2788
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2788 |
Rozszerzenie: |
2788 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2788 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2788 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2788 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
TERRY PRATCHETT
Johnny i Bomba
Po bombardowaniu
By�a dziewi�ta zero zero, tak w ca�ym Blackbury, jak i na High Street. Ciemno�ci z rzadka tylko rozja�nia�o �wiat�o pe�ni ksi�yca, kt�ry generalnie kry� si� za chmurami przygnanymi przez po�udniowo-zachodni wiatr. W�a�nie przesz�a burza, kt�ra od�wie�y�a powietrze i zwi�kszy�a w�asno�ci po�lizgowe bruku. Dlatego te� policjant przemieszcza� si� wzd�u� High Street wolno i statecznie.
Gdzieniegdzie, je�li by�o si� naprawd� blisko, mo�na by�o zauwa�y� s�abiutkie przeb�yski �wiat�a z zaciemnionych okien. Z wn�trza dom�w dobiega�y przyciszone odg�osy wieczornego �ycia - tu kto� �wiczy� na pianinie, w k�ko katuj�c gamy, tam rozmawiano, �wdzie kto� si� za�mia�, s�uchaj�c radia.
Cz�� wystaw sklepowych os�ania�y worki z piaskiem, a umieszczony przed jednym ze sklep�w plakat zach�ca�, by "Kopa� dla zwyci�stwa", zupe�nie jakby by�a najwy�sza pora na wykopki.
Na horyzoncie, tam gdzie znajdowa�o si� Siat�, nerwowe palce reflektor�w pr�bowa�y z zapa�em wymaca� w�r�d chmur bombowce. Dot�d nie uda�o im si� to ani razu.
Policjant skr�ci� za r�g i jego miarowe kroki odbija�y si� echem od pogr��onych w ciszy budynk�w.
Kroki dotar�y do ko�cio�a metodyst�w i teoretycznie powinny skierowa� si� w d� Paradise Street, tyle �e od poprzedniej nocy Paradise Street ju� nie by�o.
Przy ko�ciele parkowa�a ci�ar�wka. Zza niedok�adnie zasuni�tej brezentowej p�achty w tyle wydobywa�a si� cienka smuga �wiat�a.
Kroki ucich�y, za to rozleg�o si� dono�ne pukanie i g�os:
- Tu nie wolno parkowa�, panowie. Mandat wynosi jeden kubek herbaty i zapomnimy o tym przykrym incydencie, co?
Brezent poruszy� si� i z samochodu wyskoczy� �o�nierz, przy okazji ods�aniaj�c wn�trze ci�ar�wki sk�pane w ciep�ym blasku buzuj�cego piecyka; siedzia�o tam kilku wojskowych, pal�c papierosy i gaw�dz�c.
- Dajcie no, ch�opaki, kubek i kanapk� dla sier�anta - odezwa� si� dziarsko i u�miechn�� si� do policjanta.
Z wn�trza wr�czono mu aluminiowy kubek gor�cej, czarnej herbaty oraz kanapk� grubo�ci� przypominaj�c� ceg��.
- Zobowi�zany. - Policjant przyj�� kubek i kanapk� i opar� si� o bok ci�ar�wki. - I jak idzie? Nie s�ysza�em wybuchu.
- To dwustupi��dziesi�ciofunt�wka - wyja�ni� �o�nierz. - Le�y w piwnicy, musia�a przebi� strop. Nie�le oberwali�cie ostatniej nocy. Chce pan j� obejrze�, sier�ancie?
- To bezpieczne?
- Oczywi�cie, �e nie! - oznajmi� rado�nie �o�nierz. - Dlatego tu jeste�my, nie? Jak pan chce, to prosz� za mn�. - Starannie dogasi� papierosa i zatkn�� niedopa�ek za ucho.
- My�la�em, �e b�dziecie jej bez przerwy pilnowa� - odezwa� si� policjant.
- Jest �rodek nocy i si�pi. A poza tym kto mia�by ochot� ukra�� niewypa� �wier�tonowej bomby lotniczej?
- Niby tak, ale...
Od strony rumowiska, kt�re wczoraj jeszcze by�o Paradise Street, rozleg� si� odg�os zsuwaj�cych si� cegie�.
- ...chyba kto� ma tak� ochot� - doko�czy� sier�ant.
- Przecie� rozstawili�my tablice ostrzegawcze?! A przerw� zrobili�my tylko na herbat�!
Pod ich nogami zachrz�ci�y za�cielaj�ce ulic� od�amki cegie�.
- To bezpieczne, prawda? - upewni� si� ponownie sier�ant.
- Jak kto� zwali na ni� kup� cegie�, to nie b�dzie bezpieczne - zirytowa� si� saper. - Na pewno nie b�dzie! Ej, ty!
Zza chmur wyjrza� ksi�yc, o�wietlaj�c okolic�, a przy tej okazji czyj�� sylwetk� po drugiej stronie pozosta�o�ci po Paradise Street.
Sier�ant zahamowa� z piskiem obcas�w.
- No nie! - j�kn�� szeptem. - To pani Tachyon.
Saper tak�e przyhamowa� i przyjrza� si� dok�adniej drobnej postaci ci�gn�cej przez rumowisko jaki� metalowy w�zek.
- Kto?
- Tylko cicho i spokojnie - poleci� policjant, o�wietlaj�c sobie twarz latark� i wykrzywiaj�c si� w parodii przyjaznego u�miechu, co da�o raczej upiorny efekt. - To pani, pani Tachyon? Tu sier�ant Bourke. Troch� ch�odno o tej porze na ulicy, prawda? Mamy mi��, ciep�� cel� na posterunku i jak s�dz�, mog� chyba obieca� du�y kubek gor�cego kakao, je�li pani ze mn� p�jdzie. Co pani na to, pani Tachyon?
- Czyta� nie potrafi czy co? - szepn�� saper. - Odbi�o jej? Jest przy tej ruinie z niewypa�em!
- Tak... nie... ona jest po prostu inna... Troch�... szurni�ta...- odszepn�� policjant i doda� g�o�no: -Niech pani tam zostanie, zaraz po pani� przyjdziemy! Lepiej, �eby si� pani nie potkn�a na tych �mieciach, prawda?
- Czy ona przypadkiem nie szabrowa�a tu czego? Pl�drowanie zbombardowanych dom�w jest karane przez rozstrzelanie...
- Nikt tu nie b�dzie nikogo rozstrzeliwa�! A ju� na pewno nie jej. Poza tym myj� znamy. Zesz�� noc sp�dzi�a w celi - wyja�ni� sier�ant.
- Za co?
- Za nic. Gdy noc jest ch�odna, pozwalamy jej spa� w wolnej celi. Da�em jej par� starych but�w mojej mamy... przypatrz si� pan jej: mog�aby by� pa�sk� babk�. Bidactwo.
Pani Tachyon przygl�da�a si� im podejrzliwie (co pot�gowa�a zaawansowana kr�tkowzroczno��), ale spokojnie sta�a i czeka�a. Najwyra�niej g�os sier�anta mia� na ni� zbawiennie �agodz�cy wp�yw. Gdy podeszli bli�ej, saper ujrza� zasuszon� staruszk�, ubran� w co�, co wygl�da�o na wieczorow� kreacj�, na kt�r� naci�gn�a kilka warstw diametralnie si� od siebie r�ni�cego odzienia. Na g�owie mia�a we�nian� narciark� z pomponem, a przed sob� pcha�a druciany, sklepowy w�zek na k�kach. W�zek mia� metalow� tabliczk�.
- Tesco - odczyta� saper. - Co to takiego?!
- Sk�d mam wiedzie�, gdzie ona znajduje te wszystkie �mieci?!
W�zek pe�en by� czarnych work�w, pomi�dzy kt�rymi znajdowa�y si� s�oiki.
- Wiem, gdzie to znalaz�a! - Saper ucieszy� si� na ich widok. - W fabryce przetwor�w po drugiej stronie ulicy!
- P� miasta by�o tam dzi� rano - ostudzi� go policjant. - Kilka s�oik�w korniszon�w to �aden szaber. Lepiej, �eby ludzie zjedli, ni� mia�oby si� zepsu�.
- Pewnie, �e lepiej, ale nie mo�na ludzi do tego zach�ca�. Za pozwoleniem, chcia�bym obejrze� te... Au! - Ledwie wyci�gn�� r�k� w stron� w�zka, gdy spomi�dzy work�w wyprysn�o co� podobnego do niewielkiego, za to w�ciek�ego demona sk�adaj�cego si� g��wnie ze �lepi�w i pazur�w i poora�o mu bole�nie d�o�. - Cholera by ci�! Sier�ancie...
Sier�ant zd��y� si� jednak�e cofn�� na bezpieczn� odleg�o��.
- To Guilty! - wyja�ni� spokojnie. - Na pa�skim miejscu bym si� cofn��.
Pani Tachyon cmokn�a i oznajmi�a:
- Thunderbirdy polecia�y! Co, nie ma banan�w? Tak ci si� tylko wydaje, stara purchawo! - Po czym odwr�ci�a si� i oddali�a z godno�ci�, ci�gn�c za sob� w�zek.
- Nie tam! - wrzasn�� saper.
Pani Tachyon zignorowa�a go i wspi�a si� na stert� cegie�, wci�� z w�zkiem. Sterta zachwia�a si� i z �oskotem zacz�a si� osypywa�. Jedna z cegie� trafi�a w co�, co zad�wi�cza�o metalicznie. Saper i policjant zamarli w p� ruchu. Ksi�yc na wszelki wypadek schowa� si� w chmury. W ciemno�ciach co� zacz�o tyka�. Tykanie by�o st�umione i nieco oddalone, ale w zupe�nej ciszy s�yszeli je wr�cz idealnie.
Sier�ant powoli i ostro�nie postawi� uniesion� nog� na jezdni i szepn��:
- Ile czasu mija od tykania do wybuchu? Odpowiedzia� mu oddalaj�cy si� tupot - saper ulotni� si� z podziwu godn� szybko�ci�.
Sier�ant natychmiast pod��y� w jego �lady.
Dotar� mniej wi�cej do po�owy pozosta�o�ci po Paradise Street, nim �wiat za nim zrobi� si� gwa�townie rozrywkowy.
Na High Street w Blackbury by�a dziewi�ta wiecz�r. W witrynie sklepu ze sprz�tem audio-wideo ekrany dziewi�ciu telewizor�w wype�nia� ten sam obraz, kt�rego nikt nie ogl�da�. Po pustym chodniku wiatr gna� gazet�, p�ki nie zapl�ta�a si� w ozdobny klomb. Wiatr si� nie zniech�ci� - znalaz� pust� puszk� po piwie i potoczy� j� dalej, ale i ta rozrywka nie trwa�a d�ugo - puszka wybra�a pozostanie w rynsztoku.
Rada Miasta Blackbury nazywa�a High Street "rejonem pieszych" albo "obszarem udogodnie�", cho� nikt nie mia� poj�cia, na czym to ostatnie mia�o polega� i o jakie tu konkretnie udogodnienia chodzi�o. Bo na pewno nie o �aweczki, kt�rych co prawda by�o sporo, ale zosta�y tak przemy�lnie skonstruowane, �e nie da�o si� na nich zbyt d�ugo wysiedzie�. Mo�e chodzi�o o ozdobne kwietniki, na kt�rych regularnie ros�y opakowania po chrupkach i batonikach, a sezonowo tak�e po lodach. W ka�dym razie nie chodzi�o o ozdobne drzewa, pi�knie wygl�daj�ce na projektach, ale na skutek r�norakich oszcz�dno�ci i zmian koncepcyjnych nie istniej�ce w naturze.
I na pewno nie chodzi�o o lampy jarzeniowe, kt�re sprawia�y, �e noc wydawa�a si� zimna jak l�d.
Gazeta o�y�a ponownie- z kwietnika przelecia�a do ��tego kosza na �mieci i owin�a si� wok� niego. Kosz wygl�da� jak gruby, obrzydliwy pies z otwartym pyskiem.
Co� wyl�dowa�o w pobliskiej alejce z g�uchym �upni�ciem i j�kn�o:
- Tik-tak. Au! Gdzie ten szpital...
Ciekawostk� w kwestii martwienia si�, co Johnny Maxwell odkry� ju� dawno temu, jest to, �e zawsze znajdzie si� co� nowego, o co mo�na si� pomartwi�.
Kirsty twierdzi�a, �e dzieje si� tak dlatego, i� jest urodzonym pesymist�, ale pewnie by�a zazdrosna, bo sama nigdy o nic si� nie martwi�a. Za to robi�a si� z�a i zrobi�a, co mog�a, by z tym sko�czy�, cokolwiek by to by�o. Prawd� m�wi�c, zazdro�ci� jej umiej�tno�ci decydowania o tym, co nale�y zrobi�, jak i robienia tego, co trzeba, by przesta�o j� z�o�ci�. Aktualnie w zwyk�e dni ratowa�a planet� (wieczorem), a w weekendy lisy (te� wieczorem). A on starym zwyczajem si� martwi�. Zwykle tym samym, co zawsze: szko��, pieni�dzmi i czy mo�na z�apa� AIDS, ogl�daj�c telewizj�. Czasami jednak wyskakiwa�o jakie� zmartwienie takiego kalibru, �e hurtem likwidowa�o pozosta�e. Teraz by� to jego w�asny umys�. - To nie dok�adnie to samo, co by� chorym - oznajmi� Yo-less, kt�ry przegryz� si� przez ca�� encyklopedi� medyczn� matki.
- To w og�le nie to samo, co by� chorym. Jak ci si� przytrafi�o du�o z�ych rzeczy, to zdrowo jest by� w depresji - poprawi� go Johnny. - To ma sens, nie? Jak interes trzeba zamkn��, ojciec odszed�, a matka odpala jednego papierosa od drugiego i wszystkim naoko�o opowiada z u�miechem, �e jeszcze nie jest tak �le, to dopiero jest choroba!
- Te� racja - zgodzi� si� Yo-less, kt�ry czyta� te� co� z psychologii.
- Moja babka sfiksowa�a, to te� choroba, nie? - doda� Bigmac. - Ona... au!
- Przepraszam, nie patrzy�em, gdzie stawiam nogi - wyja�ni� Yo-less. - Ale ty te� nie.
- To tylko sny - mrukn�� Johnny. - To �adne szale�stwo...
Cho� musia� przyzna�, �e w ci�gu dnia te� zdarza�o mu si� �ni�, i to sny tak wyraziste, �e wype�nia�y oczy, uszy i umys�... Samoloty i bomby... I skamienia�a mucha.
Zawsze koszmarom towarzyszy�a mucha. Niedu�a, taka w kawa�ku bursztynu. Nawet nie by�a specjalnie przera�aj�ca - po prostu stara: mia�a par� milion�w lat. Tylko dlaczego by�a w tych koszmarach? To, �e kiedy� robi� projekt1 o takiej musze, to jeszcze chyba nie pow�d, �eby mu si� �ni�a, i to w dodatku w dzie�.
A najgorsi s� nauczyciele - zamiast zwyczajnie rzuci� kred� w cz�owieka, gdy nie uwa�a, to si� zaczynaj� martwi�, wysy�a� do domu kartki, a jego samego wysy�a� do specjalisty. Ten specjalista okaza� si� zreszt� nie taki straszny, no i przynajmniej dzi�ki wizycie Johnny nie by� na matmie. Zawsze jaka� korzy��.
Na jednej z kartek pisa�o, �e jest "zak��cony". Ciekawe sformu�owanie. Naturalnie nie pokaza� jej mamie; i tak mia�a do�� zmartwie�.
- Jak ci leci z dziadkiem? - zainteresowa� si� Yo-less.
- Nie�le. Ostatnio zacz�� si� specjalizowa� w grzankach i w niespodziankowych niespodziankach.
- W czym?
- W puszkach bez nalepek, kt�re za p� darmo sprzedaj� w supermarkecie. Kupuje je w przemys�owych ilo�ciach i ma dobr� r�k�. Wiesz, jak si� otworzy, to trzeba potem zje��...
Yo-less z lekka poszarza� i z pewnym trudem prze�kn�� �lin�.
- Brzoskwinie i kotleciki nie s� a� takie z�e! - oburzy� si� Johnny.
W milczeniu w�drowali pogr��on� w wieczornym mroku ulic�.
Najgorsze jest to, my�la� Johnny, �e nie jeste�my zbyt dobrzy, a najsmutniejsze to, �e nie jeste�my zbyt dobrzy nawet w byciu niezbyt dobrymi.
Na przyk�ad Yo-less - jak si� na niego popatrzy�o, to mia� mo�liwo�ci. By� czarny. Technicznie rzecz bior�c, ale jednak. Tymczasem nigdy nie przekr�ca� wyraz�w, nie by� leniwy, a jedyn� osob�, do kt�rej zwraca� si� "matka", by�a jego rodzicielka. Yo-less oczywi�cie twierdzi�, �e powy�sze zarzuty wynikaj� z rasowego stereotypu, ale prawda musia�a by� inna: Yo-less by� mutantem. Czapk� baseballow� zawsze wk�ada� daszkiem do przodu, a czasami nosi� krawat. Mutant.
Albo Bigmac. Bigmac by� dobry... na przyk�ad w matematyce. To znaczy w pewnym sensie by� dobry: doprowadza� nauczycieli do sza�u. Wystarczy�o, �e popatrzy� na jakie� upiorne r�wnanie, i stwierdza�, i� x = 2,75. I mia� racj�. Zawsze. Naturalnie nigdy nie wiedzia� dlaczego - po prostu tak by�o i koniec. A to nieodmiennie doprowadza�o belfr�w do szewskiej pasji, bo matematyka nie polega wcale na znaniu w�a�ciwych wynik�w, tylko na pokazywaniu, jak do nich doj��, nawet je�li w samym liczeniu kto� si� kropn��. Poza tym Bigmac by� skinem. Ostatnim w Blackbury (nie licz�c Bazza i Skazzy, ale ich po pewnej wycieczce samochodowej2 nie mo�na by�o zalicza� do czegokolwiek). Mia� te� na kostkach d�oni napis "Love" i "Hat", ale jedynie d�ugopisem, bo gdy szed� si� wytatuowa�, to zemdla�. Aha: Bigmac pr�bowa� te� bez powodzenia hodowa� tropikalne rybki.
Co si� za� tyczy Wobblera... Wobbler nawet nie by� hackerem. Chcia�by by�, ale jako� nikt nie chcia� go za takiego uzna�. Fakt: grzeba� w komputerach i nielegalnie kopiowa� gry, a chcia�by umie� pisa� zadziwiaj�ce programy i by� milionerem przed dwudziestk�. Ale pewnie sko�czy si� na tym, �e b�dzie zadowolony, je�li jego komputer nie b�dzie �mierdzia� przy ka�dym dotkni�ciu spalonym plastykiem.
A co do Johnny'ego...
...Je�li si� wariuje, to czy si� o tym wie? A je�li si� nie wie, to sk�d wiadomo, �e si� nie zwariowa�o?! - ostatnimi czasy Johnny'ego mo�na by�o sprowadzi� do tego typu pyta�.
- To w sumie nie by� taki z�y film - oceni� Wobbler. Tak w og�le bowiem wracali z ma�ej sali Blackbury
Odeon, gdzie regularnie i z maniackim uporem ogl�dali wszystko, co mog�o pokazywa� promienie laserowe i tym podobne efekty.
- Nie mo�na podr�owa� w czasie i czego� nie na-miesza� - sprzeciwi� si� Yo-less.
- Przecie� w�a�nie o to chodzi - zdziwi� si� Bigmac. - Ja bym tam wst�pi� do policji czasu. Jakby taka by�a, ma si� rozumie�. Wracasz i pytasz takiego: "Ty jeste� Adolf Hitler?", a jak ci m�wi: "Achtung, naturalnie ja", to �up go ze strzelby kaliber dwadzie�cia i po problemie.
- Tak, �licznie. - Yo-less potrafi� by� cierpliwy. - A gdyby� tak przez przypadek odstrzeli� w�asnego dziadka?
- Bym nie odstrzeli�: ni krzty nie by� podobny do Adolfa Hitlera.
- A poza tym nie jeste� takim dobrym strzelcem -doda� Wobbler. - Z klubu paintballowego ci� wyrzucili, nie?
- Ale z zazdro�ci, �e to nie oni wymy�lili paintballowy granat r�czny. Dopiero ja im musia�em pokaza�.
- Akurat na dwulitrowej puszce farby olejnej? Nie by�o mniejszych?
- Nie bardzo mia�em czas wybiera�. Ta by�a pod r�k�... W ka�dym razie robi�a za granat, i to skutecznie.
- Oni m�wili, �e mog�e� cho� otworzy� wieczko. Sean Stevens musia� mie� zszyty �eb...
- Musia� mi si� nawin�� pod r�k�?
- Nie mia�em na my�li faktycznego strzelania do twojego prawdziwego dziadka! - Yo-less straci� cierpliwo��, tote� u�y� fali akustycznej, by zawr�ci� rozmow� na w�a�ciwe tory. - Chodzi�o mi o jakie� takie namieszanie w przesz�o�ci, �e ty si� nigdy nie rodzisz albo �e maszyna do podr�y w czasie nigdy nie zostaje wynaleziona. Tak jak w tym filmie, co wys�ali robota, �eby zabi� matk� ch�opaka, kt�ry mia� dokopa� robotom, jak doro�nie. Arnie tam gra�.
- Dobry film! - ucieszy� si� Bigmac, wal�c milcz�c� seri� z nie istniej�cego karabinu maszynowego po wystawach sklepowych. - Termi-co�-tam si� nazywa�.
- Terminator dwa - poprawi� go Wobbler.
- Skoro on si� nigdy nie narodzi�, to sk�d wiedzieli, �e istnieje? - Yo-less niespodziewanie zada� pytanie sam sobie, po czym tak�e samodzielnie udzieli� na nie odpowiedzi: - To bez sensu.
- Te� mi si� ekspert trafi� - parskn�� Wobbler. -Sk�d ci si� to wzi�o?
- Mam trzy p�ki kaset ze Star Trekiem.
- Zboczenie!
- �cichap�k!
- Trainspotter!
- Transporter, jak ju�! - poprawi� go z godno�ci� Yo-less. - Poza tym nie o to akurat chodzi. Chodzi o to, �e jak si� co� w przesz�o�ci pozmienia, to mo�e si� sko�czy� tak, �e nie b�dzie mo�na wr�ci� i zostanie si� tam, dok�d si� trafi�o. Albo poniewa� zmieni�e� przysz�o��, to nie mo�esz wr�ci�, bo nigdy nie uda�e� si� w przesz�o��. Albo jak nawet da si� wr�ci�, to do innego czasu, dajmy na to r�wnoleg�ego, bo to, co zmieni�e�, spowodowa�o, �e nie mo�esz wr�ci� tam, sk�d przyby�e�, a tylko tam, gdzie ci� jeszcze nie by�o... kr�tko m�wi�c, jeste� zaklinowany w czasie. Spojrzeli na niego z podziwem.
- �eby zrozumie� te ca�e podr�e w czasie, trzeba by� wariatem - podsumowa� po dobrej chwili Wobbler.
- Johnny, masz �yciow� okazj�! - ucieszy� si� Big-mac.
- Bigmac! - W tonie Yo-lessa s�ycha� by�o powa�ne ostrze�enie.
- Spokojnie, lekarz m�wi, �e ja si� tylko zbyt du�o martwi� - uspokoi� go Johnny.
- Co ci robili? - zainteresowa� si� Bigmac. - Ig�y, wstrz�sy i te rzeczy?
- Nie: nic z tych rzeczy - westchn�� z pewn� rezygnacj� zapytany. - Tylko zadawali pytania.
- Jakie? Takie w stylu: "czy masz fio�a"?
- Jakby wr�ci� naprawd� daleko - powiedzia� nagle Wobbler - do czas�w dinozaur�w na przyk�ad, to nie grozi�oby, �e si� zastrzeli w�asnego dziadka. Nawet bardzo starzy staruszkowie tyle nie �yj�. Dinozaury s� bezpieczne.
- Jasne! - ucieszy� si� Bigmac. - I mo�na spokojnie do nich strzela� z plazm�wki!
- Pewnie! - Tym razem Wobbler westchn�� wymownie. - I to by wyja�nia�o kolejn� zagadk� nauki: dlaczego dinozaury wygin�y sze��dziesi�t pi�� milion�w lat temu? Bo Bigmac nie zdo�a� tam dotrze� wcze�niej.
- Przecie� nie masz plazm�wki - zauwa�y� wyj�tkowo rozs�dnie Johnny.
- Jak Wobbler mo�e mie� maszyn� do podr�y w czasie, to ja mog� mie� karabin plazmowy.
- Ano mo�esz, co mi tam...
- I miotacz rakiet!
- Nie przesadzaj - osadzi� go Yo-less. Maszyna do podr�y w czasie by�aby czym�: mo�na by�oby u�o�y� sobie �ycie dok�adnie tak, jak by si� chcia�o, a jak co� by si� nie uda�o, zawsze mo�na by�oby wr�ci� i poprawi� tak, �eby to nigdy nie nast�pi�o. Johnny tak si� skupi� na tym pasjonuj�cym zagadnieniu, �e przesta� zwraca� uwag� na tocz�c� si� obok rozmow�. A rozmowa, jak zwykle, potoczy�a si� w�asnym torem:
- Poza tym nikt nie udowodni�, �e dinozaury faktycznie wygin�y! - obruszy� si� Bigmac.
- No pewnie: wci�� si� gdzie� tu kr�c�, tak?
- Mo�e wychodz� tylko w nocy albo si� maskuj�, albo co�...
- Ceglasto wyko�czony stegozaur? I czerwony, pi�trowy brontozaur z numerem dziewi�� na czole?
- Niez�y pomys�! Mog� udawa�, �e s� autobusami, i ludzie spokojnie do nich wsi�d�. Tylko nie b�d� mogli wysi���...
- Do kitu pomys�. Podstaw� s� fa�szywe nosy i brody. A potem, jak nikt si� niczego nie spodziewa, to chaps, i na chodniku nie ma �ladu po go�ciu, nie licz�c but�w. A inny facet, du�y facet w p�aszczu idzie dalej i mlaska...
Paradise Street, ol�ni�o nagle Johnny'ego; ostatnio du�o my�la� o Paradise Street. Zw�aszcza w nocy. Jakby si� tak popyta� ludzi, co s�dz� o podr�ach w czasie, to wi�kszo�ci by si� spodoba�o - nikt nie wiedzia�, co przytrafi�o si� dinozaurom, natomiast wi�kszo�� wiedzia�a, co si� zdarzy�o na Paradise Street.
I sporo z tych, co wiedzieli, chcia�oby tam wr�ci�. Johnny te�.
Co� sykn�o.
Odruchowo ca�a czw�rka si� rozejrza�a; mi�dzy wypo�yczalni� kaset a sklepem z ubraniami znajdowa� si� wylot w�skiej alejki. Byli prawie na wprost niego, a to w�a�nie tam co� sycza�o. Tyle �e teraz syk zamieni� si� w charkot.
Nie by� to przyjemny d�wi�k: trafia� przez uszy i m�zg prosto do wspomnie� datuj�cych si� z naprawd� dawnych czas�w. Gdy wczesna ma�pa ostro�nie zlaz�a z drzewa i niezgrabnie pr�bowa�a "stan�� prosto", czyli zrobi� to, co by�o takie modne w�r�d m�odszych ma�p, by� to ten rodzaj d�wi�ku, kt�ry ba�a si� us�ysze�. D�wi�k ten wywo�ywa� w mi�niach odruchow� reakcj�: wia� i wdrapa� si� na co�. I jak si� da, to zrzuci� przy okazji troch� orzech�w. Najlepiej kokosowych.
- Co� jest w alejce - zauwa�y� Wobbler, rozgl�daj�c si�, czy nie znajdzie si� w pobli�u jakie� por�czne drzewo.
- Wilko�ak? - zaciekawi� si� Bigmac.
- Dlaczego akurat wilko�ak? - Wobbler przesta� si� rozgl�da�.
- Bo w takim filmie Zemsta przeklinaj�cego wilko�aka... albo jako� tak, kto� us�ysza� taki charkot i wszed� w tak� alejk�, a w nast�pnym uj�ciu le�a� na chodniku w�r�d ca�ej masy p�ynnych efekt�w specjalnych.
Wobbler g�o�no prze�kn�� �lin� i oznajmi� stanowczo:
- Wilko�ak�w nie ma!
- Tak? To id� i powiedz im to. Zanim wymiana pogl�d�w mia�a szans� si� zaostrzy�, Johnny wszed� w alejk�.
Pierwsze, co zobaczy�, to wywr�cony sklepowy w�zek, co samo w sobie nie by�o niczym dziwnym. Po ulicach Blackbury hasa�y sobie stada sklepowych w�zk�w. Co prawda nigdy nie widzia� �adnego z nich w ruchu, ale podejrzewa�, �e kiedy tylko odwraca si� do nich ty�em, zaczynaj� si� toczy�.
Wok� w�zka le�a�y wypchane czarne worki na �mieci, r�wnie powypychane plastykowe torby, a tu i tam wida� by�o s�oiki. Jeden si� st�uk� i w okolicy �mierdzia�o octem. A spod work�w wystawa�a para but�w.
I kawa�ki chudych n�g.
To ju� by�o zdecydowanie dziwne.
Na szczycie pryzmy work�w i toreb pojawi� si� niewielki, ale przera�aj�cy potw�r i splun�� w jego kierunku.
Potw�r by� bia�y, tylko gdzieniegdzie mia� k�pki br�zowe i czarne. Poza tym by� chudy jak �mier� i mia� trzy i p� nogi. Za to tylko jedno ucho. Jego pysk by� mask� absolutnego i do tego zdeterminowanego z�a. Mia� ��te, nier�wne i ostre z�by oraz oddech r�wnie aromatyczny jak gaz pieprzowy.
Johnny zna� go doskonale.
Podobnie jak w�a�ciwie ka�dy mieszkaniec Blackbury.
- Cze��, Guilty - odezwa� si�, profilaktycznie trzymaj�c r�ce przy sobie. Skoro by� tu i w�zek, i Guilty, to nogi... - My�l�, �e co� si� sta�o pani Tachyon - poinformowa� pozosta�ych.
Na ten sygna� w alejce zjawi�y si� jeszcze trzy osoby.
Scena ogl�dana z drugiej strony ca�kiem wyra�nie ujawni�a pani� Tachyon. Pomyli� jej z workiem nie by�o trudno, poniewa� zazwyczaj wszystko, co mia�a, nosi�a r�wnocze�nie. Teraz by�a to narciarka z pomponem, wieczorowa suknia r�owej barwy, tuzin golf�w, do tego z dziesi�� par pi�karskich skarpet i sportowe buty.
- To krew? - spyta� Wobbler.
- Tego... - b�kn�� Bigmac.
- My�l�, �e �yje - o�wiadczy� Johnny. - Jestem pewien, �e j�kn�a.
- No... wiem, jak si� udziela pierwszej pomocy -odezwa� si� niepewnie Yo-less. - Ale tylko metod� usta-usta...
- Samob�jca! - j�kn�� Bigmac.
Yo-less nie potrzebowa� u�wiadomienia - wygl�da� jak reklama przera�enia. To, co wydawa�o si� proste w jasno o�wietlonej sali na manekinie pod okiem instruktora, zupe�nie inaczej wygl�da�o w ciemnym zau�ku, zw�aszcza bior�c pod uwag� poszkodowan�. Ten, kto wymy�li� pierwsz� pomoc, na pewno nie zna� pani Tachyon.
Nie maj�c wyj�cia, Yo-less niech�tnie przykl�kn�� i delikatnie obmaca� le��c�. Z jednej z niezliczonych kieszeni co� wypad�o - okaza�o si�, �e to ryba z frytkami zawini�ta w gazet�.
- Zawsze je frytki - oznajmi� Bigmac. - M�j brat twierdzi, �e wygrzebuje je ze �mieci i jak w opakowaniu s� jeszcze jakie� frytki, to je dojada... Fuj!
- Fuj... - b�kn�� s�abo Yo-less, desperacko pr�buj�c znale�� spos�b udzielenia pierwszej pomocy bez dotykania le��cej.
W ko�cu Johnny'emu zrobi�o si� go �al. - Wiem, jak wykr�ci� 999 - oznajmi�. Yo-less odetchn�� ze s�yszaln� ulg�.
- Tak lepiej - przytakn�� pospiesznie. - Mog�a sobie co� z�ama�, a z�amanych nie nale�y rusza�, bo mo�na im zaszkodzi�.
- Albo sobie - doda� Wobbler.
Pani Tachyon
Pani Tachyon by�a zawsze- przynajmniej odk�d Johnny si�ga� pami�ci�. By�a etatow� �achmaniark� koszow�, cho� w�a�ciwie nale�a�oby j� nazwa� �achmaniark� w�zkow�. Nie by� to zreszt� normalny w�zek z supermarketu - by� wi�kszy, sporz�dzony z grubszych drut�w, twardy: ka�dego bola� ty�ek, jak nim dosta�, a dosta� ka�dy, kto nie odskoczy� w por�. Najprawdopodobniej pani Tachyon nie robi�a tego z�o�liwie - najwyra�niej na planecie Tachyon nie by�o innych ludzi.
Na szcz�cie jedno k�ko skrzypia�o, a je�li kto� nie odskoczy�, s�ysz�c za plecami poskrzypywanie, nast�pnym dla� ostrze�eniem by� nieustaj�cy monolog, jaki temu poskrzypywaniu towarzyszy�. Pani Tachyon gada�a bowiem ca�y czas, acz trudno si� by�o zorientowa�, do kogo skierowany jest konkretny fragment wypowiedzi. Nawet gdy si� kto� zorientowa�, i tak praktyka wskazywa�a, �e nie powinien �ywi� w tej kwestii pewno�ci.
- ...powiedzia�am, to ty tak m�wisz, nie? Tak ci si� tylko wydaje! Bo zawsze opowiada�e� niestworzone historie, powiedzia�am. A, tak: powiedz Sidowi! Jeste� taki chudy, �e jakby� zamkn�� jedno oko, to wygl�da�by� jak ig�a! O, tak. Wyci�gn�li mnie z tego!
Powiedz to ch�opakom w mundurach! A to jest ulewa i prosz� mi g�upot nie opowiada�, ot co!
R�wnie cz�sto s�ycha� by�o tak�e niezrozumia�e mamrotanie, przerywane ca�kiem zrozumia�ym wykrzyknikiem w stylu: "M�wi�am ci!" albo: "Tak ci si� tylko wydaje!"
Popiskiwanie mog�o si� zacz�� za plecami ka�dego, w ka�dej cz�ci miasta i o ka�dej porze dnia lub nocy - nikt nie by� pewien pory ani miejsca. Podobnie jak nikt nie wiedzia�, co by�o w tych wszystkich torbach i workach. I prawd� m�wi�c, nikt nie chcia� si� dowiedzie�.
Czasami znika�a na ca�e tygodnie nie wiadomo gdzie. Gdy ju� wszyscy zaczynali si� odpr�a�, na ulicach rozlega�y si� znajome odg�osy, a zbyt opiesza�ych w denerwuj�co znajomy spos�b zaczyna�y bole� ty�ki.
Pani Tachyon opr�cz tego, �e grzeba�a w �mieciach, zbiera�a te� r�ne rzeczy w rynsztokach. W ten najprawdopodobniej spos�b dorobi�a si� kota imieniem Guilty. Imi� pasowa�o do wygl�du i do zachowania - on rzeczywi�cie by� "winny". Futro mia� jak osnowa dywanu, z�by niczym po�amana pi�a, a kr�gos�up dziwnie przypomina� bumerang. Kiedy szed� (a zdarza�o si� to naprawd� rzadko, bo zdecydowanie wola� je�dzi� na w�zku), pr�dzej czy p�niej ko�czy�o si� to tym, �e zaczyna� chodzi� w k�ko. A kiedy bieg�, zwykle co� goni�c, to poniewa� z przodu mia� tylko p�torej �apy, zawsze ko�czy�o si� tym, �e dwie kompletne tylne �apy zaczyna�y by� szybsze od przednich, co nieodmiennie doprowadza�o go do takiej furii, �e pr�bowa� ugry�� si� w ogon. Zazwyczaj skutecznie.
Nawet DSS, pies mieszaniec, b�d�cy w�asno�ci� Pancernego Syda, przed kt�rym czu�y respekt policyjne owczarki alzackie, na widok zbli�aj�cego si� w dziwacznych podrygach Guilty'ego wia�, a� si� kurzy�o.
Ambulans odjecha�, b�yskaj�c b��kitnymi �wiat�ami.
Guilty obserwowa� Johnny'ego i w�zek r�wnocze�nie, prawie dostaj�c zeza z nienawi�ci.
- Sanitariusz m�wi�, �e wygl�da�a, jakby j� co� uderzy�o - odezwa� si� Wobbler, nie spuszczaj�c wzroku z Guilty'ego: do�wiadczenie uczy�o, �e nie by� to bezpieczny pomys�.
- I co zamierzamy z tym wszystkim zrobi�? - spyta� pozornie bez zwi�zku Johnny.
- Jak zostawimy, oskar�� nas o za�miecanie - popar� go Bigmac.
- Ale to nie nasze - zauwa�y� Johnny.
- Nie gapcie si� na mnie - obruszy� si� Bigmac. -W niekt�rych workach co� chlupie.
- No i jest jeszcze kot - doda� Johnny.
- Jego to powinni�my od razu ukatrupi�: w zesz�ym tygodniu podrapa� mi r�k� - zaproponowa� Bigmac. - Poza tym to nie jest kot, tylko karykatura.
Johnny ostro�nie ustawi� przewr�cony w�zek, czemu Guilty przygl�da� si� z sykiem.
- Lubi ci� - oceni� Bigmac.
- Sk�d wiesz?
- Bo nadal masz oczy.
- Rano mo�na go dostarczy� do lecznicy - odezwa� si� Yo-less. - Jak znajdziemy gdzie� pancerne r�kawice...
- A co z w�zkiem? Do lecznicy nie przyjm�, a zostawi� si� nie da?
- No, to zwalmy go z dachu wie�owca. - Bigmac by� niewyczerpan� sk�adnic� pomys��w.
Sko�czyli �adowanie w�zka, czemu towarzyszy�o faktycznie sporo chlupotu, ale na szcz�cie wszystkie worki okaza�y si� szczelne, mimo i� niekt�re mocniej �ci�ni�te zaczyna�y si� rusza�.
- M�j brat twierdzi, �e ona dawno temu zabi�a m�a, a potem zbzikowa�a - stwierdzi� niespodziewanie Bigmac, przygl�daj�c si� za�adowanemu w�zkowi. - Cia�a nigdy nie znaleziono...
Teraz wszyscy zacz�li si� uwa�niej przygl�da� w�zkowi.
- �aden nie jest wystarczaj�co du�y, by pomie�ci� cia�o - oceni� Yo-less, maj�cy absolutny zakaz ogl�dania horror�w. - Ani wystarczaj�co ci�ki.
- Ca�e nie - zgodzi� si� Bigmac. Yo-less nagle si� cofn��.
- A ja s�ysza�em, �e wsadzi�a mu g�ow� w piekarnik - doda� Wobbler. - Ale si� nababra�o...
- Nababra�o? - zdziwi� si� Yo-less. - W piekarniku?
- To by�a kuchenka mikrofalowa, a jak wsadzisz tam...
- Zamknij si�! - Propozycja Yo-lessa by�a nie do odrzucenia.
- Te� s�ysza�em, �e ona jest naprawd� bogata - doda� Bigmac.
- Raczej �mierdz�ce bogata - mrukn�� Wobbler.
- Chyba najlepiej b�dzie... jak wstawi� to wszystko do gara�u dziadka - zdecydowa� Johnny.
- A w ko�cu dlaczego my mamy si� tym zajmowa�?! - ockn�� si� Yo-less. - Jest chyba jaka� opieka spo�eczna i s�u�by porz�dkowe, nie?
- W�a�ciwie gara� stoi pusty, a rano...
C�, rano to by� kolejny, zupe�nie nowy dzie�.
- A jak ju� go ustawisz, to mo�esz sprawdzi�, czy faktycznie s� tam jakie� pieni�dze - podpowiedzia� Bigmac.
Johnny spojrza� podejrzliwie na Guilty'ego, kt�ry odwzajemni� spojrzenie z uczuciem. By�a nim nienawi��.
- Sam sobie mo�esz sprawdzi� - zdecydowa�. - Lubi� mie� wszystkie palce. Zreszt� i tak mnie odprowadzicie: nie b�d� sam tego pcha� po nocy.
Poniewa� nikt nie zaprotestowa�, poch�d w sk�adzie jeden plus cztery przy wt�rze popiskiwania potoczy� si� w kierunku gara�u dziadka Johnny'ego.
- Ci�ki - oceni� Yo-less.
Z ty�u dobieg�o zduszone parskni�cie.
- M�wi�, �e pan Tachyon by� kawa� ch�opa...
- Zamknij si�, Bigmac, je�li �aska.
Johnny upewni� si� tymczasem, �e to wszystko on. Tak jak w loterii, tylko na odwr�t; te� wielki paluch z nieba trafia ci� w ucho i wrzeszczy: "To ty - cha, cha, cha!"; gdy jednak nast�pnego dnia si� wstaje, to nie czeka na cz�owieka �adna wielka wygrana, tylko niespodzianka w stylu wy�adowanego nie wiadomo czym w�zka sklepowego i kota psychopaty.
- Masz - zaproponowa� mu niespodziewanie Wobbler. - Jeszcze ciep�e.
- Co?! Zebra�e� jej ryb� z frytkami?!
- O co chodzi? - zdziwi� si� Wobbler. - Mia�o si� zmarnowa�...
- Mog�a na nie naplu�. - Bigmac szybciej zrozumia�, co si� nie podoba Johnny'emu.
- Nie mog�a: nie by�y nawet rozpakowane. - Mimo wszystko Wobbler przesta� szele�ci� papierem.
- Po�� je na w�zek - poleci� zrezygnowany Johnny.
- Ciekawo��, kto tu pakuje jedzenie w gazet� - mrukn�� Wobbler, wykonuj�c polecenie celnym rzutem. - Bo Hongkong Henry na pewno nie. To sk�d je wzi�a?
Sir Johna zwykle budzi� o wp� do �smej lokaj ze �niadaniem, drugi - z ubraniem, trzeci z karm� dla Adolfa i Stalina oraz czwarty, z zasady zapasowy.
Punktualnie o dziewi�tej zjawia� si� sekretarz z list� spotka� um�wionych na dany dzie�.
Tego dnia jednak Sir John przyjrza� si� tacy ze �niadaniem z dziwnym wyrazem twarzy. Adolf i Stalin zignorowa�y tac�, jak zwykle p�ywaj�c w niewielkim akwarium stoj�cym na niewielkim stoliku.
- Pi�� pastylek: ka�da inna, dwa smutne biszkopty z tektury i szklanka soku z pomara�cz pozbawionego smaku - oceni� Sir John. - Po co by� najbogatszym cz�owiekiem na �wiecie... nawet je�li jestem najbogatszy?
- Tak jest, Sir.
- Dobra. Wracaj�c do rzeczy: po co by� najbogatszym cz�owiekiem na �wiecie skoro na �niadanie ma si� pigu�ki?... Zaczynam mie� tego wszystkiego serdecznie do��, s�yszysz?... Powiedzcie Hicksonowi, �eby wyprowadzi� samoch�d.
- Kt�ry samoch�d, Sir?
- Bentleya, naturalnie.
- Kt�rego bentleya, Sir?
- Och, tego, kt�rego dawno nie u�ywa�em. Mo�e wybra�. I prosz� odszuka� na mapie Blackbury, mamy tam, zdaje si�, bar hamburgerowy, prawda?
- Eee... tak s�dz�, ale lepiej zawo�am sekretarza, Sir.
- A zawo�aj, zawo�aj.
Sekretarz zjawi� si� w lekkim nie�adzie, za to piorunem.
- Mamy tam bar hamburgerowy, Sir John. Jego lokalizacj� wybra� pan osobi�cie, twierdz�c, �e wie pan, i� b�dzie odpowiednia. Ale na dzi� ma pan um�wione spotkanie z przewodnicz�cym...
- Odwo�aj je. Odwo�aj wszystkie dzisiejsze spotkania: jad� do Blackbury. Tylko ich nie uprzedzaj. Nazwijmy to... lotn� inspekcj�. Tajemnic� sukcesu w interesach jest zwracanie uwagi na detale. Gdy ludzie zaczn� dostawa� niedopieczone hamburgery albo spalone frytki, to zanim si� cz�owiek zorientuje, ca�y interes szlag trafi.
- Eee... je�li pan tak m�wi, Sir John.
- M�wi�. B�d� got�w za dwadzie�cia minut.
- Eee... przypadkiem nie da si� tego od�o�y� do jutra? Komitet prosi� o...
- Nie da! To musi by� dzi�! Dzisiaj si� to wszystko zacz�o: pani Tachyon, w�zek, Johnny... To musi by� dzisiaj, bo inaczej... - Sir John odsun�� tac� ze �niadaniem i doda� z obrzydzeniem: - Bo inaczej b�d� musia� to je�� przez reszt� �ycia.
Sekretarz niejedno ju� prze�y� w s�u�bie swego nie-ortodoksyjnego chlebodawcy, tote� pozostawi� t� wypowied� bez komentarza.
- Blackbury... - odezwa� si� po chwili. - To tam by� pan ewakuowany podczas wojny, prawda? I tylko pan prze�y�, gdy zbombardowano tam jak�� ulic�?
- Ja i dwie z�ote rybki, Adolf i Stalin - poprawi� go Sir John. - Tam si� w�a�nie wszystko zacz�o. No ju�, ja si� ubieram, a ty przygotuj wszystko.
Sekretarz nie wyszed� natychmiast, jako �e do jego obowi�zk�w nale�a�o tak�e zwracanie uwagi na dziwactwa Sir Johna, kt�ry ostatnio zacz�� czyta� stare gazety i ksi��ki, w kt�rych tytu�ach by�y takie s�owa jak "czas" albo "fizyka". Czasami nawet pisywa� poirytowane listy do r�nych utytu�owanych naukowc�w. Gdy si� jest najbogatszym cz�owiekiem na �wiecie, to trzeba si� przyzwyczai�, �e inni obserwuj� ci� ca�kiem uwa�nie. I nie zawsze za twoje w�asne pieni�dze.
- Adolf i Stalin. - Sir John nie m�wi� do nikogo konkretnie: bardziej zwraca� si� do ca�ego �wiata. -Naturalnie, �e te dwie to ich nast�pcy, bo okaza�o si�, �e Adolf by� samic�. A mo�e to Stalin?
Sir John w zamy�leniu wyjrza� przez okno, za kt�rym ogr�d rozci�ga� si� a� do wzg�rz, kt�re ogrodnik sprowadzi� specjalnie w tym celu z drugiego ko�ca kraju.
- Blackbury - mrukn�� Sir John. - Tam si� to wszystko zacz�o. Od ch�opca imieniem Johnny i od pani Tachyon. I od kota... jak s�dz�. - Nagle odwr�ci� si� i spyta� zirytowany: - Jeszcze tu jeste�?
- Przepraszam, Sir John. - Sekretarz na wszelki wypadek zacz�� si� wycofywa� ty�em. - Ju� mnie nie ma, Sir.
Drzwi zamkn�y si� z cichym stukiem i Sir John zosta� sam.
- Tam si� to wszystko zacz�o - powt�rzy�. - I tam si� to wszystko sko�czy.
Johnny zawsze lubi� te pierwsze chwile po obudzeniu, zanim jeszcze dzie� zd��y� naskoczy� na cz�owieka. Mi�o tak le�e�, my�l�c o kwiatkach, chmurkach i kotkach...
Tylko r�ka go dziwnie bola�a.
To skutecznie rozwia�o sielankowy nastr�j i z upiorn� wyrazisto�ci� przypomnia�o mu wydarzenia poprzedniego dnia. A raczej nocy.
W gara�u sta� w�zek ze stert� work�w na �mieci pe�nych nie wiadomo czego. Na �cianie i na pod�odze by�y te� �lady po mleku pozosta�e po tym, jak Guilty pokaza� mu, co s�dzi o ludziach pr�buj�cych mu da� nie sprowokowany posi�ek. Johnny by� potem zmuszony wzi�� najwi�kszy plaster, jaki znalaz� w apteczce.
Nie widz�c sensu w d�u�szym odwlekaniu nieuchronnego, wsta�, ubra� si� i zszed� na d�. Matka by�a w pracy, po ojcu ani �ladu, a dziadek jak zwykle ogl�da� telewizj�. By�a sobota, ale to nie mia�o dla niego najmniejszego znaczenia.
Johnny otworzy� drzwi do gara�u i na wszelki wypadek si� cofn��. Nic jednak nie zak��ci�o ciszy i spokoju i nigdzie nie by�o wida� wylinia�ej kociej pokraki ani nieruchomej, ani te� podryguj�cej w�ciekle w jego kierunku. W�zek sta� sobie spokojnie po�rodku gara�u, a Guilty znikn��.
Wygl�da�o to niczym scena z filmu grozy, gdy wiadomo, �e gdzie� w pomieszczeniu czai si� potw�r...
Johnny wskoczy� do �rodka, zamiast wej�� - na wypadek gdyby na przyk�ad Guilty czeka� na suficie. Ogl�danie tego parszywego kota by�o nieprzyjemne, ale niemo�no�� dostrze�enia go by�a zdecydowanie gorsza.
Nie kusz�c niepotrzebnie losu, Johnny wy�lizn�� si� z gara�u i zamkn�� za sob� starannie drzwi. Prawdopodobnie powinien poinformowa� o wszystkim kogo� oficjalnego. W�zek w ko�cu nale�a� do pani Tachyon, cho� wcze�niej do Tesco, a wi�c przetrzymywanie go mog�o zosta� uznane za kradzie�.
Zd��y� wej�� do domu, gdy zadzwoni� telefon. Zazwyczaj �wiadczy�y o tym dwa zjawiska: sygna� telefonu i okrzyk dziadka. Dziadek mia� bowiem �elazn� zasad�: nigdy nie odbiera� telefonu, je�li istnia� cho� cie� szansy, �e mo�e to zrobi� kto� inny.
Tym razem dziadek nie mia� okazji wyda� z siebie g�osu.
- Halo?
- Czy m�g�bym rozmawia� z... - W s�uchawce rozleg� si� g�os Yo-lessa m�wi�cego wolno i z nienagannym akcentem, czyli tak, jak m�wi si� do obcokrajowc�w, przyg�up�w i rodzic�w.
- Mo�esz przesta�, to ja.
- Aha - ucieszy� si� Yo-less. - Wiesz o pani Tachyon?
- Uciek�a ze szpitala i szuka w�zka?
- Nie, ale moja matka mia�a dy�ur, gdy j� przywie�li. Podobno jest strasznie poobijana, pani Tachyon naturalnie, nie moja matka. Matka twierdzi, �e kto� j� nie�le pobi� i �e powinni�my zawiadomi� policj�.
- Dlaczego?
- Bo mogli�my co� widzie�... albo... no, kto� m�g� pomy�le�, �e to my...
- My?! Przecie� zadzwonili�my po karetk�!
- Ja to wiem, ale nie o mnie chodzi, nie? A poza tym masz jej rzeczy...
- Przecie� nie mogli�my ich zostawi� na ulicy!
- To te� wiem, ale nie w tym rzecz... by� z nami Bigmac...
I to by�o to. Nie chodzi o to, �e Bigmac z natury jest z�y - generalnie nie skrzywdzi�by muchy (chyba �eby go porz�dnie zdenerwowa�a). Bigmac mia� jednak dwa problemy. Pierwszym by�y samochody, zw�aszcza du�e, szybkie i z kluczykami w stacyjkach. Drugi to fakt, �e by� skinheadem, w zwi�zku z czym odpowiednio si� ubiera�: na przyk�ad mia� tak du�e buty, �e praktycznie nie spos�b go by�o przewr�ci�.
Sier�ant Comely z miejscowego posterunku by� na przyk�ad �wi�cie przekonany, �e Bigmac jest sprawc� wszystkich nie wyja�nionych przest�pstw pope�nionych w Blackbury, podczas gdy tak naprawd� by� winien g�ra dziesi�ciu ich procent.
- ...i Wobbler - doda� Yo-less.
Wobbler z kolei przyzna�by si� do wszystkiego, je�liby go wystarczaj�co przestraszy�. Jakby si� kto� naprawd� upar�, to w p� godziny rozwi�za�by z jego udzia�em wszystkie wi�ksze tajemnice �wiata, od Tr�jk�ta Bermudzkiego po potwora z Loch Ness.
- To ju� sam p�jd� - zdecydowa� Johnny. - Tak b�dzie pro�ciej.
- Dzi�ki. - W g�osie Yo-lessa s�ycha� by�o przede wszystkim ulg�.
Ledwie Johnny od�o�y� s�uchawk�, telefon ponownie o�y�.
- Halo? Halo? - rozleg�o si�, zanim jeszcze zd��y� przy�o�y� s�uchawk� do ucha.
- Tak... halo?
- To ty? - G�os by� zdecydowanie damski i nie tyle nieprzyjemny, ile dociekliwy.
Ton sugerowa� jednoznacznie: je�eli to nie ty, to jest to twoja wina. Johnny rozpozna� go natychmiast: je�li jego w�a�cicielka wybra�a z�y numer, mia�a potem pretensje, �e telefon odebra� kto�, z kim nie chcia�a rozmawia�.
- Tego... ja... cze��, Kirsty.
- Chcia�e� powiedzie�: Kasandra.
- Aha... chcia�em - zgodzi� si�, postanawiaj�c zanotowa� aktualne imi�.
Kirsty zmienia�a je r�wnie cz�sto jak rzeczy i r�wnie nieregularnie, cho� ostatnimi czasy konsekwentnie: wszystkie zaczyna�y si� na K.
- S�ysza�e� o pani Tachyon?
- My�l�, �e tak - odpar� ostro�nie.
- Ostatniej nocy pobi�a j� jaka� banda m�odocianych. Wygl�da podobno strasznie. Halo? Jeste� tam?
- Jestem - wykrztusi� s�abo, czuj�c, �e brzuch ma pe�en lodu.
- Nie uwa�asz, �e to wstyd?
- Tego... uwa�am.
- Jeden z nich by� czarny.
Johnny w milczeniu skin�� g�ow�. Yo-less wyt�umaczy� mu t� kwesti� pogl�dowo: gdyby jeden z jego przodk�w do��czy� do hord Attyli i razem z kilkuset tysi�cami barbarzy�c�w wzi�� udzia� w zdobyciu Rzymu, bez w�tpienia w kronikach historycznych zapisano by, �e jeden z napastnik�w by� czarny. A �e tym razem chodzi�o o konesera orkiestr d�tych i zaciek�ego kolekcjonera etykiet zapa�czanych, by�o zupe�nie bez znaczenia.
- To... to byli�my my. To znaczy my�my jej nie pobili, my�my j� znale�li. Zadzwoni�em po karetk�, a Yo-less pr�bowa�... pr�bowa� znale�� inny spos�b udzielenia pierwszej pomocy...
- Zawiadomili�cie policj�?
- Nie...
- Ludzkie poj�cie przechodzi! Zgin��by� beze mnie, i to w bia�y dzie�! S�uchaj, musisz zawiadomi� policj�; spotkamy si� przed posterunkiem za p� godziny. Wiesz, jak si� odczytuje czas na zegarku? Du�a wskaz�wka na...
- Mam elektroniczny- przerwa� jej. - I b�d� �askawa nie m�wi� mi, �e �semka to ba�wanek, a czw�rka to krzese�ko.
- Skoro nalegasz... Posterunek jest dwa przystanki od twojego domu. Wiesz, jak dojecha�?
- G�upie pytanie...
- Tylko pozornie. Do wykupienia biletu b�dziesz potrzebowa� pieni�dzy: to okr�g�e, metalowe, co ci si� pa��ta po kieszeniach. Cze��!
I zanim zd��y� odzyska� mow�, od�o�y�a s�uchawk�.
Kirs... znaczy si� Kasandra taka ju� by�a - musia�a pr�bowa� wszystkimi dyrygowa�. By�a najbardziej zorganizowan� osob�, jak� zna�. Prawd� m�wi�c, by�a zbyt zorganizowana - mia�a tyle zorganizowania, �e si� przelewa�o na wszystkie strony i zagra�a�o innym.
A Johnny by� jej przyjacielem.
W og�lnym znaczeniu tego s�owa, ma si� rozumie�! Tak w�a�ciwie to nawet nie wiedzia�, czy w tej sprawie ma jakikolwiek wyb�r. Kirs... znaczy si� Kasandra w przyja�niach nie by�a dobra i zdawa�a sobie
z tego spraw�. Wiedzia�a nawet, �e powodem jest jaka� wada charakteru, naturalnie u innych.
Poza tym spotyka�a si� z czarn� niewdzi�czno�ci� - im bardziej stara�a si� pom�c innym, wyja�niaj�c im, jak g�upio post�puj�, tym mniej j� lubili. I to zupe�nie bez powodu. Jedynym powodem, dla kt�rego Johnny w ten spos�b nie zareagowa�, by�a pe�na �wiadomo�� w�asnej g�upoty.
Zdarza�o si� jednak�e (co prawda rzadko, ale si� zdarza�o), �e kiedy o�wietlenie by�o w�a�ciwe, a Kirs... znaczy si� Kasandra przypadkiem nikogo nie organizowa�a, by�a ca�kiem mi�� dziewczyn�. Johnny w takich wypadkach nieodmiennie dochodzi� do wniosku, �e istniej� dwa rodzaje g�upoty - normalna, taka jak jego, i wysoce specjalistyczna, kt�r� ma si�, tylko kiedy jest si� za bardzo wypchanym rozmaitymi m�dro�ciami.
Na wszelki wypadek zdecydowa� si� poinformowa� dziadka, �e wychodzi; jakby przypadkiem zabrak�o pr�du albo zepsu� si� telewizor, dziadek zacz��by go szuka� i gdyby znalaz�, zacz��by desperowa�.
- Dziadku, wychodz�!
- Dobra. - Dziadek nawet nie oderwa� wzroku od ekranu. - Zobacz no! Prosto w szambo!
W gara�u nic ciekawego si� nie dzia�o, tote� Guilty wyczo�ga� si� spod sterty czarnych work�w i zaj�� zwyk�� pozycj� z przodu w�zka, gdzie zawsze podr�owa� w nadziei, �e uda si� kogo� drapn��. A jakby si� bardzo dobrze z�o�y�o, to mo�e i ugry��...
Ko�o drzwi przez chwil� t�uk�a si� mucha, po czym nie mog�c si� przebi� przez szybk�, zrezygnowana posz�a spa�.
Worki si� poruszy�y.
Ruch przypomina� poruszanie si� �ab w oliwie albo much w syropie: by� powolny i stopniowy, a towarzyszy� mu gumowy, skrzypi�cy odg�os, zupe�nie jakby pocz�tkuj�cy iluzjonista pr�bowa� wyj�� kr�lika z balon�w. Rozleg�y si� tak�e inne d�wi�ki, ale Gulity nie zwraca� na nie uwagi - z do�wiadczenia wiedzia�, �e d�wi�k�w nie da si� zaatakowa�, a poza tym zd��y� si� ju� do nich przyzwyczai�.
D�wi�ki nie by�y zreszt� g�o�ne czy wyra�ne. Mog�y to by� fragmenty muzyki albo strz�pki rozm�w - jak niedok�adnie dostrojone radio graj�ce dwa pokoje dalej albo ryk bardzo odleg�ego t�umu...
Johnny spotka� si� z Kasandr� przed posterunkiem policji.
- Twoje szcz�cie, �e mia�am troch� wolnego czasu - powita�a go jak zwykle czaruj�co. - Idziemy!
Za biurkiem siedzia� spokojnie sier�ant Comely. Gdy weszli, przyjrza� im si� oboj�tnie, zapisa� co� w roz�o�onej na biurku ksi�dze i nagle uni�s� wzrok, tym razem na pewno nie oboj�tny.
- Ty?!
- Hm... dzie� dobry, panie sier�ancie - powita� go Johnny.
- Co tym razem? Zobaczy�e� obcych?
- Przyszli�my w zwi�zku z pani� Tachyon - o�wiadczy�a Kasandr�.
- Tak?
- Dalej - poleci�a Johnny'emu. - Opowiedz wszystko.
- Hm... no... No wi�c ja i Wobbler i Yo-less i Big-mac...
- Wobbler, Yo-less, Bigmac i ja - poprawi�a go Kasandr�.
Uwaga sier�anta skoncentrowa�a si� na niej. - Ca�a wasze pi�tka? - spyta�.
- Mnie tam nie by�o! Ja tylko poprawia�am jego gramatyk�.
- Cz�sto ci si� to trafia? - zainteresowa� si� Comely, a nie mog�c si� doczeka� odpowiedzi, spyta� Johnny'ego: - Cz�sto tak robi?
- Ca�y czas - poinformowa� go z rezygnacj� zapytany.
- S�odka godzino! Dobrze, m�w dalej. Ty, nie ona!
Kiedy jeszcze sier�ant Comely by� zwyk�ym policjantem, z�o�y� wizyt� w szkole Johnny'ego, �eby wszyscy mogli si� przekona�, jaka policja jest mi�a. Podczas tej wizyty uda�o mu si� sku� samego siebie w�asnymi kajdankami, by�a wi�c dla uczestnik�w pami�tna. By� te� cz�onkiem Blackbury Morris Men i Johnny na w�asne oczy widzia�, jak z dzwoneczkami przy kolanach macha� dwiema chusteczkami. Co prawda tylko raz go widzia�, ale jednak. Sier�ant zreszt� mia� �wiadomo��, �e go widziano.
- No wi�c, przemieszczali�my si� wzd�u�... - zacz��
Johnny.
- I bez dowcip�w!
Dwadzie�cia minut p�niej oboje powoli schodzili ze stopni posterunku.
- Nie by�o tak �le - oceni�a Kasandr�. - Nie aresztowali ci� ani nic... Naprawd� masz jej w�zek?
- Naprawd� mam.
- Podoba�a mi si� jego mina, jak wspomnia�e� o Guiltym. Ca�kiem �adnie poblad�.
- Co to jest powinowaty? Powiedzia�, �e ona nie ma powinowatych.
- Krewny. Generalnie to samo.
- To ona nie ma nikogo? - zdziwi� si� Johnny.
- Zdarza si�, i to cz�ciej, ni� mo�na by s�dzi�.
- Owszem, ale przewa�nie zostaje kuzyn w Australii, o kt�rym si� nie wie. Albo kuzynka.
- A zostaje?
- Owszem. Ja do zesz�ego miesi�ca te� nie wiedzia�em, �e mam tam kuzynk�, wi�c to musi si� naprawd� cz�sto zdarza� - oceni� po namy�le Johnny.
- Sytuacja pani Tachyon to powa�ne oskar�enie pod adresem spo�ecze�stwa - oznajmi�a niespodziewanie ni z gruszki, ni z pietruszki Kasandra.
- A dlaczego? - Bo jest z�a.
- Chodzi ci o to, �e nie ma krewnych! W�tpi�, by rz�d mia� na to jaki� wp�yw...
- Chodzi o to, �e nie ma domu, �e si� w��czy i �yje z tego, co znajdzie. Co�-nale�y-z-tym-zrobi�!
- C�, s�dz� �e mo�emy j� odwiedzi� - zaproponowa� Johnny niepewnie. - Le�y w szpitalu �wi�tego Marka. To w sumie nie tak daleko.
- I co to da?
- Hmm... mo�e j� podnie�� na duchu. Troch�.
- Wiesz, �e prawie ka�de zdanie zaczynasz od "hmm"?
- Hmm...
- P�j�cie do szpitala w niczym nie zmieni ca�kowitej oboj�tno�ci i braku opieki, z czym spotykaj� si� osoby bezdomne albo psychicznie chore!
- Prawdopodobnie nie, ale mo�e b�dzie jej troch� weselej.
Kasandra przez d�u�sz� chwil� sz�a w milczeniu.
- To w sumie nic wielkiego... ale jak ju� musisz wiedzie�, to nie lubi� szpitali - o�wiadczy�a w ko�cu. - S� pe�ne chorych...
- Mo�emy jej przynie�� co�, co lubi. I pewnie si� ucieszy, �e z Guiltym jest wszystko w porz�dku.
- Tam ohydnie �mierdzi. - Kasandra najwyra�niej go nie s�ucha�a. - Tymi wszystkimi �rodkami dezynfekcyjnymi...
- Jak b�dziesz blisko pani Tachyon, gwarantuj�, �e ich nie poczujesz.
- Upar�e� si� tam i��, bo wiesz, �e nienawidz� szpitali, prawda?
- Po prostu... my�la�em, �e powinni�my. A poza tym my�la�em, �e normalnie robisz takie rzeczy... w ko�cu masz t� nagrod� diuka Edynburga czy jak mu tam.
- Tak, ale to jest dzia�anie, kt�re ma jaki� cel.
- Mo�emy i�� pod koniec pory odwiedzin, wtedy nie b�dziemy musieli d�ugo siedzie�. Wszyscy tak robi�.
- Niech ju� b�dzie! - j�kn�a Kasandra.
- I lepiej we�my jej co� do jedzenia. Tak si� nale�y.
- Winogrona?
Johnny spr�bowa� sobie wyobrazi� pani� Tachyon jedz�c� winogrona i wyobra�nia mu si� sko�czy�a.
- Zastanowi� si� co - b�kn��.
Drzwi od gara�u powoli poruszy�y si�. Najpierw w t�, potem z powrotem.
W gara�u znajdowa�y si�:
Betonowa pod�oga. Stara, pop�kana i poplamiona benzyn� i smarami. Przemierza�y j� odci�ni�te �lady niedwuznacznie sugeruj�ce, �e nim beton zastyg�, przespacerowa� si� po nim czyj� pies. Z betonem tak jest zawsze. I wsz�dzie. By�a te� para ludzkich �lad�w, pe�na brudu i kurzu. Kr�tko m�wi�c, by� to najzwyklejszy w �wiecie kawa�ek betonu.
Poza tym w gara�u by�y jeszcze:
St�, na kt�rym sta� do g�ry ko�ami rower w stanie wskazuj�cym, �e kto� do perfekcji opanowa� sztuk� rozbierania go na kawa�ki. Le��ce w nie�adzie wok� cz�ci �wiadczy�y, �e �w kto� nie posiad� jednakowo� umiej�tno�ci sk�adania roweru.
Kosiarka do trawy zapl�tana w w�� ogrodowy. Taka statyczna kompozycja plastyczna wyst�puje w ka�dym gara�u i jest ca�kowicie pozbawiona znaczenia. W�zek sklepowy pe�en plastykowych siatek i work�w, z kt�rych najwi�ksz� uwag� przyci�ga�o sze�� czarnych, zwykle przeznaczonych na �mieci.
Niewielka piramidka s�oik�w z marynatami, kt�r� Johnny starannie u�o�y� ostatniej nocy.
Pozosta�o�ci po rybie z frytkami. Wed�ug Guilty'ego �arcie dla kot�w by�o czym�, co przytrafia�o si� innym kotom. Przewa�nie pechowym.
Para ��tych �lepi�w przygl�daj�ca si� wszystkiemu uwa�nie z cienia pod sto�em. I to by�o wszystko.
Worki Czasu
Prawd� m�wi�c, Johnny te� nie lubi� szpitali. G��wnie dlatego, �e ci, kt�rych w nich odwiedza�, ju� z nich nie wychodzili. Poza tym jakkolwiek personel pr�bowa�by rozweseli� wn�trza (a to kwiatkami, a to obrazkami, a to inwencj� w�asn�), i tak �adne nie wygl�da�o przyja�nie. W ko�cu nikt tu nie przebywa�, dlatego �e mia� tak� ochot�.
Na szcz�cie Kasandra by�a naprawd� dobra w znajdywaniu odpowiedzi, nawet je�li musia�a je wymusza� na innych, tak wiec odszukanie pokoju, w kt�rym le�a�a pani Tachyon, nie trwa�o d�ugo.
- To ona, prawda? - spyta�a Kasandra, ledwie stan�li w drzwiach.
Prawie przy ka�dym ��ku kto� siedzia� (albo wi�ksza liczba ktosi�w), ale i tak nie spos�b by�o nie pozna� na pierwszy rzut oka, kt�re zajmowa�a pani Tachyon. By�a bowiem jedyn� osob�, kt�ra opr�cz szpitalnej koszuli mia�a na sobie jeszcze co�: wci�ni�t� na g�ow� narciarsk� czapk� z pomponem. Na niej za� szpitalne s�uchawki. Siedzia�a na ��ku, wpatrywa�a si� intensywnie w �cian� i rado�nie podrygiwa�a.
- Wygl�da na zadowolon� - oceni�a Kasandra. -Mo�na si� dowiedzie�, czego s�ucha?
- Trudno powiedzie�, bo s�uchawki nie s� pod��czone - odpar�a z lekka zrezygnowana piel�gniarka. - Jeste�cie jej krewnymi?
- Nie - zaprzeczy�a Kasandra. - Jeste�my...
- To taki projekt - wpad� jej w s�owo Johnny. - Jak pielenie ogr�dk�w starszym osobom i inne podobne... wie pani.
Piel�gniarka spojrza�a na niego niepewnie, ale magiczne s�owo "projekt" jak zwykle zadzia�a�o. Zamiast zag��bia� si�