2874
Szczegóły |
Tytuł |
2874 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2874 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2874 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2874 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roland Topor - Chimeryczny lokator
ROLAND TOPOR
CHIMERYCZNY LOKATOR
(Le locataire chimerique)
Przek�ad: Tomasz Matkowski
| I Mieszkanie | II Poprzednia lokatorka | III Przeprowadzka | IV S�siedzi
| V Tajemnice | VI W�amanie | VII Bitwa | VIII Stella | IX Petycja | X
Choroba | XI Odkrycie | XII Bunt | XIII Dawny Trelkovsky | XIV Obl�enie |
XV Ucieczka | XVI Wypadek | XVII Przygotowania | XVIII Op�taniec | Epilog
CZʌ� PIERWSZA
NOWY LOKATOR
ROZDZIA� I
MIESZKANIE
T relkovsky'emu grozi�a eksmisja, gdy jego przyjaciel Simon powiedzia� mu
o wolnym mieszkaniu na ulicy Pirenej�w. Poszed� tam. Ponura dozorczyni nie
chcia�a pokaza� lokalu, lecz tysi�cfrankowy banknot sprawi�, �e zmieni�a
zdanie.
- Prosz� za mn� - rzek�a szorstko i nieprzychylnie.
Trelkovsky by� m�odym cz�owiekiem w wieku oko�o trzydziestu lat, uczciwym,
grzecznym, kt�ry nade wszystko nie znosi� k�opot�w. Zarabia� skromnie,
dlatego te� utrata mieszkania by�a dla niego katastrof�, pensja nie
pozwala�a mu bowiem na wystawne �ycie w hotelu. Mia� jednak na ksi��eczce
troch� oszcz�dno�ci i liczy�, �e b�dzie m�g� zap�aci� odst�pne, je�li nie
oka�e si� ono zbyt wyg�rowane.
Mieszkanie sk�ada�o si� z dw�ch ciemnych pokoi bez kuchni. Jedyne okno w
g��bi wychodzi�o na �cian�, w kt�rej dok�adnie naprzeciwko znajdowa� si�
lufcik. Trelkovsky zrozumia�, �e jest to okienko ubikacji w s�siedniej
kamienicy.
�ciany pokryte by�y ��t� tapet�. Widnia�y na niej gdzieniegdzie rozlegle
plamy wilgoci. Ca�a powierzchnia sufitu by�a pop�kana, a szczeliny
rozga��zia�y si� jak nerwy li�cia. Ma�e kawa�ki tynku, kt�re si� stamt�d
oderwa�y, chrz�ci�y pod nogami. W pokoju bez okna znajdowa� si� kominek z
imitacji marmuru, a w nim gazowy grzejnik.
- Poprzednia lokatorka wyskoczy�a przez okno - wyja�ni�a dozorczyni,
staj�c si� nagle bardziej rozmowna. - Prosz� spojrze�, wida� st�d miejsce,
gdzie upadla.
Poprowadzi�a Trelkovsky'ego przez labirynt r�norakich mebli i z
satysfakcj� wskaza�a resztki szklanego daszku, znajduj�ce si� o trzy
pi�tra ni�ej.
- Nie umar�a, ale po prawdzie to tak jakby trup. Le�y w szpitalu
Saint-Antoine.
- A je�li wyzdrowieje?
- Nie ma obawy - za�mia�a si� szyderczo wstr�tna kobieta. - Niech pan si�
tym nie przejmuje.
Mrugn�a porozumiewawczo.
- To dobra okazja.
- Jakie s� warunki?
- Dogodne. Jest tylko ma�e odst�pne za wod�. Cala instalacja jest nowa.
Przedtem trzeba by�o wychodzi� na podest, kiedy ci� chcia�o skorzysta� z
bie��cej wody. W�a�ciciel sam zap�aci� za instalacj�.
- A ubikacja?
- Dok�adnie naprzeciwko. Schodzi pan na d� i wchodzi klatk� B. Stamt�d
mo�e pan widzie� mieszkanie. I na odwr�t. U�miechn�a si� oble�nie.
- To widok, kt�ry warto zobaczy�.
Trelkovsky nie by� zachwycony. Ale tak czy inaczej, mieszkanie by�o
okazj�.
- Ile wynosi odst�pne?
- Pi��set tysi�cy. Komorne pi�tna�cie tysi�cy frank�w miesi�cznie.
- To drogo. Nie b�d� m�g� zap�aci� wi�cej ni� czterysta tysi�cy.
- To ju� nie moja sprawa. Niech pan si� dogada z w�a�cicielem. Jeszcze
jeden u�miech.
- Niech pan idzie z nim porozmawia�. To niedaleko. Mieszka pi�tro ni�ej.
No, to ja ju� p�jd�. I niech pan pami�ta, �e to okazja, kt�rej nie nale�y
przepu�ci�.
Trelkovsky odprowadzi� j� a� do drzwi w�a�ciciela. Zadzwoni�. Otworzy�a mu
stara kobieta o nieufnym spojrzeniu.
- Nic nie dajemy niewidomym - rzuci�a bardzo szybko.
- Chodzi o mieszkanie...
Jej oczy b�ysn�y chytrze.
- Jakie mieszkanie?
- To pi�tro wy�ej. Czy mog� si� widzie� z panem Zy?
Stara zostawi�a Trelkovsky'ego pod drzwiami. Us�ysza� jakie� szepty, po
czym wr�ci�a i powiedzia�a, �e pan Zy go przyjmie. Zaprowadzi�a go do
jadalni, gdzie tamten siedzia� przy stole. Usuwa� w�a�nie skrupulatnie
resztki jedzenia z z�b�w. Pokaza� palcem, �e jest zaj�ty. Pogrzeba� w
trzonowym z�bie i wyci�gn�� stamt�d strz�p mi�sa nak�uty na koniec
zaostrzonej zapa�ki. Przyjrza� mu si� uwa�nie i po�kn�� go.
Wtedy dopiero zwr�ci� si� do Trelkovsky'ego.
- Widzia� pan mieszkanie?
- Tak. Chcia�bym w�a�nie porozmawia� z panem o warunkach.
- Pi��set tysi�cy i pi�tna�cie tysi�cy miesi�cznie.
- Tak w�a�nie powiedzia�a mi pani dozorczyni. Chcia�bym wiedzie�, czy to
pa�skie ostatnie s�owo, poniewa� nie mog� da� wi�cej ni� czterysta
tysi�cy.
W�a�ciciel zrobi� znudzon� min�. Przez dwie minuty z roztargnieniem
obserwowa� star�, kt�ra sprz�ta�a ze sto�u. Wydawa�o si�, �e wspomina
wszystko, co przed chwil� zjad�. Chwilami kiwa� g�ow� z aprobat�. Powr�ci�
do tematu rozmowy.
- Czy dozorczyni m�wi�a panu o wodzie?
- Tak.
- W dzisiejszych czasach bardzo trudno znale�� mieszkanie. Pewien student
da� mi po�ow� tej sumy za jeden tylko pok�j na sz�stym pi�trze. I nie ma
tam wody.
Trelkovsky odchrz�kn��, aby jego glos brzmia� d�wi�czniej. On te� by�
znudzony.
- Prosz� mnie dobrze zrozumie�. Nie pr�buj� dyskredytowa� pa�skiego
mieszkania, ale nie ma tam kuchni. Z ubikacj� te� s� k�opoty. Za��my, �e
zachoruj�, co nie nale�y do moich zwyczaj�w, m�wi� to od razu, ale
za��my, �e b�d� musia� wyj�� za�atwi� si� w �rodku nocy: no wi�c, to
niewygodne. Z drugiej strony, dam panu wprawdzie tylko czterysta tysi�cy,
ale dam je got�wk�.
W�a�ciciel przerwa� mu.
- Tu nie chodzi o pieni�dze. Nie b�d� przed panem ukrywa�, panie...
- Trelkovsky.
- ...Trelkovsky, �e nie mam k�opot�w pieni�nych. Nie czekam na pa�skie
pieni�dze, aby m�c sobie kupi� co� do jedzenia. Nie, wynajmuj�, poniewa�
mam wolne mieszkanie, a jest to rzecz, o kt�r� dzi� nie�atwo.
- Oczywi�cie.
- Mam jednak swoje zasady. Nie jestem dusigroszem, lecz filantropem te�
nie jestem. Moja cena wynosi p�l miliona. Znam innych w�a�cicieli, kt�rzy
za��daliby siedmiuset tysi�cy i mieliby do tego pe�ne prawo. Ja chc�
pi��set i nie mam powodu bra� mniej.
Trelkovsky z uwag� wys�ucha� przem�wienia, kiwaj�c potakuj�co g�ow�.
- Ale� naturalnie, panie Zy. Doskonale rozumiem pa�ski punkt widzenia i
uwa�am go za bardzo rozs�dny. Ale... czy mog� pana pocz�stowa� papierosem?
W�a�ciciel odm�wi�.
- ...Jeste�my lud�mi cywilizowanymi. Podyskutujmy, w ten spos�b zawsze
mo�na si� dogada�. Pan chce pi��set. W porz�dku. Ale je�li kto� daje panu
pi��set w ci�gu trzech miesi�cy, te trzy miesi�ce mog� zmieni� si� w trzy
lata. Czy s�dzi pan, ze jest to korzystniejsze ni� czterysta tysi�cy od
razu?
- Tego nie twierdz�. Wiem lepiej od pana, �e nie ma nic lepszego ni� cala
suma od razu, got�wk�. Tylko �e ja wol� p�l miliona got�wk� ni� czterysta
tysi�cy got�wk�.
Trelkovsky zapali� papierosa.
- Oczywi�cie. Nie mam wcale zamiaru twierdzi�, �e jest inaczej. Jednak
niech pan we�mie pod uwag�, �e poprzednia lokatorka jeszcze nie umar�a. A
je�li wr�ci? Je�li b�dzie chcia�a zrobi� zamian�? Pan wie, �e pan nie ma
prawa sprzeciwia� si� zamianie. W takim wypadku nie tylko nie dosta�by pan
pi�ciuset tysi�cy, lecz nie dosta�by pan nic. Podczas gdy ja daj� panu
czterysta tysi�cy. I wtedy nie ma problemu, wszystko zostaje za�atwione
polubownie. Ani pan nie ma k�opot�w, ani ja. Czy mo�e mi pan zaproponowa�
co� lepszego?
- Ma�e s� szans� na to, �eby dosz�o do takiej sytuacji.
- By� mo�e, ale trzeba to wzi�� pod uwag�. Podczas gdy z moimi czterystoma
tysi�cami got�wk� nie ma problemu, nie ma sprawy.
- No dobrze, zostawmy na razie t� kwesti�, panie... Trelkovsky. Jak ju�
panu powiedzia�em, nie to jest dla mnie najwa�niejsze. Czy pan jest
�onaty? Prosz� mi wybaczy�, �e o to pytam, ale chodzi mi o dzieci. To jest
spokojny dom, a moja �ona i ja jeste�my starszymi lud�mi...
- Nie takimi zn�w starymi, panie Zy!
- Wiem, co m�wi�. Jeste�my starszymi lud�mi i nie lubimy ha�as�w. Tak wi�c
uprzedzam pana od razu, je�li jest pan �onaty, je�li ma pan dzieci, mo�e
mi pan zaproponowa� milion i te� si� nie zgodz�.
- Prosz� si� nie obawia�, panie Zy. Ze mn� nie b�dzie pan mial tego
rodzaju k�opot�w. Jestem spokojny i nie mam �ony.
- Z drugiej strony, tu nie jest te� dom schadzek. Je�li bierze pan
mieszkanie po to, by przyprowadza� dziewczynki, to w takim razie wol�
dosta� dwie�cie tysi�cy, ale da� je komu�, kto go naprawd� potrzebuje.
- Najzupe�niej si� z panem zgadzam. Zreszt� to mnie nie dotyczy.
Jestem cz�owiekiem zr�wnowa�onym, nie lubi� sytuacji, kt�re naruszaj� m�j
spok�j.
- Prosz� mi nie bra� za z�e, �e pytam pana teraz o to wszystko, ale lepiej
od razu si� dogada�, a p�niej �y� w zgodzie.
- To zrozumia�e. Ma pan ca�kowit� racj�.
- Tak wi�c zrozumie pan r�wnie�, �e nie b�dzie pan m�g� chowa� zwierz�t:
ps�w, kot�w ani �adnych innych.
- Nie mam zamiaru.
- Prosz� pos�ucha�, panie Trelkovsky, na razie nie mog� panu da�
odpowiedzi. Tak czy owak, nie mo�e by� o tym mowy, dop�ki poprzednia
lokatorka �yje. Ale jest pan sympatyczny, sprawia pan wra�enie dobrze
wychowanego m�odego cz�owieka. Mog� panu powiedzie� tylko jedno: niech pan
przyjdzie jeszcze raz w tym tygodniu, wtedy b�d� m�g� da� panu ostateczn�
odpowied�.
Trelkovsky d�ugo dzi�kowa�, zanim wyszed�. Gdy mija� str��wk�, dozorczyni
spojrza�a na niego z ciekawo�ci�, nie okazuj�c jednak, �e go poznaje, i
wycieraj�c machinalnie fartuchem jaki� talerz.
Na chodniku przystan��, aby przyjrze� si� kamienicy. Wy�sze pi�tra
o�wietlone by�y wrze�niowym s�o�cem, co nadawa�o jej wygl�d prawie nowej i
weso�ej. Zacz�� szuka� okna "swojego" mieszkania, lecz przypomnia� sobie,
�e wychodzi na podw�rze.
Ca�e pi�te pi�tro by�o pomalowane na r�owo, a okiennice na ��to w
odcieniu kanarkowym. Nie by�o to subtelne po��czenie, lecz kolorowa nuta,
kt�r� wywo�ywa�o, brzmia�a weso�o. W oknach trzeciego pi�tra by�a ca�a
grz�dka kaktus�w, a na czwartym kraty podwy�sza�y por�cz, mo�e ze wzgl�du
na dzieci, chocia� to ma�o prawdopodobne, skoro w�a�ciciel ich nie
tolerowa�. Dach naje�ony by� kominami r�nych rozmiar�w i kszta�t�w. Jaki�
kot, kt�ry z pewno�ci� nie nale�a� do �adnego z lokator�w, spacerowa� po
dachu. Trelkovsky dla zabawy wyobrazi� sobie, �e jest na miejscu kota i �e
to jego �agodnie grzeje s�o�ce. Spostrzeg� jednak poruszaj�c� si� firank�
na drugim pi�trze, a wi�c u w�a�ciciela. Oddali� si� szybko.
Ulice by�y prawie puste, jak zwykle o tej porze. Tre�kovsky poszed� kupi�
kawa�ek chleba i par� plastr�w kie�basy z czosnkiem. Usiad� na �awce i
zastanawia� si� jedz�c.
Ca�kiem mo�liwe, �e argument u�yty w rozmowie z w�a�cicielem oka�e si�
s�uszny i �e poprzednia lokatorka dokona zamiany. Mo�e wyzdrowieje?
Szczerze jej tego �yczy�. W przeciwnym razie, by� mo�e zostawi testament.
Jakie s� w tym wypadku prawa w�a�ciciela? Czy Trelkovsky nie b�dzie musia�
dwa razy zap�aci� odst�pnego, raz w�a�cicielowi, a drugi raz poprzedniej
lokatorce? �a�owa�, �e nie mo�e poradzi� si� swego kolegi Scope'a,
kancelisty u notariusza, kt�ry niestety by� w�a�nie na prowincji w jakiej�
sprawie spadkowej.
- Najlepiej b�dzie odwiedzi� w szpitalu poprzedni� lokatork�.
Po sko�czonym posi�ku wr�ci� wypyta� dozorczyni�.
Wyjawi�a mu niech�tnie, ze chodzi o niejak� pann� Choule.
- Biedna kobieta - rzek� Trelkovsky, zapisuj�c nazwisko na odwrocie
jakiej� koperty.
ROZDZIA� II
POPRZEDNIA LOKATORKA
N ast�pnego dnia, w godzinach wizyt, Trelkovsky przekracza� bram� szpitala
Saint-Antoine. Ubrany by� w sw�j jedyny ciemny garnitur, a w prawym r�ku
trzyma� kilo pomara�czy zawini�tych w gazet�. Szpitale sprawia�y na nim
zawsze przygn�biaj�ce wra�enie. Zdawa�o mu si�, �e z ka�dego okna dobywaj�
si� j�ki i �e momenty, gdy byt odwr�cony plecami, wykorzystywano na
wynoszenie trup�w. Lekarze i piel�gniarki byli w jego oczach nieczu�ymi
potworami, ale jednocze�nie podziwia� ich po�wi�cenie.
W okienku informacji zapyta�, gdzie mo�e znale�� pann� Choule. Urz�dniczka
przejrza�a kartotek�.
- Pan jest jej krewnym?
Trelkovsky zawaha� si�. Je�li zaprzeczy, to mo�e nie pozwol� mu wej��?
- Jestem jej przyjacielem.
- Sala dwudziesta si�dma, osiemnaste ��ko. Prosz� si� najpierw zwr�ci� do
prze�o�onej piel�gniarek.
Podzi�kowa�. Dwudziesta si�dma sala by�a ogromna jak poczekalnia dworcowa.
Cztery rz�dy ��ek bieg�y przez ca�� jej d�ugo��. Wok� ��ek przesuwa�y
si� ma�e grupki ludzi, kt�rych ciemne ubrania stanowi�y kontrast z biel�.
By�a to godzina najwi�kszego nat�enia wizyt. Nieustanny szept,
przypominaj�cy szum morza, kt�ry mo�na us�ysze� w muszli, dzia�a�
odurzaj�co. Zaczepi�a go prze�o�ona piel�gniarek o agresywnie wystaj�cym
podbr�dku.
- Co pan tu robi?
- Czy to mo�e pani jest prze�o�on� piel�gniarek? Nazywam si� Trelkovsky.
Ciesz� si�, �e pani� widz�, gdy� pani z informacji powiedzia�a, �ebym si�
do pani zwr�ci�. Chodzi o pann� Choule.
- Osiemnaste ��ko?
- Tak mi powiedziano. Czy mog� j� zobaczy�?
Prze�o�ona piel�gniarek zmarszczy�a brwi. W�o�y�a do ust o��wek i dtugo go
ssa�a, zanim zdecydowa�a si� odpowiedzie�.
- Nie nale�y jej m�czy�, a� do wczoraj by�a nieprzytomna. Niech pan idzie,
ale prosz� by� rozs�dnym. Nie wolno z ni� rozmawia�.
Trelkovsky bez wi�kszych trudno�ci znalaz� ��ko z numerem osiemnastym.
Le�a�a na nim kobieta o twarzy zakrytej banda�ami, z lew� nog� podniesion�
za pomoc� skomplikowanego systemu bloczk�w. Jedyne ods�oni�te oko by�o
otwarte. Trelkovsky zbli�y� si� powoli. Nie wiedzia�, czy kobieta go
dostrzeg�a, gdy� nawet nie drgn�a, wyrazu jej twarzy nie mo�na by�o wcale
dostrzec, tak by�a poobwijana. Po�o�y� pomara�cze na nocnym stoliku i
usiad� na taborecie. Sprawia�a wra�enie starszej, ni� j� sobie wyobra�a�.
Oddycha�a z trudem, a jej szeroko otwarte usta wygl�da�y jak otw�r ciemnej
studni. Z zak�opotaniem spostrzeg�, �e brak jej jednego z g�rnych
siekaczy.
- Pan jest jej znajomym?
Podskoczy�. Nie zauwa�y� przedtem drugiej odwiedzaj�cej. Czo�o jego, i tak
ju� wilgotne, pokry�o si� potem. Czu� si� jak przest�pca, kt�remu grozi
wydanie przez niespodziewanego �wiadka. Przez g�ow� przelatywa�y mu
najr�niejsze, nieprawdopodobne wyt�umaczenia. Lecz m�oda dziewczyna
m�wi�a ju� dalej.
- Co za historia! Nie wie pan, dlaczego to zrobi�a? Z pocz�tku nie mog�am
uwierzy�. I pomy�le�, �e poprzedniego dnia zostawi�am j� w tak dobrym
nastroju. Co si� z ni� sta�o?
Trelkovsky odetchn�� z ulg�. M�oda dziewczyna od razu zakwalifikowa�a go
do niezliczonej rzeszy znajomych panny Choule. To, co powiedzia�a, nie
by�o pytaniem, lecz po prostu stwierdzeniem oczywistego faktu. Przyjrza�
si� jej uwa�niej.
Przyjemnie by�o na ni� popatrze�, bo chocia� nie by�a �adna, by�a
podniecaj�ca. Nale�a�a do gatunku dziewcz�t, kt�re Trelkovsky wywo�ywa� w
wyobra�ni w najintymniejszych momentach. W ka�dym razie, je�li chodzi o
cia�o, cia�o, kt�re �wietnie mog�oby si� oby� bez g�owy. By�o pulchne, ale
nie galaretowate.
Dziewczyna ubrana by�a w zielon� bluzk� podkre�laj�c� piersi, kt�rych
czubki uwydatnia� biustonosz, a mo�e jego brak. Niebieska, w odcieniu
morskim, sp�dnica zadarta by�a wysoko ponad kolana, nie z wyrachowania,
lecz przez niedba�o��. Tak czy owak wida� by�o spory kawa� cia�a nad
po�czoch� przypi�t� podwi�zkami. To mleczne cia�o, to udo ocienione, lecz
niezwykle �wietliste obok ciemnych �rodkowych partii, hipnotyzowa�o
Trelkovsky'ego. Z trudem uda�o mu si� oderwa� od niego wzrok, aby spojrze�
na twarz, kt�ra by�a najzupe�niej banalna. Kasztanowe w�osy, piwne oczy,
wielkie usta umalowane szmink�.
- Je�li mam by� szczery - zacz�� odchrz�kn�wszy - nie jestem tak ca�kiem
jej przyjacielem, gdy� znam j� bardzo s�abo.
Wstyd nie pozwala� mu przyzna�, �e nie zna jej wcale.
- Ale prosz� mi wierzy�, �e jestem g��boko zasmucony tym, co si� sta�o.
Dziewczyna u�miechn�a si� do niego.
- Tak, to straszne.
Przenios�a wzrok na le��c�, kt�ra wci�� sprawia�a wra�enie nieprzytomnej,
mimo otwartego oka.
- Simone, Simone, poznajesz mnie? - spyta�a cicho dziewczyna. - To ja,
Stella, twoja przyjaci�ka Stella. Poznajesz mnie?
Oko pozosta�o nieruchome, wpatrzone wci�� w ten sam niewidoczny punkt na
suficie. Trelkovsky zastanawia� si�, czy nie umar�a, lecz z jej ust
wydoby� si� j�k, z pocz�tku st�umiony, p�niej narastaj�cy, kt�ry
zako�czy� si� krzykiem nie do zniesienia.
Stella zacz�a g�o�no p�aka�, a Trelkovsky by� tym wszystkim �miertelnie
zak�opotany. Mia� ochot� jej powiedzie� "Ciii", czu�, �e cala sala na nich
patrzy, �e wszyscy uwa�aj� go za winnego jej �ez. Rzuci� ukradkowe
spojrzenie na najbli�szych s�siad�w, by zobaczy�, jak zareaguj�. Po lewej
stronie jaki� staruszek spa� niespokojnym snem. Mrucza� wci��
niezrozumia�e s�owa i wykonywa� wargami ruchy, jakby ssa� du�ego cukierka.
Stru�ka zmieszanej z krwi� �liny nikn�a pod po�ciel�. Po prawej stronie
grupa odwiedzaj�cych rozpakowywa�a jedzenie i picie pod zachwyconym okiem
grubego, zapijaczonego ch�opa.
Trelkovsky uspokoi� si� widz�c, �e nikt si� nimi nie zajmuje. Chwil�
p�niej zbli�y�a si� piel�gniarka, daj�c znak, �e wizyta sko�czona.
- Czy jest jaka� szansa, �eby j� uratowa�? - spyta�a Stella, kt�ra wci��
p�aka�a, teraz ju� tylko pochlipuj�c.
Piel�gniarka spojrza�a na ni� wrogo.
- A jak pani my�li? Je�li mo�na j� uratowa�, to j� uratujemy. Co jeszcze
pani chce wiedzie�?
- Ale co pani o tym s�dzi? Czy to mo�liwe?
Piel�gniarka wzruszy�a ramionami z irytacj�.
- Prosz� spyta� lekarza, ale nawet on nie powie pani nic wi�cej. W tego
rodzaju wypadkach - ci�gn�a z wa�n� min� - nie mo�na powiedzie� nic
pewnego. I tak dobrze, �e odzyska�a przytomno��.
Trelkovsky by� rozczarowany. Nie uda�o mu si� porozmawia� z Simone Choule,
a fakt, �e biedaczka jest o krok od �mierci, wcale go nie pociesza�. Nie
by� z�ym ch�opcem i wola�by nadal pozosta� ze swymi k�opotami, gdyby w ten
spos�b uda�o si� j� uratowa�.
- Porozmawiam ze Stell� - rzek� do siebie - mo�e ona mi cos powie.
Lecz nie wiedzia�, jak nawi�za� rozmow�, dziewczyna bowiem ci�gle p�aka�a.
Niezr�cznie by�oby poruszy� bez �adnych wst�p�w spraw� mieszkania. Zarazem
ba� si�, �e gdy b�d� wychodzi� ze szpitala, wyci�gnie do niego r�k�, zanim
on zd��y si� zdecydowa�. Na domiar z�ego poczu� nagle siln� potrzeb�
oddania moczu, kt�ra odebra�a mu zdolno�� logicznego my�lenia. Zmusi� si�,
by i�� wolno, chocia� mia� szalon� ch�� pogna� co tchu do najbli�szego
szaletu. Odwa�nie zaatakowa�:
- Nie powinna pani poddawa� si� rozpaczy. Chod�my si� czego� napi�, je�li
ma pani ochot�. Mam wra�enie, �e kieliszek czego� mocnego postawi pani� na
nogi. - Przygryz� wargi a� do krwi, by powstrzyma� ch�� coraz bardziej
monstrualn�.
Chcia�a co� powiedzie�, lecz czkawka przerwa�a jej w p� s�owa. Skin�a
wi�c tylko g�ow� na znak, �e si� zgadza, i u�miechn�a si� blado.
Trelkovsky by� spocony jak mysz. Potrzeba oddania moczu dr��y�a mu brzuch
niczym �wider. Wyszli ze szpitala. Akurat naprzeciwko by�a wielka
kawiarnia.
- Mo�e wst�pimy naprzeciwko? - zaproponowa� ze �le udan� oboj�tno�ci�.
- Jak pan chce.
Zaczeka�, a� usi�d� i zam�wi�, i dopiero wtedy powiedzia�: - Przepraszam
na chwilk�, musz� za�atwi� wa�ny telefon. Wr�c� za dwie minuty.
Gdy wr�ci�, by� ju� innym cz�owiekiem. Mia� ochot� �mia� si� i �piewa�
zarazem. Dopiero spostrzeg�szy wilgotn� od tez twarz Stelli, pomy�la� o
przybraniu okoliczno�ciowej miny.
Bez s�owa s�czyli napoje, kt�re przyni�s� kelner. Stell� uspokaja�a si�
powoli. Obserwowa� j�, czekaj�c na moment psychologiczny, w kt�rym m�g�by
poruszy� spraw� mieszkania. Spojrza� znowu na jej piersi i ogarn�o go
przeczucie, �e b�dzie z ni� spa�. Da�o mu to si��, by przem�wi�.
- Nigdy nie zrozumiem samob�jstwa. Nie mam argument�w przeciwko temu, ale
zupe�nie nie umiem tego poj��. Czy rozmawia�y�cie na ten temat?
Odpowiedzia�a, �e nigdy o tym nie m�wi�y, �e zna�a Simone od bardzo dawna,
lecz nie zauwa�y�a w jej �yciu niczego, co mog�oby t�umaczy� ten czyn.
Trelkovsky zasugerowa�, �e chodzi�o o zaw�d mi�osny, lecz Stell�
zapewnia�a, �e to niemo�liwe. Nie s�ysza�a o �adnym jej trwa�ym zwi�zku.
Od czasu przybycia do Pary�a - jej rodzice mieszkali w Tours - Simone �y�a
w�a�ciwie sama, spotykaj�c si� tylko z kilkoma przyjaci�kami. Oczywi�cie,
mia�a jedn� lub dwie przygody, lecz bez dalszego ci�gu. Wi�kszo�� wolnego
czasu sp�dza�a na czytaniu powie�ci historycznych. By�a sprzedawczyni� w
ksi�gami.
Nie by�o w tych informacjach nic, co stanowi�oby przeszkod� dla zamiar�w
Trelkovsky'ego. Mia� do siebie �al, �e jest z tego zadowolony. Wyda�o mu
si� to nieludzkie. Aby si� ukara�, pomy�la� zn�w o samob�jczyni.
- Mo�e z tego wyjdzie - rzek� bez przekonania.
Stell� potrz�sn�a g�ow�.
- Nie s�dz�. Widzia� j� pan? Nawet mnie nie pozna�a. Jestem dos�ownie
wstrz��ni�ta. Co za nieszcz�cie! Nie b�d� mog�a pracowa� dzi� po
po�udniu. Posiedz� w domu i oddam si� czarnym my�lom.
Trelkovsky te� nie wybiera� si� do pracy. Przedtem poprosi� kierownika
biura o kilka wolnych dni, aby m�c zaj�� si� mieszkaniem.
- Nie nale�y oddawa� si� czarnym my�lom. To do niczego nie prowadzi. Wr�cz
przeciwnie, powinna si� pani rozerwa�. Wiem, �e mo�e si� to pani wyda� w
z�ym gu�cie, lecz radz� pani i�� do kina.
Umilk�, a potem powiedzia� bardzo szybko:
- Je�li pani pozwoli... prosz� pos�ucha�, dzi� po po�udniu nie mam nic do
roboty. Czy zgodzi�aby si� pani zje�� co� ze mn� w restauracji? P�niej
poszliby�my do kina. Je�li nie ma pani nic lepszego do roboty...
Zgodzi�a si�.
Po posi�ku w barze szybkiej obs�ugi weszli do pierwszego napotkanego kina.
Podczas kroniki poczu�, jak jej noga opiera si� o jego w�asn�. Trzeba by�o
co� przedsi�wzi��. Nie m�g� si� zdecydowa�, a przecie� wiedzia�, �e musi
co� zrobi�. Obj�� j� ramieniem. Nie zareagowa�a, lecz po chwili poczu�
skurcz w bicepsie. By� wci�� jeszcze w tej niewygodnej pozycji, gdy
zapali�o si� �wiat�o w czasie przerwy. Nie odwa�y� si� na ni� spojrze�.
Opar�a mocniej udo o jego nog�.
Gdy tylko zn�w zgaszono �wiat�a, obj�� j� w talii. Ko�cami palc�w dotyka�
wypuk�o�ci piersi, kt�r� przed chwil� widzia�, jak rozpiera�a zielon�
bluzk�. Stella nie odepchn�a go. Jego r�ka posuwa�a si� do g�ry pod
swetrem, napotka�a biustonosz i uda�o si� jej w�lizn�� mi�dzy pier� a
nylonow� pow�ok�, Palcem wskazuj�cym wyczul zgrubienie sutka. Nacisn�� go.
Dysza�a lekko. Przekr�ci�a si� na fotelu i uwolnione piersi wysun�y si� z
biustonosza, delikatne i mi�kkie. �cisn�� je kurczowo.
Coraz bardziej podniecony, pomy�la� znowu o Simone Choule. Mo�e w�a�nie w
tej sekundzie umiera?
Lecz mia�a umrze� dopiero nieco p�niej, o zachodzie s�o�ca.
ROZDZIA� III
PRZEPROWADZKA
T relkovsky zadzwoni� z automatu, aby dowiedzie� si� o stan zdrowia
poprzedniej lokatorki. Powiedziano mu, �e umar�a.
Ten brutalny koniec poruszy� go do g��bi. Czu� si�, jakby straci� kogo�
bardzo bliskiego. Odczu� nagle niewypowiedziany �al, �e nie znal wcze�niej
Simone Choule. Mogliby chodzi� razem do kina, do restauracji, prze�ywa�
chwile szcz�cia, kt�rego ona nigdy nie zazna�a. Kiedy Trelkovsky my�la� o
niej, nie widzia� jej takiej, jaka by�a w szpitalu, lecz wyobra�a� j�
sobie jako bardzo m�od� dziewczyn�, p�acz�c� z powodu byle g�upstwa.
W�a�nie w tej chwili chcia�by by� przy niej, aby powiedzie�, �e to tylko
g�upstwo, �e nie powinna p�aka�, �e powinna by� szcz�liwa. Gdy�,
wyt�umaczy�by jej, nie b�dzie pani d�ugo �y�, umrze pani pewnego wieczoru
w szpitalnej sali, nie zaznawszy �ycia.
- P�jd� na pogrzeb. To m�j obowi�zek. Pewnie spotkam Stell�...
W istocie, po�egna� si� z ni�, a nie spyta� o adres. Po wyj�ciu z kina
spojrzeli na siebie, nie wiedz�c, co powiedzie�. Okoliczno�ci, w jakich
si� poznali, sprawia�y, �e mieli nieco wyrzut�w sumienia. Trelkovsky
marzy� tylko o jednym: uciec. Rozstali si� banalnie i bez przekonania.
Teraz samotno�� powodowa�a, �e �a�owa� straconej okazji. Mo�e ona czu�a to
samo?
Pogrzebu nie by�o. Cia�o mia�o by� przewiezione do Tours i tam pochowane.
W ko�ciele Menilmontant odby�a si� tylko msza �wi�ta. Trelkovsky
postanowi� wzi�� w niej udzia�.
Msza ju� si� rozpocz�a, gdy wszed� do ko�cio�a. Usiad� cichutko na
pierwszym lepszym krze�le i przyjrza� si� zgromadzonym. Nie by�o ich zbyt
wielu. Rozpozna� kark Stelli, siedz�cej w pierwszym rz�dzie, lecz ta nie
odwr�ci�a si�. Zacz�� wi�c zabija� czas.
Nigdy nie by� wierz�cy, a ju� na pewno nie byt katolikiem. Szanowa� jednak
wierzenia innych. Uwa�nie stara� si� ich na�ladowa�, kl�ka� w odpowiedniej
chwili, wstawa�, kiedy by�o trzeba. Mimo to ponura atmosfera tego miejsca
ws�cza�a si� w jego umys�. Osaczy� go korow�d czarnych my�li. �mier� by�a
obecna, czul j� bardziej ni� cokolwiek innego.
Trelkovsky nie mia� zwyczaju my�le� o �mierci. Nie by�a mu oboj�tna, o
nie, lecz w�a�nie dlatego jak ognia unika� tej kwestii. Gdy tylko czul, �e
jego my�li dryfuj� w kierunku niebezpiecznego tematu, u�ywa�
najr�niejszych forteli, z biegiem czasu coraz bardziej udoskonalanych.
Tak wi�c w krytycznych momentach nuci� nieskomplikowane melodie us�yszane
w radiu, kt�re stanowi�y �wietn� barier� psychiczn�. Czasem szczypa� si�
a� do krwi, a czasem jego ucieczk� by� erotyzm. Wywo�ywa� w my�li obraz
jakiej� kobiety, kt�r� widzia� na ulicy, jak zapina�a podwi�zk�, jaki�
biust, kt�rego kszta�t�w domy�la� si� w g��bi dekoltu sklepikarki, jakie�
wspomnienie dawno ujrzanej sceny. To by�a przyn�ta. Je�li umys� dal si� na
ni� z�apa�, pot�ga my�li stawa�a si� niezmierzona. Podnosi�a sukienki,
zrywa�a biustonosze, przetwarza�a wspomnienia. I powoli, na tle le��cych
kobiet, zmi�tych cia�, widmo �mierci blad�o, blad�o coraz bardziej, aby w
ko�cu znikn�� niczym wampir o brzasku.
Tym razem by�o jednak inaczej. Przez sekund� niezwykle intensywnie, niemal
fizycznie, Trelkovsky odczul przepa��, nad kt�r� si� porusza. Dozna�
zawrotu g�owy. Potem zjawi�y si� potworne szczeg�y: zamykanie trumny,
ziemia spadaj�ca powoli na wieko, powolny rozk�ad zw�ok.
Spr�bowa� si� opanowa�, lecz bez skutku. Musia� koniecznie si� podrapa�,
aby upewni� si�, �e robactwo go nie gryzie, �e go jeszcze nie gryzie.
Zrobi� to najpierw dyskretnie, potem z w�ciek�o�ci�. Czu�, jak tysi�ce
ohydnych stwor�w dr��� go, wysysaj� mu wn�trze. Jeszcze raz zanuci�:
"Charakter ci�ki masz, lecz to jest sekret nasz", bez rezultatu.
Jako ostatni� desk� ratunku wyobrazi� sobie sam� �mier�. Stworzy� symbol
�mierci znaczy�o bowiem uciec od niej. Trelkovsky zabra� si� do pracy i w
ko�cu znalaz� obraz, kt�ry mu si� spodoba�. Oto co wymy�li�.
�mier� to ziemia. Z niej wychodz� p�czki �ycia i pr�buj� umkn��. Kieruj�
si� w przestrze�. �mier� pozwala na to, gdy� jest bardzo �asa na �ycie.
Zadowala si� pilnowaniem swej trzody, a gdy zwierz�ta podrosn�, po�yka je
niczym �akocie. Powoli trawi pokarm, kt�ry powr�ci� do jej �ona,
szcz�liwa i syta jak gruba kotka.
Trelkovsky zadr�a�. Nie m�g� d�u�ej znie�� tej �miesznej i nie ko�cz�cej
si� uroczysto�ci. W dodatku by�o zimno i przemarz� do szpiku ko�ci.
- Mniejsza o Stell�, id� st�d.
Wsta� ostro�nie, aby nie robi� ha�asu. Gdy doszed� do drzwi, przekr�ci�
klamk�, lecz bez skutku. Wpad� w panik�. Mimo �e szarpa� klamk� na
wszystkie strony, efektu nie bylo. Nie �mia� ju� teraz wr�ci� na swoje
dawne miejsce, ba� si� nawet odwr�ci�, gdy� musia�by stawi� czo�o karc�cym
spojrzeniom, kt�re �widrowa�y mu plecy. Zn�ca� si� nad drzwiami, nie
rozumiej�c, sk�d ten op�r, trac�c ju� nadziej�. D�ugo trwa�o, zanim
zauwa�y� ma�e drzwiczki, wyci�te w du�ych, nieco bardziej na prawo.
Otworzy� je bez trudu i wyskoczy� jednym susem.
Na zewn�trz odni�s� wra�enie, jakby zbudzi� si� z koszmarnego snu.
- Mo�e pan Zy b�dzie ju� m�g� da� mi odpowied�.
Du�ymi krokami poszed� do w�a�ciciela. Powietrze na dworze wydawa�o si�
cieple po piwnicznym ch�odzie, kt�ry panowa� w ko�ciele. Trelkovsky zacz��
�mia� si� do siebie. "B�d� co b�d�, ja jeszcze nie umar�em, a zanim to
nast�pi, nauka wymy�li jaki� spos�b, �ebym m�g� �y� dwie�cie lat."
Poczu�, �e ma gazy. Zacz�� si� bawi� jak dziecko, puszczaj�c wiatry przy
ka�dym kroku. K�tem oka obserwowa� przechodni�w, kt�rzy szli za nim. Lecz
jaki� starszy, dobrze ubrany m�czyzna spojrza� na niego surowo, marszcz�c
brwi, i Trelkovsky, zaczerwieniwszy si� ze wstydu, straci� ochot� do
dalszej zabawy.
Drzwi otworzy� pan Zy we w�asnej osobie.
- A, to pan!
- Dzie� dobry, panie Zy, widz�, �e mnie pan poznaje.
- A jak�e! Przyszed� pan w sprawie mieszkania, co? Ma pan na nie ochot�,
ale ci�gle nie chce pan zap�aci� ca�ej sumy, co? My�li pan pewnie, �e to
ja ust�pi�?
- Nie musi pan ust�powa�, panie Zy, dostanie pan swoje czterysta tysi�cy
got�wk�.
- Ale� ja chcia�em pi��set tysi�cy!
- Nie zawsze ma si� to, co si� chce, panie Zy. Ja na przyk�ad wola�bym,
�eby ubikacja by�a na tym samym pode�cie, co mieszkanie, a wcale tak nie
jest.
W�a�ciciel wybuchn�� �miechem. G�o�nym �luzowatym �miechem, kt�remu
zawt�rowa� wymuszony �miech Trelkovsky'ego.
- Spryciarz z pana, co? No dobra, niech b�dzie czterysta pi��dziesi�t
tysi�cy got�wk� i nie m�wmy ju� o tym. Jutro przygotuj� panu umow� o
wynajem. Jest pan zadowolony?
Trelkovsky dzi�kowa� wylewnie.
- Kiedy b�d� m�gt wej�� w posiadanie lokalu?
- Cho�by zaraz, je�li ma pan ochot�, pod warunkiem, �e wp�aci pan
zaliczk�. Nie mam wprawdzie powodu panu nie ufa�, ale przecie� pana nie
znam, no nie? Gdybym mia� zaufanie do ka�dego, nie zaszed�bym daleko w
moim zawodzie, sam pan rozumie.
- Ale� oczywi�cie. Jutro przynios� swoje rzeczy.
- Jak pan chce. Widzi pan, �e ze mn� mo�na zawsze si� dogada�, pod
warunkiem, �e si� jest w porz�dku i regularnie p�aci si� komorne. Doda�
poufa�ym tonem:
- Nie straci pan na tym interesie. Rodzina zmar�ej zawiadomi�a mnie, �e
nie ma zamiaru zabiera� mebli, tak �e pan z nich b�dzie m�g� korzysta�.
Niech pan przyzna, �e nie spodziewa� si� pan tego. Po zap�aceniu
odst�pnego nie starczy�oby panu pieni�dzy na meble.
- Och, kilka krzese�, szafa, ��ko i st�.
- Ach tak? Wi�c niech pan spr�buje kupi� je w sklepie, zobaczymy, ile pan
zap�aci. Nie, niech mi pan wierzy, nie straci pan na tym interesie.
Zreszt� pan sam o tym wie najlepiej!
- Jestem panu wdzi�czny, panie Zy!
- Och, wdzi�czno��! - za�mia� si� pan Zy, zamykaj�c drzwi, wypchn�wszy
przedtem Trelkovsky'ego na podest.
- Do widzenia, panie Zy! - krzykn�� Trelkovsky do zamkni�tych drzwi.
Nie otrzyma� odpowiedzi. Zaczeka� jeszcze chwil�, po czym zszed� powoli ze
schod�w.
Gdy wr�ci� do dawnego mieszkania, ogarn�o go wielkie zm�czenie. Wyci�gn��
si� na ��ku, nie maj�c si�y zdj�� but�w, i le�a� d�ugo, z na wp�
przymkni�tymi oczyma, rozgl�daj�c si� doko�a.
Prze�y� tu tyle lat, �e nie m�g� oswoi� si� z my�l�, i� to ju� koniec.
Nigdy wi�cej nie zobaczy tego pokoju, kt�ry by� tre�ci� jego �ycia.
Przyjd� inni i zmieni� nie do poznania te �ciany, co je zna� tak dobrze,
zrujnuj� porz�dek, zabij� w zarodku nawet przypuszczenie, �e jaki� pan
Trelkovsky m�g� tu przed nimi mieszka�. Bez ceremonii, z dnia na dzie�,
p�jdzie sobie.
W�a�ciwie nie czul si� tu ju� naprawd� jak u siebie. Tymczasowo�� jego
po�o�enia psu�a mu tych kilka ostatnich dni. Przypomina�o to ostatnie
chwile sp�dzone w poci�gu, kt�ry w�a�nie wje�d�a na stacj�. Ju� nie
zadawa� sobie trudu sprz�tania ani uk�adania dokument�w, ani �cielenia
��ka. Nie powodowa�o to wielkiego nie�adu, za ma�o mia� na to rzeczy,
lecz stwarza�o wra�enie pustki, czego� zacz�tego i porzuconego.
Trelkovsky spa� bez przerwy a� do rana. W�wczas zaj�� si� pakowaniem
dobytku, kt�ry bez trudu zmie�ci� si� w dw�ch walizkach. Oddal klucze
dozorczyni i taks�wk� pojecha� pod sw�j nowy adres.
Ca�y ranek po�wi�ci� na podj�cie pieni�dzy z kasy oszcz�dno�ci i
za�atwienie formalno�ci z w�a�cicielem.
W po�udnie przekr�ci� klucz w zamku swojego mieszkania. Postawi� obie
walizki ko�o drzwi, lecz nie wszed� dalej. Uda� si� na obiad do
restauracji, nic bowiem nie jad� od wczorajszego popo�udnia.
Po obiedzie zadzwoni� do swojego szefa i oznajmi�, �e jutro wraca do
pracy. Okres przej�ciowy dobieg� ko�ca.
ROZDZIA� IV
S�SIEDZI
W po�owie pa�dziernika, na pro�b� koleg�w, mi�dzy innymi Scope'a,
kancelisty u notariusza, i Simona, sprzedawcy urz�dze� gospodarstwa
domowego, kt�ry wskaza� mu ten adres, Trelkovsky urz�dzi� ma�e przyj�cie,
aby obla� nowe mieszkanie. Zaproszono te� kilku koleg�w z biura i
wszystkie wolne dziewczyny. Zabawa odby�a si� w sobotni wiecz�r, tak aby
mo�na j� by�o przed�u�y�, bez obawy o nast�pny ranek.
Ka�dy przyni�s� cos do jedzenia lub do picia. Wszystkie zapasy wy�o�ono na
st�. Trelkovsky mia� trudno�ci ze znalezieniem krzese� dla wszystkich,
lecz w ko�cu wpad� na pomys�, by przysun�� ��ko do sto�u. Biesiadnicy
zasiedli, w�r�d perlistego �miechu kobiet i pe�nych aluzji dowcip�w
m�czyzn.
W istocie, mieszkanie nigdy nie by�o tak weso�e, nigdy nie wydawa�o si�
tak jasno o�wietlone. Trelkovsky poczu� wzruszenie na mysi, �e jest jego
w�a�cicielem. Nigdy te� nie cieszy� si� u innych takim powa�aniem. Rozmowy
cich�y, gdy opowiada� jak�� histori�, �miano si�, je�li by�a to historia
weso�a, oklaskiwano go nawet. A przede wszystkim powtarzano jego nazwisko.
Przy ka�dej okazji kto� m�wi�: "By�em z Trelkovskym..." lub "Tego dnia
Trelkovsky..." albo jeszcze "Trelkovsky m�wi�..." By� naprawd� kr�lem
wieczoru.
Trelkovsky nie lubi� alkoholu, lecz aby si� nie wyr�nia�, pi� wi�cej ni�
inni. Butelki opr�niano w coraz szybszym tempie, a dziewcz�ta okrzykami
zach�ca�y pij�cych. Kto� zaproponowa�, aby zgasi� �wiat�o, za ostre w tym
pokoju, a zapali� w drugim, zostawiaj�c drzwi otwarte. Po czym wszyscy
roz�o�yli si� na ��ku. W p�mroku Trelkovsky prawdopodobnie by zasn��,
lecz nie pozwala�y mu na to rodz�cy si� b�l g�owy i bliska obecno��
kobiet.
Scope i Simon wszcz�li dyskusj� o tym, gdzie lepiej sp�dza� wakacje: nad
morzem czy w g�rach.
- G�ry - m�wi� Simon nieco monotonnym g�osem - to najpi�kniejsza rzecz na
�wiecie. Krajobrazy! Jeziora! Lasy!... I jakie czyste powietrze! Nie takie
jak w Pary�u. Mo�na spacerowa� albo uprawia� wspinaczk�. Gdy jestem w
g�rach, wstaj� o pi�tej rano, ka�� sobie przygotowa� suchy prowiant i
wychodz� na ca�y dzie� z plecakiem. I wiecie, nie znam lepszego uczucia
ni� znale�� si� na wysoko�ci trzech tysi�cy metr�w, maj�c pod nogami
wspania�y krajobraz.
Scope zarechota�.
- To nie dla mnie! Ka�dego lata i ka�dej zimy s�yszy si� o facetach,
kt�rzy spadaj� w przepa��, gin� przywaleni lawinami albo zostaj� uwi�zieni
w zepsutych kolejkach linowych.
- Nad morzem tak�e - odpar� Simon - s� wypadki utoni��. W tym roku nie
m�wiono o niczym innym przez radio.
- To nie ma nic do rzeczy. Zawsze znajd� si� jacy� nieostro�ni, co udaj�
chojrak�w i wyp�ywaj� za daleko.
- W g�rach tak samo. Ludzie wybieraj� si� sami, nie przygotowani, bez
treningu.
- A w og�le to ja w g�rach odczuwam klaustrofobi�!
Wszyscy w��czyli si� do dyskusji. Trelkovsky stwierdzi�, �e nie wie, co
woli, wydaje mu si� jednak, �e g�ry s� korzystniejsze dla zdrowia ni�
morze. Inni podchwycili jego zdanie, przekr�cili je, dodaj�c co� od
siebie, a� w ko�cu ca�kiem zmieni�o sens. Trelkovsky nie s�ucha� zbyt
uwa�nie. My�l jego by�a o wiele bardziej zaprz�tni�ta dziewczyn�, kt�ra
le�a�a na drugim ko�cu ��ka. W�a�nie zdejmowa�a buty, bez pomocy r�k,
popychaj�c czubkiem lewego bucika obcas prawego. Gdy zsun�� si� ju� na
ziemi�, praw� stop�, obci�gni�t� nylonem, zsun�a lewy bucik, kt�ry upad�
z cichym stukni�ciem. Dokonawszy tego, podci�gn�a kolana pod brod� i
zwini�ta w k��bek znieruchomia�a. Trelkovsky usi�owa� dojrze�, czy
dziewczyna jest �adna, lecz mu si� to nie uda�o. Zacz�a si� znowu rusza�.
Odsuwaj�c kolana i przyci�gaj�c je z powrotem pod brod�, wyra�nie
przysuwa�a si� do niego. Ot�pia�y od alkoholu i b�lu g�owy patrzy� na jej
poczynania nie reaguj�c.
Jakby z daleka dochodzi�y go strz�py zda�.
- Przepraszam... morze... wilgo�... lecz... klimat umiarkowany...
- Prosz� bardzo... tlen... dwa lata temu z przyjaci�mi.
- W�... krowa... �owi� ryby... kaszanka... choroba... �mier�...
- Zmie�my temat.
Dziewczyna po�o�y�a g�ow� na kolanach Trelkovsky'ego i znieruchomia�a.
Machinalnie zacz�� si� bawi� jej w�osami, owijaj�c pukle wok� palc�w.
Dlaczego w�a�nie ja? - my�la�. - Nagle los zacz�� si� do mnie u�miecha�, a
ja, zamiast z tego korzysta�, mam b�l g�owy. Dure� ze mnie!
Zniecierpliwiona, dziewczyna chwyci�a pewn� d�oni� r�k� Trelkovsky'ego i
zdecydowanym ruchem po�o�y�a j� na swej lewej piersi.
I co dalej? - pomy�la� Trelkovsky z sarkazmem, zdecydowany zachowa� biern�
postaw�. Dziewczyna widz�c, �e jej wysi�ki nie daj� wynik�w, podczo�gata
si� jeszcze bli�ej i opar�a g�ow� na brzuchu Trelkovsky'ego. Zacz�a ni�
porusza�, �eby go sprowokowa�, lecz poniewa� wci�� le�a� nieruchomo,
delikatnie, poprzez spodnie, uszczypn�a go kilka razy w udo. Rozparty jak
basza, Trelkovsky pozwala� si� uwodzi�, u�miechaj�c si� z wy�szo�ci�.
Czego ona chce, biedna ma�a idiotka? Uwie�� go? Jego? Dlaczego w�a�nie
jego?
Podskoczy�. Kr�tkim, zdecydowanym ruchem odepchn�� g�ow� dziewczyny i
wsta�. Zrozumia�. Chodzi�o jej o mieszkanie. Pozna� j�. Mia�a na imi�
Lucille. Przysz�a z Albertem, od kt�rego dowiedzia�a si� o swoim
rozwodzie. Jej m�� zatrzymuje mieszkanie. A wi�c o to chodzi!
Kokietowano go dla jego mieszkania!
Wybuchn�� �miechem. Zwolennicy g�r i morza zacz�li m�wi� g�o�niej, aby si�
nawzajem s�ysze�. Dziewczyna w ��ku zacz�ta p�aka�. I w�a�nie w tej
chwili kto� zapuka� do drzwi.
Wytrze�wiawszy w jednej chwili, Trelkovsky poszed� otworzy�.
Jaki� cz�owiek stal na pode�cie. Wysoki, chudy, bardzo chudy i
nienaturalnie blady. Ubrany by� w d�ug� granatow� koszul� nocn�.
- S�ucham pana - powiedzia� Trelkovsky.
- Ha�asuje pan - stwierdzi� cz�owiek tonem, w kt�rym brzmia�a gro�ba. -
Ju� min�a pierwsza w nocy, a pan ha�asuje.
- Ale�, prosz� pana! Zapewniam pana, �e jest u mnie kilkoro znajomych i
rozmawiamy spokojnie...
- Spokojnie? - oburzy� si� cz�owiek, podnosz�c glos. - Mieszkam nad panem
i s�ysz� wszystko, co m�wicie. Przesuwacie krzes�a, stukacie obcasami,
kiedy chodzicie. To nie do wytrzymania. D�ugo tak jeszcze zamierzacie?
M�czyzna podni�s� g�os tak, �e teraz prawie krzycza�. Trelkovsky mia�
ochot� zwr�ci� mu uwag�, �e to on w�a�nie wszystkich budzi. Ale widocznie
taki by� jego zamiar: �ci�gn�� uwag� mieszka�c�w na win� pope�nion� przez
Trelkovsky'ego.
Jaka� starsza pani, szczelnie otulona w peniuar, ukaza�a si�, wychylona
przez por�cz, na schodach wiod�cych na czwarte pi�tro.
- Niech pan pos�ucha - zapewnia� Trelkovsky - przykro mi, �e pana
obudzili�my. Bardzo mi g�upio. Teraz ju� b�dziemy uwa�a�...
- Co to za zwyczaje, budzi� ludzi o pierwszej w nocy? Widzia� kto co�
podobnego?
- Zwr�c� na to uwag� - powt�rzy� Trelkovsky troch� g�o�niej - ale pan ze
swej strony...
- W �yciu czego� takiego nie widzia�em! Ha�asuje pan na ca�� kamienic�!
Kpiny pan sobie urz�dza? To bardzo pi�knie, �e pan si� bawi, ale niekt�rzy
wstaj� do pracy!
- Jutro jest niedziela. Mam chyba prawo zaprosi� kilku znajomych, �eby z
nimi pogada� w sobotni wiecz�r?
- Nie, prosz� pana, nie ma pan prawa robi� takiego rumoru, nawet w sobotni
wiecz�r.
- Zwr�c� na to uwag� - warkn�� Trelkovsky i zamkn�� drzwi.
S�ysza� jeszcze, jak tamten co� mruczy, po czym zwraca si� widocznie do
kobiety, kt�r� poprzednio widzia�, gdy� odpowiada mu damski g�os. Po kilku
minutach wszystko si� uspokoi�o.
Trelkovsky przy�o�y� r�k� do serca. Bilo ze zdwojon� szybko�ci�. Zimny pot
zrosi� mu czo�o.
Znajomi, kt�rzy przedtem umilkli, teraz wznowili dyskusj�. M�wili, co
my�l� o podobnych s�siadach. Opowiadali, jakie historie prze�ywali ich
znajomi, cierpi�c z powodu podobnych k�opot�w, i jak sobie radzili.
Stopniowo przeszli do omawiania sposob�w skutecznej walki z natr�tami.
Potem od sposob�w realnych przeszli do zmy�lonych, o wiele efektowniej
szych. By�a wi�c mowa o wywierceniu dziury w suficie i wpuszczeniu do
mieszkania nad sob� hordy jadowitych paj�k�w albo rasowych skorpion�w.
Wszyscy wybuchn�li �miechem.
Trelkovsky czu� si� jak na m�kach. Za ka�dym razem, gdy podnosili g�os,
m�wi� "Ciii!" tak energicznie, �e zacz�li go wy�miewa� i ha�asowali nadal,
specjalnie, �eby go rozz�o�ci�. W�wczas znienawidzi� ich do tego stopnia,
�e uzna� za zb�dne wszelkie konwenanse.
Poszed� do drugiego pokoju po palta, rozda� je, po czym wypchn�� go�ci na
klatk� schodow�. �eby si� zem�ci�, schodz�c ha�asowali i �miali si� na
ca�y glos z jego niepokoju. Z przyjemno�ci� wyla�by im na g�owy wrz�cy
olej. Wr�ci� do siebie i zamkn�� drzwi na klucz. Odwracaj�c si�, potr�ci�
�okciem stoj�c� na stole pust� butelk�. St�uk�a si� na pod�odze, czyni�c
piekielny ha�as. Skutki nie da�y na siebie d�ugo czeka�. Kto� gwa�townie
zastuka� w pod�og�. W�a�ciciel!
Trelkovsky czul wstyd. G��boki wstyd, od kt�rego zaczerwieni� si� od st�p
do g��w. Wstydzi� si� wszystkich swoich czyn�w. By� postaci� ohydn�.
Niezno�ne ha�asy jego zabaw budzi�y ca�� kamienic�! Czy�by nie mia�
�adnego szacunku dla innych? Czy�by nie by� zdolny do �ycia w
spo�ecze�stwie? Zbiera�o mu si� na p�acz. Co mo�e powiedzie� na swoj�
obron�? Zreszt�, czy� mo�na dyskutowa� ze stukaniem w sufit? Jak
powiedzie�: "No tak, jestem winny, ale istniej� okoliczno�ci �agodz�ce"?
Nie odwa�y� si� posprz�ta�. Zbyt dobrze wyobra�a� sobie s�siad�w
nadstawiaj�cych ucha, aby stuka� za najmniejszym pretekstem. Zdj�� buty
nie ruszaj�c si� z miejsca, po czym na palcach poszed� zgasi� �wiat�o i
uwa�aj�c, aby w ciemno�ciach nie wpa�� na jaki� mebel, wr�ci� i po�o�y�
si� na ��ku.
Jutro trzeba b�dzie stawi� czo�o s�siadom. Czy wystarczy mu odwagi? Na
sam� my�l o tym poczu� si� s�abo. Co odpowie, gdy w�a�ciciel upomni go?
W�ciek�o�� tamowa�a mu oddech. Poj��, jak� g�upot� by�o urz�dzenie tego
spotkania. To by� najlepszy spos�b, �eby przyspieszy� sw� zgub�. Nie bawi�
si� dobrze, wydal sporo pieni�dzy i na dodatek przysporzy� sobie k�opot�w.
Zadar� ze wszystkimi lokatorami. �adny pocz�tek.
Wreszcie uda�o mu si� zasn��.
Ze strachu przed spotkaniem s�siad�w przesiedzia� w mieszkaniu ca�y
niedzielny ranek. Zreszt� nie czul w sobie zbyt wiele energii. Bola�y go
nawet w�osy. Przy ka�dym spojrzeniu mia� wra�enie, �e oczy wypadaj� mu z
orbit.
Mieszkanie wygl�da�o jak po przej�ciu huraganu. Cynicznie ukazywa�o
podszewk� wczorajszego wieczoru. Niczym na pla�y w czasie odp�ywu, wraki
le�a�y tam, gdzie wyrzuci�y je fale: puste butelki, popi� zmieszany z
sosem na talerzach, z kt�rych jeden by� st�uczony, rozdeptane
nieostro�nymi obcasami kawa�ki w�dlin na pod�odze, niedopa�ki rozmi�k�e od
czerwonego wina.
Trelkovsky pozbiera�, co m�g�, lecz kube� na �mieci byt ju� przepe�niony.
M�g� go wynie�� dopiero wieczorem. Do tego czasu b�dzie musia� wdycha�,
niczym wyrzut sumienia, mdl�cy i obrzydliwy od�r �mieci-pami�tek.
By�o to ponad jego si�y. Poczu�, �e woli nawet walk� z s�siadami. Zszed�
ze schod�w pogwizduj�c. Kt� m�g�by mie� do niego pretensje, widz�c go tak
weso�ym? Oczywi�cie, nikt. Niestety, dok�adnie w chwili, gdy dochodzi� do
drugiego pi�tra, pan Zy otworzy� drzwi, aby wyj��. Trelkovsky nie m�g� si�
cofn��.
- Dzie� dobry, panie Zy - zaatakowa� z miejsca - jaka pi�kna pogoda!
Po czym poufa�ym tonem:
- Przykro mi z powodu wczorajszego wieczoru, panie Zy. Zapewniam pana, �e
nigdy ju� nic podobnego si� nie powt�rzy.
- To dobrze! Zostali�my obudzeni, moja �ona i ja, i nie mogli�my zasn�� a�
do rana. Zreszt� wszyscy pa�scy s�siedzi si� skar�yli. Co to ma znaczy�?
- Chcieli�my uczci�... moj� przeprowadzk�... nies�ychane szcz�cie, �e
uda�o mi si� znale�� to wspaniale mieszkanie. Ja i kilku znajomych
pomy�leli�my sobie, �e mo�na by, nikomu nie przeszkadzaj�c, jakby to
powiedzie�... "obla�" mieszkanie. Tak wi�c chcieli�my co� zorganizowa�,
�eby obla� mieszkanie. No a potem, wie pan, jak to jest, nawet przy
najlepszej woli i szanuj�c ponad wszystko sen s�siad�w, cz�owiek si�
podnieca, bawi. I wtedy podnosi troch� glos, pozwala sobie m�wi� g�o�niej,
ni� jest to konieczne. Ale jest mi przykro, naprawd� przykro, i obiecuj�,
�e to si� wi�cej nie powt�rzy.
W�a�ciciel spojrza� Trelkovsky'emu prosto w oczy.
- Ca�e szcz�cie, �e pan mi to m�wi, panie Trelkovsky, bo nie ukrywam, �e
w przeciwnym wypadku przedsi�wzi��bym pewne �rodki. Tak, �rodki. Nie mog�
pozwoli�, aby lokator wprowadzi� si� do kamienicy po to, by sia� zam�t i
wprowadza� bez�ad. Nie, nie mog� na to pozwoli�. Tak wi�c tym razem panu
daruj�, ale niech to b�dzie po raz ostatni. To i tak o jeden raz za wiele.
W dzisiejszych czasach tak trudno zdoby� mieszkanie, �e warto chyba stara�
si�, by go nie straci�, prawda? No, wi�c niech pan uwa�a!
W ci�gu nast�pnych dni Trelkovsky stara� si� nie da� s�siadom
najmniejszego powodu do niezadowolenia. Radio mia� zawsze nastawione
cichutko, a o dziesi�tej k�ad� si� do ��ka z ksi��k� i czyta�. Odt�d
chodzi� z podniesion� g�ow�, by� takim samym lokatorem, jak inni. Prawie
takim samym. Czu� bowiem mimo wszystko, �e nie wybaczono mu po�a�owania
godnego incydentu zwi�zanego z przyj�ciem.
Cho� zdarza�o si� to rzadko, czasem mija� jakich� ludzi na schodach.
Oczywi�cie, nie m�g� wiedzie�, czy s� to rzeczywi�cie s�siedzi, czy ich
krewni lub przyjaciele odwiedzaj�cy ich lub te� po prostu domokr��ni
sprzedawcy. Lecz nie chc�c uchodzi� za �le wychowanego, wola� wszystkim
m�wi� "Dzie� dobry". Gdy mia� na g�owie kapelusz, zdejmowa� go i k�ania�
si� nieco, m�wi�c zale�nie od okoliczno�ci "Dzie� dobry panu" lub "Dzie�
dobry pani".
Gdy nie mia� kapelusza, wykonywa� taki ruch, jakby go zdejmowa�. Zawsze
schodzi� z drogi osobie, kt�r� mija�, i ju� z daleka, gdy tylko j�
dostrzeg�, m�wi� z szerokim u�miechem: "Prosz�,