2859

Szczegóły
Tytuł 2859
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

2859 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 2859 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2859 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

2859 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

PHILIP K. DICK GALAKTYCZNY DRUCIARZ Rozdzia� pierwszy Przed nim konserwatorem by� jego ojciec. On tak�e �ata� porcelan�, a w zasadzie wszelkie ceramiczne szcz�tki z Dawnych Czas�w, sprzed wojny, gdy nie wszystko jeszcze robiono z plastyku. Ceramiczny bibelot to wspania�a rzecz, a ka�dy naprawiony przez niego przedmiot stawa� si� obiektem umi�owanym, nie daj�cym si� zapomnie�; jego kszta�t, powierzchnia i blask pozostawa�y na zawsze w jego pami�ci. Jednak�e nikt ju� nie potrzebowa� jego umiej�tno�ci. Pozosta�o zbyt ma�o ceramiki, a ludzie, kt�rzy j� posiadali, dbali o to, by si� nie t�uk�a. - Jestem Joe Fernwright - powiedzia� do siebie. - Najlepszy druciarz na Ziemi. Ja, Joe Fernwright, r�ni� si� od innych ludzi. W jego biurze pi�trzy�y si� puste stalowe pud�a, s�u��ce do zwrotu naprawionej porcelany. Ale miejsce na przyjmowany towar od siedmiu miesi�cy �wieci�o pustkami. Przez ten czas my�la� o wielu rzeczach. O tym, �eby to rzuci� i wybra� dla siebie inny fach, jakikolwiek fach z przysz�o�ci�. Jednak nie jestem wystarczaj�co dobry. Nie mam �adnych klient�w, poniewa� oni posy�aj� swo- j� porcelan� do naprawy innym firmom. My�la� o samob�jstwie, a tak�e o przest�pstwie wi�kszego kalibru, o zabiciu kogo� z hierarchii �wiatowego Senatu Pokoju. Ale co by to zmieni�o? �ycie mimo wszystko mia�o jaki� sens, bo pozosta�a jedna dobra rzecz, mimo i� wszystko inne oddali�o si� od niego. Gra. Joe Fernwright z lunchem w d�oni czeka� na dachu swego domu na przybycie ekspresowego poduszkowca. Ch�odne powietrze poranka zi�bi�o go ze wszystkich stron. Dr�a�. Pociesza� si�, �e transportowiec zaraz si� zjawi. Ale b�dzie w nim t�oczno. Wi�c nie zatrzyma si�, przemknie bokiem i uleci gdzie� w dal. No c�, pomy�la� Joe, mog� si� przej��. Przywyk� do chodzenia. Jak z wieloma innymi sprawami, tak i z publiczn� komunikacj� rz�dowi nie sz�o najlepiej. Niech ich cholera we�mie, powiedzia� do siebie Joe. A raczej, poprawi� si�, niech nas we�mie cholera. W ko�cu on r�wnie� by� cz�stk� rozbudowanego aparatu partyjnego, sieci �y�ek oplataj�cych wszystko, a potem dusz�cych mi�osnym u�ciskiem obejmuj�cym ca�y �wiat. - Poddaj� si� - stwierdzi� stoj�cy za nim m�czyzna, zaciskaj�c z poirytowaniem wygolone i uperfumo-wane szcz�ki. - Zjad� zje�d�alni� do poziomu ulicy i p�jd� pieszo. Powodzenia. M�czyzna przepchn�� si� pomi�dzy oczekuj�cymi na poduszkowiec, a ci ponownie zwarli swe szeregi, tak �e znikn�� z pola widzenia. Ja te� id�, zadecydowa� Joe. Skierowa� si� ku zje�d�alni, a za nim jeszcze paru innych ludzi. Na poziomie ulicy wszed� na pop�kany i wypaczony chodnik, wzi�� g��boki gniewny wdech i z pomoc� w�asnych n�g ruszy� na p�noc. Jaki� policyjny kr��ownik obni�y� lot tu� nad jego g�ow�. - Idziesz zbyt wolno - poinformowa� go odziany s�u�bowo oficer i wycelowa� w niego laserowy pistolet marki Walters & James. - Przyspiesz albo ci� skasuj�. - Obiecuj� - oznajmi� Joe - �e si� pospiesz�. Prosz� tylko o pozwolenie na nabranie tempa. Dopiero co ruszy�em. Przyspieszy�. Zr�wna� si� z innymi lud�mi dzielnie przebieraj�cymi nogami, kt�rzy jak on mieli jak�� prac� lub co� do za�atwienia w ten wietrzny czwartkowy ranek na pocz�tku kwietnia 2046 roku w mie�cie Cle-veland w Komunistycznej Republice Ludowej Ameryki P�nocnej. Albo, pomy�la�, mieli co�, co przypomina�o prac�. Miejsce pracy, talent, do�wiadczenie i pewnego dnia jakie� zam�wienie do wykonania. Jego biuro i pracownia - kwadratowa klitka - mie�ci�o �aw�, narz�dzia, sterty pustych pude� z metalu, ma�e biurko i pradawny fotel, pokryty sk�r� bujak, kt�ry nale�a� kiedy� do jego dziadka, a potem do ojca. Teraz on w nim siedzia�, dzie� w dzie�, miesi�c za miesi�cem. Mia� r�wnie� porcelanowy wazon, przysadzisty i p�katy, wyko�czony niebiesk� emali�. Znalaz� go wiele lat temu i rozpozna� w nim japo�szczyzn� z siedemnastego wieku. Kocha� go. Wazon nigdy nie by� st�uczony, nawet podczas wojny. Usadowi� si� w fotelu i czu�, jak z trzaskiem dopasowuje si� on do znajomego cia�a. Fotel zna� go r�wnie dobrze, jak on zna� �w mebel. Wyci�gn�� d�o�, by nacisn�� przycisk, kt�ry sprawi, �e poranna poczta sp�ynie przez tub� na jego biurko. Wyci�gn�� d�o�, ale zawaha� si�. A je�li nic nie przysz�o, zapyta� sam siebie. Nigdy nie przychodzi. Ale jak mog�o by� inaczej. To jest jak hazard; zawsze wierzysz, �e za kt�rym� razem si� uda. I udaje si�. Joe nacisn�� guzik i wysun�y si� trzy �wistki. Za nimi pojawi� si� szary pakunek, zawieraj�cy dzisiejsz� poczt� rz�dow� oraz jego dzienn� dol�. Rz�dowe pieni�dze, w formie brzydkich i prawie bezwarto�ciowych znaczk�w. Ka�dego dnia, gdy otrzymywa� szar� kopert� z nowo wydrukowanymi banknotami, lecia� najszybciej jak to by�o mo�liwe do CZH, najbli�szego supercentrum zaku- powo-handlowego i dokonywa� pospiesznych transakcji. Zamienia� banknoty, p�ki mia�y jak�� warto��, na produkty spo�ywcze, czasopisma, pigu�ki i now� koszul� - cokolwiek u�ytecznego. Wszyscy tak robili. Musieli. Trzymanie banknot�w ponad 24 godziny by�o katastrof�, rodzajem samob�jstwa. Mniej wi�cej w dwa dni traci�y one osiemdziesi�t procent swojej si�y nabywczej. S�siad z klatki obok zawo�a�: - Niechaj Prezydent �yje nam w wiecznym zdrowiu! Oto jak brzmia�o rutynowe pozdrowienie. - Tak - odpar� Joe refleksyjnie. Klitka na klitce, ca�e rz�dy klitek. Nagle co� przysz�o mu do g�owy. Ile pomieszcze� by�o w tym budynku? Tysi�c? Dwa, dwa i p� tysi�ca? Mog� dzi� si� tym zaj��, powiedzia� sobie. Mog� sprawdzi�, ile kabin, pr�cz mojej, znajduje si� wok�. W�wczas b�d� wiedzia�, ilu �udzi przebywa w budynku... nie licz�c chorych i tych, co ju� zmarli. Jednak najpierw papieros. Wyj�� paczk� tytoniowych papieros�w, wysoce nielegalnych z uwagi na niebezpiecze�stwo dla zdrowia i narkotyczn� natur�, i zacz�� pali�. W tym momencie jego wzrok pad� jak zwykle na czujnik dymu zamontowany w przeciwleg�ej �cianie. Jeden dymek, dziesi�� kredyt�w, powiedzia� sobie. Schowa� papierosy do kieszeni i przetar� energicznie czo�o, jakby chcia� wyrzuci� z m�zgownicy to pragnienie, kt�re sk�ania�o go do wielokrotnego �amania prawa. O co mi w�a�ciwie chodzi, zapyta� sam siebie. Co chc� sobie tym zast�pi�? Co� okaza�ego, zadecydowa�. Czu� wzbieraj�cy w nim wielki g��d, jakby chcia� po�re� wszystko doko�a. Przenie�� wszystko z zewn�trz do wewn�trz. To w�a�nie doprowadzi�o go do Gry. Nacisn�wszy czerwony guzik, podni�s� s�uchawk� i czeka� a� powolna maszyneria po��czy go z lini� zewn�trzn�. - Kraaak - oznajmi� telefon. Jego ekran wype�ni�y bez�adne kolory, kszta�ty; elektroniczny miszmasz. Zadzwoni� z pami�ci. Dwana�cie cyfr, trzy pierwsze ��czy�y go z Moskw�. - Od wicekomisarza Saxtona Gordona - oznajmi� rosyjskiemu oficerowi, kt�rego twarz pojawi�a si� na ekranie. - Znowu Gra, jak przypuszczam - stwierdzi� operator. Joe ci�gn�� dalej: - Humanoidalny dw�jn�g nie mo�e utrzyma� proces�w metabolicznych przy pomocy m�czki z planktonu. Po gani�cym puryta�skim spojrzeniu oficer po��czy� go z Gaukiem. Spojrza�a na niego znudzona twarz niskiego rang� rosyjskiego urz�dnika. Znudzenie zaraz ust�pi�o miejsca zainteresowaniu. - A pres�awni witiaz - zaci�gn�� Gauk. - Dostojni gra�dan mie�dy biezm�zgawoj... - Do�� tej mowy - przerwa� zniecierpliwiony Joe. By� to jego zwyk�y poranny nastr�j. - Prostitie - przeprosi� Gauk. - Masz dla mnie tytu�? - zapyta� Joe. Trzyma� pi�ro w gotowo�ci. - Tokijski komputer t�umacz�cy by� zaj�ty przez ca�y ranek - odpar� Gauk. - Spr�bowa�em wi�c z mniejszym, w Kobe. Pod pewnymi wzgl�dami Kobe jest bardziej... jakby to powiedzie�... odpowiednie ni� Tokio - zrobi� pauz�, spogl�daj�c na skrawek papieru. Jego biuro, podobnie jak biuro Joego, by�o klitk� z biurkiem, telefonem, plastykowym krzes�em i notesem. - Got�w? - Got�w. - Joe zrobi� nieokre�lony znaczek pi�rem. Gauk prze�kn�� �lin� i przeczyta� skrawek papieru, z �agodnym grymasem na twarzy, jakby tym razem by� pewien siebie: - To pochodzi z waszego j�zyka - wyja�ni�, honoruj�c zasady, kt�re wszyscy razem wymy�lili. Rozsiani po r�nych kra�cach Ziemi, w ma�ych biurach, w niewygodnych pozycjach, nie maj�cy nic do roboty; �adnych zada�, �adnych zmartwie�, czy trudnych problem�w do rozwi�zania. Nic poza pustk� ich kolektywnej spo�eczno�ci, kt�rej ka�dy przeciwstawia� si� na sw�j spos�b, i kt�r� wszyscy razem przeistaczali z pomoc� Gry. - Tytu� ksi��ki - kontynuowa� Gauk - to jedyna wskaz�wka jak� mog� ci da�. - Czy jest dobrze znana? - zapyta� Joe. Ignoruj�c jego pytanie, Gauk odczyta� na g�os trzymany skrawek papieru: - P� synonimu przys�owia, bieganie, alfabetu koniec, wiejskie imi� kobitki. - Alfabetu goniec? - zapyta� Joe. - Nie, alfabetu koniec. - P� synonimu przys�owia - zastanawia� si� Joe. - Porzekad�o, porze... Bieganie, gnanie? - po-skroba� si� pi�rem. - I masz to z komputera w Kobe? Alfabetu koniec to "z" - zapisa� wszystko. Poz�... gnanie "z" . Po�egnanie z... wiejskie imi� kobitki. No jasne, ju� to mia�. - Po�egnanie z broni� - triumfowa�. - Dziesi�� punkt�w dla ciebie - oznajmi� Gauk. Podliczy� co�. - To stawia ci� na r�wni z Hirshme-yerem w Berlinie i tu� nad Smithem w Nowym Jorku. Chcesz spr�bowa� jeszcze raz? _ Te� mam co� dla ciebie - powiedzia� Joe i wyj�� z kieszeni zwini�t� kartk�. Roz�o�y� j� na biurku i odczyta�: - Du�y ssak l�dowy, witamina, w dodatku kie�kuje. _ Spojrza� na Gauka, czuj�c ciep�o wiedzy, jak� uzyska� od du�ego komputera t�umacz�cego w Tokio. Gauk odpowiedzia� bez wysi�ku: - S�o� "ce". S�o�ce te� wschodzi. Dziesi�� punkt�w dla mnie. - Zapisa� to sobie. Joe wyrzuci� z siebie rozdra�niony: - Pocz�tek nazwy ustroju, podw�jny, pobiera po�ywienie, rodzaj spodni. - Znowu co�, co lubi� - odpar� Gauk z szerokim u�miechem. - Komu bije dzwon. - Co�, co lubi�? - powt�rzy� Joe pytaj�co. - Ernest Hemingway. - Poddaj� si� - stwierdzi� Joe. Czu� si� znu�ony. Gauk jak zwykle bi� go na g�ow� w grze polegaj�cej na przek�adaniu komputerowych t�umacze� na ludzki j�zyk. - Chcesz jeszcze spr�bowa�? -jedwabi�cie zapyta� Gauk. - Tylko raz - zdecydowa� Joe. - Wi�kszo��, przys��wek, zgina, g�oska. - Jezu - westchn�� oszo�omiony Joe. Absolutnie nic mu to nie m�wi�o. Wi�kszo��, przys��wek, my�la� szybko, zgina, g�oska. W jego g�owie nie pojawi�o si� �adne rozwi�zanie. - G�oska. Jest ich tyle... - Przez moment pr�bowa� medytowa� jak jogini. - Nie - powiedzia� w ko�cu. - Nie potrafi� tego z�o�y�. Poddaj� si�. - Tak szybko? - dopytywa� si� Gauk, unosz�c brwi. - To nie ma sensu, siedzie� przez ca�y dzie� i wa�kowa� ten jeden tytu�. - Zabawne - stwierdzi� Gauk. Joe zn�w westchn��. - Wzdychasz, �e nie rozwi�za�e� czego�, co powiniene� rozwi�za�? - zapyta� Gauk. - Czy�by� si� zm�czy�, Fernwright? Czy m�czy ci� siedzenie w tej klitce, wielogodzinne nier�bstwo, na kt�re wszyscy jeste�my skazani? Mo�e wola�by� siedzie� w ciszy i z nikim nie rozmawia�? Nie pr�bowa� ju�? - Gauk zdawa� si� powa�nie zmartwiony. Jego twarz pociemnia�a. - To dlatego, �e zagadka by�a taka �atwa - wyzna� potulnie Joe. Wiedzia�, �e jego kolegi w Moskwie to nie przekonuje. - Okay - kontynuowa� - jestem przybity. D�u�ej ju� tego nie znios�. Wiesz, co mam na my�li? Wiesz... - poczeka�. Przez moment �aden z nich nic nie m�wi�. - Roz��czam si� - oznajmi� Joe i chcia� od�o�y� s�uchawk�. - Czekaj! - powiedzia� gwa�townie Gauk. - Jeszcze jedna zagadka. - Nie - stwierdzi� Joe. Od�o�y� s�uchawk� i gapi� si� w pustk�. Na swej kartce papieru mia� jeszcze kilka zagadek, ale to ju� przesz�o��, stwierdzi� gorzko. Przesz�o�ci� jest ta energia, mo�liwo�� sp�dzenia �ycia bez godnej pracy, co� tak trywialnego, jak Gra, kt�r� stworzyli�my. Kontakt z innymi, pomy�la�; przez Gr� rozbili�my przypisan� nam izolacj�. Mo�emy wychyli� si� na zewn�trz, ale c� tam widzimy? Lustrzane odbicia nas samych, nasze blade sobowt�ry nie zajmuj�ce si� niczym szczeg�lnym. �mier� jest bardzo blisko, pomy�la�. Zw�aszcza kiedy si� tak my�li. Mog� to poczu�, zadecydowa�. Jak blisko ju� jestem. Nic mnie nie zabija; nie mam wrog�w, antagonist�w; po prostu wygasam jak subskrypcja, z miesi�ca na miesi�c. Dzieje si� tak, poniewa� jestem ju� zbyt wypalony, by uczestniczy� w czymkolwiek. Nawet je�li oni, pozostali gracze, potrzebuj� mnie, to potrzebuj� tylko partnera. A jednak, gdy zerkn�� na skrawek papieru, poczu�, �e co� si� z nim dzieje, co� podobnego do fotosyntezy. Zbieranie cz�steczek mocy oparte na bazie instynktu. Jego umys� sam podj�� decyzj�; zaj�� si� kolejnym tytu�em. Uzyska� po��czenie satelitarne z Japoni�, wybra� Tokio i wystuka� numer tamtejszego komputera t�umacz�cego. Z bieg�o�ci� popart� do�wiadczeniem dotar� a� do rdzenia tej wielkiej maszyny, omijaj�c obs�ug�. - Transmisja g�osem - poinformowa�. Komputer GX9 prze��czy� si� na g�os. - Kukurydza jest zielona - powiedzia� Joe i w��czy� nagrywanie w telefonie. Komputer odpowiedzia� natychmiast, podaj�c japo�ski ekwiwalent. - Dzi�ki, roz��czam si� - podzi�kowa� Joe i przerwa� po��czenie. Potem zadzwoni� do komputera t�umacz�cego w Waszyngtonie. Przewin�� ta�m� i nakarmi� go japo�skimi s�owami, by zn�w w formie g�osowej dokona� t�umaczenia na angielski. - Schemat jest niedo�wiadczony - oznajmi� komputer. - Przepraszam? - za�mia� si� Joe. - Prosz�, powt�rz. - Schemat jest niedo�wiadczony - z bosk� cierpliwo�ci� wyklepa� komputer. - Czy to t�umaczenie jest dos�owne? - napiera� Joe. - Schemat jest... - Okay, Wy��cz si�. - Odwiesi� s�uchawk� z radosnym grymasem twarzy. Weso�o�� doda�a mu wigoru. Przez moment siedzia� i waha� si�, a potem zadzwoni� do starego poczciwego Smitha w Nowym Jorku. Biuro zaopatrzenia, Oddzia� Si�dmy - powiedzia� Smith, a na ekranie pojawi�a si� jego ptasia twarz. - Ach, to ty, Fernwright. Masz co� dla mnie? - Co� �atwego - stwierdzi� Joe. - Schemat jest... - Poczekaj na m�j - przerwa� Smith - ja pierwszy, pozw�l Joe, mam co� ekstra. Nigdy tego nie rozgryziesz. S�uchaj. - Przeczyta� dok�adnie, robi�c przerwy mi�dzy wyrazami: - Bagienne nalegactwa. Napisa� Shaft Tackapple. - Nie - stwierdzi� Joe. - Nie, co? - Smith spojrza� na niego, marszcz�c brwi. - Nie spr�bowa�e�, tylko siedzisz. Dam ci czas. Zasady m�wi� o pi�ciu minutach, masz pi�� minut. - Zrywam z tym. - Oznajmi� Joe. - Z czym zrywasz? Z Gr�? Ale� jeste� na wysokiej pozycji! - Zrywam z zawodem - ci�gn�� Joe. - Zamierzam porzuci� miejsce pracy i zrzec si� telefonu. Nie b�dzie mnie tu, nie b�d� w stanie gra� - wzi�� g��boki oddech. - Oszcz�dzi�em sze��dziesi�t pi�� �wiartek. Przedwojennych. Zabra�o mi to dwa lata. - Monety? - Smith gapi� si� na niego. - Metalowe pieni�dze? - S� w azbe�cie, w sp�uczce w moim domu - powiedzia� Joe. Sprawdz� to dzi�, doda� sam do siebie. - Po przeciwnej stronie ulicy jest budka - doda� do Smitha. Zastanawia� si�, czy tych monet wystarczy. M�wi�, �e pan Praca daje ma�o, albo inaczej to ujmuj�c, kosztuje du�o. Ale sze��dziesi�t pi�� �wiartek, to ca�e mn�stwo. Przekalkulowa� to szybko w notatniku. -- Dziesi�� milion�w dolar�w w rz�dowych kartkach - powiedzia� Smithowi. - Zgodnie z dzisiejszym kursem z porannej gazety... kt�ry jest oficjalny. Po kr�tkiej pauzie Smith odezwa� si� powoli: - Rozumiem. No c�, �ycz� ci szcz�cia. Za to, co oszcz�dzi�e� dostaniesz dwadzie�cia s��w. Mo�e dwa zdania. "Jed� do Bostonu. Pytaj o..." i tu porada si� urywa, klamka zapada. Pude�ko na pieni�dze zagrze-choce; one same polec� labiryntem hydraulicznych kana��w wprost do pana Pracy w Oslo - potar� si� pod nosem, jakby ociera� wilgo�. - Zazdroszcz� ci, Fernwright. Mo�e dwa zdania, jakie otrzymasz, wystarcz�. Ja raz pr�bowa�em. Przekaza�em pi��dziesi�t �wiartek. "Jed� do Bostonu, pytaj o...", a potem maszyna si� wy��czy�a, jakby moje pieni�dze sprawi�y jej rozkosz, tak� specyficzn� maszynow� rozkosz. Ale spr�buj. - Okay - ze stoickim spokojem oznajmi� Joe. - Kiedy to po�knie twoje �wiartki... - ci�gn�� Smith, ale Joe wtr�ci� si� chropawym g�osem: - Zrozumia�em ci�. - Nie b�agaj o nic - powiedzia� Smith. - Okay - brzmia�a kr�tka odpowied�. Przez chwil� patrzyli na siebie w milczeniu. - Nie b�agaj o nic - powt�rzy� w ko�cu Smith. - Nic nie zmusi tej wszawej maszyny, �eby wyplu�a z siebie cho�by jedno s�owo wi�cej. - Hmmm - westchn�� Joe. Chcia�, �eby to zabrzmia�o jak zwykle, ale s�owa Smitha odnios�y efekt; czu� si� jakby zesz�o z niego powietrze. Owia�y go wichry przera�enia. Przeczucie, �e to mo�e sko�czy� si� niczym. Fragmentaryczne stwierdzenie ze strony pana Pracy, a potem, jak m�wi Smith, klamka zapada. Pan Praca wy��czaj�c si� przypomina gilotyn�. Ostateczne ci�cie. Je�li jest co� ostatecznego, to w�a�nie moment, gdy stalowe monety wrzucone do pana Pracy znikaj�. - Czy mog� podrzuci� ci jeszcze jedno, kt�re mam? - zapyta� Smith. - Przesz�o przez naman-ganskiego t�umacza. S�uchaj - d�ugimi palcami prze-tar^gor�czkowo swoj� karteczk�. - Straszyd�o, g��bia, albo, potas. S�awny film circa... - Marato�czyk - odpowiedzia� zimno Joe. - Tak! Masz absolutn� racj�, Fernwright, trafi�e� dok�adnie w samo sedno. Jeszcze jedno? Nie roz��czaj si�! Mam jedno naprawd� dobre! - To zadaj je Hirshmeyerowi w Berlinie - powiedzia� Joe i roz��czy� si�. Umieram, o�wiadczy� sam sobie. Usadowiony na zdezelowanym antycznym fotelu dostrzeg�, �e pali si� czerwona lampka na jego tubie pocztowej. Prawdopodobnie pali�a si� ju� od paru minut. Dziwne, pomy�la�, do pierwszej pi�tna�cie po po�udniu nie ma poczty. Czy�by przesy�ka specjalna, zastanowi� si� i nacisn�� guzik. Wylecia� list. Przesy�ka specjalna. Otworzy� j�. W �rodku by� kawa�ek papieru o tre�ci: Druciarzu, jeste� mi potrzebny. Dobrze ci zap�ac�, �adnego podpisu. �adnego adresu z wyj�tkiem jego w�asnego. M�j Bo�e, pomy�la�, to co� naprawd� wielkiego. Wiem, �e tak jest. Przestawi� fotel, by siedzie� twarz� do czerwonego �wiate�ka tuby pocztowej. Przygotowa� si� na d�ugie oczekiwanie, a� to nadejdzie. Chyba �e wcze�niej zag�odz� si� na �mier�, pomy�la�. Ale teraz nie chc� ju� umiera�. Chc� pozosta� przy �yciu. I czeka�. Czeka�. Czeka� wi�c. Rozdzia� drugi Tego dnia nic wi�cej nie zjecha�o tub� pocztow� i Joe Fernwright pod��y� do domu. "Dom" sk�ada� si� z jednego pokoju na poziomie sutereny wielkiego wie�owca. Kiedy� firma Jiffi-view z Wielkiego Cleveland pojawia�a si� co sze�� miesi�cy i tworzy�a tr�jwymiarow�, animowan� projekcj� widoku Carmel w Kalifornii. Obraz ten wype�nia� okno jego pokoju, czy te� raczej namiastk� okna. Jednak�e ostatnio z powodu z�ej kondycji finansowej Joe da� spok�j z udawaniem, �e mieszka na wielkim wzg�rzu z widokiem na morze i �cian� lasu; by� zadowolony z widoku p�askiego, niebieskiego szk�a, a raczej z rezygnacj� przyzwyczai� si� do niego. W dodatku, jakby tego by�o ma�o, odda� sw�j psychostymulator, dzia�aj�cy na m�zg gad�et, zainstalowany w szafie pokoju, kt�ry w czasie pobytu w "domu" przekonywa� jego m�zg, �e sztuczny widok Carmel jest autentyczny. Omam znikn�� z m�zgu, a iluzja z okna. Teraz, po powrocie z pracy do "domu", siedzia� pogr��ony w depresji, koncentruj�c si� na wszelkich paskudnych aspektach �ycia. Pewnego razu Muzeum Artefakt�w Historycznych w Cleveland da�o mu troch� regularnej roboty. Swoim gor�coig�owym "zszywaczem" pozlepia� wiele fragment�w, przywr�ci� wygl�d wielu ceramicznym przedmiotom; tak jak przedtem robi� to jego ojciec. Ale teraz by�o ju� po wszystkim, obiekty stanowi�ce w�asno�� muzeum zosta�y naprawione. Tu, w swej ma�ej samotni, Joe Fernwright kontemplowa� brak jakiejkolwiek ornamentacji. Od czasu do czasu przybywali do niego w�a�ciciele cennej, uszkodzonej porcelany, a on robi� to, czego chcieli. Naprawia� ich porcelan�, a oni odchodzili. Nic po sobie nie zostawiali, �adnych bibelot�w mog�cych zdobi� jego pok�j zamiast okna. Pewnego razu siedz�c tu, bawi� si� gor�c� ig��, kt�rej u�ywa�. Je�li przycisn� to ma�e urz�-dzonko do piersi, zastanawia� si� w��czaj�c ig��, i skieruj� je ku sercu, to zako�czy ono moje �ycie w nieca�� sekund�. W pewnym sensie jest to pot�ne narz�dzie. Pomy�ka, jak� stanowi moje �ycie, powtarza� sobie, zostanie zako�czona. Czemu nie? Ale istnia�a ta dziwna notka, kt�r� otrzyma� poczt�. Jak ta osoba, czy te� osoby us�ysza�y o nim? Dla zdobycia klient�w powtarza� wci�� og�oszenia w "Ceramics Monthly". Dzi�ki nim zdobywa� te nieliczne prace, jakie mia� w ci�gu tych lat. Mia�, a teraz przesta� mie�. Ale... ta dziwna notka! Podni�s� s�uchawk�, wykr�ci� numer i w kilka sekund by� twarz� w twarz ze sw� by�� �on�, Kate. Z ekranu spogl�da�a na niego blondynka o twardych rysach twarzy. - Cze��! - powiedzia� przyja�nie. - Gdzie s� alimenty za zesz�y miesi�c? - zapyta�a. - Co� mi wpadnie - odrzek� Joe. - B�d� m�g� zap�aci� wszystkie zaleg�e alimenty, je�li... - Je�li co? - przerwa�a mu. - Jaki� kolejny zwariowany pomys� zrodzony w twojej chorej g�owie? - Notatka - oznajmi�. - Chc� ci j� odczyta�. Mo�e b�dziesz w stanie powiedzie� na ten temat co� wi�cej ni� ja. Jego eks-�ona, cho� jej za to nienawidzi�, za to i za wiele innych rzeczy, mia�a b�yskotliwy umys�. Nawet teraz, w rok po ich rozwodzie, nadal polega� na jej intelekcie. To dziwne, pomy�la� kiedy�, �e mo�na znienawidzi� jak�� osob� i nigdy ju� nie chcie� jej widzie�, a jednak czasami pragn�� jej porady. To irracjonalne. Albo, zastanowi� si�, surracjonalne? Unie�� si� ponad nienawi��... A mo�e to nienawi�� by�a irracjonalna? W ko�cu Kate nigdy nic mu nie zrobi�a, nic poza u�wiadomieniem mu - dotkliwym, celowym u�wiadomieniem, �e nie potrafi zarabia� pieni�dzy. Nauczy�a go pogardy dla samego siebie, a potem odesz�a. A on nadal dzwoni� i pyta� j� o rad�. Przeczyta� jej notk�. - To z pewno�ci� nielegalne - twierdzi�a Kate. - Ale wiesz, �e twoje sprawy mnie nie interesuj�. B�dziesz musia� sam to rozgry��, sam albo z kim� z kim teraz sypiasz. Pewnie z jak�� niezorientowan� w �yciu osiemnastolatk�, nie maj�c� takiego do�wiadczenia jak starsze kobiety. - Co rozumiesz przez "nielegalne"? - zapyta�. - Czy porcelana mo�e by� nielegalna? Jaka? - Pornograficzna. Taka, jak� Chi�czycy robili w czasie wojny. - O, Chryste! - O tym nie pomy�la�. A Kate pami�ta�a! Zafascynowa�y j� te dwa cude�ka, kt�re kiedy� przesz�y przez jego r�ce. - Zadzwo� na policj� - poradzi�a Kate. - Ale ja... - Czy przychodzi ci do g�owy co� innego? - zapyta�a. - Skoro ju� przerwa�e� mi i moim go�ciom kolacj�? - Mog� do was wpa��? - zapyta� z t�sknot� granicz�c� z obaw�, co Kate nieomylnie zawsze wyczuwa�a. Obaw�, �e Kate zmieni si� w szachow� wie��, zdoln� do zadawania cios�w, a nast�pnie ukrywaj�c� si� za pozbawion� wyrazu mask�. Z pomoc� tej maski potrafi�a obr�ci� przeciwko niemu nawet jego w�asne uczucia. - Nie - powiedzia�a Kate. - Czemu nie? - Poniewa� nie jeste� w stanie wnie�� do dyskusji nic od siebie. Jak sam wiele razy mawia�e�, masz talent w r�kach. Chyba �e zamierza�e� przyj�� pot�uc mi fili�anki Royal Albert. A potem je poskleja�? Czy�by taki rodzaj magicznego zabiegu roz�mieszaj�cego dla wszystkich? - Mog� zaanga�owa� si� werbalnie - powiedzia� Joe. - No to daj mi przyk�ad. - Co? - zapyta�, wpatruj�c si� w jej twarz na ekranie telefonu. - Powiedz co� odkrywczego. - To znaczy... teraz? Skin�a g�ow�. - Muzyka Beethovena jest mocno osadzona w rzeczywisto�ci. To w�a�nie czyni go niezwyk�ym. A z drugiej strony geniusz Mozarta... - Daj spok�j. - Kate odwiesi�a s�uchawk� i ekran zgas�. Nie powinienem by� si� naprasza�, zreflektowa� si� Joe. To da�o jej wyj�cie, jakiego zwykle u�ywa. Chryste, pomy�la�. Dlaczego w og�le j� pyta�em? Wsta� i zacz�� si� przechadza� po pokoju. Robi� to coraz bardziej mechanicznie, a� w ko�cu stan��. Musz� my�le� o tym, co naprawd� ma znaczenie, powiedzia� sobie. Nie chodzi�o mu o to, �e us�ysza� od Kate co� niemi�ego, ani o to, �e przerwa�a rozmow�. Po prostu ta notka, kt�r� dzi� otrzyma�, nic nie znaczy�a. Pornograficzne czajniczki, zastanowi� si�. Pewnie mia�a racj�. A naprawianie pornograficznych czajniczk�w jest nielegalne i tyle. Powinienem by� zda� sobie z tego spraw� zaraz po przeczytaniu notki, powiedzia� sobie. Ale na tym polega r�nica pomi�dzy mn� a Kate. Ona zaraz wiedzia�a. Ja nie wpad�bym na to, p�ki bym si� nie przyjrza� naprawionemu ju� czajniczkowi. Po prostu nie jestem do�� sprytny. W por�wnaniu z ni�. W por�wnaniu z reszt� �wiata. Arytmetyczna ca�o�� wrzucona w p�yn�c� ciecz, pomy�la�. Moja najlepsza zagadka. Przynajmniej w Grze jestem dobry. I co z tego, zapyta� si�. Co z tego? Panie Praca, pom� mi. Nadszed� ju� czas. Dzi� w nocy. Wszed� szybko do przyleg�ej �azienki i z�apa� za klap� sp�uczki. Zawsze by� przekonany, �e nikt nie zagl�da do sp�uczek. Wewn�trz wisia� azbestowy woreczek z �wiartkami. No i p�ywa� tam ma�y plastykowy zbiorniczek. To go zaskoczy�o. Unosz�c go z wody, dostrzeg� z niedowierzaniem, �e zawiera zwini�ty skrawek papieru. Notk�, p�awi�c� si� w jego sp�uczce jak rzucona w morze butelka. To by� nie mo�e, pomy�la� i by� bliski wybuchni�cia �miechem. Ale nie roze�mia� si� z powodu strachu. Strachu granicz�cego z przera�eniem. To kolejny kontakt. Jak list przes�any w tubie. Ale tak nikt si� nie kontaktuje, to nie po ludzku! Odkr�ci� wieczko plastykowego pojemnika i wydoby� ze �rodka kartk�. Mia� racj�, papierek by� zapisany. Przeczyta� go raz, a potem raz jeszcze. Zap�ac� ci trzydzie�ci pi�� tysi�cy crumbli Co to na Boga jest crumbel, zastanawia� si� Joe i jego strach przerodzi� si� w panik�. Czu� niezno�ne dusz�ce ciep�o, pe�zn�ce po karku. Jego cia�o i umys� pr�bowa�y si� do tego dostosowa�, ale z niewielkim skutkiem. Wr�ciwszy do pokoju, podni�s� s�uchawk� i wykr�ci� numer dwudziestoczterogodzinnego serwisu s�ownikowego. - Co to jest crumbel? - zapyta�, uzyskawszy po��czenie z robotem. - Rozk�adaj�ca si� substancja. - Wypisa� tamten na monitorze. - Innymi s�owy drobne resztki; ma�a resztka lub cz�stka. Wprowadzono do angielskiego w 1577 roku. - A w innych j�zykach? - zapyta� Joe. - �rednioangielski kremelen. Staroangielski gec-rymian. - A j�zyki pozaziemskie? - Na Betelguezie Siedem w j�zyku urdia�skim oznacza to ma�y otw�r naturalny; co�... - Nie to - oznajmi� Joe. - Na Riglu Dwa oznacza to ma�e �yj�tko, kt�re... - Te� nie to - rzek� Joe. - Na Syriuszu Pi�� w j�zyku plabki�skim crumbel to jednostka monetarna. - O, to, to - powiedzia� Joe. - A teraz przelicz mi, ile to b�dzie na ziemskie pieni�dze. Trzydzie�ci pi�� tysi�cy crumbli. - Przykro mi, ale w celu uzyskania odpowiedzi b�dziesz musia� si� skontaktowa� z informacj� bankow� - odezwa� si� robot s�ownikowy i wy��czy� si�. Joe odnalaz� numer i zadzwoni� do informacji bankowej. - Zamkni�te na noc - poinformowa� go robot. - Na ca�ym �wiecie? - ze zdumieniem zapyta� Joe. - Wsz�dzie. - Jak d�ugo musz� czeka�? - Cztery godziny. - Moje �ycie, moja ca�a przysz�o��... - Ale m�wi� ju� do g�uchego telefonu. System informacji bankowej przerwa� kontakt. Oto, co zrobi�, zdecydowa�, po�o�� si� i prze�pi� cztery godziny. By�a si�dma, m�g� wi�c nastawi� budzik na jedenast�. Naciskaj�c odpowiedni guzik, spowodowa� wysuni�cie ��ka ze �ciany. Teraz jego pok�j by� sypialni�. Cztery godziny, powiedzia� sobie i ustawi� mechanizm ��kowego zegara. Po�o�y� si� tak wygodnie, jak na to pozwala�o ��ko i si�gn�� do prze��cznika zapewniaj�cego g��boki, zdrowy sen. Zabrz�cza� dzwonek. Cholerny obw�d sypialniany, mrukn�� do siebie Joe. Czy musz� go u�ywa�? Wsta�, otworzy� szafk� przy ��ku i si�gn�� po instrukcj�. Tak, obowi�zkowe �nienie by�o wymagane przy ka�dym u�yciu ��ka... chyba �e ustawi� d�wigni� w po�o�eniu "seks". Zrobi� tak, powiedzia� sobie w duchu. Oznajmi�, �e poznaj� kobiet� w sensie biblijnym. Jeszcze raz po�o�y� si� i wy��czy� przycisk snu. - Wa�ysz sto czterdzie�ci funt�w - powiedzia�o ��ko. - Moja wytrzyma�o�� wynosi dok�adnie tyle samo, kopulacja niemo�liwa. Mechanizm sam prze��czy� przycisk na sen i r�wnocze�nie zacz�� rozgrzewa� ��ko. W jego wn�trzu lekko rozjarzy�y si� spirale. Nie by�o sensu spiera� si� z wkurzonym meblem. A zatem w��czy� interakcj� spanie-�nienie i z rezygnacj� zamkn�� oczy. Sen nadszed� natychmiast, jak zawsze. Mechanizm dzia�a� doskonale. W okamgnieniu zacz�� �ni� sen b�d�cy udzia�em wszystkich �ni�cych na �wiecie. Jeden sen dla wszystkich. Ale, dzi�ki Bogu, co noc inny. - Witamy - zacz�� radosny senny g�os. - Dzisiejszy sen zosta� napisany przez Rega Bakera i nazywa si� "Wyryte w pami�ci". I nie zapominajcie, kochani, nadsy�ajcie swoje pomys�y na sny; czekaj� wysokie nagrody! A je�li wasz sen zostanie wykorzystany, wygracie darmow� wycieczk� pozaziemsk� w dowolnie wybranym kierunku! Sen si� rozpocz��. Joe Fernwright sta� przed Naczeln� Rad� Finansow� w dziwnym stanie niespokojnego podziwu. Sekretarz NRF odczytywa� komunikat. - Panie Fernwright - zadeklamowa� spokojnym g�osem. - Wykona� pan w swoim sklepie p�ytki, na kt�rych drukowane b�d� nowe pieni�dze. Pa�ski wz�r zosta� wybrany ze stu tysi�cy przedstawionych nam projekt�w, z kt�rych wiele stworzono z niebywa�� pomys�owo�ci�. Gratuluj�, panie Fernwright. Sekretarz wykona� w jego kierunku ojcowski gest, przypomina� troch� ksi�dza. - Jestem zaszczycony - odpar� Joe - i bardzo rad z tej nagrody. Wiem, �e do�o�y�em sw� cegie�k� do fiskalnej stabilno�ci znanego nam �wiata. Niewiele dla mnie znaczy, i� moja twarz uka�e si� na pe�nych barw nowych pieni�dzach, ale skoro ju� tak jest, chcia�bym wyrazi� swe zadowolenie i dum�. - Pa�ski podpis, panie Fernwright - przypomnia� mu sekretarz po ojcowsku - pa�ski podpis, nie pa�ska twarz, pojawi si� na banknotach. Sk�d pomys�, �e b�dzie tam r�wnie� pana podobizna? - Mo�e pan mnie �le zrozumia� - rzek� Joe. - Je�li moja twarz nie pojawi si� na nowych pieni�dzach, wycofam sw�j wz�r i ca�a ekonomiczna struktura Ziemi legnie w gruzach, gdy b�dziecie u�ywa� tych starych, podlegaj�cych inflacji pieni�dzy, kt�re ju� sta�y si� makulatur� do wyrzucenia przy pierwszej okazji. - Wycofa�by pan sw�j wz�r? - nie dowierza� sekretarz. - Tak jak pan s�ysza� - powiedzia� Joe w swoim... w ich �nie. W tym samym momencie blisko miliard ludzi na ziemi wycofywa�o swe wzory jak on. Ale Joe nie my�la� o tym. Wiedzia� tylko tyle; bez niego ca�y system, ca�a podstawa ich pa�stwa ulegnie rozpadowi. - A w kwestii podpisu, to tak jak wielki bohater przesz�o�ci, Che Guevara, szlachetny cz�owiek, kt�ry odda� �ycie za przyjaci�, podpisz� si� na tych banknotach tylko "Joe". Ku jego pami�ci. Ale moja twarz musi by� w wielu kolorach. Przynajmniej w trzech. - Panie Fernwright - powiedzia� sekretarz - stawia pan trudne wymagania. Jest pan twardym cz�owiekiem. Rzeczywi�cie, przypomina mi pan Che i s�dz�, �e miliony ogl�daj�ce pana w TV zgodz� si� z tym. A teraz wszyscy razem, dla Joe i Che Guevary! - Sekretarz odrzuci� kartk� z mow� i zacz�� klaska�. - Niech us�ysz� wszystkich ogl�daj�cych nas dobrych ludzi. Oto bohater narodowy, kolejny wielki cz�owiek, kt�ry sp�dzi� lata pracuj�c, by... W��czy� si� budzik i obudzi� Joego. Chryste, powiedzia� do siebie Joe i wsta� na wp� �pi�cy. O co tam chodzi�o? O pieni�dze? Sen rozp�ywa� si� ju� w jego umy�le. - Zrobi�em jakie� pieni�dze - powiedzia� g�o�no, mru��c oczy - albo raczej wydrukowa�em. Kogo to obchodzi. Sen jak wiele innych. Rz�dowa kompensacja rzeczywisto�ci. Noc za noc�. To gorsze od bezsenno�ci. Nie, zdecydowa�. Nic nie jest gorsze od bezsenno�ci. Podni�s� s�uchawk� telefonu i zadzwoni� do banku. - Tu Interplanetarny Sp�dzielczy Bank Pszenicy i Kukurydzy. - Ile jest warte trzydzie�ci pi�� tysi�cy crumbli w dolarach? - zapyta� Joe. - Crumble tak jak w j�zyku plebkia�skim Syriu-sza Pi��? - Zgadza si�. Bankomat umilk� na chwil�, a potem odezwa� si�: - 200 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 dolar�w. - Naprawd�? - zapyta� Joe. - A m�g�bym ci� ok�ama�? - odpowiedzia� robot bankowy. - Nie wiem nawet, kim jeste�. - Czy s� jakie� inne crumble? - zapyta� Joe. - To znaczy crumble u�ywane jako jednostki monetarne innej enklawy, cywilizacji, plemienia, czy spo�ecze�stwa w znanym wszech�wiecie? - Kilka tysi�cy lat temu u�ywano crumbli... - Nie - przerwa� Joe. - Chodzi�o mi o u�ywane aktualnie crumble. Dzi�ki, wy��czam si�. Od�o�y� s�uchawk�. Dzwoni�o mu w uszach, czu� si�, jakby wszed� pomi�dzy stado gigantycznych dzwon�w. Tak w�a�nie musi wygl�da� to, co nazywaj� do�wiadczeniem mistycznym, pomy�la� sobie. Drzwi frontowe stan�y otworem i do pokoju wkroczy�o dw�ch policjant�w S�u�b Utrzymania Porz�dku Publicznego. Zaraz omietli wzrokiem ca�e pomieszczenie. - Oficerowie Hymes i Perkin z SUPP - powiedzia� jeden z nich i b�ysn�� odznak�. - Pan naprawia porcelan�, panie Fernwright? Na rencie, nieprawda�? Prawda� - doko�czy�, sam sobie odpowiadaj�c na pytanie. - Na ile okre�li�by pan swoje dzienne dochody, rent� i zarobki za prace zlecone? Drugi otworzy� tymczasem drzwi do �azienki. - Mamy tu co� interesuj�cego. Szczyt sp�uczki toaletowej zosta� zdj�ty i wisi tam woreczek z metalowymi pieni�dzmi. Zgaduj�, �e oko�o osiemdziesi�ciu �wiartek. Jest pan obrotny, panie Fernwright - oficer wr�ci� do pokoju. - Od jak dawna... - Dwa lata - odpar� Joe - i nie �ami� �adnego prawa; sprawdzi�em u pana Adwokata, zanim zacz��em. - A co to za sprawa z trzydziestoma pi�cioma tysi�cami crumbli? Joe zawaha� si�. Jego nastawienie do SUPP nie by�o szczeg�lne. Mieli �adne garniturki, ka�dy trzyma� pod pach� teczk�. Wygl�dali na klasycznych biznesmen�w: odpowiedzialnych, nadzianych, zdolnych samodzielnie podejmowa� decyzje. Nie na jakich� tam zwyk�ych biurokrat�w, kt�rych traktowano by jak roboty... a jednak by�o w nich co� nieludzkiego, co�, czego nie m�g� okre�li�. Chocia�, po namy�le... tak, mia� to. Nikt nie by� w stanie sobie wyobrazi�, �e taki funkcjonariusz m�g�by otworzy� drzwi przed dam�. To wyja�nia�o jego odczucia. Mo�e ma�a rzecz, ale stanowi�a esencj� SUPP. Nigdy nie otwieraj drzwi kobiecie ani nie zdejmuj kapelusza w windzie. Normalne prawa etyki nie mia�y u nich zastosowania, nie by�y przestrzegane. Nigdy. Ale za to jak wspaniale byli ogoleni. Jacy schludni. Dziwne, pomy�la�, jak ta konstatacja przybli�y�a mnie do zrozumienia ich. Bo teraz ich rozumiem. Mo�e tylko symbolicznie, ale wszystko poj��em i nikt mi tego nie odbierze. - Dosta�em notk� - powiedzia� Joe. - Poka�� wam. Poda� im karteczk�, kt�r� odnalaz� w plastykowym pojemniku w sp�uczce. - Kto to napisa�? - zapyta� jeden z m�czyzn. - B�g jeden wie - odpar� Joe. - Czy to �art? - Ma pan na my�li to, �e notka jest �artem, czy te� to, �e powiedzia�em "B�g jeden wie"... - przerwa�, zauwa�ywszy, �e jeden z m�czyzn si�gn�� po czujnik. Receptor, kt�ry zbierze i nagra jego my�li dla inspekcji policyjnej. - Zobaczycie - powiedzia�. - Zobaczycie, �e to prawda. Czujnik, podobny do r�d�ki, na kilka minut zawis� nad jego g�ow�. Nikt nic nie m�wi�. Potem funkcjonariusz schowa� czujnik do kieszeni i w�o�y� do ucha s�uchawk�. Ods�ucha� sobie my�li Joego. - Zgadza si� - stwierdzi� i zatrzyma� ta�m�, umieszczon� oczywi�cie w akt�wce. - On nic nie wie o tej notce. Ani kto j� pod�o�y�, ani dlaczego. Przepraszamy, panie Fernwright. Jest panu oczywi�cie wiadomo, �e monitorujemy wszystkie rozmowy telefoniczne. Ta zainteresowa�a nas ze wzgl�du, jak pan pewnie sam rozumie, na wspomnian� sum�. Drugi policjant powiedzia�: - Prosz� sk�ada� nam raz dziennie raporty w tej sprawie. - Poda� Joemu kart�. - Numer, pod jaki nale�y dzwoni�, jest tutaj. Nie musi pan prosi� nikogo szczeg�lnego, wystarczy przekaza� informacje temu, kto si� zg�osi. Pierwszy funkcjonariusz doda�: - Nie ma nic legalnego w tym, �e mo�e pan otrzyma� trzydzie�ci pi�� tysi�cy plabkia�skich crumbli, panie Fernwright. To �mierdzi czym� nielegalnym. Tak my to widzimy. - Mo�e na Syriuszu Pi�� jest od cholery pot�uczonej porcelany - powiedzia� Joe. - Niez�y �art - stwierdzi� zimno pierwszy funkcjonariusz, po czym skin�� na swojego towarzysza, otworzyli drzwi i wyszli z pokoju. Drzwi same si� za nimi zamkn�y. - A mo�e to gigantyczny czajnik - powiedzia� g�o�no Joe - czajnik rozmiaru planety w pi��dziesi�ciu kolorach i... - podda� si�, pewnie ju� go nie s�yszeli. I oryginalnie ornamentowany przez najwi�kszego artyst� w plebkia�skiej historii, pomy�la�. I jest to jedyna pozosta�o�� jego geniuszu, gdy� reszt� zniszczy�o trz�sienie ziemi, a czajnik sta� si� obiektem czci. Wi�c ca�a plebkia�ska cywilizacja leg�a w gruzach. Plebkia�ska cywilizacja. Hmmm, pomy�la�. Ciekawe, jak zaawansowani cywilizacyjnie s� na tym Syriuszu Pi��, zapyta� siebie samego. Dobre pytanie. Wykr�ci� numer encyklopedii. - Dobry wiecz�r - powiedzia� g�os robota. - Jakiej informacji pragnie pan lub pani? Joe powiedzia�: - Prosz� o opis rozwoju spo�ecznego na Syriuszu Pi��. Zanim min�� u�amek sekundy, sztuczny g�os zacz�� m�wi�: - To stara spo�eczno��, kt�ra prze�y�a ju� swe najlepsze dni. Obecnie istot� dominuj�c� jest tam Glim-mung. Owa olbrzymia, tajemnicza istota nie pochodzi z tej planety; przenios�a si� tam kilka wiek�w temu, przejmuj�c �wiat po takich delikatnych gatunkach, jak wuby, werje, klaki, troby i printery pozosta�e po niegdy� rz�dz�cych tam tak zwanych staro�ytnych, Mg�orzeczach. - A ten Glimmung, czy jest pot�ny? - zapyta� Joe. - Jego moc - powiedzia� g�os encyklopedii - wyznaczana jest ramami pewnej szczeg�lnej ksi�gi, prawdopodobnie nie istniej�cej, w kt�rej, jak si� utrzymuje, zapisano wszystko, co by�o, jest i b�dzie. - Sk�d pochodzi�a ta ksi�ga? - zapyta� Joe. - Wykorzysta�e� sw�j przydzia� informacji - o-znajmi� g�os i roz��czy� si�. Joe odczeka� dok�adnie trzy minuty i zadzwoni� jeszcze raz. - Dobry wiecz�r. Jakich informacji potrzebuje pan lub pani? - Ta ksi��ka o Syriuszu Pi�� - zapyta� Joe - kt�ra dotyczy wszystkiego co by�o... - Och, to znowu pan. No c�, ten trik ju� nie dzia�a; zbieramy teraz pr�bki g�osu. - Po��czenie przerwano. Zgadza si�, pomy�la� Joe. Pami�tam, jak czyta�em o tym w gazecie. To kosztowa�o rz�d zbyt wiele pieni�dzy. Wszyscy robili to, co w�a�nie chcia�em zrobi�. Cholera, powiedzia� do siebie. Dwadzie�cia cztery godziny temu zdoby�bym wi�cej informacji. Oczywi�cie m�g� uda� si� do prywatnej budki pana Encyklopedii. Ale kosztowa�oby to tyle, ile uzbiera� w woreczku. Rz�d, zezwalaj�c na prowadzenie takich interes�w, jak pana Adwokata, pana Encyklopedii, czy pana Pracy, potrafi� dopilnowa� profit�w. My�l�, �e da�em si� wyko�owa�, powiedzia� do siebie Joe Fernwright. Jak zwykle. Nasze spo�ecze�stwo jest doskonale zarz�dzane. Ka�dy zostaje w ko�cu wyko�owany. Rozdzia� trzeci Nast�pnego ranka, gdy dotar� do swej klitki warsztatowej, zasta� tam specjaln� przesy�k�. Le� na planet� Plowmana, gdzie jeste� potrzebny. Twoje �ycie b�dzie co� znaczy�. Stworzysz co�, co prze�yje zar�wno mnie, jak i ciebie. Planeta Plowmana, pomy�la� Joe. Jakby gdzie� o tym s�ysza�, cho� nie pami�ta� dok�adnie gdzie. Bez zastanowienia wykr�ci� numer encyklopedii. - Czy planeta Plowmana... - Zacz��, ale przerwa� mu sztuczny g�os: - Poczekaj jeszcze dwana�cie godzin. �egnam. - Tylko jeden fakt - rozz�o�ci� si�. - Chc� tylko informacji o Syriuszu Pi�� i planecie... - klik. Mechanizm robota roz��czy� si�. Gnojki, pomy�la� Joe. Wszystkie komputery i serwomechanizmy to gnojki. Kogo mam spyta�? Kto wiedzia�by, czy Syriusz Pi�� to planeta Plowmana? Kate. Kate by wiedzia�a. Jednak, pomy�la� wykr�caj�c ju� jej numer, skoro zamierzam tam emigrowa�, to czy chc�, by o tym wiedzia�a? B�dzie mog�a mnie dopa�� i �ci�gn�� alimenty. Zrezygnowa�. Jeszcze raz si�gn�� po nie podpisan� notk� i przestudiowa� j�. Powoli dotar�o do jego �wiadomo�ci co� jeszcze. Na kartce znajdowa�o si� wi�cej s��w, napisanych ledwie widzialnym atramentem. Pismo runiczne? Czu� dziwne, zwierz�ce podniecenie, jakby podejmowa� jaki� trop. Zadzwoni� do Smitha. - Gdyby� dosta� list - powiedzia� - napisany atramentem sympatycznym, jakby� go uczyni� widzialnym? - Potrzyma�bym go nad �r�d�em ciep�a - powiedzia� Smith. - Dlaczego? - spyta� Joe. - Poniewa� jest pewnie napisany mlekiem. A pismo mlekiem ujawnia si� nad �r�d�em ciep�a. - Runy pisane mlekiem? - zapyta� Joe ze z�o�ci�. - Statystyka wykazuje... - Nie wyobra�am sobie tego. Po prostu nie. Runy pisane mlekiem - pokr�ci� g�ow�. - A tak w og�le to jaka statystyka dotyczy pisma runicznego? To absurd. -- Wyj�� zapalniczk�, zapali� j� i umie�ci� pod papierem. Natychmiast ujrza� czarne litery. Wydob�dziemy Heldscall� - Co odczyta�e�? - zapyta� Smith. Joe powiedzia�: - Pos�uchaj, Smith; nie u�ywa�e� encyklopedii w ci�gu ostatnich dwudziestu czterech godzin, prawda? - Nie - odpar� Smith. - Zadzwo� tam - poprosi� Joe - i zapytaj, czy planeta Plowmana to inna nazwa Syriusza Pi��. I zapytaj, z czego sk�ada si� "Heldscalla" - wydaje mi si�, �e o to m�g�bym sam zapyta� s�ownik, powiedzia� do siebie. - Co za ba�agan - doda� na g�os. - Jak tu mo�na prowadzi� interesy? - Czu� strach przemieszany z nudno�ciami, ale nie przejmowa� si� tym. Nie by�o to uczucie ani efektowne, ani zabawne. W dodatku, pomy�la�, musz� zg�osi� to na policj�, wi�c znowu czeka mnie inwigilacja. Pewnie ju� maj� kartotek�, cholera, maj� j� przecie� od momentu mego urodzenia. Ale teraz pojawi�y si� tam nowe wpisy, a to nie jest dobre. Wie o tym ka�dy obywatel. Heldscalla, pomy�la�. To s�owo robi wra�enie. Przemawia�o do niego, wydawa�o si� znajdowa� w absolutnej opozycji do takich rzeczy, jak klitki mieszkalne, telefony, spacer do pracy przez nieprzebrany t�um, �ycie z renty, a wszystko to przeplatane zabaw� w Gr�. Jestem tu, pomy�la�, a powinienem by� gdzie� tam. - Oddzwo� do mnie, Smith - powiedzia� do telefonu - jak tylko porozmawiasz z encyklopedi�. Cze��. - Roz��czy� si�, poczeka� chwil�, a potem zadzwoni� do s�ownika. - Heldscalla - powiedzia�. - Co to znaczy? S�ownik, a raczej jego sztuczny g�os, odpowiedzia�: - Heldscalla to staro�ytna katedra Mg�orzeczy rz�dz�cych kiedy� na Syriuszu Pi�tym. Kilka wiek�w temu zatopi�o j� morze i nigdy nie odbudowano jej na suchym l�dzie, nie przywr�cono jej dawnej �wietno�ci ze �wi�tymi artefaktami. - Czy masz teraz po��czenie z encyklopedi�? - zapyta� Joe. - Tu jest cholernie du�o definicji. - Tak, prosz� pana lub pani, mam po��czenie. - To mo�esz powiedzie� mi co� wi�cej? - Nic wi�cej. - Dzi�ki - zdenerwowa� si� Joe Fernwright i odwiesi� s�uchawk�. Ju� to sobie wyobra�a�. Glimmungi, a raczej jeden Glimmung, poprawi� si�, bo bez w�tpienia istnia� tylko jeden, mia� zamiar wznie�� pradawn� katedr� Held-scalla i aby tego dokona� potrzebowa� wielu specjalist�w z r�nych dziedzin. Jedn� z nich by�a naprawa porcelany. Heldscalla z pewno�ci� mia�a sw� ceramik�, wystarczaj�c� jej ilo��, by Glimmung zwr�ci� si� do niego... i zaproponowa� tak� sumk� za prac�. Do tej pory zatrudni� ju� pewnie z dwustu majstr�w, z dwustu planet, pomy�la� Joe. Nie tylko do mnie trafi� dziwny li�cik i temu podobne. W my�lach ujrza�, jak odpalaj� olbrzymie dzia�o i wylatuj� z niego tysi�ce list�w poleconych zaadresowanych do r�nych form �ycia w ca�ej Galaktyce. O Bo�e, pomy�la�. Policja tropi te listy; wpadli do mego domu w kilka minut po konsultacji z bankiem. Zesz�ej nocy tych dw�ch wiedzia�o, co zawieraj� oba li�ciki i notka p�ywaj�ca w sp�uczce. Mogli mi od razu powiedzie�. Ale nie zrobili tego; to by�oby zbyt naturalne, zbyt ludzkie. Zadzwoni� telefon i Joe podni�s� s�uchawk�. - Skontaktowa�em si� z encyklopedi� - o�wiadczy� Smith, gdy jego obraz pojawi� si� na ekranie. - Planeta Plowmana to w kosmicznym �argonie Syriusz Pi��. Spyta�em o szczeg�y i my�l�, �e to docenisz. - Tak - powiedzia� Joe. - �yje tam jedna wielka istota, prawdopodobnie niepe�nosprawna. - To znaczy, �e jest chora? - zapyta� Joe. - No wiesz, wiek... te sprawy. Raczej u�piona. - Czy jest okrutna? - Jak mo�e by� okrutna, skoro jest u�piona i niepe�nosprawna? Jest nieszkodliwa. Tak, to dobre s�owo, nieszkodliwa. - Czy nawi�zywa�a kiedy� kontakt? - zapyta� Joe. - Niespecjalnie. - Nic a nic? _ Dziesi�� lat temu poprosi�a nas o satelit� meteo. _ Czym za niego zap�aci�a? - Nie zap�aci�a. Jest sp�ukana. Dosta�a satelit� za darmo i dorzucili�my jej jeszcze satelit� ��czno�ciowego. - Sp�ukana i nieszkodliwa - stwierdzi� Joe. Czu� si� za�amany. - No c� - powiedzia�. - Czuj�, �e nie b�dzie z tego �adnych pieni�dzy. - Dlaczego? Czy wytaczasz jaki� proces tej istocie? - �egnaj, Smith - powiedzia� Joe. - Czekaj! - krzykn�� Smith. - Mamy now� gr�. Przy��czysz si�? Polega na szybkim przeszukiwaniu archiw�w gazet pod k�tem najzabawniejszych nag��wk�w. Prawdziwych nag��wk�w, wyobra�asz sobie, nie wymy�lonych. Mam jeden dobry, z 1962 roku. Chcesz go us�ysze�? - Okay - powiedzia� Joe, nadal za�amany. To uczucie przenika�o go jak g�bk�, a on reagowa� jak g�bka. - No to przeczytaj ten tytu�. - ELMO PLASKETT POGR��A GIGANT�W - odczyta� Smith ze skrawka papieru. - A kim�e u diab�a by� Elmo Plaskett? - Pojawi� si� kiedy� i... - Musz� ju� ko�czy� - oznajmi� Joe, wstaj�c. - Wychodz� z biura. - Odwiesi� s�uchawk�. Do domu, powiedzia� sobie. Zabra� woreczek �wiartek. Rozdzia� czwarty Przy chodnikach zbiera�a si� i czeka�a zwierz�co pulsuj�ca masa clevelandzkich nie zatrudnionych i nieza-trudnialnych. Czekali i mieszali si� mi�dzy sob�, tworz�c niestabilny i smutny t�um. Joe Fernwright ze swym woreczkiem monet otar� si� o nich w drodze na r�g ulicy, do budki pana Pracy. Czu� obecno�� charakterystycznego, jakby octowego zapachu zawiedzionych mas ludzkich. Ze wszystkich stron czyje� oczy �ledzi�y jego marsz. Ludzie ci w ciszy obserwowali, jak z determinacj� przechodzi obok nich. - Przepraszam - odezwa� si� do m�odego Meksykanina, kt�ry zablokowa� mu przej�cie. Tamten zamruga� nerwowo, ale nie poruszy� si�. Dostrzeg� niesiony przez Joego azbestowy woreczek. Bez w�tpienia wiedzia�, co w nim jest, dok�d zmierza Joe i co ma zamiar zrobi�. - Czy mog� przej��? - zapyta� go Joe. Chyba byli w impasie. Stoj�cy za Joem ludzie zablokowali drog�, odcinaj�c mu szans� ucieczki. Nie by� w stanie ruszy� dalej ani si� wycofa�. Nast�pn� rzecz� jak� zrobi� b�dzie zabranie mi worka i ucieczka, pomy�la�. Bola�o go serce, jakby przed chwil� zdoby� jaki� szczyt, ale by�a to raczej kraw�d� nad przepa�ci� pe�n� czaszek. Dostrzeg� wpatrzone w niego oczy i do�wiadczy� dziwnego uczucia, �e ci ludzie wyczuwali obecno�� pieni�dzy, jakby... - Czy m�g�bym zobaczy� pa�skie monety, sir? - odezwa� si� Meksykanin. Trudno by�o przewidzie�, co dalej robi�. Te oczy, a raczej zapadni�te oczodo�y, �widrowa�y go ze wszystkich stron. Czu�, jak go otaczaj�. Jego i azbestowy woreczek, kt�ry mia� przy sobie. Kurcz� si�, pomy�la� zdumiony. Dlaczego? Czu� si� zawiedziony i s�aby, ale nie czu� si� winny. To by�y jego pieni�dze. Wiedzia� o tym i oni te� wiedzieli. A jednak ich oczy sprawia�y, �e si� kurczy�. Pomy�la�, �e cokolwiek zrobi: p�jdzie do budki pana Pracy, czy nie, nie ma znaczenia dla tych ludzi. Do diab�a! Tamci �yli swoim �yciem, a on swoim. I to do niego nale�a� woreczek z zaoszcz�dzonymi pieczo�owicie pieni�dzmi. Czy ci ludzie s� w stanie mnie wch�on��, zastanowi� si�. Wci�gn�� mnie mi�dzy siebie i zarazi� bakcylem beznadziejno�ci? To ich problem, nie m�j, odpowiedzia� sobie. Nie zamierzam ton�� w tym systemie, to by�a moja pierwsza decyzja, zignorowa� dwie przesy�ki polecone i wybra� si� w drog� z woreczkiem monet. To pocz�tek mojej ucieczki i nie b�d� zmienia� plan�w z powodu tych ludzi. - Nie - oznajmi�. - Nie zabior� �adnej - powiedzia� m�odzieniec. Joe Fernwright podda� si� dziwnemu impulsowi. Otworzywszy worek, wydoby� jedn� monet� i podni�s� j� w stron� m�odego Meksykanina. Gdy ch�opiec odebra� j� od niego, pojawi�y si� kolejne wyci�gni�te ze wszystkich stron d�onie. Kr�g wpatrzonych oczu zmieni� si� w kr�g d�oni. Ale nie by�o w nich chciwo�ci; �adna z r�k nie pr�bowa�a chwyci� za woreczek. Po prostu czeka�y. Czeka�y w milczeniu popartym wiar�, tak jak niegdy� on przy tubie pocztowej. Potworne, pomy�la� Joe. Ci ludzie s�dz�, �e uczyni� im prezent, taki jakiego wcze�niej oczekiwali od �wiata. �wiat nic dla nich nie zrobi� przez ca�e �ycie, a oni akceptowali to w milczeniu. Widz� we mnie palec bo�y. Ale nim nie jestem, pomy�la�. Musz� si� st�d zbiera�. Nic nie mog� dla nich zrobi�. Mimo �e my�la� inaczej, si�gn�� r�k� do woreczka i zacz�� wr�cza� ludziom monety, jedn� po drugiej. Nad jego g�ow� zagwizda� g�o�no policyjny patrolowiec i obni�y� sw�j lot, przypominaj�c wielk� pokrywk� z dwoma pasa�erami w jasnych uniformach i b�yszcz�cych he�mach. W r�kach trzymali strzelby laserowe. Jeden z nich powiedzia�: - Zejd�cie z drogi temu cz�owiekowi. Otaczaj�cy Joego t�um zacz�� topnie�. Wyci�gni�te r�ce znikn�y, jakby pokry�a je kurtyna mroku. - Nie st�j tutaj - powiedzia� do Joego drugi policjant s�u�bowym tonem. - Ruszaj dalej. Zabieraj te monety, albo wypisz� ci mandat, po kt�rym nie zostanie ci ju� ani jedna. Joe ruszy�. - Za kogo si� uwa�asz? - odezwa� si� pierwszy policjant z lec�cego nad nim patrolowca. - Za jak�� prywatn� organizacj� charytatywn�? Nic nie m�wi�c, Joe szed� dalej. - Prawo wymaga, by� mi odpowiedzia� - oznajmi� policjant. Si�gn�wszy do azbestowego woreczka, Joe wydoby� jedn� �wiartk�. Poda� j� w kierunku znajduj�cego si� bli�ej funkcjonariusza. R�wnocze�nie ze zdumieniem zauwa�y�, �e zosta�o mu ju� tylko kilka monet. Zda� sobie spraw�, �e jego pieni�dze przepad�y! Zosta�a mi tylko jedna droga wyj�cia, pomy�la�. Tuba pocztowa i to, co przynios�a przez ostatnie dni. Mo�e mi si� to podoba� lub nie, ale po tym, co zrobi�em, klamka zapad�a.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!