2796
Szczegóły |
Tytuł |
2796 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2796 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2796 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2796 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Pratchett
Tylko ty mo�esz uratowa� ludzko��
Prze�o�y� Jaros�aw Kolarski
Jeszcze jedna dla Rhianny
Pot�ne Imperium ScreeWee(tm) gotuje si� do ataku na Ziemi�!
Ziemskie okr�ty zosta�y zniszczone w podst�pnym uderzeniu i nic nie stoi na przeszkodzie atakowi na pe�n� skal�. Nic?
Prawd� m�wi�c, zosta� jeden my�liwiec... i pilot - ostatnia Nadzieja Cywilizacji...
TY!
Ty w�a�nie jeste� wszystkim, co stoi mi�dzy Ziemi� a Ostateczn� Zag�ad�. Ty jeste� Ostatni� Nadziej�.
Tylko Ty Mo�esz Uratowa� Ludzko��!(tm)
Wartka akcja z nowymi efektami! Kolor, stereo i grafika Slam-Vector(tm)!
Kompatybilne z IBM PC, Atari, Apple, Amstradem, Nintendo. Zdj�cia ekran�w pochodz� z innej wersji ni� ta, kt�r� kupi�e�.
Copyright 1992 by Gobi Software, 17834 W, Agharta Drive, Shambala, Tybet.
Wszystkie prawa zastrze�one, wszystkie nazwy firm i produkt�w s� zastrze�onymi znakami towarowymi nale��cymi do odpowiednich kompanii.
Nazwy: ScreeWee, Imperium i Ludzko�� s� w�asno�ci� Gobi Software 1992.
1. Bohater z tysi�cem zapasowych �y�
Johnny przygryz� warg�, co podobno pomaga si� skoncentrowa�, i ruszy� do ataku.
Zwrot w prawo... niech rakieta z�apie namiar... bip, bip biibiibiib, jest namiar! Ognia!... Posz�a za nim!... Teraz drugi my�liwiec, prze��czy� na dzia�ka: ratata-tatatatata... laser i po tarczy trzeciego my�liwca... briz-zle!... �ubudupusz! Rakieta dosz�a: pierwszy wyeliminowany! Zwrot... Ostro... dzia�ka! Ratatatatat... trzeci dosta�! Teraz nie spu�ci� drugiego z celownika, rakieta... biibiibiib... Ognia!... I... co si� tak obraz trz�sie?!
Dosta�em!
Czwarty my�liwiec! Zawsze si� troch� sp�nia� i zawsze ustawia� w takim miejscu, �e zanim cz�owiek si� rozprawi� z pozosta�ymi, w�azi� mu prosto pod lufy. Johnny zgin�� w ten spos�b ju� sze�� razy, a by�a dopiero pi�ta po po�udniu!
Czym pr�dzej da� pe�en ci�g i na ekranie zamigota�y gwiazdy, p�dz�c mu na spotkanie. Takie zrywy wyka�cza�y zapas paliwa, ale przynajmniej zyskiwa�o si� czas na pe�ne za�adowanie si� os�on. Jednego przeciwnika za�atwi�, drugi uszkodzony... no, zobaczymy... Ju� s�!
Rakiety!
O! Ale fuks: �eby prawie na �lepo trafi� najbli�szego... Dobra, teraz ostatni: laser... rakiety... Dosta�em,
ale nic to: os�ony jeszcze ca�e! Rakieta z�apa�a namiar... Ognia!... Zawraca... Co, nie podoba ci si� ta ognista kula? To by� tw�j kumpel. A teraz pe�en ci�g!... I tak ci� dopadn�, robaczku... Siedzi w celowniku... siedzi... no to lasery i dzia�ka... lasery... i dzia�ka...
No i za�atwione.
A teraz prawy, g�rny r�g ekranu, co� tam jest... Aha, chyba okr�t baza! Poziom dziesi�ty, wi�c trzeba uwa�a�... co prawda nie ma tu nic innego, ale przeciwnik jest du�y i ma tylko jeden s�aby punkt, a moja maszyna jest uszkodzona. Ostro�nie... jeszcze w lewo... no, zaraz ci przy�o��, robaczku... troszk� wy�ej i...
CHCEMY POROZMAWIA�!
Johnny zamruga� i niepewnie przyjrza� si� raz jeszcze. Na ekranie wci�� widnia�o:
CHCEMY POROZMAWIA�!
Z wra�enia przelecia� nad jednostk� obcych i straci� j� z pola widzenia. Zwolni�, zawr�ci� i po chwili zn�w mia� w celowniku znajomy kszta�t. I napis:
CHCEMY POROZMAWIA�!
Przez moment mia� ochot� wdusi� czerwony spust na joysticku, zamiast tego jednak nacisn�� na klawiaturze "Pauz�".
A potem si�gn�� po opis gry.
Tylko Ty Mo�esz Uratowa� Ludzko�� - taki by� tytu�, pod spodem za�, ju� drobniejszym drukiem, dopisano: "Stereo i w kolorze. Gra ostateczna".
Ze strony siedemnastej mo�na si� by�o dowiedzie�, �e ci�ki kr��ownik ScreeWee - okr�t baz� my�liwc�w nieprzyjaciela - mo�na zniszczy� siedemdziesi�cioma sze�cioma trafieniami lasera, naturalnie dopiero po zestrzeleniu eskorty. Aby tego dokona�, nale�a�o wpierw odnale�� martwe pole, czyli miejsce, w kt�rym lasery z kr��ownika nie mog�y go trafi�. A dalej to ju� tylko kwestia czasu. Ale ani na stro-
nie siedemnastej, ani na �adnej innej nawet s�owem nie wspomniano o rozmowach, a ju� na pewno nie by�o nawet wzmianki o jakichkolwiek napisach na ekranie.
A mimo pauzy, na ekranie wci�� by� napis.
Zdegustowany Johnny od�o�y� instrukcj�, spojrza� podejrzliwie na napis i ostro�nie wystuka� na klawiaturze:
GI�CIE, OBCE �OBUZY!
Po sekundzie na ekranie ukaza�o si�:
NIE CHCEMY GIN��! CHCEMY POROZMAWIA�!
Co� tu by�o powa�nie nie tak!
Gr� dosta� od Wobblera Johnsona, zwanego te� Trz�siawk�, wraz ze skserowan� instrukcj� i komentarzem, �e po zaliczeniu poziomu dziesi�tego dostaje si� premi� dziesi�ciu tysi�cy punkt�w i Zw�j za Odwag�. Mo�na te� by�o przej�� do nast�pnego sektora -konkretnie arkturia�skiego - gdzie by�o wi�cej okr�t�w obcych.
Johnny w�a�ciwie nie chcia� dalej gra� i nie zale�a�o mu na premii.
Chcia� jednak mie� Zw�j za Odwag�.
Tak na wszelki wypadek strzeli� z lasera. Prawd� m�wi�c, nie wiedzia� dlaczego - mo�e dlatego, �e mia� w r�ku joystick z przyciskiem "Ognia". A mo�e dlatego, �e nie bardzo wiedzia�, co robi�. Na pewno za� dlatego, �e nie by�o przycisku "Pogaw�dka".
PODDAJEMY SI�!
Ten napis na ekranie kompletnie wmurowa� go w fotel.
Po d�u�szej chwili wolno si�gn�� do klawiatury i wcisn�� "Save Gam�". Komputer pos�usznie zaszumia�, bipn�� i wy��czy� si�. Dopiero wtedy Johnny odetchn��.
Nie rusza� gry przez ca�y wiecz�r. Zamiast tego zabra� si� do lekcji. Konkretnie do geografii. A jeszcze konkretniej: pokolorowa� konturow� map� Wielkiej Brytanii i zrobi� kropk� w miejscu odpowiadaj�cym temu, w kt�rym -jak uwa�a� -jest.
Kapitan ci�kiego kr��ownika ScreeWee waln�a pi�ci� w st� i warkn�a:
- Czego?
- W�a�nie ponownie znikn��, ma'am - zameldowa�a Pierwszy Oficer, staraj�c si� utrzyma� ogon pod w�a�ciwym k�tem, czyli wyra�aj�cym szacunek.
-Przyj��?
- Nie, ma'am.
Palce trzech d�oni Kapitan postuka�y nerwowo po stole. Poza tym, �e mia�a cztery ko�czyny g�rne i cztery dolne, og�lnie wygl�da�a troch� jak traszka, a troch� jak aligator.
Aligatora by�o w tym "troch�" zdecydowanie wi�cej.
- Ale my�my do niego nie strzelali? - upewni�a si� po chwili b�bnienia.
- Nie, ma'am.
- I wys�a�a� moj� wiadomo��?
- Tak, ma'am.
- No to poczekamy. Za ka�dym razem, jak go zabijemy, wraca...
Dopiero w czasie przerwy Johnn'emu uda�o si� z�apa� Wobblera.
Wobbler nale�a� do tych, kt�rzy zawsze ostatni s� wybierani do jakiegokolwiek zespo�u (co chwilowo mu nie przeszkadza�o w nauce, bo szko�y z pracy zespo�owej przesz�y na wsp�zawodnictwo indywidualne). Zwano go Trz�siawk� (a tak�e Galaret�, Grubasem, T�u�ciochem,
Spa�lakiem itp., itd., etc.), poniewa� by� gruby i si� trz�s�. Trz�s� si�, zw�aszcza gdy bieg�, co wygl�da�o tak, jakby cz�onki Wobblera zdecydowa�y si� uda� w r�ne strony, lecz w ostatniej chwili si� rozmy�li�y, postanawiaj�c jednak biec generalnie - w jednym kierunku. By�o jednak co�, w czym Wobbler by� naprawd� dobry: gry komputerowe. Cho� nie w dos�ownym rozumieniu tego okre�lenia - nie chodzi�o bowiem o mistrzowskie opanowanie "pa�y rado�ci", jak co g�upsi nazywali joystick, czy o rekordowe wyniki w bilardzie. Gdyby kiedykolwiek tworzono Mi�dzyszkolny Zesp� Specjalist�w od �amania Niez�amywalnych Zabezpiecze� Gier, Wobbler nie tylko by si� tam znalaz� - to on dobiera�by pozosta�ych. Jak na sw�j wiek by� ha-ckerem geniuszem.
- Siema, Wobbler - powita� go Johnny.
- Si� nie m�wi "siema": to ju� niemodne - odpar� Wobbler.
- A m�wi si� "fajnie"?
- Zawsze si� m�wi "fajnie". - Wobbler rozejrza� si� niczym stary konspirator i wyj�� z torby paczuszk�. -Masz.
- Co to takiego? - teraz dla odmiany Johnny sta� si� podejrzliwy.
- Z�ama�em TeraBombera, wi�c ci daj�. Tylko nikomu ani s�owa, dobra? Musisz tylko napisa� FSB i sam zobaczysz... Mnie si� �rednio podoba�o, ale ty masz inne gusta...
-S�uchaj... pami�tasz Tylko Ty Mo�esz Uratowa� Ludzko��?
- A co? Dalej w to grasz?
- Przypadkiem niczego nie doda�e� do orygina�u? �eby by�o ciekawiej?
- A po co? Ona nawet nie by�a zabezpieczona. Nic nie musia�em robi�, tylko przekona� tat�, �eby odbi�
mi instrukcj�. A bo co?
- Gra�e� w ni�?
- Troch�. - Wobbler gra� w ka�d� gr� tylko raz: dobiera� si� do ostatniego poziomu, wygrywa�, maj�c do dyspozycji dowoln� liczb� �y�, i przestawa� si� ni� interesowa�.
- I co? Nic... dziwnego si� nie dzia�o?
- Co na przyk�ad? - zainteresowa� si� Wobbler.
- Na przyk�ad... - Johnny zawaha� si�: jak mu powie, to Wobbler go wy�mieje i w �yciu mu nie uwierzy. Albo te� uwierzy i stwierdzi, �e to bakteria czy inny wirus - Wobbler mia� na dyskach pe�no wirus�w komputerowych. Nic z nimi nie robi�; po prostuje zbiera�, tak jak inni znaczki. Jak mu powie, to jako� tak problem przestanie by� rzeczywisty. - No, co� �miesznego...
- Jak �miesznego?
-No... dziwnego... �yciowego, tak sobie my�l�...
- Ta gra powinna by� �yciowa. Pisa�o, �e jest rzeczywista. W instrukcji pisa�o, wiem, bo czyta�em.
-Aha... - Johnny u�miechn�� si� niepewnie - to lepiej te� przeczytam... dzi�ki za Star Bombera...
- TeraBombera. Tata przywi�z� mi ze Stan�w Alabam� Smitha i feralne klejnoty. Jak chcesz, to ci zrobi� kopi�.
- Jasne!
- To fajna gra.
- Jasne - odpar� Johnny, staraj�c si�, by zabrzmia�o to przekonuj�co.
Jako� nigdy nie mia� serca wyja�ni�, �e nie tkn�� ponad po�owy otrzymywanych gier, i to z bardzo prostego powodu: gdyby chcia� zagra� w ka�d�, nie mia�by czasu na spanie czy jedzenie, nie m�wi�c o mniej wa�nych czynno�ciach, jak czytanie, czy te� zupe�nie nieistotnych, jak lekcje. Poniewa� Wobbler nigdy o to nie pyta�, problem sam przestawa� istnie�. A Wobbler nie pyta�, gdy� z jego punktu widzenia gry kom-
puterowe nie by�y do grania, tylko do w�amywania si� i przerabiania tak, by mia�o si� dodatkowe �ycia, bro� itp. A potem do rozdawania tym, kt�rych si� lubi�o.
Dla Wobblera �wiat dzieli� si� na dwie cz�ci: pierwsz� stanowi� przemys� produkuj�cy gry i pr�buj�cy wyko�czy� hacker�w, drug� za� on i jemu podobni. Obecnie druga strona zdecydowanie wygrywa�a.
- S�uchaj no - przypomnia� sobie. - Zrobi�e� mo�e dla mnie histori�?
- Zrobi�em - przyzna� Johnny. - O, tu... "Jaka by�a dola ch�opa w czasie wojny domowej w Anglii". Trzy strony.
- Dzi�ki. Szybko ci posz�o.
- Bo w zesz�ym semestrze z gegry pisali�my "Jaka by�a dola ch�opa w Boliwii" i wystarczy�o wywali� lamy, wsadzi� kr�l�w i wszystko. Ch�op zawsze mia� przer�bane, zawsze musia� si� k�ania�, narzeka� na pogod� i martwi� si� o zbiory. Eseje o ch�opach to najprostsze zadania domowe...
Johnny le�a� na ��ku i czyta� instrukcj�. Z pewnym rozrzewnieniem wspomina� czasy, gdy opisy gier wygl�da�y mniej wi�cej tak: "Naci�nij < by skr�ci� w lewo i > by skr�ci� w prawo. Naci�nij "Ognia", by strzela�.
Teraz cz�owiek musia� dok�adnie przestudiowa� ca�� ksi��k�, kt�ra cho� by�a instrukcj� obs�ugi, z niewiadomych powod�w nazywana by�a uporczywie "opisem gry".
Podejrzewa�, �e w cz�ci by�a to dzia�alno�� anty--Wobblerowa. Mianowicie jaki� spryciarz w Ameryce wymy�li�, �e sko�czy z piractwem, gdy gra b�dzie zadawa�a graj�cemu g�upie pytania w stylu: "Jaki jest pierwszy wyraz trzeciej linijki na dziewi�tnastej stro-
nie?!" A jak si� nie odpowie w�a�ciwie, to komputer zresetuje ca�� gr�.
Spryciarz najwyra�niej nigdy nie s�ysza� o kserokopiarce w biurze taty Wobblera.
Tak wi�c Johnny dosta� od Wobblera i gr�, i jej opis. Z tego ostatniego wynika�o, �e ScreeWee zjawili si� Niewiadomosk�d w�a�ciwie po to tylko, by bombardowa� zamieszkane przez ludzi planety. Podst�pnym atakiem - jak to obcy - zniszczyli prawie ca�� flot� i osta�a si� tylko jedna sierota - model eksperymentalny, kt�rego nie by�o w�r�d naszych okr�t�w. I teraz tylko ten jeden eksperymentalny my�liwiec i jeden jedyny pilot - to jest John Maxwell, lat dwana�cie - mog� Uratowa� Ludzko��. Ma si� rozumie� w przerwach mi�dzy: szko��, spaniem, jedzeniem i odrabianiem lekcji (w teorii przynajmniej).
Nigdzie, nawet najdrobniejszym drukiem, nie by�o wzmianki, co Zbawca - J. Maxwell, lat dwana�cie - ma zrobi�, gdyby krwio�ercze hordy ScreeWee chcia�y si� podda�.
Johnny westchn��, podszed� do komputera, siad� i za�adowa� gr�. Po paru sekundach na ekranie monitora ukaza� si� okr�t baza naje�d�c�w. Dok�adnie w �rodku celownika - tak jak go zostawi�, ko�cz�c poprzednie posiedzenie.
Ostro�nie z�apa� joystick i zamar�.
Na ekranie pojawi�o si� Co�.
Tym razem nie by� to napis, lecz rysunek: p� tuzina jajowatych stwork�w z ogonami. Stworki si� nie rusza�y.
Jak na wiadomo�� by�o to raczej ma�o precyzyjne. Prawd� m�wi�c, ca�kowicie niezrozumia�e.
Po namy�le zdecydowa�, �e mo�e to by� zach�ta do tego, �eby wys�a� wiadomo��. Najbardziej pasowa�a mu "Gi�cie, obrzydliwce", ale by�aby jako� nie na
miejscu po poprzednich napisach, wi�c po kolejnym namy�le wystuka� na klawiaturze:
O CO CHODZI?
Na ekranie natychmiast pojawi� si� ��ty napis:
PODDAJEMY SI�! NIE STRZELAJ! TAK WYGL�DAJ� NASZE M�ODE.
Johnny przez grzeczno�� nie napisa�, �e s� obrzydliwe. Wystuka� za to:
TO TWOJA SPRAWKA, WOBBLER?
Tym razem przerwa trwa�a znacznie d�u�ej; w ko�cu wy�wietli�o si�:
NIE WOBBLER. KONIEC WOJNY. PODDAJEMY SI�.
Johnny potrzebowa� d�u�szego czasu do namys�u, nim wystuka�:
DLAZCEGO?
CHCEMY DO DOMU!
Odpowiedzieli prawie natychmiast, co go zaciekawi�o, bo o �adnym domu ScreeWee nigdzie nie pisano. Postanowi� wi�c uzyska� wi�cej informacji:
W KSI��CE PISZE, �E ROZLIBI�CIE MN�STWO PALNET.
B�yskawicznie wy�wietli�o si�:
K�AMSTWA!
Johnny si� zamy�li�. Co� tu nie pasowa�o - w ka�dej grze obcy bombardowali i niszczyli planety. Czasem je kolonizowali. Do obcych zawsze si� strzela�o, czy im si� to podoba�o, czy nie. No i nigdy si� nie poddawali i nie twierdzili, �e chc� wr�ci� do domu.
Po chwili przysz�o mu do g�owy, �e by� mo�e dlatego, i� nie mieli okazji.
Gry faktycznie stawa�y si� coraz lepsze.
Takie dajmy na to MegaZoidy nigdy nie wygl�da�y naturalnie (nie m�wi�c ju� o tym, �e mia�y trzy strony opisu). To pewnie by�a ta ca�a rzeczywisto�� wirtu-
alna, o kt�rej wszyscy ostatnio tyle opowiadaj� w telewizji.
Na pr�b� napisa�:
W KO�CU TO TYLKO GRA.
I przeczyta� ku swemu zaskoczeniu:
CO TO JEST GRA?
Zdecydowany po�o�y� kres tym g�upim napisom, spyta�:
KIM WY JESTE�CIE?
Ekran zamigota� i po chwili pojawi�o si� na nim co� nieco podobne do traszki, a zdecydowanie bardziej podobne do aligatora. Owo co� spogl�da�o na niego, a towarzyszy� mu napis:
JESTEM KAPITAN. NIE STRZELAJ!
Nieco stropiony odpisa�:
JA STRZELAM DO WAS, A WY STRZELACIE DO MNIE. TO JEST GRA.
Obraz pozosta�, napis si� zmieni�:
ALE MY GINIEMY!
By�o to oczywiste, tote� odpar�:
CZASAMI JA TE� GIN�.
Ekran mign�� i poinformowa� go:
ALE POTEM ZNOWU �YJESZ!
Zabrzmia�o to niczym wyrzut i nieco go zaskoczy�o, tote� po chwili namys�u wystuka�:
A WY NIE?
Prawie natychmiast ujrza� na ekranie:
NIE. JAK KTO� GINIE, TO NA ZAWSZE. INACZEJ NIEMO�LIWE.
To go wyg�upi�o do reszty, pospiesznie wi�c napisa�:
W GRZE MO�LIWE. NA PIERWSZYM POZIOMIE TRZEBA ZNISZCZY� TRZY OKR�TY PRZED PLANET�. WIELE RAZY GRA�EM I ZAWSZE S� TAM TRZY OKR�TY...
Przerwa�o mu ��te zdanie:
ZA KA�DYM RAZEM INNE.
Johnny przemy�la� nowiny i spyta�:
CO SI� STANIE, JAK WY��CZ� KOMPUTER?
Teraz przerwa si� przeci�gn�a, w ko�cu jednak na ekranie wy�wietli�o si�:
NIE ROZUMIEMY PYTANIA.
To faktycznie by�a niecodzienna gra. Pewnie Misja specjalna albo jaki� inny nietypowy poziom.
DLACZEGO MAM WAM ZAUFA�?
Na ekranie natychmiast wy�wietli� si� ��ty napis:
OBEJRZYJ SI�!
Johnny wyprostowa� si� niczym �gni�ty szpilk� i znieruchomia�. Dopiero po naprawd� d�ugiej chwili ostro�nie obr�ci� si� wraz z fotelem.
Jak nale�a�o si� spodziewa�, pok�j wygl�da� normalnie i nikogo w nim nie by�o. Bo i dlaczego? Przecie� to tylko gra!
Z ekranu tymczasem znikn�a aligatorotraszka i pojawi� si� dobrze znany obraz wn�trza kabiny my�liwca gwiezdnego. Na tablicy przyrz�d�w najbardziej rzuca� si� w oczy ekran radaru. Radar by� przecie� najwa�niejszy przy okre�laniu po�o�enia przeciwnika.
Tyle �e teraz jego ekran by� dos�ownie usiany ��tymi kropkami.
A ��tym kolorem oznaczono jednostki ScreeWee.
Johnny z�apa� joystick i okr�ci� maszyn� dooko�a osi. Za nim by�a najwi�ksza flota ScreeWee, jak� w �yciu widzia�: fregaty, niszczyciele, kr��owniki, tankowce, okr�ty bazy. Brakowa�o my�liwc�w, ale te prawdopodobnie znajdowa�y si� na pok�adach wi�kszych jednostek. No i wszyscy naturalnie celowali w niego...
Gdyby to nie by�a gra, poczu�by si� naprawd� nieswojo.
Tak, mia� tego po prostu do�� - uczciwa gra nie powinna si� tak zachowywa�!
Wystuka� wi�c:
DOBRZE. CO TERAZ?
Odpowied� brzmia�a:
CHCEMY DO DOMU!
Odpisa�:
NO TO LE�CIE!
Ekran zacz�� si� stawia�:
ZAPEWNIASZ NAM PRAWO BEZPIECZNEGO PRZELOTU?
Maj�c wszystkiego serdecznie do��, odpisa�:
TAK.
Ekran zgas�.
Johnny by� rozczarowany - �adnych gratulacji, �adnego wyniku do wpisania na List� Najlepszych. Nic, nawet g�upiego napisu GAM� OVER.
Tylko kursor, jak zwykle migaj�cy w rogu ekranu.
Swoj� drog� ciekawe, co im obieca�, przek�adaj�c t� dyskusj� na ludzki j�zyk.
2. Co zrobi�, �eby gra�
Rozs�dny cz�owiek w wieku dwunastu lat nigdy nie powie rodzicom: "S�uchajcie, potrzebuj� komputera, �eby sobie pogra� w Megaasteroidy"'. Doda� przy tym nale�y, �e rodzaj gry nie ma w tym wypadku �adnego znaczenia - komputera i tak nie dostanie.
Rozs�dny dwunastoletni cz�owiek powie rodzicom: "S�uchajcie, potrzebuj� komputera do nauki". I go dostanie.
Poza tym mo�na w tym celu wykorzysta� nawet Ci�kie Czasy. A Ci�kie Czasy przechodzi prawie ka�dy dom, cho� u Johnny'ego mia�y one wyj�tkowo ci�ki przebieg. Jak cz�owiek przesiaduje g��wnie w swoim pokoju, a wychodzi z niego ze spuszczon� g�ow�, to co� takiego jak komputer do�� szybko si� materializuje. Dzi�ki temu wszyscy maj� lepsze samopoczucie.
No i przyzna� trzeba, �e komputer w nauce te� si� przydaje. Johnny na przyk�ad wpisa� mu do pami�ci esej pod tytu�em "Dola ch�opa w...", potem wystarczy�o wstawi� lamy albo kr�l�w, albo co tam by�o potrzebne, zdrukowa� i przepisa�. Przepisa� r�cznie dlatego, �e cho� w szkole mieli pracowni� komputerow�, gdzie odbywa�y si� zaj�cia ze znajomo�ci klawiatury i wykorzystania nowych technologii, to gdy kto� pr�bowa� t� znajomo�� wykorzysta� - na przyk�ad odda-
j�� esej wydrukowany, nie napisany - prosi� si� o k�opoty. Po przepisaniu jednak�e esej spe�nia� wszystkie kryteria zadania domowego.
Ciekawe przy tym, �e komputer by� zupe�nie nieprzydatny w matematyce. Johnny zawsze mia� k�opoty z algebr�. Pow�d by� stosunkowo prosty - �aden nauczyciel nie zadowala� si� rozwi�zaniem w postaci eseju, na przyk�ad pod tytu�em "Co si� czuje, b�d�c x2". Ten problem rozwi�za�o porozumienie o wsp�pracy z Bigmakiem, u kt�rego napisanie najprostszego wypracowania wywo�ywa�o te same uczucia co u Johnny'ego rozwi�zywanie r�wna� kwadratowych. Rodzic�w zreszt� to i tak niewiele obchodzi�o, dop�ki oceny by�y pozytywne, a do domu nie przychodzi� policjant z informacj�: "Pa�stwa syn by� �askaw przybi� nauczycielk� do krzes�a".
Jak cz�owiek uwa�a, to ma spok�j i nikt w domu si� go nie czepia.
Komputer jednak zdecydowanie zosta� stworzony do gier i do tego najlepiej si� nadawa�. A jak si� jeszcze �ciszy�o kolumny, to nie do��, �e nikt nie przychodzi� z pretensjami, �e si� cz�owiek nie uczy, ale tak�e g�owa nie bola�a od strzelaniny. No, a w Ci�kich Czasach przy lekkim podg�o�nieniu nie dochodzi�y krzyki z salonu...
Okr�t baza ScreeWee zdecydowanie nie nale�a� do cichych i spokojnych miejsc. W powietrzu wyczuwa�o si� jeszcze dym po�ar�w spowodowanych ostatnim atakiem. Wsz�dzie roi�o si� od technik�w pr�buj�cych jak najszybciej naprawi� uszkodzenia, a mostek, b�d�cy dotychczas oaz� ciszy i spokoju, stanowi� oko cyklonu, mimo �e nie odni�s� �adnych uszkodze�. W powietrzu wisia� nie tylko dym.
Kapitan mia�a ��te kr�gi pod oczami, co najlepiej
�wiadczy�o o zm�czeniu i braku snu. Na sen jednak nie by�o czasu - ostatni atak okaza� si� wyj�tkowo ci�ki: jedna czwarta my�liwc�w zosta�a zniszczona, wiele innych jednostek uszkodzonych, a co najgorsze, zniszczono dwa transportowce z �ywno�ci�. Je�li nie wystrzelaj� ich ludzie, to czeka ich perspektywa niemi�ej - bo d�u�szej - �mierci g�odowej.
No i by� jeszcze Oficer Ogniowy...
Ten, kt�ry w�a�nie sta� przed jej fotelem, umieszczonym na podwy�szeniu.
- To nie jest rozs�dne posuni�cie! - powt�rzy�.
- To jedyne, co nam pozosta�o - odpar�a z wyczuwalnym zm�czeniem.
- Nie! Musimy walczy�!
-1 zgin��! - warkn�a ze z�o�ci�. - Walczymy i giniemy. Tak to dzia�a.
- W takim razie zginiemy z honorem!
- W tym zdaniu jest jedno wa�ne s�owo i nie jest nim "honor" - stwierdzi�a zimno.
Jej rozm�wca ze z�o�ci pozielenia�, w odcieniu z lekka seledynowym.
- On zniszczy� kilkadziesi�t naszych jednostek! -wykrztusi�.
- A potem przesta�.
- A inni nie! To ludzie, a ludziom nie mo�na ufa�! Przecie� oni strzelaj� do wszystkiego!
Zrezygnowana opar�a paszcz�k� na zaci�ni�tej pi�ci.
- On nie strzela - stara�a si� m�wi� spokojnie - on s�ucha. I rozmawia. �aden inny spo�r�d tych, z kt�rymi pr�bowali�my, nawet nie chcia� s�ucha�. On mo�e by� tym Jedynym.
Artylerzysta opar� obie g�rne ko�czyny na stoj�cym nieco z boku stoliku i o�wiadczy�:
- Rozmawia�em z innymi oficerami. Nie wierz� w bajki, a oni zgodz� si� ze mn�, gdy dotrze do nich bezsens tej decyzji. Zostaniesz pozbawiona dow�dztwa.
- No to zostan�. Ale na razie to ja tu jestem Kapitanem i ja dowodz�. Jasne?! Tak�e ja ponosz� pe�n� odpowiedzialno��, ale tego, jak s�dz�, nie zrozumiesz. A teraz odmaszerowa�!
Wida� by�o, �e podw�adnemu si� to nie podoba, ale rozkaz wykona�. W�a�ciwie nale�a�oby go rozstrzela�, co zaoszcz�dzi�oby k�opot�w w przysz�o�ci, lecz chwilowo mia�a do�� jakiegokolwiek strzelania. Teraz czeka�y j� wa�niejsze sprawy.
Odwr�ci�a si� do g��wnego ekranu, zajmuj�cego prawie ca�� �cian�. Nieprzyjacielska jednostka wci�� znajdowa�a si� przed nimi. Dziwne stworzenia ci ludzie -tak ich niewielu, a tacy gro�ni. Mo�na ich by�o pokona�, ale ci�gle wracali. Nie spos�b ich zrozumie�.
Natomiast jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci: w kosmos wysy�ali jedynie najlepszych i najodwa�niejszych!
Jedn� z niewielu zalet Ci�kich Czas�w jest to, �e mo�na do woli buszowa� w lod�wce i nie ma okre�lonych godzin posi�k�w. Z�� stron� to, �e w zasadzie nie ma te� uczciwych obiad�w. W tej ostatniej sprawie wszyscy stali si� samowystarczalni, tote� Johnny po g��bokim namy�le zdecydowa� si� na fasolk� po bre-to�sku z makaronem.
Przez ca�y czas przygotowywania i jedzenia nas�uchiwa� d�wi�k�w dochodz�cych z salonu. Us�ysza� jedynie telewizor, tote� spokojnie wr�ci� do swojego pokoju. Te� mia� telewizor - gdy na dole zjawi� si� nowy, stary wyl�dowa� u niego. Co prawda by� mniejszy, trzeba by�o podej�� do niego, by cokolwiek prze��czy�, ale po Ci�kich Czasach nie nale�y si� spodziewa� zbyt wiele. W wiadomo�ciach pokazywali jaki� film: rakiety przelatywa�y nad jakim� miastem. �adne by�o, ale kr�tkie.
Gdy film si� sko�czy�, Johnny poszed� spa�.
Johnny nie by� specjalnie zaskoczony, gdy ockn�� si� w kabinie my�liwca, maj�c przed nosem tablic� kontroln� i gwiazdy. Tak samo by�o w paru filmach i przy Kapitanie Zoomie -jak cz�owiek przez ca�y wiecz�r �azi� po drabinach, unika� laserowego ognia i skaka� po dziurach, to �ni�o mu si�, �e robi to nadal, tyle �e osobi�cie.
Teraz by�o tak samo.
Przyzna� trzeba, �e by� to ca�kiem dobry sen - nawet czu� fotel, w kt�rym siedzia�. I zapach rozgrzanego oleju i plastyku. Tablica kontrolna by�a troch� przybrudzona, ale wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu: ekran radaru, joysticki... Najwyra�niej jego wyobra�nia musia�a si� solidnie zabra� do roboty. Pewnie wzi�a nadgodziny!
Zreszt� tak by�o znacznie lepiej, ni� gdy siedzia� przed komputerem. W kabinie nie panowa�a martwa cisza - co� cyka�o, co� szumia�o, co� brz�cza�o. I grafika by�a znacznie lepsza.
Przed sob� mia� znany obrazek - ca�� flot� Scree-Wee. Wisia�a sobie nieruchomo w powie... tego, w przestrzeni.
I nic.
Sny powinny by� atrakcyjniejsze. Powinni cz�owieka goni� albo strzela�, albo co. Co� si� powinno dzia�! Fakt, siedzenie w kabinie gwiezdnego my�liwca z pe�nym zapasem rakiet jest fajne, ale poza tym co� si� powinno zacz�� dzia�.
Przyjrza� si� przyciskom - by�y inne, ale podobnie ustawione jak w klawiaturze komputera. O, cho�by ten tu... Nacisn�� go i na ekranie komunikatora pojawi� si� znany obraz aligatora z domieszk� traszki.
- Odbierasz mnie? - zapyta� traszkoaligator.
- Tak - w odpowiedzi Johnny'ego wi�cej by�o zdziwienia ni� stwierdzenia.
- Jeste�my gotowi.
- Gotowi? - Tym razem Johnny by� wy��cznie zdziwiony. - Do czego?
- �eby� nas st�d bezpiecznie wyprowadzi�! - w g�osie wydobywaj�cym si� z sitka obok ekranu da�o si� s�ysze� zniecierpliwienie.
Urz�dzenie t�umacz�ce musia�o by� naprawd� dobre, skoro oddawa�o intonacj�. Bo raczej by�o ma�o prawdopodobne, �eby ScreeWee nauczyli si� m�wi� po ludzku, czyli po angielsku.
- A gdzie mam was zaprowadzi�? - zainteresowa� si� Johnny.
- Na Ziemi�!
- Zaraz, zaraz! Podobno chcecie do domu, a na Ziemi to ja mieszkam! Nie ma g�upich: na pewno nie poka�� wam drogi na Ziemi�!
W sitku co� zachrobota�o, zawy�o i umilk�o. Dopiero po parunastu sekundach odezwa� si� w nich g�os Kapitan:
- Przepraszam. B��d mechanicznego t�umacza bez wyobra�ni. My te� swoj� rodzinn� planet� nazywamy Ziemi�. Kiedy u�y�am tej nazwy, tw�j komputer znalaz� jej odpowiednik i st�d to ca�e nieporozumienie. St�d prosty wniosek: komputer nie jest dobrym t�umaczem, bo nie ma wyobra�ni. Ale nie o to chodzi: nie interesuje nas droga do twojej Ziemi. W j�zyku ScreeWee nazywa si� ona zreszt� zupe�nie inaczej. Najpro�ciej b�dzie, je�li ci poka��, gdzie jest nasz dom.
Na ekranie nawigacyjnym pojawi�o si� czerwone ko�o. Ci�g dalszy Johnny zna� na pami��: trzeba by�o nakry� je zielonym tak, by nic nie wystawa�o, i nacisn�� klawisz. Komputer zrobi binkabinkabinkabinka-bink i we�mie w�a�ciwy kurs.
Dopiero gdy komputer zabinkowa�, do Johnny'ego dotar�a drobna, acz zasadniczej wagi prawda: ScreeWee pokazali mu drog� do swojego domu!
A to oznacza�o ni mniej, ni wi�cej, tylko to, �e mu ufali!
Nie maj�c wyboru, ruszy� z pocz�tku wolno, potem da� p� ci�gu. Flota ScreeWee kornie ruszy�a za nim, ustawiaj�c si� w jak�� tylko sobie znan� formacj�.
C�, nie wygl�da�o to najgorzej...
Radar buupn�� i zap�on�a na nim zielona kropka.
Prosto przed dziobem. A zielony oznacza� swoich. Czyli w tym wypadku przeciwnika...
Po mniej wi�cej pi�tnastu sekundach Johnny go�ym okiem m�g� dostrzec maszyn� identyczn� jak jego w�asna, zbli�aj�c� si� pe�nym ci�giem. Maszyn� by�o s�abo wida�, bo ca�y czas zas�ania�y j� cz�ciowo rozb�yski laser�w.
Nowo przyby�y strzela� do niego!
Johnny odruchowo �ci�gn�� dr��ek, wychodz�c spod ognia, i tamten przemkn�� pod nim, kieruj�c si� ku flocie ScreeWee.
Kt�ra si� przecie� podda�a!
No, tak: ale tylko jemu...
Reszta graczy rozsianych po ca�ym �wiecie dalej walczy�a z obc� inwazj� - czyli gra�a do b�lu i upojenia.
- S�uchaj no! - wrzasn��. - Przesta� strzela�! Oni ju� nie graj�!
My�liwiec ca�kiem zgrabnym skr�tem wzi�� kurs na �rodek formacji i wystrzeli� rakiet�.
-Pos�uchaj! Musisz przesta� strzela�! - wrzasn�� rozpaczliwie Johnny, czuj�c, �e to daremny trud: przeciwnika si� nie s�ucha, do przeciwnika si� strzela.
Dlatego w�a�nie jest przeciwnikiem.
I po to w�a�nie jest przeciwnikiem.
Johnny zawr�ci�, staraj�c si� znale�� za my�liwcem, kt�ry zwolni� i z dzia�ek obrabia� okr�t baz�, a� drzazgi lecia�y.
A okr�t ScreeWee nie strzela�... Johnny obserwowa� to wszystko z rosn�cym przera�eniem.
Kolejne trafienie wstrz�sn�o okr�tem. Oficer Ogniowy pozbiera� si� z pok�adu i trzymaj�c si� fotela, wrzasn��:
- Idiotko! M�wi�em, �e tak si� sko�czy! ��dam, �eby�my odpowiedzieli ogniem!
Kapitan obserwowa�a maszyn� Wybra�ca.
- Nie - powiedzia�a spokojnie. - Musimy mu da� szans�! Nie b�dziemy strzelali do ludzkich okr�t�w!
- Szans�?! A jak� szans� m y mamy? Zaraz wydam rozkaz otwarcia...
Urwa�, gdy� wylot lufy miotacza Kapitan znalaz� si� na wprost jego prawego oka. ScreeWee z zasady walczyli wr�cz bez broni, ale nosili j� jako element wyposa�enia, gdy� nie tylko z przedstawicielami w�asnego gatunku miewali bezpo�rednie kontakty. Rzadko go u�ywano czy nie, z samego kszta�tu miotacza jednoznacznie wynika�o, �e to, co wylatuje z lufy, ma szybko osi�gn�� cel i zrobi� w nim jak najwi�ksz� dziur�. Nic wi�c dziwnego, �e oficer zb��kit-nia� ze strachu. Starczy�o jednak odwagi, by wykrztusi�:
- Nie o�mielisz si� strzeli�!
To tylko gra, powtarza� sobie Johnny, zachodz�c przeciwnika od ogona. To dzieje si� tylko na ekranie czyjego� komputera.
Cho� z drugiej strony tak�e dzia�o si� tutaj, a tutaj by�o a� nadto rzeczywiste.
Sko�czy� manewr.
Reszta by�a �atwa. A� za �atwa. Wycelowa�, pocze-
kac, a� rakieta zabipa, i nacisn�� spust. Dopiero gdy ucich�o, zorientowa� si�, �e trzyma� naci�ni�ty spust tak d�ugo, a� odpali� wszystkie rakiety.
Tamten nawet go nie dostrzeg�. Tak by� zaj�ty strzelaniem do okr�t�w ScreeWee, �e sta� si� nader malowniczym wybuchem, nim si� zorientowa�, �e co� mu w og�le zagra�a.
Tak to wygl�da w grze, pomy�la� Johnny. Czysto, �adnie i cicho (jak si� wy��czy foni�).
Nagle ca�� kabin� zala�o jaskrawe �wiat�o eksplozji.
Kto� go za�atwi� dok�adnie w ten sam spos�b.
Przez u�amek sekundy zdawa� sobie spraw� z lodowatej pustki wok�, w kt�rej znajdowa�y si� r�ne rzeczy...
Krzes�o. St�. ��ko.
Zamruga� zaskoczony i rozejrza� si�. Siedzia� w swoim pokoju przed swoim komputerem. Ekran by� czarny, a on tak �ciska� joystick, �e musia� sam sobie powt�rzy� polecenie, by go pu�ci�.
Zegar przy ��ku wskazywa� 6:3=, bo by� zepsuty. Co oznacza�o, �e Johnny ma przed sob� dobr� godzin�.
Nie po�o�y� si� jednak. W�o�y� szlafrok i ogl�da� telewizj� a� do chwili, w kt�rej w��czy�o si� budzenie. Pokazywali inny film z rakietami; tym razem lata�y nad miastem i nad pustyni�. A mo�e na �yczenie widz�w powtarzali wczorajszy, bo miasto i rakiety by�y dziwnie podobne...
Johnny zdecydowa� si� porozmawia� z Yo-lessem.
Yo-less nosi� takie przezwisko, poniewa� by� Murzynem i nigdy nie m�wi� yo, leczyes, co by�o rzadko�ci�. Co prawda Johnny by� bia�y, nie m�wi� yer i nie nazywano go Yer-less, ale to Johnny by� genera-
torem przezwisk, a nie odwrotnie. Poza tym Yo-less wola� to od poprzedniego - MC Spanner*.
Yo-less, Wobbler, Bigmac i Johnny z regu�y trzymali si� razem. Wbrew pozorom nie tworzyli gangu -byli raczej odpadkami gangowymi, kt�re nigdzie nie pasowa�y. To tak, jakby wzi�� paczk� chips�w, potrz�sn�� i wysypa�: w jednym rogu zawsze zostanie kilka kawa�k�w, kt�rym jest tam dobrze.
Johnny nie wdawa� si� w detale - odci�gn�� Yo-les-sa na bok i stre�ci� mu zwi�le sen, starannie omijaj�c napisy na ekranie. Yo-less wys�ucha� go uwa�nie, co o niczym nie �wiadczy�o. Yo-less bowiem zawsze uwa�nie s�ucha� ka�dego i wszystkiego, co z nie sprecyzowanych bli�ej powod�w systematycznie nerwico-wa�o nauczycieli. Jakby si� obawiali, �e przy�apie ich na opowiadaniu bzdur albo czego� jeszcze gorszego.
- To jest projekcja konfliktu psychologicznego - oceni� Yo-less, gdy Johnny sko�czy�. - Chcesz serow� chrapk�?
- Co to jest?
- Chrupka o smaku serowym, nie maj�ca nic... -Nie to. To, co powiedzia�e� wcze�niej: co to jest? Yo-less odda� paczk� Bigmacowi i powiedzia� ostro�nie:
- Twoi rodzice si� rozchodz�, prawda? -Mo�liwe. Te Ci�kie Czasy trwaj� wyj�tkowo
d�ugo.
- A ty nic nie mo�esz na to poradzi�.
- Faktycznie, nie mog� - przyzna� uczciwie Johnny.
- I nie da si� ukry�, �e ta sytuacja odbija si� na tobie.
- Prawda: sam musz� sobie gotowa� obiady.
- W�a�nie. Wi�c tw�j m�zg zmienia w czasie snu te t�umione emocje w gr� komputerow�. To si� cz�sto zdarza. - Matka Yo-lessa by�a piel�gniark�, a on sam zamierza� zosta� lekarzem, tote� w sprawach medycznych zawsze m�wi� strasznie m�drze. - Poniewa� nie mo�esz rozwi�za� rzeczywistych problem�w, zamieniasz je w takie, kt�re mo�esz rozwi�za�. Hmm... trzydzie�ci lat temu pewnie �ni�by� o walce ze smokami albo czym� takim. Zdaje si�, �e to si� nazywa fantazjowanie projekcyjne czy jako� tak.
- Ratowanie tysi�cy my�l�cych krokodyli nie jest takim prostym ratowaniem - zwr�ci� mu uwag� Johnny.
- Pewnie - zgodzi� si� Bigmac. - Pro�ciej by�oby je wystrzela�.
Bigmac nosi� wojskowe buty i plamiaste spodnie od maskuj�cego munduru polowego, przez co dawa� si� zauwa�y� nawet w najwi�kszym t�umie.
- Musisz zrozumie�, �e to nie jest naprawd� - doda� Yo-less. - �ycie to �ycie, a to, co masz na ekranie, nie jest �yciem i nie jest realne. To nie jest prawda!
- Z�ama�em Stellar Smashers - wtr�ci� Wobbler. -Jak chcesz, to ci dam. Wszyscy m�wi�, �e lepsze.
- Nie. Chyba jeszcze pogram w tamto. Spr�buj� doj�� do poziomu dwadzie�cia jeden.
- Kiedy dojdziesz i rozwalisz wszystko, na ekranie wy�wietli si� numer. Jak go zapiszesz i wy�lesz do Gobi Software, to dostaniesz pi�� funt�w - poinformowa� go Wobbler. - Pisali w "Computer Weekly".
- Ca�e pi�� funt�w? - Johnny pomy�la� o Kapitan. - Laskawcy...
Nast�pny by� wuef, a w�a�ciwie hokej, w kt�ry grywa� jedynie Bigmac. Dotychczas Bigmac unika� wue-fu, ale perspektywa ganiania z kijem, kt�rym oficjalnie mo�na t�uc innych po nogach, by�a zbyt zach�caj�ca, by si� jej oprze�.
Yo-less nie gra� z powodu intelektualnej niekompa-tybilno�ci (to jest zwolnienia lekarskiego), Wobbler dlatego, �e poprosi� go o to trener, a Johnny z racji og�lnego zdegustowania sportem (czyli zwolnienia od rodzic�w, kt�rzy nawet nie pami�tali, �e co� takiego podpisali). Dzi�ki temu wr�ci� wcze�niej do domu i po�ytecznie sp�dzi� popo�udnie, studiuj�c dok�adnie instrukcj� gry.
Komputera nie ruszy�. Nawet si� do niego nie zbli�y�.
Wiadomo�ci wieczorne by�y wyd�u�one, dlatego przesuni�to emisj� serialu, wyj�tkowej tandety. A przed�u�enie spowodowane by�o znanym ju� filmem o rakietach i innych pociskach. Z tym �e teraz by� d�u�szy i by�o wida� t�um podnieconych czym� dziennikarzy w piaskowych koszulkach. Tak si� k��cili, �e wygl�da�o na to, i� za chwil� sami wybuchn�.
Z do�u dochodzi�y g�o�ne pretensje o serial (mama), tote� z westchnieniem zabra� si� do lekcji. Tym razem, dla odmiany, do historii, a konkretnie jakiego� Kolumba Krzysztofa. Zgodnie ze star� zasad� "minimum wysi�ku, maksimum efektu" Johnny przepisa� z encyklopedii oko�o czterystu s��w (czyli standard), naturalnie zmieniaj�c styl. Tak na wszelki wypadek.
Sko�czy� i u�wiadomi� sobie, �e po prostu robi co mo�e, �eby odwlec w��czenie komputera. Do czego to dosz�o, �eby normalny dwunastoletni (!) cz�owiek wola� odrabia� lekcje, zamiast gra�!
M�g� co prawda pogra� w Pac-Mana albo innego Bulderdasha, ale �ywi� powa�ne podejrzenia, �e duchy nie dadz� si� zje��, a kamienie pozbiera�. A tego by�oby ju� nadto - do�� mia� zmartwie�, i to powa�niejszych.
Jedno w�a�nie si� zjawi�o.
Ojciec poczu� nag�y przyp�yw odpowiedzialno�ci i chc�c si� wywi�za� z rodzicielskich obowi�zk�w, wdrapa� si� na g�r�. Zdarza�o si� to przewa�nie raz
na tydzie� lub dwa po szczeg�lnie zaciek�ej wymianie pogl�d�w z matk�. A dzisiejsza "rozmowa", kt�ra zacz�a si� od narzeka� na przesuni�cie serialu, nie nale�a�a do najcichszych. Johnny musia� przyzna�, �e w tej sprawie zawiod�a go pomys�owo�� - jak dot�d nie znalaz� sposobu, by zniech�ci� tat� do odwiedzin, tote� z rezygnacj� przygotowa� si� na zwyczajowe dwadzie�cia minut pyta� w rodzaju: "Jak tam w szkole?" albo: "Zastanowi�e� si�, ale tak powa�nie, co chcesz robi�, gdy doro�niesz?"
Najrozs�dniej by�o uprzejmie odpowiada� i niczym nie zach�ca� do przed�u�ania wizyty, a ju� w �adnym wypadku nie wdawa� si� w dyskusj�.
Ojciec przysiad� na ��ku i rozejrza� si� po pokoju, jakby go nigdy przedtem nie widzia�. Potem posz�a seria pyta� o nauczycieli (podobn� Johnny prze�y� ostatnio w pierwszej klasie), a nast�pnie zapad�a cisza. W ko�cu ojciec, nie patrz�c na nic konkretnego na suficie, odezwa� si�:
- Ostatnio sprawy si� nieco skomplikowa�y. S�dz�, �e zauwa�y�e�.
-Tak.
- W pracy te� si� troch� pokomplikowa�o. To nie jest najlepszy czas na rozkr�canie nowego interesu.
-Tak.
- Wszystko w porz�dku? -Tak.
- Nie chcesz o czym� konkretnym porozmawia�?
- Raczej nie.
Tata rozejrza� si� ponownie i spyta�:
- Pami�tasz, jak w zesz�ym roku wybrali�my si� na tydzie� do Falmouth?
-Tak.
- Podoba�o ci si�, prawda?
Johnny potrzebowa� chwili, by zachowa� podstawow� zasad�: �adnych dyskusji. Wyjazd, o kt�rym by�a
mowa, podsumowywa�o: skr�cona kostka, poparzenie s�oneczne i codzienne wstawanie o �smej trzydzie�ci. I to mia�y by� wakacje! Aha, jedyny telewizor w pensjonacie znajdowa� si� w jadalni i stale okupowa�a go jaka� staruszka, kt�rej za �adne skarby �wiata nie da�o si� odebra� pilota.
- Tak - powiedzia�, maj�c nadziej�, �e wysz�o mu to szczerze.
- Mo�e uda nam si� tam pojecha� w tym roku.
- Mo�e. - Johnny mimo wysi�k�w nie by� w stanie zdoby� si� na cho�by szczypt� entuzjazmu.
- Jak ci idzie z Kosmicznymi Naje�d�cami!
- Przepraszam?
- No, z gr� na komputerze. Nazywa si� Kosmiczni Naje�d�cy.
Johnny spojrza� na czarny ekran, jakby go pierwszy raz zobaczy�.
- Co to takiego? - spyta� ostro�nie.
- Taka gra - wyja�ni� cierpliwie rodziciel, wcale nie zaskoczony nag�� i niespodziewan� t�pot� syna. -Grywali�my w to w pubach, jeszcze zanim si� urodzi�e�. Takie zielone, tr�jk�tne, z sze�cioma odn�ami albo manipulatorami. Pojawia�y si� u g�ry ekranu, a jak dosz�y na d�, to przegrywa�e�. Trzeba by�o do nich strzela�. A co, teraz si� inaczej nazywaj�?
Johnny zignorowa� ca�kowity brak logiki rodzica i ciesz�c si� z jego chwilowego chyba za�mienia umys�owego, zamy�li� si� g��boko.
- A co si� sta�o, jak wystrzela�e� wszystkich? - spyta� po chwili.
-A, to nie by� problem: zjawiali si� nowi. - Tata wsta�. - Chocia� teraz chyba gry s� bardziej skomplikowane...?
-Tak.
- Odrobi�e� lekcje?
- Tak.
- Co mia�e� na dzisiaj?
- Histori�. �yciorys Kolumba.
-Kolumba...? Aha, to ten, co szuka� Azji, a przypadkiem znalaz� Ameryk�. Mo�esz to dopisa�...
- Ju� napisa�em. Tak by�o w encyklopedii.
- Ciesz� si�, �e z niej korzystasz.
- Jest ciekawa.
-Taak. Dobrze. No c�... to p�jd� chyba sprawdzi� te rachunki... - Mhmm. -Je�li chcia�by� o czym� porozmawia�, to wiesz...
- Wiem.
Johnny odetchn�� dopiero wtedy, gdy us�ysza�, jak zamykaj� si� drzwi do salonu. W pewnym momencie mia� ochot� zapyta�, gdzie jest instrukcja obs�ugi zmywarki, ale zrezygnowa�. Tego tata i tak by nie wiedzia�.
A potem w��czy� komputer.
I za�adowa� gr�.
Wy�wietli�a si� czo��wka, a nast�pnie na ekranie ukaza�a si� przestrze�.
Pusta.
Wzi�� joystick, polata� troch� w k�ko i musia� przyzna� sam przed sob�, �e co� si� diametralnie zmieni�o.
Mianowicie nie by�o ScreeWee.
Na wszelki wypadek za�adowa� gr� raz jeszcze. Sytuacja si� powt�rzy�a. Na ekranie pojawi�y si� jedynie migocz�ce gwiazdy.
Tym razem lata� a� do wyczerpania paliwa, ale ani go�ym okiem, ani na ekranie radaru nie dostrzeg� jednego cho�by my�liwca ScreeWee. Gra� si� nie da�o.
Odlecieli.
3. Pr�ba inwazji?!
Wiadomo�ci ostatnio z regu�y stawa�y si� coraz d�u�sze - po�ow� zajmowa�y czo�gi i mapy pustyni z zielonymi strza�kami i czerwonymi liniami. Od nadmiaru tych kolor�w a� �mi�o w oczach. Zawsze te� w prawym dolnym rogu by�o zdj�cie dziennikarza, kt�rego g�os dobiega� jako komentarz. Pustynia musia�a by� zdecydowanie niezdrowym miejscem, bo wszyscy mieli chryp� i ledwie mo�na ich by�o zrozumie�.
Johnny zrezygnowa� po kilku minutach, wy��czy� foni� i zadzwoni� do Wobblera.
-Tak?
- Czy m�g�bym rozmawia� z Wob... chcia�em powiedzie�: ze Stephenem?
W s�uchawce co� zachrobota�o, trzasn�o i umilk�o.
- Tak? - odezwa� si� znajomy g�os. -To j a, Wobbler.
-Tak?
- S�uchaj, gra�e� ostatnio w Tylko Ty Mo�esz Uratowa� Ludzko��"?
- Nie. Ale znalaz�em spos�b, �eby...
- Mo�esz zaraz za�adowa� t� gr�? Zale�y mi. W s�uchawce zapanowa�a cisza.
-Dobrze si� czujesz? - spyta� w ko�cu, nieco podejrzliwie, Wobbler.
- Dobrze, bo co?
- Bo jako� tak dziwnie ci� s�ycha�.
- S�uchaj, czuj� si� dobrze i chc�, �eby� za�adowa� t� gr� i zadzwoni� potem do mnie. Zgoda?
-No, niech ju� ci b�dzie... Wobbler zadzwoni� godzin� p�niej.
- Czy m�g�bym...
- To ja! - przerwa� mu Johnny.
- Nie ma obcych, tak?
- W�a�nie!
-Pewnie tak mia�o by�. Wiesz, to si� da zrobi�: wmontowa� program, �e okre�lonego dnia wszyscy obcy maj� znikn��. Taka bomba z op�nionym zap�onem.
-Po co?
- �eby gra by�a ciekawsza. Teraz musisz poszuka� przeciwnika. Gobi Software pewnie og�asza�a to w gazetach komputerowych, ale jako� mi w oko nie wpad�o. A co ci� tak ruszy�o?
- My�la�em, �e to tylko moja gra.
- Nie tylko. B�dziesz jutro w sklepie? -Pewnie.
- To na razie.
Johnny powoli od�o�y� s�uchawk�. Co do program�w, o kt�rych m�wi� Wobbler, to te� s�ysza�, �e istniej�. Pisali nawet o tym w gazetach. By�, zdaje si�, taki wirus Pi�tek Trzynastego, kt�ry sprawdza� daty, i jak trzynastego wypad�o w pi�tek, to potrafi� nie�le namiesza� w komputerach w ca�ym kraju. W gazetach pisali wtedy o z�o�liwych hackerach i Wobbler przez tydzie� przychodzi� do szko�y w okularach przeciws�onecznych.
Wr�ci� do komputera i w zamy�leniu obserwowa� ekran, na kt�rym od czasu do czasu przemkn�a jaka� gwiazda.
Wobbler zrobi� kiedy� tak� gr�. Nazywa�a si� Podr� na Alf� Centauri. Poniewa� upar� si�, by trwa�a tyle co w rzeczywisto�ci, to przez trzy tysi�ce lat
gracz m�g� ogl�da� na ekranie tylko sporadycznie migaj�ce gwiazdy. Gdyby jakim� cudem kto� mia� za trzy tysi�ce lat ten sam komputer, m�g�by zobaczy� pojawiaj�c� si� na ekranie planet�, a potem napis:
WITAMY NA ALFIE CENTAURI. WRACAJ DO DOMU!
Johnny od czasu do czasu zmienia� kurs, ale kosmos wsz�dzie wygl�da� tak samo. Pusto.
W ko�cu zniech�cony wy��czy� komputer i obejrza� wiadomo�ci.
G��wnie wyst�powa�y rakiety, a szczeg�lnie takie, co to powinny str�ca� inne rakiety. By�o to raczej nudne, wi�c poszed� spa�.
Flota lecia�a w formacji wygl�daj�cej jak d�ugie na setki mil wrzeciono. I systematycznie, w miar� jak rozchodzi�a si� wie�� o tym, �e si� poddali, zwi�ksza�a liczebno��. Przed ni� lecia�a maszyna Wybra�ca, nie odpowiadaj�c na �adne wezwania.
Ale nikt do nich nie strzela�. Od wielu godzin na ekranach radar�w nie pojawi� si� �aden ludzki okr�t. Najwyra�niej zosta�y gdzie� z ty�u i Kapitan po raz pierwszy zaczeka mie� nadziej�, �e naprawd� mo�e im si� uda�...
Johnny obudzi� si� w kabinie my�liwca.
Nie by�o to najwygodniejsze miejsce do spania. Swoj� drog� zadziwiaj�ce, jak wygodny fotel zaczyna uwiera� i uciska� po paru godzinach u�ytkowania. W dodatku funkcj� toalety, zamiast uczciwego sedesu z klap�, pe�ni�a dziwna kombinacja rurek, klap i przycisk�w. No i nie by�o idealnej wentylacji.
Jak dot�d gry komputerowe nie oddawa�y dw�ch wra�e�: smaku i zapachu. Zreszt� Johnny nie by� pe-
wien, czy to go martwi, czy cieszy. Dalsze rozwa�ania tej natury przerwa�o mu pingni�cie radaru.
Kropka by�a czerwona, co samo w sobie by�o do�� dziwne.
I nie rusza�a si�.
Zostawi� wi�c flot� i polecia� sprawdzi�, co to takiego.
By� to pot�ny okr�t. A raczej jego wrak, gdy� wi�kszo�� stanowi�y wytopione dziury, a reszta unosi�a si� w przestrzeni cicha i ciemna, obracaj�c si� wok� w�asnej osi. Zielony okr�t, o kszta�cie z grubsza tr�jk�tnym, mia� sze�� wypustek przypominaj�cych ni to odn�a, ni to nie wiadomo co. Trzy z nich by�y zreszt� w stanie szcz�tkowym, spalone i stopione. Wygl�da� na krzy��wk� paj�ka z o�miornic�, wymy�lon� w ca�o�ci przez komputer - wszystko zaprojektowane wzd�u� linii prostych i r�wnie prostych k�t�w. W wypalonych otworach da�o si� zauwa�y� co�, co sugerowa�o istnienie topornego wn�trza.
Po chwili namys�u w��czy� radio.
- Kapitanie? -Tak?
- Widzisz to co ja? Co to takiego?
- Czasami napotykamy podobne wraki. S�dzimy, �e to pozosta�o�� po pradawnej rasie, kt�ra wygin�a. Nie wiemy, jak si� nazywali ani sk�d przybyli. Ich okr�ty s� jednak prymitywnymi konstrukcjami.
- S�dz�, �e zwano ich Kosmicznymi Naje�d�cami...
- Tak ich nazywali ludzie? -Tak.
- Tak w�a�nie sobie my�la�am...
Johnny by� wdzi�czny, �e nie mo�e zobaczy� jej miny.
Radar zapinga� ponownie.
Znalaz� kropk�, tym razem zielon�, zbli�aj�c� si� z du�� szybko�ci�.
Nie by�o cienia w�tpliwo�ci: kolejny gracz!
Tym razem Johnny si� nie waha�.
Problem ScreeWee polega� na tym, �e niezbyt dobrze walczyli, co by�o wida� po paru pierwszych grach. Pokona� ich by�o �atwo, bo nie bardzo potrafili wyczu�, kiedy wykona� w�a�ciwy manewr. Nie nale�eli te� do przebieg�ych. Walczyli, mo�na by rzec, automatycznie - w spos�b wyuczony i bez krzty wyobra�ni. Tak samo zreszt� by�o we wszystkich grach, z kt�rymi Johnny mia� okazj� si� zetkn��, a kt�re zawiera�y w tytule "kosmos" lub "obcych" lub co� zbli�onego. W ka�dej po kilku potyczkach, gdy si� wyczu�o przeciwnika, wygrywa�o si� z nim bez problem�w.
Nowy gracz, zafascynowany pot�n� flot�, nie zwr�ci� uwagi na pojedyncz� zielon� kropk� na radarze. Tyle �e tym razem Johnny nie mia� najmniejszej ochoty go przekonywa�, by zawr�ci� - mia� sze�� rakiet i odpali� dwie, gdy tylko dostrzeg� przeciwnika. A potem jeszcze dwie... i jeszcze...
Chmura ognia i rozmaitych drobiazg�w stanowi�a jedyn� pozosta�o�� po zapalczywcu.
B�dzie musia�, ofiara jedna, zaczyna� gr� od nowa!
Jedynym problemem by�o to, �e wszystko stawa�o si� odrobin� zbyt realne. No, ale w snach zawsze tak bywa, tote� Johnny, zamiast my�le� o tym, zaj�� si� dok�adnymi ogl�dzinami kabiny. By�o to zaj�cie i przyjemniejsze, i produktywniej sze. Zaintrygowa�o go co� wystaj�cego z boku konsoli. To co� mia�o gi�tk� ko�c�wk� zako�czon� dysz�, a w pobli�u znajdowa� si� pojemnik zawieraj�cy papierowe kubki. Jak si� taki kubek ustawi�o pod odpowiednim k�tem i przygi�o ko�c�wk�, to z dyszy lecia�a ciecz wygl�daj�ca niczym g�sta zupa jarzynowa. Porcja starcza�a akurat na kubek, a gdy zosta� nape�niony, ze skrytki obok wyje�d�a�a szuflada zawieraj�ca du�� plastykow� torb� z kilkoma niewielkimi kanapkami. Torba mu-
sia�a by� du�a, gdy� wydrukowano na niej spis sk�adnik�w od�ywczych i na mniejszej nijak by si� taka lista nie zmie�ci�a. Wynika�o z niej, �e jest tam wszystko, czego cz�owiekowi potrzeba do �ycia.
Co wcale nie znaczy�o, �e musia�o to by� smaczne.
Poniewa� zd��y� zg�odnie�, zabra� si� do zupki i kanapek.
W po�owie posi�ku co� �upn�o tak, �e ca�y my�liwiec si� zatrz�s�, a kabin� wype�ni� czerwony blask i wycie alarm�w. Spojrza� przed siebie i zobaczy� znajomy kszta�t gwiezdnego my�liwca oddalaj�cego si� w zwrocie.
- Tak si� da� zaskoczy�!
Nie dojedzona kanapka polecia�a gdzie� w ty�, kubek z reszt� zupy trafi� do poch�aniacza (raczej samodzielnie, bo cisn�� go byle gdzie), a Johnny z�apa� za joystick.
Napastnik zawraca� do kolejnego ataku. Johnny gor�czkowo si�gn�� do klawiatury i nagle si� opami�ta�: co takiego mo�e mu si� przydarzy�?
W najgorszym razie si� obudzi!
Spokojnie da� si� trafi� jeszcze raz, a gdy przeciwnik k�ad� maszyn� w zwrot, nacisn�� spust laser�w.
Kolejna eksplozja i chmura szcz�tk�w.
Tamten jednak musia� odpali� jeszcze jedn� rakiet�, gdy� nagle znowu wszystko si� zatrz�s�o i zawy�y alarmy. A potem zrobi�o si� ciemno, my�liwcem gwa�townie szarpn�o i Johnny wyr�n�� czo�em w tablic� kontroln�.
Otworzy� oczy.
W�a�nie: chyba si� obudzi�, bo go ponownie zabili... Zamruga�o �wiat�o i co� zacz�o uporczywie bipa�. Ani chybi - budzik. Tak si� ko�cz� nie najgorsze nawet sny.
Z niech�ci� uni�s� g�ow�, pr�buj�c zogniskowa� spojrzenie.
Rzeczywi�cie, spogl�da� na ekranik wy�wietlacza.
Tyle �e nie pulsowa�o na nim 6:3=.
Pulsowa�o na nim DEHERMETYZACJA, a opr�cz bipania s�ycha� by�o dziwny �wist, powoli, acz nieustannie przybieraj�cy na sile.
To si� nie mia�o prawa zdarzy�!
Ale, jak widzia�, zdarzy�o si�, tote� zamiast rozpacza�, wyprostowa� si� w fotelu. Ca�a tablica kontrolna migota�a alarmowymi lampkami niczym choinka na Gwiazdk�.
Tyle �e choinki nie mrugaj� wy��cznie na czerwono.
Z instrukcji obs�ugi my�liwca Johnny wiedzia�, jak lata� i jak strzela�. A s�dz�c po liczbie b�yskaj�cych natarczywie lampek, awarii si� namno�y�o, i to rozmaitych. Nie mia� zielonego poj�cia, co z nimi zrobi�, gdy na wy�wietlaczu zap�on�� kolejny napis:
AWARIA POMP OBIEGU WT�RNEGO.
Co prawda nie wiedzia�, co te pompy robi�y - poza pompowaniem, rzecz jasna - ale wola�by, aby nie mia�y awarii.
Na dobitk� rozbola�a go g�owa. Odruchowo z�apa� si� za czo�o i stwierdzi�, �e jest mokre. Gdy opu�ci� d�o�, by�a na niej krew. Jego wyobra�nia faktycznie zaczyna�a przesadza�. Jak tak dalej p�jdzie, to jeszcze go przekona, �e naprawd� zgin�� w kosmosie bohatersk� �mierci� pilota, w dodatku przy �niadaniu.
Bipanie sta�o si� g�o�niejsze, tote� odruchowo spojrza� w kierunku, z kt�rego dobiega�o. Na wy�wietlaczu pulsowa�a 6:3=.
Najwy�szy czas, pomy�la� z ulg�. I zemdla�...
Johnny obudzi� si� przed wy��czonym komputerem, zmarzni�ty na ko��.
Poza tym bola�a go g�owa, lecz ostro�ne macanie nie wykaza�o �lad�w krwi czy strupa. Po prostu go bola�a.
Popatrzy� na ciemny ekran i przez moment zastanawia� si�, jak to mo�e by�, gdy si� jest ScreeWee. Wysz�o mu, �e tak, jak on si� czu�, zanim si� obudzi�, z t� poprawk�, �e oni nie s� w stanie si� obudzi�. Nie by� to mi�y wniosek.
Na �niadanie by�y cukrzone snappiflakes, czyli nic nowego.
Nowe by�o to, �e w ka�dej paczce znajdowa�a si� plastykowa figurka obcego. A raczej nie do ko�ca nowe - pomys� by� cz�ciowo odgrzewany, tyle �e poprzednio w p�atkach utykano �o�nierzyki, tandetne autka albo jeszcze co� innego. Obcych jeszcze nie. Ten, kt�ry wyl�dowa� w jego talerzu, by� pomara�czowy i mia� cztery r�ce. A w ka�dej jaki� miotacz czy inn� bro�.
Tata nie wsta� na �niadanie, a mama ogl�da�a w kuchni wiadomo�ci w przeno�nym telewizorku. Na ekranie masywny jegomo�� zamaskowany na pustyni� pokazywa� co� na mapie upstrzonej czerwonymi i niebieskimi symbolami i strza�kami.
Po �niadaniu Johnny wybra� si� do Neil Armstrong Mali.
Zabra� ze sob� pomara�czowego obcego i po drodze doszed� do wniosku, �e by�aby to tyle� oryginalna, co prawdopodobnie skuteczna pr�ba inwazji. Skoro w ka�dym pude�ku by� jeden obcy, a wi�kszo�� normalnych ludzi w wieku dwunastu lat jada na �niadanie p�atki, to do�� szybko w wi�kszo�ci dom�w w ca�ym kraju znalaz�oby si� przynajmniej po jednym
naje�d�cy. Wystarczy�o da� sygna� i inwazja mia�aby du�e szans� powodzenia.
Ciekawe, czy na innej planecie w pude�kach z, dajm