2844
Szczegóły |
Tytuł |
2844 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2844 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2844 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2844 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Orson Scott Card
Kalejdoskop
(Przek�ad Ewa Witecka)
Charliemu Benowi,
kt�ry potrafi lata�
WPROWADZENIE
Nie wierz� w jungowsk� "pod�wiadomo�� zbiorow�", a przynajmniej nie w takim znaczeniu, z jakim si� zetkn��em. Wierz� jednak, �e w wi�kszo�ci s� to wsp�lne opowie�ci, kt�re spo�eczno�ci ludzkie same tworz�, poniewa� pomaga im to ��czy� si� w jedn� ca�o��.
Najwa�niejszy jest spos�b, w jaki okre�lamy swoj� to�samo��, nierozerwalnie zwi�zan� z naszym odkrywaniem przypadkowo�ci. Wszystko w przyrodzie opiera si� na przyczynie mechanicznej: bodziec A wywo�uje reakcj� B. Ale niemal zaraz po opanowaniu j�zyka m�wionego, uczy si� nas ca�kowicie odmiennego systemu: przyczyny celowej, kiedy jaka� osoba anga�uje si� w zachowanie B, by otrzyma� rezultat A. Niewa�ne, czy wynikiem by� rezultat X lub Y, a nie A. Kiedy chodzi o ocen� ludzkiego zachowania, szybko si� uczymy, �e najbardziej liczy si� opowie�� o celu zachowania jakiej� osoby.
Na pewno znacie zdania b�d�ce ocen� moraln�: "Dlaczego to zrobi�e�?", "Nie chcia�em tego zrobi�", "Ja tylko pr�bowa�em ci� zaskoczy�". "Chcesz mnie poni�y� przed wszystkimi?" "Ja zaharowuj� si� na �mier� nie po to, �eby� ty m�g� wyj�� i...". Wszystkie te stwierdzenia zawieraj� jakie� tre�ci lub zach�caj� do ich tworzenia; to historie o naszym zachowaniu, w kt�re wierzymy, nadaj� im warto�� moraln�. Nawet najokrutniejsi lub najs�absi z nas musz� znale�� co�, co usprawiedliwi, a nawet uszlachetni wady naszego charakteru. W dniu, kiedy to pisz�, burmistrz pewnego wielkiego ameryka�skiego miasta, aresztowany za za�ywanie kokainy, naprawd� stan�� przed kamicami i powiedzia�: "Uwa�am, �e tak ci�ko pracowa�em dla ludzi, i� nie mia�em czasu na zaspokojenie moich w�asnych potrzeb". C� to za opowie�� - za�ywanie narkotyku przedstawione jako altruistyczne, bezinteresowne zachowanie! W istocie nie chodzi tu wcale o prawd�; s�k w tym, �e wszyscy ludzie zajmuj� si� uk�adaniem opowie�ci o sobie, tworz�c historie, w kt�re sami chc� wierzy�, historie o nich samych, w jakie - a bardzo tego pragn� - uwierzyliby inni ludzie, historie o innych ludziach, w kt�re sami wierz�, i wreszcie historie o nich samych i o innych, kt�re, jak si� obawiaj�, mog� by� prawdziwe.
Nasza to�samo�� jest zbiorem takich opowie�ci, w kt�re z czasem sami uwierzyli�my. Jeste�my bombardowani wymy�lonymi przez innych historiami o nas samych; nawet nasze wspomnienia filtrowane s� przez opowie�ci, kt�re sami stworzyli�my dla zinterpretowania wydarze� z naszej przesz�o�ci. Korygujemy swoj� to�samo��, poddaj�c rewizji nasz� w�asn� opowie�� o nas samych. Psychoterapeuci-tradycjonali�ci k�ad� du�y nacisk na ten proces: my�la�e�, �e wybierasz post�powanie X, ale w rzeczywisto�ci twoim pod�wiadomym celem by�o zachowanie Y. Ach, teraz ju� siebie rozumiem! Ale ja tak nie uwa�am - s�dz�, �e w chwili, gdy uwierzy�e� w t� now� opowie��, po prostu skorygowa�e� swoj� to�samo��. Nie jestem ju� osob�, kt�ra wybra�a post�powanie X, lecz t�, kt�r� co� popycha do zachowania Y, cho� nawet sobie nie zdaje z tego sprawy. W rezultacie pozostajesz t� sam� osob�, kt�ra dokona�a tych czyn�w. Tylko twoja opowie�� si� zmieni�a.
Wszystko to zwi�zane jest z to�samo�ci� jednostek, kt�rych tragedia polega na tym, �e nigdy nie poznaj� prawdziwej przyczyny swego zachowania. A je�li nie mo�emy pozna� samych siebie, prawdziwe poznanie innej istoty ludzkiej jest nieosi�galne. W takim razie zachowanie innych ludzi zawsze musi by� nieprzewidywalne. A przecie� �adna ludzka spo�eczno�� nie mog�aby istnie�, gdyby�my nie mieli mechanizmu, kt�ry sprawia, �e czujemy si� bezpieczni ufaj�c, i� zachowanie innych ludzi opiera si� na pewnych przewidywalnych wzorcach. A te przewidywalne wzorce nie wynikaj� wy��cznie z naszego osobistego do�wiadczenia, musimy zna� je do pewnego stopnia, wiedzie�, jak post�pi w wi�kszo�ci sytuacji inny cz�onek tej samej spo�eczno�ci, zanim jeszcze poddamy go obserwacji.
Istniej� dwa rodzaje opowie�ci, kt�re nie tylko daj� nam z�udzenie rozumienia zachowania innych ludzi, lecz tak�e czyni� wiele, by te z�udzenia wydawa�y si� nam prawdziwe. Ka�da spo�eczno�� ma swoj� epik�: zbi�r opowie�ci o tym, co to znaczy by� jej cz�onkiem. Historie te mog� si� wywodzi� ze wsp�lnych do�wiadcze�: czy kiedykolwiek s�ysza�e� dw�ch katolik�w odwo�uj�cych si� do katechizmu lub wspominaj�cych zakonnice, kt�re uczy�y ich w katolickiej szkole? Mog� te� by� wytworem wsp�lnego dziedzictwa, przenosz�cego poczucie to�samo�ci spo�ecznej poprzez czas i przestrze�. Dlatego Amerykanie nie widz� niczego niew�a�ciwego w nazywaniu Jerzego Waszyngtona "naszym" pierwszym prezydentem, cho� �aden z �yj�cych Amerykan�w nie by� jego wsp�czesnym, a wi�kszo�� ma niewielu przodk�w, kt�rzy wtedy �yli. To dlatego Amerykanin �yj�cy w Los Angeles mo�e us�ysze� o czym�, co wydarzy�o si� w Springfield w stanie Illinois lub w Springfield w stanie Massachusetts i powiedzie�: "Tylko tutaj w Ameryce...".
Oczywi�cie przynale�no�� do danej spo�eczno�ci nigdy nie jest absolutna. R�wnie dobrze ta sama osoba mog�aby powiedzie�: "My, mieszka�cy Los Angeles", lub "My, mieszka�cy Kalifornii, na pewno nie jeste�my tacy", potwierdzaj�c w ten spos�b epik� innej wsp�lnoty. Lecz im wa�niejsza jest dla nas okre�lona grupa ludzi, tym zwi�zane z ni� historie wywieraj� wi�kszy wp�yw na formowanie naszego �wiatopogl�du i na kszta�towanie naszych zachowa�. My�l�, �e nie tylko dzieci s�uchaj� tradycyjnego gderania: "Nie obchodzi mnie, co robi� dzieci innych ludzi. W naszej rodzinie...". Epika ka�dej spo�eczno�ci zawiera starodawne opowie�ci, kt�re okre�laj�, co jej cz�onkowie robi�, a czego nie". "�aden porz�dny baptysta nigdy by...", "tak jak prawdziwy Amerykanin". A historie, definiuj�ce to�samo�� jakiej� osoby, cz�stokro� interpretowane s� przez rol�, jak� odgrywa ona w owej spo�eczno�ci. "Wszyscy jeste�my tacy dumni z ciebie, synu". "To odpowiednia rola dla m�odych...". "Po prostu chcia�bym (chcia�abym), �eby inni m�odzi ludzie byli bardziej do ciebie podobni". "Mam nadziej�, �e odczuwasz dum�, daj�c taki przyk�ad innym dzieciom". "A teraz ka�dy pomy�li, �e my wszyscy Murzyni/Rotarianie/�ydzi/Amerykanie jeste�my tacy jak ty!". W ten spos�b nie tylko okre�laj� nas epickie opowie�ci spo�eczno�ci, do kt�rych nale�ymy, lecz tak�e my sami naszym zachowaniem pomagamy je korygowa� (gdybym mia� om�wi� to zagadnienie szczeg�owo, opowiedzia�bym o roli obcych w kszta�towaniu epiki danej spo�eczno�ci oraz o epice negatywnej. Ale jest to tylko esej, a nie ksi��ka).
Drugi rodzaj opowie�ci kszta�tuj�cych ludzkie zachowania tak, aby�my mogli razem �y�, uwa�a si� za nie zwi�zany z �adn� konkretn� spo�eczno�ci�. Opowie�� ta ma charakter mityczny; ci, kt�rzy w ni� wierz�, s� przekonani, i� okre�la ona zachowanie istot ludzkich. Historie te nie opowiadaj�, jak ten lub inny cz�owiek zachowa� si� w pewnej sytuacji. Dotycz� one zachowa� og�u w takich wypadkach.
Wszystkie opowie�ci zawieraj� elementy epickie i mityczne. Fikcja literacka i �wi�te ksi�gi s� wyj�tkowo dobrze przystosowane do przekazu mit�w, poniewa� z samej swej definicji fikcja nie jest zwi�zana z jakimi� rzeczywistymi lud�mi w realnym �wiecie, za� wyznawcy danej religii uwa�aj� swoje pismo �wi�te za uniwersaln� prawd�, a nie za opis konkretnej sytuacji - tak jak zazwyczaj rozumie si� histori�. Prawdziwy te�, cho� niezbyt wa�ny jest fakt, �e zar�wno fikcja literacka, jak i �wi�te ksi�gi s� r�wnie� epik�, odzwierciedlaj�c� warto�ci i za�o�enia moralne spo�eczno�ci, kt�ra je wytworzy�a - dlatego �e ich odbiorcy wierz�, i� owe historie s� uniwersalne i z czasem zaczynaj� zachowywa� si� tak, jak gdyby rzeczywi�cie takie by�y.
Lecz nie ca�a fikcja literacka jest w r�wnym stopniu mityczna. Niekt�re powie�ci m�wi� o szczeg�ach, s� przywi�zane do jakiego� czasu i miejsca i nawet do jakich� postaci w �wiecie realnym. Dlatego te� powie�� historyczna lub wsp�czesna powie�� realistyczna z silnym zaznaczeniem miejsca mo�e sprawi�, �e jej czytelnik powie: "Ci ludzie s�/byli dziwni", a nie posunie si� do bardziej enigmatycznej wypowiedzi: "Ludzie na pewno s� dziwni" lub jeszcze bardziej og�lnikowej: "Nigdy nie wiedzia�em(�am), �e ludzie byli tacy", a nawet do ca�kowicie ba�amutnego stwierdzenia: "Tak, ludzie s� w�a�nie tacy".
Mo�e si� wydawa�, �e fikcja literacka staje si� bardziej nieprawdopodobna, gdy oddziela si� od mo�liwych do zidentyfikowania, wywodz�cych si� ze �wiata realnego wzorc�w, ale to nie od��czenie od rzeczywisto�ci czyni j� mityczn� - gdyby bowiem tak by�o, wszystkie nasze legendy m�wi�yby o szale�cach. Opowie�� nabiera bardziej tajemniczego charakteru wtedy, gdy dotyczy rzeczy i os�b przekraczaj�cych rzeczywisto��. �r�dziemie Tolkiena, stworzone we W�adcy Pier�cieni, jest tak bogate w szczeg�y, �e czytelnicy odnosz� wra�enie, i� zwiedzili jak�� rzeczywist� krain�; jednak jest to
kraj, w kt�rym zachowania ludzkie nabieraj� ogromnego znaczenia po to, aby skutki moralne (dobre lub z�e wybory i dzia�ania jakiej� osoby) i wydarzenia przypadkowe (dlaczego si� zdarzaj�; spos�b, w jaki dzia�a �wiat) sta�y si� bardziej wyraziste. Znajdujemy tam Aragorna, kt�ry nie tylko jest szlachetny, lecz tak�e stanowi uciele�nienie Szlachetno�ci. Podobnie dzieje si� z innymi bohaterami: Frodo, z ch�ci� d�wigaj�cy ci�kie brzemi�, jest uosobieniem takiej postawy �yciowej. Natomiast wierny s�uga Samwise to personifikacja S�u�by jako takiej.
W ten spos�b mo�emy naj�atwiej bada� w fantasy nie ludzkie zachowania, ale sam� Ludzko��. Badaj�c, jednocze�nie j� definiujemy; a definiuj�c, wymy�lamy j�. Ci z nas, kt�rzy wys�uchali jakiej� historii i uwierzyli w jej prawdziwo�� (nawet je�li nie wierzymy w przytoczone w niej fakty), zachowuj� j� w pami�ci i je�li wywar�a odpowiednio du�e wra�enie, dzia�aj� wed�ug podanych przez ni� wzorc�w. Poniewa� pami�tam, �e ogl�da�em Zag�ad� �wiata oczami Sama Gamgee, zdaj� sobie spraw�, i� w�adza op�ta�a tych, kt�rzy po ni� si�gn�li, a je�li ich ca�kowicie nie zniszczy�a, to stracili oni cz�� samych siebie, pr�buj�c si� od niej uwolni�. W�tpi�, abym w prze�omowych momentach mego �ycia przywo�ywa� wspomnienia z W�adcy Pier�cieni i �wiadomie u�ywa� ich jako wzorca do na�ladowania - zreszt�, kt� ma czas na podobne procesy my�lowe, kiedy wyboru trzeba dokona� szybko? Pod�wiadomie jednak pami�tam, i� by�em osob�, kt�ra dokona�a pewnych wybor�w i �e na poziomie pod�wiadomo�ci nie wierz�, abym ja sam - lub ktokolwiek inny - rozr�nia� wspomnienia osobiste i wspomnienia spo�eczno�ci, do kt�rej nale��. Wszystkie one s� opowie�ciami i na�ladujemy te, w kt�re wierzymy, � na kt�rych nam najbardziej zale�y, s�owem te, kt�re sta�y si� cz�ci� nas samych.
Podsumowuj�c to, co powiedzia�em o fantasy, �e mo�e ona by� niezwykle bogatym �r�d�em opowie�ci mitycznych - musz� jednak podkre�li�, i� wi�kszo�� takich powie�ci (jak wiele innych rodzaj�w fikcji literackiej), nie wykorzystuje ca�ego swego potencja�u. A zreszt�, poniewa� maj� one wywiera� wp�yw na pod�wiadomo�� czytelnik�w, cz�sto najlepsz� powie�ci� fantasy nie jest ta, kt�ra odnosi najwi�ksze sukcesy i wydaje si� najbardziej mityczna; zdarza si�, �e najlepszymi powie�ciami fantastycznymi s� te, kt�re wydaj� si� bardzo realistyczne i szczeg�owe. My�l�, �e po cz�ci w�a�nie dlatego Tolkien wystrzega� si� alegorii. Zawarty w nich �wiadomy przekaz odbierany jest przez intelekt; nigdy nie wywiera on tak wielkiego wp�ywu jak opowie�ci, kt�rych mityczne zwi�zki - symbole i postacie - odbierane s� pod�wiadomie. Ja sam doszed�em do wniosku, �e odnosz�ce najwi�ksze sukcesy pisarstwo fantastyczne polega na tym, �e autor(ka) nie zdaje sobie sprawy z element�w mitycznych wywieraj�cych najwi�kszy wp�yw na czytelnik�w.
Dlatego te�, cho� najlepsze powie�ci fantasy maj� silny wp�yw na czytelnik�w, najwi�ksze sukcesy odnosz� nie ci pisarze, kt�rzy zamierzali opisa� nie istniej�c� rzeczywisto��. Uwa�am, �e najlepsze fantasy tworz� autorzy, usi�uj�cy przedstawi� jak najlepsz� konkretn� histori�, pos�uguj�c si� przy tym inscenizacjami i wydarzeniami daj�cymi wielk� swobod� wyobra�ni tak, �e w�tki mityczne mog� wyp�yn�� z ich pod�wiadomo�ci i odegra� wa�n� rol� w opowie�ci. Pisarz-fantasta, pracuj�cy wedle z g�ry u�o�onego planu, nigdy nie osi�gnie tak wiele, jak jego kolega (kole�anka) po pi�rze, kt�rego(r�) zaskakuj� najlepsze momenty w jego (jej) opowie�ciach.
Widzicie wi�c, �e nie definiuj� fantasy w taki spos�b, jak czyni si� to we wsp�czesnych opracowaniach na ten temat. Kiedy wydawcy m�wi� o fantasy, zazwyczaj maj� na my�li opowie�ci, kt�rych akcja rozgrywa si� w jakim� pseudo�redniowiecznym �wiecie i gdzie magia odgrywa mniejsz� lub wi�ksz� rol�. Na pewno mo�na nadal pisa� dobre powie�ci tego rodzaju w podobnej scenerii, ale poniewa� takim �wiatem pos�ugiwano si� w romansach jeszcze przed Chauserem, nie spos�b zatem wierzy� wi�kszo�ci autor�w, �e pisz�c pozwolili sobie na swobodn� gr� wyobra�ni. Wi�kszo�� takich "fantast�w" chowa gdzie� g��boko swoj� wyobra�ni�, zanim wejdzie na ten mityczny jarmark, przychodz� bowiem, by kupowa�, a nie sprzedawa�.
Warto te� podkre�li�, �e dzie�a tych autor�w cz�sto bardzo dobrze si� sprzedaj�; istnieje bowiem liczne grono czytelnik�w, kt�rzy kupuj� powie�ci fantasy, by potwierdzi� swoj� istniej�c� ju� wizj� Sposobu, W Jaki Powinien Kr�ci� si� �wiat. A niekt�rzy wybitni fanta�ci pozostaj� nieznani szerszemu og�owi, poniewa� ich mityczny �wiat jest tak niezwyk�y, rzuca tak wielkie wyzwanie czytelnikom, i� niewielu z nich ma ochot� pozosta� w nim na d�u�ej. Kiedy jednak jaki� pisarz ma bujn� wyobra�ni� - i pisze pi�knym stylem - wielu ludzi ch�onie jego opowie�� jak g�bka wod�, zdaj�c sobie spraw�, �e a� do tej chwili ich istnienie by�o wielk� pustyni�, po kt�rej b��dzili, nie zdaj�c sobie sprawy, jak bardzo dr�czy�o ich pragnienie.
Prawdziwi fanta�ci nie chc� powiela� mit�w innych pisarzy. Musz� odkry� w�asne. Zapuszczaj� si� wi�c w najniebezpieczniejsze, niezbadane zakamarki ludzkiej duszy, gdzie istniej�ce ju� historie jeszcze nie wyja�niaj�, co ludzie my�l�, czuj� i czyni�. W owym przera�aj�cym miejscu znajduj� zwierciad�o; pozwala im ono dostrzec przelotnie jaki� prawdziwy obraz. Potem wracaj� i podnosz� lustro, kt�re, w przeciwie�stwie do jego odpowiednik�w w �wiecie realnym, zatrzymuje obraz pisarza na chwil�, dostatecznie d�ugo, aby�my i my mogli dostrzec blask zacienionej od dawna duszy. W tym w�a�nie momencie ��czymy si� z mitycznym bohaterem(k�), stajemy si� w�wczas inn� osob�; i nosimy w sobie to rzadkie i cenne zrozumienie a� do �mierci.
A kim ja jestem? Jak wi�kszo�� pisarzy, pr�buj�cych tworzy� powie�ci fantasy, wyobra�am sobie, i� moje wizje s� prawdziwe - I jak wi�kszo��, zazwyczaj powielam pomys�y innych ludzi. Zawsze jednak istnieje nadzieja, �e przynajmniej kilku czytelnik�w zajrzy do tej starej, wyschni�tej studni i znajdzie w niej �wie�� wod�, kt�ra przes�czy�a si� z nie odkrytego dot�d �r�d�a.
l. SONATA BEZ AKOMPANIAMENTU
STROJENIE
Kiedy Christian Haroldsen mia� sze�� miesi�cy, wst�pne badania wykaza�y u niego wyra�ne wyczucie rytmu i absolutny s�uch muzyczny. Przeszed� te� inne testy i nadal mia� przed sob� wiele dr�g. Lecz rytm i muzyka byty najwa�niejszymi znakami jego w�asnego prywatnego zodiaku, a ich oddzia�ywanie ju� si� rozpocz�o. Pa�stwo Haroldsenowie otrzymali wiele ta�m z r�nymi rodzajami d�wi�ku i polecono im, by przegrywali je bez przerwy, w dzie� i w nocy.
Gdy Christian Haroldsen sko�czy� dwa lata, si�dma z kolei seria test�w okre�li�a wyra�nie jego przysz�o��. Odznacza� si� wyj�tkow� kreatywno�ci�, niewyczerpan� ciekawo�ci� i wyczuciem muzyki tak niezwyk�ym, �e okrzykni�to go "cudownym dzieckiem".
I w�a�nie to s�owo sprawi�o, �e opu�ci� dom swoich rodzic�w i znalaz� si� w innym domostwie, w g��bokim, pozbawionym li�ci lesie. Zima, cho� sroga, nie trwa�a tam d�ugo, a kr�tkie lato desperacko wybucha�o zieleni�. Wyr�s� pod opiek� milkliwych s�u��cych, a jedyn� muzyk�, jak� s�ysza�, by� �piew ptak�w, pie�� wiatru i trzask p�kaj�cych od mrozu drzew w zimie; huk grzmotu oraz cichy szelest z�ocistych li�ci, gdy odrywa�y si� z ga��zi i spada�y na ziemi�; uderzenia kropel deszczu o dach i plusk wody kapi�cej z lodowych sopli; skrzek wiewi�rek i g��boka cisza �niegu pr�sz�cego w bezksi�ycow� noc.
Wszystkie te d�wi�ki by�y jedyn� muzyk� docieraj�c� do �wiadomo�ci Christiana; wyr�s� wy��cznie z zatartymi, niemo�liwymi do odczytania wspomnieniami symfonii, kt�rych s�ucha� w dzieci�stwie. I w ten spos�b nauczy� si� s�ysze� muzyk� we wszelkich d�wi�kach - musia� bowiem j� znale��, nawet je�li przychodzi�o mu to z trudem.
Przekona� si�, �e barwy mia�y swoje d�wi�kowe odpowiedniki w jego umy�le; letnie s�o�ce by�o og�uszaj�cym akordem; ksi�ycowa po�wiata w zimie - cichym, �a�osnym p�aczem; �wie�a ziele� na wiosn� - ledwie dos�yszalnym pomrukiem o prawie (ale niezupe�nie) bez�adnym rytmie; b�ysk rudego lisiego futra po�r�d li�ci -j�kiem zaskoczenia.
I nauczy� si� wygrywa� wszystkie te d�wi�ki na swoim Instrumencie.
W �wiecie istnia�y skrzypce, tr�bki, klarnety i kromorny, tak jak przed wiekami. Lecz Christian nic o nich nie wiedzia�. Mia� do dyspozycji jedynie sw�j Instrument. I to mu wystarcza�o.
Zamieszkiwa� tylko jeden pok�j w tym domu, tu sp�dza� samotnie wi�kszo�� czasu: sta�o tam ��ko (niezbyt mi�kkie), krzes�o i st�, milcz�ca maszyna, kt�ra po nim sprz�ta�a i pra�a mu ubrania, oraz lampa elektryczna.
W drugim pokoju znajdowa� si� wy��cznie jego Instrument. By�a to konsola o wielu klawiszach, podzia�kach, d�wigniach i dr��kach, i kiedy dotkn�� kt�rego� z nich, z Instrumentu wydobywa� si� jaki� d�wi�k. Ka�dy klawisz wydawa� inne brzmienie, a ka�dy punkt na podzia�kach - inn� tonacj�; ka�da d�wignia modyfikowa�a ton, a ka�dy dr��ek zmienia� jego struktur�.
Kiedy Christian po raz pierwszy zamieszka� w le�nym domu, bawi� si� (jak to dziecko) z Instrumentem, wydobywaj�c z niego dziwaczne i niesamowite odg�osy. Poniewa� by� to jego jedyny towarzysz zabaw, nauczy� si� wytwarza� ka�dy d�wi�k, kt�rego zapragn��. Pocz�tkowo lubowa� si� w g�o�nych, osza�amiaj�cych tonach. P�niej zacz�� si� bawi� z cichymi i g�o�nymi tonami, wydobywa� dwa d�wi�ki jednocze�nie, zmienia� je tak, by stworzy� nowy, i powt�rzy� sekwencj�, kt�r� zagra� wcze�niej.
Stopniowo odg�osy otaczaj�cego ten dom lasu znalaz�y drog� do jego muzyki. Nauczy� si� przetwarza� na swoim Instrumencie westchnienie wiatru; zdoby� umiej�tno�� odtwarzania d�wi�k�w lata w pie�niach, kt�re m�g� zagra� w ka�dej chwili; ziele� z jej niesko�czon� ilo�ci� wariant�w by�a jego najsubtelniejsz� harmoni�; ptaki krzycza�y z jego Instrumentu z ca�� pasj� samotno�ci Christiana.
Wie�� o tym dotar�a do licencjonowanych S�uchaczy:
- Na p�noc i na wsch�d od tego miejsca brzmi nowy d�wi�k; jest to Christian Haroldsen. Ten bard wyrwie wam serca z piersi swymi pie�niami.
I S�uchacze przybyli, najpierw nieliczni, dla kt�rych zmiana by�a wszystkim, potem ci, dla kt�rych nowo�� i moda znaczy�y najwi�cej, a na ko�cu ci, kt�rzy nade wszystko cenili pi�kno i pasj�. Przybyli, zatrzymali si� w lesie Christiana i s�uchali jego muzyki, rozlewaj�cej si� za po�rednictwem doskona�ych g�o�nik�w umieszczonych na dachu domu. Kiedy muzyka ucich�a i Christian wyszed� na dw�r, zobaczy� odchodz�cych S�uchaczy; zapyta�, dlaczego przyszli i otrzyma� wyczerpuj�c� odpowied�. Zdumia�o go, �e umi�owane przez niego pie�ni, grane na Instrumencie sobie a muzom, mog�y zainteresowa� innych ludzi.
Poczu� si� dziwnie, sta� si� jeszcze bardziej samotny, gdy si� dowiedzia�, �e on sam mo�e �piewa� dla S�uchaczy, ale nigdy nie us�yszy ich w�asnych pie�ni.
- Przecie� oni nie maj� pie�ni - powiedzia�a kobieta, kt�ra codziennie przynosi�a mu po�ywienie. - Oni s� S�uchaczami. Ty za� jeste� Tw�rc�. Ty tworzysz pie�ni, a oni ich s�uchaj�.
- Dlaczego? - spyta� niewinnie Christian. Kobieta sprawia�a wra�enie zak�opotanej.
- Poniewa� tego w�a�nie najbardziej pragn�. Przeszli testy i s� najszcz�liwsi jako S�uchacze. Ty jeste� najszcz�liwszy jako Tw�rca. Czy nie czujesz si� szcz�liwy?
- Tak - odpar� Christian i powiedzia� prawd�. Jego �ycie by�o doskona�e i nic by w nim nie zmieni�, nawet s�odkiego smutku, jaki ogarnia� go na widok plec�w S�uchaczy odchodz�cych, gdy przestawa� gra�.
Christian mia� wtedy siedem lat.
FRAZA PIERWSZA
Niski m�czyzna w okularach, z dziwnie niestosownym w�sem, po raz trzeci o�mieli� si� zaczeka� w poszyciu, a� Christian wyjdzie z domu. I po raz trzeci oszo�omi�o go pi�kno pie�ni, kt�ra w�a�nie si� sko�czy�a. Ta �a�obna symfonia sprawi�a bowiem, �e niski m�czyzna w okularach poczu� ci�ar li�ci nad sob�, cho� by�o lato i mia�o up�yn�� kilka miesi�cy, zanim opadn�. Ale ten upadek nadal jest nieunikniony, wyszlocha�a pie�� Christiana; przez ca�e swoje �ycie li�cie kryj� w sobie zdolno�� umierania i to ona musi dodawa� barw ich egzystencji. M�czyzna w okularach zap�aka�, ale kiedy pie�� si� sko�czy�a i pozostali S�uchacze odeszli, ukry� si� w krzakach i czeka�.
Tym razem jego cierpliwo�� zosta�a nagrodzona. Christian wyszed� z domu, przeszed� mi�dzy drzewami i zbli�y� si� do czekaj�cego. Niski m�czyzna w okularach podziwia� swobodny, pozbawiony manieryzmu ch�d Christiana. Kompozytor wygl�da� na jakie� trzydzie�ci lat, ale spos�b, w jaki rozgl�da� si� woko�o, szed� bez celu i zatrzymywa� si� tak, by dotkn�� (ale nie z�ama�) bosymi palcami n�g le��cej na ziemi ga��zki, mia� w sobie co� dziecinnego.
- Christianie - przem�wi� m�czyzna w okularach.
Christian odwr�ci� si�, zaskoczony. Przez wszystkie minione lata �aden S�uchacz nigdy si� do� nie odezwa�. By�o to zakazane i Christian zna� prawo.
- To zabronione - odpar� kompozytor.
- We� to - niski m�czyzna w okularach wyci�gn�� ku niemu ma�y czarny przedmiot.
- Co to takiego?
- Po prostu we� to. - S�uchacz skrzywi� si�. - Wystarczy nacisn�� guzik i to zagra.
- Zagra? - pyta� dalej Christian.
- Muzyk�.
- Nie wolno mi! - Tw�rca otworzy� szeroko oczy. - Nie mog� skala� mojej kreatywno�ci s�uchaniem dzie� innych kompozytor�w. W ten spos�b zaczn� ich na�ladowa� i czerpa� z ich tw�rczo�ci, zatrac� wi�c moj� oryginalno��.
- Powtarzasz - o�wiadczy� m�czyzna. - Ty tylko powtarzasz. Ta rzecz gra muzyk� Bacha - doda� z czci� w g�osie.
- Nie mog�! - zaoponowa� Christian. Wtedy niski m�czyzna pokiwa� g�ow�.
- Nie wiesz. Nie masz poj�cia, co tracisz. Ale us�ysza�em to w twojej symfonii, kiedy przyby�em tu przed laty, Christianie. W�a�nie tego pragniesz.
- To zakazane - powt�rzy� kompozytor, gdy� zdumiewa� go sam fakt, �e cho� ten m�czyzna wiedzia�, i� jaki� uczynek jest zakazany, pragn�� jednak go pope�ni�. By�o te� dla niego wielk� nowo�ci�, �e kto� czego� od niego oczekiwa�.
Z oddali dobieg� ich odg�os krok�w i kto� co� powiedzia�. Na twarzy niskiego m�czyzny odmalowa� si� strach. S�uchacz podbieg� do Christiana, wcisn�� mu magnetofon w r�k�, a potem skierowa� si� ku bramie rezerwatu.
Christian wzi�� magnetofon i zbli�y� go do plamki promieni s�onecznych prze�wituj�cych przez listowie. Przedmiot zal�ni� matowo.
- Bach - odezwa� si� Christian. - Kto to jest Bach?
Nie odrzuci� wszak�e magnetofonu. Nie odda� go r�wnie� kobiecie, kt�ra podesz�a do niego, by zapyta�, czego od niego chcia� niski m�czyzna w okularach.
- Sta� tu co najmniej dziesi�� minut - doda�a.
- Ja widzia�em go tylko przez trzydzie�ci sekund - odrzek� Christian.
- I?
- Chcia�, �ebym pos�ucha� jakiej� innej muzyki. Mia� magnetofon.
- Da� ci go? - pyta�a dalej kobieta.
- Nie - odpar� Christian. - Czy ju� go nie ma?
- Musia� wyrzuci� go gdzie� w lesie.
- Powiedzia�, �e to by� Bach.
- To zabronione - o�wiadczy�a nieznajoma. - Powiniene� o tym wiedzie�. Christianie, gdyby� znalaz� ten magnetofon, znasz prawo.
- Wtedy oddam go tobie. Obrzuci�a go czujnym spojrzeniem.
- Wiesz, co by si� sta�o, gdyby� pos�ucha� czego� takiego. Christian skin�� g�ow�.
- W porz�dku. My r�wnie� b�dziemy szukali tego magnetofonu. A kiedy kto� zostanie nast�pnym razem, nie rozmawiaj z nim. Po prostu wr�� do domu i zamknij drzwi.
- Zrobi� tak - obieca�.
Kiedy odesz�a, Christian przez wiele godzin gra� na swoim Instrumencie. Przyby�o wi�cej S�uchaczy i tych, kt�rzy przedtem s�uchali Christiana, zdumia�a nuta za�enowania w jego pie�ni.
Tamtej nocy nadci�gn�a letnia burza, wiatr, deszcz i pioruny nie pozwoli�y Christianowi spa�. Nie rozbudzi�a go wszak�e muzyka natury - przespa� tysi�ce takich burz. To ukryty przy �cianie za Instrumentem magnetofon sp�dzi� mu sen z powiek. Christian prze�y� prawie trzydzie�ci lat w tej dzikiej, pi�knej okolicy, w otoczeniu muzyki, kt�r� sam skomponowa�. Ale teraz...
Teraz nie m�g� przegna� upartych my�li. Kim by� Bach? Kim jest Bach? Czym jest jego muzyka? Czym r�ni si� od mojej? Czy odkry� on co�, czego ja nie znam?
Czym jest jego muzyka?
Czym jest jego muzyka?
Czym jest jego muzyka?
Dopiero o �wicie, kiedy burza usta�a, a wiatr ucich�, Christian wsta� z ��ka, gdzie nie spa�, tylko wierci� si� niespokojnie przez ca�� noc. Wyj�� magnetofon z ukrycia i w��czy� go.
Pocz�tkowo d�wi�ki wydawa�y mu si� dziwne, podobne do ha�asu, groteskowe, nie maj�ce nic wsp�lnego ze znanymi mu odg�osami. Lecz formy by�y zrozumia�e i pod koniec zapisu, kt�ry nie trwa� nawet p� godziny, Christian opanowa� ide� fugi i tony klawikordu nie dawa�y mu spokoju.
Wiedzia� jednak, �e je�li w��czy nowo zdobyt� wiedz� do swojej muzyki, zostanie zdemaskowany. Dlatego nie pr�bowa� skomponowa� fugi ani na�ladowa� d�wi�k�w klawikordu.
S�ucha� nagrania przez wiele nocy, ucz�c si� coraz wi�cej, a� wreszcie przyszed� Stra�nik.
Stra�nik by� �lepy i prowadzi� go pies. Podszed� do drzwi, a te otworzy�y si� przed nim, cho� nie zapuka�.
- Christianie Haroldsenie, gdzie jest magnetofon? - zapyta� Stra�nik.
- Magnetofon? - powt�rzy� Christian. Zrozumiawszy, �e sprawa jest beznadziejna, poda� go Stra�nikowi.
- Och, Christianie - powiedzia� �agodnie, ze smutkiem Stra�nik. - Dlaczego go nie odda�e�, zanim pos�ucha�e� nagrania?
- Chcia�em to zrobi� - odpar� kompozytor. - Ale sk�d si� o tym dowiedzia�e�?
- Poniewa� fugi niespodziewanie znikn�y z twojej muzyki. Nagle twoje utwory straci�y jedyn� bachowsk� cech�, jak� mia�y. I przesta�e� eksperymentowa� z nowymi d�wi�kami. Czego pr�bowa�e� unikn��?
- Tego - odrzek� Christian; usiad� i ju� za pierwszym razem odtworzy� d�wi�ki klawikordu.
- A przecie� nigdy dot�d tego nie robi�e�, prawda?
- My�la�em, �e to zauwa�ycie.
- Fugi i klawikord, dwie rzeczy, jakie najpierw spostrzeg�e� - I jedyne, kt�rych nie w��czy�e� do swojej muzyki. Wszystkie inne twoje pie�ni by�y zabarwione Bachem, powsta�y pod jego wp�ywem. W twojej muzyce brakowa�o jednak fug i klawikordu. Z�ama�e� prawo. Umieszczono ci� tutaj, poniewa� tworzy�e� nowe, genialne kompozycje, maj�c za natchnienie tylko natur�. Teraz, oczywi�cie, przesta�e� by� oryginalny i nie zdo�asz skomponowa� nic naprawd� nowego. B�dziesz musia� st�d odej��.
-Wiem - odpar� Christian, przestraszony, cho� jeszcze niezupe�nie rozumia�, jakie �ycie czeka go poza le�nym domem.
- Nauczymy ci� zawod�w, kt�re teraz b�dziesz m�g� wykonywa�. Nie umrzesz z g�odu. Nie skonasz z nud�w. Ale poniewa� z�ama�e� prawo, jedno jest ci odt�d surowo wzbronione.
- Muzyka?
- Nie ca�a muzyka, Christianie. Istnieje pewien rodzaj muzyki, przeznaczonej dla zwyczajnych ludzi, kt�rzy nie s� S�uchaczami. Radio, telewizja i nagrania. Ale �ywa i nowa muzyka - te s� ci odt�d surowo wzbronione. Nie wolno ci �piewa�. Nie mo�esz gra� na �adnym instrumencie. Nie mo�esz wystukiwa� rytmu.
- Dlaczego nie? Stra�nik potrz�sn�� g�ow�.
- �wiat jest zbyt doskona�y, zbyt spokojny i szcz�liwy, aby�my pozwolili pechowcowi, kt�ry z�ama� prawo, szerzy� niezadowolenie. Zwykli ludzie komponuj � niedba�� muzyk� i innej nie znaj�, gdy� nie potrafi� si� tego nauczy�. Ale gdyby� ty... niewa�ne. Takie jest prawo. Wiedz, �e je�li b�dziesz dalej komponowa�, Christianie, zostaniesz surowo ukarany. Surowo.
Christian skin�� g�ow�, a kiedy Stra�nik kaza� mu i��, poszed�, pozostawiaj�c dom, las i sw�j Instrument. Pocz�tkowo przyj�� to spokojnie, jako s�uszn� kar� za z�amanie prawa; niewiele jednak wiedzia� o karach, nie mia� te� poj�cia, co b�dzie dla� znaczy�o porzucenie Instrumentu.
W ci�gu pierwszych pi�ciu godzin krzycza� i bi� ka�dego, kto si� do niego zbli�y�, gdy� jego palce pragn�y dotkn�� klawiszy, d�wigni, dr��k�w oraz podzia�ek taktowych i nie m�g� tego zrobi�. Dopiero teraz zrozumia�, �e nigdy dot�d nie by� naprawd� samotny.
Min�o sze�� miesi�cy, zanim zn�w nadawa� si� do prowadzenia normalnego �ycia. A kiedy opu�ci� O�rodek Readaptacyjny (niewielki budynek, z kt�rego rzadko korzystano), wygl�da� na zm�czonego, znacznie starszego i nie u�miecha� si� do nikogo. Zosta� kierowc� dostawczej furgonetki, poniewa� testy wykaza�y, �e ten w�a�nie zaw�d sprawi mu najmniej b�lu i najmniej b�dzie mu przypomina� o poniesionej stracie, a tak�e najlepiej pozwoli wykorzysta� jego pozosta�e zdolno�ci i zainteresowania.
Dostarcza� p�czki do sklep�w.
A w nocy odkry� tajniki alkoholu. Alkohol, p�czki i furgonetka oraz jego sny sprawi�y, �e by� na sw�j spos�b zadowolony z takiej egzystencji. Nie t�umi� w sobie gniewu. M�g�by prze�y� w ten spos�b reszt� �ycia, nie znaj�c goryczy.
Dostarcza� �wie�e p�czki i zabiera� czerstwe, to wszystko.
FRAZA DRUGA
- Skoro mam na imi� Joe - mawia� Joe - musia�em otworzy� bar i grill tylko po to, by zawiesi� tablic� z napisem: "Bar i Grill Joego". - A potem �mia� si� d�ugo, poniewa� nazw� "Bar i Grill Joego" uwa�ano za �mieszn� w owych czasach.
Ale Joe by� dobrym barmanem i Stra�nik umie�ci� go w odpowiednim dla niego miejscu. Nie w wielkim mie�cie, lecz w po�o�onym niedaleko autostrady miasteczku, gdzie cz�sto zagl�dali kierowcy ci�ar�wek; miasteczku niezbyt oddalonym od pewnego wielkiego miasta tak, �e w pobli�u dzia�y si� interesuj�ce rzeczy, o kt�rych m�g� rozmawia�, martwi� si� nimi, w�cieka� na nie i kocha� je.
"Bar i Grill Joego" by� zatem przyjemnym miejscem i przychodzi�o tu du�o ludzi. Nie wytworne osoby i nie pijacy, ale ludzie samotni i przyja�ni, akurat w odpowiedniej proporcji.
- Moi klienci s� jak dobry drink, dostatecznie du�o w nim tego i owego, by stworzy� now� odmian�, kt�ra smakuje znacznie lepiej ni� ka�dy ze sk�adnik�w z osobna.
Och, Joe by� poet�, poet� alkoholu, i jak wiele innych os�b w owych czasach mawia�:
- M�j ojciec zosta� prawnikiem i w przesz�o�ci ja r�wnie� prawdopodobnie sko�czy�bym prawo i nigdy bym si� nie dowiedzia�, co straci�em.
Joe mia� racj�. Nie pragn�� by� nikim innym jak w�a�nie cholernie dobrym barmanem i dlatego niczego mu nie brakowa�o do szcz�cia.
Pewnej nocy wszak�e przyby� nowy cz�owiek, kierowca furgonetki dostarczaj�cej p�czki, z napisem "P�czki" na kombinezonie. Joe zauwa�y� go, poniewa� cisza lgn�a do nieznajomego jak zapach - dok�dkolwiek skierowa� kroki, ludzie wyczuwali to, i chocia� prawie na niego nie patrzyli, �ciszali g�os lub przestawali m�wi�, wpadali w zadum� i spogl�dali na �ciany i na lustro za kontuarem.
Dostawca p�czk�w usiad� w k�cie i kaza� sobie poda� drinka z wod�, co znaczy�o, �e zamierza d�u�ej pozosta� w barze i �e nie chce upi� si� tak szybko, by musia� odej�� st�d zbyt wcze�nie.
Joe by� bardzo spostrzegawczy, zauwa�y� wi�c, i� nowo przyby�y zerka w ciemny k�t, gdzie sta� fortepian, stary, rozstrojony olbrzym z dawnych czas�w (gdy� bar Joego istnia� od wielu lat). Barman zastanowi� si�, co te� tak fascynuje nieznajomego w tym gracie. Prawda, �e wielu klient�w Joego interesowa�o si� fortepianem, ale ci zawsze podchodzili i uderzali w klawisze, pr�buj�c znale�� jak�� melodi�, i w ko�cu rezygnowali. Ten cz�owiek jednak sprawia� wra�enie, �e fortepian prawie go przera�a i nie zbli�y� si� do niego.
Gdy nadesz�a godzina zamkni�cia, przybysz nadal tkwi� w barze. Joe, kieruj�c si� chwilowym kaprysem, zamiast go wyprosi�, wy��czy� szaf� graj�c� oraz wi�kszo�� �wiate�, a potem podszed� do fortepianu i podni�s� wieko, ods�aniaj�c szare klawisze.
Dostawca p�czk�w te� zbli�y� si� do fortepianu. Na kombinezonie widnia�o jego imi�: Chris. Usiad� i dotkn�� klawisza. D�wi�k by� nieprzyjemny. Ale nieznajomy najpierw dotkn�� wszystkich klawiszy po kolei, a potem w r�nych kombinacjach. Joe obserwowa� go ca�y czas, zastanawiaj�c si�, czemu pianista jest taki zdenerwowany.
- Chris - odezwa� si� barman. Chris podni�s� na niego wzrok.
- Znasz jakie� pie�ni?
Twarz Chrisa przybra�a dziwny wyraz.
- To znaczy, pie�ni z dawnych czas�w, nie te nadawane przez radio modne songi, przy kt�rych kr�ci si� ty�kiem do rytmu, ale prawdziwe pie�ni. Na przyk�ad "W ma�ym hiszpa�skim miasteczku". Moja matka �piewa�a j� dla mnie. - I Joe za�piewa�: - "W ma�ym hiszpa�skim miasteczku noc by�a taka jak dzi�, gwiazdy na d� zerka�y, w noc tak� jak dzi�".
Chris zacz�� gra�, wt�ruj�c Joemu, kt�ry �piewa� cichym, monotonnym barytonem. Ale Joe nie m�g�by nazwa� tego akompaniamentem. By� to przeciwnik tej melodii, jej wr�g: z fortepianu wydobywa�y si� dziwne d�wi�ki, niemelodyjne, a jednocze�nie pi�kne. Na Boga, bardzo pi�kne. Joe przesta� �piewa� i si� zas�ucha�. S�ucha� tak przez dwie godziny. Kiedy pie�� ucich�a, najpierw nala� drinka piani�cie, p�niej za� sobie. Stukn�� si� kieliszkiem z dostawc� p�czk�w imieniem Chris, kt�ry sprawi�, �e stary, rozstrojony fortepian zagra� tak pi�knie.
Trzy noce p�niej Chris wr�ci�. Wydawa� si� udr�czony i przestraszony. Lecz tym razem Joe wiedzia�, co si� stanie, co musi si� sta�, i zamiast czeka�, a� nadejdzie pora zamkni�cia lokalu, wy��czy� szaf� graj�c� dziesi�� minut wcze�niej. Chris spojrza� na niego b�agalnie. Joe �le go zrozumia� - podszed� i z u�miechem podni�s� wieko fortepianu. Chris zbli�y� si� sztywno, jakby niech�tnie, do sto�ka i usiad�.
- Hej, Joe! - zawo�a� kt�ry� z ostatnich pi�ciu klient�w. - Zamykasz wcze�niej?
Joe nie odpowiedzia�. Patrzy� tylko, jak Chris zacz�� gra�. Tym razem nie by�o gry wst�pnej: gam i b��dzenia po klawiaturze. Tylko si�a uderzenia. A pianista gra� na fortepianie w taki spos�b, w jaki nigdy nie miano na nim gra�; nieharmonijne tony, rozregulowane d�wi�ki zosta�y wtopione w melodi� tak, �e brzmia�y jak nale�y. Joemu zdawa�o si�, �e palce Chrisa, ignoruj�c struktur� licz�cej dwana�cie ton�w gamy, uderza�y w szczeliny mi�dzy klawiszami.
�aden z klient�w nie odszed�, a� Chris sko�czy� gra� p�torej godziny p�niej. Wszyscy wypili po�egnalnego drinka i poszli do dom�w wstrz��ni�ci tym, co prze�yli.
Chris przyjecha� zn�w nast�pnej nocy, drugiej i trzeciej. Najwidoczniej wygra� lub przegra� wewn�trzn� bitw�, kt�ra przez kilka nocy po pierwszym koncercie powstrzymywa�a go od gry. Joego wcale to nie obchodzi�o. Liczy� si� tylko fakt, �e kiedy Chris gra� na fortepianie, jego muzyka dzia�a�a na Joego tak, jak �adna inna, i pragn�� s�ucha� jej bez ko�ca.
Najwidoczniej jego klienci r�wnie� tego pragn�li. Wielu wpada�o tu� przed zamkni�ciem baru, wyra�nie tylko po to, by pos�ucha� gry Chrisa. Joe zaczyna� koncerty coraz wcze�niej i wcze�niej i musia� zaprzesta� cz�stowania darmowymi drinkami klient�w po ich zako�czeniu, gdy� przychodzi�y takie t�umy, �e musia�by zbankrutowa�.
Trwa�o to dwa d�ugie, dziwne miesi�ce. Furgonetka zatrzymywa�a si� i ludzie robili Chrisowi przej�cie. Nikt nic do niego nie m�wi�, ale wszyscy czekali, a� zacznie gra�. Pianista nie pi�. Po prostu tylko gra�. A mi�dzy sonatami setki klient�w pi�y i jad�y w "Barze i Grillu Joego".
Jednak weso�o�� gdzie� znikn�a. Brakowa�o �miechu, pogaw�dek i kole�e�stwa. Dlatego po jakim� czasie Joego zm�czy�a ta niezwyk�a muzyka i zapragn��, by jego bar sta� si� taki jak dawniej. Zastanawia� si�, czy nie usun�� fortepianu, ale klienci na pewno by si� na niego rozgniewali. Zamierza� poprosi� Chrisa, aby wi�cej do niego nie przychodzi�. Nie m�g� si� jednak zmusi� do rozmowy z tym dziwacznym, milcz�cym cz�owiekiem.
I dlatego w ko�cu zrobi� to, co, jak wiedzia�, powinien by� zrobi� na samym pocz�tku: wezwa� Stra�nik�w.
Przybyli w czasie koncertu - �lepy Stra�nik prowadzony przez psa i Stra�nik bez uszu, kt�ry szed� niepewnym krokiem, chwytaj�c si� mijanych przedmiot�w dla zachowania r�wnowagi. Weszli w trakcie jakiej� pie�ni i nie zaczekali, a� si� sko�czy. Zbli�yli si� do fortepianu i delikatnie go zamkn�li. Chris cofn�� palce i spojrza� na wieko.
- Och, Christianie - powiedzia� m�czyzna z psem.
- Przykro mi - odpar� Christian. - Pr�bowa�em tego nie robi�.
- Och, Christianie, jak zdo�am uczyni� to, do czego jestem zmuszony?
- Uczy� to - odrzek� muzyk.
Bezuchy m�czyzna wyj�� n� laserowy z kieszeni p�aszcza i odci�� Christianowi palce w miejscu, gdzie wyrasta�y z d�oni. Laser tn�c skauteryzowa� i wysterylizowa� ran�, a mimo to nieco krwi kapn�o na kombinezon Christiana. Teraz, kiedy jego r�ce sta�y si� niepotrzebnymi d�o�mi i stawami, Christian wsta� i wyszed� z "Baru i Grilla Joego". Ludzie zn�w si� przed nim rozst�pili. S�uchali uwa�nie, gdy �lepy Stra�nik powiedzia�:
- Ten cz�owiek ju� kiedy� z�ama� zasady i zabroniono mu by� Tw�rc�. Teraz za� naruszy� je po raz drugi i prawo wymaga, �eby przeszkodzono mu w zniszczeniu systemu, kt�ry czyni nas wszystkich tak szcz�liwymi.
Klienci baru zrozumieli. Zasmuci�o ich to, czuli si� nieswojo przez kilka godzin, ale kiedy wr�cili do swoich ze wszech miar odpowiednich dla nich dom�w i do najbardziej dla nich stosownych zaj��, samo zadowolenie z �ycia za�mi�o ich chwilowe wsp�czucie dla Chrisa. Przecie� on z�ama� prawo. A to prawo w�a�nie sprawia�o, �e wszyscy byli bezpieczni i szcz�liwi.
Nawet Joe. Nawet Joe zapomnia� o Chrisie i jego muzyce. Wiedzia�, �e post�pi� w�a�ciwie. Nie potrafi� sobie wyobrazi�, �e kto� taki jak Chris m�g� ju� kiedy� z�ama� prawo. Jakie? Przecie� wszystkie prawa na �wiecie mia�y na celu zapewnienie ludziom szcz�cia - I Joe nie zna� �adnego, kt�re chcia�by cho� na chwil� z�ama�. Przynajmniej dotychczas.
Kiedy� Joe podszed� do fortepianu, podni�s� wieko i uderzy� po kolei w ka�dy klawisz. A gdy sko�czy�, opar� g�ow� o fortepian i zap�aka�, poniewa� zrozumia�, �e kiedy Chris nie tylko straci� ten instrument, ale nawet palce, by nigdy ju� nie m�c gra� - czu� si� tak, jak czu�by si� Joe, trac�c sw�j bar. A gdyby Joe kiedykolwiek go utraci�, dalsze �ycie nie mia�oby dla niego �adnego sensu.
Co za� do Chrisa, kto� inny zacz�� przyje�d�a� do baru, prowadz�c t� sam� furgonetk� dostarczaj�c� p�czki i nikt nigdy ju� nie zobaczy� okaleczonego muzyka w tej cz�ci �wiata.
FRAZA TRZECIA
- Och, jaki to pi�kny poranek! - za�piewa� robotnik z brygady budowniczych dr�g, kt�ry cztery razy obejrza� film "Oklahoma!" w swoim rodzinnym miasteczku.
- Uko�ysz moj� dusz� na �onie Abrahama! - podchwyci� jego kolega; nauczy� si� �piewa�, gdy jego rodzina zbiera�a si�, by gra� na gitarach.
- Prowad� nas, dobrotliwe �wiat�o w otaczaj�cych ciemno�ciach! - doda� inny budowniczy dr�g, wierz�cy w Boga.
Lecz robotnik o d�oniach pozbawionych palc�w, kt�ry trzyma� znaki nakazuj�ce samochodom zatrzyma� si� lub zwolni�, s�ucha�, ale nigdy nie do��czy� do ch�ru.
- Czemu nie �piewasz? - zapyta� jeden z pozosta�ych. A m�czyzna, kt�rego nazywali Sugar (Cukier) tylko wzruszy� ramionami.
- Nie mam na to ochoty - odburkn��, jak zwykle w takiej sytuacji.
- Dlaczego nazywacie go Sugar? - zagadn�� pewien nowy robotnik drogowy. - Wcale nie wygl�da na s�odkiego. Wtedy ten wierz�cy w Boga odrzek�:
- Mia� inicja�y CH. Jak na torebce z cukrem. No wiesz, C&H.
Nowy pracownik roze�mia� si� g�o�no. By� to g�upi �art, ale w�a�nie takie dowcipy umilaj� �ycie budowniczym dr�g.
Nie znaczy to, �e uznawali swoje �ycie za ci�kie. Oni tak�e zostali poddani testom i wykonywali prac�, kt�ra dawa�a im najwi�cej zadowolenia. Byli dumni z opalenizny i z b�lu zm�czonych mi�ni, a droga wci�� si� za nimi wyd�u�a�a, by znikn�� za horyzontem. Ta droga wydawa�a si� im najpi�kniejsza na �wiecie. Dlatego przez ca�y dzie� �piewali przy pracy, wiedz�c, �e nigdy nie b�d� szcz�liwsi ni� w�a�nie teraz.
Z wyj�tkiem Sugara.
Potem przyby� Guillermo. Niski Meksykanin z wyra�nie obcym akcentem. Guillermo m�wi� ka�demu, kto go o to spyta�:
- Wprawdzie pochodz� z Sonory, ale moje serce nale�y do Mediolanu!
A kiedy ktokolwiek zapyta� go, dlaczego (a nawet, gdy nikt go o nic nie pyta�), wyja�nia�:
- Jestem w�oskim tenorem w ciele Meksykanina. I udowadnia� to, �piewaj�c wszystko, co kiedykolwiek skomponowali Verdi i Puccini.
- Caruso by� nikim - chwali� si� Guillermo. - Pos�uchajcie tego!
Guillermo mia� nagrania i wt�rowa� im przy odtwarzaniu, a podczas pracy przy��cza� si� do pie�ni �piewanej przez kt�rego� z jego towarzyszy, i dostraja� si� do niej lub g�rowa� ponad melodi� wysokim tenorem wznosz�cym si� a� do nieba.
- Ja umiem �piewa�! - powtarza� zawsze i wkr�tce potem inni robotnicy drogowi odpowiadali:
- �wi�ta racja, Guillermo! Za�piewaj to jeszcze raz. Lecz pewnej nocy uczciwo�� nakaza�a mu powiedzie� ca�� prawd�:
-Ach, przyjaciele, ja wcale nie jestem �piewakiem.
- Co chcesz przez to powiedzie�? Oczywi�cie, �e nim jeste�! -us�ysza� ch�raln� odpowied�.
-Nonsens! -zawo�a�, przyjmuj�c teatraln� poz�. -Je�eli jestem tak wielkim �piewakiem, dlaczego nigdy st�d nie odchodz�, by nagra� te wszystkie pie�ni? No? Czy tak post�puje wielki �piewak? Bzdura! Wielcy �piewacy s� wychowywani na wielkich �piewak�w. A ja wprawdzie uwielbiam �piew, lecz nie mam talentu! Jestem cz�owiekiem, kt�ry lubi budowa� drogi z takimi lud�mi jak wy i �piewa z uczuciem, ale nigdy by nie przyj�to mnie do opery! Nigdy!
Nie powiedzia� tego ze smutkiem. Powiedzia� to gor�co, z wielk� pewno�ci� siebie.
- Tutaj jest moje miejsce! Tu mog� �piewa�, skoro lubicie s�ucha� mego �piewu! Ch�tnie wam zawt�ruj�, kiedy jestem w odpowiednim nastroju. Nie my�lcie jednak, �e Guillermo to wielki �piewak, poniewa� nim nie jest!
By� to wiecz�r wzajemnej szczero�ci i ka�dy wyja�ni�, dlaczego jest szcz�liwy buduj�c drogi i nie chce by� nigdzie indziej. Ka�dy, z wyj�tkiem Sugara.
- Powiedz, Sugarze, czemu nie jeste� tu szcz�liwy?
- Jestem. Podoba mi si� tutaj - u�miechn�� si� Sugar. - Odpowiada mi ta praca. I lubi� s�ucha� waszych pie�ni.
- To dlaczego nie �piewasz razem z nami? Sugar pokr�ci� g�ow�.
- Nie jestem �piewakiem - wyja�ni�. Ale Guillermo popatrzy� na niego chytrze.
-Akurat, nie jeste� �piewakiem! Trele morele. Cz�owiek bez palc�w, kt�ry nie chce �piewa�, na pewno kiedy� by� �piewakiem. Prawda?
- Co to ma znaczy�, do diaska? - spyta� robotnik, znaj�cy ludowe piosenki.
- To znaczy, �e ten m�czyzna, nazywamy przez was Sugarem, k�amie! Nie jest �piewakiem! Tere-fere! Przyjrzyjcie si� jego r�kom. Straci� wszystkie palce! Kto obcina ludziom palce?
Robotnicy nie pr�bowali zgadywa�. Cz�owiek m�g� straci� palce w wielu sytuacjach i nikogo to nie powinno obchodzi�.
- Stra�nicy mu je obci�li, poniewa� z�ama� prawo! To w ten spos�b mo�na straci� palce. Co takiego nimi robi�, �e Stra�nicy chcieli mu to uniemo�liwi�?
- Przesta�! - szepn�� Sugar.
- Je�li tego sobie �yczysz - odrzek� Guillermo, ale tym razem pozostali nie chcieli uszanowa� prywatno�ci Sugara.
- Powiedz nam - poprosili. Sugar wyszed� z pokoju.
- Powiedz nam - powt�rzyli i Guillermo zaspokoi� ich ciekawo��. Wyja�ni�, �e Sugar musia� by� Tw�rc�, kt�ry z�ama� prawo i dlatego zakazano mu komponowa�. Sama my�l, �e drog� wraz z nimi buduje jaki� Tw�rca - cho�by nawet gwa�ciciel prawa - nape�ni�a ich zdumieniem i l�kiem. Tw�rcy byli wielk� rzadko�ci� i wszystkich, zar�wno m�czyzn jak i kobiety, otaczano wielk� czci�.
- Ale dlaczego obci�to mu palce?
- Poniewa� musia� pr�bowa� nimi gra� pomimo zakazu - odpowiedzia� Guillermo. - A kiedy kto� �amie prawo dwukrotnie, odbiera mu si� mo�liwo�� zrobienia tego po raz trzeci.
Guillermo m�wi� powa�nie i dlatego dla brygady historia Sugara zabrzmia�a tak majestatycznie i onie�mielaj�co jak opera. T�umnie weszli do jego pokoju. Sugar wpatrywa� si� w �cian�.
- Sugarze, czy to prawda? - zapyta� robotnik, kt�ry lubi� Rodgersa i Hammersteina.
- Czy by�e� Tw�rc�? - doda� m�czyzna wierz�cy w Boga.
- Tak - odrzek� Sugar.
- Ale� Sugarze - m�wi� dalej ten sam budowniczy dr�g. - B�g nie zamierza� uniemo�liwi� cz�owiekowi komponowania muzyki i �piewania pie�ni, nawet je�li z�ama� on prawo.
- Nikt Boga o nic nie pyta� - u�miechn�� si� Sugar.
- Sugarze - zwr�ci� si� do� Guillermo. - W tej brygadzie jest nas dziewi�ciu i znajdujemy si� z dala od innych ludzi. Znasz nas, Sugarze. Przysi�gniemy na groby naszych matek, co do jednego, �e nikomu nic nie powiemy. Po co mieliby�my to robi�? Jeste� jednym z nas. Ale za�piewaj, do diaska, za�piewaj, ch�opie!
- Nie mog� - odrzek� Sugar. - Nic nie rozumiecie.
- B�g nie mia� takiego zamiaru - odpar� m�czyzna, kt�ry wierzy� w Boga. - Wszyscy robimy to, co lubimy najbardziej. A ty jeste� tu z nami, kochasz muzyk� i nie mo�esz za�piewa� nawet jednej nuty. Za�piewaj dla nas! Za�piewaj z nami! O tym b�dziemy wiedzieli tylko my i B�g!
Wszyscy mu to obiecali. Wszyscy go b�agali.
Nast�pnego dnia robotnik, kt�ry lubi� Rodgersa i Hammersteina, za�piewa� pie�� "Kochanie, odwr�� wzrok", a Sugar zacz�� nuci�. Kiedy budowniczy, wierz�cy w Boga, za�piewa� "Bo�e naszych ojc�w", Sugar wt�rowa� mu cicho. Gdy za� ich kolega, znaj�cy pie�ni ludowe, za�piewa� "Nie jed� zbyt szybko, �liczny powoziku", Sugar przy��czy� si� do niego. Zawodzi� nienaturalnym piskliwym g�osem. W�wczas jego towarzysze roze�miali si� i zaklaskali, witaj�c nowego �piewaka.
I, co by�o nieuniknione, Sugar zacz�� komponowa�. Oczywi�cie najpierw melodie, niesamowite melodie. Guillermo s�uchaj�c marszczy� brwi, lecz po jakim� czasie zacz�� si� szeroko u�miecha�, wyczuwaj�c, jak umia� najlepiej, ich harmonijno��.
Potem Sugar przeszed� do komponowania piosenek z w�asnym tekstem. Miary one proste s�owa i jeszcze prostsze melodie. A mimo to wszystkie odznacza�y si� dziwn� kompozycj�, gdy� tworzy� pie�ni, o jakich nigdy przedtem nie s�yszano; cho� wydawa�y si� nie�adne, by�y absolutnie poprawne. Nie up�yn�o wiele czasu i robotnik, kt�ry lubi� Rodgersa i Hammersteina oraz jego towarzysze, ten znaj�cy pie�ni ludowe i ten wierz�cy w Boga, nauczyli si� pie�ni Sugara i �piewali je rado�nie, �a�o�nie, gniewnie lub weso�o podczas budowy drogi.
Nawet Guillermo si� ich nauczy� i dzi�ki nim jego tenor sta� si� jeszcze bardziej niezwyk�y i pi�kny. Wreszcie pewnego dnia Guillermo powiedzia� do Sugara:
- Wiesz co, ch�opie, twoja muzyka jest taka dziwaczna. Ale podoba mi si�, gdy dr�y w mojej krtani! Podoba mi si�, kiedy wibruje w moich ustach!
Niekt�re z tych pie�ni brzmia�y jak hymny.
- Spraw, bym wci�� by� g�odny, Panie - �piewa� Sugar, a wraz z nim ca�a brygada.
Inne z jego kompozycji mia�y charakter mi�osny.
- W�� swoje r�ce do kieszeni kogo� innego - za�piewa� gniewnie Sugar. - Rano s�ysz� tw�j g�os - doda� czule. - Czy jeszcze trwa lato? - spyta� smutno i jego towarzysze r�wnie� to za�piewali.
Czas p�yn��, mija�y miesi�ce i sk�ad brygady uleg� zmianie: jeden z robotnik�w odszed� pewnej �rody, a w czwartek zast�pi� go inny, gdy� w r�nych miejscach potrzebowano r�nych umiej�tno�ci. Sugar milcza� po przybyciu nowego budowniczego do chwili, a� da� on s�owo i jasne by�o, i� dotrzyma tajemnicy.
W ko�cu Sugara zniszczy� fakt, �e jego pie�ni nie spos�b by�o zapomnie�. Robotnicy, kt�rzy opu�cili jego brygad�, �piewali jego utwory nowym towarzyszom, a ci z kolei uczyli si� ich i przekazywali je dalej. Budowniczowie dr�g uczyli tych pie�ni w barach i na drodze; inni ludzie przyswajali je szybko i bardzo im si� podoba�y. A� pewnego dnia us�ysza� je �lepy Stra�nik i w jednej chwili rozpozna� ich tw�rc�. By�a to muzyka Christiana Haroldsena, poniewa� w tych melodiach, mimo �e by�y proste, nadal �wiszcza� wiatr z las�w Pomocy, a maj�ce wkr�tce opa�� li�cie drzew wisia�y nad ka�d� nut� i... Stra�nik westchn��. Wybra� pewien szczeg�lny przyrz�d spo�r�d swoich narz�dzi, wsiad� do samolotu i polecia� do miasta po�o�onego najbli�ej miejsca, w kt�rym pracowa�a jedna z brygad budowniczych dr�g. P�niej �lepy Stra�nik wynaj�� samoch�d pewnej kompanii wraz z szoferem i pojechali now� drog� na sam jej koniec, do miejsca, gdzie w�a�nie zacz�a ona przecina� bezludne pustkowie. P�niej wysiad� z samochodu i us�ysza� piskliwy g�os �piewaj�cy pie��, od kt�rej zap�aka�by nawet pozbawiony oczu cz�owiek.
- Christianie - odezwa� si� Stra�nik i pie�� ucich�a.
- To ty - odpar� Christian.
- Christianie, robisz to nawet po utracie palc�w?
Inni robotnicy nie zrozumieli jego s��w - opr�cz Guillermo.
- Stra�niku - przem�wi� Guillermo. - Stra�niku, on nie zrobi� nic z�ego.
- Nikt nic takiego nie powiedzia� - odrzek� Stra�nik, u�miechaj�c si� krzywo. - Ale z�ama� prawo. Czy ty, Guillermo, chcia�by� pracowa� jako s�u��cy w domu jakiego� bogacza? Czy chcia�by� by� kasjerem w banku?
- Nie pozbawiaj mnie mojej pracy, Stra�niku - odpar� Guillermo.
- To prawo ustala, gdzie ludzie b�d� naprawd� szcz�liwi. A Christian Haroldsen z�ama� to prawo. I od tej pory przenosi� si� z miejsca na miejsce, komponuj�c muzyk� dla ludzi, kt�rzy nigdy nie powinni jej us�ysze�.
Guillermo zrozumia�, �e przegra� bitw�, zanim jeszcze si� zacz�a, jednak nie m�g� si� powstrzyma�, by powiedzie�:
- Nie r�b mu krzywdy, Stra�niku. Ja powinienem by� us�ysze� jego muzyk�. Przysi�gam na Boga, �e uczyni�a mnie szcz�liwszym. Lecz Stra�nik tylko smutno pokiwa� g�ow�.
- B�d� szczery, Guillermo. Jeste� przecie� uczciwym cz�owiekiem. Jego muzyka w gruncie rzeczy ci� unieszcz�liwi�a, prawda? Masz wszystko, czego m�g�by� pragn�� w �yciu, a jednak ta muzyka sprawia, �e jeste� smutny. Przez ca�y czas n�ka ci� smutek.
Guillermo pr�bowa� oponowa�, ale jako cz�owiek uczciwy zajrza� do swego serca i zrozumia�, �e muzyka Sugara pe�na by�a smutku. Nawet weso�e pie�ni co� op�akiwa�y; nawet gniewne pie�ni szlocha�y; nawet pie�ni mi�osne zdawa�y si� m�wi�, �e wszystko przemija, a szcz�cie jest najbardziej ulotnym z uczu�. Guillermo zajrza� do swego serca, dostrzeg� tam utwory Sugara i zap�aka�.
- Prosz�, tylko nie zr�b mu krzywdy - powiedzia� cichutko, p�acz�c bezg�o�nie.
- Nie zrobi� - obieca� �lepy Stra�nik. Potem podszed� do Christiana, kt�ry czeka� biernie, i zbli�y� sw�j specjalny przyrz�d do jego gard�a. Christian st�kn��.
- Nie - chcia� powiedzie�, lecz wym�wi� to s�owo wy��cznie wargami i j�zykiem. Z jego ust nie wydoby� si� �aden d�wi�k, tylko syk powietrza. - Nie.
Brygada patrzy�a, jak Stra�nik zabra� ze sob� Christiana. Robotnicy nie �piewali przez wiele dni. Ale p�niej Guillermo pewnego dnia za