2825

Szczegóły
Tytuł 2825
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2825 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2825 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2825 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED SZKLARSKI SOBOWT�R PROFESORA RAWY Prolog - niepokoj�ce wezwanie Mimo pe�ni kalendarzowego lata, od wielu dni trwa�a z�a, jesienna pogoda. Szare, o niskim pu�apie chmury wci�� zasnuwa�y niebo. Co chwila zrywa� si� porywisty wiatr i smaga� ziemi� strugami zimnego deszczu. W�a�nie zapada� przedwczesny wieczorny zmrok. Pospieszny poci�g Warszawa - Wiede� mkn�� na po�udniowy zach�d ku Katowicom. Okna rozko�ysanych p�dem wagon�w rozb�ys�y elektrycznym �wiat�em. Wagon restauracyjny by� bez przerwy zape�niony. Kelner niezmordowanie przebiega� od stolik�w do kuchni i roznosi� na tacy zam�wione przez podr�nych dania. Kr���c po wagonie, co pewien czas ciekawie zerka� na barczystego, starszego m�czyzn� o skroniach mocno ju� przypr�szonych siwizn�. Zaj�� on miejsce przy stoliku zaraz po wyruszeniu poci�gu z Warszawy i od trzech godzin siedzia� g��boko zamy�lony, nie zwracaj�c na nikogo uwagi. Obiad dawno ju� ostyg� na talerzu, a m�czyzna wci�� w skupieniu co� rozwa�a�. Kelner w�a�nie powraca� do kuchni, gdy naraz kto� przytrzyma� go za �okie�. Spojrza� przez rami�. To by� ten milcz�cy, zamy�lony pasa�er. - Czy w Katowicach b�dziemy bez op�nienia? - zapyta�. - Ju� nadrobili�my tych kilka minut, przyjedziemy zgodnie z rozk�adem - wyja�ni� kelner. - Czy mo�e poda� co� innego szanownemu panu? - Poda�...? Co poda�? - zdziwi� si� pasa�er, jakby nie zrozumia� pytania. - Szanowny pan nie zjad� obiadu! Je�li nie smakowa�, mog� teraz przynie�� jak�� zimn� zak�sk�! Na pewno jest pan g�odny! - Nie zjad�em obiadu? - zdziwi� si� profesor Rawa. Spojrza� na stolik i doda�: - Widocznie zapomnia�em... Tak, jestem g�odny. Prosz� o porcj� szynki. - A mo�e by tak fili�aneczk� czarnej kawy? To czasem pomaga cz�owiekowi - zaproponowa� kelner. - M�wi pan, �e pomaga...? Nie, dzi�kuj�! Prosz� o herbat�. Pasa�er zn�w pogr��y� si� we w�asnych rozmy�laniach. Kelner zaintrygowany pobieg� do bufetu. Wydawa�o mu si�, �e w szarych oczach roztargnionego m�czyzny czai� si� jaki� nieokre�lony niepok�j. Profesor Rawa zjad� plasterek szynki z such� kromk� chleba i popi� herbat�. Od najm�odszych lat przestrzega� odpowiedniej diety, dzi�ki czemu zachowa� sprawno�� fizyczn� i jasno�� my�li, kt�re szczeg�lnie tego w�a�nie dnia mog�y mu by� bardzo potrzebne. Czas szybko mija�... Za oknami wagonu zaja�nia�a �una, w kt�rej od czasu do czasu wykwita�y czerwonawe odblaski. Poci�g mkn�� teraz przez Zag��bie. Wkr�tce b�ysn�y uliczne jarzeniowe latarnie i barwne neony. Poci�g wje�d�a� do Katowic, g��wnego o�rodka G�rno�l�skiego Okr�gu Przemys�owego, tak swoistego pod wzgl�dem przemys�owym, krajoznawczym i ludno�ciowym. U�miech okrasi� powa�n� twarz profesora Rawy. Lubi� Katowice, stolic� polskiego g�rnictwa i hutnictwa. By�y one dla niego miniatur� pulsuj�cych �yciem i prac� du�ych miast europejskich. Spogl�daj�c przez okno profesor po�o�y� na stoliku stuz�otowy banknot. Poci�g ju� wje�d�a� na peron. Rawa szybko narzuci� p�aszcz. Zapomniawszy o reszcie ruszy� ku wyj�ciu. Kelner porwa� pieni�dze i pobieg� za dziwnym pasa�erem. - Prosz� pana, prosz� pana! - wo�a� w �lad za wychodz�cym. - Nie wzi�� pan reszty! Nim jednak dotar� do drzwi wagonu, profesor Rawa wmiesza� si� w t�um pasa�er�w, kt�rzy pospiesznie schodzili do ni�ej po�o�onych, os�oni�tych pasa�y dworca. Zacina� rz�sisty deszcz. Rawa niebawem dobrn�� do wyj�cia z peron�w do hali dworcowej. Naraz przytrzymano go za rami�. - Prosz� o bilet! - rozbrzmia� nieco podniesiony kobiecy g�os. Profesor zamy�lony usi�owa� i�� dalej, lecz kto� uporczywie przytrzymywa� go za r�kaw p�aszcza i wo�a�: - Prosz� odda� bilet! Rawa dopiero teraz dostrzeg� w budce kontrolera chud�, nisk� kobiet� w mundurze kolejarskim, domagaj�c� si� zwrotu biletu. Jaki� podr�ny tu� za jego plecami m�wi� podenerwowanym g�osem co� niepochlebnego o roztargnionych ludziach. Profesor zafrasowany zacz�� przeszukiwa� kieszenie. Ma�e zamieszanie nie usz�o uwagi m�czyzny, opartego plecami o automat z peron�wkami w hali dworca za budk� kontrolerki. Spod opuszczonego na oczy ronda kapelusza badawczo przyjrza� si� profesorowi, a potem podni�s� do g�ry ko�nierz p�aszcza. W tym momencie, jakby na um�wione has�o, inny m�czyzna, pogr��ony dot�d w czytaniu ,,Dziennika Zachodniego" obok drugiej budki kontrolera, natychmiast schowa� gazet� do kieszeni, po czym szybkim krokiem wyszed� z hali na ulic�. Profesor Rawa wreszcie znalaz� bilet kolejowy w bocznej kieszonce marynarki. Wr�czy� go kontrolerce. Niebawem wyszed� przed dworzec. Ostatnia taks�wka w�a�nie znika�a za naro�nikiem ulicy M�y�skiej. Profesor niezdecydowany przystan�� na skraju chodnika. Dwaj tajemniczy m�czy�ni, kt�rzy przed chwil� w hali dworcowej wymienili porozumiewawcze znaki, obecnie nie spuszczali wzroku z roztargnionego naukowca. Jeden z nich wyj�� z kieszeni gazet� i ostentacyjnie wrzuci� j� do kosza na �mieci, umieszczonego nas�upie. Wtedy samoch�d, zaparkowany przy wysepce na �rodku placyku, ruszy� ku dworcowi. W tej niemal�e chwili drugi m�czyzna przystan�� za profesorem Raw�, by zapali� ogarek papierosa. Samoch�d zatrzyma� si� przed profesorem przy kraw�niku chodnika. - Jad� do Ligoty, je�eli gdzie� po drodze, mog� podwie�� - uprzejmie zagadn�� kierowca, uchylaj�c drzwiczek wozu. - Mieszkam na R�yckiego! Bardzo dzi�kuj�, chyba z nieba mi pan spad�! - ucieszy� si� Rawa. - Kiepska dzisiaj pogoda. - Prawie ca�e lato do niczego. Prosz� wsiada�, podwioz� pana - odpar� kierowca, dyskretnie u�miechaj�c si� ironicznie. - Czeka�em na kogo�, kto nie przyjecha� tym poci�giem. Profesor Rawa wsiad� do samochodu. M�czyzna, kt�ry zapala� papierosa, teraz rzuci� niedopa�ek na ziemi� i szybko oddali� si� ku M�y�skiej. Tu� za rogiem sta�a granatowa warszawa. Na widok nadchodz�cego drzwi samochodu otworzy�y si�; w g��bi wozu ju� siedzia� drugi m�czyzna, kt�ry przedtem udawa�, �e czyta gazet�. Zaraz te� kr�tko zapyta�: - No i co?! - Akcja przebiega planowo, jedzie podstawionym wozem - pad�a odpowied� i m�czyzna pospiesznie ulokowa� si� na przednim siedzeniu obok szofera. - Uwaga, ju� skr�caj� w M�y�sk�! - rozleg� si� ostrzegawczy g�os kierowcy. - Wyprzed� ich i jed� prosto na R�yckiego rozkaza� ten w g��bi warszawy. Profesor Rawa tymczasem pochyli� si� do przodu, z zaciekawieniem obserwuj�c ulic�. Na rogu M�y�skiej i Pocztowej niemal przylgn�� twarz� do szyby os�aniaj�cej kabin� szofera. Na Rynku, w potokach �wiat�a reflektor�w, mimo z�ej pogody, trwa�y prace przy budowie szybko wyka�czanego, du�ego gmachu domu towarowego. Rawa z zadowoleniem stwierdzi�, �e barwny neon na fasadzie budynku ju� obwieszcza� narodziny ,,Zenitu". - No, no, nie�le si� uwin�li - mrukn�� Rawa, podziwiaj�c nowoczesne i estetyczne kszta�ty .okaza�ej budowli. - Teraz podganiaj� robot�, bo za dwa dni dwudziesty drugi lipca! Potem zn�w b�d� si� grzebali! - zauwa�y� kierowca spod oka obserwuj�c pasa�era, - My zawsze musimy wszystko krytykowa� - cierpko odpar� profesor. Sk�pana w deszczu brukowana nawierzchnia ulicy Ko�ciuszki skrzy�a si� w �wietle latar� jarzeniowych, kt�re niczym kryszta�owy r�aniec pi�y si� ku po�udniowej dzielnicy miasta. Kierowca silniej nacisn�� gaz. Granatowa warszawa wyprzedzi�a go ju� znacznie. Samoch�d lekko wspina� si� na wzniesienie przy Parku Ko�ciuszki. Rz�d miejskich tramwaj�w sta� przed zajezdni�. Po prawej stronie zarysowa�a si� ciemna skarpa parku, na niej za� strzeliste kontury zabytkowego, drewnianego ko�ci�ka oraz dzwonnicy1, otoczone g�stw� krzew�w i smuk�ych drzew. - Zaraz za torem kolejki w�skotorowej nale�y skr�ci� w prawo - wyja�ni� Rawa, gdy samoch�d min�� skarp�. - Znam t� dzielnic� - odpar� kierowca i zapyta�: - Kt�ry numer? - Czwarty dom z kolei - wyja�ni� profesor. - Willa stoi nieco w g��bi ogrodu. Z ulicy numer prawie niewidoczny. Kierowca troch� przyhamowa� na zakr�cie. Wjechali pomi�dzy wysokie krzewy odgradzaj�ce ulic� R�yckiego od ulicy Ko�ciuszki. Samoch�d zacz�� zarzuca� na mokrej, por�ni�tej koleinami drodze. Przystan�� przed �elazn�, a�urow� bram�. Profesor wcisn�� w r�k� szofera dwudziestoz�otowy banknot, po czym wysiad� z samochodu, kt�ry wkr�tce znik� w wylocie opustosza�ej ulicy. Rawa przybli�y� si� do �elaznej furtki, obramowanej dwoma kamiennymi s�upkami. Na ka�dym z nich, na wysoko�ci twarzy doros�ego m�czyzny, widnia�y trzy b�yszcz�ce, metalowe ozdoby, Wykonane w kszta�cie wypuk�ej, okr�g�ej tarczy. Profesor przystan�� przed s�upem, w kt�ry wmurowane by�y zawiasy furtki. Dotkn�� d�oni� �rodkowej tarczy, nast�pnie wykona� ni� p�aski p�obr�t w kierunku ruchu wskaz�wek zegara. W ods�oni�tym w ten spos�b otworze ukaza�o si� wg��bienie kryj�ce wylot tuby. "Nie mam kluczy!" zawo�a� p�g�osem. Rygiel szcz�kn�� w zamku. Furtka sama otworzy�a si� szeroko. Dw�ch m�czyzn, obserwuj�cych Raw� z ukrycia w pobliskich zaro�lach, porozumiewawczo tr�ci�o si� �okciami. Furtka zn�w sama zamkn�a si�, gdy profesor wszed� do ogrodu. Kilkana�cie metr�w za parkanem znajdowa�a si� w�r�d drzew obszerna jednopi�trowa willa z wykuszami i wej�ciem os�oni�tym do�� g��bokim podcieniem. Parter domu zbudowany by� z ciosanego bia�ego kamienia, wy�ej za� mur tworzy�y nietynkowane, czerwone ceg�y. W frontowej �cianie widnia�o tylko jedno ma�e i okr�g�e jak okr�towy iluminator okienko, dzi�ki czemu dom sprawia� wra�enie do�� ponurej, ufortyfikowanej budowli. Profesor znalaz� si� wkr�tce w g��bi podcienia przed drzwiami bez klamki. Nad wbudowan� w nie p�askorze�b� g�owy robota z rozchylonymi ustami i oczami widnia�a emaliowana tabliczka z zagadkowym, czarnym napisem: "Powiedz kim jeste�, a dowiesz si�, czy zasta�e� gospodarza w domu." Profesor Rawa nie trac�c czasu pochyli� si� ku robotowi i szepn��: "Sezam..." Jak za wypowiedzeniem zakl�cia legendarnego Ali Baby drzwi otworzy�y si� bezszelestnie. Profesor przekroczy� pr�g domu. �wiat�o samoczynnie zap�on�o w �yrandolu zwisaj�cym z sufitu. Rawa uwa�nie rozejrza� si� po obszernym hallu. Wszystkie przedmioty znajdowa�y si� na w�a�ciwych miejscach. W domu panowa�a niczym nie zm�cona cisza. Profesor omin�� lustro wbudowane w �rodek �ciennego wieszaka. Nie zdejmuj�c p�aszcza ani kapelusza, stan�� przed du�ymi, dwuskrzyd�owymi drzwiami bez klamki. Lekko przesun�� lew� d�oni� po bocznej futrynie. Drzwi same otworzy�y si� cicho... Rawa b�yskawicznym, niespokojnym spojrzeniem obrzuci� swoj� pracowni�. Dopiero po d�u�szej chwili ucho mog�o uchwyci� leciute�ki szum urz�dze� klimatyzacyjnych. Wsz�dzie panowa�a idealna czysto�� i porz�dek. Po�rodku sali sta� d�ugi i szeroki, jasny st�. Na nim znajdowa� si� z boku ma�y m�zg cybernetyczny2 i r�nego rodzaju przyrz�dy pomiarowe, z wygl�du podobne do telewizor�w, anteny, mikrofony, magnetofony, lampy radiowe i telewizyjne wmontowane w jakie� aparaty, wzmacniacze oraz du�e i ma�e skrzynki z ekranami, tarczami lub wska�nikami i strza�kami, rozmaite urz�dzenia elektromechaniczne. W g��bi pracowni by�a nisza zakryta czteroskrzyd�owym parawanem. Rawa podbieg� do niej. Gwa�townym szarpni�ciem ods�oni� jedno skrzyd�o parawanu. Strumie� jasnego �wiat�a automatycznie o�wietli� fotel, w kt�rym siedzia� m�czyzna s�usznego wzrostu i silnej budowy cia�a. Zewn�trznie stanowi� wiern� kopi� profesora Rawy. Z lekko odchylon� do ty�u g�ow� spogl�da� w sufit szklistymi, nieruchomymi oczami. Opuszczone w d� r�ce bezw�adnie zwisa�y ku posadzce. Westchnienie ulgi wyrwa�o si� z ust profesora Rawy, gdy ujrza� swego sobowt�ra siedz�cego za parawanem. Zaraz jednak pochyli� si� ku niemu, obrzucaj�c go badawczym spojrzeniem... Teraz od razu spostrzeg� w marynarce na lewej piersi szerokie rozci�cie, jak po pchni�ciu no�em. Profesor Rawa zachmurzy� si� i bardzo zaniepokojony szepn��: "Ach, wi�c to tak!" Nie trac�c czasu podbieg� do sto�u stoj�cego na �rodku pracowni. Nacisn�� klawisz telewizora. Pochylony nad sto�em utkwi� wzrok w du�ym ekranie, na kt�rym kolejno zacz�y ukazywa� si� wn�trza innych pomieszcze� w domu: jadalnia, gabinet i zarazem jego sypialnia, pok�j syna, pok�j go�cinny, kuchnia, strych, a w ko�cu gara� z po�yskliwym, niebieskim Wartburgiem. Nigdzie nie by�o �ywego ducha. Rawa wy��czy� telewizor. Niemal przera�ony pobieg� nast�pnie w r�g pracowni, gdzie naprzeciwko drzwi wej�ciowych mie�ci� si� przyrz�d o kszta�cie stoj�cego zegara. Zamiast tarczy ze wskaz�wkami posiada� ekran, nad nim za� ruchomy obiektyw. By� te aparat nazwany przez wynalazc� "Ego", co w j�zyku �aci�skim oznacza�o "ja" lub "ja sam". Ego by� niezawodnym okiem i uchem profesora, bowiem m�g� ukazywa� osoby, kt�re mimo surowego zakazu wchodzi�y do pracowni podczas jego nieobecno�ci, a nawet powtarza� ich rozmowy. Rawa uruchomi� przyrz�d. Zaraz te� cisz� zak��ci� g�os ostrzegaj�cy kogo�, aby samowolnie nie przekracza� progu pracowni. Wkr�tce na ekranie pojawi� si� obraz pokoju, w kt�rym obecnie przebywa� profesor Rawa. S�ycha� by�o przyciszon� rozmow� dw�ch m�czyzn. Naraz jaki� zamaskowany osobnik pochyli� si� nad d�ugim sto�em. "Precz z r�koma! Mo�esz niechc�cy uruchomi� system alarmowy!" ostrzeg� drugi intruz r�wnie� kryj�cy twarz pod mask�. Jego prawa d�o�, schowana w kieszeni p�aszcza, zapewne zaciska�a si� na r�koje�ci broni. "Masz racj�, to diabelski dom!" mrukn�� pierwszy osobnik i natychmiast cofn�� si� od sto�u. Ostro�nie podszed� do parawanu. Ods�oni�te jedno skrzyd�o pozwala�o ujrze� jaskrawo o�wietlony, pusty fotel. "A wi�c sobowt�r wychodzi� z pracowni podczas mej nieobecno�ci..." szepn�� Rawa gniewnie marszcz�c brwi. Po kr�tkiej naradzie intruzi wycofali si� ku drzwiom. Potem Ego zn�w ostrzega� kogo�. Na ekranie pojawi�o si� trzech ch�opc�w i dziewczynka. Profesor Rawa nieco rozchmurzy� si� na widok syna, lecz zaraz zn�w spochmurnia�. Wi�c jednak Andrzej odwa�y� si� wprowadzi� tutaj swoich przyjaci�. Wszak�e nie mia� czasu na zastanawianie si� nad niepos�usze�stwem syna, gdy� nowe sceny na ekranie i rozmowy dzieci przyku�y jego uwag�. Dzieci otacza�y siedz�cego w fotelu sobowt�ra, rozmawia�y z nim. Sobowt�r cierpliwie odpowiada� na ich pytania, spacerowa�, wykonywa� r�ne czynno�ci. Nast�pny z kolei obraz przedstawia� sobowt�ra wychodz�cego z Andrzejem z pracowni, a w ko�cu myszkuj�cego po niej obcego m�czyzn�. Po jakim� czasie Rawa g��boko wzburzony wy��czy� aparat. Niezwyk�e relacje Ego spot�gowa�y niepok�j, jaki ogarn�� go w Londynie po telefonicznej rozmowie z oficerem �ledczym milicji katowickiej, kt�ry doradzi� mu jak najszybszy powr�t do domu. Profesor teraz nabra� pewno�ci, �e alarmuj�ce podejrzenia milicji by�y jak najbardziej uzasadnione. W jego domu naprawd� czai�o si� gro�ne niebezpiecze�stwo. Aby m�c skutecznie stawi� mu czo�a, zacz�� porz�dkowa� kolejno�� wydarze�. A wi�c przede wszystkim na dwa dni przed wyjazdem Rawy do Anglii jego syn, Andrzej, wykrad� si� w nocy z domu. Dlaczego to uczyni�...? Potajemna wyprawa W nocnej ciszy rozbrzmiewa�o �wierkanie �wierszcza. Andrzej przewr�ci� si� na drugi bok. Widocznie �ni�o mu si� co� przyjemnego, gdy� u�miech nie znika� z jego twarzy. Tymczasem �wierkanie �wierszcza, z pocz�tku do�� ciche i monotonne, z ka�d� chwil� stawa�o si� bardziej natarczywe, a� nagle przerwa�o je krakanie wrony. Wyrwany teraz ze snu ch�opiec z po�piechem wy��czy� g�o�nik oryginalnego budzika, umieszczonego na stoliczku przy ��ku. Zaniepokojony spojrza� na fosforyzuj�c� tarcz� zegara: by�a jedna minuta po trzeciej. A wi�c zbudzi�o go dopiero krakanie wrony! "Oj, do licha! - pomy�la� z�y na siebie. - Je�li ojciec nie wy��czy� mikrofonu, wpad�em na ca�ego!" Jeszcze raz zerkn�� na sw�j wspania�y budzik. Otrzyma� go zaledwie przed kilkoma dniami od ojca w nagrod� za pomy�lnie zdany egzamin do liceum. Profesor Rawa, chc�c sprawi� przyjemno�� swemu jedynakowi, kt�ry by� zapalonym konstruktorem urz�dze� elektronicznych, sam zaprojektowa� i zbudowa� dla niego ten niezwyk�y upominek. Odpowiednio nastawiony czasomierz m�g� budzi� ch�opca utrwalonymi na ta�mie g�osami zwierz�t. Najpierw wi�c, zamiast dzwonka, rozlega�o si� stopniowo coraz g�o�niejsze �wierkanie �wierszcza, potem krakanie wrony, a w ko�cu przera�liwy pomruk lwa, kt�ry nawet najwi�kszego �piocha zrywa� na r�wne nogi. Andrzej w dalszym ci�gu le�a� w ��ku, przezornie jednak odwr�ci� si� twarz� do �ciany. Zaniepokojony zerka� w ciemno�� i przez pewien czas pilnie nas�uchiwa�. Przecie� w domu tym trudno by�o cokolwiek ukry� przed ojcem. Je�li r�wnie� us�ysza� u siebie w pracowni do�� g�o�ne krakanie wrony, �wiat�o w pokoju Andrzeja mog�o zap�on�� lada chwila. By�by to znak, �e ojciec sprawdza na ekranie swego telewizora, co si� dzieje w sypialni jedynaka. Andrzej tymczasem pragn��, aby ojciec nie przejrza� jego plan�w. Ojciec Andrzeja, wybitny matematyk i fizyk, od szeregu lat po�wi�ca� si� badaniom naukowym stosunkowo m�odej dziedziny wiedzy - cybernetyki3 oraz szczeg�lnie z ni� zwi�zanych - automatyki4 i elektroniki5. Dzi�ki swym du�ym uzdolnieniom osi�gn�� w pracy wprost niezwyk�e wyniki i dokona� kilku wynalazk�w. By� r�wnie� wsp�konstruktorem produkowanych w Polsce maszyn analogowych, s�u��cych do obliczania r�wna� r�niczkowych oraz matematycznych maszyn cyfrowych, zwanych popularnie m�zgami elektronowymi. Dla Instytutu Podstawowych Problem�w Techniki prowadzi� badania naukowe we w�asnej pracowni, przylegaj�cej do jego prywatnego mieszkania. Dla rozwi�zywania niekt�rych zagadnie� w zakresie elektroniki i cybernetyki, profesor musia� nieraz najpierw rozwik�a� szereg drobnych, lecz niemniej wa�nych problem�w, tote� niemal codziennie zamyka� si� do p�nej nocy w ciszy obszernej pracowni, wyposa�onej w r�ne najnowocze�niejsze przybory oraz urz�dzenia. Szczeg�lnie wiele zainteresowania i czasu po�wi�ca� profesor Rawa jednej z wa�niejszych metod cybernetyki, to jest modelowaniu. Budowane przez niego na wz�r �ywych organizm�w modele maszyn cybernetycznych, pozwala�y mu sprawdza� s�uszno�� za�o�e� i rozwa�a� teoretycznych oraz jednocze�nie dostarcza�y niezmiernie ciekawych materia��w obserwacyjnych do bada� uk�ad�w znacznie bardziej z�o�onych, zachodz�cych w �ywym organizmie. Zdarza�o si� cz�sto, �e podczas bada� nad poszczeg�lnymi cz�ciami maszyn cybernetycznych, profesor odkrywa� nowe mo�liwo�ci dla rozszerzenia ich dzia�ania. W�wczas, ca�kowicie poch�oni�ty nowym pomys�em, nie widywa� si� z nikim przez kilka dni. W tym czasie nawet jego syn nie mia� dost�pu do niego. Nie oznacza�o to, �e wynalazca ca�kowicie zrywa� kontakt z otoczeniem. Rozmieszczone niemal w ca�ym domu urz�dzenia telewizyjne umo�liwia�y mu czuwanie nad jedynakiem oraz kontrolowanie wszystkiego, co dzia�o si� w willi i najbli�szym jej otoczeniu. Aby uchroni� si� przed zbytni� ciekawo�ci� nieproszonych go�ci, profesor zabezpieczy� sw� posiad�o��, a szczeg�lnie pracowni�, ca�ym systemem specjalnych urz�dze� alarmowych. Rawa by� wdowcem. Po �mierci �ony, synem jego opiekowa�a si� szwagierka, zamieszka�a w pobli�u na ulicy Fitelberga. Dopiero po uko�czeniu dwunastu lat Andrzej wprowadzi� si� na sta�e do domu ojca. Ch�opiec odziedziczy� zami�owanie do techniki i zdolno�ci matematyczne. Uczy� si� doskonale, z zapa�em ucz�szcza� do pracowni mechanicznej w Pa�acu M�odzie�y, a gdy tylko ojciec na to pozwala�, wszystkie wolne chwile sp�dza� w jego pracowni, obserwuj�c z niezmiernym zainteresowaniem niezwyk�e do�wiadczenia. Najwi�cej zajmowa�a go automatyka i sterowanie. Profesor-wynalazca nie sk�pi� synowi pouczaj�cych wyja�nie�, udziela� wskaz�wek, tote� Andrzej w bardzo kr�tkim czasie przenikn�� wiele jego drobnych tajemnic naukowych. Andrzej, wy��czywszy g�o�nik budzika, le�a� nieruchomo odwr�cony twarz� do �ciany. Pe�en niepokoju oczekiwa�, czy przypadkiem nie rozb�y�nie w pokoju �wiat�o. Ojciec od wielu ju� dni nie opuszcza� pracowni. Przeprowadza� jakie� kontrolne do�wiadczenia przed wyjazdem do Londynu na zjazd cybernetyk�w. Tym niemniej dzi�ki istniej�cym w domu urz�dzeniom m�g� o ka�dej porze dnia i nocy obserwowa� syna, s�ysze� jego g�os. Andrzej zazwyczaj zwierza� si� ojcu ze wszystkich swoich zamierze�, tym razem wszak�e musia� zachowa� ostro�no��. Ojciec na pewno nie pozwoli�by mu na tak wczesne wyj�cie poza obr�b domu i Andrzej nie dotrzyma�by przyrzeczenia, uroczy�cie z�o�onego wobec wszystkich cz�onk�w nowo powsta�ego Klubu Poszukiwaczy Przyg�d. Za�o�ycielem Klubu by� Marek, szkolny kolega Andrzeja. Obydwaj ch�opcy mieszkali w s�siedztwie i przyja�nili si� mimo r�nych upodoba�. Marek stale marzy� o niezwyk�ych przygodach. Czytywa� ksi��ki podr�nicze, uwielbia� bohaterskich Indian, entuzjazmowa� si� wy�wietlanym w telewizji seryjnym filmem o perypetiach Zorro i z zapa�em organizowa� zawadiackie zabawy. Andrzej natomiast pasjonowa� si� technik�. Na�laduj�c ojca stale co� majstrowa� b�d� studiowa� odpowiednie podr�czniki i jedynie podczas wakacji oddawa� si� pod komend� ��dnego przyg�d przyjaciela. W�a�nie na pocz�tku wakacji Marek zorganizowa� "tajne stowarzyszenie", nazwane w regulaminie Klubem Poszukiwaczy Przyg�d. Opr�cz Andrzeja zwerbowa� na cz�onk�w Klubu jego m�odsze cioteczne rodze�stwo: Ma�ka i Bo�en�. Na inauguracyjnym zebraniu wszyscy przybrali odpowiednie pseudonimy, czyli nazwiska, pod kt�rymi mieli wyst�powa�, a nast�pnie Murek zaproponowa� uczci� fakt powstania Klubu jakim� �mia�ym czynem. Wtedy to w�a�nie dziewi�cioletnia Bo�ena pierwsza pospiesznie przypiecz�towa�a decyzj�: "W�dz C�tkowana Twarz ma racj�, musimy co� zrobi�! Ju� wiem! Napadniemy na ob�z harcerzy!" - zawo�a�a z entuzjazmem. W�dz C�tkowana Twarz, czyli piegowaty Marek, z uznaniem spojrza� na dziewczyn� i odpar�: "Wiercipi�ta podsun�a niez�y pomys�. Poddaj� go pod g�osowanie!" W ten spos�b wyprawa na harcerzy zosta�a jednomy�lnie uchwalona. Napad mia� by� dokonany nazajutrz na kr�tko przed �witem. Nie by�o to zbyt �atwe zadanie. Przede wszystkim m�odzi entuzja�ci przyg�d nie mieli odwagi prosi� rodzic�w o pozwolenie na tak wczesne wyj�cie z domu. Musieli wi�c wymkn�� si� niepostrze�enie, a to zn�w powodowa�o konieczno�� samodzielnego przebudzenia si� o odpowiedniej porze. Ku swemu wielkiemu zmartwieniu wszyscy cz�onkowie Klubu, niemal natychmiast po przy�o�eniu g�owy do poduszki zapadali w mocny, zdrowy sen i niema�o wysi�ku trzeba by�o ze strony rodzic�w, aby nak�oni� ich do wczesnego wstawania. Nic wi�c dziwnego, �e w zaprojektowanej nocnej wyprawie wspania�y budzik Andrzeja odgrywa� g��wn� rol�. Po d�u�szej chwili Andrzej ostro�nie odwr�ci� si� twarz� do pokoju. Spojrza� w okno. W czer� nocy wkrada�a si� szaro�� przed�witu. W domu w dalszym ci�gu panowa�a niczym nie zm�cona cisza. Ch�opiec zsun�� si� z ��ka, u�o�y� ko�dr� w ten spos�b, aby sprawia�a wra�enie, �e okrywa �pi�cego, po czym szybko na�o�y� ubranie i z butami w r�kach wyszed� na ma�y taras. Do niskiej, kamiennej balustrady przymocowany by� sznur, na kt�rym w r�wnych odst�pach zawi�zano grube w�z�y. Andrzej opu�ci� sznur w d� poza balustrad�. Niebawem chy�kiem przemyka� si� przez ogr�d ku s�siedniej posesji. Przelezienie przez p�ot nie zaj�o mu wiele czasu. Przystan�� przed boczn� �cian� domu. Jedno okno na wysokim parterze by�o troch� uchylone. W p�mroku obmacywa� �cian�, dop�ki nie znalaz� sznurka spuszczonego z okna. Lekko poci�gn�� za sznurek, kt�rego drugi koniec mia� by� przywi�zany do nogi Marka. Poci�gn�� nieco mocniej po raz drugi. G�uche trzeszczenie spr�yn w ��ku by�o jedyn� odpowiedzi�. Zniecierpliwiony energicznie obur�cz szarpn�� sznurkiem. Serce zabi�o mocno w jego piersi, gdy us�ysza� �omot cia�a zwalaj�cego si� na pod�og� i okrzyk przestrachu. Zaraz jednak zapanowa�a cisza. Sznurek wysun�� si� z r�ki Andrzeja i wkr�tce znikn�� w oknie. Min�o kilka denerwuj�cych minut, zanim okno uchyli�o si� bezszelestnie. W ciemnym otworze ukaza�a si� sylwetka ros�ego ch�opca, kt�ry wszed� na parapet. Zwinnie zeskoczy� na ziemi�. - Uf...! - szepn�� Andrzej. - Niechc�cy przestraszy�em ci�! Spad�e� z ��ka! Nie chcia�em poci�gn�� tak mocno! Marek wzruszy� ramionami. Z politowaniem spojrza� na zafrasowanego przyjaciela. Przerasta� go przecie� co najmniej o g�ow� i, jak na sw�j wiek, by� doskonale zbudowany. - Przy mojej wadze pr�dzej by� zerwa� sznurek ni� �ci�gn�� mnie z ��ka - wyja�ni� ura�ony. - W�a�nie �ni�o mi si�, �e to ju� po wakacjach i �e ma by� klas�wka z matmy. Gdy szarpn��e� sznurkiem, zdawa�o mi si�, �e matka budzi mnie do szko�y... Andrzej zachichota�. Marek nie po�wi�ca� zbyt wiele czasu nauce. Cz�sto przepisywa� od niego zadania, a szczeg�lnie przed klas�wk� z matematyki zawsze odczuwa� uzasadnion� obaw�. - No, tylko bez g�upich �mich�w chich�w! - burkn�� Marek. - Nie ka�dy ma profesora w rodzie! Poza tym nie czas na poufa�o�ci! Jeste�my na stopie s�u�bowej! Nie z�o�y�e� meldunku! Andrzej zaraz spowa�nia�, przypominaj�c sobie regulamin Klubu. - Rozkaz �ci�le wykona�em - po�piesznie powiedzia�. - Wprawdzie zbudzi�o mnie dopiero krakanie wrony, ale mimo to ojciec nic nie us�ysza�. Le�a�em jaki� czas odwr�cony twarz� do �ciany. Wsta�em dopiero wtedy, gdy upewni�em si�, �e wszystko w porz�dku. Sznur przymocowany do balustrady zasta�em na miejscu. Nikogo nie spotka�em po drodze. - No dobra! Jestem z ciebie zadowolony M�dra G�owo - pochwali� w�dz C�tkowana Twarz. - Chod�my teraz po Chytrego W�a i Wiercipi�t�! Pobiegli ku ulicy Fitelberga. Naraz zza krzew�w wy�oni�y si� dwie postacie. - Kto idzie?! - p�g�osem zapyta� C�tkowana Twarz. - Chytry W�� i Wiercipi�ta! - natychmiast pad�a odpowied�. - Ho, ho! Czy zbudzili�cie si� sami? - zdumionym g�osem zapyta� w�dz. - Nie mog�am usn�� ze strachu, �e za�pimy! Czuwa�am ca�� noc - zawo�a�a Wiercipi�ta. - Gdy mi si� oczy klei�y, to szczypa�am si� w nog�. - Powinna� by� m�czyzn�, a nie bab� - rzek� Marek. - Czy w�dz C�tkowana Twarz nie my�li, �e z czasem to si� da zrobi�? - nie�mia�o zapyta�a Wiercipi�ta. - Przecie� ja te� cz�sto nosz� spodnie! - Co baba, to baba, a m�czyzna to m�czyzna! G�upia sroka! Czego to si� jej zachciewa?! - wtr�ci� Maciek zwany Chytrym W�em. - A czy ch�opiec, kt�ry zmywa mamie naczynia po obiedzie, nie jest bab�?! - oburzy�a si� Wiercipi�ta. Prawa d�o� Chytrego W�a spad�a z suchym trzaskiem na po�ladek Wiercipi�ty. Oburzona, bez jednego s�owa skoczy�a bratu do oczu. Na szcz�cie w�dz C�tkowana Twarz swoim pot�nym cielskiem rozdzieli� zwa�nionych. - Z�y duch was chyba op�ta�! - sykn��. - Czy chcecie zaprzepa�ci� nasz� pierwsz� wypraw�?! - To dlaczego ten chuligan, Chytry W��, wci�� mnie bije? - indyczy�a si� Wiercipi�ta. - Prawda w oczy kole! On codziennie zmywa garnki! - A c� to tobie przeszkadza, �e Maciek pomaga mumie? - odezwa� si� Andrzej. - Wy�miewasz go, zamiast mu pom�c! - Czemu nie powiesz Chytremu W�owi, �eby nie wymy�la� mi od bab?! - zawo�a�a Wiercipi�ta. - Baby zmywaj� naczynia! - Uspok�jcie si� - powa�nie rzek� C�tkowana Twarz. - Wiercipi�ta otrzymuje nagan� za egoizm. To szlachetny uczynek pomaga� matce. Ja... te� zmywam naczynia po obiedzie! - Aha, to w�a�nie dlatego z nim trzymasz! - odparowa�a dziewczynka. - Milcz Wiercipi�to, albo wykluczymy ci� z Klubu - ostrzeg� C�tkowana Twarz. - Za wy�miewanie szlachetnych uczynk�w musisz ponie�� kar�. Od dzisiaj b�dziesz co drugi dzie� zmywa�a naczynia. Chytry W�� z�o�y meldunek, czy wykonujesz rozkaz! - Mam was w nosie! - Je�li tak, to zmykaj do domu! - rozgniewa� si� Murek. - C� to w�dz C�tkowana Twarz sta� si� dzisiaj taki obra�alski? - zaoponowa�a Wiercipi�ta. - Ju� �wita! To najlepsza pora do napadu! - Przyrzek�a� przestrzega� regulaminu naszego Klubu, a on w�a�nie przewiduje spe�nianie dobrych uczynk�w - odpar� C�tkowana Twarz. - B�dziesz zmywa�a co drugi dzie�, lub ruszaj swoj� drog�! - Ha, skoro powo�ujesz si� na regulamin, to musz� ust�pi� - niemal s�odkim g�osem powiedzia�a dziewczynka. - Jednak nie lubi� zmywania gar�w. Wol� wyciera�... codziennie. Zgoda? - Co na to Chytry W��? - zapyta� C�tkowana Twarz. - Dobra, niech wyciera, ale bez przypominania! Wiercipi�ta zadowolona klasn�a w d�onie. Zdo�a�a co� nieco� wytargowa�, aczkolwiek za nic w �wiecie nie mog�aby zrezygnowa� z uczestniczenia w napadzie na harcerzy. Marek bez dalszej straty czasu poprowadzi� sw�j oddzia�ek w stron� Parku Ko�ciuszki. Tam bowiem, w kotlinie mi�dzy parkiem a Brynowem, znajdowa�o si� obozowisko harcerzy, kt�rzy, zapewne przed wyjazdem na letni ob�z, przeprowadzali w terenie kilkudniow� pr�b� sprawno�ci z nowo przyj�tymi do zast�pu druhami. Im to w�a�nie cz�onkowie Klubu Poszukiwaczy Przyg�d zamierzali sp�ata� figla. Grupka spiskowc�w omin�a p�kolem rz�d dom�w rzadko rozrzuconych wzd�u� ulicy R�yckiego i niebawem dotar�a do po�udniowego skraju przed�u�enia Parku Ko�ciuszki w kierunku Brynowa. Tutaj Marek, jako wytrawny strateg, zatrzyma� si�, by obmy�li� dalszy plan dzia�ania. W r�owych odblaskach �witu le�a�a przed nimi w�ska kotlina poros�a krzewami i k�pami drzew. Nie opodal, na stoku wzniesienia pn�cego si� ku p�nocy, bieli� si� cmentarzyk �o�nierzy radzieckich, poleg�ych w 1945 roku podczas oswobadzania Katowic; za nim, w�r�d szerokiego pasma zielonych koron top�l, brz�z i sosen, wida� by�o poczernia�y, drewniany dach zabytkowego ko�ci�ka. W g��bi kotliny stercza�a wysoka tyka, z zawieszonym na niej harcerskim proporczykiem. Marek jak urzeczony spogl�da� w kierunku obozu i rozmy�la�. Wiercipi�ta niespokojnie przest�powa�a z nogi na nog�, a� w ko�cu, zniecierpliwiona, zawo�a�a: - C� si� z tob� dzieje?! A mo�e strach ci� oblecia�?! Marek drgn��. Odwr�ci� si� do dziewczynki i burkn�� : - Cicho, g�uptasie! Wr�g ju� blisko! Za mn�! Ruszy� pierwszy szybkim krokiem wykorzystuj�c krzewy jako os�on�. Wkr�tce ujrzeli pi�� namiot�w ustawionych szeregiem przed wysok� tyk� z lekko �opocz�cym proporczykiem. Tu� obok "s�upa" flagowego, przy wygas�ym ognisku, siedzia� z podwini�tymi po turecku nogami m�ody harcerzyk. Opar�szy �okcie na udach spa� w najlepsze z g�ow� schowan� w d�oniach. Widok ten niezmiernie ucieszy� spiskowc�w. Podniecona Wiercipi�ta uszczypn�a brata w nog�. Ca�a grupka przyczai�a si� za krzewem. - Pr�dzej, co robimy...? - szepn�a Wiercipi�ta. Marek przy�o�y� palec do ust nakazuj�c milczenie. Po chwili odezwa� si� szeptem: - Zabierzemy im proporczyk! Chytry W�� �ci�gnie go ze s�upa, za� ja i M�dra G�owa przypilnujemy, aby �pioch nie narobi� ha�asu. - A ja, a ja?! - niepokoi�a si� Wiercipi�ta. - Ty jeste� obserwatorem - odpar� w�dz C�tkowana Twarz. - Sied� tutaj i pilnuj namiot�w. Gdyby co� zacz�o si� dzia�, ostrze�esz nas �wierkaniem �wierszcza. Wiercipi�ta kiwn�a g�ow� i od razu przyst�pi�a do wykonywania wa�nej funkcji, Marek tymczasem zwr�ci� si� do Andrzeja: - Podkradniemy si� do wartownika. Gdyby zbudzi� si�, nakryj mu �epetyn� swetrem i trzymaj mocno, dop�ki go nie obezw�adni�! - B�d� spokojny, nie pi�nie ani s��wka - odszepn�� M�dra G�owa. Trzech ch�opc�w zacz�o skrada� si� ku �pi�cemu wartownikowi. Cenny �up Chytry W�� na czworakach czo�ga� si� po ziemi. Drobne krzewy by�y dla niego doskona�� os�on�, tote� bez przeszk�d znalaz� si� w kr�gu namiot�w. Tu� za nim czaili si� C�tkowana Twarz i M�dra G�owa. Wartownik wci�� spa� w najlepsze, kiwaj�c si� na wszystkie strony. Chytry W�� pe�z� ostro�nie, nie odrywa� wzroku od plec�w wartownika. Porannej ciszy nie zak��ci� najdrobniejszy szelest czy trzask nadepni�tej ga��zki; wartownik znajdowa� si� ju� o wyci�gni�cie r�ki. Chytry W�� obejrza� si� na przyjaci�. Oczami da� im znak. Wymin�li go, by przykucn�� za wartownikiem. M�dra G�owa ze swetrem w d�oniach pochyli� si� nad u�pionym, podczas gdy C�tkowana Twarz jak s�p czatowa� got�w do skoku. Chytry W�� rozsup�a� w�ze� linki. Wolniutko zacz�� �ci�ga� proporczyk. W pewnej chwili �le naoliwiony blok zaskrzypia� z�owieszczo. Chytry W�� zamar� w bezruchu. Jego towarzysze jeszcze bardziej pochylili si� nad nieszcz�snym wartownikiem, lecz ten ani drgn��. Zachrapa� tylko g�o�niej. Na uspokajaj�cy znak wodza Chytry W�� szybko �ci�gn�� proporczyk. Jedno ci�cie fink� zako�czy�o spraw�;. Cenny �up znikn�� pod kurtk� Chytrego W�a, kt�ry zaraz rozpocz�� odwr�t. Przyjaciele krok za krokiem cofali si� za nim. Naraz C�tkowana Twarz przystan�� przy ogo�oconej tyczce. Wydoby� z kieszeni notesik i o��wek. Po kr�tkiej chwili zastanowienia, napisa�: "Je�li ciekawi was los proporczyka, niech wasz dow�dca stawi si� o godzinie 9 przy cmentarzu radzieckich �o�nierzy. Klub Poszukiwaczy Przyg�d". Wyrwa� kartk�, przywi�za� j� do ko�ca linki i z M�dr� G�ow� pod��yli za Chytrym W�em. - Ale� wspaniale si� uda�o! - zawo�a�a Wiercipi�ta z uciechy klaszcz�c w d�onie, gdy grupka spiskowc�w znalaz�a si� z dala od obozu. - B�d� mieli mi�e przebudzenie, nie ma co gada� - doda� Chytry W��. - Dobrze im tak! Kto �pi na warcie, zas�uguje na surow� kar� - powiedzia� M�dra G�owa. - Nie chcia�bym znale�� si� w sk�rze tego wartownika. - Dostanie po nosie, na pewno dostanie - przywt�rzy� C�tkowana Twarz. - Co zrobimy z proporczykiem? - zagadn�a Wiercipi�ta. - Troch� mi �al tego harcerzyka. Mo�e za kar� ka�� mu zmywa� wszystkie miski po obiedzie? - Marek, co napisa�e� na kartce pozostawionej w obozie? - zapyta� Chytry W��. - Wyznaczy�em im spotkanie o dziewi�tej rano przy cmentarzu - wyja�ni� C�tkowana Twarz. - Wspaniale! Wszyscy tam p�jdziemy - zawo�a�a Wiercipi�ta. W�dz zmrozi� j� surowym spojrzeniem. - Mylisz si� - zaprzeczy�. - Nie p�jdziemy wszyscy! - A to dlaczego! - zaperzy�a si� dziewczynka. - Pewno zn�w zamierzacie mnie wykiwa�! Ja tak�e chc� zobaczy�, jakie b�d� mieli miny! - Jestem wodzem, a podczas wojny wodzowie decyduj� o wszystkim. Zrozumia�a�? - No tak, tak, ale ty sam kaza�e� wybra� siebie! - Nie k��� si� - skarci� j� Chytry W��. - Marek wymy�li� Klub Poszukiwaczy Przyg�d i s�usznie jemu pierwszemu nale�a�a si� ta funkcja. - A dlaczego nie mo�emy p�j�� wszyscy? - Po pierwsze, pertraktacje prowadz� pos�owie a nie ca�a armia, a po drugie... nie chc� dopu�ci� do b�jki - odpar� C�tkowana Twarz. - Co� kr�cisz, wodzu, nic z tego nie mog� zrozumie� - powiedzia�a Wiercipi�ta. - Przecie� nie boimy si� tych harcerzy! - Kiepski by�by z ciebie dow�dca - wynio�le rzek� C�tkowana Twarz. - Je�li harcerze zobacz�, �e jest nas tylko trzech, to mog� spr�bowa� si�� odebra� proporczyk, lub wzi�� nas do niewoli. - A czy jednego pos�a�ca nie zatrzymaj� jako zak�adnika? - zafrasowa�a si� Wiercipi�ta. - Masz racje, mogliby to zrobi�, gdyby to by� ch�opiec - przywt�rzy� C�tkowana Twarz u�miechaj�c si� zagadkowo. - Ty b�dziesz naszym pos�a�cem. - Czemu� od razu tego nie powiedzia�! Wspania�y jeste�, Mareczku! Ju� ja ich wyprowadz� w pole! - O tym potem pogadamy. Musz� wpierw obmy�li� ca�� spraw�. Przyjd�cie do mnie o �smej. Teraz biegiem do chaty, zanim staruszkowie spostrzeg� nasz� nieobecno��. - Mogli ju� zauwa�y�, �e nas nie ma w domu - doda� Chytry W��. - W takim razie powiemy, �e byli�my ca�� pak� sprawdzi�, czy w lasku ju� s� jagody. A wi�c u mnie o �smej. - Czau! - zawo�a�a Wiercipi�ta i pierwsza pobieg�a ku domowi. Andrzej zadyszany przystan�� przed tarasem. Sznur zwisa� tak jak go pozostawi�, wi�c szybko wspi�� si� po nim. Odetchn�� z ulg� nie spostrzegaj�c w swoim pokoju �lad�w bytno�ci ojca. A wi�c uda�o si�! Porz�dnie zas�a� ��ko i umy� si�. By�o wp� do �smej. O tej porze �ona dozorcy podawa�a �niadanie. Andrzej zszed� do jadalni. Ku swemu zdumieniu zasta� tam ojca. Jego zaczerwienione oczy pozwala�y si� domy�la�, �e wcale nie spa� tej nocy. Andrzej z niepokojem spogl�da� na niego. W czasie intensywnej pracy profesor zwyk� jada� u siebie w pracowni. Dlaczego dzisiaj w�a�nie zjawi� si� w jadalni? Czy�by odkry� jego nieobecno�� w domu? Powita� ojca poca�unkiem w policzek i usiad� przy stole. - Zn�w nie spa�e�, tatusiu - powiedzia� niepewnie. - A tak, musz� jeszcze opracowa� pewne zagadnienie przed wyjazdem - odpowiedzia� profesor. - Ale nie martw si�, w Londynie b�d� mia� wiele czasu na wypoczynek. - Kiedy wyje�d�asz? - Jutro wieczorem. W�a�nie rozmy�lam, czy nie lepiej by�oby, �eby� na tych kilkana�cie dni przeni�s� si� do ciotki. B�dziesz si� czu� osamotniony w pustym domu. - Przecie� obieca�e�, �e Marek mo�e spa� ze mn� podczas twojej nieobecno�ci - nie�mia�o zaoponowa� Andrzej. - M�ody jeszcze jeste�, synu. Czasem mam wyrzuty sumienia, �e tak ma�o czasu mog� ci po�wi�ca�. - Co te� m�wisz, tatusiu! Jeste� wspania�ym ojcem, wszyscy koledzy mi zazdroszcz�! Profesor u�miechn�� si� do jedynaka. Westchn�� ci�ko i rzek�: - To ty jeste� wspania�ym synem. �yjemy jak na bezludnej wyspie od kiedy pozostali�my sami w tym du�ym domu. Andrzej posmutnia�. Przypomnia� sobie matk�. Inaczej by�oby w domu, gdyby ona �y�a. Nie chc�c jednak dopu�ci� ojca do przykrych wspomnie�, zagadn��: - Obieca�e�, �e w sierpniu razem wyjedziemy na wakacje do Ustronia. - Uczynimy to po moim powrocie z Londynu. Prosi�em ciotk�, �eby pozwoli�a nam zabra� Ma�ka i Bo�en�. - Marek te� jedzie do Ustronia!6 - W takim razie b�dziesz tam mia� wszystkich przyjaci�. - Weso�o sp�dzisz z nami urlop, zobaczysz! - zapewni� Andrzej. - Przyda mi si�, ostatnio jestem troch� przem�czony. Teraz jedynie obawiam si�, �eby� nie zrobi� g�upstwu podczas mojej nieobecno�ci. Czy przypadkiem nie masz jakich� k�opot�w? Andrzej poczu� si� nieswojo. Dlaczego ojciec nagle zmieni� temat rozmowy? Jakie k�opoty m�g� mie� na my�li? Czy�by mimo wszystko wiedzia� o jego nocnym wyj�ciu z domu? Andrzej brzydzi� si� k�amstwem. Nigdy nie m�g�by oszuka� ojca. Gdyby go teraz spyta� wprost, czy wychodzi� z domu, powiedzia�by prawd� bez chwili wahania, mimo �e Marek zobowi�za� wszystkich cz�onk�w Klubu do utrzymania wyprawy w tajemnicy, Ojciec wszak�e nie zada� takiego pytania, tote� po kr�tkiej chwili wahania odpar�: - Nie, nie mam k�opot�w. Dlaczego o tym m�wisz? - Kiedy� r�wnie� by�em w twoim wieku i tak�e miewa�em w�wczas r�ne pomys�y i... k�opoty. W takim przypadku rada ojca mo�e si� bardzo przyda�. - Nie, tatusiu, naprawd� nie mam �adnych k�opot�w... Postanowili�my troch� pobawi� si� podczas wakacji. Nasza ma�a paczka za�o�y�a Klub Poszukiwaczy Przyg�d. - Ach, tak! - z ulg� powiedzia� ojciec; nagle roze�mia� si� i zapyta�: - A kt� jest wodzem? - Marek, ale zachowaj to wszystko w �cis�ej tajemnicy. Nic m�w nikomu. - Przyrzekam, b�d� spokojny! Andrzej od razu odzyska� dobry humor. Je�li ojciec wiedzia� o jego wyj�ciu z domu, to teraz wszystko zrozumia�, gdy� ju� wi�cej nie m�wi� o k�opotach. - A wi�c dobrze, niech Marek nocuje z tob� podczas mojej nieobecno�ci - zako�czy� profesor rozmow�. - Dom jest zabezpieczony przed wszelkimi niespodziankami. O kilka krok�w w ogrodzie mieszka nasza gosposia, kt�ra b�dzie opiekowa�a si� wami. No, a poza tym w ka�dej okoliczno�ci mo�esz ca�kowicie polega� na Robie... M�wi�c to porozumiewawczo mrugn�� okiem. Rob by� jego wielk� tajemnic�. Nikt poza synem nie wiedzia� o niej. - Nie k�opocz si� tatusiu, w powa�nych sprawach mo�esz na mnie polega� - zapewni� Andrzej. - Czy wiesz, jak ch�opcy nazywaj� nasz dom? - To nawet ma specjaln� nazw�? - zdziwi� si� profesor. - A tak! Nazywaj� go Domem Czarnoksi�nika. M�wi�, �e u nas dziej� si� niezwyk�e rzeczy. Profesor �mia� si� rozweselony. - Ciebie to �mieszy, ale drzwi, kt�re same si� otwieraj�, g�owa robota rozmawiaj�ca z go��mi, samoczynnie zapalaj�ce si� �wiat�a i nawet m�j wspania�y budzik mog� wygl�da� na czary! Ba, gdyby jeszcze wiedzieli o Robi�! - M�j drogi, zapewniani ci�, �e w niezad�ugim czasie elektronika i cybernetyka nie b�d� krain� czar�w nawet dla dzieci - rzek� profesor. - Sam wiesz na czym polega wiele z tych domniemanych niezwyk�o�ci. Na tym rozmowa si� urwa�a. Profesor wr�ci� do pracowni, a Andrzej pomkn�� na um�wione spotkanie. Cz�onkowie Klubu Poszukiwaczy Przyg�d ju� oczekiwali na niego. - Sp�ni�e� si�, czy wszystko w porz�dku? - niepokoi� si� Marek. - Tak, tak - potwierdzi� Andrzej. - Ojciec pozwoli�, �eby� nocowa� u nas podczas jego nieobecno�ci. B�dziemy pilnowali domu. - A my, a my?! - zawo�a�a Wiercipi�ta. - Zawsze musisz si� wtr�ca�, zanim starsi powezm� decyzj� - skarci� j� Marek. - Klub nasz bierze pod sw� opiek� Dom Czarnoksi�nika. B�dziemy strzegli Jego tajemnic. - Wspaniale, wspaniale! To ju� druga nasza powa�na akcja - cieszy�a si� Wiercipi�ta. - Dobra, ale najpierw rozprawmy si� z harcerzami - zauwa�y� Maciek. - W drog�, w drog�, zaraz dziewi�ta - zakomenderowa� C�tkowana Twarz. Kolejno wyskoczyli oknem. Pobiegli nocnym szlakiem. Podczas oczekiwania na przybycie Andrzeja, Marek udzieli� wyczerpuj�cych wskaz�wek Wiercipi�cie, w jaki spos�b ma odegra� rol� wys�a�ca Klubu Poszukiwaczy Przyg�d. Tote� obecnie ch�opcy przycupn�li w krzewach wok� k�py trzech brz�z, Wiercipi�ta za� sama szybko pod��y�a dalej ku cmentarzowi. W miar� przybli�ania si� do wyznaczonego miejsca spotkania zwolni�a kroku. Zacz�a zrywa� polne kwiatki. Wkr�tce spostrzeg�a m�odzie�ca w harcerskim mundurze. Sta� oparty plecami o �elazne ogrodzenie cmentarzyska. Zas�pionym wzrokiem spogl�da� na widoczny st�d ob�z harcerski. Nie zwr�ci� uwagi na dziewczynk� zbieraj�c� kwiatki. Wiercipi�ta swobodnie kr��y�a wok� niego. W pewnej chwili nieznacznie wydoby�a spod swetra kopert� i podrzuci�a j� na kamienne; podmurowanie ogrodzenia. - Prosz� pana, czy nie zgubi� pan listu? O, tam le�y! - zawo�a�a pochylaj�c si� nad kwiatkiem. Dru�ynowy Zawada spojrza� w miejsce wskazane przez dziewczynk�, a potem uwa�nie przyjrza� si� jej samej. Od razu domy�li� si�, �e to ona w�a�nie podrzuci�a list. Udaj�c powag�, schyli� si� po kopert�. Wydoby� z niej kartk� pokryt� kaligraficznym pismem i przeczyta�. "Klub Poszukiwaczy Przyg�d w dniu 6 lipca 1962 roku przeprowadzi� akcj� - Szara Lilijka. Zdobyli�my proporczyk harcerzy obozuj�cych pod Brynowem. Oczekujemy pod trzema brzozami na dow�dc� dru�yny w celu om�wieniu okupu. Kre�limy si� has�em: NIE SPIJ NA WARCIE Klub Poszukiwaczy Przyg�d Zawada z trudem t�umi� ogarniaj�c� go weso�o��. - Kole�anko, czy przypadkiem nie mieszkasz w pobli�u? - zawo�a� do dziewczynki wci�� zaj�tej zrywaniem kwiat�w. Wiercipi�ta z min� niewini�tka spojrza�a na barczystego dru�ynowego i odpar�a: - Nie wiem, prosz� pana, czy przypadkiem, ale w�a�nie mieszkam w Brynowie. - To zapewne dobrze znasz okolic�? Ciekaw jestem, czy gdzie� tutaj rosn� trzy brzozy? - Oh, znam to miejsce! To niedaleko st�d. - To mo�e b�dziesz uprzejma mnie tam zaprowadzi�? - Prosz� za mn�! - zawo�a�a Wiercipi�ta i pobieg�a przodem, nuc�c cicho napr�dce skomponowan� piosenk�: Jak to na wojence �adnie Gdy proporczyk wr�g ukradnie Harcerze go op�akuj� Zr�cznych �mia�k�w poszukuj�... Zawada pilnie nadstawia� ucha i nieznacznie si� u�miecha�. Wkr�tce ujrza� k�p� trzech brz�z. Tu� przy niej siedzia�o na ziemi trzech ch�opc�w z nogami podwini�tymi po turecku. Nie trac�c humoru zatrzyma� si� przed nimi. Nie zamierza� przecie� psu� im zabawy. Lubi� takich zuch�w, kt�rzy p�atali nieszkodliwe dla nikogo figle. Spiskowcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. C�tkowana Twarz chrz�kn�� i rzek� powa�nie: - Klub Poszukiwaczy Przyg�d wita koleg� dru�ynowego! Jeste�my gotowi przeprowadzi� pertraktacje w sprawie zdobytego przez nas proporczyka. Zawada ciekawie obserwowa� trzech ch�opc�w i dziewczynk�. Udawali oboj�tno��, lecz w oczach ich czai�a si� rado�� i niepok�j. Przecie� dot�d nie mogli odgadn��, jak dru�ynowy przyj�� dotkliw� nauczk� dan� jego harcerzom. Zawada z trudem powstrzymywa� weso�y u�miech. R�wnie� siad� na ziemi po turecku naprzeciwko spiskowc�w, po czym odezwa� si�: - Witam starszyzn� Klubu Poszukiwaczy Przyg�d! Winszuj� tak dobrze zas�u�onego zwyci�stwa! Wojna czy pok�j W�dz C�tkowana Twarz zakas�a� dyplomatycznie, bowiem Zawada wzi�� jego ca�y oddzia� tylko za starszyzn� Klubu Poszukiwaczy Przyg�d. Nadrabiaj�c min�, powiedzia�: - Ka�dy z nas kolejno b�dzie wodzem, na razie ja pierwszy pe�ni� t� funkcj�. Nowych cz�onk�w przyjmujemy dopiero po poddaniu ich odpowiednim pr�bom. Jako�� jest dla nas wa�niejsza od ilo�ci! - Bardzo s�uszna zasada - powa�nie odpar� dru�ynowy. - Mo�e nawet poprosz� was o przyj�cie mnie do tak sprawnie dzia�aj�cego Klubu, najpierw jednak musz� zrewan�owa� si� wam za sromotn� kl�sk� moich ch�opc�w. Dopiero wtedy b�d� m�g� rozmawia� z wami, jak r�wny z r�wnym. Jakiego okupu ��dacie za proporczyk? - �up cenny, to i okup musi by� odpowiedni - wtr�ci� Chytry W��. - Oczywi�cie, m�wcie �mia�o - zach�ca� Zawada. - Prosimy o podpisanie przez koleg� dru�ynowego o�wiadczenia, �e zwyci�yli�my jego dru�yn� - odezwa� si� Andrzej. - Przecie� to b�dzie tylko potwierdzenie faktu, no, ale skoro tak przyzwoicie stawiacie spraw�, ofiaruj� wam na pami�tk� naszej znajomo�ci jak�� ciekaw� ksi��k�. Zgoda? "Zgoda!" jak jeden m�� krzykn�li spiskowcy. Dru�ynowy Zawada ogromnie im zaimponowa�. Zamiast pretensji powinszowa� zwyci�stwa i nawet wyrazi� ch�� wst�pienia do Klubu. Na pewno by�by wspania�ym koleg�! Takiemu bez wahania powierzyliby dow�dztwo. Zawada tymczasem wydoby� z kieszeni bluzy notes i pi�ro. Napisa� o�wiadczenie i poda� je Markowi. W�dz na g�os odczyta� tre�� pisma, po czym rozkaza�: - Wiercipi�to, przynie�� proporczyk! Dziewczynka niczym wiewi�rka wspi�a si� na jedn� z brz�z. Po chwili zeskoczy�a na ziemi�. Wr�czaj�c proporczyk Zawadzie, zapyta�a: - Czy teraz zawrzemy pok�j? - Jeszcze nie, na razie to tylko rozejm - odpar� Zawada. - Musz� da� moim ch�opcom szans� do rewan�u. Mo�emy jednak zawrze� znajomo��: jestem Stanis�aw Zawada. Kolejno podawali mu d�o�. Andrzej podszed� ostatni; wymieni� swe nazwisko, Zawada przytrzyma� jego r�k� i zapyta�: - Andrzej Rawa? Zaraz, zaraz! Czy to mo�e ty jeste� konstruktorem tego ��wia elektronicznego w Pa�acu M�odzie�y? - Tak, to m�j model - potwierdzi� Andrzej. - Wi�c jeste� synem znanego wynalazcy, profesora Rawy! - Tak, to m�j ojciec. - Co za mi�a niespodzianka! Tw�j adres podano mi w Pa�acu. Zamierza�em z�o�y� ci wizyt�. No, no, nigdy bym nie przypuszcza�, �e do Klubu Poszukiwaczy Przyg�d nale�� tak s�awne osobisto�ci! - �artuje pan ze mnie - rumieni�c si� odpar� Andrzej. - Nie, nie �artuj�! W Pa�acu wiele nas�ucha�em si� o tobie. Widzisz, moi ch�opcy zamierzaj� zbudowa� elektronicznego ��wia. Niewiele znam si� na tym, wi�c prosi�em w Pa�acu o polecenie mi instruktora z dziedziny elektroniki, kt�ry m�g�by urz�dzi� kilka wyk�ad�w dla mojej dru�yny. Otrzyma�em w�a�nie twoje nazwisko. - Je�eli panu na tym zale�y, to pomog� im - powiedzia� Andrzej, rumieni�c si� jeszcze bardziej. - B�d� ci bardzo wdzi�czny. Do pracy przyst�pimy po wakacjach. Teraz tylko powiedz mi, jakie cz�ci, czy przyrz�dy sk�adaj� si� na konstrukcj� takiego ��wia elektronicznego. Ch�opcy musz� mie� nieco czasu na zgromadzenie odpowiedniego sprz�tu i materia�u. - Przede wszystkim potrzebne b�d� dwa silniki elektryczne: nap�dowy i steruj�cy, kom�rka fotoelektryczna, w�s-czujnik posiadaj�cy styki obwodu elektrycznego przy zderzeniu z przeszkod�, przeka�niki i �ar�wka wska�nikowa. Poza tym materia� na zbudowanie podwozia, k�ka i najlepiej masa plastyczna na wierzchni� obudow�. O reszcie sprz�tu pomy�limy przed samym rozpocz�ciem pracy. Niekt�re cz�ci znajd� u siebie. Zawada wszystko zapisa� w notesie, a potem rzek�: - Widz�, �e w Pa�acu nic nie przesadzili, tak bardzo chwal�c twoj� wiedz� techniczn�. Musimy si� zaprzyja�ni�. Z�o�� ci oficjaln� wizyt� zaraz po wakacjach. Teraz zapraszam was w odwiedziny do naszego obozu. Chc� wam wr�czy� przyobiecan� ksi��k�. Czekam pojutrze, dobrze? - Przyjdziemy w komplecie - zapewni� Marek. - Mo�e kolega na nas liczy� - doda�a Wiercipi�ta. - A wi�c do mi�ego zobaczenia! - Kiedy mamy spodziewa� si� zapowiedzianego rewan�u? - zapyta� Chytry W��. - To ju� moja s�odka tajemnica - �miej�c si� odpar� Zawada. - Pami�tajcie o ha�le: nie spa� na warcie! Czuwaj! - Czuwaaaaajjj...! - ch�rem zakrzykn�li; potem spogl�dali za nim rozognionym wzrokiem, dop�ki nie znikn�� w dali. - Morowy kumpel! - odezwa� si� Marek. - Z takim mo�na by wszystko zrobi�. Prawie doros�y, a nic nosa nie zadziera. - Powinni�cie bra� z niego przyk�ad - �arliwie powiedzia�a Wiercipi�ta. - Wy stale tylko siebie wypychacie na pierwszy plan. Druh Zawada jest dobrze wychowanym m�czyzn�! Gdybym by�a ch�opcem, zaraz bym wst�pi�a do jego dru�yny. - Iiiii, nie przesadzaj - zauwa�y� Chytry W��.- Zawada jest �wietnym kompanem, ale jego harcerze �piochy i mazgaje! Wystawili�my ich dzisiaj do wiatru. - �ebym wiedzia�a, �e on jest tam dru�ynowym, to wcale nie bra�abym udzia�u w napadzie. Teraz pewno wstydzi si� za tych swoich ch�opc�w. - G�upstwa pleciesz, on nie taki! - zaprzeczy� Andrzej. - Jestem przekonany, �e potraktowa� nasz napad jako dobr� nauczk� dla swoich harcerzy! Pochwali�by ich tak samo jak nas, gdyby to oni sp�atali nam takiego figla! - �wi�ta racja - przywt�rzy� Marek. - Zawada ma podej�cie... - I podejdzie nas na pewno, je�eli nie b�dziemy si� pilnowali - wtr�ci�a si� Wiercipi�ta. - Przecie� przyrzek� zemst�! - Nie przerywaj mi! - oburzy� si� Marek. - Nie to mia�em na my�li! Ja m�wi�em, �e on ma w�a�ciwe podej�cie do ludzi. - A czy my nie jeste�my lud�mi?! - przekomarza�a si� Wiercipi�ta. - Przecie� to na nas zamierza urz�dzi� podchody! - Nie zrozumia�a� mnie! Chcia�em powiedzie�... - Nic mnie nie obchodzi, co chcia�e� powiedzie�! Dobrze zrozumia�am, co powiedzia�e�. Lepiej znam polski od ciebie! Mam czw�rk�, mo�esz sprawdzi� w �wiadectwie - upiera�a si� dziewczynka, nie dopuszczaj�c Marka do g�osu. Naraz Maciek nieznacznie podszed� do niej z ty�u i zakneblowa� jej usta chusteczk�. Zacz�li si� szamota�. - Do�� bijatyki! Na mnie czas do domu - wtr�ci� Andrzej. - Ojciec mo�e potrzebowa� mojej pomocy przy pakowaniu swoich rzeczy na wyjazd. - Dobra, dobra, powiedz panu profesorowi, �e mo�e by� spokojny o chat� - zawo�a� Marek, �piesz�c z pomoc� Chytremu W�owi, kt�ry rozindyczonej Wiercipi�cie usi�owa� g��biej wcisn�� chustk� w usta. Andrzej sta� niezdecydowany. Nier�wna walka zdawa�a si� szybko dobiega� ko�ca. Wiercipi�ta coraz s�abszy stawia�a op�r. - Jak wam nie wstyd! We dw�ch i to na dziewczynk� - krzykn�� oburzony. - Dziewczynk�?! Szkoda, �e ona nie jest twoj� rodzon� siostr�... - wysapa� Maciek. - Na pewno bym jej ni