2842
Szczegóły |
Tytuł |
2842 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2842 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2842 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2842 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PHILIP K. DICK
OKO SYBILLI
Jak stworzy� ksi�g� oporu, ksi�g� prawdy w imperium fa�szu lub ksi�g� prawo�ci w
imperium wierutnych k�amstw? Jak tego dokona�, stoj�c twarz� w twarz z wrogiem?
Nie w staro�wieckim stylu, siedz�c w �azience, ale w technologicznym pa�stwie
przysz�o�ci? Czy wolno�� i suwerenno�� maj� szans� na zaistnienie w nowych
warunkach? To znaczy, czy nowe tyranie st�umi� protesty? Czy te� nast�pi� nowe
reakcje w duchu, jakiego nam nie spos�b przewidzie�?
Philip K. Dick w wywiadzie udzielonym w 1974 roku
(z "Only Apparently Real")
WST�P
Konwencjonalna m�dro�� g�osi, �e istniej� pisarze pisarzy oraz pisarze
czytelnik�w. Ci drudzy to garstka szcz�ciarzy, ich ksi��ki - chyba za spraw�
jakich� feromon�w, kt�rych ci pierwsi nigdy nie s� w stanie do ko�ca spreparowa�
w swoich laboratoriach - rok po roku goszcz� na listach bestseller�w. Mog� oni,
cho� (na og�) nie musz�, zadowoli� wybredne gusty krytyk�w "literackich", ale i
tak nie narzekaj� na s�ab� sprzeda� swoich ksi��ek. Pisarze pisarzy otrzymuj�
doskona�e recenzje, zw�aszcza ze strony zachwyconych koleg�w po pi�rze, ale ich
ksi��ki nie przyci�gaj� czytelnik�w, kt�rzy na odleg�o��, na podstawie samej
recenzji, wyczuj� dzie�o pisarza pisarzy. Styl prozatorski jest rzecz� wielce
cenion� (prawdziwy pisarz czytelnik�w wola�by unikn�� oskar�enia o co� r�wnie
elitarnego jak "styl"), postacie posiadaj� "g��bi�", przede wszystkim za�
ksi��ka jest "powa�na".
Wielu pisarzy pisarzy aspiruje do s�awy i honorari�w pisarzy czytelnik�w. Zdarza
si� te�, �e pisarz czytelnik�w pragnie zaszczyt�w, kt�rych nie kupi� �adne
pieni�dze. Henry James, pisarz pisarzy par excellence, napisa� jedn� ze swoich
najzabawniejszych historii, "Nast�pny raz", w�a�nie o takiej parze tw�rc�w o
sprzecznych ze sob� d��eniach, a jego wnioski s� ca�kowicie zgodne z prawd�.
Pisarz "literacki" stara si�, jak mo�e, by napisa� hit - dzi�ki czemu zyskuje
kolejne laury i ani za grosz wi�cej czytelnik�w. Popularny pismak bez wysi�ku
produkuje Dzie�o Sztuki: krytycy szydz�, a ksi��ka i tak sprzedaje si� jak nigdy
dot�d.
Philip K. Dick by� za swoich czas�w pisarzem pisarzy i pisarzem czytelnik�w, a
tak�e nie nale�a� do �adnej z tych kategorii. Stworzy� odr�bn� kategori� -
pisarza science fiction pisarzy science fiction. Potwierdzenie tego mo�na
znale�� na ok�adkach licznych wyda� jego ksi��ek, na kt�rych koledzy hojnie
obdarowywali go superlatywami. John Brunner nazwa� go "najkonsekwentniej
ol�niewaj�cym pisarzem science fiction �wiata". Norman Spinrad przebija to
"najwybitniejszym ameryka�skim pisarzem drugiej po�owy dwudziestego wieku".
Ursula Le Guin chrzci go ameryka�skim Borgesem, a na ukoronowanie wszystkiego
Harlan Ellsion obwieszcza, �e Dick to "Pirandello" science fiction, "jej Beckett
i jej Pinter". Brian Aldiss, Michael Bishop, ja - i wielu innych - g�osili�my
r�wnie ekstrawaganckie peany, lecz wszystkie pochwa�y w nieznacznym tylko
stopniu wp�yn�y na sprzeda� ozdabianych przez nie ksi��ek w latach, kiedy owe
ksi��ki powstawa�y. Dick zdo�a� przetrwa� jako pe�noetatowy wolny strzelec
jedynie dzi�ki swej nieprzeci�tnej produktywno�ci. Sp�jrzcie cho�by na obj�to��
"Opowiada� zebranych" i we�cie pod uwag� fakt, �e wi�kszo�� jego czytelnik�w nie
uwa�a�o go za tw�rc� kr�tkich form, lecz zna�o go g��wnie jako tw�rc� powie�ci.
Wed�ug mnie warto podkre�li�, �e wszystkie pochwa�y sp�ywa�y na Dicka ze strony
innych pisarzy science fiction, a nie Literackich Autorytet�w, poniewa� nie
zalicza� si� do kr�gu pisarzy spoza gatunku. Nie chwali si� go za wybitny styl
b�d� za g��bi� psychologiczn� postaci. Proza Dicka rzadko kiedy bywa
b�yskotliwa, cz�sto wr�cz wydaje si� wprost nieporadna. Bohaterowie, nawet ci z
najlepszych opowiada�, maj� "g��bi�" sitcomu z lat pi��dziesi�tych. (Chc�c uj��
to sympatyczniej, mo�na powiedzie�, �e pisarz sk�ada� ho�d ameryka�skiej
commedia dell'arte). Nawet opowiadania, kt�re wry�y si� w pami�� jako odst�pstwa
od tej regu�y, po g��bszej analizie wydaj� si� bli�sze Bradbury'emu i van
Vogtowi ni� Borgesowi i Pinterowi. Dick zadowala si� narracj� r�wnie prost� -
nawet prostack� jak narracja komiksu. Na dow�d tego nie trzeba si�ga� dalej ni�
do pierwszego opowiadania w tym zbiorze, "Ma�a czarna skrzynka", pochodz�cego z
1963 roku, kiedy przypada� szczyt jego mo�liwo�ci tw�rczych i powsta�y takie
klasyczne powie�ci jak "Cz�owiek z Wysokiego Zamku" i "Marsja�ski po�lizg w
czasie". Poza tym "Skrzynka" stanowi zal��ek innej z jego najlepszych powie�ci,
powsta�ej kilka lat p�niej "Czy androidy �ni� o elektrycznych owcach?".
Sk�d wi�c te pochwa�y? Ka�demu wielbicielowi science fiction odpowied� nasuwa
si� sama: Dick mia� wspania�e pomys�y. Fani znios� nieporadno�� stylu ze wzgl�du
na prawdziwe nowatorstwo autora, tym bardziej je�li zmor� gatunku jest
nieustanne przetwarzanie starych w�tk�w i motyw�w. Pomys�y Dicka stworzy�y
odr�bn� kategori� na spektrum wyobra�ni. Nie dla niego podb�j kosmosu. U Dicka
kolonizacja Uk�adu S�onecznego jedynie przyczynia si� do powstania nowych i
bardziej przygn�biaj�cych przedmie��. Nie dla niego wymy�lanie nowego gatunku
Obcych rodem z Halloween. By� zawsze zbyt �wiadomy maski kryj�cej twarz
cz�owieka, by zawraca� sobie g�ow� wyszukanym maskaradami. Czerpa� swoje pomys�y
z otaczaj�cego go �wiata, z s�siedztwa, z gazet, sklep�w i reklam telewizyjnych.
Zebrane w ca�o��, jego powie�ci i opowiadania tworz� jeden z najtrafniejszych i
najbardziej przejrzystych obraz�w kultury ameryka�skiej ery Populuksu i Wietnamu
we wsp�czesnej literaturze - nie z powodu bystrego rejestrowania absurdu
tamtych czas�w, lecz ze wzgl�du na odkrycie metafor obna�aj�cych znaczenie
naszego trybu �ycia. Wyni�s� zwyczajno�� do rangi niezwyk�o�ci. Czeg� wi�cej
mo�emy ��da� od sztuki?
C�, odpowied� jest oczywista: p�ynno�ci wykonania, oszcz�dno�ci �rodk�w wyrazu
i innych estetycznych ozdobnik�w. Mimo to wi�kszo�� pisarzy science fiction
radzi�a sobie bez obrusa i kryszta�owej zastawy dop�ty, dop�ki mieli na talerzu
soczyst� metafor�. Istotnie, warsztatowe niedoci�gni�cia Dicka stawa�y si� dla
jego koleg�w po pi�rze zaletami, gdy� niejednokrotnie przejmowali od niego pi�k�
i dopracowywali szczeg�y. "The Lathe of Heaven" Ursuii Le Guin to jedna z
najlepszych powie�ci Dicka, kt�rej nie napisa�. Moja "334" na pewno nie by�aby
tym samym bez jego wizji Ponurej Przysz�o�ci. D�ugo by wylicza� jego �wiadomych
d�u�nik�w, a d�u�nik�w nie�wiadomych -jeszcze d�u�ej.
Umieszczony na ko�cu tego tomu komentarz Phila do opowiadania "Przedludzie"
stanowi oczywisty przyk�ad reakcji, jak� m�g� wzbudzi� u innego pisarza. W tym
wypadku Joanna Russ bez ogr�dek zasugerowa�a, �e powinno si� go st�uc za
opowie�� o l�ku ma�ego ch�opca przed kierowc� "ci�ar�wki aborcyjnej", kt�ry jak
hycel wy�apywa� przedludzi (niechciane przez rodzic�w dzieci poni�ej dwunastu
lat) i zabiera� je do kom�r gazowych o�rodk�w "aborcyjnych". To natchniony
przyk�ad propagandy (wed�ug okre�lenia Phila, "rzecznictwa"), na kt�r� nie
nale�y odpowiada� ch�ci� r�koczyn�w, lecz opowiadaniem o podobnej sile
przes�ania, nie unikaj�cym postawienia ciekawej, cho� k�opotliwej tezy: Skoro
aborcja, dlaczego nie dzieciob�jstwo? Na tle polaryzacji klimatu aktualnej
debaty, poruszenie tej kwestii przez Dicka stanowi�o swoisty coup de th��tre, a
jednak w �adnym razie nie postawi�o kropki nad "i". Na podstawie "Przedludzi"
nietrudno by�oby stworzy� powie��, kt�ra wcale nie musia�aby by� traktatem
antyaborcyjnym. Opowiadania Dicka cz�sto rozrasta�y si� w powie�ci z chwil�, gdy
weryfikowa� pierwotn� koncepcj�, powodem za�, dla kt�rego sta� si� pisarzem
science fiction pisarzy science fiction, jest to, �e wywiera�y podobny efekt na
jego koleg�w. Czytanie opowiadania Dicka nie przypomina "kontemplacji"
doko�czonego dzie�a sztuki, lecz raczej anga�uje w rozmow�. Ciesz� si�, �e
jestem cz�ci� tej ci�g�ej debaty.
Thomas M. Disch
pa�dziernik 1986
(NIE) SZCZʌLIWA LOTERIA
Bob Turk toczy� w�a�nie pi��dziesi�ciogalonowy zbiornik z wod� na swoj� hodowl�
ziemniak�w, kiedy na odg�os przera�liwego huku podni�s� g�ow� i na przymglonym
marsja�skim niebie ujrza� statek. W podnieceniu pomacha� r�k�. Nast�pnie
odczyta� napis wymalowany na boku statku i jego rado�� nieco przygas�a. Wielki,
powgniatany kad�ub, kt�ry w�a�nie zni�a� si� w kierunku lotniska by�, statkiem
cyrkowym i przylecia� na czwart� planet� w interesach. Napis g�osi�:
PRZESI�BIORSTWO ROZRYWKOWE SPADAJ�CA GWIAZDA
PRZEDSTAWIA:
WYBRYKI NATURY, SZTUCZKI MAGICZNE, WYCZYNY KASKADERSKIE ORAZ KOBIETY!
Ostatnie s�owo wymalowano najwi�kszymi literami.
Lepiej powiadomi� rad� osady, pomy�la� Turk. Porzuciwszy zbiornik z wod�,
potruchta� do dzielnicy handlowej, z trudem wdychaj�c rozrzedzone powietrze
nienaturalnego, kolonizowanego �wiata. Ostatnia wizyta jarmarku pozbawi�a ich
wi�kszo�ci plon�w - kt�re pos�u�y�y jako forma zap�aty artystom - nie
pozostawiaj�c w zamian nic pr�cz sterty bezu�ytecznych gipsowych figurek. To nie
mo�e si� powt�rzy�. Chocia�...
Czu� w sobie niezaspokojon� potrzeb� rozrywki. Dotyczy�o to r�wnie� pozosta�ych
mieszka�c�w osady; wszyscy domagali si� urozmaicenia. Rzecz jasna arty�ci
zdawali sobie z tego spraw�, na tym �erowali. Oby�my tylko nie stracili g�owy,
pomy�la� Turk. Wymienili nadmiar �ywno�ci i w��kien, nie to, co jest nam
potrzebne... upodabniaj�c si� do gromady dzieci. Lecz �ycie w kolonii by�o
monotonne. Wo�enie wody, zwalczanie robactwa, �atanie ogrodze�, wieczne d�ubanie
przy na wp� autonomicznej maszynerii rolniczej, kt�ra podtrzymywa�a ich
egzystencj�... to nie wystarcza�o, by�o pozbawione - kultury. I krzty
uroczystego nastroju.
- Hej! - zawo�a� Turk, docieraj�c do ziemi Vince'a Guesta. Vince siedzia� na
swojej jednocylindrowej orce z kluczem maszynowym w d�oni. - S�yszysz ten ha�as?
Jarmark! Zaczn� si� przedstawienia, tak jak w zesz�ym roku, pami�tasz?
- Pami�tam - odpar� Vince, nie podnosz�c g�owy. - Zabrali mi ca�y zapas dy�. Do
diab�a z w�drownymi artystami. - Jego twarz pociemnia�a.
- To nie ci sami - wyja�ni� Turk, staj�c przed nim. - Nigdy wcze�niej ich nie
widzia�em, maj� niebieski statek, kt�ry wygl�da, jakby zwiedzi� ju� kawa�
�wiata. Wiesz, co zrobimy? Pami�tasz nasz plan?
- Te� mi plan - odburkn�� Vince, zwalniaj�c zacisk klucza.
- Talent to talent - papla� Turk, usi�uj�c przekona� nie tyle Vince'a, ile
siebie. Jego s�owa przeczy�y temu, co czu�. - No dobrze, Fred jest nieco
stukni�ty, ale ma talent. Chc� przez to powiedzie�, �e testowali�my go miliony
razy i sam nie wiem, dlaczego nie przysz�o nam do g�owy, aby wykorzysta� go
przeciwko jarmarkowi w zesz�ym roku. Teraz jednak jeste�my zorganizowani.
Gotowi.
- Wiesz, co zrobi ten g�upi dzieciak? - zapyta� Vince, podnosz�c g�ow�. -
Przy��czy si� do cyrku, odjedzie z nim i b�dzie u�ywa� swoich umiej�tno�ci na
korzy�� tamtych. Nie mo�emy mu ufa�.
- Ja mu ufam - skwitowa� Turk i pobieg� w kierunku widniej�cego na przeciw
skupiska zakurzonych, zniszczonych budynk�w osady. Z daleka widzia�
przewodnicz�cego rady, Hoaglanda Rae, krz�taj�cego si� przy swoim sklepie.
Hoagland wypo�ycza� mieszka�com r�nego rodzaju sprz�t i wszyscy byli od niego
zale�ni. Bez przyrz�d�w Hoaglanda nie strzy�ono by owiec ani nie wykonywano
innych prac przy gospodarstwie. Nic dziwnego, �e Hoagland sta� si� ich
politycznym - i ekonomicznym - przyw�dc�.
Hoagland wyszed� na ubity dziedziniec i przys�oni� r�k� oczy. Otar�szy z�o�on�
chustk� pot z mokrego czo�a, powita� Boba Turka.
- Tym razem inni? - zapyta� zni�onym g�osem.
- Tak - odpar� z bij�cym sercem Turk. - Damy im rad�, Hoag! Je�li tylko
rozegramy to w�a�ciwie, to znaczy, kiedy Fred...
- Nabior� podejrze� - odpar� z namys�em Hoagland. - Nie w�tpi�, �e inne osady
te� pr�bowa�y wzi�� ich podst�pem. Mog� mie� u siebie kt�rego� z tych, jak ich
zw�, antypsionicznych. Fred jest psi, a je�li tamci maj� antypsi...
- Powiem rodzicom Freda, �eby odebrali go ze szko�y - przerwa� Bob Turk. -
Natychmiastowe pojawienie si� dzieci nie wzbudzi niczyjego zdziwienia. Zamknijmy
na to popo�udnie szko��, niech Fred wmiesza si� w t�um, rozumiesz, o co chodzi?
On nie wygl�da dziwnie, takie jest przynajmniej moje zdanie. - Zarechota�.
- To prawda - odrzek� z godno�ci� Hoagland. - Ch�opak Costner�w wydaje si�
ca�kiem normalny. Tak, spr�bujemy, zreszt� tak w�a�nie g�osowali�my, jeste�my do
tego zobowi�zani. Id� uderz w dzwon, niech tam ci wiedz�, �e mamy co da� w
zamian. Chc� tu zobaczy� stert� u�o�on� ze wszystkich jab�ek, orzech�w, g��wek
kapusty i dy�. - Pokaza� palcem miejsce. - I za godzin� mam trzyma� w r�ku spis
rzeczy, razem z trzema kopiami. - Hoagland wyj�� cygaro i przypali� je
zapalniczk�. - Do roboty.
Bob Turk pos�usznie rzuci� si� do wykonywania polece�.
Kiedy w�drowali przez po�udniowe pastwisko w�r�d owiec o czarnych pyskach
prze�uwaj�cych tward�, such� traw�, Tony Costner zwr�ci� si� do syna.
- My�lisz, �e dasz rad�, Fred? Je�li nie, powiedz. Nikt ci� do niczego nie
zmusza.
Gadanie, pomy�la� Fred. W oddali widzia� rozstawiony przed statkiem jarmark.
Kramiki, jaskrawe chor�gwie i ta�cz�ce na wietrze metalowe proporce... i p�yn�ce
z g�o�nik�w nagrania - a mo�e instrumenty by�y autentyczne?
- Jasne - mrukn��. - Dam sobie z nimi rad�, �wiczy�em od czasu, kiedy pan Rae
da� mi zna�. - Na potwierdzenie swych s��w sprawi�, �e le��cy na wprost niego
kamie� poderwa� si� w g�r� i zatoczywszy w powietrzu szeroki �uk, z ogromn�
pr�dko�ci� polecia� w ich kierunku, by zaraz z powrotem opa�� na brunatn�,
podesch�� traw�. Owce zmierzy�y go oboj�tny mi spojrzeniami i Fred wybuchn��
�miechem.
Niewielka grupa mieszka�c�w osady, w tym dzieci, rozproszy�a si� mi�dzy
straganami. Ch�opiec zauwa�y�, �e maszyna ze s�odyczami pracowa�a pe�n� par�,
poczu� zapach pra�onej kukurydzy i z zachwytem dostrzeg� p�k wype�nionych helem
balon�w niesionych przez wymalowanego na kolorowo kar�a w przebraniu w��cz�gi.
- Musisz szuka� konkurencji z naprawd� cennymi nagrodami, Fred przypomnia� mu
szeptem ojciec.
- Wiem - odpar�, przyst�puj�c do sondowania stragan�w. Nie potrzebujemy lalek,
stwierdzi� w duchu. Ani skrzynek ze s�on� wod�.
Gdzie� na jarmarku kry� si� prawdziwy �up. M�g� to by� albo jedno r�ki bandyta,
albo wiruj�ce ko�o, albo st� do gry w bingo. Na pewno tam si� znajdowa�. Fred
wyczuwa� jego obecno��. Przyspieszy� kroku.
- Hm, mo�e zostawi� ci� samego, Freddy - rzuci� s�abym, napi�tym g�osem jego
ojciec. Wzrok Tony'ego pad� na jedn� z estrad z dziewcz�ta mi. M�czyzna �akomie
utkwi� w niej spojrzenie. Jedna z dziewcz�t by�a ju� - nag�y �oskot ci�ar�wki
sprawi�, �e Fred Costner odwr�ci� si�, zapominaj�c o stercz�cych piersiach
rozebranej dziewczyny. Ci�ar�wka przy wioz�a towar, za kt�ry mieszka�cy mieli
otrzyma� bilety.
Ch�opiec ruszy� w jej stron�, zastanawiaj�c si�, ile tym razem Hoagland Rae
uzna� za stosowne po�wi�ci�, maj�c �wie�o w pami�ci poprzednie dotkliwe
naruszenie zapas�w. By�o tego sporo i Fred poczu� przyp�yw dumy: osada pok�ada�a
ogromn� wiar� w jego mo�liwo�ci.
Naraz nieomylnie poczu� w nozdrzach fetor psi.
Emanowa� z budki stoj�cej po prawej stronie i ch�opiec natychmiast obejrza� si�
w tamtym kierunku. Oto czego tak usilnie strzegli w�drowni kuglarze, jedyna gra,
gdzie nie mogli sobie pozwoli� na przegran�. Zwr�ci� uwag�, �e za przyn�t�
s�u�y� jeden z wybryk�w natury. By� pozbawiony g�owy i urzeczony Fred wlepi� w
niego wzrok.
Wszystkie organy zmys��w bezg�owego, jego oczy, nos oraz uszy, jeszcze w �onie
matki przenios�y si� na inne cz�ci cia�a. Usta na przyk�ad zia�y na �rodku
klatki piersiowej, z ramion za� po�yskiwa�y bia�ka oczu. Bezg�owy by� wprawdzie
zdeformowany, ale nie u�omny i Fred z miejsca obdarzy� go wielkim szacunkiem.
Bezg�owy m�g� widzie�, s�ysze� i wy czuwa� zapachy na r�wni z innymi. Na czym
jednak polega� jego udzia� w grze?
Bezg�owy siedzia� w koszu zawieszonym nad kadzi� pe�n� wody. Tu� za nim Fred
Costner ujrza� tarcz� oraz kilka pi�ek w zasi�gu r�ki i poj�� regu�y zabawy:
kiedy pi�ka trafia�a w tarcz�, bezg�owy wpada� do kadzi. Uruchomienie zdolno�ci
psionicznych s�u�y�o temu, by upadek nie doszed� do skutku. Smr�d by� nie do
zniesienia. Ch�opiec jednak nie potrafi� okre�li�, sk�d pochodzi�, czy od strony
bezg�owego, czy operatora budki, czy te� oso by trzeciej, jak dot�d
niewidocznej.
Operatorem by�a m�oda, chuda kobieta ubrana w spodnie, sweter i tenis�wki.
Wyci�gn�a pi�k� w stron� Freda.
- Gotowy do gry, kapitanie? - zapyta�a z szyderczym u�miechem, kt�ry jasno
�wiadczy� o tym, �e mo�liwo�� wygranej nie wchodzi�a w rachub�.
- My�l� - odpar� Fred. Odczytywa� list� nagr�d.
Bezg�owy zachichota� i usta na jego klatce piersiowej powiedzia�y:
- On my�li, a to dobre. - Roze�mia� si� ponownie i Fred poczerwienia�. Nadszed�
jego ojciec.
- Chcesz zagra�? - zapyta�. Pojawi� si� Hoagland Rae. M�czy�ni stan�li obok
ch�opca i wszyscy trzej studiowali list� nagr�d. Co to mia�o by�? Lalki,
pomy�la� Fred. Tak przynajmniej wygl�da�y. Niewielkie kszta�ty przypuszczalnie
p�ci m�skiej sta�y rz�dkiem na p�ce po lewej r�ce operatorki. Za nic nie
potrafi� zg��bi� przyczyn, dla kt�rych kuglarze tak czujnie ich strzegli, wed�ug
niego nie przedstawia�y najmniejszej warto�ci. Pod szed� bli�ej i wyt�y�
wzrok...
Prowadz�c go na stron�, Hoagland Rae powiedzia� ze zmartwieniem:
- Nawet je�li wygramy, Fred, co dostaniemy w zamian? Nic u�ytecznego, tylko te
plastikowe figurki. Nie mo�emy ich nawet wymieni� z inny mi osadami. - Nie kry�
rozczarowania, k�ciki jego ust opad�y.
- Nie s�dz�, by by�y tym, czym si� wydaj� - odrzek� Fred. - Ale tak naprawd� to
nie wiem, czym w�a�ciwie s�. Prosz� pozwoli� mi spr�bowa�, panie Rae. Wiem, �e
to w�a�nie ta gra. - Czu�, �e kuglarze podzielali jego opini�.
- Jak chcesz - odpar� sceptycznie Hoagland Rae. Wymieniwszy spojrzenia z ojcem
Freda, zach�caj�co hukn�� ch�opca w plecy. - Idziemy rzuci�. - Postaraj si�,
ch�opie. - Ca�� grup�, do kt�rej w tym czasie do��czy� Bob Turk, skierowali si�
z powrotem w stron� budki, gdzie siedzia� bezg�owy o roziskrzonym spojrzeniu
oczu umieszczonych w ramionach.
- Namy�lili�cie si�? - zapyta�a chuda dziewczyna o kamiennej twarzy, podrzucaj�c
pi�k�.
- Prosz�. - Hoagland wr�czy� Fredowi kopert�. By�y w niej bilety uzyskane w
zamian za dostarczony przez mieszka�c�w towar. Wszystkie, kt�re mieli.
- Spr�buj� - powiedzia� do chudej Fred i poda� jej bilet. Dziewczyna ods�oni�a w
u�miechu drobne, ostre z�by.
- Wrzu� mnie do kadzi! - zawo�a� bezg�owy. - Zamocz mnie i wygraj cenn� nagrod�!
-I wybuchn�� radosnym �miechem.
Tej nocy, Hoagland Rae siedzia� w swoim warsztacie za sklepem i z jubilersk�
soczewk� na prawym oku ogl�da� jedn� z figurek wygranych przez syna Tony'ego
Costnera na jarmarku Przedsi�biorstwa Rozrywkowego Spadaj�ca Gwiazda.
Pi�tna�cie figurek siedzia�o rz�dem oparte o �cian� warsztatu. Ma�ymi szczypcami
Hoagland otworzy� tyln� cz�� "lalki" i zobaczy� ukryte w �rodku przewody.
- Ch�opak mia� racj� - powiedzia� do Boba Turka, kt�ry sta� za nim, w
podnieceniu zaci�gaj�c si� syntetycznym papierosem. - To nie jest zwyk�a lalka,
wyposa�yli j� jak nale�y. By� mo�e skradziono j� ONZ, mo�e to nawet mikrorobot.
No wiesz, jeden z tych zautomatyzowanych mechanizm�w przeznaczonych do
wykonywania miliona zada�, od szpiegostwa do operacji chirurgicznych na
weteranach. - Ostro�nie otworzy� prz�d figurki.
Widnia�o tam wi�cej kabli oraz miniaturowych cz�ci, kt�rych kszta�t nawet pod
lup� pozostawa� niewyra�ny. Da� za wygran�, b�d� co b�d� je go umiej�tno�ci
ogranicza�y si� do naprawy urz�dze� rolniczych i tym podobnych. To, co zobaczy�,
przerasta�o jego wyobra�ni�. Ponownie zastano wi� si� nad przydatno�ci�
mikrorobot�w dla spo�eczno�ci lokalnej. Czy powinni odsprzeda� je ONZ? Tymczasem
jarmark spakowa� manatki i od jecha�. Nie ma sposobu, aby dowiedzie� si�, do
czego s�u�� figurki.
- Mo�e ona chodzi i m�wi - podsun�� Turk.
Hoagland obejrza� figurk� w poszukiwaniu w��cznika; na pr�no. Mo�e reaguje na
rozkaz, przysz�o mu do g�owy.
- Maszeruj - rozkaza�. Figurka pozosta�a nieruchoma. - My�l�, �e co� tu mamy -
powiedzia� do Turka. - Ale... - Machn�� r�k�. - To troch� po trwa, musimy by�
cierpliwi. - A gdyby tak zawie�li jedn� z nich do M Ci ty, gdzie mieszkali
wykwalifikowani in�ynierowie, eksperci od elektroniki i r�nego rodzaju
mechanicy... chcia� jednak za�atwi� to na w�asn� r�k�, nie ufa� mieszka�com
jedynej aglomeracji na planecie kolonialnej.
- Ci kuglarze byli mocno niezadowoleni, kiedy tak ci�gle wygrywa� wtr�ci� ze
�miechem Bob Turk. - Fred m�wi�, �e przez ca�y czas usi�owali wp�yn�� na niego
za pomoc� swoich zdolno�ci psi i bardzo dziwi�o ich...
- Sied� cicho - poleci� Hoagland. Natrafi� na �r�d�o zasilania figurki; teraz
pozostawa�o mu jedynie prze�ledzi� obw�d w poszukiwaniu szczeliny. Eliminuj�c
j�, mo�e zdo�a uruchomi� mechanizm; by�o to - czy te� raczej wydawa�o si� - nad
wyraz proste.
Niebawem znalaz� przerw� w obwodzie. Mikroskopijny w��cznik pod postaci� klamry
od paska... triumfuj�c, Hoagland zacisn�� go ma�ymi szczypcami, po czym postawi�
figurk� na stole i czeka�.
Figurka drgn�a. Si�gn�a do wisz�cej u boku sakiewki i wyj�a z niej
miniaturow� rurk�, kt�r� wycelowa�a w Hoaglanda.
- Zaraz, zaraz - zaprotestowa� s�abo Hoagland. Turk za jego plecami zipn�� i da�
nurka w poszukiwaniu schronienia. Co� uderzy�o go w twarz, raniony �wiat�em
polecia� do ty�u. Zamkn�� oczy i krzykn�� ze strachu. Atakuj� nas! - wrzasn��,
nie s�ysz�c w�asnego g�osu; nie dociera� do� �aden d�wi�k. Nadaremnie krzycza� w
ciemno�ci pozbawionej kresu. Po omacku b�agalnie wyci�gn�� r�k�...
Piel�gniarka pochyla�a si� nad nimi, podtykaj�c mu pod nos butelk� z amoniakiem.
Chrz�kaj�c, podni�s� g�ow� i otworzy� oczy. Le�a� w swoim warsztacie otoczony
wianuszkiem zaaferowanych doros�ych mieszka�c�w osady, spo�r�d kt�rych wychyla�
si� Bob Turk.
- Uwa�ajcie - wyszepta� z trudem Hoagland. - Te lalki, czy B�g wie co,
zaatakowa�y nas. - Wykr�ci� si�, usi�uj�c dojrze� rz�d figurek, kt�re
w�asnor�cznie ustawi� pod �cian�. - Przedwcze�nie uruchomi�em jedn� z nich -
wymamrota�. - Po��czy�em kable obwodu, teraz ju� wiemy. - Na raz gwa�townie
zamruga� powiekami.
Lalki znik�y.
- Pobieg�em po pann� Beason - wyja�ni� Bob Turk. - Kiedy wr�ci�em, ju� ich nie
by�o. Przykro mi. - Spogl�da� przepraszaj�co, jakby sam ponosi� za to win�. -
By�e� ranny, martwi�em si�, �e mo�esz umrze�.
- Nic si� nie sta�o - odrzek� Hoagland, wstaj�c z pod�ogi. Bola�a go g�owa i
czu� md�o�ci. - Dobrze zrobi�e�. Lepiej sprowad�my tu ch�opaka Costner�w, niech
powie, co o tym my�li. C�, dali�my si� podej�� - doda�. - Drugi rok z rz�du.
Tym razem jednak sytuacja przybra�a znacznie gorszy obr�t. - Tym razem, dorzuci�
w my�lach, wygrali�my. Zesz�oroczna pora�ka nie sprawi�a nam tyle k�opotu.
Mia� przeczucie, �e czeka ich ci�g dalszy.
Cztery dni p�niej, kiedy Tony Costner pieli� sw�j warzywnik, jego uwag� zwr�ci�
szelest w ziemi. Zamar� i ostro�nie si�gn�� po wid�y, my �l�c, to nornica,
podgryza korzenie. Uni�s� wid�y i kierowany nast�pnym szelestem z ca�ej si�y
wbi� je w sypk�, piaszczyst� ziemi�.
Spod powierzchni dobieg� przera�liwy pisk b�lu i przera�enia. Tony Costner
chwyci� szpadel i rozkopa� ziemi�. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami, w
ods�oni�tym tunelu ujrza� rozedrgane futerko konaj�cej marsja�skiej nornicy o
szklistych oczach i ods�oni�tych z�bach.
Mi�osiernie skr�ci� jej cierpienia. Nast�pnie pochyli� si� nad zwierz� ciem.
Jego uwag� zwr�ci� b�ysk metalu.
Nornica mia�a na sobie uprz��.
Naturalnie sztuczn�, zgrabnie dopasowan� do t�ustego karku zwierz�cia. Od
uprz�y odchodzi�y prawie niewidoczne druty grubo�ci w�osa i gin�y pod sk�r�
nornicy na wysoko�ci przedniej cz�ci czaszki.
- Chryste - powiedzia� Tony Costner, podnosz�c nornic� i bezradnie zastanawiaj�c
si�, co robi�. Natychmiast domy�li� si� zwi�zku z jarmarcznymi lalkami; to na
pewno ich sprawka. Tak jak powiedzia� Hoagland, osadzie grozi�o
niebezpiecze�stwo.
Zachodzi� w g�ow�, co zrobi�aby nornica, gdyby jej nie zabi�.
Zwierz� co� knu�o. Dr��y�o tunel - w kierunku jego domu!
Jaki� czas p�niej siedzia� w warsztacie Hoaglanda Rae. Rae ostro�nie utworzy�
uprz�� i zbada� jej wn�trze.
- Przeka�nik - oznajmi�, dysz�c ha�a�liwie, jak gdyby nast�pi� nawr�t astmy
n�kaj�cej go w dzieci�stwie. - O niewielkim zasi�gu, mo�e p� mi li. Kierowa�
nornica, mo�e informowa� o jej po�o�eniu i tym, co w danej chwili robi�a.
Elektrody prowadz�ce do m�zgu prawdopodobnie ��cz� si� z o�rodkami przyjemno�ci
i b�lu. - Popatrzy� na Tony'ego Costnera. Chcia�by� mie� na sobie tak� uprz��?
- Nigdy w �yciu - odrzek� Tony, dr��c na ca�ym ciele. Zapragn�� i raptem znale��
si� z powrotem na Terze, mimo �e by�a przeludniona; t�skni� za t�okiem, za
zapachem i odg�osami licznego skupiska ludno�ci sun�cej chodnikami w�r�d
�wiate�. W przeb�ysku �wiadomo�ci zrozumia�, /,e tak naprawd� nigdy nie podoba�o
mu si� na Marsie. Zbyt tu pusto i samotnie, pomy�la�. Pope�ni�em b��d. To moja
�ona; ona nak�oni�a mnie do przyjazdu.
Troch� za p�no, aby to roztrz�sa�.
- Tak sobie my�l� - rzuci� grobowym tonem Hoagland - �e powinni�my powiadomi�
�andarmeri� wojskow� ONZ. - Szuraj�c nogami podszed� do telefonu, zakr�ci�
korbk�, po czym wykr�ci� numer awaryjny. - Nie mog� wzi�� na siebie ca�ej
odpowiedzialno�ci, Costner - rzuci� na wp� przepraszaj�co, na wp� ze z�o�ci�.
- Nie dam rady.
- To r�wnie� i moja wina - powiedzia� Tony. - Kiedy zobaczy�em dziewczyn�, nie
mia�a na sobie g�rnej cz�ci ubrania i...
- Regionalna komenda policji ONZ - oznajmi� telefon, na tyle g�o�no, �e Tony
Costner us�ysza�.
- Mamy k�opoty - powiedzia� Hoagland. I wyja�ni� przebieg wydarze� zwi�zanych z
Przedsi�biorstwem Rozrywkowym Spadaj�ca Gwiazda. M�wi�c, wyciera� chustk�
spocone czo�o. Postarza� si� i wygl�da� na kogo�, kto bardzo potrzebuje
odpoczynku.
Godzin� p�niej po�rodku jedynej ulicy osady wyl�dowa� statek policyjny. Wyszed�
z niego umundurowany oficer Organizacji Narod�w Zjednoczonych z teczk�.
Rozejrza� si� po oblanej ��tym blaskiem zachodz�ce go s�o�ca ulicy, po czym
skierowa� spojrzenie na t�um z Hoaglandem Rae stoj�cym oficjalnie na czele.
- Genera� Mozart? - zapyta� niepewnie Hoagland, wyci�gaj�c r�k�.
- Zgadza si� - odpar� przysadzisty oficer, podaj�c r�k� przyw�dcy. Czy mog�
zobaczy� dow�d? - Jego zachowanie wskazywa�o na pewn� po gard� dla zgromadzonej
gawiedzi; Hoagland odczu� j� dotkliwie, co jeszcze bardziej wzmog�o jego
frustracj� i poczucie kl�ski.
- Oczywi�cie, generale. - Hoagland wskaza� drog� do warsztatu po�o�onego na
zapleczu sklepu.
Genera� Mozart dokona� ogl�dzin martwej nornicy wraz z jej elektrodami i
uprz꿹.
- Prawdopodobnie wygrali�cie co�, czego nie chcieli odda�, panie Rae. Ich
ostatecznym b�d� te� raczej faktycznym celem nie by�a wasza osada. Ponownie
jego �le skrywany niesmak da� o sobie zna�; kt� zawraca�by sobie g�ow� tak�
mie�cin�? - Pewnie maj� na oku Ziemi� oraz inne bardziej zaludnione tereny. Tak
czy inaczej, wasze u�ycie si� psi przy rzucaniu pi�k�... - Urwa�, spogl�daj�c na
zegarek. - Wed�ug mnie powinni�my potraktowa� arsenowodorem okoliczne pola, pan
i pa�scy ludzie b�dziecie mu sieli przyst�pi� do ewakuacji, najlepiej jeszcze
dzi� wieczorem. Za�atwimy wam transport. Czy m�g�bym skorzysta� z telefonu?
Prosz� zebra� ludzi... zaraz kogo� tu przy�l�. - Obdarzywszy Hoaglanda
roztargnionym u�miechem, podszed� do telefonu, aby zadzwoni� do biura w M City.
- Zwierz�ta pojad� z nami? - zapyta� Rae. - Nie mo�emy ich po�wi�ci�. -
Zastanawia� si�, jak maj� za�adowa� w �rodku nocy wszystkie owce, psy i byd�o do
ONZ-owskiego transportowca. Co za ba�agan, pomy�la�.
- Oczywi�cie zwierz�ta te� - zapewni� go z niech�ci� genera� Mozart, jak gdyby
mia� Rae za idiot�.
Trzeci w� wprowadzany do �adowni mia� na sobie uprz��. Na jej widok stoj�cy u
wej�cia policjant bez wahania zastrzeli� zwierz� i przywo�awszy Hoaglanda, kaza�
mu uprz�tn�� zw�oki.
Hoagland Rae przykucn�� przy zabitym wo�u i zbada� uprz�� wraz z biegn�cymi od
niej drutami. Podobnie jak w przypadku nornicy, uprz�� wi�za�a za pomoc�
delikatnych ��czy m�zg zwierz�cia z niezidentyfikowanym organizmem �ywym, kt�ry
zainstalowa� aparat i przebywa� w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� mila od osady. Na
czym polega�o zadanie zwierz�cia, my�la�, od��czaj�c uprz��. Czy mia� ub��
kogo� z nas? Albo - s�u�y� jako przeno�ny pods�uch. Raczej to drugie; ukryty
wewn�trz uprz�y przeka�nik emitowa� wyra�ny szum. Nieustannie w��czony,
przechwytywa� wszelkie odg�osy. Wobec tego wiedz�, �e �ci�gn�li�my wojsko,
u�wiadomi� sobie. I �e odkryli�my dwa przeka�niki.
Mia� przeczucie, �e to oznacza�o upadek osady. Okoliczne tereny wkr�tce stan�
si� polem bitwy mi�dzy wojskami ONZ i... czymkolwiek by li tamci.
Przedsi�biorstwem Rozrywkowym Spadaj�ca Gwiazda. Zastana wia� si�, sk�d
przybyli. Na pewno spoza Uk�adu S�onecznego.
Na chwil� przykucn�� obok niego pa�ka - ubrany na czarno oficer tajnej policji.
- G�owa do g�ry - powiedzia�. - Teraz ju� si� nie wywin�, do tej pory nie
mogli�my im udowodni� wrogich zamiar�w. Dzi�ki wam nigdy nie dotr� do Terry.
Dostaniecie ochron�; prosz� si� nie poddawa�. - U�miechn�� si� do Hoaglanda, po
czym oddali� si� pospiesznie w kierunku zaparkowanego w ciemno�ciach czo�gu.
Jasne, pomy�la� Hoagland. Zrobili�my w�adzom przys�ug�. Odwdzi�cz� si�,
�ci�gaj�c nam na g�ow� liczne oddzia�y.
Ogarn�o go przeczucie, �e osada nigdy ju� nie b�dzie taka jak dawniej, bez
wzgl�du na starania w�adz. Chodzi o to, �e mimo wysi�k�w mieszka�cy nie uporali
si� z problemem i zmuszeni byli wezwa� pomoc z zewn�trz. W postaci dzielnych
ch�opak�w w mundurach.
Tony Costner pom�g� mu przy martwym wole. Wsp�lnymi si�ami od ci�gn�li go na
bok, zdyszani zmaganiami z jeszcze ciep�ym cia�em.
- Czuj� si� za to odpowiedzialny - wyzna� Tony, gdy po�o�yli wo�u na ziemi.
- Niepotrzebnie. - Hoagland potrz�sn�� g�ow�. - I pociesz swojego ch�opaka.
- Nie widzia�em Freda od czasu, gdy wynik�a sprawa z nornic� - po wiedzia�
markotnie Tony. - Wyszed� mocno poruszony. Pewnie policja go znajdzie,
przetrz�sa okolic�, zwo�uj�c wszystkich. - Powoli cedzi� s�owa, jakby nic do
niego nie dociera�o. - Jeden z policjant�w powiedzia� mi, �e do rana mo�emy
wr�ci�. Arsenowod�r zajmie si� wszystkim. My�lisz, �e wcze�niej spotkali si� z
czym� takim? Nic nie m�wi�, a jednocze�nie zachowuj� si� tak profesjonalnie.
Wydaj� si� bardzo pewni tego, co robi�.
- Kto ich tam wie - skwitowa� Hoagland. Zapali� oryginalne ziemskie cygaro
Optimo i pogr��y� si� w milczeniu, obserwuj�c za�adunek owiec. Kto by pomy�la�,
�e legendarny, klasyczny najazd na Ziemi� przybierze tak� form�, stwierdzi� w
duchu, l �e we�mie pocz�tek w naszej ma�ej osadzie. A to wszystko z powodu nieco
ponad tuzina ma�ych, okablowanych figurek, kt�re z takim trudem wygrali�my na
jarmarku Przedsi�biorstwa Rozrywkowego Spadaj�ca Gwiazda. Tak jak powiedzia�
genera� Mozart, naje�d�cy nawet nie chcieli ich odda�. Co za ironia.
- Chyba zdajecie sobie spraw�, �e pos�u�ymy im za koz�y ofiarne rzuci� szeptem
Bob Turk, podchodz�c bli�ej. - To jasne. Arsenowod�r wytruje wszystkie nornice i
szczury, ale nie zaszkodzi mikrorobotom, kt�re nie oddychaj�. ONZ zostawi tu
wojsko na ca�e tygodnie, mo�e nawet miesi�ce. Atak gazowy to dopiero pocz�tek. -
Spojrza� oskar�ycielsko na Tony'ego Costnera. - Gdyby tw�j dzieciak...
- Dobrze ju� dobrze - przerwa� mu ostro Hoagland. - Wystarczy.
Gdybym nie rozebra� pierwszej lalki i nie zamkn�� obwodu... r�wnie dobrze mo�esz
zwali� win� na mnie, Turk, z przyjemno�ci� z�o�� rezygnacj�. Mo�esz sobie
rz�dzi� beze mnie.
Z megafonu na baterie hukn�� pot�ny g�os:
- Wszystkie osoby w zasi�gu mojego g�osu maj� przygotowa� si� do
natychmiastowego wej�cia na pok�ad! O czternastej teren zostanie ska�ony
truj�cym gazem. Powtarzam... - Informacja zabrzmia�a ponownie, podczas gdy
g�o�niki obr�ci�y si� najpierw w jedn�, a potem w drug� stron�. G�os rozni�s�
si� w ciemno�ciach dono�nym echem.
Potykaj�c si�, zdyszany Fred Costner szed� przez obcy sobie nier�wny teren. Nie
zwraca� najmniejszej uwagi na to, gdzie si� znajduje, ani te� na to, dok�d
zmierza. Chcia� jedynie uciec jak najdalej. Przyczyni� si� do zniszczenia osady
i wszyscy, pocz�wszy od Hoaglanda Rae, o tym wiedzie li. To przez niego...
W oddali, za jego plecami zabrzmia�a zwielokrotniona g�o�nikiem wiadomo��:
- Wszystkie osoby, kt�re mnie s�ysz�, maj� przygotowa� si� do natychmiastowego
wej�cia na pok�ad! O czternastej teren zostanie ska�ony truj�cym gazem.
Powtarzam, wszystkie osoby, kt�re mnie s�ysz�... - I wiadomo�� p�yn�a dalej.
Fred p�dzi� przed siebie, usi�uj�c uciec od hucz�ce go brzmienia g�osu.
Noc pachnia�a paj�kami i suchym zielskiem; ch�opiec wyczuwa� pustk� otaczaj�cego
go krajobrazu. Wydosta� si� poza teren uprawny, min�� pola nale��ce do osady i
wst�pi� na grunt, gdzie nie istnia�y ani ogrodzenia, ani nawet ko�ki miernicze.
Mimo to ska�enie obejmie na pewno i te rejony. Statki ONZ b�d� kr��y� tam i z
powrotem, rozpylaj�c arsenowod�r, a potem wejd� tu specjalne si�y wojskowe w
maskach i z miotaczami ognia oraz wykrywaczami metalu zaczn� przetrz�sa�
okolic�, chc�c wykurzy� pi�tna�cie mikrorobot�w, kt�re schroni�y si� w
podziemnych tunelach gryzoni. Tam gdzie ich miejsce, pomy�la� Fred Costner. I
pomy�le�, �e sprowadzi�em je do osady. S�dzi�em, �e skoro kuglarze chcieli je
zatrzyma�, musz� by� cenne.
Zastanawia� si�, czy istnieje spos�b, aby odwr�ci� to, co narozrabia�. Odnale��
pi�tna�cie mikrorobot�w wraz z tym aktywnym, kt�ry prawie za bi� Hoaglanda Rae?
My�l by�a tak niedorzeczna, �e nie m�g� powstrzyma� �miechu. Nawet gdyby
natrafi� na ich kryj�wk� - zak�adaj�c, �e wszystkie ukry�y si� w jednym miejscu
- w jaki niby spos�b mia�by je zniszczy�? Zw�aszcza �e by�y uzbrojone. Hoagland
Rae ledwie uszed� z �yciem, a mia� do czynienia tylko z jednym z nich.
Na wprost niego zaja�nia�o �wiat�o.
W ciemno�ci nie by� w stanie odr�ni� zarys�w, kt�re porusza�y si� na jego
kraw�dzi. Przystan�� i czeka�, pr�buj�c odzyska� orientacj�. Ludzie chodzili tam
i z powrotem, s�ysza� przyt�umione g�osy kobiet i m�czyzn. I szum pracuj�cych
maszyn. Przecie� ONZ nie wysy�a�aby kobiet, stwierdzi�. Widoczni naprzeciw niego
ludzie nie nale�eli do organizacji.
Fragment nieba, gwiazdy i smuga nocnej mg�y zosta�y wyparte przez zarys du�ego
nieruchomego obiektu.
M�g� to by� gotowy do odlotu statek. Kszta�t zdawa� si� odpowiada�
przypuszczeniom ch�opca.
Usiad�, dr��c pod wp�ywem ch�odu marsja�skiej nocy, i wyt�y� wzrok, pr�buj�c
ustali� przyczyn� wzmo�onej aktywno�ci obserwowanych. Czy�by kuglarze powr�cili?
Czy�by statek nale�a� do Przedsi�biorstwa Rozrywkowego Spadaj�ca Gwiazda?
Dziwne, pomy�la�. Czy�by w �rodku nocy, na pustkowiu pomi�dzy osadami wznoszono
tancbudy i namioty, rozwieszano sztandary i ustawiano estrady dla dziewcz�t i
dziwol�g�w? Pr�ny manifest jarmarcznego trybu �ycia, kt�rego nikt nie by� w
stanie doceni�. Opr�cz - zrz�dzeniem losu - niego. Nie m�g� wyobrazi� sobie nic
gorszego. Zobaczy� ju� wszystko, co chcia�, i mia� tego powy�ej uszu.
Co� nadepn�o mu na nog�.
Za pomoc� swoich psychokinetycznych zdolno�ci unieruchomi� to i przyci�gn��.
Maca� r�kami w ciemno�ci dop�ty, dop�ki nie zacisn�� palc�w na twardym,
ruchliwym kszta�cie. Podni�s� go do g�ry i z przera�eniem ujrza� jednego z
mikrorobot�w; stworzenie desperacko usi�owa�o si� wyrwa�, on jednak przytrzyma�
je instynktownie. Mikrorobot pod��a� w stron� statku, st�d ch�opcu przysz�a do
g�owy my�l, �e mo�e kuglarze zwo�uj� wszystkie figurki. Tak aby ONZ nie
natrafi�a na ich �lad. Ucieka j�, kuglarze za� przyst�pi� do realizacji dalszej
cz�ci swoich plan�w.
- Prosz� postaw go - odezwa� si� naraz spokojny, kobiecy g�os. Chce i��.
Podskoczy� jak oparzony i czym pr�dzej wypu�ci� mikrorobota, kt�ry oddali� si� w
te p�dy, szeleszcz�c w�r�d zielska. Na wprost Freda sta�a chuda dziewczyna w
spodniach i swetrze, z latark� w d�oni i pogodnie patrzy �amu w twarz. Kr�g
�wiat�a wydoby� z mroku jej ostre rysy, blad� sk�r� i wyraziste oczy.
- Cze�� - zaj�kn�� si� Fred. Przybra� pozycj� obronn� i odwzajemni� jej
spojrzenie. By�a nieco wy�sza ni� on, troch� jej si� ba�. Nie roztacza�a wok�
siebie odoru psi, tote� stwierdzi�, �e to nie jej zdolno�ci pr�bowa�y
pokrzy�owa� mu plany podczas gry. Dzi�ki temu mia� nad ni� przewag�, o kt�rej
zapewne nie wiedzia�a.
- Lepiej st�d odejd� - poradzi�. - S�ysza�a� g�o�nik? Maj� zamiar skazi�
okolic�.
- S�ysza�am. - Dziewczyna wci�� mierzy�a go wzrokiem. - To ty jeste� naszym
wielkim zwyci�zc�, prawda, synku? Wytrawnym graczem, kt�ry zamoczy� bezg�owego
szesna�cie razy z rz�du. - Roze�mia�a si� weso�o. - Simon by� w�ciek�y, nabawi�
si� kataru i strasznie ma ci to za z�e. Mam nadziej�, �e nie wejdziesz mu w
drog�.
- Nie m�w do mnie "synku" - powiedzia�. Strach powoli zacz�� go opuszcza�.
- Douglas, nasz psi, m�wi, �e jeste� dobry. Za ka�dym razem k�ad�e� go na
�opatki, moje gratulacje. I co, cieszysz si� z wygranej? - Zn�w roze�mia�a si�
cicho; w s�abym �wietle latarki zal�ni�y drobne, ostre z�by. - Czy uzyska�e�
r�wnowarto�� ceny za bilet?
- Ten wasz psi jest do kitu - oznajmi� Fred. - Nie mia�em z nim �adnego
problemu, a przecie� brakuje mi do�wiadczenia. Mogliby�cie si� bardziej
postara�.
- Mo�e z twoj� pomoc�? Chcesz si� do nas przy��czy�? Czy to ma by� propozycja,
ch�opczyku?
- Nie! - zaoponowa� wzburzony.
- W �cianie warsztatu pana Raego by� szczur - powiedzia�a dziewczyna. - Mia� na
sobie przeka�nik, dlatego od razu dowiedzieli�my si� o waszym telefonie do ONZ.
St�d mieli�my du�o czasu, by odzyska� nasze... Urwa�a. - Nasz towar. Je�eliby
nam na tym zale�a�o. Nikt nie chcia� waszej krzywdy, to nie nasza wina, �e
w�cibski Rae wpakowa� �rubokr�t nie tam, gdzie trzeba. No nie?
- Przedwcze�nie rozpocz�� cykl. Pr�dzej czy p�niej to i tak mia�oby miejsce. -
Nie dopuszcza� do siebie innej mo�liwo�ci. Wiedzia�, �e racja tkwi po stronie
osady. - Zebranie mikrorobot�w nic wam nie da, bo ONZ wie i...
- Zebranie? - Dziewczyna popatrzy�a na niego z rozbawieniem. Wcale nie mamy
zamiaru zebra� wygranych przez was, biedaki, mikrorobot�w. Musimy dzia�a� dalej,
sami nas do tego zmusili�cie. Statek wy�adowuje pozosta�� cz��. - Wskaza�a
kierunek latark� i przez u�amek sekundy dostrzeg� uciekaj�c� hord� mikrorobot�w,
kt�re roz�azi�y si� po okolicy w poszukiwaniu schronienia.
Przymkn�� oczy i j�kn��.
- Czy nadal jeste� pewny - powiedzia�a przymilnie dziewczyna - �e nie chcesz
uda� si� z nami? Zapewni�oby ci to bezpieczn� przysz�o��, syn ku. W przeciwnym
razie... - Machn�a r�k�. - Kto wie? Kto tak naprawd� mo�e powiedzie�, co stanie
si� z wasz� malutk� osad� i jej malutkimi mieszka�cami?
- Nie - powt�rzy�. - Nigdzie nie polec�.
Kiedy ponownie otworzy� oczy, dziewczyna znik�a. Sta�a obok bezg�owego Simona,
studiuj�c przypi�t� do tabliczki list�.
Odwr�ciwszy si�, Fred Costner pobieg� z powrotem tam, sk�d przy by�, w kierunku
miejsca, gdzie stacjonowa�y wojska ONZ.
Szczup�y, wysoki genera� tajnej policji ONZ w czarnym mundurze po wiedzia�:
- Zast�pi� genera�a Mozarta, kt�ry niestety nie dysponuje odpowiednim
do�wiadczeniem, by poradzi� sobie z lokaln� dzia�alno�ci� wywrotow�. Jego domen�
s� sprawy natury czysto militarnej. - Nie poda� r�ki Hoaglandowi Rae. Ze
zmarszczonymi brwiami zacz�� spacerowa� tam i z powrotem po warsztacie. -
Szkoda, �e to nie mnie wezwano zesz�ej nocy. M�g�bym na przyk�ad od razu
powiedzie� wam jedno... co�, czego nie zrozumia� genera� Mozart. - Przystan��,
mierz�c Hoaglanda badawczym spojrzeniem. - Oczywi�cie, zdaje pan sobie spraw�,
�e nie wygrali�cie z kuglarzami. Oni chcieli przegra� szesna�cie mikrorobot�w.
Hoagland Rae w milczeniu kiwn�� g�ow�; co mia� m�wi�. Uwaga genera�a sprawi�a,
�e sytuacja sta�a si� dla niego oczywista.
- Poprzednie wizyty jarmarku - podj�� genera� Wolff - w latach ubieg�ych mia�y
na celu przygotowanie was, przygotowanie ka�dej osady z ko lei. Wiedzieli, �e
tym razem postanowicie wygra�. Dlatego te� przywie�li mikroroboty. I
przygotowali swoich s�abych psi do symulowanej walki o zwyci�stwo.
- Chcia�bym tylko wiedzie� - wtr�ci� Hoagland - czy otrzymamy ochron�. -Na
okolicznych wzg�rzach i r�wninach, jak m�wi� Fred, roi�o si� od mikrorobot�w;
opuszczanie zagr�d nie by�o bezpieczne.
- Zrobimy, co si� da. - Genera� Wolff podj�� w�dr�wk� po warsztacie. - W istocie
jednak ani wasze bezpiecze�stwo, ani bezpiecze�stwo ka� dej zainfekowanej osady
b�d� spo�eczno�ci lokalnej nie stanowi dla nas sprawy nadrz�dnej. Interesuje nas
og�lny zarys sytuacji. W ci�gu ostatniej doby statek odwiedzi� czterdzie�ci
miejsc; jakim cudem przemieszczaj� si� tak szybko... - Zamilk�. - Dok�adnie
przemy�leli ka�dy kolejny krok. A wy chcieli�cie ich przechytrzy�. - Popatrzy�
wrogo na Hoaglanda Rae. - Ka� da osada my�la�a to samo, wygrywaj�c swoje pud�o
mikrorobot�w.
- Wed�ug mnie - odrzek� po chwili Hoagland - to kara za szachrajstwo. - Unika�
wzroku genera�a.
- Ja my�l�, �e to kara za pr�b� porwania si� na przeciwnika z innego uk�adu -
dorzuci� k��liwie genera� Wolff. - Lepiej niech pan spojrzy na to w ten spos�b.
Nast�pnym razem, kiedy pojawi si� pojazd nie z Terry, nie pr�bujcie opracowywa�
�adnej genialnej strategii: wezwijcie nas.
Hoagland Rae skin�� g�ow�.
- Dobrze. Rozumiem. - Czu� b�l, nie uraz�; nale�a�o mu si� - tak jak im
wszystkim - podobne szyderstwo. Przy odrobinie szcz�cia kara nie przybierze
gorszej postaci. Nie by� to najwi�kszy problem osady. - O co im chodzi? -
zapyta� genera�a Wolffa. - Czy zale�y im na kolonizacji terenu? Czy te� raczej o
wzgl�dy ekonomiczne...
- Niech pan nawet nie pr�buje - ostrzeg� go genera� Wolff.
- S�u... s�ucham?
- I tak pan tego nie zrozumie, ani teraz, ani nigdy. My wiemy, czego chc�... oni
r�wnie� to wiedz�. Czy i pan musi wiedzie�? Pa�skie zadanie polega na tym, aby
jak najszybciej podj�� normaln� prac� w gospodarstwie. A je�eli to zbyt trudne,
prosz� spakowa� manatki i wr�ci� na Ziemi�.
- Aha - odpar� Hoagland z bolesn� �wiadomo�ci� w�asnej tuzinkowo�ci.
- Wasze dzieci przeczytaj� o tym w podr�cznikach do historii - doda� genera�
Wolff. - To powinno wam wystarczy�.
- Jasne - przytakn�� beznadziejnie Hoagland Rae. Z rezygnacj� opad� na �awk�,
si�gn�� po �rubokr�t i zacz�� majstrowa� przy zepsutej wie�yczce kontrolnej
autonomicznego traktora.
- Niech pan patrzy - powiedzia� genera� Wolff, pokazuj�c na co� palcem.
W k�cie, prawie niewidoczny na tle zakurzonej �ciany, przycupn�� mikrorobot i
obserwowa� ich w milczeniu.
- Rany! - sapn�� Hoagland, szukaj�c na o�lep starej trzydziestkidw�jki, kt�r�
wcze�niej wyj�� ze schowka i na�adowa�.
Na d�ugo przed tym, nim dotkn�� palcami r�koje�ci rewolweru, mikrorobot ulotni�
si� bez �ladu. Genera� Wolff nie wykona� najl�ejszego ruchu; ba, z rozbawieniem
patrzy�, jak Hoagland mocuje si� z przestarza�� broni�.
- Rozpracowujemy uk�ad centralny - o�wiadczy� genera� Wolff- kt�ry jednocze�nie
rozbroi je wszystkie, zak��caj�c dop�yw zasilania z baterii. Pomys� niszczenia
jednego po drugim jest niedorzeczny; nawet nie przy sz�o nam to do g�owy. Mimo
to... - Urwa�, z namys�em marszcz�c czo�o. Mamy powody, by przypuszcza�, �e
oni... kosmici... przewidzieli kolejno�� naszych dzia�a� i tak zr�nicowali
�r�d�a mocy, �e... - Wzruszy� ramiona mi. - C�, mo�e wymy�limy co� innego.
Wszystko w swoim czasie.
- Mam nadziej� - odpar� Hoagland. I pr�bowa� wr�ci� do naprawy wadliwej
wie�yczki.
- W�a�ciwie to porzucili�my ju� nadziej� utrzymania Marsa - rzuci� na wp� do
siebie genera� Wolff.
Hoagland powoli od�o�y� �rubokr�t i wlepi� w policjanta zdumione spojrzenie.
- Skupimy si� raczej na obronie Terry - uzupe�ni� genera�, w zamy�leniu
drapi�c si� po nosie.
- Czyli - powiedzia� po chwili Hoagland - tak naprawd� nie ma dla nas �adnej
nadziei; to jasno wynika z pa�skich s��w.
Genera� nie odpowiedzia�. Wcale nie musia�.
Pochylaj�c si� nad zielonkaw�, zm�tnia�a powierzchni� kana�u, nad kt�r�
brz�cza�y muchy i l�ni�ce chrab�szcze, Bob Turk zobaczy� k�tem oka przemykaj�cy
chy�kiem niedu�y kszta�t. Obr�ci� si� zwinnie i chwyciwszy laserow� lask�, odda�
strza�, niszcz�c - o fortuno! - stos zardzewia�ych, bezu�ytecznych kanistr�w.
Mikrorobot przepad� jak kamie� w wod�.
Roztrz�siony zawiesi� lask� z powrotem na pasku i ponownie pochyli� si� nad
pe�n� owad�w wod�. Mikroroboty jak zwyk�e rozrabia�y tu w �rodku nocy; jego �ona
widzia�a je, s�ysza�a ich szczurze chroboty. Co one u diab�a zmajstrowa�y,
zastanawia� si� ponuro Bob Turk i wci�gn�� g��boko powietrze przez nos.
Odni�s� wra�enie, �e znajomy zapach stoj�cej wody uleg� nieznacznej zmianie.
- Cholera - zakl�� i wyprostowa� si� bezradnie. Roboty skazi�y czym� wod�, bez
dw�ch zda�. Teraz trzeba j� podda� analizie chemicznej, co z pewno�ci� potrwa
kilka dni. Czym przez ten czas podleje hodowl� ziemniak�w? Dobre pytanie.
Utyskuj�c w bezsilnym gniewie, si�gn�� po laserow� lask�. Zamarzy� o �atwym celu
- cho� jednocze�nie doskwiera�a mu �wiadomo��, �e nie znajdzie go cho�by za
milion lat. Mikroroboty jak zwykle dzia�a�y noc�, stopniowo doprowadzaj�c osad�
do ruiny.
Ju� dziesi�� rodzin odlecia�o na Terr�. Zapragn�y w miar� mo�liwo�ci powr�ci�
do �ycia, kt�re tam pozostawi�y.
Wkr�tce przyjdzie kolej i na niego.
Gdyby tylko mogli co� zrobi�. Znale�� spos�b, aby nie da� za wygran�. Zrobi�bym
wszystko, pomy�la�, odda� wszystko, by m�c dorwa� te roboty w swoje r�ce.
Przysi�gam. Zad�u�y�bym si�, odda� w niewol� lub da� si� zamkn�� za marn� szans�
uwolnienia od nich okolicy.
Zmierza� przed siebie z r�kami g��boko w kieszeniach, kiedy nagle us�ysza� nad
g�ow� ryk mi�dzyuk�adowego statku.
Os�upia�y podni�s� oczy ku niebu, czuj�c, jak serce zamiera mu w piersi.
Wr�cili? - pomy�la�. Statek Przedsi�biorstwa Rozrywkowego Spadaj� ca Gwiazda...
czy maj� zamiar uderzy� ponownie, by nas ostatecznie wy ko�czy�? Przys�oniwszy
r�k� oczy, wyt�y� wzrok. Nogi wros�y mu ziemi�, a cia�o zatraci�o zdolno�� do
instynktownej, zwierz�cej paniki.
Niczym gigantyczna pomara�cza, statek obni�y� pu�ap. Mia� kszta�t i kolor
pomara�czy... nie by� to niebieski, cylindryczny statek kuglarzy ze Spadaj�cej
Gwiazdy, widzia� to na pierwszy rzut oka. Nie pochodzi� te� z Terry ani nie
nale�a� do ONZ. Turk nigdy w �yciu nie widzia� nic podobnego i doskonale zdawa�
sobie spraw�, �e ma przed sob� statek spoza Uk�adu S�onecznego, co bardziej
rzuca�o si� w oczy ni� w przypadku niebieskie go statku Spadaj�cej Gwiazdy. Nie
poczyniono �adnych wysi�k�w, by nada� mu terra�ski wygl�d.
Tymczasem omota� go wymalowany wielkimi literami napis.
Bob Turk poruszy� ustami, rozszyfrowuj�c wyrazy, podczas gdy sta tek osiad� na
p�nocny wsch�d od miejsca, w kt�rym sta� m�czyzna.
SZE�CIU RZECZNIK�W PRZERWY OD NAUKI
PRZEDSTAWIA EKSPLOZJ� RADO�CI I SWAWOLI
DLA WSZYSTKICH!
By�a to - Bo�e w niebiosach! - kolejna trupa w�drownych artyst�w.
Chcia� zamkn�� oczy, odwr�ci� si� na pi�cie i czmychn��. To ponad jego si�y;
znajome pragnienie i niezaspokojona ciekawo�� natychmiast da�y o sobie zna�. Tak
wi�c patrzy� dalej. Zobaczy�, jak z otwartych siedmiu w�az�w wysuwaj� si�,
niczym sp�aszczone p�czki, odn�a i badaj� piaszczysty grunt.
Rozbijali obozowisko.
Jego s�siad, Vince Guest, podszed� do niego niezauwa�ony.
- I co teraz? - zapyta�.
- Sam widzisz. - Turk ob��ka�czo machn�� r�k�. - Masz oczy, to patrz. -
Mechanizm przyst�pi� do wznoszenia g��wnego namiotu, barwne proporce za�opota�y
na wietrze, po czym sp�yn�y po nieruchomych, dwuwymiarowych budkach. Pojawiali
si� pierwsi ludzie lub te� humanoidy. Oczom Vince'a i Boba ukazali si� m�czy�ni
w jaskrawych strojach i kobiety w trykotach. B�d� te� w czym� znacznie bardziej
sk�pym ni� trykoty.
- O kurcz� - powiedzia� Vince, prze�ykaj�c �lin�. - Widzia�e� tamte babki?
Widzia�e� kiedy� kobiet� z takimi...
- Widzia�em - skwitowa� Turk. - Jakem Turk, w �yciu nie p�jd� ju� na �aden z
tych nieterra�skich jarmark�w, tak samo Hoagland.
Tamci niezw�ocznie przyst�powali do pracy. Nie tracili czasu; do uszu Boba Turka
dolecia�y ciche d�wi�ki muzyki, podobnej do tej, jak� puszcza j� na karuzeli. I
zapachy. Wata cukrowa, pra�one orzeszki ziemne, wraz z nimi nap�yn�a subtelna
wo� przygody i podniecenia, tego, co zakazane. Kobieta z p�omiennorudym
warkoczem zwinnie wskoczy�a na estrad�. Mia�a na sobie sk�py stanik, jej biodra
otacza� skrawek jedwabiu. Urzeczony patrzy�, jak �wiczy sw�j taniec. Wirowa�a
coraz szybciej, a� wreszcie po niesiona rytmem zrzuci�a z siebie resztki
garderoby. Rzecz dziwna, uzna� to za prawdziw� sztuk�, a nie jarmarczny wyst�p
na u�ytek prowincjonalnej publiczno�ci. Z jej ruch�w emanowa�o prawdziwe pi�kno
i �yciodajna energia. Poczu� si� oczarowany.
- Lepiej... p�jd� po Hoaglanda - wydusi� wreszcie Vince. Kilku mieszka�c�w,
w�r�d kt�rych znajdowa�a si� gromada dzieci, sun�o jak w transie w kierunku
rz�du budek i proporc�w odcinaj�cych si� barwnym akcentem na smutnym tle
marsja�skiego nieba.
- Przyjrz� si� z bliska - odpar� Bob Turk - kiedy ty b�dziesz go szuka�. -
Ruszy� w stron� jarmarku, stopniowo przyspieszaj�c kroku i wzbija j�c w g�r�
tumany piasku.
- Przynajmniej zobaczmy, co maj� do zaoferowania - powiedzia� do Hoaglanda Tony
Costner. - Przecie� wiesz, �e to nie ci sami, to nie oni zwalili nam na g�ow� te
cholerne mikroroboty.
- Mo�e s� znacznie gorsi - odpar� Hoagland, ale zwr�ci� si� do Freda. - Co ty na
to?
- Chcia�bym zobaczy� - rzek� Fred Costner. Podj�� decyzj�.
- Dobrze. - Hoagland kiwn�� g�ow�. - Niech i tak b�dzie. Patrzenie nie boli.
Byleby�my tylko pami�tali o ostrze�eniu genera�a. Nie oszukujmy si�, �e mo�emy
ich przechytrzy�. - Od�o�y� klucz maszynowy, wsta� z �awy i podszed� do szafy,
by wyj�� obszyty futrem p�aszcz.
Kiedy weszli na jarmark, stwierdzili, �e szcz�liwe loterie ustawiono -jak�e
dogodnie - za estradami z dziewcz�tami i wybrykami natury. Fred Costner wysun��
si� do przodu, pozostawiaj�c za sob� doros�ych. Wdycha� powietrze, poch�ania�
zapachy, s�ucha� muzyki i prze�lizgn�wszy spojrzeniem po loteriach, popatrzy� na
pierwsz� estrad� dziwol�g�w: by�