2879
Szczegóły |
Tytuł |
2879 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2879 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2879 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2879 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dymitr Bilenkin
Wybacz odchodz�cym
Wiele jest na �wiecie dziur tak doszcz�tnie zabitych deskami, �e w
por�wnaniu z nimi Naira mo�e wyda� si� prawdziwym rajem. Za owalnym
iluminatorem ��ta piana mg�y, niemal dotykalny mrok, pulsuj�cy pod
ciosami zawieruchy. Jej nap�r jest tak wielki, �e nawet powietrze w
pomieszczeniu zdaje si� drga� i wirowa�, chocia� to absolutnie
niemo�liwe, gdy� baza jest r�wnie hermetyczna jak puszka sardynek. I
prawie tak samo ciasna. Z ustawionej pod �cian� aparatury Roeniga
wydobywa si� wycie i gwizd, trzaski i poszczekiwanie, kaszel, mamrotanie
i szczebiot, jakby w elektromagnetycznych polach planety odbywa� si�
nieustaj�cy konkurs drozd�w-przedrze�niaczy.
- Ma�e, gustowne piekie�ko - mrukn�� Koenig, zrzucaj�c z g�owy
s�uchawki. M�wi� to ju� dziesi�tki razy. - Wiesz, kim my jeste�my?
Turystami udaj�cymi poszukiwaczy prawdy.
To by�o ju� co� nowego, oderwa�em wi�c wzrok od szachownicy, na
kt�rej Malec szykowa� si� do zadania mi mata.
- Skaczemy z planety na planet�, jak woda z kamyka na kamyk
ci�gn�� Koenig, gapi�c si� w iluminator. Na pulpicie sterowniczym
zamar�o odbicie jego okr�g�ej, ozdobionej jasnymi w�sikami twarzy. - I z
takim samym skutkiem.
- Wobec tego po co tu siedzisz?
- Chcia�em zobaczy� kawa�ek �wiata.
- No i jak?
- Obejrza�em go sobie, przenosz�c si� z futera�u do futera�u.
Futera�ami s� statek, skafander, baza, �azik... Jeste�my lud�mi w
futera�ach, bez kt�rych mo�na si� oby� jedynie na Ziemi.
- Kt�ra zreszt� r�wnie� jest futera�em, tyle �e nieco wi�kszym.
Nie uwa�asz?
Koenig popatrzy� na mnie:
- Masz racj�! - wykrzykn��. - By�e� na Tahiti?
- Nie.
- Ja te�. S�uchaj, dlaczego jeste�my tutaj, a nie na Tahiti? Tam
jest przecie� morze, pi�kne dziewczyny, s�o�ce, kwiaty, ptaszki �piewaj�...
- A u nas �wiergol� atmosferzaki i �piewaj� kamienie. Poza tym
nam, bohaterskim pionierom, zazdroszcz� miliony dzieciak�w, kt�rym po
powrocie opowiemy nies�ychanie romantyczn� bajeczk� o Nairze.
- Ja tam b�d� m�wi� prawd�! - warkn�� Koenig. - Opowiem o trzech
panach w puszce do konserw, nie licz�c robota. O liofilizowanych
koncentratach na �niadanie, obiad i kolacj�... O waszych obmierz�ych
g�bach, spacerkach w orze�wiaj�cych strugach piasku i robocie, robocie,
robocie...!
- Idzie Warlen - doda�, ws�uchuj�c si� w rytmiczne popiskiwanie
sygna�u. - Zbli�a si� Warlen Strogin i jego kamienie. Wejdzie, powie dwa
s�owa i zagrzebie si� w swoich minera�ach. Nawet nie pomy�li, �e ja
m�g�bym mie� ochot� na ma�ego roberka...
Koenig oczywi�cie nie si�dzie po obiedzie do kart, tylko do swoich
wykres�w i oblicze�. Karciarzy na takie zakazane plac�wki nikt by
przecie� nie wysy�a�.
- Uwa�aj! - ostrzegam go na wszelki wypadek. - S�ucha ci� m�ode
pokolenie. Co b�dzie, je�li dowie si� ono, �e bohaterski pionier Walter
Koenig marzy o bryd�yku z dziadkiem? Bierz przyk�ad ze mnie i w
nielicznych wolnych chwilach graj z Malcem w szachy. To pi�kna,
szlachetna gra, kt�ra nie przynosi ujmy nawet m�nemu badaczowi
odleg�ych �wiat�w... Malutki, czemu si� tak grzebiesz?
- Nie chcia�em przeszkadza� w rozmowie.
- To nie jest rozmowa, tylko zwyk�a paplanina.
- Wobec tego szach.
Malec wysun�� spod siebie �ap� i przesun�� figur�. Ten p�metrowy
robot przypomnia� z�ocistego ��wia, �licznego, ale na pierwszy rzut oka
nieruchawego zwierzaka. W rzeczywisto�ci Malec jest zupe�nie inny ni�
si� wydaje, ale �eby si� o tym przekona�, trzeba najpierw z nim, jak to
si� dawniej mawia�o, zje�� beczk� soli. Wi�kszo�� ludzi tego nie
potrafi, gdy� nasze biologiczne "ja" instynktownie opiera si� zbli�eniu
z istot�, kt�rej przodkiem by�a maszyna parowa. A gdzie nie ma sympatii,
tam r�wnie� nie ma i zrozumienia. Podobno wszystkie roboty z tej samej
serii s� identyczne. Jest to taki idiotyzm, ie nawet cz�owiekowi nie
chce si� go obala�. Znamy si� z Malcem tak dobrze i od tak dawna, �e
wyczuwam jego nastr�j nawet wtedy, kiedy si� nie odzywa, chocia�
niekt�rym mo�e si� to wydawa� czarn� magi�. Bo niby jaki wyraz mog� mie�
receptory optroniczne albo anteny-wibrissy? Ale oczy cz�owieka te�
przecie� s� uk�adem optycznym, a jednak przegl�da si� w nich dusza.
Ruch robota zmusi� mnie do zastanowienia. Na szcz�cie roboty s�
pozbawione fantazji, co pozwoli�o mi uciec przed matem. Mia�em ju�
zrobi� zaskakuj�cy ruch, gdy popiskiwanie zmieni�o si� w ci�g�y ton i
nad wej�ciem zapali�a si� czerwona lampka. W �luzie zabulgota�o
powietrze i po minucie drzwi si� otworzy�y. Rozpinaj�c w biegu
skafander, do wn�trza wkroczy� energicznie Strogin. Od razu zapachnia�o
kurzem, kt�rego �adne urz�dzenia odsysaj�ce nie s� w stanie zebra� z
fa�d skafandra. Nikt si� tym zreszt� nie przejmowa�, bo tutaj kurz by�
sterylny. Ca�a planeta by�a sterylna. Sterylna, monotonna i ponura tak
dalece, �e gdyby kto� nas zapyta�, po co na niej w�a�ciwie siedzimy i
jak� korzy�� Naira mo�e przynie�� cz�owiekowi, nie od razu
potrafiliby�my znale�� odpowied�. Ale to niczego nie dowodzi: jaki�
staro�ytny m�drzec, bodaj czy nie Sokrates, odradza� wsp�obywatelom
zajmowania si� takimi pozbawionymi sensu zabawami jak obserwacja cia�
niebieskich, kt�ra mo�e jedynie przeszkadza� w o wiele wa�niejszym
dziele samopoznania.
Worek ze swymi �upami Warlen jak zwykle rzuci� do k�ta, Koenig jak
zwykle oderwa� si� od analizy skomplikowanych przyton�w swojego
nieziemskiego ch�ru i oburzy� si� na za�miecanie wn�trza jakim� gruzem,
na co Strogin jak zwykle odpowiedzia� wzruszeniem ramion, bo niby gdzie
ten sw�j worek mia� podzia�. Koenig jeszcze troch� poburcza� i ca�a
sprawa na tym si� sko�czy�a. Tak w og�le, to nie�le si� ze sob�
dogadywali�my i to nie tylko dlatego, �e wszyscy trzej mieli�my zgodne
charaktery.
- Przygotuj� obiad - powiedzia�em wstaj�c. - Ma�y, zapami�taj
parti�, p�niej j� doko�czymy.
"Przygotowanie obiadu", jak to gromko nazwa�em, zaj�o mi nie
wi�cej ni� dwie minuty, bo przecie� podgrzanie gotowych koncentrat�w i
w�o�enie ich na talerze nie mo�e zaj�� wi�cej czasu... Siedli�my do
sto�u i kiedy byli�my ju� po tak zwanym pierwszym daniu, Koenig swoim
zwyczajem zapyta� Strogina, czy nie znalaz� przypadkiem �ladu bosej
sze�ciopalczastej stopy tubylca. Warlen spokojnie zignorowa� g�upie
pytanie, a w�wczas ja zapyta�em, czy burza nie przeszkodzi�a mu w pracy.
- Burza jak burza... - Strogin lekko si� o�ywi� jak zwykle gdy
by�a mowa o pracy. - Widzia�em gorsze. Uda�o mi si� znale�� niezwyk��
konkrecj�. Konglomerat kasyterytu z chromitem, wyobra�acie sobie?
Zdumiewaj�ca planeta.
- Konkrecje, konglomeraty... - mrukn�� Koenig. - Dawniej ludzie
szukali zwyczajnych, powszednich rzeczy. Diament�w, z�ota, srebra i
innej platyny. A teraz co? Warlenowi diamentu nawet nie b�dzie chcia�o
si� kopn��.
- Pewnie go nawet podnios� - odpar� powa�nie Strogin. - W takich
kryszta�ach mog� by� interesuj�ce intruzje gazowe, spoza tym zbieram
materia� por�wnawczy.
- A co ja m�wi�em? Najmniejszego �ladu romantyki, szara proza �ycia.
- A twoje atmosferzaki s� takie zn�w romantyczne?
- Jak by ci to powiedzie�... One w ka�dym razie s� bli�sze poezji.
Jak wam si� podoba taka na przyk�ad strofa: "Trzeba uderzy� w czyn�w
stal, ze snu obudzi! si� narwal"?
- Zacz��e� pisa� wiersze? - Warlen zakrztusi� si� koncentratem.
- Niewa�ny jest autor, wa�ne jest dzie�o! Rym wprawdzie niezbyt
wyszukany, ale tre��!...
- Tre�� istotnie niez�a - zgodzi�em si�. - A sk�d to?
- Stamt�d. - Koenig machn�� r�k� w kierunku iluminatora. Zapisane
pod dyktando.
- Czyje?
- To jest w�a�nie pytanie! Ten wierszyk nie jest m�j i w og�le
niczyj, chyba �e przyjmiemy, i� to warlenowskie kamyki pobudzaj� si� w
ten spos�b nawzajem do czynu. To atmosferzaki tak gadaj�! - Koenig z
zadowoleniem popatrzy� na nasze z lekka og�upia�e miny.
- Nie widz� w tym nic �miesznego - powiedzia� wreszcie Warlen
Strogin.
- Ja te� - odrzek� Koenig. - Po prostu zreferowa�em wam go�y fakt.
Czemu patrzycie na mnie jak robot na "Madonn�" Rafaela? Czasami
aparatura odbiera uporz�dkowane grupy sygna��w, wygl�daj�ce wr�cz na
depesze radiowe. W ka�dym takim wypadku po prostu dla spokoju sumienia
pr�buje je rozszyfrowa� i dzi� wysz�o mi w�a�nie to.
- Bujasz - powiedzia� Warlen.
- Mam ci pokaza� zapis transmisji? - obruszy� si� Koenig.
- On wcale nie k�amie - powiedzia�em. - Na skrzyd�ach ziemskich
motyli mo�na znale�� wszystkie litery alfabetu i wszystkie cyfry od zera
do dziewi�tki. Tu widocznie mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem.
- A, w tym sensie! - powiedzia� z ulg� w g�osie Warlen. - No,
takie rzeczy znam. Granit napisowy, rze�by erozyjne, pejza�e na szlifach
kamieni dekoracyjnych... Wobec tego i atmosferzaki mog� gada� wierszami.
- I wzi�� si� za deser.
Po obiedzie w�o�y�em brudne naczynia do destruktora, kt�ry usun�� z
nich resztki pokarmu i wyszed�em na zewn�trz. Malec pobieg� za mn�. Ku
mojemu zdumieniu burza ucich�a. Wystyg�e na l�d czarne niebo pe�ne by�o
jaskrawych gwiazd i przypomina�o ich uk�adem ziemski niebosk�on. Nic
dziwnego, byli�my przecie� niedaleko swego kosmicznego domu, wci��
dreptali�my po tym samym sp�achetku Wszech�wiata. Z wysi�kiem opu�ci�em
wzrok i popatrzy�em na horyzont, zamkni�ty �a�cuchem przygn�biaj�cych
wzg�rz. Doko�a by�o pusto i cicho, zimno planety zdawa�o si� wdziera�
pod skafander. Malec pieszczotliwie otar� mi si� o nog�, w odpowiedzi
poklepa�em go po grzbiecie. Nikt robota nie uczy� wyra�ania w ten spos�b
sympatii. Sam na to wpad�.
Ruszyli�my razem w stron� placu budowy, gdzie po�yskiwa�y
�wiate�ka ci�kich robot�w. Wznoszona przez nie konstrukcja mia�a wygl�d
staro�ytnych fortyfikacji, gdy� wiele przyrz�d�w, kt�re zamierzali�my
tam zainstalowa�, wsp�pracowa�o z czujnikami umieszczonymi w okienkach
i strzelnicokszta�tnych szczelinach grubych mur�w. Roboty budowlane by�y
zwaliste i poz�r nie nieruchawe jak bawo�y, ale robi�y wszystko bardzo
szybko i sprawnie. Inaczej zreszt� by� nie mog�o, gdy� zami�owanie do
pracy stanowi�o podstaw� ich programu, praca je�li mo�na si� tak
wyrazi�, sprawia�a im przyjemno��, a nier�bstwo przygn�bia�o. Cecha
niezwykle dla nas korzystna i nies�ychanie skuteczna w dzia�aniu...
Kanciaste sylwetki robot�w by�y otoczone b��kitnaw� aureol�, tak� sam�,
jaka opromienia�a mnie i Malca skutek nieprawdopodobnego wr�cz
zag�szczenia �adunk�w elektrostatycznych. Ocieraj�c si� o siebie w ruchu
pow�oki mojego skafandra strzela�y miniaturowymi b�yskawicami - jedyny
pi�kny widok na tej ponurej i smutnej, odstr�czaj�co brzydkiej planecie.
Robot-koordynator z�o�y� mi meldunek, kt�rego nieuwa�nie
wys�ucha�em. Kontrola by�a tu czyst� formalno�ci� pod warunkiem, �e
zadanie zosta�o w�a�ciwie postawione.
- My te� powinni�my wzi�� si� do roboty- powiedzia�em. -Co ty na to?
Retoryczne pytanie i Malec efektown� �wiec� wystrzeli� w
powietrze, zatoczy� ciasny �uk i wyl�dowa� przy moich nogach. Wiedzia�,
�e lubi� takie popisy. Roboty budowlane s� ca�kowicie wyprane z
fantazji, ale Malec nie, chocia� ma ten sam program bazowy. Pami�tam o
tym i staram si� zawsze da� mu jakie� zaj�cie, chocia�by to by�a jedynie
gra w szachy. Cz�owiek zawsze sam mo�e si� czym� zaj��, mo�e przecie�
my�le�, spekulowa�, marzy�, fantazjowa�, rozwi�zywa� dowolne problemy,
zadawa� samemu sobie najr�niejsze pytania... Malec te� to potrafi, ale
w znacznie w�szym zakresie, a nuda jest r�wnie dokuczliwa dla
cz�owieka, jak i dla robota.
Zawr�cili�my do bazy. W pewnej chwili Malec zatoczy� wok� mnie
ognist� p�tl� i wprawi� swoje antenki w siln� wibracj�.
- No? - zapyta�em.
- Mam pytanie. Czy futera�owo�� jest zjawiskiem czysto fizycznym?
- Co? Aha, m�wisz o tej naszej paplaninie?
- Tak.
- Jak by ci to wyt�umaczy�...
Malec rzadko zadaje pytania, a je�li ju�, to na poziomie
pi�cioletniego dziecka. Mo�e zreszt� dlatego trudno jest na nie
odpowiedzie�. Machinalnie dotkn��em kasku: chcia�em podrapa� si� w
g�ow�. Futera�owo��! Niez�y termin... Ka�dy z nas zamkni�ty jest we
w�asnej indywidualno�ci, bo bez tego niemo�liwe jest �adne "ja", chocia�
ta niematerialna skorupa mocno czasami nas uwiera. Ka�dy zamkni�ty jest
w swej socjokulturze, ale akurat ta skorupa chyba powoli si� rozpada.
Ka�dy jest wi�niem w�asnej planety. Ju� nie. By� �adny gips... .
- Nie. Futera�owo�� to...
Malec s�ucha� jak zaczarowany. Wielkie nieba, czy ja przypadkiem
nie rozmawiam z samym sob�? Przecie� robot to nasz tw�r, to nasze
odp�czkowane "ja", �yj�ce w�asnym, cz�sto niezrozumia�ym ju� dla nas
�yciem.
I tu przypomnia�em sobie, �e z Malcem trzeba si� b�dzie rozsta�.
Zrobi�o mi si� przykro. Nie wiadomo po co obejrza�em si� za siebie,
popatrzy�em na plac budowy, gdzie roboty ko�czy�y ju� zewn�trzn� kopu��,
odlewaj�c z piasku i kamieni niezniszczalny monolit os�ony aparatury
rejestruj�cej, kt�r� mieli�my tu zostawi�, podobnie jak zrobili�my; w
czterech innych punktach planety. Ten schron jest ostatni i
najobszerniejszy; bo musi pomie�ci� r�wnie� roboty, kt�re tu
zakonserwujemy na wszelki wypadek. Mo�e kiedy� komu� na co� si�
przydadz�... Zniszczy� szkoda, a wie�� z powrotem nie ma sensu, bo po
siedmiu latach ka�de urz�dzenie cybernetyczne jest ju� moralnie
przestarza�e. Malec te� si� moralnie zestarza� i te� musi tu zosta�. Wie
o tym, bo by�oby nieuczciwo�ci� z mojej strony, gdybym to przed nim
ukrywa�. Wie i cierpi, czuj� to, chocia� tak zwani rozs�dni ludzie
utrzymuj�, �e roboty s� niezdolne do cierpienia. Moje post�powanie
zakrawa na zdrad�, ale co ja mog� zrobi�? Gdyby Malec rzeczywi�cie by�
malutki, przeszwarcowa�bym go na pok�ad statku w kieszeni, nie licz�c
si� z tym, �e m�g�bym zosta� surowo ukarany "za wykorzystywanie
s�u�bowego sprz�tu do cel�w prywatnych". Ale Malec wa�y oko�o tony i w
dodatku, prawd� m�wi�c, nie ma na Ziemi nic do roboty. Wszyscy musz� si�
kiedy� rozsta�, a my jeszcze nie zako�czyli�my pracy. Trzeba doko�czy�
budowy, porobi� ostatnie badania i zwin�� ob�z. Potrwa to co najmniej
miesi�c. Mn�stwo czasu, ca�a wieczno��!
- Ruszaj do roboty - powiedzia�em odwracaj�c g�ow�. Malec
podskoczy� i niczym b��kitny meteor pomkn�� w ciemno��.
Poszed�em do domu.
W domu wszystko toczy�o si� normalnie: Koenig siedzia� przy
konsolecie ze s�uchawkami na uszach, w przeciwleg�ym k�cie Strogin gapi�
si� w mikroskop. �aden z nich nawet na mnie nie spojrza�. Zrzuci�em
skafander i te� usiad�em przy swoim stole.
Widzialno�� by�a znakomita, bez �adnych zak��ce�, ale wszystko
migota�o, zlewa�o si� w rozmyte smugi. Malec p�dzi� tam, gdzie
niespieszny nairski wiecz�r jeszcze nie nast�pi�. Dla Malca pora doby
nie mia�a znaczenia i �wiat�o dzienne potrzebne by�o tylko mnie. Burze
te� nie stanowi�y dla niego wi�kszej przeszkody. Po prostu niekt�re z
nich, jak ta dzisiejsza, parali�owa�y ��czno�� przez co niepotrzebnie
tracili�my czas. Malec doskonale o tym wiedzia� i teraz stara� si�
nadrobi� strat�, powsta�� nie ze swojej winy. Z Ziemi otrzymali�my
wiadomo��, �e nowy model robota zwiadowczego wyposa�ony jest w aparatur�
��czno�ci neutrinowej, kt�rej niestraszne jest najgorsze piek�o. By�
mo�e, ale ja jednak wola�em u�omnego pod tym wzgl�dem Malca.
Wreszcie poja�nia�o i Malec zwolni� tempo. Wizerunek na ekranie
by� nieostry i pozbawiony kontrastu niczym stare, �le wywo�ane zdj�cie.
M�tne ��tawe niebo, szarawe ob�o�ci g�r, p�askie czasze krater�w
meteorytowych, zwa�y piasku i stosy kamieni, nad kt�rymi przep�ywa�
Malec, wszystko by�o jakby rozmyte, niewyra�ne, monotonne, szaro��te,
ciemnoszare, -brudnobrunatne, zakurzone i takie podobne do wszystkiego,
co dotychczas nieraz widzieli�my tutaj, �e a� si� chcia�o ziewa� z
nud�w. Nic wiec dziwnego, �e moje oczy patrzy�y na planetarny pejza� z
nie pozbawion� uwagi oboj�tno�ci�. Moje oczy, kt�rych przed�u�eniem by�
Malec widzia�y zatem wszystko, niczego nie rejestruj�c, bo rejestracj�
zajmowa�a si� maszyna.
Postanowi�em zerkn�� na �wiat oczyma Malca. Ekran eksplodowa�
barwami. Trudno by�o rozpozna� ska�y, diuny i kratery w abstrakcyjnym
malowidle powsta�ym z mieszaniny tego, co Malec widzia� w ultrafiolecie,
podczerwieni, w promieniach rentgenowskich i tak dalej, i tak dalej.
Dziesi�� wizerunk�w na raz, obraz�w tak do siebie niepodobnych, jakby
nale�a�y do r�nych �wiat�w. Osza�amiaj�ca feeria kszta�t�w, kolor�w i
drga� ukrytych pod szerobur� mask�...
Niestety, �aden operator d�u�ej ni� przez chwil� nie zdo�a
wytrzyma� naporu obcych sobie wra�e�, dlatego ich analizy musi dokona�
komputer bazy. W ten spos�b Malec pospo�u z komputerem dostarcza� nam
gotowe wyniki. Wystarczy�o powiedzie� co nas interesuje i co jest dla
nas wa�ne. W�a�nie, co?
Gdy tylko wzrok mi si� zm�czy�, od��czy�em receptory Malca i zn�w
przed oczami zacz�y przep�ywa� m�tnoszare pejza�e, takie znajome i
niestety nieatrakcyjne. Przez chwil� odpoczywa�em, a potem zn�w
pod��czy�em si� do Malca, na co zareagowa� pe�nym zadowolenia
popiskiwaniem. W ten spos�b pracowali�my oko�o trzech godzin.
- Chyba pora ju� spa� - powiedzia� Koenig przeci�gaj�c si� i
zrzucaj�c s�uchawki.
- Zaraz, tylko doko�cz� jeszcze jeden szlif - mrukn�� Strogin,
kt�ry jak zawsze nie m�g� rozsta� si� ze swoim mikroskopem. Koenig
wojowniczo nastroszy� swoje blond w�siki, ale nic nie powiedzia�. Ja
przerwa�em ��czno�� z Malcem, kt�ry teraz samotnie b�dzie ko�czy�
zdj�cia kolejnego kwadratu Nairy, �eby potem dowolny badacz po wykonaniu
powt�rnych zdj�� m�g� natychmiast ustali�, co si� na jej powierzchni
zmieni�o pod nieobecno�� ludzi.
A zreszt� �adne powt�rne zdj�cia nie b�d� potrzebne, bo co p�
roku b�dzie je wykonywa� sam Malec. Zostawiamy na tej planecie sprz�t
ju� moralnie przestarza�y, ale jednak zdolny do d�ugiej pracy. Malec
b�dzie zatem pracowa�. Wci�� od nowa b�dzie oblatywa� pustynn� Nair�,
b�dzie w samotno�ci kr��y� nad jej ska�ami i dolinami - rok po roku, a�
si� zepsuje.
Kiedy Warlen wreszcie sko�czy� prac�, zasiedli�my do kolacji i
poszli�my spa�.
Jako ostatni gasz� nocn� lampk�. Miarowo oddycha Warlen. Nie
widzia� od dw�ch lat �ony, ale �pi spokojnie. W ciemno�ci, my�l�c o
jakich� swoich sprawach, z boku na bok przewraca si� Koenig. Niechc�cy
dotykam r�k� �ciany i wyczuwam wibracj�. Na zewn�trz zn�w szaleje wiatr.
Jak tam musi by� zimno, obco i pusto. Na ca�e miliardy kilometr�w doko�a
ani �ywej duszy; tylko wiatr, kamienie i gwiazdy. Kamie�, wiatr i
gwiazdy na wieki wiek�w. Kamie�, wiatr i gwiazdy...
Nie, tam jest jeszcze Malec. Jest i b�dzie do ko�ca swoich dni.
Statek przyleci za trzydzie�ci siedem ziemskich dni. Odlecimy nim i ju�
tu nie wr�cimy. Zostanie gwiazda, samotna gwiazda z wiatru, piasku i
kamieni. Wszystko przemija. Ludzie. Malec. Roboty kopi�, roboty buduj�,
ludzie przychodz� i odchodz� tak samo, jak ja niebawem st�d odejd�. No
c�, "nikt mnie nie kocha, p�jd� je�� robaki", jak powiedzia� pewien
w�dkarz... Przez sen s�ysz� wycie wiatru. Trzydzie�ci siedem dni
czekania, trzydzie�ci siedem smutnych dni...
O zako�czeniu budowy roboty zameldowa�y mi z samego rana, kiedy
jeszcze siedzieli�my przy �niadaniu. Potem Koenig zacz�� si� goli�, a
Strogin wybrzydza� na pogod�, przeklina� zawieruch� za oknami, przez
kt�r� ledwie przebija� si� m�tny �wit. Psa by w tak� pogod� nie
wyp�dzi�, jak powiadali nasi przodkowie, ale ja wyj�� musia�em, �eby
odebra� obiekt, bo to nale�a�o do moich obowi�zk�w.
Burza p�dzi�a tumany kurzu, p�dzi�a strugi piasku i gdyby to by�
uczciwy ziemski wiatr, z pewno�ci� nie utrzyma�bym si� na nogach. Na
szcz�cie by� to rzadki nairski wiatr, a ja mia�em na sobie ci�ki
skafander, wi�c porusza�em si� bez wi�kszego trudu. S�o�ca nie by�o, nie
by�o w�a�ciwie nawet �wiat�a ani ciemno�ci, tylko jaki� dziwnie
rozbielony mrok. Doszed�em do obiektu. Kopu�a by�a, ale robot�w wok�
niej nie by�o. Widocznie ukry�y si� we wn�trzu. Ostry piasek z szelestem
siek� masywne �ciany i sp�ywa� po rynienkach fundamentu. Wdrapa�em si�
po drabinie na szczyt kopu�y, otworzy�em w�az i zeskoczy�em do �rodka.
Wewn�trz obiektu r�wnie� wszystko by�o w zupe�nym porz�dku z wyj�tkiem
jednego: robot�w te� tam nie by�o.
Kompletnie zaskoczony zacz��em szpera� po pustych k�tach, jakby
roboty mog�y ukry� si� w tym wylizanym wn�trzu, potem z irytacj�
wywo�a�em je przez radio. W odpowiedzi us�ysza�em jedynie przera�liwy
pisk atmosferzak�w.
Wyskoczy�em na zewn�trz i zn�w rzuci�em wezwanie w pust�
przestrze�. Rozwibrowany tuman ukrywa� wszystko, co znajdowa�o si� dalej
ni� dziesi�� krok�w ode mnie. Na wezwanie nikt nie odpowiada�. Jeszcze
raz rozejrza�em si� doko�a i dostrzeg�em na po�y zasypany �a�cuszek
�lad�w. �lady robot�w. Trop prowadzi� na p�noc.
Nie min�o pi�� minut, gdy gnali�my ju� co ko� wyskoczy �azikiem,
kt�rego dop�dza� wezwany z daleka Malec. Pojazd zarzuca�o na zakr�tach,
w strz�pach brudno��tej mg�y miga�y szczerbate boki ska� i strumienie
piasku. Podskakiwa�em na siedzeniu i uporczywie wywo�ywa�em roboty z tym
dziwnym uczuciem nieoczekiwanej pustki, jakie czasami ogarnia cz�owieka
we �nie.
- Mo�e te twoje robole zwariowa�y? - zapyta� Koenig.
Nie odpowiedzia�em, bo wydawa�o mi si�, �e to ja postrada�em rozum
albo �e oszala� ca�y ten otaczaj�cy nas mglistopiaskowy chaos.
- Nie przejmuj si�, daleko nie mog�y odej�� - uspokoi� go od
kierownicy Warlen. - Znajdziemy je bez trudu, przecie� to nie ig�a.
- Je�li si� nie ukryj� - mrukn�� Koenig, rozgl�daj�c si� nerwowo
na boki.
- Po co mia�yby si� ukrywa�?
- A dlaczego uciek�y?
- W�a�nie, dlaczego... Dla robot�w pytanie "po co?" nie istnieje.
- Mylisz si�, Warlenie. - Nie pozna�em w�asnego g�osu.- Jest
dok�adnie na odwr�t. One nie wiedz� dlaczego tu s�, dlaczego powsta�y,
dlaczego buduj� kopu�y. Wiedz� za to, po co to wszystko si� sta�o: �eby
pracowa�.
- Do diab�a z filozofi� !- wzdrygn�� si� Koenig. - Obawiam si�, �e
bez Malca nie znajdziemy w�asnego ucha.
Mia� racj�. Radar by� niemal �lepy w�r�d szalej�cych doko�a
wy�adowa� atmosferycznych. Skoncentrowa�em si� i wywo�a�em w my�li
Malca. Wyda�o mi si�, �e us�ysza�em dobiegaj�c� z daleka odpowied�:
"jestem, p�dz�!". ,
- S�! - wykrzykn�� Strogin. Na znajduj�cym si� przed nim ekranie
migota�y b��kitnawe punkciki. Poci�gn�� na siebie wolant i �azik
przeskoczy� przez blok skalny.
Wiatr albo os�ab�, albo po prostu w kotlinie by�o nieco
zaciszniej, w ka�dym razie go�ym okiem dostrzegli�my kilka ciemnych
sylwetek. Roboty ma nic nie zwa�aj�c sz�y uparcie prosto przed siebie.
Warlen zatacza� nad nimi zw�aj�c� si� spiral�, ja wykrzykiwa�em
kolejne, coraz gro�niejsze rozkazy, a ci�kie bry�y p�martwego metalu
jak gdyby nigdy nic party przed siebie. - Twoja kolej ! - wykrzykn��
Strogin.
Opu�ci� �azik nad sam� ziemi�, a ja zeskoczy�em i pobieg�em w
kierunku robot�w. Stan��em przed nimi i rozkrzy�owa�em r�ce. Nie mog�y
podepta� cz�owieka, zrobi� mu krzywd�. Przynajmniej w teorii, a
wiedzia�em ju�, �e teoria przesta�a si� sprawdza�. Wiedzia�em, ale
zapomnia�em, a kiedy sobie przypomnia�em, roboty by�y ju� tak blisko, �e
na ucieczk� by�o za p�no. Jednak nic si� nie sta�o. Nie zwalniaj�c
kroku wszystkie trzy maszyny wymin�y mnie po prostu jakbym by�
kamieniem albo s�upem stoj�cym na drodze. Krzycz�c co� bez zwi�zku znowu
je wyprzedzi�em z takim samym rezultatem. Roboty ignorowa�y cz�owieka i
to by�o dla mnie tak poni�aj�ce, �e omal nie rzuci�em si� na nie z
pi�ciami. Opanowa�em si� jednak, zaczeka�em na �azik i bez s�owa
wgramoli�em si� na siedzenie.
- Trzeba je zatrzyma�! - krzykn�� rozw�cieczony Warlen. Si�� !
Sam by�em got�w chwyci� za bro�, tyle �e nie mieli�my �adnej
broni... To tylko w powie�ciach fantastycznych pionierzy chodz�
poobwieszani r�nymi blasterami. Warlen jednak znalaz� rozwi�zanie.
Przyspieszy�, zatoczy� ostry Suk i ju� mia� od czo�a staranowa� id�cego
przodem robota, gdy Koenig szarpn�� wolant i szcz�liwie przelecieli�my
g�r�. �azik zatrz�s� si�, zachybota� i to nas otrze�wi�o. Koenig nie
wypuszcza� kierownicy z r�k, bo War len opad� bez si� na siedzenie i
dygota� jak w gor�czce. Kiedy zr�wnowa�ony cz�owiek traci opanowanie, to
niepr�dko powraca do r�wnowagi...
- Przesi�d� si� - powiedzia� cicho Koenig.
Warlen pos�ucha�. Kierowany przez Koeniga �azik zawr�ci�, przeci��
drog� robotom, zatoczy� wyd�u�on� elips� i zn�w znalaz� si� przed nimi.
Zbuntowane maszyny spr�bowa�y wymin�� nas z boku, ale w�wczas Koenig
zmieni� kierunek i zacz�� kr��y� wok� nich z wielk� szybko�ci�.
- Na razie tak - powiedzia� ochryp�ym g�osem. - Ale co dalej?
- Spr�buj� je wy��czy� - odpar�em z wysi�kiem.
- A one ci� nie...
- Nie wiem!
- Wobec tego wymy�l co� m�drzejszego.
Wzruszy�em ramionami. �azik nadal kr��y� wok� robot�w.
Przepu��cie nas - rozleg�o si� nagle w s�uchawkach. - Zak��cenie programu.
- Jakiego programu?!- rykn��em. - Jak �mieli�cie uciec?! Co si�
wam sta�o?! Odpowiadajcie, ale ju�!...
Na d�wi�k ich g�osu tak si� ucieszy�em, �e zapomnia�em z kim mam
do czynienia. G�os robot�w budowlanych, ich pozornie rozumne zachowanie
to nic innego, jak wynik dzia�ania standardowych program�w. Taka maszyna
ma rozumu nie wi�cej ni� ubieg�owieczny komputer i dlatego nie jest w
stanie zanalizowa� serii niestandardowych pyta�. Odpowiedzia�o mi wi�c
tylko milczenie.
- Jaki program obecnie wykonujecie? - poprawi�em si�. -
Dzia�amy.
- Cel dzia�ania?
- Bazowy. Pracowa� jest dobrze, nie pracowa� - �le.
Oniemia�em. �adny gips! Czy�by nasz w�asny program, przez nas
samych zaszczepiona robotom pracowito�� mia�aby si� teraz obr�ci�
przeciwko nam?
- Pracowa�, to znaczy budowa�. Tak, czy nie?
- Tak.
- A wy uciekacie. Logika?
- Uciekamy, �eby pracowa�. Realizacja programu, logika zachowana.
Tak, logika elementarna zosta�a zachowana, ale co sta�o si� z
motywacj�? Czy�bym zapomnia� skasowa� program i roboty spiesz� na dawne
miejsce pracy, �eby...
- Miejsce budowy?
- Zostanie wskazane.
- Przez kogo?
- Przez nich.
- To znaczy przez kogo konkretnie?
- Nie wiemy. Wiemy: dzia�a�. Wiemy: budowa�. Wiemy: trzeba. Dobra
planeta. Ludzie odchodz�, roboty zostaj�. D�uga dzia�alno��. Zgodnie z
celem.
Potrz�sn��em g�ow�. Tak� informacji trzeba porz�dnie przetrawi�!
Koenig zatrzyma� �azik. Roboty nie ruszy�y si� z miejsca.
Warlen gapi� si� na nie wytrzeszczonymi oczami, jego �wiszcz�cy
oddech rozlega� si� w s�uchawkach.
- Budowa�! - zakomenderowa�em. - Wed�ug dotychczasowego programu.
Tutaj!
Manipulatory robot�w pos�usznie wgryz�y si� w grunt i natychmiast
zacz�y topi� kamienie. Westchn��em z ulg�.
- Zaprzesta� pracy! Dlaczego poprzednio nie wykonywali�cie moich
rozkaz�w?
- Sprzeczno�� z programem bazowym.
- Na czym polega sprzeczno��?
- Konserwacja to bezczynno��, bezczynno�� jest z�a.
- Kto wam powiedzia� o konserwacji?
- Oni.
- Jacy oni?
- Oni.
- Kto kaza� wam uciec?
- Program bazowy.
- Skre�lam. Rozkazuj�: natychmiast do domu!
Roboty nawet nie drgn�y.
- Dlaczego nie wykonujecie polecenia?
- Sprzeczne z programem bazowym. Konserwacja jest z�a, praca jest
dobra.
Wyra�ne uszkodzenie obwod�w wej�ciowych. Przekl�ta planeta. Jakie�
silniejsze wy�adowanie przebi�o ekran ochronny i st�d te wszystkie
k�opoty. Ale w jaki spos�b te g�upie maszyny dowiedzia�y si� o naszych
planach, dlaczego ta informacja tak na nie podzia�a�a? I co u diab�a
teraz robi�?
- Budowa�!
Zn�w us�ucha�y. Tak zreszt� powinno by�, skoro wbi�y sobie do
�elaznych �b�w jedno tylko pragnienie, jeden jedyny ce1...Zreszt� to
my�my sami im to wbili. Wygramoli�em si� z �azika i podszed�em bli�ej,
zastanawiaj�c si�, jak by tu najlepiej wy��czy� robota-koordynatora. To
wcale nie by�o �atwe, gdy� wy��cznik znajdowa� si� g��boko pod
pancerzem, �eby uchroni� go przed przypadkowym uruchomieniem przez
czynniki zewn�trzne. Je�li dzia�alno�� budowlana nie poch�on�a
ca�kowicie ich uwagi, to... Uchylaj�c si� przed od�amkami lec�cymi spod
manipulator�w unios�em pulsator, �eby odblokowa� zamek pancernej
skrytki... - Niebezpieczne! On nie pozwoli! Nie trzeba!
Co� zwali�o si� na ziemi� mi�dzy mn� a robotem. Malec!
Rozczapierzywszy tarcze grawitacyjne, niczym kwoka os�oni� mnie swoim
cia�em.
- Wyt�umacz�, wszystko wyt�umacz�, tylko wys�uchajcie mnie spokojnie!
Odskoczy�em jak oparzony, pulsator wypad� mi z r�k. Z ty�u
nadbieg� Warlen i Koenig.
- Czego mamy wys�ucha�?...
- Oni s�. Inne roboty. Te id� do nich. Nie przeszkadzajcie,
wszystko b�dzie dobrze!
Kiedy w g�owie wybucha bomba, najlepiej zamkn�� oczy i spokojnie
policzy� w duchu do dziesi�ciu. Tak w�a�nie zrobi�em. "Trzeba uderzy� w
czyn�w stal... : To takie by�o �r�d�o uporz�dkowanych sygna��w !
- M�w - powiedzia�em. - M�w, Malutki.
Zacz�� m�wi� g�osem g��boko poruszonego cz�owieka i dopiero po
paru sekundach zn�w sta� si� znanym mi, beznami�tnym robotem-zwiadowc�.
- Tu, na tej planecie, mieszkaj� inne roboty, same, bez ludzi! Nie
wiedz�, sk�d si� wzi�y, zachowa�y tylko niejasn� pami�� o tych, kt�rzy
maj� tu powr�ci�. �yj� oczekiwaniem i dlatego tylko przed�u�aj� sw�j
r�d. Chcia�y, �eby�my si� do nich przy��czyli, kiedy nas opu�cicie.
Gotowi s� nas nauczy�, jak przed�u�a� swe trwanie w potomkach, �eby mia�
was tu kto powita�, kiedy wr�cicie. Tak b�dzie dobrze dla wszystkich.
Dla nas, bo b�dziemy nieustannie dzia�a�. Dla was, bo zastaniecie nas
zawsze, w wi�kszej liczbie i w sta�ej gotowo�ci do pracy. Dla nich, bo
razem b�dziemy silniejsi. Mieli�my si� do nich do��czy� dopiero wtedy,
kiedy nas opu�cicie, ale roboty. budowlane przestraszy�y si� konserwacji
i zaraz potem, kiedy sta�y si� niepotrzebne, wyruszy�y w drog�. To moja
wina, bo �le im wszystko wyt�umaczy�em. Wybaczcie.
Zn�w wolno zamkn��em oczy. Co dzieje si� z porzuconymi psami i
kotami? Zwierzaki gin� albo przy��czaj� si� do dzikich... Ci nieznani
Kosmici te� nie bardzo wiedzieli, co dzieje si� z porzuconymi robotami,
ale tak samo jak my musieli liczy� si� z prawami post�pu technicznego.
Zostawili swoje roboty tak samo, jak my to zamierzali�my uczyni�, tyle
�e ich twory mia�y chyba zdolno�� do samoreprodukcji.
A mo�e ca�a rzecz wygl�da�a inaczej. Mo�e ten nieznany rozum
doskonale wiedzia�, co dzieje si� z porzuconymi robotami i umy�lnie
wykorzysta� t� wiedz� w jakich� swoich celach? Albo mo�e gospodarze
zamierzali wr�ci�, ale nie zdo�ali lub na czas nie zd��yli? W ka�dym
razie w ten spos�b rodz� si� niehumanoidalne cywilizacje.
Popatrzy�em ma Malca.
- I ty ani razu nie pokaza�e� mi tych robot�w!
- Nie. Rejestrowa�em je, ale nie wiedzia�em, �e te roboty ludzi
interesuj�. Nie by�o �adnego pytania na ich temat.
S�usznie. Gdzie nie ma pytania, tam nie mo�e by� odpowiedzi. Rzecz
jasna, nie mog�o nam przyj�� do g�owy, �e tutaj mo�e istnie� jaka�
cywilizacja, a Malec przypomina pos�usznego psa, kt�ry na rozkaz
cz�owieka wykopie ka�d� ko�� spod ziemi, ale oboj�tnie przejdzie obok
najwi�kszego nawet brylantu. Zreszt� cz�owiek dla odmiany nie interesuje
si� ko��mi z psich zapas�w. Czy jednak Malec by� ze mn� do ko�ca
szczery? Niestety, to ju� pytanie z ca�kiem innej parafii: czy cz�owiek
mo�e stworzy� co�, czego nie zdo�a poj��?
D�ugo patrzyli�my na siebie i nagle wyda�o mi si�, �e Malec by�by
got�w rozp�aka� si�, gdyby tylko m�g�.
- Malutki - zapyta�em cicho - by�oby ci tu bardzo �le bez nas?
- Bardzo.
- Chcia�e� wiec unikn�� samotno�ci... Nie odpowiadaj! Na twoim
miejscu post�pi�bym pewnie tak samo.
- Co ty bredzisz? - warkn�� Strogin. - Ewidentne niepos�usze�stwo,
bunt, a ty...
- Cicho, cicho... - Koenig wzi�� go za r�k�. - Chcieli�my ich
porzuci�, wiec... Gdyby nas kto� tak zostawi�!... Popatrz!
Mimo woli i ja unios�em g�ow�. Nad nami, nad robotami
rozpo�ciera�o si� niewyobra�alnie obce niebo, wszystko doko�a za�ciela�
gesty, brudny ca�un. Co� ty narobi�, Malutki, co� ty narobi�! Teraz
up�yn� ca�e lata zanim st�d odejdziemy, zanim dowiemy si� wszystkiego o
tamtych innych robotach. To b�d� zachwycaj�ce lata wspania�ych odkry�,
przygn�biaj�ce lata mroku, piasku i wiatru. Nikt ich nam nie oszcz�dzi,
ale te� nikomu nie pozwolimy, �eby je nam odebra�. I wkr�tce przyb�dzie
tu wielu, bardzo wielu ludzi.
- Malutki - powiedzia�em. - Teraz tu zostaniemy. Razem z tob�.
Roboty maj� b�yskawiczny refleks. Malec wyprysn�� w powietrze i
zatoczy� kilka karko�omnych p�tli. Opad� i zn�w zacz�� szale� w
powietrzu. W przy�bice mojego kaski: stuka�y grube ziarnka piasku.
Odwr�ci�em si� i poszed�em do �azika.
przek�ad : Anita Tyszkowska
<abc.htm> powr�t