2830
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2830 |
Rozszerzenie: |
2830 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2830 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2830 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2830 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALEKSANDER �CIBOR - RYLSKI
CZ�OWIEK Z MARMURU
Materia�y czarno - bia�e
Przed czo��wk� filmu: szybki monta� migawek, ukazuj�cych histori� kariery i upadku murarza Mateusza Birkuta. Skwarny dzie�; Birkut z pomocnikiem stawia mur z cegie�. Przedstawiciele dyrekcji bij� brawo. Birkut ma zaimprowizowane podium - zm�czony , ale szcz�liwy - przemawia do niewidocznej za�ogi. W chwil� p�niej schodzi z budowy po chwiejnej k�adce. Kto� wr�cza mu kwiaty, kto� inny przypina order. Birkut pozuje rze�biarzowi, potem bije brawo na jakiej� trybunie. Wystawa plastyki - Birkut sk�ada wi�zank� kwiat�w u st�p w�asnego pos�gu. Zn�w na trybunie - teraz sam wychyla si� po wr�czane mu kwiaty. Na tej samej trybunie prezydent Bierut; u�miecha si� do niewidocznych t�um�w. Fragment pochodu pierwszomajowego. Prezydent Bierut oklaskuje przechodz�cych. Zwarta grupa sportowc�w, uczestnicz�cych w pochodzie, niesie na ramionach olbrzymi portret Stalina. �ciana wysokiego budynku, ozdobiona wielkimi portretami przodownik�w pracy; robotnicy spuszczaj� na linach podobizn� Birkuta, aby zrobi� miejsce dla portretu innego przodownika.
Gmach telewizji - wn�trze dzie�
D�ugi, przeszklony korytarz. Redaktor telewizji, m�czyzna w grubych okularach i Agnieszka, dziewczyna w wieku oko�o 25 lat, wysoka blondynka w d�insach i niebieskiej kurteczce, z przerzuconym przez rami� workiem, id� szybko na kamer�.
Prowadz� gwa�town� rozmow�, przeradzaj�c� si� chwilami w k��tni�.
REDAKTOR: To jest film, kt�ry pani chce zrobi�. My jednak musimy zada� takie pytanie: czy to jest potrzebne mnie, jako redaktorowi, nast�pnie instytucji, czyli telewizji, a wreszcie samym telewidzom? A poza tym, wie pani, tam si� pi�trz� cholerne pu�apki, przeszkody, sprawy ciemne, nigdy nie wyja�nione do ko�ca! No i sam fakt, �e to akurat lata pi��dziesi�te!... Tego jeszcze nie by�o na ekranie, to s� sprawy nietkni�te w naszych programach!
AGNIESZKA: Czy pan mnie uwa�a za kretynk�? Mam nakr�ci� byle co, tylko dlatego, �e dyplom i trzeba szybko? I �e pan chce mie� �wi�ty spok�j? Ja to musz� zrobi� i zrobi�, rozumie pan?
REDAKTOR: Prosz� pani, mo�e to i by�by temat, ale dla kogo� starszego, z wi�kszym do�wiadczeniem... no i niekoniecznie w tej chwili. Ale m�oda osoba, taka jak pani?... Dam pani inny film.
AGNIESZKA: Niech pan robi ze swoimi staruszkami, co pan chce! Ale nie ze mn�! To jest m�j temat! I nikt mi go nie odbierze! A poza tym ja ju� zacz�am zdj�cia.
REDAKTOR: To ma by� argument? Prosz� pani! A m�wi�c po prostu: wola�bym, �eby pani zrobi�a co innego. I ja nawet wiem co. Na przyk�ad: niech si� pani we�mie za stal! Gdyby pani �adnie to na�wietli�a - to zagadnienie, ten temat?... To by nas interesowa�o, tu mogliby�my pani pom�c. Prosz� zrozumie�: my pani dajemy prawdziw� szans�!
AGNIESZKA: Ale tu chodzi o m�odo�� mojego ojca, pa�skiego, w og�le o m�odo�� naszych ojc�w!
REDAKTOR: Niech pani pomy�li.
AGNIESZKA: Prosz� pana, ja mam w tej chwili takie kontakty, takie materia�y, przeprowadzi�am tyle rozm�w... To mo�e da� niespodziewane efekty, rozumie pan? Ja uwa�am, �e to jest temat, no, temat... To b�dzie pasjonowa� wszystkich - m�odzie� starych, pana, mnie...
REDAKTOR: Pani Agnieszko, pani lekcewa�y fakty. Dla mnie faktem jest jedna huta, druga huta, ludzie w tych hutach...Cyfry! Sze�� i p� miliona ton stali dzi�, osiem jutro, a pojutrze?
AGNIESZKA: A dlaczego pan mi nie zorganizowa� tych materia��w, o kt�re prosi�am?
REDAKTOR: A nie, nie, moja kochana... Bo pani si� pl�cze w afer�, z kt�rej pani potem niw wyjdzie. To pogrzebie pani�, mnie, film; wylejemy dziecko z k�piel�! To s� materia�y zastrze�one; kiedy� nie posz�y, dzi� nie p�jd�, nigdy nie p�jd�! Ich nikt nie pu�ci - niech pani nie lekcewa�y tego momentu! I niech pani mnie zrozumie, po prostu.
Zatrzymuj� si� przed drzwiami redakcji. Redaktor k�adzie d�o� na klamce.
AGNIESZKA (po kr�tkim namy�le): Ile pan ma lat?
REDAKTOR: Dwadzie�cia osiem. A pani ma dwadzie�cia jeden dni do ko�ca zdj��.
AGNIESZKA: S�u�� panu.
Odbiega korytarzem, ci�gn�c za sob� po ziemi sw�j worek.
Przed gmachem telewizji.
Agnieszka wybiega z gmachu TV, ci�gn�c za sob� worek. Zatrzymuje si�, macha r�k�. Podje�d�a mikrobus telewizyjny, tzw. "Robur". M�ody cz�owiek otwiera drzwi, wci�ga Agnieszk� do �rodka, potem wyskakuje po jej worek, wsiada. "Robur" rusza.
Ulice Warszawy.
Telewizyjny "Robur" mknie ulicami Warszawy. W �rodku zamy�lona Agnieszka, operator obrazu - starszy pan w okularach i czapce nisko nasuni�tej na oczy, technik d�wi�ku - m�ody cz�owiek o bystrych oczach i nieco agresywnej twarzy, oraz m�ody kierowca.
Przed Muzeum Narodowym.
Mikrobus "Robur" zaje�d�a pod bram� Muzeum. Niewielka ekipa Agnieszki wysypuje si� z wozu, wyci�ga sprz�t. Brama jest zamkni�ta, przez �elazne sztachety wida� dziedzinie. Agnieszka przez chwil� waha si�, nast�pnie zdecydowanym ruchem odsuwa skrzyd�o bramy. Ca�a czw�rka rusza ku drzwiom wej�ciowym szarego gmachu, widniej�cego w g��bi.
Muzeum
Hall muzeum. W g��bi schody z marmuru. Pracownica muzeum prowadzi ku nim Agnieszk� i jej towarzyszy.
PRACOWNICA MUZEUM: Prosz� bardzo.
AGNIESZKA: My jeste�my z telewizji, pani wie. Dzwoniono do pani.
PRACOWNICA MUZEUM: Tak, dyrektor uprzedzi� mnie; prosi� �ebym wam pomog�a. Tylko �e dzisiaj jest poniedzia�ek - zamkni�te dla publiczno�ci, wi�c troch� ma�o �wiat�a. O czym to ma by� film w�a�ciwie, prosz� pani? Dyrektor interesuje si� tym bardzo. Czy pani ma jaki� scenariusz?
AGNIESZKA: Tak.
PRACOWNICA MUZEUM (niepewnie): Aha...
AGNIESZKA: Mam.
PRACOWNICA MUZEUM: Prosz� bardzo. T�dy.
Mijaj� kilka sal, wype�nione dzie�ami sztuki. Agnieszka przechodzi obok nich oboj�tnie. Prowadzeni przez pracownic� schodz� do piwnicy. Jest tu jeszcze mniej �wiat�a ni� na g�rze.
AGNIESZKA (do technika): Niech pan si� ni� zajmie, dobrze?
TECHNIK: Dobra, pani Agnieszko.
AGNIESZKA (do pracownicy): A tam co jest?
PRACOWNICA MUZEUM: Tam nie ma nic ciekawego. Takie nasze stare zbiory.
AGNIESZKA: Sprzed wojny?
PRACOWNICA MUZEUM: Nie, sprzed dwudziestu kilku lat. My jeste�my jedyn� instytucj�, kt�ra zakupuje dzie�a sztuki. No, bo kto? �wietlice, domy kultury?... Kropla w morzu...
AGNIESZKA: Czy one by�y kiedy� eksponowane?
PRACOWNICA MUZEUM: S�ucham? Oczywi�cie tak; nie widzia�a pani?
AGNIESZKA: Nie chodzi�am wtedy na wystawy; urodzi�am si� w 52 roku.
Widzi drzwi, obite siatk� i rusza ku nim. Zaniepokojona pracownica muzeum podbiega za ni�.
AGNIESZKA: Ja si� tylko troszeczk� rozejrz�, dobrze?
PRACOWNICA MUZEUM: Ale o co pani w�a�ciwie chodzi... nie wiem.
Od ty�u szybko podchodzi technik d�wi�ku i bierze pracownic� pod r�k�.
TECHNIK: Ja zaraz pani wyt�umacz�, wie pani. (Zgrabnie odprowadza j� od drzwi, przed kt�rymi stoi Agnieszka)
PRACOWNICA MUZEUM: No, czego wy szukacie... chcia�abym wiedzie�.
TECHNIK: Robimy film, rozumie pani.
PRACOWNICA MUZEUM: No tak, ale...
Oboje oddalaj� si� na bezpieczn� odleg�o��, przy czym technik przez ca�y czas co� jej cicho wyja�nia, nie przestaj�c gestykulowa�. Agnieszka pr�buje otworzy� drzwi - okazuje si�, �e nie s� zamkni�te. Niecierpliwym g�osem przywo�uje starego operatora i kierowc�, kt�ry r�wnocze�nie pe�ni obowi�zki o�wietlacza. Wszyscy troje ruszaj� w�skim przej�ciem, zamkni�ty z obu stron przegrodami z siatki. W p�mroku - za siatk� - wida� t�umy rze�b, upchanych byle jak, cz�sto jedna na drugiej. Jest w�r�d nich du�o pos�g�w i popiersi Stalina. Agnieszka kieruje si� planem, wyrysowanym na kartce. Wreszcie odnajduje boks, kt�rego szuka�a. Ogl�da si� przez rami�: w g��bi korytarza technik t�umaczy co� zawzi�cie pracownicy muzeum. Agnieszka wyci�ga z w�os�w szpilk� i bez trudu otwiera ni� nieskomplikowan� k��dk�. Kierowca przybli�a przeno�n� lamp� do siatki. Agnieszka wsuwa si� do boksu, przykl�ka obok wielkiej figury z marmuru, przewr�conej na ziemi� i sprawdza numer ewidencyjny, przyczepiony do ramienia pos�gu. U�miecha si� z tryumfem.
AGNIESZKA (do operatora): Jak tu b�dzie ze �wiat�em?
OPERATOR: Jako� o�wietl�. To trzeba postawi�, a kamer� damy na statyw.
AGNIESZKA: Na jaki statyw! Kamera!
Skonsternowany operator podaje jej kamer�. Agnieszka zaczyna kr�ci� z r�ki, najpierw w rozkroku, potem coraz ni�ej, a� wreszcie przysiada na piersiach przewr�conego pos�gu. Widzimy teraz jego nienaturalne powi�kszon�, martw� twarz, spogl�daj�c� gdzie� daleko pustymi oczyma. Jest to twarz, kt�r� jeszcze wiele razy zobaczymy w tym filmie - twarz murarza Birkuta.
OPERATOR (z nutk� podziwu): No, moja c�reczko... Ho, ho, ho...
Agnieszka ko�czy filmowa� twarz pos�gu, podnosi si� i oddaje kamer� operatorowi. Jest troch� zm�czona, ale szcz�liwa. Szybko wycofuje si� na korytarz i zamyka z powrotem drzwi boksu. W tej chwili za jej plecami pojawia si� zdenerwowana pracownica muzeum.
AGNIESZKA (w zamy�leniu): Ten mi si� podoba...
PRACOWNICA MUZEUM: Szczeg�lny gust... A mo�na wiedzie�, dlaczego to pani� tak zainteresowa�o? S� tu przecie� dzie�a lepszego d�uta.
AGNIESZKA: Nie wiem. Zreszt� to wszystko jedno. Mog� tu zrobi� zdj�cia?
PRACOWNICA MUZEUM: Zdj�cia? Tutaj? Prosz� pani, dyrektor niech�tnie wpuszcza tu nawet kogokolwiek.
Odprowadza z powrotem u�miechni�t� szelmowsko Agnieszk�.
Sala projekcyjna.
P�mrok, rozja�niony �wiat�em, padaj�cym przez uchylone drzwi korytarza. Na pod�odze blaszane pude�ko z ta�m� i rozrzucone tygodniki. Obok pulpitu z mikrofonem Agnieszka, zag��biona w fotelu. �pi. Z korytarza wychodzi monta�ystka z talerzykiem, na kt�rym ma herbat� i skromne kanapki. Zamyka drzwi, stawia talerzyk na stole i zapala biurow� lamp�.
MONTA�YSTKA (do mikrofonu): Dzie� dobry. Prosz� zak�ada� materia�. Dzie� dobry, czy panowie mnie s�ysz�?
KABINIARZ: Tak, s�yszymy pani�. Jeste�my gotowi.
Agnieszka budzi si� raptownie i mru�y oczy od �wiat�a lampy.
AGNIESZKA: Co si� sta�o?
MONTA�YSTKA: Dzie� dobry. Mo�e... mo�e ja poprosz� produkcj�, �eby za�atwi�a pani pok�j w hotelu "Forum"; to naprawd� b�dzie taniej, ni� spanie w naszej sali projekcyjnej.
AGNIESZKA: Dzie� dobry pani.
MONTA�YSTKA: Dzie� dobry. Wybra�am mniej wi�cej to wszystko, co dotyczy pani murarza; tak jak pani prosi�a.
AGNIESZKA: Mniej wi�cej?
MONTA�YSTKA: A mniej wi�cej, prosz� pani, bo to jest materia� sprzed dwudziestu pi�ciu lat i trudno sobie wszystko przypomnie�. Ale to wystarczy.
AGNIESZKA: Prosz� bardzo.
MONTA�YSTKA: Prosz� pani, czy pani siedzi tam, czy b�dzie pani siedzia�a ko�o mnie?
Agnieszka bez s�owa przenosi si� na krzes�o obok monta�ystki, pochyla klosz lampy i wyjmuje papierosa.
MONTA�YSTKA: Nie wiem, czy pani w og�le co� z tego wybierze. To... to nie s� w�a�ciwie ciekawe materia�y. To ma by� pani praca dyplomowa?
AGNIESZKA: Tak. Co, my�li pani, �e to ma�o interesuj�ce?
MONTA�YSTKA: Prosz� pani, ja nie jestem od my�lenia, ja jestem od klejenia. Co pani robi�a w szkole?
AGNIESZKA: Etiudy. (Upi�a �yk herbaty monta�ystki).
MONTA�YSTKA: Etiudy; oczywi�cie Cortazara... A mo�e wed�ug w�asnego pomys�u?
AGNIESZKA (wyci�ga ku niej r�k�): Agnieszka.
MONTA�YSTKA (udaj�c, �e nie dostrzega tego gestu): Bardzo mi mi�o. Wi�c co pani robi�a?
AGNIESZKA: Co� tam robi�am.
MONTA�YSTKA: Ach, ju� wiem. Na pewno �ycie na gor�co, kamera ukryta w str��wce. Musz� pani powiedzie�, �e telewizja bardzo to lubi, widzowie mniej, ale dla mnie ma pani etat zapewniony. (Do mikrofonu) Je�eli panowie s� gotowi, prosz� o projekcj�. (Zagl�da do notatek) A to teraz, to co b�dzie? Ach, prawda, sylwetka; zapomnia�am. Sylwetka Birkuta. Pasjonuj�cy temat.
Agnieszka zaczyna zjada� jej kanapk�. Monta�ystka nie reaguje na to, tak jak przedtem nie reagowa�a przy herbacie. �wiat�a gasn�, zaczyna si� projekcja, materia��w do filmu "Pocz�tek miasta". Materia�y s� czarno - bia�e, nie zmontowane i nie ud�wi�kowione.
MONTA�YSTKA: A czy... w�a�ciwie... pani go zna�a?
AGNIESZKA: Nie. Nigdy go nie widzia�am. Widzia�am tylko rze�b�.
MONTA�YSTKA: To mog�a pani wybra� przystojniejszego. A w�a�ciwie - dlaczego go pani wybra�a?
AGNIESZKA: Nie wiem. Mo�e dlatego, �e by� przewr�cony.
MONTA�YSTKA: Je�eli pani zaraz co� wybierze, to prosz� m�wi�. By�oby dobrze, bo teraz bardzo trudno o sal�.
AGNIESZKA: Postaram si�.
Na ekranie wida� tymczasem puste, rozkopane pole, a na nim sylwetk� mierniczego z teodolitem. Wok� niego nic, tylko b�oto - morze b�ota. Czyje� buty �lizgaj� si� w nim, grz�zn�. I jeszcze raz cz�owiek przy teodolicie. To pierwsza przymiarka do budowy stutysi�cznego miasta.
MONTA�YSTKA: To s� odrzuty. Nigdy nie wesz�y do �adnego filmu. (Ironicznie) Oczywi�cie z przyczyn technicznych.
AGNIESZKA: Zaraz, zaraz... To si� nazywa... "Pocz�tek miasta" tak?
MONTA�YSTKA: To mia�o si� nazywa� "Pocz�tek miasta". Robi� to re�yser Burski. To te� mia� by� jego dyplom. Prosz� pani ja niczego nie obcina�am, dlatego �e zaraz - niech pani uwa�a - b�dzie fragment z tym pani Kirkutem. Te� z odrzut�w.
Na ekranie wida� teraz d�ugi ogonek robotnik�w, przytupuj�cych przed jakim� barakiem. Doko�a b�oto, ka�u�e, gliniasta pustynia po horyzont.
MONTA�YSTKA: O, prosz� uwa�a�. Nast�pny to b�dzie on.
Czyja� twarz, zzi�bni�ta, zniech�cona. Potem znowu og�lny plan przytupuj�cych przed barakiem robotnik�w.
MONTA�YSTKA: Nie, albo si� myl�... Nie, nie, nie myl� si�, to on.
Zbli�enie Birkuta - wtedy jeszcze dwudziestoparoletniego ch�opaka ze wsi, o grubych ko�ciach policzkowych i szerokim, wystaj�cym nosie. Spod daszka zniszczonego kaszkietu wygl�daj� ufne, jasne, �miej�ce si� oczy. I zaraz p�niej Birkut w jakim� pomieszczeniu, ju� bez czapki, bardzo onie�mielony.
G�OS: Nazwisko?
BIRKUT: Birkut.
G�OS: Imi�?
BIRKUT: Mateusz.
G�OS: Pochodzenie?
BIRKUT: Ze wsi... Z ��cz, to jest pod Krakowem, taka wie�.
G�OS: A rodzice?
BIRKUT: No... tam s�.
G�OS: A co robi ojciec?
BIRKUT: No, ziemi� ma.
G�OS: Du�o ziemi?
BIRKUT: Ee... nie du�o.
G�OS: A co wy�cie robili do tej pory? Pracowali�cie gdzie�?
BIRKUT: Na... na ziemi.
G�OS: Tak, �e nic nie umiecie?
BIRKUT: No, umiem. Na tej ziemi...
Potem id� strz�py innego, nieuporz�dkowanego materia�u, znowu bez d�wi�ku: jeszcze raz ogonek robotnik�w, przytupuj�cych przed barakiem, przepe�niony tramwaj w szczerym polu, czo�gaj�cy si� w glinie spychacz. A dalej niewielki sad, pe�en kwitn�cych jab�oni. Spychacz wje�d�a na nie, przewraca, wgniata w b�oto. Gdzie indziej spychacz wyci�ga z b�ota ugrz�ni�t� ci�ar�wk�. I jeszcze raz d�ugi ogonek robotnik�w, tym razem czekaj�cych na posi�ek wydawany przez kuchni� polow�. Wszyscy s� wzburzeni; niekt�rzy trzymaj� jeszcze w d�oniach blaszane miski, inni rzucili je ju� na ziemi�. Birkut skrz�tnie zbiera porozrzucane miski. Zbli�enie kilku kolejnych naczy�: w �rodku wida� ma�e ohydne rybki. Robotnicy otaczaj� jakiego� urz�dnika, zapewne przedstawiciela dyrekcji. S� w�ciekli; krzycz� co�, czego nie s�ycha� i podtykaj� mu pod nos swoje rybki nabite na widelec. Birkut podnosi za ogon swoj� rybk� i spuszcza j� komu� na kapelusz. W g��bi zatrzymuje si� jeep. Z siedzenia podnosi si� cz�owiek w nieprzemakalnym p�aszczu. Podniecona gromada robotnik�w zostawia przedstawiciela dyrekcji i rusza ku jeepowi. Korzystaj�c z tego przedstawiciel dyrekcji ucieka w po�piechu przez rozryte pole. Twarz Birkuta, zanosz�cego si� �miechem. W tej chwili przed kamera pojawia si� czyja� d�o� z szeroko rozczapierzonymi palcami i zas�ania obiektyw - na ekranie robi si� ciemno.
AGNIESZKA: No, ja nie wiedzia�am, �e Burski robi� takie rzeczy.
MONTA�YSTKA: Ale bardzo szybko przesta�. Zaraz pani zobaczy fragment jego filmu...(Zagl�da do notatek) Fragment jego filmu "Oni buduj� nasze szcz�cie". Wybra�am oczywi�cie wszystko to, co dotyczy Birkuta. Zreszt� wszystko jest bardzo podobne. (Do mikrofonu) Panowie, jeste�cie gotowi? To zaczynajcie.
KABINIARZ: Prosz� bardzo, mo�emy jecha�.
Film czarno - bia�y "Oni buduj� nasze szcz�cie".
Z ekranu p�ynie dziarska muzyczka, a po chwili ukazuj� si� napisy tytu�owe, w�r�d nich nazwisko autora: Jerzy Burski. Zaraz potem widok og�lny wielkiej sali, udekorowanej wyj�tkowo uroczy�cie. Na �cianie wida� dwa olbrzymie portrety: prezydenta Biureta i generalissimusa Stalina. Na transparencie ponad nimi cyfry: 1950. Sala jest pe�na od�wi�tnie ubranych par, kr�c�cych si� w rytmie tanecznej muzyki.
KOMENTARZ: W od�wi�tnie przybranej auli Politechniki Warszawskiej zgromadzili si� na dorocznym balu sylwestrowym wszyscy ci, kt�rym nasz kraj zawdzi�cza najwi�cej: dostojnicy Partii i Rz�du, bohaterowie pracy socjalistycznej, przoduj�cy rolnicy, nauczyciele i uczeni. Przyjrzyjmy si� jednemu z nich...
Kamera wy�awia z t�umu Birkuta, ta�cz�cego z �adn� dziewczyna w stroju organizacyjnym Zwi�zku M�odzie�y Polskiej. Dziewczyna jest znacznie m�odsza od niego - to jego �ona, Hanka. Oboje u�miechaj� si� - pow�ci�gliwie, lecz naprawd� rado�nie.
Zegar wybija p�noc. �wiat�a na moment gasn� i znowu zapalaj� si�. Birkut i Hanka ca�uj� si�.
I z ostrego ci�cia: widzimy teraz biedn�, podg�rsk� wiosk�, krzywe chaty, po�amane p�oty. Na kamer� idzie Birkut, wymachuj�c ma�ym kuferkiem. Idzie, oczywi�cie, tak, jak powinien i�� kandydat na bohatera pracy socjalistycznej.
KOMENTARZ: Mateusz Birkut wyszed� z ubogiej podkrakowskiej wsi. Wraz z tysi�cami innych ruszy� do walki o lepsze jutro.
Odpowiednio radosne po�egnanie m�odych ch�op�w, �aduj�cych si� do poci�gu: orkiestra, kwiaty, transparenty. Wszyscy p�on� zachwytem, �e b�d� mieli wi�cej stali na g�ow�. I zaraz ol�niewaj�ca makieta kombinatu z papier mache. Uczynna panienka stuka patyczkiem w r�g makiety. Napis g�osi, �e w tym miejscu dnia 4 kwietnia 1950 po�o�ono pierwsz� ceg�� przy budowie Nowej Huty.
KOMENTARZ: Pod Krakowem powstaje olbrzymi kombinat Nowa Huta i stutysi�czne miasto robotnicze o tej samej nazwie. Codziennie nap�ywaj� tu ze wszystkich stron Polski zast�py budowniczych. W tej gigantycznej pracy bior� udzia� ochotnicze brygady ZMP i SP.
Zast�py krocz�, wymachuj�c zwyci�sko �opatami. Praca musi im sprawia� ogromn� przyjemno��, bo bez przerwy szczerz� �eby w u�miechu - wszystko jedno, czy grzebi� si� w glinie, czy �aduj� j� na wagoniki. A po pracy zaczytuj� si�, tak jak Birkut, w "Poemacie pedagogicznym" Makarenki.
KOMENTARZ: Ro�nie budowa, wraz z ni� rosn� ludzie. Nie byli sami: dyrekcja kombinatu wyci�gn�a ku nim pomocn� d�o�. Do ich dyspozycji oddano przestronne hotele robotnicze, gdzie po pracy mogli godziwie wypocz��, podyskutowa� i przeczyta� ksi��k�. Mateusz Birkut. Tutaj w�a�nie, na terenie nowo powstaj�cego kombinatu - wraz z innymi m�odymi ochotnikami - zaczyna� karier� nasz bohater. Pod okiem do�wiadczonych murarzy, przodownik�w pracy - O�a�skiego i innych - Mateusz Birkut stawia� pierwsze kroki w trudnej i pi�knej sztuce murowania.
Sztuka mo�e jest trudna, ale Birkut pojmuje j� w lot: ju� wie, �e ceg�� trzeba k�a�� ko�o ceg�y. I k�adzie je pod okiem do�wiadczonego przodownika o twarzy rzymskiego centuriona. A potem w fabrycznej szkole dla doros�ych biedzi si� wraz z kolegami nad zagadk�: ile jest dwana�cie razy pi��.
KOMENTARZ: Kto chce by� godnym zaszczytnego miana budowniczego Nowej Huty, musi pracowa� nie tylko r�kami, ale i g�ow�. Budowniczym Nowej Huty stworzono szans� dalszej, rzetelnej nauki. Mateusz Birkut w pe�ni skorzysta� z tej szansy. Pracowa�, uczy� si�, zdobywa� wiedz�.
Fragment sali gimnastycznej kilka dziewcz�t si�ga po laury na dr��kach. Hanka si�ga najlepiej z e wszystkich.
KOMENTARZ: W robotniczym klubie sportowym pozna� sw� przysz�� �on�. Widzowie znaj� j� z wielu kronik; ale przypomnijmy: Hanka Tomczyk, chluba i duma nowohuckiego sportu. I ona zaczyna�a tak, jak wszyscy: tu uczy�a si� �y� i pracowa�...
Platforma odkrytej ci�ar�wki. Hanka z gracj� wydaje robotnikom zup�.
KOMENTARZ: Zmienia si� krajobraz podkrakowski. Tam, gdzie niedawno rozci�ga�y si� ��ki, wyrasta najpowa�niejsza inwestycja Planu Sze�cioletniego - Nowa Huta.
Grupa najwy�szych dostojnik�w zwiedza budow�. Na czele kroczy Bierut, bardzo �askawy dla wszystkich.
KOMENTARZ: Przybycie prezydenta Biureta by�o wielkim �wi�tem dla za�ogi kombinatu. Wzruszaj�ce powitanie, oklaski, pierwsze u�ciski d�oni. Niejeden z nich marzy� o takiej radosnej chwili. Przodownica Hanka Tomczyk czuje si� wyr�niona. "Nikt tu nie szcz�dzi� si�, towarzyszu prezydencie!"
Prezydent rozdaje u�miechy na prawo i lewo. Jeden przypada w udziale Hance.
KOMENTARZ: W tym w�a�nie czasie Mateusz Birkut podj�� szlachetne wyzwanie, rzucone przez koleg�w - murarzy z innych bud�w: 30 tysi�cy cegie� w ci�gu zamiany! Takie by�o jego has�o.
D�ugi wykop, a w nim pi�tka murarzy, stawiaj�cych kawa�ek nowego muru. Je�li wierzy� kamerze, ceg�y dos�ownie fruwaj� im w r�kach, co przez licznych widz�w kwitowane jest wybuchami entuzjazmu.
KOMENTARZ: Tak, to by�o w�a�nie tutaj. Trzeba niezwykle sprawnej organizacji dla osi�gni�cia takich wynik�w. Zreszt� wystarczy popatrze�. Tu wszystko gra w tym zespole! Taka praca �ci�gn�a oczywi�cie wielu ciekawych. Wszyscy przypatruj� si� z napi�ciem: zwyci꿹? Zwyci�yli! 30 tysi�cy 509 cegie�! Bohaterska pi�tka na mecie! A potem ju� kwiaty, u�ciski wiwaty...
Wszyscy szalej� z uciechy, �e rekord zosta� pobity. Birkut dostaje bukiet i order, a potem opowiada jak to by�o na spotkaniach z przodownikami pracy. S�uchacze nie posiadaj� si� ze szcz�cia, tote� nie �a�uj� bohaterowi rz�sistych oklask�w.
KOMENTARZ: Taki by� pocz�tek marszu ku dalszym zwyci�stwom i sukcesom. Towarzysze obdarzyli zaufaniem Mateusza Birkuta - zosta� delegatem za zjazd budowlanych, a potem zjazd przodownik�w pracy z ca�ej Polski. I nie dziwmy si� te�, �e tacy ludzie jak Birkut stali si� natchnieniem tw�rc�w.
Birkut pozuje rze�biarzowi do pos�gu Birkuta, przynajmniej pi�� razy wi�kszego ni� �ywy orygina�.
KOMENTARZ: Powstaje, wykuty w marmurze, pos�g - symbol, uciele�nienie bohaterstwa naszych murarzy.
Pos�g stoi ju� na honorowym miejscu w warszawskiej Zach�cie. T�um go�ci, przeci�cie wst�gi; Birkut z uszanowaniem sk�ada kwiaty u st�p w�asnej podobizny.
KOMENTARZ: Gmach Zach�ty w Warszawie. II Og�lnopolska Wystawa Plakatu. Otwarcia dokonuje cz�owiek, kt�rego podobizna, wykuta w marmurze, stanowi centralny akcent wystawy. Mateusz Birkut mo�e sobie z satysfakcj� powiedzie�: "Przyczynili�my si� do wielkiej rewolucji w polskiej sztuce". I rzeczywi�cie - nie tylko przyczynili si�; stali si� jej motorem, tworzywem i tre�ci�. Polski lud wkroczy� na p��tna polskich tw�rc�w!
Go�cie zwiedzaj� wystaw�. Na pocz�tku g�o�ny obraz "Podaj ceg��!", a dalej traktory i go��bie. Na przebitkach pokazano dzie�a tw�rc�w zachodnich, m.in. rze�by Moore'a.
KOMENTARZ: Popatrzcie, do jakiego stopnia zwyrodnienia dosz�y te "dzie�a" artyst�w kapitalistycznego Zachodu. Nie jest rzecz� przypadku, �e posta� cz�owieka zatraci�a w ich r�kach ludzki kszta�t i ludzk� tre��...
Lud polski, najwyra�niej odporny na dzia�anie zwyrodnialc�w, maszeruje w pochodzie 1-majowym. Prezydent Bierut jest zadowolony ze swego ludu i �yczliwie pozdrawia go r�k� z trybuny. Birkut te� jest zadowolony i te� �le pozdrowienia z tej samej trybuny.
KOMENTARZ: Krak�w idzie!... A wraz z prastarym piastowskim grodem jego m�odziutka siostra Nowa Huta, r�wie�nica Planu Sze�cioletniego!
Owacja wzmaga si�, gdy przed trybun� zaczynaj� podrygiwa� olbrzymie kuk�y, wyobra�aj�ce znienawidzonych m��w stanu zza �elaznej kutyny.
KOMENTARZ: Uczestnikom pochodu wiele uciechy sprawi� cyrk Trumanillo. Mister Truman i jego przyjaciele - wszelkie szczury i reakcyjne robactwo! Eisenhower i Adenauer jako m�oda para. Wdzi�czy si� i zaleca Franco w stroju operowej Carmen. Za nimi, wysiudany z Korei MacArthur...
Grzmot oklask�w, bo m�odzi nios� Ojca Narod�w. Inni potrz�saj� sztucznymi go��biami na patykach. Gdzie� z boku Hanka rozdaje zebranym gazetki.
KOMENTARZ: Wyci�gaj� si� setki r�k po b�yskawicznie wydrukowan� na samochodzie jednodni�wk�. To niemal symbol tych milion�w r�k, kt�re po raz pierwszy w Polsce Ludowej dosta�y ksi��k�, gazet� i czasopisma.
Przenosimy si� z kamer� do wn�trza nowego, jeszcze pustego mieszkania. Birkut i Hanka rozgl�daj� si� po nim os�upiali, jakby nie mogli uwierzy�, �e co� tak wspania�ego mo�e by� dzie�em ludzkiej r�ki.
KOMENTARZ: A� nadszed� upragniony dzie�: otworzy�y si� przed nimi podwoje w�asnego mieszkania. Jednego z tych mieszka�, kt�re wznie�li ofiarnym trudem swoich r�k i serc! Mateusz i Hanka Birkutowie - od dzi� na w�asnym! Nie dziwmy si� ich wzruszeniu...
M�odzi ma��onkowie stoj� w oknie i patrz� doko�a zdumionym wzrokiem: wsz�dzie wznosz� si� domy!
KOMENTARZ: Ale� tak! To wszystko doko�a to ich wsp�lne dzie�o! W ka�dym z tych rosn�cych dom�w jest kropla ich w�asnego potu!
I wreszcie wielka p�yta stadionu, a na niej pokaz robotniczej gimnastyki. Hanka, tak jak ka�da z tysi�ca dziewcz�t �ciska w d�oniach �ywego go��bia. Za chwil� wypuszcz� je na przek�r knowaniom imperializmu. Na niebie balony i wst�ga z napisem "pok�j" we wszystkich co wa�niejszych j�zykach. Ni�ej portrety Stalina i Biureta, a wok� nich sztandary.
Sala projekcyjna.
Agnieszka, nieruchoma w p�cieniu, dalej wpatruje si� w ekran, mimo �e film ju� si� sko�czy�. Po chwili zapala si� �wiat�o.
AGNIESZKA: To wszystko?
MONTA�YSTKA: Wszystko.
Agnieszka wstaje, bierze z pod�ogi blaszane pude�ko z ta�m� i wychodzi.
AGNIESZKA: Prosz� mi to za�o�y�. (Wraca do sali i siada obok monta�ystki) Prawie wszystko... z ma�ym uzupe�nieniem, kt�re wygrzeba�am w kronice. (Do mikrofonu) Jak panowie b�d� gotowi, prosz� o projekcj�.
KABINIARZ: Chwileczk� zak�adamy.
AGNIESZKA: To p�jdzie bez d�wi�ku, poniewa� nigdy nie by�o u�yte. Oczywi�cie z przyczyn technicznych.
MONTA�YSTKA: Zaczynamy.
KABINIARZ: Prosz�, jedziemy.
Materia� czarno - bia�y.
Rusztowanie oplataj�ce niewyko�czony budynek. Na nim, zawieszony wysoko nad ziemi�, trzy ogromne portrety bohater�w pracy socjalistycznej. �rodkowym jest portret Birkuta. Portret ten zaczyna si� nagle chwia� i rusza�, jakby o�y�. Po sekundzie orientujemy si�, �e to kilku robotnik�w opuszcza go w d� na linach. Opr�nione miejsce zajmuje podobizna innego przodownika. Portret Birkuta, podeptany i pokryty �ladami b�ota, l�duje na ci�ar�wce.
Sala projekcyjna
AGNIESZKA: Nie wie pani, o co posz�o?
MONTA�YSTKA (podnosz�c si�): Wie pani, ja przycinam i klej� materia� - i naprawd� nie zajmuj� si� �ywotami �wi�tych. (do mikrofonu) Dzi�kuj�.
KABINIARZ: Prosz� bardzo.
Agnieszka r�wnie� wstaje. Monta�ystka zabiera talerzyk z pust� szklank� po herbacie i kieruje si� ku drzwiom.
AGNIESZKA: Mo�e pani wie, co si� z nim sta�o?
MONTA�YSTKA: A, tego si� dowiemy z pani filmu dyplomowego.
Wychodzi, zostawiaj�c Agnieszk�, kt�ra nieruchomo stoi w otwartych drzwiach.
Podw�rze przed sal� projekcyjn�.
Przed budynkiem studia stoi zaparkowany mikrobus z emblematem TV. Nieco dalej, na murku, siedz� stary operator i technik d�wi�ku. Ten ostatni popija kefir z ma�ej buteleczki. Z budynku wy�ania si� Agnieszka i podchodzi do siedz�cych.
AGNIESZKA: Widzia�am ten film o Birkucie: "Oni buduj� nasze szcz�cie". Pan to musi zna�, panie Leonardzie.
OPERATOR: No, ja... tam s� przecie� moje zdj�cia.
AGNIESZKA: Ale to Burski re�yserowa�.
OPERATOR: On re�yserowa� i montowa� ten film, o ile wiem. Ale to by�o, prosz� pani... (Pr�buje sobie przypomnie� kiedy). Nawet dosta� nagrod� za ten film! Przepraszam: to by�o dawno 24 lata temu, kochana!
AGNIESZKA: Chcia�abym z nim porozmawia�.
TECHNIK (podnosz�c si� z murku): Bardzo s�usznie, pani Agnieszko, re�yser Burski lubi popiera� m�ode talenty. O, Jezu! (Podskakuje na jednej nodze, trzymaj�c si� za drug�, w kt�r� zosta� kopni�ty.)
AGNIESZKA: Nie wiesz, czy on teraz jest w Warszawie?
TECHNIK: Co?...(Syczy z b�lu i pociera st�uczon� nog�) A, ma wr�ci� z jakiego� zagranicznego festiwalu. S�ysza�em, �e koledzy pojechali go wita� na lotnisko.
AGNIESZKA: Bardzo dobrze. Trzeba s�ucha�, co ludzie m�wi�. (Ogl�da si� na operatora i widzi, �e ten ma zatroskan� min�.) Co jest, panie Leonardzie? Czym si� pan martwi?
OPERATOR: No... Chce pani wiedzie�, pani Agnieszko? Ci�ko jest bardzo. Chcia�bym jeszcze popracowa�, pani rozumie. A tu czuj� - ostatni m�j film. Napisa�em wprawdzie do pana ministra z pro�b� o prac�, o dalszy ci�g, o kontynuacj� mojego zawodu... Ale nie wiem, na razie nie mam �adnej odpowiedzi
TECHNIK: Jeste�my gotowi.
AGNIESZKA (bior�c operatora pod r�k�): No, dobra, panie Leonardzie, chod�my. Ale ze statywu nie b�dziemy robi� zdj��, dobrze? Tylko z r�ki. I szeroki obiektyw, dobra? Widzia� pan ostatnie filmy ameryka�skie? No, w�a�nie.
Prowadzi go do "Robra".
Port lotniczy.
Samolot w�a�nie podchodzi do l�dowania, Agnieszka patrzy z galeryjki na pierwszym pi�trze portu lotniczego. Samolot ko�uje po p�ycie lotniska, zatrzymuje si�. Podje�d�a automatyczny trap. W otwartych drzwiach samolotu jako pierwszy ukazuje si� Burski, m�czyzna w wieku troch� wi�cej ni� �rednim, t�gawy, niewysoki, bez marynarki. Macha komu� r�k� na powitanie. W chwil� p�niej widzimy go w hali dworca lotniczego. Otaczaj� go wielbiciele i dziennikarze z prasy, radia i telewizji.
BURSKI: Ahaha... Dzie� dobry, dzi�kuj�, dzi�kuj�.
REPORTER: Panie re�yserze...
BURSKI: Ha, ha, ha! Prosz� pana, moja rola by�a... moja rola by�a tutaj bardzo skromna - ja by�em tylko cz�onkiem jury. Bardzo si� ciesz�, �e przyczyni�em si� do tego sukcesu, no, ale przede wszystkim to jest ich dzie�o.
REPORTER: Tak, niew�tpliwie, jednak�e dotychczasowe sukcesy naszego kina na arenie mi�dzynarodowej zawdzi�czamy g��wnie panu.
BURSKI: Tak, ha, prosz� pana, ja bardzo dzi�kuj�, �e pan tak wysoko ocenia moj� tw�rczo��, ale m�wi� panu, �e to oni, o, prosz� bardzo...
Wskazuje gestem tr�jk� m�odych ludzi, stoj�cych pokornie troch� g��biej.
REPORTER: Dzi�kuj� serdecznie.
Podchodzi do cz�onk�w delegacji, kt�rzy nie�mia�o pokazuj� mu statuetk� br�zowego lwa - trofeum z odbytego w�a�nie festiwalu. Burski rusza ku wyj�ciu, otoczony przez �owczynie autograf�w i reszt� dziennikarzy. Drog� do drzwi toruje mu asystent. Agnieszka obserwuje ich ze schod�w wewn�trznych, prowadz�cych na pi�tro.
ASYSTENT: Rozmawia�em z t� panienk�.
BURSKI: Tak?
ASYSTENT: Tylko po prostu, problem polega na tym, �e s� urlopy.
BURSKI: Tak.
DZIEWCZYNA (zabiegaj�c mu drog�): Przepraszam bardzo, czy mog� prosi� o autograf?
BURSKI: Prosz� bardzo.
DZIEWCZYNA: I dla kolegi, je�eli mo�na...
BURSKI: Prosz� bardzo, prosz�. (Do asystenta) No, Wiciu, gadaj.
ASYSTENT: To tak wygl�da, �e ona w og�le nie wie, czy b�dzie mog�a wyjecha�, czy gra�. Zdj�cia pr�bne, to jest jedyny problem.
BURSKI: Musi gra�!
Wraz z innymi podr�nymi opuszczaj� budynek portu i podchodz� do samochodu Burskiego. Asystent �aduje jego walizki do baga�nika. Agnieszka te� wychodzi z budynku i obserwuje ich z daleka. Burski obchodzi w�z i siada za kierownic�. Miejsce z jego prawej strony zajmuje kobieta - kierownik produkcji.
KIEROWNIK PRODUKCJI: S�uchaj, koniecznie musisz mi to podpisa�, bo bez tego nie dostan� w og�le skierowania.
BURSKI: Dobrze, dobrze, teraz co innego podpisuj�.
Sk�ada autografy w bloczkach i notesach, podsuwanych mu przez otwarte okno samochodu. Potem odwraca si� do pani kierownik.
KIEROWNIK PRODUKCJI: Ja nie mog� rozpocz��, podpisz mi
BURSKI: No daj, to ci podpisz�.
KIEROWNIK PRODUKCJI: Dzi�kuj� (ogl�da si� na Agnieszk�). Tu jest pani z telewizji, chcia�aby z tob� rozmawia�.
BURSKI: Ale ja dzisiaj wyje�d�am. Ja wyje�d�am do Pragi!
KIEROWNIK PRODUKCJI: Dobrze, wiem. Bilety masz za�atwione.
Wysiada. Agnieszka podchodzi z prawej strony i zagl�da do wn�trza. Burski podnosi oczy. Przez chwil� oboje przygl�daj� si� sobie w milczeniu.
BURSKI: Co? To pani, tak? Pani chcia�a ze mn� rozmawia�... Tylko niech mnie pani nie pyta, jaka by�a podr� i jaki by� poziom festiwalu, prosz� pani. Tak od siebie niech pani co� powie bardzo prosz�.
Agnieszka bez s�owa wrzuca sw�j worek i parasolk� na tylne siedzenie. Potem siada obok Burskiego - wci�� bez s�owa, tylko z oczami wlepionymi uparcie w jego zak�opotan� twarz - i zatrzaskuje za sob� drzwiczki. Burski przekr�ca starter. W�z p�ynie opuszcza parking.
W samochodzie.
AGNIESZKA: Robi� dyplom.
BURSKI: Dyplom?
AGNIESZKA: Film dyplomowy.
BURSKI: A... a co to ma by�?
AGNIESZKA: Taka historyjka. Nazwa�am to "Gwiazdy jednego sezonu". Dobry tytu�?
BURSKI: Gwiazdy sportu, czy gwiazdy ekranu?
AGNIESZKA: Nie, nie. To o dawnych przodownikach pracy. Troch� wsp�czesno�ci i troch� historii.
BURSKI: Ale w dawnych, historycznych czasach nie by�o przodownik�w.
AGNIESZKA: O, wie pan... Dla mnie przodownik pracy to co� jak powstaniec styczniowy. Dlatego w�a�nie chc� zrobi� ten film.
BURSKI: O, to wzruszaj�ce. A ja mam by� taki dziadziu�, kt�ry przy kominku opowie pani wszystko o tych zamierzch�ych czasach, kiedy budowali�my Warszaw�, Now� Hut�... Co? To jest wzruszaj�ce.
W�z wpada w tunel i przez moment twarze obojga chowaj� si� w p�mroku. Potem znowu wyje�d�aj� w s�o�ce.
BURSKI: ... Ale niewykonalne, poniewa� ja dzisiaj odlatuj�.
AGNIESZKA: Wiem, do Pragi.
BURSKI: Co - mo�e po powrocie?
AGNIESZKA: Nie. Co pan robi po po�udniu?
BURSKI: Ja? Ho, ho! Prosz� pani: r�ne rzeczy. (Zatrzymuje w�z). Do widzenia.
Agnieszka powoli otwiera drzwi i zatrzymuje si� z wahaniem.
BURSKI: No? Prosz�. Do widzenia.
AGNIESZKA: Szkoda. Pan zna� Birkuta?
BURSKI: Birkuta? Zna�? Przecie� to moje najwi�ksze odkrycie! Niech pani siada. (Ruszaj�) Ha! To by� m�j najwi�kszy numer!
Przed will� Burskiego
Samoch�d zatrzymuje si� przed okaza�� posiad�o�ci� w dzielnicy willowej. Agnieszka wysiada pierwsza. Burski nieco p�niej.
BURSKI: My�li pani, �e ten Birkut? Teraz?...
AGNIESZKA: Nic nie my�l�, tak mnie to zainteresowa�o. Historia jednej kariery i co dalej?
BURSKI: Historia jednej kariery, tak? Najpierw gar�� materia��w archiwalnych...
AGNIESZAKA: Je�eli pan pozwoli wykorzysta�...
Z ogrodu wychodzi gosposia i otwiera przed nimi furtk�.
GOSPOSIA: Dzie� dobry.
BURSKI: Dzie� dobry. (Oddaje jej p�aszcz i rusza z Agnieszk� ku domowi; tymczasem gosposia wyjmuje z baga�nika walizki).
BURSKI: Takie, prosz� bardzo, rozmowy przed kamerami, takie ciemna verte... Ale to ju� by�o. Prosz� bardzo.
Willa Burskiego - wn�trze.
Przestronny living-room na parterze: kominek, obrazy, stara bro� na �cianach, weneckie okna i otwarte drzwi na taras. W ogrodzie za domem bawi si� - pod nadzorem opiekunki - ma�a c�reczka Burskiego.
AGNIESZKA: Widzia�am jeden pana wczesny film.
BURSKI: A kt�ry? Acha - "Oni buduj� nasze szcz�cie".
AGNIESZKA: Nie. "Pocz�tek miasta".
BURSKI (z wahaniem): Acha...
AGNIESZKA: Szkoda, �e pan tego nie sko�czy�.
BURSKI: Bardzo pani� przepraszam, czy pani chce robi� film o Birkucie, czy o mnie? (Do dziecka w ogrodzie) Marysiu! (Do Agnieszki) Bo ja nie rozczulam si� nad swoim "i co dalej". (Do dziecka) Anna - Maria! Marysiu!
Wychodzi na taras.
BURSKI: Mary�ka, ha, ha, ha! Ty!... (Kiwa gro�nie palcem, �miej�c si� r�wnocze�nie przez ca�y czas) C�reczka, chod�, chod�, chod�!
MARYSIA: Tato!
Zostawia opiekunk� w ogrodzie i biegnie do ojca, kt�ry chwyta j� w ramiona, podnosi i siada z ni� przy ogrodowym stoliczku na tarasie.
BURSKI: Ha, ha, ha - pieska zapomnia�a! I jak si� ten piesek nazywa? Co? Powiedz mi, moje ma�e. (Odwraca si� do opiekunki) A gdzie �ona?
OPIEKUNKA: �ona wyjecha�a dzisiaj na zdj�cia.
BURSKI: Kiedy wr�ci?
OPIEKUNKA: Chyba p�no, b�dzie mia�a postsynchrony.
BURSKI: Acha. (Obraca si� do Agnieszki stoj�cej w drzwiach). Bo film, prosz� szanownej kole�anki, to nie jest literatura. Tutaj niczego si� nie robi na jutro. Wszystko na dzi�, albo nigdy. Trzeba wiedzie�, co jest wa�ne, mie� t� �wiadomo��, prawda? Gdybym dzisiaj... (urywa). Widzi pani, ja te� kiedy� by�em m�ody, mia�em tyle lat, co pani i te� musia�em jako� zacz��. Przez dwa lata nie uda�o mi si� zrobi� ani jednego filmu: wszystko by�o za czarne. A� w ko�cu zm�drza�em.
AGNIESZKA: I wyjecha� pan na Birkucie.
BURSKI: Wie pani...
Stawia dziecko na tarasie, przechodzi w zamy�leniu obok Agnieszki i siada na kanapce, ty�em do okna.
BURSKI: Wie pani, ja w�a�ciwie chcia�em robi� film o kim� innym. Ale ci wszyscy lepsi przodownicy byli ostro obstawieni, pani rozumie. Bo widzi pani, ja mia�em starszych koleg�w i ka�dy prawdziwy rekord w budownictwie oni trzymali w z�bach jak ko��. (Obraca si� do c�rki, zagl�daj�cej przez okno) Marysiu, Marysiu, co tam? Wi�c...(Opiekunka podchodzi do dziecka. Burski przygl�da si� jej bezmy�lnie). Wi�c musia�em co� wymy�li�... Prosz� pani, czy moja �ona...Acha... (Do Agnieszki) A mo�e pani si� czego� napije? Co? (Dziecko puka do okna. Burski odwraca si� znowu.) Marysiu! ... (Przenosi wzrok na opiekunk�). To ja dzi�kuj� pani. (Opiekunka zabiera dziecko. Burski zwraca si� do Agnieszki). Wi�c musia�em co� wymy�li�. I wymy�li�em wtedy tego Birkuta. Z pocz�tku mia�em tylko taki jaki� lu�ny zarys... Dotyczy� raczej faktu, ni� osoby. Dopiero w Nowej Hucie zobaczy�em to wyra�niej...
Barak - wn�trze.
Korytarz d�ugiego baraku, na ko�cu otwarte drzwi, za kt�rymi wida� rusztowania i kr�c�cych si� tam robotnik�w. W drzwiach pojawia si� Burski, m�odszy o z g�r� �wier� wieku, z kamer� na ramieniu. Oswoiwszy si� z p�mrokiem rusza w g��b korytarza, ku drzwiom, za kt�rymi urz�duje sekretarz Jod�a.
G�OS BURSKIEGO: By�em tam cz�stym go�ciem; robi�em takie drobne rzeczy dla kroniki filmowej...
Burski wchodzi bez pukania do biura, sk�adaj�cego si� z dw�ch du�ych pokoi. S� tam dwaj ludzie: Jod�a - wysoki, chudy, troch� przygarbiony, ale m�ody m�czyzna o poci�g�ej twarzy i wyostrzonych rysach, oraz jeden z jego wsp�pracownik�w, Moniak. Obaj s� spoceni, bo dzie� jest wyj�tkowo upalny. Burski staje w progu i przygl�da si� im zaczepnie.
BURSKI: Cze��, towarzyszu Jod�a.
JOD�A: Co jest? Co pan b�dzie dzisiaj nakr�ca�? Mamy nowe natryski.
BURSKI (stawiaj�c kamer� na stole): Natryski?
Przeciera sobie chusteczk� wilgotny od potu kark.
JOD�A: No? Ciep�a woda, myde�ko dajemy gratis.
BURSKI: Toaletowe, co? Z fio�kowym zapachem. Zaczekam, a� b�dziecie dawa� szampon.
JOD�A (zbli�aj�c si� i zni�aj�c g�os): O co chodzi?
MONIAK (do Jod�y): P�niej mi podpiszecie.
JOD�A: Dobra, dobra.
Moniak wychodzi, nie zamykaj�c za sob� drzwi.
BURSKI: Idzie kongres zwi�zk�w. A wy z czym przyjdziecie?
JOD�A: No wiecie? (Pokazuje rusztowania za oknem) A z tym: buduje si�.
BURSKI: Buduje si�, buduje si�... Ale to nie jest numer.
JOD�A (ostro�nie): A co to jest numer?
BURSKI: Bulgoty - to jest numer. Stupa� to jest numer. Dziesi�� tysi�cy cegie� w ci�gu jednej zmiany. A nie tam "buduje si�".
JOD�A: Doceniamy, towarzyszu, doceniamy. Tylko, �e rekordy to s� dobre od �wi�ta. A my na co dzie� mamy tu niez�� kadr�, niez�� technologi� i organizacj�. Na d�u�szy dystans...
BURSKI: E tam, dystans! Zreszt� jedno nie przeszkadza drugiemu. Zr�bcie mi numer na trzydzie�ci tysi�cy.
JOD�A: Trzydzie�ci tysi�cy... (Chwyta Burskiego za przeguby obu r�k i podnosi je do g�ry). Towarzyszu, wy macie dwie r�ce. I wyobra�cie sobie, �e murarz ma te� dwie r�ce. Musia�bym mu na t� okazj� jeszcze dwie doprawi�.
BURSKI (wyrywaj�c mu r�ce): Panie Jod�a! Ja tam si� na murarce nie znam. Wy mi powiedzcie, co to jest ten system tr�jkowy.
JOD�A: D�ugo m�wi�, czy kr�tko?
BURSKI: Kr�tko.
JOD�A: To jest tak: dawniej murarz sam k�ad� ceg�y, a teraz ma do pomocy dw�ch: pomocnika i podr�cznego.
BURSKI: I co, we trzech k�ad� dziesi�� tysi�cy?
JOD�A (zamyka drzwi na korytarz): Mo�e k�ad�, a mo�e i nie. Ja tam nie widzia�em. Ale w gazecie sta�o, �e k�ad�.
BURSKI: No, to ju�! Dajcie mu czterech, sze�ciu, dziesi�ciu pomocnik�w! Niech ca�a dyrekcja nosi mu ceg�y. A ja to sfilmuj�.
I potrz�sa kamer�.
To samo wn�trze p�nym wieczorem. W p�mroku za oknami przesuwaj� si� pochylone sylwetki robotnik�w, id�cych na nocn� zmian�. W pokoju pali si� silna lampa. W jej �wietle wida� kilku ludzi, zgromadzonych przy stole konferencyjnym. Jest w�r�d nich Moniak, kt�rego poznali�my ju� wcze�niej; jest tak�e przedstawiciel dyrekcji. Jod�a bawi si� kamer�, przytykaj�c wizjer do oka i udaj�c, �e filmuje koleg�w. Potem oddaje kamer� Burskiemu.
G�OS BURSKIEGO: Dopiero tam, w Nowej Hucie, zobaczy�em to wszystko wyra�nie...
W pokoju jeszcze przez chwil� trwa napi�te milczenie.
JOD�A: Trzeba wybra� ch�opa, ale to ch�opa!... �eby te osiem godzin wytrzyma� i nie p�k�.
MONIAK: Kto ci to wytrzyma? Adamowski? St�pniak?...
JOD�A: Potem mo�na mu b�dzie da�, na przyk�ad, urlop w Krynicy.
PRZEDSTAWICIEL DYREKCJI: Zaraz, zaraz, nie rozp�dzajcie si� tak!
JOD�A: Pomoc te� musi si� sk�ada� z samych najlepszych. Zreszt� przedtem trzeba b�dzie, oczywi�cie w tajemnicy...
MONIAK: Czy� ty zwariowa�? W tajemnicy chcesz murowa�?
JOD�A: W tajemnicy, tak na godzink�. Reszta b�dzie zale�e� od organizacji. Rozumiecie, jak si� stworzy warunki specjalne, ekstra - mo�e jako� przeleci.
Wszyscy przygl�daj� mu si� w milczeniu.
Kwatera Birkuta.
Malutki pokoik w baraku: dwie prycze, jedna nad drug�, niedu�y stolik, dwa krzes�a. Birkut, rozebrany do pasa, siedzi pochylony nad rachunkami. Przed nim le�� dwie ksi��ki i troch� zapa�ek, u�atwiaj�cych liczenie. Jego towarzysz pochrapuje na pryczy. Za plecami Birkuta bezszelestnie otwieraj� si� drzwi. W progu staje Jod�a, obok niego Burski z ma�� latark�, pochylon� ku pod�odze. Jeszcze g��biej w ciemnym korytarzu majaczy sylwetka Moniaka. Wszyscy trzej obserwuj� przez chwil� Birkuta - jego szerokie bary i umi�nione ramiona; potem Jod�a patrzy pytaj�co na Burskiego. Ten przytakuje ruchem g�owy. Jod�a podchodzi na palcach do sto�u.
JOD�A: Ju� p�noc... P�noc, Birkut.
Cz�owiek na pryczy budzi si� i odwraca ku niemu nieprzytomn� twarz�. Jest to przyjaciel Birkuta - Witek: kr�py ch�opak o zro�ni�tych brwiach, okr�g�ej g�owie i przedwcze�nie przerzedzonych w�osach.
WITEK: No, co jest?
JOD�A (do Birkuta): Jutro nie wstaniecie.
BIRKUT (u�miecha si� jakby z zawstydzeniem): Wstan�, panie sekretarzu. Ja du�o mog� - jak trzeba.
Burski przygl�da mu si� z aprobat�.
To samo wn�trze nieco p�niej. Witek i Birkut siedz� obok siebie na pryczy. Obaj s� zamy�leni.
BIRKUT: Musi nas by� pi�ciu.
WITEK: A co ty my�lisz, �e na takiej budowie nie znajdzie si� pi�ciu wariat�w?
BIRKUT: Nie mo�emy si� sypn��.
WITEK: No, trzydzie�ci tysi�cy, to kupa cegie�, nie?
BIRKUT: U�o�ymy.
WITEK: U�o�ymy to u�o�ymy. Tylko �eby si� z tego cyrk nie zrobi�.
BIRKUT: Jaki cyrk?
WITEK: No, cyrk dla tych, co z filmem na wiwat.
BIRKUT: Co ty, Vittorio? My�lisz, �e ja dla filmu? Ty, ja... Dla siebie, no. Ja my�la�em zobaczy�, czy tak si� da - no, dom postawi� w dwa tygodnie.
WITEK: A co, mo�e w tydzie�? Co?
BIRKUT: Cholera wie, mo�e i w tydzie�. Wszyscy mieliby gdzie mieszka�, to by nie by�o z�e.
WITEK: Nie by�oby.
BIRKUT: No, to przybijmy.
Obaj z rozmachem �ciskaj� sobie r�ce.
WITEK: No, to id� spa�.
BIRKUT: Nie usn�.
WITEK: No, to licz ceg�y, mo�e ci to pomo�e.
Bark wn�trze.
Ten sam pok�j, w kt�rym niedawno zapad�a decyzja pobicia rekordu. Birkut siedzi przy ko�cu d�ugiego sto�u i bez apetytu spo�ywa obfite �niadanie. Burski z Jod�� stoj� przy drzwiach i obserwuj� go w milczeniu.
JOD�A (z porozumiewawczym u�miechem): Dziesi�� tysi�cy kalorii dziennie!
BURSKI: Od dawna tak?
JOD�A: No, od dw�ch tygodni.
Birkut je coraz wolniej, a� wreszcie odsuwa talerz. Jod�a podbiega do niego zaniepokojony.
JOD�A: No, no?... Co jest, Birkut? Jedzcie!
BIRKUT: Najad�em si�.
JOD�A: Jeszcze jeden plasterek za zdrowie pana re�ysera!
BIRKUT: Nie mog� ju�.
JOD�A (podsuwa mu kubek): Kawki?
BIRKUT: Nie, nie, niedobre, kwa�ne.
JOD�A: Kwa�ne, nie kwa�ne - wypi� trzeba. To was wzmocni.
BIRKUT: To p�.
JOD�A: Wszystko. (Do Burskiego) Prawdziwa brazylijska! Widzicie, ja tu przygotowa�em warunki ekstra.
BIRKUT (odstawiaj�c z niesmakiem pusty kubek): Mog� zaczyna�.
JOD�A (do Burskiego): Mo�e zaczyna�.
BURSKI: Z tak� g�b�?
JOD�A: Obejrzyjcie si�.
BURSKI: Nie o to chodzi. Trzeba go ogoli�. I w og�le wszystkich. Niech mi �aden nie przychodzi nieogolony.
BIRKUT: Ja si� gol� w niedziel�. A dzisiaj czwartek.
JOD�A: Kt�ra godzina?
BURSKI: Ju� p�no.
JOD�A: Zd��ymy! (Chwyta za telefon) Halo!... Wy�lijcie natychmiast samoch�d do miasta. Niech przywioz� wszystkich fryzjer�w, jakich znajd�! Kto m�wi? Jod�a! Fryzjer�w - wszystkich! Niech bior� brzytwy, b�dzie wielkie golenie! (Odk�ada telefon i obraca si� ku Burskiemu) Krawaty?
BURSKI: Nie, nie.
Jod�a uspokojony zbiera puste naczynia i sztu�ce, odstawia je, potem cz�stuje Burskiego papierosami.
JOD�A: O, dobra. W porz�dku. Papieroska? Belwederek.
Birkut z �agodnym u�miechem si�ga do pude�ka.
Przed barakiem.
Birkut siedzi na schodkach, prowadz�cych do baraku i spokojnie zaci�ga si� papierosem. Burski kr�ci si� obok z kamer�, potem podchodzi i przygl�da si� Birkutowi z namys�em.
BURSKI: Birkut, pos�uchajcie. Jest jeszcze troch� szczeg��w technicznych do om�wienia. Wiecie, �e kamera ma swoje prawa; w gruncie rzeczy jest to takie bezduszne narz�dzie, kt�re rejestruje tylko to, co widzi, nic wi�cej.
BIRKUT: No, mogli�cie mi wczoraj powiedzie�, �ebym si� ogoli�, nie?
BURSKI: Fryzjerzy zaraz b�d�. Chodzi o to, �eby was jak najlepiej pokaza�. Bez waszej pomocy, to...
BIRKUT: Ja rozumiem, ale... Nie mo�na robi� takich rzeczy. Wystarczy mi powiedzie�, �e trzeba, to ja zrobi�... Ja jestem cz�owiek, a cz�owieka nie mo�na tak jak g�... napycha�.
BURSKI: No, dobrze, um�wmy si� tak: ja wam nie b�d� przeszkadza�, a jak powiem "kamera!", to wy b�dziecie pracowa� tak, jakby�cie �piewali piosenk� - lekko, swobodnie... A jak powiem "stop", to wy ju� b�dziecie pracowa� po swojemu. W porz�dku?
BIRKUT: No, ja wytrzymam.
BURSKI: To fajnie.
Birkut wstaje, �agodnie odrzuca papierosa i odchodzi. Burski zostaje sam - skupiony, zdenerwowany, pe�en ostatnich w�tpliwo�ci.
Teren budowy.
D�ugi, g��boki wykop, zabetonowane �awy fundament�w, szalunki, zbrojenia. Doko�a jeszcze pusto, tylko na roboczym pomo�cie, skleconym z nieheblowanych desek, stoj� Burski i Jod�a. Obaj rozgl�daj� si� po terenie z uwag� i wyra�nym napi�ciem, jak trenerzy sprawdzaj�cy stan ringu. Podchodzi do nich Michalak - m�ody, czy�ciutki, schludny m�czyzna w lekkiej wiatr�wce. Porusza si� pozornie niedba�ym, a w gruncie rzeczy ostro�nym, nawet czujnym krokiem, na ustach b��ka mu si� nieprzenikniony u�mieszek, ale oczy s� uwa�ne, jak u my�liwego, czaj�cego si� na jak�� nieznan� zwierzyn�.
MICHALAK (p�g�osem): Teren przeszukany. Czysto.
Odchodzi mi�kkim, troch� nonszalanckim krokiem.
BURSKI: Co to za jeden?
JOD�A: Sami rozumiecie. Jak by si� co, nie daj Bo�e, zdarzy�o - uch! Lepiej uwa�a�.
Barak.
Przywiezieni z Krakowa fryzjerzy gol� i strzyg� pi�cioosobow� brygad� Birkuta. W najbli�szym fotelu siedzi Witek, zawini�ty r�cznikiem a� po szyj� i namydlony prawie po same oczy. Fryzjer t�p� stron� brzytwy zdejmuje mu pian� z ust.
WITEK (niewyra�nie, spod piany): Mo�e ja sam?
Brzegiem r�cznika ociera sobie wargi. Obok Birkut - ju� ogolony - w r�kach nast�pnego fryzjera. Od drzwi pojawiaj� si� Jod�a i Burski. Fryzjer ogl�da si� na nich pytaj�co.
FRYZJER: Zmoczy�?
BIRKUT (do Burskiego): Zmoczy�?
BURSKI: Mo�na skropi�.
JOD�A: Skropi�!
MONIAK (wynurzaj�c si� za ich plecami): No jak, w porz�dku?
JOD�A: W porz�dku.
Fryzjer spryskuje twarz Birkuta wod� kolo�sk�. Birkut krzywi si�, otrz�sa, przeciera oczy i wstaje.
Przed barakiem.
Z baraku, w kt�rym mie�ci si� biuro Jod�y i gdzie przed chwil� dokonano zbiorowego golenia, wychodzi Birkut, a za nim czterej jego pomocnicy. Burski i Jod�a, stoj�cy na wprost schodk�w, przygl�daj� si� im z aprobat�.
BURSKI: No, teraz do baraku.
JOD�A: Gdzie?
BURSKI: Do baraku.
MONIAK: A dlaczego?
BURSKI: No, przecie� nie b�d� ich kr�ci�, jak wychodz� z biura! Puszczajcie ludzi.
G�O�NIK: ... dziewi��, osiem, siedem, sze��, pi��, trzy dwa, jeden!...
JOD�A: Puszczajcie ludzi!
Teren budowy.
Ze wszystkich barak�w maszeruj� kolumny robotnik�w, kieruj�cych si� w stron� wykopu. Ustawiaj� si� w�r�d rusztowa� i szalunk�w, przysiadaj� na stertach wykopanej gliny, opieraj� si� o por�cze drewnianych pomost�w. Czekaj�.
G�O�NIK: Hallo, hallo! Tu s�u�ba sprawozdawcza Polskiego Radia, zainstalowana na budowie osiedla mieszkaniowego Nowa Huta. Drodzy s�uchacze, znajdujemy si� na terenie najwi�kszej budowy Planu Sze�cioletniego. Tutaj, na polach podkrakowskich, powstaje wielki kombinat - Nowa Huta i miasto, kt�re w niedalekiej przysz�o�ci pomie�ci sto tysi�cy mieszka�c�w. Zanim r�ce polskich robotnik�w zaczn� obs�ugiwa� radzieckie maszyny i urz�dzenia Huty, dzi� r�ce polskich murarzy zmierz� si� z niezwykle ambitnym przedsi�wzi�ciem...
Przed hotelem robotniczym.
Z baraku, w kt�rym mieszkaj� nasi bohaterowie, wynurza si� ostro�nie Birkut; za jego plecami t�ocz� si� pozostali cz�onkowie brygady.
BIRKUT: Ju�?
BURSKI: Ju�!
Przyciska oko do wizjera kamery, ustawionej na wysokim statywie. Obok asystent, nieco dalej Jod�a, Moniak i paru innych funkcjonariuszy budowy. Z drzwi baraku wychodzi Birkut. Maszeruje d�ugim, zamaszystym krokiem, z piersi� dumnie wypi�t� do przodu. Za nim - czw�rka jego towarzyszy, id�cych zwyczajnie, jak do codziennej pracy.
BURSKI: Nie, nie, nie!... Energicznie id�cie, �mielej, �mielej!... Swobodniej, bardziej po robociarsku! Pan Birkut idzie dobrze, ale wy za szybko. Stop, stop! Nie, to nie to. (Podnosi w�ciek�� twarz zza kamery) Wracamy, jeszcze raz! (Do asystenta) Powtarzamy.
Ca�a brygada zawraca do baraku i na znak Burskiego wychodzi jeszcze raz - jednakowym, zwyci�skim krokiem. Burski, przyklejony do kamery, filmuje ich przemarsz.
Teren budowy.
Brygada wkracza po k�adce do wykopu, kt�ry przez osiem najbli�szych godzin b�dzie miejscem jej upartych zmaga�. Doko�a t�um widz�w, na pomo�cie pod tablic� wynik�w, stoi Moniak i Jod�a. S� wzruszeni i troch� zdenerwowani.
G�O�NIK: Pi�cioosobowa brygada Mateusza Birkuta podj�a si� u�o�enia dwudziestu o�miu tysi�cy cegie� w ci�gu jednej zmiany. Za chwil� b�dziemy �wiadkami tego niezwyk�ego wydarzenia. Dzi�ki inicjatywie Mateusza Birkuta w tym pi�cioosobowym zespole jeden fachowiec - murarz k�adzie tylko zewn�trzn� warstw� cegie�, keruj�c jednocze�nie prac� pozosta�ej czw�rki, kt�ra wykonuje wszystkie pozosta�e czynno�ci.
Birkut i jego ludzie zaj�li ju� stanowiska. Stoj� teraz w rozkroku spi�ci, czujni, czekaj�cy na sygna� do startu.
G�O�NIK: Uwaga! Murarz