2870

Szczegóły
Tytuł 2870
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2870 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2870 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2870 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DOROTA TERAKOWSKA W�ADCA LEWAWU ROZDZIA� I ...gdy po raz pierwszy us�ysza�am t� histori�, zachowa�am si� do�� niepowa�nie, czyli jak niemal ka�dy doros�y cz�owiek. Zacz�am po prostu zastanawia� si� nad tym, czy ona jest, czy te� nie jest prawdopodobna. A tymczasem w takich historiach w og�le nie o to idzie. One zdarzaj�. si�. I tyle. Co prawda nie ka�demu. K�dy zatem Bartek opowiedzia� mi t� histori�, to cho� by�a ona jego w�asnym, najprawdziwszym prze�yciem, wykrzykn�am z t� okropn�, pe�n� obrzydliwej logiki powago-niepowag� ludzi doros�ych: - To niemo�liwe, Bartku! Co� takiego mo�e si� zdarzy� w ba�ni, w przygodowej ksi��ce, w filmie... ale w �yciu? Nie! Nigdy! - A jednak, prosz� pani, to wszystko jest prawd� - odpar� spokojnie ch�opiec. Nie od razu mu uwierzy�am. Ale wreszcie poj�am, �e pewnym osobom mo�e si� zdarzy� wszystko, a innym �ycie zawsze p�ynie jednako, od poniedzia�ku do niedzieli, bez wzgl�du na por� roku, uk�ad gwiazd czy plam na s�o�cu. Bartek nale�a� do tych pierwszych os�b, a dzi�ki jego opowie�ci mog�am spisa� niezwyk�e dzieje tajemniczych Allian i ich miasta, Wokarku. Najpierw powiem kilka s��w o Bartku: Ma trzyna�cie lat i podobno urodzi� si� w Krakowie, w domu przy ulicy Ska�ecznej. Jest jednak zupe�nie, ale to zupe�nie sam na �wiecie. Jak daleko si�ga pami�ci�, zawsze mieszka� w domu dziecka. Gdy mia� pi�� lat, wychowawcy powiedzieli mu, �e jego mama i tato w dziwny spos�b znikn�li bez wie�ci. Ch�opiec nigdy w to nie uwierzy�. Tkwi�a w nim jaka� nieokre�lona, ale bardzo g��boka wiara, �e jego rodzice si� odnajd�. I nikt ani nic nie mog�o mu tej wiary odebra�. I w�a�nie dlatego Bartek co jaki� czas ucieka� z domu dziecka, mimo �e nie by�o mu tam najgorzej. Ani najlepiej. Ot, tak sobie, "do wytrzymania", jak m�wi�. Wtedy gdy ucieka�, szuka� mamy. Szuka� jej po ca�ym Krakowie, najcz�ciej jednak w pobli�u Wawelu i ulicy Ska�ecznej. Dlaczego akurat tam? Nie wiedzia�, ale tak nakazywa� mu instynkt. Trwa�o to ju� osiem lat, i bezskutecznie. Mimo to nie w�tpi�, �e kiedy� odnajdzie mam� i rozpozna j�, cho� nie zapami�ta� nawet jej twarzy. Ca�a ta nieprawdopodobna przygoda, w kt�r� nie mog�am uwierzy�, nie zdarzy�aby si�, oczywi�cie, gdyby Bartek nie by� sierot�. My�l�, �e maj�c mam�, tat� i normalny rodzinny dom, nigdy nie trafi�by do Wokarku, tajemniczego miasta Allian. Zaprowadzi�y go tam t�sknota i marzenie. I dlatego niekiedy zastanawiam si�, czy Wokark nie by� miastem utkanym z t�sknoty i marze� tego ch�opca. ...sta�o si� to podczas trzynastej ucieczki Bartka z domu dziecka. Trzynasta Podr� w Poszukiwaniu Mamy... Bartek jak zwykle najpierw pobieg� na ulic� Ska�eczn�. Pokr�ci� si� ko�o starej kamienicy, kt�ra podobno jeszcze przed dziesi�ciu laty by�a jego rodzinnym domem. Na li�cie lokator�w od dawna nie by�o jego nazwiska. A tamto mieszkanie ju� od siedmiu lat zajmowa�am ja. I tylko dlatego poznali�my si� z Bartkiem, a nawet polubili. Jednak tego dnia ch�opiec nie zasta� mnie w domu, wi�c obr�ci� si� na pi�cie i ruszy� w stron� Wawelu. W�tpi�, czy istnieje w Krakowie drugi ch�opak, kt�ry zna�by Wawel tak doskonale jak Bartek. Ile razy ucieka�, zawsze tu trafia�. Jakby jaka� tajemna moc promieniuj�ca z kr�lewskiego zamku przyzywa�a go do siebie. Lecz tego dnia ch�opiec nie wszed� na zamkowe wzg�rze. Zatrzyma� si� u jego st�p, ko�o Smoczej Jamy. Nie mia� pieni�dzy na bilet wst�pu, wi�c rozgl�da� si� przez chwil�, medytuj�c, jak dosta� si� do �rodka. Powietrze tego dnia by�o parne i ch��d Smoczej Jamy wabi� ch�opca. Smok ustawiony przed wej�ciem zia� co jaki� czas prawdziwym ogniem, budz�c podziw sporej grupy turyst�w. W pewnej chwili jaka� wycieczka, chichocz�c i g�o�no rozmawiaj�c, skierowa�a si� w stron� wej�cia. Bartek, niby przypadkiem, znalaz� si� w �rodku grupy, i tym sposobem uda�o mu si� unikn�� kontroli bilet�w. Gdy wycieczka wesz�a w g��b skalnego korytarza, Bartek postara� si� jak najszybciej od niej od��czy�. Skalny korytarz, wy��obiony przed wiekami w wapiennym wzg�rzu, skrywaj�cym legendarne schronienie wawelskiego smoka, skr�ca� w lewo, w prawo, wi� si�, raz by� mocniej, raz s�abiej o�wietlony. Poniewa� Bartek zna� to miejsce doskonale, od razu zacz�� myszkowa� po zakamarkach Jamy. By� tu wiele razy, ale nigdy sam, zawsze z grupami zwiedzaj�cych, a cz�sto nawet z przewodnikiem, kt�rego dono�ny g�os odbiera� Smoczej Jamie ca�y urok tajemniczo�ci. Tym razem uda�o mu si� zostawi� grup� daleko z ty�u. Nareszcie by� sam. Przygl�da� si� wi�c pieczarze uwa�nie i jakby innymi oczami. Dostrzega� ciemne i w�skie otwory w jej �cianach, to wysoko, to znowu nisko, przy samej ziemi, i zastanawia� si�, czy nie m�g�by odkry� ca�kiem nowych, nikomu nie znanych przej��, gdyby tylko nikt z doros�ych mu w tym nie przeszkodzi�. W pewnej chwili korytarz rozdzieli� si� i opr�cz g��wnej odnogi ukaza�a si� ma�a �lepa dr�ka, kt�ra gwa�townie ko�czy�a si� kamienn� �cian�. I w�a�nie w niej, gdzie� tak w po�owie wysoko�ci, zia� ciemny otw�r. Niedu�y. Ot, akurat taki, by zmie�ci� si� w nim szczup�y, drobny ch�opiec. Bartek nie namy�la� si� ani sekundy. Z trudem, kalecz�c kolana i r�ce, wspi�� si� po stromej �cianie i ju� po chwili znalaz� si� w otworze. Musia� si� �pieszy�. Zza zakr�tu dobiega� gwar ha�a�liwych g�os�w. Jeszcze pi��, jeszcze trzy energiczne, cho� nieco bolesne ruchy i ch�opiec wreszcie w nim znik�. Wycieczka przesz�a obok, chichocz�c. Jej uczestnicy jedli kanapki i rzucali na ziemi� papierki z cukierk�w. Gdy g�osy oddali�y si� na tyle, �e ju� tylko echo je powtarza�o - Bartek odetchn�� i rozejrza� si� wok�. Niewiele jednak dojrza�. W dziurze, w kt�rej si� znalaz�, by�o tak ciemno, �e musia� maca� r�kami po skalnej �cianie, by zorientowa� si�, jakiego jest kszta�tu. Porusza� si� m�g� tylko na czworakach. W pewnej chwili jego r�ce trafi�y w pustk�. Ch�opiec podczo�ga� si� w t� stron�. Przebywszy par� metr�w, stwierdzi�, �e znajduje si� w ciasnym korytarzyku, kt�ry wij�c si�, prowadzi w nieznanym kierunku, lecz najwyra�niej gdzie� w d�. Mniej wi�cej po dziesi�ciu minutach upartego czo�gania si� Bartek zauwa�y�, �e korytarzyk zrobi� si� bardziej przestronny, a po dalszych kilku minutach da�o si� ju� stan�� na nogi. Sk�d� s�czy�o si� szare �wiat�o, czyni�c wn�trze korytarza wprawdzie mrocznym, lecz ju� nie czarnym. Bartek zacz�� si� rozgl�da�. Wapiennobia�e �ciany by�y wysokie, pokryte jakimi� rysunkami, kt�rych sensu nie umia� dociec z powodu panuj�cego mroku. Wpatrzony w nie, ch�opiec zbyt p�no dostrzeg�, �e pod jego nogami rozwar�a si� przepa��. By�a to niemal idealnie okr�g�a, ziej�ca czerni� studnia. Nie uda�o si� ju� z�apa� r�wnowagi ani uchwyci� si� wystaj�cej kraw�dzi. ...i teraz spada�. Ale spada� w jakim� dziwnym, jakby spowolnionym rytmie. Nie jak kamie� lec�cy w g��b studni, lecz jak ptak ze zranionymi skrzyd�ami, kt�re mimo to wci�� stawiaj� op�r powietrzu. To koniec! - my�la� gor�czkowo i czu�, jak obija si� o kamienne �ciany. - Co tam jest na dole? Rozbij� si�! Upadek nast�pi� po chwili. Ale by� inny, ni� Bartek przypuszcza�. Zamiast rozbi� si� o tward� ska��, ch�opiec poczu�, �e zanurza si� w co� mi�kkiego, g�stego, a zarazem obrzydliwie lepkiego. Jakbym wpad� w wielki stos cukrowej wary... - pomy�la� chaotycznie. Przera�ony, wykonywa� r�wnocze�nie gwa�towne ruchy r�kami i nogami, jak p�ywak, ale w niczym nie poprawia�o to jego rozpaczliwej sytuacji. Wygl�da�o na to, �e tkwi� w jakim� ogromnym k��bie mocnych, lecz mi�kkich i ohydnie lepi�cych si� nici. Powoli jego oczy przyzwyczaja�y si� do ciemno�ci. Zacz�� rozr�nia� grube, pojedyncze zwoje czego�, co mocno kr�powa�o go ca�ego. Najgorsze by�o to, �e nie m�g� znale�� �adnego oparcia dla n�g. Jakby go wcale nie by�o. I wtedy w pewnej odleg�o�ci dostrzeg� wyra�nie �wiec�ce oczy. Jedna para... druga... kawa�ek dalej trzecia. B�yszcza�y w mroku jak rubiny. Rata... �sma... dziesi�ta... Porusza�y si�, coraz to zmieniaj�c po�o�enie. Bartek poczu�, �e dopiero teraz naprawd� sztywnieje ze strachu. Wyt�y� wzrok, usi�uj�c dostrzec, co to takiego. Zdawa�o mu si�, �e zaczyna rozr�nia� dziwnie znajome, ale obrzydliwe kszta�ty. Znajome - lecz nadzwyczaj powi�kszone! Powi�kszone doprawdy monstrualnie! ...to przypomina olbrzymie paj�ki! - uprzytomni� sobie wreszcie ze zgroz�. I nagle zrozumia�, �e tkwi w ogromnej, grubej paj�czynie; �e te nici, mi�kkie i lepkie, to g�sta paj�cza sie�, niezwyczajnie du�a i mocna, gdy� utka� j� paj�k gigant. A za sieci� porusza�y si� bezszelestnie wstr�tne stwory na wysokich, ow�osionych nogach, z wypuk�ymi, b�yszcz�cymi oczami. I oczy te - czarne z rubinowym odblaskiem - wpatrywa�y si� w niego z uwag�. Za� misterna, cho� gruba sie� oplata�a go coraz cia�niej i cia�niej... - O rany! One mnie udusz� lub zjedz�, jak much�! - szepn�� sam do siebie i nagle przypomnia� sobie o fince, harcerskim no�u, kt�ry dosta� na imieniny (sk�din�d akurat ode mnie). Rozpaczliwie szybkimi ruchami zacz�� ci�� mi�kkie, cho� grube nici. O dziwo, poddawa�y si� nadzwyczaj �atwo. Ale by�o ich du�o, bardzo du�o. Bartek, tn�c sie�, r�wnocze�nie posuwa� si� w niewiadomym kierunku, centymetr po centymetrze, wytrwale, uporczywie, byle dalej od straszliwych rubinowych oczu. Ca�y czas nie czu� gruntu pod nogami. Zawieszony by� na tej ogromnej paj�czynie jak mucha i chyba s�dzony by� mu los muchy. Lepsza chyba przepa�� ni� �mier� w paj�czej sieci - pomy�la� i ci�� coraz energiczniej. - O rany! w �yciu nie widzia�em czego� tak ohydnego. Jeszcze chwila, dwie - i upad�, wolny, na kamienn� platform�. W bezpiecznej, cho� tak niepokoj�co bliskiej odleg�o�ci, tu� za zniszczon� sieci�, porusza�y si� leniwie wielkie, wstr�tne paj�ki. Mia� wra�enie, �e go widz� - a jednak nie uczyni�y nic, aby go schwyta�. Oczy ch�opca, przyzwyczajone ju� do ciemno�ci, rozr�ni�y teraz w�skie kamienne schodki prowadz�ce w d�. Bez namys�u dopad� do nich i zacz�� nimi schodzi�. Innej drogi zreszt� nie by�o. Marsz schodkami trwa� d�ugo. Prowadzi�y raz w d�, to znowu pod g�r�, wi�y si� gdzie�, skr�ca�y w lewo, w prawo, i nagle Bartek znalaz� si� w Smoczej Jamie. Pozna� korytarz, kt�rym sz�a przedtem grupa turyst�w. By�o pusto i prawie ca�kiem ciemno. Pobieg� w kierunku wyj�cia. Korytarz rozszerza� si�, rozja�nia�... Gdy ch�opiec wybieg� wreszcie przed Smocz� Jam�, stan�� jak wryty. Znikn�� smok ziej�cy ogniem! Nie by�o tak�e pana sprawdzaj�cego bilety! Nie by�o w og�le nikogo! Ca�e otoczenie Wawelu, ��cznie z tak zat�oczonymi zazwyczaj bulwarami nad Wis��, by�o puste! Pu�ciute�kie! Ba! Nie by�o �adnych bulwar�w! G�szcz krzew�w, drzew i nieznanych wielkich kwiat�w porasta� brzegi tej kr�lewskiej ongi� rzeki, niby d�ungla. Dzi�, niestety, Wis�a by�a �ciekiem, ale... Co? - zdumia� si� ponownie ch�opiec. Miejscami w�r�d drzew i krzew�w prze�witywa�y modrozielone fale. Prawdziwa czysta rzeka? Za to sam Wawel, tak ukochany Wawel, robi� wra�enie dziwnie ponure i gro�ne. Bartek, kt�rego po niedawnej szamotaninie z paj�cz� sieci� bola�y jeszcze r�ce i nogi, przeci�gn�� si� i z ulg� zaczerpn�� haust powietrza. Sta� z otwartymi ustami. To by�o powietrze, a nie mieszanina przemys�owych py��w, siarki, o�owiu i dwutlenku w�gla. By�o ostre jak w g�rach, a zarazem czyste jak kryszta�. - Spojrza� w niebo nad miastem, na og� zasnute ponur� mg��. Przejrzysty, weso�y b��kit porazi� mu oczy. - Mo�liwe, �e tak b��kitne niebo bywa wysoko w g�rach lub na jakiej� bezludnej wyspie! Ale tu? Nagle us�ysza� szmer. Obejrza� si� i ujrza� ogromnego, szpetnego paj�ka, si�gaj�cego mu wypuk�ym tu�owiem niemal do pasa! Paj�k przemkn�� cicho i znik� w pobliskich krzakach. Teraz Bartek spostrzeg� ich wiele, dziesi�tki, setki; porusza�y si� szybko i bezszelestnie na d�ugich ow�osionych ko�czynach. Ch�opiec przerazi� si�, lecz paj�ki jakby w og�le nie zwraca�y na niego uwagi! Bartek by� z natury odwa�ny, ale to, co zobaczy�, obudzi�o w nim jaki� dziwny niepok�j. Co si� sta�o z Krakowem? - my�la� gor�czkowo. - Niby ten sam, lecz ca�kiem inny! I te obrzydliwe paj�ki... Gdzie podziali si� ludzie?! Po kr�tkim namy�le ch�opiec szybkim krokiem ruszy� w stron� miasta. Pierwsze kamienice, mi�dzy kt�rymi si� znalaz�, wydawa�y si� jakby czystsze, najwyra�niej �wie�o pomalowane, i jakie� mniejsze. Nie by�o te� wida� nowych osiedli za Wis��. Jakby zapad�y si� pod ziemi�... Lecz stary Krak�w trwa� na swoim miejscu, tajemniczym jakim� sposobem oczyszczony z py��w, kurzu i brudu, kt�re od wielu lat nieprzerwanie przysypywa�y go szar� patyn�. Ludzi nadal nie by�o wida�. Za to paj�k�w by�o coraz mniej. Gdy Bartek oddali� si� od Wawelu, paj�ki znik�y zupe�nie i spotka� pierwszych ludzi. ROZDZIA� II W pierwszej chwili Bartek s�dzi�, �e w jego stron� zmierza weso�a i nadzwyczaj kolorowa grupa dzieci. Dopiero gdy podesz�y blisko, ze zdumieniem stwierdzi�, �e to nie dzieci, lecz doro�li. Wygl�dali niezwykle! Kobiety przypomina�y wiotkie, z�otow�ose ksi�niczki z ilustrowanych ba�ni, w powiewnych pastelowych sukniach mieni�cych si� wszystkimi kolorami t�czy. By�y �liczne. Tak �liczne, �e a� nieprawdziwe. Szczeg�lne wra�enie robi�y ich wielkie b��kitne oczy. Ale by�y to oczy... lalek; pi�knych, kosztownych lalek, jakie niekiedy zdarza si� ogl�da� na wystawach sklep�w z zagranicznymi towarami. Bartka ponadto zaskoczy� ich wzrost. Si�ga�y mu najwy�ej do pachy. Jemu, trzynastoletniemu ch�opcu! M�czy�ni byli niewiele wy�si, r�wnie pi�kni, subtelni, ubrani nie mniej barwnie. A dzieci... Dzieci si�ga�y Bartkowi raptem nieco powy�ej kolan! ...i ta grupa niezwyk�ych ludzi, u�miechni�tych, �ywo rozmawiaj�cych, co przypomina�o jednak bardziej szczebiot ptak�w ni� ludzk� mow�, i sz�a teraz w kierunku ch�opca. Przez ca�y czas rzucali jednak wok� uwa�ne, niespokojne spojrzenia, tak jakby si� czego� obawiali. Ale ich r�owe �liczne twarzyczki by�y mimo to pogodne, pe�ne �ycia i wdzi�ku. Na widok Bartka przystan�li nadzwyczaj zdziwieni, lecz nie by�o w tym zdziwieniu nic niegrzecznego. W ko�cu, powiedzmy sobie szczerze, tak jak oni Bartkowi, tak Bartek im musia� wyda� si� co najmniej dziwny: by� nie tylko znacznie wy�szy, ale o wiele brzydszy? Pierwszy przerwa� milczenie cz�owiek z kr�tk�, jasn� brod�, ubrany w czerwon� peleryn�: - Jeste� m�czyzn� czy te� ogromnym dzieckiem, przybyszu? Bo cho� wzrostem znacznie nas przewy�szasz, jednak twoja twarz nie jest twarz� doros�ego cz�owieka! Nigdy nie widzieli�my kogo� takiego jak ty! W jego g�osie nie by�o l�ku, tylko zdziwienie, ciekawo�� i pe�na serdeczno�ci uprzejmo��. Bartek zna� zasady dobrego wychowania. Sk�oni� si� wi�c nisko przed pytaj�cym i odpowiedzia�: - Od dawna nie jestem ju� dzieckiem. Mam przecie� trzyna�cie lat! - Trzyna�cie lat! - Tylko trzyna�cie i taki olbrzym...! - To nies�ychane! Niezwyk�e! - Wr�cz niemo�liwe! - wo�ali rozbawieni kolorowi nieznajomi, ogl�daj�c ch�opca ze wszystkich stron. - Nie wiem, czemu tak was dziwi m�j wzrost - obruszy� si� Bartek. - Mnie o wiele bardziej zaskakuje wasz! Jeste�cie znacznie mniejsi ni� przeci�tni krakowianie! Wszyscy moi kumple z budy s� od was wy�si! A ja... z�o�liwcy wr�cz m�wi�, �e jestem... tego, no... konus! No bo krakowianie... - Krakowianie? - zdziwi� si� brodacz. - Kto to s� kra-ko-wia-nie? - Jak to kto? No chyba, �e mieszka�cy Krakowa! Co wy...? Tak przecie� od wiek�w nazywaj� si� mieszka�cy tego miasta! - Ch�opcze, co ty m�wisz? - przerwa� mu brodacz. - Czy�by ugryz� ci� Paj�czak? Ta ulica nazywa si� U Lewaw, a nasze miasto to Wokark, nie �aden Krak�w! Nie jeste�my te� jakimi� krakowianami. Ca�y nasz r�d wywodzi si� od Allian, kt�rzy przed wiekami przybyli tu nie wiadomo sk�d i za�o�yli to miasto! Jeste�my Allianami! Bartek zaniem�wi�. Miasto by�o zmienione, to prawda, lecz nie do tego stopnia, by nie pozna�, �e jednak jest to Krak�w. Dziwny jaki�, ale Krak�w. Co� si� z nim porobi�o, ale by� to Krak�w! - W�a�nie �e Krak�w! - zawo�a� w pierwszej chwili oburzony, ale zaraz ugryz� si� w j�zyk i b�kn�� grzecznie: - Nic nie rozumiem. Nic a nic. O rany, w �yciu mi si� co� takiego nie przydarzy�o. Postanowi� przemy�le� to wszystko spokojnie. A mo�e inni napotkani krakowianie wyja�ni� t� zagadk�? Kurde, a je�eli przemie�ci�em si� w czasie... chryja b�d� co b�d� nie z tej ziemi! Nagle nieznajomi, kt�rzy podczas rozmowy z Bartkiem ani na chwil� nie przestali rozgl�da� si� bacznie doko�a, rozpierzchli si� na wszystkie strony w wielkim po�piechu. Brodacz zd��y� tylko krzykn�� do ch�opca: - Schowaj si�! Szybko! Nadchodz� Paj�czaki! Od strony Wawelu cicho zbli�a�y si� paj�ki olbrzymy. By�o ich du�o. Porusza�y si� niemal b�yskawicznie na swych wysokich, cienkich nogach. Wygl�da�y ohydnie i gro�nie, lecz Bartek, pami�taj�c swoje pierwsze spotkanie z nimi, nie ba� si� ich ju� tak bardzo. Wydawa�y mu si� obrzydliwe, lecz ma�o niebezpieczne. Tym bardziej zaskoczy�a go ucieczka Allian i ich paniczny l�k. Pierzchali na wszystkie strony, wydaj�c przy tym �a�osne i pe�ne przera�enia okrzyki. A paj�ki - ku zdziwieniu Bartka - mkn�y chy�o w ich kierunku, nie pozostawiaj�c bynajmniej w�tpliwo�ci, �e ich zamiary s� nieprzyjazne. Co gorsza, mali ludzie najwyra�niej byli celem ataku paj�k�w! Lecz �aden z nich, ku zdziwieniu ch�opca, nie mia� przy sobie jakiejkolwiek broni, cho�by zwyk�ego no�a, �aden te� nie pr�bowa� si� broni�. To, co nast�pi�o, trwa�o zaledwie sekundy. Bartek us�ysza� j�k, a w chwil� p�niej paj�ki gna�y ju� z powrotem w stron� Wawelu. Ch�opiec podbieg� do nieznajomych. W milczeniu pochylali si� nad le��cymi bezw�adnie na ziemi dwiema postaciami. Jedn� by�a �liczna m�odziutka kobieta, a drug� malutkie dziecko. - Co si� sta�o?! - zawo�a� wystraszony Bartek. - Paj�czaki... sam widzia�e�... - odpar� ponuro brodacz. - Ale co tu si� dzieje? Czemu one was atakuj�, co to wszystko ma znaczy�?! - zadawa� pytania ch�opiec. - Czy�by� nic o tym nie wiedzia�? - zdziwili si� nieznajomi. - Czy�by� nie s�ysza�, co robi� Paj�czaki? - Zdawa�o mi si�, �e mimo swego wstr�tnego wygl�du nie s� gro�ne - b�kn�� Bartek. - Wida�, ch�opcze, �e jeste� przybyszem z innych stron - westchn�� brodacz. - Wi�c wyja�ni� ci: nasze miasto od zachodu do wschodu s�o�ca n�kane jest przez ogromne i gro�ne Paj�czaki... - Od kiedy?! I dlaczego ja nic o tym nie wiem, cho� znam to miasto jak w�asn� kiesze�! - Ale� tak si� dzieje od setek lat! - odkrzykn�li nieznajomi. - ...a to, �e nic o tym nie wiesz, stanowi dow�d, �e jednak nie jest to twoje miasto Krak�w, ale nasz Wokark - zako�czy� brodacz, patrz�c na Bartka nieco dziwnie. - Od setek lat was napastuj� i do tej pory nie wymy�lili�cie jakiego� sposobu, aby si� ich pozby�? W moim mie�cie byle wyrostek ju� by z nimi walczy�! - Walczy�...? - wym�wi� powoli brodacz, a jego twarz spochmurnia�a. Otaczaj�cy go ludzie gwa�townie, acz z wyra�n� nagan�, zamilkli. - My pot�piamy wszelk� walk�. A zreszt� nie wolno walczy� z tym, co przychodzi z Lewawu. A Paj�czaki mieszkaj� w�a�nie na Lewawie... - Na Lewawie! Lewaw?! Jaki Lewaw! Przecie� to Wawel! - Lewaw - odpar� grzecznie, lecz z naciskiem jego rozm�wca. - Znowu upierasz si� i wymieniasz dziwne, obce nam nazwy, przybyszu... Kolorowi, drobni ludzie zacz�li szepta� co� porozumiewawczo mi�dzy sob�. Brodacz ze zdziwieniem pokr�ci� g�ow�: - Tak, macie racj�... rzeczywi�cie - i tu zwr�ci� si� do ch�opca: - Oni m�wi�, �e ty wymieniasz prawid�owe nazwy, ale wymawiasz je od ko�ca, wspak. Lewaw wspak to w�a�nie Wawel. Wokark wspak brzmi prawie jak Krak�w. Przyznasz chyba, �e troch� to niesamowite! Ale wyja�nimy t� zagadk� p�niej, teraz trzeba si� po�pieszy�, musimy ratowa� ofiary Paj�czak�w. Ruszyli szybkim krokiem, a Bartek wraz z nimi. Po drodze zadawa� dalsze pytania: - M�wi�e�, �e P�j�czaki atakuj� tylko po zachodzie s�o�ca, a teraz jest jasny dzie�! - Tak, ale czasem, gdy s� bardzo z�e lub g�odne, wychodz� tak�e w dzie�. Pami�taj, �e one �ywi� si� nasz� krwi�. To dlatego wok� Lewawu jest tak pusto. Niestety, Allianie musz� co jaki� czas zapuszcza� si� w te niebezpieczne okolice, bo tylko tu ro�nie ziele akbab. Gdy je przy�o�ysz na rank� po uk�szeniu Paj�czaka, zmniejsza si� niebezpiecze�stwo �mierci. - �mierci?! - wykrzykn�� ch�opiec. - Nie krzycz tak - szepn�a jedna z kobiet. - Jeste� nie tylko bardzo du�y jak na Allianina, ale i niezwykle ha�a�liwy. Dopiero teraz Bartek u�wiadomi� sobie, �e g�osy nieznajomych s� tak samo delikatne jak ich wygl�d, brzmi� �wiergotliwie i cienko niczym g�osy ptak�w. - Allianin uk�szony przez Paj�czaka zapada w d�ugi sen - obja�nia� mu tymczasem brodacz. - Trwa on ponad dwa tygodnie. Potem przychodzi �mier� z wycie�czenia, bo �pi�cy nic nie je i nie pije. Ziele akbab, przy�o�one na miejsce uk�szenia, skraca sen o po�ow� i wtedy udaje si� uratowa� ofiar�. Zap�dzili�my si� tak blisko Lewawu w�a�nie dlatego, �e sko�czy�y si� nam zapasy ziela. Niestety, prawie ka�da taka wyprawa przynosi kolejne ofiary... Grupa pod��a�a szybkim krokiem w stron� centrum miasta, nios�c nieprzytomn� kobiet� i dziecko. - To �ona i dziecko Kerama - szepn�� cicho brodacz. - Keram to ten na przedzie... Keram ni�s� na r�kach dziecko. Twarz mia� smutn� i zrezygnowan�. - Dlaczego on nie p�acze? - spyta� r�wnie cicho Bartek. - Ludzie w takich chwilach rozpaczaj�, p�acz�, a on... jaki� taki... spokojny, sam nie wiem, ale wydaje mi si� dziwny... Brodacz u�miechn�� si� s�abo: - Czy mo�na p�aka�, skoro od uk�sze� Paj�czak�w ginie dziennie kilka lub wi�cej os�b? Odk�d pami�tamy, tak jest zawsze. Tylko niekt�re z nich udaje si� uratowa� zielem akbab. Bartek, towarzysz�c grupie Allian, rozpoznawa� ulice: Grodzk�, Kanonicz�, Poselsk�, plac Wszystkich �wi�tych... By�y niby takie same, a zarazem jakie� inne. W Krakowie ulice Grodzka czy Kanonicz� by�y brudne, �ciany kamienic, poszarza�e od py��w i sadzy, dawno nie widzia�y �wie�ej farby. Tu ulice by�y o wiele �adniejsze, czyste i kolorowe. - Dok�d idziemy? - spyta� ch�opiec. - Keram mieszka w Rynku. Odprowadzimy go. - Dlaczego nie zawo�acie lekarza? - Lekarze s� bezradni wobec uk�sze� Paj�czak�w - wyja�ni� kr�tko brodacz. - Czy m�g�by� mi teraz, przybyszu, powiedzie�, sk�d si� wzi��e�? Szed�e� od strony Lewawu, lecz mam nadziej�, �e nie masz nic wsp�lnego z tym, kt�ry tam mieszka! Powiedz nam swoje imi�. - Bartek... - Bartek? Bartek? Czy zauwa�y�e�, �e Bartek czytany wspak to Ketrab? Ketrab to bardzo popularne imi� w�r�d Allian. Zagadkowa historia... A sk�d przybywasz? Bartek zacz�� opowiada� brodaczowi swoj� przygod�. Mijaj�c co jaki� czas r�wnie ma�ych i ciekawie ubranych mieszka�c�w tego niby-Krakowa, doszli do Rynku i po�egnali Kerama przed jego domem. Rynek by� prze�liczny! Taki sam - lecz w gruncie rzeczy inny! Rozpar�y si� na nim szeroko niskie Sukiennice; tu� obok wystrzeliwa�y w jasne niebo dwie dobrze znane Bartkowi wie�e ko�cio�a Mariackiego i mniej strzelista wie�a Ratuszowa. Ca�y Rynek opasywa�y weso�e, r�nokolorowe kamieniczki, by�y jednak o wiele mniejsze ni� te krakowskie. A po kocich �bach (w Krakowie dawno zast�piono je nudn� kamienn� p�yt�) chodzi�y gromady pi�knych Allian. Zerkali ciekawie, acz nie natr�tnie, na id�cego z brodaczem dziwnego ch�opca. Bartek natomiast ze zdziwieniem uprzytomni� sobie, �e do tej pory nie napotka� ani jednego pojazdu - samochodu, motocykla czy cho�by nawet konnej doro�ki. - Niezwyk�a jest historia, kt�r� mi opowiadasz - zaduma� si� towarzysz Bartka. - Wypada j� przedstawi� Radzie M�drc�w. Warto, by M�drcy j� poznali... - M�drcy? Rada M�drc�w? - zdziwi� si� ch�opiec. - S� to starannie dobrani najm�drzejsi ludzie z miasta. Jest ich dziesi�ciu, rz�dz� w imieniu wszystkich Allian. - A sk�d wiecie, �e w�a�nie oni s� najm�drzejsi?! W Krakowie mamy z tym mn�stwo k�opot�w! I nie tylko w Krakowie! - M�drc�w dobiera komputer - wyja�ni� brodacz. - B�d� spokojny, ju� on potrafi to robi� bezb��dnie! - Komputer?! O rany! My tak�e mamy komputery, ale one te� si� myl�. - Na szcz�cie u nas si� to nie zdarza.. I bez tego, jak zauwa�y�e�, mamy do�� k�opot�w. Dop�ki M�drc�w wybierali ludzie, zbyt cz�sto okazywa�o si� poniewczasie, �e s� oni po prostu ��dnymi w�adzy g�upcami... Bartku, zapraszam ci� w go�cin� do mego domu. Mieszkamy na ulicy U A�siw... - Bardzo ch�tnie! Niby to Krak�w, gdzie mia�em paru znajomych, a jednak nie Krak�w... M�g�bym co prawda wybra� si� na ulic� Ska�eczn�... cho�by z ciekawo�ci - ostatnie zdanie doko�czy� jakby na wp� do siebie. - Nie ma w Wokarku takiej ulicy - zaprzeczy� brodacz. - Mo�e jest u ciebie, w tym twoim Krakowie, ale nie u nas! - Ju� ja j� na pewno znajd�. Jakkolwiek by si� nazywa�a. M�wi�em ci przecie�, �e ulice w Wokarku s� niemal takie same jak w Krakowie. Domy tylko wydaj� mi si� znacznie ni�sze, cho� g�ow� daj�, �e ulice maj� taki sam uk�ad! Tyle �e nie widz� u was �adnych fabryk ani nowych osiedli. Nie budujecie niczego? - Nie ma po co. Od setek lat liczba Allian stale si� zmniejsza. Paj�czaki, rozumiesz... Wi�cej nas ubywa, ni� przybywa. A fabryk chyba nikt m�dry nie budowa�by w mie�cie, w kt�rym si� mieszka! Zatruwaj� przecie� powietrze i robi� du�o ha�asu. S� wi�c w specjalnie wydzielonych miejscach, z dala od miasta. W og�le musz� ci powiedzie�, �e Allianie tworzyli kiedy� pot�ne pa�stwo-miasto. By�o ono nie tylko bogate, ale mia�o te� wspania�� nauk�, technik�, kultur�. Nasi pradawni uczeni byli przygotowani na podr�e do gwiazd! Czy mo�esz sobie to wyobrazi�?! - Pewnie - odpar� zdecydowanie Bartek. - Wcale mnie to nie dziwi... - Nasi technicy budowali podobno tak m�dre maszyny, �e same stawia�y nowe domy, produkowa�y �ywno��, wytwarza�y odzie� i inne przedmioty. Niestety, od kiedy pojawi� si� Nienazwany... Niekt�re tylko z tych maszyn dotrwa�y do naszych czas�w i nawet nie umiemy si� nimi pos�ugiwa�. Inne za� le�� zardzewia�e na wielkim z�omowisku kilkadziesi�t kilometr�w od miasta - wyja�ni� brodacz, po czym dorzuci� z o�ywieniem: - A zatem przyjmujesz moje zaproszenie? - Jasne jak s�o�ce! - zawo�a� ch�opiec. - Szczerze m�wi�c, jestem ju� okropnie zm�czony i g�odny. No i a� kr�ci mi si� w g�owie, nic nie rozumiem z tego, co si� tu dzieje... - zako�czy� bezradnie. Brodacz u�miechn�� si� w odpowiedzi wyrozumiale i poci�gn�� ch�opca za sob�. Szli teraz wolno w kierunku ulicy Wi�lnej, budz�c coraz wi�ksze zaciekawienie przechodni�w. Wzrost Bartka i jego ubranie - ca�kiem bezbarwne i nieciekawe jak na tutejsze zwyczaje - zwraca�y uwag� wszystkich. Brodacz pozdrawia� przechodz�cych, a niekiedy przystawa� na kr�tko, zaspokajaj�c w paru s�owach ciekawo�� znajomych. Na d�wi�k s�owa "Lewaw" wszystkie twarze pochmurnia�y, a oczy spogl�da�y podejrzliwie na Bartka. - Nie, nie... On nie przyszed� z Lewawu! - podkre�la� z naciskiem brodacz. - By� tylko w jego pobli�u... - Lewaw... Wawel... Abrakadabra - zamrucza� ch�opiec sam do siebie i z ogromn� ulg� dowiedzia� si�, �e dotarli wreszcie do domu jego przygodnego przewodnika po tym znajomo-obcym mie�cie. ROZDZIA� III Brodacz - o d�wi�cznym imieniu Lorak - wraz z �on� i dwojgiem dzieci mieszka� przy ulicy Wi�lnej. W Wokarku nosi�a ona nazw� U A�siw. Kr�lewska rzeka p�yn�a przez Wokark tak samo jak w Krakowie, ale jej �r�dlanej czysto�ci woda w niczym nie przypomina�a wi�lanego �cieku. Jednak Allianie, mimo urody nadrzecznego krajobrazu, nigdy nie chodzili nad A�siw. By�o to miejsce najbardziej z�owrogie. Bez wzgl�du na por� dnia i nocy kr�lowa�y tam Paj�czaki. Rodzina Loraka powita�a Bartka serdecznie, cho� nie ukrywano zdziwienia. W mieszkaniu zaskoczy� ch�opca brak jakichkolwiek sprz�t�w poza niezb�dnymi, jak st�, krzes�a, szafy czy miejsce do spania. Wzrost Bartka �mieszy� Atram i Bukaja - dzieci Loraka, kt�re ci�gle prosi�y, �eby je nosi� na barana. Piszcza�y wtedy zabawnie z rado�ci i przej�cia. �ona Loraka, Anna (jedno z nielicznych imion, kt�re czyta si� wspak tak samo), po�cieli�a ch�opcu wspania�e mi�kkie �o�e, nakry�a je futrem nie znanego mu zwierz�cia podobnego do owcy, martwi�c si� jednak, czy nie b�dzie dla niego zbyt kr�tkie. Na stole postawi�a p�misek z gotowan� kur� ugarnirowan� bogato jarzynami. Potrawy by�y ch�opcu doskonale znane, ale znacznie smaczniejsze. Nie m�g� si� nadziwi� �wie�o�ci jarzyn, aromatowi delikatnego mi�sa, wyrazistym kolorom owoc�w, niezwyk�emu smakowi najzwyklejszej wody. Chleb Allian pachnia� tak jak �aden chleb na �wiecie. - Teraz si� wy�pij - doradzi� Lorak. - Masz za sob� dzie� pe�en mocnych wra�e�, musisz by� porz�dnie zm�czony. - Jeszcze jak! - westchn�� Bartek. - Ale nie wiem, czy mi si� to uda. W g�owie wszystko mi ko�uje jak na karuzeli! Tyle pyta�, tyle zagadek...! Chcia�bym wiedzie�, dlaczego dr�cz� was P�j�czaki? I kto w�a�ciwie mieszka na Wawelu... tfu, na Lewawie? Czemu tak si� tego kogo� boicie? Czemu nie walczycie z Paj�czakami? Dlaczego ich nie zabijacie? Lorak wzdrygn�� si� i spu�ci� oczy. - Walczy�? Zabija�?! Co ty m�wisz, Bartku! Twoje s�owa s� straszne i nieludzkie. Allianom obca jest my�l o wszelkiej przemocy... - Ale� to w�a�nie wy jeste�cie ofiarami tej przemocy! - Bartek pr�bowa� dyskutowa�: - To Paj�czaki atakuj� was, nie na odwr�t, a wy... A wy nic! - Trudno. Wida� los tak chce, a jemu nie wolno si� sprzeciwia�. A o to, kto mieszka na Lewawie, lepiej nie pytaj... Lorak zas�pi� si�, Anna za�, podaj�ca akurat placek z wi�niami, zblad�a i o ma�o co nie upu�ci�a talerza. - Nie m�wcie o Nienazwanym... - szepn�a. - O n tego nie lubi. Jeszcze spadnie na nas jakie� nieszcz�cie. Loraku, powiedz go�ciowi, �e Nienazwany ma prawo zrobi� wszystko, co tylko zechce, poniewa� lepiej wie, co s�u�y naszemu dobru... - Kurde...! - Bartek a� poderwa� si� z fotela. - Ale� ja musz� si� przecie� dowiedzie�, kto tam mieszka i czemu tak si� go boicie! Jak mo�na �y�, nie usi�uj�c cho�by pozna� z�a, kt�re was niszczy, nie pr�buj�c go usun��! - Usun��?! - zblad� Lorak. - Chcesz walczy� z Nienazwanym? By�by� szale�cem lub samob�jc�! Allianie musz� i chc� poddawa� si� wyrokom Nienazwanego. By� mo�e dzi�ki temu oszcz�dzi on cho� cz�� naszych rodak�w... - O rany! - nie m�g� poj�� ch�opiec. - Powiedzcie mi chocia�, kim jest ten Nienazwany. Lorak wzdrygn�� si�, Anna za� zas�ab�a i musia�a przysi��� na chwil� w fotelu. - Nikt nie wie, kim on jest - podj�� szeptem gospodarz. - Nikt go nie widzia� i nie zobaczy. Nawet nie pr�bujemy tego dochodzi�. Na Lewawie od wiek�w nie ma prawa stan�� noga Allianina. Z wyj�tkiem dnia, w kt�rym rodzi mu si� dziecko. Wtedy trzeba dziecko zawin�� w bia�y jedwab i o p�nocy zanie�� pod bram� Lewawu... - M�wi�e�, �e od zachodu do wschodu s�o�ca Allianom nie wolno wychodzi� z domu! - W t� noc wolno, lecz tylko cz�onkom rodziny, w kt�rej rodzi si� dziecko. Na t� jedn� jedyn� noc staj� si� nietykalni. Paj�czaki w�wczas nie napadaj� na nich. Dziecko zanosi si� pod bram� Lewawu o p�nocy i pozostawia tam a� do wschodu s�o�ca. Ledwo s�o�ce uka�e si� zza horyzontu, wraca si� po nie, nie wcze�niej. Ca�a ta wyprawa jest straszna i nie �ycz� jej nikomu. Jak widzisz, mamy dw�jk� dzieci i za nic w �wiecie nie chcieliby�my po raz trzeci tam i��. Po drodze wok� s� Paj�czaki. Jest ich ca�e mn�stwo. Miliony! A im bli�ej Lewawu, tym ogarnia ci� wi�ksza, parali�uj�ca niemoc. Ta groza i strach p�yn� od Nienazwanego... Lorak wyczerpany pochyli� g�ow� na piersi, Anna za� przez ca�y czas opowie�ci dr�a�a ze strachu. - Bardzo chcia�bym wzi�� udzia� w takiej wyprawie - oznajmi� Bartek bu�czucznie. Lorak z niedowierzaniem podni�s� g�ow�: - A Paj�czaki? Nie b�d�c cz�onkiem rodziny nowo narodzonego, by�by� nara�ony na ich uk�szenia! - Eeee, chyba nieee! Co� mi m�wi, �e wcale nie! - zakrzykn�� Bartek. - Przecie� spotka�em si� ju� z nimi, a nawet by�em wpl�tany w ich paj�czyn� jak prawdziwa mucha! Wydaj� si� mnie lekcewa�y�, a mo�e nawet boj� si� mnie! - dorzuci� hardo. Lorak a� wzdrygn�� si� z obrzydzenia i l�ku. - Pami�taj, �e po zachodzie s�o�ca Wokark nie wygl�da tak jak w dzie�. W dzie� ko�o Lewawu spotkasz kilka, no, mo�e kilkadziesi�t Paj�czak�w, ale w nocy...! Wtedy nale�y do nich ca�e miasto! Jest ich bardzo du�o. - A ja jednak chcia�bym to zobaczy� - upiera� si� Bartek. Tak jak w Krakowie ci�gn�o go na Wawel, tak tutaj czu�, �e musi i�� na Lewaw, �e jaka� tajemna moc �ci�ga tam jego uwag� i my�li. Lorak westchn�� ci�ko i rzek�: - Nasze zwyczaje nakazuj� spe�ni� ka�d� pro�b� go�cia. �al mi ci� jednak i chcia�bym ci� powstrzyma�. Pami�tam dobrze rodzin� Naja, mego przyjaciela. By� to dobry i rozumny Allianin. Ale pewnego razu oszala� i zacz�� m�wi� podobnie jak ty: �e powinni�my wreszcie podj�� walk� z Paj�czakami. Min�y raptem dwa dni i dwie noce, jak Naj zacz�� si� buntowa�, i zgin�a ca�a jego rodzina, �ona i trzech doros�ych syn�w, a na ko�cu on sam. Paj�czaki zaatakowa�y w dzie�! Wesz�y do ich domu w samo po�udnie, czego prawie nigdy nie czyni�! Lepiej o tym nie m�wmy... - A jednak chcia�bym wzi�� udzia� w takiej wyprawie pod bramy Lewawu - oznajmi� Bartek stanowczym tonem, w kt�rym nad l�kiem g�rowa�a ciekawo��. - Pom� mi w tym. - No c�... - westchn�� Lorak. - W domu mego s�siada, �ewapa, urodzi�o si� dzi� dziecko. Od rana s�ycha� j�ki i p�acz rodzic�w noworodka, kt�rzy zamiast cieszy� si� z pierwszego potomka, umieraj� ze strachu przed p�j�ciem na Lewaw. Prze�pij si� teraz spokojnie, a ja p�jd� do �ewapa i poprosz�, by wzi�� ci� z sob� tej nocy. Ale ostrzegam jeszcze raz: to straszna i niebezpieczna dla ciebie wyprawa. Wyruszy� trzeba oko�o jedenastej, by dotrze� do bramy Lewawu o p�nocy. Droga jest wprawdzie kr�tka, ale doprawdy koszmarna. Zosta�o jeszcze pi�� godzin. Bartek zasn��. Rzecz szczeg�lna: przy�ni�a mu si� mama. Oczywi�cie, �ni�a mu si� nieraz, ale nigdy, w �adnym ze sn�w, nie widzia� jej twarzy. Czu� j�, ale nie umia�by jej opisa�. Tym razem ujrza� j� wyra�nie... Mia�a pi�kne z�ote w�osy Allianki i drobn� smuk�� sylwetk�. Jej oczy spogl�da�y z czu�o�ci�, a twarz mia�a �liczn� jak Madonna i r�wnie dobr�. Sen by� tak sugestywny, �e Bartek, gdy Lorak go obudzi�, nie wiedzia�, czy by� to sen, czy jawa. Otworzy� oczy, szcz�liwy i pe�en dziwnej mocy. Jeszcze nigdy nie czu� si� tak silny i pozbawiony l�ku. Obraz matki jakby umocni� jego postanowienie. - M�j s�siad, �ewap, czeka na ciebie - powiedzia� Lorak. - Jest nawet zadowolony z twego pomys�u. Boi si� straszliwie, �atwiej mu wi�c b�dzie i�� w twoim towarzystwie. Jego �ona odm�wi�a p�j�cia. Tak zreszt� czyni wi�kszo�� naszych kobiet. Ale moja �ona Anna, kt�ra tak bardzo boi si� Paj�czak�w, towarzyszy�a mi w tej piekielnej wyprawie i by�a dzielna. Niestety, d�ugo potem chorowa�a i dr�czy�y j� po nocach koszmary... Teraz wyt�umacz� ci, jak i�� do �ewapa. Nie p�jd� tam z tob�, nie licz na to. Nie wiem nawet, jak ci� wypu�ci�, by te potwory tu nie wtargn�y... Dopiero teraz Bartek zauwa�y�, �e ca�y dom Loraka jest szczelnie zamkni�ty. Tu� przed zachodem s�o�ca we wszystkich domach, w ca�ym Wokarku, zamykano mocne �elazne bramy, na okna zak�adano okiennice i kraty. Co wiecz�r sprawdzano ka�d� dziur� i szczelin�, a nawet dachy, czy nie ma w nich jakich� szpar. Najmniejsze przeoczenie grozi�o wtargni�ciem Paj�czak�w do �rodka. - Mo�e ich jeszcze nie ma ko�o twego domu - powiedzia� Bartek. Lorak ponuro pokr�ci� g�ow�. - Wida�, �e jest to twoja pierwsza noc w naszym mie�cie. Sp�jrz! Odsun�� zas�on� z okna. Na czarnym niebie �wieci� wspania�y srebrzysty ksi�yc. Noc wydawa�a si� by� jasna i pi�kna, ale... ulice i domy by�y oblepione Paj�czakami! Stwory pe�za�y po �cianach, w�azi�y na dachy, balkony, a� roi�o si� od nich na chodnikach. Jak okiem si�gn�� - zajmowa�y ca�� przestrze�. By� to widok ponury i z�owrogi. Bartka przeszed� dreszcz. Paj�czaki na widok �wiat�a padaj�cego z ods�oni�tego okna run�y w t� stron� i j�y si� t�oczy� za szyb�. Ich rubinowo-czarne wypuk�e oczy by�y w tym o�wietleniu doprawdy przera�aj�ce. Dopiero teraz Bartek poj��, na co si� porwa�. Nie by� wcale taki pewny, czy Paj�czaki i tym razem dadz� mu spok�j. Zdr�twia� ze strachu i obrzydzenia. Ale na zmian� decyzji by�o ju� jednak za p�no. Nie m�g� si� wycofa�. By�oby mu po prostu wstyd. Pal sze��... kurde... najwy�ej zgin� - pomy�la� desperacko, cho� ze �ci�ni�tym gard�em. - Zgin�, ale nie strac� twarzy przed tym Allianinem. Poka�� mu, �e nie jestem tylko jakim� wyro�ni�tym p�takiem z g�b� pe�n� samochwalstwa! I Bartek zebra� ca�� odwag�, aby pomy�le�, jak wyj�� z domu Loraka, nie nara�aj�c go na wtargni�cie Paj�czak�w. - Mam! - wykrzykn��. - Dasz mi, Loraku, d�ug� i mocn� lin�. Wyjd� przez komin. Jak kominiarz! Nie s�dz�, by Paj�czaki spodziewa�y si� tam kogo� spotka�. Potem owin� si� lin�, kt�r� przywi��� do komina, i opuszcz� si� na niej w d�. Nie takie numery robi�o si� w �yciu! - Nie musisz bra� liny - odpar� Lorak ponuro. - Z dachu mo�na zej�� w�sk�, ale bezpieczn� drabin�. Je�li Paj�czaki ci� z niego nie zepchn�. W kominie te� s� klamry. Bartek a� otrz�sn�� si� na my�l o Paj�czakach spychaj�cych go z dachu dwupi�trowego domu! Zw�aszcza �e Lorak dorzuci� pos�pnie: - Nie s�dz� jednak, by� dotar� na ulic�. Dla dodania sobie odwagi Bartek zacz�� pogwizdywa� i udaj�c przed Lorakiem pewno�� siebie, zacz�� si� przygotowywa� do wyj�cia. Czu� si� jednak coraz bardziej niepewnie, ale gospodarz jak na z�o�� przesta� ju� go powstrzymywa� od wyj�cia z domu. ROZDZIA� IV Pierwszy etap wyprawy by� najtrudniejszy. Nale�a�o wyj�� kominem na dach, zej�� z niego po drabince w d� i przebiec na drug� stron� ulicy do domu �ewapa. Bartek wzi�� jednak ze sob� grub� lin� i latark� elektryczn� o silnym, jasnym �wietle. Lorak zaprowadzi� go na strych i wskaza� ma�e �elazne drzwiczki w g�rnej cz�ci dachu. Prowadzi�a do nich drewniana drabinka. - Komin jest od wiek�w nie u�ywany i czysty. Nie pobrudzisz si� - szepn��. - Ogrzewamy nasze domy energi� s�oneczn�. Ale w�a� szybko, bo nigdy nie wiadomo, czy nie zawita� do niego jaki� nieproszony go��. Mieli jednak szcz�cie. Bartek otworzy� drzwiczki i b�yskawicznie wcisn�� si� do komina; drzwiczki zamkn�y si� z trzaskiem. Komin by� ciemny i wydawa� si� pusty. Od jego wylotu dzieli�o ch�opca raptem par� metr�w wygodnej wspinaczki po �elaznych klamrach. Na wszelki wypadek zapali� latark� i o�wietli� wn�trze, w kt�rym si� znalaz�. Myli� si�, s�dz�c, �e nie zastanie tu wsz�dobylskich go�ci. Uczepione �ciany komina ogromne Paj�czaki - nieco powy�ej Bartka - wlepia�y w niego b�yszcz�ce i okrutne oczy. Ch�opiec zamar� na moment, ale szed� dalej. Nie mia� zreszt� wyboru. Ku jego zdumieniu i uldze Paj�czaki przylgn�y do �cian, jakby to one si� go obawia�y. Zmru�y�y oczy na widok �wiat�a latarki, a nawet wydawa�o si�, �e zas�aniaj� je d�ugimi, ow�osionymi �apami. Bartek, zaciskaj�c z�by i poc�c si� z wra�enia, przeszed� ostro�nie obok nich. Musn�y go swymi odw�okami; wydziela�y ohydny, dusz�cy od�r. Odetchn��, gdy wystawi� g�ow� z komina, ale uczucie ulgi natychmiast go opu�ci�o - dach by� pe�en Paj�czak�w! Pe�za�o ich tu chyba kilkadziesi�t, je�li nie wi�cej. Jednak zachowywa�y si� spokojnie, wydawa�y si� bardziej zaciekawione obecno�ci� Bartka ni� nastawione agresywnie. Ch�opiec stan�� ju� na stromym dachu, lin� przywi�za� do komina i trzymaj�c si� jej, ruszy� tam, gdzie zgodnie ze wskaz�wkami Loraka mia�a znajdowa� si� �elazna drabina prowadz�ca w d�. Porusza� si� teraz wolno i ostro�nie. Paj�czaki nie wchodzi�y mu specjalnie w drog�, ale te� i nie usuwa�y si�. Pokonuj�c uczucie strachu i wstr�tu, ch�opiec przepycha� si� mi�dzy nimi. Mimo ubrania czu�, �e piecze go sk�ra od dotyku ich ow�osionych odn�y. Zgasi� latark�. Nie by�a ju� potrzebna. Ksi�yc �wieci� z ol�niewaj�c� wr�cz jasno�ci�, zimnym i obcym �wiat�em. Z wysoko�ci dachu Bartek spojrza� na ulice Wokarku - przedstawia�y widok niezwyk�y. By�y dos�ownie pokryte Paj�czakami. Stwory k��bi�y si�, pe�za�y, b�yska�y wypuk�ymi oczami. Nie wydawa�y przy tym �adnego d�wi�ku, a cichy szelest poruszaj�cych si� �apsk wydawa� si� gro�niejszy ni� huk dzia�. Sam widok tej niesamowitej masy m�g� przyprawi� o �mier�! Bartek poj�� teraz paniczny l�k Allian i ich szczelne zamykanie si� w domach od zachodu do wschodu s�o�ca. Gor�co wsp�czu� tym, kt�rzy w tak� noc musieli i�� z nowo narodzonym dzieckiem pod bram� Lewawu. Zrozumia� nawet ich niech�� do posiadania dzieci. A mo�e Nienazwany w�a�nie tego chce? - pomy�la�. - Gdy nie b�d� rodzi� si� dzieci, Allianie powoli znikn� z Wokarku. Stanie si� on wy��cznie kr�lestwem Nienazwanego. Lecz jaki� to kr�l nie potrzebuje poddanych...?! Kim�e on jest? Pot�nym czarodziejem? Okrutnym w�adc�? Cz�owiekiem czy zwierz�ciem? Upiorem, a mo�e istot� z innej planety? Bartek wreszcie odnalaz� drabink� i odpychaj�c ze wstr�tem cielska Paj�czak�w tarasuj�ce zej�cie, zsun�� si� w d�. A jednak jako� nie chc� mnie k�sa� te paskudy! - my�la�, st�paj�c ostro�nie. - Cuda-dziwy! Nic nie rozumiem! Paj�czaki zabijaj� Allian, a ja jestem im oboj�tny! Dlaczego? Oni s� �liczni, a ja... taki brzydal! Mo�e dlatego mnie nie chc� - za�mia� si� nagle i ten �miech jakby doda� mu nieco odwagi. Przej�cie przez ulic� na drug� stron� wydawa�o si� prawie niemo�liwe. Paj�czaki tarasowa�y jezdni� i oba chodniki. Ich ruchy by�y dziwacznym po��czeniem pe�zania i skok�w, a wstr�tny zapach w w�skiej uliczce jeszcze si� spot�gowa�. Bartek przepycha� si� przez to k��bowisko, a chwilami, gdy nie by�o gdzie st�pn��, wr�cz depta� po nim. Brn�� tak chyba z p� godziny, cho� droga, kt�r� mia� do pokonania, liczy�a raptem kilkana�cie metr�w. Wreszcie dotar� do domu �ewapa, i jak by�o um�wione, mocno zastuka� w bram�. Brama d�ugo nie otwiera�a si�. Dopiero po wielu minutach, w czasie kt�rych wydawa�o mu si�, �e ze �rodka s�yszy j�ki i p�acz, zgrzytn�� klucz i na progu stan�� m�ody m�czyzna, trzymaj�c na r�ku dziecko owini�te w b�yszcz�cy bia�y jedwab. I sta�o si� co� dziwnego! Jakby na s�owa tajemnej komendy, gromady Paj�czak�w najpierw gwa�townie sk��bi�y si�, a potem rozst�pi�y nieco, pozostawiaj�c w�skie przej�cie. Prowadzi�o ono w g�r� ulicy, tam gdzie za zakr�tem wznosi� si� na wzg�rzu ponury zamek. �ewap nadal sta� na progu swego domu i dygota�. Sprawia� wra�enie, jakby w ka�dej chwili mia� zawr�ci� do bezpiecznego wn�trza. Bartek pomy�la�, �e j�ki i p�acz dochodz�ce ze �rodka to by�o po�egnanie �ony �ewapa. On sam dr�a� tak mocno, �e Bartek zacz�� obawia� si�, i� upu�ci bia�e zawini�tko. - Chcesz, to je wezm� - powiedzia�, wyci�gaj�c r�ce. - I mog� i�� tam sam. �ewap bez s�owa poda� mu niemowl�, ale wyj�ka�, dr��c na ca�ym ciele: - Mmmmusz� i�� zzz ttttob�... Tak ka�e Nienazwany. Nie zast�pisz mnie... Bo�e! Bo�e! Co za upiorny widok! Nigdy nie chcia�em go ogl�da� nawet przez szyb�, a teraz... teraz ja... Ruszyli. Z up�ywem czasu Bartek jak gdyby oswaja� si� z blisko�ci� gro�nych stwor�w. Nadal odwraca� si� ze wstr�tem od widoku Paj�czak�w, od ich ohydnych cielsk, okrutnych oczu, ow�osionych n�g, lecz ju� prawie si� ich nie ba�. Jedynie resztki strachu czai�y si� jeszcze na dnie jego serca, jakby bez udzia�u jego woli. �ewap nie umia� opanowa� l�ku. Nawet pewno��, �e ojca nowo narodzonego dziecka Paj�czaki nie atakuj�, nie pomaga�a mu w zachowaniu spokoju. Dygota�, p�aka� i trz�s� si� jak li��, ledwie nad��aj�c za krokami ch�opca. Szli powoli w�sk� �cie�k� po�r�d gro�nych, ruchliwych stwor�w. Czasami nie udawa�o im si� wymin�� kt�rej� z ow�osionych �ap i Bartek zaciska� z�by ze wstr�tu, �ewap za� poj�kiwa� �a�o�nie. - Mo�e spr�bujemy o czym� rozmawia� - zaproponowa� Bartek. - Droga nie b�dzie si� tak d�u�y�. - Oszala�e�...? -j�kn�� �ewap. - Nie mam teraz g�owy do rozm�w! Dziwne masz pomys�y, przybyszu. A mo�e ty masz z... nimi co� wsp�lnego i dlatego wcale si� ich nie boisz? - Nie mam z nimi nic wsp�lnego! - zaperzy� si� Bartek. - Ja tak�e si� boj�, ale przynajmniej pr�buj� opanowa� sw�j strach! I je�li chcesz wiedzie�, to byle jaki ch�opak z mojego miasta wstydzi�by si� tak trz��� jak ty! �ewap nic si� nie odezwa�. A Bartek, po tym kr�tkim wybuchu, nadal szed� r�wnym krokiem, tul�c dziecko do piersi. By�o bardzo malutkie, nie wi�ksze od laleczki. Nie p�aka�o. Oddycha�o leciutko i co jaki� czas otwiera�o szeroko b��kitne oczy. - Powiedz, �ewapie, od jak dawna Nienazwany rz�dzi waszym miastem? - przerwa� wreszcie Bartek przed�u�aj�ce si� milczenie. - Od niepami�tnych czas�w - wyszepta� �ewap dr��cym g�osem. - Legenda g�osi, �e kiedy� Allianie rz�dzili Lewawem, ale ja w to nie wierz�. - Opowiedz mi t� legend�. Zobaczysz sam, �e gdy si� rozgadasz, strach przejdzie ci jak r�k� odj�� - doradzi� Bartek. - To jest m�j wypr�bowany spos�b na wszelkie strachy. Gdy jako ma�e dziecko ba�em si� ciemnego pokoju, to gada�em sam do siebie, i przechodzi�o! - Zgoda, ale wybacz, je�li moja opowie�� b�dzie troch� chaotyczna. Nie umiem si� skupi�. Ci�gle my�l� o tych... tych... sam wiesz. A o Nienazwanym strach w og�le m�wi�! Chyba... Chyba �e b�d� m�wi� same pochlebstwa... - Nie przejmuj si�, m�w - niecierpliwie przynagla� Bartek. Dziecko na jego r�kach znowu zasn�o i posapywa�o cichutko. - Mo�esz go sobie nawet chwali�, ale opowiedz mi o nim. Lorak mi m�wi�, �e byli�cie kiedy� pot�nym pa�stwem i dopiero on przerwa� wasz rozw�j... - On zawsze wie, co robi, i jest wszechpot�ny - wybe�kota� �ewap, ale zaraz doda�: - Rzekomo kiedy�, setki lat temu, w og�le go tutaj nie by�o. Ale ta legenda to brednie. Jakim cudem mog�oby go nie by�? Nienazwany by�, jest i b�dzie! A my zawsze b�dziemy jego poddanymi. - Opowiedz�e mi j� wreszcie! Dukasz i dukasz! - coraz bardziej niecierpliwi� si� Bartek. By� niegrzeczny, ale zarazem instynktownie czu�, �e jego stanowczo�� w jaki� spos�b uspokaja �ewapa i odwraca jego uwag� od budz�cych wstr�t i strach Paj�czak�w. - Legenda g�osi, �e pewnego dnia do bram Lewawu zapuka� skromny, mi�y i biednie odziany staruszek. Allianie, z natury dobrzy i ufni, nakarmili go i pozwolili mu zosta�. Staruszek zamieszka� na Lewawie w charakterze ogrodnika. Na zamku by�y przecie� pi�kne ogrody! Na Lewawie mia�a swoj� siedzib� tak�e Rada M�drc�w, stamt�d zarz�dza�a ca�ym Wokarkiem. Podobno w�wczas, gdy staruszek zosta� ogrodnikiem, w zamku i w jego okolicy pojawi�y si� pierwsze Paj�czaki. Ich obecno�ci nikt jednak nie kojarzy� z biednym, sympatycznym staruszkiem. R�wnocze�nie dziwna jaka� i nader tajemnicza niezgoda zacz�a panowa� w�r�d �yczliwych sobie dot�d Allian. Mimo �e mieli�my podobno ca�kiem inne charaktery, byli�my o wiele bardziej konfliktowi, potrafili�my nawet prowadzi� wojny z napadaj�cymi na nasze miasto s�siednimi plemionami. Jednak to, co zacz�o si� nagle dzia�, przesz�o wszelkie oczekiwania! Rada M�drc�w nie mog�a w niczym doj�� do porozumienia. Ci sami ludzie, kt�rzy przez lata rz�dzili Wokarkiem rozumnie i sprawiedliwie, nagle stan�li do walki o wp�ywy. Pewnego dnia dosz�o do tego, �e jeden z M�drc�w zabi� w gniewie drugiego. Od tej pory wszyscy patrzyli na siebie podejrzliwie i ka�dy knu� co� na w�asn� r�k�. Nie min�o wiele tygodni, a w Radzie zn�w dosz�o do walki na �mier�. Aby zapobiec dalszym tak strasznym i gorsz�cym wypadkom, niekt�rzy M�drcy domagali si�, by wybra� najm�drzejszego spo�r�d nich i da� mu nieograniczon� w�adz�. Staruszek tymczasem pozyskiwa� na Lewawie coraz wi�ksze wp�ywy. Trudno dzi� powiedzie�, jak to si� sta�o. Nie by� Allianinem, to pewne. A imion mia� kilka, lecz najbardziej lubi�, gdy nazywano go dziwnie brzmi�cym imieniem "Zd�w". Allianie zacz�li nieufnie patrze� na swoich M�drc�w, a Zd�w umiej�tnie podsyca� t� nieufno��. Uda�o mu si� w ko�cu sk��ci� ze sob� wi�kszo�� mieszka�c�w miasta i podzieli� ich na niewielkie grupy. By�y wi�c grupy Allian wy�szych i ni�szych, Allian z piegami i bez pieg�w, niebieskookich i zielonookich. Ka�da z tych grup mia�a si� za co� lepszego ni� pozosta�e, gardz�c sob� nawzajem lub te� wini�c innych za wszystkie nieszcz�cia. Zd�w potrafi� pono� wm�wi� ludziom, �e Allianie zielonoocy s� bogatsi od innych i maj� najwi�cej w�adzy, wi�c pozostali Allianie zacz�li zabija� zielonookich lub usuwa� ich poza granice miasta. Wszyscy porzucili swoje codzienne zaj�cia, wdaj�c si� w za�arte spory; przyja�nie ust�powa�y miejsca nienawi�ci, uczeni ju� nie zajmowali si� nauk�, a technicy przestali udoskonala� technik�. Nawet arty�ci przestali tworzy�. Na koniec M�drcy pozabijali si� i zosta�o ich tylko trzech. I to w�a�nie oni za��dali wybor�w, w kt�rych Allianie mieli wskaza� jednego spo�r�d nich i odda� mu w r�ce w�adz�. Allianie wybrali, lecz nie ufaj�c swym M�drcom, nie g�osowali na �adnego z nich. A poniewa� ka�da ze sk��conych grup wiedzia�a, �e nigdy nie uda si� jej uzyska� zwyci�stwa dla swojego kandydata, wybrali... Zdowa! Ten za�, zdobywszy w�adz�, rych�o zmieni� si� nie do poznania. Znikn�a nagle jego przymilno�� i s�odkie s�owa. W ci�gu jednego dnia ze s�abego, bezbronnego starca przeobrazi� si� w Nienazwanego. Legenda m�wi dalej - ci�gn�� sw� opowie�� �ewap - �e by� pot�nym czarownikiem, kt�ry upatrzy� sobie nasze bogate i spokojne miasto, nasz pi�kny i dumny zamek, aby nimi zaw�adn��. Allianie bardzo d�ugo wierzyli w jego pi�kne s�owa. Obiecywa� wszystkim szcz�cie, r�wno��, sprawiedliwo��, bogactwa i udzia� we w�adzy. (Gdy jednak j� zdoby�, wyp�dzi� Allian z Lewawu, a zamek opanowa�y Paj�czaki, pos�uszne ka�demu jego skinieniu. Mno�y�y si� w takim tempie, �e wkr�tce liczba ich wielokrotnie przeros�a liczb� mieszka�c�w Wokarku. Co dziwniejsze, wkr�tce potem Allianie coraz wyra�niej zacz�li si� zmienia�. Z ich serc bezpowrotnie znikn�a gdzie� odwaga. Nie wiem, co robi� - i robi - Nienazwany, ale m�wi si�, �e wysysa odwag� z serc Allian tu� po ich narodzeniu. Niekt�rzy twierdz�, �e w�a�nie dlatego ka�e sobie przynosi� pod bram� Lewawu nowo narodzone dzieci. Jak pewnie dostrzeg�e�, jeste�my �agodni, pokorni, s�abi. Nie umiemy nikogo nienawidzi�, nawet Nienazwanego. Nienazwany wzbudza w nas jedynie l�k. Pogodzili�my si� z losem. Z roku na rok �yje nas coraz mniej w Wokarku i coraz mniej si� rodzi. Kto wie, mo�e ju� nied�ugo znikniemy w og�le z powierzchni tej ziemi...! - �ewapie... - zawo�a� cicho Bartek, tkni�ty nag�� my�l�. - A gdyby tak nie zanosi� twojego dziecka pod bram� Lewawu i nie pozwoli�, by Nienazwany zabra� mu jego odwag�? Gdyby ocali� przed nim wi�cej dzieci, mo�e wyros�yby one na silnych, odwa�nych ludzi, a wtedy... ale� by�aby to niespodzianka dla Nienazwanego. - Tssss... nie m�w tego tera