczyni rzuca�a we� tym, co mia�a pod r�k�. Pewnego razu przed Bo�ym Narodzeniem, kiedy zacz�� si� na ni� wydziera�, zaci�gn�a go do �azienki i tak mu da�a po pysku, �e wpad� do wanny, gdzie p�ywa� wigilijny karp.
Pan zawiadowca wszed� do biura i wystarczy�o mu jedno spojrzenie, by stwierdzi�, �e ze sprawami komunikacji nie wszystko jest w porz�dku.
- A wi�c, ch�opcy - spyta� ojcowskim tonem - orientujecie si� w sytuacji?
- Poci�g wojskowy sta� pod naszym semaforem. - Usta pana Ca�uska wykrzywi�, grymas.
- Ten transport pod specjalnym nadzorem? - Otworzy� szeroko oczy.
- Ten z trzema wykrzyknikami - powiedzia�em.
- Czytali�cie?... - Wskaza� obwieszczenie podpisane przez pe�nomocnika Rzeszy.
- Czytali�my - powiedzia� pan Ca�usek.
- I przemy�leli�cie to?...
- Przemy�leli�my i zdecydowali�my - za�mia� si� dy�urny ruchu, pan Ca�usek.
- Ch�opcy, ale to mo�na zakwalifikowa� jako sabota�! - Zawiadowca pokiwa� palcem i wyszed� na peron.
W parowozie wojskowego transportu pod specjalnym nadzorem znajdowa� si� blady in�ynier Honzik, kierownik Betriebsamtu, kt�ry sam uda� si� po ten transport a� do Libochu, a teraz sta� tam jako zak�adnik, z oczyma w s�up i ze z�o�onymi b�agalnie r�koma; sta� tu� przy okienku lokomotywy i dawa� do zrozumienia dworcowym drzwiom i oknom, jak to on przez t� nasz� stacj� cierpi.
Pan zawiadowca zasalutowa�, a wi�c i ja podszed�em do toru i tak�e zasalutowa�em. Parow�z zatrzyma� si� i zeszli z niego dwaj esesmani, ka�dy z parabelk� w r�ku, i przez chwil� patrzyli na moj� czerwon� czapk�. Stukn��em obcasami i zasalutowa�em, ale oni - jeden z jednej, drugi z drugiej strony - przy�o�yli mi lufy tej swojej automatycznej broni do �eber i musia�em wspi�� si� po stopniach do �rodka lokomotywy. Poci�g ruszy�. Ogarn�o mnie jakie� dziwne uczucie, obaj esesmani byli pi�kni, wygl�dali tak, jakby raczej pisali wiersze albo szli na parti� tenisa, ale znajdowali si� ze mn� w lokomotywie, obok in�yniera Honzika sta� dow�dca tego transportu, kapitan w austriackiej czapce alpejskiej, twarz przecina�a mu zagojona blizna, kt�ra przeskakiwa�a usta i poprzez brod� ci�gn�a si� ni�ej. Maszynista r�wnie� mia� na sobie mundur, trzyma� si� d�wigni zmiany szybko�ci i siedzia� w mi�kkim fotelu. By�a to niemiecka maszyna na w�giel kamienny, obok siedzenia maszynisty znajdowa�a si� d�wigienka, tak jak przy fotelach dla chorych, kt�re mo�na przemieni� z siedze� w le�anki.
Ci dwaj esesmani wci�� jeszcze wbijali mi lufy parabelek w szczyty p�uc, a oczy ich - zupe�nie tak samo jak te lufy - spogl�da�y bez ruchu na kapitana, kt�ry jednak patrzy� na przesuwaj�cy si� krajobraz. Widzia�em, jak na folwarku kto� ciekawski otworzy� klap� i wylaz� na cynowy dach, i teraz podnosi� r�ce, jakby si� poddawa�. Zapewne z transportu krzykni�to na niego, na pewno wymierzono we� jaki� karabin, ten na dachu jednak stale mia� uniesione r�ce, jakby przepija� do s�o�ca, by� to gminny p�g��wek Jordan, co to pasa� krowy, a letnie przedpo�udnia niedzielne sp�dza� w ten spos�b, �e wk�ada� do siatki na ryby butelk� piwa i p�ywa� ��dk�, wyci�gaj�c co chwila t� siatk� i nalewaj�c sobie �wie�ego piwa, po czym sta� na ��dce, tak samo jak teraz na dachu, sta� w k�piel�wkach na ��dce i z wyci�gni�t� r�k� przepija� do s�o�ca, wo�a� s�o�ce, wydawa� okrzyki: "Eh, eh, eh!", a potem wypija� piwo do dna. Widzia�em te� za kuchennym oknem pani� zawiadowczyni�, twarz jej przedziela� mosi�ny pr�t, na kt�rym zawieszono malutkie firaneczki, podnios�a r�ce, ale w�a�nie parow�z transportu pod specjalnym nadzorem przeje�d�a� obok tego rozbitego poci�gu na torze pi�tym, odwr�ci�em wzrok, aby zobaczy�, co na to ci dwaj, oni jednak patrzyli na mnie tak, jakbym to ja zniszczy� ten poci�g.
- Du Arschlecker - wycedzi� esesman.
- Solche Schweine ist besser sofort schiessen - powiedzia� drugi.
- Dreissig Minutten Verspaetung - sykn�� pierwszy i mocniej wcisn�� mi mi�dzy �ebra luf� parabellum.
Jak�e inaczej to by�o w�wczas, kiedy - przed trzema miesi�cami - wyje�d�a�em po swoj� �mier�. Pochyli�em si� do okienka kasy, by� wiecz�r, kasjerka mia�a rude w�osy. Powiedzia�em.
- Poprosz� bilet!
Pozna�a mnie i spyta�a:
- Dok�d, panie dy�urny ruchu?
- Pojad� tam, gdzie najpierw zatrzymaj� si� pani oczy - ja na to.
Za�mia�a si�:
- Jak to: najpierw? Ci�gle przecie� patrz� na bilety.
- Wie pani co? - m�wi�. - Zrobimy tak. Prosz� patrze� na mnie i lew�l r�k� wyci�gn�� jeden bilet.
Ona jednak chichota�a:
- Ale�, panie dy�urny ruchu, ja mog� sprzedawa� nawet po ciemku.
A wi�c powiedzia�em:
- Si�dmy rz�d, si�dma kolumna, si�demka jak u �yd�w. Si�gn�a tam i wci�� patrz�c na mnie, nie spuszczaj�c ze mnie oczu, o�wiadczy�a:
- Do Bystrzycy ko�o Beneszowa, dwadzie�cia osiem koron...
Maszyna zadr�a�a, w dali pol�niewa�a p�aszczyzna �niegu, kt�ry topnia�
i nieustannie tyka� kolorowymi kryszta�kami. W rowie le�a�y trzy martwe konie, kt�re Niemcy wyrzucili z wagonu. Po prostu otworzyli drzwi i wyrzucili padlin�. Teraz le�a�y w rowie przy torach, z nogami wzniesionymi w g�r�, jak kolumny, na kt�rych wspiera si� niewidzialny portal nieba. In�ynier Honzik patrzy� na mnie oczyma pe�nymi smutku i z�o�ci, �e na jego odcinku ten transport pod specjalnym nadzorem sp�ni� si� o p� godziny. Z pewno�ci� by�a w tym moja wina, dlatego te� s�usznie wzi�li mnie ci esesmani do lokomotywy i ci�gle si� dopominaj�, aby im wolno by�o przenie�� te lufy na ty� g�owy i na dany znak nacisn�� spusty, nafaszerowa� mnie kulkami i otworzy� drzwiczki... Czu�em to doskonale, ale mimo to my�la�em, �e to tylko tak, �e nie s� do tego zdolni, bo obaj byli tacy przystojni, zawsze ba�em si� pi�knych ludzi, nigdy nie umia�em normalnie rozmawia� z pi�knymi lud�mi. Poci�em si�, j�ka�em, tak bardzo podziwia�em pi�kne twarze, tak by�em ol�niony, �e nigdy nie mog�em spojrze� w jak�� pi�kn� twarz.
Za to kapitan by� brzydki z t� d�ug� blizn�, kt�ra przecina�a mu policzek, jakby w dzieci�stwie upad� twarz� na rozbity garnek; ten kapitan spojrza� teraz na mnie. Unios�em r�k� i chwyci�em si� takiego uszka wisz�cego pod dachem lokomotywy.
Pozwoli�em sobie na to dlatego, �e ten kapitan popatrzy� na mnie i zobaczy�, �e jestem zwyczajnym durniem, kt�ry stoi przy torach, durniem, kt�remu w dyrekcji w Gr�dku Kr�lowej powiedzieli, �eby przy tych torach sta� i opuszcza� b�d� podnosi� ramiona semafora, podczas gdy armia niemiecka b�dzie przeje�d�a�a przez jego stacj� najpierw na wsch�d, a teraz z powrotem. M�wi�em sobie: "Niemcy to i tak wariaci. Niebezpieczni wariaci." Ja te� by�em taki troch� wariat, ale na sw�j w�asny rachunek, podczas gdy Niemcy zawsze na rachunek innych. Stali pewnego razu na pi�tym torze, ca�y poci�g �o�nierzy, kt�rzy chodzili do sklepiku we wsi kupowa� sobie jedzenie
i cukierki, i kostki sztucznego miodu... a� tu kiedy� pewien �o�nierz wyci�gn�� po kryjomu t� kostk�, na kt�rej opiera�y si� pozosta�e, i sztuczny mi�d si� zwali�... kupiec policzy� i stwierdzi�, �e brakuje pi�ciu kostek sztucznego miodu, dow�dca wi�c kaza� ca�emu poci�gowi zaj�� miejsca i a� do wieczora dokonywa� rewizji wszystkich wagon�w szukaj�c tego sztucznego miodu, i dopiero gdy go nie znalaz�, osobi�cie uda� si� do kupca, zasalutowa� i uroczy�cie si� usprawiedliwi�... By� mo�e, byli to ci sami Niemcy, kt�rzy teraz stali ze mn� w lokomotywie, by� mo�e, byli to w�a�nie oni.
Palacz mrugn�� do mnie weso�o, po czym rytmicznymi ruchami zacz�� �opat� podrzuca� w�giel; najpierw ciska� w g��b, na ty� rusztu, p�niej na �rodek, aby ostatni� �opat� rozprowadzi� w�giel na samym skraju paleniska.
Oczy kapitana spogl�da�y na m�j przegub, tam gdzie i ja mia�em blizn�, r�kaw mi si� osun�� i kapitan patrzy� na t� zagojon� ran�, jakbym by� jak�� ksi��k�. Ten kapitan wiedzia� ju� zapewne wi�cej, na wszystko patrzy� ju� z drugiej strony, oczy jego przypomina�y dwa kawa�ki a�unu. Wszyscy wpatrywali si� w m�j przegub, kapitan wyci�gn�� pejcz i podwin�wszy mi drugi r�kaw zatrzyma� wzrok na drugiej bli�nie.
- Kamarad - powiedzia�.
Da� znak i wojskowy transport pod specjalnym nadzorem zacz�� zwalnia�, dwie parabelki odsun�y si� od moich plec�w, ja jednak nie spojrza�em ju� nawet na tych dw�ch pi�knych �o�nierzy, wpatrywa�em si� w pod�og�, w ��obkowane blachy �elazne, kt�re dr�a�y, nieustannie, gdy parow�z toczy� si� po szynach.
- Geh - powiedzia� kapitan.
- Dzi�kuj� - wyszepta�em. .
I wci�� jeszcze nie wiedzia�em, czy to nie zabawa, otwar�em drzwiczki, zszed�em na pierwszy stopie�, p�niej z ka�dym krokiem coraz ni�ej, wyci�gn��em nog� i dotkn��em �cie�ki, jakbym ta�czy� kozaka, jeszcze skok, i sta�em na ziemi,
a lokomotywa ruszy�a znowu i obok mnie przeje�d�a�y wagony z "tygrysami", niekt�rzy �o�nierze mieli otwarte kilowe puszki konserw i podwini�te r�kawy i wbijali na no�e kawa�ki mi�sa, i jedli, inni za� trzymali na kolanach bro� automatyczn�, ko�ysali wysokimi butami, jakby moczyli sobie nogi w strumyku; kiedy mnie tak wagon za wagonem mija�, czu�em nieustannie, �e moje plecy wci�� jeszcze s� znakomit� tarcz�.
Jako ostatni wagon tego transportu, jecha� wagon bydl�cy, z otwartymi drzwiami, w kt�rych ko�ysa�y si� czarne damskie po�czochy, z pewno�ci� siostrzyczki ze szpitala polowego, ja jednak znajdowa�em si� ci�gle w zasi�gu niemieckich parabelek, rewolwer�w i automat�w, bo je�li idzie o Niemc�w, sam tego teraz do�wiadczy�em na w�asnej sk�rze, nikt nigdy nie wiedzia�, do czego s� zdolni; pani� Karaskow�, kt�ra mieszka tu� obok nas, Niemcy zamkn�li od razu, jeszcze w 1940 roku, a wr�ci�a w zesz�ym - na Bo�e Narodzenie; przez ca�y ten czas, przez cztery lata, by�a w Peczkarnie i tam wyciera�a krew po egzekucjach, cztery lata wyciera�a krew i sam mistrz kat by� dla niej mi�y i dobry, dawa� jej szynk�, prosi� j�, by mu �piewa�a: "Czarne oczka, czemu�cie we �zach", i m�wi� do niej: "Pani b�dzie �askawa" i "Prosz� bardzo". A potem nagle, ni st�d, ni zow�d, pu�cili j� do domu, na zawsze,
i jeszcze napisali list z przeprosinami, ale pani Karaskow� nic z tego nie rozumia�a, pomiesza�o si� jej w g�owie; w urz�dzie zatrudnienia dano jej prac� w parowozowni, wci�ni�to w r�k� ba�k� z oliw� i musia�a smarowa� i wyciera� �o�yska maszyn.
Zbli�a�em si� do miejsca, gdzie tor zakr�ca�, ju� z daleka stercza�o w niebo tych dwana�cie kopyt martwych koni niczym kolumny w staroboles�awskiej krypcie. My�la�em o Maszy, o tym, jak spotkali�my si� po raz pierwszy, kiedy pracowa�em jeszcze u naczelnika odcinka, kt�ry da� nam po wiaderku czerwonej farby, polecaj�c, aby�my pomalowali p�ot wok� ca�ych warsztat�w pa�stwowych. Masza zaczyna�a prac� na kolei podobnie jak ja, stali�my naprzeciwko siebie, mi�dzy nami wznosi�o si� wysokie ogrodzenie z drutu, u n�g ka�de z nas mia�o sw�j kube�ek z mini�, sw�j p�dzel, i dreptali�my naprzeciwko siebie maluj�c p�ot, ka�de po swojej stronie, ci�gle tak twarz� w twarz, p�ot ten ci�gn�� si� ze cztery kilometry, przez pi�� miesi�cy codziennie stali�my tak naprzeciwko siebie i wszystko sobie z Masz� powiedzieli�my, ale wci�� znajdowa� si� mi�dzy nami ten p�ot; pewnego razu, kiedy mia�em ju� za sob� co najmniej dwa kilometry tego ogrodzenia, poci�gn��em czerwon� farb� drut na wysoko�ci ust Maszy i powiedzia�em jej, �e j� kocham, a ona z drugiej strony tak�e pomalowa�a ten sam drut i powiedzia�a, �e ona r�wnie� mnie kocha... i popatrzy�a mi w oczy, a �e dzia�o si� to w rowie, w wysokiej lebiodzie, nastawi�em usta i poca�owali�my si� poprzez ten pomalowany drut, a kiedy�my otworzyli oczy, ona mia�a na ustach tak� czerwon� cipeczk�, ja tak�e, roze�mieli�my si� i od tej pory byli�my szcz�liwi.
Kiedy doszed�em do tych trzech pad�ych koni, usiad�em na brzuchu jednego z nich i opar�em g�ow� o jego nog�. G�owa drugiego konia patrzy�a na mnie szeroko otwartym okiem, jakby i ten martwy ko� prze�y� wraz ze mn� to, co mog�o mi si� przed chwil� przydarzy�.
Wchodzi�em po schodach hoteliku w Bystrzycy ko�o Beneszowa, na korytarzu pracowa� murarz w bia�ym ubraniu, ku� otwory w �cianie, aby zagipsowa� w nich dwa haki, na kt�rych za chwil� mia�a zawisn�� ga�nica przeciwpo�arowa marki "Minimax"; murarz ten by� ju� stary, ale mia� tak szerokie ramiona, �e musia� stan�� bokiem, abym m�g� si� przecisn��; p�niej murarz pogwizdywa� sobie walczyka z Hrabiego Luksemburga, a ja wszed�em do pokoju, by�o popo�udnie, w �azience wyj��em dwie brzytwy: jedno ostrze umocowa�em w szparze stoj�cego ko�o wanny taboretu, drugie po�o�y�em obok i zacz��em gwizda� walczyka z Hrabiego Luksemburga, zrzuci�em z siebie wszystko, odkr�ci�em kurek z gor�c� wod�, a potem zamy�li�em si� i po cichu uchyli�em drzwi. Murarz sta� z drugiej strony drzwi na korytarzu, jakby to i on uchyli� drzwi i chcia� popatrze� na mnie, tak jak ja chcia�em popatrze� na niego. Zatrzasn��em drzwi, w�lizn��em si� do wanny, musia�em zanurza� si� powoli, bo woda by�a bardzo gor�ca, sykn��em nawet poparzony, siada�em ostro�nie i nie bez b�lu. A potem nastawi�em przegub i praw� r�k� przeci��em sobie przegub r�ki lewej... nast�pnie za� z ca�ej si�y uderzy�em przegubem prawej r�ki w ostrze drugiej brzytwy wci�ni�tej mi�dzy deski sto�ka. I w�o�y�em obie r�ce do gor�cej wody, i patrzy�em, jak z wolna wycieka ze mnie krew, jak woda staje si� r�owa,
a mimo to ta czerwona krew p�ynie nieustannie, wyra�nie widoczna - jakby mi kto�
z przegubu d�oni wyci�ga� d�ugi faluj�cy banda�, ta�cz�cy opatrunek... a potem zacz��em g�stnie� w wannie tak, jak g�stnia�a ta farba, kt�r� malowali�my ogrodzenie wok� ca�ych warsztat�w pa�stwowych, �e a� musieli�my dolewa� do niej terpentyny... i g�owa mi opad�a na piersi, i do ust ciek�a mi malinowa lemoniada, kt�ra jednak mia�a odrobin� s�ony smak... a potem te koncentryczne b��kitne i fioletowe kr�gi, kt�re spr�ynowa�y jak poruszaj�ce si� kolorowe spirale... a potem pochyli� si� nade mn� cie� i o m�j policzek otar�a si� broda poro�ni�ta twardym �cierniskiem. By� to ten murarz w bia�ym ubraniu. Uj�� mnie i wy�owi� z wody niczym czerwon� ryb�, kt�rej z przegub�w wyrastaj� purpurowe p�etwy. Po�o�y�em g�ow� na jego bluzie i s�ysza�em, jak moja mokra twarz gasi wapno, i ten zapach by� ostatni� rzecz�, jak� zapami�ta�em.
Siedzia�em na martwym koniu z g�ow� opart� o wzniesion� nog�, stercz�c� na tle nieba, dotyka�em takiej grzywki, jak� konie maj� na p�cinach... obok przeje�d�a� poci�g towarowy i weso�o pogwizdywa�. Wagony przys�ania�y mnie, to zn�w z rytmicznym stukotem ods�ania�y, zacz��em dr�e�, �lina wyst�pi�a mi na usta, bo wszystko zacz�o si� u wujka Nonemanna w Karlinie, spa�em u wujka Maszy, po�o�ono mnie w atelier na kanapie i przykryto kocem, na kt�ry z kolei po�o�ono t� p�acht�, na kt�rej namalowana by�a Praga, a nad ni� samolot, w kt�rym klienci kazali si� fotografowa� jako piloci albo nawigatorzy, na zdj�ciu mie�ci�y si� w tym samolocie ca�e zabawne grupki... a potem, kiedy u Nonemann�w zapad�a cisza, przysz�a Masza, w�lizn�a si� pod t� p�acht� z samolotem i g�aska�a mnie, przycisn�a si� do mnie ca�ym cia�em, i ja j� g�adzi�em, i by�em m�czyzn� a� do tej chwili, kiedy mia�o to nast�pi�, nagle jednak zwi�d�em i by�o po wszystkim. Masza usi�owa�a mnie szczypa�, ale ja odr�twia�em, jakbym straci� w�adz� we wszystkich cz�onkach, po godzinie Masza wy�lizn�a si� spod p�achty i wr�ci�a do pokoiku, do ciotki... rano nie odwa�y�em si� na ni� spojrze�, siedzia�em jak struty, przychodzili klienci, stawali za t� p�acht�, pod kt�r� tej nocy tak okrutnie zosta�em do�wiadczony, wchodzili - jeden na krzes�o, drugi na drabink� - a wujek Nonemann wk�ada� ka�demu do r�ki albo butelk�, albo lejek, potem w�azi� pod sp�dnic� temu swojemu aparatowi, podnosi� r�k� i dawa� znak jak orkiestrze, po czym zn�w gramoli� si� spod tej sp�dnicy i po pi�ciu minutach przynosi� fotografi�, nad wej�ciem bowiem znajdowa� si� wielki napis:
W PI�� MINUT GOTOWE!
Przychodzili tak ca�e przedpo�udnie, w ko�cu zjawili si� dwaj �o�nierze niemieccy, a kiedy jeden z nich wszed� na krzes�o, drugi za� na drabink�, a pan Nonemann postawi� przed nimi ten parawan z samolotem, rozleg� si� grzmi�cy �oskot, po czym przez atelier przelecia� podmuch wiatru i powali� p�acht� z samolotem, tak �e ci dwaj �o�nierze upadli, i wujek, kt�ry w�azi� pod sp�dnic�, upad� r�wnie�, i jakby tego wszystkiego by�o jeszcze ma�o, po chwili nadszed� pot�ny powiew i widzia�em, jak �ciana atelier zwali�a si� i poryw uni�s� wuja i tych dw�ch �o�nierzy, a z pokoju przyni�s� ciotk� i Masz�, kt�re lecia�y w powietrzu i chcia�y sobie przy tym poobci�ga� sp�dniczki, ale si� im to nie udawa�o, w�osy obraca�y si� im i powiewa�y,
i przys�ania�y ca�e niebo, i wszyscy upadli�my, a potem jeszcze jak pi�ki odbijali�my si� mi�kko na ��czce... a na koniec podmuch przyni�s� tablic�, na kt�rej znajdowa� si� napis:
W PI�� MINUT GOTOWE!
Po g��wnej ulicy przebieg�o kilkoro ludzi, po czym przez d�u�szy czas trwa�a cisza, nast�pnie za� zacz�y wy� syreny i przemkn�o par� samochod�w sanitarnych,
i przysz�o jeszcze kilka obdartych os�b, kt�re �mia�y si� jak szalone, wci�� �mia�y si�
i pada�y na wznak na ��czk�, le�a�y na wznak i wstrz�sa� nimi �miech... dopiero potem zjawi� si� jaki� cz�owiek, odwr�ci� si� i wskazuj�c w kierunku na Wysoczany powiedzia�:
- Ludzie, co za cholerny nalot!
A kiedy spojrza� na ��czk�, na t� wielk� tablic�, powt�rzy� w innym sensie to, co tam by�o napisane:
- W pi�� minut gotowe!...
*
* *
Przeszed�em pod szlabanem, na pi�tym torze sta�y wagony osobowe. Ca�y poci�g by� zniszczony, na pierwszym wagonie przeczyta�em napis:
"Cel - warsztaty pa�stwowe, stacja wysy�kowa - Krak�w."
W ten spos�b partyzanci urz�dzali zawsze niemieckie transporty tu� za frontem, ani jeden poci�g osobowy nie mia� szyb w oknach, ka�dy by� naszpikowany kulami, blaszane �ciany pokryte r�kopisem karabin�w maszynowych, niekt�re rozdarte granatem, inne pociskiem mo�dzierza albo zdobyczn� "pi�ci� pancern�".
By�y to takie wagony osobowe, jakie ju� dawno wycofano z ruchu, do ka�dego przedzia�u prowadzi�y z obu stron drzwiczki, a wzd�u� ca�ego wagonu ci�gn�� si� d�ugi stopie�. Niemal przy ka�dych drzwiach znajdowa� si� brunatny