2862
Szczegóły |
Tytuł |
2862 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2862 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2862 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2862 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
J�dro ciemno�ci
CZʌ� PIERWSZA
Jol kr��owniczy "Nellie" obr�ci� si� na kotwicy bez trzepotu �agli i stan��
nieruchomo. Przyp�yw si� sko�czy�, wiatr ucich� prawie zupe�nie, a �e jacht
kierowa� si� w d� rzeki, nie pozostawa�o nic innego, tylko zatrzyma� si� i
czeka� odp�ywu.
Przymorski obszar Tamizy rozci�ga� si� przed nami jak pocz�tek niesko�czonego
wodnego szlaku. Morze i niebo w oddali spaja�y si� z sob� bez �ladu, a w
�wietlistej przestrzeni wysuszone na s�o�cu �agle szkut dryfuj�cych w g�r� z
przyp�ywem zdawa�y si� tkwi� spokojnie w k�pkach czerwonych, ostro zako�czonych
p��cien, b�yskaj�c pokostowanymi rozprzami. Mg�a sta�a na niskich brzegach,
�ciel�cych si� ku morzu coraz cie�sz� warstw�. Powietrze by�o ciemne nad
Gravesend, a jeszcze dalej w g��b zdawa�o si� zg�szcza� w ponury mrok, skupiony
w pos�pnym bezruchu nad najbardziej rozleg�ym i najpot�niejszym miastem �wiata.
Naszym kapitanem i gospodarzem by� Dyrektor r�nych towarzystw. Wszyscy czterej
spogl�dali�my ku niemu serdecznie, gdy sta� na dziobie ty�em do nas patrz�c w
stron� morza. Na ca�ej rzece nie by�o wida� nic, co wygl�da�oby tak bardzo po
wodniacku. Przypomina� pilota, kt�ry dla marynarza jest wcieleniem tego, co
zas�uguje na najwy�sze zaufanie. Trudno by�o sobie wyobrazi�, �e teren jego
pracy nie le�y het, tam, u �wietlanego uj�cia rzeki, lecz w g�rze Tamizy, w�r�d
pos�pnego mroku.
Jednoczy�a nas - jak ju� gdzie� powiedzia�em - wi� morza. Nie tylko nie
pozwala�a, aby�my o sobie zapomnieli w czasie d�ugich okres�w rozstania, ale
uczy�a nas wzajemnej pob�a�liwo�ci dla naszych opowiada�, a nawet pogl�d�w.
Prawnik - najmilszy z towarzyszy - mia� ze wzgl�du na poka�n� ilo�� lat i cn�t
jedyn� poduszk� na pok�adzie i le�a� na jednej derce. Ksi�gowy wydoby� ju�
pude�ko z dominem i zabawia� si� ustawianiem domk�w z kostek. Marlow siedzia�
skrzy�owawszy nogi, w g��bi rufy, oparty o bezanmaszt. Mia� zapad�e policzki,
��t� cer�, proste plecy, wygl�d ascety, a ze swymi obwis�ymi ramionami i r�kami
le��cymi na kolanach d�oni� ku g�rze podobny by� do bo�ka. Dyrektor upewniwszy
si�, �e kotwica dobrze trzyma, przeszed� na ruf� i zasiad� mi�dzy nami.
Zamienili�my leniwie kilka s��w. Potem zapad�o na jachcie milczenie. Dla jakiej�
tam przyczyny nie rozpoczynali�my partii domina. Opanowa�a nas zaduma i byli�my
zdolni tylko do spokojnego patrzenia przed siebie. Dzie� si� ko�czy� w�r�d
cichej pogody, wspania�ej, nieskazitelnej. Woda ja�nia�a spokojnie, niebo bez
�adnej plamki by�o dobrotliwym bezmiarem nieskalanego �wiat�a; nawet mg�y na
mokrad�ach Essexu wygl�da�y jak zwiewna, promienista tkanina, kt�ra zawis�a z
lesistych wynios�o�ci w g��bi l�du uk�adaj�c si� na niskich brzegach w fa�dy
przejrzystej draperii. Tylko ku zachodowi mrok tkwi� pos�pnie nad g�rnym biegiem
rzeki i �ciemnia� si� z ka�d� minut�, jakby rozgniewany zbli�aniem si� s�o�ca.
Wreszcie s�o�ce zsun�o si� nisko, zakre�laj�c niedostrzegalny �uk, i od
gorej�cej bia�o�ci przesz�o w ciemn� czerwie� bez promieni i bez ciep�a, jakby
mia�o nagle zagasn��, ra�one �mierci� przy zetkni�ciu z owym mrokiem �ciel�cym
si� pos�pnie nad ci�b� ludzi.
Woda zmieni�a oblicze natychmiast, a pogodna jasno�� sta�a si� mniej �wietna,
lecz jakby g��bsza. Stara rzeka, rozlana szeroko, wypoczywa�a bez ruchu u
schy�ku dnia - po ca�ych wiekach dzielnej s�u�by u rasy zaludniaj�cej jej brzegi
- rozpostarta spokojnie w swej godno�ci wodnego szlaku wiod�cego do najdalszych
kra�c�w ziemi. Nie patrzyli�my na czcigodn� rzek� przelotnym spojrzeniem
kr�tkiego dnia, kt�ry zjawia si� i odchodzi na zawsze, ale widzieli�my j� w
dostojnym �wietle trwa�ych wspomnie�. I zaiste, nic �atwiejszego dla ludzi,
kt�rzy - jak to si� m�wi - "po�wi�cili si� morzu" z szacunkiem i przywi�zaniem,
ni� wywo�a� wielkiego ducha przesz�o�ci na przymorskim obszarze Tamizy. Przyp�yw
i odp�yw biegn� tam i z powrotem w nieustaj�cej s�u�bie, przepe�nione
wspomnieniami o okr�tach i ludziach, kt�rych nios�y ku domowemu wytchnieniu lub
ku walkom na morzach. Pr�dy te zna�y wszystkich m��w, kt�rymi szczyci si�
nar�d, i s�u�y�y im wszystkim - od sir Francisa Drake'a do sir Johna Franklina -
rycerzom utytu�owanym lub nie, wielkim b��dnym rycerzom morza. Pr�dy te d�wiga�y
wszystkie statki, kt�rych imiona s� jak drogocenne kamienie b�yszcz�ce w pomroce
wiek�w, od "Z�otej �ani" powracaj�cej z �onem pe�nym skarb�w - statku, co po
odwiedzinach jej kr�lewskiej mo�ci znika z gigantycznej opowie�ci - a� do
"Erebu" i "Terroru", kt�re pu�ci�y si� na inne podboje, aby nigdy nie wr�ci�.
Pr�dy te zna�y i okr�ty, i ludzi. Zna�y tych, co wyp�yn�li z Deptford, z
Greenwich, z Erith - awanturnik�w i osadnik�w; zna�y okr�ty kr�lewskie i okr�ty
finansist�w, kapitan�w, admira��w, zna�y ciemne figury handlu ze Wschodem i
wynaj�tych "genera��w" wschodnioindyjskich flot. �owcy z�ota lub �owcy s�awy,
wszyscy p�yn�li t� rzek� dzier��c miecz, a cz�sto i pochodni� - wys�annicy
pot�gi z g��bi kraju, nios�cy iskry �wi�tego ognia. Jaka� wielko�� nie p�yn�a z
pr�dem tej rzeki d���c ku tajemnicy nieznanych ziem... Marzenia ludzkie, nasiona
rzeczypospolitych, zarodki cesarstw.
S�o�ce zasz�o, zmierzch pad� na rzek� i �wiat�a zacz�y si� ukazywa� wzd�u�
brzegu. Latarnia morska Chapmana, stoj�ca na trzech nogach w�r�d b�otnej �awicy,
rzuca�a silny blask. Okr�towe �wiat�a d��y�y �eglownym szlakiem - odbywa� si�
wielki ruch �wiate�ek w g�r� i w d� rzeki. A dalej na zach�d, nad g�rnym
biegiem, le�e miasta-olbrzyma znaczy�o si� wci�� z�owieszczo na niebie -
pos�pnym mrokiem w s�o�cu, upiornym blaskiem pod gwiazdami.
"A i to miejsce - powiedzia� nagle Marlow - by�o ongi jednym z ciemnych zak�tk�w
ziemi".
On jeden jedyny spo�r�d nas wci�� jeszcze "s�u�y� na morzu". Najgorszy zarzut,
jaki m�g� spotka� Marlowa, to �e nie by� on typowym przedstawicielem swego
zawodu. By� marynarzem, ale by� r�wnie� w�drowcem, gdy tymczasem wi�kszo��
marynarzy prowadzi, je�li mo�na si� tak wyrazi�, �ycie osiad�e. Ich usposobienie
nale�y do kategorii domatorskich, a dom zawsze jest z nimi - okr�t; tak samo jak
ich kraj - morze. Jeden okr�t jest bardzo podobny do drugiego, a morze zawsze
jest jednakowe. W�r�d niezmienno�ci otoczenia obce wybrze�a, obce twarze,
zmienny ogrom �ycia, przesuwaj� si� ko�o nich przes�oni�te bynajmniej nie
poczuciem tajemnicy, lecz nieco pogardliw� niewiedz�; gdy� nie ma dla marynarza
nic tajemniczego - chyba samo morze, kt�re jest w�adc� jego istnienia, w�adc�
r�wnie niezbadanym jak Przeznaczenie. Co za� do reszty �wiata, przypadkowy
spacer poza godzinami s�u�by lub przypadkowa pijatyka na wybrze�u wystarcza, aby
ods�oni� przed marynarzem tajemnic� ca�ego kontynentu, i marynarz uwa�a na og�,
�e tajemnica nie by�a warta poznania. Opowiadania marynarzy odznaczaj� si�
prost� bezpo�rednio�ci� i ca�y ich sens pomie�ci�by si� w p�kni�tej �upinie
orzecha. Lecz Marlow nie by� typowym �eglarzem (wyj�wszy jego sk�onno�� do
opowiada�) i wed�ug niego sens jakiego� epizodu nie tkwi� w �rodku jak pestka,
lecz otacza� z zewn�trz opowie��, kt�ra tylko rzuca�a na� �wiat�o - jak blask
o�wietla opary - na wz�r mglistych aureoli widzialnych czasem przy widmowym
o�wietleniu ksi�yca.
Uwaga Marlowa nie zaskoczy�a nas wcale. To by�o zupe�nie w jego stylu.
Przyj�li�my j� w milczeniu. Nikt nie zdoby� si� nawet na mrukni�cie, a on
wkr�tce zacz�� zn�w m�wi� powoli:
"Mam na my�li bardzo dawne czasy, kiedy Rzymianie przybyli tu po raz pierwszy,
tysi�c dziewi��set lat temu - wczoraj... �wiat�o bi�o p�niej z tej rzeki -
wspominali�cie o Rycerzach? Tak, ale to wszystko jest jak p�omie� przebiegaj�cy
r�wnin�, jak b�yskawica w�r�d chmur. �yjemy w tym blasku - oby trwa�, p�ki stara
ziemia toczy� si� b�dzie! Ale wczoraj by�a tu ciemno��. Wystawcie sobie uczucia
dow�dcy pi�knej - jak to si� nazywa�o? - triremy na Morzu �r�dziemnym, dow�dcy
odkomenderowanego nagle na p�noc: przebiega Gali� w po�piechu; powierzaj� mu
jeden z tych statk�w, kt�re legioni�ci - wspaniale wszechstronni musieli z nich
by� majstrowie - budowali, jak si� zdaje, ca�ymi setkami w przeci�gu miesi�ca
lub dw�ch, je�li mo�na wierzy� temu, co si� czyta. Wyobra�cie go sobie tam:
istny koniec �wiata, morze barwy o�owiu, niebo barwy dymu, okr�t o sztywno�ci
akordeonu - a dow�dca prowadzi go w g�r� rzeki wioz�c zapasy czy rozkazy, czy co
tam chcecie. �awice piasku, bagna, lasy, dzicy ludzie, nic prawie do jedzenia
odpowiedniego dla cywilizowanego cz�owieka, a do picia nic pr�cz wody w Tamizie.
Falerne�skiego wina ani �ladu; wysiada� na brzeg nie mo�na. Tu i tam ob�z
wojskowy zagubiony w dziczy jak ig�a w stogu siana - zimno, mg�a, burze,
choroby, wygnanie i �mier� - �mier� czatuj�ca w powietrzu, w wodzie, w g�szczu.
Musieli tu gin�� jak muchy. O, tak - dokona� tego. Z pewno�ci� poprowadzi�
bardzo dobrze t� wypraw�, niewiele o tym my�l�c - chyba p�niej, kiedy si�
che�pi� wszystkim, co przeszed� swojego czasu. Byli to ludzie do�� m�ni, by
stawi� czo�o ciemno�ci. A mo�e takiemu dow�dcy dodawa�a ducha nadzieja, �e
dostanie si� z czasem do floty w Rawennie - je�li mia� dobrych przyjaci� w
Rzymie i je�li wytrzyma� straszny klimat. Albo wyobra�cie sobie, �e przyzwoity,
m�ody obywatel w todze - mo�e cokolwiek za gorliwie uprawiaj�cy gr� w ko�ci -
zjawia si� tutaj w �wicie jakiego� prefekta albo poborcy podatk�w, albo wreszcie
kupca, by poprawi� sw�j los. L�duje na trz�sawisku, maszeruje przez lasy i
osiad�szy na jakiej� plac�wce w g��bi l�du czuje, �e dzicz, zupe�na dzicz
zamkn�a si� wko�o niego - tajemnicze �ycie dziczy, kt�re t�tni w lesie, w
d�ungli, w sercach dzikich ludzi. Nie ma wtajemniczenia w takie misteria. Nasz
obywatel musi �y� po�r�d niepoj�tego, kt�re jest tak�e czym� wstr�tnym. A
jednocze�nie to niepoj�te ma urok, kt�ry zaczyna na niego dzia�a�. Urzeczenie
obrzydliwo�ci�, rozumiecie? Wyobra�cie sobie rosn�cy w tym cz�owieku �al,
pragnienie ucieczki, bezsilny wstr�t, poddanie si�, nienawi��".
Zamilk�.
"Zwa�cie - zacz�� zn�w i siedz�c ze skrzy�owanymi nogami podni�s� r�k� obr�con�
d�oni� na zewn�trz, zupe�nie jak Budda nauczaj�cy w europejskim ubraniu i bez
lotosu - zwa�cie, �e �aden z nas nie czu�by tego samego. Ratuje nas sprawno��
naszej pracy - po�wi�cenie si� sprawno�ci. Ale tamci ludzie nie przedstawiali
doprawdy nic nadzwyczajnego, Kolonistami nie byli; podejrzewam, �e ich
administracja nie r�ni�a si� niczym od ucisku. Byli zdobywcami, do tego za�
potrzeba tylko bezmy�lnej si�y; i nie ma si� czym szczyci�, je�li si� j�
posiada, poniewa� si�a ta jest po prostu przypadkiem, wyp�ywaj�cym ze s�abo�ci
innych. Zagarniali, co mogli, ze zwyk�ej chciwo�ci. By�a to po prostu kradzie� z
w�amaniem, masowe morderstwo na wielk� skal�, a ludzie rzucali si� w to na o�lep
- jak przystoi tym, kt�rzy napastuj� ciemno�ci. Podb�j ziemi, polegaj�cy
przewa�nie na tym, �e si� j� odbiera ludziom o odmiennej cerze lub troch�
bardziej p�askich nosach, nie jest rzecz� pi�kn�, je�li si� w niego wejrzy zbyt
dok�adnie. Odkupia go tylko idea. Idea tkwi�ca w g��bi; nie sentymentalny poz�r,
tylko idea; i altruistyczna wiara w t� ide� - co�, co mo�na wyznawa� i bi� przed
tym pok�ony, i sk�ada� ofiary..."
Urwa�, P�omyki �lizga�y si� po rzece: ma�e, zielone p�omyki, czerwone p�omyki,
bia�e p�omyki, kt�re si� �ciga�y nawzajem, dop�dza�y, ��czy�y, krzy�owa�y - aby
si� rozsta� �piesznie lub powoli. Ruch handlowy wielkiego miasta trwa� na
bezsennej rzece w�r�d g�stniej�cego mroku. Przypatrywali�my si� czekaj�c
cierpliwie - nic innego nie mo�na by�o robi� a� do ko�ca przyp�ywu; lecz dopiero
po d�u�szym milczeniu Marlow rzek� wahaj�co: "Pami�tacie pewno, koledzy, �e
by�em czas jaki� marynarzem na s�odkich wodach" - i w�wczas wiedzieli�my ju�, �e
jest nam s�dzone, nim zacznie si� odp�yw, wys�ucha� jednej z rozlicznych przyg�d
Marlowa, nie doprowadzaj�cych do �adnych konkluzji.
"Nie chc� nudzi� was d�ugo tym, co spotka�o mnie samego - zacz�� zdradzaj�c t�
uwag� s�abo�� w�a�ciw� wielu gaw�dziarzom, kt�rzy tak cz�sto zdaj� si� nie
wiedzie�, co ich s�uchaczy najbardziej interesuje - ale �eby zrozumie� wp�yw,
jaki to na mnie wywar�o, musicie wiedzie�, jak si� tam znalaz�em, co zobaczy�em,
jak pop�yn��em w g�r� rzeki a� do miejsca, gdzie spotka�em si� po raz pierwszy z
tym nieborakiem. By� to najdalszy punkt mojej wyprawy i kulminacyjny punkt moich
prze�y�. Rzuci� jak gdyby pewien rodzaj �wiat�a na to, co mnie otacza�o, i na
moje my�li. Wszystko to by�o do�� ponure i �a�osne, i wcale nie nadzwyczajne - i
nie bardzo jasne. Nie, nie by�o bardzo jasne. A jednak zdaje mi si�, �e rzuci�o
pewnego rodzaju �wiat�o.
Powr�ci�em w�wczas, jak pami�tacie, do Londynu po d�u�szej �egludze na Oceanie
Indyjskim, Spokojnym, na morzach chi�skich, po porz�dnej porcji Wschodu - trwa�o
to oko�o sze�ciu lat. Wa��sa�em si� tu i �wdzie przeszkadzaj�c kolegom w pracy i
nachodz�c wasze domy, zupe�nie jakby mi niebo poruczy�o misj�, aby was
cywilizowa�. Przez pewien czas bardzo to by�o przyjemne, lecz wkr�tce zm�czy�em
si� wypoczynkiem. W�wczas zacz��em rozgl�da� si� za okr�tem - co jest chyba
najci�sz� prac� na �wiecie. Ale okr�ty nie chcia�y nawet na mnie patrze�. I ta
zabawa zm�czy�a mnie r�wnie�. Ot�, kiedy by�em ma�ym ch�opczykiem, mia�em
nami�tno�� do map. Wpatrywa�em si� godzinami w Po�udniow� Ameryk� i Afryk� lub
Australi� pogr��aj�c si� we wspania�o�ciach odkrywczych podr�y. W owych czasach
by�o jeszcze wiele miejsc pustych na ziemi, a je�li kt�re z nich wydawa�o mi si�
na mapie szczeg�lnie pon�tne (ale one wszystkie tak wygl�daj�), k�ad�em na nie
palec i m�wi�em: �Pojad� tam, jak dorosn�. Pami�tam, �e biegun p�nocny nale�a�
do tych miejsc. No, nie zajecha�em tam jeszcze, a teraz ju� pr�bowa� nie b�d�.
Czar prys�. Inne zn�w miejsca by�y rozrzucone w okolicach r�wnika i po wszelkich
szeroko�ciach geograficznych obu p�kul. Zwiedzi�em niekt�re z nich i... no, nie
b�dziemy o tym m�wili. Ale by�o tam jedno - najwi�ksze, najbardziej puste, �e
tak powiem - do kt�rego ci�gn�o mnie najsilniej.
Prawda, �e w owej chwili to miejsce nie by�o ju� puste. Od czas�w mego
dzieci�stwa zape�ni�y je rzeki i jeziora, i nazwy. Przesta�o by� pr�n�
przestrzeni� pe�n� rozkosznej tajemnicy - bia�� plam�, budz�c� w ch�opcach
wspania�e marzenia. Przeobrazi�o si� w miejsce, gdzie panuje ciemno��. Ale by�a
tam przede wszystkim jedna rzeka, wielka, pot�na rzeka, kt�r� si� ogl�da�o na
mapie, podobn� do olbrzymiego, wyci�gni�tego w�a, ze �bem w morzu, z tu�owiem
wij�cym si� poprzez rozleg�� krain�, z ogonem zagubionym w g��bi l�du. A gdy
przygl�da�em si� mapie przez okno wystawy, przykuwa�a mnie ta rzeka, jak w��
przykuwa wzrokiem ptaszka - niem�drego, ma�ego ptaszka. Przypomnia�em sobie, �e
istnieje wielkie towarzystwo, sp�ka do handlu na tej rzece. Do licha! Przysz�o
mi na my�l, �e przecie� nie mog� prowadzi� handlu bez pos�ugiwania si� jakimi�
statkami na tej ogromnej przestrzeni - bez parowc�w! Dlaczego bym nie mia� si�
postara� o dow�dztwo kt�rego� z nich. Szed�em dalej przez Fleet Street, ale nie
mog�em si� pozby� tych my�li. W�� mnie oczarowa�.
To handlowe towarzystwo by�o sp�k� z kontynentu; ale mam mn�stwo krewnych na
kontynencie, poniewa� - jak m�wi� - taniej tam i wcale nie tak nieprzyjemnie,
jak by si� zdawa�o.
Z przykro�ci� musz� wyzna�, �e zacz��em swych krewnych nudzi�. Ju� to samo by�o
dla mnie czym� zupe�nie nowym. Rozumiecie, nigdy nie mia�em zwyczaju w taki
spos�b bra� si� do rzeczy. Szed�em zawsze swoj� w�asn� drog�, na w�asnych
nogach, tam dok�d mia�em ochot�. Nie by�bym wierzy�, �e jestem zdolny do czego�
podobnego, tylko �e - widzicie - jako� czu�em, �e musz� si� tam dosta� - tak czy
inaczej. Wi�c ich zanudza�em. M�czy�ni m�wili: �M�j drogi� - i nic nie robili.
W�wczas - czy uwierzycie? - wzi��em si� do kobiet. Ja, Charlie Marlow,
zaprz�g�em do roboty kobiety, aby dosta� posad�. S�owo daj�! No, widzicie -
prze�ladowa�a mnie ta my�l. Mia�em ciotk�, zacn�, entuzjastyczn� dusz�. Napisa�a
mi: �To b�dzie cudowne. Gotowam zrobi� dla Ciebie wszystko, wszystko. My�l jest
wspania�a. Znam �on� jednego z cz�onk�w administracji postawionego bardzo
wysoko; znam tak�e cz�owieka, kt�ry ma wielkie wp�ywy� - itd., itd. Postanowi�a
p�ty suszy� g�ow� ludziom, p�ki mnie nie mianuj� kapitanem rzecznego parowca,
skoro taka jest moja fantazja.
Dosta�em nominacj�, oczywi�cie, i dosta�em j� bardzo pr�dko, Zdaje si�, �e
towarzystwo dowiedzia�o si� o �mierci jednego z kapitan�w, kt�ry zosta� zabity w
b�jce z krajowcami. To by� m�j szcz�liwy los i tym bardziej zachcia�o mi si�
jecha�. Dopiero w d�ugie miesi�ce potem, kiedy usi�owa�em odzyska� resztki cia�a
owego kapitana, dowiedzia�em si�, �e �r�d�em k��tni by�o nieporozumienie co do
kur. Tak, dw�ch czarnych kur. Fresleven - tak si� �w facet nazywa� - Du�czyk,
uwa�a�, �e go pokrzywdzono przy kupnie, wysiad� wi�c na l�d i zacz�� ok�ada�
lask� naczelnika wsi. Ach, nie zdziwi�em si� wcale, gdy mi to opowiadali,
zaznaczaj�c r�wnocze�nie, �e Fresleven by� naj�agodniejsz�, najspokojniejsz�
istot� pod s�o�cem. By�o tak z pewno�ci�; ale przecie� znajdowa� si� tam ju� od
paru lat s�u��c wznios�ej idei i prawdopodobnie uczu� nareszcie potrzeb�
potwierdzenia w jakikolwiek spos�b szacunku dla siebie samego. Dlatego te� �upi�
bez lito�ci starego Murzyna; naoko�o gapi� si� t�um skamienia�ych krajowc�w, a�
wreszcie jeden z nich - podobno syn naczelnika - s�uchaj�c z rozpacz� wrzask�w
starca, d�gn�� bia�ego w��czni� dla pr�by - i oczywi�cie w��cznia wesz�a z
�atwo�ci� mi�dzy �opatki. Potem ca�a ludno�� uciek�a do lasu w oczekiwaniu
wszelkich mo�liwych kl�sk, za� parowiec dowodzony przez Freslevena odp�yn��
r�wnie� w wielkim pop�ochu, pod komend� maszynisty, o ile sobie przypominam.
P�niej nikt ju� nie zdawa� si� troszczy� o szcz�tki Freslevena, p�ki si� tam
nie znalaz�em jako jego nast�pca. Nie mog�em tej sprawy zaniedba�, ale gdy
wreszcie nastr�czy�a mi si� sposobno�� zetkni�cia z moim poprzednikiem, trawa
rosn�ca mi�dzy jego �ebrami do�� by�a wysoka, aby zas�oni� ko�ci. Zosta�y
wszystkie na miejscu. Nikt nie tkn�� nadnaturalnej istoty le��cej na ziemi. Wie�
opustosza�a, chaty sta�y otworem, czarne, butwiej�ce, krzywe w�r�d rozwalonych
p�ot�w. Kl�ska spad�a istotnie na wie�. Ludno�� znik�a. Ob��kany strach
rozproszy� wszystkich - m�czyzn, kobiety i dzieci; zaszyli si� w g�szcz i nie
wr�cili ju� nigdy. Nie wiem doprawdy, co si� sta�o z kurami. Przypuszczam, �e
sprawa post�pu pozyska�a je jako� dla siebie. Tak czy owak, wskutek tej
s�awetnej afery dosta�em nominacj�, nim si� jeszcze zacz��em naprawd� jej
spodziewa�.
Lata�em na wszystkie strony jak wariat, aby si� przygotowa� do wyjazdu, i przed
up�ywem czterdziestu o�miu godzin p�yn��em ju� przez kana� dla pokazania si�
pryncypa�om i podpisania kontraktu. W bardzo niewiele godzin przyby�em do
miasta, kt�re przypomina mi zawsze pobielany gr�b. Z pewno�ci� to uprzedzenie.
Znalaz�em bez trudu biura kompanii. By� to najwi�kszy budynek w mie�cie i ka�dy,
kogo tylko spotka�em, m�wi� o tym towarzystwie. Mieli rz�dzi� zamorskim imperium
i robi� wielkie pieni�dze na handlu.
W�ska, opustosza�a uliczka w g��bokim cieniu, wysokie domy, niezliczone okna o
weneckich �aluzjach, martwa cisza, trawa mi�dzy kamieniami, imponuj�ce wjazdowe
arkady na prawo i lewo, olbrzymie, masywne, nieco uchylone podwoje. W�lizgn��em
si� przez jedn� z tych szpar, wszed�em po zamiecionych, nagich schodach,
ja�owych jak pustynia, i otworzy�em pierwsze z napotkanych drzwi. Dwie kobiety,
jedna gruba, a druga szczup�a, siedzia�y na krzes�ach wyplatanych s�om�, robi�c
co� na drutach z czarnej we�ny. Szczup�a podnios�a si� i sz�a wprost na mnie ze
spuszczonymi oczyma - nie przestaj�c porusza� drutami - i dopiero gdy
pomy�la�em, �e trzeba ust�pi� jej z drogi jak lunatyczce, zatrzyma�a si� i
podnios�a oczy. Mia�a sukni� prost� jak futera� od parasola; odwr�ci�a si� bez
s�owa i zaprowadzi�a mnie do poczekalni. Wymieni�em swoje nazwisko i zacz��em
si� rozgl�da�. W �rodku by� st� z sosnowego drzewa, zwyk�e krzes�a sta�y pod
�cianami, w jednym ko�cu pokoju wisia�a wielka, b�yszcz�ca mapa, znaczona
wszystkimi kolorami t�czy. By�a tam wielka ilo�� czerwieni - kt�r� zawsze mi�o
jest widzie�, poniewa� z g�ry wiadomo, �e odbywa si� tam bardzo konkretna praca
- ca�e mn�stwo b��kitu, troch� zieleni, pasma pomara�czowe, a na wschodnim
wybrze�u purpurowa �ata, aby pokaza�, gdzie weseli pionierzy post�pu popijaj�
weso�e piwo lager. Ale nie wybiera�em si� do �adnego z tych kolor�w. Wybra�em
si� do ��tego. W samym �rodku mapy - jak strzeli�. I rzeka by�a tam tak�e -
przykuwaj�ca - �miertelna - niby w��. Brr! Otworzy�y si� drzwi, ukaza�a si�
bia�ow�osa g�owa sekretarza o wsp�czuj�cym wyrazie twarzy i ko�cisty palec
kiwn�� na mnie. Wszed�em do sanktuarium. �wiat�o tu by�o przy�mione, a ci�kie
biurko przykucn�o w �rodku pokoju. Zza owego gmachu wynurzy�o si� zjawisko
bladej oty�o�ci w surducie. By� to �w wielki cz�owiek we w�asnej osobie. Liczy�
zapewne jakie� pi�� st�p sze�� cali, a dzier�y� w r�ku bardzo wiele milion�w.
Poda� mi d�o�, o ile pami�tam, szepn�� co� nieokre�lonego, wyrazi� uznanie dla
mojej francuszczyzny. Bon voyage.
Po up�ywie czterdziestu pi�ciu sekund mniej wi�cej znalaz�em si� zn�w w
poczekalni w towarzystwie wsp�czuj�cego sekretarza, kt�ry - strapiony i pe�en
sympatii - da� mi do podpisania jaki� dokument. Zdaje mi si�, �e mi�dzy innymi
zobowi�za�em si� do zachowania wszystkich handlowych sekret�w. No i nie
zamierzam ich zdradzi�.
Zacz��em odczuwa� lekki niepok�j. Wiecie, �e nie jestem przyzwyczajony do takich
ceremonii, a przy tym w ca�ej atmosferze by�o co� z�owieszczego. Zupe�nie jakby
mnie wtajemniczono w jaki� spisek - nie umiem tego okre�li� - jakby co� by�o
niezupe�nie w porz�dku; cieszy�em si�, kiedym si� stamt�d wydosta�. W przyleg�ym
pokoju owe dwie kobiety robi�y gor�czkowo na drutach co� z czarnej we�ny.
Zjawiali si� interesanci i m�odsza z kobiet wprowadzaj�c ich chodzi�a tam i z
powrotem. Stara siedzia�a na krze�le. P�askie sukienne pantofle opar�a o
ogrzewacz do n�g, a na jej kolanach spoczywa� kot. Na g�owie mia�a jak�� bia��,
wykrochmalon� historyjk�, brodawk� na policzku i okulary w srebrnej oprawie
zsuni�te na koniec nosa. Popatrzy�a na mnie znad szkie�. Zmiesza� mnie oboj�tny
spok�j tego szybkiego spojrzenia. Wprowadzono w�a�nie dw�ch m�odzik�w o
g�upkowatych, weso�ych twarzach, a stara rzuci�a im takie samo szybkie
spojrzenie, m�dre i oboj�tne. Zdawa�o si�, �e wie o nich wszystko, a tak�e i o
mnie. Poczu�em zabobonny l�k. Wyda�a mi si� niesamowita i z�owroga. Cz�sto - gdy
by�em ju� daleko - my�la�em o tych dw�ch kobietach, od�wiernych u wr�t
Ciemno�ci, robi�cych na drutach jakby ciep�y ca�un z czarnej we�ny; wspomina�em,
jak jedna z nich wprowadza, wprowadza bez ko�ca w nieznane, a druga bada
oboj�tnie starymi oczami weso�e i g�upie twarze. Ave! stara pracownico, migaj�ca
drutami nad czarn� prz�dz�. Morituri te salutant. Niewielu z tych, na kt�rych
spojrza�a, zobaczy�o j� znowu - znacznie mniej ni� po�owa.
Czeka�a mnie jeszcze wizyta u doktora. Prosta formalno�� - zapewni� mnie
sekretarz z takim wyrazem twarzy, jak gdyby bra� poka�ny udzia� we wszystkich
moich strapieniach. Jaki� m�odzik w kapeluszu naci�ni�tym na lew� brew, zapewne
urz�dnik - musieli tam by� i urz�dnicy w tej sp�ce, cho� dom by� cichy, jakby
si� znajdowa� w mie�cie umar�ych - zeszed� sk�d� z g�ry i poprowadzi� mnie.
Obszarpany by� i zaniedbany, r�kawy kurtki mia� poplamione atramentem, a pod
brod�, przypominaj�c� czubek starego buta, tkwi� wielki, falisty krawat. Na
doktora by�o jeszcze troch� za wcze�nie, wi�c zaproponowa�em, �eby�my si� czego�
napili, dzi�ki czemu m�j towarzysz pu�ci� wodze swej weso�o�ci. Gdy�my ju�
siedzieli przy kieliszkach wermutu, zacz�� si� unosi� nad interesami sp�ki; od
s�owa do s�owa, wyrazi�em mimochodem zdziwienie, �e on sam nie wybiera si� do
Afryki. Och��d� natychmiast i sta� si� bardzo opanowany. - Nie taki dure� ze
mnie, na jakiego wygl�dam, rzek� Platon do uczni�w swoich - powiedzia�
sentencjonalnie i wychyli� kieliszek z wielk� stanowczo�ci�, po czym wstali�my z
miejsc.
Stary doktor wzi�� mnie za puls my�l�c najwidoczniej zupe�nie o czym innym. - W
porz�dku, mo�e pan jecha� - mrukn�� i zapyta� z pewn� skwapliwo�ci�, czybym mu
nie pozwoli� zmierzy� swej g�owy. Odpowiedzia�em: �dobrze� - nieco tym
zaskoczony, a on wyci�gn�� co� w rodzaju cyrkla i zrobi� pomiary z ty�u, z
przodu i ze wszystkich stron, notuj�c starannie. By� to nie ogolony cz�owieczek
w wytartym kaftanie podobnym do opo�czy i pantoflach; wygl�da� na nieszkodliwego
durnia. - W interesie nauki - powiedzia� - prosz� zawsze tych, kt�rzy tam jad�,
aby mi pozwolili zmierzy� swe czaszki. - A gdy wracaj�, robi pan to samo? -
zapyta�em. - Ach, nigdy si� ju� z nimi nie stykam - zauwa�y� - a przy tym, widzi
pan, zmiany zachodz� w �rodku. - U�miechn�� si� jak po wypowiedzeniu przyjemnego
�artu. - Wi�c pan tam jedzie. �wietnie. To bardzo zajmuj�ce. - Spojrza� na mnie
badawczo i zn�w co� zanotowa�. - Czy nie by�o kiedy� w pa�skiej rodzinie wypadku
ob��kania? - zapyta� rzeczowym tonem. Zaczyna�o mnie to mocno dra�ni�.
- Pan pyta o to r�wnie� w interesie nauki?
- By�oby rzecz� zajmuj�c� - odpowiedzia� nie zwracaj�c uwagi na moje
rozdra�nienie - gdyby mo�na dla cel�w naukowych �ledzi� tam, na miejscu, zmiany
psychiczne zachodz�ce w jednostkach, ale... - Czy pan jest psychiatr�? -
przerwa�em. - Ka�dy lekarz powinien by� troch� psychiatr� - odpar� z
niewzruszonym spokojem orygina�. - Mam pewn� teoryjk�, do kt�rej udowodnienia
wy, panowie, udaj�cy si� tam, musicie mi pom�c. To jest m�j udzia� w
korzy�ciach, jakie kraj m�j powinien osi�gn�� z posiadania tej wspania�ej
kolonii. Bogactwa zostawiam innym. Prosz� mi wybaczy� te pytania, ale pan jest
pierwszym Anglikiem, kt�ry si� dostaje pod moj� obserwacj�... - Pospieszy�em go
zapewni�, �e nie jestem bynajmniej typowy. - Gdyby tak by�o - powiedzia�em - nie
rozmawia�bym z panem w ten spos�b.
- To, co pan m�wi, jest do�� g��bokie i prawdopodobnie b��dne - odpowiedzia� ze
�miechem. - Niech pan si� wystrzega irytacji jeszcze bardziej ni� przebywania na
s�o�cu. Adieu. Jak to m�wicie po angielsku, co? Good-bye. Aha! Good-bye. Adieu.
Pod zwrotnikami trzeba przede wszystkim zachowa� spok�j.. . - Podni�s�
ostrzegawczo palec... - Du calme, du calme. Adieu.
Pozosta�o mi jeszcze jedno - po�egna� si� z moj� znakomit� ciotk�. Zasta�em j�
tryumfuj�c�. Wypi�em fili�ank� herbaty - ostatni� fili�ank� porz�dnej herbaty na
d�ugi przeci�g czasu - i w pokoju, kt�ry wygl�da� w�a�nie tak, jak sobie
wyobra�amy kobiecy salon, co podzia�a�o na mnie niezmiernie koj�co, uci�li�my
przy kominku d�ug�, spokojn� gaw�d�. W ci�gu tych zwierze� zrozumia�em, �e
opisano mnie �onie wysokiego dygnitarza - i poza tym B�g raczy wiedzie� ilu
innym osobom - jako wyj�tkow� i szczeg�lnie obdarzon� przez los istot�,
cz�owieka opatrzno�ciowego dla sp�ki, jakiego si� cz�sto nie spotyka.
Mi�osierny Bo�e! a ja mia�em obj�� komend� na jakim� tam rzecznym parowczyku,
zaopatrzonym w mizern� gwizdawk�. Okaza�o si� przy tym, �e jestem tak�e
Dzia�aczem, przez du�e �D� - rozumiecie. Niby wys�a�cem �wiata, niby aposto�em
po�ledniejszego gatunku. W owych czasach wygadywano mas� takich bredni w druku i
s�owie, i zacna moja ciotka, �yj�ca po�rodku tej ca�ej blagi, straci�a
r�wnowag�. P�ty rozprawia�a o tym, �e �trzeba oduczy� miliony tych ciemnych
ludzi od wstr�tnych obyczaj�w �ycia�, a� wreszcie - daj� wam s�owo - zrobi�o mi
si� jako� g�upio. O�mieli�em si� nadmieni�, �e przecie� sp�ka zosta�a za�o�ona
dla zysku.
- Zapominasz, kochany Charlie, �e ka�da praca zas�uguje na zap�at� - powiedzia�a
weso�o. To szczeg�lne, jak dalece kobiety nie maj� poczucia rzeczywisto�ci. �yj�
we w�asnym �wiecie, kt�ry w�a�ciwie nigdy nie istnia� i istnie� nie mo�e. Jest
na to o wiele za pi�kny, a gdyby mo�na taki �wiat zbudowa�, rozlecia�by si�
przed zachodem s�o�ca. Pierwszy lepszy niezno�ny fakt, z kt�rym my, m�czy�ni,
wsp�yjemy zgodnie od chwili stworzenia, wyrwa�by si� i da�by w �eb ca�ej
historii.
Zosta�em u�ciskany, przykazano mi, abym nosi� flanel�, abym cz�sto pisywa�, i
tak dalej - i po�egna�em si�. Na ulicy - nie wiem dlaczego - opanowa�o mnie
dziwne wra�enie, �e jestem oszustem. Dziwna rzecz, �e ja, kt�ry przywyk�em by�
wyrusza� w jak�kolwiek stron� �wiata w przeci�gu dwudziestu czterech godzin,
po�wi�caj�c temu mniej uwagi ni� inni przej�ciu na drug� stron� ulicy, mia�em
chwil�, nie powiem, wahania, ale oci�gania si� i l�ku wobec tak zwyk�ego
przedsi�wzi�cia. Najlepiej wam to wyt�umacz�, kiedy powiem, �e przez par� sekund
dozna�em uczucia, jakbym si� wybiera� nie do �rodka jakiego� kontynentu, ale do
�rodka ziemi.
Wsiad�em na francuski parowiec, kt�ry zawija� do wszystkich zakazanych port�w,
jakie Francuzi maj� tam po drodze - jedynie po to, o ile si� mog�em po�apa�, aby
wysadza� na l�d �o�nierzy i urz�dnik�w komory celnej. Przypatrywa�em si�
wybrze�u. Obserwowanie brzegu, kt�ry przesuwa si� ko�o okr�tu, przypomina
rozwi�zywanie zagadki. Oto le�y przed wami wybrze�e, u�miechni�te, chmurne,
powabne, wspania�e, n�dzne, banalne albo dzikie - a zawsze nieme, cho� zdaje si�
szepta�: chod� i przekonaj si�. A ten brzeg by� prawie zupe�nie bez charakteru,
jakby si� jeszcze nie ukszta�towa�, a wygl�d mia� ponury i monotonny. Skraj
olbrzymiej d�ungli - o zieleni tak ciemnej, �e wydawa�a si� prawie czarna -
obramowany bia�� fr�dzl� nadbrze�nych fal, bieg� prosto jak nakre�lony przy
pomocy linijki - daleko, hen, daleko wzd�u� b��kitnego morza, kt�rego po�ysk by�
przy�miony przez pe�zaj�c� mg��. S�o�ce pali�o okrutnie, ziemia zdawa�a si�
b�yszcze� i ocieka� kroplami pary. Gdzieniegdzie popielatobia�e plamki ukazywa�y
si� grupkami na wybrze�u poza bia�� lini� fal; mo�e powiewa�y nad nimi flagi.
By�y to osady licz�ce po kilka wiek�w, a jednak nie wi�ksze ni� g��wki od
szpilek na nietkni�tym obszarze kraju. Statek sun�� ci�ko wzd�u� brzegu,
zatrzymywa� si�, wysadza� �o�nierzy; jecha� dalej, wysadza� urz�dnik�w komory
celnej, aby pobierali c�o na wybrze�u, kt�re wygl�da�o jak pustka zapomniana
przez Boga, z zagubion� w niej blaszan� szop� i s�upem od flagi; i zn�w wysadza�
�o�nierzy - prawdopodobnie, aby pilnowali urz�dnik�w komory celnej. M�wiono mi,
�e kilku z nich uton�o w nadbrze�nych falach, ale nikt nie zdawa� si� o to
troszczy�. Wyrzucono ich tam po prostu i p�yn�li�my dalej. Dzie� po dniu brzeg
wygl�da� tak samo, jakby�my nie poruszali si� wcale; przep�ywali�my ko�o r�nych
miejsc - osad handlowych - o nazwach takich jak Gran'Bassam, Little Popo;
nazwach, kt�re zdawa�y si� nale�e� do jakiej� plugawej farsy odgrywanej na tle
pos�pnej kurtyny. Bezczynno�� pasa�era, osamotnienie w�r�d tych wszystkich
ludzi, z kt�rymi nie mia�em �adnych punkt�w stycznych, oleiste i leniwe morze,
jednostajna pos�pno�� wybrze�a trzyma�y mnie jakby z dala od rzeczywisto�ci -
uwik�anego w sieci �a�obnej i bezsensownej u�udy. G�os nadbrze�nych fal,
dochodz�cy niekiedy, stanowi� dla mnie prawdziw� przyjemno��, jak odezwanie si�
brata. By� to objaw naturalny, co�, co mia�o swoj� przyczyn� i jakie� znaczenie.
Niekiedy ��d� z wybrze�a dawa�a mi chwilowy kontakt z rzeczywisto�ci�.
Wios�owali w niej czarni ludzie. Mo�na by�o z daleka dojrze� po�yskuj�ce bia�ka
ich oczu. Krzyczeli, �piewali; cia�a ich oblewa� pot, twarze przypomina�y
groteskowe maski; ale mieli ko�ci, musku�y, dzik� �ywotno��, intensywn� energi�
w ruchach, co by�o r�wnie naturalne i prawdziwe jak fale rozbijaj�ce si� o
brzeg. Ich obecno�� nie wymaga�a usprawiedliwienia. Widok tych ludzi stanowi�
wielk� pociech�. Przez pewien czas czu�em, �e nale�� jeszcze do �wiata prostych
fakt�w; ale to nie trwa�o d�ugo. Zawsze co� zasz�o i przep�oszy�o to uczucie.
Raz, pami�tam, natkn�li�my si� na statek wojenny zakotwiczony daleko od brzegu.
Na l�dzie nie by�o nawet szopy, a jednak statek ostrzeliwa� g�szcz. Okaza�o si�,
�e Francuzi w�a�nie prowadz� w tamtych okolicach jedn� ze swoich wojen. Flaga
statku zwisa�a jak �achman; lufy d�ugich, sze�ciocalowych armat wystawa�y ze
wszystkich stron niskiego kad�uba; statek wznosi� si� leniwie i opada� na
t�ustej, mulistej fali, chwiej�c cienkimi masztami. W�r�d niezmierzonej pustki
ziemi, nieba i wody tkwi� ten niepoj�ty okr�t i strzela� w g��b kontynentu. Bum!
odzywa�a si� jedna z sze�ciocalowych armat; drobny p�omyk wyskakiwa� i znika�,
niewielki k��b bia�ego dymu rozp�ywa� si� w powietrzu, drobny pocisk zaskrzecza�
s�abo - i nic nie nast�powa�o. Nic nast�pi� nie mog�o. By�o w tym dzia�aniu co�
ob��kanego, widok przypomina� ponur� krotochwil� i nie rozproszy� tego wra�enia
jaki� cz�owiek z pok�adu zapewniaj�cy mnie powa�nie, �e tam jest ob�z krajowc�w
- nazywa� ich nieprzyjaci�mi! - ukryty gdzie� w g��bi.
Dor�czyli�my wojennemu statkowi listy (m�wiono mi, �e ludzie na tym samotnym
okr�cie umieraj� na febr� przeci�tnie po trzech dziennie) i pop�yn�li�my dalej.
Odwiedzili�my jeszcze kilka innych miejscowo�ci o nazwach jak z farsy, gdzie
�mier� i handel wiod� weso�y taniec w�r�d cichej atmosfery nasyconej zapachem
ziemi, niby w przegrzanych katakumbach; p�yn�li�my wzd�u� bezkszta�tnego
wybrze�a obramionego pian� niebezpiecznych nadbrze�nych fal, jakby sama Przyroda
usi�owa�a odeprze� intruz�w; wsuwali�my si� w uj�cia rzek - strumieni �mierci
tocz�cych si� w�r�d �ycia - kt�rych brzegi rozpada�y si� w b�oto, kt�rych wody,
zg�szczone w szlam, ogarnia�y poskr�cane mangrowie, zdaj�ce si� wi� przed naszym
wzrokiem w ostatecznej, bezsilnej rozpaczy. Nie zatrzymali�my si� nigdzie tak
d�ugo, aby mo�na by�o dozna� szczeg�owszych wra�e�, ale og�lne uczucie
nieokre�lonego i dotkliwego zdziwienia wci�� we mnie wzrasta�o. By�a to jakby
uci��liwa pielgrzymka w�r�d zapowiedzi nocnych zm�r.
Min�o z g�ry trzydzie�ci dni, nim zobaczy�em uj�cie wielkiej rzeki.
Zakotwiczyli�my naprzeciw siedziby rz�dowej. Ale moja praca mia�a si� zacz��
dopiero o dwie�cie mil dalej. Tote� wyruszy�em mo�liwie najpr�dzej do
miejscowo�ci po�o�onej trzydzie�ci mil w g�r� rzeki.
Odby�em drog� na ma�ym morskim parowcu. Kapitan, Szwed, wiedzia�, �e jestem
marynarzem, i zaprosi� mnie na mostek. By� to cz�owiek m�ody, szczup�y,
nas�piony blondyn; w�osy mia� rzadkie i pow��czy� nogami. Gdy�my odbijali od
lichego pomo�ciku, wskaza� pogardliwie g�ow� na brzeg. - Mieszka� pan tam? -
zapyta�. - Tak - odpowiedzia�em. - Niez�e okazy ci rz�dowi faceci, co? - m�wi�
dalej po angielsku z wielk� precyzj� i g��bokim rozgoryczeniem. - Zabawne, czego
to si� niekt�rzy ludzie nie podejm� za par� frank�w na miesi�c. Chcia�bym
wiedzie�, co si� z takimi dzieje, kiedy si� znajd� tam w g�rze rzeki? -
Odpowiedzia�em, �e mam nadziej� wkr�tce si� o tym przekona�. - Wi�c to ta-a-k! -
wykrzykn��. Przeszed� w poprzek statku pow��cz�c nogami i zerkaj�c czujnie ku
przodowi. - Niech pan nie b�dzie zanadto pewien siebie - m�wi� dalej. - Par� dni
temu odczepi�em cz�owieka, kt�ry si� powiesi� na drodze. By� to te� Szwed. -
Powiesi� si�! Dlaczego, na mi�o�� bosk�? - wykrzykn��em. Kapitan patrzy� wci��
bacznie ku przodowi. - Kt� to wie? Mo�e nie m�g� znie�� s�o�ca, a mo�e i kraju.
Wreszcie dotarli�my do miejsca, gdzie rzeka si� rozszerza�a. Ukaza�o si�
skaliste urwisko, wa�y wydobytej ziemi na brzegu, domy na wzg�rzu; inne domki o
�elaznych dachach tkwi�y w�r�d pustki porytej wykopanymi jamami lub przywiera�y
do stoku. Nieustanny szum wody na progu rzecznym unosi� si� nad tym wizerunkiem
zamieszka�ej pustyni. Gromada ludzi, przewa�nie czarnych i nagich, roi�a si� jak
mr�wki. Pomost wst�powa� w rzek�. Od czasu do czasu o�lepiaj�ce s�o�ce zalewa�o
nagle to wszystko wzmocnionym jeszcze blaskiem. - Oto stacja waszej sp�ki -
rzek� Szwed wskazuj�c trzy drewniane budynki podobne do barak�w, stoj�ce na
skalistej pochy�o�ci. - Ode�l� tam panu rzeczy. Cztery skrzynie, tak? Dobrze.
�egnam pana.
Natkn��em si� na kocio� poniewieraj�cy si� w trawie i znalaz�em �cie�k�
prowadz�c� na wzg�rze. Skr�ca�a w bok z powodu le��cych na drodze g�az�w i
ma�ego wagonika przewr�conego do g�ry ko�ami. Jednego z nich brakowa�o. Wagonik
wygl�da� tak martwo, jakby by� trupem jakiego� zwierz�cia. Natrafi�em zn�w na
rozlatuj�ce si� maszyny, na stos zardzewia�ych gwo�dzi. Po lewej stronie k�pa
drzew rzuca�a nieco cienia, w kt�rym jakie� ciemne kszta�ty zdawa�y si� lekko
porusza�. Przymru�y�em oczy; �cie�ka by�a stroma. Na prawo zad�wi�cza� r�g i
spostrzeg�em, �e czarni si� rozbiegaj�. Ci�ki i g�uchy huk wstrz�sn�� ziemi�,
k��b dymu wydoby� si� ze ska�y, i to by�o wszystko. �adna zmiana w skale nie
zasz�a. Budowano tam kolej. Owa ska�a nie mog�a przeszkadza� w robocie, ale
bezcelowe jej wysadzanie by�o ca�� prac�, jak� wykonywano.
Us�ysza�em za sob� lekki brz�k i odwr�ci�em g�ow�. Sze�ciu czarnych ludzi sz�o
�cie�k� g�siego, d���c z trudem pod g�r�. Szli powoli, wyprostowani, nios�c na
g�owie ma�e kosze pe�ne ziemi, a brz�k towarzyszy� miarowo ich krokom. Wko�o
bioder mieli przepaski z czarnych �achman�w, kt�rych kr�tkie ko�ce chwia�y si� z
ty�u jak ogony. Mo�na by�o policzy� wszystkie �ebra tych ludzi; stawy ich
cz�onk�w wygl�da�y jak w�z�y na linie. Ka�dy mia� na szyi �elazn� obro��, a
wszyscy byli po��czeni �a�cuchem, kt�rego ogniwa ko�ysa�y si� mi�dzy nimi
rytmicznym d�wi�kiem. Drugi wybuch rozleg� si� od strony tej samej ska�y i
przypomnia� mi nagle �w statek wojenny, kt�remu si� przypatrywa�em, gdy strzela�
w g��b kontynentu. By� to ten sam rodzaj z�owieszczego huku; ale tych ludzi
�adn� miar� nie mo�na by�o nazwa� nieprzyjaci�mi - nawet przy najwi�kszym
wysi�ku wyobra�ni. Nazywano ich zatem zbrodniarzami, a pogwa�cone przez nich
prawo, tak jak i p�kaj�ce pociski, przyby�y od morza - niezbadane, tajemnicze.
Wychud�e piersi Murzyn�w dysza�y r�wnocze�nie, rozd�te gwa�townie nozdrza
drga�y, oczy patrzy�y kamiennym wzrokiem w g�r� przed siebie. Przeszli o sze��
cali ode mnie nie rzuciwszy mi nawet spojrzenia, z zupe�n�, �mierteln�
oboj�tno�ci� dzikich, kt�rzy s� nieszcz�liwi. W �lad za tym surowym materia�em
jeden z nawr�conych krajowc�w - rezultat dzia�ania nowych si� - wl�k� si�
zgn�biony, trzymaj�c strzelb� przez �rodek. Mia� na sobie mundurow� kurtk�, u
kt�rej brakowa�o guzika, i spostrzeg�szy na �cie�ce bia�ego, podni�s� z
po�piechem bro� na rami�. By�a to zwyk�a ostro�no��; nie m�g� pozna� od razu,
kim jestem, poniewa� biali s� na odleg�o�� bardzo do siebie podobni. Uspokoi�
si� szybko i wykrzywi� twarz, pokazuj�c bia�e z�by w szerokim, �otrowskim
u�miechu, przy czym ogarn�� spojrzeniem powierzonych mu ludzi, jakby poczuwa�
si� do kole�e�stwa ze mn� w pe�nieniu wznios�ych obowi�zk�w. Przecie� ja by�em
r�wnie� cz�stk� wielkiej sprawy, tych wznios�ych i s�usznych poczyna�. Zamiast
i�� w g�r�, odwr�ci�em si� i zacz��em schodzi� na lewo. Chcia�em, aby ci
wi�niowie skuci �a�cuchem znikn�li mi z oczu, zanim zn�w zaczn� si� wspina�.
Wiecie, �e specjalnie czu�y nie jestem; wypada�o mi nieraz i zadawa� ciosy, i
odbiera� je. Czasem musia�em si� broni�, a czasem atakowa� - co jest tylko pewn�
form� obrony - nie zastanawiaj�c si� wiele, zgodnie z wymaganiami �ycia, w jakie
wdepn��em. Widywa�em szatana przemocy i szatana chciwo�ci, i szatana
po��dliwo�ci; ale na Boga! byli to silni, jurni szatani o ognistych �lepiach,
kt�rzy rz�dzili i powodowali lud�mi - lud�mi, m�wi� wam. Lecz stoj�c tam, na
zboczu wzg�rza, poczu�em, �e pod o�lepiaj�cym blaskiem s�o�ca w tym kraju
zapoznam si� z rozlaz�ym, k�amliwym, bladookim diab�em, opiekunem drapie�nego i
bezlitosnego szale�stwa. Jak chytry umia� by� tak�e, przekona�em si� dopiero po
kilku miesi�cach i o tysi�c mil dalej. Zatrzyma�em si�, przera�ony, jak gdyby
mnie kto� ostrzeg�. Wreszcie zacz��em schodzi� na ukos ze wzg�rza kieruj�c si�
ku drzewom, kt�re przedtem widzia�em.
Obszed�em wielk� dziur�, wykopan� przez kogo� na zboczu w celu niemo�liwym do
przenikni�cia. Nie wygl�da�a w ka�dym razie ani na kamienio�om, ani na jam�, z
kt�rej wybrano piasek. By�a to po prostu dziura. Mo�e mia�a co� wsp�lnego z
filantropijnym zamiarem dostarczenia zbrodniarzom jakiego� zaj�cia. Nie wiem.
Potem zn�w o ma�o co nie wpad�em do bardzo w�skiej szczeliny wygl�daj�cej na
zboczu jak nieznaczna blizna. Odkry�em, �e wrzucono tam ca�e mn�stwo rur
sprowadzonych dla zdrenowania osady. Pot�uk�y si� co do jednej. By� to objaw
rozpasanego niszczycielstwa. Dotar�em wreszcie do drzew. Zamierza�em powa��sa�
si� troch� w ich cieniu; ale ledwie si� tam znalaz�em, wyda�o mi si�, �e
przest�pi�em ponury kr�g jakiego� inferno. Pobliski prze�om rzeki wytwarza�
nieustanny, jednostajny, �lepy, gwa�towny ha�as, przepe�niaj�cy tajemniczym
rytmem �a�obny spok�j gaju, jak gdyby gwa�towny rytm rozp�dzonej ziemi sta� si�
nagle s�yszalny w�r�d drzew, gdzie si� nie czu�o najl�ejszego powiewu, gdzie nie
drgn�� �aden listek.
Czarne kszta�ty czo�ga�y si�, le�a�y, siedzia�y mi�dzy drzewami, opieraj�c si� o
pnie, tuli�y si� do ziemi - to widzialne, to przes�oni�te m�tnym p�mrokiem - we
wszelkich mo�liwych postawach b�lu, zgn�bienia i rozpaczy. Rozleg� si� znowu
wybuch miny w skale i ziemia wzdrygn�a si� lekko pod mymi nogami. Praca
posuwa�a si� naprz�d. Praca! A tutaj by�o miejsce, gdzie niekt�rzy jej wykonawcy
usun�li si�, aby umrze�.
Umierali powoli - to nie ulega�o w�tpliwo�ci. Nie byli nieprzyjaci�mi, nie byli
zbrodniarzami, nie zosta�o w nich ju� nic ziemskiego - by�y to tylko czarne
cienie choroby i g�odu, le��ce bezw�adnie w zielonawym mroku. �ci�gni�ci ze
wszystkich zak�tk�w wybrze�a na podstawie legalnych kontrakt�w, rzuceni w
nieodpowiednie warunki, �ywieni nie znan� im straw�, os�abli, stali si�
niezdolni do pracy; pozwolono im wreszcie odpe�zn�� i wypoczywa�. Te konaj�ce
postacie by�y wolne jak powietrze - i prawie r�wnie niematerialne. Zacz��em
rozr�nia� po�ysk oczu pod drzewami. Potem, spojrzawszy w d�, zobaczy�em twarz
tu� ko�o mej r�ki. Czarne ko�ci le�a�y wyci�gni�te na ziemi, opieraj�c si�
ramieniem o drzewo; powieki podnios�y si� z wolna i zapad�e oczy spojrza�y na
mnie, olbrzymie i nieprzytomne; w g��bi orbit zatli�o si� jakby �lepe, bia�e
�wiate�ko i gas�o powoli. �w cz�owiek wygl�da� na m�odego - prawie ch�opca - ale
wiecie, �e trudno si� w nich po�apa�. Nie mia�em poj�cia, co bym m�g� zrobi� dla
niego, i tylko poda�em mu suchar ofiarowany mi na okr�cie przez zacnego Szweda.
Palce biedaka zamkn�y si� powoli wko�o suchara i trzyma�y go - by� to ostatni
ruch, jaki dostrzeg�em, ostatnie spojrzenie. Naoko�o szyi mia� zawi�zane pasemko
bia�ej we�nianej prz�dzy. Dlaczego? Sk�d je wydosta�? Czy to by� jaki� znak
szczeg�lny - czy ozdoba - czy amulet - czy akt b�agalny? Czy by�a w og�le jaka�
my�l z tym zwi�zana? Dziwnie niepokoj�co wygl�da�a na czarnej szyi ta odrobina
bia�ej prz�dzy zza m�rz.
Niedaleko tego samego drzewa jeszcze dwie wi�zki k�t�w ostrych siedzia�y z
podci�gni�tymi nogami. Jedna z nich opar�a brod� o kolana, patrz�c w pr�ni� w
przera�aj�cy, niezno�ny spos�b; obok bratnia mara podtrzymywa�a sobie czo�o,
jakby ow�adni�ta wielkim znu�eniem; inne jeszcze by�y rozrzucone woko�o,
poskr�cane we wszystkich mo�liwych pozach, pe�nych wyczerpania, jak na obrazie
rzezi lub moru. Gdy sta�em, pora�ony groz�, jedna z tych istot podnios�a si� na
r�ce i kolana i pow�drowa�a na czworakach w stron� rzeki, aby si� napi�.
Ch�epta�a wod� z d�oni, potem usiad�a na s�o�cu skrzy�owawszy przed sob�
golenie, a w chwil� p�niej we�nista g�owa opad�a jej na piersi.
Mia�em ju� dosy� tego wa��sania si� w cieniu i po�pieszy�em ku stacji. W pobli�u
zabudowa� spotka�em bia�ego, ubranego z tak nieoczekiwan� elegancj�, �e w
pierwszej chwili wzi��em go za co� w rodzaju wizji. Zobaczy�em wysoki,
nakrochmalony ko�nierzyk, bia�e mankiety, lekk� alpakow� kurtk�, �nie�ne
spodnie, jasny krawat i lakierki. Kapelusza nie mia�. W�osy jego by�y
rozdzielone, wyczesane i wypomadowane, a w du�ej bia�ej r�ce ni�s� parasol z
zielon� podszewk�. By� zdumiewaj�cy; za jego uchem tkwi�o pi�ro.
Poda�em d�o� temu cudu i dowiedzia�em si�, �e to jest g��wny buchalter sp�ki i
�e ca�� ksi�gowo�� prowadzi si� w�a�nie na tej stacji. Powiedzia�, i� wyszed�
tylko na chwil�, aby �odetchn�� �wie�ym powietrzem�. To wyra�enie brzmia�o
bardzo dziwacznie, budz�c asocjacje biurowego, siedz�cego �ycia. Nie by�bym wam
wcale wspomina� o tym urz�dniku, ale z jego ust us�ysza�em po raz pierwszy
nazwisko agenta, kt�ry tak nierozerwalnie si� ��czy z mymi wspomnieniami z tego
okresu. A przy tym poczu�em dla faceta szacunek. Tak; czu�em szacunek dla jego
ko�nierzyk�w, szerokich mankiet�w, wyczesanej czupryny. Wygl�da� niew�tpliwie
jak lalka od fryzjera, ale w�r�d wielkiego rozprz�enia w ca�ym kraju dba� o sw�
powierzchowno��. To si� nazywa trzyma� fason. Jego nakrochmalone ko�nierzyki i
gorsy od koszul by�y wynikiem si�y charakteru. Bawi� tu ju� blisko trzy lata; i
nie mog�em si� kiedy� powstrzyma� od zapytania, sk�d wytrzasn�� tak� bielizn�?
Zaczerwieni� si� leciutko i rzek� skromnie: - Wyuczy�em jedn� z tutejszych
kobiet kr�c�cych si� przy stacji. To by�o trudne. Nie smakowa�a jej ta robota. -
Takim sposobem cz�owiek ten rzeczywi�cie czego� dokaza�. A przy tym by� szczerze
oddany swoim ksi�gom, kt�re utrzymywa� we wzorowym porz�dku.
Poza tym wszystko na stacji by�o w nie�adzie - g�owy, rzeczy, budynki. D�ugie
sznury pokrytych kurzem Murzyn�w o p�askich stopach przybywa�y i odchodzi�y;
potok wszelakiej manufaktury, lichych perkali, paciork�w i miedzianego drutu
odp�ywa� w g��b ciemno�ci, sk�d s�czy�a si� w zamian drogocenna ko�� s�oniowa.
Musia�em czeka� na stacji przez dziesi�� dni - ca�� wieczno��. Mieszka�em w
chacie na dziedzi�cu, ale �eby si� wyrwa� czasem z tego chaosu, zawadza�em o
biuro buchaltera. Zbudowane by�o z poziomych desek tak licho dopasowanych, �e
kiedy ksi�gowy pochyla� si� nad swoim wysokim biurkiem, poprzekre�lany by� od
st�p do g��w w�skimi paskami �wiat�a. W pokoju by�o jasno bez otwierania
wielkiej okiennicy. Przy tym panowa� tam upa�; wielkie muchy brz�cza�y szata�sko
i nie k�u�y, lecz rani�y. Siadywa�em zwykle na pod�odze, podczas gdy buchalter o
nieskazitelnej powierzchowno�ci (nieco nawet uperfumowany) stercza� na wysokim
sto�ku i pisa�, pisa�. Czasem wstawa�, aby rozprostowa� ko�ci. Kiedy wtaczano
��ko na k�kach z chorym (jakim� agentem, kt�ry zas�ab� w g�rnych okolicach
rzeki), przejawia� lekkie rozdra�nienie. - J�ki chorego - m�wi� - rozpraszaj�
moj� uwag�. A bez tego niezmiernie jest trudno ustrzec si� b��d�w rachunkowych w
tym klimacie.
Pewnego dnia zauwa�y� nie podnosz�c g�owy: - Tam w g��bi kraju spotka si� pan z
pewno�ci� z panem Kurtzem - Gdy zapyta�em, kim jest pan Kurtz, odpowiedzia�, �e
to jeden z g��wnych agent�w, spostrzeg�szy, i� mnie ta informacja rozczarowa�a,
doda� powoli, odk�adaj�c pi�ro:- Bardzo wybitny cz�owiek. - Dowiedzia�em si�
dalej od niego, �e pan Kurtz jest kierownikiem handlowej stacji, bardzo wa�nej
stacji, we w�a�ciwym kraju ko�ci s�oniowej, w samym centrum. Przysy�a tyle ko�ci
s�oniowej co wszyscy inni razem wzi�ci... Zacz�� zn�w pisa�. Z chorym by�o tak
�le, �e nawet nie j�cza�. Muchy bzyka�y w�r�d wielkiego spokoju.
Nagle us�ysza�em wzrastaj�cy gwar i g�o�ny tupot krok�w. Przyby�a karawana.
Gwa�towny be�kot z�o�ony z dziwacznych d�wi�k�w wybuchn�� po drugiej stronie
desek. Wszyscy tragarze m�wili jednocze�nie, a w�r�d tego ha�asu rozleg� si�
�a�osny g�os g��wnego agenta, kt�ry wo�a� po raz dwudziesty tego dnia, �e ma ju�
tego dosy�... Wsta� powoli z krzes�a. - C� to za okropny ha�as - powiedzia�.
Przeszed� po cichu przez pok�j, aby spojrze� na chorego, i odezwa� si� do mnie
wracaj�c: - On nie s�yszy. - Jak to, umar�? - spyta�em przestraszony. - Nie,
jeszcze nie - odpowiedzia� z wielkim spokojem. Potem doda� kiwn�wszy g�ow� w
stron� zgie�ku na dziedzi�cu: - Kiedy cz�owiek musi wci�ga�, jak si� nale�y,
pozycje, zaczyna czu� do tych dzikich nienawi�� - �mierteln� nienawi��. -
Zamy�li� si� chwil�. - Jak pan zobaczy pana Kurtza - ci�gn�� dalej - niech mu
pan powie ode mnie, �e wszystko tutaj - spojrza� na biurko - jest w zupe�nym
porz�dku. Nie lubi� pisa� do niego, z tymi naszymi pos�a�cami nie wiadomo nigdy,
do czyich r�k list mo�e si� dosta� tam, na tej Stacji Centralnej. - Patrzy� we
mnie przez chwil� �agodnymi, wypuk�ymi oczyma. - O, ten to zajdzie daleko,
bardzo daleko - zacz�� zn�w. - Zajmie wkr�tce wa�ne stanowisko w administracji.
Postanowili tak ci u g�ry, Rada w Europie, rozumie pan.
Zabra� si� zn�w do pracy. Ha�as na zewn�trz usta�; wychodz�c z chaty zatrzyma�em
si� na progu. W�r�d spokojnego brz�czenia much agent wracaj�cy do kraju le�a�
czerwony i nieczu�y na wszystko; drugi za�, pochylony nad swymi ksi�gami,
wci�ga� poprawnie pozycje r�nych idealnie poprawnych transakcji; a pi��dziesi�t
st�p poni�ej progu chaty wida� by�o nieruchome wierzcho�ki drzew w gaju �mierci.
Nast�pnego dnia opu�ci�em nareszcie stacj� razem z karawan� z�o�on� z
sze��dziesi�ciu ludzi, wyruszaj�c na dwustumilowy marsz.
Nie warto rozwodzi� si� nad tym. Wsz�dzie �cie�ki i �cie�ki, wydeptana sie�
�cie�ek snuj�cych si� po pustym kraju przez wysok� traw�, przez spalon� traw�,
przez g�szcz, na d� i w g�r� przez ch�odne w�wozy, w g�r� i na d� po
kamienistych pag�rkach rozpr