2809
Szczegóły |
Tytuł |
2809 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2809 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2809 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2809 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R. A. Salvatore
Strumienie Srebra
Trylogia Doliny Lodowego Wichru
Ksi�ga Druga
( T�umaczenie: Monika Klonowska, Grzegorz Borecki )
Jak wszystko co robi�,
mojej �onie, Diane
i najwa�niejszym osobom
w naszym �yciu
Brianowi, Geno, Caitlin.
Preludium
Na ciemnym tronie, w ciemnym miejscu siedzia� smok cienia. Nie by� wielki, lecz by� najwstr�tniejszy ze wstr�tnych, sama jego obecno�� by�a czerni�, jego szpony - miecze, u�ywane w tysi�cach tysi�cy morderstw, jego szcz�ki - zawsze gor�ce od krwi ofiar, jego czarny oddech - rozpacz. Chmara kruk�w bada�a jego niski, tak bogate ciemno�ci�, �e a� migocz�ce kolorami; iskrz�ca si� fasada pi�kno�ci bezdusznego potwora. Jego s�udzy nazywali go Shimmergloom i oddawali mu wszelk� cze��.
Gromadz�c si�y przez stulecia, tak jak to czyni� smoki, Shimmergloom trzyma� skrzyd�a z�o�one i w og�le si� nie porusza�, chyba, �e mia� po�re� ofiar� lub zg�adzi� zuchwa�ego poddanego. Zrobi� to, co do niego nale�a�o, aby zabezpieczy� to miejsca, rozgramiaj�c g��wn� cze�� armii krasnolud�w, kt�ra wyruszy�a na jego sprzymierze�c�w.
Jak wspaniale jad� smok w tamtych dniach! Cia�a krasnolud�w by�y �ylaste i muskularne, ale ostre jak brzytwy z�by by�y doskonale przystosowane do takiego po�ywienia. Teraz liczni s�udzy smoka robili za niego wszystko, przynosz�c mu jedzenie i spe�niaj�c ka�d� jego zachciank�. Nadejdzie dzie�, gdy b�d� zn�w potrzebowali si�y smoka i Shimmergloom b�dzie gotowy. Olbrzymi pag�rek zrabowanych skarb�w o�ywia� si�� smoka, a pod tym wzgl�dem Shimmerglooma nie prze�cign�� �aden z przedstawicieli jego gatunku; posiada� skarb przerastaj�cy wyobra�enie najbogatszego kr�la.
I gromad� lojalnych s�ug, dobrowolnych niewolnik�w smoka ciemno�ci.
* * * * *
Zimny wicher, kt�ry da� nazw� Dolinie Lodowego Wichru, gwizda� w ich uszach, nieustanny jego j�k wyklucza� zdawkow� rozmow� czterech zazwyczaj radosnych przyjaci�. W�drowali na zach�d przez nag� tundr�, za� wiatr, jak zawsze, wia� im w plecy ze wschodu, przy�pieszaj�c ich i tak ju� mocne kroki. Ich postawa i pewny krok odbija�y ��dz� nowo rozpocz�tej przygody, ale wyraz twarzy ka�dego z w�drowc�w wskazywa� na inn� perspektyw� tej podr�y.
Krasnolud, Bruenor Battlehammer, pochyli� si� do przodu; jego pie�kowate nogi pracowa�y pod nim pot�nie, a szpiczasty nos, wystaj�cy nad kud�ami trz�s�cej si� rudej brody, wskazywa� kierunek. Ca�y wydawa� si� by� wykuty z kamienia, z wyj�tkiem n�g i brody. Pewnie trzyma� przed sob� w s�katych r�kach naznaczony wieloma karbami top�r, jego tarcza, oznaczona malowid�em kufla pieni�cego si� piwa, przywi�zana by�a mocno do prze�adowanego plecaka, a jego g�owa, przystrojona w pozaginany, rogaty he�m, nie odwraca�a si� w �adn� stron�. Nie spuszcza� oczu ze szlaku, rzadko nawet mruga� nimi. Bruenor zapocz�tkowa� t� podr�, aby znale�� prastar� ojczyzn� Klanu Battlehammer i cho� w pe�ni zdawa� sobie spraw� z tego, �e srebrne sale jego dzieci�stwa znajduj� si� o setki mil st�d, maszerowa� z zapa�em kogo�, kto widzi wyra�nie sw�j d�ugo oczekiwany cel.
Obok Bruenora - olbrzymi barbarzy�ca, jakby lekko podenerwowany. Wulfgar szed� sprawnie, wielkie kroki jego d�ugich n�g �atwo dor�wnywa�y po�piesznym krokom krasnoluda. Wyczuwa�o si� w nim po�piech, jak u pe�nokrwistego konia, biegn�cego na kr�tkim dystansie. W jego bladych oczach p�on�y ognie g�odu przygody tak wyra�nie, jak w oczach Bruenora, lecz w przeciwie�stwie do krasnoluda, wzrok Wulfgara nie by� utkwiony w widniej�cej przed nimi prostej drodze. By� m�odym cz�owiekiem, kt�ry wyruszy�, aby po raz pierwszy zobaczy� szeroki �wiat i nieustannie rozgl�da� si� na boki, ch�on�c ka�dy widok i wra�enie, kt�re m�g� mu dostarczy� krajobraz. Wyruszy�, �eby pom�c przyjacio�om w ich przygodzie, lecz tak�e, aby poszerzy� horyzonty swego w�asnego �wiata. Ca�e swoje m�ode �ycie sp�dzi� w izolowanych, naturalnych granicach Doliny Lodowego Wichru, ograniczaj�cych jego do�wiadczenia do prastarych zachowa� jego klanowych pobratymc�w i ludzi pogranicza z Dekapolis. Na zewn�trz by�o co� wi�cej, Wulfgar wiedzia� o tym i by� zdecydowany zaczerpn�� z tego tak wiele, jak tylko b�dzie w stanie.
Mniej zainteresowany widokami by� Drizzt Do'Urden - opatulona w p�aszcz posta�, maszeruj�ca bez wysi�ku obok Wulfgara. P�ynny spos�b poruszania si� wskazywa� na elfie pochodzenie, lecz cie� jego nisko nasuni�tego kaptura sugerowa� co� innego. Drizzt by� drowem - czarnym elfem, mieszka�cem podziemnego �wiata, pozbawionego �wiat�a. Wbrew swemu urodzeniu sp�dzi� na powierzchni ju� kilka lat, lecz jak na razie stwierdzi�, �e nie mo�e pozby� si�, wrodzonej jego ludowi awersji do s�o�ca. Zapad� si� wi�c w cienie swego kaptura, jego kroki by�y nonszalanckie, a nawet pe�ne swoistej negacji, by�y tylko przed�u�eniem jego istnienia, nast�pn� przygod� w trwaj�cym ca�e �ycie ci�gu przyg�d. Porzuciwszy sw�j lud w ciemnym mie�cie Menzoberranzan, Drizzt Do'Urden z ch�ci� pow�drowa� szlakami nomad�w. Wiedzia�, �e nigdy naprawd� nie zostanie zaakceptowany nigdzie na powierzchni; uwa�ano jego lud (s�usznie zreszt�) za zbyt nikczemny, aby przyj�y go nawet najbardziej tolerancyjne wsp�lnoty. Teraz jego domem by�a droga. Ju� wcze�niej w�drowa�, pragn�c pozby� si� nieprzyjemnego b�lu, jaki go�ci� w jego sercu z powodu konieczno�ci opuszczania miejsc, kt�re m�g�by polubi�. Dekapolis by�o czasowym schronieniem. W zapomnianych w g�uszy osadach znajdowa�o dom wielu �ajdak�w i wyrzutk�w i mimo tego, �e Drizzt nie by� mile witany, jego ustalona reputacja jako stra�nika granic miast gwarantowa�a mu niewielk� miar� respektu i tolerancji ze strony wielu osiedle�c�w. Bruenor nazywa� go jednak prawdziwym przyjacielem i Drizzt z ch�ci� w�drowa� obok krasnoluda, mimo obaw, �e wp�ywy jego reputacji mog�yby spowodowa�, �e spos�b, w jaki go traktowano by�by mniej ni� grzeczny.
Drizzt cz�sto zostawa� kilka lub wi�cej jard�w z ty�u, aby poczeka� na czwartego cz�onka grupy. Sapi�cy i dysz�cy halfling Regis zamyka� poch�d (nie z w�asnej woli), z brzuchem zbyt okr�g�ym jak na jak�kolwiek w�dr�wk� i nogami zbyt kr�tkimi, aby m�g� dor�wna� szybkim krokom krasnoluda. P�ac�c teraz za miesi�ce luksusu, kt�rymi cieszy� si� w pa�acu w Bryn Shander, Regis przeklina� zwrot swego szcz�cia, kt�ry ponownie zmusi� go do w�dr�wki. Jego najwi�ksz� mi�o�ci� by� komfort i pracowa� nad doprowadzaniem do perfekcji sztuki jedzenia i spania tak pilnie, jak m�odzieniec marz�cy o bohaterskich czynach wymachuje swym pierwszym mieczem. Jego przyjaciele byli naprawd� zaskoczeni, gdy do nich do��czy�, lecz byli szcz�liwi, �e idzie z nimi i nawet Bruenor, tak zdecydowany zn�w zobaczy� sw� prastar� ojczyzn�, stara� si� zbytnio nie przy�piesza� kroku, �eby Regis m�g� mu dor�wna�.
Regis z pewno�ci� osi�gn�� granice swej wytrzyma�o�ci bez zwyczajnych skarg. W przeciwie�stwie jednak do swych towarzyszy, kt�rych oczy spogl�da�y na wij�c� si� przed nimi drog�, stale ogl�da� si� przez rami� w kierunku Dekapolis i domu, kt�ry tak tajemniczo porzuci�, aby do��czy� do wyprawy.
Drizzt zauwa�y� to z pewn� trosk�.
Regis przed czym� ucieka�.
Towarzysze w�drowali na zach�d przez kilka dni. Na po�udniu towarzyszy�y ich w�dr�wce pokryte �niegiem, poszarpane szczyty Grzbietu �wiata. Ten masyw g�rski stanowi� zarazem wschodni� granic� Doliny Lodowego Wichru i wkr�tce znikn�a im ona z oczu. Gdy najdalej wysuni�ty na zach�d szczyt znikn��, przechodz�c w p�ask� r�wnin�, skr�cili na po�udnie, w przej�cie mi�dzy g�rami a morzem, prowadz�ce z doliny do oddalonego o setki mil nadbrze�nego miasta Luskan. Rozpoczynali w�dr�wk� zanim s�o�ce wsta�o za ich plecami i szli do ostatnich, r�owych blask�w zachodu, zatrzymuj�c si� w ostatniej chwili, zanim zerwa� si� zimny wiatr nocy, aby rozbi� ob�z. Potem zn�w znajdowali si� w drodze przed �witem, ka�dy z nich w�drowa� w samotno�ci swych perspektyw i obaw.
By�a to milcz�ca podr�, je�li nie liczy� wiecznie ci�gn�cego si� pomruku wschodniego wiatru.
Cz�� I
Poszukiwania
1
N� w plecy
By� �ci�le owini�ty p�aszczem, cho� niewiele �wiat�a s�czy�o si� przez zas�oni�te okna, bowiem to by�o jego �ycie, sekretne i samotne. Los mordercy.
Podczas gdy inni ludzie �yli k�pi�c si� w s�onecznym blasku i ciesz�c si� widokiem swych s�siad�w, Artemis Entreri kry� si� w cieniu, rozszerzone �renice jego oczu utkwione by�y w w�skiej dr�ce, jak� musia� pokona�, �eby wykona� swe ostatnie zadanie. By� naprawd� profesjonalist�, prawdopodobnie najlepszym w ca�ych Kr�lestwach, w swym ciemnym rzemio�le; gdy wyczu� �lad swej ofiary, ta nigdy mu nie uciek�a. Tak wi�c morderca nie martwi� si� tym, �e dom w Bryn Shander, g��wnym mie�cie dziesi�ciu osiedli na pustkowiach Doliny Lodowego Wichru, by� pusty. Entreri podejrzewa�, �e halfling wy�lizgn�� si� z Dekapolis. Mniejsza z tym, je�li to by� ten sam halfling, kt�rego szuka� od Calimportu, oddalonego st�d o tysi�ce lub wi�cej mil na po�udnie; zrobi� wi�kszy post�p, ni� si� tego spodziewa�. Jego cel wyruszy� nie wcze�niej, ni� przed dwoma tygodniami i �lad by� jeszcze �wie�y.
Entreri porusza� si� po domu cicho i spokojnie, szukaj�c tutaj �lad�w pobytu halflinga, kt�re doprowadzi�y by go do niemi�ej konfrontacji. W ka�dym pokoju wita� go ba�agan - halfling opu�ci� to miejsce w po�piechu, prawdopodobnie �wiadom tego, �e zbli�a si� morderca. Entreri uwa�a� to za dobry sygna�, wzmagaj�cy jego podejrzenia co do tego, �e ten halfling, Regis, jest tym samym Regisem, kt�ry s�u�y� Pashy Pookowi przed laty w odleg�ym mie�cie na po�udniu. Morderca u�miechn�� si� z�o�liwie na my�l, i� halfling wie, �e jest �cigany; by�o to wyzwanie dla sprawno�ci Entreriego, przeciwko zdolno�ciom ukrywania si� jego ofiary. Lecz ostateczny wynik by� �atwy do przewidzenia, Entreri wiedzia� o tym, gdy� kto�, kto jest przera�ony, nieuchronnie pope�nia jak�� pomy�k�.
Morderca znalaz� to, czego szuka� na biurku w g��wnej sypialni. Uciekaj�c w po�piechu, Regis zaniedba� zastosowania �rodk�w ostro�no�ci nie pozwalaj�cych na zidentyfikowanie go. Entreri podni�s� ma�y pier�cie� do swych b�yszcz�cych oczu, badaj�c inskrypcj�, kt�ra wyra�nie okre�la�a Regisa, jako cz�onka gildii z�odziei Pashy Pooka w Calimporcie. Entreri zacisn�� pier�cie� w gar�ci, na jego twarzy pojawi� si� z�owrogi u�miech.
- Znalaz�em ci�, ma�y z�odzieju - roze�mia� si� w pustk� pokoju. - Tw�j los jest przes�dzony. Nie ma dla ciebie ucieczki!
Na jego twarzy odbi�o si� nagle zaniepokojenie, gdy w wielkiej klatce schodowej echem rozleg� si� odg�os klucza, przekr�canego w zamku g��wnych drzwi pa�acu. Wrzuci� pier�cie� do sakiewki u pasa i w�lizgn�� si�, cicho jak �mier�, w cienie najwy�szego poziomu schod�w zaopatrzonych w ci�k� balustrad�.
Wielkie frontowe drzwi otworzy�y si� i z przedsionka weszli m�czyzna i m�oda kobieta, poprzedzaj�c dwa krasnoludy. Entreri zna� m�czyzn�, Cassiusa, burmistrza Bryn Shander. Kiedy� by� to jego dom, lecz odst�pi� go przed kilkoma miesi�cami Regisowi, po bohaterskich dzia�aniach halflinga w wojnie miast z czarnoksi�nikiem, Akarem Kessellem i jego poddanymi, goblinami. Drugiego cz�owieka Entreri tak�e widzia� wcze�niej, lecz nie zna� jego powi�za� z Regisem. Pi�kna kobieta by�a rzadko�ci� w tym odleg�ym osiedlu, a ta m�oda kobieta by�a naprawd� wyj�tkowa. L�ni�ce, kasztanowe loki ta�czy�y weso�o wok� jej ramion, mocne iskierki jej ciemnoniebieskich oczu by�y wystarczaj�ce, aby pogr��y� ka�dego m�czyzn� beznadziejnie w ich g��binach. Nazywa�a si�, jak dowiedzia� si� morderca, Catti-brie. Mieszka�a z krasnoludami w ich dolinie, a konkretnie z przyw�dc� krasnolud�w, Bruenorem, kt�ry adoptowa� j� kilka lat po tym, jak najazd goblin�w uczyni� j� sierot�.
To powinno by� warto�ciowe spotkanie, pomy�la� Entreri. Wystawi� ucho przez tralki balustrady, aby s�ysze� rozmow� w dole.
- Odszed� przed tygodniem - przekonywa�a Catti-brie.
- Bez s�owa - warkn�� Cassius, najwidoczniej wzburzony.
- Pozostawiaj�c m�j pi�kny dom pustym i bez ochrony. Nawet drzwi wej�ciowe by�y otwarte, gdy przyszed�em tu kilka dni temu!
- Podarowa�e� ten dom Regisowi - przypomnia�a m�czy�nie Catti-brie.
- Po�yczy�em! - rykn�� Cassius, cho� w istocie dom by� podarunkiem. Burmistrz pr�dko po�a�owa� oddania kluczy do pa�acu Regisowi, najwi�kszego domu na p�noc od Mirabaru. Spogl�daj�c wstecz, Cassius wiedzia�, �e dzia�a� pod wp�ywem gor�czki tego straszliwego zwyci�stwa nad goblinami i podejrzewa�, �e Regis wzm�g� jego emocje jeszcze o stopie�, u�ywaj�c hipnotyzuj�cej mocy swego s�ynnego rubinowego wisiorka.
Podobnie jak inni, kt�rzy padli ofiar� przekonywaj�cego halflinga, Cassius doszed� do zupe�nie innej oceny wydarze�, kt�re wkr�tce wysz�y na jaw. Oceny, kt�ra stawia�a Regisa w bardzo niekorzystnym �wietle.
- Mniejsza z tym, jak to nazywasz - przyzna�a Catti-brie, - ale nie powiniene� tak pochopnie ocenia� sytuacji: �e Regis porzuci� dom. Twarz burmistrza poczerwienia�a ze z�o�ci.
- Wszystko od dzisiaj! - za��da�. - Masz moj� list�. Chc�, aby wyrzucono wszystkie rzeczy halflinga z mego domu! Nie ma tu by� niczego, gdy wr�c� jutro, �eby obj�� m� w�asno�� w posiadanie! Ostrzegam ci�, �e odbij� to sobie, gdyby kt�ra� z moich rzeczy zgin�a lub zosta�a zniszczona! - Odwr�ci� si� na pi�cie i wybieg� z domu.
- Ale si� zje�y� - zachichota� Fender Mallot, jeden z krasnolud�w. - Nigdy nie widzia�em nikogo, kto tak szybko, jak Regis, potrafi zmieni� przyjaci� w nienawidz�cych go ludzi!
Catti-brie pokiwa�a g�ow�, zgadzaj�c si� z obserwacj� Fendera. Wiedzia�a, �e Regis igra z magicznym wisiorem i s�dzi�a, �e ten paradoksalny stosunek ludzi do niego by� nieszcz�snym efektem ubocznym tego dzia�ania.
- S�dzisz, �e odszed� z Drizztem i Bruenorem? - zapyta� Fender. Na schodach Entreri poruszy� si� niespokojnie.
- Nie ma co do tego w�tpliwo�ci - odparta Catti-brie. - Przez ca�� zim� namawiali go, aby do��czy� do poszukiwa� Mithril Hall i z pewno�ci� przy��czenie si� Wulfgara wzmog�o nacisk.
- A wi�c, s� ju� w po�owie drogi do Luskanu, albo dalej - stwierdzi� Fender. - Cassius ma racj�, ��daj�c swego domu z powrotem.
- Dobrze, zabierajmy si� do pakowania - powiedzia�a Catti-brie. - Cassius ma wystarczaj�co du�o swych w�asnych bogactw, bez dodawania do nich d�br Regisa.
Entreri opar� si� o balustrad�. Nazwa Mithril Hall by�a mu obca, lecz wystarczaj�co dobrze zna� drog� do Luskanu. U�miechn�� si� znowu, zastanawiaj�c si�, czy zdo�a ich pochwyci� zanim dotr� do tego portowego miasta. Przede wszystkim jednak wiedzia�, �e nadal mo�e zebra� tu jakie� warto�ciowe informacje. Catti-brie i krasnoludy zacz�li zbiera� rzeczy halflinga, a gdy przechodzili z pokoju do pokoju, czarny cie� Artemisa Entreriego, jak cicha �mier�, pod��a� za nimi. Nie podejrzewali nawet jego obecno�ci, nigdy nie domy�liliby si�, �e delikatna zmarszczka na zas�onie jest czym� wi�cej, ni� �ladem powiewu wiatru przedostaj�cego si� przez szpar� w oknie, albo, �e cie� za krzes�em jest nieproporcjonalnie d�ugi.
Uda�o mu si� by� wystarczaj�co blisko, aby s�ysze� prawie ka�de ich s�owo, za� Catti-brie i krasnoludy nie rozmawiali o niczym innym, jak o czterech poszukiwaczach przyg�d i ich wyprawie do Mithril Hall. Lecz Entreri niewiele si� dowiedzia� o ich wysi�kach. Ju� wcze�niej wiele wiedzia� o s�ynnych towarzyszach halflinga - wszyscy w Dekapolis cz�sto o nich m�wili: o Drizzcie Do'Urdenie, odszczepie�czym elfie - drowie, kt�ry pozostawi� sw�j ciemnosk�ry lud w trzewiach Kr�lestw i w��czy� si� po granicach Dekapolis, jako samotny stra�nik chroni�cy przed wtargni�ciem dziczy Doliny Lodowego Wichru; o Bruenorze Battlehammerze, awanturniczym przyw�dcy klanu krasnolud�w, mieszkaj�cym w dolinie nieopodal Kelvin's Cairn, i - najcz�ciej - o Wulfgarze, pot�nym barbarzy�cy, wzi�tym do niewoli i wychowanym przez Bruenora, kt�ry powr�ci� ze szczepami barbarzy�c�w, aby broni� Dekapolis przed armi� goblin�w i ustanowi� rozejm mi�dzy wszystkimi ludami Doliny Lodowego Wichru. M�wiono nawet, �e uratowa� �ycie i obieca� uczyni� je bogatszym wszystkim, kt�rzy brali w tym udzia�.
- Wydaje si�, �e otaczaj� ci� wspaniali sprzymierze�cy, halflingu - zaduma� si� Entreri, rozpieraj�c si� w wielkim krze�le, gdy Catti-brie i krasnoludy przeszli do s�siedniego pokoju. - Ale i tak niewiele ci pomog�. Jeste� m�j!
Catti-brie i krasnoludy pracowali przez jak�� godzin�, nape�niaj�c dwa du�e worki, przede wszystkim ubraniami. Catti-brie by�a zdumiona ilo�ci� d�br, jakie zgromadzi� Regis od czasu swych s�ynnych heroicznych czyn�w przeciwko Kessellowi; by�y to w wi�kszo�ci dary od wdzi�cznych miast. Lecz naprawd� by�a zaskoczona tym, �e Regis nie wynaj�� baga�owych, aby nie�li za nim przynajmniej niekt�re z jego rzeczy. Martwi�y j� skarby, jakie znajdowa�a w�druj�c po pa�acu, a jeszcze bardziej obraz po�piechu i spontanicznego, acz chaotycznego dzia�ania. To tak�e nie le�a�o w zwyczajach Regisa. Musia� tu gra� rol� jaki� inny czynnik, jaki� brakuj�cy element, kt�rego jeszcze nie odkry�a.
- No, zebrali�my wi�cej, ni� b�dziemy mogli unie��. W wi�kszo�ci tkanin! - oznajmi� Fender, zarzucaj�c worek na swe mocne rami�. - Zostaw reszt�, niech Cassius to pouk�ada!
- Nie dam Cassiusowi przyjemno�ci przyw�aszczenia sobie �adnej z tych rzeczy - odparta Catti-brie. - M�g�by jeszcze znale�� tu jakie� warto�ciowe rzeczy. Zanie�cie obaj te worki do naszych pokoj�w w gospodzie. Doko�cz� tutaj prac�.
- Ach, jeste� zbyt dobra dla Cassiusa - mrukn�� Fender. - Bruenor s�usznie okre�li� go jako cz�owieka, kt�ry ma zbyt wiele przyjemno�ci w liczeniu tego, co uznaje za swoje!
- B�d� bardziej sprawiedliwy, Fenderze Mallocie - odpar�a Catti-brie, cho� jej zgodny u�miech zaprzecza� ostremu tonowi jej g�osu. - Cassius dobrze s�u�y� miastom w czasie wojny i jest doskona�ym przyw�dc� ludno�ci Bryn Shander. Widzieli�cie tak samo dobrze jak ja, �e Regis ma talent do g�askania kota pod w�os!
Fender roze�mia� si�, maj�c takie samo zdanie na ten temat.
- Swymi sposobami zdobywania tego, czego chce, ma�y pozostawi� szereg czy dwa ura�onych ofiar! - poklepa� drugiego krasnoluda po ramieniu i obaj skierowali si� do g��wnych drzwi.
- Nie sp�nij si�, dziewczyno! - zawo�a� Fender do Catti-brie. - Wracamy do kopal�. Nie p�niej ni� jutro!
- Za bardzo si� denerwujesz, Fenderze Mallocie! - powiedzia�a ze �miechem Catti-brie.
Entreri rozwa�y� t� ostatni� wymian� zda� i na jego twarzy pojawi� si� u�miech. Zna� doskonale �lad magicznego czaru. "Ura�one ofiary", o kt�rych m�wi� Fender odpowiada�y doskonale ludziom oszukanym przez Pash� Pooka w Calimporcie. Ludziom, oczarowanym przez rubinowy wisiorek.
Podw�jne drzwi zamkn�y si� z hukiem. Catti-brie zosta�a sama w olbrzymim domu - a przynajmniej tak my�la�a. Zastanawia�a si� ci�gle nad nie pasuj�cym do Regisa jego znikni�ciem. Nadal podejrzewa�a, �e co� jest nie tak, �e brakuje jakiej� cz�ci tej uk�adanki, zacz�o te� narasta� w niej uczucie, �e i w tym domu co� tak�e jest nie tak. Catti-brie u�wiadomi�a sobie nagle ka�dy d�wi�k i cie� wok� siebie. Tykanie zegarowego wahad�a. Szelest papier�w na biurku pod otwartym oknem. Szmer zas�on. Drapanie myszy w �cianach. Jej oczy pow�drowa�y zn�w do zas�on, dr��cych jeszcze po ostatnim ruchu. To m�g� by� powiew wiatru przez szczelin� w oknie, lecz zaniepokojona kobieta podejrzewa�a, �e jest inaczej. Przykucn�a odruchowo i si�gn�a po sztylet na udzie, a potem ruszy�a w stron� otwartych drzwi, znajduj�cych si� o kilka st�p w bok od zas�on.
Entreri porusza� si� szybko. Spodziewaj�ce si�, �e dowie si� od Catti-brie czego� wi�cej i nie chc�c traci� okazji, jak� da�o mu odej�cie krasnolud�w, w�lizgn�� si� na najlepsz� pozycj� do ataku i teraz czeka� cierpliwie na w�skiej g�rnej kraw�dzi otwartych drzwi, utrzymuj�c r�wnowag� z tak� �atwo�ci�, jak kot na parapecie. Przys�uchiwa� si� jej zbli�aniu si�, od niechcenia bawi�c si� sztyletem.
Catti-brie wyczu�a niebezpiecze�stwo, gdy tylko zbli�y�a si� do drzwi i zobaczy�a czarn� posta�, kt�ra zeskoczy�a obok niej. Mimo szybko�ci jej reakcji, nie zd��y�a nawet do po�owy wyci�gn�� sztyletu z pochwy, gdy szczup�e palce zimnej r�ki zamkn�y jej usta, dusz�c okrzyk, a ostry brzeg wysadzanego klejnotami sztyletu narysowa� cienk� lini� na jej gardle. By�a og�uszona i przera�ona. Nigdy nie widzia�a cz�owieka poruszaj�cego si� tak szybko, a �miertelna precyzja ataku Entreriego zupe�nie wytr�ci�a j� z r�wnowagi. Nag�e napi�cie jego mi�ni upewni�o j�, �e je�li nadal b�dzie pr�bowa�a wyci�gn�� bro�, b�dzie martwa na d�ugo przedtem, zanim zd��y zrobi� z niej u�ytek. Pu�ciwszy r�koje�� nie stawia�a ju� oporu. Si�a mordercy tak�e j� zaskoczy�a, gdy ten z �atwo�ci� zani�s� j� na krzes�o. By� cz�owiekiem niewielkiego wzrostu, szczup�ym jak elf i zaledwie tak wysokim jak ona, lecz ka�dy mi�sie� jego zwartej postury by� przystosowany do walki. Ca�a posta� promieniowa�a aur� si�y i niewzruszonej pewno�ci siebie. To tak�e wytr�ci�o Catti-brie z r�wnowagi, gdy� nie by�a to zuchwa�a zarozumia�o�� bogatego m�odzieniaszka, lecz ch�odna postawa wy�szo�ci kogo�, kto widzia� tysi�ce walk i nigdy nie zosta� pokonany.
Catti-brie nie spuszcza�a oczu z twarzy Entreriego, gdy szybko przywi�zywa� j� do krzes�a. Ostre rysy, wystaj�ce ko�ci policzkowe i mocny zarys szcz�ki zaostrza�o jeszcze proste przystrzy�enie kruczoczarnych w�os�w. Cie� brody, kt�ry przyciemnia� twarz, �wiadczy� o tym, �e nawet bez wzgl�du na cz�sto�� golenia nie mo�na by�o jej przeja�ni�. Mimo wszystko co� wok� tego cz�owieka m�wi�o o pe�nej samokontroli. Catti-brie mog�aby go okre�li� nawet mianem przystojnego, gdyby nie te oczy. W ich szaro�ci nie by�o �adnej iskierki. By�y bez �ycia, nie by�o w nich ani cienia wsp�czucia, czy cz�owiecze�stwa; okre�la�y tego cz�owieka jako bezduszne narz�dzie �mierci.
- Czego chcesz ode mnie? - zapyta�a Catti-brie, gdy si� troch� uspokoi�a. Entreri odpowiedzia� jej bolesnym uderzeniem w twarz.
- Rubinowy wisiorek! - za��da� nagle - Czy halfling nadal nosi rubinowy wisiorek?
Catti-brie stara�a si� powstrzyma� �zy kr�c�ce si� jej w oczach. By�a zdezorientowana i bezbronna i nie mog�a odpowiedzie� natychmiast na pytanie m�czyzny. Wysadzany klejnotami sztylet b�ysn�� przed jej oczyma i powoli obrysowa� owal jej twarzy.
- Nie mam zbyt wiele czasu - powiedzia� spokojnie Entreri. - Powiesz mi wszystko to, co chc� wiedzie�. Im wi�cej czasu zabior� ci odpowiedzi, tym wi�cej b�lu b�dziesz czu�a.
Jego s�owa by�y ch�odne i wypowiedziane szczerze.
Catti-brie, zahartowana opiek� samego Bruenora stwierdzi�a, �e jest zdenerwowana. Ju� wcze�niej walczy�a z goblinami i zwyci�a�a je, raz nawet pokona�a straszliwego trolla, lecz ten opanowany zab�jca przera�a� j�. Pr�bowa�a odpowiedzie�, lecz jej dr��ce usta nie wym�wi�y ani s�owa.
Ponownie b�ysn�� sztylet.
- Regis nosi go! - krzykn�a Catti-brie, �zy zaznaczy�y pojedyncze Unie na jej policzkach. Entreri pokiwa� g�ow� i u�miechn�� si� lekko.
- Jest z ciemnym elfem, krasnoludem i barbarzy�c� - stwierdzi�. - S� w drodze do Luskanu. Stamt�d udadz� si� do miejsca zwanego Mithril Hall. Opowiedz mi o Mithril Hall, droga dziewczyno. - Podrapa� si� sztyletem po policzku, jego doskona�e ostrze zgoli�o ma�� k�pk� brody. - Gdzie ono si� znajduje?
Catti-brie wiedzia�a, �e je�li nie odpowie, b�dzie to oznacza�o prawdopodobnie jej koniec.
- Ja... ja nie wiem - wyj�ka�a �mia�o, odzyskuj�c w jakim� stopniu dyscyplin�, jakiej nauczy� j� Bruenor, cho� nie spuszcza�a oczu z odblasku na �mierciono�nym ostrzu.
- Szkoda - odpar� Entreri. - Taka pi�kna twarz...
- Prosz� - powiedzia�a Catti-brie tak spokojnie, jak tylko mog�a, widz�c zbli�aj�cy si� sztylet. - Nikt nie wie! Nawet Bruenor! Poszukuje gol
Ostrze zatrzyma�o si� nagle, a Entreri odwr�ci� g�ow� w bok, jego oczy zw�zi�y si�, a wszystkie jego mi�nie napi�y si�. Catti-brie nie s�ysza�a naci�ni�cia klamki u drzwi, lecz g��boki g�os Fendera Mallota w korytarzu wyja�ni� jej zachowanie mordercy.
- Hej, dziewczyno, gdzie jeste�? Catti-brie pr�bowa�a wrzasn�� "uciekaj!", po�wi�caj�c swe w�asne �ycie, lecz szybkie uderzenie Entreriego oszo�omi�o j� i zamieni�o s�owa w niezrozumia�e chrz�kni�cie. G�owa opad�a jej na bok, ale zdo�a�a zobaczy�, jak Fender i Grollo, z toporami bojowymi w d�oniach wpadli do pokoju. Entreri sta� przygotowany na ich spotkanie, z wysadzanym klejnotami sztyletem w jednej r�ce i szabl� w drugiej. Na chwil� Catti-brie przepe�ni�o uniesienie. Krasnoludy Dekapolis by�y batalionem zahartowanych wojownik�w, za� bojowa sprawno�� Fendera w�r�d cz�onk�w klanu ust�powa�a tylko sprawno�ci Bruenora. Nagle przypomnia�a sobie, z kim si� mierz� i mimo ich widocznej przewagi jej nadzieje odp�yn�y, zmyte fal� fakt�w, kt�rym nie da�o si� zaprzeczy�. Widzia�a zamazane szybko�ci� ruchy mordercy, niesamowit� precyzj� jego ci��. Zbiera�o si� jej na wymioty, nie mog�a nawet wysapa� do krasnolud�w, aby ucieka�y.
Nawet poznawszy ca�� g��bi� grozy, tkwi�c� w stoj�cym przed nimi m�czy�nie, Fender i Grollo nie zawahali si�. Gdy zobaczyli ukochan� Catti-brie przywi�zan� do krzes�a, uczucie zniewagi za�lepi�o ich, nie pozwalaj�c im zwa�a� na swe w�asne bezpiecze�stwo; ich atak na Entreriego by� instynktowny. Pop�dzani w�ciek�o�ci� poprowadzili pierwsze ciosy z ca�� si��, na jak� mogli si� zdoby�. Entreri przeciwnie, wystartowa� powoli, znajduj�c rytm i pozwalaj�c czystej p�ynno�ci swych ruch�w stworzy� w�asny rozp�d. Czasami wydawa�o si�, �e z trudem odparowywa� lub unika� pot�nych machni�� toporami. Niekt�re z nich mija�y cel tylko o cale, co pobudza�o Fendera i Grollo do dalszych atak�w. Lecz nawet przy nieustaj�cym ataku przyjaci� Catti-brie wiedzia�a, �e maj� k�opoty. R�ce Entreriego wydawa�y si� rozmawia� ze sob�, tak perfekcyjne by�o uzupe�nianie si� ich ruch�w, ustawiaj�cych na pozycjach wysadzany klejnotami sztylet i szabl�. Zsynchronizowane ruchy st�p zapewnia�y mu ca�kowit� r�wnowag� w ca�ym tym m�ynie. By� to taniec unik�w, parowania cios�w i kontratakowania.
By� to taniec �mierci.
Catti-brie widzia�a to ju� wcze�niej, s�awione w opowie�ciach metody najlepszego szermierza w Dolinie Lodowego Wichru. Por�wnanie z Drizztem Do'Urdenem by�o nieuniknione; wdzi�k ich ruch�w by� tak podobny, ka�da cz�� ich cia� dzia�a�a tak harmonijnie. Pozostawali tak�e zasadniczo r�ni, mieli biegunowo r�ne od siebie morale, kt�re subtelnie odr�nia�o aur� tego ta�ca. Pogranicznik drow w walce by� instrumentem pi�kna, doskona�ym tancerzem, poszukuj�cym kursu prawo�ci, kt�r� wybiera� z nieustaj�c� w ni� wiar�. Entreri by� tylko przera�aj�cym, bezdusznym morderc�, usuwaj�cym ze swej drogi przeszkody z pozbawionym pasji spokojem.
Teraz pocz�tkowa gwa�towno�� ataku krasnolud�w pocz�a s�abn��, a na twarzach Fendera i Grollo odmalowa� si� wyraz zaskoczenia tym, �e pod�oga nie jest jeszcze czerwona od krwi ich przeciwnika. Gdy ich ataki stawa�y si� coraz wolniejsze, Entreri zwi�ksza� pr�dko��. Jego ostrza sta�y si� niewyra�ne, po ka�dym uderzeniu nast�powa�y dwa nast�pne, od kt�rych krasnoludy a� chwia�y si� na obcasach. Jego ruchy nie wymaga�y wysi�ku, energia by�a niewyczerpywalna. Fender i Grollo przyj�li postaw� wy��cznie obronn�, lecz mimo ich wszystkich wysi�k�w, zmierzaj�cych do blokowania atak�w, wszyscy w pokoju wiedzieli, �e prze�lizgni�cie si� zab�jczego ostrza przez obron� jest tylko kwesti� czasu.
Catti-brie nie widzia�a fatalnego ci�cia, lecz zobaczy�a �ywo jasn�, krwaw� lini�, kt�ra pojawi�a si� na gardle Grollo. Krasnolud walczy� jeszcze przez chwil�, niepomny na to, �e nie mo�e z�apa� oddechu. Nagle, zaskoczony Drollo opad� na kolana, chwytaj�c si� za gard�o i z gulgotem zapad� w czer� �mierci. Furia popchn�a Fendera poza granice wyczerpania. Top�r r�ba� i ci�� dziko, wo�aj�c o rewan�. Entreri bawi� si� z nim, w�a�nie w tej chwili uderzy� go w skro� p�azem swej szabli. Zniewa�ony, ura�ony i w pe�ni �wiadom tego, �e jego przeciwnik pod ka�dym wzgl�dem go przewy�sza, Fender rzuci� si� w ostatnim, zab�jczym ataku, maj�c nadziej� zabi� morderc� wraz z sob� samym. Entreri uskoczy� w bok przed desperackim atakiem z drwi�cym u�miechem i za ko�czy� walk� wbijaj�c wysadzany klejnotami sztylet g��boko w pier� Fendera, a nast�pnie, gdy krasnolud si� zachwia�, tn�c szabl� rozszczepiaj�cym czaszk� ciosem.
Zbyt przera�ona, aby krzycze�, Catti-brie przygl�da�a si� t�po, jak Entreri wyci�gn�� sztylet z piersi Fendera. Pewna zbli�aj�cej si� w�asnej �mierci zamkn�a oczy, gdy sztylet zbli�y� si� do niej, czu�a jak jego metal, gor�cy od krwi krasnoluda, przylgn�� do jej gard�a. Potem poczu�a gro�ne drapanie jego ostrza po jej mi�kkiej, nieodpornej sk�rze, gdy Entreri powoli obr�ci� ostrze w r�ku.
Udr�ka. Obietnica ta�ca �mierci. Nagle wszystko znikn�o. Catti-brie otworzy�a oczy w chwili, gdy ma�e ostrze wraca�o do swej pochwy na udzie mordercy. Cofn�� si� od niej od krok.
- Widzisz - przedstawi� proste wyja�nienie swej �aski, - zabijam tylko tych, kt�rzy stawiaj� mi op�r. Mo�e trzech twoich przyjaci� b�d�cych w drodze do Luskanu uniknie ostrza. Chc� tylko halflinga.
Catti-brie nie chcia�a okaza� przera�enia, jakie j� ogarn�o. Panowa�a nad swym g�osem, gdy obieca�a ch�odno:
- Nie doceniasz ich. B�d� z tob� walczy�. Z lodowat� pewno�ci� siebie Entreri odpar�:
- A wi�c i oni powinni umrze�.
Catti-brie nie mog�a zwyci�y� w pojedynku nerw�w z pozbawionym wszelkich emocji morderc�. Jej jedyn� odpowiedzi� by�a prowokacja. Plun�a na niego, nie zwa�aj�c na konsekwencje czynu. Odpowiedzia� pal�cym policzkiem. Jej oczy zamgli�y si� w b�lu i �zach i Catti-brie odp�yn�a w czer�. Gdy traci�a przytomno��, s�ysza�a jeszcze przez kilka sekund okrutny, beznami�tny �miech, cichn�cy w dali, gdy morderca opuszcza� dom.
Udr�ka. Zapowied� �mierci.
2
Miasto �agli
- Tak, to jest to, ch�opcze: Miasto �agli - powiedzia� Bruenor do Wulfgara, gdy patrzyli na Luskan z ma�ego pag�rka po�o�onego o kilka mil na p�noc od miasta.
Wulfgar ch�on�� ten widok spojrzeniem pe�nym g��bokiego podziwu. Luskan liczy� ponad pi�tna�cie tysi�cy mieszka�c�w, niewiele w por�wnaniu z ogromnymi miastami na po�udniu i w por�wnaniu z Waterdeep - ze swym najbli�szym s�siadem, oddalonym o kilkaset mil wzd�u� wybrze�a. Jednak m�odemu barbarzy�cy, kt�ry sp�dzi� ca�e swoje dziewi�tna�cie lat w szczepach nomad�w i w ma�ych osiedlach Dekapolis, ufortyfikowany port morski wydawa� si� naprawd� wielki. Luskan otoczony by� murami, w obr�bie kt�rych, w r�nej odleg�o�ci od siebie, w strategicznych miejscach wznosi�y si� baszty stra�nicze. Nawet z tej odleg�o�ci Wulfgar m�g� rozr�ni� ciemne postacie wielu �o�nierzy, przechadzaj�cych si� po parapecie mur�w; ostrza ich pik l�ni�y w promieniach porannego s�o�ca.
- Niezbyt sympatyczne powitanie - zauwa�y� Wulfgar.
- Luskan niech�tnie wita go�ci - powiedzia� Drizzt, podchodz�c do przyjaci�. - Otwieraj� swe bramy przed kupcami, lecz zwykli w�drowcy s� zazwyczaj odsy�ani z powrotem.
- Nasz pierwszy kontakt jest tutaj - mrukn�� Bruenor, - i zamierzam tam wej��!
Drizzt pokiwa� g�ow� i nie spiera� si�. Trzyma� si� z dala od Luskanu w swej pierwszej podr�y do Dekapolis. Mieszka�cy miasta, w wi�kszo�ci ludzie, patrzyli na inne rasy z pogard�. Nawet elfom, mieszkaj�cym na powierzchni i krasnoludom cz�sto odmawiano prawa wej�cia. Drizzt podejrzewa�, �e stra�nicy zrobiliby drowowi co� wi�cej, ni� tylko wyrzucili go.
- Rozpalmy ognisko na �niadanie - kontynuowa� Bruenor, cie� gniewu w jego g�osie by� odbiciem determinacji; nic nie zepchnie go z raz obranego kursu. - Zwiniemy ob�z wcze�nie i przekroczymy bram� przed po�udniem. Gdzie jest ten przekl�ty Pasibrzuch?
Drizzt obejrza� si� przez rami� w stron� obozu.
- �pi - odpar�, cho� pytanie Bruenora by�o czysto retoryczne. Regis by� pierwszy do ��ka i ostatni do budzenia si� - i nigdy bez pomocy - ka�dego dnia, odk�d wyruszyli z Dekapolis.
- C�, kopnij go! - poleci� Bruenor. Chcia� wr�ci� do obozu, lecz Drizzt po�o�y� mu r�k� na ramieniu, aby go zatrzyma�.
- Niech halfling �pi - zasugerowa� drow. - Mo�e b�dzie lepiej, gdy podejdziemy do bramy Luskanu o zmierzchu w mniej wyra�nym �wietle?
��danie Drizzta zmiesza�o Bruenora tylko na chwil� - dop�ki nie przyjrza� si� bli�ej obliczu drowa i nie zobaczy� wahania w jego oczach. Obaj w czasie tych lat stali si� tak bliskimi przyjaci�mi, �e Bruenor cz�sto zapomina�, �e Drizzt jest wyrzutkiem. Im bardziej oddalali si� od Dekapolis, gdzie drow by� znany, tym bardziej oceniano go na podstawie koloru sk�ry i reputacji jego ludu.
- Tak, niech �pi - zgodzi� si� Bruenor. - Mo�e i ja powinienem troch� odpocz��?
Zwin�li ob�z p�no i bez po�piechu ruszyli w kierunku miasta, przekonuj�c si� p�niej, �e �le ocenili odleg�o��. By�o ju� dobrze po zachodzie s�o�ca, panowa�a ju� ciemno��, gdy dotarli do p�nocnej bramy miasta. Budowla by�a r�wnie niemi�a, jak reputacja Luskanu: pojedyncze, okute �elazem wrota, osadzone w kamiennym murze, mi�dzy dwoma niskimi, kwadratowymi wie�ami, by�y zamkni�te. Tuzin g��w w futrzanych kapturach wyziera� znad parapetu nad bram� i towarzysze czuli na sobie wzrok wielu par oczu, i prawdopodobnie �uk�w, wycelowanych w nich z ciemno�ci na szczytach wie�.
- Kim jeste�cie, kt�rzy przychodzicie do bram Luskanu? - dobieg� g�os z mur�w.
- W�drowcami z p�nocy - odpar� Bruenor. - Zm�czona grupa, kt�ra przeby�a ca�� drog� z Dekapolis w Dolinie Lodowego Wichru.
- Bram� zamyka si� o zachodzie s�o�ca - odpar� g�os. - Odejd�cie!
- Syn �ysego gnoma - mrukn�� pod nosem Bruenor. Poklepa� sw�j top�r, jakby mia� zamiar por�ba� wrota.
Drizzt po�o�y� uspokajaj�co r�k� na ramieniu krasnoluda. Jego czu�e uszy us�ysza�y wyra�nie szcz�k naci�ganych ci�ciw kuszy. Nagle Regis niespodziewanie przej�� kontrol� nad sytuacj�. Podci�gn�� spodnie, kt�re opad�y mu poni�ej jego ogromnego brzuszyska i wsadzi� kciuki za pas, usi�uj�c wygl�da� na kogo� wa�nego. Wyprostowawszy ramiona wyszed� przed swych towarzyszy.
- Jak si� nazywasz, panie? - zawo�a� do �o�nierza.
- Jestem Nightkeeper z p�nocnej bramy. To wszystko, co potrzebujesz wiedzie�! - nadesz�a burkliwa odpowied�. - A kim...
- Regis, Pierwszy Obywatel Bryn Shander. Nie w�tpi�, �e s�ysza�e� o mnie, lub widzia�e� moje rze�by.
Towarzysze us�yszeli szepty w g�rze, potem nasta�a chwila ciszy.
- Widzieli�my rze�by halflinga z Dekapolis. To ty nim jeste�?
- Bohater wojny z goblinami i mistrz rze�biarski - oznajmi� Regis, k�aniaj�c si� nisko. -Burmistrzowie z Dekapolis nie b�d� zadowoleni, gdy dowiedz� si�, �e odes�ano mnie w nocy od bramy naszego, ciesz�cego si� wzgl�dami, partnera handlowego.
Zn�w rozleg�y si� szepty, potem nasta�a d�u�sza cisza. Nagle ca�a czw�rka us�ysza�a zgrzyt za wrotami, Regis wiedzia�, �e to podniesiono krat�, potem us�yszeli jak z bramy zdejmowane s� sztaby. Halfling popatrzy� przez rami� na swych zaskoczonych przyjaci� i u�miechn�� si� chytrze.
- Dyplomacja, m�j nieokrzesany przyjacielu krasnoludzie - roze�mia� si�.
Brama uchyli�a si� lekko i wy�lizn�li si� przez ni� dwaj m�czy�ni, bez broni, lecz ostro�ni. By�o oczywiste, �e s� doskonale chronieni z muru. �o�nierze o ponurych twarzach zgromadzili si� na parapetach, �ledz�c ka�dy ruch obcych przez celowniki swoich kusz.
- Jestem Jierdan - powiedzia� t�szy z dwu m�czyzn, cho� trudno by�o oceni� jego dok�adne rozmiary, gdy� ubrany by� w wiele warstw futer.
- Ja za� jestem Nightkeeper - powiedzia� drugi. - Poka� co masz do sprzedania.
- Do sprzedania? - powt�rzy� ze z�o�ci� Bruenor. - Kto tu co� powiedzia� o handlu? - Zn�w klepn�� top�r, wywo�uj�c nerwowe poruszenie na murach. - Czy to wygl�da na ostrze �mierdz�cego handlarza?
Regis i Drizzt zacz�li uspokaja� krasnoluda, lecz Wulfgar, tak samo napi�ty jak Bruenor, krzy�uj�c swe pot�ne ramiona odst�pi� na bok i popatrzy� ponuro na zuchwa�ego stra�nika. Obaj �o�nierze cofn�li si�, a Nightkeeper znowu si� odezwa�, tym razem na granicy gniewu.
- Pierwszy Obywatelu - skierowa� si� do Regisa, - po co przyszed�e� do naszych bram? Regis wyst�pi� przed Bruenora i stan�� przed �o�nierzem.
- Hmm... rozpoznanie rynku -wyrzuci� z siebie, usi�uj�c zmy�li� jak�� historyjk�. - Mam szczeg�lnie doskona�e rze�by na sprzeda� w tym sezonie i chc� si� upewni�, �e wszystko po tej stronie, a zw�aszcza ceny za rze�by, b�dzie gotowe do dokonania transakcji.
Dwaj �o�nierze wymienili porozumiewawcze u�miechy.
- Odby�e� d�ug� drog� w tym celu - wyszepta� ochryple Nightkeeper. - Czy nie zrobi�by� lepiej przybywaj�c tu z karawan� przywo��c� dobra?
Regis zaniepokoi� si�, stwierdziwszy, �e ci �o�nierze byli zbyt do�wiadczeni, aby uwierzy� w jego bajeczk�. Oceniwszy ich lepiej si�gn�� za koszul� po rubinowy wisiorek, wiedz�c, �e jego hipnotyzuj�ca moc powinna przekona� Nightkeepera, aby ich wpu�ci�, lecz ba� si� pokazywa� kamie�, zostawiaj�c dalszy �lad dla zab�jcy, o kt�rym wiedzia�, �e jest niedaleko.
Jierdan wzdrygn�� si� nagle, gdy zauwa�y� posta� stoj�c� obok Bruenora. P�aszcz Drizzta Do'Urdena zsun�� si� lekko, ods�aniaj�c czarn� sk�r� jego twarzy.
Jakby szturchni�ty, Nightkeeper st�a� tak�e, spostrzeg�szy przyczyn� nag�ej reakcji Jierdana. Czterej poszukiwacze przyg�d z niech�ci� po�o�yli d�onie na swej broni, gotowi do walki, kt�rej nie chcieli. Lecz Jierdan odpr�y� si� nagle, zatrzymuj�c Nightkeepera i zwr�ci� si� do drowa.
- Drizzt Do'Urden? - zapyta� spokojnie, szukaj�c potwierdzenia jego to�samo�ci, kt�rej domy�la� si� ju� wcze�niej. Drow skin�� g�ow�, zaskoczony trafnym rozpoznaniem.
- Wraz z opowie�ciami z Doliny Lodowego Wichru tak�e twe imi� dotar�o do Luskanu - wyja�ni� Jierdan. - Wybacz nam nasze zaskoczenie - sk�oni� si� nisko, - ale nie widujemy u naszych bram zbyt wielu z twojej rasy.
Drizzt znowu pokiwa� g�ow�, lecz nic nie odpowiedzia�, czuj�c si� nieswojo z powodu tak niezwyk�ej grzeczno�ci. Nigdy przedtem stra�nicy przy bramie nie zadawali sobie trudu, by zapyta� o jego imi�, ani o to, jaki ma interes, aby wej�� do miasta. Drow szybko zrozumia� korzy��, jak� daje unikanie bram w og�le, w ciszy prze�lizguj�c si� przez mury w ciemno�ci i szukaj�c podlejszych dzielnic, gdzie mia� przynajmniej szans� pozosta� nie zauwa�ony w ciemnych k�tach, w�r�d podobnych jemu oberwa�c�w. Czyjego imi� i bohaterstwo przynios�y mu pewn� doz� respektu nawet tak daleko od Dekapolis?
Bruenor mrugn�� do Drizzta, jego gniew rozp�yn�� si� w obliczu faktu, �e jego przyjaciel zosta� w ko�cu doceniony przez obcych. Lecz Drizzt nie by� przekonany. Nie �mia� mie� nawet nadziei na to - czyni�o go to zbyt podatnym na uczucia, z kt�rymi walczy� twardo, aby je ukry�. Wola� zachowa� swe podejrzenia i trzyma� tak blisko siebie sw� gard�, jak ciemny kaptur swego p�aszcza. Nastawi� z ciekawo�ci� uszu, aby us�ysze� prywatn� rozmow� obu �o�nierzy, gdy ci oddalili si� na pewn� odleg�o��.
- Nie obchodzi mnie jego imi� - us�ysza� jak Nightkeeper szepce do Jierdana. - �aden drow nie powinien przej�� przez moj� bram�.
- Mylisz si� - odpar� Jierdan. - To s� bohaterowie Dekapolis. Halfling naprawd� jest Pierwszym Obywatelem Bryn Shander, drow pogranicznikiem o niezaprzeczalnym honorze i reputacji, a krasnolud - zauwa� znak kufla pieni�cego si� piwa na jego tarczy - to Bruenor Battlehammer, w�dz klanu w dolinie.
- A co z tym olbrzymim barbarzy�c�? - zapyta� Nightkeeper sarkastycznym tonem, pr�buj�c nie okaza� po sobie wra�enia, cho� w oczywisty spos�b troch� zdenerwowany. - Jakim mo�e by� �obuzem?
Jierdan wzruszy� ramionami.
- Jest wielki, m�ody i opanowany ponad sw�j wiek. Nie wydaje mi si�, �e powinien by� tutaj, lecz mo�e by� tym m�odym kr�lem klan�w, o kt�rym opowiadali bajarze. Nie mo�emy odp�dzi� ich, konsekwencje tego mog�yby by� powa�ne.
- Czego mo�e obawia� si� Luskan ze strony drobnych osiedli w Dolinie Lodowego Wichru? - obruszy� si� Nightkeeper.
- S� inne porty handlowe - odpar� Jierdan. - Nie ka�d� bitw� prowadzi si� mieczami. Utrata rze�b z Dekapolis nie by�aby dobrze widziana przez naszych kupc�w, ani przez statki handlowe, kt�re zawijaj� do nas w ka�dym sezonie.
Nightkeeper zn�w przygl�da� si� badawczo obcym. Nie wierzy� im, mimo zapewnie� swego towarzysza i nie chcia� ich w mie�cie. Wiedzia� jednak, �e je�li jego podejrzenia oka�� si� bezpodstawne i uczyni co�, co narazi na niebezpiecze�stwo handel rze�bami z ko�ci, jego przysz�o�� nie b�dzie r�owa. �o�nierze Luskanu odpowiadali przed kupcami, kt�rzy tak szybko nie zapominali b��d�w, kt�re przyczyni�y si� do uszczuplenia ich sakiewek. Nightkeeper podni�s� do g�ry r�ce w obronnym ge�cie.
- A wi�c, niech wejd� - powiedzia� do swego towarzysza. - Miej na nich oko do mur�w i zaprowad� ich do portu. W ostatnim zau�ku jest Cutlass, tam b�dzie dostatecznie ciep�o!
Drizzt przygl�da� si� dumnym krokom przyjaci�, gdy maszerowali przez bram� i domy�la� si�, �e oni tak�e s�yszeli urywki rozmowy. Bruenor potwierdzi� jego podejrzenia, gdy oddalili si� od wie� stra�niczych, id�c ulic� wzd�u� mur�w.
- No prosz� - parskn�� najwidoczniej zadowolony krasnolud, tr�caj�c Drizzta. - A wi�c wie�ci wydosta�y si� poza dolin� i dotar�y nawet tak daleko na po�udnie. Co ty na to powiesz?
Drizzt znowu wzruszy� ramionami, a Bruenor roze�mia� si�, przyjmuj�c, �e jego przyjaciel nie by� zbyt zaambarasowany s�aw�. Regis i Wulfgar tak�e podzielali rado�� Bruenora, olbrzym serdecznie klepn�� drowa w plecy i wyszed� na czo�o grupy. Lecz z�e samopoczucie Drizzta spowodowane by�o czym� wi�cej, ni� tylko zak�opotaniem. Gdy przechodzili obok, zauwa�y� u�miech na twarzy Jierdana, u�miech, kt�ry wykracza� poza podziw. Mimo �e nie mia� w�tpliwo�ci co do tego, �e pewne opowie�ci o bitwie z armi� goblin�w Akara Kessella dotar�y do Miasta �agli, Drizztowi wyda�o si� dziwne, �e prosty �o�nierz wie tak wiele o nim i o jego przyjacio�ach, a stra�nik przy bramie decyduje o tym, kto mo�e wej�� do miasta, a kto nie.
Ulice Luskanu zabudowane by�y dwu i trzypi�trowymi budynkami, co by�o odbiciem desperacji mieszka�c�w, aby st�oczy� si� w obr�bie wysokich mur�w miasta, z dala od stale gro��cych niebezpiecze�stw okrutnej p�nocy. Od czasu do czasu nad lini� dach�w wystawa�a wie�a, mo�e stra�nicza, lub prominentnego obywatela czy jakiej� gildii, chc�cej okaza� sw� wy�szo��. Przezorne miasto Luskan prze�ywa�o, a nawet rozkwita�o na niebezpiecznym pograniczu, twardo utrzymuj�c czujn� postaw�, cz�sto wykraczaj�c� poza pewne granice, przeradzaj�c si� w paranoj�. By�o to miasto cieni i czterej go�cie wyra�nie czuli tej nocy zaciekawione i niebezpieczne spojrzenia, rzucane z ka�dej ciemnej dziury.
Port po�o�ony by� w najgorszej dzielnicy miasta, gdzie z�odzieje, wyrzutki i �ebracy zaludniali w�skie ulice i ciemne zau�ki. Od strony morza nap�ywa�a stale mg�a, zamazuj�c i tak ju� ciemne ulice w jeszcze bardziej tajemnicze drogi. Taka by�a te� uliczka, na kt�rej znale�li si� czterej przyjaciele, ostatnia uliczka przed samymi nabrze�ami, cz�ciowo zniszczone przej�cie, zwane Half-Moon Street. Regis, Drizzt i Bruenor natychmiast zorientowali si�, �e wkroczyli na teren wagabund�w i �otr�w i ka�dy po�o�y� r�k� na swej broni. Wulfgar szed� �mia�o, cho� i on czu� pe�n� gro�by atmosfer�. Nie rozumiej�c tego, �e to miejsce jest nietypowo wstr�tne, zdecydowany by� przyj�� z otwartym umys�em swe pierwsze do�wiadczenie z cywilizacj�.
- To tu - powiedzia� Bruenor wskazuj�c na ma�� grupk�, prawdopodobnie z�odziei, zgromadzon� przed drzwiami gospody. Zniszczony szyld okre�la� j� jako Cutlass.
Regis prze�kn�� �lin�; k��bi�a si� w nim przera�aj�ca mieszanina emocji. W dawnych dniach, gdy by� z�odziejem w Calimporcie, odwiedza� wiele miejsc takich, jak to, lecz jego znajomo�� tego �rodowiska wzmaga�a tylko jego obawy. Wiedzia�, �e zakazany powab interes�w prowadzonych w cieniach niebezpiecznej tawerny grozi� tak samo �mierci�, jak ukryte no�e rzezimieszk�w przy ka�dym stole.
- Naprawd� chcecie tam wej��? - zapyta� delikatnie przyjaci�.
- Nie dyskutuj! - warkn�� Bruenor. - Wiedzia�e� o czekaj�cej nas drodze, gdy do��czy�e� do nas w dolinie. Teraz nie j�cz!
- Jeste�my dobrze chronieni - wtr�ci� Drizzt, aby uspokoi� Regisa.
Dumny w swoim braku do�wiadczenia Wulfgar posun�� to stwierdzenie nawet dalej.
- Jaki pow�d mieliby, aby nam zrobi� krzywd�? Z pewno�ci� nie zrobili�my nic z�ego - potem rzuci� g�o�no wyzwanie cieniom. - Nie b�j si�, ma�y przyjacielu. M�j m�ot odsunie na bok ka�dego, kto stanie nam na drodze!
- Duma m�odo�ci! - mrukn�� Bruenor, wymieniaj�c wraz z Regisem i Drizztem spojrzenia pe�ne niedowierzania.
* * * * *
Atmosfera panuj�ca w Cutlass zgadza�a si� z rozk�adem i mot�ochem, kt�re charakteryzowa� to miejsce od zewn�trz. Cz�� budynku, kt�r� zajmowa�a gospoda, by�a pojedyncz�, otwart� sal� z d�ugim barem obronnie usytuowanym pod tyln� �cian� w rogu, na wprost drzwi wej�ciowych. Obok baru wznosi�y si� schody prowadz�ce na pi�tro budowli, cz�ciej u�ywane przez wymalowane i uperfumowane kobiety i ich aktualnych towarzyszy, ni� przez go�ci zajazdu. �eglarze ze statk�w kupieckich zawijaj�cy do Luskanu najcz�ciej schodzili na brzeg tylko na kr�tkie chwile podniecenia i rozrywki, powracaj�c w bezpiecze�stwo swoich statk�w je�li uda�o im si� to zanim powali� ich pijacki sen. Bardziej jednak ni� czymkolwiek innym, tawerna przy Cutlass by�a sal� zmys��w, wype�niona miriadami d�wi�k�w, widok�w i zapach�w. Wo� alkoholu od mocnego piwa i taniego wina, do rzadszych i mocniejszych napoj�w wype�nia�a ka�dy k�t. Mg�a dymu z fajek z egzotycznych gatunk�w drewna, podobnie jak mg�a na zewn�trz, zamazywa�a ostr� rzeczywisto�� widok�w w bardziej mi�kkie, podobne do snu odczucia.
Drizzt skierowa� si� ku wolnemu stolikowi przy drzwiach, podczas gdy Bruenor zbli�y� si� do baru, �eby za�atwi� formalno�ci zwi�zane z ich postojem. Wulfgar ruszy� za krasnoludem, lecz Drizzt zatrzyma� go.
- Usi�d� przy stole - wyja�ni�. - Jeste� zbyt podniecony na takie sprawy. Bruenor zatroszczy si� o to. Wulfgar chcia� protestowa�, ale przerwano mu.
- Usi�d� - zaproponowa� Regis. - Si�d� z Drizztem i ze mn�. Nikt nie zwr�ci uwagi na starego krasnoluda, ale drobny halfling i chudy elf mog� wyda� si� obiektami dobrej zabawy dla tutejszych brutali. Potrzebujemy twoich rozmiar�w i si�y, aby powstrzyma� takie zap�dy.
S�ysz�c taki komplement Wulfgar wysun�� dumnie podbr�dek i poszed� �mia�o w kierunku sto�u. Regis mrugn�� porozumiewawczo do Drizzta i ruszy� za nim.
- Otrzymasz wiele lekcji w czasie tej podr�y, m�ody przyjacielu - mrukn�� Drizzt do Wulfgara, zbyt cicho, aby barbarzy�ca m�g� go us�ysze�. - Tak daleko od domu.
Bruenor wr�ci� od baru nios�c cztery dzbany miodu i mrucz�c pod nosem.
- Szybko za�atwimy nasze sprawy - powiedzia� do Drizzta, - i wyruszymy w dalsz� drog�. Cena pokoju w tym bar�ogu ork�w jest po prostu z�odziejska!
- Tych pokoi nie wynajmuje si� na ca�� noc - parskn�� Regis. Jednak Bruenor nie rozchmurzy� si�.
- Wypij - powiedzia� do drowa. - Do Szczurzej Alei nie jest daleko, jak powiedzia�a kelnerka i mo�liwe, �e nawi��emy kontakt jeszcze tej nocy.
Drizzt skin�� g�ow� i siorbn�� miodu, naprawd� nie pragn�c go, lecz maj�c nadziej�, �e wsp�lne napicie si� odpr�y krasnoluda. Drow tak�e chcia� jak najszybciej opu�ci� Luskan, obawiaj�c si�, �e jego to�samo�� - w migotliwym �wietle pochodni gospody naci�gn�� nawet kaptur jeszcze ni�ej - mo�e sprawi� im wi�cej k�opot�w. Obawia� si� te� o Wulfgara, m�odego j dumnego, b�d�cego poza swoim �ywio�em. Barbarzy�cy Doliny Lodowego Wichru, cho� bezlito�ni w walce, mieli niezaprzeczalnie poczucie honoru, opieraj�c si� na swej strukturze spo�ecznej i niez�omnym kodeksie. Drizzt obawia� si�, �e Wulfgar �atwo mo�e pa�� ofiar� fa�szywych wyobra�e� i z�ud miasta. Na szlakach, w g�uszy, m�ot Wulfgara zapewni�by mu wystarczaj�ce bezpiecze�stwo, lecz tutaj znalaz�by si� prawdopodobnie w z�udnych sytuacjach, ze skrytob�jczymi ostrzami, w kt�rych jego pot�na bro� i sprawno�� w walce by�aby dla niego niewielk� pomoc�.
Wulfgar wychyli� sw�j dzban jednym �ykiem, otar� z zapa�em wargi i wsta�.
- No to chod�my - powiedzia� do Bruenora. - Gdzie jest to, czego szukamy?
- Usi�d� i zamknij usta, ch�opcze - nachmurzy� si� Bruenor, rozgl�daj�c si�, �eby sprawdzi� czy nie zwr�cili na siebie czyjej� nie chcianej uwagi. - To nocne zadanie jest dla mnie i dla drowa. Nie ma miejsca dla zbyt du�ego wojownika, takiego jak ty! Zostaniesz tu z Pasibrzuchem, trzymaj g�b� na k��dk� i sied� plecami do �ciany!
Wulfgar wycofa� si� upokorzony, lecz Drizzt by� zadowolony, wygl�da�o na to, je�li chodzi�o o spraw� m�odego wojownika, �e Bruenor doszed� do takich samych wniosk�w, co on. Regis jeszcze raz uratowa� dum� Wulfgara.
- Nie p�jdziesz z nimi! - warkn�� do barbarzy�cy. - Nie mam zamiaru i��, lecz nie odwa�� si� zosta� tutaj sam. Niech Drizzt i Bruenor znajduj� uciech� na jakiej� zimnej i �mierdz�cej ulicy. Zostaniemy tutaj i b�dziemy si� cieszy� dobrze zas�u�onym wieczorem i dobr� go�cin�!
Drizzt poklepa� pod sto�em Regisa po kolanie w podzi�ce i wsta�. Bruenor wypi� sw�j dzban i wyskoczy� z krzes�a.
- No wi�c ruszajmy - powiedzia� do drowa. Potem zwr�ci� si� do Wulfgara. - Pilnuj halflinga i strze� si� kobiet! One my�l� jak g�odne szczury, a ich jedynym celem jest ugryzienie twojej sakiewki!
* * * * *
Bruenor i Drizzt skr�cili w pierwsz� pust� alej� za Cutlass. Krasnolud stan�� na stra�y u wej�cia, podczas gdy Drizzt wszed� kilka krok�w w ciemno��. Przekonany, �e jest bezpiecznie, wyci�gn�� z sakiewki ma��, onyksow� statuetk�, drobiazgowo wyrze�bion� w kszta�cie poluj�cego kota i po�o�y� j� przed sob� na ziemi.
- Guenhwyvar - zawo�a� cicho. - Przyjd�, m�j cieniu.
Jego wezwanie si�gn�o przez plany istnienia, do astralnego domu samej istoty pantery. Wielki kot obudzi� si� ze snu. Up�yn�o ju� wiele miesi�cy od chwili, gdy jej pan wzywa� j� po raz ostatni i kot by� gotowy s�u�y�. Guenhwyvar skoczy�a przez materi� plan�w, id�c za migotaniem �wiat�a, kt�re mog�o by� tylko wezwaniem drowa. Nagle kot znalaz� si� w alei wraz z Drizztem, zaniepokojony nieznajomym otoczeniem.
- Obawiam si�, �e wkraczamy w niebezpieczn� paj�czyn� - wyja�ni� Drizzt. - Potrzebuj� oczu tam, dok�d moje nie mog� si� uda�.
Bez zw�oki i bez �adnego d�wi�ku Guenhwyvar wskoczy�a na kup� gruzu, na podest strzaskanego przedsionka, a stamt�d na dach. Zadowolony i czuj�cy si� teraz znacznie bezpieczniej Drizzt wy�lizn��! si� znowu na ulic�, na kt�rej czeka� Bruenor.
- No, gdzie jest ten przekl�ty kot? - zapyta� Bruenor z odcieniem ulgi w g�osie, spowodowanym tym, �e Guenhwyvar nie by�o z Drizztem. Wi�kszo�� krasnolud�w nie dowierza�a innej magii, pr�cz magicznych czar�w k�adzionych na broni, za� Bruenor nie darzy� uczuciem pantery.
- Tam, gdzie go