2790
Szczegóły |
Tytuł |
2790 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2790 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TERRY PRATCHETT
Panowie i Damy
NOTA OD AUTORA
Og�lnie rzecz bior�c, wi�kszo�� ksi��ek ze �wiata Dysku tworzy zwart� ca�o�� i jest kompletnymi opowie�ciami. Czytanie ich w pewnym okre�lonym porz�dku pomaga, ale nie jest kluczowe.
Ta jest inna. Nie mog�em zignorowa� tego, co zdarzy�o si� wcze�niej. Babcia Weatherwax pojawi�a si� po raz pierwszy w "R�wnoumagicznieniu". W "Trzech wied�mach" zosta�a nieoficjaln� przewodnicz�c� male�kiego sabatu, z�o�onego z pogodnej i wielokrotnie zam�nej niani Ogg oraz m�odej Magrat, tej z ciekn�cym nosem i rozczochranymi w�osami, kt�ra ma sk�onno�� do roztkliwiania si� nad kroplami deszczu, r�ami i w�sikami koci�t.
A to, co si� zdarzy�o, to intryga nie ca�kiem niepodobna do tej ze sztuki o s�awnym szkockim kr�lu. W rezultacie Verence II zosta� w�adc� do�� g�rzystej, poro�ni�tej lasami krainy Lancre.
W�a�ciwie co� takiego nie powinno si� zdarzy�, poniewa� formalnie wcale nie by� nast�pc� tronu, ale czarownicom wyda� si� najlepszym cz�owiekiem na to stanowisko, a - jak to m�wi� - wszystko dobre, co si� dobrze ko�czy. Sko�czy�o si� te� tym, �e Magrat osi�gn�a bardzo niepewne porozumienie z Verence'em... Rzeczywi�cie bardzo niepewne, gdy� oboje byli tak wstydliwi, �e gdy tylko spotkali si� razem, natychmiast zapominali, co mieli sobie powiedzie�. A kiedy kt�re� z nich zdo�a�o jednak co� wymamrota�, to drugie nie rozumia�o i obra�a�o si�, i oboje d�ugo si� zastanawiali, co kto mia� na my�li. Mo�e to by�a mi�o�� lub co� bardzo zbli�onego.
W "Wyprawie czarownic" wszystkie trzy musia�y wyruszy� przez p� kontynentu, �eby stawi� czo�o matce chrzestnej (kt�ra z�o�y�a Przeznaczeniu propozycj� nie do odrzucenia).
To jest historia o tym, co si� dzia�o, kiedy wr�ci�y do domu.
A TERAZ CZYTAJCIE DALEJ...
Teraz czytajcie dalej...
Kiedy to si� zaczyna?
Jest bardzo niewiele pocz�tk�w. Oczywi�cie, czasem wydaje si�, �e co� si� zaczyna w�a�nie w tej chwili: kurtyna idzie w g�r�, przesuwa si� pierwszy pionek, pada pierwszy strza�1 - ale to nie s� pocz�tki. Przedstawienie, gra czy wojna to tylko niewielka dziurka w ta�mie wydarze�, kt�ra mo�e si�ga� tysi�ce lat w przesz�o��. Chodzi o to, �e zawsze co� by�o "przedtem". I zawsze wyst�puje jakie� "Teraz czytajcie dalej".
Wiele ludzkiej pomys�owo�ci i energii po�wi�cono na poszukiwanie ostatecznego Przedtem.
Obecny stan wiedzy mo�na podsumowa� nast�puj�co:
Na pocz�tku by�o nic, kt�re wybuch�o.
Inne teorie ostatecznego pocz�tku m�wi� o bogach stwarzaj�cych wszech�wiat z �eber, wn�trzno�ci i j�der swego ojca2. Tych teorii jest sporo. S� interesuj�ce nie z powodu tego, co m�wi� o kosmologii, ale tego, co m�wi� o ludziach. Jak my�licie, z kt�rej cz�ci cia�a zrobili wasze miasto?
Ale ta opowie�� zaczyna si� na �wiecie Dysku, kt�ry sunie przez kosmos na grzbietach olbrzymich s�oni stoj�cych na skorupie gigantycznego ��wia. I nie jest zbudowany z �adnych kawa�k�w niczyjego cia�a.
Ale od czego zacz��?
Tysi�ce lat temu? Kiedy wielka kaskada gor�cych kamieni z hukiem run�a z nieba, wybi�a dziur� w g�rze Miedziance i powali�a las na dziesi�� mil dooko�a?
Krasnoludy odkopa�y te kamienie, poniewa� by�y zbudowane z jakiego� rodzaju �elaza, a krasnoludy - wbrew powszechnej opinii - kochaj� �elazo bardziej od z�ota. Tyle �e �elaza jest wi�cej ni� z�ota, wi�c trudniej �piewa� o nim pie�ni. Ale krasnoludy kochaj� �elazo.
I to w�a�nie zawiera�y kamienie: mi�o�� �elaza. Mi�o�� tak siln�, �e przyci�ga�a do siebie wszystko co �elazne. Trzy krasnoludy, kt�re znalaz�y pierwszy kamie�, uwolni�y si� dopiero wtedy, kiedy zdo�a�y jako� zdj�� kolczugowe portki.
Wiele �wiat�w - a przynajmniej ich j�der - zbudowanych jest z �elaza. Ale Dysk, niczym nale�nik, jest pozbawiony j�dra.
Na Dysku, je�li zaczarowa� ig��, b�dzie wskazywa�a O�, gdzie pole magiczne jest najsilniejsze. To oczywiste.
Gdzie indziej, na �wiatach budowanych z mniej bujn� wyobra�ni�, ig�a obraca si� z powodu mi�o�ci �elaza.
W owym czasie krasnoludy i ludzie odczuwali bardzo nagl�c� potrzeb� mi�o�ci �elaza.
A teraz przesu�my czas naprz�d o tysi�clecia, do punktu o jakie� pi��dziesi�t lat wyprzedzaj�cego wiecznie ruchome "teraz", na wzg�rze, do m�odej kobiety, kt�ra biegnie. Nie biegnie uciekaj�c przed czym�, �ci�le m�wi�c, ani nie biegnie dok�adnie ku czemu�, ale biegnie akurat tak pr�dko, �eby utrzyma� dystans od m�odego m�czyzny - cho� oczywi�cie dystans nie tak wielki, �eby zrezygnowa� z pogoni. Spomi�dzy drzew... w poro�ni�t� wrzosem kotlink�... gdzie na niewielkim wzniesieniu stoj� kamienie.
S� mniej wi�cej wysoko�ci cz�owieka i niewiele grubsze ni� gruby cz�owiek.
Jako� nie wydaj� si� warte zachodu. Je�eli jest gdzie� kamienny kr�g, do kt�rego nie nale�y si� zbli�a�, powinny si� tam wznosi� wielkie, pos�pne trylity i pradawne kamienne o�tarze, krzycz�ce mrocznymi wspomnieniami krwawych ofiar, a nie te nieciekawe, grube bry�y.
Oka�e si� potem, �e tym razem bieg�a jednak troch� za szybko, przez co m�ody cz�owiek w �artobliwym po�cigu zgubi si�, zrezygnuje i w ko�cu powlecze si� sam do miasteczka. W tej chwili ona jeszcze o tym nie wie. Stoi wi�c i z roztargnieniem poprawia kwiaty wplecione we w�osy - to by� ten rodzaj popo�udnia.
Oczywi�cie wie o kamieniach. Nikomu nigdy si� o nich nie m�wi. I nikomu nie zakazuje si� tu przychodzi�, bo ci, kt�rzy powstrzymuj� si� od opowiadania, wiedz� te�, jak pot�na jest kusicielska si�a zakazu. Po prostu chodzenie do kamieni to... to co�, czego si� nie robi. Zw�aszcza je�li jest si� mi�� dziewczyn�.
Ale osoba, kt�r� tutaj widzimy, nie jest mi�� dziewczyn� w powszechnie przyj�tym sensie tego s�owa. Przede wszystkim nie jest pi�kna. Pewien uk�ad szcz�ki czy �uk nosa mog�yby - przy sprzyjaj�cym wietrze i odpowiednim o�wietleniu - by� nazwane �adnymi przez uprzejmego k�amc�. Ma te� pewien b�ysk w oczach, zwykle spotykany u os�b, kt�re odkry�y, �e s� bardziej inteligentne ni� wi�kszo�� ludzi. Cho� nie odkry�y jeszcze, �e jedn� z bardziej inteligentnych rzeczy, jakie mog� zrobi�, to nie dopu�ci�, by wzmiankowani ludzie si� o tym dowiedzieli. W po��czeniu z nosem, nadaje to jej twarzy wyraz koncentracji, silnie wprawiaj�cy w zak�opotanie. To nie jest twarz osoby, z kt�r� mo�na by pogada�. Wystarczy otworzy� usta, by znale�� si� w ognisku przenikliwego spojrzenia, kt�re zdaje si� m�wi�: cokolwiek masz do powiedzenia, lepiej, �eby to by�o interesuj�ce.
W tej chwili owo przenikliwe spojrzenie pada na osiem niedu�ych g�az�w na ma�ym wzg�rku.
Hmm...
Po chwili dziewczyna zbli�a si� ostro�nie. Ale nie jest to ostro�no�� kr�lika gotowego do ucieczki. Tak porusza si� �owca.
Dziewczyna opiera r�ce na biodrach - niewa�ne, czy kr�g�ych.
Skowronek �piewa na gor�cym letnim niebie; poza tym nie dobiega tu �aden d�wi�k. Kawa�ek dalej w dolince i wy�ej w g�rach �wierkaj� koniki polne, brz�cz� pszczo�y, a trawa ca�a �yje mikroszumem. Ale wok� kamieni zawsze panuje cisza.
- Jestem - m�wi dziewczyna. - Poka� mi.
Wewn�trz kr�gu pojawia si� posta� ciemnow�osej kobiety w czerwonej sukni. Kr�g mo�na przerzuci� kamieniem, ale postaci udaje si� jako� zbli�a� z wielkiej odleg�o�ci.
Inni pewnie pr�bowaliby uciec. Ale dziewczyna nie ucieka, co natychmiast budzi zainteresowanie kobiety w kr�gu.
- A wi�c jeste� prawdziwa?
- Oczywi�cie. Jak ci na imi�, dziewczyno?
- Esmeralda.
- A czego chcesz?
- Niczego nie chc�.
- Ka�dy czego� chce. W przeciwnym razie po co by� tu przysz�a?
- Chcia�am si� tylko przekona�, czy jeste� prawdziwa.
- Dla ciebie z pewno�ci�. Masz dobry wzrok.
Dziewczyna prostuje si�. Jej dum� mo�na by kruszy� kamienie.
- A teraz, kiedy si� ju� si� przekona�a� - m�wi dalej kobieta w kr�gu - czego tak naprawd� chcesz?
- Niczego.
- Doprawdy? W zesz�ym tygodniu posz�a� wysoko w g�ry, wy�ej jeszcze ni� Miedzianka, �eby rozmawia� z trollami. Czego od nich chcia�a�?
Dziewczyna przechyla g�ow�.
- Sk�d wiesz, �e tam by�am?
- Masz to na samym wierzchu umys�u, dziewczyno. Ka�dy mo�e zobaczy�. Ka�dy, kto ma... dobry wzrok.
- Ja te� kiedy� b�d� to umia�a - o�wiadcza dumnie dziewczyna.
- Kto wie? Mo�liwe. Czego chcia�a� od trolli?
- Ja... Chcia�am tylko z nimi porozmawia�. Wiesz, one my�l�, �e czas p�ynie do ty�u. Bo przecie� widzi si� przesz�o��, m�wi�, a... Kobieta w kr�gu parska �miechem.
- Ale one s� g�upie jak krasnoludy! Interesuj� je tylko kamyki. W kamykach nie ma nic ciekawego.
Dziewczyna wykonuje nieokre�lony gest, jakby wzrusza�a jednym ramieniem - mo�e sugeruje, �e kamyki te� mog� budzi� rodzaj zaciekawienia.
- Dlaczego nie mo�esz wyj�� poza kr�g g�az�w? - pyta. Odnosi silne wra�enie, �e nie jest to w�a�ciwe pytanie. Kobieta starannie je ignoruje.
- Mog� ci pom�c odkry� o wiele wi�cej ni� tylko kamyki - m�wi.
- Nie mo�esz wyj�� z kr�gu, prawda?
- Pozw�l mi da� sobie to, czego pragniesz.
- Ja mog� chodzi�, gdzie zechc�, ale ty jeste� uwi�ziona w kr�gu.
- Mo�esz chodzi�, gdzie zechcesz?
- Kiedy zostan� czarownic�, b�d� mog�a. Wsz�dzie.
- Ale nigdy nie zostaniesz czarownic�.
- Co?
- M�wi�, �e nie chcesz s�ucha�. M�wi�, �e nie potrafisz nad sob� panowa�. M�wi�, �e nie masz samodyscypliny. Dziewczyna potrz�sa w�osami.
- Czyli o tym te� wiesz? Pewnie, �e m�wi� takie rzeczy. A ja i tak zostan� czarownic�, cho�by nie wiem co. Zawsze mo�na samemu si� czego� dowiedzie�. Nie trzeba s�ucha� ca�ymi dniami niem�drych staruszek, kt�ry nie wiedz�, co to �ycie. I wiedz, damo z kr�gu, �e b�d� najlepsz� czarownic�, jaka kiedykolwiek istnia�a.
- Z moj� pomoc� mo�e ci si� uda� - przyznaje kobieta w kr�gu. - Ten m�ody cz�owiek chyba ci� szuka - dodaje �agodnie.
Kolejne jednostronne wzruszenie ramieniem sugeruje, �e m�ody cz�owiek mo�e sobie szuka� przez ca�y dzie�.
- Uda mi si�, prawda?
- Mo�esz by� wielk� czarownic�. Mo�esz zosta�, kim tylko zechcesz. Czym tylko zechcesz. Wejd� do kr�gu. Poka�� ci.
Dziewczyna robi p� kroku w stron� g�az�w, ale si� waha. W tej kobiecie jest co� dziwnego. U�miech ma mi�y i przyjazny, ale g�os... zbyt rozpaczliwy, zbyt nagl�cy, zbyt zach�anny.
- Ja i tak du�o si� ucz�.
- Przejd� do �rodka. Ju�! - Dziewczyna wci�� si� waha.
- Sk�d mog� wiedzie�...
- Czas kr�gu dobiega ko�ca! Pomy�l, czego mo�esz si� nauczy�! Ju�!
- Ale...
- Przejd�!
To by�o wiele lat temu, w przesz�o�ci3. A poza tym dziewczyna... jest starsza.
***
Kraina lodu...
Nie zima, poniewa� zima sugeruje jesie�, a mo�e nawet jeden dzie� wiosny. To jest kraina lodu, a nie po prostu czas lodu. I trzy postacie na koniach spogl�daj�ce nad pokrytym �niegiem zboczem ku kr�gowi o�miu g�az�w. Z tej strony wydaj� si� o wiele wi�ksze.
Trzeba przygl�da� si� je�d�com przez d�u�sz� chwil�, by zrozumie�, co takiego jest w nich niezwyk�ego - to znaczy bardziej niezwyk�ego ni� ich ubrania. Gor�cy oddech wierzchowc�w wisi w lodowatym powietrzu ob�okami pary. Ale oddechy je�d�c�w nie.
- Teraz nie b�dzie pora�ki - m�wi posta� w �rodku, kobieta w czerwonej sukni. - Po takim czasie kraina powita nas z rado�ci�. Musi ju� nienawidzi� ludzi.
- Ale tam by�y czarownice - wtr�ca jeden z jej towarzyszy. - Pami�tam czarownice.
- Kiedy� tak- zgadza si� kobieta. - Ale teraz... biedactwa, prawdziwe biedactwa. Prawie nie maj� ju� mocy. I ulegaj� sugestiom. Podatne umys�y. Zakrada�am si� nocami. Wiem, jakie dzisiaj maj� czarownice. Zostawcie je mnie.
Kr�lowa u�miecha si� �yczliwie w stron� kamiennego kr�gu.
- A potem mo�ecie je sobie wzi�� - m�wi. - Co do mnie, mam ochot� na �miertelnego ma��onka. Na jakiego� wyj�tkowego �miertelnika. Unia �wiat�w... To im poka�e, �e tym razem zamierzamy tam zosta�.
- Kr�lowi si� to nie spodoba.
- A czy kiedykolwiek mia�o to jakie� znaczenie?
- Nigdy, pani.
- Czas jest w�a�ciwy, Lankin. Kr�gi si� otwieraj�. Wkr�tce zdo�amy powr�ci�.
Drugi je�dziec pochyla si� nad ko�skim grzbietem.
- I b�d� m�g� znowu polowa�? - pyta - Kiedy? Kiedy?!
- Wkr�tce - odpowiada Kr�lowa. - Ju� wkr�tce.
***
Noc by�a ciemna t� ciemno�ci�, kt�rej nie da si� wyt�umaczy� zwyk�� nieobecno�ci� ksi�yca i gwiazd, ale ciemno�ci�, kt�ra zdaje si� nap�ywa� sk�din�d - tak g�st� i dotykaln�, �e da�oby si� niemal chwyci� w r�k� gar�� powietrza i wycisn�� z niego noc.
Taka ciemno�� sk�ania owce do przeskakiwania ogrodze�, a psy do chowania si� w budach.
Mimo to wiatr dmucha� ciep�y, nie tyle silny, ile raczej g�o�ny - wy� po lasach i j�cza� w kominach.
W tak� noc zwykli ludzie naci�gaj� ko�dry na g�ow�, wyczuwaj�c, �e zdarzaj� si� chwile, kiedy �wiat nale�y do kogo� innego. Rankiem znowu b�dzie ludzki. Owszem, zostan� po�amane ga��zie, par� zerwanych dach�wek... Ale ludzki. A teraz... lepiej si� opatuli�.
Jeden cz�owiek nie spa�,
Jason Ogg, mistrz kowalski, raz czy dwa wcisn�� miechy przy palenisku, raczej dla zasady ni� z potrzeby, i usiad� na kowadle. W ku�ni zawsze by�o ciep�o, nawet je�li wiatr �wiszcza� pod okapami.
Jason Ogg potrafi� podku� wszystko. Kiedy� dla �artu przynie�li mu mr�wk�, a on ca�� noc ze szk�em powi�kszaj�cym przesiedzia� nad kowad�em zrobionym z g��wki szpilki. Mr�wka wci�� gdzie� tu by�a - s�ysza� j� czasem, jak z tupotem przebiega po pod�odze.
Ale dzisiaj... Dzisiaj mia� w jaki� spos�b zap�aci� czynsz. Oczywi�cie, by� w�a�cicielem ku�ni - przechodzi�a z ojca na syna od pokole�. Ale ku�nia to co� wi�cej ni� tylko ceg�y, zaprawa i �elazo. Nie wiedzia�, jak to nazwa�, ale to istnia�o. By�o jak r�nica mi�dzy mistrzem kowalskim a kim�, kto po prostu zarabia na �ycie, wyginaj�c w skomplikowany spos�b �elazo. I mia�o wiele wsp�lnego w�a�nie z �elazem. I jeszcze z tym, �e kto� mo�e by� bardzo dobry w swoim fachu. Tak jakby op�ata.
Kiedy�, dawno temu, ojciec wzi�� go na stron� i wyt�umaczy�, co powinien robi� w podobne noce.
Zdarz� si� takie chwile, powiedzia�, takie chwile - a b�dziesz wiedzia�, kiedy si� zdarz�, cho� nikt ci� nie uprzedzi - no wi�c zdarz� si� takie chwile, kiedy kto� przyjdzie podku� konia. Przyjmij go uprzejmie. Podkuj konia. Nie pozw�l my�lom b��dzi�. I nawet nie pr�buj my�le� o niczym opr�cz podk�w.
Przez te lata Jason zd��y� si� przyzwyczai�.
Wiatr wzm�g� si� i gdzie� z zewn�trz dobieg� trzask przewracanego drzewa.
Zagrzechota� skobel.
Kto� zapuka� do drzwi - raz, drugi.
Jason Ogg si�gn�� po opask� i zawi�za� sobie oczy. To bardzo wa�ne, t�umaczy� mu ojciec. Pomaga si� skupi�. Otworzy� drzwi.
- Dobry wiecz�r szanownemu panu - powiedzia�.
BURZLIWA NOC.
Zapach wilgotnej ko�skiej sier�ci. Stukot kopyta o kamienie.
- Herbata parzy si� na palenisku, a nasza Dreen upiek�a ciasteczka. S� w puszce z napisem "Pamiontka z Ankh-Morpork".
DZI�KUJ�. U PANA, MAM NADZIEJ�, WSZYSTKO DOBRZE, PANIE OGG?
- Tak, prosz� szanownego pana. Przygotowa�em ju� podkowy. Nie zatrzymam szanownego pana d�ugo. Wiem, �e szanowny pan jest... no, zaj�ty.
Us�ysza� kroki zmierzaj�ce do starego kuchennego sto�ka zarezerwowanego dla klient�w, a raczej dla w�a�cicieli klient�w.
Podkowy, narz�dzia i hufnale u�o�y� na �awie przy kowadle. Wytar� r�ce o fartuch. Nie lubi� podkuwa� na zimno, ale zajmowa� si� kowalstwem, odk�d sko�czy� dziesi�� lat. M�g� to robi� na �lepo. Si�gn�� po raszpl� i zabra� si� do roboty.
Musia� zreszt� przyzna�, �e by� to najpos�uszniejszy ze wszystkich koni, jakie w �yciu spotka�. Szkoda, �e nie m�g� go obejrze�. To na pewno pi�kny ko�, taki ko�...
Ojciec uprzedza� go: nie pr�buj nawet rzuci� okiem.
Us�ysza� bulgotanie czajniczka, potem ciche stukni�cia przy mieszaniu i brz�k odk�adanej �y�eczki.
�adnego d�wi�ku, powiedzia� tato. Opr�cz tych chwil, kiedy chodzi albo m�wi, nie us�yszysz od niego �adnego d�wi�ku. �adnego cmokania wargami ani niczego w tym rodzaju.
Ani oddechu.
Aha, i jeszcze jedno. Kiedy zdejmiesz stare podkowy, nie rzucaj ich w k�t, �eby potem przetopi� z innymi resztkami. Przechowuj je osobno. Roztapiaj osobno. Trzymaj dla nich osobny tygiel i nowe podkowy wykuwaj z tego metalu. Cokolwiek zrobisz, nigdy nie k�ad� tego �elaza na innej �ywej istocie.
Prawd� m�wi�c, Jason zachowa� jeden komplet starych podk�w na zawody w rzucaniu do celu na r�nych wiejskich jarmarkach. Nigdy nie przegrywa�, kiedy nimi rzuca�. Zwyci�a� tak cz�sto, �e a� si� troch� wystraszy� i teraz podkowy zwykle wisia�y na gwo�dziu za drzwiami.
Czasami wiatr zaklekota� okiennic� albo trzaska�y w�gle. Seria uderze� i pisk�w niedaleko sugerowa�a, �e kurnik na ko�cu podw�rza w�a�nie rozsta� si� z gruntem.
W�a�ciciel klienta nala� sobie jeszcze herbaty.
Jason sko�czy� z kolejn� podkow� i wypu�ci� ko�sk� nog�. Potem wyci�gn�� r�k�. Ko� przesun�� ci�ar cia�a i podni�s� ostatnie kopyto.
Jeden taki ko� na milion. Albo i tego nie...
Wreszcie sko�czy�. Zabawne, lecz nigdy jako� nie trwa�o to d�ugo. Jason nie potrzebowa� zegara, ale podejrzewa�, �e praca, zajmuj�ce prawie godzin�, by�a wykonana po paru minutach.
- No ju� - powiedzia�. - Gotowe.
DZI�KUJ�. MUSZ� PRZYZNA�, �E TO DOSKONA�E CIASTECZKA. JAK WSADZAJ� DO �RODKA TE KAWA�KI CZEKOLADY?
- Nie wiem, szanowny panie. -Jason wpatrywa� si� nieruchomo w wewn�trzn� stron� swojej opaski.
PRZECIE� CZEKOLADA POWINNA SI� ROZPU�CI� PRZY PIECZENIU. JAK TO ROBI�, JAK PAN MY�LI?
- To pewno sekret fachu - odpar� Jason. - Nigdy nie pytam o takie rzeczy.
BARDZO S�USZNIE. BARDZO ROZS�DNIE. TERAZ...
Musia� zapyta�, cho�by po to, by potem zawsze pami�ta�, �e zapyta�.
- Szanowny panie...
S�UCHAM, PANIE OGG.
- Mam jedno pytanie...
TAK, PANIE OGG?
Jason przesun�� j�zykiem po wargach.
- Gdybym tak... Gdybym zdj�� opask�, co bym zobaczy�?
Ju�. Sta�o si�.
Co� zastuka�o po kamieniach pod�ogi, nast�pi�o lekkie zawirowanie w ruchu powietrza - co podpowiedzia�o Jasonowi, �e m�wi�cy stoi teraz przed nim.
CZY JEST PAN CZ�OWIEKIEM WIERZ�CYM, PANIE OGG?
Jason zastanowi� si� szybko. Lancre nie by�o pa�stwem religijnym. Zdarzali si� Zdziwieni Dnia Dziewi�tego i �ci�li Offlianie, o�tarze licznych pomniejszych b�stw sta�y w okolicy na tej czy innej polance. Jednak on sam nigdy nie odczuwa� potrzeby wiary - ca�kiem jak krasnoludy. �elazo to �elazo, a ogie� to ogie�. Jak cz�owiek zacznie kombinowa� o problemach metafizycznych, ani si� obejrzy, a b�dzie musia� zeskrobywa� z m�ota w�asny kciuk.
A W TEJ CHWILI W CO PAN TAK NAPRAWD� SZCZERZE WIERZY?
Stoi o par� cali ode mnie, my�la� Jason. M�g�bym wyci�gn�� r�k� i dotkn��...
Poczu� zapach - wcale nie przykry. W�a�ciwie to ledwie go wyczuwa�. To by� zapach powietrza w starych, zapomnianych pokojach. Gdyby stulecia pachnia�y, te najstarsze pachnia�yby w�a�nie tak.
PANIE OGG?
Jason prze�kn�� �lin�.
- No wi�c, szanowny panie... W tej chwili... Tak naprawd� to wierz� w swoj� opask�.
BARDZO DOBRZE. ROZS�DNY CZ�OWIEK A TERAZ... MUSZ� JU� I��.
Jason us�ysza�, jak podnosi si� skobel. Pchni�te wiatrem drzwi odsun�y si� ze zgrzytem, potem zastuka�y na kamieniach nowe podkowy.
JAK ZAWSZE WYKONA� PAN DOSKONA�� ROBOT�.
- Dzi�kuj� szanownemu panu.
M�WI� TO JAK JEDEN FACHOWIEC DRUGIEMU.
- Dzi�kuj� szanownemu panu.
SPOTKAMY SI� ZNOWU.
- Tak, szanowny panie.
KIEDY M�J KO� ZN�W B�DZIE POTRZEBOWA� NOWYCH PODK�W.
- Tak, szanowny panie.
Jason zamkn�� drzwi i zasun�� sztab�, chocia� kiedy si� nad tym zastanowi�, prawdopodobnie nie mia�o to znaczenia.
Ale taki by� uk�ad - podkuwa� wszystko, co mu sprowadzili, wszystko, a w zamian za to m�g� podku� wszystko. W Lancre zawsze �y� kowal i wszyscy wiedzieli, �e kowal z Lancre to kowal bardzo pot�ny.
To staro�ytny uk�ad i mia� co� wsp�lnego z �elazem.
Wiatr os�ab�. Teraz szepta� tylko gdzie� na horyzoncie. Wschodzi�o s�o�ce.
To by�a kraina oktarynowych traw. Dobra, rolnicza ziemia - zw�aszcza dla kukurydzy.
A tutaj rozci�ga�o si� pole kukurydzy, faluj�cej delikatnie za �ywop�otem. Niezbyt du�e pole. W�a�ciwie ca�kiem zwyczajne. Zwyk�e pole z kukurydz�, oczywi�cie je�li nie panowa�a zima, kiedy by�o na nim wida� tylko go��bie i wrony.
***
Wiatr zamar�.
Kukurydza wci�� falowa�a. Nie by�y to zwyk�e fale - rozbiega�y si� od �rodka pola, jak gdyby kto� wrzuci� kamie� do stawu. Powietrze zaskwiercza�o i wype�ni�o si� g�o�nym brz�czeniem.
Potem, w samym �rodku pola, szeleszcz�c g�o�no, m�oda, kukurydza przygi�a si� i leg�a na ziemi.
W kr�gu.
A na niebie roi�y si� brz�cz�ce gniewnie pszczo�y.
***
Zosta�o jeszcze kilka tygodni do pe�ni lata. Kr�lestwo Lancre drzema�o w upale, nagrzane powietrze falowa�o nad lasami i polami.
Trzy punkty pojawi�y si� na niebie.
Po chwili da�o si� ju� w nich rozpozna� trzy kobiety na miot�ach. Lecia�y w spos�b, kt�ry przywodzi� na my�l s�ynne trzy lec�ce gipsowe kaczki.
Przyjrzyjmy si� im uwa�nie.
Ta pierwsza - nazwijmy j� prowadz�c� - siedzi sztywno wyprostowana, nie zwa�aj�c na op�r powietrza, z kt�rym chyba wygrywa. Jej twarz mo�na og�lnie opisa� jako uderzaj�c�, nawet przystojn�, cho� nikt nie nazwa�by jej pi�kn� - chyba �e chcia�by, �eby nos ur�s� mu na trzy stopy.
Druga jest pulchna, krzywonoga, z twarz� podobn� do jab�ka, kt�re le�a�o zbyt d�ugo, promieniej�ca niemal nieuleczalnym dobrym humorem. Gra na banjo i - p�ki nie przyjdzie komu� do g�owy lepsze okre�lenie - �piewa. Piosenka m�wi o je�u.
W przeciwie�stwie do miot�y pierwszej z kobiet - praktycznie pustej, je�li nie liczy� tej czy innej sakwy - miot�a drugiej wy�adowana jest fioletowymi pluszowymi osio�kami, korkoci�gami w kszta�cie siusiaj�cych ch�opc�w, butelkami wina w s�omianych koszach i innymi mi�dzynarodowymi obiektami kulturowymi. W�r�d nich le�y najbardziej cuchn�cy i najbardziej z�o�liwy kot na �wiecie, w tej chwili u�piony.
Trzecia i zdecydowanie ostatnia lec�ca na miotle jest najm�odsza. Inaczej ni� dwie pozosta�e, kt�re ubieraj� si� jak kruki, ta ma na sobie jaskraw�, weso�� sukni�, kt�ra do niej nie pasuje i prawdopodobnie nie pasowa�aby ju� dziesi�� lat temu. Leci w nastroju niejasnej, �agodnej nadziei. Ma we w�osach kwiaty, ale wi�dn� powoli - tak jak ona.
Trzy czarownice przelatuj� nad granicami kr�lestwa Lancre, a po chwili tak�e nad miastem Lancre. Zni�aj� lot nad mokrad�ami i w ko�cu l�duj� w pobli�u stoj�cego g�azu, kt�ry przypadkiem wyznacza granice ich terytori�w.
Wr�ci�y.
I wszystko zn�w jest jak nale�y.
Przez jakie� pi�� minut.
***
W wyg�dce zamieszka� borsuk.
Babcia Weatherwax szturcha�a go miot��, dop�ki nie zrozumia� aluzji i sobie nie poszed�. Potem zdj�a klucz wisz�cy na gwo�dziu obok zesz�orocznego egzemplarza Almanachu i Xi�gi Dni, i ruszy�a �cie�k� w stron� chatki.
Nie by�o jej ca�� zim�. Mia�a mn�stwo pracy. Trzeba odebra� kozy od pana Skindle, przep�dzi� z komina paj�ki, wy�owi� �aby ze studni i og�lnie wr�ci� do interesu pilnowania cudzych interes�w, bo a� strach pomy�le�, do czego mogliby doj�� ludzie interesu, gdyby nie mieli w pobli�u czarownicy...
Ale przecie� mog�a najpierw wyci�gn�� si� na godzink�.
W czajniku uwi� sobie gniazdo drozd - dosta� si� do kuchni przez wybit� szyb� w oknie. Babcia ostro�nie wynios�a czajnik przed dom i wcisn�a go mocno pod okap nad drzwiami, �eby nie dosta�y si� tam �asice. Wod� zagotowa�a w rondelku.
Potem nakr�ci�a zegar. Czarownice nie korzystaj� z zegar�w, ale trzyma�a go dla tykania... No, przede wszystkim dla tykania. Dzi�ki temu dom wydawa� si� zamieszkany. Zegar nale�a� do jej matki, kt�ra nakr�ca�a go codziennie.
�mier� matki wcale jej nie zaskoczy�a. Po pierwsze dlatego, �e Esme Weatherwax by�a czarownic�, a czarownice potrafi� zajrze� w przysz�o��. Po drugie, zna�a si� ju� nie�le na medycynie i umia�a rozpozna� objawy. Dlatego mog�a si� przygotowa� i wcale nie p�aka�a. Dopiero na drugi dzie�, kiedy zegar stan�� nagle w samym �rodku stypy. Upu�ci�a wtedy tac� z kanapkami, a potem musia�a wyj�� i siedzie� d�ugo sama w wyg�dce, �eby nikt nie widzia�.
Akurat znalaz�a sobie czas, �eby o tym my�le�. Po co wraca� do przesz�o�ci?
Zegar tyka�. Woda zacz�a bulgota�. Babcia Weatherwax ze skromnego baga�u na miotle wyj�a torb� herbaty i wyp�uka�a imbryk.
Ogie� nieco przygas�. Stopniowo ust�powa�a lepka wilgo� pokoju, w kt�rym od miesi�cy nikt nie mieszka�. Wyd�u�a�y si� cienie.
Nie pora my�le� o przesz�o�ci. Czarownice umiej� zajrze� w przysz�o��. Babcia wiedzia�a, �e ju� nied�ugo b�dzie musia�a przypilnowa� w�asnych spraw...
I wtedy wyjrza�a przez okno.
***
Niania Ogg ostro�nie stan�a na sto�ku i przejecha�a palcem nad szaf�. Potem obejrza�a palec - by� nieskazitelnie czysty. - Hmm - mrukn�a. - Wydaje si�, �e jest w miar� czysto.
Synowe a� zadr�a�y z ulgi.
- Jak dot�d - doda�a niania.
Trzy m�ode kobiety skuli�y si� w milcz�cej grozie.
Jej stosunki z synowymi by�y jedyn� skaz� na przyjaznym poza tym charakterze niani. Zi�ciowie to co innego - pami�ta�a ich imiona, a nawet dni urodzin. Do��czali do rodziny niczym przero�ni�te kurczaki wciskaj�ce si� pod skrzyd�a starej kwoki. A wnuki by�y prawdziwym skarbem, co do jednego. Ale ka�da kobieta tak nieostro�na, by po�lubi� Ogga, mog�a od razu pogodzi� si� z �yciem pe�nym psychicznych tortur i niesko�czonej domowej s�u�by.
Niania Ogg nigdy sama nie wykonywa�a rob�t domowych, ale by�a �r�d�em rob�t domowych dla innych.
Zesz�a ze sto�ka i u�miechn�a si� promiennie.
- Utrzyma�y�cie dom w przyzwoitym porz�dku - pochwali�a. - Dobra robota.
I nagle jej u�miech przyblad�.
- Pod ��kiem w go�cinnej sypialni - powiedzia�a. - Tam chyba jeszcze nie sprawdza�am.
Inkwizytorzy usun�liby niani� Ogg ze swych szereg�w za nadmiern� z�o�liwo��.
Odwr�ci�a si�, gdy� do domu weszli inni cz�onkowie rodziny. Jej twarz wykrzywi�a si� we �zawym u�miechu, jakim zawsze wita�a ukochane wnuki.
Jason Ogg wypchn�� do przodu swego najm�odszego syna. By� nim Pewsey Ogg, lat cztery. Trzyma� co� w r�czkach.
- No, co tam masz? - zapyta�a niania Ogg. - Poka� nianiusi. Pewsey wyci�gn�� r�ce.
- S�owo daj�, jeste� bardzo...
To zdarzy�o si� w�a�nie tam, w�a�nie wtedy, przed samym jej nosem.
***
No i jeszcze Magrat.
Nie by�o jej w domu od o�miu miesi�cy.
Teraz ogarnia�a j� panika. Formalnie rzecz bior�c, by�a zar�czona z kr�lem, z Verence'em II. Chocia�... w�a�ciwie nie zar�czona w �cis�ym sensie. Nast�pi�o, by�a tego pewna, og�lne i niewypowiedziane porozumienie, �e zar�czyny s� okre�lon� mo�liwo�ci�. Fakt, powtarza�a mu stale, �e jest swobodnym duchem, �e absolutnie nie chce si� w �aden spos�b wi�za�, i rzeczywi�cie tak by�o, ale... ale...
Ale... jak by to... osiem miesi�cy. W ci�gu o�miu miesi�cy mo�e si� wiele zdarzy�. Powinna wraca� tu wprost z Genoi, ale tamte dwie wyra�nie dobrze si� bawi�y.
Star�a kurz z lustra i przyjrza�a si� sobie krytycznie. Krytycyzm nie wymaga� zreszt� specjalnego wysi�ku. Niewa�ne, co robi�a z w�osami, po trzech minutach znowu by�y spl�tane, jak ten gumowy w�� ogrodowy zostawiony w szopie4. Kupi�a sobie now� zielon� sukni�, ale to, co tak �adnie wygl�da�o na gipsowym manekinie, na niej przypomina�o z�o�ony parasol.
Tymczasem Verence panowa� ju� od o�miu miesi�cy. Owszem, Lancre jest ma�ym kr�lestwem i trudno si� cho�by przeci�gn�� bez paszportu, ale Verence by� prawdziwym kr�lem. A prawdziwi kr�lowie maj� tendencj� do budzenia zainteresowania m�odych kobiet planuj�cych karier� w zawodzie kr�lowej.
Zrobi�a z sukni�, co mog�a, i ze z�o�ci� przesun�a po w�osach szczotk�.
Po czym ruszy�a do zamku.
S�u�b� wartownicz� na zamku w Lancre obejmowa� zwykle ten, kto akurat nie mia� nic innego do roboty. Dzisiaj pe�ni� j� najm�odszy syn niani Ogg, Shawn w niedopasowanej kolczudze. Kiedy Magrat go mija�a, przyj�� postaw�, kt�r� zapewne uwa�a� za zasadnicz�, po czyni odrzuci� pik� i pobieg� za ni�.
- Mo�e panienka troch� zwolni�? Prosz�!
Wyprzedzi� j�, wbieg� po stopniach do drzwi, chwyci� tr�bk� wisz�c� tam na gwo�dziu i zatr�bi� amatorsk� fanfar�. Potem zrobi� przera�on� min�.
- Prosz� tu zaczeka�, panienko, o tutaj... Policzy� do pi�ciu i zapuka� - rzuci�, wskoczy� do �rodka i zatrzasn�� za sob� drzwi.
Magrat odczeka�a chwil�, po czym si�gn�a do ko�atki.
Po kilku sekundach Shawn otworzy� drzwi. By� czerwony na twarzy, a na g�owie mia� w�o�on� ty�em do przodu pudrowan� peruk�.
- Taak? - zaci�gn��, pr�buj�c wygl�da� jak kamerdyner.
- Ci�gle masz he�m pod peruk� - zauwa�y�a uprzejmie Magrat. Shawn zgarbi� si�. Przewr�ci� oczami.
- Wszyscy na sianokosach? - domy�li�a si� Magrat. Shawn zdj�� peruk�, zdj�� he�m i wcisn�� peruk� z powrotem. Potem z roztargnieniem w�o�y� na ni� he�m.
- Tak. A pan Spriggins, kamerdyner, znowu le�y. Ma k�opoty ze zdrowiem - wyja�ni�. - Tylko ja zosta�em, panienko. I jeszcze mam przed wyj�ciem podawa� przy kolacji, bo pani Scorbic �le si� czuje.
- Nie musisz mnie wprowadza� - uspokoi�a go Magrat. - Znam drog�.
- Nie, to trzeba zrobi� jak nale�y. Niech panienka idzie powoli i mnie zostawi reszt�.
Pobieg� przodem i otworzy� podw�jne drzwi...
- Paaannaaa Magraaaaa Garrrliick!
Po czym pogna� do nast�pnych.
Przy trzecich brakowa�o mu ju� tchu, ale si� nie poddawa�.
- Paaannaaa... Magraaaaa... Garrrliick... Jegooo Wysoooko��... kr��... O rany, gdzie on si� podzia�?
Sala tronowa by�a pusta.
W ko�cu znale�li Verence'a II, kr�la Lancre, w wozowni.
Niekt�rzy ludzie rodz� si� kr�lami. Niekt�rzy zdobywaj� kr�lestwo, a przynajmniej arcy-generalissimus-ojciec-narodu-stwo. Ale Verence'owi kr�lestwo zwyczajnie wepchni�to. Nie by� wychowany na w�adc� i zasiad� na tronie dzi�ki skomplikowanym kombinacjom braterstwa i ojcostwa, kt�re a� nazbyt cz�sto zdarzaj� si� w kr�lewskich rodach.
W rzeczywisto�ci wychowano go na b�azna - cz�owieka, kt�rego praca polega na figlach, opowiadaniu dowcip�w i na wlewaniu sobie budyniu do spodni. Naturalnie, zyska� w ten spos�b powa�ny, rozs�dny stosunek do �ycia i pewno��, �e nigdy ju� z niczego nie b�dzie si� �mia�, zw�aszcza w obecno�ci budyniu.
Prac� w�adcy podj�� wi�c, maj�c przewag� ignorancji. Nikt mu nigdy nie m�wi�, jak by� kr�lem, musia� wi�c sam do tego doj��. Pos�a� po ksi��ki traktuj�ce o tych kwestiach. Verence g��boko wierzy� w u�yteczno�� wiedzy pochodz�cej z ksi��ek.
Teraz ogl�da� jakie� skomplikowane urz�dzenie. Mia�o dwa dyszle, by zaprz�c konia, a reszta wygl�da�a jak bryczka wy�adowana wiatrakami.
Podni�s� g�ow� i u�miechn�� si� z roztargnieniem.
- O, witaj - powiedzia�. - A zatem wr�ci�y�cie bezpiecznie?
- Um... - zacz�a Magrat.
- To patentowy rotator zasiew�w - wyja�ni� Verence. Klepn�� machin�. - W�a�nie przyjecha� z Ankh-Morpork. Wiesz, trzeba i�� z duchem czasu. Coraz bardziej interesuje mnie rozw�j rolnictwa i wydajno�� gleby. Musimy szybko zabra� si� za ten nowy system tr�jpolowy.
Magrat troch� si� pogubi�a.
- Ale przecie� w Lancre s� tylko trzy pola - przypomnia�a. - I nie ma na nich du�o gleby.
- Najwa�niejsze to zachowywa� w�a�ciwe proporcje mi�dzy zbo�ami, str�czkowymi i bulwowymi - oznajmi� Verence, podnosz�c nieco g�os. - Poza tym powa�nie si� zastanawiam nad koniczyn�. Chcia�bym wiedzie�, co o tym my�lisz!
- Um...
- Uwa�am te�, �e trzeba co� zrobi� ze �winiami! - krzykn�� Verence. - Pasiaste lancra�skie! S� bardzo wytrzyma�e! Ale mo�na by zwi�kszy� ich wag�! Przez staranne krzy�owanie! Powiedzmy, z siod�at� stoa�sk�! Kaza�em przys�a� knura... Shawn, mo�esz przesta� dmucha� w t� przekl�t� tr�bk�?
Shawn opu�ci� instrument.
- Ja tylko gram fanfar�, wasza wysoko��.
- Tak, tak. Ale nie powiniene� tego ci�gn��. Kilka takt�w zupe�nie wystarczy. - Verence poci�gn�� nosem. - Co� si� pali.
- A niech to... Marchewka! Shawn odbieg�.
- Teraz lepiej. - Verence odetchn�� z ulg�. - O czym m�wili�my?
- Chyba o �winiach - odpar�a Magrat. - Ale tak naprawd� to przysz�am, �eby...
- Najwa�niejsza jest gleba - o�wiadczy� Verence. - Je�li gleba jest dobra, ca�a reszta idzie ju� �atwo. A przy okazji, zaplanowa�em �lub na Letni Dzie�, dzie� letniego przesilenia. My�l�, �e b�dziesz zadowolona.
Wargi Magrat uformowa�y wielkie O.
- Oczywi�cie, mo�emy go troch� przesun��, ale nie za du�o, ze wzgl�du na zbiory - powiedzia� Verence.
- Wys�a�em ju� cz�� zaprosze� do bardziej oczywistych go�ci - powiedzia� Verence.
- I pomy�la�em, �e dobrze by�oby wcze�niej zorganizowa� jaki� jarmark czy festiwal - powiedzia� Verence.
- Poprosi�em Boggiego z Ankh-Morpork, �eby przys�a� najlepszego krawca i wyb�r materia��w. Jedna z pokoj�wek ma mniej wi�cej twoje wymiary i s�dz�, �e b�dziesz zadowolona z rezultatu - powiedzia� Verence.
- Pan �elaznyw�adsson, krasnolud, przyby� z g�r specjalnie po to, �eby zrobi� koron� - powiedzia� Verence.
- A m�j brat i S�udzy Pana Vitollera nie mogli przyjecha�, bo, jak zrozumia�em, obje�d�aj� teraz Klatch. Ale Hwel, kowal sztuki, napisa� specjalne przedstawienie na uroczysto�� weseln�. Co�, czego nawet wie�niacy nie zepsuj�, jak si� wyrazi� - powiedzia� Verence.
- Czyli wszystko ustalone? - powiedzia� Verence. Wreszcie glos Magrat powr�ci� z jakiej� dalekiej wyprawy, lekko zachrypni�ty.
- Czy nie powiniene� mnie najpierw poprosi�? - spyta�a gniewnie.
- Co? Tego... W�a�ciwie nie. Nie. Kr�lowie nie prosz�. Sprawdzi�em w ksi��ce. Ja jestem kr�lem, rozumiesz, a ty, bez urazy, poddan�. Nie musz� pyta�.
Magrat otworzy�a ju� usta, �eby wrzasn�� z w�ciek�o�ci, ale w ko�cu jej m�zg zacz�� funkcjonowa�. Owszem, stwierdzi�, oczywi�cie �e mo�esz nakrzycze� na niego i odej�� dumnie. On prawdopodobnie pobiegnie za tob�.
Bardzo prawdopodobnie.
Hm...
Mo�e jednak nie a� tak prawdopodobnie. Bo chocia� jest mi�ym cz�owiekiem o �agodnych, za�zawionych oczach, jest te� kr�lem i sprawdzi� r�ne rzeczy w ksi��kach. Ale bardzo prawdopodobnie ca�kiem prawdopodobnie.
Ale czy postawisz na to reszt� swojego �ycia? Zreszt� czy nie tego w�a�nie chcia�a�? Nie na to liczy�a�? Szczerze?
Verence przygl�da� si� jej z trosk�.
- Chodzi o czarownictwo? - zapyta�. - Nie musisz ca�kiem rezygnowa�, naturalnie. �ywi� wielki szacunek dla czarownic. Mo�esz by� czarodziejsk� kr�low�, chocia� to znaczy, �e b�dziesz musia�a nosi� takie suknie, co to prawie nic nie zakrywaj�, trzyma� koty i cz�stowa� ludzi zatrutymi jab�kami. Gdzie� o tym czyta�em. Boisz si� o czarownictwo, tak?
- Nie - wymamrota�a Magrat. - To nie to, �e... no... wspomina�e� o koronie?
- Musisz nosi� koron� - o�wiadczy� Verence. - Wszystkie kr�lowe je nosz�. Sprawdzi�em w ksi��ce.
M�zg wtr�ci� si� znowu. Kr�lowa Magrat, szepn��. I podsun�� jej zwierciad�o wyobra�ni...
- Nie jeste� z�a, prawda? - upewni� si� Verence.
- Co? Och. Nie. Ja? Sk�d.
- To dobrze. Czyli za�atwione. My�l�, �e om�wili�my ju� wszystko.
- Urn...
Verence zatar� r�ce.
- Robimy kapitalne rzeczy ze str�czkowymi - oznajmi�, jak gdyby w�a�nie nie przewr�ci� do g�ry nogami ca�ego jej �ycia, nawet nie pytaj�c o zgod�. - Fasola, groch... No wiesz. Oraz margiel i wapno, oczywi�cie. Naukowe gospodarstwo. Chod�, obejrzysz sobie.
Odszed�, podskakuj�c lekko z entuzjazmu.
- Mo�e sprawimy, �e to kr�lestwo zacznie wreszcie funkcjonowa� - rzek�.
Magrat powlok�a si� za nim.
Czyli wszystko ju� ustalone. Nie o�wiadczyny, ale o�wiadczenie. Nawet w ciemno�ciach nocy nie pr�bowa�a sobie wyobrazi�, jak powinna wygl�da� ta chwila, ale mia�a wra�enie, �e r�e, zachody s�o�ca i s�owiki mog�yby mie� w niej sw�j udzia�. Koniczyna raczej nie gra�a zasadniczej roli. Fasola i inne wi���ce azot uprawy nie by�y specjalnie istotne.
Z drugiej strony Magrat by�a w g��bi duszy osob� o wiele bardziej praktyczn�, ni� si� to wydawa�o tym, kt�rzy dostrzegali tylko jej ckliwy u�miech i zbi�r ponad trzystu element�w okultystycznej bi�uterii, z kt�rych �aden nie dzia�a�.
Czyli tak w�a�nie wychodzi si� za kr�la... Wszystko jest za�atwione. Nie ma bia�ych koni. Przesz�o�� przeskakuje od razu w przysz�o�� i niesie cz�owieka ze sob�.
Mo�e to jest normalne. Kr�lowie maj� du�o pracy. Do�wiadczenia Magrat w po�lubianiu ich by�y mocno ograniczone.
- Dok�d idziemy? - zapyta�a.
- Do starego ogrodu r�anego.
Aha... No, to ju� lepsze.
Tyle �e nie by�o tam �adnych r�. Otoczony murem ogr�d zosta� pozbawiony alejek i altanek; porasta�y go wysokie do piersi zielone �odygi z bia�ymi kwiatami. W�r�d p�atk�w w�ciekle pracowa�y pszczo�y.
- Fasola? - domy�li�a si� Magrat.
- Tak! Pole do�wiadczalne. Sprowadzam tu farmer�w, �eby im pokaza�. - Verence westchn��. - Kiwaj� g�owami, mrucz� co� pod nosem i u�miechaj� si�. Ale podejrzewam, �e potem wracaj� do siebie i robi� wszystko jak dawniej.
- Wiem - zgodzi�a si� Magrat. - To samo si� dzia�o, kiedy pr�bowa�am dawa� wyk�ady o porodach naturalnych.
Verence uni�s� brew. Nawet dla niego my�l o Magrat, ucz�cej porod�w te smag�e, p�odne kobiety z Lancre, wydawa�a si� odrobin� nierzeczywista.
- Naprawd�? A jak wcze�niej rodzi�y dzieci?
- Byle jak. Po staremu. Spojrzeli na brz�cz�ce zagony.
- Naturalnie, kiedy ju� b�dziesz kr�low�, nie zechcesz... - zacz�� Verence.
To przysz�o delikatne jak poca�unek, lekkie jak mu�ni�cie s�onecznego promienia.
Nie by�o wiatru, tylko nag�y, ci�ki bezruch, od kt�rego zatyka�y si� uszy.
�odygi ugi�y si�, z�ama�y i leg�y w kr�gu.
Pszczo�y zabzycza�y g�o�no i uciek�y.
***
Trzy czarownice jednocze�nie dotar�y do g�azu.
Nie traci�y czasu na wyja�nienia. Pewne rzeczy zwyczajnie si� wie.
- W samym �rodku moich nieszcz�snych zi�! - oznajmi�a babcia Weatherwax.
- W pa�acowym ogrodzie! - zawo�a�a Magrat.
- Biedny maluch! A trzyma� to, �eby mi pokaza�! - doda�a mania Ogg.
Babcia Weatherwax znieruchomia�a.
- O czym ty m�wisz, Gytho Ogg?
- Nasz Pewsey hodowa� dla swojej niani rze�uch� na flaneli - wyja�ni�a cierpliwie niania Ogg. - Pokazuje mi, rozumiecie, i akurat kiedy si� schylam, �eby popatrzy�, p�ask! Kr�g zbo�owy.
- To powa�na sprawa - uzna�a babcia Weatherwax. - Ju� od lat nie by�o tak �le jak teraz. Wszystkie wiemy, co to oznacza, prawda? Musimy...
- Ehm... - przerwa�a jej Magrat.
- ...teraz zrobi�...
- Przepraszam...
S� takie rzeczy, o kt�rych jednak musz� cz�owiekowi powiedzie�.
- S�ucham?
- Ja nie wiem, co to oznacza. Wiecie, stara mateczka Whemper...
- ...niechodpoczywawpokoju... - wtr�ci�y ch�rem starsze czarownice.
- ...m�wi�a mi kiedy�, �e kr�gi s� niebezpieczne. Ale nigdy nie wyt�umaczy�a czemu.
Starsze czarownice porozumia�y si� wzrokiem.
- Nie m�wi�a ci o Tancerzach? - spyta�a babcia Weatherwax.
- Nie m�wi�a ci o D�ugim? - spyta�a niania Ogg.
- Jacy Tancerze? Chodzi o te kamienie na wrzosowisku?
- Teraz musisz wiedzie� tylko tyle - rzek�a babcia Weatherwax - �e trzeba Je powstrzyma�.
- Jakie Je?
Babcia wr�cz promienia�a niewinno�ci�.
- Kr�gi zbo�owe, oczywi�cie.
- O nie - odpar�a Magrat. - Poznaj� po tym, jak to m�wisz. Powiedzia�a� Je, jakby to by�o przekle�stwo. To nie by�o zwyk�e je, ale Je przez du�ej.
Starsze czarownice by�y wyra�nie zak�opotane.
- I kto to jest D�ugi? - spyta�a Magrat.
- Nigdy nie rozmawiamy o D�ugim - o�wiadczy�a babcia.
- Nie zaszkodzi powiedzie� jej o Tancerzach - wymrucza�a niania Ogg.
- Tak, ale... no wiesz... znaczy... To przecie� Magrat.
- Co to niby ma znaczy�? - zapyta�a gniewnie Magrat.
- Ty pewnie nie b�dziesz my�la�a o Nich tak samo - wyja�ni�a babcia. - To tylko chcia�am powiedzie�.
- M�wimy o... - zacz�a niania.
- Nie wymieniaj ich nazwy!
- Tak, masz racj�. Przepraszam.
- Pomy�l, przecie� kr�g wcale nie musi trafi� na Tancerzy - powiedzia�a ju� spokojniej babcia. - Mog� by� ca�kiem przypadkowe.
- Ale je�li kt�ry� otworzy si� wewn�trz... Magrat nie wytrzyma�a.
- Robicie to specjalnie! Ca�y czas m�wicie szyfrem! Zawsze mnie tak traktujecie! Ale to si� sko�czy, kiedy ju� zostan� kr�low�! To je uciszy�o. Niania Ogg przekrzywi�a g�ow�.
- Doprawdy? A wi�c m�ody Verence zada� w ko�cu to pytanie?
- Tak!
- A kiedy nast�pi radosne wydarzenie? - zapyta�a lodowatym tonem babcia Weatherwax.
- Za dwa tygodnie - odpar�a Magrat. - W Letni Dzie�.
- Z�y wyb�r. Bardzo z�y wyb�r - mrukn�a niania Ogg. - Najkr�tsza noc w roku...
- Gytho Ogg!
- Wtedy b�dziecie moimi poddanymi - oznajmi�a Magrat, nie zwracaj�c uwagi na t� wymian� zda�. - B�dziecie musia�y dyga� i w og�le.
Gdy tylko to powiedzia�a, u�wiadomi�a sobie, �e post�puje niem�drze. Gniew jednak pcha� j� dalej.
Babcia Weatherwax zmru�y�a oczy.
- Hmm - powiedzia�a. - B�dziemy musia�y, tak?
- Tak. A je�li nie zechcecie, mo�ecie trafi� do wi�zienia!
- Co� podobnego. Ojej, co za nieszcz�cie. To by mi si� wcale a wcale nie podoba�o.
Wszystkie trzy wiedzia�y, �e lochy na zamku - kt�re zreszt� nigdy nie by�y jego najbardziej godnym uwagi elementem - s� teraz ca�kiem nieu�ywane. Verence II by� monarch� najbardziej dobrotliwym w ca�ej historii Lancre. Poddani traktowali go z czym� w rodzaju �agodnej pogardy, na jak� s� skazani wszyscy, kt�rzy cicho i sumiennie trudz� si� dla wsp�lnego dobra. Poza tym Verence raczej sam by sobie odr�ba� nog�, ni� uwi�zi� czarownic�, poniewa� na d�u�sz� met� by�oby to mniej k�opotliwe i pewnie nie tak bolesne.
- Kr�lowa Magrat, co? - odezwa�a si� niania Ogg, pr�buj�c nieco poprawi� atmosfer�. - Niech mnie. C�, przyda si� troch� rozja�ni� stary zamek.
- Rozja�ni si�, to pewne - burkn�a babcia.
- A poza tym nie musz� si� ju� przejmowa� niczym takim - o�wiadczy�a Magrat. - Cokolwiek by to by�o. To wasza sprawa. Jestem pewna, �e nie b�d� mia�a czasu.
- Jestem pewna, �e wasza ju� wkr�tce wysoko�� mo�e robi�, co tylko zechce.
- Tak jest! Mog�! A wy, do li... wy mo�ecie sobie znale�� now� czarownic� dla Lancre! Jasne? Inn� ckliw� dziewczyn�, �eby harowa�a za was i nigdy si� niczego nie dowiedzia�a. I mo�ecie sobie rozmawia� tak, �eby to ona niczego nie rozumia�a. Ja mam wa�niejsze sprawy.
- Wa�niejsze ni� by� czarownic�? - spyta�a gro�nie babcia. Magrat wesz�a w pu�apk�.
- Tak!
- Oj! - mrukn�a niania.
- Aha. No c�, zechcesz chyba nas zostawi�, jak s�dz� - powiedzia�a babcia tonem ostrym jak n�. - Wracasz do pa�acu zapewne.
- Tak!
Magrat chwyci�a miot��.
Babcia b�yskawicznie wyci�gn�a r�k� i z�apa�a kij.
- O nie - powiedzia�a. - Nie w ten spos�b. Kr�lowe je�d�� w z�otych karocach i takich r�nych. Ka�demu co mu si� nale�y. Miot�y s� dla czarownic.
- Dajcie spok�j obie - zacz�a niania Ogg, urodzony mediator. - Zreszt� mo�na przecie� by� i kr�low�, i cza...
- A komu na tym zale�y? - Magrat pu�ci�a miot��. - Nie musz� si� ju� wi�cej przejmowa�.
Odwr�ci�a si�, unios�a sukni� i odbieg�a. Wkr�tce sta�a si� tylko ciemn� sylwetk� na tle zachodz�cego s�o�ca.
- Jeste� g�upi� bab�, Esme - stwierdzi�a niania. - I tylko dlatego, �e wychodzi za m��...
- Sama wiesz, co by by�o, gdyby�my jej powiedzia�y - odpar�a babcia Weatherwax. - Wszystko by pomiesza�a. Szlachetnych, kr�gi... M�wi�aby, �e to... �adne. Lepiej dla niej, je�li pozostanie z boku.
- Nie by�y aktywne przez lata - przypomnia�a niania. - B�dziemy potrzebowa�y pomocy. Znaczy... Kiedy ostatni raz by�a� ko�o Tancerzy?
- Wiesz, jak to jest... Kiedy panuje spok�j, to si� o nich nie my�li.
- Powinny�my je czy�ci�.
- To prawda.
- Pole�my tam zaraz rano - zaproponowa�a niania.
- Zgoda.
- I lepiej zabierz ze sob� sierp.
***
W kr�lestwie Lancre nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie cz�owiek m�g�by upu�ci� pi�k� tak, �eby si� od niego nie odtoczy�a. Wi�ksza cz�� powierzchni kraju to podmok�e wrzosowiska i g�sto poro�ni�te lasem zbocza, otoczone przez ostre, poszarpane g�ry, gdzie nawet trolle si� nie zapuszczaj�, i doliny tak g��bokie, �e �wiat�o s�oneczne trzeba dostarcza� ruroci�gami.
�cie�ka prowadz�ca na wrzosowisko, gdzie stali kr�giem Tancerze, zaros�a mocno, cho� od miasta dzieli�o je ledwie kilka mil. My�liwi zapuszczali si� tam niekiedy, jedynie przypadkiem. Nie o to chodzi, �e brakowa�o zwierzyny, ale - jak by to...
...sta�y tam kamienie.
Kamienne kr�gi w g�rach spotyka�o si� cz�sto. Druidowie budowali je jako komputery meteorologiczne, a �e zwykle taniej jest zbudowa� nowy 33-MegaLitowy kr�g, ni� przerobi� stary, wsz�dzie mo�na spotka� mn�stwo porzuconych.
�aden druid nie zbli�y� si� nigdy do Tancerzy.
Kamienie nie by�y specjalnie ukszta�towane. Nie by�y te� ustawione w jaki� szczeg�lnie znacz�cy spos�b. Nie chodzi�o o �adne promienie s�o�ca padaj�ce pewnego konkretnego dnia na konkretny kamie�. Kto� zwyczajnie przywl�k� tu osiem g�az�w i ustawi� je mniej wi�cej w okr�g.
Ale wewn�trz panowa�a inna pogoda. Ludzie m�wili, �e kiedy zaczyna pada� deszcz, w kr�gu pierwsze krople spadaj� kilka sekund p�niej ni� na zewn�trz - jak gdyby mia�y dalsz� drog� do pokonania. Kiedy chmura przes�ania�a s�o�ce, mija�a chwila czy dwie, nim wewn�trz kr�gu przygas�o �wiat�o.
William Scrope mia� umrze� za kilka minut. Trzeba zauwa�y�, �e nie powinien polowa� na jelenie o tej porze roku, a ju� szczeg�lnie nie na tego pi�knego samca, kt�rego tropi�. Tym bardziej �e by� to pi�kny samiec z gatunku czerwonych ramtopia�skich, oficjalnie uznanego za zagro�ony. Chocia� w tej chwili nie a� tak jak William Scrope.
Jele� bieg� teraz przed nim i przeciska� si� przez paprocie tak g�o�no, �e nawet �lepy m�g�by go tropi�.
Scrope szed� za zwierzyn�.
Mg�a wci�� wisia�a wok� kamieni - nie grub� pokryw�, ale w d�ugich, poszarpanych pasmach.
Jele� dotar� do kr�gu i zatrzyma� si�. Zrobi� kilka krok�w w ty�, do przodu, znowu w ty�. Obejrza� si� na Scrope'a.
Scrope uni�s� kusz�.
Jele� odwr�ci� si� i skoczy� mi�dzy g�azy.
Od tego momentu wra�enia Scrope'a sta�y si� niejasne. Pierwszym by�a...
...odleg�o��. Kr�g mia� par� s��ni �rednicy i nie powinien nagle mie�ci� takich odleg�o�ci.
Potem nadesz�a...
...szybko��. Co� wybiega�o z kr�gu: bia�y punkcik, coraz wi�kszy i wi�kszy.
Scrope wiedzia�, �e uni�s� kusz�. Ale wyfrun�a mu z r�k, jakby czym� mocno uderzona, i nagle pozosta�o tylko wra�enie...
...spokoju.
I kr�tkie wspomnienie b�lu.
William Scrope umar�.
William Scrope spojrza� przez swoje d�onie na zgniecione paprocie. By�y zgniecione, poniewa� le�a�o na nich jego cia�o.
Jego w�a�nie zmar�e oczy zbada�y wzrokiem otoczenie.
Dla umar�ych nie istniej� z�udzenia. Umrze� to jak obudzi� si� po naprawd� udanej imprezie, kiedy cz�owiek ma jeszcze sekund� czy dwie niewinnej swobody, nim zacznie sobie przypomina�, co robi� wczoraj w nocy, a co wydawa�o si� takie logiczne i takie �mieszne. Jeszcze p�niej pami�� podsuwa wspomnienie tego naprawd� rewelacyjnego numeru z kloszem od lampy i dwoma balonami, wszyscy boki zrywali ze �miechu... Po czym u�wiadamia sobie, �e dzisiaj wielu osobom b�dzie musia� spojrze� w oczy, a jest ju� trze�wy, i oni te�, ale wszyscy pami�taj�...
- Oj - powiedzia� Scrope.
Pejza� p�yn�� wok� kamieni. Teraz, kiedy Scrope patrzy� z zewn�trz, wszystko sta�o si� takie oczywiste...
Oczywiste. �adnych mur�w, jedynie drzwi. �adnych kraw�dzi, jedynie rogi.
WILLIAMIE SCROPE.
- Tak?
JE�LI MO�NA, PRZEJD� T�DY.
- Jeste� my�liwym?
WOL� MY�LE� O SOBIE JAKO O PODNOSZ�CYM PORZUCONE OKRUCHY
�mier� u�miechn�� si� z nadziej�. Scrope zmarszczy� swe postfizyczne czo�o.
- Znaczy co? Z ciasta?
�mier� westchn��. Szkoda marnowa� metafory dla ludzi.
ZABIERAM LUDZKIE �YCIA. TO CHCIA�EM POWIEDZIE�, oznajmi� kwa�nym tonem.
- A dok�d?
O TYM SI� PRZEKONAMY PRAWDA?
William Scrope rozp�ywa� si� ju� we mgle.
- To co�, co mnie za�atwi�o...
TAK?
- My�la�em, �e one wymar�y.
NIE. TYLKO ODESZ�Y
- A dok�d?
�mier� wyci�gn�� ko�cisty palec.
O TAM.
***
Pocz�tkowo Magrat nie zamierza�a przeprowadza� si� do zamku przed �lubem, bo przecie� ludzie zaczn� gada�. Owszem, w zamku mieszka�o kilkana�cie os�b, a komnat by�o mn�stwo, ale przebywa�aby pod tym samym dachem, a to zupe�nie wystarczy. A raczej nie wystarczy.
To by�o przedtem. Teraz krew jej zawrza�a. Niech sobie gadaj�. Domy�la�a si� zreszt�, kto konkretnie b�dzie gada�. Kt�re to czaruj�ce osoby. Ha! Niech sobie plotkuj� do woli.
Wsta�a wcze�nie i spakowa�a sw�j maj�tek. Nie by� wielki. Chatka w�a�ciwie nie nale�a�a do niej, a meble stanowi�y element wyposa�enia. Czarownice si� zmienia�y, ale chatki czarownic trwa�y w niesko�czono��, zwykle pod t� sam� strzech�, pod kt�r� zaczyna�y.
Ale do niej przecie� nale�a� zestaw magicznych no�y, mistyczne kolorowe sznurki, rozmaite puchary i kielichy, a tak�e puzderko pe�ne bransolet, pier�cieni i naszyjnik�w, ci�kich od hermetycznych symboli kilkunastu r�nych religii. Wysypa�a je wszystkie do worka.
By�y te� ksi��ki. Inne czarownice uwa�a�y mateczk� Whemper za mola ksi��kowego - nazbiera�a ich prawie tuzin. Magrat zawaha�a si� chwil� i w ko�cu pozwoli�a im zosta� na p�kach.
Potem przysz�a kolej na oficjalny szpiczasty kapelusz. I tak nigdy go nie lubi�a i stara�a wk�ada� jak najrzadziej. Do worka z nim!
Rozgl�da�a si� w pop�ochu, a� zauwa�y�a ma�y kocio�ek obok paleniska. To wystarczy. Do worka... Potem starannie zawi�za�a wylot sznurkiem.
W drodze do pa�acu, kiedy przechodzi�a po mo�cie nad W�wozem Lancre, wrzuci�a worek do rzeki.
Ko�ysa� si� chwil� w porywistym nurcie, po czym zaton��. Magrat w sekrecie liczy�a na sznur wielobarwnych b�belk�w, a mo�e nawet syk. Ale worek zwyczajnie poszed� na dno. Ca�kiem jakby nie zawiera� niczego wa�nego.
***
Inny �wiat, inny zamek...
Elf przemkn�� galopem po zamarzni�tym mokradle. Para bucha�a z sier�ci jego czarnego wierzchowca i z czego�, co ni�s� na grzbiecie.
Wjecha� na stopnie, a potem do samego holu, gdzie siedzia�a zatopiona w marzeniach Kr�lowa.
- Panie Lankin?
- Jele�!
Ci�gle jeszcze �y�. Elfy doskonale potrafi� zachowywa� r�ne stworzenia przy �yciu, cz�sto ca�ymi tygodniami.
- Spoza kr�gu?
- Tak, pani.
- Budzi si�. Nie m�wi�am?
- Jak d�ugo jeszcze? Kiedy?
- Wkr�tce. Wkr�tce. Co przesz�o na drug� stron�? Elf stara� si� unika� jej wzroku.
- To by�... pani pupilek, Kr�lowo.
- Na pewno nie odbiegnie daleko. - Kr�lowa za�mia�a si�. - Na pewno b�dzie mia� dobr� zabaw�.
***
O �wicie spad� przelotny deszcz.
Nie ma nic gorszego, ni� przedziera� si� przez wysokie do ramion mokre paprocie. Chocia� nie, jest. Istnieje ogromna liczba rzeczy, przez kt�re gorzej jest si� przedziera�, zw�aszcza je�li si�gaj� do ramion. Ale tutaj i teraz, my�la�a niania Ogg, trudno jest poda� wi�cej ni� jeden czy dwa przyk�ady.
Oczywi�cie nie l�dowa�y wewn�trz kr�gu Tancerzy. Nawet ptaki wola�y zmienia� kurs, ni� narusza� ich przestrze� powietrzn�. W�druj�ce paj�czki babiego lata, unosz�ce si� na cieniutkich niciach p� mili nad ziemi�, skr�ca�y dooko�a. Chmury rozdziela�y si� na cz�ci i p�yn�y bokami.
Mg�a wisia�a wok� kamieni; lepka, wilgotna mg�a. Niania ci�a paprocie sierpem.
- Jeste� tam, Esme? - mrukn�a.
Babcia Weatherwax wysun�a g�ow� z k�py paproci o kilka st�p dalej.
- R�ne rzeczy si� tu dzia�y - oznajmi�a ch�odnym, rzeczowym tonem.
- Na przyk�ad jakie?
- Paprocie i zielsko przy kamieniach s� podeptane. Wydaje mi si�, �e kto� tu ta�czy�.
Niania Ogg rozwa�y�a t� kwesti� tak skupiona, jak fizyk j�drowy, kt�ry si� w�a�nie dowiedzia�, �e kto� dla rozgrzewki uderza� o siebie dwoma subkrytycznymi kawa�kami uranu.
- Przecie� nigdy... - zacz�a.
- A jednak. I jeszcze co�.
Trudno by�o sobie wyobrazi�, o co mo�e chodzi� w tym przypadku, ale niania mimo to zapyta�a:
- Tak?
- Kto� tu zgin��.
- No nie... Chyba nie wewn�trz kr�gu?
- Nie. Nie b�d� g�upia. To by�o na zewn�trz. Wysoki m�czyzna. Mia� jedn� nog� d�u�sz� od drugiej. I brod�. Prawdopodobnie my