2791
Szczegóły |
Tytuł |
2791 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2791 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2791 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2791 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TERRY PRATCHETT
Piramidy
CZʌ� I
Ksi�ga Wyj�cia
Nic tylko gwiazdy, rozsypane w mroku, jakby Stw�rca rozbi� szyb� w swoim samochodzie i nie zatrzyma� si�, �eby zmie�� od�amki.
To otch�a� mi�dzy wszech�wiatami, lodowata g��bia kosmosu, zawieraj�ca jedynie z rzadka jak�� przypadkow� moleku��, kilka zagubionych komet i...
...kr�g czerni przesuwa si� lekko, oko na nowo ocenia perspektyw�, i to, co wydawa�o si� niezmierzon� dal� mi�dzygwiezdnej... czego� mi�dzygwiezdnego, staje si� �wiatem okrytym noc�, a jego gwiazdy to �wiat�a tego, co lito�ciwie nazwiemy cywilizacj�.
�wiat sunie leniwie i okazuje si�, �e jest on �wiatem Dysku - p�askim, okr�g�ym, niesionym przez kosmos na grzbietach czterech s�oni, stoj�cych z kolei na skorupie Wielkiego A'Tuina, jedynego ��wia, kt�ry figuruje na diagramie Hertzsprunga-Russella, ��wia d�ugiego na dziesi�� tysi�cy mil, obsypanego szronem martwych komet, z krostami krater�w meteorytowych i oczami maj�cymi albedo. Nikt nie zna przyczyny tego stanu rzeczy, ale prawdopodobnie jest kwantowa.
Wiele z tego, co dziwne, mo�e si� zdarzy� w �wiecie jak ten, umieszczonym na grzbiecie ��wia.
Ju� si� zdarza.
Gwiazdy w dole to ogniska na pustyni i �wiate�ka ma�ych wiosek w wysokich g�rach. Miasteczka to niewyra�ne mg�awice, miasta to ogromne konstelacje. Wielkie, rozleg�e miasto Ankh-Morpork, na przyk�ad, b�yszczy jak zderzaj�ce si� galaktyki.
Tu jednak, z dala od g��wnych skupisk ludno�ci, gdzie Okr�g�e Morze styka si� z pustyni�, b�yszczy linia zimnego b��kitnego ognia. Ku niebu wznosz� si� p�omienie lodowate jak zbocza Piek�a. Upiorne �wiat�o migocze na piasku.
To piramidy w staro�ytnej dolinie Djelu oddaj� w ogniu swoj� moc.
Energia sp�ywaj�ca z ich parakosmicznych wierzcho�k�w mo�e - w dalszych cz�ciach - rozja�ni� wiele tajemnic: dlaczego ��wie nienawidz� filozofii, dlaczego przesadna religijno�� �le wp�ywa na kozy i co naprawd� robi� podr�czne.
Z pewno�ci� wyjawi, co nasi przodkowie by pomy�leli, gdyby �yli do dzisiaj. Ludzie wsp�cze�ni cz�sto spekuluj� na ten temat. Czy podoba�oby im si� nowoczesne spo�ecze�stwo, pytaj�; czy zachwyci�yby ich nasze zdobycze? Oczywi�cie, pomija to kluczowe zagadnienie. Nasi przodkowie, gdyby �yli do dzisiaj, my�leliby: "Dlaczego tu jest tak ciemno?"
***
Najwy�szy kap�an Dios otworzy� oczy w ch�odzie poranka. Od pewnego czasu prawie nie sypia�. Nie pami�ta� ju�, kiedy spa� po raz ostatni. Sen by� zbyt podobny do tego drugiego stanu, a zreszt� i tak go nie potrzebowa�. Wystarczy�o troch� pole�e� - a w ka�dym razie pole�e� tutaj. Trucizny zm�czenia znika�y jak wszystko pozosta�e. Na pewien czas. Ale czas dostatecznie d�ugi.
Zsun�� nogi z p�yty w swojej ma�ej komorze. Niemal bez �wiadomego ponaglenia m�zgu, prawa d�o� chwyci�a oplecion� w�ami lask�, symbol jego urz�du. Dios zatrzyma� si� jeszcze, by wydrapa� kolejny znak na �cianie, owin�� si� szat� i dziarsko ruszy� pochylonym korytarzem na zewn�trz. W my�lach uk�ada�y si� ju� s�owa Inwokacji Nowego S�o�ca. Noc min�a, nadchodzi� dzie�. Wiele rad i wskaz�wek czeka�o, by ich udzieli�, a Dios �y� tylko po to, by s�u�y�.
Dios nie mia� najdziwniejszej sypialni na �wiecie. By�a to jedynie najdziwniejsza sypialnia, z kt�rej ktokolwiek wyszed�.
***
S�o�ce sun�o po niebie.
Wielu ludzi zastanawia si�, dlaczego to robi. Niekt�rzy s�dz�, �e popycha je gigantyczny skarabeusz. Temu wyja�nieniu brakuje jednak pewnej technicznej dok�adno�ci. Ma tak�e t� wad�, �e - jak wyka�� niekt�re wydarzenia - mo�e by� w istocie prawdziwe.
S�o�ce dotar�o do zachodu i nic szczeg�lnie nieprzyjemnego mu si� nie zdarzy�o1, a jego przygasaj�ce promienie przypadkiem b�ysn�y przez okno w mie�cie Ankh-Morpork i odbi�y si� od lustra.
By�o to lustro wysoko�ci cz�owieka. Wszyscy skrytob�jcy maj� w pokojach takie du�e lustra, poniewa� by�oby dla cz�owieka straszliw� obraz�, gdyby zosta� zabity przez kogo� nieodpowiednio ubranego.
Teppic przyjrza� si� sobie krytycznie. Wszystkie pieni�dze wydal na kostium z czarnego jedwabiu. Kostium szele�ci� bardzo cicho przy ka�dym ruchu. By� ca�kiem niez�y.
Przynajmniej b�l g�owy ustawa�. Dr�czy� dzi� Teppica od samego rana i ch�opak ba� si�, �e wystartuje do biegu i fioletowe plamki b�d� mu miga� przed oczyma.
Westchn��, otworzy� czarne puzderko, wyj�� pier�cienie i wsun�� je na palce. Inne pude�ko mie�ci�o w sobie zestaw no�y z klatchia�skiej stali, o ostrzach przyczernionych kopciem z lampy. Rozmaite chytre i skomplikowane aparaty wysup�a� z aksamitnych mieszk�w i wsun�� do kieszeni. Dwa tlingas o d�ugich ostrzach, s�u��ce do rzucania, trafi�y do pochewek w butach. Cienk� jedwabn� lin� ze sk�adan� kotwiczk� Teppic owin�� wok� pasa, na kolczudze. Dmuchawk� na sk�rzanym rzemieniu zawiesi� na plecach i ukry� pod p�aszczem. Zabra� te� cienki metalowy pojemnik z kompletem strza�ek; ich ostrza by�y zabezpieczone korkiem, a drzewca oznaczone kodem Braille'a dla �atwej identyfikacji w ciemno�ci.
Skrzywi� si�, sprawdzi� kling� rapiera i zawiesi� go na bandolecie przerzuconym przez prawe rami�, by zr�wnowa�y� ci�ar worka o�owianej amunicji do procy. Po namy�le otworzy� szuflad� komody, wyj�� pistoletow� kusz�, buteleczk� oliwy, zestaw wytrych�w, a po kr�tkim wahaniu doda� te� sztylet, mieszek r�nych rozmiar�w kolczastych kulek i kastet.
Si�gn�� po kapelusz, sprawdzi�, czy pod podszewk� znajduje si� kawa�ek drutu. Potem wcisn�� go zawadiacko na g�ow�, po raz ostatni z satysfakcj� spojrza� w lustro, odwr�ci� si� na pi�cie i bardzo powoli upad� na pod�og�.
***
W Ankh-Morpork trwa�o upalne lato. W�a�ciwie by�o nawet bardziej ni� upalne. By�o cuchn�ce.
Wielka rzeka zmieni�a si� w g�st� jak lawa ma� pomi�dzy Ankh, cz�ci� miasta z lepszymi adresami, i Morpork na drugim brzegu. Morpork nie mia�o dobrych adres�w. Morpork by�o miastem bli�niaczym do�u ze smo��. Niewiele mo�na by�o uczyni�, by zmieni� Morpork w gorsze miejsce. Bezpo�rednie trafienie meteorytem, na przyk�ad, zosta�oby uznane za renowacj�.
Wi�ksz� cz�� rzecznego koryta pokrywa�a warstwa pop�kanego, zaschni�tego b�ota. Za dnia s�o�ce przypomina�o wielki miedziany gong przybity do nieba. �ar, kt�ry wysuszy� rzek�, sma�y� miasto za dnia i dopieka� noc�, przypala� stare deski, zmienia� tradycyjne uliczne b�oto w drobny, dusz�cy py� koloru ochry.
Taka pogoda nie by�a typowa dla Ankh-Morpork. Ze swej natury miasto mia�o bowiem sk�onno�ci do mgie� i m�awek, deszcz�w i ch�od�w. Teraz dysza�o ci�ko niby ropucha na piecu. I nawet w tej chwili, ko�o p�nocy, upa� nie zel�a�, okrywaj�c ulice niczym zw�glony aksamit, przypalaj�c powietrze i t�umi�c oddech.
Wysoko na p�nocnej �cianie budynku Gildii Skrytob�jc�w zabrzmia�o ciche szcz�kni�cie i jedno z okien stan�o otworem.
Teppic, kt�ry z ci�kim sercem pozby� si� co bardziej masywnych element�w uzbrojenia, g��boko wci�gn�� do p�uc gor�ce, st�ch�e powietrze.
Nadszed� czas.
Nadesz�a ta noc.
M�wili, �e cz�owiek ma jedn� szans� na dwie, chyba �e egzaminatorem b�dzie stary Mericet, gdy� wtedy r�wnie dobrze mo�na od razu poder�n�� sobie gard�o.
Mericet w ka�dy czwartek po po�udniu wyk�ada� Strategi� i Teori� Trucizn, a Teppic nie radzi� sobie z tym najlepiej. Internaty a� szumia�y od plotek o Mericecie, o liczbie zab�jstw, o niesamowitej technice... W swoim czasie Mericet pobi� wszelkie rekordy. Podobno zabi� nawet Patrycjusza Ankh-Morpork. Nie obecnego, ma si� rozumie�. Jednego z nie�yj�cych.
Mo�e uda si� trafi� na Nivora, kt�ry by� weso�y i gruby, lubi� dobrze zje��, a we wtorki prowadzi� Pu�apki i Zapadnie. Teppicowi dobrze wychodzi�y pu�apki i mistrz go lubi�. A mo�e przyjdzie Kompt de Yoyo od J�zyk�w Wsp�czesnych i Muzyki. Teppic nie mia� uzdolnie� w �adnym z tych kierunk�w, ale Kompt by� tak�e zapalonym wspinaczem i lubi� ch�opc�w, kt�rzy dzielili z nim entuzjazm dla wiszenia na jednej r�ce wysoko ponad ulicami miasta.
Teppic postawi� nog� na parapecie, odwin�� lin� z kotwiczk�, zaczepi� j� o rynn� dwa pi�tra wy�ej i wy�lizn�� si� za okno.
�aden skrytob�jca nigdy nie korzysta ze schod�w.
***
Nadesz�a chyba w�a�ciwa chwila, by - dla uzasadnienia ci�g�o�ci akcji i p�niejszych wydarze� - poinformowa�, �e najwi�kszy matematyk �wiata Dysku le�a� w tej chwili i spokojnie jad� kolacj�. Interesuj�ce jest to, �e ze wzgl�du na swoj� przynale�no�� gatunkow�, matematyk jad� na kolacj� sw�j obiad.
***
Dzwony w ca�ym Ankh-Morpork wybi�y p�noc, gdy Teppic wspi�� si� na ozdobny parapet cztery pi�tra nad ulic� Filigranow�. Serce bi�o mu mocno. Ostatnie resztki blasku po zachodzie s�o�ca o�wietla�y jak�� ciemn� sylwetk�. Teppic zatrzyma� si� obok wyj�tkowo obrzydliwego gargulca i rozwa�y� sytuacj�.
Praktycznie pewna klasowa plotka g�osi�a, �e inhumacja egzaminatora przed testem automatycznie gwarantuje dyplom. Ch�opiec wysun�� z pochwy na udzie n� numer trzy i ostro�nie zwa�y� go w d�oni. Oczywi�cie, ka�da pr�ba, ka�dy pochopny ruch, kt�ry chybia�, powodowa� natychmiastow� pora�k� i utrat� przywilej�w2.
Sylwetka sta�a w absolutnym bezruchu. Teppic spojrza� na labirynt komin�w, gargulc�w, otwor�w wentylacyjnych, mostk�w i drabin, tworz�cych dachow� sceneri� miasta.
No tak, my�la�. To jaka� kuk�a. Liczy, �e j� zaatakuj�, a to oznacza, �e obserwuje mnie sk�d�.
Czy potrafi� go znale��? Nie.
Z drugiej strony, mo�e w�a�nie mam pomy�le�, �e to kuk�a. Chyba �e o tym te� pomy�la�...
Zab�bni� palcami o gargulca i szybko si� opanowa�. Co w takiej sytuacji dyktuje rozs�dek?
Daleko w dole Ha�a�liwa grupa, zataczaj�c si�, przesz�a przez ka�u�� blasku na ulicy.
Teppic schowa� n� i wsta�.
- Sir - oznajmi� g�o�no. - Jestem.
- Doskonale - odpowiedzia� niezbyt wyra�nie osch�y g�os tu� ko�o jego ucha.
Teppic patrzy� prosto przed siebie. Mericet pojawi� si� przed nim, �cieraj�c z ko�cistej twarzy szary py�. Wyj�� z ust kawa�ek rurki, odrzuci� j� i si�gn�� pod p�aszcz po notatnik. Mimo upa�u by� grubo opatulony. Mericet nale�a� do ludzi, kt�rzy marzn� nawet we wn�trzu wulkanu.
- Aha - mrukn��. Jego g�os wyra�a� g��bok� dezaprobat�. - Pan Teppic. Dobrze.
- Pi�kna noc, sir - rzek� Teppic.
Egzaminator rzuci� mu lodowate spojrzenie, sugeruj�ce, �e uwagi o pogodzie natychmiast zyskuj� punkt ujemny. Zanotowa� co�.
- Najpierw kilka pyta� - oznajmi�.
- Jak pan sobie �yczy, sir.
- Jaka jest maksymalna dopuszczalna d�ugo�� no�a do rzut�w? - warkn�� Mericet.
Teppic zamkn�� oczy. Przez ostatni tydzie� czyta� jedynie Cordat; teraz widzia� w�a�ciw� stronic�, p�yn�c� kusz�co tu� pod powiekami. Nigdy nie pytaj� o d�ugo�ci i ci�ary, powtarzali studenci. Licz�, �e wykujesz na blach� d�ugo�ci, ci�ary i odleg�o�ci rzut�w, ale nigdy...
Groza zwar�a obwody m�zgu i pami�� wrzuci�a bieg. Stronica wyostrzy�a si�.
- Maksymalna d�ugo�� no�a do rzut�w wynosi dziesi�� grubo�ci palca; podczas deszczu dopuszczalne jest dwana�cie - wyrecytowa�. - Odleg�o�� rzutu...
- Wymie� trzy trucizny nadaj�ce si� do aplikowania przez ucho.
Dmuchn�� wietrzyk, ale nie och�odzi� powietrza. Przemie�ci� jedynie �ar.
- Sir... Komarzy agar, achorionowa purpura i mustyk - odpar� natychmiast Teppic.
- Dlaczego nie spim? - zapyta� Mericet, szybki jak w��. Teppic otworzy� usta. Przest�pi� z nogi na nog�, unikaj�c przenikliwego wzroku egzaminatora.
- S-sir, spim nie jest trucizn� - wykrztusi� w ko�cu. - To niezwykle rzadkie antidotum na jady pewnych w�y, otrzymywane... -Uspokoi� si� troch�. D�ugie godziny po�wi�cone wertowaniu starych s�ownik�w, przynios�y jednak korzy��. - Otrzymywane z w�troby nadymaj�cej mangusty, kt�ra...
- Co oznacza ten symbol? - przerwa� mu Mericet.
- .. .�yje wy��cznie w...
Teppic umilk�. Przyjrza� si� skomplikowanym runom na karcie w d�oni Mericeta, po czym znowu wbi� wzrok w przestrze� za uchem egzaminatora.
- Nie mam poj�cia, sir.
Zdawa�o mu si�, �e s�yszy najcichsze westchnienie, najdelikatniejszy �lad zadowolonego mrukni�cia.
- Ale gdyby odwr�ci� j� do�em do g�ry, sir - podj�� - by�by to z�odziejski symbol, oznaczaj�cy "Ha�a�liwe psy w domu".
Przez chwil� trwa�a cisza. Potem, tu� przy ramieniu ch�opca, g�os starego skrytob�jcy zapyta�:
- Czy garot� mog� pos�ugiwa� si� wszystkie kategorie?
- Sir, regulamin m�wi o trzech pytaniach - zaprotestowa� Teppic.
- Aha... Wi�c tak brzmi twoja odpowied�?
- Nie, sir. To by�a tylko uwaga. Sir, odpowied�, kt�rej pan oczekuje, brzmi: wszystkie kategorie mog� nosi� garot�, ale tylko skrytob�jcy trzeciego stopnia mog� jej u�ywa�, stanowi jedn� z trzech mo�liwo�ci.
- Jeste� tego pewien?
- Tak, sir.
- Mo�e si� jeszcze zastanowisz?
G�osem egzaminatora mo�na by smarowa� osie woz�w.
- Nie, sir.
- Doskonale.
Teppic odpr�y� si� nieco. Tunika przylgn�a mu do plec�w, ch�odna i wilgotna od potu.
- Teraz z pr�dko�ci�, jaka ci odpowiada, udasz si� na ulic� Ksi�gowych - przem�wi� spokojnym tonem Mericet. - Przestrzegaj�c wszystkich znak�w i tak dalej. B�d� na ciebie czeka� w komnacie pod dzwonnic� na rogu Alei Audytu. Aha... We� to, je�li �aska.
Wr�czy� Teppicowi niewielk� kopert�.
Teppic odda� pokwitowanie. Potem Mericet wst�pi� w plam� cienia za kominem i znikn��.
Tyle je�li chodzi o ceremonie.
Teppic odetchn�� g��boko i wysypa� na d�o� zawarto�� koperty. By� to czek gildii na dziesi�� tysi�cy ankh-morporkia�skich dolar�w, wystawiony na "Okaziciela" - imponuj�cy dokument, opatrzony piecz�ci� gildii z podw�jnym krzy�em i sztyletem w p�aszczu.
Teraz ju� nie mia� odwrotu. Przyj�� pieni�dze. Albo prze�yje, a w takim wypadku zgodnie z tradycj� ofiaruje te pieni�dze na fundusz pomocy wdowom i sierotom gildii, albo odbior� ten czek jego trupowi. Czek mia� troch� zawini�te rogi, ale Teppic nie znalaz� na nim �lad�w krwi.
Sprawdzi� no�e, przesun�� pas z rapierem, obejrza� si� i ruszy� truchtem.
Przynajmniej tutaj sprzyja�o mu szcz�cie. Wed�ug tradycji, podczas test�w wykorzystuje si� najwy�ej p� tuzina tras; latem mrowi� si� na nich t�um student�w, wspinaj�cych si� na dachy, wie�e, okapy i kolumny miasta. Wspinaczka by�a popularnym sportem i dziedzin� wsp�zawodnictwa mi�dzy internatami. By�a te� jedn� z nielicznych dziedzin, w kt�rych Teppic radzi� sobie doskonale. Zosta� nawet kapitanem dru�yny, kt�ra pokona�a Dom Skorpiona w fina�ach Igrzysk �cianowych. A czeka�a go jedna z naj�atwiejszych tras.
Zeskoczy� lekko z dachu, wyl�dowa� na parapecie, bez trudu przebieg� wzd�u� milcz�cego budynku, przesadzi� w�sk� szczelin� i znalaz� si� na dach�wkach sali gimnastycznej Reformowanych-Kultyst�w-Ropiej�cego-Boga-Shamharotha Stowarzyszenia M�odych M�czyzn. Przebieg� po spadzistym dachu, bez zwalniania tempa pokona� dwunastostopow� �cian� i trafi� na szeroki, p�aski dach �wi�tyni �lepego Io.
Nad horyzontem wisia� pomara�czowy ksi�yc w pe�ni. Wia�a bryza, niezbyt mocna, ale od�wie�aj�ca jak prysznic. Teppic przyspieszy�, ciesz�c si� ch�odnym podmuchem na twarzy. Zeskoczy� z kraw�dzi dachu dok�adnie na w�sk�, drewnian� k�adk� ponad Alej� Blaszanej Pokrywki.
Kt�r� to k�adk� kto� - wbrew wszelkim oczekiwaniom - w�a�nie usun��.
***
W takich chwilach cale �ycie przewija si� cz�owiekowi przed oczami...
***
Ciotka p�aka�a. Do�� teatralnie, uzna� Teppic, gdy� starsza pani by�a twarda jak podeszwa hipopotama. Ojciec wygl�da� surowo i godnie - je�li tylko o tym nie zapomina� -i pr�bowa� usun�� z umys�u kusz�ce obrazy urwisk i ryb. S�u�ba sta�a w szeregach wzd�u� sali, od g��wnego wej�cia: podr�czne z jednej strony, eunuchowie i lokaje z drugiej. Dygali kolejno, gdy przechodzi�, generuj�c do�� �adn� sinusoid�, kt�r� najwi�kszy matematyk Dysku z pewno�ci� by doceni�, gdyby nie by� akurat zaj�ty przyjmowaniem raz�w kija i s�uchaniem krzyk�w ma�ego cz�owieczka odzianego w co� w rodzaju nocnej koszuli.
- Ale... - Ciotka Teppica wytar�a nos. - Ale to przecie� fach...
- Nonsens, kwiecie pustyni. - Ojciec poklepa� jej d�o�. - To profesja. Co najmniej profesja.
- A jaka mi�dzy nimi r�nica? - za�ka�a.
Ojciec westchn��.
- Pieni�dze, jak rozumiem. Dobrze mu zrobi taka wyprawa. Pozna nowych ludzi, nab�dzie og�ady... B�dzie mia� jakie� zaj�cie i uniknie pokus.
- Ale... skrytob�jstwo... Jest taki m�ody i nigdy nie przejawia� �adnych inklinacji... - Otar�a oczy. - Nie odziedziczy� tego po naszej cz�ci rodziny - doda�a oskar�ycielskim tonem. - Ten tw�j szwagier...
- Wuj Vyrt - wtr�ci� ojciec.
- Je�dzi po �wiecie i zabija ludzi!
- Oni chyba nie u�ywaj� tego s�owa. M�wi� raczej: konkluduje lub anuluje. Albo inhumuje. Tak s�ysza�em.
- Inhumuje?
- Inhumacja to chyba co� w rodzaju ekshumacji, o p�yn�ce wody, tylko �e zanim ci� pochowaj�.
- Uwa�am, �e to okropne. - Poci�gn�a nosem. - Ale s�ysza�am od lady Nooni, �e tylko jeden ch�opiec na pi�tnastu zdaje ko�cowy egzamin. Mo�e rzeczywi�cie, pozw�lmy mu si� wyszale�.
Kr�l Teppicymon XXVII sm�tnie pokiwa� g�ow� i oddali� si�, by pomacha� synowi na po�egnanie. Nie by� tak mocno jak siostra przekonany o okropno�ciach skrytob�jstwa. Z oci�ganiem, ale jednak od dawna zajmowa� si� polityk� i uwa�a�, �e cho� skrytob�jstwo jest gorsze od debaty, to jednak z pewno�ci� lepsze od wojny, cho� pewni ludzie uwa�aj�, �e wojna to to samo, tylko g�o�niejsze. Trzeba te� przyzna�, �e m�ody Vyrt zawsze mia� mn�stwo pieni�dzy i cz�sto przybywa� do pa�acu z kosztownymi podarkami, egzotyczn� opalenizn� i porywaj�cymi opowie�ciami o ludziach, kt�rych pozna� w obcych stronach, zwykle na kr�tko.
�a�owa�, �e w tej chwili Vyrt nie mo�e mu doradzi�. Jego wysoko�� tak�e s�ysza�, �e tylko jeden student na pi�tnastu zostaje prawdziwym skrytob�jc�. Nie by� pewien, co dzieje si� z pozosta�� czternastk�. Podejrzewa� jednak, �e marnych student�w w szkole skrytob�jc�w spotyka co� wi�cej ni� rzucanie w nich kred� przy tablicy i �e szkolne obiady nios� z sob� dodatkowe zagro�enie.
Wszyscy za to zgadzali si�, �e szko�a skrytob�jc�w gwarantuje najlepsze wykszta�cenie og�lne na �wiecie. Wykwalifikowany skrytob�jca powinien umie� si� zachowa� w ka�dym towarzystwie i gra� przynajmniej na jednym instrumencie. Ka�dy inhumowany przez alumn�w szko�y gildii m�g� spoczywa� usatysfakcjonowany, �e anulowa� go kto� o wyrobionym smaku i elegancji.
A poza tym, co ch�opca czeka�o w domu? Kr�lestwo szerokie na dwie mile i d�ugie na sto pi��dziesi�t, w porze wylewu prawie ca�e pokryte wod�, zagro�one z obu stron przez s�siad�w, kt�rzy tolerowali jego istnienie wy��cznie dlatego, �e gdyby go tam nie by�o, bez przerwy walczyliby ze sob� nawzajem.
Tak, Djelibeybi3 by�o kiedy� wielkie - gdy takie prymitywne kraje jak Tsort i Ephebe zamieszkiwa�y tylko bandy nomad�w z r�cznikami na g�owach. Po tych wspania�ych czasach pozosta� tylko rujnuj�co kosztowny pa�ac, troch� zakurzonych ruin na pustyni i - faraon westchn�� - piramidy. Zawsze te piramidy.
Jego przodkom bardzo zale�a�o na piramidach. Faraonowi wcale. Piramidy doprowadzi�y kraj do bankructwa, wyssa�y go do sucha lepiej ni� rzeka. Jedyn� kl�tw� grobowca, na jak� obecnie m�g� sobie pozwoli�, by�o "Spadaj".
Jedyne piramidy, jakie nie wzbudza�y niech�ci, by�y bardzo ma�e i sta�y na granicy ogrod�w. Budowano je za ka�dym razem, gdy zdech� kt�ry� z kot�w.
Obieca� to matce ch�opca.
T�skni� za Artel�. Ma��e�stwo z kobiet� spoza kr�lestwa wywo�a�o prawdziw� burz�, a niekt�re jej obce zwyczaje zdumiewa�y i fascynowa�y nawet jego. Mo�e to od niej nauczy� si� tej dziwnej niech�ci do piramid. W Djelibeybi by�o to jak niech�� do oddychania. Obieca� jej jednak, �e wy�le Teppica do szko�y poza granicami kr�lestwa. Upar�a si�. "Ludzie tutaj niczego si� nie ucz� - t�umaczy�a -tylko pami�taj�".
Gdyby tylko pami�ta�a, �e nie wolno p�ywa� w rzece...
Spojrza� na s�u��cych, �aduj�cych baga� Teppica do powozu, i po raz pierwszy za pami�ci ich obu po�o�y� d�o� na ramieniu syna.
Nie wiedzia�, co ma powiedzie�. Nigdy w�a�ciwie nie mieli�my czasu, �eby si� lepiej pozna�, my�la�. Tak wiele mog�em mu da�... Jedno czy drugie solidne lanie z pewno�ci� nie posz�oby na marne.
- Em... - zacz��. - C�, m�j ch�opcze...
- Tak, ojcze?
- To... tego... pierwszy raz, kiedy samotnie wyje�d�asz z domu...
- Nie, ojcze. Jak pami�tasz, ostatnie lato sp�dzi�em z lordem Fhem-pta-hem.
- Naprawd�? - Przypomnia� sobie, �e istotnie, pa�ac wydawa� si� wtedy cichszy. Przypisywa� to nowym gobelinom.
- Wszystko jedno - rzek�. -Jeste� ju� m�odym m�czyzn�, masz prawie trzyna�cie lat...
- Dwana�cie, ojcze - poprawi� Teppic.
- Jeste� pewien?
- W zesz�ym miesi�cu mia�em urodziny. Podarowa�e� mi p�yt� grzejn� do ��ka.
- Podarowa�em? To niezwyk�e. Czy wyja�ni�em dlaczego?
- Nie, ojcze. - Teppic spojrza� na �agodne, zak�opotane oblicze rodzica. - To bardzo dobra p�yta - doda� pocieszaj�co. - Bardzo j� lubi�.
- Aha. Dobrze. Hm. -Jego wysoko�� raz jeszcze poklepa� syna po ramieniu, jak cz�owiek, kt�ry b�bni palcami po biurku i usi�uje my�le�. Jaki� pomys� chyba wpad� mu do g�owy.
S�u��cy umocowali kufer do dachu powozu, a wo�nica cierpliwie przytrzymywa� otwarte drzwiczki.
- Kiedy m�ody cz�owiek wyrusza w �wiat - zacz�� niepewnie w�adca - s� pewne... no, jest bardzo wa�ne, by pami�ta�... Chodzi o to, �e �wiat jest jednak bardzo du�y, z rozmaitymi... Oczywi�cie, zw�aszcza w mie�cie, gdzie wiele istnieje dodatkowych...
Urwa� i niepewnie machn�� r�k�.
Teppic przyj�� to spokojnie.
- Wszystko w porz�dku, ojcze, Dios, najwy�szy kap�an, wyt�umaczy� mi, �e powinienem regularnie si� k�pa� i nie o�lepn��. Ojciec zamruga� niepewnie.
- Nie �lepniesz chyba? - zapyta�.
- Raczej nie, ojcze.
- Aha. Tak. To doskonale - stwierdzi� kr�l. -Absolutnie wspaniale. Naprawd� dobra wiadomo��.
- Musz� ju� rusza�, ojcze. Nied�ugo sko�czy si� przyp�yw. Jego wysoko�� skin�� g�ow� i poklepa� si� po kieszeniach.
- Co� tu mia�em... - wymrucza�, wy�ledzi� to co� i wsun�� Teppicowi do kieszeni niewielk� sk�rzan� sakiewk�.
Znowu spr�bowa� manewru z ramieniem.
- Ma�y drobia�d�ek - szepn��. - Nie m�w ciotce. Zreszt� i tak nie mo�esz. Posz�a si� po�o�y�. To troch� za wiele jak dla niej.
Teppicowi pozosta�o jeszcze z�o�y� kurczaka w ofierze przed pos�giem Khufta, za�o�yciela Djelibeybi, aby opieku�cza r�ka przodka kierowa�a jego krokami. By�o to ma�e kurcz�, i kiedy Khuft z nim sko�czy�, kr�l zjad� je na obiad.
Djelibeybi by�o niewielkim, zamkni�tym w sobie krajem. Nawet jego plagi by�y raczej �agodne. Wszystkie szacowne rzeczne kr�lestwa miewaj� pot�ne, nadprzyrodzone plagi, ale Stare Pa�stwo przez ostatnie sto lat sta� by�o jedynie na Plag� �aby4.
***
Tego wieczoru znale�li si� daleko od delty Djel i przez Okr�g�e Morze zmierzali do Ankh-Morpork. Teppic przypomnia� sobie o sakiewce i zbada� jej zawarto��. Z mi�o�ci�, ale te� z typowym dla siebie roztargnieniem, ojciec da� mu na drog� korek, p� puszki smaru do siode�, niewielk� spi�ow� monet� nieustalonej warto�ci i wyj�tkowo star� sardynk�.
***
Powszechnie wiadomo, �e tu� przed �mierci� zmys�y staj� si� niezwykle wyczulone. Og�lnie uwa�a si�, �e maj� pom�c w�a�cicielowi wykry� jakiekolwiek mo�liwe wyj�cie z trudnej sytuacji, inne ni� to najbardziej oczywiste.
To nieprawda. Fenomen ten jest klasycznym przyk�adem aktywno�ci zast�pczej. Zmys�y rozpaczliwie koncentruj� si� na czymkolwiek z wyj�tkiem kluczowego problemu. W przypadku Teppica by�a to rozleg�a powierzchnia bruku le��ca jakie� pi�tna�cie s��ni pod nim i zbli�aj�ca si� szybko. Mia� nadziej�, �e bruk zniknie. Problem polega� na tym, �e nied�ugo zniknie rzeczywi�cie. Niewa�ne zreszt�, z jakiego powodu, ale Teppic dostrzega� wok� siebie wiele rzeczy. Promienie ksi�yca l�ni�ce na dachach. Zapach �wie�ego chleba dobiegaj�cy z niedalekiej piekarni. Brz�czenie chrab�szcza, kt�ry przemkn�� w g�r� obok jego ucha. Glos pl�cz�cego dziecka w oddali i szczekanie psa. Cichy powiew powietrza, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem jego rozrzedzenia i braku zaczep�w.
***
Tego roku prawie siedemdziesi�ciu wst�pi�o do szko�y. Skrytob�jcy nie mieli trudnych egzamin�w wst�pnych; do szko�y �atwo by�o si� dosta� i �atwo si� by�o z niej wydosta� (sztuka polega�a na tym, �eby wydosta� si� w pozycji pionowej). Na dziedzi�cu pomi�dzy budynkami gildii t�oczyli si� ch�opcy, maj�cy dwie wsp�lne cechy: du�e kuferki, na kt�rych siedzieli, i ubrania na wyrost, w kt�rych - mniej wi�cej - siedzieli. Niekt�rzy optymi�ci przynosili ze sob� bro�, t� jednak konfiskowano i w ci�gu kilku tygodni odsy�ano do domu.
Teppic obserwowa� ich czujnie. Docenia� teraz zyski, jakie dawa�o mu wychowywanie przez rodzic�w zbyt zaj�tych w�asnymi sprawami, �eby za bardzo si� o niego martwi�, a nawet dostrzega� jego istnienie.
Matka, jak j� pami�ta�, by�a mi�� kobiet�, egocentryczn� jak �yroskop. Lubi�a koty. Nie tylko je czci�a - to akurat robi� ka�dy mieszkaniec kr�lestwa - ale tak�e naprawd� lubi�a. Teppic wiedzia�, �e tradycja nakazuje nadrzecznym kr�lestwom ceni� koty, podejrzewa� jednak, �e zwykle zwierz�ta te by�y pe�ne gracji i stateczne. Koty matki by�y ma�ymi, z�o�liwymi, p�askog�owymi i ��tookimi maniakami.
Ojciec wiele czasu po�wi�ca� na martwienie si� o kr�lestwo. Od czasu do czasu oznajmia�, �e jest mew�, cho� by�o to pewnie wynikiem s�abej pami�ci. Teppic zastanawia� si� niekiedy, jak dosz�o do jego pocz�cia, gdy� rodzice rzadko znajdowali si� w tym samym systemie wsp�rz�dnych, a co dopiero w tym samym stanie ducha.
Fakt ten jako� jednak nast�pi� i �ycie zmusi�o Teppica do wychowywania si� metod� pr�b i b��d�w. Liczni wychowawcy hamowali go lekko, ale czasem mu pomagali. Najlepsi byli ci, kt�rych przyjmowa� ojciec, zw�aszcza w dni, kiedy fruwa� wysoko. Przez jedn� cudown� zim� wychowawc� Teppica by� starszy ju� k�usownik, poluj�cy na ibisy. Do kr�lewskich ogrod�w trafi� przypadkiem, w poszukiwaniu zab��kanej strza�y.
By�y to dni szale�czych gonitw z �o�nierzami, spacer�w po martwych, rozja�nionych �wiat�em ksi�yca ulicach Nekropolii, a przede wszystkim poznawania g�uszaka, straszliwie skomplikowanego urz�dzenia, kt�re - powa�nie zagra�aj�c operatorowi - mog�o zmieni� staw pe�en niewinnego ptactwa wodnego w mis� pasztetu.
Zbadali te� bibliotek�, w tym zamkni�te p�ki - k�usownik mia� liczne talenty, zapewniaj�ce mu zyskown� rozrywk� przy niesprzyjaj�cej pogodzie. Ksi��ki wype�ni�y Teppicowi wiele godzin cichej lektury. Najbardziej spodoba� mu si� "Zamkni�ty pa�ac", prze�o�ony z khaltijskiego przez D�entelmena, z r�cznie barwionymi ilustracjami, w �ci�le ograniczonym nak�adzie. Dzie�o by�o niezwyk�e, ale pouczaj�ce; i kiedy kolejny wychowawca, tym razem wynaj�ty przez kap�an�w, m�ody i romantyczny, zaproponowa� prze�wiczenie z ch�opcem pewnych technik atletycznych, u�ywanych przez klasycznych Pseudopolian, Teppic przez chwil� rozwa�a� propozycj�, po czym wieszakiem na kapelusze powali� m�odzie�ca na ziemi�.
Teppic si� nie kszta�ci�. Wykszta�cenie samo opada�o na niego niczym �upie�.
W �wiecie na zewn�trz jego umys�u zacz�o pada�: kolejne nowe do�wiadczenie. Oczywi�cie s�ysza� o deszczu: �e woda spada z nieba w ma�ych kawa�kach. Po prostu nie spodziewa� si�, �e b�dzie jej tak du�o. W Djelibeybi nigdy nie pada�o.
Mistrzowie spacerowali pomi�dzy ch�opcami niby wilgotne, troch� nastroszone czarne ptaszyska. Teppic jednak zerka� na grupk� starszych uczni�w, stoj�cych niedaleko ozdobionego kolumnami wej�cia do szko�y. Ci tak�e nosili si� na czarno - w r�nych kolorach czerni.
Wtedy po raz pierwszy odkry� kolory tercjalne, kolory po tamtej stronie czerni, kolory otrzymywane w wyniku rozszczepienia czerni w o�mio�ciennym pryzmacie. S� praktycznie nieopisywalne w niemagicznym �rodowisku. Gdyby kto� pr�bowa�, pewnie najpierw poleci�by wypali� co� nielegalnego, a potem dobrze si� przyjrze� skrzyd�om szpaka.
Starsi krytycznie obserwowali nowo przyby�ych.
Teppic przygl�da� si� im. Je�li nie liczy� koloru, ich ubrania skrojone by�y zgodnie z najnowsz� mod� - obecnie sugeruj�c� szerokie kapelusze, podkre�lone ramiona, w�skie talie i szpiczaste buty, przez co nad��aj�cy za ni� sprawiali wra�enie niezwykle elegancko ubranych gwo�dzi.
B�d� taki jak oni, powiedzia� sobie Teppic.
Chocia� pewnie b�d� si� lepiej ubiera�, doda� w my�lach.
Przypomnia� sobie jedn� z tych kr�tkich, tajemniczych wizyt wuja Vyrta. Siedzieli wtedy na schodach prowadz�cych nad Djel.
- At�as i sk�ra si� nie nadaj�. Ani �adna bi�uteria. Nie mo�esz nosi� niczego, co b�yszczy, skrzypi albo d�wi�czy. Trzymaj si� surowego jedwabiu i aksamitu. Nie to jest najwa�niejsze, ilu ludzi inhumujesz, ale to, ilu z nich nie zdo�a inhumowa� ciebie.
***
Porusza� si� w nierozs�dnym tempie, ale teraz mog�o mu to pom�c. Wygi�� si� nad pustk� zau�ka, rozpaczliwie wyci�gn�� r�ce i poczu�, �e palce muskaj� parapet okna. To wystarczy�o, �eby go obr�ci�. Uderzy� o pop�kany tynk z tak� si��, �e straci� ostatnie resztki tchu. Zacz�� si� zsuwa� po pionowej �cianie...
***
- Ch�opcze!
Teppic podni�s� g�ow�. Obok sta� starszy skrytob�jca z fioletow� wst�g� nauczyciela na piersi. By� pierwszym skrytob�jc� - nie licz�c wuja Vyrta - kt�rego Teppic widzia� z bliska. Wydawa� si� ca�kiem sympatyczny. Ch�opiec m�g�by go sobie wyobrazi� przy produkcji kie�bas.
- Do mnie m�wi�e�? - zapyta�.
- Masz wsta�, kiedy zwracasz si� do mistrza - upomnia�a go rumiana twarz.
- Mam?
Teppic by� zafascynowany. Zastanawia� si�, jak mo�na to osi�gn��. Dyscyplina jak dot�d nie nale�a�a do g��wnych element�w jego �ycia. Wi�kszo�� wychowawc�w tak wyprowadza� z r�wnowagi widok w�adcy, siedz�cego niekiedy na drzwiach, �e jak najszybciej ko�czyli lekcje i zamykali si� w pokojach.
- Mam, sir - poprawi� nauczyciel. Zajrza� do trzymanych w r�ku papier�w. - Jak ci na imi�, ch�opcze?
- Ksi��� Pteppic ze Starego Pa�stwa, Kr�lestwa S�o�ca - wyja�ni� swobodnie Teppic. - Rozumiem, �e jeste� ignorantem w sprawach etykiety, ale nie powiniene� mnie nazywa� "sir" i powiniene� uderza� czo�em o ziemi�, kiedy si� do mnie zwracasz.
- Pateppic? - powt�rzy� mistrz.
- Nie. Pteppic.
- Aha. Teppic. - Mistrz zaznaczy� imi� na li�cie. U�miechn�� si� szeroko. - C�, wasza wysoko�� - powiedzia�. - Jestem Grunworth Nivor, tw�j opiekun. Trafi�e� do Domu �mii. Wedle mojej wiedzy, na Dysku istnieje przynajmniej jedena�cie Kr�lestw S�o�ca. Do ko�ca tygodnia przedstawisz kr�tkie wypracowanie, opisuj�ce ich po�o�enie geograficzne, ustr�j polityczny, stolice i g��wne siedziby rz�du, a tak�e sugerowan� tras� do alkowy dowolnie wybranej g�owy pa�stwa. Jednak�e na Dysku jest tylko jeden Dom �mii. Mi�ego dnia, ch�opcze.
Nauczyciel odwr�ci� si� i ruszy� ku kolejnemu przestraszonemu uczniowi.
- Nie jest taki z�y - odezwa� si� g�os za Teppikiem. - Zreszt� wszystko to znajdziesz w bibliotece. Je�li chcesz, mog� ci pokaza�. Jestem Chidder.
Teppic odwr�ci� si�. Zwraca� si� do niego ch�opiec mniej wi�cej w jego wieku i podobnego wzrostu. Jego czarny str�j - zwyk�a czer� Pierwszego Roku - wygl�da�, jakby przybijano mu go do cia�a po kawa�ku.
Ch�opiec wyci�gn�� r�k�. Teppic przyjrza� si� jej uprzejmie.
- Tak?
- Jak ci na imi�, ma�y?
Teppic wyprostowa� si�. Mia� ju� dosy� takiego traktowania.
- Ma�y? Wiedz, �e w moich �y�ach p�ynie krew faraon�w. Ch�opak patrzy� na niego wcale nie przestraszony. Pochyli� g�ow� w bok i u�miechn�� si� lekko.
- A chcia�by�, �eby tam zosta�a? - zapyta�.
***
Piekarnia by�a tu� obok; garstka pracownik�w wysz�a na stosunkowo �wie�e przed �witem powietrze, by zapali� papierosa i chwil� odetchn�� po pustynnym �arze piec�w. Ich g�osy wznosi�y si� a� do Teppica, ukrytego w cieniu. �ciska� b�ogos�awiony okienny parapet i szuka� w�r�d cegie� oparcia dla st�p.
Nie jest tak �le, powtarza� sobie. Bywa�e� na gorszych �cianach. Na przyk�ad osiowa elewacja pa�acu Patrycjusza zesz�ej zimy, kiedy rynny si� przepe�ni�y i ca�y mur pokrywa�a warstwa lodu. Ta �cianka to niewiele wi�cej ni� tr�jka, najwy�ej 3,2. Ty i Chiddy chodzili�cie po takich na spacer, zamiast tupa� po ulicy. To tylko kwestia perspektywy.
Perspektywa... Spojrza� w d�, na dwana�cie s��ni niesko�czono�ci. Ch�opie, we� si� w gar��. Nie, we� w gar�� t� �cian�... Prawa stopa znalaz�a wn�k� po wykruszonej zaprawie; palce wsun�y si� w ni� niemal bez �wiadomego polecenia m�zgu. M�zg w tej chwili by� zbyt poruszony, by po�wi�ca� wydarzeniom wi�cej ni� tylko przelotn� uwag�.
Teppic nabra� tchu, opu�ci� r�k� do pasa, chwyci� sztylet i wbi� go mi�dzy ceg�y, zanim grawitacja zauwa�y�a, co si� dzieje. Zawis� zdyszany i czeka�, a� znowu o nim zapomni. Potem przesun�� cia�o w bok i spr�bowa� tego samego manewru po raz drugi.
W dole jeden z piekarzy opowiedzia� soczysty dowcip i strzepn�� z ucha kawa�ek tynku. Jego koledzy wybuchn�li �miechem. Teppic tymczasem stan�� w ciemno�ci, utrzymuj�c r�wnowag� na dw�ch ig�ach klatchia�skiej stali, i ostro�nie przesun�� d�onie wzd�u� �ciany do okna, kt�rego parapet zapewni� mu chwilowy ratunek.
Okno by�o zamkni�te. Porz�dny cios z pewno�ci� by je otworzy�, ale r�wnocze�nie pchn��by go w ty�, w pustk�. Teppic westchn��, z delikatno�ci� zegarmistrza wyj�� z sakiewki diamentowy cyrkiel i powoli wykre�li� ko�o na zakurzonym szkle.
***
- Sam go nie� - powiedzia� Chidder. - Takie tu s� zasady. Teppic spojrza� na kufer. Pomys� wyda� mu si� intryguj�cy.
- W domu mamy do tego ludzi - wyja�ni�. - Eunuch�w i tak dalej.
- Powiniene� jednego ze sob� przywie��.
- �le znosz� podr�e.
W rzeczywisto�ci twardo odrzuci� sugesti�, �e powinien mu towarzyszy� niewielki orszak. Dios d�sa� si� przez kilka dni. Nie tak powinien wyrusza� w �wiat cz�onek kr�lewskiego rodu, oznajmi�. Teppic nie ust�pi�. By� prawie pewien, �e skrytob�jcy nie powinni chodzi� do pracy w towarzystwie podr�cznych i tr�baczy. Teraz jednak uzna�, �e pomys� nie by� tak ca�kiem pozbawiony sensu. Szarpn�� kuferek na pr�b� i uda�o mu si� zarzuci� go sobie na ramiona.
- Wi�c twoja rodzina jest bogata? - zapyta� Chidder, id�c ko�o niego.
Teppic zastanowi� si� chwil�.
- Nie, w�a�ciwie nie. U nas hoduj� g��wnie melony, czosnek i takie r�ne. Poza tym stoj� na ulicach i krzycz� "hurra".
- M�wisz o swoich rodzicach? - zdziwi� si� Chidder.
- O nich? Nie, m�j ojciec jest faraonem. Matka by�a chyba konkubin�.
- My�la�em, �e to jaka� ro�lina.
- Raczej nie. Nigdy jako� o tym nie rozmawiali�my. Zreszt� umar�a, jak jeszcze by�em ma�y.
- To okropne - stwierdzi� uprzejmie Chidder.
- Posz�a pop�ywa� przy �wietle ksi�yca w czym�, co okaza�o si� krokodylem. - Teppic stara� si� nie okazywa�, jak urazi�a go reakcja ch�opca.
- M�j ojciec pracuje w handlu - powiedzia� Chidder, gdy przechodzili pod �ukiem wej�cia.
- Fascynuj�ce - przyzna� grzecznie Teppic. Przyt�acza�y go te wszystkie nowe do�wiadczenia. - Nigdy nie by�em w handlu, ale s�ysza�em, �e to wspaniali ludzie.
Przez kolejn� godzin� czy dwie, Chidder - kt�ry kroczy� przez �ycie spokojnie, jakby ju� dawno je rozpracowa� - wprowadza� Teppica w rozmaite tajemnice internat�w, klas i kanalizacji. Kanalizacj�, z r�nych powod�w, zostawi� na sam koniec.
- �adnych? - nie dowierza�.
- Mamy wiadra i inne rzeczy - odpar� wymijaj�co Teppic. - I du�o s�u�by.
- Troch� staromodne jest to twoje kr�lestwo. Teppic kiwn�� g�ow�.
- To przez piramidy - wyja�ni�. - Poch�aniaj� wszystkie pieni�dze.
- Przypuszczam, �e s� kosztowne.
- Niespecjalnie. Budujemy je z kamieni. - Ch�opiec westchn��. - Mamy mn�stwo kamieni. I piasku. Kamie� i piasek. W tym jeste�my dobrzy. Gdyby� kiedy� potrzebowa� kamieni i piasku, jeste�my w�a�ciwymi lud�mi. To wyko�czenie wn�trza jest naprawd� kosztowne. Wci�� nie sp�acili�my rachunku za dziadkow�, a przecie� nie by�a wielka: tylko trzy komory.
Teppic odwr�ci� si� i wyjrza� przez okno. Podczas rozmowy wr�cili do wsp�lnej sypialni.
- Ca�e kr�lestwo jest zad�u�one - wyzna� cicho. - Nawet nasze d�ugi s� zad�u�one. W�a�ciwie to z tego powodu przyjecha�em. Kto� z rodziny musi zarabia� jakie� pieni�dze. Nast�pca tronu nie mo�e si� ju� w��czy� po pa�acu i udawa� ornamentu. Musi wzi�� si� do pracy i zrobi� co� po�ytecznego dla spo�ecze�stwa.
Chidder opar� d�o� o parapet.
- A nie mogliby�cie zdj�� z piramid troch� towaru? - zapyta�.
- Nie �artuj.
- Przepraszam.
Teppic spogl�da� pos�pnie w d�.
- Mn�stwo tu ludzi - zauwa�y�, pr�buj�c zmieni� temat. - Nie s�dzi�em, �e szko�a b�dzie taka du�a. - Zadr�a�. - I taka zimna.
- Ludzie ci�gle odpadaj�. Nie wytrzymuj� nauki. Najwa�niejsze, to wiedzie�, co jest co i kto jest kto. Widzisz tego tam?
Wskaza� palcem grup� starszych uczni�w, stoj�cych mi�dzy kolumnami przy wej�ciu.
- Ten wysoki? Z twarz� jak czubek buta?
- To Flimoe. Uwa�aj na niego. Je�li zaprosi ci� w swojej pracowni na grzank�, nie id�.
- A kim jest ten dzieciak z lokami? - zapyta� Teppic.
Wskaza� ch�opca, kt�rym zajmowa�a si� wyblak�a z wygl�du kobieta. Liza�a chusteczk� i �ciera�a wyimaginowane �lady brudu z jego twarzy. Kiedy sko�czy�a, poprawi�a mu ko�nierzyk.
Chidder wyci�gn�� szyj�.
- Och, po prostu nowy dzieciak - wyja�ni�. - Arthur jaki�tam. Maminsynek, jak widz�. Nie przetrwa d�ugo.
- Nie by�bym taki pewny. My te� jeste�my w pewnym sensie maminsynkami, a przetrwali�my tysi�ce lat.
***
Szklany kr��ek wpad� do wn�trza i brz�kn�� o pod�og�. Przez kilka minut nie zabrzmia� �aden inny d�wi�k. Potem nast�pi�o cichutkie pukni�cie naczynia z oliw�. Cie�, le��cy na okiennym parapecie, cmentarzysku much, okaza� si� r�k�, z ro�linn� powolno�ci� pe�zn�c� w stron� haczyka.
Zgrzytn�� metal i cale okno uchyli�o si� w trybologicznej ciszy.
Przez minut� czy dwie pe�n� kurzu przestrze� wype�nia�a intensywna nieobecno�� d�wi�ku, wywo�ywana przez kogo� poruszaj�cego si� z najwy�sz� ostro�no�ci�. Jeszcze raz trysn�a oliwa i szepn�� metal, gdy odsun�� si� rygiel klapy prowadz�cej na dach.
Teppic czeka�, a� dogoni go w�asny oddech, i w tej w�a�nie chwili us�ysza� d�wi�k. Rozbrzmiewa� gdzie� w�r�d bia�ego szumu, na samej granicy s�yszalno�ci, ale nie by�o w�tpliwo�ci co do jego �r�d�a. Kto� czeka� przy klapie i w�a�nie przycisn�� r�k� kawa�ek papieru, �eby nie szele�ci� na wietrze.
D�o� Teppica porzuci�a rygiel. Starannie dobieraj�c drog�, ch�opiec przeszed� po brudnej pod�odze i obmacuj�c drewniane �ciany, trafi� na drzwi. Tym razem nie ryzykowa�, ale odkorkowa� butelk� oliwy i odczeka�, a� bezg�o�na kropla spadnie na zawiasy.
W chwil� p�niej znalaz� si� po drugiej stronie. Szczur, spokojnie patroluj�cy przewiewny korytarz, ledwie si� powstrzyma� od po�kni�cia w�asnego j�zyka, gdy Teppic przep�yn�� obok.
Na ko�cu by�y jeszcze jedne drzwi i labirynt zakurzonych magazyn�w. Wreszcie znalaz� schody. Oceni�, �e jest o jakie� pi�tna�cie s��ni od klapy. Po drodze nie zauwa�y� przewod�w kominowych. Nic nie powinno przeszkadza� na dachu.
Przykucn�� i wyj�� zawini�tko z no�ami - aksamitna czer� znaczy�a ciemniejszy prostok�t w�r�d mroku. Teppic wybra� numer pi��, n� nie dla ka�dego, ale skuteczny, je�li si� opanuje pos�ugiwanie nim.
Wkr�tce potem ch�opiec wysun�� g�ow� ponad kraw�d� dachu, z ramieniem odci�gni�tym w ty�, lecz gotowym, by wyprostowa� si� nagle w skomplikowanym oddzia�ywaniu sil, kt�re z�o�� si�, wysy�aj�c kilka uncji stali w lot po�r�d nocy.
Mericet siedzia� przy klapie i spogl�da� na sw�j notatnik. Wzrok Teppica si�gn�� pod�u�nego pomostu, opartego r�wno o parapet kilka st�p dalej.
By� pewien, �e nie wyda� �adnego d�wi�ku. M�g�by przysi�c, �e egzaminator us�ysza� odg�os padaj�cego na niego spojrzenia.
Starzec uni�s� �ys� g�ow�.
- Dzi�kuj�, panie Teppic - powiedzia�. - Prosz� kontynuowa�.
Teppic poczu�, �e zimny pot wyst�puje mu na sk�r�. Patrzy� na pomost, na egzaminatora, potem na n�,
- Tak jest, sir - wykrztusi� w ko�cu. W tych okoliczno�ciach nie wyda�o mu si� to wystarczaj�ce. - Dzi�kuj� panu, sir - doda�.
***
Na zawsze mia� zapami�ta� swoj� pierwsz� noc we wsp�lnej sypialni. By�a dostatecznie obszerna, by pomie�ci� osiemnastu ch�opc�w Domu �mii, i dostatecznie pe�na przeci�g�w, by zmie�ci� ca�e wielkie zewn�trze. Jej projektant by� mo�e pami�ta� o wygodzie, ale jedynie po to, �eby unika� jej, kiedy tylko by�o to mo�liwe. W rezultacie zbudowa� pomieszczenie, kt�re mog�o by� zimniejsze ni� powietrze na zewn�trz.
- My�la�em, �e ka�dy dostanie w�asny pok�j - mrukn�� Teppic. Chidder, kt�ry zaj�� najmniej widoczne ��ko w ca�ej lod�wce, skin�� mu g�ow�.
- P�niej - obieca�. Po�o�y� si� i sykn��. - Jak my�lisz, ostrz� te spr�yny?
Teppic milcza�. ��ko by�o nawet wygodniejsze od tego, w kt�rym sypia� w domu. Rodzice, jako szlachetnie urodzeni, akceptowali dla swoich dzieci warunki �ycia, jakie od r�ki odrzuci�aby rodzina zubo�a�ych komar�w.
Wyci�gn�� si� na cienkim materacu i przemy�la� wydarzenia minionego dnia. Wpisano go na list� skrytob�jc�w, no dobrze, uczni�w skrytob�jc�w, ju� ponad siedem godzin temu, a jak dot�d nie dali mu nawet no�a do r�ki. Oczywi�cie, jutro te� jest dzie�...
Chidder pochyli� si� nad nim.
- Gdzie jest Arthur? - zapyta�.
Teppic zerkn�� na s�siednie ��ko. Na jego �rodku le�a� sm�tnie ma�y tobo�ek ubra�, ale nie by�o �ladu w�a�ciciela.
- My�lisz, �e uciek�? - zapyta�, rozgl�daj�c si� badawczo.
- To mo�liwe - zgodzi� si� Chidder. - Cz�sto si� zdarza. Wiesz, maminsynek, pierwsza noc poza domem...
Drzwi sali otworzy�y si� wolno i Arthur wkroczy� ty�em, ci�gn�c za sob� du�ego i bardzo opornego koz�a. Zwierz� opiera�o si� gwa�townie przez ca�� drog� mi�dzy dwoma rz�dami ��ek.
Ch�opcy przygl�dali si� w milczeniu. Arthur przywi�za� kozia do ��ka, wysypa� na koc zawarto�� tobo�ka, znalaz� kilka czarnych �wiec, p�czek zi�, �a�cuch czaszek i kawa�ek kredy. Z zaczerwienion� twarz� i min� cz�owieka, kt�ry uczyni to, co uwa�a za s�uszne, cho�by nie wiem co si� dzia�o, wykre�li� wok� ��ka podw�jny kr�g, ukl�kn�� i wype�ni� przestrze� mi�dzy dwiema liniami zestawem symboli okultystycznych - najbardziej ponurym, jaki Teppic w �yciu widzia�. Kiedy sko�czy�, ustawi� �wiece w strategicznych punktach i zapali� je; p�on�y nier�wno i wydziela�y zapach sugeruj�cy, �e cz�owiek tak naprawd� wcale nie chce wiedzie�, z czego zosta�y zrobione.
Potem wyci�gn�� kr�tki n� z czerwon� r�koje�ci�, zbli�y� si� do koz�a...
Poduszka trafi�a go w g�ow�.
- A niech go! Pobo�ni� si� znalaz�!
Arthur wypu�ci� n� i zala� si� �zami. Chidder usiad� na ��ku.
- To ty, Cheesewright! - powiedzia�. - Widzia�em. Cheesewright, chudy ch�opak o rudych w�osach i twarzy, kt�ra by�a jednym wielkim piegiem, rzuci� mu gniewne spojrzenie.
- Tego ju� za wiele - o�wiadczy�. - Zasn�� nie mo�na od ca�ej tej religii. Przecie� tylko ma�e dzieci odmawiaj� paciorek przed spaniem, a my tu mamy si� uczy� na skrytob�jc�w...
- M�g�by� uprzejmie si� zamkn��, Cheesewright? - wrzasn�� Chidder. - �wiat by�by lepszy, gdyby wi�cej ludzi odmawia�o pacierz. Wiem, �e sam te� nie modl� si� tak cz�sto, jak powinienem...
Poduszka przerwa�a mu w p� s�owa. Poderwa� si� z ��ka i wymachuj�c pi�ciami, skoczy� na rudow�osego przeciwnika.
Gdy reszta ch�opc�w otoczy�a walcz�c� dw�jk�, Teppic wy�lizn�� si� spod koca i podszed� do Arthura, kt�ry siedzia� na brzegu ��ka i szlocha�.
Teppic poklepa� go po ramieniu, uznaj�c, �e czynno�� ta powinna dodawa� ludziom otuchy.
- Nie masz si� o co maza�, ma�y - rzuci� szorstko.
- Ale... Ale zamazali mi wszystkie runy. Ju� za p�no. A to znaczy, �e Wielki Orm przyjdzie tu noc� i nawinie moje wn�trzno�ci na kij! i...
- Naprawd�?
- I wyssie mi oczy. Tak m�wi�a mama.
- O rany... - szepn�� zafascynowany Teppic. - Naprawd�? -
Dobrze si� z�o�y�o, �e zaj�� ��ko naprzeciw Arthura i teraz b�dzie mia� �wietny widok. - A jaka to religia?
-Jeste�my �cis�ymi Autoryzowanymi Ormitami - wyja�ni� Arthur. Wytar� nos. - A ty nie masz boga?
- Ale� mam - odpar� z wahaniem Teppic. - Z ca�� pewno�ci�.
- Ale jako� nie chcesz z nim rozmawia�.
- Nie mog�. -Teppic pokr�ci� g�ow�. - Nie tutaj. Nie us�ysza�by mnie.
- M�j b�g s�yszy mnie, gdziekolwiek jestem - zapewni� z przekonaniem Arthur.
- C�... M�j ma k�opoty, je�li staniesz po przeciwnej stronie pokoju. To bywa kr�puj�ce.
- Nie jeste� chyba Offlianinem? - spyta� Arthur. Offler by� Bogiem Krokodylem i nie mia� uszu.
- Nie.
- Wi�c jakiego boga czcisz?
- Trudno powiedzie�, �e czcz� - mrukn�� zak�opotany Teppic. - Nie nazwa�bym tego czci�. To znaczy owszem, jest w porz�dku. To m�j ojciec, je�li koniecznie chcesz wiedzie�.
Arthur szeroko otworzy� zaczerwienione oczy.
- Jeste� synem boga? - wyszepta�.
- Tam, sk�d pochodz�, wi��e si� to z funkcj� kr�la - t�umaczy� pospiesznie Teppic. - Nie jest to zbyt ci�ka praca. Wiesz, to w�a�ciwie kap�ani kieruj� pa�stwem. On tylko ma dopilnowa�, �eby co roku wyla�a rzeka, i wiesz, s�u�y Wielkiej Krowie Niebia�skiej Kopu�y. Kiedy� s�u�y�.
- Wielkiej...
- Mojej matce - wyja�ni� Teppic. - To troch� kr�puj�ce.
- Czy pora�a ludzi?
- Chyba nie. Nigdy o tym nie m�wi�.
Arthur wskaza� ram� ��ka. W ca�ym zamieszaniu kozio� przegryz� sznurek i potruchta� za drzwi, obiecuj�c sobie, �e ju� na zawsze sko�czy z religi�.
- B�d� mia� straszne k�opoty - wyzna� Arthur. - Pewnie nie m�g�by� prosi� ojca, �eby wyt�umaczy� wszystko Wielkiemu Ormowi?
- Mo�e mu si� uda - mrukn�� z pow�tpiewaniem Teppic. - I tak mia�em jutro pisa� do domu.
- Wielki Orm przebywa zwykle w jednym z Ni�szych Piekie�, sk�d obserwuje wszystko, co robimy. A w ka�dym razie wszystko, co ja robi�. Zostali�my ju� tylko ja i mama, a ona nie robi nic, co warto by ogl�da�.
- Powiem mu o tym.
- My�lisz, �e Wielki Orm przyjdzie dzi� w nocy?
- Raczej nie. Poprosz� ojca, �eby z nim porozmawia� i powiedzia�, �eby nie przychodzi�.
Na drugim ko�cu sali Chidder kl�cza� Cheesewrightowi na plecach i rytmicznie uderza� jego g�ow� o pod�og�.
- Powt�rz to - rozkaza�. - No ju�. To nic z�ego...
- To nic z�ego, �e kto� ma do�� odwagi... Niech ci� demony porw�, Chidder, ty draniu...
- Nie s�ysz� ci�, Cheesewright.
- Do�� odwagi, �eby odmawia� pacierz przy wszystkich, ty zgni�y...
- Dobrze. I nie zapominaj o tym.
Po zgaszeniu �wiat�a, Teppic le�a� w ��ku i my�la� o religii. By�a to z pewno�ci� niezwykle skomplikowana kwestia.
Dolina Djel mia�a w�asnych, prywatnych bog�w, nie maj�cych nic wsp�lnego z zewn�trznym �wiatem. Jej mieszka�cy zawsze byli z tego bardzo dumni. Bogowie - m�drzy i sprawiedliwi - kierowali �yciem ludzi z wpraw� i talentem, co do tego nie by�o najmniejszych w�tpliwo�ci. Istnia�y jednak zagadki.
Na przyk�ad ojciec sprawia�, �e s�o�ce wschodzi�o, rzeka wylewa�a i tak dalej. To podstawa, co�, co faraonowie robili od czas�w Khufta, nie mo�na kwestionowa� czego� tak oczywistego. Problem w tym, czy sprawia�, �e s�o�ce wschodzi�o w Dolinie, czy wsz�dzie na �wiecie? Wsch�d s�o�ca w Dolinie wydawa� si� rozs�dniejszym za�o�eniem, w ko�cu ojcu lat nie ubywa�o; trudno jednak sobie wyobrazi�, �e s�o�ce wschodzi wsz�dzie, tylko nie w Dolinie, co z kolei prowadzi�o do niepokoj�cego wniosku, �e s�o�ce by wzesz�o, nawet gdyby ojciec o nim zapomnia�, co prawdopodobnie by�o zgodne z rzeczywisto�ci�. Teppic musia� przyzna�, �e nigdy nie widzia� ojca zajmuj�cego si� wschodem s�o�ca. Mo�na by si� spodziewa� przynajmniej st�kni�cia z wysi�ku tu� przed �witem. Ojciec nigdy nie wstawa� przed �niadaniem. A s�o�ce wschodzi�o i tak.
D�ugo nie m�g� zasn��. ��ko, cokolwiek by m�wi� Chidder, by�o za mi�kkie, powietrze za zimne, a co najgorsze, niebo za oknami by�o za ciemne. W domu rozja�nia�yby je flary nekropolii, bezg�o�ne p�omienie - niesamowite, ale te� znajome i uspokajaj�ce. Jakby przodkowie spogl�dali na niego ponad rzek�. Teppic nie lubi� ciemno�ci. Nast�pnego wieczoru kolejny ch�opiec z ich sali, pochodz�cy gdzie� z dalekiego wybrze�a, troch� zawstydzony, pr�bowa� wsadzi� jeszcze innego ch�opca do wiklinowej klatki, kt�r� zrobi� na zaj�ciach Rzemios�a, i pod�o�y� ogie�. W dzie� p�niej Snoxall, kt�ry mia� ��ko przy drzwiach i pochodzi� z jakiego� ma�ego pa�stewka w�r�d las�w, pomalowa� si� na zielono i poprosi� o ochotnik�w, kt�rzy by pozwolili owin�� swoje wn�trzno�ci wok� drzewa. W czwartek wybuch�a niewielka wojna mi�dzy czcicielami Bogini Matki w jej aspekcie Ksi�yca, a jej czcicielami w aspekcie wielkiej grubej kobiety z ogromnymi po�ladkami. Wtedy interweniowali nauczyciele. Wyja�nili, �e religia, cho� to pi�kna rzecz, mo�e doprowadzi� za daleko.
***
Teppic podejrzewa�, �e niepunktualno�� jest niewybaczalna. Ale z pewno�ci� Mericet musi si� zjawi� w wie�y pierwszy, a on sam szed� najkr�tsz� tras�. Starzec nie m�g� go przecie� wyprzedzi�. Nawiasem m�wi�c, nie m�g� te� pierwszy dobiec do pomostu nad zau�kiem... Na pewno zdj�� pomost przed spotkaniem, t�umaczy� sobie Teppic, a potem wspi�� si� na dach, kiedy ja wspina�em si� po �cianie.
Nie wierzy� w ani jedno s�owo.
Przebieg� po szczycie dachu, uwa�aj�c na obluzowane dach�wki i linki potykaczy. Wyobra�nia w ka�dym cieniu ukazywa�a mu przyczajone postacie.
Przed nim wyros�a dzwonnica. Teppic przystan��, �eby j� obejrze�. Widzia� j� ju� tysi�ce razy i wspina� si� na ni� wielokrotnie, chocia� mia�a najwy�ej 1,8, mimo interesuj�cego przej�cia przez mosi�n� kopu�� na szczycie. By�a zwyk�ym elementem krajobrazu. Przez to teraz wydawa�a si� straszniejsza; wznosi�a w g�r� sw� kr�p�, gro�n� sylwetk�, dobrze widoczn� na tle szarego nieba.
Teppic zbli�a� si� teraz ostro�niej, ukosem po spadzistym dachu. Przysz�o mu do g�owy, �e tam, w g�rze, na kopule, s� jego inicja�y, a obok inicja�y Chiddy'ego i setek m�odych skrytob�jc�w, i �e pozostan� tam, cho�by nawet zgin�� dzi� w nocy. Ta my�l doda�a mu otuchy. Tyle �e nie za bardzo.
Odwin�� lin� i bez trudu zarzuci� j� na gzyms biegn�cy wok� wie�y tu� pod kopu��. Poci�gn�� i us�ysza� cichy brz�k, gdy kotwiczka zaczepi�a o mur. Wtedy szarpn�� z ca�ej si�y, opieraj�c nog� o komin.
Nagle, bez �adnego d�wi�ku, cz�� gzymsu poruszy�a si� i run�a w d�.
Z trzaskiem uderzy�a o dach i zsun�a si� po dach�wkach. Kolejn� chwil� ciszy przerwa� odleg�y huk, gdy gzyms roztrzaska� si� na ulicy.
Cisza zaleg�a nad dachami. Tam gdzie sta� Teppic, jedynie bryza porusza�a rozgrzanym powietrzem.
Po kilku minutach wynurzy� si� z cienia komina; na ustach mia� dziwny, straszny u�miech.
Nic, co m�g�by wymy�li� egzaminator, nie by�o nieuczciwe. Klienci skrytob�jcy mieli zwykle do�� pieni�dzy, �eby op�aci� rozmaite pomys�owe �rodki obronne, a nawet w�asnych skrytob�jc�w5. Mericet nie pr�bowa� go zabi�; stara� si� tylko sk�oni� go, �eby sam si� zabi�.
Teppic zbli�y� si� do podstawy wie�y i znalaz� rynn�. Ku jego zdumieniu, nie by�a pokryta ma�ci� po�lizgow�, ale delikatnie badaj�ce powierzchni� palce natrafi�y na zatrute ig�y, pomalowane na czarno i przyklejone o